Anabella – Rozdział XI
– Umowę mamy podpisaną na razie na rok – spokojny głos szefa, siedzącego w luźnej pozycji na skraju stołu z jedną nogą nonszalancko opartą o stojące obok krzesło, rozbrzmiewał w niemal idealnej ciszy, mimo że w pomieszczeniu znajdowało się prawie dwadzieścia osób. – Organizujemy i obsługujemy mu wszystkie imprezy biznesowe, rauty, koktajle i obiady na wysokim szczeblu, imprezy integracyjne i inne bajery typu imieniny cioci albo urodziny teściowej – uśmiechnął się, odgarniając dłonią opadające mu na czoło włosy. – Bez względu na charakter czy rangę zlecenia, nasz lokal, w części lub w całości, ma być do jego stałej dyspozycji, oczywiście pod warunkiem, że będzie nas informował z odpowiednim wyprzedzeniem, aby nie blokować innych rezerwacji. To był mój warunek. Niejedyny zresztą… Powiem wprost. Nie byłem zbytnio przekonany do tej umowy, bo nie lubię dawać się zakuwać w takie kajdany, ale przekonał mnie jednym, mocnym argumentem…
„Ma zupełnie inną fryzurę niż Misio” – myślała tymczasem Iza, przyglądając mu się z zastanowieniem. – „Z tyłu i po bokach dużo krócej ścięty niż on, za to więcej zostawione na górze… a do tego całkiem inny rodzaj włosów. Misio ma proste i błyszczące jak blacha, a on takie lekko skręcone, bardziej matowe i założę się, że dużo miększe… Kolor też inny, Misio ma dużo jaśniejsze. Właściwie więcej różnic niż podobieństw, ale ten ruch ręki taki sam… identyczny!”
– Płaci bardzo zacnie, od tej strony nie mieliśmy problemów z ustaleniem warunków. Do tego za dobrą obsługę, jeśli będzie zadowolony, po każdej imprezie dorzuca sporą pulę na premie motywacyjne dla was, więc możecie na tym całkiem przyzwoicie zyskać. To dla mnie też był argument nie do zlekceważenia, choć nie podoba mi się to subiektywne zastrzeżenie „jeśli będę zadowolony”…
„Przypomina mi go aż do bólu za każdym razem, kiedy tak odgarnia włosy” – ciągnęła swą myśl Iza, łapiąc tylko piąte przez dziesiąte sens dyskursu szefa. – „Już nie mówiąc o tym, że ma tak samo na imię… swoją drogą dziwny zbieg okoliczności…”
– Wpędza nas to oczywiście na trochę wyższe obroty niż zwykle, będzie nam potrzeba też dodatkowych ludzi. Ale uznałem, że kto stoi w miejscu i nie rozwija się, ten traci… mówię tu zarówno o sobie i o firmie jako takiej, jak i o was. Krawczykowi zależy na bazie gastronomiczno-rozrywkowej w centrum miasta, wybrał nas i chce to sformalizować w formie stałej umowy. Jeśli po roku któraś ze stron uzna, że nie chce kontynuować współpracy, to rozstajemy się bez żadnych większych konsekwencji…
„Mówią na niego Majk” – dumała dalej Iza. – „Trochę śmieszna ksywka, ale pasuje do niego, zwłaszcza do tych jego dżinsów i skóry… O, i znowu te włosy odgarnia jak mój Misio… Boże! Ten sam gest, tak samo schyla wtedy głowę… Muszę się na to jakoś metodycznie uodpornić, nauczyć się przestać zwracać na to uwagę. To przecież podobieństwo tylko tego jednego gestu, nic poza tym. Jednak to wystarczy, żeby ciągle mi o nim przypominać…”
– Do czerwca będziemy musieli zrobić kilka remontów w lokalu. Na to i tak już jest czas, więc tym bardziej będzie okazja i motywacja, żeby odświeżyć wnętrze, w tym zaplecze, a zwłaszcza kuchnię. Oczywiście stopniowo. Na początek wyremontujemy właśnie kuchnię, a w następnej kolejności łazienki, za to też trzeba się pilnie zabrać. Sami wiecie, jak wyglądają po tych czterech latach eksploatacji, zwłaszcza męski kibel woła już o pomstę do nieba…
„Widocznie tak musi być” – skonkludowała Iza, wzdychając cichutko na wspomnienie błękitnych oczu Michała. – „Wszędzie, gdzie tylko się obrócę, coś lub ktoś musi mi o nim przypominać. Jestem wyczulona na każdy najmniejszy drobiazg, który w taki czy inny sposób kojarzy mi się z Misiem… A on sam też gdzieś tu przecież jest, gdzieś bardzo niedaleko! Tak bym chciała znów go zobaczyć, chociaż na chwilę, na jedną, króciutką chwilkę, jak wtedy…”
– I tak to wygląda w skrócie – podsumował szef. – Czeka nas intensywny rok, a potem zobaczymy, co dalej. Z waszej strony liczę na mobilizację i zaangażowanie. Oczywiście nadal obowiązuje elastyczny grafik, ale te ważne, zarezerwowane daty musicie sobie zaklepać awansem… Macie jakieś pytania?
Posypały się pytania i komentarze zespołu, z których część dotyczyła szczegółów nowej umowy z Krawczykiem, w tym warunków finansowych i wymagań, a część planowanego remontu lokalu, który zaalarmował zwłaszcza kucharki.
– Rzeczywiście – skinął głową szef, odpowiadając na pytanie pani Wiesi, zaniepokojonej perspektywą pracy w kuchni będącej w trakcie remontu. – Podejrzewam, że nie obędzie się bez zamknięcia restauracji na kilka dni… Otworzymy tylko klub z barem, może zrobimy to już nawet teraz. Zaczną się ferie zimowe, studenci wyjadą, ruch będzie mniejszy… To byłoby nawet niezłe pasmo na remont. Rozejrzę się od razu za ekipą, musimy mieć kogoś, kto by zrobił nam to ekspresem…
***
Jako że końcówka stycznia na uczelni była bardzo gorąca, bowiem studenci żyli zaliczeniami i sesją egzaminacyjną, finiszującej swój pierwszy semestr studiów Izie również udzieliła się ogólna atmosfera walki o oceny. Choć w przypadku przedmiotów kierunkowych problemów z zaliczeniami nie miała żadnych, a o takim komplecie ocen, jakie zebrała ze wszystkich zajęć związanych z językiem francuskim, większość kolegów mogła tylko pomarzyć, o tyle sen z powiek spędzał jej ogólnouniwersytecki egzamin z logiki, z której, eufemistycznie mówiąc, nie czuła się najmocniejsza.
– E tam, czym ty się przejmujesz? – popukała się po głowie Marta. – Zdasz i zapomnisz, każdy rocznik przez to przechodzi i jakoś dają radę. A nawet jak dostaniesz słabą tróję, to co z tego? Nie musisz mieć samych piątek i czwórek!
– Słaba trója całkowicie mnie urządza – zapewniła ją Iza. – Gdybym ją dostała, nie prosiłabym o więcej, byłabym szczęśliwa jak w niebie.
Trwała przerwa miedzy zajęciami, ale ponieważ cały rok miał je od rana w tej samej sali, większość studentów, w tym Iza i Marta, została na swoich miejscach, konsumując drugie śniadanie i rozmawiając lub przeglądając notatki; tylko nieliczni udali się do automatu z napojami po coś ciepłego do picia.
– No to kiedy przedstawisz mi swojego Radzia? – zagadnęła żartobliwie Iza. – Ciągle mi to obiecujesz, a ja muszę obchodzić się smakiem.
– No widzisz, co ja poradzę, Izka, skoro ciągle nie ma okazji… – westchnęła Marta.
– Ale powiedz… to już tak na poważnie? – zapytała Iza, ściszając głos.
– Chyba tak – uśmiechnęła się lekko Marta. – Jeszcze nie rozmawialiśmy o tym co prawda…
– Ale to się i tak czuje – dokończyła Iza, mrugając do niej znacząco.
– No tak… Wiesz, on dzwoni do mnie właściwie codziennie, a smsami to mnie po prostu zasypuje… Tylko że teraz nie ma jak wyrwać się na spotkanie, bo oni na trzecim roku mają urwanie głowy z zaliczeniami, jeszcze gorzej niż u nas. Ale jak to się już skończy i sprawy się wyjaśnią, wyciągnę go na miasto… i wiesz co? – spojrzała na Izę w natchnieniu. – Może po prostu odwiedzimy cię w tej twojej knajpie?
– Czemu nie? – zgodziła się Iza.
– Pamiętam, Anabella… ładna nazwa zresztą – zauważyła Marta. – Powiesz mi tylko, kiedy pracujesz, w jakie dni i w jakich godzinach, a ja nagram wyjście do was z chłopakami. Radek już od dwóch tygodni mi to obiecuje, znowu ma zabrać kumpla z dziewczyną, więc wypad do klubu byłby w sam raz.
– Jasne – skinęła głową Iza. – Po tej nieszczęsnej logice jadę tylko na dwa dni do domu zobaczyć Melcię i Robiego, ale zaraz potem wracam i przez cały luty będę w pracy. Od razu ci powiem, że w Anabelli najłatwiej zastać mnie w weekendy, bo z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę jestem od dwudziestej aż do zamknięcia lokalu. A na tygodniu…
– Iza, tam na korytarzu jakaś dziewczyna cię szuka – przerwał jej głos Zbyszka, który wparował właśnie do sali z kubkiem dymiącej kawy w ręce.
– Mnie? – zdziwiła się Iza.
– To znaczy nie wiem, czy na sto procent chodzi o ciebie – zastrzegł chłopak, wracając na swoje miejsce i ustawiając kawę na blacie ławki. – Ale z opisu tak by wynikało… Chodzi jej o bardzo szczupłą szatynkę z długimi, prostymi włosami, więc wyszło mi, że u nas na roku tylko ty pasujesz do takiej kategorii.
– Ale co to za dziewczyna? – zapytała zdezorientowana Iza, niepewnym ruchem podnosząc się z krzesła.
– A taka ładniutka, mała blondyneczka z zawaliście długim warkoczem – odparł rzeczowo Zbyszek. – Mówi, że z polonistyki.
– Ach! – Iza aż podskoczyła z radości. – To ja już wiem, kto to jest! Dzięki, Zbyszek!
Przeprosiwszy gestem dłoni Martę, wyszła na korytarz, gdzie natychmiast natknęła się na znajomą dziewczynę z polonistyki o modrych oczach i włosach jak marzenie…
– Cześć – uśmiechnęła się do niej.
– O, jak się cieszę, że cię znalazłam! – zawołała serdecznie tamta, ściskając ją wylewnie za rękę. – Pamiętasz mnie, prawda?
– Jak bym mogła nie pamiętać? – pokręciła głową Iza.
– Lodzia – przedstawiła się z powagą dziewczyna.
– Tak, wiem – skinęła głową. – Słyszałam, że wszyscy tak cię nazywali i właśnie zastanawiałam się, od czego to jest zdrobnienie…
– Od Leokadia – wyjaśniła jej tonem wskazującym na to, że pytanie traktuje jako rutynowe.
– Leokadia – uśmiechnęła się Iza. – Bardzo ładne, staromodne imię… Nie znałam do tej pory nikogo, kto by je nosił, widziałam je tylko na… – urwała zmieszana tym, co miała zamiar powiedzieć.
– Na? – podchwyciła żywo Lodzia.
– Na nagrobkach – szepnęła Iza.
Obie popatrzyły po sobie i wybuchły zgodnym śmiechem.
– No dokładnie! – śmiała się Lodzia. – W naszym pokoleniu chyba nikt nie nosi tego imienia, za to starsi ludzie często się wzruszają, kiedy je słyszą. Ja je lubię, nawet w tym zdrobnieniu… choć to niejedyne dla mojego imienia – dodała z uśmiechem. – A ty? Jak masz na imię?
– Ojej, przepraszam! – zreflektowała się Iza, oficjalnym gestem wyciągając do niej rękę. – Ja jestem Iza. Od Izabella – dodała dla porządku.
– Ach, Iza! – powtórzyła Lodzia, przyglądając jej się oczami lśniącymi radością. – Powiem ci, że bardzo do ciebie pasuje… Od paru tygodni chodziło mi po głowie, żeby cię odszukać, i nawet próbowałam ustalić, jak masz na imię, ale nikt nie wiedział. Dziewczyny powiedziały mi tylko, że jesteś z pierwszego roku romanistyki. To zawsze jakaś informacja… Zachodziłam już tu do was parę razy, ale nigdy na ciebie nie trafiłam, a teraz kończy się semestr, więc postanowiłam, że muszę poszukać cię aktywniej. Mam do ciebie dwie ważne sprawy.
– Dwie sprawy? – powtórzyła zdziwiona Iza.
– Tak – skinęła głową, ściągając z ramienia swój plecak i wyjmując z niego niewielką torebkę na upominki. – Przede wszystkim muszę ci podziękować za tamtą pomoc. Gdyby nie ty, mogłam upaść w łazience i uderzyć się w głowę, w ogóle nie wiadomo, kto i kiedy by mnie tam znalazł… Proszę, to taki drobiazg dla ciebie – dodała, wręczając jej torebkę. – Dziękuję, Iza. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna.
– No co ty, nie trzeba, to przecież nie było nic takiego – Iza aż cofnęła się o krok. – Każdy by tak zareagował, a że akurat ja tam byłam…
– Nie gadaj, tylko bierz – odparła stanowczo Lodzia, wciskając jej upominek do ręki. – To nic wielkiego, tylko dobra kawa i trochę czekoladek. Tak symbolicznie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię znalazłam i że mogłam cię wreszcie poznać. Od tamtego dnia ciągle o tobie myślałam.
– Ja też się cieszę – odpowiedziała Iza, posłusznie biorąc od niej prezent. – Już dawno zresztą zwróciłam na ciebie uwagę. Bo nie wiem, czy pamiętasz, ale jesienią pożyczałaś mi długopis na wykładzie z filozofii…
– Ach… pamiętam! – szepnęła dziewczyna, patrząc na nią w olśnieniu swymi ślicznymi oczami. – Rzeczywiście! To byłaś ty…
Przez chwilę patrzyły na siebie z uśmiechem.
– A teraz jeszcze ta druga sprawa – Lodzia spojrzała na nią z zastanowieniem. – Czekaj… masz teraz zajęcia?
– Tak, zaczynam za pięć minut – pokiwała głową Iza.
– No to szybko, muszę się streszczać! – podjęła energicznie. – Chodzi o to, że chciałabym zaprosić cię do mnie do domu na małą imprezkę na koniec semestru. Mamy powody, żeby poświętować w gronie przyjaciół, będą dziewczyny i dwóch kolegów z mojego roku, parę przyjaciółek z liceum z chłopakami… I chciałabym bardzo, żebyś ty też była.
– Ojej, dziękuję – szepnęła zaskoczona Iza. – To miło z twojej strony… Ale nie wiem, czy będę pasowała do towarzystwa, przecież nikogo tam nie znam…
– To poznasz – odparła z uśmiechem Lodzia. – Proszę, Iza, nie odmawiaj, bardzo mi zależy na twojej obecności. To naprawdę sami fajni ludzie, pośmiejemy się, upiekę specjalnie dla was ciasto, a mój mąż odgraża się nawet, że osobiście zrobi sałatkę! – zaśmiała się. – To niepowtarzalna okazja, żeby uczestniczyć w jego debiucie kulinarnym, a zapewniam cię, że warto… więc tym bardziej nie możesz odmówić!
– No dobrze! – roześmiała się Iza, przypominając sobie owego eleganckiego, ciemnookiego mężczyznę, który z przestrachem i troską tulił do piersi bledziutką jak ściana dziewczynę. – Na taki argument nie ma mocnych… Bardzo chętnie przyjdę w takim razie, dziękuję ci. Kiedy by to było?
– Proponuję następny wtorek po południu. Pasuje ci?
– Akurat idealnie – skinęła głową. – W poniedziałki i środy mam zajęte popołudnia, bo pracuję, ale wtorkowe wieczory mam wolne.
– Super! Napisz mi tu swój numer telefonu – wyciągnęła z plecaka notes i długopis – a ja wyślę ci smsa z adresem i innymi wskazówkami, okej?
– Jasne – Iza szybko nakreśliła we wskazanym miejscu swoje imię i numer telefonu i spojrzała z uwagą na dziewczynę. – A powiedz mi, Lodziu… jeśli mogę zapytać oczywiście. Super wyglądasz, więc mam nadzieję, że z twoim zdrowiem już wszystko w porządku?
– W jak najlepszym – zapewniła ją Lodzia. – To nie było nic groźnego, po prostu zrobiło mi się strasznie słabo i zemdlałam.
– Wszyscy wtedy bardzo się o ciebie martwili – ciągnęła Iza. – Ja też… A jak twój mąż przyjechał i od razu zabrał cię do szpitala, to aż mi się zimno zrobiło. Zresztą po nim też było widać, że bardzo się przejął.
– O tak – pokiwała głową Lodzia. – Biedny oprych, tym razem naprawdę najadł się strachu… A żałuj, że nie widziałaś, jaką scenę odstawił w szpitalu! Zrobił aferę na cały oddział, aż mi głupio było. Zażądał natychmiastowego wykonania mi kompleksowych badań… No a potem oczywiście wszyscy się z niego nabijali! – zaśmiała się. – Bo przyczyna mojego problemu okazała się banalnie prosta i lekarz dyżurny zdiagnozował mnie od ręki jednym badaniem.
– A co ci było? – zaciekawiła się Iza.
Lodzia uśmiechnęła się delikatnie, a jej piękne oczy zalśniły w półmroku korytarza jasnym blaskiem.
– Jestem w ciąży – odpowiedziała cicho.
– Ach! – Izę na chwilę aż zatkało. – Więc to dlatego… Ojej, Lodziu, gratulacje! – dodała, spontanicznym gestem chwytając ją za rękę i ściskając serdecznie.
– Dziękuję – szepnęła, odwzajemniając jej uścisk.
Iza przypatrywała się przez chwilę jej prześwietlonej łagodną czułością twarzy i poczuła, jak jej serce ogarnia wzruszenie. Widok tej baśniowo ślicznej dziewczyny, z wyglądu tak młodziutkiej, że sama wydawała się być jeszcze dzieckiem, napełnił jej duszę tym samym światłem nadziei, jakie kiedyś widziała bijące z oczu swojej siostry, gdy wśród trudów i cierni codziennego życia rozkwitała jej szczęśliwa, spełniona miłość. To właśnie tamto światło, które promieniało z oczu Amelii i Roberta, w niewytłumaczalny sposób rozświetliło wówczas i jej myśli, pozwalając jej przetrwać najtrudniejsze chwile po pamiętnej próbie samobójczej… Dziś podobny blask widziała w oczach Lodzi i – znów nie wiedzieć czemu – pomyślała nagle o młodym panu Szczepanie i jego ukochanej Hani.
„Prawdziwa miłość nie tylko jest możliwa, ale naprawdę istnieje” – przebiegło jej przez myśl. – „Nawet na tym smutnym świecie… Oni wszyscy są na to dowodem!”
– Miałam wielką rewolucję hormonalną w organizmie i dlatego tak mi było słabo – wyjaśniła Lodzia. – Kręciło mi się w głowie i strasznie chciało mi się spać, po powrocie z tych badań w szpitalu jeszcze przez tydzień nie mogłam się pozbierać… Ale potem przeszło jak ręką odjął i teraz jest super, wręcz energia mnie rozpiera! – zaśmiała się, odrzucając wdzięcznym gestem na plecy swój imponująco długi warkocz.
– Twój mąż na pewno bardzo się cieszy? – domyśliła się Iza.
– Jest przeszczęśliwy – przyznała wesoło Lodzia. – Chodzi napuszony jak paw i już zdążył zwołać z tej okazji dwie imprezy, na których, jak podkreślił, musiał pić podwójnie, a nawet potrójnie za całą rodzinę. Całe szczęście, że to było tylko piwo… Jedna impreza była u nas, a w tamtą niedzielę byliśmy z szerszą paczką przyjaciół na mieście, w knajpie u jego najlepszego kumpla. Pomijam rodzinne obiadki u moich i jego rodziców, gdzie szachraj zawsze bryluje i przypisuje sobie wszystkie zasługi, więc tym razem nie było inaczej – roześmiała się. – No, ale teraz przyszedł też czas na małe świętowanie z moją własną, studencką paczką, podwójna okazja, bo zakończenie sesji po pierwszym semestrze to przecież nie byle co. Pomyślałam, że najlepiej będzie zrobić to jeszcze przed feriami, Pablo sam mnie zresztą na to namawiał…
– Pablo? – podchwyciła Iza. – On naprawdę ma tak na imię? Jest cudzoziemcem?
– Nie, skąd! – parsknęła śmiechem Lodzia. – To tylko przezwisko! Naprawdę ma na imię Paweł i jest Polakiem z krwi i kości, rodowitym lublinianinem. Ale ksywka Pablo tak do niego przylgnęła, że rzadko kto nazywa go inaczej… Oho, zdaje się, że twój wykładowca już idzie? – zniżyła głos, wskazując na zmierzającego w istocie w stronę sali profesora od literatury francuskiej.
– Aha, muszę lecieć – pokiwała głową Iza.
– To na razie – uśmiechnęła się Lodzia. – Bardzo się cieszę, że się poznałyśmy, wieczorem wyślę ci smsa z moim adresem domowym i rezerwuj sobie na sztywno wtorek po południu!
– Jasne! Trzymaj się, Lodziu… i jeszcze raz gratuluję! – odparła Iza, ściskając życzliwie dłoń dziewczyny, po czym, jeszcze raz wymieniwszy z nią porozumiewawcze uśmiechy, pobiegła za wykładowcą do sali.
***
Taca z obiadem i napojami zamówionymi przez znajomą parę stałych klientów była wyjątkowo przeładowana i wymagała bardzo ostrożnej obsługi, dlatego kiedy Iza z uprzejmym uśmiechem zestawiła wszystko na stolik i życzyła gościom smacznego, jak zwykle w takich przypadkach poczuła wielką ulgę.
„Muszę więcej ćwiczyć” – myślała, zbierając na tacę puste naczynia z sąsiedniego, opuszczonego już stolika, by odnieść je na zaplecze. – „Nie czuję się jeszcze zbyt pewnie z taką ciężką tacą, a i tak dobrze, że dzisiaj nie ma tłumu… Ale wszystko jest przecież kwestią wprawy, pracuję tu dopiero niecały miesiąc i idzie mi coraz lepiej, za pół roku będę śmigać jak Ola, a może nawet jak Basia? Chociaż od niej to mnie dzielą jeszcze lata świetlne…”
– Myślę, że usiądziemy sobie tutaj – usłyszała za sobą znajomy głos szefa. – Będzie wygodniej, więcej powietrza niż u mnie, jak pan sądzi? Rozłożymy sobie tu te nasze papiery i przy okazji czegoś się napijemy.
Odwróciła się odruchowo. Noszący dziś ciemne dżinsy i czarną sportową koszulę szef, któremu towarzyszył elegancko ubrany w jasny garnitur mężczyzna, uprzejmym gestem wskazywał mu właśnie jeden ze stolików w wydzielonym boksie pod ścianą. Iza nie mogła nie zwrócić uwagi na to, że przybysz ów, na oko mający około trzydziestu pięciu, może czterdziestu lat, był wyjątkowo, wręcz wyzywająco przystojny – jego twarz o regularnych, męskich rysach bez problemu mogła konkurować z plakatowymi wizerunkami najatrakcyjniejszych idoli nastolatek, a dodając do tego słuszny wzrost i wysportowaną sylwetkę, sprawiał wrażenie, jakby żywcem wyszedł z ekskluzywnego katalogu modeli męskiej urody.
Szef rozejrzał się, dostrzegł Izę i przywołał ją do siebie lekkim ruchem dłoni. Zostawiła zatem tacę na sprzątanym stoliku i podeszła z wystudiowanym uśmiechem, o którym Basia kazała jej bezwzględnie pamiętać przy każdym kontakcie z klientem.
– Czego pan by się napił, panie Sebastianie? – zapytał szef swojego towarzysza, wskazując mu krzesło, a następnie zajmując drugie obok. – Iza, mamy tu gdzieś pod ręką kartę?
– Nie, szefie, ale zaraz przyniosę – odparła szybko.
Odwróciła się z zamiarem udania się po kartę z menu, jednak elegancki przystojniak zatrzymał ją ruchem ręki, swobodnym gestem rzuciwszy na stolik trzymane w ręce dokumenty i kluczyki od samochodu.
– Nie trzeba – powiedział od niechcenia, rozsiadając się wygodnie na krześle. – Napiję się tylko kawy.
– Jaką kawę pan sobie życzy? – zapytała uprzejmym tonem Iza.
– Tę, co zwykle – rzucił nonszalancko, taksując wzrokiem całą jej sylwetkę. – A do tego ciasteczko… może być w zestawie z całuskiem od miłej pani.
Szef spojrzał na niego spod oka i jego twarz na ułamek sekundy przybrała wyraz politowania, który skrył natychmiast pod maską uprzejmości.
– Całusków od kelnerek niestety nie mamy w ofercie – zaznaczył z lekkim uśmiechem. – Nawet za dopłatą.
– Żartowałem! – parsknął śmiechem gość. – Wiem, znam zasady… Proszę wybaczyć – dodał, zwracając się do zmieszanej dziewczyny.
Iza, która przez cały czas starała się zachować na twarzy swój nieskazitelny, służbowy uśmiech, nie zwróciła zbytniej uwagi na tę wymianę zdań, bowiem zastanawiała się gorączkowo, o jaką kawę „jak zwykle” i o jakie „ciasteczko” mogło chodzić temu bezczelnemu elegantowi.
– Iza, dla pana caffè macchiato z porcją tiramisu – powiedział rzeczowo szef, jakby czytając w jej myślach.
– Dobrze – skinęła grzecznie głową. – Dla szefa to samo?
– Nie, ja dziękuję – skrzywił się nieznacznie. – Przynieś mi tylko zwykłe espresso. Bez wody.
– Tak jest.
– No to cóż… zerknijmy jeszcze raz na ten aneks – podjął gość, rozkładając na stoliku swoje papiery. – W którym dokładnie miejscu ma pan wątpliwości? Jeśli chodzi o warunki…
Iza pośpiesznym krokiem skierowała się w stronę baru, gdzie przekazała zamówienie Wiktorii obsługującej między innymi ekspres do kawy, a następnie udała się do kuchni z prośbą o porcję ciasta.
– Macchiato dla Krawczyka? – zagadnęła ją Ola przy wyjściu z zaplecza.
– Dla Krawczyka?! – zdumiała się Iza, zerkając w kierunku siedzącego z szefem gościa. – Kurczę, nie wiedziałam, że to on…
– On, on. We własnej osobie – uśmiechnęła się Ola. – Przystojny, co?
– Owszem – wzruszyła lekko ramionami. – Nawet bardzo.
– To nasz stały klient – wyjaśniła Ola, obserwując go ukradkiem zza baru. – Zagląda tu od paru lat, bardzo lubi nasz lokal. A gdybyś widziała te kobiety, z którymi tu czasami przychodzi! Bajka! Sam lakier do paznokci mają chyba w cenie naszej pensji…
– Kobiety? – powtórzyła Iza, również przyglądając się z daleka pochylonemu nad dokumentami Krawczykowi. – W liczbie mnogiej?
– A tak, z różnymi już tu bywał – pokiwała głową Ola. – Raczej nic stałego, z tego, co zdążyłam zaobserwować. Podobno miał kiedyś żonę, ale rozwiódł się już z dziesięć lat temu i więcej się nie ożenił, chociaż kandydatek na pewno mu nie brakuje…
– Iza, twoje macchiato – przerwała jej barmanka Wiktoria, stawiając kawę w eleganckiej filiżance na przygotowanej tacy. – To dla niego? – dodała, dyskretnym ruchem głowy wskazując na Krawczyka.
– Aha – uśmiechnęła się Iza. – Widzę, że to jego stałe zamówienie?
– Tak, macchiato, a do tego porcja tiramisu – pokiwała głową Wiktoria. – Czyli jego słynne „ciasteczko”. Natomiast z alkoholi pije tylko dżin z tonikiem, zapamiętaj to sobie w razie czego… Espresso już się zlewa, zaraz ci dołożę.
– Dzięki! – rzuciła Iza. – Lecę w takim razie do kuchni po ciasteczko… I patrzcie, nie miałam pojęcia, że taki VIP trafił mi się dzisiaj do obsługi! – dodała żartem, na co obie koleżanki roześmiały się cicho i wróciły do swoich zadań.
Przyniósłszy z kuchni talerzyk z tiramisu, Iza ustawiła go dla tacy obok obu czekających już w gotowości kaw i ostrożnie ruszyła w stronę stolika, przy którym rozmawiali Krawczyk z szefem. Nim jednak uszła kilka kroków przez coraz bardziej napełniającą się gośćmi salę, ktoś za jej plecami wykrzyknął jej imię. Odwróciła się i dostrzegła Martę w towarzystwie wysokiego szatyna, którego, miała wrażenie, gdzieś już musiała widzieć, bo jego wesoło uśmiechnięta, sympatyczna twarz wydała jej się dziwnie znajoma.
– Iza! – zawołała Marta, podchodząc do niej szybkim krokiem. – Widzisz, jaki fuks? Wpadliśmy tylko przelotem, chciałam sprawdzić, czy dzisiaj tu będziesz, i proszę bardzo! Od razu na ciebie trafiliśmy! Poznajcie się… Radziu, to jest właśnie moja koleżanka ze studiów Iza, o której ci mówiłam. A to jest Radek.
Choć Iza od dawna chciała poznać tajemniczego adoratora Marty, a wrażenie, że skądś go zna, jeszcze bardziej spotęgowało jej ciekawość, trudno było wyobrazić sobie gorszy moment na zawieranie jakichkolwiek znajomości.
– Miło mi – uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Iza.
Odstawiła na chwilę tacę na pierwszy z brzegu stolik, żeby podać rękę chłopakowi. Ten również zdawał się przyglądać jej z zastanowieniem.
– Radek – przedstawił się, ściskając jej dłoń.
– Słuchaj, Martuś – dodała ciszej Iza, zerkając z zaniepokojeniem w stronę stolika Krawczyka. – Usiądźcie gdzieś sobie, zaraz do was podejdę, tylko najpierw muszę szybko obsłużyć ważnego klienta…
– No co ty, Izka! – zawołała Marta. – Nie będziemy zawracać ci głowy, pracujesz, a my i tak musimy już iść dalej, wpadliśmy dosłownie na chwilę… Chciałam tylko was zapoznać.
Uśmiechnęła się do Radka, który odwzajemnił jej uśmiech i objął ją ramieniem.
– No to sprawa załatwiona! – skonkludował wesoło. – A teraz już naprawdę się zmywamy, bo spóźnimy się na ten koncert… Spotkamy się kiedyś na spokojnie, to sobie pogadamy w szerszym gronie – dodał, zwracając się do Izy.
– Jasne! – podchwyciła skwapliwie, znów biorąc do rąk swoją tacę. – Dzięki, fajnie, że wpadliście, miło było cię poznać, Radek!
– I wzajemnie – skinął głową, znów przyglądając jej się spod oka, jakby nad czymś się zastanawiał. – To na razie, do jakiegoś rychłego zobaczenia!
Ujął Martę za rękę i oboje odeszli w stronę wyjścia. Poddenerwowana tą niezręczną sytuacją Iza, choć czuła wyrzuty sumienia, że tak szybko musiała spławić Martę, skupiła teraz całą uwagę na obsłudze swojego priorytetowego zamówienia. Obawiając się, czy kawa zbytnio nie wystygła, podeszła pośpiesznie do stolika, przy którym szef właśnie zbierał porozkładane dokumenty i układał je na stosik przy swoim łokciu.
– Dobrze, tak się umawiamy – mówił spokojnie. – Skonsultuję to jeszcze z moim prawnikiem i jeśli nie będzie miał uwag, jutro przed dwudziestą podwiozę to do pana już podpisane.
– W porządku – odparł Krawczyk, chowając do wewnętrznej kieszeni marynarki elegancki długopis. – W ostateczności może być na środę rano, aż tak się nie pali…
– Szefie, kawa – wtrąciła nieśmiało Iza.
– A właśnie – uśmiechnął się szef. – Bardzo proszę, kawka… Życzy pan sobie cukier?
– Nie, dziękuję, panie Michale – pokręcił głową Krawczyk. – Z ciasteczkiem nie słodzę.
Iza drgnęła, gdyż na dźwięk wypowiedzianego przez niego imienia jak błysk światła olśniło ją wspomnienie, którego od paru minut bezskutecznie szukała w pamięci. Przed oczami jej duszy wyświetliła się wizja dwóch studentów wychodzących szybkim krokiem zza załomu korytarza… Tych, na których wpadła dwa tygodnie wcześniej, idąc do automatu z kawą. Jednym z nich był Michał, a drugim… właśnie Radek! Tak, to przecież stąd znała jego twarz!
„To był on!” – przebiegło jej przez głowę. – „Kolega Misia!”
Serce zabiło jej jak dzwon, trzymana w rękach taca zadrżała i przechyliła się, a jej zawartość ze szklanym hukiem rozbryznęła się na stoliku, podłodze i jasnym garniturze Krawczyka… Nieszczęsna porcja tiramisu zakreśliła w powietrzu łuk i wylądowała na jego ramieniu, zaś kilka zabłąkanych kropli kawy prysnęło też na czarną koszulę szefa.
Obaj mężczyźni natychmiast zerwali się z krzeseł i odskoczyli od stolika, z którego rzęsistymi strumieniami popłynęła wylana kawa. Zapadła cisza, bowiem wszyscy troje na kilka sekund znieruchomieli, a jedynym dynamicznym obiektem, pomijając kapiącą kawę, była porcja tiramisu, która, przykleiwszy się z początku do ramienia Krawczyka, spłynęła teraz powoli po klapie jego marynarki i z głuchym plaśnięciem opadła na podłogę. Szef patrzył na to z kamiennym, nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
„Boże!” – pomyślała przerażona swym wyczynem Iza, natychmiast zapominając o Radku. – „Co ja narobiłam…”
– Bardzo pana przepraszam – wydukała, sięgając szybko po serwetnik, który wraz z odłożonymi na bok dokumentami jakimś cudem ocalał z kawowej powodzi, i nerwowym gestem wyrywając z niego plik serwetek. – Już to wycieram…
Nie ważąc się nawet spojrzeć na szefa, którego złowrogie milczenie świadczyło samo za siebie, rzuciła się do swej beznadziejnej misji, czyli do wycierania resztek tiramisu z marynarki osłupiałego Krawczyka, który nadal stał bez ruchu w tej samej pozycji, w której odskoczył od stołu, lekko pochylony do przodu i z rozpostartymi na boki rękami.
– Dobra, pani już da spokój, co? – warknął teraz ostrym tonem, odzyskując wreszcie głos i odsuwając się od Izy. – Chyba już wystarczająco pani nabroiła… Proszę mnie nie dotykać!
Zdruzgotana Iza posłusznie opuściła ręce. Zza baru nadbiegła tymczasem Wiktoria, której uwadze nie umknęła ta dramatyczna scena, niosąc rolkę ręcznika papierowego. Obie z Izą, nie wymieniając ze sobą ani słowa, rzuciły się do czyszczenia stolika i podłogi ze spływającej wciąż po blacie kawy.
– Pan wybaczy, panie Sebastianie – odezwał się tymczasem szef jakimś dziwnym, nienaturalnym głosem, który jeszcze bardziej przeraził schyloną nad podłogą Izę. – Proszę przyjąć uniżone przeprosiny za tę niezręczność. To początkująca kelnerka, z zasady takie rzeczy nam się nie zdarzają… Niemniej firma jest ubezpieczona na takie okoliczności, w związku z czym niezwłocznie pokryjemy koszt zniszczenia pana ubrania.
– Nie ma o czym mówić – mruknął Krawczyk, oglądając teraz z niesmakiem swoje pochlapane kawą buty. – Mam tylko nadzieję, że wyciągnie pan odpowiednie konsekwencje wobec swojego nie-kom-pe-tent-ne-go pracownika.
Słowo „niekompetentnego” zostało wymówione z naciskiem, niemal wyskandowane.
– O to proszę się nie martwić – zapewnił go poważnym tonem szef. – Moi pracownicy zawsze dostają to, na co zasługują.
Wiktoria podniosła głowę znad rozlanej kawy i posłała Izie pełne współczucia spojrzenie. Krawczyk tymczasem popatrzył krytycznym wzrokiem na swoje zatopione w kawie kluczyki od samochodu, które Iza szybko osuszyła papierowym ręcznikiem i podała mu z przepraszającą miną, po czym ostentacyjnie urażonym gestem wziął je z jej rąk i zwrócił się do swojego rozmówcy.
– Czyli do jutra? – zapytał chłodno, podając mu rękę.
– Tak, będę u pana jutro przed dwudziestą – skinął uprzejmie głową szef. – Pozwoli pan… odprowadzę pana na parking.
Obaj przeszli między stolikami i udali się w stronę wyjścia. Wciąż nie mogąc pozbierać się po przeżytej traumie, Iza wrzuciła na tacę przemoczone kawą szczątki ręcznika papierowego i zabrała się za ostrożne zbieranie kawałków rozbitej porcelany. W głowie miała całkowitą pustkę, jedyne, co mogła robić, to działać – sprzątać, zbierać potłuczone naczynia i starać się nie myśleć… ani o tym, co powie szef, ani jakie konsekwencje czekają ją za tę katastrofalną niezręczność… Nie myśleć najlepiej o niczym.
– Kurczę, ale klęska – szepnęła współczująco Wiktoria, ścierając resztki kawy ze stolika. – Trudno, Iza, nie przejmuj się, każdemu mogło się zdarzyć…
Jednak jej głos nie brzmiał przekonująco. Chwilę potem do wydzielonego boksu podeszła zaniepokojona Basia, a za nią zaaferowany Antek, który spojrzał na Izę z mieszaniną współczucia i niedowierzania.
– Serio wylałaś kawę na Krawczyka? – zagadnął. – I to przy szefie?
– Serio wylała, Antek, nie dopytuj! – fuknęła na niego Ola, która również przyszła pomagać przy usuwaniu skutków katastrofy. – Nie dobijaj jej już, co?
– Wika, leć po szczotkę i szufelkę – zadysponowała Basia. – Trzeba to pozmiatać.
– Ja polecę! – zaoferował się natychmiast Antek.
– Dzięki – skinęła mu głową Basia, po czym podeszła do Izy, która niczym automat, mechanicznymi gestami ścierała kawę z jednego z krzeseł, i lekko objęła ją ramieniem. – Spokojnie, Iza, jesteśmy z tobą. Każdy może mieć taką wpadkę, zwłaszcza na początku. Co prawda fatalnie wyszło, że akurat trafiłaś na Krawczyka, ale tak to jest, jak pech, to pech…
Iza pokiwała tylko głową, zagryzając wargi. Po chwili wrócił Antek ze szczotką do zmiatania i w kilka minut pobojowisko zostało całkowicie uprzątnięte, a wszystkie kelnerki, z wyjątkiem roztrzęsionej Izy, którą Basia odesłała na zaplecze w celu uspokojenia nerwów, udały się na ogólną część sali, aby obsłużyć napływających wciąż klientów. Pozostawiona na kilka minut sama Iza oparła się plecami o ścianę w korytarzu zaplecza, starając się ochłonąć i uspokoić bicie serca.
„Muszę pozbierać się i wracać do roboty” – myślała gorączkowo. – „Chociaż pewnie i tak to mi nie pomoże, tym razem wywali mnie na zbity pysk. To już moja druga wpadka w niespełna miesiąc! Dość już szkód narobiłam mu w interesie… Raz mógł mi darować, zwłaszcza że ta bójka Kacpra to tak naprawdę nie była moja wina. Ale teraz? Oblałam kawą jego najważniejszego klienta! Boże, to niewybaczalne, nie dość, że będzie musiał uruchomić ubezpieczenie, to jeszcze przeze mnie najadł się takiego wstydu… Ta restauracja to przecież jego wizytówka. Ależ musi być wściekły, to było widać i słychać, przecież aż głos mu się zmienił!”
– Iza, jak tam, lepiej ci? – zagadnął przechodzący obok Antek, który wpadł właśnie na zaplecze, niosąc w rękach głośnik ze zwisającą w dół plątaniną kabli. – Nie łam się, może nie będzie tak źle!
– Dzięki, Antek – uśmiechnęła się z trudem. – Zaraz wezmę się w garść, tylko…
Urwała, gdyż w tym momencie na zaplecze wszedł również szef w towarzystwie zaniepokojonej Basi. Jego twarz miała wciąż ten sam poważny i nieprzenikniony wyraz, z jakim dziesięć minut wcześniej obserwował porcję tiramisu spływającą po klapie marynarki Krawczyka.
– Szefie, ona przecież dopiero zaczyna – perswadowała mu cicho Basia. – Akurat trafiło na nią, ale to był przypadek, a po części też moja wina. Gdybym wiedziała, że na sali jest pan Krawczyk, nigdy nie dopuściłabym do tego, żeby podeszła tam początkująca kelnerka. Teraz będę już pilnować tego osobiście. Następnym razem sama podejdę z tą kawą, albo…
– Dobrze, wystarczy już, Basiu – przerwał jej szef tym samym co wcześniej, nienaturalnie spokojnym tonem, pod którym zdawał się tłumić siłą powstrzymywany wybuch emocji. – Sytuacja opanowana, wracajcie na salę.
Następnie, nie patrząc na Izę, skierował kroki w stronę swojego gabinetu i dopiero kiedy ją mijał, rzucił do niej krótko, nie odwracając głowy:
– Proszę ze mną.
Iza oderwała się od ściany i karnie ruszyła za nim, postanawiając w duchu, że każdy wyrok przyjmie najspokojniej, jak tylko się da. W międzyczasie do Basi i Antka dołączyły również Ola z Wiktorią i cała czwórka stanęła teraz nieruchomo przy wyjściu z zaplecza, śledząc współczującym wzrokiem idącą na dywanik koleżankę.
– Biedna Izka – westchnęła Wiktoria. – Ależ miała pecha!
– Mam nadzieję, że szef jej mimo wszystko za to nie wyleje – pokręcił głową Antek. – Niech ją ochrzani, odeśle za karę na dwa tygodnie na ścierę, ale niech ją u nas zostawi. Taka fajna dziewczyna, już na serio zdążyłem ją polubić…
– Ja też – szepnęła Wiktoria.
– Może wstawimy się za nią całym zespołem? – poddała Ola. – Basiu, ty masz chody u szefa, zagadałabyś w jej sprawie, a my byśmy poparli…
– Już próbowałam – odparła posępnie Basia. – I niestety czarno to widzę… Widzieliście, jaką miał minę? Naprawdę nie zazdroszczę jej tej rozmowy.
***
„Pod żadnym pozorem nie ryczeć, nie robić z siebie idiotki” – powtarzała w myślach Iza, idąc za szefem korytarzem, który wydawał jej się ciągnąć w nieskończoność, choć do przemierzenia mieli tylko kilkanaście metrów. – „Wysłucham go i podporządkuję się, co więcej mogę zrobić?… Jeśli mnie zwolni, to trudno, w końcu nic w tym dziwnego, zasłużyłam sobie na to z nawiązką…”
Szef otworzył swój gabinet i spokojnym gestem zaprosił ją do środka, po czym również wszedł i zamknął za sobą drzwi. Następnie podszedł do biurka, wskazał jej krzesło, na którym usiadła bezszelestnie, sam zaś zajął miejsce na swoim fotelu po przeciwnej stronie blatu. Na kilkanaście sekund w gabinecie zapanowała idealna cisza, w której na wpół sparaliżowana z nerwów dziewczyna wyraźnie słyszała mocne bicie własnego serca.
„No zlituj się, człowieku, i powiedz coś wreszcie” – pomyślała błagalnie pod adresem szefa, wbijając wzrok w podłogę w męczącym oczekiwaniu na początek rozmowy. – „Ryknij na mnie, zaklnij, walnij pięścią w stół… tylko nie milcz tak…”
W gabinecie jednak nadal można było usłyszeć przelatującą muchę. Izie zdawało się, że czas zwolnił do minimum i płynął teraz w męczącym, ślimaczym tempie.
I nagle w tej przerażająco głuchej ciszy rozległ się… śmiech szefa. Perlisty, serdeczny śmiech, który już niejeden raz słyszała, kiedy na sali rozmawiał w przyjacielskim trybie ze znajomymi klientami Anabelli. Podniosła powoli głowę i popatrzyła na niego z niedowierzaniem, zdumiona tą niespodziewaną zmianą nastroju, a on śmiał się do rozpuku, zanosząc się i pokładając na biurku, wczepiając palce w swoją rozczochraną czuprynę, a po chwili również wierzchem dłoni ocierając łzy, które popłynęły mu z oczu przy tym niekontrolowanym napadzie wesołości.
– O, ja nie mogę, młoda, ale dałaś czadu! – wykrztusił w końcu z trudem, spoglądając na nią wesoło. – No już, nie stresuj się, spokojnie, głowa do góry! Musiałem trzymać przed nimi fason, ale Bóg mi świadkiem, że ledwo wytrzymałem… Ja pierniczę, ale to był numer! Do końca życia nie zapomnę miny tego frajera! Nie, no popłakałem się…
Iza patrzyła wciąż na niego szeroko otwartymi oczami.
– To szef… nie jest na mnie zły? – wyszeptała.
– Zły? – prychnął szef, opierając się obydwoma łokciami na biurku i przyglądając jej się z rozbawieniem. – Niby za co? Za to, że oblałaś tego lalusiowatego osła mieszanką espresso i macchiato, a do tego ozdobiłaś mu ten wymuskany garniturek porcją tiramisu? – roześmiał się znowu, kręcąc głową. – To przecież jego ulubione cias-tecz-ko – wyskandował, naśladując do złudzenia ton Krawczyka. – Myślałem, że skonam, kiedy mu to ciasteczko spływało po klapie, a frajer stał jak cielę i nie wierzył, że to się dzieje w realu! No… uśmiechnij się, elfiku – dodał ciepło, nieco poważniejąc. – Nie bój się, nie jestem zły, przeciwnie, jestem ci nawet w pewnym sensie wdzięczny. Zrobiłaś przypadkowo coś, na co sam już wiele razy miałem ogromną ochotę. Tyle że mi nie wypadało…
Iza uśmiechnęła się z trudem, czując, jak wobec tej spontanicznej, a tak niespodziewanej dla niej reakcji szefa nadmiar adrenaliny powoli ją opuszcza i ustępuje miejsca ogromnej uldze, od której aż zakręciło jej się w głowie.
– Krawczyk to pustak i kompletny osioł – ciągnął lekceważącym tonem szef, rozsiadając się wygodniej w fotelu. – Tyle że ma konkretną kasę i obecnie jest naszym najważniejszym klientem, więc musimy obchodzić się z nim jak z rozkapryszoną primadonną. Ale to tak między nami – zaznaczył, podnosząc w górę palec, na co Iza pokiwała skwapliwie głową. – Zresztą już nie z takimi frajerami miałem do czynienia, więc poradzimy sobie i z tym… No, rozluźnij się już, dziewczyno – dodał, widząc jej wciąż niepewną minę. – Naprawdę myślałaś, że zrobię ci o to karczemną awanturę?
Iza pokiwała głową twierdząco.
– Myślałam wręcz, że szef od razu mnie zwolni – powiedziała cicho.
– Zwolni! – parsknął kpiąco. – Za espresso–macchiato na garniturku Krawczyka! Powinnaś za to raczej dostać premię!
– Ale przecież to nie żarty, szef teraz będzie musiał wypłacić mu odszkodowanie z ubezpieczenia firmy – przypomniała mu, nadal nie mogąc opanować zdziwienia wobec tak luźnego podejścia do sprawy. – Przez to składki potem rosną, a taki garnitur pewnie kosztuje ze dwa tysiące…
– Myślę, że poniżej czterech nasz mistrz nie schodzi – stwierdził beztrosko szef, krzyżując ręce na piersiach. – Pięć do sześciu to u niego norma, do tego koszula z najwyższej półki… No, nie patrz na mnie z takim strachem w oczach, Iza. Jak będzie trzeba, uruchomimy ubezpieczyciela i zapłacimy mu, ile chce. Ale to chyba nie będzie konieczne, sam mówił, że nie chce odszkodowania, takich kretyńskich garniturków ma całą szafę, zresztą niewykluczone, że i ten uda się odratować… Wyjdziemy z tego jakoś, nie ma czym się przejmować. Niemniej to był dobry numer na jeden raz, ale nie rób już tego więcej, okej? – zastrzegł, spoglądając na nią wymownie.
– Nigdy! – obiecała gorąco Iza. – Zagapiłam się, to był ułamek sekundy… i teraz już wiem, jak trzeba być skupionym przy obsługiwaniu klientów. Ale… – zawahała się, zerkając na niego z zakłopotaniem. – Jakąś karę na pewno muszę ponieść. Szef powiedział przecież panu Krawczykowi, że wyciągnie wobec mnie konsekwencje…
– Powiedziałem mu, że moi pracownicy dostają zawsze to, na co zasługują – sprostował szef, wzruszając lekko ramionami. – I tak jest. A jeśli on ma na ten temat inne wyobrażenia niż ja, to już jego problem. No, ale dobrze… Była zbrodnia, musi być kara, z tym się zgadzam. Dlatego za pokutę przyjdziesz w tym tygodniu do pracy jeden raz więcej – zaśmiał się lekko. – Uwzględnijcie z Basią dodatkowy dzień w grafiku i sprawa zamknięta.
– Dobrze, szefie – szepnęła z ulgą Iza, która spodziewała się raczej karnego potrącenia dużej kwoty z pensji i przynajmniej czasowego usunięcia ze stanowiska kelnerki. – To żadna kara… Dziękuję.
– W porządku – uśmiechnął się. – Gdybyś wylała tę kawę na kogoś, kogo lubię, byłbym pewnie mniej wyrozumiały… Można powiedzieć, że miałaś dzisiaj wyjątkowe szczęście.
– Wszyscy mówią, że wyjątkowego pecha…
– I niech dalej tak sobie myślą – zaznaczył, pochylając się nieco w jej stronę. – Ale do rzeczy. Skoro już jesteś na dywaniku u tego krwiożerczego szefa-potwora i wszyscy tam za drzwiami modlą się za ciebie, mamy chwilę, żeby porozmawiać o czym innym.
Iza spojrzała na niego zdziwiona.
– Noszę się z tym od początku, ale nigdy nie ma czasu ani okazji – ciągnął swobodnie, sięgając po stojącą obok biurka butelkę z wodą mineralną i wyciągając z szafki dwie szklanki. – Sama widzisz, jakie mamy nieustanne urwanie głowy. Poza tym pracujesz u mnie, więc obowiązuje nas… i ciebie, i mnie… szablon relacji zawodowych, w którym nie ma za bardzo miejsca na prywatne pogaduszki. Mam nadzieję, że Basia wyłożyła ci zasady – zerknął pytająco na dziewczynę, która pokiwała głową twierdząco. – Zazwyczaj od nich nie odstępuję, już kilka razy boleśnie przejechałem się na spoufalaniu się z pracownikami i staram się tego unikać. Jednak w tym przypadku nie zapomniałem, że poznaliśmy się w innych okolicznościach niż zawodowe… Napijesz się wody? – przerwał sobie, napełniając jedną ze szklanek i podsuwając ją z uśmiechem Izie.
– Dziękuję – szepnęła, biorąc posłusznie szklankę do ręki.
– Od czasu zatrudnienia cię w firmie nie wspominałem o tym – mówił dalej szef, nalewając wody również sobie i zakręcając butelkę. – Ale to nie znaczy, że nie chciałem… po prostu nie było jak. Dzisiaj jest wreszcie okazja to nadrobić. Chodzi mi o naszego dziadka Szczepana – mrugnął do niej porozumiewawczo, pociągając łyka ze szklanki. – Ostatnim razem zaczęłaś o nim mówić… Nie było czasu rozwijać tematu, ale zapamiętałem, że zaglądasz czasami do niego, a on nadal ma coś nie tak z tym swoim serduchem. Opowiesz mi o tym coś więcej?
– Oczywiście – uśmiechnęła się, mile zaskoczona tym zainteresowaniem sprawami staruszka, o którym, jak sądziła, przez ostatnie tygodnie szef już zupełnie zapomniał.
Opowiedziała mu w skrócie o bieżącej sytuacji pana Szczepana, szczególną uwagą darząc jego pogarszający się ostatnio stan zdrowia i niemożliwą do przełamania niechęć wobec zalecanych przez lekarza badań na oddziale szpitalnym.
– Nie wiem już, jak mu to wytłumaczyć – westchnęła. – Uparł się, że jego noga nie przestąpi progu szpitala, i trzyma się tego kurczowo. Mówi, że woli umrzeć, niż dać się hospitalizować. Ja go rozumiem, bo wiem, że w przeszłości miał bardzo złe doświadczenia ze szpitalami, ale tu przecież chodzi tylko o badania, daliby mu lepiej celowane leki… On nocami ma okropne duszności, i tak pewnie nie o wszystkim mi mówi, ale przecież widzę, że jest blady i ma straszne cienie pod oczami. Boję się, żeby, nie daj Boże, jakaś astma się do tego nie przyplątała, albo jeszcze coś gorszego… – pokręciła z zafrasowaniem głową.
Szef słuchał w milczeniu, z poważną miną, nie spuszczając z niej badawczego wzroku.
– Widzę, że naprawdę zżyłaś się z naszym dziadkiem – zauważył po chwili. – Nie sądziłem, że utrzymujesz z nim tak bliski kontakt i bywasz u niego tak często. I że ta jednorazowa pomoc przerodziła się w aż taką komitywę…
– Tak jakoś wyszło – uśmiechnęła się, upijając łyka wody. – Mówiłam już, że pan Szczepcio ma osiemdziesiąt dwa lata, żyje sam, właściwie z nikim się nie widuje. Czasami sąsiadka do niego zajrzy, czasami z kimś sobie pogada na spacerze czy po kościele… Ale to rzadko. A ze mną lubi rozmawiać i cieszy się, kiedy przychodzę, więc staram się zaglądać jak najczęściej. Zresztą ja też go bardzo lubię, mamy mnóstwo wspólnych tematów.
– O czym gadacie? – zainteresował się szef.
– No… o różnych rzeczach – zmieszała się nieco Iza. – To bardzo miły człowiek, trochę zdziwaczały, ale od początku zawiązała się między nami nić porozumienia. Może to trochę dlatego, że z wyglądu przypominam mu kogoś… – dodała ciszej.
Ręka szefa trzymająca szklankę z wodą drgnęła lekko.
– Kogo? – zapytał, również zniżając głos.
Iza zawahała się. Czy miała prawo zdradzać tajemnice pana Szczepana? Choć nie prosił jej o dyskrecję, to się w pewnym sensie rozumiało samo przez się, on sam też nie rozpowiadał przecież o tym na prawo i lewo każdej napotkanej, postronnej osobie… Jednak czy człowiek, który na własnych plecach zaniósł go do domu, a potem opłacił dla niego zakupy i przysłał mu nowe buty, był tak naprawdę osobą postronną?
„Nie bardziej niż ja” – przebiegło jej przez głowę.
– Jego zmarłą w młodości żonę – odparła po chwili milczenia. – Bardzo mu się z nią kojarzę… Nawet nazywa mnie jej imieniem.
Szef pokiwał powoli głową.
– Hania? – uśmiechnął się leciutko.
– Tak – spojrzała na niego zaskoczona. – Aż się dziwię, że szef pamięta. Właśnie Hania… Od początku tak na mnie mówi. Może to dziwne i nie do końca normalne, ale ja na to pozwalam, bo widzę, że to mu sprawia wielką przyjemność.
– Hmm – mruknął szef, podnosząc szklankę do ust i znów pociągając z niej łyka wody. – Lubisz wcielać się w kogoś, kim nie jesteś?
– Sama nie wiem – zastanowiła się, zdziwiona tym pytaniem. – Nie myślałam o tym nigdy w kategorii lubię czy nie lubię, po prostu jeśli dla dobra sprawy trzeba na chwilę stać się dla kogoś kimś innym… Zresztą to wcale tak nie działa – zreflektowała się. – Ja nie udaję, nie gram Hani, przez cały czas jestem w pełni sobą. To tylko on ją we mnie widzi, a ja na to pozwalam. Nic więcej… To przecież co innego.
Szef nie odrywał od niej skupionego wzroku.
– Co innego – powtórzył w zamyśleniu. – Niby tak. A jednak nie każdy by na to poszedł… Dobra z ciebie dziewczyna, Iza, wiesz? – pokiwał głową. – Za tego dziadka masz u mnie ogromnego plusa, bo ja sam często o nim myślę. Nawet nie wiem, dlaczego, ale jakoś wbił mi się do głowy ten stary frajer… Słuchaj – dodał energicznym tonem, kładąc rozwartą dłoń na biurku i pochylając się w jej stronę. – Powiem wprost. Chętnie bym go odwiedził, od jakiegoś czasu chodzi mi to po głowie, ale z drugiej strony nie chcę mu robić niechcianych nalotów, zwłaszcza że to nieszczęsne serducho mu szwankuje. Jednak gdybym poszedł tam z tobą…
– Ach! – spojrzała na niego z uśmiechem. – Nawet o tym nie pomyślałam… A to przecież bardzo dobry pomysł! Jestem pewna, że pan Szczepcio bardzo by się ucieszył, często pana wspomina.
Szef wyprostował się w fotelu, upił kolejny łyk wody z trzymanej w ręce szklanki, po czym znajomym gestem drugiej dłoni odgarnął sobie włosy. Iza natychmiast odwróciła oczy.
– Kiedy planujesz do niego wpaść w najbliższym czasie? – zapytał rzeczowo.
– W czwartek – odpowiedziała cicho. – Powiedziałam mu, że przyjdę koło osiemnastej.
Na chwilę zapadło milczenie.
– Okej – podjął szef spokojnym, neutralnym tonem. – Umówmy się w takim razie o osiemnastej pod jego kamienicą. Nie będę długo zawracał mu głowy, góra pół godziny, potem i tak będę musiał spadać do roboty. Czekaj… bo nie znam na pamięć tych waszych grafików – spojrzał na nią z zastanowieniem. – Ty nie pracujesz u nas w czwartki?
Iza pokręciła przecząco głową.
– Tym lepiej – stwierdził, dopijając jednym łykiem wodę i odstawiając pustą szklankę na biurko. – Będziesz mogła dłużej zostać u niego sam na sam. To jak? Jesteśmy umówieni?
– Tak jest – skinęła grzecznie głową, po czym również opróżniła do końca i odstawiła swoją szklankę. – Dziękuję. Czwartek o osiemnastej pod domem pana Szczepana.
– Świetnie. A teraz możesz już wracać i dokończyć swoją zmianę.
Iza natychmiast zerwała się z krzesła.
– Ustaw też z Basią w grafiku swoją karną dniówkę, żeby nie było, że nie jestem tyranem – uśmiechnął się szef, podnosząc w górę palec. – Muszę dbać o autorytet i opinię twardziela. A to, co powiedziałem o Krawczyku…
– …oczywiście zostanie między nami – obiecała szybko. – Niech pan nie myśli, szefie, że będę panu w jakikolwiek sposób podkopywać autorytet. Przeciwnie, jestem bardzo wdzięczna za to, że…
– Dobra, wystarczy – przerwał jej niecierpliwym gestem ręki, również podnosząc się z krzesła i wychodząc zza swojego biurka. – Sprawa zamknięta, tylko na przyszłość pamiętaj, żeby nie polewać już nikogo więcej kawą, bo postawisz mnie w kretyńsko niezręcznej sytuacji… a tego bym nie chciał.
Iza pokiwała głową.
– To się już więcej nie zdarzy, obiecuję.
– Okej – uśmiechnął się lekko. – No to cóż? Reprymenda wydana, kara wyznaczona, jesteś wolna. Ja też zaraz przebiorę się w coś luźniejszego i pójdę na kontrolę do chłopaków… A ty wracaj do swojej pracy.
– Tak jest – odpowiedziała mu z uśmiechem, kierując się w stronę drzwi.
Szef również zawrócił do swojego biurka, ale przystanął jeszcze, patrząc za nią, i jego twarz przybrała wyraz zastanowienia.
– Iza? – zatrzymał ją, nim zdążyła nacisnąć klamkę.
W jego głosie zabrzmiało wahanie. Odwróciła się.
– Tak?
– Powiedz mi coś, skoro już jesteśmy przy tematach pozazawodowych – zagadnął powoli, jakby ważąc słowa. – Wspomniałaś mi kiedyś, że kogoś ci przypominam…
Iza momentalnie zmieszała się i odwróciła wzrok.
– Tak – odparła z zakłopotaniem, ściskając kurczowo klamkę. – Ale to nic takiego, szefie. Niepotrzebnie wtedy o tym mówiłam, tak mi się wyrwało…
– Bo widzisz, ja jestem człowiekiem dociekliwym i ciekawskim – ciągnął, podchodząc do niej bliżej i przyglądając się z uwagą jej zmieszanej minie. – I jak coś się do mnie przyczepi, to męczy mnie, aż to wyjaśnię. Ale widzę, że nie chcesz mi odpowiedzieć na to pytanie? – zawiesił głos.
Iza pokręciła powoli głową przecząco, nadal nie patrząc na niego.
– Okej – odparł łagodnie po chwili milczenia. – Nie chcę być wścibski, wybacz mi, elfiku… Tak naprawdę nie pytam o to z czystej ciekawości, tylko… przed chwilą sama powiedziałaś, że naszemu dziadkowi przypominasz jakąś Hanię. A wcześniej, że ja kojarzę się z kimś tobie. Zaczyna się robić ciekawie, bo… – urwał na chwilę z zawahaniem. – Ty też mi kogoś przypominasz – dodał prawie szeptem.
Podniosła natychmiast głowę i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
– Ach! – odszepnęła. – Naprawdę?
– Tak – westchnął, przesuwając dłonią po włosach i zapatrując się w szafę z klaserami. – Ja też nie powiem ci, kogo, ale tak jest… chociaż nie jesteś do tej osoby prawie wcale podobna. Może trochę z typu włosów, ale tylko trochę… I nic więcej. A mimo to… – pokręcił głową w zamyśleniu, po czym nagle jakby ocknął się i uśmiechnął się do niej. – Ale spoko, zostawmy to. Widzę, że to dla ciebie nie jest neutralny temat, a i ja nie powinienem tego ruszać. Co zrobić, czasami prędzej gadam, niż myślę… Zapomnij. Lecimy do roboty.
Iza w milczeniu pokiwała głową i wyszła na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi. Chwilę potem wpadła na przechodzącą akurat do kuchni Olę, która dostrzegła ją z daleka, podbiegła natychmiast i chwyciła ją za obie ręce.
– Izka, i co? – zapytała z zapartym tchem, przyglądając jej się z niepokojem. – Bardzo cię zjechał? No mów… Chyba cię nie wylał?
– Nie – pokręciła głową, starając się uśmiechnąć. – Nie było aż tak strasznie. Dostałam tylko na ten tydzień dodatkową karną dniówkę do grafika.
– Całe szczęście! – odetchnęła Ola, gładząc ją po przyjacielsku po ramieniu. – Spokojnie, odbębnisz bez problemu, a drugi raz to się nie powtórzy. Ustaliłyśmy z Basią, że Krawczyka już zawsze będzie obsługiwał ktoś inny.
– Dzięki – odparła Iza, wzdrygając się mimowolnie na wspomnienie poirytowanej miny Krawczyka i opryskliwych słów, jakie wypowiedział pod jej adresem. – Ja teraz rzeczywiście powinnam trzymać się od niego jak najdalej.
– W każdym razie super, że to się tylko tak skończyło – uśmiechnęła się Ola. – Mieliśmy dużo gorsze obawy… Szef to równy facet, ale dzisiaj miał taką minę, że wszystkim nam ciarki po plecach leciały. Trzymaliśmy za ciebie kciuki, ale spodziewaliśmy się, że może być krucho. Fajnie, że ci się upiekło… No, ale teraz szkoda czasu na gadanie – zreflektowała się. – Lecimy na salę, bo tam coraz gęściej… Zajrzymy tylko przelotem do Antka – mrugnęła do niej znacząco. – Bardzo się o ciebie martwił i prosił, żeby go powiadomić, kiedy wyjdziesz od szefa. Chce wiedzieć, jaki był wynik rozmowy… i czy u nas zostajesz.
Mile zdziwiona troską okazaną jej przez kolegów z zespołu, w którym pracowała przecież dopiero od niedawna, Iza uśmiechnęła się, czując, jak jej duszę ogarnia przyjemne ciepło.
– Zostaję – szepnęła bardziej do siebie niż do Oli. – I bardzo się z tego cieszę!
***
Apetyczny zapach zrazów z pieczonymi ziemniakami, które Iza odgrzała na obiad w piekarniku, wypełniał nie tylko kuchnię pana Stanisława, ale również całe mieszkanie, unosząc się nawet na klatce schodowej, co natychmiast zwabiło wracającego z pracy Kacpra.
– To specjalność naszej szefowej kuchni – wyjaśniła Iza, nakładając obu swym towarzyszom porcje na talerze. – Wczoraj zostało nam tego sporo z opłaconego zamówienia, bo część zapowiedzianych gości nie przyszła. Klient nie chciał, żeby pakować mu cokolwiek na wynos, więc kucharka kazała nam się tym podzielić i zabrać do domu, żeby się nie zmarnowało… Proszę, jedzcie.
– Super żarcie, Iza! – przyznał Kacper, schylając się natychmiast nad swoim talerzem, z którego danie zaczęło znikać w mgnieniu oka. – A powiem ci, że głodny jestem jak diabli… Urąbaliśmy się dzisiaj na tej budowie jak konie pociągowe, cały dzień nosiłem z kumplem cegły, a do żarcia tylko jakiś głupi pączek i kanapka. Ale za to kasę dzisiaj dostałem, oddam ci za to żarcie i stryjowi sypnę za lokum…
– Nic mi nie oddawaj – uśmiechnęła się Iza. – Mówię przecież, że mam to za darmo z odzysku, a co do innych dni, to rozliczaj się z panem Stasiem, on robił ostatnio zakupy, ja tylko gotowałam. Za gotowanie nic od ciebie nie chcę, to żaden problem, i tak przecież zawsze pichcę coś dla siebie.
– Okej – kiwnął głową Kacper, przełykając kolejne porcje obiadu. – To ja teraz przez tydzień funduję zakupy. Tylko stryj mnie nie kantuje na rachunkach! – zaśmiał się, ostrzegawczo grożąc panu Stanisławowi palcem. – Już ja przeliczyłem te ostatnie i dobrze widziałem, że stryj mnie zerżnął na stówkę co najmniej… No, ale dobra, nie kłócę się, bo to jest dla mnie i tak dobry deal. Ja daję kasę, stryj lata po zakupy, a Iza gotuje nam żarcie. I jesteśmy kwita.
Iza i gospodarz spojrzeli po sobie z uśmiechem i kiwnęli zgodnie głowami.
– Znakomite zrazy – przyznał pan Stanisław. – Tylko co pani tak malutko sobie nałożyła, pani Izo? – dodał, mierząc krytycznym wzrokiem jej talerz. – Nie jest pani głodna?
– Jakoś nie bardzo – odparła Iza, zasiadając do swojej porcji. – A poza tym wieczorem wychodzę na małe przyjęcie do koleżanki, tam też będzie jedzenie, więc zawsze wypada skosztować. Nie chcę się przejadać.
– Przejadać! – prychnął Kacper, spoglądając na nią z politowaniem znad talerza. – Chuda taka jesteś, że powinnaś jeść dwadzieścia cztery godziny na dobę i jeszcze byłoby mało!
– Kacper, przestań – zestrofował go pan Stanisław. – Jak ty się odnosisz do dziewczyny?
– A co ja powiedziałem nie tak? – zdziwił się Kacper, dojadając resztki swojego obiadu i wychylając się w stronę brytfanki stojącej na kuchence gazowej w poszukiwaniu dokładki. – Przecież świętą prawdę mówię! Co by jej szkodziło nabrać trochę ciałka? Taka ładna dziewczyna, to by zaraz… O, wielkie dzięki! – uśmiechnął się, gdyż Iza, odczytując jego intencje, sięgnęła po brytfankę i nałożyła mu na talerz kolejną porcję. – Głodny taki jestem, że konia z kopytami bym wtrząchnął… Co to ja mówiłem? – spojrzał z zastanowieniem na stryja. – A, o Izie! Że mogłaby tego ciałka nabrać… Taką ładną ma buzię, że jakby trochę się zaokrągliła tu, w policzkach… – wychylił się i przejechał palcem tuż przed nosem rozbawionej tą analizą dziewczyny – to faceci by się o nią normalnie zabijali! Ja wiem, co mówię, Iza, znam się na tym – zapewnił ją z powagą. – Wiem, że masz tę swoją inwersję… czy awersję… ale może w końcu jakiś by ci przypasował, co? – mrugnął do niej porozumiewawczo, na co pan Stanisław, pokręcił tylko z dezaprobatą głową. – No bo żeby taka kobitka sama po świecie chodziła, to aż żal człowieka ściska…
– Dzięki za rady, Kacperku – uśmiechnęła się Iza, spokojnie jedząc swój obiad. – Wiem, że dobrze mi życzysz, masz zresztą rację, że powinnam trochę przytyć… Kiedyś wyglądałam lepiej, ale odkąd zachorowała moja mama, schudłam strasznie i od tamtej pory już tak zostało. Chyba nerwy tak mnie zżerają, nic na to nie poradzę.
– No wiem, ja też ci już parę razy nerwów naszargałem – westchnął Kacper. – Ale sama widzisz, że już się pilnuję… Zresztą jakie ty masz teraz nerwy? Na studiach dobrze ci idzie, z roboty też jesteś zadowolona… no i co? Dalej taka chuda i chuda!
Iza prychnęła śmiechem.
– E tam, bzdury, ślicznie pani wygląda – ocenił gospodarz, również kończąc swoje jedzenie. – Może i prawda, że odrobinę za szczuplutka, ale to teraz przecież w modzie… A ty się Kacper nie czepiaj, nie twoja sprawa, szczylu. To co, w następnym tygodniu jedzie pani do domu? – zmienił szybko temat, widząc, że Kacper z oburzoną miną otwiera już usta, żeby mu odpowiedzieć.
– Tak – skinęła głową Iza. – Pojadę w poniedziałek. Na uczelni już od tego czwartku będę mieć wolne, ale w weekend jeszcze pracuję… A wrócę w następną niedzielę wieczorem. Muszę skorzystać z tego, że szef na cały tydzień zamyka lokal, ma wejść ekipa remontowa i odnowić kuchnię, więc akurat mamy przymusowy urlop.
– Ale chociaż płatny? – zaniepokoił się czujnie Kacper, jednocześnie rzucając stryjowi ostrzegawcze spojrzenie.
– Płatny – zapewniła go Iza. – Ten remont to fanaberia takiego jednego klienta… milionera.
– O! – zainteresował się pan Stanisław.
Kacper również spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Aha – ciągnęła, wstając, by zebrać puste talerze. – Zażyczył sobie, żeby odnowić kuchnię, a w dalszej kolejności łazienki, bo w połowie maja ma być u nas jakiś koktajl z jego współpracownikami z wyższych sfer finansowych i chce, żeby wszystko było na tip-top. To w sumie zrozumiałe, tacy ludzie są przyzwyczajeni do wysokich standardów, więc trzeba się dostosować. A facet ma w ogóle jakąś niewytłumaczalną słabość do naszej knajpy – dodała wyjaśniająco. – Uparł się, że będzie robił te swoje imprezy właśnie u nas i trzyma się tego bezwzględnie. Fakt, lokalizacja jest super, samo centrum, ale z drugiej strony takie koktajle na wysokim szczeblu często robi się w lokalach poza miastem, gdzie jest więcej miejsca i parkingi… Dziewczyny mówiły, że nawet sam szef tego nie rozumie, tyle że nie wnika w jego sentymenty, bo w końcu interes to interes.
– Słusznie – mruknął pod nosem pana Stanisław.
– No i pan milioner dofinansowuje nam ten remont, więc nie ma problemu z płatnym urlopem poza limitem – dokończyła wesoło Iza, układając naczynia w zlewie i zalewając je ciepłą wodą. – A ja chętnie sobie z tego skorzystam, żeby odwiedzić siostrę i szwagra. Już im to obiecałam i bardzo się ucieszyli, bo potem to już chyba dopiero w kwietniu na święta do nich pojadę… Ale nie martw się, Kacper! – dodała, odwracając się od zlewu i puszczając oko do chłopaka. – Zostawię wam całą lodówkę i zamrażarkę pysznego jedzenia, wystarczy, że sobie odgrzejecie i z głodu nie umrzesz, biedaku!
Kacper uśmiechnął się, wstał od stołu, podszedł do niej i objąwszy ją ramieniem, ucałował ją spontanicznie we włosy.
– Dzięki, mała – powiedział ciepło. – Skąd wiedziałaś, że o tym pomyślałem? Właśnie zmartwiłem się, że przez cały tydzień trzeba będzie szukać żarcia na mieście. I widzi stryj, jak ona o mnie dba? – zwrócił się z dumą do gospodarza. – Jak prawdziwa siostra! A zresztą… siostra czy nie siostra, jakby nie była taka chuda i do tego jeszcze była blondyną, to normalnie… zakochałbym się w niej na śmierć!
Iza i pan Stanisław spojrzeli po sobie i jak na komendę wybuchli gromkim śmiechem, do którego po chwili dołączył również tubalny rechot Kacpra.