Anabella – Rozdział XLI
Ponieważ uroczystości związane z rozpoczęciem nowego roku akademickiego dotyczyły przede wszystkim studentów pierwszego roku, starsze roczniki spotykały się w większości przypadków dopiero na zajęciach, które zaczynały się już tego popołudnia. Drugi rok filologii romańskiej zebrał się tradycyjnie w holu na pierwszym piętrze, gdzie za parę minut miały się rozpocząć pierwsze zajęcia z francuskiej wypowiedzi pisemnej. Studenci witali się wśród radosnych okrzyków i wymieniali wrażeniami z zakończonych właśnie wakacji.
– Iza, jak ty super wyglądasz! – zawołała zdziwiona Kinga, pełnym uznania spojrzeniem ogarniając elegancko dziś ubraną postać koleżanki. – Od razu widać, że wypoczęłaś na wakacjach, w czerwcu wyglądałaś jak cień samej siebie!
– A co ty! – zaśmiała się Marta. – Ona odpoczywała tylko trzy tygodnie, przez resztę wakacji harowała jak zwykle! Iza to jest automat… cyborg normalnie!
Podeszła do Izy i po raz kolejny tego dnia przytuliła ją do siebie przyjacielskim gestem.
– Nie no, Kinia ma rację – przyznał Zbyszek, przyglądając się zdrowo i świeżo wyglądającej twarzy Izy. – Izka wygląda rewelacyjnie, zwłaszcza jak się ją porówna do tego, jaka wymęczona była w czerwcu, wtedy co uczyliśmy się gramery na moje zaliczenie… Serio, Iza, chyba nikt przez wakacje nie zmienił się na plus tak bardzo jak ty!
– Dziękuję wam – uśmiechnęła się zmieszana Iza.
Wczorajsze przygotowania do powrotu na uczelnię, w ramach których wybrała się na zakupy i odświeżyła kolejną partię swojej garderoby, przyniosły efekt, o którym nawet nie pomyślała, jako że zrobienie wrażenia na kolegach i koleżankach z roku nie było bynajmniej jej zamiarem. Nie mogła jednak nie przyznać sama przed sobą, że nowe ubrania, które kupowała stopniowo i które coraz bardziej zastępowały w jej szafie wysłużoną garderobę przywiezioną z Korytkowa, poprawiały jej samopoczucie i dodawały pewności siebie. Przyzwyczajona do skromnych warunków życia, zarządzała pieniędzmi w bardzo rozsądny sposób i nie szalała z zakupami, jednak nie zmieniało to faktu, że obecnie mogła sobie pozwolić na wiele, gdyż stan jej finansów w ciągu ostatniego roku poprawił się bardziej niż zauważalnie. W dodatku w dniu wczorajszym na jej konto wpłynęła wysoka premia, jaką Majk po raz kolejny uhonorował jej ofiarną pracę w Anabelli, dlatego zakupy, na które wybrała się z myślą o nowym roku akademickim, poskutkowały tym, że zestaw ubrań, jakie posiadała w szafie, był nie tylko odnowiony, ale też bardziej przemyślany pod względem fasonu i kolorystyki.
– Ale ty, Marta, też wyglądasz jak stokrotka na wiosnę! – zauważyła wesoło Weronika. – Nie, Zbysiu? Przyznaj, że jej też wakacje posłużyły!
– Przyznaję – zgodził się Zbyszek, zerkając z uśmiechem na Martę. – Takie już są te kobiety! Modliszki… Wysysają soki z facetów i dzięki temu same kwitną! – zaśmiał się. – To co, zerwaliście już z Radkiem? Szybko… Ale co tam, nowa perspektywa to zawsze coś fajnego!
Marta spojrzała na niego zaskoczona i aż zaniemówiła. Iza popukała się wymownie palcem w czoło.
– Zbysiu, dobrze się czujesz? – zapytała z przekąsem. – Nie za dużo słońca na głowę?
– Dlaczego? – zdziwił się Zbyszek. – Przecież dopiero co widziałem Radka na mieście z jakąś nową blondyną… wyglądało to namiętnie, nie powiem! Czekaj, kiedy to było? Jakieś dwa dni temu… Znaczy, że co? – zreflektował się nagle, widząc blednącą w ułamku sekundy twarz Marty. – Chcesz powiedzieć, że nie zerwałaś z nim? Nie no, sorry, Marta – zmieszał się na widok rosnącego strachu w jej oczach. – Nic przecież nie mówię, może się pomyliłem… kurde, nie patrz tak na mnie…
Rzeczywiście, Marta patrzyła na niego wzrokiem, który przerażał, a jej obleczona widmową bladością twarz mogła budzić obawę, że za chwilę zemdleje. Iza odruchowo objęła ją ramieniem, milczała jednak, bowiem w słowach Zbyszka było coś, co ją uderzyło. Przecież to, co powiedział, było jakimś totalnym absurdem i musiało być najzwyklejszą pomyłką! Powinna natychmiast nakrzyczeć na niego, znowu popukać się po głowie… A jednak mały chochlik z dna jej duszy szeptał jej, że w tym coś jest. Coś… tylko co?
– Zbyszek, ty się trochę zastanawiaj, zanim coś powiesz – poradziła koledze Kinga, wyręczając w tym Izę. – I najlepiej sprawdzaj wcześniej te swoje rewelacje, co?
– Marta, wszystko okej? – zapytała zaniepokojona Weronika, zerkając w głąb korytarza, skąd nadchodziła ich wykładowczyni. – Zbieraj się jakoś, bo Koza już idzie!
– I po co ja się w ogóle odzywam na takie tematy? – westchnął retorycznie Zbyszek, sięgając na parapet po swój plecak. – A mamusia tyle razy powtarzała, Zbyniu, trzymaj buzię na kłódkę… ech!
Iza, która nadal obejmowała ramieniem zszokowaną Martę, poprowadziła ją pod drzwi sali. Wciąż milczała, usiłując wygrzebać z dna podświadomości coś, co uparcie podpowiadało jej, że słowa Zbyszka miały sens… I dopiero kiedy usiedli w ławkach i rozpoczęły się zajęcia, w jej pamięci błysnęła scena, o którą jej chodziło. To był ów wieczór z początku września, kiedy szła do pracy i zadzwonił Victor… znajoma sylwetka w głębi ulicy, sylwetka odwróconego plecami do niej chłopaka idącego za rękę z nieznajomą dziewczyną… Tą dziewczyną nie była Marta. Ale tamtym chłopakiem był Radek! Tak, to jego sylwetkę widziała tego dnia! Teraz już nie miała żadnych wątpliwości…
Z ciężkim sercem zerknęła na siedzącą obok niej Martę. Jej twarz była teraz kamienna, dziwnie spokojna, nie wyrażała żadnych emocji. Jednak Iza doskonale wiedziała, co czuje, znała stan jej ducha jak własny, wszak tyle razy przeżywała to samo… Na razie szok i niedowierzanie. Potem będzie bunt i pragnienie potwierdzenia za wszelką cenę, czy to, co powiedział Zbyszek, jest prawdą. Tak… Marta będzie łudzić się, że to pomyłka, ale Iza już wiedziała, że niestety nie… A kiedy wszystko wyjdzie na jaw, nastąpi faza rozpaczy, która będzie najcięższa do zniesienia i prawdopodobnie będzie trwała długo… tym dłużej, im bardziej Marta zostanie z tym sama.
„Nie mogę jej tak zostawić” – pomyślała stanowczo. – „Kiedy dowie się, że to prawda… a lepiej niech sama dowie się o tym od Radka, chyba że on jej nałga, wtedy dopiero powiem jej wprost, co wtedy widziałam… Kiedy się o tym dowie, ktoś powinien przy niej być. I to będę ja! Sama w lipcu skorzystałam ze wsparcia szefa… Majka… i wiem, jak dużo to daje. A dla Martusi to będzie pierwsze takie przeżycie, ogromny szok i ból. Muszę przy niej być! Ech… Radzio! Od początku czułam, że on taki jest! Podejrzewałam, że to się tak skończy! Przecież on jest taki sam jak… Misio…”
Bolesne szarpnięcie w sercu na chwilę aż odebrało jej oddech. Do końca zajęć obie z Martą siedziały w milczeniu, niewiele rozumiejąc z tego, co tłumaczyła wykładowczyni, a ich z wierzchu spokojne twarze osnuwał ponury cień.
***
– Melciu, bardzo się cieszę! – zawołała Iza, siadając z telefonem na łóżku. – Moje wielkie gratulacje! Czyli udało się ruszyć od października! A już mówiłaś, że nie zdążycie… Widzisz? I powiedz, jak wam idzie?
– Bardzo dobrze – zapewniła ją Amelia. – Na razie w ofercie mamy jeszcze spore luki, ale powoli się dostosowujemy. Zosia i Agnieszka pomagają nam wspaniale, jestem z nich bardzo zadowolona. Zwłaszcza Agnieszka tak się zaangażowała, że bez przerwy muszę ją moderować. W jej stanie nie powinna się przemęczać, a zachowuje się tak, jakby zupełnie o tym zapominała. Ciagle muszę jej powtarzać, że przecież dobro dziecka jest najważniejsze…
Iza ze smutkiem przypomniała sobie sierpniową rozmowę z Agnieszką i jej żarliwe, straszne słowa: Ja go nienawidzę…
– Korytkowo już wie? – zapytała cicho.
– A co myślisz! – prychnęła Amelia. – Plotki na ten temat aż huczą. W sobotę prawie dwie godziny rozmawiałam z Dorotką, wypiłyśmy sobie kawkę i opowiedziała mi w szczegółach, co jest teraz na topie u korytkowskich plotkarek. Oczywiście sprawa Agnieszki nie schodzi im z języków. Trochę już widać po niej tę ciążę, ktoś to przyuważył, zapytał Kmiecikową, a ona odpowiedziała, że tak… no bo niby co miała powiedzieć, jak to ukryć? Ale spokojnie, Iza, ochronimy Agnieszkę, nie damy zrobić jej krzywdy – dodała stanowczo. – Niech tylko usłyszę, że ktoś jej dokucza, to osobiście się tym zajmę! Gadać za plecami to sobie mogą, na to nic nie poradzimy, ale niech któraś z tych bab spróbuje powiedzieć coś do niej osobiście… Będzie miała do czynienia ze mną!
– Ależ ty się zrobiłaś bojowa, Melciu – uśmiechnęła się Iza.
– Zawsze taka byłam! – zapewniła ją energicznie Amelia. – Tylko że dopiero teraz nabieram rozmachu. Tak czy inaczej sklep po rozbudowie działa, uzupełniamy powoli towar, dziewczyny sprzedają, a ja ograniczyłam się już właściwie tylko do nadzoru i prowadzenia dokumentacji. To jest niewyobrażalne, ile się tego zrobiło!
– Czyli macie już dwie pracownice, a w firmie łącznie cztery osoby – podsumowała Iza. – Ekipa rośnie jak na drożdżach!
– Rośnie – zgodziła się Amelia. – I niewykluczone, że to nie koniec. Robert zastanawia się nad zatrudnieniem jakiegoś chłopaka do pomocy przy pracach fizycznych i dostawach, bo teraz będziemy mieć tego coraz więcej, a wszystko trzeba przecież dowieźć, rozładować… Ma nawet jednego na oku, to młodszy brat jego kolegi z tamtego dawnego warsztatu w Małowoli. Zgadali się przy jakiejś okazji i chłopak jest bardzo zainteresowany pracą u nas. Prawo jazdy posiada, motywację ma i ogólnie wydaje się w porządku. Tak przynajmniej mówi Robcio, a ja w tych kwestiach ufam mu w stu procentach.
– Chłopak z Małowoli? – zastanowiła się Iza. – Znam go może?
– Nie mam pojęcia – odparła Amelia. – On się nazywa… czekaj. Na imię ma Piotrek, ale na nazwisko… jakoś chyba… Siwak?… Siwek?
– Siwiec? – szepnęła Iza, blednąc.
– O, dokładnie! – podchwyciła zdziwiona Amelia. – Piotrek Siwiec. Znasz go?
– Znam – potwierdziła cicho Iza. – Tak tylko powierzchownie, ale wiem, który to jest.
Przed oczami stanęła jej twarz Piotrka z czasów małowolskich zabaw, na które jeździli razem z Michałem. A potem słowa Moniki na jego temat, tego dnia, kiedy oznajmiła jej, że Michał związał się z Agnieszką. Nie wypieraj się, wszyscy wiemy, że spotykasz się po cichu z tym czarnym Piotrkiem Siwcem z Małowoli… już rok temu podobno mieliście się ku sobie i tylko czekałaś, aż Michał wyjedzie na studia… To była bzdura, głupota, w którą nikt by nie uwierzył, a na pewno nie Michał. On wszak doskonale wiedział, że Piotrek tylko w żartach adorował czasem Izę, kiedy był po alkoholu. Nikt nigdy nie brał tego na poważnie, a jednak potem stało się to podstawą plotek, które tak ją zdruzgotały…
„Pech jakiś czy co?” – przebiegło jej przez głowę. – „Najpierw Aga, a teraz ten… u Meli! To nie może być przypadek! Przeszłość depcze mi po piętach i śmieje mi się w twarz…”
– Aha, no to tym lepiej – stwierdziła beztrosko Amelia. – Zresztą to na razie tylko taki plan. Póki co Robi radzi sobie sam i dopiero jak zabierzemy się za działkę od Andrzejczakowej, będzie musiał mieć kogoś do pomocy.
– I co z tą działką? – zapytała ze ściśniętym sercem Iza.
– Na razie nic, ostatnio nie mieliśmy czasu, żeby się tym zająć – wyjaśniła jej Amelia. – Ale myślimy o tym. Trzeba będzie zacząć od przekształcenia jej na budowlaną, a to jest kolejny stos dokumentów. Jak tylko ogarnę się ze sklepem, wezmę się za te urzędowe papierzyska, a potem pomyślimy o jakimś projekcie. Na ten moment nadal optujemy za restauracją – dodała znacząco. – Z taką myślą, że gdybyś po studiach chciała do nas wrócić…
– Proszę, Melciu… – przerwała jej szybko Iza. – Nie myślcie o tym w taki sposób. Teraz jest za wcześnie… i zresztą w ogóle niczego nie planujcie z myślą o mnie, bo ja nie mam pojęcia, co będę robić po studiach. Nie gniewaj się, ale nie wiem, czy chciałabym wrócić i na stałe zamieszkać w Korytkowie.
Jej serce znów ogarnął cichy smutek. Bo owszem, mogłaby w przyszłości zamieszkać w Korytkowie… ba, zamieszkałaby tam z radością i byłaby skrajnie szczęśliwa, gdyby… No właśnie. Gdyby.
– Przecież nie będziemy niczego ci narzucać, Izunia – zapewniła ją łagodnie Amelia. – Po prostu gdybyś zdecydowała się wrócić, to będziesz miała tu gotowe lądowisko. Tak tylko w teorii, bo jeśli nie będziesz chciała w to wejść, to wdrożymy się w ten projekt sami. To i tak długodystansowy plan na kilka lat, na razie nie mamy środków, żeby go zrealizować. Ale nie od razu Rzym zbudowano, powoli będziemy nad tym pracować. U nas zresztą wszystko się zmienia, ten nasz sklep po rozbudowie i hotel Krzemińskich… podobno od stycznia mają już go uruchomić, nie wiem, czy ci mówiłam?
– Nie – szepnęła Iza.
– Tak słyszałam od Dorotki. Więc ich hotel i nasz sklep to już jest takie małe centrum handlowo-hotelarskie. Oni pewnie w hotelu też zrobią restaurację, ale my myśleliśmy raczej o takiej knajpie jak ta, w której pracujesz w Lublinie. No wiesz, nocny klub, dyskoteka, a w dzień po prostu restauracja… Gdyby wokół powstało jeszcze kilka lokali usługowych… a słyszałam, że jakiś facet zaraz za hotelem Krzemińskich ma stawiać pawilony usługowe do wynajęcia… to za parę lat może tu wyrosnąć największe centrum handlowo-usługowe w całej okolicy. Przyćmilibyśmy nawet Małowolę. Rzecz jest rozwojowa i zobaczysz, że jeszcze się okaże, że ta działka od Andrzejczakowej to był złoty strzał.
– Na pewno – przyznała blado Iza. – W to nie wątpię, Melu…
– A swoją drogą Dorotka mówiła mi, że Krzemińscy wszędzie węszą i kombinują, żeby się dowiedzieć, kto kupił od Andrzejczakowej tę ziemię! – zaśmiała się Amelia. – I nikt nie może im pomóc, bo oprócz nas, Andrzejczakowej i jej zaufanego notariusza wiesz o tym tylko ty… no i Dorotka. Nikomu innemu nic nie mówiliśmy, a wy nie wygadacie, więc na razie tajemnica pozostanie tajemnicą. Rozśmieszyło mnie to trochę, szczerze mówiąc, Dorotka też ma ubaw, bo hipotezy są różne, ale akurat mnie i Robcia nikt o taką inwestycję nie podejrzewa! Zdziwią się w swoim czasie.
– O tak… i to bardzo – westchnęła smutno Iza.
– A jeszcze a propos Krzemińskich – ciągnęła żywo Amelia – Dorotka opowiedziała mi nowe plotki o młodym, bo obok ciąży Agnieszki to jest teraz drugi topowy temat na plotkarskim rynku w Korytkowie. Pamiętasz, jak mówiłam ci o tym biznesmenie z Grójca? Tym, co miał córkę, i ta córka…
– Pamiętam – przerwała jej cicho Iza.
– Dobra, okej. Więc Krzemińscy byli wściekli na młodego, że ta rzecz tak się głupio zakończyła, no bo wiadomo… mieli przez to sporo strat i nieprzyjemności. Ale potem, jak stary Krzemiński dostał tego wylewu i młody musiał pomagać mu w firmie, to powoli się ze sobą pogodzili. No a teraz to już w ogóle idylla w rodzinie, zwłaszcza odkąd synalek znalazł sobie jeszcze lepszą partię niż ta panna z Grójca. Tym razem to jest córka samorządowca z Lublina, jakiegoś dosyć znanego lokalnego polityka, który jednocześnie jest deweloperem. Ja tam o nim nie słyszałam, ale podobno spora szycha, pieniędzy mają w bród, a córeczka super ładna, świetnie wykształcona i z perspektywami. W ogóle same plusy, tak twierdzi Krzemińska… bo wiesz, ona już ją uważa prawie za synową.
Serce Izy biło bolesnym, ale równym rytmem. Starała się oddychać spokojnie. Aby jak najszybciej opanować drżenie mięśni, zagryzła z całej siły zęby, a dłonie ścisnęła w pięści tak mocno, że paznokcie wbijały jej się w ciało. Nie czuła jednak bólu, skupiona na tym, by zachować choć pozorny spokój.
– A ten Michał podobno pierwszy raz jest tak naprawdę zakochany – kontynuowała beztrosko Amelia. – Jego matka mówi, że do tej pory to były tylko jakieś nieznaczące przygody, chłopak musiał się wyszaleć, pofruwać sobie… zresztą sama wiesz najlepiej, jaki on jest… a raczej jaki był, jeśli wierzyć tym plotkom! – doprecyzowała wesoło. – Bo teraz to już ponoć zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, młody wreszcie zakochał się na poważnie i chce się ustatkować. Krzemińska powiedziała Marczukom w tajemnicy, że jak dobrze pójdzie, to na Sylwestra wyprawią im w hotelu huczne zaręczyny. Może nawet połączą to z oficjalnym otwarciem lokalu? To by było nawet logiczne… Synal skończył już licencjat z zarządzania i zaczął magisterskie, w tym roku zaręczyny, zrobi sobie te studia i w następne wakacje byłby ślub. Nie w te, co będą teraz, tylko za dwa lata, jak już zrobi dyplom. I razem będą prowadzili ten hotel… No, ale to są oczywiście tylko plany starej Krzemińskiej! – zastrzegła ze śmiechem. – Ja tam nie uwierzę, dopóki tego nie zobaczę… Jesteś tam, Izunia?
– Jestem, Melciu, jestem – odparła szybko Iza. – Przepraszam, nie odzywam się…
– To nic, tak się tylko zastanawiałam, czy nam połączenia nie przerwało. W każdym razie sama widzisz, jak to się wszystko u nas zmienia. Jak w kalejdoskopie… No, ale nie będę ci już truć o Korytkowie, powiedz lepiej, co u ciebie? Jak zaczął się nowy rok? Musisz mi wszystko opowiadać na bieżąco, a ja będę powtarzać Robciowi, oboje jesteśmy tacy dumni z naszej dzielnej studentki!
***
„Nie myśleć o tym, pod żadnym pozorem nie myśleć” – powtarzała sobie w duchu Iza, krojąc pomidora na kanapki. – „To przejdzie… wszystko przejdzie, jutro już nie będzie tak bolało. Jutro będzie dużo lepiej…”
– Pani Izo, a Kacper znowu wyszedł? – zagadnął pan Stanisław, wchodząc do kuchni. – Zaglądam do gówniarza, a jego nie ma w pokoju… Pewnie znowu poszedł na te swoje panny, wie coś pani o tym?
– Nie, nic mi nie mówił – odparła Iza, zadowolona, że choć na chwilę może oderwać się od złych myśli. – Ja też myślałam, że jest u siebie, miałam właśnie wołać go na kolację. Pewnie umówił się z kimś na mieście… cóż, zjemy we dwoje, panie Stasiu. Ja też zaraz biegnę do pracy.
– A to się nawet dobrze składa – stwierdził gospodarz, zajmując miejsce przy stole. – Bo właśnie miałem panią zapytać o… o ten piec – zerknął na nią badawczo. – Nadal nic?
– Nic, panie Stasiu – zapewniła go Iza. – Od czterech miesięcy cisza jak makiem zasiał. I tak już zostanie, jestem tego pewna. Przecież sam pan wie, że ona już jest spokojna…
– No właśnie… gdybym miał tę pewność! – westchnął pan Stanisław. – A jeśli to mi się tylko śniło? Ja się coraz bardziej boję, że to był tylko taki zwykły sen… Bo wie pani – dodał, zniżając głos. – Gdyby Ziutka naprawdę rozmawiała ze mną w tym śnie, to ja bym to wiedział po Kacprze. Bo spełniłoby się to, co o nim powiedziała… to, że on się opamięta i będzie żył jak człowiek, normalnie i szczęśliwie. I że to się zacznie jeszcze w tym roku. A tu co? Już październik, a ja nie widzę, żeby on się choć o jotę zmienił. W sercu to ja wiem, że to jest dobry chłopak, ale nadal tak się zachowuje, jak się zachowywał, a Ziutka przecież mówiła jasno: w tym roku. I jak on do grudnia nic ze sobą nie zrobi, to ja już chyba zwątpię, że w tym śnie to naprawdę była ona.
– Panie Stasiu, spokojnie – pokręciła głową Iza. – Przecież dopiero październik się zaczyna, Kacper ma jeszcze czas. Zresztą czy wiadomo, o jaką zmianę jej chodziło? Może to się zacznie jakoś po cichu, w sercu… Niech pan poczeka chociaż do następnego lata, dopiero wtedy będzie można mniej więcej powiedzieć, czy w tym roku coś się zaczęło czy nie.
– No tak… no tak – przyznał z westchnieniem pan Stanisław, sięgając po kanapki, które przed nim postawiła. – Dziękuję… Prawda, że to się może zacząć po cichu, że z wierzchu nawet nic nie zobaczymy. No bo jeśli Ziutka w tym śnie naprawdę była u mnie i tak powiedziała, to tak przecież musi być, nie okłamałaby mnie…
– Oczywiście, że nie – zapewniła go łagodnie Iza. – Sam pan zobaczy, że będzie tak, jak powiedziała. Tylko to się może rozwinąć inaczej, niż my sobie wyobrażamy.
Po kolacji szybko zebrała się do wyjścia, zbliżała się bowiem jej zmiana w pracy. Chciała być tam pół godziny wcześniej, żeby posegregować i opisać faktury, które wczoraj zostawił jej na biurku szef i którymi z powodu nawału pracy na sali nie zdążyła zająć się na bieżąco. Idąc chodnikiem, za wszelką cenę starała się wyrzucić z głowy myśli o tym, co Amelia powiedziała jej o Michale, lecz by to osiągnąć, musiała zająć umysł czymś innym.
Skupiła zatem uwagę na Marcie, która, choć od wtorku wyglądała jak widmo, niezmiennie twierdziła, że to, co powiedział jej Zbyszek, było do tego stopnia niemożliwe, że absurdem byłoby pytać o to Radka. Iza, nie chcąc przedwcześnie jej dobijać, milczała na temat sceny, którą kilka tygodni wcześniej widziała na ulicy, i ze współczuciem czekała na moment, kiedy wybuchnie bomba. Od samego początku, odkąd po słowach Zbyszka podjęła mocne postanowienie, że w tych trudnych chwilach będzie przy Marcie i pozwoli jej wypłakać się do woli, trwała w stanie duchowej gotowości do pomocy, mimo że czasu nie miała teraz prawie wcale. Zajęcia na uczelni, obowiązki w domu, wizyty u pana Szczepana (który na szczęście czuł się całkiem nieźle) oraz praca na pełny etat w Anabelli zajmowały jej każdą minutę doby, pomijając godziny przeznaczone na sen. Jej sen był zresztą teraz tak kamienny, że nie wybudzały jej nawet głośne nocne powroty do domu Kacpra i dopiero dźwięk budzika podrywał ją gotową na nowy dzień pracy.
Ten napięty harmonogram dnia w pełni jej odpowiadał, nie musiała bowiem zastanawiać się, jak odegnać od siebie myśli o Michale, które teraz, po słowach Amelii, szczególnie mocno tłoczyły się w jej podświadomości i ze wszystkich sił starały się opanować jej umysł.
„Muszę pomóc Martusi” – myślała, metodycznie skupiając się na tym wątku. – „Ona lada moment dowie się o wszystkim i wtedy trzeba będzie uruchomić tryb terapii. To naprawdę pomaga! Tak… tylko czy ja sama nie potrzebuję pomocy?”
Westchnęła i przyśpieszyła kroku. Myśl o własnej potrzebie rozmowy w trybie terapii tłukła jej się teraz po głowie i coraz trudniej było jej ją odgonić. A mogła o tym rozmawiać tylko z jedną osobą na świecie.
„Jeśli będzie Majk, to chyba go o to poproszę” – pomyślała z wahaniem. – „Obiecałam, że powiem mu, kiedy będę tego potrzebować, a dziś… dziś chyba jest ten dzień. Może wystarczy wygadać się, wyrzucić to z siebie, jak wtedy, i od razu będzie mi lepiej? Oby tylko był w pracy, oby znowu nie poszedł w tango z jakąś Kinią, Monią czy Wercią… Dzisiaj jest potrzebny mnie! Tak, poproszę go o godzinkę rozmowy, niech mnie otrzeźwi, niech powie coś, czego będę się mogła trzymać przez kolejnych parę dni…”
Z tym postanowieniem w duszy zeszła do Anabelli, gdzie stoliki były już w dwóch trzecich zajęte i ciągle napływali nowi goście.
– Jak tam, wszystko w porządku? – zagadnęła przechodzącą z tacą Klaudię.
– Aha, galera płynie do przodu – uśmiechnęła się Klaudia. – Dobrze, że już jesteś, Iza, bo szef znowu pojechał na amory, a ktoś musi przejąć dowództwo na okręcie. Powiedział, żeby przekazać ci ster, jak przyjdziesz, bo jego już dzisiaj nie będzie.
– Okej – szepnęła Iza, starając się ukryć głębokie rozczarowanie, jakie sprawiła jej ta informacja.
– Karolina była, wiesz? – ciągnęła Klaudia, zniżając głos. – Szef gadał z nią chyba godzinę albo dłużej. Dzisiaj już poszła do domu, ale podobno jutro ma przyjść. Szef zostawił ci na biurku jakąś notkę na ten temat, masz uwzględnić to w grafiku.
– Jasne – skinęła głową Iza. – Czyli Karolcia jednak wraca do nas?
– Na to wygląda – przyznała wesoło Klaudia. – Ja też się cieszę. No, ale lecę, Iza, mam jakieś nowe tłumy na B dwa i cztery!
Iza z westchnieniem ruszyła w stronę zaplecza, witając się po drodze z Wiktorią i wychodzącą z kuchni Olą. Na biurku w gabinecie szefa, obok stosu faktur i rachunków, który od wczoraj jeszcze bardziej się powiększył, leżała złożona na pół kartka z odręcznym napisem Iza. Choć były to tylko trzy litery, łatwo było poznać pochyłe, niedbałe pismo Majka. Iza rozłożyła kartkę z wiadomością.
Iza, Karolina wraca do gry, będzie jutro od szesnastej, uwzględnij ją w grafiku na cały tydzień. Zostawiam faktury, jutro będzie facet od Krawczyka po zestawienie usług z rozliczeniem kasy za pierwszą połowę roku. Zacząłem je robić, ale dzisiaj już nie zdążę dokończyć, zrób to za mnie, ok? Plik jest w laptopie na pulpicie, papiery obok. Z góry dzięki. Majk.
Odłożyła kartkę na biurko i sięgnęła po laptopa, uznając, że rozliczenie dla Krawczyka było teraz rzeczą zdecydowanie najpilniejszą. Odnalazłszy na pulpicie wspomniany plik, w którym rozliczenie było wykonane mniej więcej do połowy, uporządkowała przygotowane przez szefa papiery, odszukała w nich przerwany wątek zestawienia i zabrała się do pracy. Jednak uczucie rozczarowania związane z nieobecnością Majka, z którym akurat dziś tak bardzo potrzebowała porozmawiać, nie chciało ustąpić i leżało jej na sercu dodatkowym ciężarem.
Od chrzcin Edzia prawie nie widziała się z szefem, choć dziś był już piątek. Kilka razy minęła się z nim tylko w przelocie, gdyż w ostatnich dniach działał w firmie od otwarcia do późnego popołudnia, załatwiając wszystko, co było do załatwienia, natomiast wieczorem wychodził w towarzystwie jednej ze swoich dziewczyn od „niezobowiązujących czułości” i znikał do końca dnia. Choć ten styl działania był u niego standardem i praktykował go regularnie, chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by spotykał się z tymi dziewczynami codziennie i to za każdym razem z inną. Iza miała niejasne wrażenie, że to nie było do końca normalne, jednak nie wnikała w to, uznając, że to przecież nie jej sprawa. Dziś jednak nieobecność Majka sprawiła jej osobistą przykrość.
Dzwonek telefonu, który wzięła ze sobą i położyła na biurku, przerwał jej pracę. Zerknęła na wyświetlacz i serce mocniej jej zabiło. Dzwoniła Marta. Ponieważ rozstały się po zajęciach zaledwie kilka godzin wcześniej, mogło chodzić tylko o jedno… Iza pokiwała smętnie głową, sięgnęła po aparat i odebrała połączenie.
***
„Zaniosę Szczepciowi tę zupę jutro rano” – myślała Iza, zmierzając do domu po zakończonej sobotniej zmianie w Anabelli. – „Ależ gęsto się zrobiło, nie wiem, jak ja się z tym wszystkim wyrobię. Teraz najważniejsze, żeby udało się pomóc Martusi. O mnie mniejsza… już mi zresztą lepiej.”
Wczorajsza rozmowa telefoniczna z Martą potwierdziła niestety to, co dla Izy było wiadome i oczywiste już od wtorku. Zapytany wprost o nieznajomą blondynkę Radek bez skrepowania przyznał się Marcie, że w międzyczasie związał się z kimś innym, a wobec ultimatum ja albo ona, jakie postawiła mu zrozpaczona dziewczyna, odpowiedział bez wahania – ona. Zdruzgotana Marta zrelacjonowała to Izie głosem rwącym się od płaczu, błagając ją o spotkanie w sobotni wieczór, bowiem czas do poniedziałku wydawał jej się zbyt wielką otchłanią i czuła, że jeśli w weekend nie porozmawia z kimś o tym, serce eksploduje jej z rozpaczy.
Od kilku dni gotowa na tę ewentualność Iza natychmiast obiecała jej to spotkanie, proponując, by odbyło się w tym samym pubie, w którym ona sama pod koniec maja widziała się z Michałem. Dla niej również miał to być zatem wieczór terapeutyczny, w trakcie którego chciała „odczarować” ten lokal, by nie kojarzył jej się tylko z nim, lecz także z Martą. Niemniej obietnica, którą dała koleżance, wymagała od niej dużego zaangażowania w celu uwolnienia sobotniego wieczoru, który zazwyczaj spędzała w pracy. Zaindagowana przez telefon Kamila, która zwykle pracowała na pierwszej zmianie między dwunastą a osiemnastą, wyjątkowo zgodziła się zamienić z nią na tę jedną sobotę, w związku z czym Iza opuściła dziś Anabellę o nietypowej dla siebie godzinie, czyli kwadrans przed osiemnastą.
Choć starała się wmówić sobie, że czuje się dziś lepiej, i skupić się na pomocy Marcie, nie umiała jednak zupełnie abstrahować od wczorajszych słów Amelii, które w nocy wracały do niej bolesnym echem i nie dawały jej zasnąć. Michał podobno pierwszy raz jest tak naprawdę zakochany… Krzemińska już ją uważa prawie za synową… w następne wakacje byłby ślub… Mimo że robiła co w jej mocy, by zagłuszyć je w głowie, wracały do niej nieubłaganym echem i dręczyły… dręczyły… dręczyły… Gdyby chociaż mogła porozmawiać o tym z Majkiem! Wyrzucić to z siebie w trybie terapii tak, jak dziś swoje smutki będzie wyrzucać przed nią Marta! Ale niestety, dziś znowu nie udało się z nim spotkać.
Rozczarowanie z powodu kolejnego dnia nieobecności Majka również podziałało na nią przygnębiająco. Ponieważ w poprzednich dniach szef intensywnie pracował w firmie do osiemnastej, a dopiero potem wychodził na całą noc z którąś ze swych znajomych dziewczyn, Iza, która po zamianie z Kamilą miała dziś pracować w paśmie od dwunastej do osiemnastej, miała cichą nadzieję, że tym razem go spotka. Jednak jak na złość akurat tego dnia po południu go nie było, za to przekazał Antkowi, że przyjedzie do pracy w okolicach dziewiętnastej i zostanie aż do zamknięcia. Minęli się zatem idealnie…
„Trudno, jak pech, to pech” – pomyślała, wchodząc do domu z zamiarem szybkiego przebrania się przed spotkaniem z Martą. – „On też ma przecież urwanie głowy, załatwiał tę zmywarkę, dostawców, papiery dla Krawczyka… A z taką rozmową i tak trzeba poczekać na jakiś spokojniejszy wieczór. Może jutro się uda? Nic straconego, na razie nie mam czasu na bycie pacjentką, muszę zagrać rolę terapeutki!”
***
Marta czekała już na nią pod Bramą Krakowską – Iza z daleka dostrzegła jej skuloną sylwetkę, w której nawet z dużej odległości można było odczytać głębokie cierpienie. Instynktownie przyspieszyła kroku, a doszedłszy do niej, bez słowa ogarnęła ją ramionami i przytuliła. Blada jak widmo twarz dziewczyny była cała mokra od łez.
Iza powoli, w milczeniu obejmując ją ramieniem, poprowadziła ją do pubu, w którym kilka miesięcy wcześniej sama przeżyła szczęśliwe chwile. Dziś obie z Martą cierpiały, ona jednak miała już w tym wieloletnie doświadczenie i wypracowane strategie radzenia sobie z bólem, tym bardziej, że był to dokładnie ten sam rodzaj bólu, jaki od wczoraj, a nawet od wtorku stał się udziałem Marty. Ból rozdartego serca i zawiedzionych nadziei… Dlatego to ona, Iza, powinna dziś mieć więcej siły i być wsparciem dla załamanej, pogrążonej w otchłani najczarniejszej rozpaczy koleżanki. Sama znała wszak każdy niuans tej rozpaczy, każdą jej nutę i każdy ton…
– Nawet nie chodzi o to, że ze mną zerwał – mówiła smutno Marta pół godziny później, kiedy wyrzuciła już z siebie lawinę słów i nieco się uspokoiła. – To bardzo bolało, ale najgorsze jest to, że tak strasznie mnie okłamał… tak oszukał…
Jej głos załamał się na nowo, a po policzkach popłynęła jeszcze jedna łza, która wyglądała jak ostatnia kropla deszczu z odchodzącej chmury. Niebo jednak wcale się nie przejaśniało, a Iza wiedziała, że w sercu Marty słońce zniknęło na długo i przez kolejne tygodnie nie było szans na jego powrót. Lecz przecież i bez słońca da się jakoś żyć, byleby odzyskać choć namiastkę spokoju… Ostrożnie, z najwyższą starannością dobierając słowa, opowiedziała Marcie to, co na początku września widziała na ulicy, a co powiązała z Radkiem dopiero po słowach Zbyszka.
– Wybacz mi, że nie powiedziałam ci tego od razu – dodała łagodnie, gładząc Martę po drżących dłoniach, które, przechyliwszy się przez stolik, od samego początku rozmowy trzymała w swoich dłoniach. – Wiedziałam, że to był on, i wszystko mi się zgadzało, ale jednak nie miałam stuprocentowych dowodów, więc gdybym jakimś cudem się pomyliła, mogłabym wam obojgu zrobić krzywdę. Wolałam, żebyście załatwili to między sobą… tak zawsze jest lepiej, Martusiu.
– Tak, wiem – westchnęła Marta. – Czyli to trwało jeszcze dłużej, niż myślałam… Wykorzystywał to, że o niczym nie wiedziałam, udawał, że wszystko jest, jak było, a w tym czasie robił takie rzeczy za moimi plecami! Ale powiedz mi, Iza, jakim człowiekiem trzeba być, żeby zrobić komuś coś takiego? – dodała w nowym przypływie rozpaczy. – Jak można tak kłamać i do tego stopnia nie liczyć się z uczuciami drugiej osoby?
– Niestety można – zapewniła ją smutno Iza. – I nie wiem, z czego to wynika, Martusiu, ale chyba z charakteru… z jakiegoś wrodzonego braku empatii… Nie umiem inaczej tego wyjaśnić. W każdym razie to, że ty czy ja nie umiałybyśmy tak oszukiwać, to wcale nie znaczy, że inni tak nie robią i że nie zrobią tego z nami.
– Nie sądziłam, że on taki jest – pokręciła głową Marta. – Nie mogę w to uwierzyć! Byłam z kimś pół roku… i to tak bardzo blisko… a tu nagle okazuje się, że tak naprawdę wcale go nie znałam!
– A czy to by coś zmieniło, gdybyś go znała? – zapytała z melancholią Iza. – Nawet gdybyś wiedziała, że jesteś jedną z wielu, kolejną… że jest duże ryzyko, że będą następne… zrezygnowałabyś z tego, co z nim przeżyłaś? Wycofałabyś się, żeby nie dać się zranić? Czy wybrałabyś jednak te pół roku szczęścia?
Marta podniosła głowę i patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
– Dziwne pytania zadajesz, Iza – odparła powoli, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią, jednak po chwili jej twarz przybrała stanowczy wyraz. – Przecież to chyba oczywiste, że gdybym wiedziała, że on zrobi mi coś takiego, to nigdy bym w to nie weszła. Nie dałabym się oszukać na własne życzenie!
– Czyli zrezygnowałabyś z bycia z nim chociaż przez tych kilka tygodni? – zapytała znów cichym, łagodnym głosem Iza. – Odtrąciłabyś go z góry, gdybyś tylko miała podejrzenie, że w przyszłości może cię oszukać? I w imię tego zrezygnowałabyś z jego bliskości, z okazji do przytulania się do niego, z jego pocałunków?
Zdumienie w oczach Marty jeszcze bardziej wzrosło.
– O co ty mnie pytasz, Iza? – pokręciła głową, wpatrując się w nią w osłupieniu. – Oczywiście, że bym zrezygnowała! Gdybym podejrzewała, że on może taki być, a jednak dałabym mu się omotać, to… chyba bym upadła na głowę! Byłabym chorą wariatką! Co by mi było po jego czułościach i pocałunkach, gdybym wiedziała, że to się zaraz skończy? O nie, wtedy nie pozwoliłabym mu się nawet palcem dotknąć!
Iza powoli pokiwała głową, zapatrując się w przeciwległą ścianę wyłożoną białą rustykalną cegłą.
– Czyli jeszcze nie jest tak źle – stwierdziła w zamyśleniu.
– Jak to nie jest źle? – Marta patrzyła na nią jak na ufoludka. – Co ty gadasz, Iza? W jakim sensie nie jest źle?
– W takim, że ty go nie kochasz aż tak mocno… ani nigdy tak naprawdę nie kochałaś – wyjaśniła spokojnie Iza, przenosząc na nią wzrok. – Jeszcze nie zdążyłaś wpaść w to zbyt głęboko. I dzięki temu dasz radę szybko się pozbierać.
Marta aż podskoczyła z oburzenia.
– Ja go nie kocham?! – wybuchła, wyszarpując swoje dłonie z dłoni Izy. – Nie kocham go i nie kochałam?! A skąd ty to niby wiesz?! Jak ty w ogóle możesz tak do mnie mówić, Iza? – podniosła głos tak mocno, że siedzący dwa stoliki dalej ludzie spojrzeli na nią z zaniepokojeniem. – Skąd ty możesz wiedzieć, co we mnie jest, co ja czuję?!
– Uspokój się, Martusiu – moderowała ją łagodnie Iza. – Nie krzycz tak…
– Właśnie, że będę krzyczeć! – rozsierdziła się Marta, w geście oburzenia zrywając się z krzesła. – Nie masz prawa tak do mnie mówić! Nie ty!
– Usiądź! – poleciła jej surowo Iza.
Marta natychmiast posłusznie opadła na krzesło, oparła ramiona na stole, ukryła w nich głowę i rozpłynęła się we łzach.
– Nie masz prawa… nie masz prawa… – łkała bezradnie, a ramiona trzęsły jej się od rozpaczliwego szlochu. – Ja go kocham… bardzo go kocham… Jak możesz, Iza?… Jak ty tak możesz?…
Iza znów przechyliła się przez stolik i w milczeniu gładziła ją po rozsypanych na ramionach i blacie włosach. Wreszcie, po prawie kwadransie płaczu, opanowawszy swój niekontrolowany wybuch emocji, Marta podniosła na nią zaczerwienione, skąpane we łzach oczy.
– Dlaczego powiedziałaś mi coś takiego, Iza? – zapytała już spokojniej, ale z głębokim wyrzutem w głosie. – Jak możesz mówić mi prosto w twarz, że nie kocham Radka? Akurat ty, taka zimna w tych sprawach, taka okrutna, bez serca… Myślisz, że jestem ślepa i że nie zauważyłam tego, co zrobiłaś z Danielem? On przecież kocha się w tobie jak wariat, poszedłby za tobą w ogień, a ty… no sama powiedz, co zrobiłaś? Odtrąciłaś go i podeptałaś! Nie wiesz, co to jest prawdziwe uczucie, nie masz o tym pojęcia! Ale oceniać moje uczucia, to bardzo proszę! Co ty możesz o tym wiedzieć…
Iza siedziała nieruchomo, z zaciśniętymi zębami i mocno bijącym sercem. Cios, jakim było wspomnienie Daniela, był bardzo celny, musiała to przyznać. Zabolało… Jednak teraz nie mogła myśleć o sobie, nadrzędnym celem było postawić na nogi Martę. Wiedziała, że sprawa nie była tak beznadziejna jak w przypadku jej samej czy Majka, i to była dla niej kluczowa informacja. Co prawda może niepotrzebnie rzuciła to Marcie tak bezpośrednio w twarz, dziś chyba było jeszcze za wcześnie na taki szok… ale tak czy inaczej powiedziała jej przecież tylko prawdę! Marta nie kochała Radka tak mocno jak ona, Iza, kochała Michała albo jak Majk kochał Anię… podobnie jak Agnieszka nigdy nie kochała w taki sposób tego całego Rafała, skoro była w stanie tak szybko znienawidzić zarówno jego, jak i jego dziecko. I wbrew pozorom była to dobra wiadomość, bo dawała Marcie nadzieję, jakiej ani ona, ani Majk nie mogli mieć już nigdy. Nadzieję na pełne wyleczenie.
Jednak aby Marta mogła to zrozumieć i rozpocząć uzdrowieńczy proces, potrzebowała przykładu. I to musiał być jej własny przykład – jej, Izy, nikogo innego. Tylko o sobie mogła opowiedzieć w sposób wiarygodny, tylko o sobie zresztą miała prawo mówić… Tamtym razem przemilczała to przed Martą z obawy, by rzecz nie dotarła do Michała. Lecz dziś to nie było już takie ważne… dziś był czas na odkrycie kart! Co prawda nadal wolała zachować w tajemnicy fakt, że chodziło właśnie o niego, ale przecież ta historia nie potrzebowała nazwisk, by pozostać prawdziwą i wymowną. A poza tym niech Marta zrozumie wreszcie, dlaczego Iza nie mogła odwzajemnić rodzącego się uczucia Daniela i dlaczego musiała tak brutalnie go odtrącić! Brutalnie, lecz dla jego dobra… Niech zrozumie to i niech już nigdy więcej nie waży się wyrzucać jej tego, przypominać jej i sprawiać jej tym bólu!
– Mylisz się, Martusiu – odpowiedziała spokojnym, opanowanym tonem. – Nikt lepiej ode mnie nie wie, co to znaczy kochać kogoś i cierpieć z tego powodu. Nikt… albo prawie nikt. Tkwię w tym od piętnastu lat.
Marta znów skamieniała z zaskoczenia.
– Od piętnastu lat? – powtórzyła szeptem. – Jak to? Co ty wygadujesz, Iza?
– Tak – potwierdziła smutno. – Uwierz mi, że doskonale wiem, co to jest rozpacz, i znam wartość nawet krótkich chwil szczęścia. Bo ja nie chciałabym z nich zrezygnować tak łatwo jak ty… i chyba nawet nie umiałabym tego zrobić. Opowiem ci moją historię, przynajmniej w zarysie, bo bez tego nie ruszymy dalej i nie będę mogła ci pomóc. Musisz tylko wybaczyć mi, że nie będę używać imion ani nazwisk… i będę o nim mówić po prostu „on”.
– On – wyszeptała Marta, wpatrując się w nią szeroko otwartymi, zdumionymi oczami.
– Nie chciałam wcześniej o tym rozmawiać – wyjaśniła jej Iza nadal tym samym smutnym tonem. – Zazwyczaj nie chwalę się tym przed nikim, bo po pierwsze nie ma czym się chwalić, a po drugie wcale nie jest mi łatwo o tym mówić. Ale akurat tobie muszę powiedzieć, żebyś przestała wreszcie myśleć, że jestem zimną rybą i nieczułym kawałkiem drewna, który nie ma prawa wypowiadać się na takie tematy, tylko co najwyżej może słuchać. Pewnie powinnam była powiedzieć ci to już wtedy, za pierwszym razem – westchnęła. – Jakoś nie umiałam się przełamać… a już wtedy wiedziałam, a właściwie czułam… że twój związek z Radkiem właśnie tak się skończy.
– Jak to? – Marta popatrzyła na nią ze zgrozą.
– Tak, niestety, Martusiu – pokiwała głową. – To było całkowicie do przewidzenia. Wiedziałam to, bo ja sama to przeżyłam, i to niejeden raz… Wtedy w maju i przed wakacjami, kiedy byliście z Radkiem tacy szczęśliwi, myślałam przez moment, że może się mylę, w głębi serca miałam taką nadzieję. Ale niestety… Poczekaj, wiesz co? – przerwała samej sobie, podnosząc głowę i dając znak kelnerowi, żeby podszedł do ich stolika. – Zamówimy sobie jeszcze coś do picia i porozmawiamy o tym wszystkim po kolei, tak… metodycznie. Dobrze? Opowiem ci najpierw trochę o sobie, a potem pogadamy o Radku. I ufam, że to ci chociaż trochę pomoże. Wygadać się to jedno, a poczuć, że w takiej sytuacji nie jest się samemu, to jednak co innego. Uwierz mi, ja naprawdę wiem, co mówię… No dobrze, ale najpierw coś zamówmy – dodała na widok podchodzącego kelnera. – To co? Czego się jeszcze napijesz?
***
– Dziękuję ci, Izka – powiedziała wciąż blada jak płótno, ale już dużo spokojniejsza Marta, obejmując ją i przytulając się do niej na pożegnanie. – Jesteś kochana. Już mi trochę lepiej. Nadal boli, wiadomo, ale dzisiaj może przynajmniej zasnę i jakoś pośpię parę godzin. Wybacz, że tak długo cię przetrzymałam, już po dwudziestej trzeciej…
– Dla mnie to nie problem – zapewniła ją z uśmiechem Iza. – O tej porze zwykle jestem dopiero w dwóch trzecich mojej zmiany w pracy, tylko dzisiaj wyjątkowo odrobiłam te godziny wcześniej. W każdym razie posłuchaj, Martusiu. Gdybyś jutro czuła się źle i chciała ze mną pogadać, to nie krępuj się, tylko od razu dzwoń, okej? Postaram się odebrać telefon w każdej sytuacji.
– Nie, Iza – pokręciła głową Marta. – Nie będę zawracać ci głowy, tyle czasu już mi dzisiaj poświęciłaś… Powiem ci tylko tyle, że po tym wszystkim, co powiedziałaś mi o sobie, to ja naprawdę cię podziwiam. Tyle przeszłaś i tyle wytrzymałaś… Aż nie chce się wierzyć, że nie zwariowałaś przy tym albo nie skoczyłaś z jakiegoś mostu. Jesteś bardzo silną kobietą… chciałabym taka być.
Iza pokręciła smutno głową, wspominając wydarzenie z najczarniejszej przeszłości, o którym nie opowiedziała Marcie, a o którym wiedzieli tylko lekarz z radzyńskiego szpitala i Majk. Wydarzenie, które wcale nie świadczyło o jej sile lecz które, wręcz przeciwnie, było aktem tchórzostwa.
– O, zobacz, jedzie mój autobus! – ożywiła się Marta na widok wyjeżdżającego zza rogu ulicy nocnego autobusu. – Dziesięć minut opóźnienia, już myślałam, że w ogóle nie przyjedzie… Będę lecieć. Trzymaj się, Iza, i jeszcze raz bardzo ci dziękuję! Prześpię się z tym i w poniedziałek pogadamy. Co ja bym bez ciebie zrobiła…
Kiedy autobus Marty odjechał, Iza z westchnieniem skierowała się w stronę swojej stancji, dokąd z tego miejsca miała prawie pół kilometra drogi. Ponieważ od rana była na nogach, czuła się już dzisiaj wykończona, zresztą nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Sześciogodzinna zmiana w Anabelli, wcześniej gotowanie obiadu dla Kacpra i pana Stanisława, telefon od Victora, a na koniec długa i pełna emocji rozmowa z Martą wymęczyły ją na tyle, że obecnie jej jedynym marzeniem było wykąpać się i położyć do łóżka.
„Będę dzisiaj spała jak zabita” – myślała, idąc szybko chodnikiem i starając się nie myśleć o bólu nóg, który nasilał się teraz niemal z każdym krokiem. – „Czuję się, jakbym ręcznie przewaliła tonę węgla… ale to dobrze! To bardzo dobrze, nie będę musiała myśleć…”
Po dotarciu do domu, gdzie gospodarz już spał, a Kacpra jeszcze nie było (jak wywnioskowała z braku jego butów i kurtki w przedpokoju), Iza cichutko wykąpała się i z rozkoszą przebrała w pachnącą świeżym praniem piżamę. Była już prawie północ. Wsunąwszy się pod kołdrę, sięgnęła jeszcze ręką po swój odłożony na krzesło plecak, by wyjąć z niego telefon i nastawić sobie budzik na jakąś rozsądną, niezbyt wczesną, ale i niezbyt późną godzinę.
„Najlepiej na ósmą” – pomyślała, ziewając. – „Zdążę na spokojnie zrobić śniadanie, a potem skoczę na godzinkę do Szczepcia. Zaniosę mu tę zupę…”
Urwała myśl, gdyż po aktywowaniu wyświetlacza na pulpicie dostrzegła informację o trzech nieodebranych smsach. Nie zdziwiło jej, że nie usłyszała, kiedy przychodziły, bowiem przez cały wieczór rozmawiały z Martą w pubie, gdzie panował spory harmider, ewentualnie wiadomości mogły też nadejść w czasie, kiedy była w kąpieli. Pierwszą myślą, jaka przeszła jej przez głowę, było to, że smsy są od Victora, który dzwonił do niej dziś przed południem, a który często po zakończeniu rozmowy dopowiadał jeszcze w ten sposób jakieś szczegóły. Westchnęła i dla świętego spokoju otworzyła skrzynkę. Wszystkie trzy smsy były wysłane z numeru, z którym nigdy jeszcze nie korespondowała, a który w jej książce kontaktów widniał pod nazwą Szef 2, tak bowiem zapisała sobie kiedyś prywatny numer Majka.
Serce Izy natychmiast zabiło mocniej, poderwała się z pozycji leżącej i usiadła na łóżku. Z niepokojem otworzyła pierwszą wiadomość.
Hej, Iza, tu Majk. Chciałem z Tobą porozmawiać, ale nie ma Cię.
Zerknęła na godzinę wysłania smsa. Był napisany przed dwudziestą pierwszą.
„A niech to szlag!” – pomyślała, gorączkowo otwierając drugą wiadomość, tym razem z godziny z dwudziestej pierwszej dwadzieścia pięć.
Dlaczego akurat dzisiaj musiałaś zamienić się na zmiany z Kamą?
„Wybacz, ale ty też przez cały tydzień włóczyłeś się z Kinią, Monią, Becią, Wercią i diabli wiedzą z kim jeszcze!” – odpowiedziała mu w myślach z wyrzutem, czując jednak, że jej serce ogarnia przenikliwy żal na myśl o straconej okazji do rozmowy. – „Ja też na ciebie czekałam, i to przez kilka dni, a ciebie nie było i nie było!”
Z narastającym w duszy smutkiem otworzyła ostatniego smsa, wysłanego kilka minut po dwudziestej drugiej.
Ratuj mnie, elfiku, tak cholernie mi źle…
Iza jak oparzona poderwała się na równe nogi i wyskoczyła z łóżka, aż kołdra zsunęła się i opadła na podłogę. Odłożyła telefon na biurko i bez wahania rzuciła się w stronę szafy. W kilkadziesiąt sekund zrzuciła z siebie piżamę, naciągnęła bieliznę, czarne dżinsy, biały t-shirt i kremowy sweter, czyli to, co jako pierwsze wpadło jej pod rękę. Następnie, zebrawszy z biurka telefon, wyszła z nim cicho do przedpokoju, włożyła go razem z kluczami od mieszkania do kieszeni naprędce narzuconej na ramiona kurtki, wsunęła na nogi półbuty bez obcasów i wypadła na klatkę schodową, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.
Cichym, kocim krokiem, który wyćwiczyła w trakcie ostatnich miesięcy, by podczas nocnych powrotów do domu nie budzić śpiących sąsiadów, sfrunęła po schodach i opuściła kamienicę. Znalazłszy się na pustej ulicy oświetlonej światłem sodowych latarni, bez chwili zastanowienia biegiem ruszyła w stronę Anabelli.