Anabella – Rozdział XVII
Kolejne dni mijały Izie powoli, jak we śnie, naznaczone męczącym oczekiwaniem na obiecany telefon od Michała. Na szczęście w pracy radziła sobie coraz lepiej, nabrała już sporej wprawy jako kelnerka, to zaś sprawiało, że stres, który towarzyszył jej w początkowych tygodniach pracy, obecnie prawie całkowicie ustąpił. Na uczelni również panował względny spokój związany z leniwym początkiem drugiego semestru, a choć ulice nadal były lekko ośnieżone i w powietrzu wisiał zimowy chłód, coraz wyżej świecące słońce wskazywało na rychły początek wiosny, co siłą rzeczy także poprawiało jej humor. Nie umiała jednak myśleć o niczym innym poza tym, co wydarzyło się na sobotniej imprezie urodzinowej, i o nikim innym jak o Michale.
Wydarzenia tamtego wieczoru docierały do niej powoli na przestrzeni czasu… Dopiero teraz przypominała sobie w szczegółach każde jego spojrzenie, każdy najmniejszy gest, każde słowo i każdy tembr głosu… Wszystko to miała wyryte w pamięci jak na cyfrowym nośniku, z którego w dowolnej chwili mogła odtworzyć w głowie najpiękniejszy film, w jakim w ostatnich kilku latach dane jej było zagrać. Tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż grała w nim jedną z głównych ról! Czyż pełne blasku spojrzenia Michała i słowa, jakimi się do niej zwracał, nie mówiły same za siebie? A fakt, że wziął od niej numer telefonu? Zbyt dobrze go znała, by nie mieć pewności, iż był to z jego strony jawny sygnał zainteresowania… A więc znów zaistniała w jego myślach! Po niemal czterech latach wróciła do gry! Po tak długim czasie znów dostała swoją szansę na szczęście!
Jednak nadzieja, jaka przepełniała ją przez resztę weekendu i początek nowego tygodnia, w poniedziałek nieco zbladła, a we wtorkowy wieczór niemal zupełnie zgasła, przywracając smutne wspomnienia z koszmarnych czasów wyjazdu Michała do Siedlec. Wtedy również tak bardzo czekała na jego telefon, a on nie dzwonił… i nie dzwonił… Nie dzwonił całymi dniami, potem tygodniami, a cisza ta była złym znakiem, przepowiadała koniec jej szczęścia i jasnych planów na przyszłość. Dziś jeszcze za wcześnie było o czymkolwiek przesądzać, bowiem od ich spotkania minęło dopiero kilka dni, jednak atmosfera tamtych ciężkich chwil wróciła do niej jak czarna chmura i na nowo osnuła smutkiem jej serce. Wszak powiedziała mu, że w poniedziałek będzie już znała swój nowy grafik… Gdyby mu zależało, zadzwoniłby od razu…
Po powrocie z pracy, skąd Basia zwolniła ją zaledwie kilkanaście minut przed północą, mimo że jej zmiana była ustalona tylko do dwudziestej trzeciej, Iza raz jeszcze sprawdziła skrzynkę smsową i rejestr połączeń, jednak nie znalazła ani śladu jakiejkolwiek próby kontaktu ze strony kogokolwiek. Ani ze strony znajomych, ani z nieznanego numeru telefonu, który mógłby być numerem Michała… nic.
„Muszę wreszcie nauczyć się, że nie ma sensu na wyrost rozdmuchiwać nadziei” – myślała z wyrzutem pod adresem samej siebie, czesząc przed spaniem włosy przed lustrem. – „Przecież i tak co ma być, to będzie, a zawsze lepiej nie spodziewać się za dużo. Najgorsze jest takie głupie nastawienie się na coś, co być może nigdy się nie wydarzy… Tyle razy już to przeżyłam i ciągle nie umiem wyciągnąć z tego nauczki! Tylko osioł nie uczy się na błędach… ergo, jestem osłem. A raczej oślicą… Misiu… mój Misiu… dlaczego ty nie dzwonisz?” – westchnęła, odkładając szczotkę na łazienkową półeczkę przy lustrze. – „Dlaczego znowu tak okrutnie milczysz? A może ta Małgosia to była naprawdę ta dziewczyna z Grójca? Może wtedy na imprezie wyjaśniliście coś sobie i uznałeś, że jednak zostaniesz przy niej? Tak mogło być… a ja oczywiście znowu skończę z rozwalonym sercem… No i powiedz, Iza, kiedy ty wreszcie zmądrzejesz?”
Pokręciła z dezaprobatą głową, przyglądając się swemu przygaszonemu dziś odbiciu w lustrze, po czym z kolejnym westchnieniem opuściła łazienkę i zgasiwszy światło, udała się do swojego pokoju, starając się nie budzić śpiącego gospodarza.
***
W piątkowe popołudnie, kiedy Iza wróciła z uczelni i zamierzała właśnie zabrać się za przygotowanie obiadu, zadzwonił telefon – był to Daniel.
– Gdzie jesteś, Iza? – zapytał zaraz na wstępie.
– W domu – odparła nieco zdziwiona. – Znaczy u mnie na stancji… A dlaczego pytasz?
Uznawszy, że nie powinna tracić czasu, gdyż Kacper niedługo miał wrócić z pracy i należało jak najszybciej wstawić obiad, wyszła ze swojego pokoju z telefonem przy uchu i udała się do kuchni.
– Bo szukałem cię dzisiaj po zajęciach – odparł lekko zmieszany chłopak. – Ale widzę, że jednak mi się wymknęłaś… Chciałem osobiście złożyć ci życzenia.
– Życzenia? – zdziwiła się jeszcze bardziej Iza. – A to z jakiej okazji?
– No jak to? – teraz i w jego głosie zabrzmiało zdziwienie. – Przecież dzisiaj jest Dzień Kobiet…
– Ach! – uśmiechnęła się, otwierając wolną ręką lodówkę i wyciągając stamtąd garnek z podgotowanymi rano warzywami. – Zapomniałam! A właściwie nawet nie pomyślałam o tym.
– I właśnie z tej okazji chciałbym ci życzyć wszystkiego najlepszego – podjął Daniel. – Przede wszystkim szczęścia i spełnienia marzeń, nawet tych najskrytszych… oraz tego, żebyś zawsze była taka cudowna, jak jesteś – dodał, zniżając głos.
Iza postawiła garnek na kuchence gazowej i znieruchomiała, nie bardzo wiedząc, co powinna odpowiedzieć na takie dictum, żeby zachować neutralny i dyplomatyczny ton.
– Dziękuję – odparła ostrożnie. – To bardzo miło z twojej strony, że o mnie pamiętałeś… Wyszłam dzisiaj zaraz po zajęciach, a skończyliśmy dziesięć minut wcześniej niż zwykle, może to dlatego minęliśmy się na uczelni?
– Może – przyznał Daniel. – Bardzo chciałem cię zobaczyć, miałem dla ciebie taki mały drobiazg… Ale to nic, odszukam cię w poniedziałek albo we wtorek, nic straconego. A może po prostu umówmy się na konkretny termin? Na przykład na następny weekend, żeby było luźniej… Co byś powiedziała na piątek albo sobotę wieczorem?
– Niestety, i w piątek, i w sobotę pracuję – odpowiedziała zachowawczo Iza, zapalając gaz pod garnkiem z warzywami i sięgając do szafki po paczkę makaronu. – W poniedziałek dostałam nowy grafik, mówiłam ci, że od marca przeszłam na trzy czwarte etatu…
– Fakt, mówiłaś – zreflektował się Daniel, a w jego głosie zabrzmiała nutka rozczarowania. – Czyli nie masz ani jednego wolnego wieczoru w tygodniu?
– Mam – sprostowała nieco zmieszana. – W czwartki nie pracuję. Tyle że w ten najbliższy akurat nie będę mogła, bo muszę pouczyć się do sprawdzianu na piątek i…
– A w kolejnym tygodniu? – podchwycił żywo Daniel. – Dwudziestego pierwszego, to akurat będzie Dzień Wiosny… pasowałoby ci? Tak się składa, że i dla mnie czwartek jest wygodny, nie mam nic ważnego wieczorami.
– Okej – zgodziła się bez większego entuzjazmu Iza, uznając, że nie wypada dalej się wykręcać. – W takim razie umówmy się wstępnie na czwartek dwudziestego pierwszego… Gdzie i o której?
– Przyjdę po ciebie, poczekam na ulicy pod twoim domem – obiecał z wyraźną radością w głosie. – Może być siedemnasta?
– Wolałabym osiemnastą – odparła z namysłem. – Na siedemnastą może być mi trochę ciężko wyrobić się z obiadem, bo mam takie zobowiązanie, że…
– Nie ma sprawy, może być osiemnasta – zgodził się natychmiast Daniel. – Będę na ciebie czekał pod twoją kamienicą, tak jak mówiłem. Dziękuję ci, Iza… A teraz powiedz, co słychać u ciebie? Ciężko masz teraz w pracy po zmianie formuły?
Iza, którą wizja spotkania z Danielem napełniała delikatnym, podskórnym niepokojem, z ulgą przeszła na tryb neutralnej rozmowy. Nie przerywając przygotowywania obiadu, opisała mu pobieżnie nowe realia swojej pracy, w której poza dwoma dodatkowymi wieczorami, wtorkowym i niedzielnym, właściwie nic się nie zmieniło, nadal bowiem pracowała na tym samym stanowisku początkującej kelnerki i wykonywała te same obowiązki. Daniel z kolei opowiedział jej o swoich planach podjęcia dorywczej pracy, do czego, jak zapewnił, zainspirowała go właśnie ona i jej przykład. Nie bez dumy oznajmił jej, że przeprowadził już nawet pierwszą rozmowę o pracę w jakiejś pizzerii, gdzie miał zamiar zatrudnić się jako motocyklowy dostawca pizzy.
– Prawko na motocykl mam od półtora roku, więc akurat dobrze się składa – wyjaśnił jej luźnym tonem. – Płacić to tam za dużo nie płacą, ale chcę spróbować. Jeszcze nigdy nie pracowałem zarobkowo i aż mi wstyd przy tobie, Iza… Nawet nie wiesz, ile się uczę przy tobie, jesteś dla mnie chodzącą inspiracją!
– Miło mi – uśmiechnęła się ze zmieszaniem Iza. – Ale chyba trochę mnie przeceniasz, Daniel. W mojej sytuacji praca zarobkowa to po prostu konieczność i gdybym nie musiała, to naprawdę nie wiem, czy pakowałabym się w to od razu na pierwszym roku studiów.
W trakcie rozmowy z Danielem, która trwała już blisko pół godziny, wstawiła w kolejnym garnku wodę, a po jej zagotowaniu wsypała do niej makaron, pilnując przy tym sosu warzywnego, do którego w międzyczasie wkroiła jeszcze pieczarki i paprykę oraz dosypała przyprawy. Apetyczny zapach obiadowego dania przyciągnął z dużego pokoju drzemiącego tam pana Stanisława. Stało się to dla Izy pretekstem do zakończenia rozmowy z Danielem, który po upewnieniu się, że są umówieni na czwartek dwudziestego pierwszego marca, rozłączył się posłusznie, choć z wyraźnie wyczuwalnym w głosie żalem.
– Niech pan siada, panie Stasiu – zarządziła Iza, z ulgą wygaszając telefon i odkładając go na stół. – Zaraz będzie makaron z sosem, już się dogotowuje. Kacper też niedługo powinien przyjść, mówił mi, że dzisiaj będzie wcześniej, bo wieczorem znowu gdzieś wychodzi.
– A wiadomo przecież, gdzie wychodzi, pani Izo – machnął ręką pan Stanisław, posłusznie zajmując swoje miejsce przy stole. – Na dziewczynki, jak zwykle! I tak dobrze, że już ich tu nie sprowadza, bo to tylko wstyd przed sąsiadami. Pani Kazia to się do mnie prawie nie odzywa, czasem burknie jakieś „dzień dobry” i tyle… Przecież wiem, że to przez niego.
– No tak – szepnęła skonfundowana Iza, przypominając sobie nieprzyjemną scenę z sąsiadką na schodach. – Mnie to teraz już nawet na „dzień dobry” nie odpowiada…
– A wszystko przez tego gówniarza – westchnął gospodarz. – Ja już nie wiem, jak mam mu tłumaczyć, żeby wreszcie się opamiętał. Znalazłby sobie jakąś kobitkę na stałe, zacząłby myśleć poważnie o życiu… Ja już nawet bratu i bratowej nic nie mówię, oni myślą, że syn im w końcu wyrósł na ludzi, i niech tak sobie myślą, chociaż tyle mają z tego radości… Ale jak on się kiedyś doigra i głupot jakich narobi, to dopiero będzie kłopot! I dla nich, i dla mnie…
– Ale przecież on jest już dorosły, panie Stasiu – zauważyła łagodnym tonem Iza, zestawiając garnek z makaronem z ognia i odlewając nad zlewem parującą wodę. – Ma prawie dwadzieścia pięć lat, jest odpowiedzialny sam za siebie. Poza tym sam pan widzi, że nie leni się, ciężko pracuje, zarabia całkiem przyzwoicie…
– No, co prawda, to prawda – przyznał pan Stanisław. – Od tej strony to rzeczywiście ostatnio trochę się poukładał, bo wcześniej to był przecież leń patentowany! Aż się dziwię, że tak mu się odmieniło… ale to pewnie dlatego, że kiedy ma pieniądze, to łatwiej mu uwodzić te panienki!
– Jak by nie było, ważne, że pracuje – odparła dyplomatycznie Iza. – I przecież jakieś przyjemności też musi mieć. A że akurat takie… cóż, nie nam to oceniać.
– Ja będę oceniał – oznajmił stanowczo gospodarz. – Stryjem jego jestem i muszę chociaż trochę go wychowywać, kiedy mieszka u mnie. I tak mnie nie posłucha, ale będę mu to wypominał, może kiedyś w końcu coś do niego dotrze… I najlepiej, żeby dotarło, zanim będzie za późno, bo jak szczyl kłopotów sobie narobi, po pysku gdzieś dostanie albo, nie daj Panie Boże, jakieś paskudne choróbsko podłapie… to dopiero będziemy mieć tu piekło na ziemi! Ale wtedy to ja gnojka odeślę do ojca, niech sobie nie myśli, że będę tolerował takie…
Potężne trzaśnięcie drzwiami dobiegające z przedpokoju zagłuszyło jego słowa.
– No, jestem! – rozległ się donośny, wesoły głos Kacpra. – Cześć, stryju! Jak tam, żyjesz jeszcze, stary capie? Gniłeś rano w wyrze, to cię nie widziałem! Mmm… czuję obiad, ale super zapach! Iza?!
– Chodź, Kacper, jesteśmy w kuchni i czekamy na ciebie! – rzuciła z uśmiechem Iza, rozstawiając na stole talerze i sztućce.
– Jasne, lecę! – zakrzyknął ochoczo Kacper, a rumor dobiegający z przedpokoju zaświadczył o tym, że właśnie ściąga buty i swoim zwyczajem wkopuje je do kąta. – Głodny jestem jak wilk, ale najpierw mam do ciebie sprawę!
– Najpierw umyj ręce – przypomniała mu uprzejmie Iza.
Kacper zamamrotał coś z niezadowoleniem pod nosem, ale posłusznie udał się do łazienki, skąd po chwili dobiegł szum i chlapanie wody.
– No dobra, to już! – oznajmił, trzaskając drzwiami. – Nawet z mydłem umyłem! A teraz mam do ciebie interes, Iza!
W następnej sekundzie wparował do kuchni, niosąc naręcze czerwonych tulipanów opakowanych każdy osobno w ozdobną, przeźroczystą folię. Położył kwiaty na wolnym brzegu stołu i wybrawszy jeden, wyciągnął go w stronę Izy z szerokim uśmiechem na obliczu.
– Masz, młoda, to dla ciebie! Prezent dla pięknej kobiety na Dzień Kobiet!
– Ach… dziękuję! – odparła zaskoczona Iza, biorąc z jego ręki tulipana. – Jej, Kacper, jak miło z twojej strony… nie spodziewałam się, że pomyślisz o mnie!
– A co, kobieta jesteś czy nie? – zawołał Kacper, bez żenady obejmując ją ramionami i z głośnym cmoknięciem całując ją w policzek. – No, dawaj buziaka… Masz dzisiaj święto, a faceci dla pięknych kobiet kupują dzisiaj kwiatki. Gdzież ja bym o tobie zapomniał!
– No i niech pan tylko spojrzy, panie Stasiu – powiedziała wesoło Iza, zwracając się do przyglądającego się im z uśmiechem gospodarza. – Jaki szarmancki ten pana bratanek!
– Taaa… szarmancki – pokiwał sceptycznie głową pan Stanisław, po czym ruchem podbródka wskazał na pozostałe tulipany. – A ta reszta to dla kogo, co, szczylu? Pewnie dla tych twoich panienek?
– A co stryj myślisz! – zaśmiał się dobrodusznie Kacper. – Dla jednej miałbym kwiatka kupić, a dla innych nie? To przecież nie wypada, ja człowiek honoru, kurde, jestem… Czekaj, nawet kartki z życzeniami im kupiłem, mam je gdzieś tutaj… tylko powpisuję zaraz która będzie dla której…
Sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął stamtąd plik identycznych kartek ozdobionych zdjęciem czerwonych róż, które układały się w kształt serca. Iza i gospodarz wymienili znaczące spojrzenia, przy czym, w przeciwieństwie do rozbawionej miny dziewczyny, twarz pana Stanisława wyrażała głęboki niesmak.
– Pokaż, mogę zobaczyć? – zapytała Iza, sięgając po jedną z kartek, na której odczytała okolicznościowy napis. – Dla mojej ukochanej, z okazji Dnia Kobiet… Hmm – zagryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. – Sporo masz tych „ukochanych”…
– I co, każdej dasz taką samą kartkę, gówniarzu? – zapytał z dezaprobatą pan Stanisław.
– A co za problem? – wzruszył ramionami Kacper. – Nie będą widzieć, każdej dam osobno. Czekajcie, muszę tylko policzyć, czy wystarczy… Ta będzie dla Ali, ta dla Bożenki… dla Reginki… czy tam Renatki… no, dla Reni po prostu – wyliczał, przekładając kartki. – Dla Martynki, dla Julci, dla Gosi… i dla Magdusi. Aha, może zobaczę się też z Judytką… czy tam Julitką… szlag by to trafił, zawsze mi się miesza! A… i jeszcze Basia i Asia… Kurde, zabraknie chyba… Dobra, nieważne, potem się zastanowię – przerwał sobie, zerkając w stronę kuchenki gazowej. – Teraz muszę coś zszamać, bo zaraz zdechnę z głodu! Ładuj mi ten obiad, co, młoda?
– Jasne, Kacperku – skinęła głową Iza, niemal dusząc się od tłumionego śmiechu. – Siadaj, już ci podaję.
Nałożyła dymiące porcje obiadu na talerze, postawiła je przed gospodarzem i przed Kacprem, po czym sama również zasiadła do jedzenia. Leżący wciąż na stole telefon, który odłożyła tam po zakończeniu rozmowy z Danielem, rozświetlił się na chwilę, sygnalizując nadejście wiadomości smsowej. Iza zignorowała to jednak, pogrążona w zabawnej rozmowie z Kacprem, który, pochłaniając w tempie błyskawicy pierwszą porcję, a następnie dwie dokładki, za wszelką cenę usiłował policzyć wszystkie dziewczyny, które chciał dziś uhonorować z okazji Dnia Kobiet.
– Dobra, zaraz lecę – oznajmił, zamaszystym gestem wycierając usta w rękaw. – Jadę odwiedzić je po kolei, muszę zacząć od razu, bo nie zdążę do północy, a jutro przecież do roboty… No, no… Julitkę chyba zostawię sobie na koniec, żeby pobyć u niej dłużej – uśmiechnął się z rozmarzeniem. – Chociaż… może jednak zostałbym u Asi?
– Ty degeneracie – mruknął pod nosem pan Stanisław, patrząc na niego z niesmakiem.
– Kacper, wycieraj usta w serwetkę, co? – pouczyła go neutralnym tonem Iza, podsuwając mu serwetnik pod sam nos. – Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie wycierał po jedzeniu w rękaw…
– No sorry, Iza, zapomniałem, teraz już za późno – machnął lekceważąco ręką Kacper, odsuwając serwetki z powrotem na środek stołu. – Taka ze mnie niewychowana świnia, nic na to nie poradzę. Ale co tam, kobitki i tak mnie kochają! – zaznaczył triumfalnie. – Zwłaszcza te, co nie mają żadnej inwersji… Hmm, muszę się jeszcze zastanowić… może jednak zostałbym dzisiaj u Bożenki?…
Iza z rozbawieniem zagryzła wargi, po chwili jednak, zerknąwszy na zdegustowanego pana Stanisława, powściągnęła się, przybierając dla niepoznaki poważną i krytyczną minę.
***
Po wyjściu Kacpra, który po jedzeniu przebrał się szybko w nowe ubrania i z tulipanami w dłoni ruszył na podbój kobiecych serc, Iza posprzątała po obiedzie, umyła naczynia i udała się do swojego pokoju, zabierając ze stołu telefon. Dopiero kiedy odłożyła go na biurko, przypomniała sobie o smsie, który nadszedł w czasie obiadu, otworzyła zatem skrzynkę z nową wiadomością, która nadeszła z jakiegoś niezapisanego w kontaktach numeru, i odczytała jej treść: Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet dla najpiękniejszej kobiety na świecie. Zadzwonię na dniach. Michał K.
Iza aż zachłysnęła się powietrzem, w głowie zakręciło jej się jak na karuzeli, a światło przed oczami na kilka chwil przygasło… Bezwolnie opadła na krzesło, z bijącym sercem ściskając w dłoni telefon. Wpatrywała się w ekran, jakby nadal nie mogła uwierzyć własnym oczom, a jej duszę powoli ogarniała ciepła, rozkoszna fala szczęścia. Michał! Odezwał się! Napisał jej życzenia na Dzień Kobiet! Ponowił obietnicę, że zadzwoni! Więc jednak… jednak… Nie zapomniał o niej, nie zlekceważył… a w dodatku, wysyłając jej smsa, podał jej swój aktualny numer telefonu! Upragniony kontakt, o którym tak marzyła od kilku długich lat…
Burza emocji, jaka rozpętała się w jej sercu na widok tej krótkiej, a tak znaczącej wiadomości (w ciągu kolejnej godziny odczytała ją chyba ze sto razy), sprawiła, że Iza do tego stopnia straciła poczucie czasu i rzeczywistości, iż tego wieczoru niemal spóźniła się do pracy. Odesławszy na numer Michała smsa z podziękowaniem, długo jeszcze w napięciu wpatrywała się w ekran telefonu, jakby oczekiwała, że cud się powtórzy… Nie odpisał już jednak. To zresztą nie miało znaczenia, przecież niedługo miał zadzwonić!
Zbiegając po kamiennych schodkach do Anabelli, a następnie udając się na coraz gęściej zapełniającą się gośćmi salę, uskrzydlona dziewczyna działała jak automat. Poskutkowało to pomyleniem kilku zamówień, przeoczeniem niektórych zamówionych pozycji, a co za tym idzie chwilą wstydu przed klientami i Basią (szef na szczęście tego dnia siedział zabunkrowany w swoim gabinecie i pochłonięty bez reszty pracą papierkową, więc nie pojawiał się na kontrole na sali), jednak ledwie opuściła lokal po zakończeniu zmiany, wszystko, co nie było związane z Michałem, w mgnieniu oka ulotniło się z jej pamięci.
„Zadzwoni na dniach” – powtarzała w upojeniu treść jego smsa, idąc do domu pustą ulicą, mokrą od topniejących już powoli resztek śniegu. – „Nazwał mnie najpiękniejszą kobietą na świecie… No dobrze, może to tylko ściema” – przyznała w przypływie przytomności umysłu. – „Może każdej tak pisze, skąd mogę mieć pewność, czy nie wysłał dziś całej serii takich smsów do różnych dziewczyn? Jak Kacper… Ale nawet gdyby, to co z tego? Wolę być dla niego jedną z wielu niż nikim! A najważniejsze, że odzyskaliśmy kontakt…”
Wilgotna, przymglona, oświetlona przyćmionym światłem latarni ulica wyglądała dziś dość ponuro, ale szczęśliwej dziewczynie zdawało się, że kroczy po rajskiej łące jak po kobiercu plecionym z najpiękniejszych wiosennych kwiatów… Kiedy dochodziła już do bramy swojej kamienicy, ze schowanego w kieszeni telefonu dobiegł cichy dźwięk przychodzącego smsa. Była już późna godzina, zbliżała się dwudziesta trzecia, dlatego sms o tej porze wywołał w jej sercu lekkie zaniepokojenie. Wyjąwszy szybko telefon z kieszeni, otworzyła gorączkowo skrzynkę z wiadomościami.
Sms był od Lodzi. Iza, przepraszam, że piszę tak późno, ale boję się, że jutro zapomnę. Musimy odwołać nasz francuski, wypadły mi ważne badania. Iza uśmiechnęła się do siebie.
„Tak to bywa, kiedy jest się w ciąży” – pomyślała, wklepując szybkimi ruchami palców zwrotnego smsa z podziękowaniami za informację i życzeniami powodzenia. – „To już koniec czwartego miesiąca, skoro termin ma na połowę sierpnia… hmm, a nic po niej nadal nie widać, no może odrobinę… W każdym razie pewnie czas na jakieś rutynowe badania. I oby wszystko było jak najlepiej! A mnie jutro akurat przyda się wolne popołudnie, pouczę się na spokojnie do kolokwium z literatury…”
***
– Jak dobrze, że to już piątek! – stwierdziła z satysfakcją Iza, popijając z papierowego kubka kawę, którą tradycyjnie zakupiły sobie z Martą w przerwie między zajęciami. – Ja wprawdzie jeszcze dzisiaj w nocy pracuję, ale przynajmniej jutro rano będzie można porządnie się wyspać. Chyba że Kacper wstanie wcześniej i zrobi nam pobudkę! – zaśmiała się, zerkając z wyczekiwaniem na Martę, jakby chciała i ją skłonić do śmiechu.
Marta jednak uśmiechnęła się tylko blado, upiła kolejnego łyka kawy i wpatrzyła się w zamyśleniu w bujające się za oknem gałązki drzewa, które rosło na dziedzińcu uczelni. Iza zamilkła, przyglądając się jej uważnie spod oka. Doskonale widziała, że od kilku dni koleżanka była nie w humorze, dziwnie milcząca, jakby coś ją gryzło. Nie chciała jednak zadawać jej niewygodnych pytań, uznawszy, że nie pozostawały w aż w takiej zażyłości, by miała do tego prawo. W końcu były tylko koleżankami ze studiów, a choć Marta mówiła jej sporo o swoim Radku, ich wzajemna relacja była dość powierzchowna… na tyle powierzchowna, że o ile mogły dzielić się ze sobą dobrymi i wesołymi wieściami, o tyle nie było w ich rozmowach miejsca na rzeczy trudne i bolesne. Iza nigdy nie zwierzyła jej się ze spraw, które nosiła na dnie serca, nigdy nie powiedziała jej o Michale… Czyż mogła zatem dopytywać ją o rzeczy z kategorii tych, których ona sama nie chciała przed nią wyjawić?
„Ona nie jest moją przyjaciółką” – myślała, zerkając na nią znad dymiącej kawy. – „Może kiedyś nią zostanie, ale teraz jeszcze nie jest. Nie ufamy sobie na tyle, żeby ze wszystkiego się zwierzać i rozmawiać na ciężkie tematy, chociaż spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Zresztą… czy ja sama jeszcze kiedyś będę umiała komukolwiek zaufać? Zaufać tak, jak ufałam Adze…”
W jej pamięci mignęła niewyraźna jak we mgle twarz Agnieszki. Owa zafrasowana twarz zaufanej przyjaciółki, która pocieszała ją w bólu po rozstaniu z Michałem i która, jak się później okazało, już wtedy nosiła w sercu fałsz i zamiar wyrządzenia jej największej możliwej krzywdy. Zamiar odebrania jej jego… Jakież to było podłe i okrutne! Czyż uczucie do mężczyzny mogło usprawiedliwić tak okrutną zdradę kogoś, kto ufał jej całym sercem i darzył ją tak szczerą i oddaną przyjaźnią? Nie, na to nie było usprawiedliwienia…
„Ja nigdy bym jej tego nie zrobiła!” – pomyślała z mocą, zapominając na chwilę o siedzącej naprzeciw niej, zatopionej we własnych myślach Marcie. – „Nawet gdybym miała cierpieć, skręcać się z zazdrości… nigdy nie spiskowałabym przeciwko niej, nie snułabym takich intryg, nie próbowałabym jej zabrać kogoś, kogo by kochała! Nigdy, choćbym sama miała być przez to nieszczęśliwa! A ona? Ona nigdy nie była ze mną szczera! Nie powiedziała mi, że podoba jej się Misio, nie przyznała się, że zakochała się w moim chłopaku… Ukryła to przede mną, a potem nie cofnęła się przez kłamstwem po to, żeby mi go odebrać! Zachowała się tak wstrętnie… tak podle…”
Na krótką chwilę ogarnęła ją dawna gorycz, znów odczuła ukłucie bólu, który swego czasu tak bezlitośnie zwalił ją z nóg. Zdrada Agnieszki, choć starała się o niej nie myśleć ani nie pamiętać, wciąż tkwiła w niej jak cierń, bolała do tej pory. I być może już na zawsze zamknęła jej serce na kobiecą przyjaźń… Zresztą czy prawdziwa przyjaźń mogła w ogóle istnieć na tym brudnym świecie?
Lecz oto w jej pamięci owa znienawidzona, fałszywie współczująca twarz Agnieszki przeobraziła się powoli w tę, którą widziała podczas ich ostatniego spotkania na ośnieżonej korytkowskiej drodze. Była to ledwie widoczna w półmroku smutna twarz ze łzami w oczach… twarz cierpiącego, ogarniętego wstydem i żalem człowieka.
„Jednak pożałowała i jest jej z tym źle” – ciągnęła w myślach Iza. – „Tym razem chyba nie kłamała, wreszcie była szczera. Tylko co mi po tym? To już nigdy nie wróci… nie chcę jej więcej znać! A jednak czasem tak bardzo mi potrzeba zaufanej przyjaciółki… takiej, której mogłabym się zwierzyć i wyżalić… albo wręcz przeciwnie, podzielić się szczęściem i radością, jak dziś! Aga już nigdy nią nie będzie… Ale czy kiedyś nie mogłaby nią zostać Marta?”
Myśl ta, która już wiele razy przebłyskiwała jej w głowie, zwłaszcza w chwilach, gdy Marta w zaufaniu mówiła jej to i owo o swoim związku z Radkiem, uderzyła ją teraz z całą mocą. To prawda, że znały się jeszcze dość słabo… prawda, że teraz jeszcze nie odsłoniłaby przed nią noszonej w sercu tajemnicy… ale czy ona sama nie mogłaby się jej przydać? Szczególnie teraz, gdy najwyraźniej coś ją dręczyło… Wesprzeć ją jakoś, pomóc jej, a przynajmniej pozwolić się wygadać… Czy to nie mógłby być pierwszy etap głębszej relacji, której ukoronowaniem kiedyś w przyszłości stałaby się prawdziwa, szczera przyjaźń?
Spojrzała na nią uważniej znad swojego kubka z kawą i w tym samym momencie pochwyciła identyczne, badawcze spojrzenie Marty, która wydawała się pomyśleć dokładnie o tym samym. Ciepły blask rozjaśnił na chwilę oczy obu dziewczyn… Iza w spontanicznym odruchu wyciągnęła rękę i położyła ją na ramieniu Marty.
– Martuś? – zagadnęła cicho. – Słuchaj… może nie powinnam o to pytać, ale widzę, że od paru dni coś z tobą jest nie tak. Smutna jesteś, zawieszasz się, na zajęciach w ogóle nie zwracasz uwagi na treść, jesteś taka… nieobecna duchem. Coś się stało, prawda? Może mogłabym ci jakoś pomóc?
Dłoń Marty trzymająca kubek z kawą zadrżała lekko na te słowa.
– Nie wiem, Iza – szepnęła, odwracając oczy. – Już sama nie wiem…
– Przecież widzę, że coś nie gra – ciągnęła łagodnie Iza, gładząc ją po ramieniu. – Nie chciałabym się wtrącać i jeśli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić, ale… jakby co, chcę, żebyś wiedziała, że życzę ci jak najlepiej. I że jestem z tobą.
Marta pokiwała smutno głową i uśmiechnęła się leciutko.
– Dzięki, Izka.
– Powiedz… – podjęła ostrożnie Iza. – To coś z Radkiem?
Marta znów pokiwała głową, powoli, jakby z rezygnacją.
– Aha – westchnęła po chwili ciszy. – Zgadłaś.
– Jakiś kryzys?
– Chyba tak… nie wiem – odparła smutno. – Nawet nie wiem, jak to ująć… po prostu chwilami mam wrażenie, że wszystko się wali.
Iza odstawiła niedopitą kawę na parapet, sięgnęła po jej dłoń i uścisnęła ją lekko.
– Chciałabyś o tym pogadać?
– Sama nie wiem – odpowiedziała niepewnie Marta. – Może jeszcze nie dzisiaj… Na razie muszę powyjaśniać parę rzeczy, zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ale dzięki, że pytasz, Iza, to miło z twojej strony – dodała, odwzajemniając jej uścisk dłoni. – Właściwie nie mam z kim pogadać o takich rzeczach, pierwszy raz to mi się zdarza. Nie mam w tych sprawach żadnego doświadczenia – uśmiechnęła się lekko. – Zupełnie tak jak ty.
Iza odwzajemniła jej uśmiech, niczego nie prostując. Uścisnęła tylko jeszcze raz dłoń Marty i zapewniwszy ją, że w każdej chwili jest do dyspozycji, gdyby koleżanka potrzebowała wygadać się na trudne tematy, zarządziła zakończenie przerwy kawowej, gdyż czas już był na to, by wrócić na zajęcia.
„Zupełnie tak jak ty” – powtórzyła w myśli ostatnie słowa Marty z mieszaniną pobłażania i goryczy. – „Ech, dziewczyno… gdybyś ty wiedziała przez co ja w życiu przeszłam!”
***
Dzwonek telefonu leżącego na biurku Izy przerwał jej lekturę tekstu Pascala, który nazajutrz miała referować na zajęciach z literatury. Z westchnieniem odłożyła książkę i sięgnęła po aparat. Imię wyświetlone na ekranie natychmiast przyśpieszyło bicie jej serca. Michał. Dzwonił! Więc jednak! Dzwonił tak, jak obiecał, choć przez cały miniony tydzień milczał, a ona znów zdążyła stracić nadzieję…
– Cześć, Iza.
Ukochany głos, którego już tak dawno nie słyszała w telefonie, w ułamku sekundy przeniósł ją w przeszłość, ponad trzy lata wstecz, jak w wehikule czasu. Tak jakby to, co wydarzyło się od ostatniego razu, gdy rozmawiali przez telefon, nie istniało… a przynajmniej zredukowało się do nieistotnego epizodu, do nic nieznaczącej serii szarych dni, które łatwo będzie wziąć w nawias i wyrzucić z pamięci. Wybaczyć… ech, co za pomysł, przecież ona już dawno wszystko mu wybaczyła! Jedno jego słowo ścierało w pył wszelki żal i nadawało sens każdej minucie cierpienia, przez które widocznie musiała przejść, żeby tym mocniej przekonać się o sile swoich uczuć.
– Cześć, Misiu.
Głos nie drżał jej, był spokojny i opanowany, choć we wnętrzu jej duszy szalał sztorm i nawałnica z piorunami.
– Miałem zadzwonić wcześniej, ale dopiero teraz ogarnąłem się z paroma pilnymi sprawami na studiach – wyjaśnił jej beztrosko Michał. – A chciałem odezwać się dopiero, jak będę wolniejszy, bo liczę na to, że zobaczymy się na żywo i porozmawiamy sobie wreszcie… na spokojnie – ostatnie słowa wypowiedział ze znaczącym naciskiem. – Dawno się nie widzieliśmy, w sensie na osobności, bo tych pięciu minut u Marcina nawet nie chcę liczyć. A warto by chyba trochę odświeżyć kontakt, hmm? – zawiesił wyczekująco głos.
– Warto – zgodziła się Iza, cała drżąc z radości. – Na pewno warto, Misiu, zwłaszcza że tak się złożyło, że studiujemy teraz w jednym mieście. Ja w Lublinie jestem już od pół roku, a poza tobą nie widziałam tu jeszcze nikogo z Korytkowa…
– No właśnie! – podchwycił żywo. – To jest bardzo ważny powód do jak najszybszego spotkania. Korytkowanie muszą trzymać ze sobą sztamę, to podstawa lokalnego patriotyzmu. Zwłaszcza że teraz będziemy bliskimi sąsiadami.
Iza miała wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała nuta ironii, jednak zignorowała to, ucieszona faktem, że sam nawiązuje do korytkowskiej inwestycji swoich rodziców. To w dość jednoznaczny sposób potwierdzało jego zamiar powrotu tam po studiach. Będą sąsiadami… te słowa wyrażały wszak jej własne nadzieje, same w sobie były zapowiedzią spełnienia jej marzeń!
– Rzeczywiście – odparła, tłumiąc wzruszenie. – Budujecie coś tuż koło nas, słyszałam, że hotel…
– Taaa – mruknął Michał. – Ojciec rozwija skrzydła, a ja mam być niewolnikiem jego świętej wizji. Biznes na zadupiu, czyli wielkie wyzwanie… ale dobra, nieważne, zobaczymy – uciął, jakby z niechęcią. – W każdym razie chciałbym się z tobą zobaczyć, Iza. I to najlepiej jeszcze w tym tygodniu. Kiedy masz wolny wieczór?
– Właściwie wolne mam tylko w czwartki… – zaczęła rzeczowo Iza i urwała, przypomniawszy sobie, że na najbliższy czwartek była już przecież umówiona z Danielem.
– Czwartek, znakomicie – podchwycił z zadowoleniem Michał. – Akurat ja też mam luźniej, pasuje mi idealnie. W takim razie sprawa załatwiona. Umówmy się w ten czwartek o osiemnastej pod Bramą Krakowską, okej? Skoczymy do jakiejś knajpy na starówce i pogadamy sobie na spokojnie, bez ograniczeń czasowych… oraz towarzyskich – dodał z lekkim przekąsem. – Znam jeden fajny lokal, gdzie można się genialnie zabunkrować, nikt nam nie będzie przeszkadzał. To jak, skarbie, umowa stoi?
W tych kilka sekund, kiedy mówił te słowa, Iza podjęła w sercu decyzję. Czy spotkanie z Danielem, umówione dokładnie na ten sam dzień i godzinę, miało w tej sytuacji jakiekolwiek znaczenie? Czym było wobec tak upragnionej od kilku lat propozycji Michała?
– Stoi – odparła bez wahania, szczęśliwa, że znów, jak dawniej, nazwał ją skarbem.
– I super – podsumował z satysfakcją Michał. – No to co… do zobaczenia. Nie będę już zawracał ci głowy przez telefon, sam zresztą zaraz wychodzę i muszę się jeszcze trochę ogarnąć. Spotkamy się w czwartek i wszystko sobie nadrobimy. Poopowiadasz mi, co porabiałaś przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy. Pewnie sporo się działo, nie?
– Sporo – przyznała Iza z nutą smutku w głosie.
Smutek ten rozmył się jednak szybko i ustąpił miejsca przepełniającej jej duszę niezmąconej radości. O tak, teraz nadrobią wszystko! Teraz już będzie dobrze…
– Niepotrzebnie zaniedbaliśmy kontakt, bo przecież swego czasu całkiem nieźle się dogadywaliśmy, co nie, mała? – dorzucił Michał swym dawnym, poufałym tonem. – Jak myślisz, może co nieco dałoby się odbudować?
Iza słuchała, nie będąc w stanie wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Kolejne słowa Michała, które wprost wyrażały to, o czym od tak dawna marzyła, wywołały w niej tak silne emocje, że potrzebowała kilkunastu sekund, żeby wziąć się w garść.
– No nic, zobaczymy – podjął oględnie Michał po dłuższej chwili ciszy. – Tak czy inaczej to nie jest rozmowa na telefon. Widzimy się w czwartek.
– Tak, Misiu – szepnęła. – Będę o osiemnastej. Do zobaczenia.
Po zakończeniu połączenia Iza jeszcze długo siedziała nieruchomo przy biurku z telefonem bezmyślnie trzymanym w dłoni. Zapomniała o referacie z Pascala na jutro… zapomniała o całym świecie… W jej głowie nadal rozbrzmiewał jego głos, ten najdroższy, pewny siebie głos, który tak kochała! Może co nieco dałoby się odbudować?… Co nieco? Dobry żart! Odbudują wszystko! I razem zbudują jeszcze dużo więcej… Teraz już nic nie stanie im na przeszkodzie!
***
Uśmiechnięta, jakby odmłodzona twarz staruszka zadziwiła i ucieszyła Izę, która wpadła do niego na pół godziny, by przed wyjściem na uczelnię przynieść mu trochę świeżego prowiantu. Miała już wyrzuty sumienia, że od paru dni nie znalazła czasu na to, by go odwiedzić, zwłaszcza że czasami czuł się na tyle słabo, że nie mógł sam wychodzić po zakupy. Jednak szybko przekonała się, że obawy te były bezpodstawne, bowiem w mieszkaniu panował przykładny porządek, a lodówka była znakomicie zaopatrzona we wszelkiego rodzaju produkty, tak jakby dopiero co dostarczono do niej wiktuały.
– Panie Szczepciu, jak pan wspaniale wygląda – zauważyła ciepło, schylając się nad siedzącym w fotelu staruszkiem, by pogładzić go przyjacielsko po dłoni. – I taki pan wesoły, taki zadowolony! A już się bałam, że będzie pan dzisiaj markotny albo że pogniewa się pan na mnie za to, że tak długo mnie nie było…
– A gdzież ja bym miał się na ciebie gniewać, Haniu! – pokręcił głową pan Szczepan. – Toż przecież wiem, że zabiegana jesteś, a ja tu wcale źle nie mam… Chociaż nie mogę powiedzieć, że nie tęskniłem za tobą – poklepał z uśmiechem jej dłoń. – Bardzo tęskniłem. Jak tylko wchodzisz mi do domu, to jakby ktoś tu światła naniósł… A dzisiaj to już taka śliczna jesteś, jak chyba nigdy – dodał przyglądając się z zaciekawieniem rozjaśnionej twarzy dziewczyny i jej lśniącym jak gwiazdy oczom. – Widać od razu, że wiosna ci służy, rozkwitłaś jak kwiatuszek…
– Ależ pan mi komplementy prawi! – zaśmiała się Iza, podchodząc do stołu, by przejrzeć leżącą tam rozpiskę z dawkowaniem leków. – Jakby pan nie miał tych swoich osiemdziesięciu lat, to mogłabym sobie nie wiadomo co pomyśleć! – zażartowała.
Pan Szczepan roześmiał się, ale zaraz w następnej chwili spoważniał i pokiwał z melancholią głową.
– A bo ty mi tak tę moją Hanusię przypominasz… A dzisiaj jeszcze bardziej niż zawsze. Jej też tak oczęta błyszczały… I jakbyś sobie jeszcze włosy upięła jak ona, to już całkiem byś była do niej podobna.
Iza zerknęła w stronę szafki nocnej, na której od kilku tygodni stało najładniejsze zdjęcie Hani. Było oprawione w srebrną ramkę, którą ona sama zakupiła w tym celu, przekonawszy staruszka, że tak piękna pamiątka warta jest wyeksponowania, a nie gnicia w szufladzie. W głębi duszy miała nadzieję, że w ten sposób pan Szczepan pokona powoli dawne demony, a zdjęcie zmarłej żony, umieszczone tuż przy łóżku, by mógł widzieć je przed snem i zaraz po obudzeniu, będzie dla niego rodzajem terapii psychologicznej, a raczej dokończeniem dzieła zaszywania ran, którego i tak dokonał przecież w jego sercu czas. Po krótkich oporach pan Szczepan zgodził się na umieszczenie fotografii Hani na widocznym miejscu i odtąd jej łagodna twarz o ciemnych, wyrazistych oczach, okolona włosami zaczesanymi do góry w luźny kok towarzyszyła jego codziennemu życiu, nie wywołując już bólu, a jedynie najcudowniejsze wspomnienia z przeszłości.
Iza lubiła przyglądać się Hani i kiedy staruszek wychodził do łazienki, zazwyczaj korzystała z okazji, by wziąć do rąk fotografię i po raz kolejny obejrzeć ją sobie z bliska. Dlatego, choć na słowa pana Szczepana spojrzała w stronę zdjęcia, i tak dokładnie wiedziała, o jaką fryzurę mu chodzi, gdyż także na innych zdjęciach Hania była zazwyczaj uczesana tak samo. Z figlarnym uśmieszkiem na ustach podniosła ręce, zebrała w nie swoje długie, ciemnobrązowe włosy i zwinęła je w podobny kok na czubku głowy.
– Czy tak, panie Szczepciu?
– Tak – szepnął staruszek, wpatrując się w nią z zafascynowaniem. – Właśnie tak…
Iza zaśmiała się i opuściła ręce; włosy rozwinęły się i pod własnym ciężarem opadły jej znów na ramiona, odzyskując swój naturalny układ.
– No, wystarczy! – oznajmiła wesoło. – Nie mam dzisiaj wsuwek, ale obiecuję, że kiedyś uczeszę się tak specjalnie dla pana!
Znów zerknęła na zdjęcie Hani i przez głowę przebiegła jej myśl, że gdyby kiedyś, z jakiejś okazji, chciała sprawić przyjemność panu Szczepanowi i uczesać się jak ona, mogłaby też kupić sobie podobną białą sukienkę o prostym, ponadczasowym kroju, w jakiej Hania występowała również na wielu innych fotografiach.
„Tak, kiedyś wystylizuję się na Hanię i zrobię mu niespodziankę” – pomyślała w zainspirowaniu. – „Może na urodziny albo na jakieś inne jego święto? Widać, że to już nie sprawia mu przykrości, a tylko przyjemność, więc koniecznie muszę kiedyś tak zrobić. Dla mnie to też będzie ciekawa przygoda!”
– Brał pan już leki? – zmieniła temat, wiedząc, że nie dysponuje dziś za dużą ilością czasu.
– Brałem – potwierdził pan Szczepan. – Te nowe leki, co mi doktor zapisał, dobrze działają, sam to czuję. Serce już tak w nocy nie kołacze i w ogóle jakiś silniejszy jestem…
– Właśnie widzę – przyznała z radością Iza. – Taki pan dziś dziarski i wesoły, że aż się zdziwiłam. I oczu takich bardzo podkrążonych pan nie ma, pięknie pan wygląda. Co najwyżej na siedemdziesiątkę!
Roześmiali się oboje.
– I chyba nawet na zakupach pan był, prawda? – dodała, przyglądając mu się spod oka. – A mówiłam, żeby pan nie nosił ciężkich rzeczy po schodach… Zdrowszy pan, to widać, ale jednak przemęczać się nie wolno. Słyszał pan, co doktor powiedział.
– A toż nic nie dźwigałem, Haniu – pokręcił głową pan Szczepan. –To on mi różnych rzeczy naprzynosił… prosiłem, żeby nie, ale tak samo uparty jak ty. Albo i bardziej.
– On? – uśmiechnęła się Iza, wiedząc już dobrze, o kogo chodzi.
– Ano on, Michaś – wyjaśnił pan Szczepan. – I jeszcze porządki mi zrobił, łóżko prześcielił… Nie chciałem, mówiłem, żeby zostawił, ale jak tu z nim gadać? Szybko, sprytnie wszystko zrobił, tak jak ty… Mówi, że ma doświadczenie, bo od wielu lat pomaga tak swojej babci… a kobiecina ma już osiemdziesiąt lat, jak ja, i czasem ledwo na nogach ustoi, kiedy ją lumbago skręci. Ech, co to ludziska z tym zdrowiem mają… – westchnął.
„A tego to mi nie mówił” – przemknęło przez myśl Izie. – „Ani słówkiem o babci… No, ale niby po co?” – skarciła się. – „Co mnie mogą obchodzić jego prywatne sprawy?”
– I tak posiedział u mnie, porozmawialiśmy sobie, zdjęcia pooglądaliśmy – ciągnął pan Szczepan. – Zaraz i tobie pokażę, bo jeszcze kilka innych znalazłem… Michaś sam zauważył, że na jednym naszym ślubnym to Hania wygląda całkiem jak ty. A wczoraj zabrał mnie do miasta jedną rzecz załatwić, co to mi już od dawna leżało kamieniem na żołądku.
– Jaką rzecz? – zdziwiła się Iza.
W głębi duszy była głęboko wdzięczna Majkowi za to, że kiedy ona miała mniej czasu, tak spontanicznie zajął się staruszkiem. W pracy niewiele ze sobą rozmawiali, ale na początku tygodnia zaczepił ją przy wyjściu z zaplecza i zapytał o pana Szczepana, a kiedy powiedziała mu zgodnie z prawdą, że ostatnio nie miała jak do niego zajrzeć, zadeklarował, że sam wpadnie na dniach na Bernardyńską, by sprawdzić, czy czegoś mu nie trzeba. Był to króciutki epizod, który w związku z nawałem emocjonalnych myśli na temat Michała niemal natychmiast ulotnił jej się z pamięci, teraz jednak przypomniała sobie o tej wymianie zdań i ogarnął ją lekki wstyd. Bo czyż jej sprawy sercowe, które od początku marca pochłaniały całą jej uwagę, mogły być wymówką do takiego zaniedbania odwiedzin u pana Szczepana? Owszem, oprócz tego miała teraz ciężki czas sprawdzianów i kolokwiów na uczelni, musiała przygotować i przedstawić referat z literatury, do tego praca i gotowanie w domu… lecz czy był to powód, żeby tak długo odwlekać choć krótką wizytę u swojego leciwego, samotnego przyjaciela? Jakie szczęście i ulga, że przynajmniej Majk stanął na wysokości zadania i zastąpił ją w czasie, gdy straciła głowę…
– Aaa… takie tam papierkowe sprawy – machnął ręką pan Szczepan. – Już dawno się z tym nosiłem, spać mi to po nocach nie dawało, że bałagan mam w dokumentach i że z tym bałaganem śmierć mnie zastanie…
– Bałagan w dokumentach? – powtórzyła zdezorientowana Iza.
– A tak – skinął głową pan Szczepan, zerkając na nią jakby z satysfakcją. – Wcześniej nawet o tym nie myślałem… co mi tam… nie obchodziło mnie to. Ale teraz już obchodzi i Michaś pomaga mi porządki zrobić. Zapytałem go, czy zna jakiego dobrego notariusza… bo miałem w dokumentach różne zapisy nie tak jak trzeba… No i okazało się, że zna i że to nawet jakiś jego dobry znajomy. Tak mi się szczęśliwie trafiło, widzisz, Haniu…
– Na pewno – uśmiechnęła się Iza. – Ale to chyba nic takiego niezwykłego, panie Szczepciu. Jak ktoś prowadzi firmę, to takie znajomości wśród prawników są potrzebne. W każdym razie bardzo się cieszę, że pan to sobie pozałatwiał, bo teraz nie będzie to pana męczyć i w nocy pan pośpi spokojniej.
– Co prawda, to prawda – przyznał staruszek, sięgając na stojącą obok niego komodę po dużą białą kopertę. – Chociaż jeszcze tak do końca nie pozałatwialiśmy… kilka razy trzeba będzie tam pojechać, żeby wszystko uporządkować… ale już i tak mi dużo lżej na sercu. Ten notariusz, bardzo miły człowiek… obiecał, że wszystkim się zajmie i w dodatku zrobi to szybko na osobistą prośbę Michasia. No, ale o to już mniejsza… – uśmiechnął się, a w jego oczach znów błysnęło światełko satysfakcji. – Chodź tu teraz do mnie, dziecinko, weź sobie krzesło i siadaj, pokażę ci te zdjęcia.
Nieco drżącymi dłońmi otworzył kopertę i wyjął z niej plik czarno-białych, lekko pożółkłych fotografii o dość dużym formacie. Były to unikatowe zdjęcia pana Szczepana i Hani wykonane podczas ceremonii ślubnej w kościele. Iza w skupieniu i z rosnącym wzruszeniem przeglądała pamiątki ich szczęścia sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Hania w białej ślubnej sukni, w zwiewnym welonie, z włosami upiętymi w elegancki kok… z rozjaśnioną wewnętrznym światłem twarzą i oczami pełnym słodyczy i nadziei… Pan Szczepan, jakże przystojny i elegancki w swym jasnym garniturze szytym według ówczesnej mody… zapatrzony w pannę młodą jak w bóstwo…
– A to jest właśnie to zdjęcie, gdzie Hania jest najbardziej podobna do ciebie – powiedział cicho pan Szczepan, podając Izie kolejną fotografię.
Dziewczyna z zaintrygowaniem wzięła ją z jego ręki. Rzeczywiście… Uchwycona na zdjęciu w półprofilu, z nieco schyloną głową i opadającą jej na policzek fałdą welonu, Hania niemal do złudzenia przypominała ją samą. Inni zresztą mogli postrzegać to jeszcze jaskrawiej niż ona, bo na co dzień patrzyli na nią z boku. Tak czy owak jej podobieństwo do tej młodej kobiety z półwiecznej fotografii było w istocie zadziwiające…
Jednak po chwili uwagę Izy przykuło co innego, a mianowicie wnętrze kościoła, które na tym zdjęciu było widoczne nie z boku czy od strony ołtarza, ale z perspektywy od wejścia, jakby fotograf ustawił się pod chórem. Wnętrze to, choć niezbyt wyraźnie widoczne, wydało jej się znajome… Czyżby to był?… Podniosła szybko głowę i spojrzała na pana Szczepana.
– W którym kościele braliście ślub? – zapytała w napięciu.
– A o tu, zaraz obok – odparł, ruchem głowy wskazując w stronę okna wychodzącego na podwórze, dokładnie w kierunku, o którym pomyślała Iza. – U świętego Pawła.
„Wiedziałam!” – błysnęło jej w głowie.
Tak, teraz już bez problemu rozpoznawała znajome elementy architektury kościoła, do którego dwa razy przyciągnęła ją niewytłumaczalna potrzeba modlitwy za duszę nieznajomej pani Ziuty. Tak, to było to wnętrze… bardziej surowe, skromniej udekorowane, ale niewątpliwie to samo.
– A tak – westchnął pan Szczepan, kiwając głową w zamyśleniu. – Tam był ślub i tam chodziliśmy potem razem co niedziela. Ale po jej śmierci już tam nie zaglądałem, zawsze wolałem pójść trochę dalej, do powizytkowskiego… I dopiero w to ostatnie Boże Narodzenie poszedłem do świętego Pawła. Znaczy… wnuk pani Jadzi mnie zaprowadził. Sam go poprosiłem, bo słabo się czułem, w głowie mi się kręciło i bałem się schodzić po schodach. Ale tak mnie wtedy naszło, żeby tam pójść i pomodlić się za moją Hanusię. Pierwszy raz od tylu lat… pomodlić się za nią przed tym samym ołtarzem, przed którym sobie ślubowaliśmy.
Podniósł do oczu zdjęcie i zapatrzył się w nie w zadumaniu, a na usta wybiegł mu łagodny, tkliwy uśmiech, po którym Iza rozpoznała, że zatonął właśnie w najsłodszych wspomnieniach i atmosferze utraconego szczęścia sprzed pięćdziesięciu lat…
Tej nocy, gdy po powrocie z pracy położyła się do łóżka, jej myśli, przez ostatnie dni skupione niemal wyłącznie na Michale, znów pobiegły w stronę młodego pana Szczepana i jego małżonki ubranej w ślubny strój. Pod jej przymkniętymi powiekami wyświetliła się twarz Hani ze zdjęcia, z tego, na którym była tak do niej podobna… Lecz tym razem ta twarz nie była li tylko pożółkłym zapisem obrazu na starym papierze fotograficznym, lecz twarzą żywej osoby… twarzą młodej, pełnej uroku kobiety o lśniących szczęściem oczach.
Iza widzi ją jak we mgle, ale to nie ma znaczenia, bo i tak jej umysł rejestruje każdy szczegół jej wyglądu. Luźny kosmyk włosów opadający na szyję… drobny defekt skóry, jakby niewielka blizna nad lewym okiem… ciepły blask brązowych oczu okolonych długą, czarną rzęsą… A oto Hania podnosi głowę i uśmiecha się do niej… jakiż ma przepiękny uśmiech! Ach, to w nim tkwi gros jej kobiecego czaru! W nim oraz w tych wdzięcznych gestach głowy i całej sylwetki… Żadna fotografia nie umiałaby oddać utajonego w nich uroku! To niewątpliwie za ten uśmiech i za to czarujące spojrzenie tak bardzo pokochał ją pan Szczepan…
Straszliwy, ponury łomot dobiegający z pieca kaflowego przerwał Izie ową fascynującą wizję. Huki i trzaski, które wydobywały się z głębi ciemnego kąta, a którym towarzyszył przeciągły, przeraźliwy dźwięk podobny do świstu wiatru, wytrąciły ją z półsnu, w jaki już powoli zapadała, i zmusiły do powrotu do rzeczywistości. Dziewczyna z trudem otworzyła sklejone snem powieki i usiadła na łóżku przepełniona nie tyle przestrachem, co rodzajem zniecierpliwienia. Zaiste, choć ów koncert duchów w środku nocy brzmiał dość upiornie, w jej sercu nie było ani cienia strachu.
– Ech, pani Ziuto! – wyszeptała z wyrzutem, patrząc twardym wzrokiem w stronę ciemnego kąta. – I znowu pani rozrabia? Przerwała mi pani ważne spotkanie… ładnie to tak? A do tego spać mi pani nie daje. Bardzo proszę o ciszę i spokój, bo jak nie… to już nigdy więcej się za panią nie pomodlę!
Jeszcze kilka głuchych uderzeń, przeciągły świst jakby wiatru hulającego po przewodzie kominowym… i w pokoju znów zapadła idealna cisza. Tak, jakby groźba Izy naprawdę podziałała! Choć był to zdumiewający zbieg okoliczności, dziewczyna nie czuła zdziwienia. Przeciwnie, odniosła wrażenie, jakby naprawdę nawiązała kontakt z nieznajomą duszą z zaświatów, mając przy tym wyraźną świadomość, że jest to dusza bardzo jej życzliwa.
– No! – szepnęła z satysfakcją, nadal wpatrzona w ledwie widoczny w ciemności zarys pieca kaflowego. – I żeby mi to było ostatni raz, pani Ziutko! Nie musi pani ciągle tak się przypominać, przecież ja i tak o pani pamiętam!
Opadła z powrotem na poduszkę i przymknęła oczy, a kilka minut później, wyszeptawszy na wpół bezwiednie modlitwę za zmarłych, zapadła w spokojny, głęboki sen.