Anabella – Rozdział XL

Anabella – Rozdział XL

– Panie Jarku, naprawdę bardzo panu dziękujemy – powiedziała z wdzięcznością Iza, przyjmując z umorusanych rąk konserwatora Zięby odręcznie wystawiony rachunek za usługę naprawienia i uruchomienia zmywarki. – Jutro to rozliczymy, osobiście dopilnuję, żeby pieniążki poszły do pana jak najszybciej. Uratował pan nam dzisiaj skórę.

– E, co tam pani… nie ma problemu! – machnął ręką Zięba, choć po minie było widać, że pochwała sprawiła mu satysfakcję. – Ja do pana Błaszczaka to zawsze jak w dym, robię u niego już sześć… a nie, prawie siedem lat!… I nigdy krzywdy nie mam. A jak co mogę pomóc w potrzebie, to też dobrze. Może być i w niedzielę, byle żona z domu wypuściła! – zaśmiał się, pakując swoje narzędzia do obszarpanej brezentowej torby.

– To było niezwykle uprzejme z pana strony i jesteśmy panu bardzo wdzięczni – zapewniła go Iza, odprowadzając go do wyjścia z zaplecza. – Jeszcze raz dziękuję w imieniu naszego szefa i całego zespołu… a zwłaszcza pań kucharek! Do widzenia panu.

Zięba skinął głową i zarzuciwszy sobie na ramię torbę z narzędziami, poszedł przez salę do wyjścia. Iza odprowadziła go wzrokiem, jednocześnie rozglądając się kontrolnie po sali, czy wszystko było w porządku. Klientów schodziło się coraz więcej, Klaudia, Ola, Kamila i Lidia, która dołączyła do nich dzisiaj wcześniej niż zwykle, uwijały się pomiędzy stolikami, podczas gdy Alicja i Gosia zajmowały się obsługą przyjęcia chrzcielnego małego Edzia.

Tam na szczęście sytuacja była stabilna, zajęci ożywioną dyskusją w mniejszych grupkach goście kończyli konsumować drugie danie, a Edzio spał spokojnie w wózku stojącym obok krzesła Lodzi. Iza zaglądała już do nich kilkakrotnie, złożyła gratulacje Lodzi i Pablowi, porozmawiała kilkanaście minut z wciąż spragnionym jej towarzystwa Victorem, a nawet zdołała dyskretnie zdać Majkowi krótką relację z sytuacji na ogólnej części sali i na zapleczu. Została również przedstawiona jako przyjaciółka czworgu dziadków Edzia oraz innym krewnym Lodzi, w tym owemu słynnemu wujowi, którego imię otrzymał chłopiec, jednak pomimo najszczerszych chęci nie była w stanie zapamiętać ani wszystkich imion, ani tym bardziej relacji rodzinnych, jakie łączyły ich między sobą.

Po wyjściu Zięby miała zamiar wrócić na kwadrans lub dwa na przyjęcie, jednak oceniwszy sytuację na sali, uznała, że dziewczynom przyda się jej pomoc, gdyż do lokalu napłynęło akurat kilka większych grup klientów. Zabrała zatem z blatu Wiktorii pierwszą lepszą tacę i ruszyła w głąb sali, gdzie miejsca zajmowała największa brygada roześmianych studentów. W połowie drogi minęła się z Olą, która już z daleka dała jej znak, że chce z nią rozmawiać.

– Co tam, Olu? – zagadnęła z uśmiechem Iza. – Właśnie nadciągam wam z pomocą…

– Słuchaj, Krawczyk chce z tobą gadać – przerwała jej konspiracyjnie Ola, dyskretnym ruchem głowy wskazując na lewo. – Siedzi zabunkrowany w tamtym kącie i czeka na ciebie już z pół godziny. Powiedziałam mu, że jesteś zajęta z Ziębą, a on prosił, żebyś podeszła do niego, jak tylko skończysz.

Zmrożona samym dźwiękiem tego nazwiska Iza zerknęła we wskazaną stronę. Rzeczywiście, przy stoliku ustawionym w samym kącie przy bocznej ścianie sali dostrzegła znajomą sylwetkę ekscentrycznego milionera, który siedział tam samotnie nad butelką wody mineralnej, tonąc w kłębach dymu ze swojego ulubionego e-papierosa. Na szczęście nie patrzył na nią, gdyż wzrok miał utkwiony przed siebie, w stronę, gdzie drewniane parawany oddzielały od reszty sali przyjęcie z okazji chrzcin małego Edzia.

– Okej – westchnęła z niechęcią. – Już idę do niego. Weźmiesz ode mnie tę tacę? Na razie nie będzie mi potrzebna… Dzięki, Olu.

Czując w sercu nieznośny opór wobec perspektywy rozmowy z tym człowiekiem, zebrała w sobie całą siłę woli i podeszła do niego, starając się przybrać standardowo życzliwą, neutralną minę.

– Dzień dobry panu – zagadnęła uprzejmie, zatrzymując się przy jego stoliku. – Przekazano mi, że chciał pan ze mną rozmawiać.

Zapatrzony w dal Krawczyk ocknął się na jej słowa jak z transu. Iza zerknęła w stronę, w którą tak intensywnie patrzył, i dostrzegła, że z miejsca, gdzie siedział, widać było częściowo stoły z przyjęcia chrzcielnego, gdyż odgradzające je od reszty sali parawany tworzyły lukę akurat w trajektorii jego wzroku. Przez ów niewielki, mniej więcej półmetrowy prześwit, na który przy ustawianiu przepierzenia nikt nie zwrócił uwagi, widać było Pabla, Lodzię i Anię oraz siedzących naprzeciwko nich Jean-Pierre’a i dwóch innych przyjaciół Pabla, których imion Iza nie zdołała zapamiętać, a raczej zapamiętała tyle, że jeden z nich miał na imię Wojtek, a drugi Kajtek, jednak nie utrwaliła sobie w pamięci, który z nich był kim. Zajmujący miejsce po drugiej stronie Ani Majk nie był już widoczny przez tę szparę, jednak Iza domyśliła się, że Ania musiała teraz rozmawiać właśnie z nim, gdyż zwracała się w stronę, gdzie siedział, zaśmiewając się z jakichś jego żartów.

– A tak, dzień dobry, pani Izo – rzucił Krawczyk, odkładając na bok e-papierosa, po czym zerwał się z miejsca, nerwowym ruchem chwycił jej dłoń i na chwilę podniósł ją do ust. – Czekałem na panią. Proszę ze mną usiąść.

W jego gestach wyczuwało się podniecenie i podskórną nerwowość, którą Iza już nieraz u niego widziała, lecz najbardziej zaniepokoił ją wyraz jego oczu, o które przelotnie zahaczyła wzrokiem, zajmując wskazane przez niego miejsce. W oczach tych płonął dziki, szalony ogień, który nadawał jego przystojnej twarzy wyraz determinacji typowy dla ruszającego w bój, gotowego na wszystko wojownika. Dziewczyna wzdrygnęła się.

„Chyba jest w trakcie jakiegoś silnego ataku schizy” – pomyślała z niepokojem. – „Lepiej za dużo się nie odzywać i nie denerwować go, dopóki mu nie przejdzie…”

– Pani Izo – podjął Krawczyk, pochylając się w jej stronę nad stolikiem i zniżając głos. – Chciałbym dzisiaj porozmawiać z panią nieco szczerzej… przynajmniej na tyle, na ile pozwoli nam sytuacja. Zazwyczaj nie pozwalam sobie na taką poufałość, ale w pani przypadku rzecz jest nietypowa i… powiedziałbym, wyjątkowa. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda? – zagadnął z powagą, patrząc jej prosto w oczy.

Iza odruchowo cofnęła się, wyprostowała na krześle i odwróciła wzrok, uznając, że ponieważ jej odpowiedź na to pytanie nie może być pozytywna, najlepiej będzie nie odpowiadać na nie wcale.

– No dobrze, dobrze – machnął ręką Krawczyk. – Nie chcę stawiać pani w niezręcznej sytuacji. I tak wiem, co pani mi odpowie. Ale widzi pani, pani Izo… tam, gdzie nie ma przyjaźni, zawsze może być co innego. Domyśla się pani, co mam na myśli, prawda?

– Nie – odparła zdawkowo i zgodnie z prawdą Iza.

– Interes – wyjaśnił jej Krawczyk, sięgając po odłożonego na brzeg stołu e-papierosa i zaciągając się aromatycznym dymkiem. – Zwykły interes, pani Izabello. Przyzna pani, że interesy to całkiem inna płaszczyzna niż życie osobiste, nie musimy kierować się w nich emocjami, zważać na przyjaźnie czy też animozje… W interesach mamy dbać o to, żeby nam się o-pła-ca-ło – wyskandował z manierą w głosie, której Iza najbardziej u niego nie znosiła. – Bo tylko kiedy się opłaca, interes można nazwać prawdziwym interesem. Czyż nie?

Iza siedziała nieruchomo, zastanawiając się gorączkowo, jak powinna zareagować na jego słowa. Przekonana już od dawna, że ma do czynienia z niezdiagnozowanym wariatem, uznała, że z jednej strony nie powinna go denerwować, ale że z drugiej należało trzymać względem niego odpowiedni dystans.

– Wybaczy pan… ale nie rozumiem, co pan ma na myśli – odparła grzecznie, by zyskać na czasie. – W tym sensie, że nie wiem, dlaczego o takich rzeczach rozmawia pan akurat ze mną. Przecież ja nie jestem podmiotem, z którym mógłby pan prowadzić interesy…

– I tu pani się myli – przerwał jej z lekkim zniecierpliwieniem Krawczyk.

Odwrócił głowę w bok, wydmuchując z ust kolejny kłąb pachnącego dymku. Jego spojrzenie znów pobiegło w stronę drewnianych parawanów i skupiło się tam na kilka sekund, po czym z powrotem przeniosło się na Izę.

– Pani Izo, nie bądźmy dziećmi – powiedział na wpół pobłażliwym, na wpół perswazyjnym tonem. – Każdy potrzebuje jakoś ustawić się w życiu, prawda? Nie pracuje tu pani przecież dla pięknych oczu pana Michała… świadczy mu pani pracę, a on pani za nią płaci. Czyż nie?

– Tak jest – skinęła głową, uznając, że twierdząca odpowiedź na to pytanie przynajmniej jest bezpieczna.

– No właśnie – ciągnął Krawczyk. – Ja tymczasem pół roku temu zaproponowałem pani pracę u siebie, a byłaby to praca za wysoką stawkę… ale odmówiła mi pani. Nie dociekam, jaki był rzeczywisty powód pani decyzji, jednak mniemam, że nie była to z pani strony niechęć do większych pieniędzy… w to, wybaczy pani, nie uwierzę. Każdy z nas potrzebuje środków do realizacji swoich planów, a im więcej mamy środków, tym ambitniejsze plany możemy zrealizować. Czyż nie?

Iza milczała, próbując wyprzedzić tok jego myśli i zawczasu odgadnąć, o co też mogło mu chodzić i do czego zmierzał. Wysiłek myślowy, jaki wkładała dziś w tę rozmowę, choć ta dopiero się zaczęła, przerastał godziny najcięższej pracy fizycznej, jaką kiedykolwiek zdarzało jej się wykonywać.

– Nie będę ukrywał, że celem mojej kwietniowej propozycji było zyskanie w pani nie tylko znakomitego pracownika, ale kogoś więcej – kontynuował Krawczyk, znów zapatrując się w stronę szpary w parawanach, za którymi trwała jakaś wesoła wymiana żartów. – Mianowicie chciałem zyskać w pani przede wszystkim… sojuszniczkę – zniżył znacząco głos, przenosząc powoli wzrok na jej twarz.

– Sojuszniczkę? – powtórzyła powoli Iza, intensywnie główkując nad sensem, jaki to słowo mogło mieć w jego ustach.

– Właśnie tak, sojuszniczkę – skinął głową Krawczyk. – Jak wspomniałem, każdy z nas ma w życiu jakieś plany… Mogą one być bardziej lub mniej ambitne, ale jednak temu, kto je tworzy, zazwyczaj zależy na tym, aby zrealizowały się pomyślnie. Prawda, pani Izo?

– Sądzę, że… tak – odparła ostrożnie.

– Otóż to – uśmiechnął się lekko. – A zatem pani ma swoje plany, a ja mam swoje. Nie musimy wzajemnie ich sobie wyjawiać, to nawet byłoby niewskazane… W interesach wystarczy, że ustali się to, co niezbędne.

„Co on tak ciągle bredzi o tych interesach?” – zastanawiała się Iza. – „Sojuszniczka? Trzeba uważać, żeby nie wpakować się w jakieś bagno. Ale odlot, ja nie mogę… i ten jego wzrok psychopaty!”

Rzeczywiście, Krawczyk przerwał sobie na chwilę i zaciągając się dymkiem z e-papierosa, znów wpatrzył się w prześwit między parawanami, a w jego oczach rozpalił się na nowo ów dziwny ogień, który Izie przywodził na myśl spojrzenie szaleńca.

– Otóż rzeczą niezbędną w interesach jest układ – ciągnął po chwili, znów przenosząc wzrok na dziewczynę. – A układ polega na tym, że każda ze stron czerpie jakąś korzyść z tego, co może jej zaoferować druga strona. To chyba oczywiste, prawda? Może to być korzyść finansowa… zresztą o takiej myślimy w pierwszej kolejności, wypowiadając słowo „interes”… ale niekoniecznie. Ja, jak pani zapewne się domyśla, nie jestem zainteresowany korzyściami finansowymi. Natomiast pani… pani mogłaby zyskać na tym całkiem pokaźną sumkę, która, jak sądzę, nie byłaby od rzeczy dla pracującej studentki.

Iza patrzyła na niego z rosnącym niepokojem.

– Co pan chce przez to powiedzieć? – wyszeptała podejrzliwie.

– Zmierzam powoli do tego, by wyjaśnić to pani w możliwie najbardziej przystępny sposób – zapewnił ją Krawczyk, nieco nerwowym gestem sięgając po szklankę z wodą i podnosząc ją do ust. – Niemniej rzecz jest natury bardzo delikatnej, zatem nie mogę mówić wszystkiego wprost, nie mając pewności, czy reakcja pani będzie odpowiadać moim… hmm, oczekiwaniom. Proszę mi zatem powiedzieć już na tym etapie… czy byłaby pani skłonna ubić ze mną mały in-te-re-sik? Z mojej strony duże pieniądze, z pani strony nic wielkiego… kilka drobnych przysług. Co pani na to, pani Izabello?

Iza stanowczym ruchem wyprostowała się na krześle. Mimo że nie wiedziała, o jakie dokładnie przysługi mu chodzi, tajemniczy „interesik” Krawczyka w ułamku sekundy napełnił ją odrazą i głębokim przeświadczeniem, że knuje on coś złego. Przez moment poczuła się jak młody adept świata przestępczego, którego szef mafii wdraża w swoje ciemne interesy, proponując mu układ, z którego nigdy już nie da się wyjść.

– Wybaczy pan – odpowiedziała spokojnym, stanowczym tonem – ale nie jestem zainteresowana ubijaniem z panem jakichkolwiek interesów. Nie wiem, czego taka osoba jak pan może oczekiwać od takiej osoby jak ja… sam pan wspomniał, że jestem tylko pracującą studentką, kelnerką… ale nawet nie chcę tego wiedzieć. Proszę się nie gniewać, jednak moja odpowiedź z góry brzmi „nie”.

Krawczyk przyglądał jej się uważnie przez kilka sekund, po czym w zamyśleniu podniósł do ust swojego e-papierosa i zaciągnął się dymem.

– W porządku – odparł po chwili neutralnym tonem, wypuszczając strużki dymu ustami i nosem. – Poniekąd spodziewałem się takiej odpowiedzi. Ma pani w sobie rys idealistki, który skądinąd bardzo lubię u kobiet… choć nie ukrywam, że w pani przypadku liczyłem na większą otwartość. Cóż, trudno – uśmiechnął się lekko. – Nie chce pani być moją sojuszniczką, więc nie będę nalegał. Pozwoli pani jednak, że podobnie jak w przypadku mojej poprzedniej propozycji, tę dzisiejszą również pozostawię aktualną… i proszę nie protestować! – uciął, widząc, że Iza otwiera już usta, żeby coś powiedzieć. – Nigdy nie wiemy, w jakiej sytuacji możemy się znaleźć. Tak czy inaczej skoro nie chce pani ze mną współpracować, nie mogę pani do tego zmusić… Natomiast zobowiązuję panią do dyskrecji – zaznaczył, patrząc na nią poważnym, jakby ostrzegawczym wzrokiem. – Ani słowa nikomu o tym, o czym tutaj rozmawiamy, rozumiemy się? Zwłaszcza panu Michałowi. Zresztą chyba sama pani nie chce niepotrzebnie narażać się szefowi… ani tym bardziej mnie.

„Grozi mi?” – zdumiała się i oburzyła Iza. – „Nie wierzę… co za bezczelność!”

– Ro-zu-mie-my się? – wyskandował nalegająco Krawczyk, a w jego oczach pojawił się złowieszczy błysk, który przeraził ją do głębi.

„Świr” – błysnęło jej w głowie. – „Wariat, psychopata! Lepiej z nim nie zadzierać…”

– Tak, oczywiście – odparła chłodnym, obojętnym tonem. – Nie zamierzam rozmawiać z moim szefem o propozycjach, które składa mi pan regularnie od pół roku. Jego to nie interesuje, a ja… nie uważam wcale, żebym miała się czym chwalić. Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze? – dodała, używając swej standardowej kelnerskiej formułki i wykonując przy tym gest sugerujący, że chętnie wstałaby już od stolika i opuściła jego towarzystwo.

Krawczyk pokręcił powoli głową.

– Nie, już nic – odparł w zamyśleniu. – Dziękuję, pani Izo… Chociaż zaraz, jeszcze jedno! – dodał, zatrzymując ją w połowie wstawania z krzesła. – Pamięta pani, na raucie podałem pani taki jeden drobiazg z prośbą o przekazanie go… pani Leokadii – głos zadrżał mu lekko przy tym imieniu. – Mam nadzieję, że była pani tak uprzejma i…

– A tak, przekazałam jej prezent z gratulacjami od pana – weszła mu szybko w słowo Iza. – Kazała panu podziękować. Proszę wybaczyć, zupełnie wypadło mi to z głowy…

– Kazała podziękować… – powtórzył powoli Krawczyk, znów nerwowym gestem sięgając po swego e-papierosa i zaciągając się dymem.

– Tak, było jej bardzo miło – zapewniła go Iza, zastanawiając się, czy nie przesadza odrobinę z tym ostatnim twierdzeniem, biorąc pod uwagę jawnie niechętną reakcję Lodzi na jego prezent. – Ona zresztą jest tu dzisiaj, mają u nas przyjęcie z okazji chrzcin synka – dodała, wskazując na stoliki za drewnianymi parawanami, zdziwiona, że Krawczyk udaje, jakoby o tym nie wiedział.

– Ach, tak, tak! – machnął ręką, wypuszczając ustami wielkie kłęby aromatycznego dymu. – Mniejsza o to, pani Izo, tak tylko mi się przypomniało… Dziękuję pani.

– Nie ma za co – ukłoniła się z chłodną uprzejmością Iza, z ulgą podnosząc się z krzesła. – Oczywiście gdyby życzył pan sobie czegoś z menu albo chciał rozmawiać z szefem…

– A nie, w żadnym wypadku! – przerwał jej gwałtownie. – Proszę pod żadnym pozorem nie niepokoić pana Michała, nie mam dzisiaj do niego żadnych interesów, przyszedłem do państwa tylko napić się wody… Zaraz zresztą kończę i będę uciekał. Do widzenia, pani Izo.

– Do widzenia panu.

Wypowiedziawszy te słowa, Iza odwróciła się i odeszła w stronę zaplecza, z trudem tłumiąc głośne westchnienie ulgi. Po rozmowie z Krawczykiem nogi miała jak z waty, a na sercu czuła ciężar o wartości stutonowego głazu. Pomijając nieskoordynowane, niepokojące zachowanie milionera, szóstym zmysłem wyczuwała w jego słowach i całej postaci jakieś nieokreślone zło. Co prawda nie rozumiała go, jednak czuła, że powinna jak najszybciej oddalić się z jego zasięgu. Stanowcza odmowa, jaką dała Krawczykowi w odpowiedzi na kolejną propozycję finansową, z jednej strony napełniała ją ulgą i rodzajem satysfakcji, z drugiej jednak nie wystarczała jej już do tego, by w pełni odzyskać spokój ducha.

„Próbował mnie przekupić” – myślała intensywnie, zmierzając na zaplecze. – „Chciał mi płacić grubą kasę za jakieś podejrzane przysługi… o nie, nigdy, nie ma mowy, brr! Nawet nie chcę wiedzieć, o co mu chodziło. Tak czy inaczej on jest naprawdę zdrowo szurnięty! Przyszedł do nas w niedzielę, żeby napić się wody… sam… Zaszył się w najciemniejszym kącie i nie życzy sobie, żeby szef wiedział o jego obecności… każe mi trzymać gębę na kłódkę… a do tego jeszcze pyta o Lodzię i rżnie głupa, że nie jej zauważył. Przecież widać ją z tamtego miejsca jak na dłoni! Ale zaraz, jak tak pomyśleć… on chyba naprawdę coś do niej ma. Sama mówiła, że przystawiał się na koktajlu, jakieś świństwa jej wygadywał… A z drugiej strony on ma taki głupi styl bycia, że…”

– Isabelle! – głos Victora przerwał jej te mętne rozważania.

Podszedł do niej od strony baru, gdzie widocznie czekał na nią już od jakiegoś czasu, opuściwszy swoje towarzystwo.

– Victor! – uśmiechnęła się Iza. – Widzę, że znudziło ci się siedzenie przy stole? Wyszedłeś na mały spacer czy urządzasz sobie włóczęgę po sali? – zażartowała, ruchem ręki wskazując przestrzeń wokół siebie.

– Przyszedłem szukać mojej Isabelle – odparł z powagą, wpatrując się w nią roziskrzonymi oczami. – Isabelle la cruelle! Obiecywałaś, że niedługo do nas wrócisz, a znowu zniknęłaś na całą godzinę… Wiem, że masz swoje obowiązki, ale tak długo nie wracałaś, że nie wytrzymałem i musiałem cię poszukać. Powiedz, może mógłbym ci w czymś pomóc? Co prawda z twoimi klientami po polsku nie porozmawiam, ale mogę zamienić się w tragarza i nosić za tobą jakieś szklanki, piwo czy przekąski, co tam będzie trzeba…

– Ech, nie! – roześmiała się Iza, rozbawiona tym pomysłem. – Nie wygłupiaj się, Victor, jesteś przecież naszym gościem… Dziękuję ci za chęć pomocy, ale nie mogę cię angażować, byłoby to wbrew naszym zasadom. Poczekaj – rozejrzała się po sali, gdzie siedziało już dużo klientów, lecz ponieważ chwilowo nie dochodzili nowi, sytuacja wydawała się opanowana. – Dziewczyny radzą sobie na razie beze mnie, zajrzę tylko do kuchni sprawdzić, czy wszystko w porządku, i przyjdę na chwilę do was… minutkę, dobrze?

– Będę czekał, ile każesz – zapewnił ją Victor, opierając się nonszalanckim gestem o jeden z filarów przy barze.

– Jeśli nie chcesz wracać do nich, tylko czekać na mnie, to usiądź sobie tutaj – Iza wskazała mu jeden wolnych stolików nieopodal baru. – Zaraz wracam.

Sprawdziwszy sytuację w kuchni, gdzie kucharki zapewniły ją, że naprawiona zmywarka działała bez zarzutu, wróciła na salę, szukając wzrokiem Victora. Stał teraz przy wspomnianym stoliku i rozmawiał z Lodzią, która usiłowała konwersować z nim dość łamaną acz skuteczną francuszczyzną.

– O, jesteś, Izunia! – zawołała po polsku na jej widok. – Właśnie pytałam Victora, czy udało mu się znaleźć Isabelle… Już myśleliśmy, że uschnie nam bez ciebie przy tym stole! – zażartowała, puszczając do niej oko. – No, ale idźcie, nie przeszkadzam wam, ja skoczę sobie na chwilę do łazienki, a potem znowu na pół godzinki zajmę Majkowi gabinet, bo Edi lada moment obudzi się na jedzenie.

– Jasne, Lodziu – uśmiechnęła się Iza, ściskając ją lekko za rękę, po czym zwróciła się po francusku do Victora. – To co, wracamy do nich do stołu?

– A nie lepiej by było, gdybyśmy zostali tutaj? – zaproponował Victor, wskazując na stolik, który mu przydzieliła. – Stąd będziesz mogła na bieżąco wszystkiego doglądać i może nie uciekniesz mi tak szybko… Usiądźmy tutaj, Isabelle.

– No dobrze – zgodziła się pogodnie Iza, uznając, że nie był to wcale głupi pomysł. – Napijesz się jeszcze czegoś?

– Nie, dziękuję – pokręcił głową. – Pękam już od tego jedzenia i picia… Niczego mi nie trzeba, będę karmił się wyłącznie rozmową z Isabelle.

Iza pokręciła głową z dezaprobatą, po czym oboje spojrzeli na siebie i prychnęli śmiechem, zajmując miejsca przy wolnym stoliku.

– Lea jest bardzo piękną młodą mamą – zauważył Victor, odprowadzając wzrokiem elegancką sylwetkę Lodzi, która właśnie znikała w wyjściu na zewnątrz lokalu, gdzie w korytarzu znajdowały się łazienki. – Podziwiam takie dzielne kobiety jak ona… i jak ty, Isabelle. Obie potraficie w tak młodym wieku łączyć tyle obowiązków!

– Ja jestem jednak o dwa lata starsza od Lei – przypomniała mu Iza. – To ją trzeba podziwiać, ja podziwiam ją bardzo… Ma dopiero dwadzieścia lat, a tak wspaniale radzi sobie ze wszystkim, tak dba o swoją rodzinę, urodziła dziecko, a jednocześnie nadal studiuje, rozwija się… nawet uczy się francuskiego! – podkreśliła wesoło.

– I bardzo dobrze jej idzie! – przyznał Victor. – Ale czemu się dziwić? Kiedy ma się taką nauczycielkę jak Isabelle… Sam chciałbym taką mieć.

– Ciebie przecież francuskiego nie pouczę! – zauważyła przekornie Iza. – To raczej ja szlifuję język dzięki tobie…

– Myślałem raczej o nauczycielce od polskiego – uśmiechnął się podstępnie Victor. – Pozazdrościłem Jean-Pierre’owi tej umiejętności i, jak wiesz, już zacząłem nad tym pracować. Jednak niełatwo być samoukiem… Dlatego byłbym zachwycony, gdyby Isabelle zgodziła się dawać mi czasami lekcje polskiego. Mały kwadrans przy każdej naszej rozmowie telefonicznej i mógłbym zrobić ogromne postępy. Przyda mi się to bardzo, jeśli razem z Didierem i Yvette rozkręcimy nasz projekt międzynarodowy. Zresztą… po prostu bardzo chciałbym, żebyś czasami mówiła do mnie po polsku, lubię słuchać twojego głosu w tym języku, mimo że jeszcze bardzo niewiele rozumiem… Zgodzisz się na to, Isabelle?

– Oczywiście! – zapewniła go bez wahania. – Skoro chcesz… Ja już tyle skorzystałam na naszych rozmowach, że chętnie ci się odwdzięczę. I najlepiej zacznijmy od razu! – dodała z uśmiechem. – Uwaga, powtórz po mnie: „świetnie mówię po polsku”.

Szwjetnie mówję po polśki – powtórzył Victor i oboje zanieśli się wesołym śmiechem. – Ale czekaj… co to znaczy „szwjetnie”, Isabelle? To jakieś wulgarne słowo?

– Ależ skąd! – zaprzeczyła ze śmiechem Iza.

Nadal zaśmiewając się z jego uroczo zniekształconej wymowy, przystąpiła do wyjaśniania mu znaczenia polskiego przysłówka. W następnej chwili spoważniała jednak, bowiem ponad ramieniem Victora zauważyła w oddali sylwetkę Krawczyka, który, opuściwszy swój stolik, kocim krokiem przemierzał salę w kierunku wyjścia z lokalu. Iza powiodła za nim wzrokiem i drgnęła, dostrzegłszy w drzwiach powracającą z łazienki Lodzię. Krawczyk natychmiast skierował swe kroki w jej stronę, celowo manewrując w taki sposób, by niby przypadkowo znaleźć się na jej drodze. Po chwili witał ją już ukłonem i szarmanckim ucałowaniem dłoni, którą Lodzia, co można było zauważyć nawet z daleka, podała mu z zawahaniem i wyraźną niechęcią.

„Aha, czyli jednak!” – błysnęło w głowie Izy. – „Czyhał tu na nią, a teraz specjalnie tam polazł, żeby musiała na niego wpaść! Co za psychol…”

Kontynuując w żartobliwym tonie lekcję polskiego z Victorem, dyskretnie obserwowała scenę rozgrywającą się w głębi sali. Krawczyk powiedział coś do Lodzi, na której twarzy pojawił się lekki uśmiech, odpowiedziała mu z uprzejmą miną i wykonała ruch wskazujący na to, że zamierza pójść w swoją stronę. Wtedy on chwycił ją za nadgarstek, by ją zatrzymać, i pochyliwszy się ku niej, mówił coś przez dłuższą chwilę. Na twarzy Lodzi pojawiło się zdziwienie i zdezorientowanie.

Iza skrzywiła się z niesmakiem, starając się skupić na tym, co mówił do niej Victor, kiedy w tle za plecami usłyszała kwilenie niemowlęcia. Odwróciła się i dostrzegła roześmianego Pabla, który właśnie wychodził zza drewnianego przepierzenia przy akompaniamencie żartów i okrzyków gości z przyjęcia chrzcielnego. Niósł on i kołysał w ramionach marudzącego Edzia, który najwidoczniej zbudził się właśnie na wspomnianą przez Lodzię sesję karmienia. Pablo wyszedł z nim na ogólną część sali, rozglądając się za żoną, a zauważywszy ją w głębi lokalu rozmawiającą z odwróconym do niego plecami Krawczykiem, spochmurniał natychmiast i przyśpieszył kroku, kierując się w ich stronę.

Ah, le petit a faim* – zauważył Victor, również spoglądając za nim z uśmiechem.

Kiedy Lodzia zauważyła męża niosącego ku niej przez salę kwilące dziecko, na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi przeplecionej z niepokojem. Natychmiast ucięła w pół słowa rozmowę z Krawczykiem i pobiegła w stronę Pabla, przejmując z jego rąk płaczącego już dość mocno Edzia. Scena wzbudziła życzliwe zainteresowanie siedzących wokół klientów, Iza również zerwała się, by być gotową do pomocy, jednak rodzice szybko poradzili sobie z opanowaniem sytuacji, gdyż wystarczyło, że Edzio usłyszał głos mamy, a natychmiast przestał płakać i tylko pokwękiwał cichutko, szukając jej piersi. Przekazując jej ostrożnie chłopca, Pablo rzucił chmurne spojrzenie za znikającym właśnie w drzwiach wyjściowych Krawczykiem, po czym oboje pośpiesznie ruszyli w stronę zaplecza, dokąd również, przeprosiwszy Victora, skierowała się Iza.

– Lodziu, gabinet jest otwarty – powiedziała szybko, zerkając na niemowlę, które, zniecierpliwione przedłużającym się oczekiwaniem na jedzenie, znów zaczynało głośniej popłakiwać i machać malutkimi rączkami. – Dopilnuję, żeby nikt wam nie przeszkadzał.

– Dzięki, Izunia – uśmiechnęła się w przelocie Lodzia, po czym spojrzała przymilnie na towarzyszącego jej męża. – Bandziorku, przyniósłbyś mi jeszcze tę tetrową pieluszkę z wózka? Będzie nam potrzebna…

– Jasne, kochanie – odparł Pablo.

Natychmiast zawrócił z miejsca w stronę stołów z przyjęciem, gdzie stał wózek Edzia, rzucając przy tym jeszcze raz kontrolne spojrzenie w stronę wyjścia z lokalu. Nie uśmiechał się już, lecz jego twarz oblekał szary cień. Izie zrobiło się dziwnie ciężko na sercu.

***

– Lodziu… powiesz mi, czego od ciebie chciał ten psychol Krawczyk? – zapytała ostrożnie Iza. – Widziałam, że zagadywał do ciebie, jak wracałaś z łazienki…

Siedziały we dwie na kozetce w gabinecie Majka, przyglądając się śpiącemu po jedzeniu Edziowi. Iza zajrzała tam po wyjściu Pabla, który jako gospodarz imprezy musiał wrócić do stołu, i została na dobre, jak zwykle urzeczona słodkimi minkami niemowlęcia. Lodzia skrzywiła sie lekko.

– Na szczęście nie zdążył niczego ode mnie chcieć – odparła, wpatrując się z czułością w twarz śpiącego synka. – Czepił się tylko tych swoich zakichanych czekoladek. Podziękowałam mu za nie, bo skoro już miałam takiego pecha, że na niego wpadłam, to wypadało do tego nawiązać… a on zaczął mnie wypytywać, czy mi smakowały, czy dobrze trafił w mój gust, co o tym myślę… Dziwne to trochę było, ale nie chciałam drążyć tematu, bo tak mówiąc między nami, to ja na śmierć zapomniałam o tych jego czekoladkach. Odłożyłam je do szafki i leżą tam sobie nierozpakowane, więc de facto nie mogę wypowiedzieć się o ich smaku… Na szczęście Edi zbudził się na jedzenie i wybawił mnie z kłopotu – uśmiechnęła się, gładząc delikatnie opuszkami palców maleńką piąstkę uśpionego dziecka. – Moje słoneczko…

– Aha, czyli tylko o tych czekoladkach z tobą gadał? – odetchnęła z ulgą Iza.

– Tak – skinęła głową Lodzia. – Pablo też o to pytał, bo widział, że tamten mnie zaczepił, a on jest na takie rzeczy bardzo wyczulony…

– Czyli Pablo wie, że Krawczyk podał ci przeze mnie te czekoladki? – upewniła się Iza.

– Oczywiście – odparła Lodzia. – Nie chciałam tego przed nim ukrywać, bo niby z jakiego powodu? On zresztą nie widział w tym nic złego, dopiero dzisiaj nie spodobało mu się, że Krawczyk znowu mnie zahaczył. Ale tam nic nie było, wpadliśmy na siebie przypadkowo… a ja już nawet nie chcę się tym denerwować i zastanawiać się nad tym człowiekiem. Owszem, dziwny jest, zachowuje się jak potłuczony, rzuca jakimś aluzjami, których nawet nie rozumiem, ale postanowiłam, że nie będę się tym przejmować, ani w ogóle o tym myśleć. Szkoda mi na to nerwów i czasu.

– Słusznie – przyznała uspokojona już zupełnie Iza. – Mówiłam ci, że to wariat. Ja też uważam, że najlepiej nie zawracać sobie nim głowy i jak najmniej z nim gadać, zwłaszcza w fazie ataku… Ja już nawet powoli zaczynam rozpoznawać, kiedy on ma napad – dodała, wzdrygając sie na wspomnienie szaleńczego wzroku Krawczyka. – Wtedy najlepiej w ogóle się nie odzywać i w miarę możliwości zejść mu z drogi.

– Racja – zgodziła się Lodzia. – Ale ja już nie chcę o nim gadać, Iza… To co? Wracamy do nich? Odłożę juniorka do wózka, będzie sobie smacznie spał, a wy chyba planujecie podać nam w tym czasie jakiś deser?

– Zgadłaś! – uśmiechnęła się Iza. – Zaraz na stół wjeżdżają słodkości, zaglądałam przed chwilą do kuchni, dziewczyny już zaczęły przygotowywać pyszne lody z owocami.

– No to idziemy! – zadecydowała stanowczo Lodzia, ostrożnie podnosząc się z kozetki z dzieckiem w ramionach. – Ale ty też musisz teraz trochę posiedzieć z nami przy stole – zastrzegła. – Majk obiecał mi, że po deserze sam pójdzie na kontrolę stanu firmy, a ciebie przynajmniej na godzinkę zwolni z obowiązków. I wyegzekwuję to… Zresztą Victor nie usiedzi dłużej bez swojej Isabelle! – zaśmiała się cicho, puszczając do niej oko. – Nie możesz go tak zostawić, przecież on tu przyjechał tylko i wyłącznie dla ciebie!

***

– Victor, uciekaj mi stąd! – zwróciła się po francusku do Victora Ania, żartobliwym gestem przeganiając go z krzesła. – Ale już! Słyszałeś? Idź sobie na jakąś samotną włóczęgę albo pogadaj z kimś innym, w każdym razie nie plącz mi się tutaj, bo z twoją Isabelle rozmawiam teraz ja!

Chrzciny małego Edzia dobiegały końca, towarzystwo ze starszego pokolenia pożegnało się już i pojechało do domu, w związku z czym uroczysta atmosfera przyjęcia znacząco się rozluźniła. Przy stołach została tylko paczka przyjaciół Pabla i Lodzi, którzy chcieli posiedzieć jeszcze trochę dłużej w swoim towarzystwie, a nawet poczekać na początek dyskoteki, by zatańczyć przy kilku ulubionych utworach. Zamówili je właśnie u Majka, który zobowiązał się dopilnować puszczenia ich na samym początku dyskoteki i poszedł uzgodnić to z Antkiem. Poinformowany dyskretnie przez Izę na temat incydentu, jaki wydarzył się z udziałem Karoliny tuż przed rozpoczęciem przyjęcia, przysiadł się do zaszytego znów za konsolą, markotnego chłopaka i rozmawiali tam we dwóch już od ponad kwadransa.

Ponieważ nieustannie czyhający na Izę Victor ściągnął ją do stołu na pogawędkę, miała ona okazję porozmawiać także kilka minut z Niną, Julką oraz z jej chłopakiem, którzy podobnie jak cała reszta niecierpliwie czekali na początek dyskoteki. Jednak większość czasu spędzała, żartując z Victorem za pomocą stopniowo powstającego na ich potrzeby pidginu francusko-polskiego. Dyskusję tę przerwała im Ania, która przez całe przyjęcie rozmawiała głównie z Majkiem i kilkoma wspólnymi przyjaciółmi niewidzianymi już od pół roku, lecz teraz zażądała możliwości wymiany kilku słów na osobności z Izą.

– No dobrze! – zaśmiał się Victor, posłusznie podnosząc się z krzesła. – W takim razie idę popatrzeć na małego Édouarda i poćwiczyć w terenie mój znakomity polski!

Wszyscy troje roześmiali się, po czym Ania zajęła krzesło Victora i uśmiechnęła się promiennie do Izy.

– Isabelle czyli Iza, moja prawie imienniczka – powiedziała wesoło, przyglądając się nieco onieśmielonej jej obecnością dziewczynie. – Tyle już się o tobie nasłuchałam, że muszę koniecznie poznać cię bliżej!

– Miło mi – odparła grzecznie Iza, odwzajemniając jej uśmiech.

– Miałam na to wielką ochotę już w kwietniu – zapewniła ją ciepło Ania. – Ale ciągle nie było czasu ani możliwości, ten nieznośny Victor za każdym razem zagarnia cię na wyłączność i nikomu nie daje do ciebie dostępu! – zaśmiała się. – Nawet teraz musiałam przegonić go siłą, żeby móc z tobą chwilkę porozmawiać. Widzę, że uczysz go polskiego?

– Tak, prosił mnie o to – wyjaśniła Iza. – Ja bardzo dużo uczę się przy nim, więc skoro chce, to chętnie mu się odwdzięczę. Chociaż na razie to są tylko takie żarty…

– W żartach nauka idzie najlepiej – uśmiechnęła się Ania. – Jean-Pierre też tak zaczynał. Ja z kolei w podobny sposób uczyłam się francuskiego, bo na początku nie rozumiałam ani słowa, porozumiewaliśmy się głównie na migi! – roześmiała się znowu. – A ty naprawdę świetnie mówisz po francusku – dodała, poważniejąc. – Chłopaki są pełni uznania, Jean-Pierre podkreśla to za każdym razem, kiedy o tobie mowa, a Victor aż pęka z dumy! Ja też chylę przez tobą czoła, bo mówisz znakomicie, a przecież dopiero skończyłaś pierwszy rok studiów.

– Dziękuję – spuściła skromnie oczy Iza, mile połechtana tym komplementem.

Bliska obecność tej pięknej, rasowej kobiety będącej obiektem płomiennego uczucia Majka, o którym wiedziała w szczegółach i które znała niejako „od kuchni”, onieśmielała ją, lecz jednocześnie fascynowała, budziła w niej naturalne zaintrygowanie. Jednocześnie życzliwość, jaką okazywała jej Ania, obok poczucia bycia zaszczyconą względami tak wyjątkowej osoby, wywoływała w Izie szczerą sympatię dla niej, taką samą, jaką odczuwała również wobec jej męża.

– Dużo o tobie słyszałam – ciągnęła Ania, przyglądając jej się z uśmiechem. – Pomijam Victora, bo on w tej kwestii nie jest obiektywny, ale zdanie innych jest takie samo jak jego. Lea jest tobą zachwycona, Paweł też bardzo cię ceni, a peanów, jakie na twój temat wyśpiewuje Majk, to już chyba nawet nie powtórzę!

– Peanów? – szepnęła zmieszana Iza.

– A jak inaczej nazwać tę pieśń pochwalną, którą dzisiaj wygłosił mi na twój temat? – zaśmiała się Ania. – Zapytałam go o ciebie i gadaliśmy chyba z godzinę, najpierw sami, a potem z Leą… Więc bardzo dużo już się o tobie dowiedziałam – mrugnęła do niej wesoło. – Wiem, jak poznałyście się z Leą, wiem, że niezależnie od tego zatrudniłaś się u Majka, a obecnie jesteś jego prawą ręką w firmie… Wiem też, że opiekujecie się z Majkiem na zmianę jakimś dziadkiem, któremu on utopił buta w kanale, a za to oberwał zdrowo laską po plecach… Ależ to są historie, a niech was! – roześmiała się. – Uwielbiam, jak Majk gada takie rzeczy, on tak super umie opowiadać! Zawsze uśmieję się do łez i potem przez dwa dni przepona mnie boli… Tak czy inaczej, cieszę się, że jesteś z nami, Iza – dodała, ujmując nagle jej dłonie w obie swoje i ściskając je serdecznie. – Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi, a o tobie słyszałam już od nich tyle dobrych rzeczy, że koniecznie muszę nawiązać z tobą bliższy kontakt. Zgadzasz się na to, prawda?

– Nie wiem, co powiedzieć – pokręciła głową zawstydzona tymi słowami Iza. – Bardzo mi miło, naprawdę…

– Mów mi po imieniu – poprosiła Ania, nadal ściskając jej dłonie. – Chyba nie wstydzisz się mnie, co, kochanie? Bardzo bym chciała, żebyśmy się zaprzyjaźniły, również ze względu na Victora i na ten twój doskonały francuski. U nas w Bressoux praktycznie nie ma Polaków, a nawet jak jacyś są, to nie w moim bliskim gronie, więc jako Polka jestem tam trochę osamotniona. Dlatego byłabym przeszczęśliwa… i Jean-Pierre’owi też byłoby bardzo miło, sam już kilka razy o tym wspomniał… gdybyś w najbliższym czasie odwiedziła nas w Bressoux. A najlepiej, gdybyś przyjeżdżała do nas regularnie, zapraszamy cię z całego serca!

– Ach! – szepnęła zaskoczona Iza.

– Język znasz, więc to by była obopólna korzyść – kontynuowała z entuzjazmem Ania. – Wiem, że masz napięty harmonogram, studiujesz, pracujesz… My zresztą też pracujemy, nawet teraz nie było nam łatwo wyrwać się do Polski na te chrzciny. Ale co byś powiedziała na to, żeby przyjechać do nas na kilka dni na Sylwestra i Nowy Rok? To już przecież za trzy miesiące, ten czas zleci, zanim się obejrzymy… Lea i Paweł byli u nas w tamtym roku, ale w tym z góry zapowiedzieli, że nie przyjadą, bo Edik jeszcze będzie za malutki. Wiadomo, nie ma co szargać w taką podróż kilkumiesięcznego dziecka, i to w zimie… Za to obiecali, że wpadną do nas we troje w następne wakacje. A ty przyjechałabyś już na Sylwestra… co ty na to, Iza? No, skarbie… powiedz, że się zgadzasz!

Uśmiechnęła się do niej przymilnie, wciąż nie wypuszczając jej dłoni ze swoich. Wracający z kąta z konsolą Majk, który właśnie rozmówił się z Antkiem i przekazał mu zamówienia muzyczne od przyjaciół, zatrzymał się jak wryty na widok siedzących obok siebie na krzesłach dwóch ciemnowłosych kobiet, które, pochylone ku sobie, rozmawiały przyciszonym głosem ze splecionymi dłońmi i twarzami rozjaśnionymi uśmiechem. Mimo że z wyglądu były zupełnie inne, a skromny strój i kelnerski fartuszek Izy nie mógł równać się z elegancką kreacją i fryzurą Ani, w ich postaciach było coś nieuchwytnie podobnego…

– Nie powinnaś się krępować, kochanie – tłumaczyła zaskoczonej dziewczynie Ania. – Gościć cię w Bressoux będzie dla nas czystą przyjemnością, więc przysługę to ty wyświadczysz nam, a nie my tobie. To co, zaklepiemy sobie wstępnie tego Sylwestra? Podam ci mój numer telefonu i dogadamy się konkretniej przed świętami…

Tymczasem Jean-Pierre, który rozmawiał półgłosem z Victorem i z Pablem nad wózkiem śpiącego Edzia, podszedł do Majka, zagadnął do niego wesoło i pociągnął go do swojego towarzystwa. Chwilę potem wszyscy czterej panowie rozpoczęli jakąś przyciszoną negocjację, w której Victor zdawał się grać pierwsze skrzypce.

– Dziękuję ci, Aniu – odpowiedziała Iza, z lekkim drżeniem serca po raz pierwszy zwracając się do niej po imieniu. – To jest tak miłe, że aż nie wiem, co powiedzieć. Victor już raz proponował mi przyjazd do Liège, ale odmówiłam, bo… jakoś głupio byłoby mi mieszkać u niego i w ogóle…

– Doskonale cię rozumiem – zapewniła ją Ania. – Na twoim miejscu i w twojej sytuacji czułabym ten sam opór, więc nawet nie musisz mi tego tłumaczyć. Ale wizyta u nas to co innego, prawda? Mamy dużo miejsca, damy ci własny pokój, a Tosia będzie zachwycona, ona uwielbia, kiedy przyjeżdżają goście z Polski…

W tym momencie Pablo klasnął w dłonie, by przyciągnąć uwagę rozmawiających w rozproszonych grupkach przyjaciół.

– Uwaga, kochani! Mamy już gotową waszą muzę! – zapowiedział, wskazując na stojącego przy nim Majka. – Szef załatwił wszystko zgodnie z zamówieniem. Ale będziemy mieć też małą niespodziankę dla kilku naszych miłych pań – tu uśmiechnął się do Lodzi, która odwróciła się do niego od rozmowy z Niną. – Za chwilę nasz niezrównany szef powie wszystkim, o co chodzi. A póki co zapraszamy na parkiet!

Przy stolikach wszczęło się pełne ożywienia zamieszanie, przyjaciele zrywali się chętnie, podekscytowani perspektywą rozruszania się na parkiecie po długim siedzeniu przy stole. Ania jeszcze raz uścisnęła mocniej rękę Izy, obie wymieniły porozumiewawczy uśmiech i podniosły się z krzeseł.

– Chodźmy, chérie – zagadnął Jean-Pierre, podchodząc i podając ramię żonie.

– Ninko, przypilnujesz mi Ediego? – poprosiła tymczasem Lodzia, zwracając się do Niny. – Pablo chciałby, żebym z nim zatańczyła, a moja mama i ciocia już poszły…

– Jasne, Lodziu! – zgodziła się chętnie Nina. – Towarzyszenie takiemu przystojniakowi to dla mnie sama przyjemność!

Roześmiały się wraz z Julką i jej chłopakiem, którzy również zamierzali udać się na parkiet. Tymczasem Iza, korzystając z tego, że wszyscy opuścili swoje miejsca, rzuciła kontrolnie okiem na stół, sięgnęła po tacę, którą Klaudia zostawiła na wszelki wypadek na jednym z pobliskich stolików, i zabrała się za ustawianie na niej pustych pucharków po lodach.

– Zostaw to, Izulka – usłyszała nagle tuż obok siebie ciepły głos Majka. – Ty też idziesz z nami, jesteś implikowana w niespodziankę.

Odwróciła się do niego zdziwiona. Patrzył na nią z uśmiechem spod swojej rozczochranej grzywy, którą właśnie odgarnął sobie ręką z czoła. Przez myśl przebiegło jej mimochodem, że w ciągu ostatniego półrocza w dużym stopniu uodporniła się już na ten gest… O ile na początku, przez skojarzenie z Michałem, za każdym razem wywoływał on mocniejsze bicie jej serca, o tyle obecnie tylko czasami zwracała na niego uwagę. Czyż nie był to namacalny dowód na pozytywne skutki terapii?

– O nie, Isabelle! – zawołał Victor, wparowując z impetem pomiędzy nich, stanowczym gestem odbierając Izie tacę z pucharkami i odstawiając ją na stół. – Teraz nie będziesz pracować, nie pozwolę na to! Michel też nie pozwoli – tu spojrzał na Majka, który skinął głową na potwierdzenie tych słów. – Ani słowa, zabieram cię ze sobą! Ściągaj to natychmiast – objął ją w talii, by rozwiązać jej z tyłu, a następnie zdjąć kelnerski fartuszek, który odłożył na poręcz jednego z krzeseł. – Zostawiamy to tutaj i idziesz ze mną!

Zaskoczona Iza bez protestu pozwoliła odebrać sobie tacę i zdjąć fartuszek. Spojrzała przy tym niepewnie na Majka, który pokiwał z rozbawieniem głową i wskazawszy im gestem, żeby szli za nim, ruszył za resztą gości w stronę parkietu.

– No i gdzie się włóczy ten nasz niesubordynowany szef? – niecierpliwił się Pablo, rozglądając się za Majkiem. – A, tu jesteś, stary! Słuchaj, mam do ciebie jeszcze jedno słówko…

Tymczasem rozpromieniony Victor prowadził Izę na parkiet, obejmując ją ramieniem.

– Będziemy tańczyć, Isabelle! – zapowiedział jej z nieskrywaną radością w głosie. – I nawet nie próbuj mówić, że nie, pod żadnym pozorem nie przyjmuję odmowy!

– Nie mam zamiaru odmawiać – zapewniła go rozbawiona w duchu Iza. – Chętnie z tobą zatańczę, czemu nie? Słyszałam, że będą leciały specjalne zamówienia dla gości.

– Pouczymy się walca – mrugnął do niej Victor.

– Walca? Jak to? – zdziwiła się Iza, lecz serce jednocześnie zabiło jej podnieceniem i radością. – Macie zamiar tańczyć walca?

– Właśnie tak! – uśmiechnął się z satysfakcją. – To był mój pomysł, Isabelle. Paul i Jean-Pierre zgodzili się wziąć w tym udział, a Michel załatwi nam muzykę i ma nas zapowiedzieć. Będziemy tańczyć na trzy pary!

– Ach – szepnęła Iza, zatrzymując się i cofając z niepokojem. – Tylko na trzy?

– Powiedziałem, że nie przyjmuję odmowy! – zastrzegł Victor, ujmując ją za obie ręce naraz i z uśmiechem patrząc jej w oczy. – Obiecywałem ci, że będę uczył cię tańca, więc tak będzie. Przy każdej okazji! A skoro zaczęliśmy od walca, to będziemy uczyć się go w pierwszej kolejności.

Iza roześmiała się, rozbawiona myślą o niespodziance, jaka go czekała, i bez protestu pozwoliła zaprowadzić się na parkiet. Ustawiły się tam już dwie pozostałe pary, przy czym Pablo i Jean-Pierre tłumaczyli jeszcze coś swoim żonom, te zaś zerkały przy tym wesoło na Izę i Victora. Kiedy Iza napotkała wzrok Lodzi, obie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia; mrugnął do niej również Pablo, który nie tylko był wtajemniczony w odbyty przez nią przed wakacjami kurs tańca, ale raz nawet, na prośbę Lodzi, sam miał okazję przetestować jej umiejętności.

W międzyczasie Majk, który przy tego typu okazjach jako szef lokalu zapowiadał wydarzenia i wydawał instrukcje dla publiczności, stanął na parkiecie z mikrofonem, witany oklaskami przez znajomą studenterię, która zaśmiewała się dziś w kułak z jego nietypowo eleganckiego stroju.

– Drodzy goście, za chwilę rozpoczynamy dyskotekę! – oznajmił, na co wśród rosnącego wokół parkietu tłumu rozległ się poparty brawami okrzyk radości. – Jednak najpierw, nawiązując do tradycji, którą jakiś czas temu wprowadził w tym lokalu mój najlepszy przyjaciel… – tu wskazał na Pabla – mój wieloletni kumpel, a jednocześnie ojciec mojego syna…

Zawiesił głos, obserwując z rozbawieniem zaskoczenie i zdezorientowanie, jakie to sformułowanie wywołało na twarzach zebranych.

– Oczywiście mam na myśli mojego syna chrzestnego! – wyjaśnił stoicko, na co wszyscy roześmiali się i nagrodzili żart brawami. – No więc, nawiązując do wprowadzonej przez niego tradycji, którą nasi stali bywalcy mogą nawet dobrze pamiętać, dzisiejszy wieczór rozpoczniemy od walca. Wykonają go w profesjonalny sposób moi przyjaciele. Jeśli ktoś z was umie tańczyć, może do nich dołączyć, ale uprzedzam, że umiejętności taneczne osób dołączających podlegają mojej surowej ocenie, i każdego, kto nie spełni brzegowych warunków, natychmiast wywalam z parkietu!

Zebrani znów wybuchli śmiechem, bijąc brawo. Majk odjął mikrofon od ust, wycofał się z parkietu i dał Antkowi sygnał, by puścił muzykę. Klaudia, Ola, Gosia, Wiktoria, Alicja i Lidia, które dopiero teraz doszły z głębi sali i spod baru, zaśmiewały się na widok ustawionej do tańca Izy, przekazując jej z daleka znaki wsparcia. Po chwili dołączyli do nich Chudy i Tom, przy którym stanęła zachwycona zapowiedzią tanecznego wydarzenia Daria.

– Niczego się nie bój, Isabelle – powiedział cicho Victor, obejmując Izę wpół i podnosząc jej dłoń w swojej, by przybrać pozycję do walca. – Będę cię prowadził.

– Na to właśnie liczę – odparła z powagą Iza.

Victor przyjrzał jej się podejrzliwie, zdziwiony, że tym razem nie wykazywała żadnych oznak niepokoju, jednak fakt ten napełnił go tym większą radością. Jeszcze kilka sekund i Antek przygasił światło, a z głośników popłynęły pierwsze tony walca. Wszystkie trzy pary ruszyły do tańca niemal w tym samym momencie, przy czym, podobnie jak poprzednim razem, uwagę ogółu natychmiast przyciągnęli najswobodniej tańczący Ania i Jean-Pierre, którzy bardzo szybko zaczęli wykonywać skomplikowane, spektakularne figury. Również Pablo i Lodzia, której ruchów tym razem nie ograniczała już ciąża, frunęli wzdłuż parkietu jak natchnieni, jednak i trzecia para, choć na oko najmniej zgrana, radziła sobie znakomicie.

Iza, którą Lodzia swego czasu wielokrotnie instruowała, w jaki sposób ma pozwalać prowadzić się doświadczonemu partnerowi, poddała się ufnie ruchom Victora, którego taneczny kunszt dopiero dziś umiała w pełni docenić. On zaś już po kilku pierwszych krokach zorientował się, że tańczy z zupełnie inaczej przygotowaną partnerką, niż miało to miejsce w kwietniu.

– Zdumiewasz mnie, Isabelle – powiedział, pociągając ją w głąb parkietu w bardziej skomplikowanym układzie kroków, który Iza wykonała całkiem przyzwoicie. – Nauczyłaś się tańczyć walca! A może to tylko mi się śni?

– Nie śni ci się! – roześmiała się Iza, pozwalając mu prowadzić się, jak tylko chce. – W kwietniu rzuciłeś mi wyzwanie, więc musiałam mu sprostać! Ale nauczyłam się tylko trochę… jeszcze bardzo dużo brakuje mi do tego, żeby zostać naprawdę dobrą tancerką…

– Isabelle tańczy! – wyszeptał z zachwytem Victor.

Urzeczony odkryciem jej nowo nabytych umiejętności prowadził ją teraz uważnie, próbując wykonać kilka trudniejszych figur, by sprawdzić, na ile ją stać. Nie ze wszystkich udało jej się wybrnąć idealnie, kilka razy zachwiała się i wypadła z rytmu, jednak pamiętała o tym, by decyzje w każdym ruchu pozostawiać jemu, dzięki czemu szybko i bezbłędnie wyprowadzał ją z opresji.

Très bien, très bien, Isabelle** – powtarzał jej do ucha.

Przemierzając parkiet w jego objęciach, Iza z początku skupiała się wyłącznie na własnym tańcu, jednak po pewnym czasie, mniej więcej w połowie walca, zupełnie przestała się stresować i zaczęła zwracać uwagę na dwie pozostałe pary. Zarówno Lodzia, jak i Pablo regularnie zerkali w jej stronę i przesyłali jej pełne uznania uśmiechy, rozbawieni przy tym zachwyconą miną Victora. Jednak wzrok Izy przyciągali przede wszystkim Ania i Jean-Pierre. Ich perfekcyjnie zgrane ruchy budziły podziw wszystkich obserwatorów, lecz ona, patrząc na nich, myślała o czymś zupełnie innym.

Na pamięć wróciło jej bowiem tamto nieuchwytne myślą wrażenie z kościoła, kiedy wyobrażała sobie Anię w białej sukni i welonie stojącą u boku Majka. Wtedy coś jej w tym obrazie przeszkadzało, choć sama nie wiedziała co… Teraz oczami wyobraźni ujrzała Anię w tym samym białym stroju, lecz u boku Jean-Pierre’a. I ten obrazek nie budził już żadnych wątpliwości, nic w nim nie zgrzytało, był harmonijny i w pełni doskonały. Wtedy zrozumiała… Ania nie pasowała do Majka! Pomimo nieugaszonego uczucia, jakie do niej żywił, w ich duecie było coś, co nie grało, jakiś bliżej nieokreślony dysonans. Czy był to elegancki i dystyngowany sposób bycia Ani, który tak idealnie dopełniał wizerunek jej męża, lecz kłóciłby się na co dzień z luźnym, nieco niedbałym stylem Majka?

Na kilka sekund Iza skupiła się na myśli, która automatycznie narzuciła jej się w tym kontekście. Wiedziała od Lodzi, że w Belgii Ania pracowała w biurze dużego konsorcjum zajmującego się produkcją i sprzedażą kosmetyków. Co byłoby, gdyby została w Lublinie i związała się z Majkiem? Czy odnalazłaby się w Anabelli? Jak czułaby się w firmie, którą Majk postawił właśnie dla niej? Czy chciałaby pracować tu z nim i razem prowadzić biznes? Jej decyzje czy sugestie bez wątpienia byłyby dla Majka świętością, więc bez względu na jego pozycję to ona grałaby tu pierwsze skrzypce. To od niej zależałby cały wizerunek firmy, gdyż to ona nadawałaby jej styl i duszę… Lecz czy byłaby to ta sama dusza, którą Majk tchnął w swoje dzieło i która leżała u podstaw niezwykłej atmosfery Anabelli?

Iza wyobraziła sobie Anię jako swoją szefową i z pełnym przekonaniem uznała, że byłaby ona znakomitą, sympatyczną i życzliwą przełożoną, a zespół lubiłby ją tak samo jak Majka. A jednak… Znów coś nie pasowało jej w tym obrazku. Czy Ania, ta wykwintna, idealna, piękna Ania zgodziłaby się, podobnie jak Majk, pracować tak ciężko i w tak nieprzewidywalny sposób? Zarywać noce, użerać się z dostawcami i usługodawcami, brudzić się, wożąc i rozpakowując towar, a do tego, w imię panującej w Anabelli złotej zasady elastyczności, zamieniać się raz w kelnerkę, raz w kucharkę, raz w księgową, raz w barmankę czy nawet w sprzątaczkę? I wreszcie… czy można wyobrazić sobie Anię kładącą z Majkiem w kurzu i pyle płytki w męskiej łazience? Ach, nie… tego byłoby już za wiele, taki obraz byłby nie do pomyślenia! On zresztą pewnie nigdy by na to nie pozwolił… Ania byłaby tu przecież jego królową, decydentką i muzą, a nie partnerką do brudnej roboty!

„To nie ta rasa” – przebiegło przez głowę Izy. – „Ona jest stworzona do życia w innych warunkach, do odbierania hołdów… Co prawda przy nim nigdy by jej ich nie zabrakło, to jasne. Ale czy byłaby tu naprawdę szczęśliwa?”

Jeszcze raz zerknęła z zafascynowaniem na tańczącą parę. Byli tak idealnie zgrani, tak perfekcyjnie do siebie pasowali! Podobnie zresztą jak Lodzia i Pablo… Dwie pary, które dobrały się jak w korcu maku i odnalazły swoje przeznaczenie.

„A czy ja pasuję do Misia?” – pomyślała nagle smutno. – „Czy właśnie taką kobietę jak ja chciałby widzieć na co dzień u swojego boku? A jeśli my też wcale do siebie nie pasujemy? Jeśli to, co do niego czuję, z góry jest skazane na porażkę, bo jesteśmy z założenia niekompatybilni? Jeśli… nie, stop! Nie mogę o tym myśleć! Nie, to za bardzo boli! Tak łatwo oceniać innych! A kiedy odnieść to do samej siebie, to jakbym dostała obuchem…”

Zatopiona w smętnych rozmyślaniach, potknęła się i nadepnęła Victorowi na nogę. To natychmiast ją otrzeźwiło, dzięki czemu znów skupiła się na tańcu i na tym, by całą sobą poddawać się jego ruchom i decyzjom. A jednak jakiś dziwny smutek osnuł jej serce…

Stojący nieopodal konsoli Majk, wycofany poza zasięg oświetlającego parkiet snopu światła, również śledził wzrokiem tańczących Anię i Jean-Pierre’a, od czasu do czasu odrywając od nich oczy i przenosząc je na którąś z dwóch pozostałych par. Kiedy zahaczał wzrokiem o Pabla i Lodzię, na jego ustach pojawiał się delikatny uśmiech, natomiast kiedy przenosił uwagę na Izę i Victora, jego twarz przybierała wyraz rozbawienia połączonego z nutą uznania i sympatii. Szybko jednak jego spojrzenie powracało w stronę Ani, a wtedy jego twarz poważniała, zaś oczy napełniały się jedynym w swoim rodzaju blaskiem.

Kiedy pod koniec walca Iza potknęła się w zauważalny sposób, Majk odruchowo zerknął w stronę jej i Victora, który czujnie i bezbłędnie reagował na każdy jej fałszywy krok. Przez kilka chwil obserwował z zainteresowaniem, jak sobie radzą, po czym jego spojrzenie padło na posmutniałą teraz dziwnie twarz dziewczyny. I wtedy w jego oczach pojawił się niepokój… Po raz pierwszy od kilku minut poruszył się, porzucił swoje miejsce i powoli podszedł do skraju parkietu, nadal nie spuszczając badawczego wzroku z Izy, która, jakby wyczuwając to, spojrzała na niego znad ramienia Victora. Na kilka długich sekund spotkały się ich oczy…

Iza nie potrafiła wyjaśnić samej sobie, jak to się stało, że nagle zapomniała o smutnych myślach i w jakiś magiczny sposób odzyskała spokój i dobry humor. Dość, że wszystko, co w tym momencie dręczyło ją i bolało, zniknęło nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czy warto było martwić się czymkolwiek akurat teraz, kiedy trwał walc, a ona mogła czerpać z niego radość? Uśmiechnęła się promiennie do Victora, który z zachwytem chwycił ją obiema dłońmi w talii i uniósł w górę w powietrznym piruecie. Na ten widok na twarz Majka również wrócił uśmiech… I kiedy znów przeniósł wzrok na tańczących Anię i Jean-Pierre’a, uśmiech ten, łagodny i spokojny, pozostał na jego ustach aż do końca walca.

***

– Iza, ja jadę z nimi – oznajmił Majk, kiedy goście z przyjęcia chrzcielnego zbierali się już do wyjścia. – Zabieramy Victora, a ciebie poproszę o kontrolę sytuacji aż do zamknięcia lokalu, okej? Antek ci pomoże.

– Jasne, szefie – skinęła głową Iza. – Wszystkiego dopilnujemy.

– Ja już dzisiaj nie wrócę – dodał Majk, sprawdzając w kieszeni marynarki, czy na pewno ma przy sobie kluczyki od samochodu i dokumenty. – Muszę zająć się gośćmi aż do późnego wieczora, za to jutro jestem na posterunku od samego rana. Zabiorę się za załatwianie nowej zmywarki i skontaktuję się z Karoliną, trzeba będzie wyjaśnić ten dzisiejszy incydent… Poradzicie sobie teraz, prawda?

– Bez pudła – zapewniła go uspokajającym tonem Iza.

– Dziękuję, elfiku – uśmiechnął się do niej, ujmując jej dłoń i ściskając przez chwilę w obu swoich. – Na ciebie zawsze można liczyć. Jutro za to masz wolne, zostaw tylko dziewczynom grafik na wierzchu, żeby wiedziały, co i jak.

– Dobrze, dziękuję! – ucieszyła się Iza, bowiem perspektywa wolnego dnia pozwalała jej pomyśleć o spokojnych przygotowaniach do nowego roku akademickiego, który rozpoczynał się we wtorek. – W takim razie jutro biorę na siebie odwiedziny u Szczepcia. Już poprosiłam dziewczyny, żeby zapakowały mi słoik dzisiejszego rosołu, zaniosę mu to i odgrzeję, on przepada za rosołem.

– Bardzo dobry pomysł – przyznał Majk. – Weź mu też jakieś owoce, ostatnio zeżarł dwie całe mandarynki, a bananem też nie gardzi. Ale sama to wszystko wiesz. No, lecę, trzymajcie się, w razie alarmu jestem pod telefonem!

– Tak jest – skinęła głową Iza i już miała odejść na zaplecze, kiedy nagle coś sobie przypomniała. – Majk? – dodała ciszej.

Zatrzymał się i zerknął na nią czujnie.

– Hmm?

– Powiedz mi… wszystko z tobą w porządku po dzisiejszym? – zapytała ostrożnie. – W takim sensie, czy… czy nie będziesz jutro potrzebował jakiejś pilnej rozmowy w trybie terapii albo coś… Bo nie chciałabym brać wolnego dnia, gdyby to miało…

– Nie, Izulka – przerwał jej łagodnie Majk. – Dziękuję ci za troskę, ale tym akurat się nie martw i nie miej żadnych skrupułów. Wszystko ze mną okej, stary frajer Majk czuje się super, jak rzadko kiedy. A w razie gdyby coś się zmieniło, chociaż nie sądzę… to przecież zawsze mogę wysłać ci alarmowego smsa, prawda? – mrugnął do niej.

– No tak – przyznała uspokojona Iza. – Wprawdzie jeszcze nigdy nic mi nie wysłałeś… ani ja tobie… ale fakt, że zawsze jest taka możliwość. W takim razie ze spokojnym sumieniem biorę jutro wolne i do zobaczenia we wtorek. Udanej reszty wieczoru, szefie.

– Dzięki, Iza – odparł wesoło. – Na razie!

W momencie, kiedy odwrócił się, by udać się do swoich gości, do Izy podbiegł Victor.

– Isabelle, ja już muszę iść – oznajmił jej z żalem. – I wiem, że ty z kolei musisz zostać, dlatego przychodzę się pożegnać.

– Jasne, Vic – uśmiechnęła się Iza, wyciągając do niego obie dłonie, które on natychmiast chwycił w swoje. – Życzę ci spokojnej nocy, a jutro szczęśliwej podróży. Zadzwoń wieczorem, jak już dojedziesz do domu, dobrze?

– Zadzwonię – obiecał skwapliwie. – Dam znać, jak tylko wylądujemy w Liège. I tak się cieszę, Isabelle… Anne powiedziała mi, że obiecałaś przyjechać do nas na Sylwestra!

– Tak – przyznała z uśmiechem Iza. – To na razie tylko taki luźny plan, ale… owszem, wstępnie jej to obiecałam.

– Jestem szczęśliwy! – szepnął zachwycony Victor. – Czyli widzimy się już za trzy miesiące! To tyle co nic, marne dwanaście tygodni. Bagatela! I tak będę dzwonił, muszę przecież przy tej okazji intensywnie uczyć się polskiego… A teraz chodź do mnie – dodał, pociągając ją za ręce ku sobie. – Chodź i daj mi się przytulić. Muszę przytulić na pożegnanie moją cudowną Isabelle…

______________________________________

* Ah, le petit a faim (fr.) – Aha, mały zgłodniał.

** Très bien, très bien, Isabelle (fr.) – Bardzo dobrze, bardzo dobrze, Isabelle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *