Anabella – Rozdział XIX

Anabella – Rozdział XIX

– Damską toaletę będziemy mieć dopiero w poniedziałek – oznajmiła Basia Izie i Oli, które standardowo zameldowały się o dwudziestej na nocną zmianę. – Miała być dzisiaj, ale ekipa nie wyrobiła się z jakimiś listwami czy czymś takim… W poniedziałek rano to skończą i odbierzemy, a zabiorą się za męską, więc z kolei tę nową damską trzeba będzie podzielić na dwie części. Do końca kwietnia mają być zrobione obie… Tak czy inaczej, gdyby klienci pytali, to dzisiaj jeszcze wszystko działa po staremu.

– Rozumiemy – pokiwała głową Iza. – Tak będziemy im mówić.

– A koktajl Krawczyka bez zmian, osiemnastego maja? – upewniła się Ola.

– Tak, zaproszenia już podobno poszły – potwierdziła Basia. – Jako kelnerki wszystkie tego dnia mamy być bezwzględnie na miejscu, dostaniemy nawet jednakowe sukienki. Od początku do końca mamy być do pełnej dyspozycji, więc poukładajcie sobie wszystko tak, żeby nic wam w tym czasie nie wypadło. Szef i tak będzie musiał dobrać parę osób z zewnątrz, w tym ochroniarzy… chociaż z tego, co wiem, Krawczyk ma mu podrzucić kilku swoich. Ogólnie szykuje się impreza z VIP-ami, jakiej w tej knajpie chyba jeszcze nigdy nie było. Przynajmniej odkąd ja tu pracuję…

Była środa, wielkimi krokami zbliżała się Wielkanoc i nazajutrz Iza miała jechać na kilkudniową świąteczną przepustkę do Korytkowa. W pracy kelnerki nabrała już takiej wprawy, że działała w pełni rutynowo, zresztą nawet nie miała czasu zastanawiać się nad tym, ani tracić energii na niepotrzebny stres. Dodatkowe obciążenie godzinowe w pasmie nocnym Anabelli poskutkowało w jej planie dnia tak całkowitym brakiem czasu, że po wykonaniu wszystkich codziennych czynności, w tym przygotowaniu się do zajęć i sprawdzianów na uczelni, zasypiała natychmiast, ledwie przykładała głowę do poduszki. Czasami tylko słuchała przed snem radia w języku francuskim, wybierając głównie stacje belgijskie, by osłuchać się z akcentem przed zapowiedzianą przez Lodzię wizytą Belgów, przy czym najczęściej już po kwadransie audycji niepostrzeżenie morzył ją sen.

Chroniczne zmęczenie jednak nie tylko jej nie przeszkadzało, ale wręcz w pewnym sensie stało się jej sprzymierzeńcem. Jej młody organizm szybko przyzwyczaił się do intensywnego trybu działania, a poczucie, że nie traci ani chwili czasu, znacząco podnosiło jej morale. Nie bez znaczenia było też to, że dzięki napiętemu harmonogramowi nie miała za wiele czasu na to, by rozmyślać o milczącym wciąż Michale…

– Dziwne, że Krawczyk tak się uparł akurat na nas – zauważyła Ola. – W sumie tu jest ciasno, nie mówiąc już o parkingach… Gdzieś pod miastem miałby o wiele wygodniej.

– Ma do nas ewidentną słabość – uśmiechnęła się Basia. – Tych milionerów nigdy nie rozgryziesz… Może wiąże z Anabellą jakieś dobre wspomnienia? A może…

– Powiedziałem raz i koniec dyskusji! – rozległ się za ścianą, przy wejściu na zaplecze, podniesiony, poirytowany głos Majka. – I nie fikaj mi, Antek, bo porozmawiamy inaczej. Robicie to, co mówię, obaj z Chudym, o północy was rozliczam.

– Ale, szefie, ja tu mam zobowiązania – odpowiedział mu perswazyjnym tonem głos Antka. – Obiecałem klientom, że…

– Ani słowa! – huknął Majk. – Za minutę obydwaj meldujecie się u mnie po instrukcje. A zobowiązania przekaż Basi, dziewczyny to załatwią.

Basia, Iza i Ola wymieniły znaczące spojrzenia.

– Szef znowu nie w humorze – szepnęła Basia, kręcąc głową.

– I znowu wyżywa się na Antku – odszepnęła Ola. – Upatrzył go sobie ewidentnie…

– Bo Antek sam sobie winien – zauważyła Basia. – Po co mu się stawia? Dobra, chodźmy, dziewczyny, lecimy na salę, trzeba zwolnić Klaudię i Gosię.

Wychodząc z zaplecza na salę, wpadły na Antka i Chudego, którzy z dość niewyraźnymi minami zmierzali na rozmowę z szefem.

– Co wyście tam znowu nawywijali, chłopaki? – zaczepiła ich półgłosem Basia.

– E, nie pytaj! – machnął ręką Antek. – Znowu coś go ugryzło, dym robi o byle co… Pogadamy za chwilę, będę miał do ciebie prośbę, ale teraz musimy lecieć do niego, zanim jeszcze bardziej się wpieni…

– Jasne, lećcie – westchnęła Basia i wszystkie trzy udały się na salę.

„Rzeczywiście, jakiś zły chodzi od kilkunastu dni” – myślała Iza w trakcie obsługi zamówień. – „Nawet na pana Szczepcia nakrzyczał ostatnio, aż się biedak popłakał… Ale w sumie miał rację, bo on znowu gorzej wygląda i naprawdę powinien jak najszybciej zrobić te badania, a ciągle tak się upiera… A Misio nadal nie dzwoni” – westchnęła. –„Może jeszcze nie wrócił do Lublina? Tylko że nawet jeśli, to co z tego? Zadzwonić można skądkolwiek… Ech, po co ja się łudzę? Głupia jestem i tyle. Przecież gołym okiem widać, że mu nie zależy. Rozmyślił się. To takie w jego stylu…”

Milczenie Michała, tym boleśniej odczuwane po kilku dniach cudownej lecz znów coraz bardziej blednącej nadziei, było najważniejszą, choć nie jedyną rysą na jej skądinąd spokojnym i uregulowanym życiu. Drugim zmartwieniem było pogarszające się znów z tygodnia na tydzień zdrowie pana Szczepana, który, o ile wyraźnie słabł fizycznie, o tyle nabierał coraz większego uporu i stanowczości w kwestii poddania się badaniom. Mimo że problem ten Iza w teorii dzieliła z Majkiem, od końca lutego nie tylko ani razu nie spotkali się u staruszka, odwiedzając go każde na własną rękę, ale nawet nie rozmawiali o im dłużej podczas swych przelotnych kontaktów w pracy. Majk, który po nieudanej próbie zapisania pana Szczepana do prywatnej kliniki wydawał się mocno zniechęcony jego irracjonalnym oporem, nie nawiązywał do tego tematu i ogólnie w ostatnim czasie chodził dziwnie poirytowany, co sprawiało, że ekipa Anabelli, łącznie z Izą, na wszelki wypadek schodziła mu z drogi.

Dziś było podobnie. Główną ofiarą złego humoru szefa stał się Antek, który przeciwstawił mu się w jakiejś tajemniczej kwestii, oraz Chudy, który, jak się zdawało, oberwał tylko rykoszetem za wtrącanie się w nieswoje sprawy. Tak czy inaczej cały zespół działał tego wieczoru w lekkim napięciu, przekazując sobie półgębkiem informację, że szef siedzi u siebie wściekły i lepiej nie wywoływać go z gabinetu niczym przysłowiowego wilka z lasu. Na szczęście klientów nie było dużo i pod pieczą Basi wszystko działało jak w zegarku, a przed północą gości ubyło na tyle, że Iza i Ola znalazły nawet chwilę czasu na to, by usiąść spokojnie przy barze i pogawędzić z Wiktorią.

– Wziął butelkę brandy – oznajmiła im poufnym tonem barmanka. – Znowu żłopie, ja wam mówię, że to się kiedyś źle skończy.

– Pełną butlę wziął? – zaniepokoiła się Iza. – Ile dokładnie?

– Połówkę – sprecyzowała Wiktoria. – Antek mówi, że nie ma szans, żeby mu to zabrać. Szykują się już z Chudym na awaryjny transport…

– Niedobrze – szepnęła Iza.

– Zabronił komukolwiek wchodzić do siebie bez ważnego powodu – ciągnęła półgłosem Wiktoria. – A jak tak mówi, to wiadomo… tankuje na umór. Ciekawe, co go tak ugryzło tym razem?

– Może to przez tamtą laskę? – zastanowiła się Ola. – Pamiętacie, ta blondyna… Kinia czy tam Madzia… Antek by wiedział, ale mniejsza o to, wiecie chyba, o którą mi chodzi…

– Aha, wiem – podchwyciła Wiktoria. – Ta lala, z którą ostatnio spotyka się prawie co tydzień… zawsze siada u mnie przy barze i poprawia sobie tapetę. Chyba Madzia… Iza, kojarzysz ją, nie?

– Kojarzę – skinęła głową Iza.

– No, to mów, Olcia, co z nią i z szefem?

– Gosia widziała w tamtym tygodniu, jak się kłócili – odparła Ola, ściszając głos. – I to tak na ostro, z podnoszeniem głosu, a na koniec ona aż się popłakała… To przecież do szefa niepodobne, bo on zawsze z tymi dziewczynami jest słodziutki jak cukierek. Ostatnio coś go gryzie, to widać gołym okiem.

– I to mu się coraz częściej zdarza – zauważyła Wiktoria. – Basia powtarza, że on się chyba starzeje, jakiś kryzys wieku średniego zaczyna go dopadać albo coś w tym stylu. No, ale bez przesady, to przecież jeszcze młody facet… Pewnie ma jakieś kłopoty, może coś w rodzinie? Nie musi nam się w końcu ze wszystkiego spowiadać.

– A słyszałyście o Tomie? – zmieniła temat Ola, z trudem tłumiąc śmiech.

– Nie, a co? – zaciekawiła się natychmiast Wiktoria.

– Tom podobno się zakochał! – prychnęła śmiechem Ola. – Chudy mówił nam to wczoraj na popołudniowej zmianie, Izy wtedy nie było, a ty siedziałaś tutaj z klientami… Podobno ładna laska, ale gabarytowo tak ze dwa razy mniejsza od niego!

Roześmiały się wszystkie trzy.

– Ale czekaj, czyli Tom oficjalnie ma dziewczynę? – podjęła po chwili Wiktoria. – Toż trzeba mu pogratulować, a nawet jakąś bibę urządzić mu z tej okazji po godzinach!

– E, nie, tak oficjalnie to chyba jeszcze nic tam nie ma – pokręciła głową Ola. – Chudy mówi, że Tom zakochany, ale nie wiadomo, co na to jego wybranka… Na razie chyba tylko ubiega się o jej względy.

Znów wszystkie trzy prychnęły śmiechem na myśl o mrukliwym, umięśnionym niczym goryl Tomie ubiegającym się o względy dwa razy mniejszej od niego dziewczyny.

– Ale w sumie mieć takiego faceta to nie byle co – zauważyła wesoło Wiktoria. – Można czuć się przy nim bezpiecznie, a z noszeniem zakupów to już w ogóle nie ma problemu. Czy nawet szafę trzydrzwiową przesunąć… co to dla niego? Ja bym na jej miejscu poważnie się zastanowiła nad jego ofertą.

– No niby tak, ale przecież są też inne sytuacje! – parsknęła śmiechem Ola, mrugając do niej znacząco. – Pomyślcie sobie tylko…

W tym momencie z zaplecza wypadł Antek obarczony skrzynką z narzędziami i plątaniną różnokolorowych kabli, które częściowo wlokły się za nim po podłodze.

– Iza, melduj się natychmiast u szefa! – rzucił w przelocie do dziewczyny. – Kazał cię zawołać, masz na to pół minuty.

– Okej – odparła zaniepokojona Iza, podnosząc się posłusznie ze swojego miejsca.

Ola i Wiktoria popatrzyły na nią z mieszaniną zdziwienia i współczucia.

– Ale dlaczego woła Izę, a nie Basię? – zapytała zdezorientowana Ola.

– A skąd ja mam to wiedzieć? – wzruszył ramionami Antek. – Idź zapytaj go, to zginiesz… Zresztą uważaj tam, Iza, bo jest mocno wstawiony – dodał ostrzegawczo. – O byle co się wścieka, fantami rzuca… Ja już na dzisiaj mam dość.

– Jasne, dzięki – westchnęła Iza, szybkim krokiem ruszając na zaplecze.

***

Z sercem ściśniętym niepokojem nacisnęła klamkę gabinetu szefa i ostrożnie wsunęła się do środka. Siedział na swoim fotelu nad opróżnioną w dwóch trzecich półlitrówką brandy, z łokciami opartymi na blacie biurka i palcami wczepionymi w mocniej niż zwykle zmierzwione włosy. W pomieszczeniu unosiły się duszne opary alkoholu. Iza pokręciła głową i cichutko zamknąwszy za sobą drzwi, podeszła do biurka. Słysząc delikatny szelest jej kroków, Majk ocknął się i podniósł głowę.

– To ty, elfiku?

Jego głos był cichy i łagodny, nie było w nim ani nutki wściekłości, o której przed chwilą wspominał Antek.

– Ja, szefie – potwierdziła półgłosem. – Antek powiedział, że mam przyjść…

Majk patrzył na nią w milczeniu nieco mętnym wzrokiem.

– Tak – skinął głową po chwili, wyciągając ku niej rękę. – Chodź do mnie. Podejdź tu…

Posłusznie okrążyła biurko i podeszła do jego fotela.

– Bliżej – poprosił.

Buchnęła na nią mocna fala oparów alkoholu. Cofnęła się instynktownie. Majk oderwał łokcie od blatu i opadł w głąb fotela, wspierając głowę na jego oparciu. Rozprostował sobie wygodniej nogi pod biurkiem i przez chwilę przyglądał jej się poważnym wzrokiem.

– Nie bój się – powiedział łagodnie. – Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię… Zawołałem cię, bo chciałem cię poprosić, żebyś tu ze mną posiedziała… chociaż trochę. Przysuń sobie jakieś krzesło i usiądź przy mnie, dobrze?… Tak mi źle, elfiku… – dodał szeptem, przymykając oczy. – I tylko ty… ty jedna możesz mnie zrozumieć…

Iza znieruchomiała z sercem ściśniętym nagłym wzruszeniem. W lot pojęła, o co mu chodziło – musiał przeżywać jakieś trudne chwile związane ze swym nieszczęśliwym uczuciem. Może jakiś kryzys, jakiś nawał wspomnień? Pomyślała natychmiast o Michale, o jego milczeniu i tych chwilach, kiedy ogarniała ją rezygnacja, a wraz z nią straszliwa, nieznośna pustka, której znów doświadczała nocami po kilku tygodniach odrodzonej bez sensu nadziei… Wszak i ona znowu cierpiała… Majk miał rację – kto lepiej od niej mógł zrozumieć ten stan ducha?

Nie protestując już, przysunęła sobie jedno ze stojących pod ścianą krzeseł i usiadła w milczeniu tuż przy nim, gotowa towarzyszyć mu tak długo, jak długo będzie tego potrzebował. Ponieważ nadal miał zamknięte oczy, mogła bez przeszkód przyjrzeć mu się z bliska. Jego twarz, okryta niegolonym od kilku dni ciemnoblond zarostem, była szara i jakby wygnieciona, a rozpięta z kilku guzików pod szyją i na piersi flanelowa koszula w czerwono-granatową kratkę, pod którą nie założył podkoszulka, mocno odsłaniała mu tors. Przez głowę przebiegła jej ulotna myśl, że wyglądał w tej odsłonie wyjątkowo niechlujnie i że chętnie zapięłaby mu te guziki, poprawiła wywinięty z jednej strony kołnierzyk, a do tego przejechała grzebieniem po tych jego rozczochranych, wyjątkowo dzisiaj poplątanych włosach…

– Dziękuję – szepnął po chwili Majk, nie zmieniając pozycji.

– Nie ma za co, szefie – odszepnęła.

– Majk – podpowiedział jej na wpół strofującym, na wpół zmęczonym tonem.

– Majk – powtórzyła posłusznie.

Uśmiechnął się lekko, pokiwał aprobująco głową i wciąż nie otwierając oczu, wyciągnął na oślep rękę w poszukiwaniu jej dłoni. Uniesiona duchem swej humanitarnej misji, podała mu ją bez wahania i pozwoliła mu zacisnąć na niej gorącą, wilgotną dłoń, tak samo spoconą jak poprzednim razem w samochodzie. Na twarzy Majka pojawił się wyraz smutnej satysfakcji.

– Mój mały elfiku – wymamrotał po chwili milczenia. – Dobry duszku z krainy złamanych serc… Taka jesteś cichutka, dyskretna… nic nie mówisz, o nic nie pytasz, a i tak wszystko rozumiesz… Tylko ty i trochę też on… ten nasz wredny dziadek. Ne gadam z nim o tym, ale wystarczy mi to, co opowiada o Hani… Wkurzył mnie ostatnio, wiesz? Nawrzeszczałem na niego jak głupi…

– Wiem – pokiwała głową. – Aż się popłakał na samo wspomnienie, kiedy mi to opowiadał.

– Pewnie tak – westchnął Majk, nie zwalniając uścisku dłoni. – Przepraszam cię za to, Iza… Wiem, że nie wolno tak go denerwować… Ale nie wytrzymałem.

– Nic się nie stało – zapewniła go łagodnie. – W pewnym sensie to mu się nawet należało za ten upór. Ja też chwilami mam ochotę na niego nakrzyczeć… Ale przynajmniej jeśli chodzi o leki na serce, to sprawdziłam, że jednak bierze je regularnie, tak jak trzeba. Nie oszukuje. Kilka razy zapomniał, to prawda, ale to nie było celowe.

– To dobrze – pokiwał głową. – Skoro tak mówisz, to na pewno tak jest. Tym lepiej… tym lepiej, Izulka…

Serce mocniej jej zabiło na dźwięk tego zdrobnienia, którym już raz zwrócił się do niej przy Krawczyku, a którego kiedyś… dawno temu… tak często używał Michał.

– Ale nie o tym chciałem mówić – ciągnął zmęczonym tonem Majk. – Właściwie to… chyba nawet nie chciałem nic mówić. Kazałem temu patałachowi zawołać cię, bo chciałem po prostu, żebyś tu była… żebyś podała mi tę swoją małą łapkę i posiedziała tu ze mną. Tak tylko po przyjacielsku… jak wtedy w samochodzie… pamiętasz?

– Pamiętam – uśmiechnęła się leciutko. – Jasne… nie ma sprawy, szefie.

– Majk.

– Nie ma sprawy, Majk.

– Tak mi wtedy było dobrze… – ciągnął cicho. – I teraz też… Od razu mi lepiej.

– Cieszy mnie to – szepnęła.

– Tylko powiedz, dlaczego ja zawsze muszę się tak nawalić, żeby mieć odwagę z tobą pogadać? – westchnął. – Znowu musiałem wypić pół butelki, żeby…

– Wcale nie musiałeś – przerwała mu szybko Iza.

– Musiałem…

– Nie – podjęła w nagłym przypływie stanowczości. – To nie było konieczne, a ty nie powinieneś tyle pić tej brandy. To jest przecież bardzo mocny alkohol. Chcesz, żeby takie popijawy skończyły się poważnym uzależnieniem? Jesteś szefem tej firmy, wszystko na tobie stoi, nie wolno ci robić takich numerów. Przecież jeśli chciałeś ze mną porozmawiać, to wystarczyło mi to powiedzieć… na trzeźwo.

– Nie umiałem – pokręcił głową. – Na trzeźwo się nie da…

– Da się – zaprotestowała. – Przecież już rozmawialiśmy kilka razy. Proszę, Majk… przestań tak robić. To jest chore. Chore po prostu. Tak nie wolno.

– Nie umiem inaczej – szepnął. – W ostatnich tygodniach tyle razy chciałem cię zahaczyć… i nie zdecydowałem się. Znowu musiałem wypić, żeby się przełamać. Ale nie gniewaj się… nie bądź na mnie zła, elfiku…

W jego głosie było coś tak smutnego, że Iza aż zadrżała.

– Nie… nie jestem zła – zapewniła go łagodnie.

Nie mogąc powstrzymać spontanicznego odruchu współczucia, jakie przepełniło gwałtownie jej serce, przechyliła się ku niemu na krześle i korzystając z tego, że nie patrzył na nią, wyciągnęła nieśmiało palce wolnej dłoni, by dotknąć jego włosów. Były miękkie i delikatne, zupełnie inne niż mocne, lśniące włosy Michała, których fakturę tak doskonale pamiętały jeszcze jej dłonie… Majk nie poczuł chyba tego dotyku, bo nie poruszył się ani o milimetr. Iza ostrożnie wycofała palce. Na kilka długich chwil zapadło milczenie.

– Powiedz mi… czy dla nas już nie ma ratunku? – podjął nagle szeptem Majk. – Już nigdy nie da się z tego wyleczyć?

Iza westchnęła, w lot odgadując, co miał na myśli.

– Nie wiem – odparła zachowawczo. – Każdy musi sam to ocenić… Jeśli chodzi o mnie, to na pewno nie. Nigdy. Zresztą ja nawet nie chcę się wyleczyć.

– Nie chcesz – pokiwał lekko głową. – Bo nie straciłaś jeszcze nadziei. Ja też tak miałem… przez długi czas. Nawet do niedawna.

– A teraz?

– Teraz chciałbym bardzo – westchnął. – Dużo o tym myślałem, wiesz? Ciągle myślę… Chciałbym się uwolnić, zapomnieć, zacząć jakoś życie od nowa. Tylko że nie umiem. Cholera… nie umiem… To już nigdy nie byłoby to. Z nikim innym.

– Rozumiem cię – szepnęła Iza.

Znów odruchowo wyciągnęła rękę i na króciutką chwilę dotknęła opuszkami palców jego włosów, z jednej strony niesiona pragnieniem wyrażenia mu jakoś swojego współczucia, z drugiej zafascynowana ich miękką fakturą.

– I żeby nie było… ja się cieszę, że ona jest szczęśliwa – zapewnił ją przekonującym tonem, jakby bał się, że mu nie uwierzy. – Jej szczęście jest dla mnie bardzo ważne. Cierpiałbym, gdybym wiedział, że jest jej źle. No, ale wiem, że jest dobrze… i cieszy mnie to… Tylko że jednocześnie nadal skręca mnie z zazdrości. Nadal… po tylu latach!

– Pewnie widziałeś ją ostatnio? – domyśliła się Iza. – Rozdrapałeś ranę i to dlatego masz takiego doła, prawda?

– Nie – pokręcił głową. – Nie widziałem jej już ponad pół roku… od września… Ale to nieważne, Iza. Wystarczy, że usłyszę o niej, porozmawiam z kimś… Jedno zdanie i wszystko wraca jak pieprzona banda demonów.

– Tak – przyznała smutno.

– Niedługo zresztą ją zobaczę – dodał z melancholią. – Z jednej strony cieszę się jak wariat, a z drugiej… ech! Sam nie wiem, co jest gorsze…

– To prawda – szepnęła.

Ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie oczy Bartka wpatrzone w urzekająco śliczną twarz Lodzi i przez głowę przebiegła jej smutna myśl, że w życiu nic nie jest czarno-białe i zerojedynkowe.

– A najgłupsze jest to, że muszę się z tym kryć – ciągnął Majk, wciąż kurczowo ściskając jej dłoń. – Udawać durnia, szczerzyć kły i grać wesołego frajera dwadzieścia cztery na dobę. No dobra, może i taki jestem z natury… ale czasami, jak mnie to dopadnie, mam ochotę usiąść i wyć… albo wpaść na tę naszą salę i rozwalić wszystko z buta, jak Rambo. Tylko że niestety muszę trzymać fason. Odpowiedzialność! Ha! Czasami zastanawiam się, jak długo to potrwa… Wiesz, kogo widzę w naszym dziadku? – podniósł na chwilę głowę, żeby spojrzeć na nią pytająco. – Domyśl się. Widzę w nim jak w lustrze… samego siebie za pięćdziesiąt lat.

– Ach! – szepnęła.

– Tak… Może to dlatego tak go lubię? Chociaż nasze historie są inne, bo on przynajmniej przez jakiś czas miał tę swoją Hanię… A ja od mojej nie dostałem nawet jednego pocałunku. I nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham.

– Nigdy? – powtórzyła zaskoczona Iza. – Naprawdę nigdy?

Przez twarz Majka przebiegł na wpół kpiący, na wpół smutny uśmiech.

– Nigdy, elfiku – pokręcił głową. – Nie odważyłem się ani razu… Sama widzisz, jaki żałosny ze mnie frajer i tchórz. Czekałem z tym wyznaniem, aż będę pewien, że w odpowiedzi usłyszę to samo. Tylko że w międzyczasie ona poznała tamtego i to już nie miało sensu. Zresztą… ona pewnie i tak to wiedziała. Myślisz, że umiałem to ukrywać? Musiała wiedzieć, co do niej czuję… i chyba nawet cieszyła się, że nie wyjechałem jej z tym otwartym tekstem. W sumie może i dobrze się stało? Teraz dzięki temu łatwiej mi grać. Jednak czasem tego żałuję…

– Tego, że jej nie powiedziałeś? – upewniła się szeptem Iza.

– Właśnie… Nie powiedziałem jej nigdy tego magicznego kocham cię. I nigdy nikomu już tego nie powiem, bo to mogła usłyszeć ode mnie tylko ona – westchnął. – Mówiłem to do niej w myślach miliony razy… ale nigdy nie wypowiedziałem na głos. A potem już było za późno…

– Przykro mi – zaszemrała ze współczuciem Iza.

– A ty? – podniósł na nią zmętniałe oczy, w których jednak rozbłysła nikła iskierka zaciekawienia. – Powiedziałaś to chociaż raz temu swojemu facetowi?

– Pewnie, że powiedziałam – pokiwała ze smutkiem głową. – Wiele razy… chyba nawet o jeden raz za dużo – dodała, wspominając dotyk brudnego śniegu na policzku i odgłos oddalających się kroków Michała.

– On też ci to powiedział?

– Powiedział… Mówił często. Ale potem coraz rzadziej… i wreszcie wcale.

– Kapuję – szepnął Majk, znów zamykając oczy. – Przeszło frajerowi.

– Przeszło – westchnęła Iza. – Choć ja ciągle mam nadzieję, że może jeszcze wróci…

Przez twarz Majka znów przebiegł lekko drwiący uśmieszek, jednak natychmiast znikł.

– Ja wam i tak zazdroszczę – odpowiedział oględnie.

Puścił jej rękę, gramoląc się na fotelu, by podnieść się z pozycji półleżącej.

– Komu? – zdziwiła się Iza, odruchowo rozcierając sobie wygniecioną dłoń.

– Tobie i staremu frajerowi Szczepkowi – wyjaśnił spokojnie Majk.

Usiadł prosto, odgarniając sobie ręką włosy do tyłu, po czym pochylił się w stronę biurka i sięgnął po swoją butelkę brandy.

– Nie, Majk zostaw to! – zaprotestowała natychmiast Iza, próbując odebrać mu butelkę. – Zostaw, nie pij już tego świństwa!

Zaśmiał się lekko, odsuwając od niej na odległość ramienia trzymaną w dłoni butelkę, i spojrzał na nią zaczepnie.

– Nie będę pił – powiedział wesołym, prawie normalnym głosem. – Ale tylko pod warunkiem, że ty wypijesz to zamiast mnie. Pamiętasz? Już raz to mówiłem, rzuciłem ci wyzwanie. Albo ja, albo ty. Hmm? To jak? Nalać ci trochę, elfiku?

Iza pokręciła głową przecząco.

– Cóż – rozłożył ręce teatralnym gestem, zerkając na nią z rozbawieniem. – Nie będę namawiał dam do picia takich obrzydliwych świństw. Załatwię to honorowo sam.

Spokojnym, zdumiewająco skoordynowanym jak na stan upojenia gestem nalał sobie pełną szklaneczkę brandy i znów oparł się w fotelu, patrząc na nią wyzywająco. Iza pokręciła bezradnie głową. Uznawszy, że podejmowanie z nim w tej sprawie otwartej dyskusji i tak nie ma sensu, zastanawiała się, jak choć na chwilę odwrócić jego uwagę, by zabrać mu sprzed oczu i schować gdzieś resztę alkoholu.

– Czego nam zazdrościsz? – wróciła jak gdyby nigdy nic do przerwanego wątku.

Majk spoważniał, podniósł szklankę do ust i upił łyka brandy.

– Tego, co przeżyliście – odparł po chwili. – Odwzajemnionego uczucia. Bo nawet jeśli to trwało krótko… to jednak było.

Iza znieruchomiała na chwilę, uderzona tą oczywistą myślą. To była prawda… Mimo że jej szczęście z Michałem trwało tak krótko, a rozbudzone ostatnio nadzieje nie dawały żadnej gwarancji na to, że jeszcze kiedykolwiek wróci, nie oddałaby przeżytych przy nim chwil za żadne skarby świata. Gdyby ktoś zapytał ją, czy w celu uniknięcia cierpienia chciałaby cofnąć czas i nigdy tego nie doświadczyć, odmówiłaby z pełną stanowczością, wręcz z oburzeniem. Podobnie zareagowałby niewątpliwie pan Szczepan, gdyby ktoś zaproponował mu wymazanie z życia tych kilku szczęśliwych lat u boku Hani, choć za każdy rok z nią zapłacił potem dekadą cierpienia i tęsknoty… Pokiwała powoli głową.

– Masz rację – przyznała cicho.

– Dużo bym dał, żeby mieć chociaż kilka takich wspomnień – ciągnął w zamyśleniu Majk, powolutku sącząc swoją brandy. – Choćby jedno…

Iza patrzyła na niego zaskoczona faktem, że pomimo dużej ilości wypitego alkoholu wyglądał teraz najzupełniej normalnie, jakby był całkowicie trzeźwy. Wiedziała, że to tylko pozory, ale mimo wszystko nie mogła oprzeć się zdziwieniu. Dopiero po chwili skupiła się na sensie jego słów i na dramacie, jaki się w nich krył.

„To prawda, on nawet nie ma wspomnień” – myślała, przyglądając się ze smutkiem jego zadumanej twarzy. – „Biedak… taki super facet… Mógłby mieć prawie każdą kobietę, gdyby tylko chciał… i co z tego? Ta jedyna, akurat jak na złość, nie odwzajemniła jego uczuć i zakochała się w kimś innym… a on chciałby się wyleczyć, ale nie potrafi. Tak dobrze go rozumiem! Tylko że… mimo wszystko jego sytuacja jest trochę inna od mojej. Nawet zupełnie inna, bo właśnie ten brak wspomnień może go ratować. Zaraz, zaraz… Jak to powiedział tamten psycholog, przyjaciel pana Szczepcia? Aha, już wiem… miłość nieodwzajemniona podlega terapii…”

– Miłość nieodwzajemniona podlega terapii – wyszeptała na wpół bezwiednie.

– Co powiedziałaś? – Majk ocknął się z zamyślenia i spojrzał na nią zdziwiony.

– Miłość nieodwzajemniona podlega terapii – powtórzyła głośniej, patrząc na niego z zastanowieniem. – Tak powiedział przyjaciel pana Szczepcia, psycholog. Mówił to à propos Hani.

Majk uśmiechnął się kpiąco.

– Nawet mnie nie denerwuj, elfiku – rzucił pobłażliwym tonem. – Chcesz mnie wysłać do psychologa? Chyba na głowę upadłaś…

– Nie o to mi chodziło – pokręciła głową Iza. – Tamten psycholog zresztą już dawno nie żyje… Po prostu to, co powiedział panu Szczepciowi, zapadło mi w pamięć, a teraz mi się przypomniało. W związku z tobą.

– Ze mną? – spojrzał na nią z politowaniem, jednym haustem wychylił brandy do dna i znów sięgnął po butelkę. – Bzdura. Na mnie żadna psychologiczna terapia nie zadziała, wybij to sobie z głowy, mała.

– Nie mówię przecież o terapii psychologicznej – zaprotestowała niepewnym tonem Iza, przyglądając się z dezaprobatą, jak znów nalewa sobie trunku aż po brzegi szklanki.

– A o jakiej? – skrzywił się nieznacznie.

– Nie wiem – pokręciła niepewnie głową. – Raczej takiej… przyjacielskiej.

– To znaczy?

– Przyjacielskiej – powtórzyła, sama niezbyt przekonana do własnych słów. – W sensie zwierzenia się komuś, przedyskutowania wszystkiego, co cię męczy… Wiesz, z kimś zaufanym.

– Hmm – mruknął Majk.

Ku zadowoleniu Izy niespodziewanie odstawił szklaneczkę z brandy na biurko, przejechał znów dłonią po włosach i osunął się w głąb fotela, podobnie jak wcześniej przymykając oczy. Po epizodzie niemal normalnego wyglądu i zachowania, jego twarz znów wyrażała zmęczenie oraz typowe dla upojenia alkoholowego przytępienie.

„Jednak cię rozkłada, chojraku” – pomyślała Iza. – „Za kwadrans trzeba będzie wołać Antka i Chudego… Ale nie będziesz już dzisiaj więcej pił, już ja o to zadbam!”

Ukradkiem sięgnęła po stojącą na biurku butelkę, podniosła ją ostrożnie, by nie robić hałasu, po czym schyliwszy się, ustawiła ją bezszelestnie na podłodze obok swojego krzesła.

– Rozmawiałeś już o tym z kimś innym niż ze mną? – zapytała neutralnym tonem.

Majk otworzył oczy i pokiwał lekko głową.

– Rozmawiałem… można to tak nazwać – odparł powoli, jakby sam się zastanawiał nad tym, co mówi. – Niby rozmawiałem… zwierzyłem się paru osobom, owszem. Czasami tego żałuję, choć to zaufani ludzie… Na pewno wtedy to przyniosło mi chwilową ulgę. Nigdy to nie była długa rozmowa, tak tylko spontanicznie wyrzucałem z siebie to, co leżało mi na sercu. Ale… to nic nie daje na dłuższą metę, elfiku – uśmiechnął się smutno.

– Bo może trzeba było o tym porozmawiać nie tak po łebkach, tylko głębiej? – zastanowiła się Iza. – Tak, żeby porządnie się wygadać, przedyskutować to i znaleźć jakieś rozwiązanie… Nie wiem zresztą – zreflektowała się. – Nie jestem psychologiem, w sumie na mnie to by też nie podziałało. Ale ja to trochę co innego… Ja nie mogę o tym powiedzieć nikomu.

– Dlaczego nie możesz? – zdziwił się Majk, podnosząc się na chwilę z pozycji półleżącej, by znów sięgnąć po swoją szklaneczkę z brandy.

– Po prostu… nikt by tego nie zrozumiał – westchnęła Iza. – Był taki moment… trudny, bardzo trudny… od którego musiałam zacząć udawać, że to się już dla mnie skończyło. Przed siostrą i w ogóle… przed wszystkimi.

– Nawet żadnej psiapsióły nie wtajemniczyłaś?

Przed oczami Izy stanęła zmieszana twarz Agnieszki i łzy, które zalśniły w jej oczach przy ostatniej rozmowie na środku ośnieżonej korytkowskiej drogi.

– Nie mam psiapsióły – odparła smutno, odwracając wzrok.

– Żadnej? – zdziwił się znowu, pociągając długiego łyka brandy. – Kobiety zazwyczaj mają chociaż jedną taką zaufaną przyjaciółkę, której wszystko opowiadają i z którą mogą poplotkować o facetach.

– Kiedyś miałam taką – przyznała cicho. – Przyjaciółkę od serca jeszcze z dzieciństwa. Ale już jej nie mam.

– Coś się stało?

– Nic szczególnego. Po prostu… zawiodłam się na niej. A nikomu innemu jeszcze do tej pory nie byłam w stanie zaufać. Może za jakiś czas – dodała w zamyśleniu, wspominając zasmuconą twarz Marty. – Ale na razie nie.

– Czaję – skinął lekko głową. – Ja też nie mam za bardzo z kim o tym pogadać… Mogę tylko z tobą – uśmiechnął się lekko, zerkając na nią spod oka. – Chociaż i do tego muszę być zdrowo nawalony.

– No, ale… przecież przyjaźnisz się z Pablem… – zauważyła niepewnie Iza.

Majk prychnął kpiąco i opróżnił do końca swoją szklaneczkę.

– Taaa… – mruknął po dłuższej chwili, odstawiając ją na brzeg biurka. – Tyle że z nim akurat najmniej mogę o tym gadać. Nawet wolę, żeby myślał, że to mi przeszło już dawno temu… Chociaż on głupi nie jest i nie wykluczam, że się domyśla. Zresztą raz miałem chwilę słabości i puściłem farbę przy jego żonie.

– Czyli Lodzia o tym wie? – podchwyciła z zaskoczeniem Iza, aż wstrzymując oddech.

– Wie co nieco. Tak pi razy drzwi – machnął lekceważąco ręką. – W każdym razie wie, o kogo chodzi… Tylko raz z nią o tym rozmawiałem, bardzo krótko. Obiecała mi, że to zostanie między nami, i wiem, że nie złamie słowa. Ale nieważne… Pablo i tak zna mnie na wylot, był przy tym od początku… jemu też zresztą nie było z tym łatwo.

– Był w to jakoś… wmieszany? – szepnęła z niepokojem Iza.

– Jakoś – uśmiechnął się smutno Majk. – Zawsze był dla mnie jak rodzony brat… i cóż… w tym jest właśnie problem.

– Aha – pokiwała głową Iza. – Tak mocno ci współczuł, że cierpiał razem z tobą? Rozumiem.

– E tam rozumiesz! – prychnął drwiąco. – Nic nie rozumiesz… Ale to nieważne, nie denerwuj mnie już! – zirytował się niespodziewanie, sięgając znów po swoją pustą szklankę. – Mówię ci, że z nim nie mogę o tym gadać i koniec! Ani z nim, ani z nikim innym… tylko z tobą. Z tobą jedną, kapujesz czy nie, do diabła?!

– Kapuję – szepnęła, zaniepokojona tą nagłą zmianą nastroju.

– Gdzie moja brandy? – zdziwił się Majk, rozglądając się z rosnącym poirytowaniem za swoją niedopitą butelką. – Gdzie mi ją schowałaś, mała hetero? Oddawaj natychmiast!

Iza pokręciła głową przecząco.

– Oddawaj, mówię! – podniósł głos.

– Nie – odparła cichym lecz stanowczym tonem. – Nie będziesz już dzisiaj więcej pił.

Majk popatrzył na nią na wpół z niedowierzaniem, na wpół z rozbawieniem, po czym poderwał się na fotelu i przechylił w jej stronę, aby chwycić ją za rękę. Odsunęła się szybko w tył razem z krzesłem, skutkiem czego jego dłoń chwyciła tylko powietrze.

– Przeginasz, elfiku – pokręcił głową z pobłażaniem. – A ja nie lubię, kiedy ktoś tak przegina… Aha, tu ją postawiłaś! – zaśmiał się triumfalnie, dostrzegłszy stojącą pod biurkiem butelkę, która ujawniła się w całej okazałości z chwilą, gdy Iza cofnęła krzesło.

Schylił się, by sięgnąć po brandy, jednak Iza była szybsza – zerwała się z krzesła, chwyciła butelkę i cofnęła się z nią o kilka kroków w głąb pomieszczenia, zatrzymując się dopiero przy stojącej w kącie kozetce.

– O żesz ty! – sapnął Majk, gramoląc się z trudem, aby wstać z fotela.

Iza patrzyła na to z niepokojem i obawą, jednak już po chwili okazało się, że była to obawa bezpodstawna. Duża ilość wypitego alkoholu zrobiła swoje, dlatego ledwie podniósł się do pionu i postąpił krok w jej stronę, zachwiał się, chwytając się za głowę, po czym stracił równowagę i nie zdążywszy nawet złapać się brzegu biurka, runął jak długi na środek podłogi. Iza pośpiesznie ukryła butelkę głęboko za kozetką i rzuciła się, by sprawdzić, czy nic złego sobie nie zrobił, upadek bowiem wyglądał bardzo efektownie.

Majk zaklął siarczyście pod nosem, ale po krótkiej, bezowocnej próbie podźwignięcia się z podłogi, zrezygnował z wszelkiej aktywności i leżał teraz nieruchomo na brzuchu z policzkiem przytulonym do chłodnej terakoty. Iza przyklękła nad nim i z niepokojem odgarnęła opadające mu na twarz włosy, po raz kolejny podświadomie rejestrując ich miękką, przyjemną w dotyku fakturę.

– Majk, wszystko okej? – zapytała z troską. – Bardzo się potłukłeś?

– Bardzo – mruknął grobowym tonem Majk. – Jestem ciężko ranny… Wszystko przez ciebie, okrutny elfie. Będziesz mnie miała na sumieniu.

– Chodź, pomogę ci wstać – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza, zadowolona, że nie wspomina już o brandy. – I zaraz zawołam Antka, odwiozą cię z Chudym do domu.

– Nie – zaprotestował Majk. – Nigdzie nie jadę. Siadaj tu koło mnie.

– Na podłodze? – zdziwiła się.

– No a gdzie? Na podłodze – pokiwał głową. – Jaka to różnica, podłoga czy krzesło? Czy tam jakieś łóżko… Mnie tu jest bardzo dobrze.

Iza zawahała się, ale uznawszy, że lepiej go nie denerwować, posłusznie usiadła obok niego na podłodze, opierając się plecami o brzeg kozetki i krzyżując przed sobą nogi.

– Może i dobrze, ale trochę twardo – zauważyła sceptycznie.

– Ja tego nie czuję – zapewnił ją, przymykając oczy. – Mogę spokojnie spać tu całą noc, tylko pod łeb coś bym sobie wziął…

Iza natychmiast sięgnęła za siebie po leżący na kozetce koc, równo złożony w kostkę na stosie czystych, wyprasowanych obrusów.

– Czekaj, podnieś głowę, podłożę ci to – powiedziała, nachylając się nad Majkiem. – No, podnieś na chwilę…

– Nie chcę tej szmaty – zamamrotał, nie otwierając oczu. – Jak już, to wolałbym na twoich kolanach… No, chodź do mnie, mała hetero. Położę się na twoich kolanach… na kolanach niegrzecznego elfika, który zabrał mi moją brandy…

Dźwignął się na łokciu i rzeczywiście przesunął się w jej stronę z zamiarem ulokowania głowy na jej kolanach.

Iza zadrżała. Przed jej oczami natychmiast stanęła łąka zalana słońcem… oto znów słyszy cichutkie brzęczenie owadów… powiew letniego wiatru we włosach… Na jej kolanach rozsypuje się lśniąca blond czupryna, w którą z rozkoszą wsuwa dłoń… Czuje na nich słodki ciężar ukochanej głowy… To wszak jedno z jej najpiękniejszych wspomnień! Czy ktokolwiek inny miałby prawo powtórzyć ten gest i odrzeć go w ten sposób z tamtej niezapomnianej aury, jaka już na zawsze powinna pozostać nietknięta w jej pamięci?

– Nie – powiedziała stanowczo, odsuwając się szybko na bok. – Na kolanach nie.

Jednocześnie, korzystając z tego, że Majk podniósł głowę, zwinnie wsunęła mu pod nią koc, na który opadł zrezygnowany i z trudem otworzył oczy. Mimo że wzrok miał mętny, odmalowało się w nim zdziwienie.

– Dlaczego nie? – zapytał podejrzliwie. – Boisz się? Ejże… mówiłem ci już przecież, że nie robię do ciebie żadnych obleśnych podchodów…

– Wiem – skinęła głową. – To nie o to chodzi.

– A o co?

– O to, że… po prostu nikt nie może kłaść mi głowy na kolanach – odparła wymijająco. – Każdy inny gest tak, nie ma sprawy. Ale ten akurat nie.

– Aha – uśmiechnął się lekko. – Rezerwacja sentymentalna, co? Zgaduję, że od tej reguły jest jeden wyjątek… i że jest nim ten twój… Misio – skrzywił się pobłażliwie.

– Zgadłeś – szepnęła.

– Sentymentalne idiotyzmy – prychnął pogardliwie Majk. – Pfi! Woda z mózgu… śmiech na sali. Trzeba być niezłym frajerem z mentalnością przedszkolaka, żeby przywiązywać wagę do takich rzeczy… No, nie gniewaj się, Izulka – dodał łagodniej, widząc jej urażoną minę. – Przecież ja to mówię głównie o sobie… Bo ja też to mam niestety. Takie głupie sentymentalizmy… I założę się nawet, że moje schizy są jeszcze bardziej chore od twoich.

– Ach… naprawdę? – zainteresowała się natychmiast Iza. – Czyli co na przykład?

– Różne rzeczy – odparł w zamyśleniu. – Ale jedna jest szczególna… dla mnie wyjątkowo ważna…

– Czyli?

– Taniec – szepnął.

– Taniec?

– Aha… Głupie, nie?

– Ale w jakim sensie taniec? – zdziwiła się Iza.

Poprawiła koc, który wysunął mu się spod głowy, on zaś ułożył się wygodniej na wznak i zapatrzył się tępo w sufit.

– W takim, że już nie tańczę – wyjaśnił jej melancholijnym tonem. – Od ponad sześciu lat ani razu nie stanąłem z nikim na parkiecie, chociaż kiedyś tańczyłem bardzo dużo. Najwięcej z nią oczywiście, jak możesz się domyślić… To ona mnie tego nauczyła. Należała do profesjonalnego zespołu i uwielbiała taniec. Nadal uwielbia… Ja też go pokochałem… dzięki niej. A potem… paradoks… to właśnie taniec mi ją odebrał.

– Odebrał… – szepnęła Iza.

– Tak, elfiku. To był mój żywioł, znałem wszystkie możliwe tańce, od walca po disco i rap… Był czas, że obtańcowywałem do upadłego wszystkie dziewczyny na imprezach… Kochały mnie za to – uśmiechnął się leciutko. – Pablo też potrafi wywijać, nie powiem. Nigdy nie zapomnę, jak kiedyś na urodzinach u kumpla odwaliliśmy we dwóch pogo, koleżanki płakały ze śmiechu i chórem błagały o litość. To były takie fajne czasy… – westchnął.

– A teraz każdy taniec za bardzo kojarzy ci się z nią? – domyśliła się Iza.

– Dokładnie tak – skinął głową, nadal wpatrując się mętnie w sufit. – To były jedyne chwile, kiedy mogłem objąć ją i przytulić na dłużej… oczywiście tylko na tyle, na ile pozwalała konwencja tańca. Ale to mi wystarczało… I nigdy tego nie zapomnę.

– Jasne – szepnęła ze wzruszeniem Iza. – A powiedz mi… w jakim sensie taniec ci ją odebrał? Tak przed chwilą powiedziałeś…

– Tak – odparł smutno. – Jej chłopak… obecnie mąż… tak jak ona należał do zespołu tanecznego. Niewątpliwie tańczył dużo lepiej niż ja, chociaż to nie o to chodziło… Po prostu poznała go tą drogą. Gdyby nie jej zamiłowanie do tańca, nie miałaby szans go spotkać, bo to jest cudzoziemiec. Mogli trafić na siebie tylko w takim specyficznym kontekście.

– Cudzoziemiec? – zdumiała się Iza.

– A co w tym dziwnego? – wzruszył lekko ramionami. – Poznali się na wymianie międzynarodowej, ich zespoły realizowały wspólnie jakiś europejski program kulturowy. Mówiłem ci już raz, że zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, on w niej zresztą też… Ogólnie spoko facet, nic do niego nie mam – zaznaczył. – Żadnej nienawiści ani nic takiego… nawet lubię go jako człowieka. Zresztą co on mi winien? Miał po prostu to szczęście, że dostał jej wzajemność… i tyle.

– I to dlatego już nie tańczysz – pokiwała głową Iza.

– Właśnie dlatego. Ponad sześć lat temu… no, już prawie siedem… zatańczyliśmy razem ostatniego walca. Ostatniego dla mnie oczywiście. Była już wtedy w oficjalnym związku z tamtym, wiedziałem, że nie mam z nim szans. I przysiągłem sobie wtedy, że w takim razie to będzie ostatni taniec w moim życiu. Pożegnalny taniec z jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochałem… Frajerstwo i głupota, co, elfiku? – uśmiechnął się smutno. – Ha! Wiem o tym doskonale. Ale jednak od tamtej pory nie złamałem tej przysięgi.

Znowu przymknął oczy i znieruchomiał, na długą chwilę zapanowała cisza. Pozornie wyglądał, jakby spał, jednak napięte rysy jego twarzy wskazywały, że czuwa, a w jego głowie kotłują się myśli i wspomnienia.

– Ale… może jeszcze kiedyś ją złamiesz? – wyszeptała w końcu przeniknięta do głębi współczuciem Iza, nachylając się nad nim, by ostrożnie zapiąć mu guziki rozchełstanej na piersi koszuli. – Może jeszcze kiedyś z kimś zatańczysz…

– Nie, Izulka – pokręcił głową, bez protestu pozwalając jej zapiąć sobie koszulę i poprawić kołnierzyk. – To jest właśnie ten mój głupi sentymentalizm. Taki sam zresztą jak ten twój schiz z głową na kolanach. Gdybym jeszcze kiedyś z kimś zatańczył, zwłaszcza walca… miałbym poczucie, że bezpowrotnie coś straciłem. Kretyn ze mnie, wiem…

– A ze mnie kretynka – dodała Iza, wygładzając ostatnim ruchem dłoni fałdę na jego równiutko zapiętej teraz koszuli.

– Taka sama jak ja – uśmiechnął się lekko, uchylając na chwilę przymknięte powieki. – I właśnie dlatego tylko z tobą mogę o tym gadać… No, ale dobra, wystarczy już moich smętów na dziś – skrzywił się z niesmakiem. – Teraz dla równowagi powiedz mi coś o sobie i o tym twoim facecie. Mówiłaś, że było jakieś trudne zdarzenie, po którym musiałaś zacząć udawać, że już o nim nie myślisz… Opowiesz mi o tym? Co się wtedy stało?

Przed oczami Izy, jak na zawołanie, roztoczył się półmrok jej pokoju z Korytkowie. Poczucie satysfakcji, że już wkrótce przestanie cierpieć… A potem silny ból brzucha, mdłości i zimny pot na czole. Strach i przeszywająca jak sztylet myśl o bólu, jaki wkrótce sprawi siostrze… Nadludzki wysiłek włożony w to, by doczołgać się do łazienki i zwymiotować. Przerażony głos Amelii… Izunia, co się stało? Kochana, maleńka, odezwij się… I surowy głos lekarza. Chcieliśmy zobaczyć, jak jest po drugiej stronie Styksu, tak? Jej serce na nowo zalał gorący wstyd i poczucie winy.

– Nie… nie chcę o tym mówić – odpowiedziała cicho. – Może kiedyś… ale nie teraz. To dla mnie za trudne.

– Okej, jasna sprawa – zgodził się natychmiast Majk, a na jego twarzy pojawił się wyraz zmieszania. – Wybacz, elfiku, nie chciałem być wścibski…

– Nie jesteś – zapewniła go łagodnie. – Po prostu to jest dla mnie za ciężkie, żebym mogła z kimkolwiek o tym rozmawiać. Przynajmniej na razie.

– Wybacz – powtórzył z powagą. – Taki już jestem, czasami kompletnie nie mam wyczucia. Już zresztą nieraz miałem przez to kłopoty. Ech… kretyn ze mnie i tyle. Idiota, frajer i potłuczony półgłówek.

– Wcale nie – zaprotestowała Iza, w uspokajającym geście wyciągając rękę, by pogładzić go po głowie. – Wręcz przeciwnie, bardzo fajny z ciebie facet, Majk.

W odruchu sympatii, tym razem nie bojąc się już tego poufałego gestu, wsunęła dłoń w jego włosy i odgarnęła mu je z czoła. Ich miękka faktura skojarzyła jej się z futrem kota, którego w dzieciństwie miały z Amelią w Korytkowie… Obie uwielbiały go głaskać, on zaś łasił się przy tym i mruczał na znak, że i jemu sprawia to przyjemność. To mgliste wspomnienie z beztroskiej przeszłości, w tak niespodziewany sposób wywołane z otchłani niepamięci, splotło się w jej umyśle ze sceną, która zaledwie kilka minut temu odżyła w jej głowie… z korytkowską łąką i bezgranicznym szczęściem, jakie czuła, gładząc włosy leżącego z głową na jej kolanach Michała.

Uśmiechnęła się czule do tej wizji poprzez czas i przestrzeń… Znów zobaczyła przed sobą jego fosforyzująco błękitne oczy… Wpatrywała się w nie jak dawniej, zanurzając z rozkoszą dłonie w gęstych kosmykach jego blond czupryny… Na jej serce spłynęła fala spokoju i słodyczy, jakie naznaczały tamte niezapomniane letnie dni. Ach… i oto znów te same oczy, wpatrzone w nią dokładnie tak samo w czasie tańca z Danielem na półmrocznej sali… To było przecież tak niedawno, zaledwie kilka tygodni temu!

Lecz oto wspomnienie zaczęło blednąć… Błękitny kolor oczu Michała stopniowo przygasł i powoli przeistoczył się w stalowoszarą barwę oczu Majka, który, leżąc bez ruchu na podłodze i pozwalając gładzić się po włosach, przypatrywał jej się w milczeniu spod półprzymkniętych powiek na wpół z zaciekawieniem, na wpół z podejrzliwością. Iza ocknęła się, wycofała dłoń i ze zmieszaniem odwróciła wzrok.

„Cholera, przez moment pomylił mi się z Misiem” – pomyślała niezadowolona. – „Ja mam już chyba jakieś rozdwojenie jaźni…”

– Zawołam Antka – szepnęła, zbierając się, by wstać z podłogi.

– Poczekaj – zatrzymał ją natychmiast Majk. – Po co mi Antek? Jestem trzeźwy jak szkło… Zresztą mogę spać tutaj, to żaden problem.

– Przeziębisz się, podłoga jest zimna – zauważyła.

– Nic mi nie będzie.

– To połóż się chociaż na tym łóżku – ruchem głowy wskazała na kozetkę. – Zdejmiemy stąd tylko te obrusy, koc już masz… Moment, zaraz to ogarnę.

Zerwała się z podłogi i przełożyła na stojące obok krzesło stertę obrusów, pod którymi z zadowoleniem odkryła niewielką poduszkę typu jasiek. Ułożywszy ją w odpowiednim miejscu na kozetce, schyliła się znów do Majka i ujęła go za ramię, usiłując pomóc mu podnieść się z podłogi.

– Wstawaj! – rzuciła rozkazująco. – Położysz się tutaj… słyszysz?

– Ech, daj spokój, Iza – mruknął z niechęcią Majk. – Tu mi jest dobrze…

– Nie wygłupiaj się, nie będziesz leżał na podłodze!

– Szefie? – rozległ się niepewny głos u drzwi.

Do gabinetu ostrożnie wetknął głowę Antek. Na widok Majka leżącego bezwładnie na podłodze wytrzeszczył w zdumieniu oczy, a następnie przeniósł pytające spojrzenie na Izę, która wyprostowała się i dała mu znak, żeby wszedł.

– Dobrze, że jesteś, Antek – powiedziała z ulgą. – Chodź tu i pomóż mi, trzeba jakoś położyć go na tym łóżku.

– Aż tak się nawalił? – pokręcił głową Antek, podchodząc posłusznie i pochylając się nad Majkiem. – Szefie?

– Spadaj, Antek! – warknął Majk. – Miałeś tu nie przyłazić, chyba jasno to mówiłem, nie?

– Tak, ale przyszedł Krawczyk… i chce gadać z szefem.

– Krawczyk we własnej osobie? – zaniepokoiła się Iza. – Jak to? O tej porze? Przecież już dawno po północy…

– Niestety. Mówi, że ma coś pilnego i czeka na sali… Szefie?

Majk zaklął pod nosem i podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie, z trudem się gramoląc, spróbował wstać, jednak złapawszy się obiema rękami za głowę, ze stłumionym jękiem opadł z powrotem na podłogę i znieruchomiał oparty ramieniem o brzeg kozetki. Iza i Antek wymienili znaczące, poważne spojrzenia.

– Nie ma szans – stwierdziła ponuro Iza. – Skuł się totalnie, i tak zabrałam mu resztę tej brandy… Słuchaj, Antek, biegnij po Chudego, zajmiecie się nim we dwóch, a ja pójdę do Basi i powiem jej, jaka jest sytuacja, niech pogada dyplomatycznie z Krawczykiem… Okej? Nie możemy przecież pokazać mu go w takim stanie…

– Rzygać mi się chce… – mruknął Majk.

– O proszę, jeszcze lepiej – pokiwała głową Iza, przyglądając mu się z niepokojem. – Tylko tego nam brakowało do pełni szczęścia.

– Dobra, masz rację, lecę po Chudego – podchwycił szybko Antek. – A ty pogadaj z Basią, trzeba jakoś spławić tamtego… Szefie, niech szef jeszcze nie rzyga, okej? Minutkę szef wytrzyma, zaraz to załatwimy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *