Anabella – Rozdział XVIII

Anabella – Rozdział XVIII

Zimne światło sklepowych ledów niewątpliwie zakłamywało nieco kolor bluzki, który urzekł Izę do tego stopnia, że nie mogła powstrzymać się przed zdjęciem jej z wieszaka i udaniem się do przymierzalni. Ciepły, rudawo-złoty odcień tkaniny o na wpół-zamszowej, a na wpół połyskującej fakturze, a także elegancki, klasyczny krój bluzeczki, która wpadła jej w ręce zaraz przy pierwszym przeglądzie wieszaków, sprawiły, że dla Izy nabrała ona natychmiast statusu must have, mimo że rzadko bywała w sklepach odzieżowych, a sprawianie sobie nowej garderoby zazwyczaj traktowała jako niepotrzebny wydatek.

Tym razem jednak było inaczej. Tym razem musiała zadbać o to, by wyglądać w każdym calu perfekcyjnie. Nazajutrz miała umówione spotkanie z Michałem! Z nim… z tym jedynym, którego kochała wiernie od piętnastu lat… Jutro się zobaczą! Będą wreszcie sam na sam, jak dawniej, bez ludzi dookoła, bez tych jego przelotnych dziewczyn, bez Małgosi, bez Daniela… no tak, bez Daniela.

W tym miejscu Iza spoważniała i westchnęła. Od niemal tygodnia każde wspomnienie Daniela wywoływało w niej wyrzuty sumienia i poczucie winy. Jej wrażliwe serce nie czuło się komfortowo z myślą, że zawiodła go, nie dotrzymując danej obietnicy. Tak wielki żal wyczuła w jego głosie, kiedy zadzwoniła, by odwołać czwartkowe spotkanie! Odwołała je pod pretekstem, że wypadło jej coś ważnego, i nawet nie mogła podać mu szczegółów, bo czy wypadało jej powiedzieć, że tego wieczoru jego umówione miejsce zajmie ktoś inny? Byłoby to głupie… a do tego chyba wręcz niekulturalne, biorąc pod uwagę wszystko to, o czym co prawda nie rozmawiali wprost, lecz co od początku czuła w jego zachowaniu… Lecz czyż miała na to zważać, gdy w grę wchodził kontakt z Michałem? To do niego przecież należała od zawsze i na wieki! Wobec planu spotkania z nim nic innego nie mogło się liczyć!

„Ech, dlaczego życie zawsze musi być takie pokićkane?” – pomyślała z melancholią, zamykając się w boksie sklepowej przymierzalni i przystępując do zmiany bluzki. – „Przecież jasno dałam mu do zrozumienia, że z mojej strony niczego nie może się spodziewać. Więc po co jeszcze to ciągnie? A ja tylko się przez to stresuję… Nawet głupio mi było wprost powiedzieć mu, że umówiłam się z Misiem. Tak, jakbym się tego wstydziła! Boże drogi… jakbym wstydziła się Misia! Co za absurd…”

Narzuciła na siebie nową bluzkę i z zadowoleniem obejrzała się w lustrze. Efekt przechodził wszelkie oczekiwania, bluzka bowiem nie tylko zachwycała swą niezwykłą fakturą i kolorem, który korzystnie ocieplał jej bladawą cerę, ale również leżała na niej idealnie, miękko opływając szczupłe linie jej ciała.

„Całkiem nieźle” – przyznała, z miejsca zapominając o Danielu. – „Pasuje mi do oczu, a do tego jest uszyta jak na miarę właśnie dla mnie. Trochę droga, ale co tam… muszę ją mieć! Misiowi podobała się tamta moja ruda sukienka, a nie mogę przecież drugi raz założyć tego samego!”

Ta ostatnia myśl, tak u niej niecodzienna, wywołała w niej natychmiast instynktowny niesmak. Bo czyż to, w co się ubierze, miało jakiekolwiek znaczenie? Michał spotykał się przecież z nią, a nie z jej ubiorem… Tak, to prawda, ale jednak i strój swoje robi… Nie dało się wszak ukryć, że na urodzinach Marcina jej jaskrawa sukienka przyciągała uwagę, on sam również o niej wspomniał, być może dzięki niej w ogóle ją tam zauważył… Więc jak mogłaby teraz pozwolić sobie na zaniedbanie tego, co mogło okazać się kluczowe?

– Biorę ją! – szepnęła stanowczo do własnego odbicia w lustrze, jakby chciała zamknąć usta swej zwyczajnej, rozsądniejszej naturze.

Bluzka, owszem, kosztowała nieprzyzwoicie dużo, zwłaszcza jak na jej skromne możliwości finansowe, lecz oszczędzanie na stroju, w którym pragnęła pokazać się nazajutrz Michałowi, wydało jej się zaprzeczeniem wszelkiej logiki, ba, niemal zbrodnią. Przebrawszy się więc z powrotem w swoje stare ubrania, Iza wyszła z przymierzalni i świadomie nie dając sobie szansy na refleksję, udała się ze swą rudo-złotą zdobyczą prosto do kasy.

Kiedy stanęła w kolejce, dość długiej, gdyż czynne było tylko jedno stanowisko kasowe, postanowiła sprawdzić dla pewności stan konta bankowego, na które nie zaglądała od ponad tygodnia, czyli od dnia wpłynięcia na nie pensji. Ponieważ zaraz po jej otrzymaniu większą część pieniędzy przelała na konto oszczędnościowe, a w ostatnich dniach zrobiła kilka zakupów, należało upewnić się, czy odpowiednia kwota była dostępna na karcie.

Liczba, która po zalogowaniu się na aplikację bankową wyświetliła jej się na ekranie telefonu, przyprawiła ją o zawrót głowy. Choć w zeszłym tygodniu zredukowała pozostawioną tam kwotę do kilkuset złotych na bieżące wydatki, dziś znów było tam grubo ponad tysiąc… Pierwszą jej myślą było to, że być może zlecona operacja przelewu na konto oszczędnościowe z jakiegoś powodu została cofnięta i pieniądze wróciły na rachunek rozliczeniowy. Jednak szybko wykluczyła tę opcję, bowiem mniejsze cyfry na bocznym panelu aplikacji, gdzie ustawiła sobie podgląd stanu konta oszczędnościowego, wyraźnie wskazywały, że nic takiego nie miało miejsca. Drugą opcją był przelew od Amelii, jednak przy ostatniej rozmowie telefonicznej Iza wyraźnie zaznaczyła, że nie potrzebuje pieniędzy, prosząc, by niczego jej nie przysyłała i by wszelkie wolne środki zbierali z Robertem na kupno działki od Andrzejczakowej. Amelia nie protestowała, zaznaczyła tylko, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów finansowych, natychmiast dała jej znać. Tak czy owak żadnego przelewu bez uzgodnienia z siostrą na pewno by nie zrobiła. Skąd więc te dodatkowe pieniądze? Wytłumaczenie pozostawało tylko jedno.

„Szef” – pomyślała. – „Pewnie znowu dał mi premię za nic, wariat jeden…”

Nerwowymi ruchami palców otworzyła historię operacji dokonanych na koncie i natychmiast znalazła potwierdzenie swojego przypuszczenia. Znany jej już dobrze nadawca, Michał Błaszczak „Anabella”, zaledwie wczoraj wykonał pięciusetzłotowy przelew na jej konto z jednowyrazowym tytułem Premia. Z początku zaniepokojona tym faktem, Iza przypomniała sobie jednak jak przez mgłę wczorajszą rozmowę Basi, Oli i Klaudii, której wówczas prawie nie słuchała, zajęta w stu procentach myślami o Michale, lecz podczas której, jak teraz skojarzyła, kilka razy padło słowo premia zaraz obok słowa szef. Oznaczało to najwyraźniej, że nie tylko ona, ale wszyscy w Anabelli dostali wczoraj premie, to zaś radykalnie zmieniało postać rzeczy…

„Miałam nosa do tej Anabelli” – stwierdziła z satysfakcją. – „Zatrudniłam się w prosperującej firmie, więc i premie mi wpadają, i to jedna po drugiej… Swoją drogą szef dba o nas jak o własne dzieci. A ja? Ja po raz pierwszy od nie wiem ilu lat czuję się… bogata!”

Z uśmiechem zamknęła aplikację i doszedłszy do kasy, pewnym gestem podała ekspedientce wybraną bluzkę oraz kartę bankową, zastanawiając się, czy w takiej sytuacji nie powinna dodatkowo pomyśleć o jakichś nowych, eleganckich butach…

***

Lekki, wiosenny wiaterek rozwiewał włosy Izy, unosząc wokół niej w powietrzu chmurkę delikatnych perfum, jakie wybrała sobie wczoraj w perfumerii specjalnie na dzisiejszą okazję. Był to pierwszy dzień astronomicznej wiosny i choć zimowy chłód jeszcze nie ustąpił, sygnały zbliżającego się ocieplenia z tygodnia na tydzień stawały się coraz wyraźniejsze. Co prawda Robert i Amelia ostrzegali ją ostatnio przez telefon, żeby nie ufała jeszcze tym czasowym oznakom wiosny i ubierała się ciepło, Wielkanoc bowiem miała być w tym roku późno, dopiero w połowie kwietnia, to zaś oznaczało, że do tego czasu nie można było spodziewać się prawdziwego i stałego ocieplenia. Śniegu jednak nie widziało się na ulicach już od dawna, dni wydłużały się, a słońce świeciło coraz mocniej – nawet teraz, choć była już za dwie minuty osiemnasta, jego ostatnie ogniste promyki nie wygasły jeszcze całkiem na horyzoncie, rozświetlając niebo po zachodniej stronie miasta ciepłą, wielobarwną łuną.

Po prawie dwugodzinnych przygotowaniach do upragnionego spotkania z Michałem, wysłuchawszy zachwyconych peanów Kacpra i komplementów pana Stanisława, Iza wyszła z domu i w idealnie odmierzonym tempie dążyła zatłoczonym deptakiem w umówione miejsce pod Bramą Krakowską. Stuk obcasów jej nowych skórzanych butów, zakupionych wczoraj za kwotę, o której nawet nie chciała pamiętać, dodawał jej pewności siebie, a zainteresowane spojrzenia mijanych po drodze młodszych i starszych mężczyzn, którzy odruchowo taksowali wzrokiem jej elegancką sylwetkę, wprawdzie nieco ją onieśmielały, lecz jednocześnie były potwierdzeniem, że wąskie łazienkowe lustro pana Stanisława nie kłamało i że wyglądała dziś wyjątkowo atrakcyjnie. Choć zazwyczaj nie przywiązywała wielkiej wagi do swojego wyglądu, od wczoraj poświęciła mnóstwo czasu i wysiłku, by zaprezentować się dziś jak najkorzystniej, by być dziś możliwie najpiękniejszą… dla niego! Dla niego… to brzmiało jak sen, lecz to była prawda! Zobaczy go już za chwilę!

Im bardziej zbliżała się do celu, tym mocniej biło jej serce. Była już za minutę osiemnasta… Czy Michał był już gdzieś tam, wśród widocznego z daleka tłumu kłębiącego się w okolicach Bramy, której monumentalna bryła rosła przed nią z każdym krokiem? Czy czekał na nią niecierpliwie i rozglądał się, usiłując wyłowić wzrokiem jej sylwetkę spośród innych, zanim do niego podejdzie? A może nie było go tam jeszcze, może spóźni się kilka minut, jak to miewał w zwyczaju jeszcze za dawnych, szczęśliwych czasów w Korytkowie? Ach, to nieważne… zobaczy go i tak lada moment! Już osiemnasta…

Iza przystanęła na środku chodnika wśród kręcących się gęsto ludzi, którzy albo wylewali się tabunami ze starówki, albo wchodzili tam, czasem rzucając monetę muzykowi grającemu na skrzypcach w głębi Bramy lub zatrzymując się przy improwizowanym straganiku, na którym jakaś starsza kobiecina sprzedawała kwiaty. Michała jeszcze nie było.

„Spóźni się jak zwykle” – pomyślała z czułością, choć na dnie jej serca zatrzepotała jaskółka niepokoju. – „Czy on kiedykolwiek przyszedł gdzieś na czas? Zawsze pięć-dziesięć minut spóźnienia minimum…”

Minęło jednak pięć minut, dziesięć, kwadrans… a jego ani śladu. Izę ogarnęło powoli tak dobrze znane jej sprzed lat uczucie niepewności pomieszanej z niepokojem i rezygnacją… tą bolesną rezygnacją, z którą zawsze konstatowała jego nieobecność, niedotrzymaną obietnicę czy zasłyszane rewelacje na temat jego kolejnych związków. Wyjęła telefon i dla pewności przeszukała skrzynkę smsową – nic, ani słowa. Cisza. Ostatnie poblaski słońca zachodzącego nad Lublinem zgasły jak zdmuchnięta świeca, na ulicach zapaliły się latarnie. Piękny, bajkowy świat znów stał się szary i smutny, byle jaki.

Jeszcze dziesięć minut i resztki nadziei zgasły w sercu dziewczyny. Wiedziała już teraz doskonale, że Michał nie przyjdzie. Nie przyjdzie… Zapomniał. Ewentualnie od początku nie miał zamiaru przyjść, zakpił sobie z niej tylko. Tamten sms, w którym nazwał ją najpiękniejszą kobietą na świecie, wysłał do niej w całej serii identycznych wiadomości do różnych dziewczyn… Jak mogła choć przez chwilę uwierzyć, że potraktował ją wyjątkowo? Awansowała tylko o tyle, że znalazła się na ekskluzywnej liście adresatek… pewnie równie długiej jak u Kacpra, jeśli nie jeszcze dłuższej. A teraz nawet nie zadał sobie trudu, żeby uprzedzić ją, że nie przyjdzie na spotkanie.

To właśnie zabolało ją najbardziej. Już nawet nie to, że nie przyszedł, że zlekceważył ją po raz kolejny, jak to już wielokrotnie w przeszłości bywało… ale to że nie wysłał jej chociaż krótkiego smsa z informacją, że nie przyjdzie. Nie musiałby nawet wymyślać pretekstu, wystarczyłoby uczciwie, po ludzku napisać, że go nie będzie.

„Więc nie zasługuję nawet na taki drobny gest” – myślała ponuro, kiedy w drodze powrotnej do domu przemierzała deptak, połykając napływające jej do gardła łzy. – „Na jedno słowo, jeden znak, że nie olał mnie na całej linii… I kiedy ja wreszcie nauczę się rozumu? Kiedy dotrze do mnie, że dla niego jestem tylko jedną z tłumu? Tyle razy już dostałam po głowie i nadal jestem taka głupia! Misiu… dlaczego mi to robisz? Byłam już dzisiaj taka szczęśliwa… a teraz znowu leżę w bagnie…”

Weszła do bramy swojej kamienicy ze spuszczoną głową, smętnie powłócząc nogami odzianymi w nowe, wytworne buty na wysokim obcasie… buty, które wraz z bluzką kupiła wczoraj za zawrotną sumę, żeby podobać się jemu… Jakże śmiesznie teraz wyglądała, jak żałośnie! Jak parodia samej siebie!

Przytłumiony dźwięk przychodzącego smsa natychmiast postawił ją do pionu, serce zabiło jej mocno, na chwilę zabrakło jej tchu. Wyszarpnęła telefon z kieszeni tak gwałtownym ruchem, że omal nie upadł jej na posadzkę bramy. Tak, to był on… Sorry, Iza, coś mi wypadło. Zadzwonię, jak się ogarnę. Michał.

W ciemnej, ponurej bramie starej kamienicy rozbłysło niebiańskie światło, a chóry anielskie wykonały pieśń triumfu i radości… na duszę Izy na nowo spłynął spokój i szczęście. Odezwał się! Napisał… co prawda po prawie godzinie od umówionego spotkania, ale to nieważne… Może nie mógł wcześniej? Może do ostatniej chwili liczył na to, że jednak uda mu się przyjść? Może… ech, mniejsza o to! Najważniejsze było to, że jednak pamiętał o spotkaniu, że nie zlekceważył jej, lecz wysłał wyjaśnienie, a do tego obiecał, że zadzwoni! Zadzwoni i znów umówią się sam na sam, znów będzie miała na co czekać! Co się odwlecze, to nie uciecze, jeśli trzeba będzie poczekać – poczeka. Poczeka, ile tylko trzeba będzie. Czeka na niego już o tylu lat… cóż znaczy tych kilka dni czy tygodni więcej?

„Przebacz mi, Misiu” – mówiła do niego z czułością, rozbierając się cichutko w przedpokoju, żeby nie obudzić drzemiącego pana Stanisława. – „Sama nie wiem, jak mogłam być dla ciebie taka niesprawiedliwa… Ale już wszystko dobrze, już jest okej. Zadzwoń tylko niedługo, tak jak obiecałeś. Zadzwoń, mój kochany…”

Zadowolona z tego, że Kacper wyszedł już na swoje codzienne wieczorne podboje i nie będzie zadawał jej niewygodnych pytań na temat przedwczesnego powrotu do domu, na palcach przemknęła do swojego pokoju, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Następnie wyjęła telefon, usiadła z nim na łóżku i odgarniając wdzięcznym ruchem jednej dłoni opadający jej na policzek długi kosmyk włosów, drżącymi palcami wklepała treść smsa: Nic nie szkodzi, Misiu. Zadzwoń, kiedy będziesz mógł. Iza.

***

– Fajnie, że masz wolny czwartek i możesz dzisiaj zostać tę godzinkę dłużej na pogaduszki – powiedziała Lodzia, wprawnym gestem nalewając Izie herbaty do filiżanki i podsuwając jej talerzyk z kruchymi ciasteczkami własnego wypieku. – No, bierz chociaż jedno, musisz spróbować, są naprawdę niezłe. Pablo za nimi przepada. Pieczone według przepisu mojej cioci, a to jest gwarancja najwyższej jakości!

– Dzięki – uśmiechnęła się Iza, chętnie sięgając po apetycznie wyglądające ciasteczko. – Dzisiaj rzeczywiście trochę mi się zluzowało, nawet obiad dla moich chłopaków mam już gotowy. Pan Stasio kupił wczoraj znakomitą wołowinę, więc od razu upichciłam, żeby mieli pod ręką, jak Kacper wróci z pracy. Chętnie posiedzę u ciebie, Lodziu, ciągle tylko ten francuski i francuski, a przez to nigdy nie możemy nagadać się na luźne tematy… Zresztą słuchaj… jeśli masz coś do zrobienia w domu, to nie przejmuj się mną, tylko działaj – zaznaczyła. – Nawet mogę ci w czymś pomóc, jeśli trzeba.

– Nie, dzięki, ja też wszystko mam już ogarnięte – zapewniła ją Lodzia, nalewając herbaty również sobie i siadając obok niej przy stole. – A ty co? Harujesz na szesnaście frontów i jak kroi się godzinka spokoju, to już nie możesz usiedzieć na miejscu, tylko byś mi pomagała?

Roześmiały się obie i jak na komendę upiły ze swoich filiżanek po łyczku herbaty. Iza rozsiadła się wygodniej na miękkim krześle i z przyjemnością skosztowała ciastko, które w istocie okazało się przepyszne, zwłaszcza w kombinacji z herbatą o idealnej, odpowiedniej do picia temperaturze.

Od niedoszłego spotkania z Michałem minął już cały tydzień. Tydzień, w trakcie którego każdego dnia w napięciu czekała na jego telefon albo chociaż na kolejnego smsa… jednak jak dotąd nie doczekała się żadnego sygnału z jego strony. Znów przeżywała tę samą huśtawkę nastrojów – początkowa euforia powoli opadła, rozbudzona nadzieja przybladła, a choć siedem dni to obiektywnie jeszcze nie było tak dużo i Michał nadal mógł odezwać się dosłownie w każdej chwili, wymęczoną duszę Izy ogarniała na nowo znajoma rezygnacja i standardowy smutek, który od wielu lat odbijał się w rysach jej twarzy i na dnie jej oczu.

Dziś był czwartek, czyli dzień, na który przełożyła umówione tydzień wcześniej spotkanie z Danielem, ten jednak odezwał się w środowy wieczór z informacją, że złapał mocną grypę i że wysoka gorączka oraz dokuczliwy ból gardła nie pozwolą mu zwlec się z łóżka. W jego głosie Iza wyczuła taką rezygnację i żal, że w odruchu serca do życzeń szybkiego powrotu do zdrowia dołączyła obietnicę – jak teraz sądziła, może zbyt pochopną – że kiedy tylko chłopak wyciągnie się z choróbska, umówią się na cały wieczór na spacer po mieście, a nawet, jeśli będzie chciał, pozwoli mu zabrać się na krótką przejażdżkę motocyklową. Wiedziała, że to było jego marzenie, proponował jej to już kilkakrotnie, jednak nigdy dotąd nie chciała się zgodzić, trochę ze strachu (bowiem nigdy jeszcze nie jeździła na motocyklu), a trochę z ostrożności i chęci zachowania bezpiecznego dystansu. Obietnica ta, choć Iza żałowała dziś trochę, że złożyła ją pod wpływem impulsu, odniosła przewidziany skutek – Daniel bardzo się ucieszył i po tonie jego głosu można było wyczuć, że znacząco poprawiło mu to humor.

Tak czy inaczej Izie zwolniło się dziś całe popołudnie, dlatego chętnie przyjęła propozycję Lodzi, by po zakończeniu kolejnej lekcji francuskiego zostać u niej godzinkę dłużej na pogawędkę przy herbacie. Lubiła przyjeżdżać do niej na te przyjacielskie korepetycje, po pierwsze dlatego, że Lodzia okazała się wyjątkowo zdolną i sumienną uczennicą, więc szybko zaczęły się pojawiać pierwsze widoczne efekty nauki języka, a po drugie ze względu na przytulną aurę jej urządzonego na niebiesko mieszkanka, w którym instynktownie wyczuwało się pozytywną atmosferę, jakby miłość mieszkających w nim ludzi promieniowała swym ciepłem również na gości, którzy tu czasowo przebywali.

Iza, która od samego początku czuła gorącą sympatię do tej zjawiskowo pięknej, a tak bezpretensjonalnej dziewczyny, poznawszy ją bliżej, z każdym spotkaniem i rozmową podziwiała ją coraz bardziej. Podziw ten budziły w niej zarówno jej systematyczność, pracowitość i zorganizowanie, jaki i niezwykły kobiecy czar, jaki wyczuwało się w każdym jej geście, spojrzeniu, sposobie mówienia i uśmiechu, a który podwajał się i nabierał mocy, gdy w pobliżu znajdował się jej mąż. Mąż, którego poznała zaledwie półtora roku wcześniej w zabawnych okolicznościach, zamykając go w jakiejś szafie na szczotki, gdy przez niefortunne nieporozumienie wzięła go za bandytę… Historia początku ich znajomości, którą Lodzia opowiedziała jej kiedyś w niezwykle barwny i dowcipny sposób, zapadła w pamięć Izy jak promyk słońca, na którego wspomnienie nie można się nie uśmiechnąć.

Choć Iza rzadko miała sposobność spotkać Pabla, od pamiętnej prywatki zdarzyło się to już dwa razy – raz w domu, kiedy przerwał im lekcję francuskiego, wpadając jak po ogień po jakieś papiery, których rano zapomniał zapakować do pracy, a drugi raz w Anabelli, gdzie któregoś wieczoru spędzali wraz z Lodzią wieczór w towarzystwie paczki przyjaciół, a ona akurat miała wtedy swoją zmianę. Bezgraniczne, niemal świętokradcze uwielbienie, jakie ów sympatyczny adwokat na każdym kroku okazywał swej młodziutkiej żonie, a które ona z czułością mu odwzajemniała wśród wesołych żartów i docinków, były dla Izy, po uczuciu obserwowanym u Amelii i Roberta, kolejnym namacalnym dowodem na to, że prawdziwa miłość istnieje nawet na tym szarym, podłym świecie…

Jak co tydzień, dziś również z zaciekawieniem przyglądała się nadal szczupłej i zgrabnej sylwetce Lodzi, a choć linia talii nieco już zdradzała jej odmienny stan, ktoś niewtajemniczony nie odgadłby na pewno, że zaczęła już piąty miesiąc ciąży.

– Tak, dziękuję, w badaniach wszystko w porządku – odpowiedziała z uśmiechem na ostrożne pytanie Izy. – Młode rośnie jak na drożdżach, doktor mówi, że już niedługo powinnam poczuć, jak się rusza. Tak nie mogę się tego doczekać! – dodała z rozmarzeniem, kładąc czułym gestem dłoń na brzuchu. – Zaraz po świętach mamy umówione połówkowe badanie USG, wtedy już może podejrzymy płeć, bo ostatnio to nam się nie udało.

Iza z zafascynowaniem przyglądała się jej lśniącym jak dwie gwiazdy, intensywnie błękitnym oczom, które przy rozmowie o noszonym pod sercem dziecku rozświetliły się dodatkowym blaskiem.

– Czyli nadal nie wiecie, czy to synek czy córeczka?

– Nie wiemy, bo przy poprzednim USG mały łobuziak nie chciał nam się ujawnić! – zaśmiała się Lodzia, upijając znów łyka herbaty z filiżanki. – Odwrócił się, zwinął w kłębek, wypiął tyłkiem do rodziców i nici z podglądania. Oczywiście mój bandziorek zinterpretował to po swojemu i teraz triumfuje, bo według niego, skoro nie widać jednoznacznie męskich atrybutów, to na pewno to jest dziewczynka. A ja mu powtarzam, że od początku odbieram od małego męskie fale… bo naprawdę mam takie przeczucie i nic na to nie poradzę. Zresztą do tego wystroju mieszkania chłopak pasowałby bardziej – zauważyła wesoło. – Niebieski to przecież kolor chłopców! Pablo nie zgadza się ze mną, jego marzeniem jest dziewczynka o niebieskich oczkach, a ja z kolei liczę po cichu, że to maleństwo, bez względu na to, jakiej będzie płci, odziedziczy jego oczy… I mam na to statystycznie większe szanse, bo brązowe oczy to gen dominujący. Ech… to wszystko i tak nieważne! – dodała ciepło, znów kładąc dłoń na brzuchu owym jedynym w swoim rodzaju gestem oczekującej matki. – Byleby było zdrowe i urodziło się szczęśliwie…

– Tak na pewno będzie – uśmiechnęła się Iza.

– Koleżanka Pabla z pracy, Anitka, urodziła niedawno dziewczynkę – ciągnęła Lodzia. – Jakież to jest słodkie maleństwo! Kiedy ją zobaczyłam, omal nie popłakałam się ze wzruszenia, że nowy człowieczek może być aż tak maciupki… Widziałaś kiedyś na żywo takiego kilkudniowego noworodka?

– Nigdy – pokręciła głową Iza. – Nie miałam jeszcze takich maluszków ani w rodzinie, ani wśród znajomych. Moja siostra dopiero niedawno wyszła za mąż, nie mają jeszcze dzieci… To musi być niesamowity widok!

– Niesamowity – przyznała Lodzia. – Ja też pierwszy raz w życiu widziałam z bliska noworodka. Jestem jedynaczką i tak jak ty nie miałam nigdy małych dzieci w rodzinie… Wprawdzie Pablo ma siostrzenicę, Tosię, ale ona ma trzy latka, więc to już duża dziewczynka… no i mieszkają w tej Belgii, więc rzadko ją widujemy. Chociaż teraz mają zabrać ją ze sobą, jak przyjadą do Polski na nasze urodziny… Właśnie! – zreflektowała się, podnosząc dłoń do czoła. – Przecież ja jeszcze nie mówiłam ci o szczegółach, a mam do ciebie prośbę…

– Prośbę? – zdziwiła się Iza. – Do mnie?

– Tak, właśnie w związku z przyjazdem szwagierki – odparła Lodzia z miną człowieka, który ma do siebie żal, że omal nie zapomniał o czymś ważnym. – Mają przyjechać zaraz po świętach, siedemnastego kwietnia, i zostaną tylko na parę dni. W niedzielę dwudziestego pierwszego już wyjeżdżają z powrotem. Będą całą rodziną, zatrzymają się u moich teściów, ale razem z nimi będzie dwóch przyjaciół, których ulokujemy w hotelu. Poznaliśmy ich z Pablem w grudniu, kiedy byliśmy na kilka dni u Ani i Jean-Pierre’a, bardzo fajne chłopaki, tylko że wiesz… tacy stuprocentowi Belgowie, ani słówka po polsku nie kumają. A bardzo chcą przyjechać, zobaczyć Polskę, Lublin i w ogóle… Więc tak sobie pomyślałam, że przydałby się ktoś dobrze mówiący po francusku, żeby nie obciążać ciągle Ani… właśnie ktoś taki jak ty… I postanowiłam, że poproszę cię o pomoc przy rozmowie z nimi.

– Ach! – zaciekawiona tą propozycją Iza aż podskoczyła na krześle.

– Zgodzisz się? – Lodzia zerknęła na nią badawczo.

– No jasne, że się zgodzę! – zawołała bez wahania. – I bardzo ci dziękuję za tę propozycję, Lodziu. To będzie dla mnie wielka przyjemność! Nigdy jeszcze nie miałam okazji poćwiczyć języka na prawdziwym froncie… a skoro oni w ogóle nie mówią po polsku, to dla mnie tym lepiej! Będę… zachwycona! – dodała z takim entuzjazmem, że Lodzia aż uśmiechnęła się z rozbawieniem.

– Od razu widać, że prawdziwa z ciebie pasjonatka – pokiwała głową. – A mnie przy tej okazji kamień spada z serca… Dzięki, Iza. To dla mnie duża pomoc, bo wiesz… czuję się odpowiedzialna za organizację ich pobytu w Lublinie, cała część towarzyska jest na mojej głowie. Nie chciałabym, żeby ci dwaj Belgowie czuli się tu nieswojo. Ania też powinna porozmawiać sobie w tym czasie z rodziną i spotkać się ze starymi przyjaciółmi, zamiast zajmować się bez przerwy nimi, a ja i Pablo nie damy rady ogarnąć wszystkiego. Zwłaszcza że do tego dochodzi ten nieszczęsny język.

– Spokojnie, Lodziu, dla mnie to naprawdę będzie czysta przyjemność – zapewniła ją znowu Iza. – Od dawna marzę o takiej właśnie okazji do poćwiczenia umiejętności językowych w terenie. Wydaje mi się, że znam już ten francuski na tyle, że poradziłabym sobie w każdej sytuacji, ale nigdy jeszcze nie miałam szansy tego sprawdzić. Na uczelni to co innego, kontekst akademicki, standardowa wymowa… to nie to samo. A tu w dodatku Belgowie, więc będzie trudniej, bo pewnie mówią z trochę innym akcentem. Będę musiała posłuchać sobie teraz jakiegoś belgijskiego radia… ale to dla mnie sama radość, naprawdę! A do tego jeszcze zaszczyt, że darzysz mnie takim zaufaniem…

– To oczywiste – uśmiechnęła się Lodzia, wyciągając rękę i ściskając lekko jej dłoń. – Jestem ci bardzo wdzięczna, Iza. Chodzi właściwie tylko o dwa wieczory i jedno popołudnie… W czwartek osiemnastego robimy imprezę urodzinową u was w Anabelli. Będzie zaproszone duże towarzystwo, ściślej nasi przyjaciele z Lublina, którzy nie mówią po francusku, więc chciałabym, żeby Victor i Lucas mieli z kim pogadać i nie czuli się zmarginalizowani.

– Nie ma sprawy – szepnęła zachwycona Iza.

– Wiem, że akurat w czwartki masz wolne w pracy – ciągnęła Lodzia. – Ale to tym lepiej, bo i tak prosiłabym Majka, żeby zwolnił cię na ten wieczór z obowiązków. I zresztą poproszę go, żeby zluzował cię też na dwa kolejne dni, to będzie piątek i sobota. W piątek robimy małą imprezkę tutaj, u nas w domu… a w sobotę chcemy ich zabrać na wycieczkę za miasto, wiesz, na przykład do Nałęczowa… niech ci dwaj obejrzą sobie trochę Lubelszczyzny. Pojechalibyśmy na dwa samochody, Majk obiecał, że pomoże jako drugi szofer, bo nie wypada nam męczyć gości wpychaniem ich za kierownicę, a Pablo nie chce, żebym ja prowadziła auto na takiej długiej trasie. Sama zresztą też wolę odpuścić, nie czułabym się pewnie w moim stanie, czasami zdarza się, że robi mi się trochę słabo…

– Jasne – pokiwała głową Iza. – Bardzo mądrze, Lodziu.

– No i już, wszystko elegancko mi się poukładało! – podsumowała z satysfakcją Lodzia. – Ale gdyby nie ty, nie byłoby tak łatwo. Jesteś moim dobrym duszkiem, Iza. Czekaj… – zastanowiła się nagle. – Majk kiedyś tak fajnie na ciebie powiedział… Nazwał cię właśnie jakoś tak… nie dobrym duszkiem, tylko…

– Elfem – podpowiedziała jej z uśmiechem Iza.

– O właśnie! – zaśmiała się Lodzia. – Elfem… Nie wiem, skąd to wziął, ale genialnie do ciebie pasuje, od razu mi się spodobało. Dzięki, Izunia, naprawdę. Odwdzięczę ci się za tę pomoc, tego możesz być pewna. A teraz weź sobie jeszcze jedno ciastko… doleję ci trochę herbaty, chcesz? No… i teraz kolej na ciebie, poopowiadaj mi trochę o sobie, przecież ja ciągle jeszcze tak mało o tobie wiem!

***

Kolejny tydzień minął jak sen… a Michał nadal milczał jak zaklęty. Iza niejednokrotnie miała ochotę wysłać mu niezobowiązującego smsa z pytaniem, czy wszystko w porządku, jednak za każdym razem, gdy już sięgała po telefon, coś ją powstrzymywało. Coś? Ech… dobrze wiedziała co. Powstrzymywał ją lęk przed tym, że on nie odpowie i na tego smsa. Tak, to było prawie pewne, za dobrze go znała, żeby nie przewidzieć tego scenariusza. A ona tylko zrobiłaby z siebie idiotkę… Wyszłoby na to, że mu się narzuca, że rozpaczliwie szuka z nim kontaktu, a on przecież tak tego nie znosił! Przekreśliłaby w ten sposób swą jedyną szansę, słabą, nikłą, ale jednak nadal żywą… Nie… nie mogła do niego napisać. Musiała czekać. Znów czekać szarpana coraz bardziej blednącą nadzieją. Czekać bezsilnie… jak zawsze.

Jeszcze jeden pomysł chodził jej po głowie – nawiązanie niby przypadkowego kontaktu z Michałem za pośrednictwem Marty i Radka. Od samego początku, odkąd odkryła i potwierdziła ów niezwykły zbieg okoliczności, ta myśl wracała do niej nieustępliwie, co prawda metodycznie wypychana ze świadomości, jednak obecna w niej poza jej wolą, nie do wyrugowania. Może zresztą to właśnie dzięki temu splotowi relacji Marta, którą Iza dotychczas traktowała jak zwykłą koleżankę ze studiów, stała jej się dziwnie bliska? Była wszak dziewczyną Radka, dobrego kumpla Michała, znała nawet jego samego, a fakt, że nie miała zielonego pojęcia, kim on był dla Izy, nie przeszkadzał w niczym, ba, był wręcz pożądany i korzystny. Gdyby dobrze to rozegrać, można by sprowokować niby przypadkowe spotkanie, a ujawniony w ten sposób zbieg okoliczności dodatkowo dałby Michałowi do myślenia…

Lecz nawet ten promyk nadziei przygasł w ostatnich kilku tygodniach, bowiem Marta nadal przeżywała jakiś kryzys w swoim związku z Radkiem i chodziła jak struta, a na każdą próbę zagajenia rozmowy odpowiadała tylko niechętnymi półsłówkami. Iza z rezygnacją uznała, że również ta droga do Michała została odcięta i że widocznie tak już musiało być, skoro okoliczności ślepego losu tak bardzo sprzymierzały się przeciwko niej…

Tego dnia jednak było inaczej. Od samego piątkowego poranka Marta wyraźnie szukała okazji, żeby nawiązać z Izą bliższy kontakt. Niestety, jak na złość ciągle nie było na to ani czasu, gdyż plan zajęć był bardzo napięty, ani okazji, ponieważ bez przerwy otaczali ich koledzy i koleżanki z roku. Wreszcie, kiedy po zakończeniu zajęć obie jak zwykle część drogi po wyjściu z uczelni przemierzały razem, Marta zebrała się w sobie i poprosiła Izę o chwilę dłuższej rozmowy.

– Wiem, że dzisiaj jeszcze idziesz do pracy i pewnie nie będziesz mogła – westchnęła, kopiąc czubkiem buta jakiś kamyk, który napatoczył jej się pod nogę na środku chodnika. – Ale może jutro albo w niedzielę? To w sumie nie jest aż takie pilne, a ja i tak nie mam nikogo innego, z kim mogłabym o tym pogadać.

Iza, która od ponad dwóch tygodni podświadomie czekała na taki ruch ze strony Marty, uznała, że najlepiej kuć żelazo póki gorące, zwłaszcza że było jej szczerze szkoda tej blednącej ostatnio i coraz bardziej zgaszonej dziewczyny. Co prawda powinna teraz wrócić na dwie godziny do domu, żeby przygotować obiad, ale potem pasmo czasowe aż do nocnej zmiany w Anabelli miała przecież wolne… Daniel nadal kurował się po ciężkiej grypie, u pana Szczepana była w odwiedzinach już dzień wcześniej, więc cóż stało na przeszkodzie, żeby poświęcić Marcie ten czas?

– Słuchaj, Martuś, chodź ze mną na stancję – powiedziała stanowczo. – Muszę tam koniecznie być, żeby przygotować obiad dla moich chłopaków, ale przecież możesz mi w tym potowarzyszyć. Pomożesz mi trochę w kuchni i zjesz z nami, zapraszam cię na dziś… a potem zamkniemy się u mnie w pokoju i pogadamy sobie spokojnie, co ty na to? Wyślij tylko wiadomość do mamy, że idziesz do mnie, żeby się nie martwiła. A ja mam czas do wieczora, dopiero na dwudziestą idę do pracy, więc przed nami całe popołudnie!

***

– Zmienił się… – powtórzyła ostrożnie Iza, kiedy po obiedzie i wyjściu Kacpra z domu zamknęły się wreszcie u niej w pokoju i usiadły obok siebie na łóżku, by Marta mogła zwierzyć jej się ze swoich sercowych rozterek. – Ale w jakim sensie się zmienił? Nie jest już dla ciebie taki miły jak wcześniej?

Marta westchnęła i pokręciła głową.

– Nie do końca… widzisz… On po prostu chce czegoś więcej, a ja… ja nie wiem, czy tego chcę. To znaczy kocham go, ale…

Zamilkła, jakby ogarnięta niepewnością, czy powinna o tym mówić, albo jakby wstydziła się poruszyć ten temat. Iza jednak w lot pochwyciła jej niewyrażoną do końca myśl i serce ścisnęło jej się smutnym wspomnieniem… Tak… Przecież niespełna cztery lata temu ona też przeżywała to samo! A więc to o to chodziło…

– Nie musisz mi tego tłumaczyć – powiedziała łagodnie, spontanicznym gestem obejmując koleżankę ramieniem. – Ja i tak rozumiem, co masz na myśli. Chodzi mu o tak zwany dowód miłości, prawda?

– No tak – westchnęła Marta, jakby z ulgą, że najgorsze w tym wyznaniu ma już za sobą. – Niby tak tego nie nazywa, ale ja przecież wiem, w czym jest rzecz… wystarczająco jasno daje mi to do zrozumienia. Najpierw udawałam, że nie zwracam uwagi na te aluzje, ale potem już tak się nie dało. Aż w końcu – zniżyła głos prawie do szeptu – naprawdę stanęło na ostrzu noża. To było w przedostatni weekend… Radzio zapowiedział mi, że przed nami wieczór cudów i że zabierze mnie w takie jedno super miejsce. I wiesz, dokąd pojechaliśmy?

– No?

– Do hotelu. Zdziwiło mnie to, bo po co nam hotel, a on mi odpowiedział, że wynajął pokój specjalnie dla nas, żeby nikt nam nie przeszkadzał. I wtedy zrozumiałam, o co mu chodziło. Iza… ja nawet nie umiem ci oddać słowami, jak się poczułam… Byłam jak rozdarta na pół. Z jednej strony dotarło do mnie, jak bardzo go kocham, a z drugiej… bałam się i nie chciałam. Dla mnie to by było… za szybko.

Głos Marty załamał się. Iza nie odpowiedziała, a tylko w milczeniu mocniej otuliła ją ramieniem. Jakże dobrze wiedziała, o czym mówiła! Znała te okoliczności i uczucia w najdrobniejszych szczegółach… Przecież w jej przypadku wszystko toczyło się dokładnie tak samo! Może sprawy początkowo szły wolniejszym torem niż u Marty, ale to dlatego, że chodzili z Michałem do szkół w innych miastach. Za to potem, w wakacje, rozwój wydarzeń nabrał tak zawrotnego tempa!

O tak… pamiętała te wiszące w powietrzu aluzje, ten delikatny nacisk z jego strony… Co prawda nie gniewała się o to, wręcz pochlebiały jej te czułości i oznaki pożądania, czuła się doceniona, adorowana, szczęśliwa… Ale jednak gdyby teraz miała wrócić do pamiętnej nocy w motelowym pokoju w Małowoli, gdyby mogła przeżyć tamten wieczór jeszcze raz, lecz ze świadomością tego, co miało zdarzyć się potem… gdyby dostała szansę jeszcze raz podjąć tamtą decyzję, dysponując wiedzą, którą miała teraz… była pewna, że nie podjęłaby jej tak pochopnie! Dziś zachowałaby się zupełnie inaczej, nie uległaby tak łatwo, nie pozwoliłaby tak szybko ukoronować ich relacji czymś, co powinno było znacznie dłużej poczekać na swój czas. Na tyle długo, żeby Michał zdążył głębiej ją pokochać… żeby na własne oczy zobaczył, że nie jest taka jak inne… żeby docenił nie tylko jej ciało, ale i wnętrze jej duszy, moc jej wiernego uczucia… żeby najpierw obdarzył ją tym samym, a dopiero potem…

– I co w końcu zrobiłaś? – zapytała cicho po długiej chwili milczenia.

– Uciekłam – odparła smutno Marta. – Pożałowałam tego już pięć minut później, wystraszyłam się, że go stracę… i nadal się tego boję. Od tamtej pory wszystko się popsuło. Nie ma już między nami tej magii co wcześniej, ciągle mam poczucie, że jest na mnie zły, że w głębi serca obraził się za tamto… Niby nadal się spotykamy, ale to wisi między nami, pojawił się jakiś taki… chłód… Boję się, że jeszcze trochę i wszystko się zawali. Iza, powiedz mi… co o tym myślisz?

Iza znów zamyśliła się na kilkanaście sekund. Skojarzenia, które kotłowały jej się w umyśle, nie brały się przecież znikąd. Radek to wszak dobry kumpel Michała. I był taki sam jak on… Jakże dobrze to znała! Ten sam styl działania, to samo podejście do sprawy. Te same konsekwencje, w przypadku Marty z góry możliwe do przewidzenia. Niestety, takie historie zbyt często lubią się powtarzać… Owszem, trzeba było mieć nadzieję, że to się kiedyś zmieni. Tak, zmieni się na pewno, to naturalna kolej rzeczy. Kiedyś i jeden, i drugi zrozumie, że to nie tędy droga… kiedyś dotrze do nich, co mogą przez to stracić… Kiedyś, kiedy Michał będzie już kochał ją tak mocno jak ona jego, kiedy dowie się, że przez te wszystkie lata pozostała mu w stu procentach wierna, pod jej wpływem zrozumie wreszcie, jak bezmyślnie i nieodpowiedzialnie działał… Zrozumieją to obaj, i on, i ten cały Radek… Ale to będzie kiedyś. Jeszcze nie teraz. Dziś trzeba było jeszcze na to poczekać.

– Myślę, Martusiu, że bardzo dobrze zrobiłaś – powiedziała powoli, ale z pełnym przekonaniem. – Nie warto ulegać takim naciskom, to wygląda mi na szantaż emocjonalny. I jeśli zgodzisz się na te jego warunki, to może na początku będzie fajnie… owszem… ale obawiam się, że na dłuższą metę możesz stracić wszystko. I to bezpowrotnie.

„Ależ teraz jestem mądra!” – pomyślała jednocześnie z pełnym niesmaku politowaniem dla samej siebie. – „Szkoda, że we własnej sprawie nie umiałam taka być. Łatwo komuś radzić, kiedy patrzy się na wszystko z boku i na zimno. A sama przecież zrobiłam coś wręcz przeciwnego! No tak… Ale może dzięki temu przynajmniej ona nie popełni tego błędu?”

– Ja właśnie boję się, że stracę wszystko, jeśli się nie zgodzę – westchnęła Marta. – Bo rzeczywiście póki co wychodzi na to, że mu nie ufam… a skoro nie ufam, to i nie kocham… W sumie nie dziwię się, że trochę się na mnie pogniewał, w końcu zadał sobie trud, wynajął ten pokój, zrobił to dla mnie… a ja uciekłam i zostawiłam go tam jak… idiotę…

– To jego słowa? – domyśliła się Iza.

– Aha – skinęła głową Marta. – Dokładnie tak to ujął. Że zrobiłam z niego idiotę. A mnie nazwał zakonnicą. Powiedział, że żyję w jakiejś innej epoce i że z niego też chcę na siłę zrobić mnicha. A ja… ja po prostu taka jestem, Iza – dodała wyjaśniającym, jakby skruszonym tonem. – Nic na to nie poradzę, że jestem taka dzika i nieufna. Zawsze taka byłam… Nigdy nawet nie miałam takiej prawdziwej przyjaciółki, której mogłabym powiedzieć wszystko. A poza tym nigdy nie robiłam takich rzeczy…

– A przed Radkiem miałaś już chłopaka? – zapytała Iza. – Czy on jest pierwszy?

– Tak na poważnie to pierwszy. W końcu podstawówki niby miałam jakiegoś tam chłopaka, ale to nie było nic poważnego. Parę całusów, pochodziliśmy trochę za rękę po szkole… i tyle. Szybko się urwało. Czekałam na kogoś wyjątkowego, jedynego. I znalazłam go – szepnęła z przekonaniem. – A teraz nie chcę go stracić…

Zamilkła na dłuższą chwilę, po czym nagle podniosła głowę i spojrzała na Izę z żarem w oczach.

– Bo ty pewnie tego nie rozumiesz, Iza… ale Radek to jest dla mnie… cały świat! – rzuciła gorąco. – Nie chcę go stracić, umarłabym chyba! Ja wiem, że dla ciebie to jest abstrakcja i że te sprawy cię nie interesują, potrafisz na to patrzeć na chłodno. Ale to dlatego, że nie wiesz, co to znaczy mocno kogoś kochać… tak mocno, że nic innego się nie liczy. Mam nadzieję, że kiedyś zobaczysz, jak to jest…

„Jasne… ja nie wiem, co to znaczy mocno kogoś kochać!” – powtórzyła w myślach Iza, na wpół z pobłażaniem, na wpół ze smutkiem. – „Ech… nie masz pojęcia, co mówisz, dziewczyno…”

– Fakt, stchórzyłam w tym hotelu – ciągnęła w zapamiętaniu Marta. – Po prostu za bardzo mnie zaskoczył. Ale teraz boję się, że źle zrobiłam i że przez to straciłam jakąś ważną szansę. No wiesz… na to, żeby pokazać mu, jak bardzo go kocham, ile dla mnie znaczy… i żeby udowodnić, że mu ufam… On przecież teraz już pewnie mi nie wierzy, myśli, że go zwodzę, że od samego początku go zwodziłam!

– Stop, Martuś, spokojnie – przerwała jej łagodnym, opanowanym tonem Iza. – Nie galopuj tak, bo zjeżdżasz na manowce. To tak nie działa…

– A skąd ty możesz wiedzieć, jak to działa? – zawołała płomiennie Marta. – Niby skąd? Byłaś kiedykolwiek w takiej sytuacji? Czułaś to co ja? Nie!

Iza westchnęła. Przez chwilę miała ochotę opowiedzieć Marcie o swoim doświadczeniu, o latach cierpienia, krótkim czasie szczęścia i błędzie, który popełniła – bo dziś nie miała już cienia wątpliwości, że to był wielki błąd. Jej własne przeżycia mogły uchronić Martę przed popełnieniem tej samej, bolesnej w skutkach pomyłki. Tak, powinna jej to opowiedzieć i w ten sposób pomóc jej uniknąć o wiele gorszego cierpienia. Wszak Marta odsłoniła właśnie przed nią swoją duszę i, co więcej, okazało się, że w środku jest podobna do niej. Że myśli i czuje dokładnie tak jak ona… i że ma te same zasady, które Iza tylko raz, jeden raz w życiu złamała. Złamała je dla niego. Dla Michała. Złamała je, bo myślała tak jak Marta, że źle zrobi, jeśli zamiast dowodu miłości okaże mu dowód braku zaufania. A jednak straciła go – może właśnie przez to. Pokazując mu w ten sposób, że niczym nie różni się od innych…

O tak, powinna opowiedzieć Marcie swoją historię, przekonać ją na własnym przykładzie, że droga, którą zamierza pójść, jest zła… uratować ją, ocalić póki czas… A jednak coś nie pozwalało jej otworzyć ust. Zapewne w tej chwili szczerości przełamałaby się i nie kryłaby dłużej przed nią ciemnej strony swojej przeszłości, gdyby Michał był dla Marty postacią anonimową. Ale on był przecież dobrym kumplem Radka! Czy opowiadając jej swą historię, nie zamknie samej sobie jakiejś ważnej drogi? A jeśli Marta, której ciągle jeszcze zbyt dobrze nie znała, nie utrzyma przy Radku języka za zębami i powtórzy mu to i owo? On z kolei powie to Michałowi i… koniec.

Tak, Iza wiedziała doskonale, że to byłby koniec. Koniec jej szans i nadziei, która obecnie przecież ciągle się tliła, która nadal miała rację bytu! Od paru tygodni nawet bardziej niż wcześniej. Gdyby powiedziała Marcie o tym, co zdarzyło się niespełna cztery lata temu w Korytkowie, i dotarłoby to do Michała, on nigdy by jej tego nie wybaczył! Co prawda mogłaby opowiedzieć o nim, nie podając imion, jak o zupełnie obcej osobie, ale… jeśli Marta będzie trzymać kontakt z Radkiem, to takie przemilczenie i tak kiedyś się wyda, może nawet szybciej, niż by się tego spodziewała. I wyjdzie na jedno, bo Marta samym swoim zachowaniem mogłaby zdradzić się przy nim, że wie… a Michał tak nie lubił tego typu sytuacji!

– Przepraszam, Iza – szepnęła Marta po kolejnej długiej chwili ciszy. – Nie powinnam tak mówić. Wiem, że chcesz dla mnie dobrze i dajesz mi taką radę, jaką uważasz za słuszną… sama zresztą cię o to prosiłam. Dziękuję ci. Dziękuję ci zwłaszcza za to, że mogłam dzisiaj to z siebie wyrzucić, w końcu się przed kimś wygadać. Od razu mi trochę lżej.

– Wysłucham cię zawsze, kiedy tylko będziesz tego potrzebowała, Martusiu – zapewniła ją Iza, mimo woli przypominając sobie podobne słowa Majka, również wypowiedziane w kontekście trudnych zwierzeń. – Tak już jest, że kiedy opowie się komuś w zaufaniu o swoich problemach, zaraz robi się lżej na sercu. A ja obiecuję, że nikomu nie powtórzę ani słówka, a do tego będę mocno trzymać kciuki, żeby wszystko dobrze wam się ułożyło.

– Dziękuję… jesteś kochana. Będę wszystko ci mówiła, obiecuję. Chociaż i tak sama będę musiała podjąć tę decyzję…

Iza pokiwała tylko głową i objąwszy znów ramieniem Martę, przytuliła ją do siebie w milczeniu, z dziwnie ściśniętym sercem.

***

– Jak miło słyszeć ten twój kochany głosik, Izunia! – mówiła ciepło Amelia w telefonie. – Jeszcze tylko parę dni, a ja już nie mogę się doczekać! Powiedz, o której Robik ma przyjechać po ciebie na dworzec?

– Przyjedzie po mnie aż do Radzynia? – ucieszyła się Iza.

– No a jakże by inaczej? – zdziwiła się Amelia. – Od tego mamy samochód, nie ma mowy, żebyś tłukła się sama jakimiś autobusami! Gdybym nie musiała zostać w sklepie, to też bym z nim pojechała. Tak dawno cię nie widziałam! Nawet przez telefon nie gadałyśmy już ze dwa tygodnie…

To była prawda. W natłoku zajęć dni mijały tak szybko, że Iza sama nie zauważyła, kiedy minęły ponad dwa tygodnie od jej ostatniej telefonicznej rozmowy z siostrą. Na szczęście zbliżała się już Wielkanoc, następna środa miała być ostatnim dniem zajęć na uczelni i po zaliczeniu wieczornej zmiany w pracy Iza miała dostać w Anabelli wolne aż do poświątecznego wtorku, kiedy to na wieczór obiecała Basi zameldować się w Lublinie. Perspektywa spędzenia kilku dni z Amelią i Robertem w Korytkowie dodawała jej skrzydeł już od ponad tygodnia. Planowała wyruszyć w podróż do domu w Wielki Czwartek, pierwszym porannym pociągiem, który miał dojechać do Radzynia Podlaskiego wczesnym przedpołudniem.

– Przyjedziesz prosto na obiad – cieszyła się Amelia. – Zrobimy dwugodzinną przerwę w sklepie i zjemy go sobie we trójkę. Przy takiej okazji wszystko inne musi pójść w kąt!

– Byle interes na tym nie ucierpiał! – zaśmiała się Iza. – W czwartek w sklepie będzie przecież duży ruch, każdy będzie coś tam kupował na święta… Klienci mogą być niezadowoleni z takiej przerwy.

– Trudno – odparła pogodnie Amelia. – Przeżyjemy to jakoś. Nie ma nic ważniejszego niż przyjazd mojej siostrzyczki, a dwie godziny nikogo nie zbawią. Tym bardziej, że w czwartek w Korytkowie już nie będzie tych robotników od Krzemińskich. Wracają dopiero po świętach, jak Krzemiński wyjdzie ze szpitala.

Serce Izy, które i tak zabiło mocniej na dźwięk ukochanego nazwiska, na ostatnie słowa Amelii omal nie wyskoczyło jej z piersi.

– Ze szpitala? – powtórzyła z zapartym tchem. – Jak to?

– Ach, nie mówiłam ci jeszcze! – zreflektowała się Amelia. – No przecież… ale ze mnie gapa! Całe Korytkowo o tym plotkuje, ale skąd ty możesz o tym wiedzieć… No więc dwa tygodnie temu stary Krzemiński miał wylew – wyjaśniła. – Stracił przytomność właśnie tutaj, jak był na budowie i akurat nadzorował ekipę. Sama się przestraszyłam, kiedy karetka na sygnale przejechała koło nas i podjechała pod hotel, w pierwszej chwili myślałam, że może jakiś wypadek na budowie… A potem pan Waldek… wiesz, jeden z tych robotników… opowiedział mi, kiedy był u nas w sklepie po zakupy, że to inwestor we własnej osobie miał udar mózgu.

– O mój Boże – szepnęła Iza, myśląc tylko o tym, jaki to musiał być cios dla Michała.

– Żebyś ty widziała, co tu się działo! – ciągnęła z przejęciem Amelia. – Krzemińska przyjechała akurat, kiedy ładowali go nieprzytomnego do karetki. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie cyrki odstawiała, zawodziła nad nim jak jakaś wariatka… No, ale nie dziwię jej się wcale, wystraszyła się kobieta, bo on podobno wyglądał jak trup i pierwsze rokowania były bardzo złe. Na szczęście szybko zawieźli go do szpitala do Radzynia, postawili diagnozę i wdrożyli leczenie na tak wczesnym etapie, że powinien wyciągnąć się z tego prawie bez szwanku. Wiadomo, będzie musiał na siebie uważać już do końca życia, ale mógł skończyć jak warzywo, a podobno już odzyskał prawie pełną sprawność, chociaż rehabilitacja w domu ma być długa i mozolna.

– No to całe szczęście, że tylko tak to się skończyło – wydusiła z siebie Iza.

– Tak, nawet powoli ma wrócić do pracy, bo na razie Krzemińska z synem we dwójkę ogarniają firmę – tłumaczyła dalej Amelia. – Ściągnęła chłopaka ze studiów w trybie alarmowym, jak tylko to się wydarzyło. Młody przyjechał do Korytkowa tego samego dnia wieczorem i od tamtej pory już się stąd nie ruszył. No wiesz, z matką interesy załatwia, zwłaszcza że ona nie ma prawa jazdy, więc wszędzie ją wozi… Stary na święta ma już wyjść do domu, ale wiadomo… jeszcze trochę wody upłynie, zanim wróci do dawnego rytmu. I tak niech Bogu dziękują, że tak szybko wraca do zdrowia.

– Właśnie – szepnęła Iza tylko po to, żeby coś powiedzieć.

W jej głowie panował totalny mętlik, myśli tłoczyły się pod czaszką jak oszalałe, lecz z całą pewnością wiedziała jedno – znów była niesprawiedliwa wobec Michała, znów źle go oceniła. Wraz ze słowami Amelii wszystkie wydarzenia ostatnich tygodni ułożyły jej się w spójną całość. Nie miała już wątpliwości, że informację o udarze ojca Michał dostał właśnie tamtego wieczoru, kiedy byli umówieni na osiemnastą pod Bramą Krakowską. Czy to dziwne, że w takiej sytuacji nie przyszedł na spotkanie i że zapomniał od razu wysłać do niej smsa? I tak dobrze, że zrobił to po godzinie, sam przecież musiał być w wielkim szoku, do tego śpieszył się do awaryjnego wyjazdu do Korytkowa, do rozhisteryzowanej matki… W tej trudnej sytuacji jednak pamiętał, żeby przeprosić ją za swoją nieobecność! Jednak…

Izę ogarnął wstyd za wszystkie złe myśli, którymi ostatnio go krzywdziła, źle interpretując ciszę z jego strony. Jakże inaczej jawiła się cała sytuacja w świetle tego, co opowiedziała jej Amelia! Od ponad dwóch tygodni Michała nie było w Lublinie, w tym czasie ciężko pracował w Korytkowie, pomagając matce w prowadzeniu firmy, przejmując czasowo obowiązki ojca… a ona miała pretensje, że nie znalazł czasu na telefon! Jej serce, oprócz wstydu, zalała głęboka ulga, a po niej cicha radość i na nowo rozkwitająca nadzieja.

– Ale co ja ci będę opowiadała jakieś plotki przez telefon – ucięła temat Amelia. – Jak przyjedziesz, to o wszystkim pogadamy sobie na żywo. Powiedz lepiej, jak tam ci się wiedzie na uczelni? To przecież już prawie połowa drugiego semestru…

Kiedy po półgodzinie Iza rozłączyła się z Amelią, aż do końca nocnej zmiany w pracy nie mogła myśleć o niczym innym niż o tym, co usłyszała na temat dramatu w rodzinie Michała, i o randze tego wydarzenia jako usprawiedliwienia dla jego milczenia. Po początkowej euforii przyszły bardziej gorzkie refleksje i kiedy dziewczyna leżała już w łóżku otulona kołdrą, jej myśli znów przepełniał smutek i pesymizm.

„Ja rozumiem, że w pierwszych dniach nie miał na nic czasu” – myślała melancholijnie, powolutku zapadając w sen. – „Ale potem jednak mógł się odezwać, zadzwonić chociaż na dwie minuty albo wysłać smsa. Gdyby mu na mnie zależało, na pewno by to zrobił… zadbałby o wyjaśnienie, dlaczego nie mógł przyjść na spotkanie. A ja dowiedziałam się wszystkiego dopiero od Meli… Ech… nie powinnam się łudzić… dla niego nadal jestem tylko jedną z wielu… Ale to się zmieni, Misiu… to się jeszcze zmieni, mój kochany…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *