Anabella – Rozdział XII

Anabella – Rozdział XII

Ponieważ pustawy o tej porze autobus, który wiózł ją na prywatkę u Lodzi, mijał dzielnice, których Iza jeszcze nie znała, wyglądała przez okno z jednej strony z ciekawością, z drugiej z wytężoną uwagą i naturalnym niepokojem, czy aby na pewno nie przeoczy właściwego przystanku.

„Jakoś przecież trafię” – pocieszała się w myślach. – „To ma być niski, beżowy blok, który widać już z przystanku, a tu na razie nic takiego nie ma…”

– Cześć! – rzucił nagle ktoś, opadając na siedzenie obok niej.

Spojrzała zaskoczona, zupełnie nie rozpoznając swojego rozmówcy. Był to średniego wzrostu chłopak, mniej więcej w jej wieku, o całkiem sympatycznym, ale przeciętnym i niczym niewyróżniającym się wyglądzie.

– Nie kojarzysz mnie, co? – zaśmiał się, wyciągając do niej rękę. – Jestem Daniel, z roku Lodzi Lewickiej, jedziemy chyba razem do niej na imprezę, dobrze mówię?

Iza natychmiast przypomniała sobie dwóch studentów, którzy tamtego dramatycznego dnia pomagali przenieść zemdloną koleżankę na ławkę. Bardziej w oczy rzucał się wtedy ów Bartek, którego zapamiętała nawet z imienia, ale teraz kojarzyła już i jego kolegę, którym był właśnie Daniel.

– Ach – uśmiechnęła się, ściskając mu dłoń. – Tak, przypominam już sobie… Iza.

– Rozpoznałem cię od razu, jak tu wsiadłem, chociaż masz czapkę na głowie – podjął chłopak, luźnym gestem kładąc sobie plecak na kolanach. – Fajnie, że Lodzia cię zaprosiła i w ogóle namierzyła, kim jesteś. Strasznie się uparła, żeby odnaleźć cię po tamtym numerze… Mówiła ci, jak to się skończyło? – mrugnął do niej. – W sensie, jaka była przyczyna tego zemdlenia?

– Mówiła – skinęła głową Iza, wymieniając z nim uśmiech. – A wszyscy tak się martwili…

– No! – zaśmiał się Daniel. – A najlepsze, że wtedy nikt na to nie wpadł, nawet jej mąż, chociaż można się było przecież domyślić… Dopiero w szpitalu ją zdiagnozowali. Ciekawy numer zaraz na początku studiów, co?

– Ciekawy – przyznała Iza. – Trudno jej będzie to wszystko połączyć, skoro dopiero zalicza pierwszy semestr. No, ale skoro tak zadecydowali…

– Myślisz? – spojrzał na nią z uśmiechem. – Ja bym raczej obstawiał wpadkę, planowo to by poczekała chociaż do drugiego roku… Chociaż z drugiej strony w małżeństwie trudno mówić o wpadkach, a ten jej facet wydaje się odpowiedzialny i w ogóle taki… ustawiony. Nina mówiła, że to adwokat, nawet całkiem znany. Jest dużo starszy od Lodzi. Znasz ich bliżej?

– Nie – pokręciła głową Iza. – Tylko trochę Lodzię, a jego wcale. Ale wystarczy mi, że widziałam ich razem… wtedy… i już mam o nich wyrobione jednoznaczne zdanie – uśmiechnęła się. – Bardzo pozytywne.

– Lodzia jest super dziewczyna – przyznał Daniel. – Miła i taka… bezpretensjonalna. A z wyglądu też robi wrażenie, zwłaszcza tym warkoczem.

– O tak – szepnęła Iza. – Ma przepiękne włosy…

– Jak pierwszego dnia przyszła na zajęcia, od razu zwróciła na siebie uwagę. Nawet nie chodziło tylko o warkocz, ona ma w sobie coś takiego, że… jak by to powiedzieć… aż świeci od środka. Pamiętam, jak Bartkowi kopara opadła! – zaśmiał się. – To mój stary kumpel, razem chodziliśmy do liceum, a jeszcze nigdy nie widziałem go tak zażytego… a potem tak rozczarowanego, jak parę dni potem okazało się, że ona jest już mężatką i właśnie wróciła z podróży poślubnej. W sumie wszystkich nas tym rozwaliła – pokiwał głową wesoło. – A teraz znowu… Dziewczyny mówią, że pewnie przez to będzie musiała przerwać studia po pierwszym roku.

– No i co z tego? – wzruszyła lekko ramionami Iza. – Rodzina jest ważniejsza, a studia też sobie przecież powoli skończy. Rok czy dwa przerwy to żaden dramat, mówię to z własnego doświadczenia.

Daniel spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– To znaczy? Też masz dziecko?

– Nie! – roześmiała się. – No co ty! Chodzi mi o przerwę w studiach! Bo ja też ją miałam… a raczej zaczęłam je z opóźnieniem. Po maturze musiałam dwa lata zostać w domu… z przyczyn losowych – westchnęła, nieco poważniejąc. – Ale nic się nie stało, teraz studiuję normalnie, a jedyny problem jest taki, że jestem o te dwa lata starsza od ludzi z mojego roku.

– Ach, jesteś starsza? – chłopak spojrzał na nią uważnie. – Tego bym nie powiedział, w ogóle po tobie nie widać… Czyli rocznikowo masz dwadzieścia dwa?

– Dokładnie tak – uśmiechnęła się. – Chociaż skończę je dopiero w sierpniu.

– W sierpniu? – podchwycił. – To tak jak ja… Którego masz urodziny?

– Dwudziestego.

– A ja szóstego. I powiem ci, że nie lubię tych urodzin w sierpniu – dodał z przekąsem. – W wakacje nigdy nie można zrobić porządnej imprezy, wszyscy zawsze gdzieś powyjeżdżają… Do tej pory jeszcze chyba nie miałem żadnych naprawdę fajnych urodzin. Jesteś z Lublina?

Iza milczała. Przed jej oczami przesunęły się zamglone obrazy jej pamiętnych osiemnastych urodzin. Mocne sierpniowe słońce, potem chłodnawy wieczór… i on. Jakaż była wtedy bezgranicznie, idealnie szczęśliwa!…

– Nie – ocknęła się po kilku długich sekundach ciszy. – Mieszkam na wsi, pod Radzyniem Podlaskim. Tu jestem tylko na studiach.

– Pod Radzyniem Podlaskim – powtórzył chłopak tonem wskazującym na to, że kompletnie nie kojarzy, gdzie też to może być. – To daleko?

– Mniej więcej sto kilometrów na północ. Z jednej strony blisko, z drugiej dość daleko… Zależy jak na to spojrzeć – uśmiechnęła się.

– No, sto kilosów to w sumie nic takiego – uznał Daniel, po czym zerknąwszy w okno, zerwał się nagle z siedzenia. – Dobra, to już będzie tutaj… chodź, Iza, wysiadamy!

***

Ponieważ Daniel dysponował znacznie dokładniejszymi niż Iza wskazówkami dotyczącymi adresu Lodzi, szybko zlokalizował właściwy blok, co dziewczyna przyjęła z dużą ulgą, gdyż sama znajdowała się w tej okolicy po raz pierwszy w życiu. Drzwi od klatki schodowej były otwarte, wspięli się zatem po schodach na drugie piętro i zadzwonili do drzwi pod numerem dwadzieścia osiem. Dobiegał już zza nich wesoły gwar imprezy, który wzmógł się po otwarciu drzwi. Stanęła w nich uśmiechnięta Lodzia ubrana w obcisłą niebieską sukienkę do kolan, która wspaniale podkreślała intensywny kolor jej oczu, i uczesana w swój standardowy, równiutko spleciony warkocz.

– Ach, przyszliście razem! – zdumiała się. – Nie wiedziałam, że już się znacie!

– Spotkaliśmy się w autobusie – wyjaśnił jej Daniel, wyciągając z plecaka pudełko czekoladek, które wręczył jej z uśmiechem. – Proszę, wpisowe.

– Dzięki! – zaśmiała się Lodzia, biorąc od niego czekoladki i ściskając z kolei Izę, która również wręczyła jej swój prezent w postaci szczelnie opakowanego pudełka na żywność. – O, a co to takiego?

– Bomba witaminowa – uśmiechnęła się Iza, rozglądając się z dyskretnym zaciekawieniem po urządzonym na jasnobłękitno przedpokoju. – Sałatka owocowa w specjalnej formule dla kobiet w ciąży. Kroiłam ją godzinę temu, więc jest naprawdę świeżutka.

– Ojej, dziękuję! – roześmiała się znowu Lodzia. – Zaraz wyłożę ją do miseczki i chętnie skosztuję… Rozbierzcie się i chodźcie, wszyscy już są – wskazała ręką na wejście do pokoju, skąd dobiegał ożywiony gwar rozmów i wybuchy śmiechu.

– Jak tam, skarbie, jeszcze jedna ekipa do powitania? – zagadnął wesoło przepasany kuchennym fartuchem brunet, który wyszedł właśnie z przeciwległych drzwi i w którym Iza natychmiast rozpoznała męża Lodzi.

– Tak, kochanie, już ostatnia – uśmiechnęła się. – Czekaliśmy właśnie na nich dwoje i akurat przyszli razem. To jest Daniel z mojego roku…

– Cześć – uśmiechnął się jej mąż, podając rękę Danielowi. – Pablo.

– A to jest Iza… pamiętasz? – Lodzia spojrzała na niego znacząco. – Ta studentka z romanistyki.

Ciepłe spojrzenie Pabla przeniosło się na Izę. Wyciągnął do niej rękę.

– Pamiętam, oczywiście – skinął głową, ściskając jej dłoń. – Nasza wielka dobrodziejka. Jeszcze raz dziękuję ci, Iza – powiedział z powagą. – Oboje mamy wobec ciebie ogromny dług wdzięczności.

– Skądże znowu – uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – To nie było przecież nic takiego, a Lodzia i tak już przyniosła mi kawę i czekoladki, więc o jakim długu mowa? Zupełnie niepotrzebnie… A w ogóle to gratuluję – dodała, spoglądając na niego porozumiewawczo.

– Dzięki! – uśmiechnął się z dumą, obejmując ramieniem żonę i całując ją we włosy. – Wystraszyłem się wtedy jak cholera, ta hipoteza zupełnie nie przyszła mi do głowy, a przecież sam to wynegocjowałem… Dopiero kiedy lekarz powiedział mi, co jest grane, dotarło do mnie, jaki ze mnie kretyn. No, ale skąd mogłem wiedzieć, że realizacja projektu pójdzie nam tak szybko i skutecznie? – mrugnął do Lodzi. – I zobaczcie, jak dzięki temu kwitnie moja niezapominajka! Choć nie ukrywam, że to głównie moja zasługa, bo podrasowałem jej elegancko te hormony…

Iza, Daniel i Lodzia wybuchli śmiechem.

– Nie przechwalaj się, stary oprychu! – pogroziła mu palcem Lodzia. – Lepiej wracaj kroić tę swoją sałatkę, bo wszyscy już są głodni i czekają. Albo czekaj… pójdę z tobą, muszę wyłożyć to na miskę – dodała, spoglądając na trzymane w rękach pudełko z sałatką od Izy. – A wy już lećcie do nich – zwróciła się do Izy i Daniela, wskazując im wejście do pokoju. – Nina i Jula zajmą się wami, ja zaraz wracam…

W urządzonym również na niebiesko pokoju dziennym bawiło się już całkiem spore towarzystwo porozsiadane wszędzie, gdzie tylko dało się usiąść – na krzesłach, kanapie, a nawet na podłodze przykrytej grubym błękitno-białym dywanem. Iza natychmiast rozpoznała Bartka i rudowłosą Ninę, która pod nieobecność Lodzi podjęła się prezentacji przybyszy.

– Lodzia znalazła cię tak naprawdę dzięki mnie – oznajmiła z satysfakcją Izie. – Bo to ja zapytałam cię wtedy, z jakiego jesteś kierunku… Słuchajcie, mamy jeszcze do kompletu romanistkę! – dodała, zwracając się do reszty towarzystwa. – Też pierwszy rok!

– Cześć – kiwnął głową Bartek.

– Czyli co tam się u was studiuje? – zdziwił się jeden z chłopaków.

– Francuski – wyjaśniła lakonicznie Iza.

– Aaa, francuski! – studenci przyjrzeli jej się z zaciekawieniem. – Fajnie…

– No to teraz na was kolej – podjęła Nina. – Ja, Daniel, Bartek i Ala jesteśmy z polonistyki…

– Tak, pamiętam was – odparła Iza, przyglądając się po kolei przedstawianym jej studentom.

– To jest Marek, chłopak Ali – powiedziała Nina, wskazując na jednego z chłopaków, który kiwnął głową i uśmiechnął się do Izy.

– A resztę to już ja przedstawię – wtrąciła ładna, śniada brunetka o czarnych oczach, wyciągając rękę najpierw do Daniela, a potem do Izy. – Miło mi, Iza, słyszałam o tobie… Ja jestem Julka, chodziłyśmy razem z Lodzią do liceum. I dziewczyny też – dodała, wskazując na dwie koleżanki siedzące obok w towarzystwie kolejnych chłopaków. – Monia jest na politologii, Magda na dziennikarstwie, a ja na psychologii… Porozjeżdżałyśmy się po maturze w różnych kierunkach – zaśmiała się. – A teraz chłopaki. Najpierw mój, czyli Szymek – uśmiechnęła się do siedzącego na podłodze u jej stóp sympatycznego szatyna. – Jest na prawie, czyli w tej samej branży co nasz dzisiejszy gospodarz…

– Tylko że Pablo broni ludzi, a Szymek szkoli się na prokuratora-oskarżyciela – zauważyła Monika. – Sprzeczność interesów, jak by na to nie spojrzeć.

– Ktoś przecież musi osadzać za kratkami tych wszystkich bandziorów – zauważył spokojnie Szymek, na co dziewczyny wybuchły wesołym śmiechem.

Iza uśmiechnęła się z grzeczności, rozumiejąc, że to był żart, choć nie miała pojęcia, na czym polegał.

– To jest Jacek, chłopak Moni – mówiła dalej Julka, wskazując na innego chłopaka siedzącego obok Szymka. – Też politolog, tylko już na trzecim roku. A to chłopak Magdy, Misiek. Jest na na polibudzie i studiuje informatykę.

– Cześć! – rzucił Misiek, podając rękę Danielowi i uśmiechając się do Izy, której na dźwięk jego imienia mocniej zabiło serce.

„Misiek” – pomyślała melancholijnie. – „Czyli kolejny Michał… no cóż, to przecież bardzo popularne imię…”

– Miło mi – skinęła mu głową.

Do pokoju weszła Lodzia, ostrożnie niosąc porcelanową miseczkę z sałatką owocową Izy. Julka i Nina natychmiast rzuciły się do pomocy, robiąc jej miejsce na mocno już zastawionym, niewielkim stole, na którym centralne miejsce zajmował ogromny, świetnie pasujący do wystroju wnętrza bukiet niezapominajek.

„Niezapominajki w zimie?” – pomyślała Iza, dopiero teraz uświadamiając sobie, jak niezwykły był to widok o tej porze roku. – „Ach… on przecież tak ją właśnie nazwał! Niezapominajką…”

Znów, jak wtedy na uczelni, gdy obserwowała przytuloną na ławce parę, przed oczami pojawiła jej się wzruszona twarz Roberta wyprowadzającego z kościoła Amelię w białym welonie. A potem w uszach zabrzmiały jej ciche słowa pana Szczepana. Tacy byliśmy szczęśliwi!

– To moja bomba witaminowa – oznajmiła wesoło Lodzia. – Dostałam ją od Izy. Zaraz oficjalnie zaczniemy imprezę, tylko musimy poczekać na Pabla i jego legendarną sałatkę! – zaśmiała się, a reszta jej zawtórowała. – Dopiero niedawno wrócił z pracy, więc jeszcze chwilę mu to zajmie, a ja nie mogę mu pomóc, bo potem będzie mi zarzucał, że odebrałam mu zasługi i należną chwałę! – wszyscy znów wybuchli śmiechem. – Dlatego musimy uzbroić się w cierpliwość. A na razie chodź, Jula, pomożesz mi przynieść jeszcze te wszystkie czekoladki, które mi podarowaliście. Zostawiłam je w przedpokoju, ale weźmiemy je tutaj i zjecie sobie potem na deser…

Wyszły we dwie i po chwili wróciły, niosąc naręcza różnego rozmiaru pudełek z czekoladkami, które Lodzia po namyśle ułożyła na parapecie, odsuwając nieco na bok dwie doniczki z kwiatami. Ponieważ towarzystwo, podzielone w naturalny sposób na grono jej przyjaciół z liceum i na paczkę polonistów, do której dołączył teraz także Daniel, pogrążyło się w dyskusjach w swoich grupkach, Lodzia podeszła do chwilowo osamotnionej Izy i usiadła obok niej na brzegu kanapy.

– Dziękuję, że przyszłaś, Iza – powiedziała przyciszonym głosem, ściskając serdecznie jej dłoń. – Wiem, że nikogo tu nie znasz, oni zresztą też jeszcze nie zgrali się między sobą, ale to się powoli nadrobi. W końcu to są sami ludzie, których lubię – uśmiechnęła się.

– Ślicznie tu macie – zauważyła Iza, rozglądając się po pokoju. – Bardzo gustownie. Poza tym już dawno nie widziałam mieszkania urządzonego na niebiesko, zwykle jest w beżach, ewentualnie na biało… i jeszcze te niezapominajki!

– To moje ulubione kwiaty – wyjaśniła jej Lodzia. – Od wiosny będę sama hodować je na balkonie, a na razie Pablo sprowadza mi czasami taki bukiet… wiesz, tak od okazji do okazji. Co prawda on tych okazji zawsze znajdzie całe mnóstwo – pokręciła głową, a jej oczach zapaliło się światełko czułości. – Te kwiatki na przykład dostałam na pamiątkę studniówki, na której byliśmy razem dokładnie rok temu. A wystrój na niebiesko to też był jego pomysł…

– I nawet niebieską sukienkę dzisiaj założyłaś – zwróciła uwagę Iza. – Wszystko pasuje idealnie. To pewnie też prezent od Pabla?

– Też – przyznała Lodzia. – On uwielbia kupować mi ciuchy, a już zwłaszcza w tym kolorze. Ma do niego ogromny sentyment, aż kumple się z niego śmieją. Jest taki kochany… – szepnęła. – Rozpieszcza mnie jak księżniczkę.

– I widać, że bardzo się cieszy z powiększenia rodziny – uśmiechnęła się Iza. – Chociaż dla ciebie to będzie trochę kłopot, prawda? Jesteś dopiero na pierwszym roku…

– Dam sobie radę – zapewniła ją spokojnie Lodzia. – Na pierwszy semestr drugiego roku wezmę sobie indywidualny tok studiów, a potem już normalnie wrócę na zajęcia. Mam rodzinę, która chętnie mi pomoże. Wszyscy na moim roku też się dziwią, że tak szybko pakuję się w pieluchy – dodała z uśmiechem, czułym gestem kładąc dłoń na swoim idealnie płaskim brzuchu. – Też myślałam, że przez jakiś czas spokojnie sobie postudiuję, wybawię się w studenckim gronie i tak dalej. Ale robię to dla niego – zaznaczyła, a jej oczy rozbłysły znów jak dwie gwiazdy. – Bardzo mnie prosił, żeby chociaż jedno było szybko… Ma już swoje lata, więc chce nadrobić dystans względem kolegów, prawie wszyscy z nich już dawno temu pozakładali rodziny. No i po prostu czuje taką potrzebę, a ja… nie umiałabym mu niczego odmówić.

Iza patrzyła oczarowana na jej prześliczną twarz – rzeczywiście zdawał się bić od niej jakiś niesamowity, wewnętrzny blask, o którym wspomniał w autobusie Daniel.

„Ona kocha go tak mocno jak ja Misia” – pomyślała z zafascynowaniem. – „I jest taka szczęśliwa jak ja wtedy… albo i bardziej. Boże drogi, oby zawsze już tak było! Oby nigdy nie musiała obudzić się z tego snu tak boleśnie jak ja…”

– Powiedz mi coś, Iza – zagadnęła po chwili ciszy Lodzia, zmieniając temat. – Studiujesz francuski, prawda?

Iza skinęła głową twierdząco.

– Pytam, bo sama też mam zamiar trochę pouczyć się tego języka – ciągnęła Lodzia. – Wiesz, tak tylko komunikatywnie… żeby rozumieć, co inni mówią, i samej od biedy sklecić jakieś zdanie. Bo widzisz – dodała wyjaśniająco. – Moja szwagierka wyszła za mąż za Belga i mieszka za granicą, ostatnio byliśmy u nich na Sylwestra i powiem ci, że bardzo mi brakowało tej kompetencji. Jej mąż co prawda nieźle mówi po polsku, ich mała córeczka też, ale byli też inni ludzie, ich przyjaciele i rodzina, a oni już po polsku ani w ząb… Pablo radzi sobie jakoś, bo kiedyś siostra poduczyła go trochę francuskiego, jak Jean-Pierre przyjeżdżał do niej do Polski, ale ja to nic, kompletne zero, nigdy nie miałam do czynienia z tym językiem… Więc muszę zacząć się uczyć, bo pewnie jeszcze nieraz tam do nich pojedziemy. I tak sobie pomyślałam, że może ty znalazłabyś dla mnie z godzinkę tygodniowo na jakieś korki… – spojrzała na nią pytająco.

– Ach… czemu nie? – zgodziła się Iza, mile zdziwiona tą prośbą. – Co prawda na pierwszym roku nie myślałam jeszcze o udzielaniu korepetycji, ale… nie ma sprawy.

– Ja nie wymagam jakiegoś mega wysokiego poziomu – zapewniła ją szybko Lodzia. – Na razie wystarczyłoby mi ogarnąć podstawy, trochę słówek, zwrotów, gramatyki… no i wymowę. Oczywiście zapłacę ci, ile trzeba – podkreśliła. – Żadnych przysług za darmochę.

– Spokojnie, godzinka tygodniowo to przecież nic takiego – pokręciła głową Iza. – Bardzo chętnie pouczę cię, Lodziu, wręcz pochlebiłaś mi tą prośbą… To będzie dla mnie czysta przyjemność.

– Tylko to by musiało być jakoś na tygodniu i najlepiej przed południem albo tuż po, tak do piętnastej – zaznaczyła Lodzia. – Po południu mam obowiązki, a weekendy spędzam bezwzględnie z rodziną, zwłaszcza że Pablo dużo pracuje na tygodniu, więc tak naprawdę tylko w weekend mogę się nim nacieszyć.

– Jasne – uśmiechnęła się Iza. – Ja zresztą też w weekendy nie bardzo mogę, bo w soboty mam sporo gotowania na cały tydzień, a w niedzielę odwiedzam jednego starszego pana, u którego tylko wtedy mam czas trochę posprzątać i coś ugotować. Poza tym w piątek i w sobotę wieczorem pracuję… Wiesz co, Lodziu? Myślę, że ustalimy coś konkretniej, dopiero jak będziemy już miały plan zajęć na drugi semestr. Musimy przecież znaleźć jakieś wspólne pasmo.

– Zgoda – kiwnęła głową Lodzia. – Dzięki ogromne, Iza, bardzo się cieszę i obiecuję, że będę uczyć się wszystkiego, co mi zadasz, i pilnie odrabiać prace domowe – mrugnęła do niej. – A teraz muszę zajrzeć do kuchni i sprawdzić, co wyprawia mój oprych! – dodała wesołym tonem, podnosząc się z miejsca. – Mam nadzieję, że…

Urwała, gdyż w tej samej chwili do pokoju z usatysfakcjonowaną miną wkroczył Pablo, już bez fartucha, za to z wielką salaterką sałatki składającej się na oko z dużej ilości świeżych, pokrojonych warzyw. Na ten widok towarzystwo wydało przeciągły okrzyk uznania i nagrodziło go gromkimi brawami.

– Bardzo proszę, moja premierowa sałatka! – oznajmił z dumą, stawiając salaterkę na stole. – Gwiazdeczko, popatrz tutaj i przyznaj, że zasługuję na twój ekskluzywny certyfikat i nagrodę specjalną – dodał znacząco, zwracając się do żony.

Lodzia roześmiała się razem ze wszystkimi i zerknęła na jego dzieło kulinarne.

– Pokrojone znakomicie – pochwaliła go z powagą, po czym pochyliła się mocniej nad sałatką i wpatrzyła się w nią uważnie. – Ale powiedz mi, bandziorku… czy ty dodałeś tutaj sos?

– Sos? – zaniepokoił się Pablo. – A miałem dodać?

Towarzystwo znowu ryknęło gromkim śmiechem.

– Przepraszamy was na chwilkę – uśmiechnęła się słodko Lodzia, z powrotem wręczając zdezorientowanemu mężowi salaterkę z sałatką i pociągając go za ramię w stronę drzwi. – Właściwa premiera tej znakomitej sałatki odbędzie się za minutę, musimy tylko dograć jeden mały szczegół techniczny…

Oboje wyszli do kuchni, skąd po chwili do pokoju dobiegły ich wesołe salwy śmiechu.

– No i czyż oni nie są uroczy? – pokręciła z uznaniem głową Nina. – Chłopaki, który z was by tak ładnie obrał i pokroił te warzywa?

– Ale sosu zapomniał – zauważył oględnie Daniel. – A co to za sałatka bez sosu?

– Sałatka adwokacka! – zaśmiała się Monika. – Formuła czysto warzywna bez dodatków!

– I co się czepiacie? Stara się, jak może! – zawołała Magda. – Misiek, to jest bardzo dobry pomysł, od jutra ty też ćwiczysz obieranie i krojenie warzyw pod moim nadzorem!

Misiek westchnął boleśnie i pokiwał z rezygnacją głową, na co siedzący obok Jacek roześmiał się i przyjacielskim gestem poklepał go po plecach. Iza, która tymczasem przyglądała się wszystkim po kolei, starając się zapamiętać na przyszłość ich twarze, zauważyła, że wśród rozbawionego towarzystwa od początku imprezy wyróżniał się Bartek, który wydawał się nie być dziś w najlepszym humorze w przeciwieństwie do szampańsko bawiącego się i żartującego z koleżankami Daniela.

Po chwili z kuchni wrócili Pablo i Lodzia z gotową tym razem w stu procentach sałatką i rozpoczęła się pełna żartów i śmiechu degustacja, której wynikiem były pełne uznania okrzyki i sypiące się jak z rękawa pochwały pod adresem zadowolonego z siebie kucharza. Iza również skosztowała sałatki i musiała przyznać, że była wyśmienita, choć w doborze przypraw, zważywszy na elementarną ignorancję kulinarną, jaką przed chwilą wykazał się Pablo, domyśliła się dyskretnej ręki Lodzi.

„Pewnie doprawiła to za jego plecami” – pomyślała, obserwując ich z rozbawieniem. – „Chciała, żeby debiut dobrze mu poszedł i żeby wszyscy go chwalili. A on nawet się nie zorientował… Kurczę, jaka to jest fajna, sympatyczna para!”

– Sam nie podejrzewałem, że tak świetnie mi wyjdzie – zdziwił się Pablo, kosztując swojego dania. – Widzisz, skarbie, mój talent dopiero się ujawnia – uśmiechnął się do żony. – Wcześniej był po prostu głęboko ukryty i to dlatego nikt mnie nie doceniał! Ale jeszcze pokażę swoją moc. Musisz tylko lepiej mnie przeszkolić z proporcji tych ziółek w sosie, bo to też są jakieś czary-mary…

– Popracujemy nad tym, kochanie – obiecała mu Lodzia. – W każdym razie twoja dzisiejsza sałatkowa premiera wyszła idealnie, nie mówiąc już o tym, że utrzymałeś bardzo przyzwoite tempo.

Pablo rozpromienił się jeszcze bardziej, wyraźnie dumny z pochwały.

– A ja skosztuję tej bomby witaminowej – ciągnęła Lodzia, nakładając sobie tym razem na talerzyk sałatkę owocową Izy. – Jak ktoś chce, to częstujcie się – zwróciła się do gości. – I ciastem też, sama piekłam…

– Pablo, a ty co? – zdziwiła się żartobliwie Monika. – Nie piekłeś ciasta?

– Niestety na to nie mam jeszcze pozwolenia – rozłożył bezradnym gestem ręce. – Gwiazdeczka nie pozwala mi na żadne eksperymenty na gorąco, boi się, że jej zjaram kuchnię! – zaśmiał się. – I widzicie? To się nazywa wiara we własnego męża i ufność w jego możliwości! Ale kiedyś dojdę i do ciast, spokojnie, nie od razu Lublin zbudowano…

***

Rozmowa potoczyła się żywo, towarzystwo z liceum Lodzi, które lepiej znało Pabla, wdało się z nim w pogawędkę przerywaną wybuchami śmiechu, natomiast poloniści zajęli się dokuczaniem Bartkowi, który, jak się okazało, miał na tę imprezę przyjechać samochodem, ale dzień wcześniej zadrasnął na nim lakier i ojciec na dwa tygodnie zabronił mu korzystania z auta. Iza uznała, że to najwyraźniej ta okoliczność była przyczyną jego kiepskiego humoru, i w poczuciu solidarności starała się nie śmiać z docinków sypiących się pod jego adresem.

– Ale tych słodyczy nazbierałaś dzisiaj tyle, Lodziu, że masz zapas na pół roku – zauważyła Monika, spoglądając na piętrzące się na parapecie pudełka z czekoladkami.

– A właśnie! – podchwyciła Lodzia, zrywając się z krzesła. – Może chcecie się poczęstować? Otworzylibyśmy chociaż ze dwa pudełka…

Towarzystwo, które przejadło się już sałatkami i ciastem, zgodnie zaprotestowało przeciwko tej propozycji.

– No i wszystkie czekoladki będę musiał zjeść ja – westchnął dramatycznie Pablo. – Trudno, poświęcę się, kochanie, wiesz, że zawsze możesz liczyć na swojego rycerza… Ona nie je teraz nic słodkiego – wyjaśnił zebranym. – Odrzuca ją od cukru na kilometr, ze słodkich rzeczy je tylko owoce.

– Dlatego świetnie trafiłaś z tą sałatką – mrugnęła Lodzia do Izy.

Obie wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.

– A niech to, czyli nasze prezenty są do bani! – zawołała skonfundowana Magda. – Lodziu, czemu nic nie powiedziałaś? Widzisz, Misiek, a mówiłam ci, że lepiej było wziąć dla niej te bakalie w puszce! Miałaby przynajmniej do ciasta…

– Ale czekajcie! – przerwała jej w natchnieniu Monika. – Skoro odrzuca ją od słodyczy, to by znaczyło, że na sto procent będzie chłopak!

– Też tak myślę – przyznała Lodzia, zerkając przekornie na Pabla, który pokiwał na to sceptycznie głową, dojadając ze smakiem dokładkę swojej sałatki.

– Wszystkie nasze koleżanki tak twierdzą, powołując się na jakieś prymitywne mądrości ludowe – skrzywił się lekko. – A to są zwykłe zabobony.

– Czyli wolałbyś dziewczynkę? – zagadnęła podstępnie Nina.

Pablo uśmiechnął się tylko lekko, nalewając sobie wody do szklanki.

– To dziwne – zauważyła Magda. – Faceci zwykle upierają się na syna…

– Mój zakapiorek nie upiera się na żadną opcję – oznajmiła jej Lodzia, stając za krzesłem Pabla, schylając się nad nim i oplatając mu od tyłu szyję ramionami. – Owszem, z różnych względów wolałby dziewczynkę, ale jest kochany i nie wydziwia, zwłaszcza że ja sama czuję, że to będzie chłopak.

– I to jest jedyny argument, który mnie przekonuje – zaznaczył Pablo, ujmując jedną z jej dłoni i przyciskając ją do ust. – Kobieca intuicja. Z tym się nie dyskutuje, zapamiętajcie to, panowie. Chociaż i tak jeszcze się okaże… A kto to mi jeszcze dokucza o tej porze? – pokręcił głową, gdyż właśnie rozdzwonił się leżący na półce telefon.

Lodzia, która była bliżej, sięgnęła po niego, zerknęła na wyświetlacz i podała mu aparat z wymownym uśmiechem.

– Sczytałeś mu te papiery? – zapytała cicho.

Pokiwał głową twierdząco, wstał z krzesła i podniósłszy w przepraszającym geście dłoń pod adresem patrzącego na niego towarzystwa, wyszedł do przedpokoju, odbierając po drodze połączenie.

– Zaraz wróci – wyjaśniła zdawkowo Lodzia, zajmując zwolnione przez niego krzesło. – Chcecie się jeszcze czegoś napić?… Nina, Ala? Bartek?

– Ja napiję się trochę soku – skinął głową Bartek, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do niej ze swoją szklanką. – Daj, sam sobie naleję.

– Żaden problem – uśmiechnęła się, sięgając po dzbanek z sokiem. – Podstaw mi tu tylko szklankę i trzymaj…

Reszta towarzystwa wróciła do rozmowy, jednak Iza przyglądała się nadal schylonemu nad Lodzią Bartkowi, zaalarmowana czymś nieuchwytnym lecz intuicyjnie wyczuwalnym w zachowaniu chłopaka. Czy było to lekkie drżenie jego dłoni, którą trzymał szklankę? A może jego wzrok, którego, niczym w transie, nie odrywał teraz od delikatnego półprofilu Lodzi? Przypomniała sobie nagle słowa Daniela z autobusu i poczuła delikatny ścisk serca.

„Może to wcale nie przez to auto dzisiaj jest taki nie w humorze?” – przebiegło jej przez głowę. – „Niby tylko przy niej stoi, a wszystko i tak widać… Cóż, tak to jest. W cieniu szczęścia jednych rozgrywają się dramaty innych. Nic dziwnego, taka śliczna dziewczyna! Ale jednak nie powinien w to brnąć. Jak to powiedział ten kolega psycholog pana Szczepcia? Miłość nieodwzajemniona podlega terapii… Hmm, może i prawda. Zwłaszcza w takim świeżym przypadku to by miało sens…”

Urwała te chaotyczne rozmyślania, gdyż do pokoju wrócił Pablo. Odkładając wygaszony telefon na półkę, chciał powiedzieć coś do Lodzi, jednak w zachowaniu Bartka musiał wyczuć to samo co Iza, bowiem zerknął na niego uważnie, a jego uśmiechnięta twarz w ułamku sekundy okryła się cieniem. Bartek, choć nie patrzył na niego, ocknął się natychmiast, skinął głową w geście podziękowania i odszedł ze swoim sokiem na miejsce przy Ninie. Nieświadoma niczego Lodzia odstawiła dzbanek z sokiem i podniosła na Pabla uśmiechnięte oczy.

– Zajęłam twoje krzesło – oznajmiła mu przekornie, przechylając lekko głowę na bok. – Nieobecni nie mają racji, więc teraz będziesz stał!

Zafascynowana Iza patrzyła, jak przez twarz mężczyzny w kolejnych kilku ułamkach sekundy przebiega cała feeria świateł i cieni, a jego wyraziste ciemne oczy napełniają się blaskiem, jakiego chyba jeszcze nigdy u nikogo nie widziała. Zamiast odpowiedzieć, schylił się nad żoną i szybkim, spontanicznym gestem, który nawet ją zdawał się zaskoczyć, objął ją ramieniem, przyciskając usta do jej ust w krótkim lecz płomiennym pocałunku.

„Ten z kolei zaznacza swój teren” – uśmiechnęła się w duchu Iza. – „Pokazuje tamtemu jasno, kto ma do niej prawo. Taka gra bez słów…”

Lodzia, choć wydawała się zaskoczona tą emocjonalną reakcją męża, z radością odwzajemniła mu pocałunek i przez chwilę oboje szeptali coś między sobą, patrząc sobie głęboko w rozświetlone szczęściem oczy. Cała scena potrwała zaledwie kilka sekund i umknęła uwadze większości rozgadanego towarzystwa, lecz na wrażliwym sercu Izy zrobiła o wiele większe wrażenie niż milion najpiękniejszych słów.

„Czy Misio choć raz tak na mnie spojrzał?” – pomyślała z nagłym smutkiem. – „Chyba nigdy… Jakie to musi być cudowne uczucie zobaczyć coś takiego w oczach mężczyzny! Jakież to inne od tych płytkich miłostek Kacpra… Czy kiedykolwiek będzie mi dane tego zaznać? Ja przecież kocham Misia tak samo mocno jak Lodzia męża… tylko że on nie kocha mnie” – westchnęła. – „I nawet jeśli kiedyś jeszcze znów się do mnie przekona, to czy będzie umiał pokochać mnie tak jak Pablo Lodzię? Jak Robi moją Melcię?… albo jak pan Szczepcio swoją Hanię? Hania żyła krótko, ale głowę daję, że mąż patrzył na nią właśnie tak… A ja? Nawet jeśli pożyję do dziewięćdziesiątki, to przeżyję pewnie mniej szczęśliwych chwil niż ona. Cóż, taki pech. Nie każdemu jest dane być prawdziwie szczęśliwym…”

– Frajer wpadnie na chwilę po te papiery – wyjaśniał tymczasem Pablo Lodzi, kładąc dłoń na oparciu jej krzesła. – Gdzie je dałaś, kochanie?

– Na półce w sypialni, druga po lewej nad komputerem – odparła rzeczowo Lodzia.

– Okej – skinął głową, po czym wyprostował się i uśmiechnął się do gadającego między sobą towarzystwa. – No dobrze, młodzieży, a teraz koronne pytanie od gospodarza imprezy! Kto ma ochotę na świetne piwko prosto z lodówki?

Podniosły się liczne dłonie i pełne entuzjazmu okrzyki, zwłaszcza ze strony chłopaków. Rozbawiony Pablo policzył zgłaszających się i zatrzymał na chwilę uważny wzrok na Bartku, który z zamyśloną miną siedział nad swoją szklanką z sokiem, nie podnosząc ręki.

– A ty, młody, jak? Nie pijesz? – zagadnął go przyjaznym tonem.

Bartek ocknął się i podniósł głowę, przez chwilę obaj patrzyli sobie prosto w oczy.

– W sumie mogę się napić – uśmiechnął się nieco sztucznie Bartek. – Dzięki.

– Czyli wszyscy panowie – podsumował neutralnym tonem Pablo. – A młode damy? Oczywiście pytanie nie odnosi się do kobiet ciężarnych, których porcje co do zasady wypijam ja! – zaznaczył wesoło, na co wszyscy roześmiali się, a Lodzia pokręciła z pobłażaniem głową. – Zgłaszać się, dziewczyny, ręce w górę! Raz, dwa… trzy… Julia?

Julka pokręciła głową przecząco.

– Dobra, to w takim razie dwa dla Szymka – mrugnął do jej chłopaka Pablo. – Nie ma to jak zadawać się z kobietą niepijącą, mówię wam, chłopaki, raj… Iza?

– Nie, dziękuję – uśmiechnęła się Iza. – Nie piję alkoholu.

– O proszę, następna westalka! – zaśmiał się Pablo. – Dobra, nawet nie ma co liczyć, idziemy przynieść wszystko, co mamy w lodówce. I do tego nowe szklanki… Ty siedź, perełko – dodał stanowczo, zatrzymując ruchem ręki zrywającą się na te słowa z krzesła Lodzię, po czym spojrzał znacząco na siedzącego blisko drzwi Bartka. – Kolega mi pomoże.

„Oho” – pomyślała mimowolnie Iza.

Bartek posłusznie podniósł się z krzesła i obaj wyszli do kuchni, skąd po chwili dobiegł szklany szczęk wyjmowanych z lodówki butelek z piwem.

– Lodźka, ile on tam tego trzyma? – zapytała z rozbawieniem Julka. – Masz chociaż trochę miejsca na masło w lodówce?

– Niewiele – przyznała wesoło Lodzia. – A dzisiaj to prawie wcale! Ale obiecał, że w nowym domu będą dwie lodówki, jedna na jego piwo, a druga całkiem moja…

– Właśnie, Lodziu, gdzie się budujecie? – podchwyciła z zaciekawieniem Monika.

– Na Lipniaku. Nasza działka jest właściwie tuż za granicą miasta, więc nawet komunikacja miejska tam dojeżdża, a okolica jest bardzo ładna i spokojna – wyjaśniła Lodzia. – Tyle że jeszcze nic tam nie ma, dopiero na wiosnę mają zacząć wylewać fundamenty.

– Prestiżowa dzielnica – pokiwał głową Daniel. – Prawie same wypasione domy, dużo milionerów tam mieszka.

– My nie jesteśmy milionerami, więc nasz nie będzie jakoś szczególnie wypasiony – zapewniła go Lodzia. – Zresztą ja bym na to nie pozwoliła, a Pablo, chociaż nie można odmówić mu rozmachu, jest w gruncie rzeczy człowiekiem pragmatycznym i…

– …i zadeklarowanym pantoflarzem, który we wszystkim musi słuchać żony! – wtrąciła wesoło Magda, na co wszyscy wybuchli śmiechem.

– Aha, jasne! – prychnęła kpiąco Lodzia. – Pantoflarz, co zawsze postawi na swoim! Na szczęście tu się akurat nie upiera i zgadza się ze mną, że dom ma być przede wszystkim funkcjonalny. A to da się uzyskać umiarkowanym nakładem środków, choć i tak inwestycja jest ogromna – westchnęła.

– W takiej dzielnicy nawet sama działka musiała sporo kosztować – zauważył Daniel.

– Pewnie tak – zgodziła się ostrożnie Lodzia. – O to nie pytałam. Pablo kupił tę ziemię już ładnych parę lat temu, trafiła mu się wtedy okazja i zainwestował w to jakieś swoje nadwyżki finansowe, a kolega architekt zrobił mu fajny projekt domu – tu wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Julką. – Więc właściwie tę budowę i tak miał w planach, a teraz po prostu ją realizujemy.

– Długo wam to zajmie? – zainteresowała się Nina. – Tu rzeczywiście nie macie za dużo metrażu, a jak dziecko się urodzi, zrobi wam się ciasno…

– Z jednym pomieścimy się bez problemu – zapewniła ją Lodzia. – Ja zresztą bardzo lubię to mieszkanko i chciałabym w nim jeszcze trochę pomieszkać. A jeśli chodzi o dom… Pablo oczekuje, że ekipa uwinie się z tym w półtora roku, ale ja myślę, że dwa lata to będzie minimum, zanim da się tam wprowadzić.

– Dwa lata to nie tak długo – zauważył Jacek. – Mój wujek budował dom z dziesięć lat… jeśli nie dwanaście. W sumie wszystko jest kwestią tego, ile kasy się rzuci…

Do pokoju wrócili Pablo i Bartek, ostrożnie niosąc na dwóch tacach piwo i szklanki. Zebrani pozrywali się z krzeseł, żeby odebrać od nich balast, i butelki szybko poszły w ruch.

– Dzięki za pomoc, Bartek – Pablo przyjaznym gestem poklepał swojego pomocnika po ramieniu, po czym odkapslował jedną z butelek i nalał piwa najpierw jemu, a potem sobie. – Dobre piwko, nie? – zwrócił się do reszty, siadając na wolnym krześle.

– Świetne – potwierdził z uznaniem Jacek. – Nie, Misiek? To jakieś zagraniczne?

– Belgijskie – odparł z miną znawcy Pablo. – Szwagier pokazał mi je kiedyś i od tamtej pory to jest moje ulubione. Chociaż polskie też lubię, ma trochę inny smak…

– A piłeś coś z tych polskich browarów rzemieślniczych? – zainteresował się Marek.

– Piłem – skinął głową, odchylając się w tył razem z krzesłem i z przyjemnością pociągając kolejnego łyka piwa. – Są znakomite, chociaż trzeba lubić pewne nuty w smaku, mnie nie wszystkie podchodzą…

Tymczasem Lodzia skinęła na Julkę i obie cichaczem przesunęły się ze swoimi krzesłami w stronę kanapy, na której brzegu siedziała Iza.

– Zrobimy sobie mały klub abstynentek – powiedziała do Izy Lodzia. – Tylko my we trzy nie pijemy piwska, więc nie musimy słuchać tych ich koneserskich uwag. Ja w ogóle nie rozumiem, co oni w tym widzą – skrzywiła się lekko. – Gorzkie to jak nie wiem co, a jak się gdzieś wyleje, to masakra, ciężko wywabić ten zapach.

– Ja nawet lubię smak piwa – odparła Iza. – Ale mam bardzo słabą głowę do alkoholu, więc z zasady nie piję wcale. Po prostu źle się potem czuję. Niby po jednym nie powinno nic się stać, ale ja należę do tych ludzi, którym do upicia się wystarczy powąchać nakrętkę…

Lodzia i Julka roześmiały się.

– Szymek mówi, że kobieta niepijąca to czysta oszczędność – odpowiedziała wesoło Julka. – A tobie, Lodźka, to już nawet nie wypadałoby zacząć pić, Pablo tak się wszędzie przechwala niepijącą żoną, że chcąc nie chcąc musisz trzymać fason!

– To dla mnie akurat nie problem – zapewniła ją Lodzia. – Kto by zresztą zwoził tego bandziora samochodem po zakrapianych imprezach?

– Dlaczego nazywasz go bandziorem? – zdziwiła się Iza. – Już któryś raz to słyszę.

Lodzia i Julka znów roześmiały się jak na komendę.

– Opowiem ci kiedyś – obiecała jej wesoło Lodzia. – To długa i bardzo zabawna historia…

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Pablo odstawił swoją szklankę na stół, podniósł się z krzesła i wyszedł do przedpokoju.

– Ktoś jeszcze na imprezę? – zdziwiła się Julka. – Tak późno?

– Nie, to tylko Majk na chwilę po papiery – wyjaśniła jej Lodzia. – Pablo miał mu zaopiniować jakiś aneks do umowy.

Iza znieruchomiała, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.

„Majk?” – powtórzyła w myśli. – „Niemożliwe! To tylko jakaś zbieżność imion…”

– O nie, stary! – rozległ się tymczasem w progu śmiech Pabla. – Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie skosztujesz mojej wiekopomnej sałatki! Lea twierdzi, że udała mi się znakomicie, masz dzisiaj jedyną okazję przekonać się na własne kubki smakowe. Ściągaj tę katanę i właź na chwilę, pięć minut cię nie zbawi!

– A jaką mam gwarancję, że wyjdę z tego żywy? – zaśmiał się w odpowiedzi przybysz. – Chcesz mnie wykończyć, frajerze?

Bezgranicznie zdumiona Iza nie miała już wątpliwości. Zbyt dobrze znała ten głos i ten śmiech… Jeszcze sekunda i do pokoju wszedł Pablo w towarzystwie szefa Anabelli ubranego w czarne dżinsy i białą koszulę rozpiętą pod szyją.

– Ooo, cześć, Majk! – zawołało natychmiast kilka głosów, a Szymek, Jacek i Misiek podnieśli się na chwilę ze swoich miejsc, by podać przybyłemu rękę.

– Cześć, młodzieży! – rzucił wesoło Majk, ściskając dłonie chłopakom. – Widzę, że impreza na całego, ledwo się mieścicie w lokalu! Jak tam zabawa u ciężarnej królowej i jej starego pantofla?

Towarzystwo, łącznie z Pablem i Lodzią, wybuchło gromkim śmiechem.

– Majk, ale coś ty się tak dzisiaj odwalił? – zdziwiła się Julka. – Ty przecież nigdy nie chodzisz w takich eleganckich koszulach…

– Jadę z dokumentacją do klienta milionera – wyjaśnił jej z powagą Majk, na co wszyscy znów wybuchli śmiechem, uznając to za żart. – Muszę wyglądać jak elegancki kretyn, żeby ten sztywniak, jego portier, nie wziął mnie za przybłędę… Hej, chwila! – zdumiał się, dostrzegłszy siedzącą w milczeniu obok Julki Izę. – A co tu robi moja kelnerka?!

Wszyscy zamilkli jak na komendę i popatrzyli na niego w zdezorientowaniu. Mocno zmieszana Iza skinęła mu lekko głową, nie mając pojęcia, jak powinna się zachować.

– Kelnerka? – powtórzyła zaskoczona Lodzia, zerkając na Izę. – Iza, ty pracujesz u niego?

– Tak – szepnęła Iza. – Ale nie miałam pojęcia…

– No, no! – pokiwał głową Pablo. – Masz nosa, frajerze!

– Toż przecież moja kelnerka, jak w pysk strzelił! – zaśmiał się Majk, ochłonąwszy w kilka sekund z pierwszego zaskoczenia. – Kurde, świat jest mały, serio… Cześć, młoda! – dodał beztrosko, podchodząc bliżej i wyciągając do Izy rękę, którą uścisnęła z zakłopotaniem. – Nie wiedziałem, że kumplujecie się z Lodzią!

– To moja koleżanka z romanistyki – wyjaśniła mu ciągle zaskoczona Lodzia. – Ta, która pomogła mi w łazience, jak zemdlałam…

Majk spojrzał z uwagą najpierw na nią, a potem na siedzącą nadal nieruchomo Izę.

– Ona? – pokręcił głową. – No, powiem ci, gwiazdeczko, żeście mnie nieźle dzisiaj zaskoczyli! Ale życie składa się z milionów niespodzianek i głupich przypadków, więc nic mnie już tak naprawdę nie zdziwi – dodał filozoficznie. – Dobra, panie bandzior, dawaj tę twoją sałatkę! – zwrócił się wesoło do Pabla. – Nie mam dzisiaj czasu, żeby z wami dłużej posiedzieć, muszę jechać z papierami, a potem wracam do roboty, ale skosztuję tego arcydzieła i zaopiniuję, żebyś mi potem nie wmawiał, że straciłem okazję życia!

Lodzia szybko podniosła się z krzesła, sięgnęła po czysty talerzyk i nałożyła porcję sałatki Pabla, którą z uśmiechem podała Majkowi wraz z widelcem.

– Bo straciłbyś – zapewnił go stanowczym tonem Pablo. – Zaraz przekonasz się, na co mnie stać. Jeszcze trochę i będziesz mnie błagał, żebym wziął u ciebie etat w kuchni!

Majk prychnął śmiechem i popatrzył na niego z politowaniem, biorąc talerzyk z rąk Lodzi, po czym rozejrzał się za jakimś wolnym miejscem.

– A teraz siadaj koło swojej kelnerki i jedz! – zarządził Pablo, wskazując mu jedyne już dostępne miejsce na kanapie obok Izy. – Tylko pamiętaj, opinia ma być obiektywna, bez żadnych tendencyjnych zajazdów!

Wszyscy zebrani śmiali się, obserwując tę scenę i czekając z rosnącym zaciekawieniem na opinię Majka na temat sałatki.

– Nie bój się! – zaśmiał się Majk, zajmując wskazane miejsce obok Izy. – Jestem obiektywny jak skała i sto razy bardziej sprawiedliwy niż te wszystkie twoje sądy razem wzięte… Czekaj, młoda, zmieszczę się tutaj?

– Jasne, szefie – szepnęła Iza, przesuwając się jeszcze nieco bardziej w stronę siedzącej z jej drugiej strony Moniki, żeby zrobić mu więcej miejsca.

Majk postawił swój talerzyk na stole i usiadł obok, tak blisko, że Iza poczuła delikatny zapach jego wody toaletowej. Zapach ten wydał jej się dziwnie znajomy…

Eau de Cologne” – przebiegło jej przez myśl.

– Dzięki – uśmiechnął się do niej Majk. – Widzę, że ścisk tu macie jak w chińskiej jadłodajni… No dobra, zobaczmy, co nam tu przyrządził pan pantofel… Jedliście to? – upewnił się, zwracając się do innych, którzy ze śmiechem pokiwali głowami. – Okej. Jedliście i żyjecie, czyli ryzyko radykalnie spada… a to już coś!

– Jedz i nie gadaj, frajerze – przywołał go do porządku Pablo, na co Majk posłusznie schylił się nad sałatką. – A wracając do tych twoich papierów – dodał, poważniejąc. – Ten jeden punkt radziłbym ci wykreślić, niech facet oddrukuje to jeszcze raz, sprawdź dokładnie i dopiero wtedy podpisuj. Przy kwotach tego rzędu lepiej nie ryzykować takich mętnych kruczków.

– Jasne, mistrzu – skinął głową Majk. – Ufam w ciemno twoim słowom i zaraz pogonię cwaniaka według twych światłych wskazówek… No, ale powiem ci, że nie mam uwag do tej sałatki – oznajmił z uznaniem i jakby nieco zdziwiony, ruchem głowy wskazując na swój talerzyk. – Znakomicie doprawiona… Nikt ci nie pomagał?

„Szefa nie da się wykiwać” – pomyślała z rozbawieniem Iza, dyskretnie zerkając na Lodzię, która również zdawała się z trudem tłumić uśmiech. – „Wyczuł go bezbłędnie!”

– Oczywiście, że nie! – oburzył się Pablo. – Dostałem tylko instrukcje od gwiazdeczki, ale wszystko robiłem sam! A ty oczywiście dalej wątpisz w moje możliwości!

– No dobra! – zaśmiał się pojednawczo Majk, wracając do konsumpcji sałatki. – Nie burz się, stary, przyznaję, że robisz postępy. Rzeczywiście musiałeś mieć bardzo dokładne wskazówki, bo dzisiaj wyszło ci rewelacyjnie. Mówię to z pełnym obiektywizmem, znasz mnie…

– No, wreszcie! – odparł z satysfakcją Pablo. – Mogę dać ci dokładkę, żeby nie było… Chcesz do tego trochę piwka? Świetne, belgijskie.

– Dzięki – mruknął Majk, zerkając jakby z niechęcią na etykietę jednej z butelek, które stały przed nim na stole. – Dzisiaj nie mogę, prowadzę. Daj mi tylko trochę wody.

Iza natychmiast poderwała się z miejsca, sięgając po czystą szklankę i butelkę z wodą.

– Dzięki, Iza – powiedziała Lodzia, która właśnie miała zamiar zrobić to samo.

– Dobrze przeszkolona kelnerka! – zauważył Pablo, puszczając do Majka wesołe oko. – Nawet nie zdążyłem palcem ruszyć i już jesteś obsłużony!

– A co myślisz? – uśmiechnął się, biorąc szklankę i butelkę z rąk Izy. – Dzięki, młoda, już sam sobie naleję… U mnie w zespole trzeba się doszkolić bardzo szybko, bo robota aż kipi, nie ma czasu na banialuki. Nie, Iza?

– Tak, szefie – odparła skonfundowana dziewczyna.

– Szefie! – zaśmiał się Pablo. – Widzę, że przeszkolenie macie tam kompleksowe! Łącznie ze zwrotem grzecznościowym do naczelnika w każdym miejscu i o każdej porze dnia i nocy!

– Pan się nie nabija, panie mecenasie – odparował mu stoicko Majk, nalewając sobie wody do szklanki. – Bardziej kretyńskich zwrotów niż te wasze i tak się u nas nie wymyśli.

– Ale nie jesteście w kontekście zawodowym, Majk – zauważyła wymownie Lodzia. – A Iza jest moim gościem i dobrą koleżanką, której dużo zawdzięczam i z którą jeszcze długo mam zamiar współpracować. Więc mógłbyś ją zwolnić z tego per-szefa, przynajmniej u nas w domu…

– Rozkaz, gwiazdeczko! – zaśmiał się Majk, salutując przed nią żartobliwie. – Dla ciebie wszystko! Iza, gdzie masz swoją szklankę? Ta była twoja? Okej – sięgnął po butelkę i dolał jej wody. – Na polecenie królowej wypiję z tobą oficjalny bruderszaft! Niestety tylko wodą, bo dzisiaj mam szlaban na alkohol, ale pani mecenasowa przymknie oko na to drobne uchybienie w procedurze. Prawda, o pani? – mrugnął do Lodzi.

– Przymknę – zgodziła się wesoło. – Zwłaszcza że Iza jest tak samo niepijąca jak ja i Jula.

Zebrani przysłuchiwali się tej rozmowie, wymieniając między sobą rozbawione komentarze. Iza siedziała nieruchomo, nadal nie mając pomysłu, jak powinna zachować się w tej bądź co bądź niezręcznej sytuacji. Majk sięgnął po jej szklankę, podał jej ją i wyciągnął w jej stronę swoją, aby się z nią trącić.

– Majk – oznajmił uroczyście.

Popatrzyła na niego spłoszona, natychmiast przypominając sobie stanowcze słowa Basi. Z naszej strony mamy zasadę, że nie spoufalamy się i zwracamy się do niego „szefie”To w końcu nasz pracodawca… dla zwykłego szacunku wypada nam zachować taki lekki dystans… Pokręciła lekko głową na znak odmowy.

Majk przyglądał się w milczeniu jej zmieszanej minie i na kilka sekund jego twarz przybrała dziwny wyraz, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Ocknął się jednak szybko, uśmiechnął się swobodnie i przyjaznym gestem ogarnął ją ramieniem tak, że znów poczuła delikatny zapach wody kolońskiej, po czym ruchem głowy wskazał na jej szklankę z wodą.

– No, pij, elfiku – powiedział cichym, ciepłym głosem. – I nie stresuj się, mówiłem przecież przed chwilą, że życie to jeden wielki ciąg przypadków… Na to nie ma mocnych.

Iza posłusznie podniosła szklankę do ust. Majk mrugnął do niej porozumiewawczo, cofnął ramię, jednym haustem wypił swoją wodę i odstawił naczynie na stół.

– Załatwione, gwiazdeczko! – oznajmił obserwującej ich Lodzi, która skinęła na to aprobująco głową i uśmiechnęła się do niego promiennie. – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! A teraz przepraszam was, muszę już lecieć – dodał, rozkładając ręce. – Będę musiał załatwić te papiery. Pablo, dzięki, pogadam z frajerem i zażądam wycofania tego szemranego punktu. Nie miałem pojęcia, że tam jest taka ściema, na moje niewprawne oko wyglądało to sensownie. Widzisz? Co ja bym bez ciebie zrobił…

– Nie ma sprawy – uśmiechnął się Pablo. – Załatwisz mi za to najwyżej jakieś poziomki. Albo świeże jagody. Tylko mają być słodkie – zaznaczył. – Żeby nie trzeba było sypać na nie cukru!

Julka i Szymek wybuchli śmiechem. Lodzia pogroziła mu żartobliwie palcem.

– Zamówienie przyjęte – zaśmiał się Majk. – Uruchomię mojego dostawcę, będzie zachwycony, jak powiem mu, że klient płaci każdą cenę! Zresztą już wcześniej wpadłem na to, że młoda będzie mieć teraz zachcianki kulinarne, a ty całą robotę jak zwykle zwalisz na mnie. Ale nie ma problemu, dla was wszystko… No, zrywam się, kochani. Dzięki za ekspertyzę… i za sałatkę, była znakomita, frajerze! Trzymajcie się, młodzi, i dobrej zabawy!

Podniósł się ze swojego miejsca i podał rękę Pablowi, a następnie uścisnął dłoń Lodzi i pozdrowił z daleka resztę towarzystwa, które również odpowiedziało mu chóralnymi okrzykami na pożegnanie. Obaj z Pablem wyszli do przedpokoju, gdzie zatrzymali się, rozmawiając jeszcze przy drzwiach.

„Ale głupio” – myślała tymczasem zażenowana Iza, wpatrując się z ciężkim sercem w swoją szklankę z wodą. – „Znów taka niezręczna sytuacja… Świat jest mały, ale żeby aż tak? Nie, nie ma mowy, dalej będę mówić mu „szefie”, żadnego spoufalania. Jak by to wyglądało przy reszcie zespołu? Nie mogłabym im spojrzeć w oczy…”

Tymczasem zebrane towarzystwo nadal śmiało się z rozegranej przed chwilą sceny opiniowania sałatki Pabla.

– Oni we dwóch zawsze skradną show – pokiwała głową Magda. – Nie, Misiek? Pamiętacie, co odstawiali na weselu? Przepona bolała mnie potem jeszcze przez dwa dni!

Monika i chłopaki zawtórowali jej wesołym śmiechem.

– Ale ja nigdy nie widziałam cię w Anabelli – zauważyła Julka, zwracając się do Izy. – Chyba od niedawna tam pracujesz?

– Tak, dopiero od stycznia – potwierdziła Iza.

– Właśnie! – podchwyciła Lodzia. – Przecież my tam bywamy regularnie i nigdy na ciebie nie wpadłam. Od stycznia to rzeczywiście niedługo. Ale czekaj… nawet w zeszłą niedzielę byliśmy u Majka na imprezie, to już był koniec stycznia, a też cię tam nie widziałam…

– Bo niedziela to nie moja zmiana – wyjaśniła jej z uśmiechem Iza. – Jestem tam w poniedziałki i środy po południu, a potem w piątki i soboty na noc. I tyle. Pracuję tylko na pół etatu, bo mam przecież studia.

– Ach, no przecież! – zawołała Lodzia. – Oczywiście! Właśnie miałam cię zapytać, jak ty to ze sobą godzisz, ale w sumie pół etatu da się jakoś upchnąć… No i zobacz, jaki zbieg okoliczności! Majk to wieloletni przyjaciel Pabla, są jak bracia, znają się od dzieciństwa.

– Niesłychane – przyznała Iza, przypominając sobie swoje zdumienie sprzed kilku tygodni, kiedy to w szefie Anabelli rozpoznała kierowcę dostawczaka, z którym odprowadzała do domu pana Szczepana. – Właściwie to jeszcze nie do końca wyszłam z szoku, że go tutaj spotkałam…

– Tak się zdarza – uśmiechnęła się Lodzia. – Wiesz, ile ja już miałam w życiu dziwnych zbiegów okoliczności? Niektóre o wiele bardziej niesamowite niż ten, a do tego z konsekwencją na całe życie…

– Tak zwane fatum – mrugnęła do niej Julka.

– Fatum – Lodzia pokiwała głową z rozmarzeniem. – Przeznaczenie, z którym się nie dyskutuje… Ale tu też coś takiego było – dodała, spoglądając na Izę. – Bo ja ciebie od samego początku dziwnie polubiłam… Coś mi mówiło, że muszę znaleźć cię na tej romanistyce, a w sumie to nie było nic straconego, bo pewnie i tak wpadłybyśmy na siebie w Anabelli. Swoją drogą Majk ma nosa do ludzi, to mu trzeba przyznać – dodała z uznaniem. – Skubaniec dobiera sobie samych najfajniejszych!

– I potem nie ma co się dziwić, że knajpa robi furorę – zauważyła Julka. – Pamiętacie, jak poszliśmy tam pierwszy raz? Od razu zwróciliśmy uwagę na to, że mają fajny zespół, to się rzucało w oczy. Zwłaszcza że sam Majk też jest bardzo zaangażowany, lata po sali jak rakieta, ze wszystkimi gada i wszędzie go pełno.

Iza uśmiechnęła się do siebie, uznając, że to bardzo trafny opis szefa.

– Ty, a o co chodziło tym milionerem? – podjęła Julka, spoglądając pytająco na Lodzię. – On tylko tak się wygłupiał czy mówił to na serio?

– Nie mam pojęcia – pokręciła głową Lodzia. – Prosił wczoraj Pabla, żeby przejrzał mu na cito aneks do umowy… Wiesz, Pablo jest prawnikiem – wyjaśniła Izie – i Majk daje mu do sprawdzenia wszystkie swoje ważne papiery. Wyświadczają sobie nawzajem takie przysługi, każdy w swojej branży. I rzeczywiście, jak Majk był u nas z tymi papierami, to też wspomniał o jakimś milionerze, ale nie słyszałam wszystkiego, bo długo byłam w kuchni. Zapytam potem Pabla, to ci powiem, Jula. Ale może Majk tak sobie tylko żartuje, a dzisiaj musiał przecież jakoś usprawiedliwić tę elegancką koszulę! – zaśmiała się.

Iza w pierwszej chwili miała ochotę zapewnić ją, że to nie były żarty, i opowiedzieć jej o Krawczyku, jednak uznała, że nie byłoby w dobrym tonie wtrącać się w nieswoje sprawy. Szef mógłby źle to odebrać, może chciałby osobiście opowiedzieć przyjaciołom o swoim nowym kontrakcie? Poza tym ona sama wolała nie pamiętać o wpadce z kawą i tiramisu, z którą Krawczyk będzie się jej kojarzył chyba już do końca życia… Przemilczała zatem ten wątek.

***

Po wyjściu Majka i powrocie Pabla towarzystwo znów zajęło się degustacją piwa, a podzielone grupki coraz bardziej integrowały się między sobą. Pod koniec przyjęcia do Izy przysiadł się Daniel, zajmując miejsce, na którym wcześniej siedział Majk.

– Nie wiedziałem, że pracujesz w Anabelli – zagadnął, popijając piwo z trzymanej w ręce szklanki. – A dobrze wiedzieć, takie znajomości czasami się przydają, zwłaszcza jak w ostatniej chwili trzeba zarezerwować stolik – mrugnął do niej.

– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się Iza.

– Znam ten lokal – ciągnął Daniel, zerkając teraz na Pabla brylującego wśród siedzących po drugiej stronie stołu studentów. –  Nieraz już tam byliśmy z chłopakami i pewnie to stamtąd kojarzyłem Pabla… Jak zobaczyłem go wtedy, co przyjechał po Lodzię, od razu wiedziałem, że gdzieś już go widziałem. To musiało być tam, skoro Majk to jego kumpel. Jak ci się u niego pracuje?

– Świetnie. Jestem w zespole dopiero od miesiąca, a już zdążyłam wszystkich tam polubić.

– Tak w ogóle to twarda jesteś, żeby na pierwszym roku łączyć studia i pracę – zauważył z uznaniem. – Chyba nie zostaje ci już czasu na nic innego?

– Na pewno mam go za mało, żeby myśleć o banialukach – przyznała wesoło, nalewając sobie soku i rozsiadając się wygodniej.

Daniel również rozsiadł się, opierając się plecami o oparcie kanapy tak, że jego ramię znalazło się tuż przy jej ramieniu. Postawił sobie szklankę z piwem na kolanie, przytrzymując ją ręką i obracając powoli, jakby bawił się mieniącymi się w złotym płynie refleksami światła.

– Opowiesz mi trochę o sobie? – zapytał od niechcenia. – Mówiłaś, że nie jesteś z Lublina i że przyjechałaś tu na studia. Sama się utrzymujesz?

– Prawie – odparła nie bez dumy. – Trochę jeszcze pomaga mi siostra, ale coraz mniej. Staram się w ogóle przestać ją obciążać i mam nadzieję, że w tym roku to mi się uda. Dlatego pracuję na pół etatu. Od listopada sprzedawałam w takim komisie odzieżowym, ale kobieta oszukiwała, więc zwolniłam się… To był w ogóle koszmar – wzdrygnęła się lekko. – Teraz mam nieporównywalnie lepsze warunki i jestem zadowolona. Byle tylko udało mi się utrzymać ten sam rytm i w drugim semestrze, bo wtedy będzie więcej egzaminów niż teraz… Ale ufam, że dam radę.

– Dzielna jesteś – pokiwał głową Daniel. – Nie każdemu chciałoby się tak zachrzaniać jeszcze po zajęciach w knajpie…

– Jestem przyzwyczajona do pracy i trybu działania na wysokich obrotach – wyjaśniła mu spokojnie. – Od śmierci mamy właściwie non stop tak działam, więc to nie jest dla mnie wielki problem.

– Twoja mama nie żyje? – podchwycił skonfundowany. – Kurczę, przykro mi, nie wiedziałem… jakiś wypadek?

– Nowotwór – westchnęła. – Jeden z tych najzłośliwszych, jakie tylko są. Straciłyśmy ją dosłownie w trzy miesiące… A tata z kolei zginął właśnie w wypadku, ale to było już dawno, czternaście lat temu. W każdym razie po śmierci mamy zostałyśmy z siostrą same. Ale cóż, takie życie – uśmiechnęła się łagodnie. – Jakoś sobie poradziłyśmy, chociaż nie zawsze było łatwo… Na szczęście teraz mam wspaniałego szwagra i to również dzięki niemu mogłam w ogóle przyjechać na studia.

Od słowa do słowa opowiedziała mu nieco o swojej trudnej życiowej drodze, która we wrześniu tego roku przywiodła ją do Lublina. Daniel słuchał w milczeniu, przyglądając jej się spod oka, najpierw jakby z niedowierzaniem, następnie ze współczuciem, wreszcie z podziwem. Kiedy skończyła mówić, milczał jeszcze przez kilka sekund, po czym przechylił się w jej stronę i położył na chwilę dłoń na jej dłoni.

– Imponujesz mi, Iza, wiesz? – powiedział poważnie. – Aż mi głupio, bo mnie to się czasem nawet śmieci nie chce wynieść, jak matka prosi… Człowiek durny, sam nie wie, co ma. Słuchaj… – zawahał się. – Dałabyś mi numer telefonu? Chciałbym kiedyś się z tobą spotkać, wiesz, tak na mieście, pogadać na spokojnie sam na sam.

– Czemu nie? – uśmiechnęła się Iza, dyskretnie cofając dłoń. – Mogę ci dać… Masz gdzie zapisać?

– Dodam sobie od razu do kontaktów – odparł szybko, wyciągając z kieszeni swój telefon.

Wstukał podany mu przez Izę numer, zapisał i skinął głową z uśmiechem.

– Dzięki – odparł. – Wyślę ci potem smsa, żebyś w razie czego wiedziała, kto dzwoni. A zadzwonię na pewno – obiecał. – Fajna z ciebie dziewczyna, to się od razu czuje. I mądra… Może to trochę dlatego, że jesteś od nas starsza, ale myślę, że nie tylko. Będziesz wracać do domu trzynastką?… O, to fajnie, pojedziemy razem i pogadamy sobie jeszcze w autobusie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *