Anabella – Rozdział XLIV

Anabella – Rozdział XLIV

Słabe październikowe słońce oświetlało dziedziniec uczelni, na który Iza z Martą wyszły właśnie w drodze do domu. Marta miała szarą, bladą jak widmo twarz, a jej podkrążone i zaczerwienione oczy wskazywały na nieprzespane noce spędzone na płaczu. Nie skarżyła się jednak, a wręcz przez cały dzień zapewniała Izę, że stara się stosować do jej rad i nie tonąć w rozpaczy, lecz walczyć o przynajmniej względne trzymanie się na powierzchni.

– Ja już nawet nie mam siły płakać, Iza – powiedziała złamanym, ale opanowanym głosem, kiedy obie powoli zmierzały w stronę prowadzącego na ulicę przejścia między budynkami. – Co wieczór mam wrażenie, że łzy już mi się skończyły, a potem budzę się i znowu ryczę jak głupia. Ale rano zawsze jest trochę lepiej… więc może i masz rację, że powoli to opanuję i że to tylko kwestia czasu. Bo nawet tak na zdrowy rozum, gdybym miała w ten sposób żyć przez ileś tam tygodni czy miesięcy, to prędzej czy później bym się wykończyła.

– Dokładnie tak – przyznała Iza. – Nie możesz do tego dopuścić, Martusiu. Nie ukrywam, że to będzie jeszcze długo bolało… raz słabiej, raz mocniej… ale od samego początku musisz walczyć z tym, żeby nie wpaść w czarną dziurę. Z tego potem jest tak trudno wyjść… i takie złe myśli człowieka nachodzą… – westchnęła. – Ja wiem, że łatwo jest mówić, bo…

– Iza! – znajomy głos za ich plecami przerwał jej wypowiedź.

– Lodzia! – zdumiała się na widok dziarsko podbiegającej do niej, szeroko uśmiechniętej dziewczyny. – Ty tutaj?!

– Jak widzisz! – zaśmiała się Lodzia, ściskając ją serdecznie. – Moja kochana, już tak dawno cię nie widziałam! Całe trzy tygodnie! Cześć – pozdrowiła skinięciem głowy Martę, która odpowiedziała jej bladym uśmiechem. – Jestem na uczelni, ale tylko wyjątkowo – wyjaśniła Izie. – Właściwie już mnie nie ma! Musiałam wpaść na moment pozałatwiać papiery, Edi został na dwie godzinki u mojej mamy i właśnie do niego wracam.

Jej twarz promieniała radością i szczęściem, a sylwetka znów była idealnie szczupła, może nawet nieco bardziej niż przed ciążą. Ubrana w jasne dżinsy i krótką kurtkę wyglądała tak młodziutko i zwiewnie, że nie znając jej, trudno byłoby uwierzyć, że kilka tygodni wcześniej urodziła dziecko.

– Jak rośnie Edzio? – zagadnęła Iza. – Słyszałam od Majka, że straszny z niego łobuziak!

– O tak! – przyznała Lodzia, odrzucając na plecy swój imponująco długi blond warkocz, a jej piękne modre oczy napełniły się blaskiem czułości. – Ma to po tatusiu! W piątek skończy już dwa miesiące, więc jest coraz bardziej rezolutny, coraz dłużej czuwa… a do tego parę dni temu zaczął się uśmiechać!

– Ojej! – szepnęła zachwycona Iza. – Jak ja bym chciała to zobaczyć!

– No właśnie, Iza! – podchwyciła żywo Lodzia, chwytając ją za rękę. – Musisz do mnie wpaść, i to jak najszybciej! Zobaczysz Edika, a ja bardzo bym chciała wrócić wreszcie do naszych lekcji francuskiego. Mam już zgodę dziekana na indywidualną organizację studiów w tym semestrze, więc przez cały czas będę w domu. Wiem, że ty pracujesz teraz u Majka na pełny etat, a do tego masz zajęcia na uczelni, ale gdybyś znalazła dla mnie chociaż godzinkę raz na dwa tygodnie…

– Oczywiście, Lodziu – zapewniła ją szybko Iza. – Mogłabym na przykład w piątki rano, akurat w ten dzień mam zajęcia dopiero od jedenastej. Pasowałoby ci?

– Perfekcyjnie – zapewniła ją Lodzia. – Zapraszam cię do mnie na dziewiątą albo nawet wcześniej. W ten piątek to może już nie, ale zaczęłybyśmy od przyszłego. Co ty na to?

– Bardzo proszę – uśmiechnęła się Iza.

– Super! Ależ się cieszę! Słuchaj, zdzwonimy się jeszcze, dobrze? Ja teraz muszę… o, cześć, Daniel! – dodała na widok zmierzającego w ich kierunku studenta, który dostrzegłszy Izę, natychmiast zwolnił kroku, jakby zaskoczony. – Jak miło cię widzieć! No i zobaczcie, ja to mam dzisiaj szczęście! Wpadłam tu tylko na chwilkę i bez uprzedzenia, a już spotkałam pięć czy sześć znajomych osób!

Postąpiła kilka kroków w stronę kolegi i uściskała go serdecznie. Iza zerknęła spod oka na chłopaka, który przez wakacje z twarzy zbytnio się nie zmienił, lecz jego sylwetka nabrała nieco innych proporcji, jakby wyszczuplał, a jednocześnie zmężniał, co uwidaczniało się szczególnie w linii jego ramion i bardziej sprężystym chodzie. Serce ścisnął jej żal na myśl o tym, że musiała zerwać z nim kontakt i nie mogą już zostać przyjaciółmi, nadal bowiem żywiła względem niego szczerą sympatię.

„Gdybym mogła mieć z nim taką relację jak z Majkiem!” – pomyślała smutno. – „Taką w stu procentach przyjacielską, bez podtekstów, bez aluzji, bez tych obaw, że go skrzywdzę… To jest przecież taki fajny chłopak! Ech… szkoda.”

Daniel uściskał Lodzię, z żywym zainteresowaniem dopytując o dziecko.

– Musicie po prostu wpaść do nas całą brygadą i go zobaczyć! – zaśmiała się Lodzia. – O Edim nie da się tylko opowiadać, trzeba go ujrzeć na własne oczy! Zapraszam was, kiedy tylko chcecie, umówcie się z Ninką i przyjdźcie, będę zachwycona! No, ale teraz wybaczcie – dodała, cofając się o krok. – Muszę biec do mojego skarbu, jeszcze nigdy nie zostawiałam go z babcią na tak długo… Izunia, zadzwonię na dniach i umówimy się, okej? No dzięki… To trzymajcie się!

Jeszcze raz z uroczym uśmiechem skinęła wszystkim ręką i leciutkim krokiem pofrunęła w głąb ulicy, w stronę parkingów, gdzie zapewne zostawiła samochód.

– Cześć, dziewczyny – zagadnął neutralnym tonem Daniel, podchodząc do Izy i Marty i patrząc z uśmiechem za Lodzią. – Super jest ta nasza młoda mama, nie? Wygląda rewelacyjnie.

– Cześć – uśmiechnęła się Iza, również śledząc wzrokiem oddalającą się szybko zwiewną sylwetkę dziewczyny. – Wygląda prześlicznie i jest wspaniałą mamą. A poczekaj, aż zobaczysz małego Edzia! Ja widziałam go tydzień po narodzinach i tak mnie rozczulił, że prawie się popłakałam!

– Wierzę – odwzajemnił jej uśmiech Daniel. – Powiem wam, że pusto bez Lodzi na zajęciach, wszyscy już przyzwyczailiśmy się do tego jej długiego warkocza w pierwszej ławce… Dobrze, że w drugim semestrze już wróci. Bartek też wyjechał – westchnął. – Jakoś dziwnie zaczyna się ten rok. A co u was? – zagadnął, zerkając na Martę, która stała smutna ze wzrokiem wbitym w chodnik. – Też jakoś smętnie, jak widzę?

– Zawsze może być gorzej – odparła dyplomatycznie Marta, starając się naszkicować na twarzy blady uśmiech. – A ty jak? Pewnie całe wakacje przejeździłeś na motocyklu?

– Prawie zgadłaś – przyznał Daniel, starannie omijając wzrokiem Izę, która również nie patrzyła na niego. – Pracowałem jako dostawca pizzy i obsługiwałem zlecenia spoza miasta. Zdarzało się, że musiałem dojechać w jakąś dziurę dziesięć czy nawet piętnaście kilometrów od Lublina. Pusto, dobra droga, no to nieraz trochę sobie przygazowałem… w sumie momentami czułem się jak na prawdziwych wakacjach, bo jak masz trochę słońca, zieleni i fajną drogę przed sobą, to czego więcej chcieć?

– Tylko trochę wiatru we włosach – uśmiechnęła się Marta, tym razem o wiele pogodniej. – A jak nie ma wiatru, to trzeba nabrać prędkości i efekt jest ten sam.

– O tak! – zaśmiał się Daniel. – Jeździłem sporo po takich pustych drogach, wiatru tam nie brakowało, mogę cię zapewnić. I to nie tylko we włosach, bo chwilami mało nie zwiewało mnie z siodełka! W sumie nawet bardzo niedaleko od miasta są takie drogi, można bezpiecznie rozpędzić się do stu dwudziestu… a jakby dobrze szarpnąć, to i do stu pięćdziesięciu. Prujesz przez pola, widzisz wszystko aż po horyzont, tylko ty i przestrzeń…

– Właśnie! – szepnęła zachwycona Marta, a jej przygaszone, zaczerwienione oczy nagle rozbłysły jak gwiazdy. – Tego nie da się porównać z niczym innym! Właśnie ta przestrzeń… i ta prędkość! Ten wiatr… Ech… jak ja ci zazdroszczę! – westchnęła, znów smutniejąc i wbijając wzrok w chodnik. – Muszę w końcu pomyśleć o tym prawku i o własnym motocyklu.

Iza, której uwadze nie umknął ów chwilowy przebłysk światła na jej twarzy, pomyślała natychmiast, że pasja motocyklowa rzeczywiście mogłaby pomóc Marcie w jej obecnym stanie psychicznym.

– Martusiu, to jest znakomity pomysł – podchwyciła skwapliwie. – Tak kochasz te motocykle, że powinnaś zacząć robić coś konkretniej w tym kierunku. Daniel mógłby nawet trochę ci doradzić, podpowiedzieć, od czego zacząć – dodała, spoglądając prosząco-nakazującym wzrokiem na chłopaka. – To by ci bardzo poprawiło humor.

– Ja właśnie widzę, że z Martą coś jest nie tak – zauważył ostrożnie Daniel, przyglądając się zgaszonej znowu twarzy dziewczyny. – Hej, Marta, co jest? Taka byłaś wesoła przed wakacjami… Jak chcesz, to możemy pogadać o tych motocyklach, tak jak mówi Iza. Mam w domu pełno czasopism motoryzacyjnych, mógłbym kiedyś przynieść, nawet jutro. A może chciałabyś się ze mną przejechać tak jak wtedy? – dodał niepewnie. – W sumie to nie problem…

– Serio? – Marta natychmiast podniosła głowę, a oczy jej rozbłysły.

Iza aż wstrzymała oddech, nakazując Danielowi wzrokiem, żeby kontynuował i kuł żelazo, póki gorące. Skinął lekko głową na znak, że rozumie aluzję.

– No tak – odparł swobodniejszym i bardziej zdecydowanym tonem. – Jak chcesz, to nawet teraz możemy się przejechać, mam yamahę tutaj za rogiem.

Marta aż podskoczyła, a w jej gesty, ku radości Izy, wstąpiła nowa energia. W podnieceniu chwyciła Daniela za ramię.

– Naprawdę masz ją tutaj? – zapytała gorączkowo. – I możemy się kajtnąć? Tak jak wtedy, kółko po dzielnicy?

– Jasne! – zaśmiał się, rozbawiony jej entuzjazmem, który w ciągu kilkunastu sekund zdawał się przegonić bez śladu wszelkie jej smutki. – I to nie tylko po dzielnicy! Jeśli chcesz i jesteś porządnie ubrana, to możemy kajtnąć się nawet za miasto i popruć na maksa po tych drogach, o których ci mówiłem. To nie tak daleko, dziesięć kilometrów na południe i masz super dzicz, a ostatnio wylali tam nowy asfalt, więc jedzie się jak po stole!

Martę aż zatkało. Patrzyła na niego zachwycona, z roziskrzonymi oczami, które aż dziwnie wyglądały na tle jej bledziutkiej, wycieńczonej cierpieniem twarzy. Wizja przejażdżki motocyklowej zdawała się tchnąć w nią nowe życie… Iza wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Danielem, który znów dyskretnie dał jej znak, że rozumie, w czym rzecz, i że zajmie się tym.

– To jak, chcesz się przejechać? – zapytał wesoło.

– Pewnie, że tak! – zawołała Marta, ciągnąc go za ramię za róg budynku, w stronę parkingu dla rowerów, gdzie podobnie jak przed wakacjami rzeczywiście stała zaparkowana jego yamaha. – Nawet bym o tym nie pomyślała… Ależ się cieszę! Dziękuję ci! O, tutaj stoi! – pisnęła z radości na widok motocykla.

Puściwszy ramię chłopaka, podbiegła do niego rozentuzjazmowana jak dziecko na widok upragnionej zabawki.

– Dzięki, Daniel – zagadnęła szybko Iza, korzystając z tego, że Marta nie słyszy. – Jesteś wspaniały. Posłuchaj… Martusia ma teraz mega doła, niedawno zerwał z nią chłopak. Tylko cicho… Te motocykle to chyba jedyna rzecz, która może ją z tego wyciągnąć, tak chociaż na godzinkę czy dwie. Spróbowałbyś załatwić jej trochę frajdy? Będę ci za to naprawdę ogromnie wdzięczna. Każda minuta, kiedy może zapomnieć o… o tym wszystkim… to dla niej coś bardzo cennego.

– Jasne, nie ma sprawy – zapewnił ją Daniel. – Dla ciebie wszystko, Iza, zwłaszcza jeśli to faktycznie może jej pomóc. Współczuję jej stanu ducha, wiem przecież, jak to jest – dodał, zerkając na nią znacząco, na co natychmiast odwróciła oczy. – Spokojnie. Zabiorę ją zaraz na ekstra przejażdżkę i postaram się, żeby przynajmniej przez godzinę nie myślała o niczym innym niż o wietrze we włosach! – zaśmiał się lekko.

– Bardzo ci dziękuję – wyszeptała Iza.

– A posłuchaj, Iza… – podjął ostrożnie, zatrzymując się dwa metry od motocykla, wokół którego biegała rozpromieniona Marta. – Mógłbym potem do ciebie zadzwonić? Wieczorem, jak odwiozę Martę po wycieczce. Chciałbym z tobą porozmawiać.

– Okej – odparła z wahaniem i niepokojem Iza. – To coś ważnego?

– Dla mnie bardzo – odparł z powagą. – Ale nie martw się, nie będę stawiał cię w niezręcznej sytuacji. Obiecuję.

Serce Izy zalała przyjemna fala ulgi.

– No dobrze – pokiwała głową. – Zadzwoń… tylko najpóźniej o siedemnastej trzydzieści, bo od osiemnastej zaczynam zmianę w pracy, telefon zostawiam w szatni i nie będę go słyszeć.

– Tak jest – pokiwał głową, a jego twarz rozpromieniła się radością i satysfakcją. – Zadzwonię koło siedemnastej.

– To co, możemy już jechać? – zapytała ze zniecierpliwieniem Marta, podbiegając do nich i pociągając Daniela za rękę. – No chodź, Dan, odczep go wreszcie od tego pręta i siadamy, już nie mogę się doczekać!

Iza i Daniel roześmiali się, ubawieni jej zapałem. Choć Iza już dwukrotnie widziała ją w takim stanie, dziś, zważywszy na sytuację, w jakiej znajdowała się Marta, nie spodziewała się z jej strony aż tak entuzjastycznej reakcji.

„To u niej musi być prawdziwa pasja!” – pomyślała, obserwując, jak Daniel odpina motocykl od metalowego pręta i zasiada na siodełku, a Marta, radośnie podskakując, sadowi się za nim. – „Z yamahą przegrywa nawet Radek! I Bogu dzięki…”

Po chwili rozległ się warkot uruchomionego silnika i motocykl powoli wytoczył się na ulicę, zatrzymując się na czerwonym świetle. Marta, która siedziała z tyłu, obejmując Daniela wpół, skorzystała z tej krótkiej chwili postoju, by ściągnąć sobie z włosów gumkę i schować ją do kieszeni. Jej jasne, długie włosy opadły rozpuszczone i okryły jej plecy jak błyszczący płaszcz.

„Chce poczuć wiatr we włosach!” – zaśmiała się w duchu Iza. – „To dla niej najlepsze lekarstwo na złamane serce!”

Zapaliło się zielone światło. Motocykl z impetem ruszył z miejsca, omijając startujące nieco wolniej samochody, i po kilkunastu sekundach zniknął z oczu Izy. Rasowy dźwięk silnika powoli ucichł w oddali.

***

Telefon zadzwonił punktualnie o siedemnastej. Na wyświetlaczu pojawiło się dawno niewidziane tam imię, którego Iza jednak nigdy nie wykasowała z listy kontaktów – Daniel. Odebrała z mimowolnym niepokojem.

– Cieszę się, że znowu mogę z tobą porozmawiać, Iza – powiedział Daniel głosem podszytym szczerą radością. – A najbardziej cieszę się z tego, że mogłem cię dzisiaj zobaczyć. Szczerze mówiąc, liczyłem na to, że w końcu na siebie wpadniemy gdzieś na uczelni, chociaż nie chciałem celowo cię szukać, czekałem raczej na jakiś przypadek. No i doczekałem się.

– Ja też się cieszę, Daniel – odparła zachowawczo. – W sumie… dawno nie rozmawialiśmy.

– No właśnie – podchwycił swobodnie. – Posłuchaj, Iza, nie będę owijał w bawełnę i powiem wprost, dlaczego i po co dzwonię. Chciałbym prosić cię o to, żebyśmy odnowili nasz kontakt… żebyśmy przestali już tak głupio udawać, że się nie znamy. Oczywiście chodzi mi o kontakt na warunkach czysto przyjacielskich.

– Ach! – szepnęła Iza.

– Tak – ciągnął spokojnym, opanowanym tonem. – Przemyślałem to wszystko przez ostatnie pół roku i skłamałbym, gdybym powiedział, że było mi z tym łatwo. Ale doszedłem do bardzo jednoznacznych wniosków. Nie chcę stracić twojej przyjaźni… Wiem, że nazywanie naszej relacji przyjaźnią jest może trochę zbyt szumne, bo w końcu niedługo się znamy, ale od samego początku tak świetnie się dogadywaliśmy, tyle rzeczy mogliśmy zawsze omówić i przedyskutować… Jesteś wyjątkową osobą i dla mnie podtrzymanie z tobą kontaktu jest naprawdę bardzo ważne. A przy tym czuję, że jeśli nie odzyskamy tego teraz, to prawdopodobnie nie odzyskamy już nigdy. Bardzo mi na tym zależy, Iza.

– Myślisz, że to jest możliwe? – zapytała cicho Iza, wstrzymując oddech.

– Jest możliwe – zapewnił ją stanowczo. – Z mojej strony na pewno. I posłuchaj mnie… Jeśli boisz się, że będę wyskakiwał ci z jakimiś aluzjami czy z czymś takim, to nie bój się. Już mnie tego bardzo skutecznie oduczyłaś. Nie jestem idiotą i wiem, że do tanga trzeba dwojga, a ty nie chcesz ze mną tańczyć w takim rytmie. Pogodziłem się z tym jakoś, Iza… Zrozumiałem, że tak widocznie miało być.

– Tak – szepnęła.

– Gdybym nie doszedł do tego wniosku, nie prosiłbym cię dzisiaj o tę rozmowę – ciągnął z powagą Daniel. – Musiałem być na nią gotowy, inaczej nie miałaby sensu. Od kwietnia przeszedłem bardzo długą drogę i dzisiaj już jestem pewien, że tak miało być. Wtedy niepotrzebnie wyskoczyłem przed szereg… wystraszyłem cię i straciłem wszystko… w tym również twoją przyjaźń. Ona dopiero się zaczynała, a ja ją zarżnąłem. I to mnie chyba w tym wszystkim bolało najbardziej.

– Mnie też bolało to, co ci wtedy powiedziałam, Daniel – odparła smutno Iza. – Ale musiałam… Wybacz mi. Nie zrobiłam tego dla własnej przyjemności.

– Tak, rozumiem cię – westchnął. – Od początku doskonale czytałem twoje intencje. I zresztą wcale nie mówię, że to było złe, bo skoro nie mogło być tak, jak chciałem, to może właśnie wtedy był mi potrzebny taki zimny prysznic. Ale teraz… kiedy już się pozbierałem… chciałbym odzyskać to, co jest do odzyskania. Zgodzisz się na to, Iza?

Iza zawahała się, nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć. Niby stawiał sprawę jasno, lecz czy po takim odświeżeniu kontaktu ich relacja będzie mogła być taka sama, jak zapowiadała się na początku, gdy spotkali się na zimowej prywatce u Lodzi? Czy to, co stało się potem, nie będzie już zawsze kładło się na niej szarym, nieprzyjemnym cieniem?

– Nie musisz mi odpowiadać natychmiast – zapewnił ją szybko Daniel, jakby wyczuwał jej wahanie. – Tak naprawdę to zależałoby mi, żebyśmy spotkali się na rozmowę w cztery oczy. Posiedzimy gdzieś, porozmawiamy dłużej i wtedy będziesz mogła mi powiedzieć, czy akceptujesz mnie w nowej roli, czy jednak wolisz, żebym trzymał się od ciebie z daleka.

– Nie mów tak, Daniel – westchnęła smutno Iza. – Ja nigdy nie patrzyłam na to w taki sposób. To nie chodziło o mnie, bo ja od początku bardzo cię lubiłam i to się nie zmieniło. Chodziło o ciebie. Po prostu… nie chciałam zrobić ci krzywdy.

– Wiem – odpowiedział cicho. – Wiem, Iza. I nie zrobiłaś jej. Przeciwnie, nauczyłaś mnie paru ważnych rzeczy, za które nawet w pewnym sensie jestem ci wdzięczny.

– Dobrze, spotkajmy się – zadecydowała odważnie Iza. – Skoro jest tak, jak mówisz, to chyba rzeczywiście najlepiej będzie pogadać twarzą w twarz. Tylko nie wiem, kiedy… praktycznie codziennie od osiemnastej jestem w pracy i zostaję na nocnej zmianie, więc wieczorami niezbyt dam radę. Ale któregoś popołudnia po zajęciach? Na przykład w poniedziałek kończę o czternastej. Pasowałoby ci?

– Pasowałoby! – ucieszył się. – Ja mam do trzynastej z kawałkiem, poczekam na ciebie i wymyślę jakąś knajpę na miasteczku, żebyśmy nie musieli za daleko chodzić.

– Super, w takim razie jesteśmy umówieni na najbliższy poniedziałek po moich zajęciach – podsumowała Iza. – Na dole w holu?

– Gdzie tylko chcesz.

– No to na dole w holu – uśmiechnęła się. – A powiedz mi jeszcze… Jak udała wam się przejażdżka yamahą? Martusia była zadowolona, czy jednak nie spełniłeś jej oczekiwań?

– Była zachwycona! – roześmiał się Daniel. – Ona naprawdę ma hopla na punkcie motocykli! Zabrałem ją za miasto na te polne drogi, uparła się, że musimy rozpędzić się do maksa, aż sam przez moment miałem stracha… no, ale fajnie było. Tylko musiałem pożyczyć jej czapkę, żeby się nie zaziębiła, bo tam jednak mocno wiało. Niby jest ciepło i słońce świeci, ale to już mimo wszystko druga połowa października, trzeba uważać na zdrowie.

– Jasne! – przyznała rozbawiona Iza. – Bardzo się cieszę, że dzisiaj wpadliśmy na siebie i że sprawiłeś jej taką frajdę. Dziękuję ci, to była nieoceniona przysługa.

– To mówisz, że chłopak z nią zerwał? – zagadnął ciszej Daniel. – Przykra sprawa… To ten sam, z którym była przed wakacjami, kiedy robiłem z nią rundkę po dzielnicy?

– Ten sam – odparła smutno Iza. – Tylko nie mów jej, jakbyście jeszcze gdzieś jeździli, że powiedziałam ci o tym, dobrze? Może nie powinnam…

– Nic jej nie powiem – zapewnił ją Daniel. – A to, że wiedziałem o tym, to właśnie dobrze, bo dzięki temu pilnowałem się, żeby nie chlapnąć niczego głupiego. Tak czy inaczej przejażdżka udała się znakomicie, a w weekend może zabiorę ją jeszcze raz, na dłużej. Bardzo się ucieszyła, jak o tym wspomniałem, więc nawet nie miałbym sumienia teraz się wykręcać… Tylko zapowiedziałem jej, że ma się cieplej ubrać.

– Jesteś aniołem, Daniel – odpowiedziała cicho Iza. – Bardzo ci za to dziękuję.

– Nie ma sprawy, Iza – odparł ciepło. – Widziałem przecież, że tobie na tym zależy, a dla mnie to żaden problem. Mogę jeździć z nią motocyklem, ile tylko trzeba, jeśli to jej pomaga… Trochę to dziwne, ale chyba naprawdę tak jest! – zaśmiał się. – Ja zresztą też lubię się przejechać, a w towarzystwie zawsze jest fajniej niż samemu. Nie mówiąc już o tym, jak pochlebia mi, że moja yamaha robi taką furorę!

***

– Wejdź, Izunia – powiedziała energicznie Lodzia, otworzywszy przed Izą drzwi swojego mieszkania. – Edi właśnie zasnął, więc niech sobie śpi, a ja muszę z tobą natychmiast porozmawiać!

Iza weszła do przedpokoju i rozebrała się, zerkając na nią z niepokojem. W smsie, jaki wczorajszego wieczoru wysłała jej Lodzia, wyczuła mocne zdenerwowanie, które również dziś widoczne było w jej gestach i tembrze głosu. Lodzia zaprowadziła ją do salonu, gdzie na na stole stały przygotowane ciasteczka własnego wypieku i imbryk z herbatą z suszonych malin, której znajomy, aromatyczny zapach unosił się w całym pomieszczeniu.

– Dzisiaj chyba darujemy sobie francuski – zapowiedziała Lodzia, usadzając Izę przy stole i nalewając herbaty najpierw jej, a potem sobie. Iza zwróciła uwagę, że jej dłoń trzymająca imbryk drżała nieco. – Wybacz, ale nie mam do tego głowy. Muszę koniecznie z tobą pogadać, bo zaraz zwariuję!

– Ale co się stało, Lodziu? – zapytała jeszcze mocniej zaniepokojona Iza. – Widzę, że jesteś zdenerwowana… O czym chcesz rozmawiać?

– O Krawczyku – oznajmiła ponuro Lodzia, opadając na sąsiednie krzesło.

– O Krawczyku? – powtórzyła zdumiona Iza.

– Tak, właśnie o nim – potwierdziła poirytowanym tonem Lodzia. – Zaraz ci opowiem, co nawywijał, a ja, głupia, dopiero wczoraj to odkryłam! Ale najpierw przysięgnij mi, że nikomu nie piśniesz na ten temat ani słówka!

– Oczywiście, że nie – zapewniła ją Iza, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. – Obiecuję.

– Tylko z tobą mogę o tym rozmawiać, bo tylko ty znasz sprawę od początku – ciągnęła drżącym ze zdenerwowania głosem Lodzia. – Nawet Juli nie chcę o tym mówić, bo… bo musiałabym jej tłumaczyć wszystko po kolei, a to byłoby dla mnie zbyt… poniżające!

Umilkła na chwilę, łapiąc przyśpieszony z emocji oddech i na chwilę kryjąc twarz w dłoniach, by się uspokoić. Iza patrzyła na nią z narastającym zaintrygowaniem, ale i przestrachem. Krawczyk… No tak, przecież mogła się tego domyślić…

– Co on zrobił, Lodziu? – wyszeptała. – Widziałaś się z nim?

– Nie – pokręciła głową Lodzia, odejmując dłonie od twarzy i nabierając powietrza w płuca. – Uff, ale się zdenerwowałam… Wybacz, Iza. Nie, nie widziałam się z nim. I całe szczęście, bo nie wiem, co bym zrobiła! Bezczelny typ! No dobra, do rzeczy… Pamiętasz te jego zakichane czekoladki?

– Jasne, że pamiętam – Iza aż wzdrygnęła się na wspomnienie rozmowy z Krawczykiem w dniu rautu. – Jak miałabym nie pamiętać? Sama ci je przyniosłam.

– No właśnie – podjęła Lodzia. – Ja wtedy ich nie otworzyłam, wrzuciłam je do szafki w kuchni i leżały tam sobie nietknięte przez półtora miesiąca. Aż do wczoraj. Bo tak… Wczoraj Pablo przyszedł z pracy w bardzo złym humorze. Coś mu tam nie poszło, zawalił jakąś sprawę, nie dopilnował czegoś, czy tam pomylił się… w każdym razie teraz będzie musiał na głowie stawać, żeby to odkręcić, pisać apelację… no rozumiesz. Po prostu kłopoty w pracy, zdarza się.

– Rozumiem – pokiwała głową Iza. – Każdy to ma od czasu do czasu.

– No i przyszedł wczoraj taki biedny, taki załamany! – westchnęła Lodzia. – Tak mi go było szkoda! Już sama nie wiedziałam, co mam zrobić, żeby jakoś go pocieszyć. Upiekłam dla niego ciasteczka z morelami, te, co tutaj widzisz, kilka jeszcze zostało… Ale zanim się upiekły, powiedział mi, że zjadłby trochę czekolady. On zawsze tak ma, że jak go nerwy biorą, to je czekoladę – wyjaśniła. – A ja akurat nie miałam jej w domu, bo w tamten weekend wykorzystałam cały zapas na polewę do sernika i zapomniałam dokupić. No i domyślasz się, że z takich rzeczy zostały mi tylko te nieszczęsne czekoladki od Krawczyka.

– Domyśliłam się – przyznała Iza. – No i? Co z nimi było nie tak?

– Z nimi wszystko okej – odparła Lodzia, przygryzając wargi. – Gorzej z tym, co było do nich dołączone. Słuchaj… rozpakowałam je, żeby przełożyć na talerzyk, na całe szczęście Pablo gadał wtedy pół godziny przez telefon i nie widział tego. Otwieram to pudełko, a w środku… list.

– List? – zdumiała się Iza.

– Tak, list – Lodzia zacisnęła dłonie w pięści. – I to jaki! W ogóle nie wiem, jak ten facet to zrobił, że wsunął go w zapakowane pudełko, ale już mniejsza o to… Aż żałuję, że to przeczytałam, Iza! Do tej pory czuję się jak ochlapana błotem! Domyślasz się, prawda? To był list… miłosny.

Ostatnie słowo wycedziła z jawnym obrzydzeniem.

– Ach! – wyszeptała oszołomiona Iza.

– Wybacz, że nie będę ci cytować, co on tam nawypisywał – ciągnęła z pasją Lodzia. – Przez gardło mi to nie przejdzie. W każdym razie było tam wyznanie uczuć… jego uczuć do mnie! Rozumiesz to?! Nie wierzyłam własnym oczom! Opis, jak to cierpi z mojego powodu już od pół roku i jakie poważne plany ma wobec mnie. Wszystko w obrzydliwie romantycznym tonie, a na koniec… numer telefonu z prośbą o „jednego maleńkiego smsa”!

– Ja cię sunę… – szepnęła Iza na wpół z niedowierzaniem, na wpół ze zgrozą.

– No, pomyśl tylko! Aż mi się w głowie zakręciło, jak to przeczytałam! – mówiła dalej Lodzia. – Dosłownie ciemno mi się zrobiło przed oczami!

– Wyobrażam sobie – wzdrygnęła się Iza.

Przypomniała sobie teraz wszystkie fakty, które zauważała od dawna, lecz które kładła na karb ekscentrycznego stylu bycia Krawczyka i jego domniemanego skrzywienia psychicznego. Dopiero teraz złożyły jej się one w jedną całość i wybrzmiały nagle w jej świadomości jak straszliwa, ohydna symfonia. Mina Krawczyka w dniu, kiedy pierwszy raz zobaczył Lodzię… tamten szalony ogień w jego oczach, który płonął w nich, kiedy ona była obok lub gdy tylko o niej mówił… jego absurdalne zachowanie na koktajlu… spotkanie na ulicy obok uczelni, spotkanie, którego przypadkowość była aż nieprawdopodobna… raut i jego nerwowy dyskurs, gdy przekazywał jej czekoladki dla Lodzi… Teraz było jasne, dlaczego tak się zachowywał! I wreszcie dzień chrzcin małego Edzia, kiedy siedział zaszyty w ciemnym kącie przy stoliku, skąd przez szparę w parawanach mógł obserwować właśnie ją… Lodzię! Więc to o nią od początku mu chodziło! To nie był jego zwykły sposób bycia, zachowywał się tak głupio tylko wtedy, gdy chodziło o nią!

Przed oczami Izy stanęła rozświetlona czułością twarz Pabla wpatrzonego w oczy swojej żony…. a potem postać Krawczyka pochylonego nad Lodzią odpoczywającą na krześle podczas koktajlu. Wzdrygnęła się po raz drugi. Przypomniała sobie dziwny ton Krawczyka, kiedy pod klauzulą tajemnicy indagował ją, czy zna Pabla… jego uprzejme, wręcz nadskakujące zachowanie względem niego. Tak, uprzejmość… lecz i fałsz! Wszystko brało się z tego, że Pablo był mężem Lodzi! Kiedy Krawczyk zapraszał go na koktajl, chodziło mu wyłącznie o to, żeby przyszedł z żoną. W pamięci Izy odżyła następnie scena z chrzcin Edzia, Pablo niosący w ramionach przez salę płaczące dziecko… i jego chmurny wzrok, którym śledził oddalającą się ku drzwiom sylwetkę Krawczyka… A zatem tak to wyglądało! W jakże niebezpieczną grę grał Krawczyk! I na jak wiele sobie pozwalał! Duszą Izy wstrząsnęło takie samo oburzenie i obrzydzenie, jakie od początku dzisiejszej rozmowy wyczuwała w każdym słowie, geście i tembrze głosu Lodzi.

– Od razu przypomniało mi się, jak on natarczywie dopytywał o te czekoladki, kiedy spotkałam go na chrzcinach Edika – podjęła zbulwersowanym tonem Lodzia. – Pytał, co o nich myślę i czy mi smakowały… Rozumiesz, Iza? Czy mi smakowały! To była taka aluzja! A ja wtedy kompletnie tego nie załapałam… no bo niby jak? I rozmawiałam z nim jak z człowiekiem! Wiesz, co on mógł sobie pomyśleć?! Że wtedy już czytałam tę jego szmatę i że nie potępiam tego, co w niej nawypisywał! A kiedy pytał mnie, czy czekoladki odpowiadały moim gustom… czytasz aluzję, nie?… to ja trochę się zmieszałam, bo głupio mi było kłamać, że jeszcze ich nie otworzyłam… i uśmiechałam się tylko do niego jak ostatnia idiotka! Widzisz teraz, jak to wyglądało w tym kontekście?! Boże!

Znów ukryła twarz w dłoniach, zdruzgotana narzucającą się post factum interpretacją tamtych wydarzeń. Iza patrzyła na nią bezradnie, sama również próbując ochłonąć z pierwszego szoku i poskładać myśli. Przypomniała sobie słowa Krawczyka z ich ostatniej rozmowy. Chciałem zyskać w pani sojuszniczkękażdy z nas ma w życiu jakieś plany… rzecz jest natury bardzo delikatnej, zatem nie mogę mówić wszystkiego wprost… Ach, więc o to mu chodziło! No jasne! Chciał zapłacić jej za pośrednictwo, za pomoc w kontakcie z Lodzią! Za pieniądze miała działać przeciwko Pablowi, pomóc Krawczykowi zniszczyć ich małżeństwo… Iza aż zachłysnęła się powietrzem na tę myśl.

„Nie, tego jej nie powiem!” – pomyślała stanowczo. – „Nie będę dokładać jej nerwów, zachowam to dla siebie. Ale, Boże… jakiż to jest podły gnojek!”

– Co zrobiłaś z listem? – zapytała cicho.

– Podarłam go natychmiast – oznajmiła tonem oczywistym Lodzia. – Rozszarpałam na drobne kawałki, namoczyłam w zlewie, zrobiłam z tego kulkę i wywaliłam do kosza. I żałuję, że nie mogłam w taki sam sposób wymazać z pamięci tego, co tam było napisane! Do tej pory nie mogę się po tym pozbierać, Iza. A wczoraj chyba ze dwadzieścia minut siedziałam w łazience i raz za razem płukałam sobie twarz zimną wodą, żeby jakoś dojść do siebie i móc pokazać się Pablowi.

– Czyli nie mówiłaś mu o tym? – zapytała retorycznie Iza.

– Nie – westchnęła Lodzia. – Jeszcze nie… i właśnie chciałam najpierw porozmawiać z tobą, bo już sama nie wiem, co mam robić. Wczoraj nie chciałam go dobijać, był taki załamany tą wtopą w robocie, że gdybym jeszcze wyjechała mu z czymś takim, to już naprawdę byłabym bez serca. I tak oboje nie spaliśmy przez pół nocy, on stresował się pracą, ja gryzłam się tym draniem, a Edik wyczuwał nerwową atmosferę i też płakał, nie mógł zasnąć… I wiesz, co Pablo zrobił dzisiaj rano? Przeprosił mnie, że przyniósł mi nerwy do domu! Myślał, biedak kochany, że ta zarwana noc to jego wina – głos jej zadrżał. – Był taki zdruzgotany… I jak ja miałam mu powiedzieć o tym ośle? No powiedz, jak? Ja go tak bardzo kocham… – szepnęła z czułością. – Nieba bym mu przychyliła… Jak mogłabym mu tak dowalić? Nie, Iza, teraz na pewno nie mogę zawracać mu tym głowy, przynajmniej do czasu, aż wyprostuje te swoje zawodowe problemy. Ale co potem? Ja już głupieję, nie wiem, jak to rozwiązać… Powiedz, co mi radzisz?

Iza pokręciła niepewnie głową.

– Sama nie wiem, Lodziu – odparła ostrożnie. – Z jednej strony to twój mąż i chyba powinien wiedzieć takie rzeczy… ale z drugiej to na pewno kosztowałoby go mnóstwo nerwów i właśnie też się zastanawiam, czy jest sens go tym obciążać. Przecież z góry wiadomo, że Krawczyk nic z tobą nie ugra.

– Niech to mu się nawet nie śni! – prychnęła ze wzburzeniem Lodzia. – I powiem mu to wprost, jeśli jeszcze choć raz spróbuje mnie zaczepić! A co do Pabla, to… no właśnie. To jest mój wielki dylemat, zawracać mu tym głowę czy zostawić to w spokoju. Pamiętasz? W maju po koktajlu tak samo się wahałam… Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu, co tamten wygadywał, ale w końcu tego nie zrobiłam. Myślałam, że to nic takiego, zresztą wtedy byłam w ciąży, nie chciałam robić niepotrzebnego szumu. I uważam, że to była dobra decyzja. A teraz znowu… Może lepiej dać temu spokój, Iza?

– Może – przyznała Iza. – Nie chciałabym źle ci doradzić, ale ja też czuję, że nie warto denerwować Pabla… a to na pewno by go zdenerwowało, i to bardzo mocno.

– No bo zobacz – podjęła żywo Lodzia. – Po pierwsze te czekoladki to już stara historia, tyle że ja dopiero teraz to odkryłam. I skoro przez ponad miesiąc nic się w tej sprawie nie stało, to po co robić z tego dym? Po drugie, boję się, jak Pablo by zareagował, czy nie zrobiłby jakiejś głupoty… Wiesz, jaki on jest. Mógłby tego nie odpuścić i narobić sobie kłopotów, a przy okazji niechcący zaszkodzić Majkowi. A po trzecie… ja tak nie znoszę robić mu przykrości! Aż mnie skręca na samą myśl, że miałabym mu zatruć krew takim idiotą! Ma teraz ciężki okres w pracy… do tego nadzoruje budowę naszego domu, a tam ciągle pojawiają się nowe problemy, decyzje, zmiany planów… Mam mu jeszcze dokopać tym Krawczykiem?

Nerwowym gestem sięgnęła po filiżankę i upiła łyk herbaty. Iza odruchowo zrobiła to samo i obie jednocześnie odstawiły filiżanki na spodeczki.

– Jeśli mam powiedzieć, co ja bym zrobiła na twoim miejscu – zaczęła ostrożnie Iza – to rozumowałabym dokładnie tak jak ty. Ten psychol nie jest wart tego, żeby z jego powodu Pablo niszczył sobie nerwy i narażał się na jakieś dodatkowe kłopoty. Ale z drugiej strony pomyśl… a jeśli świr nie odpuści? Może dla ciebie jednak będzie bezpieczniej, jeśli Pablo będzie o tym wiedział?

– Nie wiem, Iza… naprawdę nie wiem! – westchnęła Lodzia, załamując rece. – Przemyślę to jeszcze, rozważę, przekalkuluję wszystkie za i przeciw… Będę się tym gryzła przez kolejne tygodnie, ale trudno, na razie mój bandziorek musi mieć spokojną głowę, aż wybrnie z tych swoich kłopotów w pracy. A potem… zobaczymy. Może zresztą to samo jakoś ucichnie?… Ale pomyśl, jakim trzeba być draniem, żeby robić takie rzeczy! – dodała żarliwie. – Co za gnojek! Nie może uderzać do wolnych kobiet? Musiał czepić się akurat mnie? Mężatki, i to najpierw w ciąży, a potem z małym dzieckiem?! Przecież tak nie postępuje nawet najgorszy łajdak!

– To zblazowany degenerat – stwierdziła z przekonaniem Iza. – I jeśli robi coś takiego, to można się po nim spodziewać wszelkich możliwych świństw. Nadal nie mogę się nadziwić, że odważył się na krok z tym listem, to przecież mogło trafić prosto w ręce Pabla… Brawurowe zagranie, jak by na to nie spojrzeć. Tak czy inaczej dobrze, że mi o tym powiedziałaś, Lodziu – dodała stanowczo. – Niedługo ma być u nas jakieś kolejne przyjęcie Krawczyka, więc pewnie jak zwykle będę miała nieprzyjemność z nim rozmawiać, ale teraz przynajmniej już będę wiedziała, jak to robić!

– Gdyby znowu chciał przekazać ci coś dla mnie, to pod żadnym pozorem się nie zgadzaj! – zastrzegła Lodzia. – Możesz mu powiedzieć wprost, że ja sobie tego nie życzę.

– Oczywiście, Lodziu – skinęła głową Iza. – Możesz na mnie liczyć. Wtedy udało mu się wrobić mnie w pośredniczenie, bo sprytnie wykorzystał moją nieświadomość. Ale dość tego… Nie będę gołębiem pocztowym dostarczającym liściki miłosne od psycholi i degeneratów.

– Dziękuję ci – westchnęła Lodzia. – Ja i tak nie zaznam spokoju, dopóki to się jakoś nie rozmyje. Ale przynajmniej odrobinę mi lżej, jak wyrzuciłam z siebie to wszystko. Jesteś kochana, Iza… Mam nadzieję, że ten drań już teraz wyluzuje, daję mu na to ostatnią szansę. Bo jeśli nie, to powiem wszystko Pablowi i niech się dzieje, co chce… Nie chciałabym tylko, żeby to w jakikolwiek sposób zaszkodziło Majkowi. Nie wiesz, do kiedy on jest związany umową z Krawczykiem?

– Do stycznia – odpowiedziała rzeczowo Iza. – Umowa była podpisana na rok z perspektywą dalszej współpracy, ale wiem, że szef… Majk… waha się, czy to przedłużać. Mówił mi to dosłownie parę dni temu, jak wrócił wściekły z jakiegoś spotkania. Krawczyk siada mu na nerwy tak samo jak nam i mam wrażenie, że ten układ finansowy mu ciąży… w sensie, że wolałby świadczyć mu usługi doraźnie, bez umowy ciągłej. Wiadomo, że dla firmy to jest zawsze dobre, ale Majk sam powtarza, że pieniądze to nie wszystko.

– Bogu dzięki! – szepnęła Lodzia. – Czyli do końca roku mam czas, żeby pozbyć się tego problemu. Spróbuję na razie sama, a w ostateczności powiem o tym Pablowi. Będzie jazda, ale trudno… Cieszy mnie w każdym razie, że Majkowi aż tak bardzo nie zależy na tej współpracy. Dzięki, Izunia – dodała ciepło, ujmując dłoń Izy i ściskając ją serdecznie. – Ty zawsze potrafisz mnie pocieszyć i podnieść na duchu. Mówię ci, wczoraj to już przez moment myślałam, że zwariuję…

Urwała, gdyż z sypialni dobiegł przytłumiony płacz Edzia. Obie z Izą natychmiast zerwały się na równe nogi i popędziły do niego. Niemowlę leżało w łóżeczku przykryte kolorowym kocykiem, który właśnie zarzuciło sobie na głowę, płakało zatem i machało bezradnie rączkami i nóżkami, nie mogąc się uwolnić.

– A coś ty znowu nawyprawiał, mały łobuziaku? – zagadnęła wesołym tonem Lodzia, pochylając się nad dzieckiem i odwijając kocyk. – Bawimy się w chowanego?

Słysząc głos matki, chłopczyk natychmiast przestał płakać, a kiedy zdjęła mu kocyk z twarzy, odetchnął głęboko, popatrzył na nią swymi lśniącymi ciemnymi oczkami i nagle uśmiechnął się szeroko przez łzy.

– Jak ślicznie się uśmiecha! – szepnęła zachwycona Iza.

Chłopczyk czujnie przeniósł na nią wzrok i na jego buzi odbiło się zdziwienie.

– To ciocia Iza – powiedziała do niego z powagą Lodzia. – Nie pamiętasz jej za dobrze, ale nadrobimy to, bo teraz będzie u nas często bywać. No, Edi… przywitaj się! Daję ci słowo, że to jest bardzo fajna ciocia!

Edzio nadal patrzył w skupieniu na Izę, która z uśmiechem pochyliła się nad łóżeczkiem i podstawiła mu wskazujący palec, na co on natychmiast chwycił go w swą małą piąstkę i mocno ścisnął.

– Cześć, kochanie – powiedziała do niego przyjaznym półgłosem. – Pamiętasz, jak kiedyś trzymałeś mnie tak za palec? Teraz masz o wiele mocniejszy chwyt niż wtedy! Rośnie z ciebie silny facet, a do tego przystojniak, że hej! No, oddawaj mi palucha! – dodała żartobliwie, udając, że próbuje uwolnić palec. – Oddawaj, łobuzie, ale już!

Chłopiec, który patrzył na nią, nie puszczając palca, na jej ostatnie słowa otworzył buzię, zastygł na chwilę w bezruchu i niespodziewanie uśmiechnął się bezzębnymi usteczkami, aż zachłystując się powietrzem, jakby chciał się zaśmiać. Obdarzona tak uroczym uśmiechem Iza poczuła, że ze wzruszenia zaczynają ją szczypać oczy. Czyż mogło istnieć na świecie cokolwiek piękniejszego niż szczery uśmiech dziecka?

– Moje ty słoneczko – szepnęła z czułością zapatrzona w synka Lodzia. – Perełko kochana…

Edzio przeniósł spojrzenie na nią, potem znowu na Izę i po raz kolejny uśmiechnął się, kopiąc z radości nóżkami.

– Ależ on urósł, odkąd go widziałam! – zauważyła Iza. – Widać gołym okiem. I taki się zrobił rezolutny, ma minkę, jakby wszystko rozumiał!

– Przez cały czas do niego gadamy – uśmiechnęła się Lodzia. – A Pablo przynajmniej raz dziennie strzela mu ojcowską mówkę wychowawczą. Edi słucha go skupiony, jakby wszystko ogarniał… a potem i tak robi swoje! – zaśmiała się. – Ale prawda, że coraz więcej do niego dociera, sama przed chwilą widziałaś, jak wyczuł, że z nim żartujesz. On to uwielbia! Uśmiecha się natychmiast, a już parę razy, kiedy tata się z nim wygłupiał, zdarzyło się, że nawet zaśmiał się na głos!

– Jest rozbrajający – przyznała oczarowana Iza. – Rozkoszniak jeden… można by na niego patrzeć cały dzień!

Lecz chłopiec teraz przestał się uśmiechać i jeszcze intensywniej kopał nóżkami. Pokwękując z niezadowoleniem, puścił palec Izy i wyciągnął rączki do mamy. Lodzia schyliła się nad łóżeczkiem i wzięła go na ręce, na co jego mała buzia natychmiast na nowo rozpogodziła się i oblekła uśmiechem.

– No i widzisz, Izunia? – powiedziała Lodzia, tuląc do siebie dziecko. – Jak ja mam długo martwić się i stresować, kiedy mam w domu takie małe cudo? Dziękuję ci, że przyszłaś, jesteś taka kochana! Od razu mi lepiej, przynajmniej trochę się uspokoiłam… Tak, Edziulku, tak… idziemy już jeść… A jeśli ten świr znowu wyjedzie mi z czymkolwiek – dodała z mocą, zagryzając wargi – to ja z nim sama porozmawiam tak, że na wieki wieków zapomni o swoich propozycjach! Dzisiaj przez niego nawet lekcja nam przepadła… Chociaż czekaj, Iza! A może ja będę karmić Edzia, a ty pogadasz do mnie po francusku? Odzyskałybyśmy przynajmniej ten ostatni kwadrans…

***

– Super, Victor, ale wiesz… muszę już kończyć – mówiła Iza, zbliżając się do bramy kamienicy przy Zamkowej sześć. – Dochodzę już do pracy. Pogadamy po Wszystkich Świętych, okej? Obiecałam Ani, że po rozmowie z siostrą odpowiem jej już definitywnie na temat Sylwestra.

– Ale jesteś na tak, prawda, Isabelle? – upewnił się Victor.

– Jestem na tak w osiemdziesięciu procentach – odparła zachowawczo. – Chyba już za bardzo nastawiłam się na tę podróż, żeby teraz zrezygnować, ale mimo wszystko muszę ustalić wszystko z siostrą. Do połowy listopada odpowiem wam na sto procent.

– Genialnie! – szepnął Victor. – No to cóż… nie przeszkadzam ci już dłużej. Do następnego Isabelle.

– Do następnego, Vic.

Iza rozłączyła się i schowała telefon. Wchodząc do bramy, minęła dwóch głośno rozmawiających mężczyzn, którzy zeszli właśnie ze schodów prowadzących na górę. Tuż za nimi zbiegła elegancka blondynka, której postać Iza rozpoznała w ułamku sekundy – była to Ewelina, asystentka Krawczyka. W ciągu ostatnich miesięcy Iza widywała ją już kilkakrotnie, jednak nigdy nie w Anabelli, a właśnie mijając ją w bramie lub na chodniku na Zamkowej. Zazwyczaj Ewelina nie widziała jej, teraz jednak obie znalazły się przez chwilę twarzą w twarz. Iza ukłoniła się grzecznie.

– Dzień dobry – odmruknęła niechętnie Ewelina, mijając ją pośpiesznym krokiem.

W całej jej postaci widać było podenerwowanie, wręcz wzburzenie. Iza zarejestrowała to mimochodem, jednak szybko zapomniała o tym przelotnym spotkaniu, bowiem, kiedy tylko weszła na salę Anabelli, zaczepił ją Tom stojący na swoim stanowisku przy drzwiach wejściowych.

– Iza, mogę zamienić z tobą słówko? – zapytał konspiracyjnie, odciągając ją na bok.

– Jasne, Tomciu, co tam? – zagadnęła wesoło. – Gdzie twoja Daria?

– Dzisiaj jej nie będzie – odparł dziwnie zmieszany ochroniarz. – No i właśnie trochę o nią chodzi… W sensie, że już dawno chciałem z tobą pogadać o… tak pomyślałem, że mogłabyś mi pomóc… bo wiesz… Tylko nie śmiej się ze mnie…

– Tomek, gadaj szybko, o co chodzi! – zaśmiała się Iza, klepiąc go wesoło po ramieniu. – No już, bo nie ma czasu! W czym mogę ci pomóc?

– Bo Daria chciałaby, żebym nauczył się tańczyć walca! – wypalił jak z karabinu Tom, oblewając się pąsowym rumieńcem wstydu aż po nasady swoich krótko ściętych, jasnych włosów.

Iza zaniemówiła, skupiając całą swą uwagę i siłę woli, żeby nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Tom i walc! Ten mrukliwy, umięśniony olbrzym sunący lekkim krokiem wzdłuż parkietu… Nie, tego nie sposób było sobie wyobrazić! Stłumiła jednak śmiech, widząc jego zmieszanie, nie chciała bowiem sprawić mu przykrości.

– Ach, walca! – odparła, siląc się na neutralny ton. – Chciałbyś, żebym pokazała ci kroki?

– No – pokiwał głową Tom, a w jego głosie zabrzmiała wyczuwalna ulga. – Tylko że wiesz… chodzi mi o to, żeby to zrobić jakoś tak… żeby nikt… no wiesz.

– Żeby nikt nie widział? – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza.

– Właśnie! – odetchnął z jeszcze większą ulgą. – Bo rozumiesz… Daria chce, żebym poszedł z nią na jakiś tam kurs tańca. No to powiedziałem, że okej… ale że dopiero po świętach. Bo wiesz… chciałem mieć trochę czasu, żeby się… przełamać… przyzwyczaić… no nie wiem, jak to powiedzieć. Ale chodzi o to, że ja nie mogę tak od razu! No rozumiesz, Iza! Muszę powoli… a tam będzie duża grupa, będą się gapić… Na szczęście Daria zgodziła się, żebyśmy zaczęli dopiero po Nowym Roku. I do tego czasu chciałbym… no wiesz.

– No wiem! – zaśmiała się Iza. – Chcesz, żebym w tajemnicy przed Darią pokazała ci te kroki i poćwiczyła z tobą, żebyś nie skompromitował się przy niej na tym kursie, tak?

– Aha – pokiwał głową. – Właśnie tak.

– Tomciu, dla ciebie wszystko! – zapewniła go wesoło. – Nie ma sprawy. Musimy tylko ustalić, gdzie i kiedy możemy to zrobić. Może tutaj, w Anabelli?

– No, ale wiesz – zaniepokoił się Tom. – Chodzi o to, żeby nikt nie widział. Nikt – podkreślił znacząco. – Antek, Chudy i dziewczyny też.

– Aha, okej – uśmiechnęła się Iza. – To może będziemy zostawać co jakiś czas po zamknięciu? Poczekamy, aż wszyscy pójdą, puścimy sobie po cichu jakiegoś walca, parkiet mamy jak marzenie…

– Iza! – zawołał Antek, podbiegając do nich z głębi sali. – Dobrze, że jesteś! Szef kazał sprawdzić, czy już jesteś, czeka na ciebie!

– Jasne, okej! – poderwała się natychmiast Iza. – Lecę, Antoś!

Poklepała porozumiewawczo Toma po ramieniu, mrugnęła do niego na znak, że są wstępnie umówieni, i szybkim krokiem udała się za Antkiem na zaplecze.

– Szef zwołał krótkie zebranie – poinformował ją w biegu. – Na sali przez dziesięć minut mają być tylko Tom i Lidka. Ogarną spokojnie, jeszcze nie ma tak dużo ludzi…

– Coś złego się stało? – zaniepokoiła się Iza.

– Chyba nie – pokręcił głową Antek. – Szef w szampańskim humorze, więc raczej wręcz przeciwnie.

W obszernym pokoju kelnerek czekał już na nich cały zespół Anabelli obecny na popołudniowo-wieczornej zmianie, mianowicie Gosia, Ola, Alicja, Wiktoria, która na kilka minut opuściła swój bar, Klaudia, Karolina, oderwane od pracy w kuchni Eliza i Dorota, Chudy oraz szef, który swoim zwyczajem opierał się nonszalancko o stół w pozycji półsiedzącej.

– No nareszcie! – odetchnął na widok wchodzącej Izy, zerkając znacząco na zawieszony nad stołem zegar. – Ma pani dwie minuty spóźnienia.

– Szef wybaczy! – zaśmiała się Iza, rozbawiona tą nietypową dla niego drobiazgowością. – Byłabym punktualnie, ale Tom zaczepił mnie przy drzwiach.

– Prawda – potwierdził Antek. – Zwinąłem ją spod wejścia, jak gadała z Tomem.

– Tom do dyscyplinarki – pokiwał głową Majk, wskazując Izie, żeby usiadła na wolnym krześle. – Dobra, kochani, załatwmy to szybko, bo robota czeka. To, co chcę powiedzieć, dotyczy w największym stopniu kelnerek, ale nie tylko, dlatego zwołałem was tutaj wszystkich. Do rzeczy. Rozmawiałem dzisiaj telefonicznie z Basią.

Dziewczyny aż podskoczyły.

– Ach, i co u niej?! Wszystko w porządku? – pytały jedna przez drugą. – Nic się nie odzywała… Z dzieckiem wszystko dobrze? Kiedy wraca?

– Nie wraca – odparł Majk, przeczekawszy cierpliwie natłok pytań.

– Wcale? – zawołała zaskoczona Klaudia. – Jak to?!

– Wcale – potwierdził stoicko Majk. – Rozmawiałem z nią dzisiaj prawie dwie godziny i mam pełny obraz sprawy. Basia nie chce już wracać do Lublina. Jej sytuacja rodzinna i zdrowotna i tak nie pozwoliłaby jej podjąć żadnej pracy przez co najmniej rok, a wiecie, że mieszka teraz z mężem na Podkarpaciu. I tam już chyba osiądą na stałe. Umówiliśmy się, że na razie trzymamy umowę ze względu na ZUS, zasiłek i inne takie, ale docelowo Basia będzie chciała ją rozwiązać.

Dziewczyny spojrzały po sobie z niedowierzaniem.

– Szkoda! – westchnęła Iza. – Bez Basi to jakoś tak dziwnie… Ja przez cały czas wierzyłam, że niedługo wróci…

– A ja czułam, że nie – odezwała się Wiktoria. – Ona raz mi coś takiego powiedziała, wiecie? Że jak wyjdzie za Jacka i wyjadą w te góry, to już pewnie tam zostaną, a Lublin będzie im nie po drodze. Tylko raz o tym wspomniała, ale widocznie już wtedy spodziewała się takiego scenariusza.

– A jak jeszcze do tego doszły te problemy z ciążą, to już w ogóle – zauważyła Ola.

– Właśnie, szefie, mówiła coś o ciąży? – zapytała Klaudia, zwracając się do przysłuchującego się im cierpliwie Majka. – Co z maluszkiem?

– Na szczęście od tej strony wszystko w porządku – odparł uspokajającym tonem. – Tyle że będzie musiała leżeć aż do końca.

– O kurczę, przewalone! – pokręciła głową Gosia. – Przecież do rozwiązania ma jeszcze z pięć miesięcy… Ja bym fioła dostała, jakbym miała tyle czasu leżeć plackiem!

– Gdybyś pod sercem miała maleństwo, robiłabyś wszystko, żeby było bezpieczne – zapewniła ją Iza. – Co to jest parę miesięcy leżenia, kiedy chodzi o życie małego człowieka?

– Tylko matka jest gotowa na takie poświecenia – przyznała Gosia. – A nie każda kobieta nadaje się na matkę… Podziwiam ją, serio. Ale też bardzo jej współczuję.

– Będzie miała wspaniałą nagrodę – zauważyła Iza. – Wartą każdego poświęcenia.

– Ale co się stresu przy tym naje! – westchnęła Eliza.

– Ważne, żeby wszystko dobrze się skończyło – dodała cicho Karolina.

– Tak czy inaczej Basia nie wraca – podsumował Majk, przyglądając się spod oka rozemocjonowanej twarzy Izy. – I musimy wziąć to pod uwagę w naszym stałym podziale obowiązków. Dlatego właśnie zawołałem was tutaj, bo chcę oficjalnie zakomunikować wam moją decyzję. Dotyczy ona ważnej zmiany strukturalnej w zespole.

Szepcząca jeszcze między sobą ekipa umilkła na te słowa i wszyscy popatrzyli w napięciu na szefa, zastanawiając się, co mogło oznaczać jego ostatnie sformułowanie. Majk podniósł się i wyprostował, po czym powolnym krokiem podszedł do miejsca, gdzie siedziała Iza, i stanął za jej krzesłem.

– Jak wiecie, do tej pory pod nieobecność Basi obowiązki przełożonej kelnerek pełniła Iza – podjął spokojnie. – I przyznacie, że znakomicie wywiązywała się z tego zadania.

Wszyscy pokiwali głowami.

– Iza powinna zostać na stałe na tym stanowisku – stwierdziła Wiktoria.

– Tak właśnie będzie – skinął głową Majk, kładąc dłoń na ramieniu Izy. – I nie tylko na tym. Już dawno chciałem to uregulować, ale czekałem na jakąś okazję. Dzisiaj ją mam. Jak wiecie, oprócz pracy kelnerki, a dorywczo i pracownika remontowo-budowlanego, Iza zajmuje się również dokumentacją firmy i jest moją plenipotentką we wszystkich rozliczeniach finansowych z wyjątkiem wynagrodzeń. Ostatnio regularnie reprezentuje mnie w spotkaniach z dostawcami i usługodawcami. Co do polityki HR, również nie jest tajemnicą, że samodzielnie zatrudniła już dwie osoby…

– Szefie, proszę – pokręciła głową Iza, odwracając się i podnosząc na niego pełne wyrzutu spojrzenie. – To już jest przesada i manipulacja!

Majk uśmiechnął się do niej łagodnie.

– Dlatego postanowiłem zrobić coś, czego nie zrobiłem jeszcze nigdy, odkąd powstała ta firma – ciągnął spokojnie. – Czyli od prawie dziesięciu lat. Mianowicie po raz pierwszy w historii tej knajpy zdecydowałem się na wyznaczenie mojego oficjalnego zastępcy. A ściślej zastępczyni. I będzie nią właśnie Iza.

Przeciągły okrzyk zdziwienia wywołany jego słowami po kilku sekundach przeszedł w owację połączoną z brawami, które zainaugurowała Wiktoria.

– Iza! Gratulacje! – wołali koledzy. – Nooo… można się było tego spodziewać! Ale czad! Mamy wice-szefową!

Iza pokręciła głową z dezaprobatą.

– Przestańcie! – rzuciła stanowczo, przerywając te okrzyki. – Ja się nie zgadzam.

Wszyscy zamilkli zaskoczeni. Tylko Majk, założywszy sobie ręce na piersi, uśmiechał się z pogodną, pewną siebie miną.

– Nie zgadzam się – powtórzyła dobitnie Iza. – Po pierwsze, szef tego ze mną nie uzgodnił – tu znów spojrzała na niego z wyrzutem. – Po drugie, wszystkie obowiązki, jakie pełniłam czy dalej pełnię, wykonuję w ramach mojej obecnej umowy o pracę i w duchu obowiązującej nas tu wszystkich elastyczności. Nie potrzebuję do tego glejtu i tytułu. I tak będę robić wszystko, co trzeba, bo dobro tej firmy bardzo leży mi na sercu.

Majk, który stanął teraz z boku i przyglądał jej się z rozbawieniem i sympatią, spoważniał nieco na te słowa, jednak jego twarz nadal pozostawała w pełni spokojna.

– Zresztą miałam tylko czasowo zastąpić Basię – ciągnęła Iza. – A po trzecie… pracuję tu dopiero niecały rok. W naszym zespole jest dużo osób z o wiele dłuższym stażem i nie czułabym się dobrze w roli, która mi się nie należy i która…

– Iza, przestań! – przerwała jej Wiktoria. – Nie gadaj głupot! Jak to ci się nie należy? Przecież to nie są same zaszczyty, tylko ciężka harówka! A kto poza szefem zna się tak jak ty na tych wszystkich fakturach, podatkach i innych papierach? Ty ogarniasz to jednym palcem i naprawdę z nas wszystkich nadajesz się do tego najlepiej!

– Właśnie! – podchwyciła Ola. – Co z tego, że masz krótki staż? Liczą się umiejętności!

– Ja też tak uważam, Iza – przyznał z powagą Antek. – Już nawet raz rozmawialiśmy o tym między sobą, pamiętacie, dziewczyny? Nadajesz się świetnie, bo obczajasz te wszystkie papiery i umiesz gadać z kontrahentami.

– Jesteś najbardziej elastyczna z nas – zapewniła ją Klaudia. – Zaraz drugie miejsce po szefie! Więc to dobry pomysł, żebyś była jego zastępczynią.

– Właściwie to już i tak nią jesteś – zauważyła Gosia.

Iza patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami, zaskoczona tą jednomyślną przychylnością dla zwariowanego pomysłu szefa. Wiedziała, że Majk w pełni ufa jej we wszystkim, dlatego od czasu przejścia na pełny etat starała się pracować z tym większym zaangażowaniem, pod jego nieobecność biorąc na siebie obowiązki wszelkiego typu, w tym również reprezentacyjne. Jednak nie robiła tego dla awansu! Nawet jej to do głowy nie przyszło! Robiła to z potrzeby serca i z poczucia odpowiedzialności, a także dlatego, że inni coraz bardziej tego od niej oczekiwali.

Choć… no tak. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że od pewnego czasu, gdy pod nieobecność szefa trzeba było rozwiązać jakiś problem lub podjąć jakąś decyzję, reszta zespołu w instynktowny sposób zwracała się z tym do niej. Jednak skoro zastępowała Basię w obowiązkach przełożonej kelnerek, było to w pewnym sensie naturalne, dlatego nie tylko nie protestowała, ale wręcz starała się jak najlepiej spełniać pokładane w niej oczekiwania. Rozmawiała z dostawcami, usługodawcami, załatwiała faktury, umowy, podejmowała decyzje odnośnie do terminów realizacji zamówień… Dla szefa zostawiała tylko te decyzje, których sama nie umiała podjąć lub które były zbyt kluczowe, by ryzykować popełnienie błędu. I widziała, że koledzy coraz bardziej przyzwyczajali się do tego, traktowali to jak coś oczywistego. Lecz mimo wszystko uderzyło ją to, z jaką jednomyślną akceptacją i sympatią przyjęli szaloną decyzję szefa o jej awansie na stanowisko, którego dotąd w firmie nie było.

Tak czy inaczej, pomijając wszystko, życzliwa reakcja kolegów poruszyła jej serce i napełniła ją nową energią. Poczuła się doceniona jak jeszcze nigdy, wręcz przeceniona… a jednocześnie rozumiała, że to będzie wymagało od niej jeszcze większej dozy zaangażowania. Będzie musiała udowodnić, i to czynem, nie słowem, że zasługuje na to zaufanie, jakim obdarzył ją nie tylko szef, ale i reszta kolegów. Będzie musiała dać z siebie wszystko! Jak to zrobi przy natłoku zajęć na uczelni, nie wiadomo… ale będzie musiała! Dla nich, dla tego wspaniałego zespołu, który w tak otwarty sposób przyjął ją niespełna rok temu do swojego grona i który zawsze pozwalał jej się czuć jak ktoś ważny. Dla zespołu, który nigdy nie okazywał zazdrości o to, że szef traktował ją w sposób wyjątkowy, i który po niezrozumiałej dla nikogo przygodzie z brandy nie zrobił jej na ten temat ani jednej uwagi…

„Muszę się zgodzić” – pomyślała. – „Nie mam innego wyjścia. Wszyscy na mnie liczą, a zwłaszcza on… szef. I to jest najważniejsze, bo kogo jak kogo, ale jego za nic w świecie nie wolno mi zawieść!”

Nie mówiła zatem już nic, patrzyła tylko na kolegów, przenosząc wzrok po kolei z jednych na drugich, i czuła, jak jej serce zalewa fala przyjemnego ciepła.

– No, nie fikaj, Iza – poradził jej wesoło Antek. – Szef dobrze wie, co robi. Zresztą jak zawsze.

– Nie podlizuj się, Antonio – uśmiechnął się z pobłażaniem Majk, podchodząc do niego i klepiąc go przyjacielsko po plecach. – Ale tutaj masz rację. Tak czy inaczej moja decyzja jest taka, jak powiedziałem, i nie ma od tego odwołania – oznajmił kategorycznym tonem Izie. – Od dziś pod moją nieobecność pełnomocnym decydentem w tej firmie jest Iza i rozliczacie się z nią ze wszystkich ruchów i działań na tych samych zasadach co ze mną. Tylko w kilku kwestiach zachowam sobie kontrolę na wyłączność, ale to już są sprawy dla was nieistotne. Dokładne warunki ustalę z panią szefową osobiście. A teraz koniec zebrania, bo czas leci, a robota stoi. Wracacie na stanowiska.

Pracownicy posłusznie zaczęli opuszczać pokój kelnerek, ściskając po drodze Izę i składając jej gratulacje, które ta przyjmowała ze skonfundowaniem. Sama również sięgnęła po swój fartuszek i przepasała się nim, czemu Majk przyglądał się spod oka z delikatnym uśmiechem na ustach. Kiedy wszyscy wyszli, Iza spojrzała na niego z wyrzutem.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała cicho. – Ja oczywiście bardzo doceniam twoje zaufanie, ale… tworzenie dla mnie odrębnego, oficjalnego stanowiska jest zupełnie niepotrzebne. I w dodatku nie zapytałeś mnie o zdanie.

– Wolałem o nic nie pytać – uśmiechnął się. – Wiedziałem, że będziesz stawiać opór, więc uznałem, że szybciej pójdzie, jak postawię cię przed faktem dokonanym. No, nie gniewaj się, elfiku. Wyjaśnię ci to zaraz. Chodź ze mną.

Wskazał jej wyjście i poprowadził ją do swojego gabinetu, gdzie usadził ją na fotelu przy biurku, a sam zajął miejsce obok na dostawionym krześle.

– Od samego początku w tej firmie nie było zastępcy szefa – powiedział spokojnie, nalewając jej wody mineralnej do szklanki. – Proszę, Izulka, niegazowana… Najpierw nie czułem takiej potrzeby, a potem nie widziałem na tym stanowisku nikogo, komu mógłbym w stu procentach zaufać. Tymczasem od kilku lat wiem, że taka zaufana osoba jest mi bardzo potrzebna. Opowiem ci coś.

Nalał wody również sobie, wziął szklankę do ręki i przybrał nonszalancką pozę, opierając się ramieniem o biurko, z nogami wyciągniętymi do przodu i założonymi jedna na drugą.

– Kilka lat temu… cztery albo pięć… miałem pewną przykrą sytuację – podjął, upijając łyka wody. – Właściwie zdarzenie drogowe. Jechałem oplem po ekspresówce do Rzeszowa, z babcią… Pamiętasz, opowiadałem kiedyś tobie i Szczepkowi, że wożę ją tam czasami w odwiedziny do moich rodziców.

– Pamiętam – skinęła głową Iza, również podnosząc szklankę do ust.

– No więc jechałem właśnie z nią i z tymi jej wszystkimi klamotami – ciągnął Majk. – Nie wiem, jak to się stało, w pewnym momencie chyba się zagapiłem, może po coś sięgnąłem i na chwilę przestałem kontrolować drogę… a byłem na dużej prędkości… W każdym razie nagle znalazłem się połową samochodu na sąsiednim pasie, a po nim tuż za mną jechała taka wielka ciężarówka… tir z przyczepą, coś takiego. Zajechałem mu drogę jak ostatni kretyn. Zorientowałem się w ostatniej chwili, udało mi się odbić na prawo, a przy tym jakimś cudem nie wylecieć z toru jazdy i nie zaliczyć dachowania.

– O Boże! – szepnęła Iza, patrząc na niego z przestrachem.

– Tak – westchnął. – Zwykle nikomu się tym nie chwalę, bo nie ma czym… moja wina, moja nieuwaga. Tak czy inaczej to były ułamki sekundy. Pamiętam tylko taki krótki film, zbliżające się światła i cień tego tira w lusterku… dźwięk klaksonu, bo trąbił na mnie jak wariat… pisk hamulców, bo hamował, aż mu iskry poszły… i dzięki temu udało mi się uciec mu z trajektorii. A potem szum w uszach i szok, że dalej jadę i że nic się nie stało. Babcia mało mi nie umarła z przerażenia… I nic dziwnego, bo mogłem zabić nas oboje.

– Jak dobrze, że nic się nie stało! – wyszeptała Iza, ze ściśniętym sercem wyobrażając sobie tę sytuację. – Życie jest takie kruche… mój tata zginął w wypadku…

– Wiem, Izulka – pokiwał głową Majk. – I powiem ci, że to są naprawdę mikrosekundy. Od tamtej pory jeżdżę bardzo ostrożnie i ze stuprocentowym skupieniem, zwłaszcza na długich trasach. Ale tamto zdarzenie jeszcze teraz potrafi mi się przyśnić w nocy, słyszę to trąbienie i pisk hamulców… budzę się zlany potem… I to mi daje pole do przemyśleń.

– Nad sensem życia? – uśmiechnęła się smutno.

– Też – zgodził się oględnie. – Ale również nad tym, co by było, gdybym wtedy nie tyle zginął, co został ranny. Nawet lekko. W sensie… co stałoby się z moją firmą, z tymi ludźmi, którzy tu pracują? Jak poradziliby sobie beze mnie przez, powiedzmy, dwa albo trzy miesiące? Kto przejąłby ster i prawidłowo poprowadził łajbę, nie przez kilka dni, ale w trochę dłuższej perspektywie? Zrozumiałem, że potrzebuję zaufanego zastępcy. Takiego, który nie tylko odwali za mnie część zadań, ale który w razie czego będzie umiał podejmować odpowiedzialne decyzje i któremu będę mógł dać pełnomocnictwo do podpisywania papierów w moim imieniu. Czyli de facto do prowadzenia za mnie całej firmy.

Iza milczała, wpatrując się w swoją szklankę.

– Od tamtej pory nieraz o tym myślałem i to mi leżało kamieniem na sercu – mówił dalej Majk, nie spuszczając z niej oczu. – Mam w ekipie sporo fajnych ludzi i każdemu przyglądam się również od tej strony. Na początku miałem na oku jednego mocnego kandydata… ale zawiódł mnie i na jakieś dwa lata pomysł o powołaniu zastępcy wywietrzał mi z głowy. Potem jednak wrócił. Przez pewien czas myślałem o Antku, po cichu nawet szkoliłem go pod tym kątem… Ale on jednak nie ma zacięcia do wielu spraw. Owszem, świetnie zna się na elektronice i poradzi sobie z każdym zadaniem, które ktoś mu zleci, ale gdyby miał na własną rękę poprowadzić cały okręt, to niestety marnie by to wyglądało. No i Basia. Sprawdzała się znakomicie w roli przełożonej kelnerek… zresztą dałem jej tę funkcję właśnie po to, żeby przekonać się, jak będzie sobie radzić. Było w porządku, ale to też nie było do końca to, o co mi chodziło.

Upił kolejnego łyka wody, nadal przypatrując się siedzącej w milczeniu dziewczynie. Spuściła nieco głowę, przez co na twarz opadł jej długi kosmyk włosów, który odgarnęła na wpół bezwiednym gestem… Majk uśmiechnął się leciutko.

– Jak to się mówi? „Szukajcie, a znajdziecie” – podjął ciszej. – Więc szukałem… a właściwie nie tyle szukałem, co cierpliwie czekałem na odpowiednią osobę. I doczekałem się. Bo wreszcie przyszłaś ty.

Iza podniosła oczy i spojrzała na niego z niepokojem.

– Proszę, szefie – pokręciła głową. – Nie mów tak. Przeceniasz mnie… Ja przecież…

– Ciii, ani słowa, Izabello – przerwał jej łagodnie. – Jeszcze nie skończyłem. Mam stuprocentową pewność, że to ty jesteś osobą, której szukałem. Czasami mylę się co do ludzi, ale zdarza mi się to bardzo rzadko, a w twoim przypadku nie mam nawet cienia wątpliwości, że jest tak, jak mówię. Miałem dużo czasu, żeby to przemyśleć. Obserwowałem cię. Powierzałem ci coraz trudniejsze zadania, testowałem cię i hartowałem, zwalając na ciebie różnego rodzaju robotę. I dzisiaj mam pewność, że w razie czego mógłbym bezpiecznie zostawić tę budę pod twoimi rozkazami. Dlatego mianowałem cię dzisiaj oficjalnie na stanowisko, którego brakowało tu od lat. Chciałem, żeby ekipa jak najszybciej przyjęła cię w tej roli i przyzwyczaiła się do tego, że jesteś wice-szefową. I chcę, żebyś ty też się do tego przyzwyczaiła.

Iza patrzyła na niego oszołomiona, wręcz przestraszona ogromem zaufania, jakie w niej pokładał. Majk przyglądał się jej z delikatnym, prawie niedostrzegalnym uśmiechem na ustach.

– Dziwisz się, elficzku – pokiwał lekko głową. – Patrzysz na mnie tymi swoimi wielkimi oczętami i nie możesz uwierzyć, że ktoś stawia na ciebie, prawda? Taka właśnie jesteś. Cała ty. Skromna, dobra, ofiarna… zawsze gotowa do poświęceń… i zawsze ukryta gdzieś w cieniu. Cichutka i dyskretna. Działasz w tle, nigdy nie pchasz się na afisz, ale jest w tobie wielka siła. Taka kobieca siła i niezłomność. Na takich ludziach jak ty stoi świat. I ja to wiem już od dawna, mój mały nocny elfie…

Odstawił szklankę z resztką wody na biurko, przechylił się w jej stronę i ujął obie jej dłonie w swoje.

– Poza tym od samego początku jesteś mi bliska z racji naszej terapii – podjął, patrząc jej w oczy. – I też z powodu Szczepka, Hani, tych wszystkich podobieństw i innych niesłychanych rzeczy… Pamiętasz tę cyganichę, która wróżyła mi pod Leroy Merlin?

– Pamiętam – wyszeptała Iza, lekko blednąc.

– Śniła mi się ostatnio – wyjaśnił, a w jego głosie zabrzmiało lekkie napięcie. – Zapamiętałem to, bo rzadko miewam sny, a ona wtedy nieźle zalazła mi za skórę. Ale w tym śnie odebrałem ją bardzo pozytywnie, chociaż to była tylko krótka scena. Patrzyła na mnie, miała jakieś takie dziwnie czarne oczy… i powtarzała mi w kółko: bardzo dobrze, Michał, idź dalej tą drogąidź dalej tą drogą… A ja przed zaśnięciem akurat myślałem o tobie. A ściślej o tym, żeby mianować cię na moją zastępczynię. Więc skojarzyłem to ze sobą i pomyślałem, że tym bardziej coś w tym musi być.

– Mówiła na ciebie… Michał? – szepnęła Iza.

– Aha – skinął głową. – Co w tym dziwnego? To przecież moje imię.

– No tak – przyznała, usiłując pochwycić uciekającą jej myśl, której nie zdążyła pomyśleć do końca. – Racja…

– W każdym razie wiesz, że ufam ci w stu procentach – ciągnął łagodnie Majk. – W środku jesteś taka jak ja, więc znam cię jak samego siebie. Wiem, że mnie nie zawiedziesz, bo ja, gdybyśmy zamienili się rolami, też nigdy nie zawiódłbym ciebie. Dlatego chcę, żebyś była moją oficjalną zastępczynią i pomocą we wszystkim, co dotyczy prowadzenia firmy. Dobrze, Izulka?

– Dobrze, szefie – pokiwała głową wzruszona tymi słowami Iza. – Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby nie zawieść twojego zaufania.

– Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że masz dużo pracy poza firmą – mówił dalej, wciąż ściskając jej dłonie. – Studiujesz, zajmujesz się Szczepkiem, w domu też masz jakieś zadania… A ja zrzucam na ciebie wielki stres i multum obowiązków. Ale zobaczysz, że we wszystkim będę ci pomagał i w razie potrzeby luzował cię w robocie, żebyś mogła nadrabiać na innych frontach, zwłaszcza na uczelni. Skończyłem fazę testowania, teraz będzie faza działania na rzecz firmy. I będziemy to robić razem, elfiku. Okej?

– Okej – szepnęła, znów kiwając głową. – Dziękuję ci.

– Ten pajac Krawczyk powiedział kiedyś jedną ważną rzecz – uśmiechnął się delikatnie. – Powiedział… nie wiem, czy to pamiętasz… że jesteś duszą tego miejsca. I muszę przyznać, że miał frajer rację.

Iza pokręciła głową przecząco.

– Nieprawda – zaprotestowała gorliwie, niemal z wyrzutem. – Nie powinieneś tak mówić, Majk. Przecież sam wiesz doskonale, że prawdziwą duszą tego miejsca jest ktoś inny i…

Urwała, widząc, że drgnął, a przez jego twarz przebiegł nagły cień, jakby te słowa ukłuły go prosto w serce. Iza zmieszała się, a jej duszą szarpnęły wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie wspomniała o czymś, o czym być może w tej chwili wcale nie chciał pamiętać.

– Przepraszam – szepnęła skruszona.

– Wracajmy do pracy – powiedział z westchnieniem Majk, puszczając jej dłonie i podnosząc się z krzesła. – Resztę omówimy sobie innym razem.

Iza również zerwała się z fotela, wygładzając fartuszek, zła na samą siebie, że tak bezmyślnie zepsuła mu humor. Gdyby mogła, wtłoczyłaby sobie wypowiedziane słowa z powrotem do gardła, ale niestety, tego już nie można było zrobić… Poczuła, jak ciężki głaz opada jej na serce i przytłacza jej sumienie aż do bólu.

„Ależ jestem głupia!” – pomyślała z żalem, idąc w stronę drzwi i naciskając klamkę. – „Po co mu o niej wspominam? Miał taki dobry humor…”

– Iza… poczekaj.

Odwróciła się w półotwartych drzwiach. Majk podszedł do niej, sięgnął do klamki i zamknął drzwi, po czym uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.

– A moje doładowanie baterii to co? – zagadnął wesoło. – Nie należy mi się dzisiaj?

– Ach! – parsknęła śmiechem, wyciągając ręce, by objąć go wpół. – Jasne, że się należy!

„Doładowanie baterii” było żartobliwym określeniem, którego Majk używał regularnie od czasów przygody z brandy i jej dwudniowej bytności u niego w domu. W jego rozumieniu polegało ono na przytuleniu się do niej choć na chwilę w celu ukojenia nerwów lub rozładowania napiętej atmosfery. Iza, która traktowała to jako kolejny element terapii, bardzo lubiła te krótkie sesje niezobowiązującej wymiany pozytywnej energii, które ją również uspokajały i wprawiały w dobry nastrój. Dziś owa wesoła prośba o doładowanie baterii sprawiła jej ogromną ulgę, była bowiem dla niej sygnałem, że jednak wszystko jest w porządku.

Objąwszy go wpół, jak zawsze, oparła policzek na jego piersi, przymykając oczy i wdychając delikatny zapach wody kolońskiej, który za każdym razem napełniał ją cudownym, wszechogarniającym poczuciem spokoju i bezpieczeństwa. Majk otulił ją ramionami i przycisnął pokryty kilkudniowym zarostem policzek do jej skroni. Przez głowę Izy przebiegła leniwa myśl, jak przyjemny był ten szorstki dotyk.

– Dwie minutki, elfiku – zamruczał jej do ucha. – Dwie minutki i wracamy do tych naszych nieszczęsnych obowiązków. Muszę tylko ukraść ci jeszcze jedną dawkę elfikowej energii…

– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się. – I tak nie wygrasz na tym, bo ja odbiorę jej sobie tyle samo od ciebie.

– Przecież moja energia nie jest elfikowa – zauważył wesoło.

– Nie jest. Ale to tym lepiej. Takie elfy jak ja żywią się czymś innym.

– Serio? – zaciekawił się. – Czym?

– Zapachem – szepnęła, przekręcając głowę tak, by wtulić na chwilę nos w fałdy jego koszuli.

– Zapachem? – powtórzył zdziwiony.

Pokiwała głową i podniosła na niego uśmiechnięte oczy.

– Pachniesz eau de Cologne – wyjaśniła mu rzeczowo. – To jest właśnie pokarm elfów. Mój tata tak pachniał, mam z tym powiązane jak najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. No, ale już… koniec doładowania.

Zluźniła uścisk, cofnęła ręce i odsunęła się od niego. Majk puścił ją posłusznie i przez chwilę przypatrywał jej się z uśmiechem.

Eau de Cologne? – powtórzył rozbawiony, całkiem nieźle naśladując jej francuską wymowę. – Pokarm nocnych elfów… No patrz! Tego to nie wiedziałem!

Roześmiali się oboje i otworzywszy drzwi od gabinetu, wyszli na korytarz zaplecza z twarzami rozpromienionymi jak słońce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *