Anabella – Rozdział XLII

Anabella – Rozdział XLII

Zdyszana Iza zbiegła w dół po schodach prowadzących do Anabelli i w drzwiach wpadła na Toma, który ze stoickim spokojem wyprowadzał na zewnątrz jakiegoś awanturującego się młodego mężczyznę, mocno trzymając go pod ramię.

– Puszczaj, do cholery! – denerwował się delikwent, próbując kopnąć ochroniarza.

Tom jednak nie pozwalał mu na to, wykręcając mu ramię przy każdym agresywniejszym ruchu. Iza wymieniła z nim krótkie, porozumiewawcze spojrzenia, czym prędzej usunęła im się z drogi i skierowała się w stronę baru. Obsługująca klientów Wiktoria spojrzała na nią z zaskoczeniem.

– Iza! – zawołała, rutynowym gestem nalewając piwo do kufla i podając klientowi, a następnie inkasując należność i wydając resztę. – Przecież miało cię już tutaj nie być! Co ty…

– Gdzie szef? – przerwała jej gorączkowo Iza.

Wiktoria zerknęła na nią z zaciekawieniem.

– U siebie – odparła, po czym, pochyliwszy się mocniej w jej stronę, dodała szeptem: – I niestety wziął brandy. A już tak dawno tego nie robił!

– Boże… tylko nie to! – wyszeptała ze zgrozą Iza.

Nie bacząc na nic, rzuciła się w stronę wejścia na zaplecze. Przebiegła korytarz, omal nie zderzyła się z ostrożnie niosącą pełną tacę Kamilą, która na jej widok zatrzymała się zdumiona, i wyhamowała dopiero pod drzwiami gabinetu szefa. Cichutko, ze ściśniętym sercem nacisnęła klamkę.

Gabinet jak zwykle oświetlało jedynie mdłe światło lampki, obok której na biurku stała napoczęta i wypita w około jednej czwartej butelka brandy.

„Otworzył ją już!” – pomyślała Iza z żalem tak głębokim, że zahaczającym niemal o rozpacz. – „Nie zdążyłam!”

– Szefie…

Majk, który siedział w niedbałej pozycji na swoim fotelu, na jej cichy szept podniósł głowę, a jego obojętna, jakby otępiała twarz przybrała wyraz lekkiego zdziwienia. Jednak już po chwili z powrotem apatycznie oparł się o zagłówek fotela.

– Iza – uśmiechnął się nieznacznie. – Jesteś…

– Jestem! – przytaknęła szybko, energicznym gestem zamykając za sobą drzwi. Rzuciła swoją kurtkę na krzesło i podeszła do niego. – Przepraszam cię, dopiero przed chwilą znalazłam twoje smsy, byłam na mieście z koleżanką z roku. Przybiegłam tak szybko, jak tylko mogłam… Co ci jest? – dodała łagodnie, przykucając przy jego fotelu i kładąc mu dłoń na przedramieniu. – Dlaczego ci źle? Znowu pijesz brandy…

– Dopiero dwie szklaneczki – sprostował spokojnie, podnosząc się nieco w fotelu, by sięgnąć po butelkę, z której nalał do opróżnionej szklanki kolejną porcję bursztynowego płynu. – Ta będzie trzecia. No co? – uśmiechnął się do niej zawadiackim, dziwnie nienaturalnym uśmiechem. – Czekałem na ciebie, okrutny nocny elfie. Dałem sobie czas do północy, postanowiłem, że jeśli do tej pory nie przyjdziesz, punkt dwunasta otwieram brandy i piję ją do dna. I tak było. Teraz jest piętnaście… nie, czekaj, szesnaście po. Jeszcze nie zdążyłem dużo wypić, ale dwie szklanki poszły jak w piach! – zaśmiał się lekko.

Zdruzgotana faktem, że spóźniła się tak niewiele, Iza wyprostowała się i stanąwszy nad nim, sięgnęła po butelkę, którą własnie odstawił na biurko. Majk natychmiast poderwał się, zwinnym gestem chwycił ją pierwszy i pokręcił głową.

– Nic z tego, mała! – oznajmił wesoło, grożąc jej żartobliwie palcem. – Łapki przy sobie! Za późno… Skoro już zacząłem, to przepadło, nie oddam ci mojego nektaru, wypiję go dzisiaj do dna!

– Majk, proszę, nie rób tego – załamała ręce Iza, przechylając się przez niego, by odebrać mu butelkę, którą trzymał z dala od niej na dystans wyciągniętego ramienia. – Proszę… To moja wina. Gdybym wcześniej znalazła twoje smsy, byłabym tu natychmiast! Biegłam do ciebie, że mało nóg nie połamałam… spóźniłam się tylko chwilę… Daj mi to, proszę! Słyszysz? Daj mi to. Nie pij już…

– Za późno – powtórzył stoicko, nie pozwalając odebrać sobie butelki.

– Proszę cię – wyszeptała z naciskiem, schylając się nad nim i patrząc mu błagalnie w oczy. – Proszę!

Nadal nie podnosząc się z fotela, Majk uśmiechnął się i wolnym ramieniem objął ją w talii, po czym podniósł głowę i popatrzył na nią do góry, opierając brodę na jej brzuchu, który znajdował się dokładnie na wysokości jego twarzy. Policzki miał nieogolone, twarz wymiętą i zmęczoną, lecz oczy lśniły mu wyzywającym, szelmowskim blaskiem.

– Moja odpowiedź brzmi nie – oznajmił jej spokojnie. – Butelka jest otwarta i muszę obalić ją do dna. Mówiłem ci już kiedyś, że jeśli nie chcesz, żebym pił brandy, musisz wypić ją za mnie. Ale ty nigdy nie chcesz mi pomóc, więc znowu muszę zrobić to sam. Powiedz, dlaczego dzisiaj mi uciekłaś, niedobry mały elfie?

– Musiałam wyjść wieczorem – wyjaśniła mu z żalem Iza. – Nie pomyślałam, że dzisiaj będziesz chciał rozmawiać w trybie terapii… Zresztą ja sama chciałam z tobą pogadać już od kilku dni i nigdy cię nie było, ciągle znikałeś z tymi dziewczynami…

Majk spoważniał na te słowa i smętnie pokiwał głową. Wciąż obejmując ją ramieniem w talii, oparł teraz policzek na jej brzuchu i zapatrzył się w stojącą na biurku, oświetloną światłem lampki szklankę z brandy.

– Tak – przyznał cicho. – Tak, Izulka… Szmaciłem się przez kilka dni. Myślałem, że to mi pomoże na ten głupi ból egzystencjalny… na to cholerne poczucie beznadziei…

Serce Izy ścisnęło się, zalała je fala współczucia. Odruchowo położyła dłoń na jego włosach i pogładziła je delikatnie.

– Jednak nie dałeś rady – szepnęła ze zrozumieniem.

– Nie dałem – odszepnął.

Ustawił sobie butelkę brandy między udami, by uwolnić dłoń, w której ją trzymał, po czym objął Izę również drugim ramieniem, wtulając twarz w jej sweter i przymykając oczy. Ostrożnym gestem położyła mu na głowie również drugą dłoń i teraz obiema gładziła go po włosach jak dziecko, które trzeba uspokoić z płaczu.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – zapytała smutno. – Dlaczego nie napisałeś smsa?

– Napisałem.

– Ale dopiero dzisiaj – podkreśliła z wyrzutem. – A wcześniej? Czekałeś tyle dni…

– Myślałem, że poradzę sobie z tym sam – wyjaśnił, wciąż nie otwierając oczu. – To mi kiedyś czasami pomagało… Chciałem sprawdzić, jak to będzie, kiedy pójdę w większe tango. W tym tygodniu zaliczyłem ich pięć – dodał rzeczowo. – W tym jedną całkiem nową. Ładna jak cholera, ciało jak marzenie… ma na imię Ania.

Iza znieruchomiała z dłońmi zatopionymi w jego włosach. Nieprzyjemne ukłucie w sercu na chwilę sparaliżowało ją niczym grom z jasnego nieba.

– Tylko co z tego? – ciągnął smętnie Majk, przytulając mocniej policzek do jej brzucha, jakby chciał jej przypomnieć o przerwanym głaskaniu po włosach. – Nic mi to nie pomogło, czuję się jeszcze gorzej. Jak męska szmata, jak ostatnie ścierwo…

Iza znów zanurzyła palce w jego włosach i na wpół bezwiednie zaczęła przesiewać je przez palce. Głęboki smutek ogarnął ją aż po najdalsze zakamarki duszy.

„Ma na imię Ania” – powtórzyła w myślach jego słowa. – „Ech, ty mój biedaku…”

– Więc trudno, dzisiaj zeszmacę się do końca – podjął Majk, przechylając głowę pod dotykiem jej dłoni niczym łaszący się kot. – Wyżłopię do dna tę brandy i stoczę się pod stół… Chudy odwiezie mnie na chatę, jak zawsze… pomoże mi się wyrzygać… A jutro wieczorem stary frajer Majk znowu będzie gotowy do objęcia posterunku. I parszywe życie będzie się toczyć dalej… Jak to dobrze, że wróciłaś, Izula – dodał nagle innym, łagodniejszym tonem, mocniej obejmując jej talię ramionami. – Od razu jest inaczej. Dwie minuty przy tobie i już jest inaczej. Nawet jak nie lepiej, to inaczej. Moja terapeutko… mała sanitariuszko… dobra wróżko z krainy złamanych serc… mój elfiku kochany…

Iza w milczeniu, zasmucona do granic lecz nade wszystko przepełniona gorącym współczuciem, nadal gładziła go po włosach, pozwalając mu przytulać się, ile tylko chciał. Nogi bolały ją potwornie, ze zmęczenia przed oczami wirowały jej cienie, ale była gotowa być przy nim tak długo, jak długo będzie tego potrzebował. Cieszyło ją, że dzięki temu zdawał się przynajmniej zapomnieć o brandy, zarówno o butelce, którą wciąż trzymał między udami, jak i o napełnionej szklance stojącej na biurku.

– Dopadło cię jednak – stwierdziła smutno, odgarniając mu z czoła włosy, które za chwilę i tak opadły w to samo miejsce. – To jakiś przeklęty tydzień. Mnie też dopadło, chociaż staram się z tym walczyć i na razie nie jest źle. A ty sam widzisz… w niedzielę mówiłeś, że jesteś spokojny, że jest dobrze, że dasz radę… i co? To wcale nie jest takie proste. Takie spotkania jednak rozdrapują ranę, rozbudzają myśli o tym, co by mogło być…

– Tak – przyznał, kiwając głową. – Myślałem, że już jestem na to odporny, ale jednak nie… Zwaliło mnie z nóg jak zawsze. Chociaż nie… trochę inaczej… Iza, ja po prostu nie wiem, jak mam dalej żyć, żeby to miało sens! – wybuchnął nagle, odrywając od niej głowę, zluźniając uścisk i cofając ramiona. – Firma, ludzie, świat… dobra, tu wszystko gra, idziemy do przodu. Tylko po co? Dla kogo? Dla mnie samego? I tak zawsze wrócę do pustego domu… Choćby nie wiem, ile ich się przewinęło przez ten dom, i tak będzie pusty, bo ja na stałe nie chcę tam widzieć nikogo! Nikogo innego…

Iza, uwolniona już z jego uścisku, przysunęła sobie krzesło, by dać ulgę zmęczonym nogom, i usiadła obok jego fotela.

– Wiem… wiem, Majk – wyszeptała smutno, przyglądając mu się ze współczuciem, lecz nie śmiejąc już go dotykać. – Wiem…

– Już wiele razy miałem myśl, że pójdę w coś va banque – ciągnął ponuro, ku niezadowoleniu Izy znów sięgając po swoją szklankę z brandy. – Znalazłaby się taka, której wystarczyłaby zewnętrzna otoczka, dobre warunki życiowe, trochę kasy i tak dalej… taka, która nie żądałaby ode mnie serca i wiedziałaby z góry, że tego nie mogę jej dać. Moglibyśmy razem stworzyć coś fajnego. Rodzinę, dla której mógłbym żyć i pracować… Rozumiesz mnie? Dom by się zaludnił, zakręciłaby się karuzela… Ale jednak nie, nie umiem! – westchnął, podnosząc brandy do ust. – Za cholerę nie potrafię! Nie dałbym rady. Zrobiłbym jej tylko krzywdę, a sam czułbym się jak ostatni śmieć, o wiele gorzej niż teraz. Wiem to na pewno…

– Nie pij – szepnęła Iza, wyciągając rękę i zatrzymując szklankę, zanim zdążył dotknąć jej ustami. – Proszę, nie pij tego… Michasiu…

Uśmiechnął się na zdrobnienie, jakim zawsze zwracał się do niego pan Szczepan, po czym łagodnie odsunął jej dłoń, upił niewielkiego łyka alkoholu i pokręcił głową.

– Spokojnie, przecież dopiero zaczynam – odparł beztroskim tonem, odstawiając na biurko butelkę, którą trzymał między nogami. – Zobacz, dopiero jedna trzecia poszła. Noc jest długa…

– Proszę cię – szeptała błagalnie Iza. – Nie chcę, żebyś to pił. Możemy gadać w trybie terapii do samego rana, będę tu przy tobie, ale zostaw to świństwo. Pół roku nie dotykałeś…

Korzystając z tego, że na chwilę zawiesił uwagę, ostrożnie wyjęła szklankę z jego rąk. Majk natychmiast ocknął się i podniósł na nią wzrok.

– Oddaj mi to, Iza – zażądał spokojnie. – Oddaj, bo jak nie, to pójdę do Wiki po drugą i wypiję dwie. Przysięgam ci, że jeśli mi to zabierzesz albo wylejesz, to idę po następną i będę chlał do nieprzytomności. Przysięgam ci to – podkreślił stanowczo.

Iza zawahała się ze szklanką w dłoni. Groźba brzmiała poważnie, nie miała wątpliwości, że Majk wykona to, co mówi, należał wszak do ludzi, którzy potrafią postawić na swoim. Zdenerwuje się i będzie jeszcze gorzej… Czy zatem mniejszym złem będzie oddać mu tę brandy? Przyzwolić na to, żeby wypił ją do końca? Znów patrzeć bezsilnie, jak spija się na jej oczach?

„Nie!” – pomyślała w nagłym odruchu determinacji. – „Nie pozwolę na to! To moja wina, że pijesz, otworzyłeś tę butelkę tylko dlatego, że spóźniłam się na terapię! Gdybym przyszła kwadrans wcześniej… Ale więcej już i tak nie wypijesz! Nie, nie ma mowy!”

– A teraz oddawaj mi tę szklankę – podjął stoicko Majk, wyciągając do niej rękę w oczekującym geście. – No już!

– Nie – pokręciła głową. – Nie będziesz tego pił.

Po czym, nabrawszy powietrza w płuca, zamknęła oczy, podniosła niedopitą szklankę do ust i łyknęła z niej duszkiem resztę płynu. Alkohol był tak mocny, a jego smak tak intensywny i w jej odczuciu tak obrzydliwy, że w pierwszej sekundzie aż zaparło jej dech. W nosie natychmiast zaczęło ją szczypać, a oczy napełniły jej się łzami jak po krojeniu cebuli. Z trudem wciągnęła powietrze, krztusząc się, kaszląc i prychając na wszystkie strony.

Majk podniósł głowę i spojrzał na nią zaskoczony, po czym roześmiał się serdecznie, rozbawiony sceną tej nieudolnej degustacji.

– No proszę, elfiku, wyrabiasz się! – zawołał z uznaniem, sięgając po butelkę i wyjmując jej z rąk pustą szklankę. Odkręcił nakrętkę i dolał brandy do połowy naczynia. – Tego się po tobie nie spodziewałem, jak babcię kocham! Nie sądziłem, że kiedyś to zrobisz! – zaśmiał się, wręczając jej z powrotem szklankę. – No, masz, dawaj dalej! Zobaczymy, ile zdołasz z tego upić, a ja dokończę resztę. I będziemy kwita, bo jeśli obalimy tę butlę razem, to drugiej nie wezmę. Obiecuję! A ja słowa nie łamię… No pij, na co czekasz? – dodał, obserwując z rozbawieniem jej skrzywioną twarz. – To tylko przy pierwszym łyku jest takie niedobre, a potem wchodzi jak miodzio, sama zobaczysz!

Oszołomiona jeszcze piorunującym efektem pierwszego łyku Iza wzdrygnęła się na myśl o tym, że miałaby wziąć do ust kolejnego. Jednak świadomość, że jeśli sama nie tego wypije, to on zrobi to za nią, była dla niej jeszcze bardziej nieznośna niż obrzydliwy smak brandy. Wyrzuty sumienia na myśl o tym, że to przez nią Majk zaczął pić, i to po pół roku tak obiecującej abstynencji, piekły ją jak ogień, o wiele bardziej, niż piekł ją w gardło alkohol. Przymknęła zatem oczy, posłusznie podniosła szklankę i pociągnęła z niej kolejnego łyka, starając się wlać płyn prosto do gardła, żeby jak najkrócej czuć w ustach jego smak. Znów na moment zakrztusiła się i aż ją zatkało, ale po kilku prychnięciach doszła do siebie o wiele szybciej niż za pierwszym razem.

– Brawo! – pochwalił ją wesoło Majk, wkładając jej butelkę do wolnej ręki. – Trzymaj to i polewaj sobie dalej sama. A jak będziesz miała dość, to oddasz mi, żebym dokończył. I tak dużo nie upijesz – machnął lekceważąco ręką. – Ale tak czy siak doceniam twoją odwagę! Jeśli ci się spodoba, będziemy razem urządzać sobie sesje terapii przy brandy. Co ty na to, elfiku? Będziemy pili i gadali do białego rana…

– To wcale nie jest śmieszne – wykrztusiła Iza, posłusznie odkręcając butelkę i dolewając sobie alkoholu.

Butelka była już w połowie pusta, jednak myśl o tym, że miałaby wypić i tę drugą połowę, przerażała ją… To było zresztą niemożliwe, wiedziała, że nie da rady, choćby nie wiedzieć jak była zdeterminowana.

„Ale jeszcze chociaż trochę” – pomyślała z uporem. – „Chociaż pół szklanki, to zawsze mniej dla niego… A niech to, ależ to jest ohydne!”

– No… w sumie nie jest – przyznał Majk, nieco poważniejąc. – Każdy z nas wolałby normalnie żyć i nie musieć korzystać z takiej terapii.

Oparł głowę na zagłówku fotela i na kilka minut zapatrzył się w milczeniu w sufit.

– Wiesz, czasami tak się zastanawiam, dlaczego jedni dostają swoją szansę, a inni nie – podjął cicho, jakby mówił do siebie. – Ostatnio dużo siedziałem u Pabla. Gadałem z nim, z Lodzią… patrzyłem na tego ich małego kochanego urwisa, nosiłem go na rękach… i chłonąłem jak narkoman tę niesamowitą atmosferę, którą oni mają w domu. Tak wygląda prawdziwy dom i szczęśliwa rodzina. Tak wygląda normalne życie…

– Tak – przyznała szeptem Iza.

Dolała sobie brandy do szklanki i z obrzydzeniem popatrzyła na jej piękny, rudo-bursztynowy kolor. Nie wiedziała już nawet, gdzie podziała się nakrętka do butelki, ale niby po co miałaby ją zakręcać? Po to, żeby zaraz znowu musieć ją odkręcić? Przecież trzeba pić dalej… Wypije tyle, ile zdoła… jeszcze chociaż jedną porcję…

– Ty też to czujesz, prawda? – uśmiechnął się półgębkiem wciąż zapatrzony w sufit Majk. – Pablo długo świrował, zanim go wzięło… razem prowadziliśmy podboje, sialiśmy spustoszenie w damskich szykach, bawiło nas to obu… Ale kiedy spotkał swoją gwiazdeczkę, to natychmiast szlus, mówię ci… dosłownie jak nożem uciął. Sam byłem w szoku, że tak go odkręciło o sto osiemdziesiąt stopni. A teraz to na serio nie wiem, czy znajdziesz w tym mieście wierniejszego faceta! – zaśmiał się. – Oszalał na punkcie tej małej i to już chyba nigdy go nie puści. On jest w gruncie rzeczy taki jak ja…

Spoważniał, westchnął i przymknął oczy.

– Taki sam frajer – kontynuował w zamyśleniu. – Tylko że on miał to szczęście, że dostał jej wzajemność. I to jaką! Wiesz? Tak sobie czasami patrzę na nią… i w każdym geście, w każdym spojrzeniu widzę, jak cholernie go kocha. Poprosił ją o dzieciaka, to urodziła mu go od razu… dwudziestolatka na pierwszym roku studiów! Szacun. Wielki szacun za sam fakt, że to wykonała, ale też za to, że zrobiła to dla niego. Za każdym razem, kiedy z nim gadam, powtarza mi, jaki jest szczęśliwy…

Iza mechanicznie łyknęła kolejną porcję brandy, tym razem prawie nie czując jej smaku. Miała wrażenie, że mocny płyn sparaliżował jej kubki smakowe, zresztą wargi też były coraz mniej czułe, więc łatwiej było poradzić sobie z odpychająco obrzydliwym smakiem i lekko spirytusowym zapachem, którego nie znosiła od zawsze, odkąd tylko mogła sięgnąć pamięcią. Jednak efekt jej działania był coraz bardziej zadowalający. Jeśli wypije jeszcze jedną porcję, w butelce zostanie już tylko jedna trzecia zawartości… A gdyby jeszcze dwie szklaneczki…

– Najśmieszniejsze jest to, że on myśli, że i mnie to kiedyś czeka – prychnął smutno Majk. – Frajer nie ma pojęcia, co gada. Kiedyś nie czepiał się, bo obaj działaliśmy tak samo i przynajmniej miałem w nim sojusznika. A teraz przeszedł na stronę tych wszystkich heter, które od lat próbują mnie wyswatać, zastawiają na mnie jakieś żałosne pułapki matrymonialne… I sam już zaczyna śpiewać tak jak one… podpytywać, sugerować… ech!

Chyba ściszył głos, bo jego słowa dobiegały teraz do jej uszu jak przez ścianę. Ale uwaga, skupienie! Trzeba nalać jeszcze jedną porcję, może uda się ją wypić i w ten sposób opróżnić butelkę do poziomu jednej czwartej. Jedna czwarta to już niewiele jak na Majka, wielkiej krzywdy mu nie zrobi… Trzeba nalać… tylko ta ręka taka dziwnie ciężka… opuszki palców drętwieją, podobnie jak wargi… A do tego jakoś ciemniej się zrobiło w gabinecie. Dziwne, lampka przecież się pali… pali się i zaczyna się poruszać… zsuwa się z biurka? Nie… nadal tam stoi. To całe biurko rusza się jakoś dziwnie, a wraz z nim krzesło, drzwi i regał z klaserami…

– Ale czy można mu się dziwić? – przytłumiony, coraz bardziej odległy głos Majka huczał jej w uszach i odbijał się w jej głowie jak od ścian pustym, dręczącym echem. – Chce dla mnie dobrze, życzy mi takiego szczęścia, jakie sam przeżywa. Dobry z niego chłopak, dobry kumpel. Gadaliśmy nawet o sprawach łóżkowych… ech! – jego cichy śmiech prześwidrował mózg Izy niczym seria ostrych igieł. – Tłumaczył mi, jaka jest różnica, kiedy do fizycznego pociągu dochodzi głębsze uczucie… że to nie ma porównania, jak niebo a ziemia… A ja, taki stary koń, mogę tylko wierzyć mu na słowo, bo sam nigdy tego nie przeżyłem. Ty jesteś o krok przede mną, bo przynajmniej raz przespałaś się z tym twoim Miśkiem – w jego odległym głosie zabrzmiała żartobliwa nutka. – No, opowiedz mi o tym trochę, elfiku… fajnie było?

Jego słowa przygłuszył narastający jej w uszach szum. Poruszające się meble przyśpieszyły nagle tempa jak na rozpędzającej się karuzeli i teraz już cały gabinet wirował coraz szybciej i szybciej… światło coraz bardziej gasło…

– Iza? – w głosie Majka zadźwięczała nuta niepokoju.

Powinna mu odpowiedzieć… Tak… gdyby tylko mogła…

– Chryste Panie, Iza!!!

W jego głosie zabrzmiała teraz zgroza, a za nią przerażenie. Iza jak przez mgłę zarejestrowała zarys jego postaci zrywającej się z fotela wśród tańczących mebli. Przytłumiony huk spadającego i rozbijającego się na podłodze szkła poddał jej niemrawą myśl, że chyba właśnie stłukła się szklanka, a butelka z resztką brandy potoczyła się pod biurko. Zachwiała się na krześle, powieki zaciążyły jej jak ołów i zamknęły się same, bez jej woli… Opadła w tył, ostatkiem świadomości wnioskując, że za chwilę uderzy głową o podłogę, lecz nie miała już siły ani możliwości, by zatrzymać ten ruch.

Ku swemu zdziwieniu nie uderzyła jednak w nic, w ostatniej chwili podtrzymana silnymi ramionami, w które wpadła bezwładnie niczym w miękką pościel. Tak… spać… tak bardzo chciało jej się spać…

– Boże drogi, czyś ty zwariowała, dziewczyno? – z jakiejś odległej, nierealnej przestrzeni dobiegał do niej rozmyty głos Majka. – Ileś ty tego wypiła! Pół butelki obciągnęłaś… dziecko, czyś ty na głowę upadła?!

Czuła, jak unosi ją z krzesła, otula ramionami… przed kilka chwil miała wrażenie, że razem lecą gdzieś w przestrzeń, w nieskończony kosmos, gdzie wszystko wiruje jak na wielkiej galaktycznej karuzeli…

– Ja pierdzielę, Iza – dudniło jej w głowie. – Boże, zlituj się… O, ja kretyn! Bezmózgi frajer! Co ja narobiłem… Iza, Izulka… elfiku… Antek!!!… Antek, do cholery!!!

Znów szum w uszach, przed oczami męczący kołowrót kształtów i barw… Dlaczego ten świat musi się tak kręcić? Ziemia krąży wokół słońca… ale czy musi to robić aż tak szybko? Ta karuzela jest nieznośna…

– Szefie, co jej jest? – to jakiś znajomy dźwięk, brzmi chyba jak głos Antka. – Iza? O, kurde… Przecież ona jest kompletnie pijana!

– Stul gębę i wołaj Chudego! Ma mi się tu meldować za pół minuty! Będzie prowadził, ja sam nie siądę za kółko po dwóch szklankach brandy.

– Tak jest, szefie, już lecę.

Ciemno, robi się coraz ciemniej… kto wyłączył światło? Iza chce o to zapytać, ale nie daje rady otworzyć ust… nie czuje ich, podobnie jak końcówek palców. Czuje za to kojący uścisk ramion, ich ciepło i przyjemny zapach wody kolońskiej, który miesza się z okropnym, ostrym zapachem alkoholu.

– Iza – szemrze przy jej twarzy cichy, błagalny szept. – Izulka… Wybacz mi. Wybacz staremu kretynowi, nieodpowiedzialnemu idiocie… Ależ dałaś mi nauczkę! Tak się załatwia tępych frajerów, przez nokaut, jednym chwytem! Wygrałaś, elfiku, rozwaliłaś mnie na łopatki… I jak ja teraz spojrzę ci w oczy?…

Gdyby dało się oddzielić jeden zapach od drugiego! Nie myśleć o tym ohydnym zapachu na wpół strawionej brandy, a skupić się tylko na tym drugim, przyjemnym, cudownym… To ten sam, który czuła w łazience u Lodzi, kiedy zapierała koszulę szefa… ten, który przypomniał jej o Michale i który tak ją wtedy rozpalił…

– Tak… – szepcze cichutko Iza.

Czuje, jak miękka dłoń ostrożnie gładzi ją po włosach.

– Wyciągnę cię z tego, maleńka. I przysięgam… przysięgam ci na wszystkie świętości, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Dzisiaj ostatni raz w życiu dotknąłem tego świństwa… nie ruszę go już nigdy, jak Pablo whisky… Żadnego mocnego alkoholu, przysięgam ci to, Iza. Przysięgam na mój pusty łeb i na moje nędzne życie. Wybacz mi, moja mała dobra duszyczko…

Głos coraz bardziej się oddala, staje się coraz mniej wyraźny, chwilami przygasa zupełnie… Jeden głos? A może jest ich kilka?

– Oblała się brandy, całe spodnie ma mokre…

– Zostaw, nieważne. Chodź no tutaj, pomóż mi, musimy jakoś założyć jej tę kurtkę…

Iza czuje przytępionymi zmysłami, jak ktoś narzuca jej na ramiona ubranie i ostrożnie wkłada jej rękę w rękaw. Chce pomóc przy tej operacji, ale nie może podnieść ręki… opada jej ona bezwładnie, podobnie jak głowa…

– Dobra, Chudy, bierz kluczyki od opla i idź przodem… Nie, zostaw! Zjeżdżaj z tymi łapami, co ci powiedziałem?! Ja sam będę ją niósł…

Świat wiruje, wiruje, wiruje… Jakie nieprzyjemne jest to wrażenie, że leci do tyłu na głowę, gdzieś w dół, w jakąś czeluść bez dna! Czy stamtąd już nie ma powrotu? A może tak wygląda lot do piekła? Do tego strasznego piekła, o którym dawno temu opowiadała jej babcia… Ale nie… piekło to przecież paniczny strach, a ona się nie boi… Chroni ją przed tym uścisk tych ciepłych ramion i ten przyjemny, kojący zapach, który daje jej poczucie bezpieczeństwa…

– Nie bój się, już wytrzeźwiałem, mam umysł jak szkło. Otworzysz mi drzwi, okej?

Rozpaloną twarz Izy owiewa chłodne powietrze, które na krótką chwilę wyostrza jej zmysły i redukuje ten dudniący, okropny szum w uszach.

– Czekaj, sadzamy ją z tyłu… ostrożnie! Ja siadam z nią, ty jedziesz.

Wyostrzenie zmysłów jednak nie jest przyjemne. Trzask samochodowych drzwi sprawia jej niemal fizyczny ból… ach! głowa chyba zaraz jej pęknie… Ale teraz znów to przyjemne ciepło i cichy, kojący szept…

– Oprzyj się o mnie, elfiku… połóż tutaj główkę…

Szum w uszach znowu narasta, a potem oddala się powoli. Ciemność gęstnieje, ogarnia ją jak czarny woal… Zostaje tylko ciepło obejmującego ją ramienia i delikatny dotyk dłoni, która gładzi ją po włosach i policzku. Ale i to powoli umyka, rozmywa się, odchodzi w ciemność… Teraz nie ma już nic. Pustka i noc.

***

Pierwsze przebłyski świadomości sprawiły, że w uszy wrócił jej nużący, choć już mniej intensywny szum. Zaraz potem dołączyła do niego informacja o rozsadzającym czaszkę bólu głowy, a następnie poczucie nieznośnej suchości w ustach i gardle. Jakież to było nieprzyjemne! Kolejne zmysły powoli wracały do gry… Przez jej powieki przeniknęło lekkie, rozproszone światło, ale nie było mowy o tym, by otworzyć oczy. Nie, jeszcze nie teraz. Gdyby je otworzyła, chyba eksplodowałaby jej głowa! Najlepiej w ogóle się nie ruszać, leżeć w tej pozycji, w której leży…

Teraz wrócił zmysł dotyku. Iza czuła, że leży na wznak w miękkiej pościeli, z lekko przechyloną głową, a jej policzek opiera się na poduszce. Nie mogła jednak ustalić, gdzie się znajdowała. Czy to był jej pokój na stancji u pana Stanisława? A może raczej leżała w swoim łóżku w Korytkowie? Gdyby choć odrobinę uchyliła powiekę, mogłaby to sprawdzić. Ale nie, nie… lepiej nie. Tak było dobrze, informacja o tym, gdzie była, nie miała większego znaczenia, była drugorzędna. Najważniejsze było to, by nie pozwolić, aby zwiększył się ten potworny ból głowy! Tyle że w ustach miała tak sucho, gdybyż mogła choć na chwilę zamoczyć je w wodzie… Chociaż nie! To wymagałoby podniesienia głowy… nie, tylko nie to!

W kolejnych minutach stopniowo zaczęła wracać jej pamięć, co również było bardzo nieprzyjemne, bo obciążało jej i tak mocno obolałą głowę. Półmrok gabinetu szefa w Anabelli… wirujące biurko, krzesła, regał… szklanka i butelka brandy…

„Upiłam się” – pomyślała z trudem, na wpół zdumiona, na wpół zrezygnowana. – „Wypiłam brandy za szefa i rozwaliło mnie… Ciekawe, co z nim? Szklanka się stłukła, więc może nie dokończył już tej resztki… Jakież to było obrzydliwe… i jak boli ta głowa! O Boże drogi… Może na drugim boku będzie lepiej?…”

Poruszyła się, odkręcając głowę w drugą stronę, i natychmiast jęknęła z bólu. Miała wrażenie, że ostry sztylet przeszył na wskroś jej czaszkę, aż zaszumiało jej w uszach. W głębi pomieszczenia, w którym leżała, natychmiast rozległ się szmer i odgłos przyciszonych, zbliżających się kroków. Na czole poczuła delikatny dotyk ciepłej dłoni.

– Elficzku…

„Szef?” – błysnęło jej w głowie.

Myśl ta zdumiała ją tak mocno, że odruchowo rozwarła powieki i znów jęknęła z bólu, który omal nie rozsadził jej czaszki. Nad sobą, w półmroku nieznanego pokoju, którego okna zaciemnione były szczelnie zasuniętymi zasłonami, zobaczyła twarz Majka i jego stalowoszare oczy, wpatrzone w nią z uwagą i troską. Była to jednak tylko krótka stop-klatka, gdyż powieki znów jej opadły, a z piersi wydobyło się jękliwe westchnienie, którym instynktownie próbowała sobie pomóc w opanowaniu świdrującego bólu głowy.

– Leż, Izulka – usłyszała jego uspokajający szept. – Nie ruszaj się, tylko postaraj się powolutku rozbudzić. Boli cię główka? No, powiedz mi, skarbie… boli?

Z trudem i prawie nieznacznie, by nie intensyfikować bólu, skinęła twierdząco głową, nie otwierając oczu. Poczuła, że jej dłoń, która spoczywała na kołdrze, sama z siebie zaczyna drżeć, zacisnęła ją więc w pięść, lecz zaraz znowu rozluźniła, ogarnięta wielką słabością, która powoli rozlała się po całym jej ciele.

– Boli, wiem, że boli – szeptał dalej Majk, ostrożnie gładząc ją po czole, z którego odgarnął długie kosmyki włosów. – Ale dobrze, że już się obudziłaś… Zaraz przyniosę lód i zrobię ci kompres, to ci trochę pomoże. Jest ci jeszcze niedobrze?

Iza skupiła swą ciężko pracującą uwagę na ostatnim pytaniu, a w szczególności na słowie jeszcze. Czy było jej niedobrze? Chyba nie… po prostu mocno bolała ją głowa. Ale czy słowo jeszcze znaczyło, że?… Znów otworzyła oczy i spojrzała na niego nieco przytomniej, za to z niepokojem.

– Wymiotowałam? – wyszeptała, ledwie artykułując sylaby spierzchniętymi wargami.

– Jak wodospad Niagara! – uśmiechnął się Majk, poprawiając jej poduszkę. – Albo jak wulkan Etna w szczytowej fazie erupcji… No, nie martw się, elfiku – dodał uspokajająco, widząc jej zdruzgotaną minę. – Sesja rzygania to dla mnie żaden problem, ogarniam takie rzeczy jednym palcem. Zresztą Chudy mi pomógł… Ważne, żebyś poczuła się lepiej. A teraz podniesiesz na sekundę głowę, a ja dam ci łyka wody. Wysuszyło cię na wiór.

Mówiąc to, sięgnął na stojącą tuż przy łóżku nocną szafkę i wziął stamtąd przygotowaną widocznie już wcześniej szklankę wody. Pochylił się z nią nad łóżkiem Izy, aż czupryna opadła mu na czoło, podłożył rękę pod poduszkę i wraz z nią ostrożnie dźwignął do góry jej głowę.

– No już, podnosimy łepek – zaanonsował wesoło, przystawiając brzeg szklanki do jej ust. – I pijemy… raz, dwa, trzy! Musimy natychmiast wdrożyć nawadnianie małego elfika, zanim wyschnie nam na pieprz!

Iza w duchu przyznała mu rację i łapczywie upiła kilka niewielkich łyków wody, która przyjemnie nawilżyła jej zeschłe wargi i gardło. Kosztowało ją to jednak tyle wysiłku, że aż zakręciło jej się w głowie i z powrotem opadła bezsilnie na poduszkę, którą Majk powoli opuścił do poprzedniej pozycji.

– Gdzie jestem? – wyszeptała, zerkając dookoła ze zdziwieniem.

– U mnie – odparł spokojnie.

Iza przypomniała sobie teraz jak przez mgłę wystrój pokoju, w którym rzeczywiście była już raz, bodaj pod koniec lutego, kiedy wraz z Chudym odwozili pijanego szefa do domu po jego pierwszej sesji brandy. Tak, to był ten sam pokój… Jednak widziany z perspektywy łóżka i pozycji leżącej wyglądał jakoś inaczej.

Majk odstawił szklankę na szafkę i usiadł przy niej na brzegu łóżka.

– Przywiozłem cię tutaj, bo nie chciałem robić przedstawienia u ciebie na stancji – wyjaśnił jej swobodnie. – Poza tym chciałem mieć na ciebie oko. Nie wiem, jak zaopiekowaliby się tobą w domu, mieszkasz w końcu z dwoma facetami… Po pierwsze, mogli spanikować i nie wiedzieć, co robić, po drugie, byłaś kompletnie nieprzytomna. A ja czułem się za ciebie odpowiedzialny.

Iza patrzyła na niego błędnym wzrokiem, miała wrażenie, że sens jego słów dociera do niej z opóźnieniem. Znów poczuła nieznośną suchość w gardle.

– Daj mi jeszcze wody – poprosiła cichutko.

Majk natychmiast zerwał się i przystawił szklankę do jej ust, znów pomagając jej podnieść głowę do pozycji umożliwiającej picie. Iza z trudem, zaciskając powieki, gdyż przy zmianie pozycji ból omal nie rozsadzał jej czaszki, upiła kilka kolejnych łyków i wycieńczona opadła z powrotem na poduszkę.

– Dziękuję – wyszeptała, nie otwierając oczu.

Poczuła, że Majk delikatnie gładzi ją po włosach.

– Nie ma za co, Izulka – odparł cicho. – To przecież wszystko przeze mnie. To ja wymyśliłem ten kretyński deal. Nadal nie mogę uwierzyć, że jestem takim osłem… Przepraszam cię za to, elficzku. Wybacz mi.

Iza ostrożnie otworzyła oczy, starając się nie poruszać przy tym głową, żeby nie prowokować intensyfikacji bólu. Nad sobą znów zobaczyła z bliska jego zatroskaną twarz.

– To ty mi wybacz – wyszeptała z trudem. – To ja spóźniłam się na terapię…

– Ciiii – pokręcił głową, nadal powoli gładząc ją po włosach. – Nic nie mów, Iza.

Przykucnął teraz przy łóżku, oparł podbródek na jej poduszce i uśmiechnął się do niej, odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów, który zsunął się na nią, gdy nieco bardziej odwróciła głowę w jego stronę. Odwzajemniła mu bledziutki uśmiech.

– Pogadamy o tym innym razem – zapewnił ją łagodnie. – Teraz najważniejsze, żebyś jak najszybciej pozbierała się w jeden kawałek. Na początek musi przestać boleć cię łepek… Oczywiście zostaniesz tutaj, dopóki nie wrócisz do pełnej formy. Potem ustalimy sobie szczegóły, ale od razu zapowiadam, że nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie będę miał pewności, że wszystko już z tobą w porządku. Wieczorem tylko zostawię cię samą, bo będę musiał pojechać do firmy, ale przez cały czas będę pod telefonem.

Na jego ostatnie słowa Iza drgnęła i gwałtownie poderwała głowę z poduszki, nie bacząc na przeszywający ją ból.

– Która godzina? – zapytała z przestrachem.

– Leż spokojnie – nakazał jej Majk. – Jest trochę po czternastej. Przeleżałaś pół doby jak trup i nie będziesz na razie wstawać. Najwcześniej wieczorem, jak jeszcze trochę kimniesz.

– Ale ja muszę zadzwonić do domu i powiedzieć, gdzie jestem! – zawołała, znów usiłując się poderwać pomimo paraliżującego bólu głowy. – Rano miałam robić śniadanie, potem gotować obiad… Pan Stasio i Kacper nie będą wiedzieli, gdzie jestem! Jeszcze wpadnie im do głowy zadzwonić na policję!

– Stop, Iza, spokojnie – zatrzymał ją, pomagając jej z powrotem ułożyć się na poduszce. – O tym też pomyślałem, załatwiłem to już nad ranem.

– Jak to? – zdumiała się Iza.

– Mam przecież numer telefonu do Kacpra – przypomniał jej. – Wysłałem mu smsa, że jesteś u mnie i że dzisiaj nie wrócisz do domu. Podowcipkował sobie oczywiście na ten temat, frajer jeden – uśmiechnął się pobłażliwie. – Wzięło go na słone żarciki… ale przyjął rzecz do wiadomości i w domu nie będą się o ciebie martwić. Jutro oczywiście też nigdzie nie pójdziesz – zaznaczył stanowczo. – Uczelnia jeden dzień przeżyje bez ciebie, a ty bez uczelni. A w firmie twoje obowiązki przejmę ja. Musisz wrócić do pełni sił, pół butelki brandy dla takiego małego elfika to była jednak końska dawka.

– Ale dzisiaj miałam też iść do Szczepcia – zaprotestowała z żalem Iza. – Chciałam zanieść mu zupę, posiedzieć z nim chociaż godzinkę…

– Ja do niego pojadę – zadeklarował natychmiast Majk. – Wyjadę wcześniej i zajrzę do niego przed robotą, zawiozę mu jakieś żarcie. Mam w lodówce fajne leczo, odgrzeję mu, rozwodnię i zje sobie jak zupę. A ty niczym się nie martw, Izula, proszę cię – dodał z naciskiem. – Masz teraz odpoczywać i leczyć kaca. Gdybyś mogła coś zjeść, dałbym ci tabletkę na ból głowy, ale jeszcze jest za wcześnie, a na pusty żołądek nie będziesz brała leków, mowy nie ma. Przyniosę zaraz lód i zrobimy ci zimny kompres na tę biedną łepetynkę… A jak trochę dojdziesz do siebie, pójdziesz się wykąpać, bo zalałaś się wczoraj brandy i byłaś cała mokra. Teraz wyschło, ale podejrzewam, że i tak możesz czuć się niekomfortowo.

Iza odruchowo odchyliła kołdrę i ze zdziwieniem stwierdziła, że leży pod nią we wczorajszym poplamionym t-shircie i dżinsach.

– Nie rozbierałem cię – wyjaśnił jej beztrosko Majk. – Mam zasadę, że nie rozbieram kobiet bez ich wyraźnej zgody. Zdjąłem ci tylko sweter i skarpetki, żeby nie było ci za gorąco.

W kolejnym niemal bezwarunkowym odruchu Iza poruszyła palcami u stóp i stwierdziła, że w istocie nie miała na nich skarpetek. Uśmiechnęła się leciutko, nie wiedzieć czemu rozbawiona tym faktem.

– Dziękuję ci, Majk – szepnęła, przymykając oczy, gdyż z wysiłku zaczęło jej się kręcić w głowie. – Jesteś kochany… Gdyby jeszcze ta głowa tak mnie nie bolała…

– Lecę po lód, elfiku! – podchwycił żywo Majk, podrywając się z miejsca. – Zaraz będziesz miała kompres, a potem napijesz się jeszcze wody i pójdziesz spać aż do wieczora. Leż sobie spokojnie i nic nie mów. Zobaczysz, że za godzinkę będzie ci już dużo lepiej.

***

– Tu masz świeży ręcznik – oznajmił Majk, wchodząc do pokoju z naręczem równo poskładanych rzeczy. – W łazience na ścianie wisi mój szlafrok, dopiero co prany, możesz go sobie założyć po kąpieli. A tutaj mam dla ciebie nową pościel, prześcielę ci to wyrko, jak pójdziesz się kąpać.

– Dzięki – szepnęła Iza, podnosząc rękę i uciskając sobie palcami skroń.

Siedziała na skraju łóżka, oszołomiona jeszcze zmianą pozycji z leżącej na siedzącą, ale już powoli dochodziła do siebie. Przygaszony z początku obraz wyostrzył się, a głowa pobolewała ją tylko przy gwałtowniejszych ruchach, których w związku z tym starała się unikać. Musiała już jednak wstać po całym dniu leżenia, wykąpać się i umyć sobie włosy, miała bowiem wrażenie, że cała się klei po niemal dobie spędzonej w przepoconym i poplamionym alkoholem ubraniu. Była osiemnasta, za pół godziny Majk miał zamiar jechać do pana Szczepana, a potem na całą noc do firmy, dlatego i jemu zależało, żeby załatwiła planowaną kąpiel teraz, wolał bowiem być pod ręką na wypadek, gdyby zrobiło jej się słabo w łazience.

– Nadal kręci ci się w głowie? – zapytał, zerkając na nią spod oka.

– Nie – odparła cicho. – Tylko muszę uważać, żeby nie robić głupich ruchów, bo wtedy jeszcze trochę boli. Ale już jest dobrze, Majk. Dziękuję ci.

– No to śmigaj do kąpieli, mała – uśmiechnął się, ruchem ręki przeganiając ją z łóżka. – No już, złaź mi stąd, muszę zmienić ci pościel. Pośpisz sobie do rana jak niemowlak i wstaniesz zdrowa jak ryba, tylko przed spaniem musisz zjeść coś lekkiego. Nawet zwykłego suchara z herbatą… albo najlepiej z jakimś ziółkiem. Lubisz miętę?

– Lubię – skinęła ostrożnie głową. – Piję czasami, jest orzeźwiająca i dobrze robi na żołądek.

– No właśnie! – zgodził się wesoło. – Więc na kolację wypijesz trochę mięty, zjesz sucharka i pójdziesz spać, a dopiero jutro dostaniesz porządne śniadanie. No dobra, to teraz leć się kąpać. Aha, czekaj… mam tutaj coś takiego – dodał z zakłopotaniem, sięgając do stosu odłożonej na krzesło pościeli, podnosząc z niego jedną z rzeczy i rozwijając ją.

Była to długa damska koszula nocna w kolorze bladego seledynu, obficie ozdobiona białymi falbanami i kokardkami. Wyglądała staromodnie i przywodziła na myśl nocny strój pensjonarki z początku ubiegłego wieku. Iza mimo woli parsknęła śmiechem.

– Ładne, co? – zaśmiał się Majk, żartobliwie przykładając sobie koszulę do piersi, jakby ją przymierzał.

Iza roześmiała się na to jeszcze bardziej, ale już w następnej chwili złapała się za głowę, którą przeszyło nieprzyjemne ukłucie bólu.

– To koszula mojej babci – wyjaśnił jej. – Leży u mnie w szafie już od dawna, babcia zostawiła sobie tu kilka rzeczy na tak zwany wszelki wypadek. Jest jeszcze jakaś sukienka… nawet nie sprawdzałem dokładnie. W każdym razie nie posiadam na stanie żadnych innych damskich ubrań, mógłbym co najwyżej służyć ci swoimi, bo po kąpieli musisz przecież przebrać się w coś czystego.

– Przebiorę się właśnie w to – zapewniła go Iza, tym razem kontrolnie trzymając sobie rękę na czole, by nieopatrznie nie poruszyć głową. – Wygląda super, babcia ma fajny gust. Dzięki, Majk, to miło z twojej strony…

– No to trzymaj to i biegnij do łazienki – odparł Majk, wręczając jej koszulę i ręcznik. – Nie ma czasu, ja zaraz muszę lecieć, a chcę mieć pewność, że zostawiam cię bezpieczną i grzecznie zapakowaną do łóżka.

Iza posłusznie wzięła rzeczy z jego rąk, ostrożnie podniosła się z łóżka i na nieco chwiejących się nogach, które sprawiały wrażenie, jakby były z waty, ruszyła na poszukiwanie łazienki. Znalazła ją od razu – było to niewielkie pomieszczenie typowe dla architektury bloków mieszkalnych, a choć jego wnętrze, wyłożone zwyczajnymi beżowymi płytkami, nie miało nic wspólnego z designem z ekskluzywnych katalogów, znajdowało się tam wszystko co potrzebne, a do tego było czysto i schludnie. Dziewczyna rozebrała się z brudnych, przepoconych ubrań i z przyjemnością weszła pod prysznic.

Kąpiel przyniosła jej wielką ulgę i orzeźwienie. Przez cały czas pamiętając, by nie poruszać za mocno głową i nie schylać się, gdyż każdy taki ruch natychmiast kończył się ukłuciem w skroni albo w potylicy, umyła sobie włosy męskim szamponem, który znalazła na półeczce obok prysznica. Rozpoznała jego zapach – tak pachniały kiedyś świeżo umyte włosy Majka. Ulotna myśl o tym, że jej własne będą teraz pachnieć tak samo, wywołała w niej rozbawienie, które samo w sobie poprawiło jej humor. Po osuszeniu się ręcznikiem założyła na siebie koszulę nocną babci Majka i nie zdołała powstrzymać parsknięcia śmiechem na widok odbicia swojej postaci w lustrze.

„Ale w sumie to przecież były bardzo fajne stroje!” – pomyślała, narzucając sobie dodatkowo na ramiona szary frotowy szlafrok Majka. – „Te falbanki i kokardki miały w sobie coś uroczego, osobiście nie miałabym nic przeciwko temu, żeby żyć w tamtych czasach. Ups… ależ ja wyglądam!” – skrzywiła się, spoglądając na swą ziemistą twarz i podkrążone oczy. – „Jak widmo z zaświatów… Chociaż i tak po tej kąpieli już mi dużo lepiej. Kurczę, gdybym tylko miała czym rozczesać włosy…”

Kiedy wróciła do pokoju, który, jak rozumiała, był sypialnią Majka, łóżko było już prześcielone, a on sam ustawiał na niewielkim stoliku pod oknem talerzyk z sucharami i kubek z dymiącą miętą, której przyjemny zapach roznosił się po całym pomieszczeniu.

– Już? – ucieszył się na jej widok. – Super, to teraz siadaj tutaj i będziesz jeść kolację.

Iza posłusznie podeszła do stolika i usiadła na fotelu, który jej wskazał, szczelnie owijając się szlafrokiem, gdyż w sypialni było dość chłodno, zwłaszcza w porównaniu do zaparowanej łazienki. Majk podszedł do okna i zamknął uchylony lufcik.

– No, wystarczy już tego wietrzenia – oznajmił, zaciągając z powrotem zasłonę. – I tak jest ciepło jak na październik, ale wieczorny chłodek jest zdradliwy, a ty w dodatku masz mokre włosy.

– Właśnie – podchwyciła Iza, zgarniając sobie obiema dłońmi mokre, poplątane kosmyki. – Nie miałam czym ich rozczesać… Nie masz przypadkiem jakiegoś grzebienia albo szczotki do włosów?

– Grzebienie są w łazience, w szufladzie po prawej stronie nad lustrem – wyjaśnił jej spokojnie, a widząc, że chce się zerwać z fotela, powstrzymał ją ruchem ręki. – Poczekaj, ja ci przyniosę… ty siedź i pij miętę. Możesz namoczyć sobie w niej sucharka. Są bardzo dobre, kosztowałem… jak chcesz, to mogę przynieść ci do tego trochę masła.

– Nie, dzięki – pokręciła głową, sięgając posłusznie po kubek z dymiącą miętą. – Zjem na sucho, i tak nie mam apetytu, ale wiem, że muszę. A do masła mnie nie ciągnie – wzdrygnęła się lekko. – I tak nie wiem, czy zjem całego sucharka…

– Zjesz – zapewnił ją stanowczo Majk. – Już ja cię dopilnuję. Poczekaj, skoczę tylko do łazienki po ten grzebień.

Po jego wyjściu Iza z rozkoszą zanurzyła usta w pachnącym naparze mięty. Zapach tego zioła, które parzyła sobie dość rzadko, sprawił jej dziś ogromną przyjemność i wprawił ją w znakomity nastrój. Siedząc w miękkim fotelu, wykąpana, otulona w ciepły szlafrok, z kubkiem gorącej mięty w dłoniach, czuła się tak dobrze i tak komfortowo, jak już dawno jej się nie zdarzało. Co prawda gdzieś w tyle głowy majaczyły jej widma Michała i pięknej Sylwii, a także zrozpaczonej, zalanej łzami twarzy Marty, jednak nie robiły one już na niej takiego wrażenia jak wczoraj, były jakby przymglone i odsunięte w tło. Teraz liczyło się przede wszystkim to niezwykłe uczucie ciepła i spokoju, którym delektowała się podobnie jak smakiem i zapachem mięty, a także radość z poprawy samopoczucia, które jeszcze kilka godzin wcześniej było tak koszmarne.

„Człowiek, którego nie boli głowa, nie jest w stanie zrozumieć, jaki jest szczęśliwy” – pomyślała, sącząc z rozkoszą pachnący napar. – „Rozumie to dopiero ktoś, kogo mocno boli, a potem przestaje. Cudowne uczucie, jakbym narodziła się na nowo!”

– Masz tutaj grzebień, elfiku – Majk podszedł i podał jej grzebień z szerokimi zębami. – Do długich włosów taki rzadszy chyba będzie najlepszy, dobrze obstawiam?

– Znakomicie, bardzo ci dziękuję – uśmiechnęła się z wdzięcznością Iza.

Odstawiła kubek z miętą na stolik i przejąwszy grzebień z jego ręki, przystąpiła do rozczesywania mokrych włosów. Majk usiadł na sąsiednim fotelu i z leciutkim uśmiechem na ustach przyglądał się spod oka, jak przechyla głowę i wdzięcznymi ruchami przesuwa grzebieniem po włosach, podtrzymując je ręką, by zachować płynność rozczesywania ich od nasady aż po same końcówki. W jego oczach pojawił się delikatny, ledwie uchwytny promyczek światła, który powoli zdawał się narastać… i nagle zgasł.

Ocknął się i stanowczym gestem podsunął jej talerzyk z sucharami.

– Dobra, a teraz wmiataj mi piorunem te sucharki! – rozkazał jej wesoło. – Przynajmniej jednego musisz zjeść przy mnie, nie podaruję ci!

Iza odłożyła grzebień na podłokietnik fotela i sięgnęła po sucharek.

– Powiedz Szczepciowi, że będę u niego we wtorek, dobrze? – poprosiła, nadgryzając kawałek i przełykając go z trudem, gdyż w gardle ciągle czuła nieprzyjemną suchość. – Obiecałam mu, że będę dzisiaj rano, i boję się, że przez cały dzień martwi się, dlaczego nie przyszłam…

– Jasne – skinął głową Majk. – Niczym się nie martw, Izulka, ogarnę go i wszystko mu wytłumaczę. Sprawdzę też, czy bierze leki, wcisnę mu to leczo i tak dalej. Będzie pod każdym względem dopieszczony, daję ci na to słowo.

– Tylko nie mów mu, że upiłam się brandy – zastrzegła Iza, maczając sucharek w mięcie i bez entuzjazmu odgryzając kolejny kęs. – Nie chciałabym się tym chwalić… Już i tak w pracy zrobiłam niezłą oborę – westchnęła, posępniejąc. – Wstyd mi będzie spojrzeć w oczy Chudemu… i Antkowi, i dziewczynom…

– Przestań – przerwał jej łagodnie Majk. – Nie musisz się niczego wstydzić, wszyscy w firmie wiedzą, kto nałogowo pije brandy, więc całe odium i tak spadnie na mnie. I dobrze. Zasłużyłem sobie na to. A tobie do końca życia będę wdzięczny za to, co dla mnie zrobiłaś. I to mnie powinno być wstyd. Pięknie ci się odwdzięczyłem za to, że przybiegłaś mnie ratować…

Przechylił się w jej stronę i nakrył dłonią jej lewą dłoń spoczywającą na stole przy kubku z miętą. Iza uśmiechnęła się leciutko i pokręciła głową.

– Taka przecież była umowa – zauważyła, pozwalając mu gładzić opuszkami palców wierzch swej dłoni. – Wymagał tego regulamin terapii.

– Tak, ale regulamin nie wymagał, żebyś słuchała głupich pomysłów idioty i piła za niego brandy – zauważył z przekąsem. – A ja, kretyn, tak zabrnąłem w te swoje tępe refleksje, że nawet nie zorientowałem się, kiedy to wypiłaś. Wykiwałaś mnie, mała spryciaro – uśmiechnął się, wyciągając również drugą rękę i ujmując jej dłoń w obie swoje. – No i co poradzić? Taki jest mój elfik. Zawsze cichutki, dyskretny… i zawsze gotowy pomóc, nawet kosztem samej siebie. A stary frajer Majk znów pali się ze wstydu.

– Niepotrzebnie – zapewniła go z uśmiechem Iza. – Wczoraj oboje zawaliliśmy sprawę. A skoro każde z nas ma coś na sumieniu, to chyba jesteśmy kwita, prawda?

– Nie – pokręcił głową. – Moje winy są cięższe i to ja znowu jestem twoim dłużnikiem. Ale porozmawiamy o tym już jutro, Izula – dodał, ściskając mocniej jej dłoń w swoich, a chwilę potem puszczając ją, by podnieść się z fotela. – Muszę lecieć, a ty dokończ tego sucharka i połóż się do wyra, bo widzę, że jeszcze słabo się czujesz.

– To prawda – przyznała Iza, którą znów zaczęła ogarniać słabość, a w potylicy pulsowały jej igiełki nawracającego bólu. – Ale nie zjem już więcej, Majk… nie mam apetytu.

Odłożyła zjedzonego do połowy sucharka na brzeg talerzyka i spojrzała na niego prosząco. Patrzył przez chwilę z góry w jej wzniesione ku niemu oczy, po czym uśmiechnął się i pokiwał głową, odgarniając sobie opadającą na czoło grzywę.

– Okej – zgodził się wspaniałomyślnie. – Zaliczam ci na dzisiaj tę połówkę suchara. Jutro odzyskasz apetyt i wszystko nadrobisz, już moja w tym głowa. A teraz połóż się i spróbuj zasnąć, elfiku. Ja lecę w trasę. Wrócę nad ranem.

– Zajęłam ci łóżko – uświadomiła sobie nagle z niepokojem Iza.

– Spokojnie, tak ma być – zapewnił ją beztrosko. – Ja pośpię na kanapie w salonie, pościeliłem już tam sobie i jest całkiem wygodnie. No, na razie – dodał, schylając się nad nią i delikatnie przesuwając dłonią po jej policzku. – Śmigaj w kimkę, Izulka, jesteś blada jak duch, a ja jutro rano chcę zamiast tego widma widzieć tutaj zdrową i wesołą buzię. Tak się umawiamy, okej?

– Okej, szefie – uśmiechnęła się Iza. – Dopiję jeszcze tylko tę miętę i idę spać. Dziękuję… Biegnij już i pozdrów ode mnie Szczepcia. I nie mów mu…

– Nie bój się, nic mu nie powiem – zapewnił ją Majk, kierując się w stronę drzwi. – Dobrej nocy, śpij spokojnie!

Iza przymknęła oczy i oparła się o zagłówek fotela. Znów trochę kręciło jej się w głowie, zapewne z powodu wysiłku, który podjęła przy kąpieli i który dopiero teraz dawał o sobie znać. Jej mięśnie coraz mocniej opanowywała słabość połączona z nużącym drżeniem, które wskazywało na przeciążenie układu nerwowego. Słyszała krzątaninę Majka w przedpokoju, a potem cichy trzask zamykających się drzwi i chrobot klucza w zamku. W mieszkaniu zapadła cisza.

Dziewczyna z westchnieniem sięgnęła po kubek z miętą i upiła kilka łyków. Następnie powoli wstała z fotela, trzymając się za głowę, która przy tym manewrze znów zaczęła niebezpiecznie pulsować, zrzuciła z siebie szlafrok, odkładając go na oparcie stojącego przy łóżku krzesła, zgasiła światło, po czym, ustawiwszy w zasięgu ręki pozostawioną przez Majka butelkę niegazowanej wody mineralnej, z przyjemnością wsunęła się pod pachnącą świeżością kołdrę. Dopiero wtedy zauważyła, że jedna z zasłon była lekko odsunięta i wpuszczała rozproszone światło nocnej iluminacji miasta, co oznaczało, że rano przez tę szparę mogło wpadać słońce i razić ją w oczy. Nie miała już jednak ani siły, ani motywacji, żeby wstać i poprawić zasłonę. Nim zdążyła zebrać myśli i naprowadzić je na jakikolwiek wątek, zasnęła kamiennym snem.

Spała tak mocno, że kiedy osiem godzin później w zamku znów zachrobotał klucz, nie słyszała zupełnie nic. Nie widziała też wsuwającej się ostrożnie do pokoju sylwetki Majka, który na palcach zbliżył się do jej łóżka i zatrzymał się zafascynowany widokiem, jaki roztoczył się przed jego oczami. Przez uchyloną zasłonę do sypialni wpadał ukośną smugą promień księżyca, który nieziemskim blaskiem oświetlał twarz śpiącej dziewczyny. Spała jak dziecko, z włosami rozsypanymi na poduszce, z jedną ręką odrzuconą za głowę i lekko rozchylonymi ustami, a na jej obliczu malował się głęboki spokój, podkreślony i spotęgowany padającym nań lunarnym światłem. Kokardki i falbanki staromodnej koszuli nocnej, w którą była ubrana, sprawiały, że wyglądała jak mała dziewczynka, słodka i urocza w swej niewinności, pogrążona w kolorowych dziecięcych snach.

Majk przez kilka chwil wpatrywał się w ten obrazek z lekkim uśmiechem na ustach, po czym pochylił się nad śpiącą i ostrożnie zgarnął w jedno miejsce jej rozrzucone, poplątane włosy. Na tle świecącego ukosem księżycowego promienia odznaczyła się jego sylwetka z opadającą mu na czoło bujną grzywą. W oczach zapaliło mu się łagodne światełko… choć może było to tylko odbicie blasku księżyca?… Nie wiadomo. Przez jakiś czas tkwił nieruchomo w tej pozycji, powolutku gładząc ją po włosach tuż przy skroni. Wreszcie, jeszcze mocniej pochyliwszy się nad uśpioną dziewczyną, przelotnie i z najwyższą ostrożnością musnął ustami jej czoło, a następnie wyprostował się i wycofał z sypialni, bezszelestnie przymykając za sobą drzwi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *