Anabella – Rozdział XLIII

Anabella – Rozdział XLIII

Obudziło ją jasne światło poranka wpadające przez szparę w zasłonach oraz dobiegający do jej nozdrzy apetyczny zapach podsmażanej wędliny, który, jeszcze zanim otworzyła oczy, uświadomił jej, jak bardzo była głodna.

„Ach, jestem u Majka!” – przypomniała sobie tuż po rozwarciu powiek, gdyż w pierwszej chwili zdziwiło ją nietypowe otoczenie. – „I dzisiaj już jest poniedziałek… Ależ dziura w życiorysie!”

Poderwała się na tę myśl, z zadowoleniem zauważając, że głowa już zupełnie jej nie boli, a mięśnie nie drżą jak wczoraj. Była w pełni wypoczęta i… potwornie głodna.

„Dzisiaj zjadłabym chyba porcję Kacpra” – pomyślała z humorem, odsuwając kołdrę i siadając na łóżku. – „Jak nie dwie!”

Rzut oka na seledynową koszulę z falbankami, którą miała na sobie, rozśmieszył ją do tego stopnia, że parsknęła głośno śmiechem. Stanąwszy na nogi, rozejrzała się za grzebieniem, którym wczoraj czesała sobie włosy po umyciu, a który nadal leżał na podłokietniku fotela, w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Z powrotem usiadła na łóżku i energicznymi ruchami dłoni zabrała się za rozczesywanie poplątanych kosmyków, które w nocy zmierzwiły się z powodu schnięcia w czasie snu. Jednak jej uwagę nieustannie przyciągał ów cudowny zapach, który wypełniał pokój i dochodził prawdopodobnie z kuchni.

Odłożyła grzebień na szafkę nocną, nalała sobie szklankę wody i wypiła ją łapczywie, po czym wstała i ruszyła na zwiady. Myśl o tym, że znajduje się w domu u Majka, który przywiózł ją tu po przygodzie z brandy i zatrzymał już drugi dzień, a także o tym, że przez dwie noce spała w jego łóżku i nosiła koszulę nocną jego babci, bynajmniej nie sprawiała jej dyskomfortu, wręcz przeciwnie – bawiła ją i wprawiała w dobry nastrój. Cóż zresztą mogło zepsuć humor człowiekowi, który wyspał się jak niemowlę, był pełen energii, a do tego nie bolała go głowa?

Ostrożnie wyszła z sypialni do przedpokoju, w którym jeszcze intensywniej roznosił się kuszący zapach, i skierowała się do jasno oświetlonej kuchni, skąd dobiegał cichy szczęk naczyń i wesołe pogwizdywanie Majka. Zajrzała do środka niewielkiego lecz bardzo praktycznie urządzonego pomieszczenia, w którym już raz była, szukając wody, gdy swego czasu razem z Chudym odwieźli szefa do domu.

Ubrany w jasnoniebieski t-shirt i swoje ulubione wytarte dżinsy Majk stał przy kuchence gazowej, gdzie na patelni skwierczały apetycznie wyglądające i pachnące kawałki bekonu, i pogwizdując pod nosem, podsypywał je rozmaitymi przyprawami. Wpadające obficie przez okno poranne słońce rozświetlało jasnym blaskiem jego rozczochraną czuprynę i odbijało się w jego włosach złocistymi refleksami.

Dostrzegłszy kątem oka ruch w okolicach drzwi, podniósł głowę i jego twarz rozpromieniła się jak wiosenny dzień na widok stojącej w progu dziewczyny w staromodnej koszuli nocnej z falbankami i kokardkami.

– Jesteś, elfiku! – rzucił wesoło, przykręcając na pozycję minimalną kurek z gazem. – I wreszcie wyglądasz jak człowiek! Właśnie miałem iść budzić cię na śniadanie. Jak się spało?

– Genialnie! – zapewniła go równie wesołym tonem Iza. – Spałam chyba ze dwanaście godzin jednym cięgiem i już jestem w stu procentach w formie. Przyciągnął mnie tutaj ten cudowny zapach… jestem głodna jak wilk!

– Ha! Przewidziałem to! – zaśmiał się triumfalnie Majk. – Właśnie smażę dla ciebie jajecznicę na bekonie. Mam nadzieję, że lubisz?

– Uwielbiam! – zapewniła go skwapliwie, przełykając ślinkę, która napływała jej na widok i zapach smażącego się specjału. – Jak to rewelacyjnie pachnie… Co ty tam dodałeś?

– Autorska mieszanka przypraw – oznajmił z dumą, wskazując na leżące na blacie torebki i pojemniki z przyprawami. – Niepatentowane danie dnia twojego szefa, mała!

Roześmiali się oboje. Majk sięgnął po przygotowane na blacie jajka i zabrał się za wrzucanie ich na patelnię, rozbijając je po kolei z wprawą wytrawnego kucharza.

– Może w czymś ci pomogę? – zaproponowała Iza, podchodząc do niego i łakomym wzrokiem śledząc, jak miesza na patelni podsmażony z przyprawami bekon i ścinające się jajka.

– Nie trzeba, to już ostatni sztych – odparł spokojnie. – Ale jeśli chcesz pomóc, to przygotuj chleb i masło, herbata już się parzy.

– Dobrze – ucieszyła się Iza, rozglądając się po blacie. – Aha, tu masz masło. To ja zaraz…

– Ale chwila! Ty mi tu chodzisz na bosaka?! – przerwał jej surowo Majk, wskazując na jej bose stopy, w które rzeczywiście było jej już trochę zimno od terakotowych płytek. – Chcesz się przeziębić? Zakładaj jakieś skarpety, ale już!

– Nie mam skarpet – rozłożyła bezradnie ręce Iza.

– Piorunem po skarpety! – rzucił rozkazująco.

Wyłączył gaz pod dosmażającą się jajecznicą, odwrócił się do niej i bez ostrzeżenia chwycił ją na ręce, aż zamiotła bosymi stopami po lodówce. Wystraszona tym nagłym gestem i niekontrolowaną utratą równowagi Iza zachłysnęła się powietrzem i chwyciła go kurczowo za szyję.

– Zwariowałeś?! – zawołała z wyrzutem. – Puszczaj!

Majk ze śmiechem wyniósł ją z kuchni do przedpokoju, obijając się o ściany w wąskim przejściu, gdyż w pierwszej chwili próbowała wierzgać nogami na znak protestu. Jednak już w następnym momencie poddała się, rozbrojona jego zaraźliwym śmiechem, i sama roześmiała się, teraz już obydwoma ramionami obłapiając go za szyję. Dopiero kiedy wniósł ją do sypialni, gdzie na podłodze leżał miękki, włochaty dywanik, postawił ją na nogach i żartobliwie pogroził jej palcem.

– Ja ci dam biegać na bosaka po zimnych płytkach!

Schylił się do jednej z szuflad w dole szafy i wyciągnął stamtąd męskie frotowe skarpety w kolorze czarnym, które wręczył jej stanowczym gestem.

– Zakładaj mi to szybko! – nakazał jej nieznoszącym sprzeciwu tonem. – A potem przyjdź do kuchni, pomożesz mi przenieść talerze i szkło.

– Tak jest, szefie – pokiwała głową.

Majk znów pogroził jej palcem i pobiegł z powrotem do kuchni. Iza usiadła w fotelu, by założyć skarpetki, które co prawda były na nią o kilka numerów za duże, ale za to miękkie i bardzo ciepłe. Przez głowę przebiegła jej myśl, że oto znajduje się w skrajnie głupiej sytuacji; wyobraziła sobie miny kolegów z zespołu Anabelli, gdyby zobaczyli ją teraz, w sypialni szefa, w koszuli jego babci i z jego skarpetami na nogach. Znowu prychnęła śmiechem na tę wizję, ta jednak po raz kolejny nie zmieszała jej ani trochę, a tylko rozbawiła. W jakiś niewytłumaczalny lecz naturalny sposób fakt, że wypiła za Majka brandy, przypłacając to zdrowiem, sprawił, że nie tylko czuła się u niego w domu jak u siebie, ale i on sam stał się jej jeszcze bliższy niż wcześniej, jak gdyby zawarli braterstwo krwi.

„Nie tylko szef, terapeuta i dobry przyjaciel, ale prawie brat” – pomyślała, wychodząc z sypialni. – „Mój starszy brat… taki dobry i kochany, taki opiekuńczy… a przy tym zawsze gotowy do żartów i psikusów! Nigdy nie miałam brata i teraz dopiero widzę, jak fajnie jest go mieć!”

Wróciła do kuchni, skąd Majk wynosił właśnie na drewnianej podstawce patelnię z apetycznie pachnącą jajecznicą, w drugiej ręce trzymając talerzyki, dwa kubki i sztućce.

– Weź chleb i masło, elfiku – polecił jej, ruchem głowy wskazując na blat. – A jak dasz radę, to też dzbanek z herbatą.

– Jasne!

Iza skwapliwie rzuciła się do wykonania polecenia, przełykając ślinę, która wciąż napływała jej do ust na myśl o zbliżającym się śniadaniu. Majk położył dymiącą patelnię na środku stołu w salonie, w którym Iza znalazła się dziś po raz pierwszy, po czym oboje zwinnie poustawiali resztę naczyń i rozłożyli sztućce. Znajdująca się obok stołu kanapa była pusta, jednak na sąsiadującym z nią fotelu leżała niedbale złożona pościel, w której Majk zapewne spał tutaj w nocy.

– Siadaj, mała! – rzucił wesoło, wskazując jej miejsce na kanapie i stawiając przed nią talerzyk, na który nałożył ponad połowę jajecznicy z patelni. – I wmiataj śniadanie, mogę sobie wyobrazić, jaka musisz być głodna. Bierz sobie chlebek – dodał, podsuwając jej koszyk z pieczywem – a ja naleję ci herbaty. Słodzisz?

– Mmm – Iza pokręciła głową przecząco, zajęta już pochłanianiem porcji, którą jej nałożył.

Roześmiał się, przyglądając się z sympatią szybkiemu procesowi znikania jedzenia, nalał jej herbaty do kubka, po czym sam usiadł obok niej i również nałożył sobie jajecznicy.

– Wciągaj, wciągaj, elfiku! – zaśmiał się, zerkając na nią z satysfakcją. – Tylko nie tak szybko, bo jeszcze mi się udławisz!

Iza, choć zdawała sobie sprawę, że w tym momencie przypomina jedzącego łakomie Kacpra, nie mogła się powstrzymać i przy pierwszych kęsach skupiała się jedynie na tym, by zaspokoić pierwszy głód. Dopiero w połowie porcji zwolniła nieco tempo jedzenia.

– Ależ to jest pyszne, szefie – pokręciła głową z uznaniem. – Jeszcze nigdy nie jadłam takiej genialnej jajecznicy… Ten zestaw przypraw robi z tego królewskie danie!

– Cieszę się, że ci smakuje – uśmiechnął się Majk, również pochylając się nad swoim talerzem. – Chciałem, żebyś na śniadanie zjadła coś ciepłego i pożywnego, a taką jajecznicę praktycznie każdy lubi. Więc upichciłem ją dla mojego biednego elfika. To ostatni etap leczenia kaca, po takim śniadanku będziesz jak nowonarodzona i…

Przerwał mu dzwonek telefonu leżącego na półeczce zawieszonej nad kanapą. Majk pokręcił z niechęcią głową i podniósł się, by sięgnąć po aparat, przełykając kęs jajecznicy.

– I kogo diabli niosą z samego rana? – mruknął, zerkając na wyświetlacz. – Aha… tego frajera. Słucham, Błaszczak – odebrał połączenie. – Dzień dobry… Tak, miałem dzwonić do pana po dziesiątej. Sprawa jest jak najbardziej aktualna… dobrze… przed trzynastą?… W porządku, ktoś od nas będzie… Aha… No dobrze, to nie problem, w takim razie podjadę do pana osobiście i załatwimy to od razu. Tak, poprosimy o wystawienie faktury… Jutro? Zobaczymy, musiałbym zerknąć do terminarza, a obecnie jestem poza firmą… Tak… dogadamy sprawę na żywo, dobrze?… Trzynasta, tak jest. Do zobaczenia.

Zakończył połączenie i z westchnieniem odłożył telefon na stół.

– Rogalski – rzucił informacyjnie do Izy, która ze smakiem dojadała ze swojego talerzyka resztki jajecznicy, zagryzając ją chlebem.

– Nowa dostawa i faktura do rozliczenia? – uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Tak, muszę do niego podjechać przed trzynastą – skinął głową Majk. – No trudno, znowu będę musiał zostawić cię samą.

– Jak to? – zdumiała się Iza, odejmując od ust kubek, z którego właśnie popijała herbatę.

– Ale na razie nie przejmujemy się tym, jest dopiero dziewiąta – ciągnął beztrosko. – Załatwię to szybko, góra godzinka, Rogalski to konkretny facet. Czekaj! – dodał wesoło.

Chwycił za telefon i bez ostrzeżenia zrobił zdjęcie patrzącej na niego w osłupieniu dziewczynie.

– Strzeliłem ci fotkę w koszulinie babci! – zaśmiał się, podstawiając jej przed oczy wyświetlacz. – Zobacz! Co ty na to? Piękny kadr, zmieściłaś się cała, nawet widać trochę te za duże skarpetki! Ha ha! Rewelacja!

– Przestań! – roześmiała się mimowolnie Iza na widok komicznego zdjęcia. – Przecież to masakra… kompromitacja! Wykasuj to natychmiast!

– Ani mi się śni! – zapewnił ją, zapisując zdjęcie w archiwum. – Jestem kolekcjonerem takich kompromitujących fotek, w razie czego będę miał czym cię szantażować. Ale super wyglądasz w tej babcinej szmatce… ha ha! A niech to!

– No nie, nie wygłupiaj się! – śmiała się Iza, sięgając, by zabrać mu telefon, który natychmiast schował za plecami. – Majk, proszę, wykasuj to!

– Nic z tego – pokręcił głową z uśmiechem od ucha do ucha, chowając sobie telefon do kieszeni. – No, nie bój się, Izulka, nikomu tego nie pokażę – dodał uspokajająco. – Sam sobie czasami pooglądam na poprawę humoru i tyle. Chcesz dokładkę?

– Chętnie – uśmiechnęła się.

Podsunęła pusty talerz, na który Majk nałożył jej resztę jajecznicy z patelni.

– Proszę! – powiedział wesoło. – Jedz, elfiku. Bardzo mnie to cieszy, taki wilczy apetyt to oznaka wracającego zdrówka.

– Już jestem w pełnej formie – zapewniła go Iza, zabierając się za dokładkę. – A ta jajecznica jest tak pyszna, że nie mogę się oprzeć… Ale czekaj… co ty gadasz o jakimś zostawianiu mnie samej? – przypomniała sobie. – Ja nigdzie nie zostaję! Będziesz jechał na trzynastą do Rogalskiego, to zabiorę się z tobą.

– Myślałem, że pomieszkasz jeszcze chwilę u mnie – odparł Majk z nutą rozczarowania w głosie. – Powinnaś dojść do siebie na sto procent, przecież po takim…

– Już doszłam – przerwała mu stanowczo Iza. – Dziękuję ci za gościnność, Majk, ale muszę wracać do domu. Chłopaki będą niepocieszeni, jak drugi dzień zostaną bez porządnego obiadu, wczoraj była niedziela, nasz najbardziej uroczysty obiad w tygodniu, a musieli radzić sobie sami. Poza tym nie byłam na zajęciach, muszę skontaktować się z koleżanką i dowiedzieć się, czy było coś ważnego…

– Kontaktować się możesz i stąd – zauważył spokojnie Majk, popijając herbatę. – A Kacper przez dwa dni bez ciebie nie zginie, nie przesadzaj. Poza tym dopiero co wyjąłem z pralki twoje ciuchy… o co zakład, że nie wyschną do trzynastej?

– Cholera – mruknęła zgaszona tą informacją Iza. – Niepotrzebnie mi je prałeś, mogłam jechać w brudnych.

– I tak miałem w planach poranne pranie, więc dorzuciłem twoje do całego wsadu – wyjaśnił jej beztrosko Majk, którego twarz rozpromieniła się znowu jak słońce. – Powiesiłem je w łazience i poschną do nocy, a do wieczora minimum. Chyba że chcesz wybrać się na miasto w tej szałowej kreacji – wskazał na jej strój i oboje jak na komendę wybuchli śmiechem.

– No nie, to jeszcze gorzej! – przyznała Iza. – Spaliłabym się ze wstydu!

Pochyliła się nad talerzem, by dokończyć dokładkę, dopiła herbatę i znów popatrzyła z zastanowieniem na przyglądającego jej się z uśmiechem Majka.

– Ale, Majk – spoważniała. – Ja naprawdę nie mogę zostać u ciebie tak długo. Jestem już całkowicie zdrowa, nic mnie nie boli, a po tym super śniadanku czuję taką moc, że mogłabym góry przenosić. I muszę zajrzeć do domu… muszę. Poza tym wieczorem mam zmianę w firmie, już jedną przecież zawaliłam, a tyle jest spraw do ogarnięcia…

– Spokojnie, ogarniam wszystko za ciebie – zapewnił ją Majk. – Grafik kelnerek jest ustawiony do środy, a zaległe faktury opracowałem wczoraj sam. Dzisiaj nie masz przewidzianej zmiany, ustawiłem ci robotę dopiero na jutro wieczór.

Przysiadł się bliżej, pociągnął ją ku sobie, by usiadła głębiej na kanapie obok niego, po czym objął ją ramieniem. Iza pokręciła głową.

– Tak nie może być – ciągnęła stanowczo. – Za dobrze się czuję, żeby pozwalać sobie na takie lenistwo. Skoro przerzuciłeś mi zmianę w firmie na inny termin i dziewczyny już się dostosowały, to okej, odrobię swoje godziny w końcu tygodnia. Ale do domu muszę pojechać… Muszę, Majk – dodała, podnosząc na niego proszące spojrzenie. – Proszę cię, pomóż mi w tym, zamiast mi zabraniać. Proszę.

Majk popatrzył we wzniesione ku niemu oczy i również spoważniał.

– No dobrze – skinął głową po chwili zastanowienia. – Wykombinujemy coś z tymi ciuchami, żebyś mogła wrócić do siebie na wieczór. Ale na pewno nie o trzynastej – zastrzegł. – Poczekasz na mnie, wrócę od Rogalskiego i zjemy razem obiad, a dopiero potem odwiozę cię do domu. Po osiemnastej, jak będę jechał na noc do firmy. Zgoda?

– Zgoda – uśmiechnęła się z satysfakcją. – Tak może być, szefie.

– No to umowa stoi – westchnął, jeszcze mocniej obejmując ją ramieniem. – A teraz chodź tu, mały elfie, i usiądź sobie wygodnie, bo musimy przeprowadzić poważną rozmowę.

– Poważną rozmowę?

– Właśnie tak – pokiwał głową. – Stary kretyn Majk musi porozmawiać ze swoim elfikiem i jeszcze raz oficjalnie przeprosić go za ten numer z brandy. To był szczytowy popis mojej głupoty i nieodpowiedzialności, nie wiem, czy kiedykolwiek zrobiłem coś głupszego i bardziej szkodliwego. Długo sobie tego nie wybaczę, Iza. Przepraszam cię.

Sięgnął po jej dłoń i podniósł ją do ust.

– Przestań – pokręciła głową Iza, cofając rękę. – Przecież mówiłam ci, że jesteśmy kwita. I w końcu nic takiego się nie stało. Ja sama może też nie powinnam była pić tego aż tyle, poniosło mnie trochę, wpadłam w jakiś trans… nie chciałam, żebyś pił… Ale w sumie to było z mojej strony głupie. Jakie ja mam prawo dyktować ci, co masz robić? Żadne.

– Przeciwnie – podchwycił żywo Majk. – Masz do tego pełne prawo, jak nikt inny. Ja sam przyznaję ci je i będę go przestrzegał. Powiedziałaś, że mam szlaban na brandy, to mam szlaban, koniec dyskusji. Tyle że teraz muszę udowodnić to czynem, bo gadać to sobie mogę… Czuję się z tym bardzo źle, Izula – dodał ciszej, znów ujmując jej dłoń, której tym razem nie cofnęła. – Złamałem obietnicę, którą ci dałem, zawiodłem zaufanie mojej terapeutki i jeszcze nabijałem się z tego jak ostatni idiota. Najbardziej boli mnie to, że w twoich oczach moje słowo nie będzie już wiele warte – westchnął. – A dopiero teraz dotarło do mnie, jakie to jest dla mnie ważne.

– Nie mów tak, Majk – odparła łagodnie Iza. – Przecież ja cię doskonale rozumiem. Pamiętasz, ile razy sam mówiłeś, że pod względem tych naszych nieszczęsnych, nieodwzajemnionych uczuć jesteśmy tacy sami?

– Pamiętam – szepnął.

– I to jest prawda – ciągnęła. – A przez to, że jesteśmy tacy sami, ja umiem doskonale wczuć się w twoje uczucia, a ty w moje. Rozumiemy się prawie bez słów, bo przeżywamy takie same załamki i dołki, potrafimy co do jednego niuansu wyłapać, co może czuć ten drugi. Dlatego niepotrzebnie tłumaczysz się przede mną. Ja przecież nie potępiam cię za to, że nie wytrzymałeś i zacząłeś pić tę brandy.

– Ale ja potępiam siebie za to, że pozwoliłem ci ją dokończyć – zaznaczył skruszonym tonem Majk.

– To już inna rzecz – uśmiechnęła się Iza. – Można w tym znaleźć sporo dobrych stron. Dzięki temu przerwałeś picie, a teraz obiecujesz mi szlaban, to dla mnie ogromny plus tej całej akcji. A z kolei ja pierwszy i ostatni raz w życiu… ostatni, bo więcej takiego świństwa do ust nie wezmę, to już postanowione… miałam okazję przekonać się, jak to jest być pijanym. I mieć kaca! – zaśmiała się, zerkając na niego, czy odwzajemni jej uśmiech. – Gdyby nie wyszło tak, jak wyszło, nigdy pewnie nie miałabym takiego doświadczenia, a w końcu życie to zbieranie różnych doświadczeń, prawda? No, szefie! – dodała wesoło, widząc, że wcale mu nie do śmiechu. – Uśmiechnij się do mnie!

Majk natychmiast uśmiechnął się i mocniej ogarnął ją ramieniem.

– Ty mały łobuziaku – pokręcił głową. – Rozwaliłaś mnie tą akcją w drobny mak. Nie jestem dumny z tego, że przeze mnie poczułaś, jak to jest być nawalonym i mieć kaca. No, ale trudno – westchnął. – Skoro ty bierzesz to żartem, to i ja muszę, nie zostawiasz mi wyboru. W takim razie przechodzę do drugiego punktu naszej poważnej rozmowy. Muszę ci bardzo podziękować.

– Za to, że wypiłam za ciebie brandy? – uśmiechnęła się.

– Za to też – zgodził się. – Ale tylko dlatego, że to był element terapii… udanej terapii. W pół godziny zrobiłaś coś, czego nikt ani nic nie mogło zrobić przez tydzień, chociaż tak wariacko o to walczyłem.

– Czyli? – szepnęła Iza.

– Przywróciłaś mi spokój – wyjaśnił jej Majk. – I za to właśnie bardzo ci dziękuję. Nie wiem, jak to się stało, ale cały ten mój dół… ten ból egzystencjalny, który doprowadzał mnie do szału… ta deprecha, od której nie mogłem uciec, chociaż robiłem, co w mojej mocy, żeby to przewalczyć… wszystko to zniknęło bez śladu. Albo prawie bez śladu… w każdym razie to, jak czuję się dzisiaj, nie ma porównania do tego, co było przedwczoraj.

– Biedaku – wyszeptała współczująco Iza.

Podniosła głowę, a potem również rękę i w spontanicznym geście pogładziła go po policzku. Pod palcami wyczuła szorstkość lekkiego zarostu, co oznaczało, że dzisiaj znowu się nie ogolił, to zaś, nie wiedzieć czemu, jeszcze bardziej przepełniło jej serce współczuciem.

– Już jest dobrze – uśmiechnął się leciutko Majk. – Było cholernie ciężko, ale teraz jest naprawdę dobrze. Najgorzej było w sobotę, zanim przyszłaś. Wtedy, kiedy wysyłałem ci te smsy i czekałem na ciebie do północy, a potem otworzyłem brandy. Czułem, że robię źle, miałem świadomość, że łamię obietnicę, ale nie obchodziło mnie to, jakby opętał mnie jakiś demon. Było mi wszystko jedno, myślałem sobie, że skoro Iza nie przyszła mnie ratować, to mam gdzieś tę całą obietnicę… Tak naprawdę to byłem na ciebie zły.

– No wiem – zmieszała się Iza. – Nie odebrałam na czas tych smsów i…

– Ale to było niesłuszne – przerwał jej Majk. – I głupie jak nieszczęście. Po prostu wiedziałem… czułem… że jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc, a ty nie przychodziłaś, więc powoli zaczął ogarniać mnie szał. Przerobiłem swoje frustracje na pretensje do ciebie… byłem wściekły, że akurat tego dnia, kiedy tak cholernie cię potrzebowałem, zamieniłaś się na zmiany z Kamilą i wymknęłaś mi się. Ten jeden raz, kiedy już nie dawałem rady sam i musiałem wezwać cię na pomoc.

– Musiałam spotkać się z koleżanką z roku – wyjaśniła mu smutno Iza. – Ona też cierpiała z powodu złamanego serca.

– A ty poszłaś jej pomóc? – pokiwał głową Majk. – No jasne… bo kto lepiej pomoże w takich sprawach niż mój mały elfik? Kto lepiej zrozumie człowieka w rozpaczy? Nikt. Tylko ty, Izulka. Chodź, przytul się do mnie.

Iza posłusznie przytuliła policzek do jego piersi. Ogarnął ją znajomy, kojący zapach wody kolońskiej pomieszany z tym drugim, intrygująco przyjemnym… Przed oczami znów mignęła jej scena z małowolskiego motelu… Natychmiast odepchnęła ją siłą woli i z przyjemnością przymknęła oczy. Nie, nie będzie teraz dołować się myślami o Michale! Zbyt dobrze jej było w tym azylu i oazie spokoju, jaką był dom Majka, i zbyt szczęśliwa była z tego, że nie odczuwa już bólu ani żadnych innych fizycznych dolegliwości, żeby niszczyć ten dobry nastrój niepotrzebnym powrotem do źródła swych cierpień.

– Czyli pocieszałaś koleżankę, a potem jeszcze przybiegłaś do mnie – ciągnął cicho Majk. – Tym bardziej ci za to dziękuję. Wystarczyło mi, że przyszłaś… że zobaczyłem cię, jak wchodzisz… i już było inaczej. Masz niezwykłą moc stawiania mnie na nogi, nocny elfie. Nie wiem, jak to robisz, ale tym razem poczułem to jeszcze mocniej niż wcześniej. Wszystko przeszło mi jak ręką odjął, jakby te demony, które mnie męczyły, czmychnęły w cholerę na sam twój widok. Musisz być w środku niesamowicie dobrym człowiekiem – dodał poważnym tonem. – Ja to przeczuwałem od początku, ale teraz już wiem na pewno. Masz w sobie taką prawdziwą, głęboką dobroć bez domieszki, która coraz rzadziej zdarza się w tym głupim, chamskim świecie.

– Przeceniasz mnie – zaprotestowała smutno Iza. – Niestety nie zawsze umiem być dobra. Ale dziękuję ci, że tak pozytywnie o mnie myślisz, to dla mnie ogromny komplement. A teraz powiedz mi, Majk… – dodała, podnosząc na niego badawczy wzrok. – Co tak bardzo zabolało cię tym razem? Wiem, że kontakt z nią to było dla ciebie ogromne przeżycie, to zawsze rozdrapuje ranę w sercu. Ale czy nie chodziło o coś bardziej konkretnego?

– Otóż właśnie nie – pokręcił głową w zamyśleniu. – Było tak jak zawsze, wręcz w pierwszych godzinach po tej imprezie byłem szczęśliwy, że miałem okazję tak długo z nią porozmawiać. Dopiero potem się zaczęło. Od wtorku to już tak na maksa. Nie mogłem spać, myśli tłukły mi się we łbie jak spłoszone nietoperze… i to nawet nie były myśli związane z nią samą, bo te zawsze są jasne i dobre… chodziło o mnie i o moje nędzne życie.

– Rozumiem – szepnęła Iza.

– Wiem, że rozumiesz. Dlatego właśnie mówię o tym tobie, bo nikt inny by tego nie załapał. Tyle razy już walczyłem z tym poczuciem bezsensu i absurdu, tyle razy powtarzałem sobie, że mam po co żyć, że pełnię w świecie swoją skromną rolę i nie jest tak źle… Zazwyczaj udawało mi się nad tym zapanować, zwłaszcza kiedy szedłem w tango i rzucałem się w wir przyjemności.

– To jest twój sposób na terapię, prawda? – zapytała cicho Iza.

– Tak – westchnął. – Jest… a właściwie był. Bo tym razem to mi nie pomogło, a nawet było jeszcze gorzej. Nie mam pojęcia dlaczego.

– Może dlatego, że ta nowa dziewczyna ma na imię Ania? – podsunęła mu ostrożnie Iza. – To może działać na ciebie nawet podświadomie i…

– Nie, Iza, to nie to – przerwał jej stanowczo. – To nie była pierwsza Ania, którą w życiu… zaliczyłem – zawahał się lekko przy ostatnim słowie. – Ależ to ohydnie brzmi… wstyd mi rozmawiać z tobą w taki sposób. Ale kto mnie zrozumie jak nie ty?

– Mów tak, jak myślisz – odparła szybko Iza. – Nie zakładaj przy mnie masek, to nie ma sensu. Ja przecież cię nie potępiam, rozumiem mechanizm, rozumiem twoje pobudki i w ogóle… Co innego, gdybyś kogoś tym krzywdził, uwodził i porzucał ze złamanym sercem. Ale jeśli to jest, jak kiedyś mówiłeś, czysty układ i wymiana czułości, której każdy przecież potrzebuje…

– E tam, czułości! – machnął lekceważąco ręką. – Serio tak to nazwałem? Może i tak… Ale to jest tak naprawdę…

Przerwał mu dzwonek telefonu, który miał w kieszeni spodni. Wyjął go i zerknął na wyświetlacz, na który odruchowo spojrzała również Iza. Była na nim wyświetlona nazwa kontaktu – Ania 3. Trójka przy imieniu, które Majk tak bardzo przecież kochał, zasmuciła Izę głębiej niż to, co przed chwilą jej powiedział.

– O wilku mowa – mruknął pod nosem, odbierając połączenie. – Cześć, Aniu. Co cię do mnie sprowadza?

Cześć, misiaczku! – ucieszył się przytłumiony damski głos w telefonie. – No jak to co? Miałam nadzieję, że się odezwiesz, czekałam cały weekend, a tu nic… Jestem zawiedziona!

– Wybacz, kotku – odparł poważnym tonem. – Miałem urwanie głowy w firmie. I wcale nie mówiłem, że zadzwonię w ten weekend. A nawet nie obiecywałem na sto procent, że w ogóle zadzwonię.

No jak to? – zaśmiała się kobieta. – Chcesz mi powiedzieć, że nie będzie powtóreczki? Żebyś ty wiedział, jak mi się spodobało! Werka miała rację, jesteś genialny!

Iza, która siedziała zbyt blisko, by nie słyszeć każdego słowa, poczuła nagły dyskomfort bycia świadkiem takiej rozmowy. Uznawszy, że zręczniej będzie nie słuchać tego, a raczej skorzystać z okazji i pozbierać naczynia ze stołu, ostrożnie spięła mięśnie i oparła się ręką o oparcie kanapy, by, nie przeszkadzając w rozmowie, odsunąć się i podnieść. Majk jednak nie pozwolił jej na to, siłą przytrzymując ją ramieniem i wzrokiem nakazując jej, by została.

– Posłuchaj, kotku – rzucił do telefonu. – Miło mi i czuję się doceniony, ale teraz nie za bardzo mogę gadać, jestem zajęty. Odezwę się może w przyszłym tygodniu… albo za dwa. Okej? Nic nie obiecuję, bo nie wiem, jak będę stał z czasem, w każdym razie w tym tygodniu na pewno odpada. Umówmy się, że sam zadzwonię, zgoda?

No dobrze – odparła kobieta z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. – Tylko pamiętaj! Jak będziesz miał ochotę na małe co nieco, to nie dzwoń do Wery, tylko najpierw do mnie. Jak dla ciebie, to jestem pod tym numerem o każdej porze dnia i nocy. No… do następnego, sierściuchu! – zmysłowy głos w telefonie urwał się na ostatniej sylabie, gdyż Majk w tym momencie zakończył połączenie.

– Wybacz, elfiku – powiedział cicho, niedbałym gestem odkładając telefon na róg stołu i przesuwając dłonią po czole. – Sama widzisz, jak to wygląda… dno i dwa metry mułu. Ale co ja poradzę na to, że muszę żyć w takim bagnie?

– Nie musiałbyś – zauważyła smutno Iza, która aż wzdrygnęła się na myśl o tym, że można w ten sposób rozmawiać z mężczyzną. – Ale… no rozumiem. Faceci pewnie inaczej to odbierają. To, że ja bym tak nie mogła, to jeszcze nic nie znaczy.

– Bóg mi świadkiem, że wcale nie jest mi z tym dobrze – pokręcił głową. – A przed tobą to już w ogóle wstyd mi jak cholera. Chętnie bym z tym skończył, Iza, przysięgam ci, że gdybym miał motywację do przerwania tego, już dawno bym to zrobił. Ale co mi wtedy zostanie z tego nędznego życia? No co, powiedz mi? Nie nadaję się na mnicha i ascetę, i tak bym upadł prędzej czy później… To dla mnie jedyna przyjemność, wprawdzie relatywna, bo chociaż nadrabiam miną, to po każdej akcji czuję się parszywie… Ale jakbym i tego się pozbawił, to już chyba nic by ze mnie nie zostało…

Jego głos zadrżał przy ostatnich słowach, na co Iza w odruchu współczucia podniosła rękę i pogładziwszy go po policzku, pociągnęła jego głowę ku sobie, by wsparł ją na jej ramieniu, jak kiedyś, w Anabelli.

– Rozumiem – szepnęła uspokajająco, gładząc go po włosach. – Rozumiem, Michasiu… Jesteś mężczyzną stworzonym do tego, żeby żyć z kobietą i założyć rodzinę, gołym okiem widać, że nadawałbyś się do tego idealnie. A los okrutnie cię tego pozbawił, bo dał ci takie samo głupie serce, jakie mam i ja. Wierne do absurdu.

– Tak – odszepnął. – Do absurdu i do wyrzygu.

– Dokładnie – uśmiechnęła się lekko. – Ja też to analizowałam, nawet niedawno, i doszłam do takiego samego wniosku jak ty. Takiego, że gdybym chciała założyć rodzinę, to nie byłoby z tym wielkiego problemu. Mogłabym całkiem szybko znaleźć sensownego faceta, który pokochałby mnie i byłby szczęśliwy, gdybym zdecydowała się z nim związać.

– Co do tego nie ma wątpliwości – przyznał Majk. – Nie wiem, jak tam na uczelni, ale przykładowo ten cały Victor smali do ciebie cholewki, aż dym idzie. To już wygląda na uzależnienie. Isabelle! – wydeklamował wzniośle z francuskim akcentem, podnosząc na chwilę głowę i przewracając komicznie oczami. – Ach, Isabelle! Wszyscy już nabijają się z niego po kątach… a ja, wiedząc, co masz w sercu, twierdzę, że to wcale nie jest śmieszne.

– Ani trochę – westchnęła Iza. – Ale ja z Victorem mam jasny układ. On wie, że niczego nie może się spodziewać z mojej strony, a ja nie chcę zrywać z nim kontaktu, bo lubię go i uwielbiam rozmawiać z nim po francusku. Ale nie o tym chciałam mówić, Majk…

– Wiem o czym – pokiwał głową, znów kładąc ją na jej ramieniu i z błogością przymykając oczy, kiedy na powrót wsunęła dłoń w jego włosy. – Przecież ja też cały czas mówię o tym samym. Victor czy nie Victor, mniejsza o to. Mogłabyś mieć co drugiego faceta… i mówię ci to jako reprezentatywny egzemplarz tego podłego podgatunku homo sapiens.

– Co drugiego to nie, nie przesadzaj – sprostowała z przekąsem Iza. – Może co dwudziestego albo nawet co trzydziestego, bo nie jestem zbyt ładna, ale nawet to wystarczyłoby, żeby…

– Nie jesteś zbyt ładna? – przerwał jej Majk, podnosząc gwałtownie głowę i wyprostowując się, by popatrzeć jej w oczy. – A co to znowu za fałszywa skromność? Ty nawet nie wiesz, jaką piękną kobietą jesteś, Iza! Nie rób takiej miny, ja wcale nie przesadzam. Nie masz o tym pojęcia, bo nie widzisz siebie z boku. Oglądałaś zdjęcia Hani, prawda?

– Oglądałam – skinęła głową. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Ona z rysów nie była bardzo ładna, ale Szczepcio kochał jej duszę, bo miała coś takiego w oczach i w uśmiechu…

– Otóż to – podjął z zadowoleniem Majk. – I ty właśnie masz to samo. Taki wewnętrzny urok, kobiecość… czy ja wiem, jak to nazwać? Trochę tak, jakbyś była takim małym, lokalnym słoneczkiem, które świeci samo z siebie. Albo księżycem – dodał ciszej, a jego oczy rozbłysły na chwilę dziwnym światłem. – Księżycową rusałką, nocnym elfem… A do tego masz bajeczne oczy, ten frajer Kacper ma tu pełną rację, bo w takich oczach jak twoje można utonąć bez ratunku. Mówię ci to szczerze i po przyjacielsku, Iza. Jesteś cholernie atrakcyjną kobietą i nie dziwię się ani Victorowi, ani żadnemu innemu facetowi, który kiedykolwiek do ciebie uderzał albo będzie to robił w przyszłości.

– Ojej, dziękuję ci – wyszeptała zawstydzona Iza. – Chyba jeszcze nikt nigdy nie powiedział mi naraz tylu komplementów. Zwłaszcza że w twoich ustach one mają podwójną wartość, bo są bezinteresowne. Tylko co z tego, Majk? – westchnęła. – Właśnie do tego zmierzałam. Mogłabym związać się z kimś bez problemu… a jednak nie mogę. Tak samo jak ty. Obiektywnie to jest głupie i wygląda na bzdurne rozczulanie się nad sobą, więc nikt nas w tym względzie nie zrozumie. Dlatego ja też na zewnątrz staram się trzymać i pokazywać wszystkim uśmiechniętą facjatę, a w środku walczę tylko o spokój, tak jak mi poradziłeś. Chociaż nie zawsze to mi się udaje, bo kiedy ostatnio dowiedziałam się, że on i ta Sylwia… no, ale mniejsza o to – machnęła ręką. – I tak na jedno wychodzi.

– Co on i ta Sylwia? – podchwycił żywo Majk. – Chcesz powiedzieć, że tam się skroiło coś poważniejszego?

– Chyba tak – pokiwała smutno głową. – Jeśli plotki, które przekazała mi siostra, są prawdziwe, to w Sylwestra mają odbyć się ich zaręczyny. Takie huczne, z imprezą na pół wioski… w hotelu, który budują sto metrów od naszego domu.

– Kapuję – szepnął współczująco Majk, mocniej przytulając ją do siebie. – Mój ty biedny elfiku… to wszystko dopiero przed tobą…

– Bogu dzięki, że wtedy nie będę musiała tam być – ciągnęła Iza, zagryzając wargi. – Nie zostanę na Sylwestra w Korytkowie. Nigdy, za nic w świecie! Albo wrócę do Lublina, albo… pojadę do Bressoux – dodała szeptem.

– Słyszałem o tym zaproszeniu – przyznał ostrożnie Majk. – Cóż… zrobisz tak, jak będziesz chciała. Ja zresztą, jeśli mogę ci cokolwiek doradzić, też byłbym za tym, żebyś nie musiała na to patrzeć. To i tak wystarczająco będzie cię bolało samo w sobie.

– Tak, wiem – odparła ze smutnym uśmiechem. – Już teraz boli, chociaż staram się z tym walczyć. Ale co zrobić? To musiało się w końcu stać, a ja przecież nie mogę zapominać, że dla niego jestem nikim takim – podkreśliła znacząco to sformułowanie. – Nikim takim… I głupi paradoks polega na tym, że dla kogoś innego mogłabym być wszystkim… gdybym tylko umiała… Ech! – prychnęła drwiąco i znów machnęła ręką. – Nie ma sensu o tym gadać. Żałosne i tyle.

Zamilkli oboje. Iza znów podniosła dłoń i wsunęła ją we włosy Majka, przesiewając je powolutku przez palce. Choć z uniesioną ciągle ręką było jej dość niewygodnie, gest ten sprawiał jej przyjemność, po pierwsze ze względu na miękką fakturę jego włosów, która od początku przyciągała ją i fascynowała, a po drugie ze względu na to, że wiedziała, jak bardzo on sam lubił tę pieszczotę.

Siedzieli na kanapie przytuleni, zamyśleni, lecz całkowicie spokojni. Iza sama się temu dziwiła, ale taka była prawda. W ciągu kilku minut smutek opuścił ją niepostrzeżenie, a jej duszę znów ogarnął spokój, który pozwolił jej odzyskać dobry humor. Wizja zbliżających się zaręczyn Michała i Sylwii była, owszem, nadal bolesna, ale w tym momencie ten ból był jakiś taki… odległy. Jakby jej nie dotyczył, jakby patrzyła na to wszystko przez grubą, matową szybę.

– Niewygodnie ci tak, Izulka – zauważył Majk, kiedy po raz kolejny poprawiła sobie ułożenie ręki. – A mnie jest tak dobrze, kiedy głaskasz mnie po włosach, że mógłbym siedzieć tu z tobą godzinami.

Iza uśmiechnęła się, cofnęła rękę i wyprostowała się tak, że musiał podnieść głowę.

– Połóż się tutaj – nakazała mu, wskazując na swoje kolana.

– Jak to? – spojrzał na nią zdziwiony. – Przecież na twoich kolanach nie wolno. Pamiętam… rezerwacja sentymentalna dla Miśka.

– Dzisiaj zrobię wyjątek – odparła spokojnie. – Potraktujemy to jako element terapii.

– Okej – zgodził się natychmiast. – Skoro tak, to co innego.

Położył głowę na jej kolanach, układając się na wznak i wyciągając nogi na kanapie tak, że cały znalazł się w pozycji leżącej. Iza z uśmiechem odgarnęła mu włosy z czoła, znów gładząc je i przesiewając przez palce.

– Tak dobrze, szefie? – zagadnęła wesołym półgłosem.

– Cudownie – szepnął, przymykając oczy, a jego twarz rzeczywiście oblekła się wyrazem błogości. – Jak ja cię za to lubię, elfiku… Już nieraz mówiłem ci, że jesteś jedyną osobą na świecie, z którą mogę sobie pozwolić na takie rzeczy. Mówiłaś o czułości… no wiesz, z tymi dziewczynami, które od czasu do czasu obracam dla rozrywki… akurat jedna właśnie zadzwoniła i nie dokończyłem tematu. Dokończę teraz… Widzisz, Iza, ta czułość z nimi jest bardzo powierzchowna, one są takie gruboskórne i zmanierowane… Raz byłem w makabrycznym dołku i zwierzyłem się takiej jednej… popłakałem się jak szczeniak, opowiedziałem jej trochę mojej historii, poprosiłem, żeby mnie poprzytulała… To w pierwszej chwili przyniosło mi trochę ulgi, nie powiem. Ale już na drugi dzień gorzko tego pożałowałem.

– Dlaczego? – wyszeptała ze ściśniętym sercem Iza.

– Dlatego, że to ją za bardzo rozochociło – uśmiechnął się smutno, nie otwierając oczu. – Uznała, że ma mnie w garści, bo zwierzyłem jej się z takich intymnych rzeczy, przytulałem się do niej, prosiłem o czułości… Po tygodniu już prawie się do mnie wprowadzała! – prychnął kpiąco. – Ale nie ma takiej opcji. W tym domu nie będzie kobiety, dawno to sobie przysiągłem. Jedna noc, proszę bardzo, ale żadnych walizek, szczoteczek do zębów i ciuchów w szafie… nigdy.

Zamilkł na kilkanaście sekund, przechylając głowę na jej kolanach tak, że częściowo zatopił twarz w falbankach jej seledynowej babcinej koszuli.

– Co ja się namęczyłem, żeby to odkręcić! – podjął z westchnieniem. – Ile to mi nerwów zżarło… Od tamtej pory już nie robię takich głupot, trzymam przy nich gębę na kłódkę i skupiam się na… zabawie – skrzywił się lekko. – Tylko tobie mogę zwierzyć się bez obaw, porozmawiać jak z człowiekiem, przytulić się… Tylko ty dajesz mi taki komfort i spokój, Izulka. I powiem ci jeszcze coś. Szkoda mi cię cholernie z tym twoim Miśkiem. Wiem, co czujesz, wiem, jak to przeżywasz, widziałem wtedy aż za dobrze… nie życzyłbym takich uczuć najgorszemu wrogowi. A z drugiej strony, skoro tak już musiało być, to przynajmniej taki z tego plus, że na siebie wpadliśmy. Bo ta nasza terapia, z której na początku tak się nabijałem, to jest najlepsze, co mogło mi się przytrafić. I tobie chyba też… prawda, elfiku?

– O tak – pokiwała skwapliwie głową Iza, nie przestając gładzić go po włosach. – Dzięki temu dzisiaj jestem w zupełnie innym miejscu, niż byłam w lipcu. Gdyby nie nasza terapia, to nie wiem, jak bym przeżyła tę obecną rewelację o zaręczynach. A tak… jakoś daję radę. Nie mogę powiedzieć, że pogodziłam się z tym, bo nigdy się nie pogodzę, i pewnie jeszcze niejeden kryzys przede mną, ale dzięki temu, co mi wtedy powiedziałeś, mogę z tym względnie normalnie żyć. A wiesz, co dzisiaj sobie pomyślałam? – dodała weselszym tonem.

– Mmm? – mruknął Majk.

– Że jesteś dla mnie jak brat… jak starszy brat.

Natychmiast otworzył oczy, a twarz ścięła mu się i spoważniała.

– No co? – zdziwiła się Iza. – Naprawdę tak pomyślałam… Czemu masz taką minę?

– Czemu? – uśmiechnął się drwiąco. – Bo już kiedyś słyszałem ten tekst… o bracie.

– Ups – szepnęła zmieszana, domyślając się natychmiast, o co mu chodziło. – Wybacz. Nie pomyślałam o tym… Ona tak na ciebie mówiła?

– Aha – westchnął, znów przymykając oczy. – Często mówiła, że ma dwóch starszych braci. Pabla i mnie. Czekałem na dzień, kiedy zmieni mi ten status… i nie doczekałem się.

– Przepraszam, Majk.

– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się lekko. – Rozgrzeszam cię, elfiku. A za pokutę będziesz mnie tak głaskać po włosach jeszcze przez najbliższe pół godziny!

Iza roześmiała się.

– Nie ma sprawy! – zgodziła się wesoło. – To żadna pokuta, masz takie fajne włosy… Mogę głaskać cię dzisiaj, ile tylko chcesz, za taką super jajecznicę jestem twoją dłużniczką!

– Gdybyś została u mnie do jutra, rano zrobiłbym ci drugą taką samą – zapewnił ją, otwierając jedno oko i zerkając nim na nią znacząco.

– Nie kuś! – zaśmiała się. – Nie ma mowy, nie tym razem, Majk. Muszę wracać dzisiaj.

– Okej – westchnął, zamykając z powrotem oko i poprawiając sobie głowę na jej kolanach. – W takim razie muszę korzystać teraz, póki tu jesteś. Gdyby nie ten bałwan Rogalski, miałbym jeszcze więcej czasu. Tak mi dobrze, elfiku… – dodał ciszej. – Godzinami mógłbym tak leżeć na twoich kolanach z gębą w falbankach babci… I spać mi się chce. Od tygodnia nie mogłem nadrobić snu, budziłem się co chwila, serce mi waliło… a teraz tak mi fajnie, że odjechałbym w krainę snów jak mały Edi…

Serce Izy zalała fala współczucia na myśl o tym, co przeżywał przez miniony tydzień. Tak dobrze znała każdy niuans tych potwornych, nieprzespanych nocy!

– No to śpij – odparła, sięgając na stojący obok kanapy fotel i zwlekając z niego leżącą na wierzchu lekką kołdrę. – Przykryję cię i możesz trochę pospać. Obudzę cię o dwunastej, żebyś zdążył do Rogalskiego.

Okryła go kołdrą, którą sam z zadowoleniem ułożył na sobie, owijając się w nią jak w kokon i moszcząc się do snu na jej kolanach.

– To jest genialny pomysł, elfiku – szepnął z błogością. – Byle tobie nie było zimno i niewygodnie.

– Jest mi cieplutko i bardzo wygodnie – zapewniła go Iza. – A ty, biedaku, rzeczywiście powinieneś odrobinę kimnąć, cała dniówka przed tobą aż do trzeciej w nocy… Poczekaj, wyciszę jeszcze twój telefon – przypomniała sobie, sięgając po jego aparat leżący na rogu stołu. – Niech sobie dzwoni kto chce, ale na wyciszonym.

– Tylko nie kasuj mi twojego zdjęcia – zaniepokoił się Majk, otwierając oczy.

– Ciii, leż i śpij – uśmiechnęła się Iza, zamykając mu oczy delikatnym ruchem opuszków palców. – Śpij, Michasiu… Niczego ci nie wykasuję, no co ty? Nie mam zwyczaju grzebać komuś w telefonie. Wyciszę tylko dzwonek.

– Okej – szepnął, a jego twarz znów przybrała błogi wyraz.

Iza wyciszyła do zera dzwonek w telefonie i położyła go w zasięgu ręki, żeby mieć go pod kontrolą wzrokową, gdyby ktoś dzwonił, po czym poprawiła troskliwie kołdrę, otulając nią Majka aż pod brodę, i delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła.

– Śpij, Michasiu – powtórzyła łagodnym szeptem, niczym matka usypiająca swoje małe dziecko. – Śpij i niczym się nie martw…

Zapadła cisza, w trakcie której słychać było tylko cichy szum wody w rurach od kaloryferów i odległe okrzyki dzieci za oknem, gdzie najwidoczniej musiał mieścić się jakiś plac zabaw albo przedszkole. Iza ostrożnym, delikatnym gestem gładziła włosy Majka, który już po kilku minutach rzeczywiście zapadł w sen, gdyż jego oddech stał się równy i głęboki, mięśnie rozluźniły mu się, a jego głowa zaczęła mocniej ciążyć na jej kolanach. Jakże przyjemny był ten ciężar… Czy to znów przez skojarzenie z Michałem i tamtą niezapomnianą sceną na korytkowskiej łące? Dziewczyna przymknęła oczy z dłonią wplecioną w miękką czuprynę, która pod jej palcami, przed oczami jej duszy, powoli zamieniła się w tamtą cudowną burzę blond włosów…

Znów słyszy brzęczenie owadów, na włosach czuje ciepło intensywnego, letniego słońca… Słodki ciężar na jej kolanach jest epicentrum wszechświata, mistycznym skarbem, a ona jego strażniczką. Musi dbać o to, by nikt jej go nie odebrał… Lecz jak? Jest tylko jeden sposób, by został przy niej na zawsze – musi być z nią bezgranicznie szczęśliwy. Tak szczęśliwy, jak jeszcze nigdy nie był z nikim innym… wtedy sam będzie chciał zostać i nigdy nie przyjdzie mu do głowy od niej odejść. Aby dać mu to szczęście, musi pokazać mu, jak bardzo go kocha, bo miłość, którą od dawna hoduje w swym sercu, jest jej największym i najpiękniejszym darem, jedynym, jaki może mu ofiarować. A zatem musi przekazać mu tę miłość bez słów… przez dotyk palców w jego włosach… zakodować ją w ruchu dłoni, w niemej pieszczocie, w którą włoży całą swą duszę… Duszę, która przeniknie go na wskroś i złączy się w jedno z jego duszą, a wtedy nie trzeba już będzie słów, wtedy wszystko stanie się proste i jasne, bo będą tacy sami. Tacy sami… tacy sami… jak dwie połówki jednego orzecha, idealnie do siebie pasujące, bo stworzone, by dojrzewać i przemijać razem. Tacy sami, w jedności serc i dusz…

Iza schyla się nad nim z przymkniętymi oczami, czuje ciepło jego oddechu… Oddycha równo, spokojnie… czy to znaczy, że jest mu dobrze, że jest szczęśliwy? Niech zatem jego dusza poczuje to wszystko, co ona może i chce mu dać… niech zrozumie, że to ona jest mu przeznaczona! Nie żadna Sylwia, nie żadna inna, tylko ona, Iza. Tylko ona, bo nikt inny nie umiałby go kochać tak mocno! Niech poczuje to i niech odwzajemni jej tę czułość, tę miłość, która rozrywa jej serce… Niech napełni się nią i zanurzy w niej cały, niech odczyta w niej swoje przeznaczenie! Niech szóstym zmysłem pojmie to milczące zaklęcie jej palców… Tak cudownie jest dotykać jego włosów! Jaką rozkosz sprawia jej ich zapach! W tym zapachu jest nuta, która koi jej nerwy i zapewnia jej głęboki, błogi spokój… nuta, która daje jej poczucie bezpieczeństwa… Nuta eau de Cologne.

Zaraz, zaraz, coś tu nie pasuje… Michał i woda kolońska? Przecież on nigdy jej nie używał! Ale może właśnie zaczął? Zaczął, bo wie, jak bardzo ona, Iza, uwielbia ten zapach? Ach, to teraz nieważne, nieważne!… Ten zapach łączy się z tym drugim, z zapachem jego ciała… przyjemnie drażni jej zmysły… przenosi ją do małowolskiego motelu… Nie, stop, to niemożliwe! Wszak nadal są na łące w Korytkowie, scena z motelu jeszcze się nie wydarzyła! Iza jest przecież westalką, strażniczką ognia i mistycznego skarbu… Jest czysta jak łza, należy do niego sercem i duszą, lecz jeszcze nie ciałem. Na to przyjdzie właściwy czas, nie wolno niczego przyśpieszać, nie wolno zaburzać naturalnych etapów ich drogi ku szczęściu i jedności!

A może scena z motelu nigdy się nie wydarzyła? Może to był tylko wybryk jej wyobraźni? Tak… tamtego nie było… nie zrobiłaby tego przecież, to byłoby za wcześnie!… Nic się nie wydarzyło. Nadal jest czysta i niewinna jak dziecko. Czeka na niego i będzie czekać, aż nadejdzie chwila, kiedy w jego dotyku i pocałunkach poczuje tak samo mocną i stabilną miłość, jaką ona daje mu ze swojej strony. Poczuje ją… nie zwykłą namiętność, nie pożar zmysłów, ale miłość płynącą z serca i duszy, zaklętą w dotyk… i w oddech… i w szept… Wtedy dopiero odda mu się cała, bez strachu, bez niepewności jutra, z ufnością bez granic, tak jak zawsze marzyła.

O tak… ten cudowny zapach jego włosów i jego ciała jest obietnicą burzy zmysłów, która dopiero nadejdzie. Lecz ona już teraz odgaduje jej moc, już teraz, kiedy go czuje, drży całym ciałem, a krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach… W jego oddechu jest żar, który rozpala ją od środka, a ten dyskretny, prawie nieuchwytny zapach, zapach, który być może wyczuwa i rozpoznaje tylko ona, sprawia, że kręci jej się w głowie. Jakie to przyjemne… Gdyby mogła już nadejść ta upragniona chwila, kiedy zatonie w jego ramionach i w dotyku jego ust poczuje to samo, co sama nosi w sobie od tak dawna! To samo… bo są tacy sami… jedna dusza w dwojgu ciał, dwoje w jednym, na zawsze!

– Mama! On mnie bije!

Odległy, przygłuszony krzyk dziecka dobiegający zza okna, z jakiegoś gwarnego placu zabaw, wyrwał Izę z transu. Podniosła głowę i otworzyła oczy.

„Śpij, Michasiu” – powtórzyła bezwiednie w myśli ostatnie słowa sprzed swojej wizji obejrzanej w teatrze wyobraźni. – „I niczym się nie martw…”

Majk spał na jej kolanach jak zabity, z policzkiem wtulonym w falbanki jej seledynowej koszuli nocnej, z burzą włosów opadającą mu na czoło i twarzą ogarniętą błogim spokojem. Jego rysy, rozluźnione teraz i pozbawione wszelkich grymasów, skojarzyły jej się z czystym obliczem jednego z aniołów, którego w dzieciństwie oglądała na malowidłach zdobiących ściany kościoła w Małowoli. Był to kościół, do którego czasami zabierał całą rodzinę ojciec, a choć od jego śmierci Iza nie była tam już ani razu, teraz wyraźnie przypomniał jej się ów fragment fresku, w który zawsze wpatrywała się jako kilkuletnia dziewczynka – anioł z kędzierzawą burzą blond loków, spuszczonymi oczami i łagodną, jasną twarzą wolną od wszelkiego zła i brudu tego świata. W uśpionych rysach Majka wyczuwała teraz tę samą łagodność i czystość… tak jakby i on we śnie wracał do swej postaci sprzed lat, kiedy jeszcze żył nadzieją i wierzył, że jego wierność tej jedynej, której na zawsze oddał swe serce, zawiedzie go do bram upragnionego szczęścia.

„Z ciebie jest taki sam dobry chłopak, szefie, jak z naszego Robcia” – myślała, wpatrując się ze wzruszeniem w jego głęboko uśpioną twarz. – „On też latami czekał na swoją Melę… z tą tylko różnicą, że on się doczekał. Biedaku… Aż się nie chce wierzyć, że taki ktoś jak ty musi zostać sam. A ilu jeszcze jest na świecie takich ludzi? Takich biednych idiotów jak ty czy ja? Tak bym chciała zobaczyć jeszcze kiedyś szczęście w twoich oczach…”

Poruszona tą ostatnią myślą, wpatrzyła się w zamknięte powieki Majka i gdzieś w głębinach jej podświadomości przemknął niewyraźny, ulotny obraz… obraz jego twarzy na tle białej poduszki, twarzy najpierw uśpionej jak teraz, lecz za chwilę budzącej się ze snu… wizja jego otwierających się oczu, w których od pierwszego uchylenia powiek lśni nieziemskie światło szczęścia…

Leżący na stole telefon Majka rozświetlił się nagle z racji przychodzącego połączenia. Iza ostrożnie sięgnęła po aparat i zerknęła na wyświetlacz. Pojawiło się na nim nazwisko, na widok którego aż się wzdrygnęła – Krawczyk.

„Nic z tego, psycholu” – pomyślała stanowczo. – „Zadzwonisz sobie później, szef teraz śpi i nie będzie z tobą gadał!”

Poczekała, aż telefon przestanie bezgłośnie dzwonić, i już miała go odłożyć, kiedy jej uwagę przykuła wyświetlona na pulpicie godzina. Była dwunasta czternaście.

„Niemożliwe!” – pomyślała zdumiona. – „Tak długo tu siedzimy? Od śniadania minęły już prawie trzy godziny? Nie do wiary! Ja też spałam czy co? Albo byłam w jakimś transie…”

Dopiero teraz, kiedy uświadomiła sobie, jak jest późno, dotarło do niej, że w istocie musiała bardzo długo siedzieć w jednej pozycji, gdyż nogi zdrętwiały jej już lekko pod ciężarem bezwładnie spoczywającej na jej kolanach głowy Majka, a plecy pobolewały ją od utrzymywania ciała w nie do końca naturalnym pochyleniu. Kołdra, którą tak szczelnie go okryła, w międzyczasie częściowo spadła na podłogę, odkrywając mu ramię i pierś rysującą się kształtnie pod jasnoniebieskim t-shirtem. Kiedy zrzucił z siebie tę kołdrę? Jak to się stało, że ona tego nie zauważyła? Tak… najwyraźniej musiała przesiedzieć bez ruchu ponad dwie godziny! Było już po dwunastej! A on spał i spał, tymczasem o trzynastej był umówiony u Rogalskiego!

Pochyliła się nad śpiącym i delikatnie odgarnęła mu włosy z czoła. Nie zareagował, lecz nadal spał, oddychając miarowo, z tak błogą miną, że dziewczyna poczuła szczery żal na myśl o tym, że musi go obudzić. Nie miała jednak innego wyjścia… Przesunęła dłonią po jego szorstkim policzku, najpierw ostrożnie, potem mocniej i bardziej stanowczo.

– Szefie – szepnęła, nachylając się nad nim. – Majk… Michasiu. Trzeba już wstawać.

Majk poruszył się, westchnął i zamruczał coś pod nosem, po czym mocniej przechylił głowę w jej stronę i wtulił twarz w falbanki jej koszuli nocnej.

– Majk – powtórzyła nalegającym szeptem. – Majk…

– Litości, kochanie – wymamrotał gdzieś spod falbanek Majk. – Jeszcze tylko pięć minut…

Iza parsknęła śmiechem, mierzwiąc mu ręką włosy na głowie.

– Wstawaj! – rozkazała mu wesoło. – Za czterdzieści minut masz być u Rogalskiego. A do tego jeszcze Krawczyk dzwonił.

– Czego chciał ten frajer? – mruknął niechętnie Majk, odwracając głowę i uchylając powieki.

Na widok pochylonej nad nim Izy jego oczy rozpromieniły się jak podświetlone blaskiem wschodzącego słońca.

– Nie wiem – odparła swobodnie, uśmiechając się do tych oczu. – Nie odebrałam, żeby cię nie budzić. Sam do niego oddzwoń.

– Niedobry elfiku – pokręcił głową, po czym nagle obrócił się na bok, pociągnął ją ku sobie i ogarnął ramionami w talii, znów wtulając twarz w falbanki na jej brzuchu. – Co mnie obchodzi ten osioł? Nie będę nigdzie dzwonił! Będę spał!

Iza roześmiała się, próbując się uwolnić.

– Majk, nie wygłupiaj się! Nie zdążysz na spotkanie. Poza tym ja też muszę już wstać – dodała poważniej. – Cała zdrętwiałam i plecy mnie bolą, dwie i pół godziny spałeś mi na kolanach!

Majk natychmiast poderwał się z zaniepokojoną miną i usiadł na kanapie, przecierając zaspane oczy. Twarz z jednej strony miał lekko pogniecioną, gdyż na policzku odbiły mu się falbanki jej nocnej koszuli. Iza parsknęła śmiechem.

– Cholera, nie pomyślałem o tym – powiedział zmieszany. – Wybacz, elfiku, odjechałem jak dzieciak, a ty siedziałaś przecież bez ruchu przez tyle czasu… A niech to szlag! – mruknął, zerkając na godzinę w telefonie i na pulpit z informacją o nieodebranym połączeniu od Krawczyka. – Poczekaj, oddzwonię do frajera.

Zainicjował połączenie i przyłożył aparat do ucha, jednocześnie sięgając po dłoń Izy i podnosząc ją do ust. Cofnęła ją z uśmiechem, po czym drugą ręką przejechała po jego epicko rozczochranych włosach i podniosła się, by pozbierać ze stołu naczynia po śniadaniu.

– Dzień dobry, Michał Błaszczak – rzucił do telefonu Majk. – Zdaje się, że pan do mnie dzwonił, panie Sebastianie… Czym mogę panu służyć?

***

– Aha, Iza, jeszcze jedna rzecz – przypomniał sobie Majk, dokańczając ziemniaki z bigosem, które przywiózł z Anabelli po spotkaniu z Rogalskim i które odgrzali sobie z Izą na obiad. – Znowu wypadło mi ze łba. Miałem pogadać z tobą o Szczepku.

– A właśnie, Szczepcio! – podchwyciła żywo Iza. – Co tam u niego? Zjadł coś wczoraj?

– Zjadł wszystko, co mu zawiozłem – zapewnił ją Majk. – W ogóle teraz jest w całkiem niezłej formie, nie ma porównania do tego, co było w lecie. Leciał nam przecież przez ręce, musiałem zakładać mu gacie i nosić go do wanny czy do łóżka. A teraz całkiem dziarski z niego dziadek.

– Fakt – zgodziła się Iza, dolewając mu do szklanki soku jabłkowego. – Ale przytyć, to nie przytył, ani o kilogram. Mam wrażenie, że nawet jeszcze bardziej schudł. I chyba wzrok mu siada, jak myślisz? Tak jakby coraz słabiej widział… Nawet zdjęć nie chce już oglądać, nie mówiąc o telewizji.

– Co zrobić, starość nie radość – rozłożył ręce Majk, sięgając po sok i upijając porządnego łyka. – Ale jeszcze nie jest z nim najgorzej. Wczoraj kazał mi się zaprowadzić do kościoła, wiesz?

– Serio? – zdumiała się Iza. – I zrobiłeś to? Przecież to dla niego ogromny wysiłek!

– Zrobiłem – skinął głową. – Zaprowadziłem go do tego najbliższego, tego, co tam ma pod nosem… sama kiedyś poszłaś tam się modlić, pamiętasz?

– Tak, do Świętego Pawła – odparła Iza, patrząc na niego z niepokojem. – Niby dwa kroki, ale to i tak dla niego forsowne wyjście… Zostawiłeś go tam samego?

– No co ty? – Majk spojrzał na nią niemal z oburzeniem. – On już nie jest samodzielny, jak miałem go zostawić? Posiedziałem z nim na mszy, zaprowadziłem go do komunii, bo bardzo chciał… no a potem wróciliśmy na chatę. Przez to w firmie byłem dopiero przed dwudziestą, Antek już mało jajka nie zniósł, bo mieli jakiś problem i czekali na mnie. Patałachy! – prychnął. – Widzisz, jak to wygląda, kiedy nie ma Basi albo ciebie. Muszę być ja, bo inaczej wszystko bierze w łeb, nie ma kto podejmować najgłupszych decyzji.

– Antek czasami podejmuje – zauważyła Iza, ogarnięta ulgą, że wyjście z domu pana Szczepana zakończyło się szczęśliwie.

– No dobra, powiedzmy – przyznał Majk. – Ale boi się o każdą pierdołę, wydzwania, o wszystko pyta… Sam wczoraj mi powiedział, że woli, jak ty jesteś, bo wtedy jest najbezpieczniej dla wszystkich.

– Bez przesady – uśmiechnęła się Iza. – Ja przecież nie jestem nieomylna.

– To nieważne – odwzajemnił jej uśmiech, sięgając po serwetkę, by wytrzeć sobie usta po jedzeniu. – Nawet jak pomylisz się w jakiejś decyzji, wszyscy wiedzą, że na ciebie szef i tak się nie pogniewa. I mają rację – mrugnął do niej wesoło. – Iza decyduje, a wszyscy są kryci, nie? Cwana zgraja, jak by na to nie spojrzeć.

Iza parsknęła śmiechem, dopiła swój sok i podniosła się, by pozbierać naczynia. Majk zerwał się również i oboje zabrali się za sprzątanie stołu po zakończonym obiedzie.

– Ale nie dokończyłem ci jeszcze o Szczepku – podjął, kiedy odnieśli naczynia do kuchni.

– No, co jeszcze? – zaciekawiła się Iza, wkładając do zlewu szklanki po soku i sięgając po płyn do naczyń, aby je pozmywać.

– Prosił, żebym zawiózł go na cmentarz przed Wszystkimi Świętymi – wyjaśnił jej Majk. – Chce odwiedzić grób Hani… Zostaw, Iza, co ty wyprawiasz? – przerwał sobie, wyjmując jej z rąk płyn do naczyń i stanowczym gestem odstawiając go na bok. – Załadujemy to wszystko do zmywarki, od śniadania nazbierało się tych gratów już wystarczająco.

– Aha, okej – zgodziła się. – Nie wiedziałam, że masz zmywarkę.

– A co to za kuchnia bez zmywarki? – wzruszył ramionami, otwierając drzwi umieszczonej pod blatem zmywarki i wkładając tam brudne talerze. – W dzisiejszych czasach to podstawowe wyposażenie przeciętnego gospodarstwa. Podaj mi te szklanki, wpakujemy to hurtowo… dzięki. No więc wracając do Szczepka – podjął. – Chce odwiedzić swoją Hanię, już ponad pół roku tam nie był. Wcześniej brał taryfę i jechał do niej co jakiś czas, ale teraz musi mieć asystę, bo w każdej chwili grozi mu zasłabnięcie.

– No jasne – przyznała Iza, podając mu kolejne naczynia, które on umieszczał we wnętrzu zmywarki. – Nie ma mowy, żeby sam włóczył się po cmentarzu. A gdzie ona leży?

– Na Unickiej. To tutaj obok, niedaleko mnie. Pojadę z nim przed samymi świętami, już umówiliśmy się na przedostatniego października. Chcesz jechać z nami?

– Bardzo chętnie! – ucieszyła się Iza. – Dopiero trzydziestego pierwszego wybieram się do domu, więc pewnie, że z wami pojadę! Jeszcze nigdy nie widziałam grobu Hani. Kiedyś Szczepcio obiecywał, że mnie tam zabierze, ale zaraz potem mu się pogorszyło i już nie mogło być o tym mowy. Ojej… jak się cieszę!

– Pojedziemy samochodem – doprecyzował Majk, uśmiechając się z rozbawieniem na widok jej radosnej miny. – Kupimy jakieś znicze, ogarniemy jej ten grób…

– I kwiaty! – dodała stanowczo Iza. – Musi być dużo kwiatów i dużo światełek. Ja zawsze jak chodzę na cmentarz do mamy i taty, to przykrywam cały grób kwiatami. Zastanowię się, jak to zakomponować, ale myślę, że do Hani najbardziej pasowałyby białe chryzantemy z drobnymi płatkami. Pod cmentarzem zawsze są stoiska, wybierzemy dla niej coś na miejscu.

– Tak jest, pani kierownik – uśmiechnął się Majk, zamykając przygotowaną zmywarkę i ustawiając program. – No dobra, odpalamy tę rakietę… okej. Czyli na grób Hani jesteśmy umówieni. A teraz musimy wykombinować coś z twoimi ciuchami – dodał, ruchem głowy wskazując jej wyjście z kuchni. – Patrzyłaś, czy te spodnie chociaż trochę ci podeschły? Dałem je na kaloryfer.

– Tak, widziałam. Podeschły, ale tylko z jednej strony – odparła rzeczowo Iza. – Koszulka już jest prawie sucha, ale dżinsy będą jeszcze potrzebować ze trzech godzin. A my już za chwilę musimy jechać, obiecałeś Krawczykowi spotkanie o szesnastej trzydzieści. Chyba naprawdę pojadę w tej kreacji! – zaśmiała się, wskazując na swoją seledynową koszulę nocną, w której nadal chodziła z braku innych ubrań. – Założę na to kurtkę, podwieziesz mnie pod samą bramę i jakoś przemknę do domu, a potem upiorę to i jutro ci oddam.

– Poczekaj, zaraz coś wymyślimy – pokręcił głową Majk, mierząc rozbawionym wzrokiem jej strój. – Nie mogę pozwolić, żeby Kacper zobaczył, że wracasz ode mnie w koszuli nocnej! – zażartował. – Twoja reputacja poszłaby w drzazgi… nie mówiąc już o mojej!

Roześmiali się oboje. Majk zaprowadził ją z powrotem do salonu i otworzył stojącą w kącie szafę.

– Tutaj trzymam rzadziej używane rzeczy – wyjaśnił jej, zamaszystym ruchem ręki zgarniając całą zawartość jednej z półek. – A to jest półka z ciuchami mojej babci. Zaraz zobaczymy, co by tu jeszcze można znaleźć dla naszego elfika.

Wśród ubrań, które wyjął z półki i rozłożył na oparciu fotela, był jedwabny szlafrok, dwie halki, intensywnie fioletowa sukienka w drobne złote kwiatki i trochę bielizny. Majk całą swą uwagę skupił na sukience, którą rozpostarł i obejrzał ze wszystkich stron, z trudem tłumiąc śmiech, gdyż zarówno jej kolorystyka, jak i krój były nie tylko staromodne, ale i tandetne niczym strój karnawałowy kupiony na jarmarku.

– Nie chcę nic mówić, elfiku… – zagadnął powoli, zerkając na Izę.

Podniosła na niego oczy, w których również kryło się rozbawienie, i oboje jak na komendę wybuchli gromkim, niemożliwym do pohamowania śmiechem. Iza wzięła z jego ręki sukienkę i przyłożyła do siebie, zaśmiewając się do łez.

– No co chcesz, przecież rozmiar na mnie pasuje! Nikt takiej nie ma, będę miała czym szpanować na ulicy!

– A patrz, tu są też fajne gatki! – zaśmiał się Majk, prezentując jej koronkowe reformy babci, których rozmiar był wprawdzie niewielki (babcia musiała być relatywnie szczupłą kobietą), lecz staromodny krój i styl sprawiały wyjątkowo komiczny efekt. – Kacper by docenił, jak myślisz? Jeśli twoje jeszcze nie wyschły, to możesz wziąć te. Babcia się nie obrazi, zresztą ja nawet nic nie będę jej mówił.

Iza prawie płakała ze śmiechu, rozkładając sukienkę na oparciu fotela, a na niej kładąc majtki babci, które Majk wręczył jej z teatralnym ukłonem.

– Nie no, dobra – wyksztusiła, usiłując przybrać poważniejszą minę. – Nie ma czasu na śmichy-chichy, już prawie szesnasta, musimy się zbierać. Ale założę tę sukienkę, żebyś wiedział! O, tu są nawet jakieś rajstopy! – roześmiała się, pokazując mu staromodne, siateczkowe rajstopy w kolorze cielistym. – Dobrze, że nie czarne, bo wyglądałabym w tym jak kurtyzana z Moulin Rouge… Pożyczam to i idę się przebrać! – oznajmiła mu wesoło, zbierając ubrania na rękę i ruszając w stronę łazienki. – Zobaczę, co z moich rzeczy zdążyło już wyschnąć, a resztę zapakuję sobie i dosuszę w domu. Gdybym jeszcze tylko miała czym umyć zęby…

– Mam jedną nieużywaną szczoteczkę, możesz ją sobie wziąć – powiedział Majk, również opanowując śmiech i ocierając sobie oczy. – Kurde, popłakałem się… no weź, ale czad! Babcia nigdy nie zgadnie, jaką zabawę nam urządziła! Szczoteczka jest w najwyższej szufladzie obok lustra, nad tą z grzebieniami. Znajdziesz łatwo, jest jeszcze zapakowana.

– Dzięki, szefie – uśmiechnęła się Iza. – Jesteś super zorganizowany, masz w tym domu wszystko. Lecę, za chwilę będę gotowa!

Po przebraniu się w sukienkę babci, która była na nią tylko odrobinę za duża, dziewczyna umyła zęby, spakowała swoje niedosuszone rzeczy i z grzebieniem w ręce wyszła z łazienki, z niepokojem zerkając na wiszący w przedpokoju zegar. Było już kilka minut po szesnastej. W tym samym momencie z sypialni wypadł Majk przebrany w czarną koszulę i jasne dżinsy, miał bowiem spotkanie z Krawczykiem, a na takie okazje zwykle ubierał się nieco bardziej elegancko. Dopinając dwa ostatnie guziki w koszuli, roześmiał się na widok Izy, która, ubrana w fioletowo-złotą, staromodną sukienkę i siateczkowe rajstopy, w biegu kończyła rozczesywać włosy.

– Bardzo śmieszne – wzruszyła ramionami, lecz po chwili sama parsknęła śmiechem. – No co? Źle wyglądam?

– Wyglądasz bosko – zapewnił ją rozbawiony Majk, sięgając do kieszeni po telefon, by zrobić jej zdjęcie. – Poczekaj, nie ruszaj się!… O, fajna fotka wyszła… Jak babcia będzie mi dokuczać, pokażę jej na poprawę humoru! Mojego oczywiście!

– A ty byś się lepiej trochę uczesał, szefie – pokiwała głową Iza, podchodząc do niego z grzebieniem i wspinając się na palce, by przejechać nim po jego poplątanej czuprynie. – Nachyl się trochę do mnie, no! O tak… Rozczeszemy ci tę sierść, żebyś jakoś wyglądał na spotkaniu z panem psycholem.

– Auć! – zaśmiał się Majk, kiedy grzebień zaciął się na bardziej splątanym paśmie włosów. – Chcesz mnie oskalpować, nieczuła kobieto?!

– Dobra, lecimy – zarządziła Iza, odkładając grzebień i schylając się, by założyć swoje buty, równo ustawione na szafce. – Wezmę tę koszulę nocną do domu, upiorę razem z sukienką i jutro wieczorem ci przyniosę, okej?

– Nie ma mowy – zaprotestował natychmiast Majk, odbierając jej seledynową koszulę i zamaszystym gestem wrzucając ją na chybił trafił w głąb sypialni. – Ja sam się tym zajmę. Oddasz mi potem tylko tę sukienkę, bo babcia może mnie kiedyś rozliczyć ze stanu garderoby. Wolę nie ryzykować urwania łba i nie tylko! – roześmiał się. – Ale co do reszty… jesteś przecież moim gościem – dodał, naciągając na siebie skórzaną kurtkę i zerkając na nią spod oka. – Co prawda przymusowym, bo nie zapytałem cię o zdanie, ale dla mnie bardzo miłym.

– Dziękuję ci, Majk – uśmiechnęła się Iza. – Podjąłeś mnie po królewsku.

Ona również sięgnęła po swoją kurtkę i założyła ją na sukienkę. Kurtka miała krój sportowy i wraz z butami na płaskich obcasach, które wzięła w sobotę, by szybciej i wygodniej dobiec do Anabelli, pasowała znakomicie do dżinsów, natomiast zdecydowanie gryzła się stylem ze staromodną sukienką w jaskrawej, kwiecistej kolorystyce. Zerknąwszy w zawieszone w przedpokoju lustro, parsknęła śmiechem na widok tego pod każdym względem niedobranego stroju, lecz w tym momencie umilkła zaskoczona, gdyż Majk podszedł do niej i objął ją od tyłu ramionami, przytulając policzek do jej skroni. Jego odbicie w lustrze uśmiechało się do niej, a jego rozczochrana ciemnoblond grzywa opadała mu na czoło i zlewała się w jedno z jej ciemnymi, równo uczesanymi włosami.

– Żałuję, że musisz już jechać do siebie, Iza – powiedział, patrząc w jej oczy w lustrzanym odbiciu. – Ale bardzo ci dziękuję za to, że tu byłaś. Powtórzymy to jeszcze kiedyś, prawda?

– Masz na myśli to, że mam znowu upić się brandy? – zapytała z przekąsem.

– O nie, na to już nigdy ci nie pozwolę – zapewnił ją stanowczo. – Miałem na myśli twoje odwiedziny u mnie. Obiecaj, że jeszcze kiedyś wpadniesz tu na dłużej, elfiku.

– Jeśli trafi się jakaś racjonalna okazja, to czemu nie? – odparła oględnie. – Bardzo mi się u ciebie podobało, super się wyspałam, a ta dzisiejsza przepyszna jajecznica chyba będzie mi się śnić do końca życia! Zwłaszcza jak będę mocno głodna… Ale jedźmy już, szefie – dodała z niepokojem, podnosząc głowę, by spojrzeć nad wiszący nad lustrem zegar. – Zobacz, już prawie piętnaście po. Spóźnisz się.

– Jedziemy – westchnął Majk, puszczając ją i sięgając po leżące na szafce klucze od mieszkania. – Jedziemy już… niestety.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *