Anabella – Rozdział XIV
Uczelnia była pełna ludzi, Izie zdawało się, że studentów na korytarzach było jeszcze więcej niż na początku pierwszego semestru. Potwierdzała to również wyjątkowo długa kolejka do automatu z kawą, w której obie z Martą stanęły w przerwie między zajęciami.
– Mówię ci, że nici z kawy – westchnęła Marta. – Nawet jak do końca przerwy uda się ją kupić, to i tak nie zdążymy wypić. Ja na serio nie rozumiem… skąd tu dzisiaj tyle ludzi?
– Może od semestru letniego startują jakieś nowe kierunki? – zastanawiała się Iza. – Albo wszyscy mają taki plan we wtorki?
– Cześć, skarbie! – rozległ się wesoły głos Radka, który podszedł do nich znienacka i objął Martę ramieniem. – Melduję się po buziaka!
Dziewczyna rozjaśniała natychmiast blaskiem tysiąca gwiazd i z radością przytuliła się do niego, po czym, oplótłszy mu na chwilę szyję ramionami, podała mu usta do powitalnego pocałunku. Iza, której w pierwszej chwili na jego widok serce mocniej zabiło z racji skojarzenia z Michałem, przyglądała się szczęśliwej parze z życzliwym uśmiechem.
– Cześć – skinął jej głową Radek. – Iza, o ile dobrze pamiętam? Miło cię znowu widzieć.
– Cześć, Radek. I ciebie też.
Nie umknęło jej uwadze, że podobnie jak poprzednim razem w Anabelli chłopak przyglądał jej się z zastanowieniem, jakby usiłował odgrzebać coś w pamięci.
„Kombinujesz, skąd mnie znasz?” – pomyślała nie bez rozbawienia. – „No, kombinuj… Ciekawe, czy sobie przypomnisz?”
– Skąd ty się tu wziąłeś? – zapytała tymczasem zdziwiona Marta. – Mówiłeś mi przecież, że we wtorki nie macie zajęć.
– Bo nie mamy – przyznał beztrosko Radek. – Ale musiałem wpaść na chwilę do dziekanatu odnieść taki jeden dokument. No i co? Idę sobie holem i kogo widzę? Moją śliczną myszkę! Masz dzisiaj jeszcze jakieś zajęcia czy mogę od razu zabrać cię na miasto? Poszlibyśmy na jakąś pizzę…
– Niestety mamy jeszcze cztery godziny – westchnęła z rozczarowaniem Marta. – Siedzimy aż do osiemnastej.
– A nie zerwałabyś się dzisiaj wyjątkowo? – uśmiechnął się do niej słodko Radek. – Gdybym cię ładnie poprosił…
Marta spojrzała niepewnie na niego, a potem na Izę.
– Martuś, jak chcesz, to idź – powiedziała do niej lojalnie Iza. – Jakby co, wyślę ci notatki z literatury. Dzisiaj dopiero pierwsze zajęcia w drugim semestrze, więc i tak pół zajęć to pewnie będą tylko sprawy organizacyjne.
– Widzisz? – podchwycił Radek, tuląc ją do siebie i zaglądając jej w oczy. – Słuchaj swojej miłej koleżanki i nie daj się prosić, kochanie. Pójdziemy na pizzę, a potem zajrzymy do mnie, zresztą może Jacek i Michu wpadną po osiemnastej, to jeszcze byśmy sobie wyskoczyli razem na jakąś wieczorną imprezkę?
Iza zadrżała, we wspomnianym „Michu” domyślając się natychmiast Michała.
„Czyli Marta już go zna” – pomyślała rozemocjonowana. – „Radek musiał przedstawić jej swoich kumpli… Muszę koniecznie przy jakiejś okazji dyskretnie ją o to wypytać. Może to jest moja szansa i dzięki niej będę mogła czasami go zobaczyć? Może nawet w ten sposób uda się powoli odnowić z nim kontakt?”
Myślała o tym gorączkowo przez całe zajęcia z literatury, z których Marta rzeczywiście zerwała się na swą spontaniczną randkę z Radkiem, a także wracając samotnie do domu w świetle ulicznych latarni, które rozproszonym blaskiem odbijały się w świeżym śniegu. Od trzech lat, czyli od czasu pamiętnej sceny na korytkowskiej drodze, kiedy to w przypływie rozpaczy wykrzyczała Michałowi swoją wciąż niezagasłą miłość, a on zostawił ją złamaną i odszedł w swoją stronę, nosiła swą smutną tajemnicę ukrytą głęboko na dnie serca i nie dzieliła się nią z nikim – głównie po to, by nie cierpieć jeszcze mocniej. Teraz, gdy nawiązanie z nim ponownego kontaktu poprzez chłopaka jej bliskiej koleżanki stało się realniejsze niż początkowo myślała, jakaś intuicja podpowiadała jej, że przynajmniej do czasu nawet on nie powinien wiedzieć o tym, co działo się w jej w duszy… że jeśli chce go odzyskać, musi zacząć wszystko od nowa… powoli i ostrożnie… pod żadnym pozorem nie nawiązując do tego, co kiedyś było między nimi, by go nie zniechęcić.
„Nie mówić mu nic” – myślała z przejęciem. – „Już tyle razy pokazał mi, że tego nie chce… Więc kiedy się spotkamy… a spotkamy się raczej na pewno, może nawet nieraz, dopóki Marta będzie z Radkiem… kiedy się spotkamy, nie będę mu przypominać o naszej przeszłości… przecież jeśli będzie chciał, to sam do tego nawiąże. Będę tylko neutralną koleżanką Martusi, nikomu nie wspomnę, że znam Misia, zostawię to jego decyzji. Jestem wręcz ciekawa, czy przyzna się do mnie przed nowymi kolegami… A nawet jeśli nie, to co z tego? Bylebym mogła choć czasami go zobaczyć…”
***
Środowe popołudnie ostatniego tygodnia lutego płynęło leniwie. Z racji dopiero co zakończonych ferii zimowych, które czasowo przetrzebiły studencką klientelę, na sali klubo-restauracji Anabella było niewielu gości, mimo że zbliżała się już osiemnasta.
– Następne mają być łazienki – mówiła do Izy Ola, gdy obie po obsłużeniu nielicznych klientów przystanęły w gotowości na dyżurnym miejscu kelnerek przy barze, skąd można było mieć na oku całą salę. – Najpierw ma być remontowana damska, a potem męska, ma to robić ta sama ekipa, co pracowała w kuchni, ale do końca marca są zawaleni, więc do nas przyjdą dopiero w kwietniu, pewnie już po świętach.
– Czyli znowu będzie przerwa na parę dni? – domyśliła się Iza. – Gdyby to było tuż po świętach, to nawet wyszłoby logicznie, bo zaraz potem będzie przecież weekend majowy…
– Nie, tym razem szef nie planuje przerwy – pokręciła głową Ola. – Z kuchnią to było konieczne, ale przy łazienkach już nie. Facet z ekipy remontowej obiecał mu, że dadzą radę tak poprowadzić robotę, żeby robić je po kolei, i kiedy jedna będzie w remoncie, to drugą podzielą czasowo na damską i męską, więc wszystko może działać normalnie. Chociaż wiadomo, że będzie trochę ciaśniej! – zaśmiała się. – Ale mają zrobić to szybko, w jakieś dwa tygodnie maksymalnie. Na koniec kwietnia musi już być gotowe, bo w połowie maja ma być u nas wielki koktajl tych milionerów od Krawczyka.
– Aha – mruknęła niechętnie Iza, której na dźwięk tego nazwiska jak zawsze przed oczami stanęła pamiętna scena z tiramisu. – A my będziemy mieć wtedy jakieś specjalne zadania? Szef mówił wam coś wczoraj na ten temat?
– Nie, no co ty, przecież to będzie dopiero za trzy miesiące – Ola spojrzała na nią jak na ufoludka. – Jeszcze zdążymy pogadać o zadaniach… O, szef już jest – zauważyła, wskazując dyskretnym ruchem głowy w stronę wejścia na salę.
Rzeczywiście do Anabelli wszedł właśnie Majk i energicznym krokiem zmierzał w ich stronę, ściągając z siebie w locie czapkę, całą mokrą od roztapiającego się śniegu, a następnie również skórzaną kurtkę zimową. Obie kelnerki ukłoniły mu się rutynowo.
– Cześć, dziewczyny! – rzucił wesoło. – Antek już jest?
– Jest na zapleczu – skinęła głową Ola. – Jakieś pół godziny temu wrócili z Chudym z dostawą, powinien być w kuchni albo u Basi.
– Okej – odparł luźno, kierując się w stronę wejścia na zaplecze.
Iza zawahała się. Już ponad tydzień zbierała się na odwagę, by porozmawiać z nim o nienależnej premii, jednak ciągle nie było okazji… A właściwie okazje były, jednak samo zachowanie szefa, który wydawał się ostentacyjnie ją ignorować, nie zachęcało jej do tej skądinąd trudnej rozmowy.
„Ale mimo wszystko muszę to jakoś załatwić!” – pomyślała z ciężkim sercem, zerkając za jego sylwetką znikającą w drzwiach zaplecza. – „Im szybciej, tym lepiej, bo jeśli dalej będę zwlekać, to potem to będzie strasznie głupio wyglądało… Już w tamten poniedziałek powinnam była z nim o tym pogadać, a w weekend na pewno. Jak by na to nie spojrzeć, dzisiaj to już jest właściwie ostatni dzwonek!”
– Olciu? – zagadnęła niepewnie koleżankę. – Dałabyś sobie przez pięć minut radę sama? Chciałam tylko o coś zapytać szefa…
– Jasne – uśmiechnęła się Ola. – Nie ma dużo klientów… o, tam jacyś przyszli, poczekaj – dodała, obserwując wchodzącą na salę hałaśliwą grupkę studentów. – Ale to studenci, wezmą pewnie tylko piwo… Leć, Iza, nie ma problemu, ja ich zaraz ogarnę.
– Dzięki, zaraz wracam i ci pomogę – zapewniła ją Iza, czując rosnące napięcie wobec podjętej właśnie decyzji. – Jakby przyszli następni, to zostaw ich już dla mnie.
Pośpiesznym krokiem podążyła na zaplecze za Majkiem, którego donośny, wesoły głos dobiegał teraz z kuchni – z odgłosów wynikało, że rozmawia z kucharkami i z Antkiem. Ten ostatni chwilę potem wypadł na korytarz, skinął do niej ręką i pobiegł na salę, zaś tuż za nim wyszedł również szef, z którym Iza znalazła się w ten sposób oko w oko. Zatrzymała się w nadziei, że może sam nawiąże jakąś rozmowę, z której będzie mogła uczynić punkt wyjścia do załatwienia swojej sprawy, on jednak tylko uśmiechnął się do niej i bez słowa ruszył w stronę swojego gabinetu, wywijając nonszalancko trzymaną w ręku kurtką. Iza niepewnie ruszyła za nim.
– Szefie?… – zatrzymała go nieśmiało.
– Hmm? – odwrócił się i spojrzał na nią pytająco.
– Mogłabym zamienić z szefem dwa słowa?
Przez jego twarz przebiegł jakby cień niepokoju, który jednak zniknął natychmiast pod jego zwyczajną, beztroską miną.
– No, słucham – odparł żartobliwym tonem. – Co znowu nabroiłaś?
– Nic – uśmiechnęła się. – Tym razem to szef trochę nabroił.
– Ja? – zdumiał się szczerze Majk.
– Chodzi mi o… o tę premię – wyjaśniła szybko Iza. – Chciałam powiedzieć, że to było bardzo miłe, ale ja nie zasłużyłam na taką gratyfikację. Rozumiem zresztą, że to był tylko żart… W każdym razie chciałam szefa poprosić, żeby odliczyć mi to w przyszłym miesiącu od pensji, bo ja… nie mogę przyjąć niezasłużenie takich pieniędzy.
Majk słuchał jej zaskoczony, a uśmiech coraz bardziej bladł na jego twarzy, która powoli przybrała znany jej już z innych kontekstów twardy i surowy wyraz.
– Jakich „takich”? – rzucił chłodno. – I co to znaczy „nie mogę przyjąć”? Przeszłaś przeszkolenie u Basi?
– Tak… – odparła cicho, zdziwiona tym pytaniem.
– Mam jej urwać głowę za niedociągnięcia w szkoleniu pracownika? – ciągnął Majk tym samym chłodnym tonem.
Iza spojrzała na niego spłoszona.
– Przepraszam, szefie – wydukała. – Jeśli były jakieś niedociągnięcia, to tylko z mojej winy. Może nie o wszystko dopytałam…
– Dobrze – skinął głową. – Więc zapamiętaj sobie raz na zawsze, że w tych kwestiach nie dyskutujemy. Jeśli pracownik ma jakieś zastrzeżenia in minus co do swojej wypłaty, bardzo proszę, możemy negocjować. Ale jeśli chodzi o premie, to ja sam decyduję, komu ile chcę dać i z jakiego powodu. Czy to jasne?
– Tak, ale… – pokręciła głową Iza.
– Bez dyskusji – przerwał jej twardo Majk. – Nie chcę więcej o tym słyszeć.
– Ale…
– Koniec dyskusji.
Iza podniosła z determinacją głowę.
– Ja i tak przeleję to szefowi z powrotem – oznajmiła stanowczo. – Nie zasłużyłam na te pieniądze i nie chcę ich… nie mogę ich przyjąć. Proszę mi wybaczyć, ale tak mnie wychowano.
Po czym, odwróciwszy się na pięcie, nie patrząc już na rozmówcę ani nie czekając na jego odpowiedź, szybkim krokiem wyszła na salę, chwyciwszy po drodze swoją tacę.
– Iza, D sześć do obsługi – rzuciła jej w locie Ola, z którą minęła się w przejściu między stolikami. – A potem B cztery.
– Okej – skinęła głową, posłusznie kierując się we wskazaną stronę.
Obsługa klientów i konieczność zachowania przy nich uśmiechniętej twarzy uspokoiły ją na tyle, że wracając na zaplecze po swoje zamówienie, była już w pełni opanowana, a decyzja o odesłaniu pieniędzy przelewem zwrotnym, kiedy tylko wróci do domu, ostatecznie podjęta i utwierdzona. Jednak ciężar na sercu nie zelżał ani o jotę, wręcz przytłaczał ją tym mocniej.
„Dlaczego jest dla mnie taki niemiły?” – myślała ze smutkiem, niosąc z kuchni na salę swoje zamówienia. – „Naprawdę nie mógł ze mną pogadać o tej premii jak człowiek? Basia wspominała, że on czasami ma swoje humorki, może to jest jeden z nich?… A może jednak obraził się na mnie za tamto?” – westchnęła. – „Ale przecież nie mogłam przyjąć tej propozycji! Jak to by wyglądało?…”
Kolejne kursy z zamówieniami, których powoli robiło się coraz więcej ze względu na napływających stale gości, skutecznie zaprzątnęły jej uwagę aż do dwudziestej drugiej, kiedy to kończyła swoją zmianę. Ku swej wielkiej uldze przez cały ten czas ani razu nie natknęła się na szefa, który zamknął się chyba na dobre w swoim gabinecie, zapewne pochłonięty bieżącą pracą papierkową, jak to w środy miewał w zwyczaju.
Po przekazaniu uwag na temat bieżącego stanu sali przejmującej po niej zmianę Gosi, Iza udała się do szatni dla kelnerek, pozbyła się swojego służbowego fartuszka i właśnie zmieniała buty przed wyjściem do domu, kiedy do pomieszczenia wpadła jak po ogień barmanka Wiktoria.
– Izka, czekaj! – zawołała od progu. – Nie wychodź jeszcze, masz się natychmiast meldować u szefa!
– U szefa? – zaniepokoiła się Iza, a serce zaczęło jej mocniej bić. – Nie wiesz, po co?
– Nie wiem – pokręciła głową Wiktoria. – Antek przed chwilą złapał mnie w locie i prosił, żeby ci przekazać, że masz zajrzeć do szefa przed wyjściem do domu. I tyle… Dobra, lecę, bo mam dziki tłum na barze. Na razie!
– Na razie – westchnęła Iza.
Odłożyła zimowe buty, wsunęła z powrotem stopy w swoje robocze pantofle i ze ściśniętym z niepokoju sercem udała się do gabinetu szefa. Przed drzwiami zatrzymała się, kilka razy wzięła głębszy oddech i zapukała, a słysząc przytłumione zaproszenie do wejścia, nacisnęła klamkę i ostrożnie uchyliła drzwi.
Fotel przy oświetlonym jedynie słabą lampką biurku był pusty, dopiero kiedy weszła głębiej, dostrzegła Majka stojącego tyłem do drzwi przy półkach z klaserami w najdalszej względem drzwi części pomieszczenia. Kiedy odwrócił się do niej, zauważyła, że w ręce trzymał napełnioną do połowy szklaneczkę brandy, której cała butelka stała na brzegu biurka obok dwóch innych pustych szklanek i plastikowej butelki z wodą mineralną.
– Szef kazał mnie zawołać – powiedziała, udając, że nie zwróciła uwagi na brandy, mimo że w jej głowie natychmiast odżyło to, co na ten temat mówiła jej kiedyś Ola.
– Zgadza się – skinął głową Majk, ruchem ręki wskazując jej, żeby usiadła przy biurku.
Sam również podszedł i nie patrząc na dziewczynę, zajął miejsce w swoim fotelu, postawił szklaneczkę z brandy przed sobą i powoli obracał ją dłonią wokół własnej osi. Iza w milczeniu obserwowała ten ruch.
– Wiesz na pewno, po co cię tu wezwałem – odezwał się po dłuższej chwili Majk całkowicie spokojnym tonem.
– Wiem – odparła równie spokojnie, sama zdziwiona tym, że nagle, nie wiedzieć czemu, przestała się denerwować. – Zapewne chodzi o tę moją sporną premię.
– Owszem, ale nie tylko – sprostował, nie odrywając oczu od swojej szklanki. – Zebrało nam się parę rzeczy do omówienia i do… hmm… wyjaśnienia.
– Niewątpliwie tak – przyznała grzecznie.
– No to po kolei – ciągnął ze stoickim spokojem Majk, nie przestając obracać powolutku szklanki z brandy. – Punkt pierwszy dotyczy twojej umowy. Mamy jeszcze półtora tygodnia do końca okresu próbnego, ale chciałbym to poruszyć i podsumować naszą dotychczasową współpracę.
Iza na chwilę wstrzymała oddech. Przez głowę, niczym błyskawica, przebiegła jej myśl, że być może szef wezwał ją tutaj, by poinformować, że od marca nie przedłuży jej umowy o pracę w Anabelli… W tym świetle zarówno nieuzasadniona premia, która mogła być po prostu dodatkiem na otarcie łez, jak i jego zdystansowane zachowanie od czasu wspólnej wizyty u pana Szczepana nagle nabrały logicznego i złowrogiego sensu.
– Rozumiem – powiedziała nieco drżącym lecz opanowanym głosem. – Ze swojej strony mogę tylko zapewnić, że staram się pracować najlepiej, jak umiem, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że szef już wiele razy miał powód być ze mnie niezadowolony…
– Hmm – mruknął Majk, podnosząc swoją szklaneczkę do ust i popijając z niej powoli łyka brandy.
– Jednak chciałabym zauważyć, że to nie zawsze była moja wina – kontynuowała ostrożnie. – W dużym stopniu tak, ale nie zawsze. Wtedy z Kacprem, kiedy wywołał tu bójkę, to tak naprawdę było…
– Nieważne – przerwał jej niecierpliwym ruchem ręki. – Pozwól, że ja sam to podsumuję.
– Dobrze – szepnęła zgaszona.
– Od razu podkreślam, że nie widzę innej opcji niż dalsza współpraca – zaznaczył, wychylając do końca swoją brandy i sięgając po butelkę, aby nalać sobie nową porcję. – Ogólnie jestem zadowolony z twojej pracy, drobne wpadki zdarzają się każdemu, zwłaszcza na początku, a spraw pozazawodowych nie wliczam w ocenę okresu próbnego, bo to nie ma nic do rzeczy. Sprawdzałem przed chwilą, umowę masz do piątego marca. Czyli od szóstego przedłużamy. Czy tak?
– Jeśli szef tak uprzejmy… – odparła oględnie, w duchu ogarnięta ulgą i podskórną radością, że jej obawy tak szybko zostały rozwiane.
– Czyli „tak” – stwierdził Majk, zakręcił butelkę, odstawił ją na bok i podniósł do ust napełnioną na nową szklaneczkę. – Dobrze. Na razie dam ci umowę na kolejne trzy miesiące, do piątego czerwca. Może być?
– Oczywiście – pokiwała skwapliwie głową.
– Proponuję przy tym, żebyś rozważyła przejście na cały etat, a jeśli nie udźwigniesz aż tyle przy twoich obciążeniach na studiach dziennych… to przynajmniej na trzy czwarte. Lepiej na tym wyjdziesz finansowo, a to byłoby też korzystne dla firmy.
Zerknął na nią wyczekująco, po czym znów pociągnął długiego łyka brandy, opróżniając szklankę do połowy. Iza spojrzała na niego z wahaniem.
– Oczywiście nad tym możesz jeszcze spokojnie się zastanowić – zaznaczył Majk. – Mamy te półtora tygodnia buforu, więc do końca lutego… no, powiedzmy do trzeciego marca najdalej… możesz przemyśleć sprawę. Okej?
– Okej – pokiwała znów głową. – Dziękuję za tę propozycję, to jest dla mnie… bardzo motywujące. Do końca miesiąca zastanowię się i dam szefowi odpowiedź.
– Świetnie. A co do tej nieszczęsnej premii… – zawiesił na chwilę głos i wyciągnął ku niej palec w ostrzegawczym geście. – Właściwie nie ma o czym mówić. Ja dyskusję na ten temat już zakończyłem i nie przyjmuję do wiadomości żadnych twoich autorskich rozwiązań. Nie żartuję, Iza. Spróbuj tylko odesłać mi chociaż jeden grosz, to ostrzegam, że naprawdę się pogniewamy.
– Ale, szefie… – pokręciła bezradnie głową.
– Wystarczy – przerwał jej stanowczo. – Jednym z nielicznych przywilejów, jakie mam w tym podłym życiu, jest to, że we własnej firmie to ja podejmuję decyzje. Wszelkie decyzje – podkreślił znacząco. – Również, a może zwłaszcza te dotyczące wynagrodzeń moich pracowników. Czy to jest jasne?
– Tak – westchnęła z rezygnacją, uznając, że jednak musi ustąpić. – I skoro szef tak stawia sprawę… to nie będę odsyłać tych pieniędzy, tylko postaram się zasłużyć dalszą pracą na pokładane we mnie zaufanie i odrobić to, na co na ten moment jeszcze nie zasłużyłam.
– Tak już lepiej – uznał z satysfakcją Majk, po czym znów upił trochę brandy, lekko się przy tym krzywiąc. – I nie chcę nigdy więcej słyszeć słowa dyskusji na ten temat.
Pokiwała głową nieprzekonana, jednocześnie z rosnącym zaniepokojeniem obserwując, jak Majk dopija alkohol ze szklanki i po raz kolejny sięga po butelkę. Przypomniała sobie znowu słowa Oli. To i tak już jest u niego taki delikatny nałóg…
– Dobrze, tę sprawę mamy zamkniętą – podsumował spokojnym tonem, dolewając sobie nową porcję płynu o pięknej, bursztynowo-rubinowej barwie. – Możemy przejść do kwestii pozazawodowych.
Iza westchnęła, przeczuwając, że to nie będą łatwe tematy, jednak uznała, że nie wypada jej protestować. Majk skończył nalewanie sobie brandy, po czym sięgnął po jedną z dwóch stojących na brzegu biurka pustych szklanek, nalał do niej trochę alkoholu i podsunął jej zachęcającym gestem.
– Proszę – powiedział cieplejszym tonem. – Napij się ze mną, elfiku.
Pokręciła głową przecząco.
– Szef wybaczy, ale ja… nie piję alkoholu.
– Nie zrobisz dla mnie wyjątku? – uśmiechnął się lekko, przyglądając jej się na wpół badawczo, na wpół z rozbawieniem.
Znów pokręciła głową, a jej twarz przybrała stanowczy, zdecydowany wyraz. Majk czekał jeszcze chwilę, po czym sięgnął po jej szklankę i najspokojniej w świecie przelał jej zawartość do swojej.
– Trudno – podjął beztrosko. – Myślałem, że choć trochę pomożesz mi dzisiaj obalić tę butelczynę, ale widzę, że jak zwykle będę musiał poradzić sobie sam.
Podniósł szklankę, obejrzał ją pod światło okiem konesera, po czym jednym szybkim haustem wychylił całą jej zawartość, znów krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Iza patrzyła na niego z coraz większym niepokojem, jego słowa wskazywały bowiem na to, że miał zamiar wypić dziś do dna całą półlitrówkę. Znów wróciły do niej słowa Oli. Nie wiesz, że szef po ciężkim dniu pociąga sobie brandy w gabinecie? W zespole wszyscy o tym wiedzą… Wspomnienie tych słów, dziś naocznie potwierdzonych faktami, sprawiło jej szczerą przykrość, bo choć to nie była jej sprawa, jakoś trudno było jej patrzeć, jak ten z gruntu dobry i wartościowy człowiek niszczy sobie zdrowie ukrytym nałogiem. Teraz być może jeszcze umiał nad tym panować, lecz przecież za jakiś czas…
– Szef też nie powinien tyle tego pić – zauważyła odważnie.
– Nie powinienem? – uśmiechnął się zaczepnie. – A dlaczegóż by nie?
W jego przekornym tonie zabrzmiała nutka wskazująca na to, że był już lekko wstawiony. Znów sięgnął po butelkę, jednak tym razem Iza, ośmielona jego luźnym zachowaniem, usunęła mu ją w ostatniej chwili spod ręki i położyła sobie na kolanach gestem sugerującym, że nie zamierza mu jej oddać. Majk popatrzył na nią zdziwiony.
– Oooo! – pokręcił głową z rozbawionym uśmiechem. – Widzę, że ktoś tu chce mi dzisiaj podpaść… A może jeszcze wygłosisz mi kazanko umoralniające, co? No dobra, oddawaj mi to, młoda, ale już! – dodał ostrzejszym tonem, wyciągając rękę ponad biurkiem.
– Nie – pokręciła głową Iza, ważąc w ręce butelkę i oceniając, że zostało w niej już niewiele ponad jedną trzecią płynu. – Szef już więcej nie powinien pić. Lokal jest jeszcze otwarty, ktoś może przyjść i chcieć rozmawiać z szefem… Jak to będzie wyglądało?
Majk przez chwilę mierzył ją niedowierzającym wzrokiem, po czym nagle roześmiał się serdecznie, podniósł się z fotela, okrążył biurko, podszedł do Izy i nachyliwszy się nad nią, stanowczym gestem odebrał jej z rąk butelkę. Następnie wrócił na swoje miejsce i ostentacyjnie nalał sobie kolejną porcję brandy.
– Niegrzeczna dziewczynka – rzucił wesoło, z powrotem rozsiadając się w fotelu. – Nie zachowuj się jak pies ogrodnika. Nie chciałaś pomóc mi pić, więc muszę obalić to sam, chyba już ci to wyjaśniłem, co?
– Szefie, naprawdę… – westchnęła z dezaprobatą.
– Nie chcesz, żebym pił brandy? – zapytał znów tym samym, przekornym tonem, upijając kolejnego łyka ze szklanki.
– Nie chcę – odparła stanowczo. – Już za dużo szef wypił na dzisiaj.
– Jeśli nie chcesz, żebym pił – podjął wesoło Majk, opierając oba łokcie na biurku – to jest na to tylko jeden sposób. Musisz sama wypić to za mnie – wskazał oczami na stojącą obok niego butelkę. – Im więcej ty wypijesz, tym mniej zostanie dla mnie. No, elfiku! Rzucam ci wyzwanie. Albo ty, albo ja. To co? Nalać ci?
Pokręciła głową z niechęcią.
– Nie, to nie – rozłożył ręce, przyglądając jej się z rozbawieniem. – Sama widzisz. Innej opcji nie ma, więc skoro nie chcesz pić, nie wtrącaj się również w moje picie. Pierwszy raz widzisz mnie w takim stanie, co? – zaśmiał się na widok jej coraz mocniej zaniepokojonej miny. – Boisz się, z czym mogę ci zaraz wyskoczyć? No, spokojnie, nic się nie bój, panuję nad sobą – dodał, nieco poważniejąc. – Ale musiałem trochę wypić, żeby w końcu z tobą pogadać… o tym wszystkim.
Podparł się łokciem o biurko i schyliwszy głowę prawie na blat, wsunął rozcapierzone palce w swoją bujną czuprynę. Zapach brandy, który delikatnie roznosił się po całym gabinecie, przybrał teraz na sile, przynajmniej tak zdawało się siedzącej nieruchomo naprzeciw niego Izie.
– O tym wszystkim? – powtórzyła zdezorientowana.
– No tak – pokiwał głową wciąż wspartą na dłoni. – O tym wszystkim… Głupie to jest jak nieszczęście, ale ja muszę to rozwiązać. Im szybciej, tym lepiej. Posłuchaj, Iza – dodał, podnosząc głowę i patrząc jej prosto w oczy przez biurko. – Od razu to powiem i będę szczery, bo nie chcę nieporozumień. Parę razy, wbrew panującym tu zasadom, prosiłem cię o przejście ze mną na „ty”. Wiemy, że to tak naprawdę była prośba Lodzi, ale… wiadomo, że moja też. Więc mogłaś sobie pomyśleć to i owo, zinterpretować to w niewłaściwy sposób. A ja muszę to wyjaśnić, żeby nie było żadnych niedomówień i kretyńskich sytuacji. Dlatego mówię wprost… jeśli boisz się, że z mojej strony to są jakieś głupie podchody i że chcę od ciebie czegoś, czego… nie powinienem chcieć, że tak powiem dyplomatycznie – uśmiechnął się lekko, jakby rozbawiony własnym sformułowaniem. – Jeśli tego się boisz, to… nie bój się. Nic z tych rzeczy, słowo daję.
– Nawet bym o tym nie pomyślała – pokręciła głową mocno zmieszana Iza. – Ani przez chwilę… nigdy w życiu, szefie.
– Majk – poprawił ją z naciskiem. – Nadal nalegam, żebyś mówiła mi po imieniu, kiedy jesteśmy sami oraz w towarzystwie pozazawodowym. Zgoda?
Iza spuściła głowę, nie odpowiadając.
– Uparte z ciebie stworzenie – pokręcił głową Majk, pociągając kolejnego łyka ze szklanki. – Ale przełamiemy to powoli… Wybacz mi to, co powiedziałem przed chwilą, wiem, że to cię zawstydza, i wcale nie jestem z tego dumny, ale muszę mieć czystą sytuację. Bez cienia podejrzeń z twojej strony, że próbuję wykorzystać swoją pozycję czy coś w tym stylu.
– W porządku – odparła cicho. – Chociaż naprawdę ani przez chwilę tak nie pomyślałam.
– To dobrze. Cieszę się, że się rozumiemy. I może nawet lepiej, że przez ten opór zmusiłaś mnie do tego, żebym to wyjaśnił… Sam będę się swobodniej czuł. Mam też nadzieję… żeby sprawa była jasna do końca… że z twojej strony również nie ma nic, co by… – zawahał się i urwał, lustrując ją uważnym spojrzeniem.
Iza, w której umyśle dopiero teraz wyklarował się jasny obraz powodów, dla których Majk zachowywał się ostatnio tak dziwnie, uśmiechnęła się leciutko, nadal nie podnosząc na niego oczu.
– O to niech się szef nie martwi – odparła z nutką pobłażania. – Z mojej strony nie ma takiego niebezpieczeństwa… i nigdy nie będzie. Słyszałam od dziewczyn, że różnie to bywa w Anabelli, ale zapewniam, że mnie to nie dotyczy. Mówiąc wprost – dodała odważnie, uznając, że rzeczywiście lepiej będzie raz a dobrze rozwiać tego typu wątpliwości – nic takiego nie wchodzi w grę, bo moje serce już od dawna jest zajęte. Całkowicie i na zawsze.
Majk pokiwał powoli głową, nie odrywając oczu od jej twarzy.
– Tak podejrzewałem – powiedział po chwili ciszej, a w jego głosie zabrzmiał ton ulgi. – Czułem to w twoim zachowaniu, ale jednak nie byłem do końca pewien… Tylko proszę, nie zrozum mnie źle, Iza. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś megalomana, który myśli sobie nie wiadomo co. Po prostu w przeszłości miałem już niestety takie doświadczenia… przykre doświadczenia… i czułbym się fatalnie, gdyby coś takiego nas poróżniło. Akurat nas.
– To nas nie poróżni – zapewniła go równie cicho Iza, podnosząc wreszcie głowę i patrząc mu spokojnym wzrokiem prosto w twarz. – Wszystko inne może tak, ale to na pewno nie.
– Bogu dzięki – szepnął, znów opierając się łokciami o blat.
Z jego obecnych gestów i mimiki Iza łatwo mogła wywnioskować, że brandy mocno już uderzyła mu do głowy, mimo że z wierzchu trzymał się całkiem nieźle. Przez długą chwilę w gabinecie panowało milczenie.
– No dobra – podjął poufnym tonem Majk, podnosząc znów głowę i mierząc ją ponad biurkiem niezbyt przytomnym wzrokiem. – Powiedz mi to do końca, skoro już przy tym jesteśmy… Obiecuję, że nie będę tego w żaden sposób wykorzystywał, pytam tylko z ciekawości. To jest ten facet, którego ci czasami przypominam, prawda?
Iza zbladła. W pierwszej chwili miała ochotę udać, że nie wie, o co chodzi, jednak już w następnym momencie wydało jej się to głupie i dziecinne. Majk zbyt dobrze prześwietlił ją w tym względzie, by mogła nie poczuć głębokiego uznania dla jego przenikliwości, to zaś – w jakiś na wpół instynktowny sposób – nakazywało jej odpowiedzieć mu szczerością na szczerość. Poza tym stan coraz wyraźniejszego upojenia alkoholowego, w jakim się znajdował, paradoksalnie dodawał jej odwagi, pomyślała bowiem, że jutro on i tak prawdopodobnie nie będzie już nic z tego pamiętał…
– Tak – odparła cichutko. – Właśnie on.
– Znam go?
Pokręciła głową przecząco.
– Okej – Majk przejechał sobie dłonią po czole i oparł policzek na dłoni, podpierając się nadal łokciem o blat biurka. – Tak podejrzewałem, bo pewnie bym skojarzył… Powiesz mi, w czym ci go przypominam? Oczywiście nie musisz – zastrzegł, widząc jej posmutniałą minę. – Po prostu to mnie zastanawia… a nawet fascynuje. To coś z wyglądu?
Iza, która w rozmowie na temat Michała obok cierpienia odnajdywała zawsze rodzaj przewrotnej przyjemności, uznała, że nie ma powodu, by unikać odpowiedzi.
– Odrobinę – przyznała z namysłem. – Właściwie to jest tylko jedna rzecz. Szef ma taki gest odgarniania włosów…
Majk drgnął lekko, ale po chwili uśmiechnął się, wyprostował na fotelu i ostentacyjnie przejechał dłonią po swojej czuprynie.
– Ten? – zapytał na wpół z zaciekawieniem, na wpół z przekorą.
– Tak, właśnie ten – pokiwała głową. – I to jest chyba tylko to. Bo włosy szef ma inne… i z koloru, i w ogóle… ale jednak w tym jest coś podobnego, co ciągle mi się kojarzy… z nim – ostatnie słowo wypowiedziała niemal szeptem.
Majk nie spuszczał z niej badawczego spojrzenia, choć wpływ wypitego alkoholu coraz wyraźniej manifestował się w jego wyglądzie i zachowaniu. Głowa leciała mu coraz mocniej na bok, oczy przesłoniła mu lekka mgiełka, a rysy twarzy zdawały się stopniowo rozluźniać, tracąc powoli swój standardowy, na wpół zawadiacki wyraz.
– Rozumiem, że nie jesteście razem? – w jego głosie zabrzmiało lekkie napięcie.
– Nie – pokręciła głową. – Byliśmy kiedyś… ale krótko. Bardzo krótko.
– Żyje? – zapytał tym samym, podszytym napięciem głosem.
– Tak – uśmiechnęła się smutno. – Żyje i ma się dobrze. Tylko że… już nie chce ze mną być.
Majk pokiwał powolutku głową, wciąż obserwując jej posmutniałą, a jednocześnie głęboko wzruszoną twarz.
– Masz jeszcze jakąś nadzieję? – szepnął.
– Niewielką – odszepnęła. – Ale mam. Wierzę, że wszystko jeszcze może się zdarzyć.
Znów na długą chwilę zapadła cisza. Czując, że Majk przypatruje się jej z mocno wytężoną uwagą, Iza podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się delikatnie, on zaś natychmiast odwzajemnił jej uśmiech. Zauważyła, że jego oczy coraz bardziej mętniały, a ruchy stawały się coraz wolniejsze i jakby przerysowane, co świadczyło o postępującym odurzeniu alkoholem.
„Jutro na bank nic z tego nie będzie pamiętał” – pomyślała z rodzajem ulgi, choć na dnie duszy nie przestawał dręczyć jej naturalny, ludzki niepokój o jego zdrowie. – „Ma rację, że o takich rzeczach można gadać tylko po pijaku… a przynajmniej jedna ze stron musi być pijana. Tak czy owak mogę mu dzisiaj powiedzieć wszystko i zapytać go o wszystko, a jutro i tak śladu po tym nie będzie…”
– A szef? – zapytała odważnie, nie mogąc oprzeć się pokusie dowiedzenia się przy tej okazji czegoś na jego temat. – Przecież ja też szefowi kogoś przypominam… jakąś kobietę. I też kiedyś mówił coś szef, że z włosów…
– Tak – przyznał melancholijnie Majk. – Powiedziałaś mi tyle o sobie, to ja też ci powiem. Przypominasz mi kogoś, to fakt… kogoś bardzo dla mnie ważnego. Myślę o tym już od nie wiem kiedy i za cholerę nie mogę dociec, z czego to wynika. Bo na pewno nie z wyglądu… z włosów owszem, trochę, ale w sumie niewiele. Zwłaszcza że ty masz jaśniejsze…
– Może też z jakiegoś gestu? – poddała nieśmiało.
– Może – spojrzał na nią z zastanowieniem. – Niewykluczone. Dojdę do tego powoli… Tak czy inaczej od dawna chciałem z tobą o tym pogadać. Właśnie po to dzisiaj się upiłem, bo na trzeźwo pewnie nie dałbym rady… Darowałbym to sobie może zupełnie, gdyby nie ten numer z twoją obecnością u Lodzi i Pabla. Tego już jest za wiele, elfiku – pokręcił głową. – Jak dodać do tego naszego dziadka, któremu przypominasz Hanię… nie mówiąc już o tym, że do niej naprawdę jesteś bardzo podobna… Ech! szaleństwo… Powiedz mi… po tym, co sobie przed chwilą wyznaliśmy, chyba mogę z tobą rozmawiać otwarcie?
Jego głos również zmętniał i przygasł podobnie jak wzrok, stał się lekko bełkotliwy. Iza cieszyła się w duchu, że będąc zajęty rozmową, przynajmniej na tych kilka chwil wydawał się zapomnieć o stojącej wciąż przed nim niedopitej brandy.
– Jasne, szefie – skinęła głową.
– Majk – sprostował z naciskiem, po czym przechylił się przez biurko, kładąc się całym ciałem na blacie, i sięgnął po jej dłoń, którą ujął w swą gorącą i mocno spoconą rękę. – Proszę cię, Iza… Kiedy rozmawiamy o takich rzeczach, mów mi po imieniu… Słyszysz? Proszę. Bardzo mi na tym zależy.
Coś w tonie jego głosu poruszyło ją do głębi i sprawiło, że tym razem nie miała serca zaprotestować. Pokiwała głową akceptująco.
– W porządku.
– W porządku, Majk – podpowiedział jej nalegająco.
– W porządku, Majk – powtórzyła szeptem.
– Grzeczna dziewczynka – uśmiechnął się z satysfakcją, puścił jej dłoń, wycofał się i znów rozsiadł się w swoim fotelu. – Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz…
Iza obserwowała, jak jego głowa, skołowana gwałtownymi zmianami pozycji, opada co chwila bezwładnie na oparcie fotela, on zaś wkłada coraz większy wysiłek w to, by utrzymać ją w pionie.
„I tak jutro nic nie będziesz z tego pamiętał, przyjacielu” – pomyślała z lekkim politowaniem. – „Jesteś nawalony jak stodoła…”
– To kim jest w końcu ta kobieta, którą ci przypominam? – zagadnęła od niechcenia.
– A jak myślisz? – westchnął, znów ku jej wielkiemu niezadowoleniu sięgając po szklankę z brandy i wychylając z niej do dna porządnego łyka.
– Myślę, że to ktoś analogiczny do mojego… Misia – powiedziała cicho.
Majk powolnym, nieskoordynowanym ruchem wlał sobie do szklanki resztę brandy, która wypełniła naczynie aż po same brzegi, po czym zakręcił pustą butelkę i odstawił ją na podłogę obok swojego fotela.
– Jak on ma na imię? – zapytał zdziwiony. – Michał?
– Tak – odparła smutno. – Michał.
– Coraz lepiej – pokiwał głową Majk, schylając się nad swoją szklanką i zsiorbując z wierzchu nadmiar płynu. – Sorry, że tak świńsko chleję, coś mi się za ostro polało… ale sytuacja już opanowana. Michał, powiadasz. Te imiona to jakieś kolejne wariactwo…
Zamilkł na chwilę i zamyślił się, kiwając melancholijnie głową.
– Okej, a wracając do tematu – podjął znienacka, przechylając się znów przez blat w stronę Izy. – Pytałaś, kogo mi przypominasz. Powiem ci to, co się będę krył… zresztą sama już się domyśliłaś. Kobieta, z którą mi się kojarzysz, chociaż za cholerę nie rozumiem, skąd to się bierze… ta kobieta… to jedyna kobieta, na której mi w życiu zależało… jedyna, którą kiedykolwiek kochałem. Jedyna, rozumiesz? – dodał z naciskiem. – Drugiej takiej już w moim życiu nie będzie… nigdy.
– Rozumiem – pokiwała głową, przyglądając się z zafascynowaniem niezwykłemu wyrazowi wzruszenia, jakim w ciągu zaledwie kilku sekund oblekła się jego przytępiona od alkoholu twarz. – Dokładnie tak sobie pomyślałam… szef sam to zresztą zasugerował.
– Majk – przypomniał jej z nutą zniecierpliwienia w głosie.
– Majk – powtórzyła z przepraszającym uśmiechem. – Wybacz… to przyzwyczajenie.
– Okej – westchnął. – Mówisz, że mnie rozumiesz? Może i tak. Widzę, jaką masz minę, kiedy o nim mówisz… Może rzeczywiście rozumiesz mnie jak nikt inny, bo sama to przeżywasz… w pewnym sensie. On zresztą też poniekąd mnie rozumie…
– On? – zdziwiła się Iza. – Czyli kto?
– Nasz dziadek – wyjaśnił. – Stary frajer Szczepek.
– Ach…
– Tak – pokiwał głową w zamyśleniu. – Niewielu jest takich facetów na świecie. Takich jak ja i on… Takich, którzy naprawdę wiedzą, co to znaczy kochać w życiu tylko jedną, jedyną kobietę. Chociaż nie, źle mówię – zreflektował się. – To przecież wie niejeden, nawet ten osioł Pablo, który nigdy mnie w tym względzie nie rozumiał, aż w końcu olśniło go, jak mu taka jedna gwiazdeczka spadła z nieba na ten zakuty łeb… Ale tylko tacy faceci jak ja i dziadek wiedzą, co to znaczy tę swoją jedyną kobietę nie tylko kochać… ale i stracić.
– Stracić – powtórzyła szeptem Iza, patrząc na niego z niepokojem. – Czyli że ona…
– Nie – pokręcił głową, pociągając kolejnego łyczka brandy. – To nie jest na szczęście powtórka z historii Hani. Ta moja żyje i ma się znakomicie, dokładnie tak jak twój Romeo. Jest piękna, spełniona i bardzo szczęśliwa… Ma męża, którego kocha z wielką wzajemnością, i małą, cudowną córeczkę. Śliczną jak ona…
– Ach! – szepnęła Iza. – Więc jest z kimś innym… rozumiem… Ale co się stało, że?… – urwała, nie wiedząc, jak sformułować pytanie.
– Że nie jest ze mną? – uśmiechnął się Majk, wpatrując się mętnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń ponad jej głową. – Sam od lat zadaję sobie po nocach to pytanie. I mam na nie tylko jedną odpowiedź… smutną ale prawdziwą. Po prostu nigdy mnie nie kochała.
– Nigdy? – szepnęła jakby z niedowierzaniem Iza.
– Nigdy – westchnął. – Chociaż wiem, że gdyby nie poznała tamtego, miałbym u niej wielkie szanse. Znamy się od dziecka, wychowywaliśmy się razem od podstawówki…
– To tak jak… ja i on – nie mogła powstrzymać uwagi Iza, uderzona tą kolejną analogią.
Majk rzucił na nią krótkie, uważne spojrzenie, po czym znów zapatrzył się gdzieś w dal.
– Mam podstawy myśleć, że gdyby nie on… mogłaby pokochać mnie – ciągnął po chwili melancholijnym tonem. – Wszystko szło w tę stronę, był nawet czas… wcale nie taki krótki… kiedy byłem tak cholernie szczęśliwy, że mógłbym góry przenosić. Wierzyłem, że muszę po prostu poczekać… że jeśli będę wierny i wytrwały, zdobędę w końcu jej wzajemność, a wtedy dam jej takie szczęście, że ani przez sekundę nie pożałuje, że mnie wybrała… Ale jednak nie dostałem tej szansy. Tamto było jak jakiś pieprzony piorun… coup de foudre – wymówił całkiem niezłą francuszczyzną.
– Coup de foudre – powtórzyła szeptem z idealnym akcentem Iza.
– Właśnie – pokiwał głową. – Studiujesz ten cholerny francuski, więc wiesz, co to jest. On zdobył w pięć minut to, o co ja musiałbym walczyć latami… Zakochała się w nim na moich oczach, pod moim bokiem, aż sam czułem, jak sypały się te przysłowiowe iskry… Widziałem to po niej od razu, wystarczył mi rzut oka, kiedy na niego patrzyła… ech! – pokręcił głową i wychylił resztkę brandy ze szklanki, którą zatrzymał pustą w dłoni. – Możesz sobie wyobrazić, jak mnie skręcało z zazdrości. Ale co mogłem zrobić?… Nic.
– Nic – westchnęła Iza, przyglądając mu się ze współczuciem. – Zupełnie nic. I skąd ja to znam?… – dodała bardziej do siebie niż do niego.
– Wyszła za niego parę lat temu – mówił dalej coraz mniej wyraźnym głosem Majk, zagłębiając się mocniej w fotelu i jakby osuwając się w nim. – Musiałem być na ich ślubie jako przyjaciel rodziny, szczerzyć zęby jak kretyn i udawać, że świetnie się bawię, chociaż w środku byłem sztywnym trupem. Po tej imprezie zbierałem się do kupy chyba ze trzy miesiące… dopiero wtedy dotarło do mnie, że to się stało naprawdę… i że to koniec. Wyjechała z nim za granicę… jest bardzo szczęśliwa, to w końcu najważniejsze… tak… najważniejsze. A ja zostałem tutaj… jak przerąbany na pół… Z firmą, którą założyłem tylko z myślą o niej i o naszej wspólnej przyszłości… z jej obrazem w pamięci… Ten obraz już mi się nigdy nie zatrze we łbie, wiem o tym, jestem tego pewien. Ona myśli, że już dawno mi przeszło… i nawet chcę, żeby tak myślała. Inni też… Ale prawda jest taka, że ja jej nie zapomnę już nigdy… nigdy, elfiku… nigdy! Zawsze będę ją kochał… jak ostatni idiota… jak frajer…
Jego głos załamał się przy ostatnich słowach i uwiązł mu w gardle, pusta szklanka wypadła mu z ręki i z hukiem rozbiła się na podłodze, a jego głowa zwisła bezwładnie na podłokietniku fotela. Wystraszona Iza zerwała się ze swojego miejsca i podbiegła do niego, ruchem stopy odgarniając na bok kawałki rozbitego szkła, by móc przy nim bezpiecznie przyklęknąć. Jej serce zalało gorące współczucie dla tego sympatycznego i lubianego przez wszystkich, a tak bardzo nieszczęśliwego człowieka… człowieka, który wiedziony jakimś niewytłumaczalnym instynktem, tak bezbłędnie wyczuł w niej siostrzaną duszę, a dziś upił się specjalnie po to, by odkryć przed nią tę głęboko skrywaną tajemnicę swego życia. Smutną tajemnicę, jakże podobną do tej, którą ona sama nosiła w swoim sercu…
„On jest taki jak ja” – błysnęło jej w głowie. – „Kocha ją dokładnie tak samo jak ja Misia… tak samo wiernie i tak samo beznadziejnie…”
– Majk? – wyszeptała z niepokojem, w odruchu współczucia chwytając go za ramię i zaglądając mu w twarz, by sprawdzić, czy jest przytomny. – Majk, wszystko w porządku?
– W porządku, elfiku – wymamrotał, otworzył mętne oczy i uśmiechnął się do niej swym zwyczajnym, nieco cwaniackim uśmiechem. – Wcale nie jestem pijany…
– Nie, ani trochę – mruknęła z pobłażaniem, starając się ułożyć wygodniej na oparciu fotela opadającą mu wciąż bezwładnie na bok głowę. – Przecież prawie nic nie piłeś…
– Nie piłem – przyznał bełkotliwie. – Tylko odrobinę, dla kurażu… Bo musiałem pogadać z elfikiem… musiałem wreszcie pogadać z moim małym, niedobrym elfikiem…
Iza westchnęła z dezaprobatą, ułożyła mu jeszcze raz głowę w jak najwygodniejszej pozycji i upewniwszy się, że leży na fotelu w miarę stabilnie, zebrała szybko w obie dłonie walające się po podłodze co większe odłamki szkła, po czym wybiegła z gabinetu w poszukiwaniu pomocy.
***
– Okej, przytrzymaj mu tylko głowę – powiedział do Izy Chudy, który, pochylony nad leżącym bezwładnie na fotelu Majkiem, szykował się właśnie do dźwignięcia go w górę. – A ty, Antek, otworzysz nam drzwi i pomożesz mi załadować go do auta… No… uwaga… raz! Bierzemy go!
– Odwal się, Chudy – warknął niemrawo Majk, wyrywając mu się niespodziewanie z uścisku i siadając o własnych siłach na fotelu. – Pogrzało cię? Nic mi nie jest, trochę tylko mnie przyćmiło… Prawie nic nie wypiłem.
– Spoko, szefie – odparł stoicko Chudy, puszczając do rozbawionego Antka porozumiewawcze oko. – Przecież wiem… Ale i tak odwieziemy szefa do domu, już późno się robi. Sam szef wstanie czy pomóc trochę?
– Sam wstanę, frajerze – oznajmił dumnie Majk, gramoląc się w fotelu. – Jestem trzeźwy jak świnia, rękę mam jak, kurde… chirurg…
Przy ostatnim słowie podniósł się do pionu, jednak natychmiast złapał się za głowę i zatoczył się na biurko, potrącając stojącą przy fotelu pustą butelkę po brandy, która z hukiem potoczyła się po podłodze w kąt. Iza cichutko podążyła za nią, podniosła ją i odstawiła na bezpieczne miejsce za szafką na klasery, podczas gdy Chudy silnym ramieniem podtrzymał lecącego już na podłogę Majka, postawił go z powrotem na nogi i na wpół bezwolnego poprowadził w stronę wyjścia.
– Dobra, szefie, jedziemy do domu – powiedział stanowczo, sięgając na jedno ze stojących pod ścianą krzeseł po leżącą tam jego skórzaną kurtkę. – Da szef kluczyki od opla i robimy desant do łóżka, czas trochę się przespać.
– Nic mi nie jest, frajerze – zaprotestował niewyraźnie Majk, pozwalając jednak założyć sobie kurtkę i poprowadzić się bez oporu w stronę drzwi. – To tylko parę szklaneczek… Pestka. Kluczyki mam w którejś kieszeni, wymacaj sobie, w której…
– Iza, co on się tak nawalił? – zapytał półgłosem Antek, kiedy oboje szli za Chudym i Majkiem w stronę kuchni, gdzie znajdowało się tylne wyjście z podziemia prowadzące na podwórze kamienicy. – Widziałem go niecałą godzinę temu, trochę sobie pociągał, ale z umiarem i wyglądał normalnie… Nie mów, że w pół godziny wyżłopał całą tę nową brandy, którą mu przyniosłem?
– Niestety – potwierdziła smutno Iza, patrząc od tyłu ze ściśniętym sercem na chybotliwy, nieskoordynowany chód Majka. – Wypił wszystko, do ostatniej kropelki. Próbowałam mu to zabrać, ale nie pozwolił… Pił szklankę po szklance, gadał całkiem normalnie i nagle tak go zgasiło. Prawie że z minuty na minutę.
– On tak właśnie ma – pokiwał głową Antek. – Łeb ma twardy, ale jak przegnie, to go rozwala w pięć minut. To nie pierwszy raz… Co prawda rzadko mu się to zdarza, ale zdarza się niestety… Słuchaj, Iza, pojechałabyś z nimi? – poprosił. – Wiem, że jesteś już po godzinach, ale ja nie mogę, ktoś musi za niego ogarnąć teren, mamy jeszcze ponad dwie godziny do zamknięcia lokalu… Chudy będzie prowadził, ale musi być z nim ktoś jeszcze i pilnować szefa w drodze, nie wiadomo, co mu odwali. Pojedziesz?
– Pojadę – zgodziła się natychmiast. – Nie ma sprawy, byle Chudy potem odstawił mnie tutaj z powrotem. Nie wiem, czy z innego punktu miasta będę umiała sama trafić do domu po nocy…
– Nie, no jasne, że cię odstawi, musi tu przecież wrócić. Tylko szefa trzeba zapakować do wyra… jak już zaśnie, to będzie kimał jak dziecko. Moglibyśmy położyć go na kozetce w gabinecie, ale widać, że zaraz go ostro rozbierze, lepiej, jak już będzie w domu, pośpi sobie spokojnie do rana… Ciekawe, co mu dzisiaj odbiło, że aż tak zakirał? Nie było powodu… Dobra, nieważne, leć się ubrać, Iza, i przyjdź przez kuchnię na górę. My z Chudym w międzyczasie zapakujemy go i czekamy na ciebie przy samochodzie.
– Okej – skinęła głową i bez zastanowienia pobiegła do szatni kelnerek.
„Zwariował, żeby aż tak się urąbać…” – myślała z niepokojem, zakładając szybko buty i płaszcz. – „Najgorsze, że to trochę moja wina, skoro musiał spruć się brandy, żeby porozmawiać ze mną o tych podobieństwach… W sumie dotąd zachowywałam się tak, że faktycznie nie dało się ze mną gadać… ale skąd miałam wiedzieć, że to dla niego takie ważne? Jutro i tak nie będzie nic pamiętał, tego się trzymajmy, ja zresztą jestem w pracy dopiero w piątek, więc sprawa ucichnie i rozmyje się do tego czasu. A jednak tak mi go szkoda… taki fajny facet! I taką ma w życiu beznadzieję, takie żałosne bagno… zupełnie jak ja.”
Westchnęła, wyciągnęła z kieszeni czapkę i szalik i zakładając je w locie, pobiegła do kuchni, gdzie młoda kucharka Eliza wydawała właśnie Gosi i Klaudii jakieś spóźnione zamówienia. Wszystkie trzy zerknęły z zaciekawieniem na wychodzącą pośpiesznie tylnym wyjściem Izę i wymieniły zdezorientowane spojrzenia.
Zimne, pachnące śniegiem powietrze przyjemnie ochłodziło jej twarz i wyostrzyło skołowane zmysły. Antek, zgodnie z umową, czekał już przy gotowym do jazdy ciemnozielonym oplu astrze Majka, za którego kierownicą siedział Chudy.
– Walnęliśmy go na tył – wyjaśnił jej szybko Antek. – Usiądź koło niego i pilnuj, żeby nie robił numerów. Powinien być grzeczny, ale jakby co, ostrzegaj od razu Chudego, żeby miał czas gdzieś się zatrzymać i go ogarnąć. Już dwa razy zdarzyło się, że dostał szału po brandy… Odstawicie mu samochód i wrócicie z Chudym na piechotę, to nie jest daleko.
– Okej – skinęła posłusznie głową Iza, wsiadając do auta przez tylne drzwi, które uprzejmie otworzył przed nią Antek.
W ciemnym wnętrzu dostrzegła nieruchomą sylwetkę Majka z odchyloną głową wspartą na zagłówku. Sięgnęła po pas bezpieczeństwa, zaś Antek zatrzasnął za nią drzwi, co stało się dla Chudego sygnałem do rozpoczęcia jazdy.
– Lecimy – oznajmił, zawracając na ciasnym placyku.
Reflektory auta omiotły świetlną smugą podwórze, odbijając się ciemnych o tej porze oknach kamienicy. Wyjechali przez wąską bramę na uliczkę, na której trzy miesiące wcześniej Iza była świadkiem pamiętnej sceny kłótni pana Szczepana z Majkiem. Z tym samym Majkiem, którego teraz odwoziła z Chudym do domu po sesji wzajemnych, jakże intymnych wyznań… co prawda wyznań składanych po pijaku, o których on jutro nie będzie już pamiętał… lecz mimo wszystko czyż nie było to znamienne?
„Jakiś ślepy los przyciągnął nas wtedy wszystkich troje w jedno miejsce” – dumała, zerkając przez szybę na niezapomniany chodnik na tyłach kamienicy. – „Chociaż… czy na pewno ślepy? Może spotkaliśmy się we trójkę po to, żeby pomóc sobie wzajemnie? Albo chociaż porozmawiać z kimś, kto umie zrozumieć…”
– Elfiku? – zamamrotał Majk, przechylając głowę w jej stronę. – Jesteś tu?
– Jestem, szefie – odparła uspokajająco.
– Majk – poprawił ją z wyrzutem.
– Majk – powtórzyła posłusznie, pozwalając, by oparł skołowaną głowę na jej ramieniu.
Głowa ta zaciążyła na nim jak ołów. Czuła teraz wyraźnie opary brandy, które wydychał i które mieszały się z innym znanym jej zapachem – z delikatnym zapachem wody kolońskiej, który dotąd już dwa razy pochwyciła w jego obecności. Przypomniała sobie swą niedawną wizję z dzieciństwa z nieżyjącym ojcem w tle i serce ścisnęło jej się niespodziewanym wzruszeniem…
W ciemności poczuła, jak Majk wyszukuje po omacku jej dłoń i ściska ją kurczowo w swej ciągle gorącej i wilgotnej od potu dłoni. Nie protestowała, domyślając się, jakie emocje musiała rozbudzić w nim dzisiejsza rozmowa na temat, który niewątpliwie dusił w sobie od wielu lat, podobnie jak ona… a był przecież od niej o dobre dziesięć lat starszy! Jakim cudem tak bezbłędnie ją rozszyfrował i wyczuł w niej lustrzane odbicie własnej duszy? Pomna tego, że nazajutrz niczego nie będzie pamiętał, lecz teraz niewątpliwie potrzebuje jakiejś formy kontaktu z drugim człowiekiem, bez oporu splotła palce z jego palcami, dodatkowo gładząc go delikatnie drugą dłonią po nadgarstku.
– Spokojnie, Majk – mówiła łagodnie, opierając odruchowo policzek o jego spoczywającą na jej ramieniu głowę w czarnej czapce. – Niczego więcej nie musisz mi tłumaczyć, ja cię doskonale rozumiem. Jesteśmy tacy sami… jak to powiedziałeś? Wierni jak idioci… oboje tkwimy w dokładnie takim samym bagnie. Ja też kocham go tak mocno jak ty ją… Do końca życia, beznadziejnie i nieuleczalnie…
– Nieuleczalnie… – powtórzył jak echo.
– Tak, właśnie tak – zniżyła jeszcze bardziej głos, by zajęty prowadzeniem samochodu Chudy nie mógł usłyszeć ani słowa. – Ja też dławię to w sobie i z nikim nie mogę szczerze o tym porozmawiać, nawet z własną siostrą… bo nikt nie zdołałby tego pojąć… Pukaliby się tylko po głowie i staraliby się wyperswadować mi to racjonalnymi argumentami. Dlatego uwierz mi… wiem, jak to jest. Wiem, co czujesz i jak ci z tym ciężko. Mam dokładnie to samo. Dla mnie na świecie istnieje tylko on, on jeden… Z nikim innym nie umiałabym się już związać, bo mogłabym tylko bez sensu kogoś skrzywdzić. Nie potrafiłabym już nikogo pokochać tak mocno, zresztą… nawet bym nie chciała – głos zadrżał jej lekko, poczuła przy tym, że Majk kiwa potwierdzająco głową. – To już by nie było to samo, jakiś odgrzewany kotlet z drugiej ręki… Czegoś zawsze by mi w tej osobie brakowało, bez przerwy porównywałabym ją do niego, szukałabym go w niej… Pan Szczepcio też tak miał… A każdy przecież zasługuje na to, żeby być kochanym na wyłączność, dla siebie samego. Ja już nikomu innemu nie umiałabym tego dać… Wiem, że to brzmi bardzo głupio, bo mam dopiero niecałe dwadzieścia dwa lata, ale w środku jestem dużo starsza. Kocham go jak wariatka już od piętnastu lat, to więcej niż połowa mojego życia…
Mówiła coraz swobodniej, otwierając stopniowo swą duszę jak dotknięty porannym promieniem słońca kwiat, który z początku nieśmiało, a potem coraz ufniej rozchyla swe ściśnięte płatki… Ta niespodziewana okazja wyrzucenia z siebie tak długo ukrywanych uczuć, odkrycia ich wreszcie przed drugą osobą – nawet jeśli (lub właśnie dlatego, że) osoba ta nie była obecnie w pełni przytomna – sprawiła, że pękła w niej jakaś tama. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przestała bać się mówić o Michale… przy tym odurzonym alkoholem, ściskającym gorączkowo jej dłoń Majku przestała bać się szczerości, wyczuwając w nim bratnią duszę i towarzysza niedoli, który sam również musiał przecież przełamać wstyd i męską dumę, by poruszyć z nią taki delikatny temat…
– Ja też w pewnym sensie go straciłam – ciągnęła w zamyśleniu, nie przestając mechanicznym gestem gładzić jego dłoni. – To jeszcze nie jest aż tak beznadziejne jak u ciebie, może kiedyś go odzyskam… żyję tą nadzieją i nie chcę się jej wyrzec… Ale z drugiej strony muszę być realistką. Muszę liczyć się z tym, że to już nigdy nie wróci i że na zawsze zostanę sama. To mnie zresztą nawet jakoś szczególnie nie martwi, wolę to, niż być z kimś innym, kogo nie umiałabym tak kochać jak jego… Ale mimo wszystko chciałabym być pożyteczna, w jakiś sensowny sposób przeżyć to życie… zrobić coś dla ludzi…
Majk słuchał w milczeniu, przy każdym zdaniu kiwając tylko głową wspartą na jej ramieniu, jakby chciał jej na bieżąco potwierdzać, że myśli tak samo. Samochód jechał teraz pustymi ulicami, miarowy szum silnika uspokajał i koił ich nerwy. Iza wyczuła, że jego spięte dotąd mięśnie ręki rozluźniają się stopniowo; przestał już gnieść kurczowo jej dłoń i zwolnił uścisk palców, jednak nie wycofał ich, pozwalając nadal gładzić się po nadgarstku i wierzchu dłoni.
– Tak, elfiku – zamruczał po długiej chwili ciszy, niewyraźnie artykułując słowa. – Jest dokładnie tak, jak mówisz. Wiedziałem, że jesteś taka jak ja, czułem to jakoś… A niech to diabli… Tak mi dzisiaj źle… i tak cholernie dobrze…
Iza w lot pojęła myśl, jaką chciał jej przekazać, gdyż i ona czuła to samo. Oto po raz pierwszy od jakże długiego czasu mogła porozmawiać z kimś otwartym tekstem o tym, co dręczyło jej duszę i stanowiło centrum jej wewnętrznego życia… Choć temat był ciężki i bolesny, możliwość jego poruszenia przyniosła jej dziwny spokój, zredukowała jakieś zadawnione, podskórne napięcie. Tych kilka zdań wygłoszonych do kogoś, o kim wiedziała, że nie tylko jej nie wyśmieje, ale też rozumie ją w stu procentach, gdyż sam przeżywa to samo, wystarczyło jej, by poczuć wielką ulgę, jakby ktoś zdjął z jej ramion połowę ciężaru, pod którym uginała się od lat…
Auto wjechało w wąską uliczkę między jakimiś blokami i zatrzymało się. Chudy odwrócił się do tyłu, spojrzał na Izę i ruchem głowy wskazał na Majka.
– Śpi? – zapytał zniżonym głosem.
– Nie śpię, frajerze – oznajmił mu z urazą Majk, podnosząc głowę, nim Iza zdążyła się odezwać. – Ja nigdy nie śpię o tej porze, zapomniałeś o tym?
– Jasne, szefie – uśmiechnął się lekko Chudy. – Tak tylko zapytałem. Dobra, Iza, wysiadamy… Będzie transport na trzecie piętro bez windy.
– Sam się transportuj – mruknął Majk, po czym rozpiął sobie pas bezpieczeństwa i otworzył drzwi, próbując wygramolić się o własnych siłach z samochodu.
Chudy, który wysiadł już i podszedł do jego drzwi, pomógł mu się wyprostować i podparł go z jednej strony, Iza podtrzymała go pod ramię z drugiej, po czym oboje powoli poprowadzili go ośnieżoną alejką do drzwi klatki schodowej jednego z pobliskich bloków. Ponieważ Majk, pomimo mocno plączących się nóg, uparł się, że wejdzie po schodach sam, dotarcie na docelowe trzecie piętro zajęło im prawie kwadrans. Chudy wyszukał w jego kieszeni klucze i wprawnie otworzył drzwi.
Weszli do niewielkiego mieszkania z przedpokojem wykończonym w ciemnym drewnie, które Chudy musiał już doskonale znać, gdyż po zdjęciu kurtek i butów bez zastanowienia skierował kroki Majka do jednego z pokoi, gdzie znajdowało się duże, przykryte kolorową kapą łóżko. Na stojącym pod ścianą fotelu leżało kilka luźno rzuconych ciuchów, a na stoliku przy oknie stała filiżanka z niedopitą kawą, jednak ogólnie w sypialni panował całkiem przyzwoity porządek.
– Iza, idź poszukaj w kuchni jakiejś wody mineralnej – polecił jej Chudy, usadzając troskliwie Majka na brzegu łóżka. – Ja pomogę szefowi się rozebrać.
– Sam się rozbiorę, patałachu – zaprotestował natychmiast Majk. – Jeszcze nie jestem taki nawalony, żeby gaci sobie nie umieć ściągnąć…
Po czym na dowód prawdziwości swych słów niezwłocznie wyciągnął się w poprzek łóżka i przystąpił do rozpinania paska u spodni, co szło mu to, oględnie mówiąc, dość opornie… Iza wymieniła z Chudym na wpół sceptyczne, na wpół rozbawione spojrzenia i posłusznie ruszyła na poszukiwanie kuchni, do której po chwili trafiła bez kłopotu. Było to niewielkie, wręcz ciasne pomieszczenie, jednak jego znakomite wyposażenie wyraźnie wskazywało na to, że gospodarz nie tylko zna się na fachu kulinarnym, ale również nie stroni od praktykowania go na co dzień.
„W jego przypadku przynajmniej nie można powiedzieć, że szewc chodzi bez butów” – uśmiechnęła się do siebie Iza, rozglądając się za wodą mineralną, której całą zgrzewkę znalazła szybko na półce obok lodówki. – „Kuchnia pierwsza klasa, trochę przyciasna, ale jak na kawalerskie gospodarstwo właściwie w sam raz… a do tego porządek aż miło. Ciekawe, gdzie trzyma szklanki… obstawiam, że w jednej z tych szafek.”
Kiedy wróciła z wodą i szklanką do sypialni, Majk leżał już rozebrany i zapakowany pod kołdrę, z zamkniętymi oczami i rozsypaną na poduszce ciemnoblond czupryną. Chudy kończył właśnie układanie jego ubrań na oparciu krzesła.
– O, dzięki! – rzucił na widok Izy, przejmując od niej wodę, po czym nachylił się nad łóżkiem. – Zostawimy szefowi tę wodę pod ręką, bo w nocy pewnie zdrowo szefa przesuszy… Tu postawię, koło samego łóżka. Słyszy szef?… I zostawiam tu też kluczyki od opla. A my już zmiatamy – dodał, wskazując Izie, by poszła przed nim do drzwi. – Tom chciał wyjść po północy, muszę go zmienić, a na piechotę spokojnie zajmie nam to z pół godziny…
– Iza? – odezwał się nagle słabym głosem Majk, nie otwierając oczu.
– Tak, szefie? – odwróciła się natychmiast, podeszła i pochyliła nad nim. – Coś podać?
– Nie – szepnął. – Chcę ci tylko powiedzieć, że… dzięki. Dzięki, elfiku…
Iza nachyliła się nad nim mocniej, z trudem powstrzymując się, by w spontanicznym odruchu braterstwa dusz nie pogłaskać go po rozrzuconych na poduszce włosach. Nie chciała jednak wykonywać takich poufałych gestów przy Chudym, który czekał cierpliwie przy drzwiach, nie spuszczając z nich uważnego i nieco podejrzliwego wzroku.
– Nie ma za co – odszepnęła więc tylko, nie do końca pewna, czy jeszcze ją słyszy. – Ja też dziękuję ci za tę rozmowę. Śpij dobrze… Majk.
Nie odpowiedział. Oddychał teraz równo i coraz głębiej, z niedogolonym policzkiem wtulonym w poduszkę, spokojny jak śpiące dziecko… Iza uśmiechnęła się leciutko, poprawiając troskliwie kołdrę, która zsunęła mu się z jednej strony z nagiego ramienia. Zgasiwszy mu światło, oboje z Chudym wycofali do przedpokoju, a następnie na klatkę schodową, zamknęli za sobą drzwi wejściowe na zamek samozatrzaskowy, po czym zeszli po schodach, wyszli z bloku i na piechotę ruszyli w drogę powrotną w kierunku śródmieścia. Zbliżała się już północ, lecz mróz zdawał się odpuszczać, jakby ustępował pola wyczuwalnej już w powietrzu, nadchodzącej powolutku wiośnie.