Anabella – Rozdział XCI
– Dziękuję panu – uśmiechnęła się Iza, chowając do papierowej teczki swoją kopię rachunku, którą przed chwilą podpisała wraz z hydraulikiem na zakurzonym parapecie mieszkania przy Bernardyńskiej. – Odezwę się jeszcze do pana w sprawie białego montażu i tych nowych baterii w kuchni i w łazience, ale to będzie dopiero po położeniu płytek. Myślę, że to wypadnie w sierpniu, bo w lipcu jadę na urlop i wcześniej raczej nie zdążę.
Hydraulik pokiwał głową, zbierając z parapetu dokumenty i plik banknotów przekazany mu przez Izę za wykonaną usługę wymiany instalacji wolno-kanalizacyjnej.
– Nie ma sprawy – zapewnił ją spokojnie. – Proszę tylko dzwonić wcześniej, żeby dogadać termin, bo w sierpniu mogę mieć gęsto z robotą. U pani nie zostało już dużo, ale rozumie pani… czasami trudno upchnąć nawet to.
– Oczywiście, rozumiem. Zadzwonię do pana z odpowiednim wyprzedzeniem.
Po wyjściu mężczyzny Iza zajrzała do łazienki, by jeszcze raz rzucić okiem nadzorcy na świeżo dokończoną instalację hydrauliczną, która była ostatnim etapem przygotowania kuchni i łazienki pod wykładanie płytkami. W poprzednim tygodniu w całym mieszkaniu została położona również nowa instalacja elektryczna, jednak, podobnie jak hydraulika, wymagała ona dokończenia już po położeniu glazury i malowaniu, przez co obecnie ze wszystkich ścian i sufitów sterczały różnokolorowe druty. Czynne było tylko jedno gniazdko w przedpokoju i jedno w salonie oraz tymczasowe oświetlenie w postaci kilku luźno zamontowanych słabych żarówek, dlatego nie było już na co czekać i należało jak najszybciej przystąpić do dalszych etapów remontu, żeby zdążyć zrobić jak najwięcej przed lipcowym wyjazdem na urlop.
„No dobrze, wezmę sobie tylko tę kartkę z wymiarami i lecę” – pomyślała, chowając do kieszeni rozpiskę z dokładnymi wymiarami ścian i wynikającymi z nich wyliczeniami co do ilości paczek glazury i terakoty, które należało kupić. – „Kurczę, już dziesięć po? A niech to… Lodzia pewnie już tam na mnie czeka!”
Ponieważ wybór płytek do łazienki był dla Izy sprawą kluczową, o pomoc w tym względzie poprosiła Lodzię, której gust w urządzaniu własnego domu imponował jej od samego początku. Obie już od kilku tygodni, a ściślej od urodzin Majka w Anabelli, planowały spotkać się na dłuższą rozmowę, lecz z powodu sesji egzaminacyjnej ciągle były zmuszone ją przekładać, teraz zatem, kiedy Iza stanęła przed koniecznością szybkiego zakupu materiału, nadarzała się okazja do tego, by połączyć przyjemne z pożytecznym.
Lodzia, która wraz z Pablem właśnie kończyła urządzanie ich nowego domu na Lipniaku, dokąd mieli przeprowadzić się definitywnie jeszcze w tym roku, chętnie zgodziła się pokazać Izie swą nowo wykończoną łazienkę na piętrze, ta bowiem, jak wynikało z jej opisu, kolorystycznie i stylistycznie odpowiadała wyobrażeniom Izy odnośnie do efektu, jaki sama chciałaby uzyskać u siebie na Bernardyńskiej.
Podjedziemy jutro i pokażę ci, jak to wygląda w realu – obiecała jej wczorajszego wieczoru przez telefon. – Zdjęcia nie oddają dobrze koloru i efektu oświetlenia, a to właśnie nad tym pracowaliśmy najdłużej. No… tak naprawdę to głównie ja, bo Pablo teraz nie ma ani chwili czasu i we wszystkim zdaje się na mnie. Zerkniesz sobie na moją koncepcję, może cię zainspiruje? Potem razem pojedziemy wybrać i zamówić te płytki, a przy okazji pogadamy sobie do woli! Co ty na to, Izunia?
Iza z radością przystała na ten plan i umówiły się, że Lodzia podjedzie po nią na Bernardyńską, gdzie dziewczyna od rana nadzorowała prace hydrauliczne, w międzyczasie próbując uczyć się w salonie przy parapecie do ostatniego egzaminu na uczelni. Na szczęście przytomnie zostawiła sobie godzinę marginesu czasowego na wypadek, gdyby hydraulik miał opóźnienie, co w istocie nastąpiło, w związku z czym, ledwie zdążyła opłacić i odprawić fachowca, musiała czym prędzej zebrać się do wyjścia, żeby nie spóźnić się na spotkanie z Lodzią. Zamknąwszy drzwi, obarczona plecakiem z książkami i narzędziami przyniesionymi ze stancji, zbiegła pośpiesznie po schodach, w locie wyciągając telefon, by sprawdzić, czy zniecierpliwiona czekaniem przyjaciółka nie wysłała jej przypadkiem jakiejś wiadomości. Rzeczywiście, na pulpicie powiadomień znalazła informację o nowym smsie od Lodzi.
Izunia, przepraszam, spóźnię się parę minut i będę piętnaście po trzeciej, dobrze? Miałam pilny telefon. Jak dobrze się składa, że akurat dzisiaj się umówiłyśmy, muszę koniecznie z Tobą porozmawiać! Do zobaczenia! L.
Iza natychmiast zwolniła kroku i odetchnęła z ulgą. Dzięki temu, że nie tylko ona miała opóźnienie, będzie mogła stawić się idealnie na czas. Kiedy tylko wyszła z bramy, na umówione miejsce na chodniku przed kamienicą przy Bernardyńskiej podjechał błękitny volkswagen lupo Lodzi, która, zaciągnąwszy hamulec ręczny, w mgnieniu oka wyskoczyła na zewnątrz.
– No, cześć, kochana, jak dobrze cię widzieć! – zawołała wylewnie, ściskając Izę. – Przepraszam za spóźnienie, wypadła mi nieprzewidziana rzecz. Zaraz wszystko ci opowiem! O, pokaż, widzę, że masz ciężki plecak… daj, wrzucimy go do bagażnika. Długo tu na mnie czekałaś?
Iza posłusznie ściągnęła z ramienia plecak.
– Nie czekałam ani sekundy – zapewniła ją wesoło. – Ja też miałam opóźnienie, mój hydraulik dopiero co wyszedł, a ja za późno zorientowałam się, że już jest po trzeciej.
– Uff, to całe szczęście! – ucieszyła się Lodzia, schylając się, by otworzyć bagażnik. – Bo już zaczynałam się stresować. Proszę, Iza wrzuć to tutaj i…
Zamilkła nagle zdumiona i obie z Izą znieruchomiały nad otwartym bagażnikiem. Jego niewielkie wnętrze aż po brzegi wypełnione było świeżo ściętymi gałązkami białego jaśminu, którego kwiaty momentalnie roztoczyły wokół falę intensywnego zapachu. Iza zerknęła z rozbawieniem na swą towarzyszkę.
– Pablo? – zapytała retorycznie.
W ciągu półtora roku, odkąd znały się z Lodzią, zdążyła już na tyle dobrze poznać zwyczaje jej męża, że podobnie jak ona bezbłędnie rozpoznawała styl jego gestów. Uwagę przyciągał zwłaszcza ten jeden, niezwykle miły, polegający na sprawianiu żonie kwiatowych niespodzianek, w czym Pablo za każdym razem wykazywał się podziwu godną pomysłowością. Efekt dzisiejszej niespodzianki również nie mógłby go rozczarować. Zachwycona i zdumiona Lodzia w pierwszej chwili aż zaniemówiła, po czym, nie odpowiadając na pytanie Izy, sięgnęła po najbliższą gałązkę jaśminu i podniosła ją, zatapiając w niej twarz, a jej śliczne oczy zaszkliły się ze wzruszenia.
– Wariacie – szepnęła z czułością, przyciskając usta do kiści białych kwiatów. – Ty mój kochany, niepoprawny bandziorku…
Iza przyglądała się z uśmiechem tej uroczej scenie, z przyjemnością wdychając piękny zapach jaśminu buchający mocnymi falami z przepełnionego kwiatami bagażnika. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach Lodzia ocknęła się jak z transu i spojrzała na nią, jakby nagle przypomniała sobie o jej obecności.
– Ach, wybacz, Izunia – powiedziała ciepło, z namaszczeniem odkładając gałązkę jaśminu na swoje miejsce i poprawiając pozostałe na bokach tak, by żaden z kwiatów nie ucierpiał przy zamykaniu bagażnika. – Znowu mnie zaskoczył, ten mój oprych! A już myślałam, że nic nowego nie uda mu się wymyślić! Przez całą drogę, jak do ciebie jechałam, zastanawiałam się, skąd ten kwiatowy zapach w samochodzie. No i proszę, wszystko jasne!
Obie z Izą roześmiały się.
– Minęliśmy się w drzwiach, kiedy wychodziłam – ciągnęła Lodzia, ostrożnie zatrzaskując klapę bagażnika. – Zdążyłam mu tylko powiedzieć, co ma sobie odgrzać na obiad i żeby po siedemnastej pojechał do babci po Edzia, bo ja jadę z tobą wybierać płytki i może mi to trochę zająć. Obiecał, że odbierze małego, ale miał przy tym taką dziwną i podstępną minę… tak mu się oczy świeciły łobuzersko… od razu wyczułam, że coś nabroił, tylko już nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. A teraz już rozumiem. Pablo ma zawsze przy sobie zapasowe kluczyki od mojego samochodu – wyjaśniła. – Wiedział, że umówiłam się dzisiaj z tobą i słusznie założył, że prędzej czy później będę musiała otworzyć bagażnik, więc pewnie przełożył te kwiaty na parkingu ze swojego auta. Faktycznie, teraz sobie przypominam, że zaparkował tuż obok. Ech, mój zwariowany bandziorek! – pokręciła głową, a jej oczy znów zalśniły czułością. – Gdyby jeszcze była jakaś okazja! A on tak zupełnie bez powodu!
– Nie bój się, to jest na pewno z góry przekalkulowane – uśmiechnęła się Iza, puszczając do niej porozumiewawcze oko. – Pablo nie jest w ciemię bity. Zainwestował w kwiaty, a wieczorem liczy na jakiś dowód wdzięczności!
Lodzia prychnęła śmiechem.
– I nie zawiedzie się – zapewniła ją, sięgając do kieszeni po telefon. – Poczekaj chwilkę, dobrze, Iza? Wyślę mu tylko smsa z podziękowaniem i obiecam mu coś w zamian. A ty wrzuć swój plecak na tylne siedzenie, o tutaj – dodała, wskazując jej tylne drzwi auta. – I wsiadaj już, zaraz jedziemy.
Iza posłusznie wykonała polecenia, zerkając z rozbawieniem na towarzyszkę, która szybkimi ruchami palców wyklepywała na klawiaturze telefonu wiadomość dla męża, nie przestając przy tym się uśmiechać. Wysławszy smsa, zajęła wreszcie miejsce na fotelu kierowcy i błękitny volkswagen ruszył w stronę centrum miasta, przez które musiały przejechać, by dostać się na Lipniak.
– Już grubo po piętnastej, musimy przejechać jak najszybciej, zanim zrobią się korki – powiedziała Lodzia, uchylając mocno szyby w oknach samochodu. – Wpuścimy sobie trochę powietrza, te kwiaty jednak strasznie mocno pachną. Powiedz mi, Iza, ile mamy czasu? Na którą musisz być w pracy?
– Dzisiaj ustawiłam sobie zmianę dopiero od dwudziestej – odparła Iza. – Majk był tak miły, że wziął na siebie wszystkie sprawy na mieście, załatwianie dostaw i takie tam, a ja swoją działkę odrobię jutro. Rano miałam tego hydraulika…
– O właśnie! – podchwyciła Lodzia, przyśpieszając, by zdążyć na pomarańczowym świetle. – I jak? Udało mu się skończyć instalację?
– Aha, udało się. Właściwie wszystko już mam elegancko wyprowadzone pod płytki, po niedzieli można by zacząć. Majk, Chudy i Antek obiecali, że pomogą, już dawno przywieźli maszynę do cięcia kafli, więc to pójdzie szybko, mam nadzieję, że zdążę się z tym uporać jeszcze przed urlopem. Jak już będzie gotowe, to pokażę ci, jak wyszło – zerknęła na nią z uśmiechem.
– Bardzo chętnie zobaczę – odparła żywo Lodzia. – Ostatnio pasjonuję się tym na całego i przynajmniej raz w tygodniu jestem w sklepie budowlanym… albo meblowym, bo właściwie my jesteśmy już na etapie mebli, z wykończeniówki zostało tylko kilka drobiazgów.
– I co, kiedy się przeprowadzacie? – zaciekawiła się Iza.
– Po powrocie z gór. Pewnie to wyjdzie jakoś na przełomie sierpnia i września, Pablo koniecznie chce zdążyć przed naszą drugą rocznicą ślubu, żeby zrobić z tej okazji parapetówę na nowym lokalu. I od razu połączymy to z urodzinami Ediego, to w końcu tylko dwa tygodnie różnicy. Czyli wyjdzie nam trzy w jednym, będzie biba na sto dwa, mój dzielny mąż już to jasno zapowiedział. Piwo ma się lać strumieniami! – zaśmiała się. – A dla tych, którzy po balandze nie dadzą rady wrócić na noc do siebie, przygotujemy nocleg, wreszcie będziemy mieć na to odpowiednio dużo miejsca. Oczywiście ty też jesteś z góry zaproszona – zaznaczyła, zerkając na nią wymownie. – Pablo obstawia sobotę piątego września, będziemy robić wszystko, żeby zdążyć do tej pory z przeprowadzką, a nawet jeśli nie uda się do końca, to impreza i tak się odbędzie. Więc zastrzegam, Iza, nawet nie próbuj się wymawiać, tylko rezerwuj sobie tę datę, bo ja nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię nie być!
– Dobrze, Lodziu – uśmiechnęła się, mile poruszona tak serdecznym zaproszeniem Iza. – Jak mogłabym odmówić? Zarezerwuję sobie tę sobotę na sztywno. I bardzo się cieszę, że wreszcie się przeprowadzicie, na Milenijnej już wam pewnie ciasno.
– Ciasno, to prawda – przyznała pogodnie Lodzia. – Bardzo lubię to nasze mieszkanko, ale Edzio jednak cały czas rośnie i potrzebuje coraz więcej przestrzeni, a my… no cóż, nam też przydałaby się już całkiem własna sypialnia – tu zerknęła znad kierownicy na Izę i obie wymownie pokiwały głowami. – Tak samo większa kuchnia i łazienka. Co nie zmienia faktu, że przez te dwa lata na Milenijnej przeżyliśmy mnóstwo przecudownych chwil. Wprawdzie trochę też złych – westchnęła, a jej twarz na moment spochmurniała. – Ale one w ostatecznym rozrachunku jeszcze bardziej nas do siebie przybliżyły, więc nawet ich nie żałuję. Bo jednak te dobre przeważały bezdyskusyjnie i nigdy ich nie zapomnę. I już na zawsze zachowam sentyment do tego małego, niebieskiego mieszkanka jako do miejsca, w którym byłam tak niebiańsko szczęśliwa…
Jej prześliczna twarz przybrała podobny wyraz rozmarzenia, jaki kilka dni wcześniej Iza mogła obserwować u Kacpra. Jednak o ile Kacper był świeżo (i zapewne tylko przelotnie) zauroczony nowo poznaną dziewczyną, o tyle ona miała za sobą prawie dwuletni małżeński staż, ciężki lecz zwycięsko zakończony kryzys i niemal roczne dziecko. Dojrzała, spełniona miłość i szczęście, jakie nieustannie biło z całej jej postaci, były najlepszym świadectwem dla Pabla i dowodem na to, że ci dwoje naprawdę byli sobie przeznaczeni. Czy ona, Iza, wyglądałaby tak samo po dwóch latach małżeństwa z Michałem? Czy tak samo jak Lodzia byłaby szczęśliwa do nieprzytomności u boku tego, którego wybrała swym pierwszym porywem serca? Pierwszym i jedynym… bo przecież, podobnie jak w życiu Lodzi od zawsze liczył się tylko Pablo, u niej też nie było miejsca na nikogo innego niż Michał.
Myśl ta, nie wiedzieć czemu, owionęła jej serce dziwnym, nieprzyjemnym chłodem. Czym prędzej odsunęła ją ze świadomości. Samochód zatrzymał się na skrzyżowaniu.
– W nowym będziesz tak samo szczęśliwa – zapewniła stanowczo Lodzię. – Albo nawet bardziej. Znając Pabla i ciebie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
– Ja też mam taką nadzieję – przyznała Lodzia, zerkając na nią spod oka. – Dziękuję ci, Izunia. A teraz słuchaj… muszę ci coś powiedzieć – dodała ostrożnie, jakby z zawahaniem. – Nie wiadomo, ile czasu zajmie nam dzisiaj to wszystko i czy zostanie nam go wystarczająco na spokojną rozmowę, więc lepiej zacznę już teraz. Wybacz, że tak w samochodzie, ale… to bardzo ważne.
– Co takiego? – zaciekawiła się i lekko zaniepokoiła Iza.
– Dzwoniła do mnie Ania – powiedziała Lodzia, wrzucając pierwszy bieg i ruszając ze skrzyżowania, gdyż właśnie zapaliło się zielone światło.
Serce Izy zabiło mocniej i ścisnęło się w ułamku sekundy tak mocno, że aż pociemniało jej przed oczami. W głowie mignęła jej nawracająca od kilku tygodni myśl, że jednak trzeba będzie umówić się do lekarza i w końcu sprawdzić to serce. Ostatnio zbyt często zdarzały jej się takie epizody i to już nie było zabawne.
– Aha – szepnęła. – I co?
– To przez to się spóźniłam, rozmowa trochę nam się przedłużyła – ciągnęła Lodzia uważnie wpatrzona w drogę. – Kazała cię bardzo serdecznie pozdrowić i poprosiła mnie, żebym przekazała ci pewną informację, o której sama nie ma odwagi z tobą rozmawiać. Właściwie to dzisiaj gadałyśmy tylko o tobie… i o Victorze.
Imię Victora wymówiła cicho, jakby nie chciało jej przejść przez usta. Iza poruszyła się niespokojnie na siedzeniu.
– O Victorze? – powtórzyła, blednąc. – Ale w jakim sensie, Lodziu? Mam nadzieję, że… że u niego wszystko w porządku?
Zaalarmowana wystraszonym tonem jej głosu, Lodzia w lot złapała zawartą w nich ukrytą obawę i pokręciła głową uspokajająco.
– Tak, tak, w porządku – zapewniła ją szybko. – Nie martw się, Victor jest zdrowy i ma się dobrze. Chodzi o coś innego.
Iza odetchnęła z ulgą, a nieprzyjemny ścisk w sercu odrobinę stracił na sile.
– O co? – zapytała spokojniej.
– No właśnie nie wiem, jak ci to powiedzieć – odparła powoli Lodzia. – Może zacznę od tego, że Ania kazała cię przeprosić, że sama nie zadzwoniła, a podobno ci to obiecała.
– No tak… obiecała – skinęła głową Iza. – Ale to było jeszcze przed… przed tamtym… więc spodziewałam się, że nasz kontakt z wiadomych przyczyn się urwie. Nie ma za co mnie przepraszać – dodała ze smutnym uśmiechem. – To raczej ja ją zawiodłam, bo zapraszała mnie do Bressoux na wakacje, a ja jej odmówiłam, i to w niezbyt uprzejmy sposób. Do tej pory to mnie zresztą męczy. Mogła odnieść wrażenie, że bronię się przed jej zaproszeniem rękami i nogami, co w kontekście tego, jak miło przyjęli mnie w zimie, wyglądało aż nieelegancko.
– Ech, nie! – pokręciła głową Lodzia. – Nie myśl tak, Iza, no co ty! Ania wcale tego tak nie odebrała. To raczej jej jest głupio. Czuje się tak samo, jak i ja się czułam po tej całej akcji, do tej pory ma kaca moralnego, że stręczyła ci Victora, i boi się, że nie uwierzysz, że robiła to w najlepszej wierze. Sama wiesz, jak było. Wszyscy byliśmy święcie przekonani, że oboje się kochacie i chcecie być razem. Ania chciała tylko wam pomóc… nie jemu, ale wam obojgu… a teraz jest jej przez to strasznie wstyd.
– Ależ niepotrzebnie – odparła cicho Iza, przypominając sobie mimochodem podobną uwagę pani Lewickiej. – To przecież było tylko niefortunne nieporozumienie.
– Tak jej powiedziałam – zapewniła ją ciepło Lodzia. – Ale ona i tak czuje się z tym źle i prosiła mnie, żebym to ja porozmawiała z tobą o Victorze, bo, jak to ujęła, w jej ustach to by brzmiało jeszcze gorzej niż w moich.
– Nie rozumiem – pokręciła głową Iza. – O co chodzi, Lodziu?
– No cóż – westchnęła dziewczyna, przyhamowując na kolejnym skrzyżowaniu i skręcając w prawo na zielonej strzałce warunkowej. – Chyba nie ma co owijać w bawełnę. Ania zadzwoniła, żeby przekazać nam najnowsze wieści w sprawie Victora, bo on… Okazało się, że pod koniec roku Victor zostanie ojcem.
Przez chwilę w samochodzie, który zbliżał się już do peryferii miasta, słychać było jedynie cichy i miarowy szum silnika.
– Co takiego? – wyszeptała w końcu oszołomiona Iza.
– Mnie też to rozłożyło na łopatki – zapewniła ją Lodzia. – Ania mówi, że u nich w towarzystwie to jest istna bomba atomowa, zwłaszcza w kontekście planów, jakie Victor miał wobec ciebie. Wszyscy przecież o tym wiedzieli… wszyscy trzymali za niego kciuki… a kiedy dałaś mu kosza, współczuli mu i podtrzymywali go na duchu. Tymczasem okazało się, że w międzyczasie była jakaś dziewczyna, bodaj jego przyjaciółka z liceum, z którą zadawał się od lat. Ma takie jakieś dziwne imię, wybacz, nie zapamiętałam…
– Gaëlle – szepnęła Iza, bezwiednie wypowiadając na głos myśl, która błysnęła jej w głowie.
– A tak, właśnie! Gaëlle! – podchwyciła Lodzia, zerkając na nią znad kierownicy. – Czyli… wiedziałaś o niej?
– Tak, wiedziałam. Victor mówił mi, że swego czasu miał z nią bliższe relacje, ale przysięgał, że to już przeszłość.
Lodzia pokręciła głową z dezaprobatą.
– No to nieładnie – oceniła. – Tym bardziej nieładnie z jego strony… powiedziałabym wręcz, że podwójna dyskwalifikacja. Bo, jak mówi Ania, dwa tygodnie temu ta Gaëlle zgłosiła się do niego i oznajmiła, że jest z nim w ciąży. I to już jest podobno czwarty miesiąc.
– Czwarty… – wyszeptała ze zdumieniem Iza.
– Aha – Lodzia spojrzała na nią znacząco. – To w pełni pokazuje jego wiarygodność i odpowiedzialność, prawda? Łatwo przecież obliczyć, że kiedy tak spektakularnie starał się o twoje względy i na ustach miał tylko jedno słowo, Isabelle… to w międzyczasie bynajmniej nie żałował sobie rozrywki i na boku spotykał się z tą dziewczyną. W dodatku, jak widać, spotykali się bardzo… hmm, skutecznie. Wybacz, Izunia, że mówię to tak bezpośrednio – zreflektowała się, widząc wstrząśniętą minę Izy. – Ale to mnie naprawdę oburzyło, bo jak tak można… Ania też jest zdegustowana jego postawą, i wobec ciebie, i wobec tej Gaëlle. Bo wyobraź sobie, że on teraz, kiedy sprawa się wydała i jest na ustach wszystkich, zerwał z nią kontakt i nie chce jej znać.
– Co takiego? – zdumiała się jeszcze bardziej Iza. – Victor? Chcesz powiedzieć, że uchyla się od odpowiedzialności?
– Ni mniej, ni więcej – skinęła głową Lodzia. – Ania mówi, że on jest nie tylko załamany tą nowiną, ale wręcz wściekły. Według niego, Gaëlle zrobiła to celowo. Wiedziała o tobie, bo on podobno nie krył przed nią, że planuje przywieźć do Bressoux Polkę, w której jest zakochany i z którą zamierza się ożenić, więc zadbała o to, żeby podstępem zajść w ciążę i w ten sposób utrzymać go przy sobie. Ale chyba się przeliczyła, bo Victor wpadł w szał i zapowiedział jej od razu, że nic z tego. Co prawda nie kontestuje ojcostwa, ale po narodzinach dziecka życzy sobie oficjalny test DNA i jeśli to się potwierdzi, będzie płacił alimenty na odległość, a z Gaëlle nie chce już mieć nic wspólnego. Powtarza, że nigdy jej tego nie daruje i w ogóle ma mu się już więcej nie pokazywać na oczy. Wyobrażasz sobie coś takiego?
– O Boże – wyszeptała Iza, na chwilę kryjąc twarz w dłoniach.
Informacja o Victorze wstrząsnęła nią do głębi, budząc w niej mieszane uczucia, od podobnego oburzenia, jakie właśnie wyraziła Lodzia, przez niedowierzanie i nieprzyjemne poczucie odrealnienia, aż po coś w rodzaju ulgi, że to jednak nie ona okazała się najczarniejszą z postaci biorących udział w tym spektaklu.
Lodzia zerknęła na nią z niepokojem, zwalniając, jakby zastanawiała się, czy nie zjechać gdzieś na bok i nie zatrzymać samochodu.
– Iza? Wszystko okej?
– Tak, Lodziu, w porządku – odparła uspokajającym tonem, podnosząc głowę. – Wybacz, po prostu trochę mnie skosiło… ale już jest okej. Muszę tylko dojść do siebie, bo jednak ta wiadomość jest dość porażająca.
– Porażająca – przyznała smutno Lodzia. – Dokładnie tak. Przepraszam, Izunia, że powiedziałam ci to tak z marszu, w samochodzie, to może nie było zbyt delikatne z mojej strony… Ale na taką informację chyba nie ma dogodnych okoliczności, a ja chciałam już mieć to za sobą.
– Jasne – pokiwała głową Iza. – Dziękuję ci.
– Obie z Anią uznałyśmy, że musisz o tym wiedzieć i trzeba ci to przekazać jak najszybciej – ciągnęła Lodzia. – Bo jak sobie pomyślę, że miałaś przez tego Victora jakieś wyrzuty sumienia… Ty! Przez niego! Ech, nawet szkoda słów! – machnęła ręką, odrywając ją na chwilę od kierownicy. – Powiem ci, że, pomijając wszystko, nie spodziewałam się po nim, że może być taki zakłamany i dwulicowy.
– Ja też – przyznała smutno Iza.
W jej pamięci wyświetliła się twarz Victora, tak wyraźnie, jakby widziała ją wczoraj. Jego pełne blasku oczy wpatrzone w nią z czułością i zachwytem… a potem jego wypowiedziane aksamitnym tonem słowa, które poprzedziły falstart z pocałunkiem. Jesteś jedyna… Nie ma na świecie drugiej kobiety, która mogłaby się z tobą równać… Je t’aime comme un fou… je veux que tu deviennes ma femme… Wzdrygnęła się z niesmakiem.
– Ania jest zdruzgotana, kiedy wspomina, jak aktywnie próbowała pomóc mu w zdobyciu twoich względów – mówiła dalej Lodzia, mijając ostatnie skrzyżowanie ze światłami i ruszając długą słoneczną drogą w stronę granicy miasta. – Bardzo się cieszyła, że może zamieszkasz w Bressoux i znajdziesz z Victorem takie samo szczęście jak ona z Jean-Pierrem, była pewna, że oboje tego chcecie i jesteście dla siebie stworzeni. Jak mówi, już po tej akcji w kwietniu, kiedy odrzuciłaś jego oświadczyny, było jej ogromnie wstyd, że wtrącała się w nieswoje sprawy, ale teraz, kiedy na jaw wyszło prawdziwe oblicze Victora, jest jej wstyd podwójnie. Bo jak tak sobie uświadomić, czego uniknęłaś…
Iza pokiwała powoli głową, próbując zebrać myśli. A więc taki był prawdziwy Victor? Nie ten, który szemrał jej do ucha czułe francuskie słówka i śpiewał dla niej romantyczną piosenkę, przygrywając sobie na gitarze. Nie ten, który, patrząc jej w oczy, wyznawał wieczną miłość i nazywał ją jedyną. Nie ten, który przyznawał się do błędów z przyszłości i przysięgał, że już nigdy do nich nie wróci. Prawdziwy był ten Victor z pierwszego wieczoru, kiedy się poznali. Ten, który po zaledwie kilku godzinach znajomości zapraszał ją do pokoju hotelowego na upojne sam na sam. Ten, który, niedługo przed kwietniowym wyjazdem do Polski, gdzie zamierzał poprosić ją o rękę, spotykał się po cichu z inną dziewczyną. I ten, który teraz, gdy sprawy poszły nie po jego myśli, uchylał się od odpowiedzialności za niewinne dziecko.
„Zupełnie jak Rafał!” – pomyślała smętnie, przypominając sobie błękitne oczy małego Pepusia. – „Czy naprawdę połowa facetów na tym świecie to świnie?”
W samochodzie znów na kilka chwil zapadła cisza. Iza skupiła uwagę na ostatnich słowach Lodzi, które zawierały w sobie kwintesencję prawdy. Tak… obiektywnie rzecz biorąc, uniknęła wielkiego bólu i rozczarowania, które niechybnie stałyby się jej udziałem, gdyby uwierzyła Victorowi. Jakież cierpienie czekałoby na nią, gdyby naprawdę była w nim zakochana! W czasie, gdy sprawa z Gaëlle wyszła na jaw, byliby już przecież zaręczeni, roztaczałaby się przed nią wizja szczęśliwego życia w krainie nad Mozą u boku mężczyzny, który na każdym kroku okazywał jej uwielbienie. Informacja, że już na tym etapie był jej niewierny, spadłaby na nią jak grom z jasnego nieba, byłaby ciosem, po którym długo by się nie podniosła… Czyż nie szczęściem w nieszczęściu było to, że nie umiała pokochać Victora? Która inna dziewczyna na jej miejscu mogłaby się oprzeć jego urokowi? Tylko ona! Jej absurdalnie wierna miłość do Michała tym razem okazała się zbawieniem, gdyż skutecznie zamknęła jej serce na Victora i uratowała ją przed katastrofą.
– Racja, Lodziu, uniknęłam strasznego bagna – przyznała w zamyśleniu. – Ale może to dobrze, że trafiło akurat na mnie? Komuś innemu coś takiego złamałoby serce.
– Fakt – zgodziła się Lodzia. – Obie z Anią też to zauważyłyśmy. Dla niej to jest zresztą ogromne pocieszenie, bo gdyby na twoim miejscu była inna dziewczyna, która rzeczywiście zakochałaby się w Victorze, to, jak mówi, nigdy nie wybaczyłaby sobie, że w tamtym roku zabrała go ze sobą do Polski i przez to pośrednio naraziła jakieś dobre serduszko na takie cierpienie.
– E, to już jest przesada, Lodziu – uśmiechnęła się smutno Iza. – Za to trudno byłoby kogokolwiek winić. Nigdy nie wiemy, co wyniknie z kontaktu między ludźmi, których zapoznajemy ze sobą, to już przecież nie leży w naszej gestii.
– Zgadza się – skinęła głową Lodzia, zwalniając, by skręcić w wąską asfaltówkę wiodącą już wprost do jej domu. – Ale Ania jest bardzo wrażliwa i na pewno to by ją gryzło. Na szczęście ty, jak mówisz, nie ryzykowałaś połamaniem sobie serca, bo od początku nie brałaś Victora na poważnie. Ale aż strach pomyśleć, co by było, gdybyś złapała się na ten haczyk… O, widzisz, już jesteśmy.
Samochód zatrzymał się na podjeździe wyłożonym beżową kostką przesypaną na spojeniach świeżym piaskiem. Widać było, że obejście domu wraz z podjazdem do garażu było dopiero niedawno zagospodarowane i jeszcze niedokończone, jednak różnica między stanem sprzed dwóch miesięcy a obecnym była uderzająca.
– Tak czy inaczej Victor okazał się oszustem – dokończyła myśl Lodzia, wyłączając silnik. – A ty na szczęście nie dałaś się w to wkręcić. Ania mówi, że po raz kolejny pokazałaś, jak bardzo mądrą jesteś dziewczyną.
– Ech, Lodziu… wiesz przecież, że to nie wynikało z żadnej mądrości – pokręciła głową Iza, która, nie wiedzieć czemu, odczuwała bolesny ucisk w piersi za każdym razem, gdy wybrzmiewało imię Ani. – Mówiłam ci, że gdybym miała wolne serce, to Victor byłby dla mnie gwiazdką z nieba i wymarzonym księciem na białym rumaku. Wpadłabym jak śliwka w kompot, to prawie pewne. Co prawda od początku podświadomie czułam, że my i tak do siebie nie pasujemy, nie chciałam rozwijać tego w taką stronę, liczyłam tylko na przyjaźń i kontakt z native speakerem, tak fajnie było poćwiczyć sobie z nim język… No, ale wyszło, jak wyszło. W sumie to i tak mało ważne – machnęła ręką. – Co tam ja! Pomyśleć, jak w tym wszystkim musi się czuć ta biedna Gaëlle.
– Mhm… też mi to przyszło do głowy – westchnęła Lodzia, opierając się łokciem o kierownicę. – Fakt, że szkoda tej dziewczyny. Może to, w jaki sposób utrzymywała relację z Victorem, to nie był najlepszy pomysł, ale nie nam to oceniać. Widocznie czuła do niego coś więcej i była zazdrosna, dlatego zdecydowała się na taki rozpaczliwy krok. W każdym razie Victor zachował się brzydko i niehonorowo, tak względem ciebie, jak i względem niej. Powinien wziąć na siebie pełną odpowiedzialność, bo skoro latami ciągnął nieformalny ale jednak bliski związek z Gaëlle, to powinien się spodziewać, że w pewnym momencie mogą wyjść z tego takie kwiatki. No, ale łatwo powiedzieć… Ania i Jean-Pierre próbują z nim o tym rozmawiać, jak tylko nadarza się okazja, ale sytuacja jest delikatna, a on reaguje na to bardzo nerwowo. Poza tym to nie jest ich sprawa, a ja cieszę się przede wszystkim z tego, że ty uniknęłaś wdepnięcia w ten nieświeży pasztet.
– Tak – odparła w zamyśleniu Iza. – Dziękuję ci, Lodziu.
– Ale teraz już cię nie męczę, tylko wysiadamy i idziemy oglądać moją łazienkę – zadecydowała stanowczo Lodzia, otwierając drzwi. – Chodź, pomożesz mi tylko przenieść z bagażnika te kwiaty od bandziorka, dobrze? Ustawię je tutaj, na Milenijną nie będę ich zabierać, bo tak mocno pachną, że rano chyba byśmy się nie obudzili!
***
– Pięknie tu macie – oceniła Iza, kiedy obie z Lodzią, po obejściu całego nowo wykończonego i częściowo już umeblowanego domu, wyszły na taras od strony ogrodu. – Łazienka po prostu cudo! Co prawda ja chyba zdecyduję się na trochę cieplejszy odcień płytek, ale masz rację, że nie mogą być też za ciemne. Moja łazieneczka to jednak śmieszna klitka w porównaniu z tą waszą… O, jakie piękne kwiaty! – dodała, wskazując na różnokolorowe bratki, świeżo zasadzone na rabatce przy tarasie. – Widzę, że jeszcze się nie przeprowadziliście, a ty już bawisz się w ogrodniczkę?
– A nie, te bratki akurat zasadził mój tata – uśmiechnęła się Lodzia. – Jest zapalonym ogrodnikiem, a że u siebie w ogródku wszystko ma idealnie dopieszczone, to przyjeżdża czasem do nas i pomaga zagospodarować nasz ogród. Dałam mu zapasowe klucze, więc może tu być, kiedy chce, nawet jak nas nie ma. Odpoczywa sobie przy tym i słucha do woli ciszy, której nie ma w domu, więc mamy z tego obopólną korzyść. Poczekaj, Izunia, wystawimy te dwa krzesła i siądziemy sobie na chwilę na świeżym powietrzu, co? Niestety nie zrobię herbaty, bo gaz jeszcze niepodłączony, ale przynajmniej chwilę sobie odsapniemy.
Usiadły obie na wiklinowych krzesłach ogrodowych, ustawiwszy je na zacienionym brzegu tarasu wykończonego w jasnym drewnie. Pochylające się nad nimi gałęzie brzozy przyjemnie szeleściły liśćmi, osłaniając je od upalnego słońca. Przed oczami Izy mignęło zdjęcie rozłożystych wierzb widziane na wyświetlaczu telefonu. Może kiedyś zasiądzie na własnym tarasie ocienionym gałęziami tamtych wierzb? Pod ich osłoną będzie szczęśliwa jak Lodzia…
Ach, znów to serce! Doprawdy, czas już wybrać się do kardiologa! Atakuje ją coraz częściej, przed urlopem wypadałoby zasięgnąć porady lekarskiej. Może to tylko nerwy, ostatnio miała przecież tyle stresu… Tak czy inaczej nie powinna tego lekceważyć.
– Ależ przyjemnie! – odetchnęła z satysfakcją Lodzia. – Pablo uwielbia ten taras, mówi, że w weekendy będzie tu siedział przy piwku do późnej nocy, jak tylko będzie pogoda. Ozdobimy go donicami z niezapominajkami, na razie weźmiemy te z Milenijnej, ale potem trzeba będzie ich dokupić jeszcze więcej. I zrobimy tu sobie taki sam niebieski zakątek jak tam… Nie wiem jak ty, ale ja, chociaż przede mną jeszcze dwa egzaminy, już czuję w powietrzu wakacje!
– Ja też – uśmiechnęła się Iza. – Zwłaszcza w takim cudownym miejscu jak tutaj. Mogłabym tu spędzić cały urlop i czułabym się jak nad morzem, na jakiejś greckiej plaży.
– Ach! – zaśmiała się Lodzia. – Trochę przesadzasz, Izunia! Ja mimo wszystko muszę zmienić klimat, dlatego strasznie się cieszę, że w sierpniu jedziemy w te Beskidy! I że Pablowi udało się zorganizować zastępstwa w kancelarii, bo to wcale nie było takie proste… A swoją drogą to chcę ci bardzo podziękować za Majka – dodała, zerkając na nią znacząco. – Dobrze wiemy, komu zawdzięczamy to, że zgodził się spędzić z nami tych kilka dni w górach. Pablo jest ci za to przeogromnie wdzięczny. I ja też.
– To nic takiego, Lodziu – pokręciła głową Iza. – Cała przyjemność po mojej stronie.
– Moja teściowa wspominała, że w początku czerwca byłaś u niej na herbatce – ciągnęła Lodzia. – Jest tobą po prostu zachwycona, i to pod każdym względem, a już zwłaszcza w kontekście Majka i jego knajpy. Ja też cię podziwiam, Iza – zaznaczyła ze szczerym uznaniem. – Jesteś prawdziwą tytanką pracy. A skoro już teraz jesteś u Majka taką osobistością, to co dopiero będzie za parę lat! Z zastępczyni szefa będzie musiał chyba przemianować cię na pełnoprawną wspólniczkę!
Urwała, widząc sceptyczną i jakby posmutniałą minę Izy.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Ja tak ci tu gadam o głupotach i żartuję sobie, a ty pewnie dalej myślisz o Victorze…
– Nie, Lodziu – zaprzeczyła łagodnie. – Wcale nie myślałam o Victorze. Po prostu… jestem już trochę zmęczona, a to dopiero połowa dniówki. W każdym razie cieszę się, że będę mogła pomóc i że Majk pojedzie z wami w góry – uśmiechnęła się. – To mu dobrze zrobi.
– O tak! – podchwyciła żywo Lodzia. – Już my o niego zadbamy, nie martw się. Będzie miał rewelacyjny odpoczynek, nasza w tym głowa! Wiesz co, Iza? – dodała niepewnie, przyglądając jej się z zastanowieniem. – Tak szczerze, to miałam cię o coś zapytać, chodziło mi to po głowie od tej waszej francuskiej imprezy w Anabelli… ale to byłaby dłuższa rozmowa i teraz tak sobie myślę, że dzisiaj to chyba nie będzie dobry moment. Za dużo tego wszystkiego naraz, jednak sprawa Victora wszystkich nas poturbowała, a ty rzeczywiście jakoś blado wyglądasz.
– Ach, nie, aż tak źle nie jest! – zaprotestowała szybko Iza. – Możesz pytać, o co chcesz, tylko… może już pojedziemy po te płytki, jak myślisz? Bo czas leci, a rozmawiać można przecież w drodze.
– Masz rację, jedźmy! – zgodziła się Lodzia, zrywając się z krzesła. – Zamkniemy tylko dom i ruszamy piorunem. Zapomniałam, że ty przecież masz jeszcze przed sobą nocną zmianę w pracy!
***
– No i załatwione! – odetchnęła z satysfakcją Lodzia, kiedy po zamówieniu glazury i terakoty do mieszkania Izy zasiadły z powrotem w samochodzie. – Wybrałyśmy najładniejsze, jakie można było dostać, będziesz miała przepiękną łazienkę. Kuchnię i przedpokój też… A do tego zobacz, jak szybko nam poszło! Uważam, że obie zasłużyłyśmy na podwieczorek – dodała stanowczo. – Jak myślisz, uda nam się wykroić jakąś skromną godzinkę na kawę?
– Myślę, Lodziu, że to jest bardzo dobry pomysł – zgodziła się Iza, kończąc porządkować w torebce otrzymane faktury i paragony. – Mam jeszcze full czasu, prawie dwie godziny. Znajdźmy szybko jakąś kafeję i faktycznie czegoś się napijmy. Od tych wzorów glazury aż kręci mi się w głowie.
Wbrew obawom obu dziewczyn wybór płytek w jasnej kolorystyce, o jakiej marzyła Iza, był ogromny, dlatego po niespełna półgodzinnych dyskusjach nad kilkunastoma wytypowanymi wzorami, udało im się wybrać kilka z nich (odpowiednio pod kątem kuchni, łazienki i przedpokoju), a następnie zamówić ich odpowiednią ilość z transportem na kolejny dzień. Załatwiwszy tę sprawę nadspodziewanie szybko, Iza, mając w perspektywie jeszcze nocną zmianę w pracy, chętnie skorzystała z okazji, by na godzinę zwolnić tempa, odetchnąć i usiąść z Lodzią w niewielkiej restauracji w okolicy centrum handlowego. Ponieważ od rana niewiele jadła, czuła już doskwierający głód, co skłoniło ją do zamówienia sobie nie kawy, lecz pełnowartościowej sałatki z grzankami oraz herbaty owocowej.
Kiedy zamówione jedzenie trafiło na ich stolik, Iza zabrała się za konsumpcję, zaś Lodzia, która zdecydowała się tylko na czarną kawę z herbatnikiem, pochyliła się nad telefonem, gdyż właśnie przyszedł do niej sms od Pabla, kolejny już dziś od czasu jej podziękowań za kwiaty w bagażniku. Odczytawszy go, dziewczyna otworzyła szeroko oczy i mimowolnie parsknęła śmiechem.
– Ech, ty oprychu! – szepnęła z czułością, zwinnymi ruchami palców odpisując mu na wiadomość. – Bandziorze jeden!
Iza zerknęła na nią z rozbawieniem znad sałatki.
– Pablo w ataku? – zażartowała. – Wirtualna gra wstępna?
– Coś w tym stylu! – roześmiała się Lodzia. – Ja nie mogę, ależ on jest niemożliwy! Poczekaj, Izunia, jedz spokojnie, a ja odpowiem mu coś i przy okazji dodam, że pociągniemy to później, bo teraz jestem zajęta.
Wymieniwszy z mężem jeszcze jednego smsa, z uśmiechem schowała telefon do torebki i zanurzyła usta w swojej kawie. Przegryzając ostatnią z chrupiących grzanek, Iza z zafascynowaniem przyglądała się jej rozpromienionej twarzy i oczom pełnym wewnętrznego blasku – owego niezwykłego światła, jakie umiała w nich wywoływać tylko jedna osoba na świecie.
„Jaka ona szczęśliwa, że ma swojego Pabla!” – pomyślała z melancholią. – „Ciekawe, jak to jest być szczęśliwym bez zastrzeżeń? Ja sama niby miałam moje dwa miesiące szczęścia z Misiem, ale czy ono wtedy rzeczywiście było pełne? Chyba nie do końca, zwłaszcza w świetle tego, co zdarzyło się później. W szczęściu Lodzi jest coś zupełnie innego… jakby metafizycznego… coś, czego ja chyba jeszcze nigdy nie zaznałam. Co? Sama nie wiem. Trudno uchwycić to rozumem, ale to jest zdecydowanie jakaś inna kategoria szczęścia. I chyba niestety poza moim zasięgiem.”
Przypomniała sobie błękitne tęczówki Michała, hipnotyzująco lśniące, o podobnie nasyconym odcieniu jak oczy Lodzi. Wszak teraz, kiedy na nowo okazywał jej zainteresowanie, wystarczyło tylko odpowiedzieć i mogłaby odnaleźć w jego osobie to wszystko, czego pragnęła od lat! Czekał na nią. On, ten ukochany i jedyny. Wystarczyło tylko przełamać wewnętrzny opór, podjąć decyzję i w końcu sięgnąć po swoje wymarzone szczęście. Tak, niby tak… Lecz czy mogła mu zaufać? A jeśli Michał w przyszłości okaże się takim samym oszustem jak Victor?
Ze zbyt szybko podniesionej do ust filiżanki prysnęło na blat kilka kropli herbaty owocowej. Iza pośpiesznie sięgnęła po serwetkę, by usunąć skutki swej niezręczności i przy okazji wygasić w głowie obraz fosforyzująco niebieskich oczu Michała. Nie, spokój. Na razie nie myśleć o tym. Trzeba poczekać do nocy, aż znajdzie się sama, i leżąc w łóżku przed snem, będzie mogła to przemyśleć i jakoś poukładać sobie w głowie.
– Iza? – zagadnęła Lodzia, świdrując ją wzrokiem, jakby czytała w jej myślach. – Mogę cię o coś zapytać?
– Jasne – szepnęła.
– Może to nie jest najlepszy moment, ale nie wiem, kiedy uda nam się spotkać następnym razem, pewnie dopiero po twoim urlopie, a ja mam już wyrzuty sumienia, że przemilczam sprawy, które chyba powinnam poruszyć. Tak to czuję jako twoja przyjaciółka, a przynajmniej jako osoba, której w zaufaniu powiedziałaś to i owo. Dzisiaj wynikła jeszcze ta sprawa z Victorem, więc znowu nam się zagęściło, a ja nie chciałabym, żebyś po dzisiejszym spotkaniu pomyślała, że lekceważę nasze wcześniejsze rozmowy. I że celowo do nich nie nawiązuję, bo nie chcę tracić czasu albo coś takiego.
– Ależ skąd taki pomysł, Lodziu? – pokręciła głową Iza. – Przecież poświęciłaś mi dzisiaj tyle prywatnego czasu, pomogłaś mi przy tych płytkach… Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna. Mam tylko nadzieję, że Pablo nie będzie miał mi tego za złe – dodała, puszczając do niej filuterne oko. – Już pewnie nie może się na ciebie doczekać! Fakt, że ostatnio ciężko jest się spotkać na dłużej, ale to przecież normalne, że żadna z nas nie ma teraz czasu. A u mnie z tym jest chyba jeszcze gorzej niż u ciebie.
– No tak, to na pewno – przyznała uspokojona tą odpowiedzią Lodzia. – W takim razie pomijam wstępy i przechodzę do rzeczy, żeby znów nie zabrakło nam czasu na dokończenie rozmowy. Właściwie to mam do ciebie dwa pytania, które chodzą za mną już od kilku tygodni, ale chyba zacznę od tego bardziej osobistego. Mam na myśli tamtego chłopaka, o którym mi mówiłaś… tego Michała… Misia, jak go nazywasz – sprecyzowała, na co Iza stoicko pokiwała głową. – Ostatnio dużo o was myślałam… o nim i o tobie… a dzisiaj to wróciło do mnie jeszcze mocniej, kiedy zadzwoniła Ania i opowiedziała mi o Victorze. Oczywiście nie pisnęłam jej na ten temat ani słówka – zastrzegła. – Ale zaraz uderzyła mnie myśl, że być może to, co stało się z Victorem… a raczej to, co on sam zmalował… to był dla ciebie jakiś kolejny ważny znak z góry. Co prawda ja nie wiem, jak go interpretować, ale ty… Powiedz mi, ruszyło się coś w tej sprawie?
Iza uśmiechnęła się leciutko.
– Masz na myśli Misia i naszą drugą szansę? – upewniła się.
– Tak, właśnie.
– Sama nie wiem, Lodziu – odparła zgodnie z prawdą. – Niby coś się ruszyło. Obiektywnie nawet całkiem sporo, bo pod koniec maja spotkaliśmy się na żywo i od tamtej pory utrzymujemy stały kontakt. Głównie smsowy. A tak idąc bardziej w głąb, to… Misio twierdzi, że zależy mu na mnie i chciałby spróbować jeszcze raz – wyjaśniła spokojnie. – Anulować to, co było złe w przeszłości i zacząć wszystko od nowa.
Lodzia przyglądała jej się spod oka.
– To chyba dobrze? – zapytała ostrożnie.
– Chyba tak – zgodziła się równie ostrożnie Iza. – Ale problem w tym, że jeśli chodzi o moje nastawienie… zaufanie do niego, wiarę w jego słowa… to ja chyba potrzebuję jeszcze trochę więcej czasu.
– Rozumiem – szepnęła Lodzia. – Jeszcze nie odrobił straconych punktów.
– To nawet nie w tym rzecz – pokręciła głową. – Ja nie postrzegam tego w kategoriach odrabiania punktów, chociaż może i trochę tak… ale to nie jest najważniejsze. Głównie chodzi o moje wewnętrzne nastawienie. Bo widzisz, Lodziu, ja ostatnio nie wiem, co się ze mną dzieje – dodała smutno. – Nie poznaję samej siebie, czuję się, jakbym balansowała nad jakąś przepaścią… we mgle… To jest takie męczące! Stoję nad tą przepaścią i wiem, że wystarczy jeden krok w złą stronę, a polecę w dół, gdzie nie wiadomo co mnie czeka. Dlatego boję się zrobić ten krok, dopóki mgła nie opadnie na tyle, żebym mogła się zorientować, w którą stronę iść. A ona ciągle nie opada… Czuję się jak sparaliżowana. Tak jakby ktoś postawił między mną a Misiem jakąś blokadę, którą w teorii mogłabym zerwać jednym ruchem, a w praktyce nie mogę. Mimo że przecież tego chcę…
Urwała niepewnie, jakby wątpiła we własne słowa. Lodzia słuchała jej w milczeniu, wpatrując się z uwagą w jej twarz.
– Do tego teraz, kiedy powiedziałaś mi o Victorze, mam tym większy mętlik w głowie – ciągnęła Iza, uznając w duchu, że być może szczera rozmowa z Lodzią będzie jeszcze lepszym sposobem na uporządkowanie myśli niż analizowanie ich w samotności. – Bo widzisz, ja w jego zachowaniu i w obecnym zachowaniu Misia widzę mnóstwo podobieństw. Wcześniej nie zwracałam na nie uwagi, ale teraz widzę, że są… i to mnie, delikatnie mówiąc, niepokoi.
– Co konkretnie? – zapytała cicho Lodzia.
– Bardzo dużo rzeczy – odparła z namysłem Iza, na bieżąco wyłapując z nurtu własnych myśli urwane strzępki tego, co chciała wyrazić. – Chociażby sposób mówienia. Victor potrafi pięknie mówić o uczuciach, Misio może nie jest w tym taki kwiecisty, ale obaj mają ten sam dar przekonywania… czy raczej mamienia… taki, że ciężko im się oprzeć. Poza tym Victor, chociaż ani oficjalnie, ani nieoficjalnie między nami nic nie było, bez przerwy sypał mi aluzje matrymonialne. Wprawdzie w jego przypadku to było nieskuteczne i wręcz męczące, bo nic do niego nie czułam, ale co by było, gdybym czuła? A Misio też ostatnio zaczął uderzać w ten ton.
– Ach… naprawdę? – podchwyciła z zaintrygowaniem Lodzia.
– Aha – skrzywiła się. – Na przykład wspomniał mi o intercyzie. To było w kontekście ziemi, co do której sądzi, że jestem jej właścicielką. Niby tak przypadkiem mu się wyrwało, ale umówmy się, takie słowa raczej nigdy nie są przypadkowe. Ciągle gada o wspólnym interesie w Korytkowie… radzi się mnie w sprawie kupna działki pod budowę domu i zaznacza, jak ważne jest dla niego moje zdanie… Musiałabym być ślepa i głucha, żeby nie wychwycić takich aluzji. Dokładnie to samo robił przecież Victor. Na szczęście z Misiem póki co udało mi się zachować dystans – zaznaczyła z rodzajem ponurej satysfakcji. – Nie pozwoliłam sobie na ten luksus, żeby po raz kolejny uwierzyć mu na słowo. To mnie boli, wiadomo… ale czuję, że muszę się bronić, a teraz, przez te zbieżności z Victorem, czuję się jeszcze bardziej skołowana. Bo takie zachowanie niestety wygląda mi na typowy schemat, według którego działają zdrajcy i oszuści.
Na te słowa Lodzia aż podskoczyła.
– O nie, Iza! – przerwała jej żywo. – Stop, za daleko! Co ty wygadujesz! Dlaczego od razu zdrajcy i oszuści? Absolutnie się z tym nie zgadzam! To nie jest żaden argument. Najlepszy przykład to mój Pablo, on też potrafi pleść podobne androny i czarować słowem… i to jak! Takie rzeczy, jak mówisz, to on mi opowiadał od samego początku, on też sypał jak z rękawa matrymonialnymi aluzjami… ba! Nawet to nie były aluzje! Po jednym z pierwszych spotkań, kiedy byliśmy razem na studniówce, a ja ledwo znałam jego imię, zapowiedział mi bezczelnie, że wyjdę za mąż za niego i za nikogo innego. To były takie zawoalowane oświadczyny, do których potem nawiązywał przy każdej możliwej okazji. I niby żartował, a jednak mówił to poważnie! Nie, Iza… To, co zrobił Victor, nie jest miarą tego, jak działają inni! Nie mów tak… proszę, nie mów tak i nie myśl w ten sposób, bo możesz skrzywdzić swojego Misia i kiedyś bardzo tego żałować!
Żywiołowa reakcja Lodzi, która postrzegała świat przez pryzmat własnej miłości do Pabla, nie zbiła jednak Izy z raz podjętego tropu.
– Pablo to co innego – odparła stanowczo. – On naprawdę cię kocha i odkąd się poznaliście, nigdy cię nie zdradził. A mnie Misio oszukał już tyle razy! Powiedz, Lodziu, jak ja mam mu wierzyć? Zobacz, co zrobił Victor… pod tym względem oni obaj są do siebie bardzo podobni, mają skłonności do kłamstwa i zdrady, a ja… ja już wystarczająco się nacierpiałam. I nie chcę więcej tak cierpieć…
Ostatnie słowa wymówiła cichszym, jakby złamanym głosem, lecz po chwili machnęła ręką i nerwowym ruchem sięgnęła po filiżankę z herbatą. Lodzia patrzyła na nią z poważną, współczującą miną.
– Okej, Izunia – powiedziała łagodnie. – Rozumiem… i przepraszam cię. Nie powinnam tak mówić, bo wiadomo, że każdy przypadek jest inny. Ale jedno mnie w tym zastanawia. Masz jakieś podstawy do tego, żeby podejrzewać, że twój Misio teraz kłamie? I że chce cię oszukać?
Podkreślone mocniej słowo teraz wybrzmiało w uszach Izy z podwójnym naciskiem. Burzliwe i negatywne emocje, jakie opanowały ją w przeciągu ostatnich minut, nagle ustąpiły i rozwiały się jak para wypuszczona z gwizdka.
– Nie – westchnęła, spuszczając głowę. – Nie mam. Ale też nie mam żadnych podstaw do tego, żeby mu wierzyć.
– Kapuję – pokiwała głową Lodzia. – W pewnym sensie wiem, jak to jest, przeżyłam jeden taki epizod. W takich chwilach, nawet jak się całym sercem kogoś kocha, rozum podpowiada, że nie wolno robić nic na siłę.
– Właśnie – szepnęła smutno Iza.
– I że jeśli ktoś nas oszukuje i zdradza, to lepiej wycofać się póki czas, nawet kiedy serce wyje z bólu jak pies – dokończyła Lodzia. – Wiem, Iza, to jest prawda. Ale ja sama przekonałam się na własnej skórze, że… wypowiem się teraz jak przystało na żonę adwokata… że nie wolno nikogo skazywać bez procesu i prawa do obrony. Zwłaszcza że, jak mówisz, kochasz Misia, a dla mnie nie ma mocniejszego argumentu niż to.
Iza pokiwała powoli głową. Tak, Lodzia miała rację. Przecież miłość jest najważniejsza. Miłość może wszystko – nawet góry przenosić.
– Tak jak wspomniałam, ostatnio dużo o was myślałam – ciągnęła Lodzia, przyglądając się jej zamyślonej twarzy. – Nie znam tego chłopaka, choć mam nadzieję, że przyjdzie moment, kiedy będę mogła poznać go osobiście. Ale wcale nie muszę go znać, żeby z góry czuć do niego sympatię. Nawet jeśli wiem, że popełnił wobec ciebie wiele fatalnych błędów, to ufam, że nie robił tego świadomie i z premedytacją, tylko że wtedy jeszcze pewnych rzeczy nie rozumiał. Bo do tego się dorasta bez względu na wiek, Iza… A ja po prostu nie wierzę, że ty, taka wspaniała dziewczyna, mogłabyś pokochać całym sercem byle kogo.
Iza uśmiechnęła się smutno.
– Więc to, że wybrałaś właśnie Misia, w moich oczach jest dla niego najlepszą, że tak powiem, gwarancją jakości – mówiła dalej Lodzia. – Co oczywiście nie znaczy, że masz iść za nim w ciemno, nie rozwiewając najpierw swoich wątpliwości – zaznaczyła. – Tak jak powiedziałaś, potrzebujesz więcej czasu i, jak sądzę, więcej czynów z jego strony. Bo słowa to w końcu tylko słowa.
– Tak – szepnęła, kiwając głową.
– Masz rację, że Victor nadużywał słów – przyznała Lodzia. – I jeśli widzisz między nim i Misiem jakieś podobieństwa, to nie dziwię się, że się niepokoisz, bo kiedy ktoś raz nas oszuka, to potem ciężko uwierzyć nie tylko jemu, ale też innym. Ja to całkowicie rozumiem, Izunia. I ze swojej strony bardzo bym chciała jakoś cię wesprzeć… ale prawdą jest, że w takich sytuacjach każdy musi zaufać własnemu sumieniu. W każdym razie zależy mi na tym, żebyś wiedziała, że nie zapomniałam o naszych rozmowach z maja i że często myślę o tobie w tym kontekście. Bardzo trzymam kciuki za to, żeby wam się udało.
– Dziękuję ci, Lodziu – uśmiechnęła się blado Iza. – Wybacz, że mówię o tym tak zdawkowo i chaotycznie, ale to dlatego, że obecnie mam w głowie jeszcze większy bałagan niż miesiąc temu. Przez czas urlopu będę musiała przemyśleć sobie to wszystko, a poza tym sporo może się zmienić, bo… on też tam będzie – dodała ciszej.
– Misio? – domyśliła się Lodzia. – U was na wsi?
– Aha – skinęła głową. – W Korytkowie. Przez całe wakacje będzie pracował w firmie ojca, zaprosił nawet do siebie dwóch moich kolegów z roku, znasz ich zresztą… Zbyszka i Kubę. Niedługo przejmuje po ojcu ster w interesie, więc musi tam być. Dlatego na pewno będziemy się widywać, w takiej małej wiosce to nieuniknione. I może wtedy będę mogła wywnioskować coś więcej… może ta mgła opadnie chociaż trochę…
– I tego właśnie ci życzę, kochana! – zapewniła ją serdecznie Lodzia, przechylając się przez stolik, by uścisnąć obie jej dłonie w swoich. – Zobaczysz, że wszystko się poukłada! Jeśli Misio to jest twoje przeznaczenie, to żadne z was od niego nie ucieknie i będziecie razem, ja sama wiem coś o tym. Czyli będziesz miała bardzo emocjonujący urlop? – uśmiechnęła się do niej znacząco.
– Niewątpliwie – zgodziła się Iza, odwzajemniając jej uśmiech. – Dziękuję ci za to wsparcie, Lodziu, to jest takie miłe… Obiecuję, że jak wrócę z urlopu, a ty ze swoich Beskidów, spotkamy się na dłużej i może wtedy będę miała jakieś sensowniejsze przemyślenia.
– Albo będziesz tak szczęśliwa, że nawet nie będziesz miała ochoty spotykać się z nikim innym poza nim! – zaśmiała się Lodzia. – No… tak sobie żartuję – dodała, poważniejąc na widok posmętniałej na nowo twarzy Izy. – Ale tylko trochę, bo kiedy między dwojgiem ludzi jest uczucie, to sprawy naprawdę potrafią pójść do przodu bardzo szybko.
Iza pokiwała głową, przypominając sobie szalone tempo rozkwitu jej związku z Michałem podczas zimowych ferii w Korytkowie. To było w połowie trzeciej klasy liceum, już ponad pięć lat temu. Wówczas wszystko było dla niej takie świeże, takie nowe! Wydarzenia biegły jedno po drugim, jak na wirującej karuzeli, od której aż kręciło jej się w głowie. To prawda, że czas nie ma znaczenia, gdy metafizyczny magnes przyciąga do siebie dwie dusze, które chcą być razem bez względu na wszystko! Czy nie chciałaby powtórki z tamtych dni? Powrotu tamtego oszałamiającego, przepełniającego ją po brzegi szczęścia? Owszem, chciałaby… ale jeśli koszt miałby być podobny jak wtedy…
– Tak sobie tylko teraz pomyślałam – podjęła z zastanowieniem Lodzia – że jeśli twój Misio prowadzi firmę ojca w Korytkowie i między wami powoli się ułoży, to pewnie i ty definitywnie tam wylądujesz?
Iza westchnęła, rozpoznając na piersiach znajomy ciężar, który zawsze powracał, gdy była o tym mowa. Ileż już osób poruszało ten nieznośny dla niej temat! Victor, Robert i Amelia, Yvette, Beata, Michał… a teraz nawet Lodzia! Czy to był kolejny znak, że idzie dobrą drogą, o której wspominała pani Ziuta? Drogą prowadzącą do niego… do przytulnego domu pod wierzbami…
– Pewnie tak – odparła wymijająco. – Ale na razie nie chcę o tym myśleć, Lodziu. Zawsze kiedy za dużo sobie wyobrażałam, to nic nie układało się po mojej myśli, więc tym razem wolę nie zapeszać.
– Jasne – pokiwała głową Lodzia. – Tak mi to teraz przyszło do głowy, bo uświadomiłam sobie, że wtedy wyjechałabyś z Lublina tak samo jak w przypadku Victora. Może bliżej, bo nie aż do Belgii, ale jednak… i nie ukrywam, że szkoda by mi było. A Majk! On to dopiero by się załamał! Stracić takiego pracownika!
Gwałtowny ścisk serca odciął Izie oddech, aż ciemno zrobiło jej się przed oczami. Trwało to jednak tylko sekundę i po chwili ustąpiło, pozostał tylko ów nieznośny ciężar na piersi, którego nie umiała się pozbyć. Na szczęście Lodzia, wpatrzona w swoją filiżankę po wypitej kawie, niczego nie zauważyła.
– Ale co zrobić? – podjęła, podnosząc głowę i uśmiechając się do niej. – Serce nie sługa, zawsze poniesie nas tam, gdzie czeka na nas szczęście. I tak przecież powinno być. Wybacz, Iza, że o tym wspominam – dodała oględnie. – Wiem, że jeszcze jest za wcześnie, żeby planować takie rzeczy, a ja chyba znowu zaczynam zachowywać się jak słoń w składzie porcelany. Po tej wtopie z Victorem zdecydowanie powinnam mieć się bardziej na baczności. Dlatego zostawmy już to – zmieniła zgrabnie temat. – Tak jak mówisz, pogadamy o tym po naszych urlopach i mam nadzieję, że wtedy to już będzie zupełnie inna sytuacja. A teraz powiedz mi coś jeszcze… już tak na spokojnie, nic osobistego. Chodzi mi o Majka.
Iza spojrzała na nią pytająco.
– Oczywiście nie wiem, czy cokolwiek mi tu pomożesz, pewnie to będzie tylko krótkie pytanie i skończymy temat – podjęła ostrożnie Lodzia. – Ale zaryzykuję. Jak pamiętasz, na urodzinach Majk nagle wrócił do tańca, i to po wielu latach, kiedy to żadna siła na niebie i ziemi nie była w stanie go do tego skłonić. Nie zatańczył ani razu nawet u nas na weselu, chociaż Pablo bardzo go o to prosił, aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd, pękła mu blokada. Niby to nic ważnego, drobiazg… ale nawet jeśli, to jednak bardzo znaczący. Rozmawialiśmy trochę o tym z Pablem i oboje mamy wrażenie, że w tym jest jakieś drugie dno. Do czasu tych urodzin wydawało mi się, że wiem, o co mu chodzi… w sensie Majkowi… ale teraz już kompletnie zgłupiałam. I co gorsza z nikim nie mogę porozmawiać o tym wprost, nawet z Pablem – westchnęła. – Z tobą zresztą też nie mogę. Jestem związana obietnicą, jaką kiedyś dałam Majkowi.
– Wiem – szepnęła Iza.
– Wiesz? – zdziwiła się Lodzia, zerkając na nią na wpół podejrzliwie, na wpół z niedowierzaniem. – Co wiesz?
– Wiem o tej obietnicy – odparła równie ostrożnie Iza. – Majk wspomniał mi kiedyś o tym.
Zapadła cisza. Obie dziewczyny przez kilkanaście sekund mierzyły się badawczym wzrokiem, jakby sondując się nawzajem, przy czym o ile w oczach Lodzi widać było zaskoczenie, o tyle Iza, z kamiennie spokojną twarzą, zastanawiała się jedynie nad tym, w jakim stopniu może podzielić się z nią wiedzą, którą posiadała na temat Majka. Myślała o tym zresztą już wcześniej, kiedy to, żegnając się z Lodzią na jego urodzinach, wychwyciła w jej spojrzeniu ten sam znak zapytania co dziś i nie miała wątpliwości, że ów niewygodny temat kiedyś jeszcze między nimi stanie.
Czy miała prawo rozmawiać z Lodzią o takich sprawach? Zazwyczaj nie podejmowała tego tematu, milczała z szacunku dla Majka i jego tajemnicy. Lodzia nie była przecież pierwszą osobą, która podpytywała ją o niego, licząc na to, że z racji codziennej wspólnej pracy Iza być może wie i widzi więcej niż inni. Wcześniej pytała ją o to Ania, a także jej matka, obie szczerze zatroskane o los Majka i z czysto przyjacielskich pobudek poszukające jakichkolwiek optymistycznych wieści na temat jego życia osobistego. Życia, które, jak zgodnie zauważali bliscy i życzliwi mu ludzie, było puste i coraz bardziej przeciekało mu przez palce… Czyż nie w tym duchu żartowały sobie z niego koleżanki ze starej imprezowej paczki? Justyna, Dominika, Asia, Anita… one wszystkie przecież chciały dla niego jak najlepiej! Żartowały nie ze złośliwości, lecz w nadziei, że dadzą mu tym impuls do zmian, do odzyskania tego, co w ich przekonaniu marnował. Nie wiedziały (bo i skąd mogły wiedzieć?), jak głęboko mogą ranić go niektóre słowa.
Jednak Lodzia od początku wyróżniała się na ich tle. Iza do dziś pamiętała jej smutne spojrzenia sprzed ponad roku, uchwycone przypadkiem, kiedy podczas pierwszej wizyty Belgów obie obserwowały Majka bawiącego się z Tosią. Nie umknęło też jej uwadze, że Lodzia nigdy nie dołączała się do „matrymonialnych” żartów przyjaciół na jego temat, a w jej ślady, być może nieco intuicyjnie, szedł też Pablo. Iza zatem już od dawna miała pewność, że Lodzia wiedziała o nieszczęśliwej miłości Majka do Ani i być może domyślała się tego, czego nie domyślał się nawet Pablo – że w tej kwestii nadal nic się w jego sercu nie zmieniło. Być może podejrzewała nawet, jak ciężką walkę wciąż musiał toczyć ze sobą Majk, lecz złamanie przez niego przysięgi dotyczącej tańca, dotąd spójnie wpisującej się w jego romantyczną koncepcję miłości na wieki, rzeczywiście mogło ją zdezorientować. Lodzia bowiem nie wiedziała nic o trwającej od ponad roku terapii złamanych serc… widziała tylko jej efekt, jeden z wielu innych, a to sprawiało, że, nie rozumiejąc motywu takiego a nie innego zachowania Majka, martwiła się o niego podobnie jak jego matka, babcia czy zaprzyjaźniona z nimi pani Lewicka.
Czy zatem Iza powinna jej o tym powiedzieć? To pytanie wracało do niej podświadomie od kilku tygodni, a choć starała się za dużo o tym nie myśleć, czuła, że w końcu stanie przed koniecznością podjęcia decyzji w tej sprawie. Argument za był tylko jeden, ale trudny do zignorowania – spokój Majka. Jeśli Lodzia będzie wiedziała o ich przyjacielskiej terapii i o coraz liczniejszych zwycięstwach, jakie ich wspólny przyjaciel powoli odnosił na polu leczenia cierpiącego serca, nie tylko przestanie się o niego martwić, ale przede wszystkim nie będzie próbowała o nic go pytać, a tym bardziej prosić o to Pabla. Takie pytania, co Iza doskonale znała z własnego doświadczenia, mogły bowiem rodzić tylko ból… ból, który Majk, owszem, potrafił świetnie maskować, ale który nadal był bólem i którego ona ponad wszystko pragnęła mu oszczędzić.
O tak, oszczędzić Majkowi cierpienia! Choćby dzięki temu miał uniknąć go tylko w niewielkim stopniu, rzecz była warta gry! Oszczędzić mu bólu i tego okropnego ścisku serca, jaki ostatnio ona sama też ciągle odczuwała. Zapewnić mu spokój. Niech leczy się powoli, w swoim tempie… tak długo, jak długo będzie tego potrzebował, aż osiągnie pełny spokój ducha. Przyjacielska terapia przynosi wszak coraz lepsze efekty, a ona, jako jego terapeutka, powinna w miarę możliwości zadbać o jak najlepsze warunki dla dalszych postępów. Bo przecież i ona właśnie tego chciała! Na tym jej zależało! Jakże cieszyła się z jego kroku w stronę wolności, gdy na urodzinach poprosił ją do walca! Tak samo jak potem, kiedy tańczyli po raz drugi przy utworze Joe Dassina…
Przyjemny dreszcz przebiegł na to wspomnienie przez całe jej ciało, na kilka krótkich chwil usuwając kamień z serca, które nagle przestało boleć, jakby zostało zalane falą kojącego balsamu. Ów zmysłowy taniec, którego do tej pory trochę się wstydziła, lecz którego w głębi duszy nie żałowała nawet przez ułamek sekundy, był kolejnym dowodem na to, że Majk zaczynał się uwalniać. Uwalniać się i leczyć, otrząsać z demonów przeszłości. Przecież o to właśnie chodziło w tej terapii! A zatem należało to utrzymać. Zrobić wszystko, żeby zapewnić mu ochronę na ten czas. Lodzia przecież mogła jej w tym tylko pomóc! Obie posiadały wiedzę w tej sprawie i obie miały ją bezpośrednio od Majka, dlaczego więc nie miałyby wspólnie chronić go przed raniącymi uwagami innych, tych nieświadomych, którzy wiedzieli mniej?
– Czyli… rozmawialiście o tym? – podjęła po dłuższym milczeniu Lodzia.
– Tak – skinęła głową.
– Ale nie chodzi mi tylko o tę moją obietnicę, Iza. Miałam na myśli tak ogólnie…
– Tak. Rozmawialiśmy.
– Również o tym jego tańcu? – upewniła się z lekko zdziwiona Lodzia. – O przysiędze i… i o wszystkim, co się z tym wiąże?
– O wszystkim.
Lodzia pochyliła się ku Izie nad stolikiem, nie spuszczając z niej uważnego wzroku.
– Więc wiesz również, kim jest osoba… o którą chodzi? – zapytała cicho, jakby bała się ubrać rzecz w bardziej precyzyjne słowa.
– Wiem. Wszystko wiem, Lodziu.
– Ach…
Obie siedziały teraz nieruchomo naprzeciw siebie, a choć w lokalu było dość gwarno, zaś w tle grała muzyka, zdawać by się mogło, że trwają w idealnej, monumentalnej ciszy. Dopiero kilkanaście sekund później przez twarz Lodzi przebiegł nagły błysk, jakby olśniła ją jakaś myśl, a następnie zgasł i ustąpił miejsca wyrazowi niepokoju, a nawet chwilowego przestrachu. Dziewczyna potrząsnęła lekko głową, jakby sama od siebie chciała odepchnąć ową nasuwającą się myśl, lecz w jej prześlicznych, intensywnie błękitnych oczach pojawił się wyraz mimowolnego zaintrygowania.
Iza jednak nie patrzyła na Lodzię, lecz wpatrywała się w kant stolika, nadal bijąc się z myślami. Kosmyk włosów, który opadł jej na policzek, przysłaniał nieco jej twarz. Odgarnęła go odruchowo wdzięcznym gestem dłoni.
– Hmm – podjęła w końcu Lodzia, nie odrywając od niej oczu. – Podejrzewałam to poniekąd, chociaż nie miałam pewności. Znaczy… na pewno nie do takiego stopnia. Myślałam, że owszem, możesz wiedzieć coś więcej, dlatego zaryzykowałam ten temat, ale nie sądziłam, że Majk opowiedział ci o sobie aż tyle.
Iza podniosła głowę i spojrzała na nią ze smutnym uśmiechem.
– Opowiedział – przyznała. – To wynikło z wielu okoliczności. Ja zresztą też opowiedziałam mu o sobie tyle samo. Tylko posłuchaj, to musi zostać stricte między nami – zastrzegła, na co Lodzia skwapliwie pokiwała głową.
– Oczywiście, Iza.
– Nie mówiłabym ci nic, gdybym nie miała pewności, że i tak o wszystkim wiesz od samego Majka – ciągnęła Iza. – Ale mimo to nie chciałabym, żeby on wiedział, że ci o tym mówię. Nadal mam wątpliwości, czy powinnam, bo to jest jednak rodzaj tajemnicy… a z drugiej strony to nie jest nic na tyle wielkiego, żeby trzeba to było za wszelką cenę ukrywać przed światem. Zwłaszcza przed tobą.
Lodzia w milczeniu potakiwała ruchami głowy, nie odrywając od niej skupionego i zaintrygowanego wzroku.
– Wiem, że chcesz dla niego jak najlepiej – mówiła dalej Iza, ważąc każde słowo. – I że szanujesz jego uczucia, bo już dawno zauważyłam, że nigdy sobie z niego nie żartujesz… w tym sensie – spojrzała na nią znacząco, na co Lodzia znów pokiwała głową na znak, że rozumie, o jaki sens chodzi. – Nawet Pablo potrafi czasami sypnąć mu aluzję w tym rodzaju, ale ty nigdy, a to jest dla mnie znak, że wiesz więcej niż on. Majk zresztą sam mi to powiedział… że nie umie rozmawiać o tym z Pablem, mimo że to jego najbardziej zaufany przyjaciel.
– Wiem – przyznała cicho Lodzia, znów kiwając głową. – Mnie też to mówił i prosił wyraźnie, żebym nie przekazywała nic z tego Pablowi. Chyba wstydził się trochę, że w ogóle mi o tym opowiedział, nazwał to chwilą słabości.
– Tak – potwierdziła smutno Iza.
– Więc obiecałam mu to i od dwóch lat nie złamałam tej obietnicy, choć chwilami aż mnie dusiło. Tak bardzo chciałam porozmawiać z kimś o tym i wspólnie zastanowić się, jak pomóc Majkowi… Ale miałam związane ręce. A teraz widzę, że on, Bogu dzięki, nieoczekiwanie znalazł wsparcie w tobie.
Ostatnie słowa wypowiedziała lekko pytającym tonem. Iza pokiwała głową.
– Tak. Właściwie to jest wsparcie dwustronne, coś w rodzaju wzajemnej samopomocy. Sama do końca nie wiem, jak doszło do tego, że przeszliśmy na takie zwierzenia, to był splot rozmaitych okoliczności. W każdym razie dotarliśmy do punktu, w którym Majk opowiedział mi o sobie i o swoim nieszczęśliwym uczuciu do… wiadomej osoby – wybrnęła dyplomatycznie, bowiem imię Ani nie zdołało przejść jej przez gardło. – A ja opowiedziałam mu o moim Misiu. Najpierw niewiele, ale potem, kiedy znalazłam się w kryzysowej sytuacji, już wszystko. Faktem jest, że wtedy sytuacja wyglądała inaczej – dodała w zamyśleniu. – Moje uczucie do niego było tak samo nieszczęśliwe jak w przypadku Majka, bo Misio nie chciał mnie znać i zamierzał zaręczyć się z inną dziewczyną. Mówiłam ci zresztą o tym.
– Tak, mówiłaś – potwierdziła Lodzia. – Z tą Sylwią… czy jak jej tam było?
– Aha, z Sylwią – przytaknęła Iza. – Aż się dziwię, że zapamiętałaś jej imię. W każdym razie to był dla mnie bardzo ciężki czas i nie wiem, jak bym go przeżyła, gdyby nie Majk. Bardzo mnie wtedy wsparł, bo z racji podobieństwa naszych historii rozumiał mnie jak nikt inny. A on z kolei miał ciężkie dni w okolicach wizyt naszych Belgów.
Obie z Lodzią spojrzały sobie w oczy na znak, że rozumieją się perfekcyjnie bez mówienia wszystkiego wprost.
– Czyli on jednak… nadal? – zapytała cicho Lodzia.
– Nadal – skinęła głową Iza. – Więc kiedy oni przyjeżdżali, było mu trudno i przed, i w trakcie, i po. Nie mów tego nikomu, Lodziu, ale… w takich chwilach próbował uciekać w alkohol i wyglądało to bardzo źle.
– Mój Boże – szepnęła ze współczuciem Lodzia.
– No niestety – westchnęła. – Nieraz zbieraliśmy go z Antkiem z podłogi, Chudy zabierał go do samochodu i wiózł do domu, czasem musiał nieść go na rękach. Krótko mówiąc, bywało naprawdę niewesoło. To był jego sposób na leczenie… głupi, wiadomo… ale każdy próbuje ratować się, jak może.
– No tak – przyznała smutno Lodzia.
– Tymczasem, jak sama już nieraz się przekonałam, na takie problemy najlepsza jest rozmowa z kimś, kto nas rozumie – ciągnęła Iza. – Ale nie tak po wierzchu, na poziomie czysto intelektualnym, tylko głębiej. Do tego oboje potrzebowaliśmy kogoś, kto miałby na koncie podobne przeżycia i podobne nastawienie do tych spraw, a szybko się okazało, że pod tym względem jesteśmy praktycznie tacy sami. Dlatego od słowa do słowa dogadaliśmy się i zawarliśmy przyjacielski układ.
– Układ? – zdziwiła się Lodzia.
– Aha – uśmiechnęła się Iza. – Nazwaliśmy go terapią złamanych serc.
– Terapią złamanych serc… – powtórzyła powoli Lodzia, przyglądając jej się znów z zaintrygowaniem.
– Tak. To jest w założeniu rodzaj amatorskiej terapii psychologicznej. Chodziło o wzajemne wsparcie w trudnych chwilach, możliwość wygadania się, wypłakania, wyrzucenia z siebie emocji czy otrzymania rady. Niby niewiele, ale jednak bardzo dużo. U podstaw tego układu była wzajemna szczerość i gotowość do pomocy drugiemu o każdej porze dnia i nocy. Oboje wielokrotnie korzystaliśmy z tego rozwiązania i zawsze działało wspaniale. Nawet lepiej, niż spodziewaliśmy się na początku…
Urwała na chwilę, gdyż w pamięci mimowolnie przewinęły jej się obrazy związane z tym wspomnieniem. Półmrok samochodu i jej palce wplątane w geście współczucia w miękką czuprynę Majka, gdy z głową opartą na kierownicy wyrzucał z siebie swój ból… Ciemność magazynku i ciepło jego ramion, w których rozpaczliwie płakała po kolejnej zdradzie Michała… Jego ciepły głos w telefonie w środku bezksiężycowej nocy… apetyczny zapach jajecznicy, a potem wypierający go stopniowo cudowny zapach eau de Cologne… i szum zimnego wiatru na końcu świata… Tyle tego było! Tak wiele zrobili dla siebie nawzajem! O tak, to była długa i jak dotąd bardzo udana terapia. Tylko dlaczego znowu zaczynało jej się robić tak ciężko na sercu?
– Ze swojej strony mogę powiedzieć z ręką na sercu, że gdyby nie Majk, ubiegły rok byłby dla mnie dwa razy cięższy, niż był – podjęła po chwili milczenia, którego wpatrzona w nią Lodzia nie śmiała przerwać ani słowem. – I mam nadzieję, że ja też pomogłam mu w ten sposób w kryzysowych chwilach. Zresztą nadal staram się mu pomagać i będę to robić dalej, dopóki tylko będzie tego potrzebował. Zawsze, kiedy rozmawiamy i wywalamy z siebie to, co nas męczy, oboje czujemy się o niebo lepiej. Zawsze, za każdym razem. No… może wyjątkiem był ten straszny wieczór po oświadczynach Victora – dodała lojalnie, czując pogłębiający się na nowo ścisk serca. – Ale wtedy chyba nikt nie byłby w stanie mi pomóc, nawet Majk… więc mniejsza o to. W każdym razie nasza terapia sprawdziła się na medal, przyniosła konkretne efekty i u mnie, i u niego. Naszym założeniem i głównym celem od początku było stopniowe zaleczenie ran na sercu i odzyskanie spokoju ducha. Byliśmy zgodni, że z naszych uczuć… mojego do Misia i jego do… do niej… nie wyleczymy się już nigdy, ale chcieliśmy pomóc sobie wzajemnie w wyciągnięciu się przynajmniej z poczucia beznadziei. I to zadziałało zadziwiająco skutecznie. Ja sama czułam, że z każdym miesiącem jest ze mną coraz lepiej. Uspokoiłam się, zaczęłam nabierać dystansu i było mi z tym dobrze. Co prawda teraz sytuacja się zmieniła, bo Misio jednak się namyślił i twierdzi, że chce do mnie wrócić, ale, jak sama widzisz, we mnie ten dystans nadal pozostał. A to jest dystans wypracowany właśnie w ramach terapii z Majkiem.
– Rozumiem – szepnęła Lodzia.
– Dzięki temu nabrałam innej świadomości – ciągnęła Iza. – Wydoroślałam, przybyło mi rozumu, nie jestem już taka głupia, jak byłam kiedyś, potrafię postawić na swoim. I chociaż Misio nie przestał na mnie działać… bo od tego to się chyba nigdy nie uwolnię… to nie biegnę już za nim ślepo, nie wieszam mu się na szyi, ale umiem postawić mu warunki. I co ciekawe, widzę, że to działa, bo im bardziej trzymam go na dystans, tym bardziej on zabiega o kontakt ze mną. To nie jest z mojej strony wyrachowane działanie – zaznaczyła – bo ja naprawdę mam milion wątpliwości. To się dzieje samo, jako wartość dodana. W tym sensie, że jeśli między mną i Misiem coś wyjdzie… na co ciągle mam nadzieję… – brnęła, mając niejasne wrażenie, jakby płynęła pod prąd w błotnistej, mętnej wodzie – to że będzie to coś lepszego, niż mogłabym uzyskać, gdybym szła za nim na oślep i bezwarunkowo. Tak czy siak to, że ja te wątpliwości w ogóle mam i że nauczyłam się patrzeć na Misia bez różowych okularów, to jest zdecydowanie zasługa Majka. To głównie dzięki niemu przez ostatni rok psychicznie odbiłam się od dna, otworzyłam się i nabrałam pewności siebie. I za to będę mu wdzięczna do końca życia.
Lodzia milczała, patrząc na nią z miną człowieka, który próbuje otrząsnąć się ze snu. Iza znów przerwała na chwilę, walcząc z postępującym ściskiem serca, które coraz mocniej przygniatał stutonowej wagi kamień.
„Kardiolog!” – mignęło jej w głowie. – „I to teraz, jeszcze przed urlopem, koniecznie!”
– Natomiast jeśli chodzi o Majka, to on też zrobił duże postępy – podjęła w końcu spokojnym tonem, starając się ukryć przed Lodzią swą sercową niedyspozycję. – Przede wszystkim przestał topić swoje smutki w brandy… sam mi powiedział, że to dzięki naszej terapii, więc jest to zdecydowany plus. Poza tym, podobnie jak ja, zaczął się otwierać, wychodzić z różnych idées fixes, pokonywać przetrwałe sentymentalizmy… Jednym z nich był ten taniec – podkreśliła znacząco.
– Rozumiem – powtórzyła jak automat Lodzia.
– Obie wiemy, skąd się wzięło to, że Majk latami nie chciał tańczyć – mówiła dalej Iza. – Sentymentalne zobowiązanie, romantyczna przysięga… jak by tego nie nazwać. Sama powiedziałaś, że wcześniej nie złamał jej nawet na prośbę Pabla na waszym weselu. Więc to, że przełamał się na urodzinach i na nowo zaczął tańczyć, mogło się wydawać szokujące, zwłaszcza dla ciebie, która tak jak ja znasz całe tło tej sprawy.
– Tak właśnie było – przyznała cicho Lodzia, przesuwając dłonią po czole. – Zszokowało mnie to i zaniepokoiło, bo nie rozumiałam powodu. Ale teraz już zaczynam go rozumieć.
– No właśnie – skinęła głową Iza. – Teraz już widzisz, że to nie był tylko efekt chwili, ale wynik jego długiej pracy nad sobą. Niejedyny zresztą, ale, patrząc z zewnątrz, jeden z najbardziej spektakularnych. Jeden z etapów w długim procesie, który zaczął się wraz z naszą terapią, od momentu, kiedy Majk mógł wreszcie zacząć mówić otwarcie o tym, co go boli. Wcześniej nie mógł, bo… wiadomo. W każdym innym przypadku pewnie zwierzyłby się Pablowi, ale akurat tutaj ta opcja była zablokowana, a ponieważ ja byłam w dość podobnej sytuacji, bo sama też dusiłam w sobie emocje związane z Misiem, nie miałam zaufanej przyjaciółki, a siostrze z różnych powodów nie mogłam się z tego zwierzyć, to… rozumiesz.
– Rozumiem – powtórzyła po raz trzeci Lodzia. – I rozumiem też kilka innych rzeczy. Choćby to, dlaczego Majk tak szybko i tak mocno ci zaufał. Nie bał się powierzyć ci ogromnej odpowiedzialności w swojej firmie, a wiem od Pabla, że w tym względzie zawsze był bardzo ostrożny. Uznaliśmy, że widocznie nigdy wcześniej nie trafił na tak wyjątkowego i utalentowanego pracownika jak ty, ale teraz widzę, że to było bardzo powierzchowne wytłumaczenie. Jego zaufanie do ciebie ma o wiele głębsze dno, niż sądziłam. Rozumiem też, dlaczego na urodzinach zdecydował się na tego przełomowego walca – dodała, jakby nad czymś się zastanawiając. – Bo mógł go zatańczyć z tobą.
– Tak, dokładnie – przyznała spokojnie Iza. – Mógł to zrobić, bo ze mną czuł się bezpiecznie. Zresztą ja sama byłam zdziwiona, kiedy tak nagle z tym wyskoczył, ale jednocześnie ucieszyłam się, bo to był znak, że zrobił kolejny siedmiomilowy krok do przodu w naszej terapii. A nawet nie tylko w terapii… ogólnie w swoim życiu. I chociaż taniec Tomka na pewno też się do tego przyczynił – uśmiechnęła się z rozbawieniem – to jednak u Majka to nie była tylko spontaniczna reakcja pod wpływem chwili, ale coś o wiele większego. A ja, jako jego terapeutka, czułam się dumna, że, tańcząc z nim, mogę mu pomóc wyrwać się z kolejnej sentymentalnej pułapki.
Lodzia patrzyła na nią uważnym, sondującym wzrokiem.
– Co masz na myśli, mówiąc, że z tobą Majk czuł się bezpiecznie? – zapytała ostrożnie.
– To, że wiedział, że z mojej strony nie musi się obawiać żadnych, jak sam to kiedyś nazwał, „podjazdów” – wyjaśniła jej rzeczowo Iza. – Neutralny taniec w trybie przyjacielskim. Równie dobrze mógłby zatańczyć go z tobą i czułby się tak samo bezpiecznie. A że akurat ja się trafiłam, cóż… to był po prostu taki korzystny zbieg okoliczności.
– Rozumiem – wyszeptała Lodzia.
– Tak więc konkluzja, do której zmierzam, jest pozytywna – podjęła Iza. – W tym sensie, że nie musisz martwić się o Majka, bo z nim, obiektywnie rzecz biorąc, jest coraz lepiej, a nie coraz gorzej. Wiem, że z wierzchu może się wydawać inaczej, ale uwierz mi… to są tylko pozory.
Lodzia pokiwała powoli głową i przy stoliku znów zapadła cisza. Iza zerknęła w stronę wielkiego zegara zawieszonego w głębi holu centrum handlowego – wskazywał już dziewiętnastą dziesięć.
– Tak czy inaczej, mam do ciebie prośbę, Lodziu – kontynuowała po chwili. – A właściwie dwie. Pierwszą już wypowiedziałam na początku, chodzi o to, żeby wszystko to, o czym ci dzisiaj powiedziałam, zostało między nami. Jeśli Pablo miałby się o tym dowiedzieć, niech dowie się od Majka… w sensie, że jeśli Majk będzie chciał, to sam mu to powie. Ja mówię to tylko tobie i nikomu innemu.
– Oczywiście – pokiwała głową Lodzia. – Nic nie powiem Pablowi.
– I Majkowi też – zastrzegła Iza.
– Majkowi też, wiadomo. Nie pisnę mu ani słówka, że cokolwiek wiem, a tym bardziej, że wiem to od ciebie. Dziękuję ci za zaufanie, Izunia. A ta druga prośba?
– Druga dotyczy samego Majka – westchnęła Iza. – A ściślej tego, żeby w miarę możliwości oszczędzać mu tych kąśliwych uwag… no wiesz, na temat jego samotnego życia, łatwych dziewczyn, z którymi się spotyka… Ja wiem, że ty tego nigdy nie robisz, bo równie dobrze jak ja wiesz, że on w głębi serca wcale nie chciałby tak żyć. Mam na myśli moderowanie innych. Mnie nie zawsze wypada, natomiast tobie wolno więcej, zwłaszcza jeśli chodzi o Pabla i jego przyjaciół. Oni czasem, jak już wsiądą na Majka, kompletnie nie mają umiaru. To jest mimo wszystko rozdrapywanie rany, a on… no okej, niby z wierzchu robi dobrą minę do złej gry i obraca to w żart, ale ile to go kosztuje…
– Tak, wiem – zgodziła się Lodzia. – Mnie też to razi, Iza. Raz nawet rozmawiałam o tym z Pablem, oczywiście nie mówiąc nic, co wiem na temat przeszłości Majka. Poprosiłam go po prostu, żeby nie dokuczał mu takimi żartami, bo nigdy nie wiadomo, kto z jakiego powodu żyje w taki, a nie w inny sposób. I że łatwo kogoś nieświadomie zranić.
– A co on na to?
– Trochę się żachnął, uznał, że jestem przewrażliwiona, bo on Majka zna od piaskownicy i od zawsze mają taki styl rozmowy. Ale potem przemyślał to i przyznał, że mogę mieć rację… nie, że ją mam, ale że mogę ją mieć – podkreśliła z niejakim rozbawieniem. – I od tamtej pory widzę, że faktycznie stara się powstrzymywać. Wiadomo, czasami coś tam chlapnie bez zastanowienia, ale to się zdarza dość rzadko. Ogólnie, chociaż Pablo nigdy ze mną o tym nie rozmawia, ja myślę, że on sporo wie o Majku – dodała z zastanowieniem. – Oczywiście nie wszystko, na przykład nie ma tej kluczowej informacji o tym, że Majk nadal nie wyleczył się z… z tamtego… wręcz jest pewien, że to już jest dawno zamknięta przeszłość. Ale wie o sprawie, tylko nic nie mówi, zresztą sądzi, że ja nic nie wiem, i pewnie nie chce tego rozgrzebywać… Ech, zagmatwane jest to wszystko! – westchnęła. – Tak czy inaczej rozumiem, co chcesz powiedzieć, Iza. Będę robić wszystko, co w mojej mocy, uczulę też Pabla, oczywiście na tyle delikatnie, na ile się da.
– Dziękuję ci, Lodziu – odparła poważnym tonem Iza. – Jesteś kochana.
Lodzia uśmiechnęła się lekko.
– To ja dziękuję tobie – odparła ciepło. – Majk nie mógłby marzyć o lepszej ambasadorce, ma w tobie prawdziwą pomoc i przyjaciółkę. A zważywszy, że to jest najbliższy kumpel Pabla, a od czasu chrzcin Edzia praktycznie członek naszej rodziny, ja też jestem ci wdzięczna za to, co dla niego robisz.
Tu przechyliła się przez stolik i serdecznym gestem uścisnęła dłoń Izy.
– Nie ma powodu, Lodziu – odparła ta ze zmieszaniem. – On tyle samo robi dla mnie, więc to nie jest żadna zasługa. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że nie ma się czym martwić. Z Majkiem nie dzieje się nic złego, przeciwnie, jest na dobrej drodze do wyleczenia najcięższych ran i odzyskania spokoju. Wiem, że to niewiele, bo prawdziwego szczęścia to mu nie da… ale to przecież zawsze coś.
Głos załamał jej się lekko i uwiązł w gardle. W samym środku przygniecionego ciężkim głazem serca odezwała się znajoma kłująca igiełka… Lodzia pokręciła głową.
– A ja bym mimo wszystko wolała, żeby jednak odnalazł swoje szczęście – odparła stanowczo. – Nawet jeśli teraz wydaje się, że nie ma na to szans, to ja i tak nie przestanę wierzyć, że kiedyś to nastąpi. Tamto przecież to już zamknięty trop, nigdy nic z tego nie będzie i on o tym doskonale wie. Więc dlaczego miałby na własne życzenie przegrać całe życie? A skoro teraz robi takie postępy w tej waszej terapii… nawet przełamał się w kwestii tańca… to dlaczego miałby nie uwolnić się od tego całkowicie? Powiedz mi, Iza, dlaczego nie?
– Nie wiem – odparła cicho Iza. – On twierdzi, że nie. Nawet ostatnio powiedział mi, że zawsze będzie kochał tylko ją… Anabellę.
Urwała, gdyż kłująca igła w jej sercu wbiła się w nie ze zdwojoną mocą. Lodzia patrzyła na nią z poważną, zaniepokojoną miną.
– Tak ci powiedział?
– Mhm.
– I nie zostawia sobie nawet marginesu na zmianę decyzji?
– Nie… teraz już chyba nie.
– Teraz?
– No tak, teraz – westchnęła Iza, nieco przytłoczona natarczywością tych pytań. – Bo wcześniej… jakieś może dwa miesiące temu… miał fazę, kiedy próbował coś zacząć. No wiesz, z inną dziewczyną.
– Z inną dziewczyną? – powtórzyła czujnie Lodzia. – To znaczy z kim? Zaraz, czekaj! – dodała nagle, podnosząc dłoń do czoła. – Chyba wiem! Coś takiego mówiła nam przecież ostatnio teściowa… Czy to nie była tamta czarna, którą widzieliśmy u Majka na naszych urodzinach w kwietniu? Ta Weronika?
Iza pokiwała głową twierdząco, całą swoją uwagę skupiając na opanowaniu dręcząco kłującego serca. Co się z nim działo ostatnio? A jeśli to naprawdę było coś poważnego? Na serce można przecież zachorować w każdym wieku, może w ten sposób zaczynał się na niej mścić zbyt przeciążony, nieregularny rytm życia?
– Czyli ona? – nalegała Lodzia.
– Myślę, że tak – przyznała, nabrawszy mocniej powietrza w płuca, co na chwilę przyniosło jej ulgę. – Nie mam stuprocentowej pewności, Lodziu, ale tak podejrzewam. W każdym razie Majk na pewno coś próbował, tylko mu nie wyszło. Najpierw mówił mi o drugiej szansie, miałam wrażenie, że nosi go nowa nadzieja… Jednak to się szybko urwało i on sam przyznał, że skończyło się bolesnym rozczarowaniem. Nie dopytywałam go o szczegóły, bo po co? To nie ma znaczenia. Ja po prostu myślę, że jemu już nigdy nikt nie będzie umiał zastąpić… jej. Tak zresztą wynikało z jego własnych słów.
Lodzia znów pokręciła głową, zagryzając wargi.
– Biedny Majk! – szepnęła.
– Ale to już boli go coraz mniej – zapewniła ją uspokajającym tonem Iza. – Da sobie radę, naprawdę nie martw się o niego. Widzisz… czasem w życiu jest tak, że nie możemy mieć tego, czego bardzo pragniemy… i wtedy powinniśmy po prostu to zaakceptować. Ja też to zrozumiałam, nauczyłam się tego właśnie od Majka i zastosowałam w praktyce w przypadku Victora. I co? Teraz okazuje się, że miałam rację. Lepiej nie pchać się na siłę w coś, co do czego nie mamy pewności, że da nam szczęście.
Na długą chwilę przy stoliku znów zapadła cisza. Lodzia w zamyśleniu rysowała czubkiem paznokcia na brzegu blatu jakieś nieokreślone wzorki… Potworny głaz na sercu Izy potężniał z każdym jego uderzeniem. Dziewczyna poczuła nagle, że musi czym prędzej zmienić pozycję, inaczej za chwilę dostanie prawdziwego ataku serca.
– Wybacz, Lodziu – podjęła z determinacją, nerwowo poruszając się na krześle. – Nie chciałabym przerywać tak ciekawej rozmowy, ale trochę się boję, że jeśli nie wyjedziemy stąd zaraz, spóźnię się do pracy. Obiecuję, że kiedy spotkamy się następnym razem, dokończymy to na spokojnie, ale teraz…
Lodzia ocknęła się natychmiast.
– Jasne, Iza! – rzuciła energicznie, zrywając się od stolika i zerkając na zegarek. – Faktycznie, już po wpół do… trzeba jechać! Zapłacimy i spadamy stąd, podwiozę cię prosto na Zamkową, żebyś nie traciła czasu. Ja zresztą też powinnam już jechać do domu, przecież Pablo nie da sobie rady sam z kąpaniem Edzia!
Iza również podniosła się od stolika i sięgnęła po swoją torebkę. Teraz czuła się już znacznie lepiej. Widocznie pomogła jej zmiana pozycji, bo na stojąco kamień z serca powoli zaczynał ustępować i łatwiej było jej oddychać.
– Ja dzisiaj płacę! – zastrzegła zdecydowanym tonem Lodzia, kiedy podeszły do kontuaru, by uregulować należność. – To ja wymyśliłam wypad na kawę, więc powinnam stawiać, logiczne, prawda? Prosimy o rachunek – zwróciła się do blondwłosego kelnera czekającego za ladą baru.
Młody mężczyzna skinął głową i zabrał się na podliczanie zamówienia, od czasu do czasu zerkając z mimowolnym zafascynowaniem na jej prześliczną twarz.
– Bardzo ci dziękuję za tę rozmowę, kochana – powiedziała tymczasem Lodzia, chwytając dłoń Izy i ściskając ją w obu swoich. – Naświetliłaś mi tyle ważnych spraw! Dokończymy to, tak jak mówisz, innym razem, ja i tak będę musiała przemyśleć to wszystko na spokojnie, bo teraz od tych wrażeń mam w głowie istny kołowrotek! Ty zresztą też wyglądasz na zmęczoną i jak sobie pomyślę, że dopiero jedziesz do pracy…
– Nie martw się, Lodziu, dam radę – zapewniła ją z uśmiechem Iza. – Takie dniówki to dla mnie norma. Owszem, jestem trochę zmęczona, ale po tej sałatce zaraz nabiorę tyle sił, że będę mogła góry przenosić. To ja dziękuję ci za pomoc.
– Nie ma za co, Izunia! – pokręciła głową Lodzia, puszczając jej dłonie. – Poczekaj…
Sięgnęła po rachunek podany jej właśnie przez kelnera, zerknęła na sumę i otworzywszy skórzany portfel, wyciągnęła stamtąd jeden z banknotów.
– Dziękujemy, proszę zachować resztę – powiedziała do niego z uśmiechem. – Okej, Iza, biegniemy na parking! Jeśli nie będzie korków, za piętnaście minut zameldujemy się na Zamkowej. Będziesz nie tylko na czas, ale nawet przed czasem!