Lodzia Makówkówna – Rozdział XIX
Niedzielny obiad kończył się leniwie, sztućce poszczękiwały cicho o talerze, przez okno salonu wpadały wesołe promyki popołudniowego słońca. Lodzia siedziała dziś przy stole uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami, a do tego jadła z wielkim apetytem, co nie umknęło uwadze rodziny spoglądającej na nią ze szczerym zadowoleniem.
– Widać, że nasza Lodzieńka już całkiem wyzdrowiała! – cieszyła się Ciotka Lucy. – Wreszcie ładnie je, nawet nabrała trochę rumieńców i już wygląda zupełnie inaczej niż w szpitalu!
– W sam raz na wyjazd w góry – przyznała Mamusia. – Pojedzie, rozerwie się trochę, pooddycha górskim powietrzem… Tylko pamiętaj, Lodziu, żeby się tam nie przemęczać! To by ci mogło zaszkodzić.
– Będę pamiętać, mamo – uśmiechnęła się ugodowo Lodzia, która na przestrzeni ostatniego tygodnia wysłuchiwała tej rady już po raz mniej więcej dwusetny i podchodziła do niej z iście anielską cierpliwością.
– I koniecznie zakładaj na noc ciepłe skarpetki! – dodała mentorskim tonem Babcia. – W górach jest zimno o tej porze, zwłaszcza w nocy, a nie wiadomo, jak tam będzie z ogrzewaniem w tym waszym pensjonacie.
– Będę dbać o siebie, nie martw się, babciu – zapewniła ją z powagą Lodzia.
Uśmiechnęła się przez stół do Tatusia, który odwzajemnił jej uśmiech znad świeżo napełnionej szklanki z kompotem jabłkowym.
Przepełnione radością oczy dziewczyny lśniły wewnętrznym blaskiem, jakby prześwietlało je od środka słońce. Za kilka godzin miała jechać z Karolem do Anabelli, gdzie wraz z Julką i Szymonem byli zaproszeni na spotkanie w gronie przyjaciół Pabla. Zobaczy go wreszcie po takiej długiej przerwie! Tak bardzo już za nim tęskniła… z taką niecierpliwością czekała na to spotkanie! Zadzwonił do niej w piątek z pytaniem o zdrowie, chciał się upewnić, jak mówił, że tym razem dotrze cała i zdrowa do Majka i że nie będzie musiał znów szukać jej nie wiadomo gdzie… Jego ciepły głos w telefonie, jego śmiech i niekończące się żarty były pokarmem jej duszy – do pełni szczęścia brakowało jej jeszcze jego widoku, gorącego spojrzenia jego oczu, jego uśmiechu i ciepła dłoni, w którą znów, jak zawsze, ujmie jej dłoń przy powitaniu… Nie mogła się już doczekać tej upragnionej chwili. Ach, czemuż ten czas tak wolno płynął?!…
– Lodziu, o której Karol ma po ciebie podjechać? – zagadnęła Mamusia.
Lodzia nie bez rozbawienia zauważyła, że od czasu, kiedy Karol podpadł Wielkiej Triadzie, przestały zdrabniać jego imię i już nie nazywały go czule Karolkiem, ale oficjalnie Karolem.
– Umówiliśmy się na osiemnastą trzydzieści – odparła grzecznie.
– Idziecie się pobawić z jego kolegami? – zapytała od niechcenia Mamusia.
– Ze wspólnymi znajomymi – odparła wymijająco. – Będą też Jula i Szymek.
– Szymek? – podchwyciła Babcia. – To ten kolega, z którym Julcia była na studniówce?
– Tak, teraz już jej oficjalny chłopak – wyjaśniła Lodzia, zbierając na widelec resztki surówki.
– A to oni już tak na poważnie się spotykają? – zainteresowała się Ciotka Lucy. – Ja widziałam raz przez okno tego kawalera, jak tu przyszedł po Julcię. Z wyglądu bardzo miły chłopiec… I tak kulturalnie się do niej odnosił, od razu wziął od niej plecak…
– Pozory często mylą, Lucy – zauważyła cierpko Babcia, rozgniatając starannie widelcem ziemniaki na talerzu. – Kto o tym wie lepiej niż my? Mam nadzieję, Lodziu, że Julcia jest ostrożna.
– Jest, babciu – uśmiechnęła się Lodzia, która odkrywała dziś w sobie niezmierzone pokłady świętej cierpliwości.
– I że ten chłopak jest uczciwy i przyzwoity – dodała znacząco Babcia. – I poważny.
– Taki właśnie jest, babciu – zapewniła ją z powagą. – Uczciwy, bardzo zdolny i poważny. Wie, czego chce. Po maturze wybiera się na studia na prawo, nawet już zdecydował się, jaką specjalizację wybrać. Interesuje go prawo karne. Jestem pewna, że daleko zajdzie, tym bardziej, że jest bardzo pracowity i obowiązkowy. Jula ma naprawdę wielkie szczęście.
– No… z tym to akurat nigdy nie wiadomo, jak mama słusznie powiedziała – pokiwała sceptycznie głową Mamusia. – Ale to dobrze, że Julcia zadaje się z takim rozsądnym chłopcem, a nie z jakimś nicponiem. W tych sprawach trzeba być bardzo roztropnym i ostrożnym… mieć oczy szeroko otwarte, bo łatwo się pomylić.
– Na prawo się wybiera? – zainteresowała się Babcia. – Hmm… Jadzi Kalinowskiej córka studiowała prawo, podobno nie jest wcale łatwo w tym zawodzie… trudno się przebić i w ogóle trzeba się bardzo napracować, żeby wyrobić sobie jakąś przyzwoitą pozycję w środowisku. Wiadomo, to też zależy od tego, czy pracuje się w budżetówce czy na wolnym rynku… Ale to i tak dużo lepiej niż polonistyka – dodała z przekąsem, spoglądając krytycznym okiem na wnuczkę.
Lodzia zagryzła wargi i sięgnęła po szklankę z kompotem.
– W każdym razie Szymek na pewno świetnie sobie poradzi – powiedziała chłodniej. – Jak by na to nie spojrzeć, poważnie podchodzi do kwestii swojej przyszłej kariery, jeszcze nie zdał matury, a już konkretnie myśli o dalszych etapach… Ma już nawet znajomości w prokuraturze.
– W prokuraturze? – podchwyciła w natchnieniu Ciotka Lucy. – To może i on kiedyś zostanie prokuratorem?
– Niewykluczone – zgodziła się cierpliwie Lodzia, odstawiając szklankę na stół. – Myślę, że właśnie do tego będzie zmierzał.
– A co on ma za znajomości? – zaciekawiła się Mamusia. – Jakąś rodzinę tam ma?
– Ależ nie, nic z tych rzeczy – pokręciła głową Lodzia. – To zupełnie neutralne znajomości. Na kursie na prawo jazdy poznał aplikantkę prokuratora Walczaka… tego, co prowadził sprawę zabójstwa na Wertera, pamiętacie pewnie… Zna też kilku studentów, którzy mają u nich praktyki, a Wojtek… znaczy ten prokurator… – poprawiła się szybko – też go bardzo lubi, więc Szymek ma już teraz świetne perspektywy i na pewno z nich skorzysta.
Wielka Triada znieruchomiała zgodnie wpatrzona w córkę rodu Makówków, która najspokojniej w świecie kończyła swój posiłek. Również Tatuś przyglądał jej się ze wzmożoną uwagą.
– Lodziu… a skąd ty znasz prokuratora od zabójstwa z Wertera? – zapytała słodko Mamusia po dłuższej chwili milczenia.
Lodzia spojrzała na nią z niepokojem.
– No… nie mogę powiedzieć, że jakoś dobrze go znam – odparła wymijająco. – Raz się tylko spotkaliśmy. Za to Szymek czasami się z nim widuje.
– Zosiu, ona pewnie poznała prokuratora przez tego kawalera Julci – domyśliła się Ciotka. – No bo jak inaczej?
– Ale pamiętasz, Lucy, że coś tam wtedy było dziwnego z tym komisarzem – przypomniała jej z niezadowoleniem Mamusia. – On pytał właśnie o to zabójstwo, potem przesłuchał Lodzię, a na koniec przyjechała policja i szukali czegoś w naszym schowku pod schodami. I Lodzia nic nam nie chciała powiedzieć… A poza tym to dlaczego ty, Lodziu, mówisz na prokuratora po imieniu? I to tak poufale… Wojtek?
– Ojej! – westchnęła Lodzia, czując, że niepotrzebnie poruszyła temat. – Szymek jest z nim na ty i my wszyscy też… znaczy ja i Jula…
– Zosiu, daj jej już spokój – machnęła ręką Babcia. – Nie denerwuj dziecka po chorobie. Skoro ten chłopiec ma takie znajomości, to tylko się cieszyć. Ważne, żeby Julcia nie nacięła się na jakiegoś gagatka… ale to przecież rozsądna dziewczyna.
Mamusia pokręciła głową bez przekonania, ale posłusznie zamilkła i wróciła do swojego kompotu. Na chwilę zapadła cisza, podczas której Tatuś nie spuszczał z Lodzi uważnego wzroku. Podniosła głowę znad talerza i widząc jego pytające spojrzenie, uśmiechnęła się do niego swobodnie.
– Tak czy inaczej postarajcie się nie wracać bardzo późno, Lodziu – podjęła Babcia. – I niech Karol odwiezie cię pod samą furtkę, żebyś przypadkiem nie chodziła gdzieś sama po nocy. Teraz takie ciężkie czasy nastały, że nikomu nie można ufać…
– Będę bezpieczna, babciu – zapewniła ją Lodzia z nieco złośliwym uśmieszkiem. – Przecież przy Karolu nic mi nie grozi, w razie czego stanie w mojej obronie. To prawdziwy rycerz i dżentelmen, same mówiłyście, że mało jest teraz takich mężczyzn…
Z rozbawieniem obserwowała miny Wielkiej Triady, która wymieniła między sobą dyskretne spojrzenia pełne współczucia dla biednej, naiwnej dziewczyny.
– Różnie to bywa, Lodzieńko, różnie to bywa… – westchnęła Ciotka Lucy, ale zaraz umilkła pod piorunującym spojrzeniem Mamusi.
Przy stole zapadła niezręczna cisza. Lodzia pomyślała, że jeszcze dwa tygodnie temu, po takiej jej uwadze, zachwyconym peanom na cześć Karola nie byłoby końca.
„Ale podpadł!” – pomyślała szczerze ubawiona. – „Jeszcze niedawno był dla was takim ideałem, a dzisiaj zdrajca i heretyk… Czyżby już nie było mowy o ślubie we wrześniu i naszym kontrolowanym szczęściu na osobnym pięterku?”
– Masz w pewnym sensie rację, Lodziu – odezwała się dyplomatycznie Babcia. – Prawdziwych mężczyzn to teraz jak na lekarstwo… i dlatego trzeba być bardzo, bardzo ostrożnym. Łatwo się pomylić i wplątać się w jakiś związek bez przyszłości…
– Tak, wiem o tym, babciu – odparła, a jej oczy znów błysnęły zaczepnie. – Na szczęście my w rodzinie nie popełniamy takich błędów.
Na te słowa Mamusia i Ciotka Lucy westchnęły jak na komendę, Babcia zaś pokręciła z zafrasowaniem głową. Lodzia spokojnie dopiła swój kompot i podniosła się od stołu.
– Pozbieram naczynia i pozmywam po obiedzie – zaoferowała się z uśmiechem. – A potem pójdę już na górę, żeby się wybrać. Nie chciałabym, żeby musiał na mnie czekać…
***
– Lodziu, nie przeszkadzam ci? – zapytał Tatuś, wtykając głowę do jej pokoju.
– Ależ skąd, tato! – uśmiechnęła się, przerywając na chwilę rozważania nad tym, czy na wieczór wybrać dżinsy i białą, rozpinaną bluzkę czy raczej szarą, satynową sukienkę z koronką.
Obydwie kreacje leżały rozłożone na jej łóżku i reprezentowały dwa odrębne style ubioru, zaś Lodzia od pół godziny nie mogła się zdecydować, czy postawić raczej na wygodę i luz, czy też na styl bardziej elegancki.
– Mógłbym z tobą zamienić dwa słowa, kochanie? – ciągnął Tatuś, wchodząc do środka i przymykając drzwi. – O, widzę, że się wybierasz…
– Tak, tato, ale mam jeszcze czas – odparła, siadając na łóżku i wskazując mu krzesło przy biurku. – Siadaj sobie tutaj i mów. Domyślam się zresztą, o co chodzi – zaśmiała się, patrząc na niego figlarnie. – Pewnie chcesz mnie zapytać o prokuratora?
Tatuś również się uśmiechnął.
– Jaka ty dzisiaj jesteś wesoła! – zauważył. – Tak, dziecko, rzeczywiście chciałbym wiedzieć, czy to wszystko dalej ma związek z tym… z tym twoim Pawłem. Masz dziwnie rozległe znajomości w środowisku prawniczym. Prokurator to przecież też prawnik.
– Tak, to jego kolega ze studiów – przyznała swobodnie Lodzia. – Wojtek jest od niego starszy o trzy lata, ale studiowali w tym samym czasie i przyjaźnią się do tej pory.
– I poznałaś obu przez tego chłopca, który spotyka się z Julcią? – domyślił się Tatuś.
– Nie, przeciwnie – pokręciła głową, rozbawiona jego dociekliwością. – Szymek poznał ich przeze mnie. To Paweł przedstawił nas wszystkich Wojtkowi… Ale przecież nie mogłam powiedzieć tego przy stole, bo zaraz byłoby śledztwo, a potem awantura.
Tatuś przyglądał jej się z uwagą.
– Ale poczekaj, Lodziu, powiedz mi to jasno – poprosił. – Mam rozumieć, że on cię przedstawił swoim znajomym w środowisku? Czy tylko temu prokuratorowi?
– Nie tylko – wyjaśniła cierpliwie Lodzia. – Poznałam też jego innych kolegów i koleżanki po prawie, w tym cały zespół kancelarii poza jednym… Piotra Wysockiego też znam, chociaż tylko powierzchownie, bo nie mieliśmy jeszcze okazji dłużej porozmawiać.
– Przedstawił cię tylu osobom? – zdziwił się Tatuś.
– Aha – uśmiechnęła się. – Znam całe grono jego najbliższych przyjaciół, bardzo fajni ludzie. Tam są zresztą nie tylko prawnicy, żona Wojtka jest na przykład psychologiem, inny kolega jest architektem… Jest też przyjaciel Pawła z podstawówki, który prowadzi świetną restaurację w śródmieściu. Właśnie dzisiaj tam idziemy z Karolem.
– Ach tak! – pokiwał głową Tatuś. – To już rozumiem, z czego tak się cieszysz od rana!
Przyglądał jej się dalej ze skupioną miną.
– Więc nawet Karol go zna? – zapytał po chwili.
– Tak, zna – odparła lekkim tonem. – Karol, Jula, Szymek, jego kolega Arek… i właściwie cała moja klasa, tak przynajmniej z widzenia.
– Czyli w drugą stronę też… – powiedział w zamyśleniu Tatuś. – A kto to był ten lekarz w szpitalu? – zapytał, starając się widocznie za jednym zamachem porozwiewać różne swoje wątpliwości.
– No, słyszałeś przecież, co mówił – przypomniała mu Lodzia. – To jakiś jego dawny klient… spotkali się przypadkowo.
– Ale to był przecież lekarz, który cię znał – zauważył Tatuś. – To chyba nie przypadek? Bo co ten Paweł robił dziwnym trafem w szpitalu, kiedy ty akurat tam byłaś?
– Co robił? – zniżyła głos Lodzia, spuszczając oczy. – Opiekował się mną… Zobowiązał tego ordynatora, żeby o mnie dbano, niepotrzebnie zresztą, bo moja choroba nie była przecież groźna. A wtedy, kiedy spotkaliśmy go na holu, to… pewnie przyjechał mu podziękować.
Tatuś milczał przez dłuższą chwilę, jakby analizując zebrane dane.
– I odwiedzał cię tam? – zapytał cicho.
– Tak, odwiedzał – kiwnęła głową Lodzia. – Przyniósł mi niezapominajki i poziomki.
– Poziomki? – powtórzył zdumiony.
– Widzę, że dziwisz się, tato – uśmiechnęła się. – Ja też się dziwiłam, bo to nie sezon na poziomki, ale on na wszystko ma jakieś sposoby. Aha… i okazało się, że te margaretki, o których mama tyle rozprawiała, pamiętasz?… to też były od niego. Nie wiedziałam o tym jeszcze, kiedy mnie pytałeś, ale potem wszystko się wydało. Coś jeszcze mam ci powiedzieć?
– Nie, Lodziu, już wystarczy – odparł Tatuś, przyglądając jej się nadal uważnie. – Szkoda, że od razu nie powiedziałaś mi tego wszystkiego, może trochę mniej bym się dręczył… Ale w każdym razie, dziecko… – zawahał się.
– Tato, obiecałam ci, że nie zrobię żadnych głupstw i dotrzymam słowa – zapewniła go poważnym tonem Lodzia, przechylając się w jego stronę i kładąc mu dłoń na ramieniu. – Naprawdę, nie martw się o mnie. Mnie to tak strasznie boli, że ty się martwisz…
– Teraz będę się martwił odrobinę mniej – uśmiechnął się Tatuś. – Jesteś bardzo mądrą dziewczynką… i taką śliczną – dodał, patrząc z czułością na jej rozjaśnioną twarz. – Wiedziałem od zawsze, od twojego dzieciństwa, że kiedyś niejednemu w głowie zawrócisz… tylko nie sądziłem, że będę musiał tak się przez to stresować. Cóż – dodał, wstając z krzesła i całując ją w czoło. – Baw się dzisiaj dobrze, kochanie.
– Dziękuję, tato.
Po jego wyjściu Lodzia siedziała jeszcze przez chwilę z rozmarzonym uśmiechem na ustach, po czym zerwała się i spojrzała krytycznie na równo rozłożone ubrania.
„Wezmę dżinsy” – zdecydowała stanowczo. – „Będzie mi wygodniej, a sukienkę założę osiemnastego na nasze urodziny. To będzie znacznie lepsza okazja na elegancki strój!”
***
Kiedy przez okno dostrzegła w zapadającym półmroku omiatające furtkę światła samochodu Karola, serce skoczyło jej z radości. Już od ponad tygodnia byli umówieni, że pojadą razem do Anabelli, jednak on miał zamiar posiedzieć tam tylko trochę z grzeczności, a potem zostawić ją i urwać się na kilka godzin (choć nie podał jej szczegółów, domyślała się, w jakim celu), po czym wrócić po nią przed końcem imprezy (miała mu wysłać smsa), żeby odwieźć ją oficjalnie do domu. Wzajemny parawan był obojgu bardzo na rękę, więc współpraca układała się przykładnie.
Ubrana w dżinsy, białą bluzkę i lekką, błękitną narzutkę, uczesana w prosty, ale bardzo starannie spleciony warkocz, promieniejąca wewnętrznym blaskiem Lodzia wybiegła z domu jak na skrzydłach odprowadzana zafrasowanym potrójnym spojrzeniem Wielkiej Triady. Ukryte za firanką kuchennego okna kobiety z uwagą obserwowały, jak „biedna Lodzieńka” wita się z czekającym na nią pod furtką Karolem, jak zaśmiewają się z czegoś oboje i wsiadają razem do samochodu, po czym wszystkie trzy spojrzały po sobie, jednocześnie westchnęły i pokręciły głowami.
– No i sam widzisz, jak sobie nagrabiłeś – śmiała się Lodzia, rozsiadając się w fotelu i sięgając po pas bezpieczeństwa. – U mnie w domu już nawet nie nazywają cię Karolkiem, a o zaręczynach od świąt nie słyszałam ani jednego słówka. Wcześniej tylko o tym gadały…
– Lodziu, słuchaj – przerwał jej Karol, odpalając silnik. – Czy mógłbym cię poprosić o dyskrecję… to znaczy o powściągliwość w słowach przy osobie, którą zaraz zobaczysz?
– Którą zaraz zobaczę? – zdumiała się Lodzia, natychmiast poważniejąc. – Pewnie, że tak… będę dyskretna jak ksiądz przy spowiedzi, tylko może uprzedź mnie ogólnie, o co biega, bo wiesz, że ja czasami potrafię coś chlapnąć… Kogoś mi przedstawisz?
– Zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo i samochód ruszył z miejsca.
– Którędy ty jedziesz? – zdziwiła się. – Po co zawracasz, przecież prosto jest wygodniej!
Rzeczywiście, zamiast jechać prosto, Karol podjął trud niewygodnego zawracania na wąskiej uliczce i po wykonaniu tego manewru ruszył w kierunku, z którego przyjechał, skręcając po chwili w sąsiednią ulicę Jeżynową. Kilkanaście metrów za rogiem, w miejscu, które Lodzi było doskonale znane i bardzo bliskie, stał zaparkowany czarny volkswagen Pabla. On sam, ubrany w ciemnogranatowe dżinsy, taką samą dżinsową kurtkę i biały t-shirt, stał przy samochodzie zajęty rozmową z towarzyszącą mu szczupłą dziewczyną o długich do połowy pleców brązowych lokach.
Serce Lodzi zabiło mocno na ten niespodziewany widok ukochanej sylwetki… lecz i sylwetka dziewczyny wydała jej się dziwnie znajoma. Spojrzała zaskoczona na Karola, który zatrzymał swój samochód tuż za volkswagenem i mrugnąwszy do niej porozumiewawczo, wyskoczył na zewnątrz.
Wciąż zdziwiona Lodzia odpięła pas i sięgnęła do klamki, lecz w tym momencie drzwi ustąpiły i otworzyły bez jej udziału. Podniósłszy głowę, zobaczyła nad sobą roześmiane oczy Pabla, który znieruchomiał na chwilę, wpatrzony w jej wzniesioną ku niemu, prześliczną w swym zdumieniu twarz o rozświetlonych oczach nasyconych chabrowym błękitem.
– Witaj, gwiazdeczko – skłonił się, wyciągając do niej rękę. – No, daj mi łapkę i wyskakuj. Koniec wycieczki z oficjalnym narzeczonym, teraz przesiadasz się do mnie.
– Co ty znowu uknułeś, szachraju? – pokręciła głową, uszczęśliwiona jego widokiem jak skowronek promykami wschodzącego słońca. – To jakaś nowa intryga?
Wysiadła z auta, wspierając się lekko na jego dłoni. Początkowo miała zamiar zachować pełną powagę, jednak nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na widok szelmowskich ogników, jakie igrały w jego oczach. Pablo podniósł jej dłoń do ust i przycisnął je do niej na długą chwilę, nie spuszczając z niej roześmianego spojrzenia. Pod miękkim dotykiem jego warg dziewczynę ogarnęło znajome, przyjemne odrętwienie… i nie cofnęła ręki, dopóki sam jej nie puścił.
– Chodź, kochanie, zdaje się, że Karol ma ci coś do powiedzenia – oznajmił jej wesoło. – To będzie bardzo trudna rozmowa, przygotuj się na najgorsze. Mam nadzieję, że masz przy sobie chusteczki? Aha… gdybyś chciała wymierzyć mu sprawiedliwość, to daj tylko znak, załatwię sprawę za ciebie, żebyś nie musiała łamać sobie paznokci. Mam w samochodzie plastikowe rękawiczki, wziąłem je dziś specjalnie na tę okazję, żeby nie zostawiać odcisków palców.
Lodzia roześmiała się serdecznie z tego żartu. Domyśliła się od razu, że czekająca na nich z Pablem dziewczyna była ową tajemniczą wybranką Karola i że to właśnie przy niej miała zachować dyskrecję. Spojrzała z zaciekawieniem w stronę pary stojącej przy samochodzie Pabla i na widok dziewczyny, która teraz była zwrócona twarzą do niej, aż otworzyła usta ze zdumienia, nie wierząc własnym oczom.
– Agata! – zawołała oszołomiona, podchodząc szybko w ich stronę.
Dziewczyną, która rozmawiała z Karolem, była w istocie Agata, córka instruktora ze znajomej szkoły tańca… Spojrzała na Lodzię nieco zmieszana.
– Cześć, Lodziu – powiedziała z uśmiechem.
Lodzia, która doszła już do siebie po pierwszym szoku, przeniosła wzrok z Agaty na Karola i pokiwała głową z rozbawieniem.
– Ładna historia – powiedziała wesoło. – To ja was sama ze sobą zapoznałam, a ty mi się tak odwdzięczasz? Tyle czasu i ani słowa nie pisnąłeś własnej dobrodziejce… chyba się obrażę!
– No, nie gniewaj się, Lodziu – uśmiechnął się Karol. – Chciałem ci powiedzieć, ale do tej pory nie było się czym chwalić… Dopiero od przedwczoraj moja dama patrzy na mnie łaskawszym okiem – dodał, obejmując ramieniem zawstydzoną dziewczynę.
Rozpromieniony jak tropikalne słońce Pablo przyglądał im się w milczeniu.
– Rozumiem – kiwnęła głową Lodzia, puszczając oko do Agaty. – Tak czy inaczej nie pozwolę wydrzeć sobie zasług. Za pośrednictwo, nawet nieświadome, jesteście mi winni przynajmniej jakąś czekoladę!
– Albo butelkę whisky? – zaśmiał się Karol.
– No, no! – wtrącił Pablo, grożąc mu żartobliwie palcem. – Na to beneficjentka nie ma wydanej zgody. To ja zajmuję się obsługą prawną tej pani i wszelkie papiery, w tym zgoda na alkohol, przechodzą przeze mnie. A ja niczego takiego nie podpisywałem.
Karol i Agata roześmiali się.
– Nie wtrącaj się, uzurpatorze! – oburzyła się Lodzia. – Ja ci dam obsługę prawną!
– Mogę co najwyżej podpisać glejt na skrzynkę piwa – ciągnął niezrażony Pablo, uśmiechając się do niej czarująco. – Rozpracujemy ją razem, co, skarbie? Podzielimy się rolami, ty będziesz nalewać odpowiednie porcje do szklanki po tulipanie, a ja będę pił.
– Ech, ty bandziorze! – roześmiała się Lodzia rozbrojona jego słodką miną.
Spojrzała z sympatią na Agatę i wyciągnęła do niej rękę.
– Bardzo się cieszę – powiedziała, ściskając serdecznie jej dłoń, po czym to samo zrobiła z dłonią Karola. – Musimy kiedyś spotkać się na dłużej, żeby sobie pogadać. Ale czekaj… przecież chyba jedziecie z nami do Anabelli?
– Niestety nie, Lodziu – odparł przepraszająco Karol. – Na dzisiaj mamy trochę inne plany… Ale zostawiam cię w bardzo dobrych rękach – dodał, spoglądając porozumiewawczo na Pabla.
– W rękach przeznaczenia – sprecyzował wzniosłym tonem Pablo. – Rzeczywiście, nie jadą dzisiaj z nami do Majka, gwiazdeczko, ale za to przyjęli zaproszenie na nasze urodziny.
– Tak jest – potwierdził Karol. – Będziemy osiemnastego.
– To niesamowite, że macie urodziny jednego dnia – dodała Agata, patrząc z zafascynowaniem na Lodzię. – Aż nie wierzyłam w pierwszej chwili…
Lodzia zerknęła złośliwie na Pabla.
– Jednego dnia, ale za to z trzynastoletnim rozstrzałem – zaznaczyła. – Jeszcze trochę i choroby wieku starczego nie pozwolą temu panu zdmuchnąć wszystkich świeczek naraz, więc w tym roku możecie mieć ostatnią szansę, żeby to podziwiać.
– I widzicie, jak mnie prowokuje ta mała łobuziara? – pokręcił głową rozbawiony Pablo. – W razie czego biorę was na świadków, że sama zaczęła.
Karol roześmiał się, podając mu rękę.
– No, lecimy. Trzymajcie się i miłej zabawy!
– Wzajemnie – uśmiechnęła się Lodzia.
Karol i Agata odeszli w stronę swojego samochodu, ona zaś, przepełniona po brzegi radością, zajęła miejsce pasażera w czarnym volkswagenie. Pablo zatrzasnął za nią drzwi i zatrzymał się jeszcze, żeby wymienić na odległość jakieś ostatnie uwagi z Karolem.
„Więc Karol zakręcił z Agatą!” – pomyślała w zadziwieniu Lodzia. – „Na to zupełnie nie wpadłam, a mogłam się przecież domyślić… Już teraz rozumiem, dlaczego tak mu zależało na tych tańcach, jeździł tam pewnie tak często, że chciał mieć parawan, w razie gdyby ktoś go tam widywał i przekablował to pani Emilii!”
Zdała sobie przy tym sprawę, że jednocześnie upadł jej własny parawan, za którym kryła się od czasów studniówki, a wraz z tym zakończył się pewien etap… lecz bynajmniej nie sprawiało jej to przykrości. Pablo wsiadł do samochodu i uśmiechnął się do niej promiennie. W zapadającym zmroku widziała igrające w jego oczach wesołe ogniki.
– I widzisz, mała hochsztaplerko? – pokiwał głową. – Wszystko się wydało. Co powiesz na to, że twój idealny prawie-narzeczony tak perfidnie cię wykiwał? Jakoś nie kazałaś go bić…
– Draniu jeden! – roześmiała się Lodzia. – Upiłeś go pewnie albo dosypałeś mu czegoś do piwa, żeby wszystko z niego wyciągnąć! Widzę, że pięknie skumplowaliście się za moimi plecami…
– Owszem – przyznał swobodnie. – Miałaś rację, to bardzo fajny chłopak. Co prawda kompletny frajer, ale za to akurat jestem mu dozgonnie wdzięczny… W każdym razie rzucił cię, gwiazdeczko – zauważył z diabelskim błyskiem satysfakcji w oku. – I co teraz zrobisz, biedna, zdradzona kobieto? Założę się, że potrzebujesz pocieszenia.
– A ty chętnie podjąłbyś się tego zadania, co? – domyśliła się rozbawiona Lodzia. – Przecież gołym okiem widać, że umieram z rozpaczy… Ale nie martw się, aniele pocieszycielu, poradzę sobie jakoś z moim złamanym sercem.
Pablo oparł ramię o kierownicę i spoglądał na nią oczami roziskrzonymi radością.
– Od początku kantowałaś, mała naciągaczko. Ani przez chwilę nie miałaś zamiaru wyjść za mąż za Karola. Chciałaś mnie tym tylko nastraszyć!
– Nastraszyć? – zdziwiła się uprzejmie. – A cóż w tym takiego strasznego? No, ale dobrze, niech ci będzie – prychnęła śmiechem. – Blefowałam z tą jego ofertą, przyznaję. Za to cała reszta to była prawda, nie oszukiwałam!
– Cała reszta? – powtórzył Pablo, nie spuszczając z niej rozpromienionego spojrzenia.
– No tak, cała reszta. To, że miał iść ze mną na studniówkę i skręcił nogę… to, że jest moim prawie-narzeczonym… ten status oficjalnie się nie zmienił póki co – zaznaczyła, podnosząc w górę palec. – To, że nasze rodziny zaplanowały nam już daty zaręczyn i ślubu w tym roku… że wysłano mnie na kursy przedmałżeńskie… ta moja rodzinna tradycja dotycząca małżeństwa przed dwudziestką… wszystko to prawda, bandziorku.
– Wiem, kochanie – przyznał łagodnie. – To oczywiste, że nie wymyśliłabyś tego wszystkiego tak na poczekaniu. Ja sam przekonałem się zresztą, jakie masz umiejętności w zakresie opatrywania ran, gotowania, pieczenia ciast i tańca towarzyskiego… Cyganiłaś tylko trochę, ale za to w tej najważniejszej części – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Tak czy inaczej powiedz mi, kociaku… i co teraz z tobą będzie?
– A niby co ma być? – uśmiechnęła się słodko Lodzia.
– Znalazłaś się przecież w traumatycznej sytuacji – zauważył z powagą. – Wszystko tak świetnie się układało, szczęście było na wyciągnięcie ręki… aż tu nagle taka katastrofa, taki cios! Ech, ciężko na to patrzeć…
– Oj tak, widzę, że bardzo mi współczujesz! – śmiała się Lodzia. – Jesteś prawdziwym altruistą o wrażliwym sercu, nie możesz znieść cierpienia bliźniego. Zaraz może nawet rozpłaczesz się z żalu nad moim ciężkim losem!
– Staram się jakoś powstrzymać od łez, ale rzeczywiście jestem na granicy… – westchnął. – Nie będę mógł spać w nocy, dopóki nie rozwiążemy tego w jakiś konstruktywny sposób. Wiesz… myślę, że najprościej będzie, jeśli uruchomisz wariant be. Zdawało mi się, że Karol ma zastępcę, który z chwilą, gdy zwalnia się stanowisko, wskakuje na pełny etat…
– Aha, jasne! O żadnym etacie dla zastępcy nie było mowy!
– Ale chyba nie masz innego wyjścia – zauważył wesoło Pablo. – Taki świetny kandydat się wykruszył, tradycja zobowiązuje, a czasu diabelnie mało. Nie każdy poradzi sobie na tym stanowisku, trzeba mieć doświadczenie, które ja już zdobyłem w ciężkim boju, więc akurat dobrze się składa. Nie możesz przecież przy byle niepowodzeniu zrezygnować z takich ważnych planów, twoja mama by się załamała…
– Już jest załamana – zapewniła go Lodzia. – Ciocia i babcia też.
– A tata? – podchwycił z zaciekawieniem.
– Tata chce tylko mojego dobra – powiedziała ciszej, przypominając sobie dzisiejszą rozmowę z Tatusiem. – Dla niego najważniejsze jest to, żebym była szczęśliwa… Ale chyba mieliśmy jechać do Majka? – zmieniła skwapliwie temat.
– Tak jest – uśmiechnął się Pablo, wpatrując się z zachwytem w jej tonącą w półmroku twarz o lśniących delikatnym blaskiem oczach. – Ruszamy zgodnie z rozkazem mojej księżniczki.
Sięgnął dłonią do stacyjki, aby uruchomić silnik, ale zawahał się jeszcze i znów spojrzał na dziewczynę. Jego oczy błysnęły w półmroku… Serce Lodzi zabiło mocniej, przypomniała jej się bowiem chwila, kiedy widziała ten charakterystyczny błysk po raz pierwszy. To również było w samochodzie, tamtego pamiętnego, styczniowego popołudnia, gdy bandzior odwoził ją do domu po dostarczeniu do szkoły makowca. Wtedy ów gorący płomyczek w jego oczach zmieszał ją i zaniepokoił, dziś przeciwnie – sprawił jej głęboką przyjemność.
– Ale najpierw muszę jeszcze coś ci powiedzieć – rzekł Pablo, zniżając głos. – Taki jeden banał, który już tyle razy cisnął mi się na usta… Chcę, żeby wybrzmiał właśnie dziś. Teraz, zanim ruszymy i będę musiał patrzeć na tę cholerną drogę.
– Co takiego, bandziorku?
Nadal wpatrzony w nią z zachwytem, przechylił się lekko w jej stronę i dotknął delikatnie jej policzka wierzchem swojej dłoni. Patrzył na nią oczami pełnymi ognia, lecz w ich głębi było coś jeszcze… ten sam jasny blask, który widziała w nich w szpitalu i który wydawał się prześwietlać i odkrywać przed nią nieznane nikomu zakamarki jego duszy.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie, Lea – wyszeptał. – Tak piękną, że to aż boli.
Lodzia spuściła oczy, zmieszana tym nokautującym komplementem. Ów cichy szept i nastrój zapadającego zmroku sprawiły, że poczuła się jak we śnie. Drżała teraz cała pod delikatnym dotykiem jego dłoni na swoim policzku… serce biło jej mocno… krew krążyła wartko w żyłach, niosąc po całym ciele znajomą słodycz… jego bliskość odurzała ją, kusiła, rozpalała w środku jak ogień… Znów czuła tę obezwładniającą moc zmysłowej, męskiej aury, która przyciągała ją do niego od samego początku. On… znów on i tylko on… on jeden na świecie. Był tuż obok, czekał na jej gest… Wystarczyłoby podnieść głowę, pochylić się odrobinę w jego stronę, poddać się wreszcie mocy tego niewidzialnego, potężnego magnesu i rzucić się na oślep w otchłań szczęścia… Nie odważyła się jednak.
Na kilka sekund w samochodzie zapadła idealna cisza.
– Jedźmy już, Pablo – szepnęła cichutko Lodzia.
– Jedziemy, kochanie.
Cofnął rękę i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zaszumiał miarowo, samochód ruszył wąskimi uliczkami jej osiedla. Jechali w milczeniu… Lodzia przypomniała sobie studniówkowy wieczór, kiedy wiózł ją dokładnie tą samą drogą.
„To dzieje się naprawdę” – myślała w poczuciu odrealnienia, spoglądając, jak kiedyś, na jego dłoń spoczywającą na drążku zmiany biegów. – „Jesteśmy tu razem, znowu razem…”
Mijały minuty, a oni nadal milczeli. Jednak ta cisza jej nie ciążyła… Otulała jak bawełniany kokon te ulotne, a dla niej niezapomniane już nigdy słowa, które wybrzmiały z ust ukochanego mężczyzny i jeszcze szemrały łagodnym echem w jej uszach… Wiedziała, że powiedział to poważnie i rozumiała wagę komplementu. Wyartykułował to, co od dawna czuła w jego zachowaniu i widziała w jego oczach. Podobała mu się aż do bólu… To oczywiście mogło mieć różne znaczenia, ale Lodzia była dziś już w innym miejscu owej trudnej drogi rozwoju swych uczuć, którą przeszła od listopada. Dziś bardziej już mu ufała… Dziś, kiedy wypowiedział pod jej adresem te banalne w istocie, lecz jakże znaczące słowa, po raz pierwszy ośmieliła się nie odrzucić ich metodycznie jako żartu, blefu i słodkiej trucizny donżuana, lecz przyjąć je do serca i pozwolić się unieść rodzącemu się w duszy szczęściu.
Zerknęła na niego, on spojrzał na nią znad kierownicy i wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Samochód sunął ulicami miasta, światełka migały im po twarzach, odbijały się w ich pełnych blasku oczach… Oboje wyglądali jak oświetleni od wewnątrz jakąś nadnaturalną poświatą. W powietrzu wisiało tyle pytań… tyle niedopowiedzeń… Ale przecież świat jeszcze się nie kończył! Jeszcze przyjdzie czas, żeby wszystko wyjaśnić, zrozumieć… A na razie trzeba cieszyć się chwilą, razem patrzeć na rozmigotane światłem ulice, oddychać tym samym powietrzem!
Lodzia przymknęła na chwilę oczy wtulona w miękki fotel samochodu, rozkoszując się bliskością Pabla i ogarniającą ją przy nim – jak zawsze, gdy był tuż obok – dziwną harmonią i spokojem. To było jak muzyka… zaczarowana muzyka sfer.
– Powiedz mi, Lea – zagadnął neutralnym tonem Pablo, kiedy zbliżali się do ścisłego centrum miasta. – W środę jedziecie już w te góry, prawda?
– Tak – odparła, otwierając oczy i prostując się w fotelu. – Wyjeżdżamy w środę wcześnie rano.
– Rozumiem, że podstawiają wam jakiś autokar pod szkołę?
– Nie, nie mamy autokaru. Jedziemy pociągiem, zwyczajnie z dworca.
– Ach, pociągiem! – zdziwił się. – Myślałem, że szkolne wycieczki jeżdżą autokarami… To przecież dużo wygodniejsze rozwiązanie, zwłaszcza jeśli chodzi o bagaże. No i łatwiej opiekunom zapanować nad grupą.
– Przypominam ci, że my jesteśmy już dorośli – podkreśliła z urazą Lodzia, podnosząc dumnie głowę. – Nie trzeba nad nami panować.
Pablo zerknął na nią i parsknął śmiechem.
– Oczywiście, gwiazdeczko – skinął pojednawczo głową. – Nie gniewaj się, nie chciałem powiedzieć, że jesteście bandą rozwydrzonych nastolatków… Jednak pociąg jest dość niewygodnym środkiem transportu na takiej długiej trasie. Jesteś świeżo po szpitalu, a będziesz musiała dźwigać ciężkie bagaże, przecież dobrze wiem, jakie ty ilości pakujesz – dodał poważniej. – Mimo wszystko mogli wam zorganizować autokar, to będzie przecież długa i męcząca podróż.
„I już marudzi” – pomyślała z rozbawieniem Lodzia. – „Najchętniej złożyłby jakąś reklamację… Nie zdziwię się, jak zadzwoni do Bufona i wypomni mu ten karygodny brak organizacji!”
– Jestem już całkiem zdrowa, a to jest przecież szkolna wycieczka – zauważyła pogodnie. – Taka podróż pociągiem w grupie kolegów z klasy ma swoje niepowtarzalne uroki. Ty jesteś już stary i wygodnicki, bandziorku, więc tego nie rozumiesz, ale dla młodzieży taka formuła podróży jest w sam raz.
– Ach, ty złośliwa bestyjko! – zaśmiał się Pablo. – Będziesz mi teraz docinać przy każdej okazji na temat mojego wieku?
– Ty też mi docinasz, oprychu – wzruszyła ramionami. – Nie chciałeś podpisać mi papierów na whisky.
– I nie podpiszę – zapewnił ją stanowczo. – A jak dowiem się, że w górach piłaś whisky na dziko, cofnę też różne inne zgody i do tego powiem wszystko twojej mamie.
– No nie, ale z ciebie tyran! – roześmiała się Lodzia. – Zaczynasz być nie do zniesienia! Chyba będę musiała poddusić cię trochę warkoczem, żebyś się za bardzo nie panoszył!
– O, to jest świetny pomysł! – przyznał z satysfakcją. – Na warkoczu będę chodził jak na pasku… Ale sama widzisz, jaka jesteś niesłowna, ciągle mi to tylko obiecujesz i na tym się kończy. A tymczasem nieużywany środek dyscyplinujący przestaje działać. To dlatego tak ci się rozbestwiłem.
– I tak sobie z tobą poradzę, bandziorze! – powiedziała wesoło Lodzia. – Mam już na tym polu całkiem spore doświadczenie. A jak piśniesz słówko o czymkolwiek mojej mamie, to uprzedzam, że marny twój los, od razu zostaniesz męczennikiem!
Pablo roześmiał się, zaparkował samochód, wyłączył silnik i światła, po czym spojrzał na nią, opierając ramię o kierownicę.
– Następnym razem w góry pojedziesz samochodem – oznajmił jej kategorycznym tonem. – Oczywiście standardowy bagażnik tego nie wytrzyma, ale pomyślę zawczasu o wrzuceniu czegoś na dach. Ułożymy tam te wszystkie twoje buty, torebki, kosmetyki, szczotki do włosów, termosy na zupę… Powinno się zmieścić. Jeśli nie, zamontujemy jeszcze przyczepkę.
– I co ty znowu wymyślasz, kuglarzu? – uśmiechnęła się rozbawiona Lodzia.
Wyciągnęła z kieszeni telefon i zerknęła na wyświetlacz, gdyż właśnie przyszedł sms.
– Organizuję wstępnie nasz jesienny wyjazd w Bieszczady – wyjaśnił spokojnie Pablo.
– Ach, nasz wyjazd? – powtórzyła słodko. – A czy szanowny pan pytał mnie o zdanie w tej materii?
– Przecież sama ustaliłaś to na studniówce – przypomniał jej beztrosko. – Co prawda wtedy myślałaś naiwnie, że pojedziesz tam z Karolem, ale teraz chyba już widzisz, że z powodów technicznych nie będzie to możliwe. Będziesz musiała skorzystać z usług wykwalifikowanego zastępcy. Karol zresztą zawsze coś zawali, a ja potem muszę po nim ratować sytuację… – westchnął. – No, ale nie narzekam, pogodziłem się już ze swoim losem.
– Ty krętaczu! – roześmiała się Lodzia, czując, jak jej serce ogarnia przyjemne ciepło na myśl o dalekiej podróży samochodowej u jego boku. – Ależ ty kombinujesz! W życiu nie widziałam większego farmazona… Ale chodźmy już, Pablo – dodała poważniej, chowając telefon. – Czekają na nas, Jula właśnie pyta, gdzie jestem. Zobacz, już po dziewiętnastej.
– Idziemy, perełko – uśmiechnął się Pablo, patrząc na nią wzrokiem pełnym blasku.
***
Kiedy stanęli u szczytu brukowanych schodów prowadzących stromo w dół do klubo-restauracji Anabella, serce Lodzi ogarnęło wzruszenie. Znów była tu z nim… znów razem spędzą wieczór, znów zatańczą… znów przez kilka godzin będzie mogła cieszyć się jego obecnością… Czyż obietnica szczęścia nie była już szczęściem samym w sobie?
Zerknęła ukradkiem na Pabla i napotkała jego uważne spojrzenie, które on również rzucił na nią ukradkowo. Oboje parsknęli śmiechem na ten zbieg okoliczności i dziarsko ruszyli w dół. Jednak ledwie pokonali kilka stopni, Lodzia poczuła ciepły, elektryzujący dotyk jego dłoni, którą jak kiedyś, na ulicy, ogarnął delikatnie jej dłoń. Zadrżała ze szczęścia i tym razem nie tylko nie cofnęła ręki, lecz odwzajemniła nieśmiało jego uścisk, splatając powolutku palce z jego palcami… Zejście po schodach trwało kilkanaście sekund, lecz jej wydawało się, że trwa długie wieki… miliony lat świetlnych… całą nieskończoność!
„Kocham cię, Pablo” – myślała na wpół przytomna ze szczęścia, jeszcze mocniej i odważniej odpowiadając na uścisk jego dłoni. – „Mój szachraju, lawirancie, bałamucie… mój łobuzie jedyny…”
Dopiero kiedy weszli na salę, wysunęła łagodnie swą dłoń z jego ręki i na chwilę podniosła na niego wzrok. Jego twarz była poważna, a wyraz jego oczu sprawił, że drgnęła i spłonęła rumieńcem… Ledwie zdążyła się opanować, dotarli do miejsca, gdzie przy dwóch zsuniętych stolikach bawiło się już całe znajome towarzystwo.
– No, nareszcie! – zawołał Kajtek, podając rękę Pablowi. – Dotarła nasza zakochana para! A już myślałem, że nas oleją i wybiorą słodkie sam na sam!
– Pewnie ciasno im było we dwójkę w tym schowku na szczotki i dlatego zdecydowali się przyjść do nas – zaśmiał się Maciek. – Pablo, ja ci mówiłem, że to jest kluczowy parametr, trzeba będzie zrobić szersze schody!
– Zgłupiałeś, co ty im tam projektujesz w tym schowku, całą sypialnię? – popukała się po głowie Asia, patrząc na niego z politowaniem.
– Dzisiaj Pablo ma przynajmniej jakiś ludzki humor – zauważyła Dominika, spoglądając na rozpromienioną twarz nowo przybyłego kolegi. – Nie będzie nas katrupił wzrokiem bazyliszka, to już coś… No, siadajcie! Wojtek właśnie nam tu opowiada ciekawe anegdotki, wszyscy boki zrywamy już od pół godziny!
– Lodziu, kochanie, jak ty się czujesz? – zapytała tymczasem Justyna, która na widok dziewczyny zerwała się z krzesła i ucałowała ją wylewnie w oba policzki. – Wyglądasz prześlicznie, chyba już wszystko dobrze?
– Tak, dziękuję – uśmiechnęła się Lodzia. – Już wyzdrowiałam całkowicie.
– Ależ się o ciebie martwiliśmy! – powiedziała Anita, obejmując ją serdecznie. – Czekaj, ty jeszcze nie znasz Jacka i dziewczyn… Pablo, chodź no tutaj, przedstawiłbyś Lodzi nowych znajomych!
Pablo, który podawał rękę po kolei wszystkim kolegom, odwrócił się i posłusznie podjął się prezentacji. Przedstawił Lodzi małżonkę Piotrka Martę, a także Jacka, nieznanego jej dotąd kolegę z kancelarii oraz jego żonę Ewę. Harmider przy stolikach był tak wielki, że towarzystwo szybko podzieliło się na mniejsze grupki, aby móc spokojnie w nich rozmawiać.
– Spóźniliśmy się trochę – mówiła Justyna – bo musieliśmy odwieźć młodego do babci, miał jeszcze niedzielny trening do osiemnastej.
– Mówisz o starszym czy o młodszym? – zagadnęła Asia.
– O starszym. Młodszy siedzi u babci od wczoraj.
– Czekaj, to ile ten wasz pierworodny ma już lat?
– Jedenaście – uśmiechnął się z dumą Wojtek.
– To już taki stary koń? – zdziwiła się Dominika. – No, czekaj, rzeczywiście, Justynka urodziła go przecież jeszcze na studiach… Pamiętacie, jak Wojtek chodził z głową w obłokach i chwalił się wszystkim, że ma syna? A potem na starówce oblewaliśmy młodego razem z jego dyplomem!
– To była niezapomniana impreza – przyznał Wojtek. – Majk i Pablo tak się wtedy wydurniali, że dostali bana od właściciela knajpy i musieliśmy się wszyscy zrzucać na łapówkę, żeby ich nie wywalił z lokalu…
Wszyscy roześmiali się na to wspomnienie.
– Tak… nawet Ania wtedy z nami była – dodała Dominika. – Pamiętasz, Wojtuś? Tańczyli z Majkiem na stole pijanego kankana na cześć waszego młodego. Myśleliśmy z Kajtkiem, że skonamy ze śmiechu! Właśnie wtedy Majk zapowiedział, że po studiach zakłada własną firmę i ma zamiar rozkręcić najlepszy klub w Lublinie… Kurczę, dziesięć lat minęło, ba, jedenaście… a ja mam wrażenie, jakby to było wczoraj!
– Ja też – pokiwała głową Justyna, wymieniając uśmiechy z mężem. – Łatwo wtedy nie było, nie mieliśmy nawet kawalerki i mieszkaliśmy we trójkę w jednym małym pokoju, kątem u teściowej… Ale i tak bardzo miło wspominam te czasy.
– I co trenuje ten wasz młody? – zaciekawiła się Asia.
– Karate, standardowo – wyjaśniła Justyna. – Ale te treningi robią im wieczorami, już mam tego trochę dość, szczerze mówiąc. Są dni, kiedy prawie nie wysiadam z samochodu…
W innych grupkach również toczyły się osobne wątki rozmowy, na stolikach stanęły butelki z piwem i zakąski, impreza zaczynała się rozkręcać. Kajtek i Maciek wciągnęli w rozmowę Pabla, po chwili dołączyła do nich Asia, natomiast Lodzia, odpowiedziawszy grzecznie na pytania dotyczące jej zdrowia, podeszła do Julki i Szymona, którzy siedzieli nieco na uboczu.
– Siadaj koło mnie, Lodźka – zażądała Julka. – Nie musisz ciągle kręcić się wokół Pabla, i tak pójdziecie pewnie razem tańczyć, jak tylko zacznie się muzyka. Majk już poszedł do tego swojego Antka i ustawiają dyskotekę, jakoś po dwudziestej mają zacząć grać. Zobacz, ilu ludzi już się naschodziło… A w ogóle to dlaczego przyjechałaś z Pablem, gdzie Karol?
– Karola nie będzie – uśmiechnęła się Lodzia, zajmując krzesło obok Julki. Korzystając z tego, że Szymona zaczepiła właśnie Dominika z propozycją dolania mu picia, pochyliła się do przyjaciółki i dodała poufnym szeptem: – Zdradził mnie i poszedł w długą z ukochaną!
– Co takiego? – zdumiała się Julka, wytrzeszczając na nią oczy.
– Zaraz wszystko ci opowiem – obiecała jej Lodzia.
W żartobliwych słowach zrelacjonowała Julce półgłosem najnowsze rewelacje.
– Ale numer! – parsknęła śmiechem Julka. – Patrz, jak się tajniaczył! A Pablo pewnie zadowolony, że wreszcie ma wolną rękę, co? Dzisiaj już nie ma takiej miny jak wtedy, przeciwnie, wygląda, jakby wygrał na loterii. Przyznaj się, czym go tak uszczęśliwiłaś?
Lodzia uśmiechnęła się tylko, wzruszając ramionami. Tymczasem podeszła do nich Anita, przepchnąwszy się między krzesłami siedzących częściowo w przejściu kolegów.
– Lodziu, kochanie, przyjdziesz tam do nas na chwilkę? – zapytała, schylając się nad dziewczyną. – Chłopaki z kancelarii bardzo chcieliby cię lepiej poznać, dziewczyny też… Wszyscy umierają z ciekawości i wysłali mnie po ciebie. Mogę ją zabrać? – zwróciła się do Julki.
– Jasne, leć, Lodźka! – zaśmiała się Julka. – Widzę, że robisz furorę!
Dołączyła do Szymona, który nadal rozmawiał z Dominiką, natomiast Lodzia wstała posłusznie z krzesła i poszła za Anitą na drugi koniec łączonego stołu. Kiedy przechodziły obok miejsca, gdzie Pablo rozmawiał z Maćkiem, Kajtkiem i Asią nad rozlewanym właśnie do kufli piwem, pochwyciła jego rozpromienione spojrzenie i odpowiedziała mu uśmiechem.
– Hej, Lodziu! – zaczepił ją Kajtek, kiedy przeciskały się z Anitą za jego krzesłem. – Nie rozpuściłabyś nam dzisiaj włosów? Właśnie namawiam Pabla na powtórkę z pokazu sztuki fryzjerskiej, niektórzy jeszcze tego nie widzieli!
– Nie ma mowy – pokręciła głową Lodzia, zatrzymując się na chwilę i spoglądając na niego z góry. – Mam dzisiaj porządny warkocz i nie potrzebuję fryzjera.
Pablo odchylił się w tył razem z krzesłem, z uśmiechem chwycił w dłoń koniec jej warkocza i wskazał go wymownie kolegom.
– Ja ci powiem, do czego to tak naprawdę służy – powiedział do Kajtka.
Lodzia roześmiała się, odebrała mu z ręki warkocz i poszła za Anitą. Za chwilę zza jej pleców dobiegły wybuchy śmiechu Kajtka, Maćka i Asi, co oznaczało, że zostali właśnie poinformowani o funkcji jej warkocza jako wyrafinowanego narzędzia zbrodni.
– Macie, przyprowadziłam wam Roszpunkę! – zaanonsowała wesoło Anita, kiedy dotarły do miejsca, gdzie siedzieli Piotrek i Jacek. – Dajcie jej jakieś krzesło… siadaj, Lodziu.
– Więc to jest ta słynna dziewczyna Pabla? – zagadnęła życzliwie Marta.
Towarzystwo przyglądało się Lodzi z zaciekawieniem i sympatią.
– Nie dziewczyna, tylko narzeczona – sprostował Piotrek. – Nie, czekaj, on jakoś inaczej powiedział… prawie-narzeczona! To jakaś nowa formuła pośrednia, jeszcze takiej nie znałem.
Wszyscy roześmiali się. Lodzia uśmiechnęła się tylko zmieszana.
– Jasne, do tego kabotyna to bardzo podobne! – pokiwała głową Anita. – Pewnie nie dostał pełnych uprawnień do tytułu, więc wymyślił sobie protezę.
– Ale o tym warkoczu to już się nasłuchaliśmy! – zauważyła Ewa, spoglądając z uznaniem na włosy Lodzi. – Przyznaję, jest niesamowity! Pewnie hodowałaś go od urodzenia?
– Właściwie tak – uśmiechnęła się.
– Od urodzenia czyli równo osiemnaście lat? – zagadnął podchwytliwie Jacek.
Był to brodaty, nieco krępy mężczyzna mniej więcej w wieku Piotrka.
– Dziewiętnaście – sprostowała z godnością Lodzia, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
– Nie podpuszczaj, Jacek, przecież Pablo nam to mówił – przypomniała mu Anita. – Mają za parę dni wspólne urodziny.
– Czyli jednak naprawdę nastolatka! – pokiwał głową Piotrek. – Ja od dawna czułem, że Pablo wywinie jakiś gigantyczny numer w tej materii… On zawsze działa w wielkim stylu, jeszcze nigdy nas nie zawiódł!
– Dobrze, że przynajmniej wyrobił się w widełkach – podkreślił Jacek. – Gdyby zszedł niżej, mielibyśmy znowu nalot glin, a do tego kuratora nieletnich na głowie…
– Nie dokuczajcie dziewczynie, stare durnie – przerwała im Anita, pukając się wymownym gestem po głowie. – Cieszcie się raczej, że kolega wreszcie wam się ustatkuje, przy tym zwariowanym Majku już wyglądał na beznadziejny przypadek.
– Za Majka też by się trzeba zabrać swoją drogą – zauważyła Ewa. – Justyna z Dominiką próbowały już co prawda zastawiać na niego pułapki i nie chwyciło, ale może teraz weźmie przykład z kumpla?
– A ty, Lodziu, mieszkasz gdzieś koło nas? – zagadnęła tymczasem Marta.
– Na Czeremchowej – odparła grzecznie Lodzia.
– A my na Grabowej! Widzisz, to niedaleko. Pablo szedł raz do nas i nie doszedł, wolał posiedzieć sobie trochę na Czeremchowej w szafie na szczotki…
Towarzystwo wybuchło śmiechem, analizując raz jeszcze przygodę z bandziorem w roli głównej. Lodzia odpowiadała na pytania z uśmiechem, za którym kryła nieustępujące wciąż zmieszanie. Każde słowo, aluzja czy żart, które padały dziś przy stole, wskazywały bowiem na to, że przyjaciele Pabla brali ją za jego oficjalną dziewczynę. Zauważyła, że traktowali ją w tej roli bardzo poważnie, ona zaś nie miała odwagi niczego wyjaśniać ani prostować.
„I co on im naopowiadał, ten uzurpator?” – pomyślała, zerkając na niego ukradkiem.
Siedział odchylony na krześle i słuchał tłumaczącego mu coś żywo Kajtka, popijając piwo. Widziała go z profilu, jak w wieczór, gdy obserwowała go, czekając na przyjazd komisarza Leśniewskiego. Przez głowę przebiegła jej myśl, jak wiele zmieniło się od tamtej pory, jak długą drogę przeszli oboje od tamtego styczniowego wieczoru…
W międzyczasie rozmowa przy stole zmieniła tor i tym razem skupiła się wokół męża Anity, który pół życia spędzał w rozjazdach i rzadko bywał w domu.
– Wraca jutro nad ranem – mówiła Anita. – Ma zostać tylko do wtorku, wyśpi się i znowu będzie jechał, tym razem aż do Wrocławia. Jak zwykle wyjdzie nam tylko kilkanaście godzin widzenia aż do weekendu.
– Jak wy tak wytrzymujecie? – dziwiła się Ewa. – Przecież to nienormalne. Andrzej pół tygodnia w delegacjach, ty też zasuwasz do wieczora, kiedy wy w ogóle znajdziecie czas, żeby coś zrobić z życiem? Czas ci ucieka, powinnaś w końcu pomyśleć o rodzinie…
– Myślę – westchnęła Anita. – I bardzo bym chciała… ale ciągle nie ma jak. Praca to praca, do tego kredyt na głowie, trudno tak się wylogować na rok czy dwa. Choć prawda, że trzeba będzie w końcu podjąć jakąś decyzję…
Lodzia przyglądała jej się ze współczuciem.
„Oni wszyscy są strasznymi pracoholikami” – pomyślała smutno. – „Nie mają kiedy żyć, tylko praca i praca… batoniki z automatu i czasami piwo ze znajomymi. Anita ma męża, którego właściwie nie ma… Przynajmniej Piotrek i Jacek mają normalne rodziny, ale oni też przecież wysiadują do późna w robocie… Pablo to samo. Wszyscy tacy rozchwytywani adwokaci, a nawet nie mają kiedy zjeść porządnego obiadu!”
– Od jutra będą już u nas ci dwaj aplikanci – powiedział Piotrek, jakby w odpowiedzi na jej myśli. – Podszkolimy ich szybko i przejmą część papierów, powysyła się ich nawet czasem na rozprawy… Trochę cię zluzujemy, Anitko. A jeśli któryś się sprawdzi, to może po aplikacji przyjmiemy go do zespołu, bo coraz ciężej wyrobić się we czwórkę.
– Dobrze, że w końcu o tym myślisz, mistrzu – pokiwał głową Jacek. – U ciebie ostatnio nawet spokojnie rozchorować się nie można.
– Za często wraca ten kocioł – przyznał Piotrek. – Ja sam już wymiękam momentami. Ostatnio nawet Pablo zaczął mi się stawiać, a on przecież nigdy nie miał problemu, żeby więcej popracować… Muszę o was zadbać, żebyście w efekcie nie podziękowali mi za współpracę.
– Pablo to akurat nie ma nic do gadania, przecież odrabia awansem ten swój wrzesień – przypomniał mu Jacek. – I ty go teraz naprawdę nie oszczędzaj, Piter, korzystaj z okazji i dowal mu roboty, bo potem jak ci zniknie w alkowie, to go stamtąd końmi nie wyciągniesz!
– Jacek, moderuj się, co? – popukała się w czoło Ewa, zerkając ukradkiem na Lodzię.
– Lodziu, musisz mi w końcu podać przepis na ten przepyszny sernik z brzoskwiniami – zagadnęła Anita. – Poczekaj, mam tu jakieś kartki – dodała, sięgając do wiszącej na oparciu krzesła torebki. – Mój Andrzej przepada za sernikiem, upiekłabym mu na weekend według twojej receptury, już dawno się do tego zbieram. Mówiłam kiedyś Pablowi, miał ci przekazać…
– Przekazał – uśmiechnęła się Lodzia. – Tylko potem jakoś zapomnieliśmy o tym…
– Dasz radę z pamięci? – zapytała Anita, wyjmując z torebki również elegancki długopis.
– Jasne – skinęła głową.
Pochyliły się obie nad kartką, na której oprócz właściwego przepisu Anita notowała skrupulatnie pod dyktando Lodzi dodatkowe uwagi dotyczące tajników sztuki ciastkarskiej, stanowiące wynik wielopokoleniowego doświadczenia gospodyń w rodzinie Makówków. Tymczasem do ich stolików podszedł Majk, który wracał właśnie z doglądania pracy przy nagłośnieniu sali. Antek, jego prawa ręka od spraw technicznych, testował już głośniki, z których co jakiś czas wydobywał się nieznośny łomot i pisk. Szef lokalu, z twarzą pokrytą dziś mocnym, kilkudniowym zarostem, był ubrany w swoje standardowe, wytarte dżinsy i prostą, czarną koszulkę polo, tym razem jednak bez będącej jego znakiem rozpoznawczym skórzanej kurtki.
– No, jestem! – oznajmił wesoło. – Zaraz ruszamy z muzyką, Antek już powoli kończy… O, widzę, że dotarł Pablo ze swoją nieodłączną gwiazdeczką! – zaśmiał się, podając nad stołem rękę Pablowi i zerkając na Lodzię, która nadal tłumaczyła Anicie sekrety wykonania udanego sernika z brzoskwiniami. – Hej, Lodziu! – zawołał, podchodząc do niej. – Dawaj mi rękę, mała, nie udawaj, że mnie nie znasz, łobuziaro!
– Nie udaję! – uśmiechnęła się Lodzia, podając mu rękę. – Jak bym mogła się do ciebie nie przyznawać? Trochę się tylko zagapiłam, omawiamy właśnie przepis na sernik…
– Znowu coś pichcisz? – pokiwał głową. – Słuchaj jej wskazówek, Anita, to jest mistrzyni gara i patelni, wiem, co mówię, miałem ją raz u siebie w akcji. Lodziu, musimy jeszcze ponegocjować, może zdecydujesz się chociaż na pół etatu… Ale czekajcie, co wy tak się porozsiadaliście w małych grupkach? Zsuwać mi zaraz porządnie te stoliki, no już! Integracja!
Na to polecenie wszyscy zerwali się z krzeseł i posłusznie pozsuwali mocniej stoliki, przestawiając chwiejące się butelki, kufle i szklanki. Lodzia przesiadła się przy tej okazji z powrotem na miejsce obok Julki, mając teraz vis-à-vis Kajtka, Pabla oraz Majka, który przysunął sobie krzesło i usiadł obok nich.
– Gdzie ty się tyle podziewałeś, Majk? – zagadnęła go Dominika. – Antek przecież radzi sobie doskonale sam. Pewnie poszedłeś podrywać dziewczyny za naszymi plecami, co?
– Między innymi, ale nie tylko – odparł wesoło Majk, potrząsając swoją rozczochraną czupryną i patrząc szelmowsko na Lodzię. – Mam też inne obowiązki… A ty, Lodziu, gdzie podziałaś swojego poprzedniego faceta? Dałaś się jednak odbić narzeczonemu i zmieniłaś frajera? Ech, niestałe te kobiety! – westchnął komicznie, zwracając się do Pabla. – Ja ci mówię, stary, ty jeszcze przemyśl tego ping-ponga! Cały czas trzymałem za ciebie kciuki, ale ta mała jest naprawdę niebezpieczna, a ja muszę dbać o twoje dobro!
Lodzia wzruszyła ramionami, natychmiast poważniejąc. W głosie Majka wyczuła ton, który sprawił jej dziwną przykrość… Pablo, który odkąd usiadła naprzeciw niego, ani na moment nie odrywał od niej oczu, zerknął na kumpla z niezadowoleniem.
– Napij się czegoś, Majk – rzucił znacząco, podsuwając mu efektownym ślizgiem po stole kufel i posyłając w ślad za nim butelkę z piwem. – Widzę, że zaschło ci w gardle.
– Dobra, zrozumiałem! – zaśmiał się Majk. – Mam zamknąć ryja… Okej, nie bij, już schodzę z twojej gwiazdeczki, przerzucam się w takim razie na Dominikę!
– Na mnie? – zdumiała się Dominika.
– Na ciebie, na ciebie! – potwierdził wesoło. – Domyślasz się chyba, o co chcę zapytać! Przyznaj się publicznie, kotku, ile razy od ostatniej imprezy wysłałaś Kajtkowi samochód do lakiernika?
Towarzystwo wybuchło śmiechem.
– Złośliwy draniu! – zaśmiała się Dominika. – Tylko raz! I to było niewielkie otarcie!
– Tak, kochanie – pokiwał głową Kajtek. – Niewielkie otarcie, za to na całej długości boku… Ale ty się nie wtrącaj, Majk, my już mamy z żoneczką swoje sposoby, żeby się rozliczyć.
– W to nie wnikam – zapewnił go Majk. – Chociaż wszystkie te sposoby i tak sprowadzają się do jednego… góra dwóch! Żeby nie było!
Rozmowa potoczyła się dalej, schodząc na inne tematy. Lodzia nalała sobie wody do szklanki i powoli upiła kilka łyków.
„Majk jest dzisiaj znowu złośliwy jak małpa” – pomyślała z mimowolną urazą. – „Lubię tego draba, nie powiem, imprezę potrafi rozkręcić jak nikt… ale jednak mógłby sobie darować takie uwagi. A Pablo ciągle się gapi… Uruchomiliby wreszcie tę dyskotekę, tak bym już chciała z nim potańczyć! Dwudziesta minęła, więc chyba…”
Przerwała myśl, gdyż do siedzącego w luźnej pozycji na krześle Majka podeszła jakaś nieznajoma dziewczyna. Była to bardzo ładna brunetka w wieku około dwudziestu pięciu lat, ubrana w czarną, obcisłą sukienkę, z twarzą pokrytą mocnym makijażem, w szczególności z podkreślonymi intensywnie na czerwono ustami.
– Hej, Majkuś! – zagadnęła wesoło, schylając się nad nim od tyłu, oplatając mu szyję ramionami i muskając nosem jego policzek. – Dopadłam cię wreszcie! Jak się masz, sierściuchu? Dawno cię nie widziałam! Dawaj no buziaka, stary łobuzie!
Majk odwrócił leniwie głowę w jej stronę i z błogą miną podał jej na chwilę usta.
– Cześć, Beciu – uśmiechnął się. – Co u ciebie? Nie zaglądałaś tu do mnie ostatnio, a przecież dobrze wiesz, gdzie można mnie znaleźć…
– Chyba faktycznie muszę to nadrobić! – zaśmiała się dziewczyna i poczochrała go ręką po włosach, zerkając po towarzystwie, które przyglądało im się z rozbawieniem. – Jejku… zapomniałam już, jaką ty masz fajną tę czuprynę, taką mięciutką i kudłatą… O, widzę, że Pablo też jest! – zawołała radośnie.
Oderwała się od Majka i przeniosła całą swoją uwagę na Pabla, który siedział obok nieruchomo i z poważną miną wpatrywał się w swój kufel. Podeszła do niego, przystanęła za jego krzesłem i z uśmiechem położyła mu obie dłonie na ramionach.
– Cześć, przystojniaku – zagadnęła słodkim tonem, nachylając się nad nim, zsuwając mu powoli dłonie po ramionach aż do łokci i przytulając pieszczotliwie policzek do jego policzka. – A ty gdzie się tak ostatnio ukrywałeś, co? Zadzwoniłbyś kiedyś… Moni dzisiaj nie ma, więc nie poszalejecie, ale może chociaż pozdrowisz ją szarmancko, hmm? Mogę przekazać jej całusa…
Zmrożona Lodzia odwróciła oczy, czując, że serce podchodzi jej do gardła. Cios był na tyle niespodziewany, że nie miała możliwości przygotować się na niego i zachować obojętnej miny. Twarz jej pobladła, przed oczami zrobiło jej się ciemno… Choć ze wszystkich sił próbowała zachować neutralny wygląd, miała świadomość, że niewiele wychodzi z jej starań, to zaś potęgowało nieprzyjemne uczucie, które ogarnęło ją aż po ostatni nerw, a które było jej już dobrze znane, gdyż to za nie spoliczkowała kiedyś Grzela… Było to uczucie upokorzenia.
Julka spojrzała na nią ze współczuciem i ścisnęła ją pod stołem za rękę. Pablo również rzucił na nią błyskawiczne, niespokojne spojrzenie i jego poważna twarz ścięła się jeszcze bardziej.
– Przekaż życzenia zdrowia – powiedział chłodno do pochylonej nad nim dziewczyny.
Odsunął się nieco w bok razem z krzesłem, tak, że musiała zdjąć dłonie z jego ramion, żeby nie stracić równowagi, po czym pochylił się w stronę stołu, sięgając po stojącą na środku butelkę. Poirytowanym gestem nalał sobie piwa do kufla i podniósł go do ust, patrząc nieruchomo gdzieś w przestrzeń. Zdezorientowana dziewczyna wyprostowała się i spojrzała niepewnie na Majka.
– A temu co się stało? – zdziwiła się. – Co on dzisiaj taki drętwy?
– Zostaw go, Bećka! – machnął lekceważąco ręką Majk. – Frajer już wypadł z obiegu!
Dziewczyna popatrzyła na niego jeszcze bardziej zdziwiona, przeniosła niedowierzający wzrok na Pabla, przyjrzała mu się przez chwilę i roześmiała się.
– E, nie wierzę! – zawołała. – Nasz zabójczy Romeo nigdy nie wypada z obiegu! A nawet jak chwilowo wypadł, to chyba jeszcze wróci, co, Pablo?
Pablo nie odpowiedział, zagryzł tylko wargi, wpatrując się znów w swój kufel. Zebrane przy stoliku towarzystwo spoważniało, Justyna, Dominika i Anita wymieniły znaczące, lekko zdegustowane spojrzenia.
– Zostaw go, kotku, mówię ci – powtórzył wesoło Majk. – Nie piłuj, przecież sama widzisz, że nic z niego nie będzie. Za to ja mogę się umówić z wami dwiema!
– Majk! – warknęła Justyna, piorunując go wzrokiem. – Może byś się przeniósł z tymi amorami na zaplecze, co? My tu chcemy sobie spokojnie posiedzieć w kulturalnym towarzystwie…
– Okej, już sobie idę – rzuciła urażonym tonem Becia.
Majk spojrzał z irytacją na Justynę i zerwał się z krzesła.
– No, Becia, nie gniewaj się – zagadnął pojednawczym tonem do dziewczyny, po czym odciągnął ją kilka kroków na bok i zaczął jej coś tłumaczyć, rozkładając ręce w geście bezradności.
Towarzystwo przy stoliku popatrzyło po sobie z zażenowaniem i wróciło do rozmowy, nie komentując ani słowem sceny, jaka rozegrała się przed chwilą. Tylko Justyna zerknęła jeszcze raz surowo za Majkiem, który wraz ze swoją towarzyszką poszedł teraz w stronę konsoli z płytami, po czym przeniosła wzrok na Pabla, którego bezskutecznie próbował wciągnąć w rozmowę Kajtek. Na jej twarzy odmalowało się współczucie.
Tymczasem Lodzia opanowała się już, z neutralną miną sięgnęła do kieszeni po telefon i skupiła uwagę na ekranie, udając, że zajmuje się przeszukiwaniem skrzynki smsowej. Nie umiałaby w tym momencie spojrzeć na Pabla, choć wyraźnie czuła na swojej twarzy jego przenikliwy wzrok.
„I tak będzie co chwila” – pomyślała ze smutkiem. – „Za każdym razem będą wyłazić na wierzch takie właśnie demony z jego barwnej przeszłości. To było kiedyś, wiem. Ale to jednak boli… To jest inny świat, ja do niego nie pasuję, chyba jestem zbyt staroświecka… A może jestem po prostu za młoda, za bardzo idealizuję? Marzył mi się wierny Rycerz bez skazy, a trafiłam na donżuana z bogatym dorobkiem. Ech… Witamy w prawdziwym życiu, naiwna nastolatko!”
Choć patrzyła uparcie w wyświetlacz telefonu, instynktownie wyczuwała na sobie badawcze spojrzenia zebranych przy stole osób.
„Oni wszyscy są przekonani, że jestem dziewczyną Pabla” – myślała, starając się zachować pokerową twarz. – „I patrzą teraz na mnie, sprawdzają, jak reaguję… Jakie to upokarzające! Jeśli w to wejdę, w pewnym sensie nie będzie już odwrotu. Czy będę umiała znosić kolejne takie scenki? Nie wiem… nic już nie wiem. Tak bardzo go kocham, łajdaczynę cholernego!”
– Lodźka, wszystko okej? – szepnęła Julka, pochylając się w jej stronę.
– Tak, Jula – odszepnęła uspokajająco. – Nie martw się o mnie. Ja to wszystko już przepracowałam i przegryzłam, tylko rozumiesz… jak to się tak materializuje na moich oczach, to łatwo nie jest. Ale już się pozbierałam i nie ma problemu.
– Szkoda mi was obojga – odparła cicho Julka, również patrząc w telefon Lodzi i udając, że dyskutują o tym, co widać na ekranie. – Pablo patrzy na ciebie takim wzrokiem, że serce mi się kraje… Głupio mu strasznie, to widać. I widać, że bardzo mu na tobie zależy…
– Przestań, Jula – szepnęła ledwo dosłyszalnie Lodzia.
– No, sama poczuj, w jakiej on się znalazł sytuacji – ciągnęła Julka. – Święty nie był, widzimy to jak na dłoni, tu miałaś rację. Ale zobacz, jak teraz za to obrywa… W pewnym sensie zasłużył sobie na to, doigrał się, wiadomo… Ale szkoda mi go mimo wszystko. On też ma strasznego pecha, że akurat dzisiaj, przy tobie, napatoczyła się tu ta cała Becia.
– Pech, nie pech, po prostu fatum – uśmiechnęła się smutno Lodzia. – Ale to nieważne, wszystko przecież i tak by się wydało. Nie dziś, to jutro, co to ma za znaczenie? Prawda zawsze wyjdzie na jaw. Sama widzisz, jak się wpakowałam… Ale spoko, przeżyję to jakoś… Słuchaj, Jula – dodała konspiracyjnie. – Ja teraz na moment wyjdę do łazienki. Muszę ułożyć to sobie w głowie, uspokoić się, pobyć chwilę sama… Zostawiam tu telefon, popilnujesz mi?
– Jasne, Lodźka – kiwnęła głową Julka. – Nie ma sprawy.
Lodzia odłożyła telefon na stół, podniosła się z krzesła i przeciskając się za plecami Anity i Asi, wydostała się zza stołu. Pablo, który przez cały ten czas ani na moment nie odrywał od niej oczu, zerwał się na równe nogi i ledwie weszła w przejście między stolikami, zastąpił jej drogę.
– Lea? – zaczepił ją cichym, poważnym głosem.
Podniosła na niego wzrok. Był blady, w jego oczach czaił się niepokój.
– Puść mnie, bandziorku – uśmiechnęła się do niego beztrosko. – Zaraz wracam, chcę tylko na chwilę wyjść do łazienki.
Jego twarz rozpogodziła się nieco.
– Za chwilę startuje muzyka – powiedział, schylając się do niej. – A ja zapomniałem zapytać cię o coś bardzo ważnego… Obiecasz mi dzisiaj wszystkie tańce, gwiazdeczko?
Lodzia uśmiechnęła się lekko i rzuciła mu figlarne spojrzenie, a w jej oczach zalśniły złośliwe iskierki.
– Wszystkie to nie – odpowiedziała przekornie. – Nie mogę przecież tak cię ograniczać. Może zabójczy Romeo zdecyduje się jednak wrócić do obiegu?
Spoważniał natychmiast i drgnął, jakby dostał w twarz.
– Lea, proszę… – szepnął.
– Ja zresztą też muszę zachować rozsądek i uważać, z kim tańczę – ciągnęła bezlitośnie. – Obiecałam tacie, że będę bardzo ostrożna.
Po jego minie widać było, że cios był celny. Patrzył na nią niemal błagalnie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dokonawszy swej małej zemsty, Lodzia poczuła się znacznie lżej.
– Ale na tej sali nie znajdę lepszego partnera do tańca od ciebie, oprychu – powiedziała z uśmiechem, kładąc mu na chwilę dłoń na ramieniu. – Więc chyba nie mam innego wyjścia… Zatańczę z tobą wszystkie tańce oprócz jednego.
W jego oczy wróciło światło.
– A ten jeden będzie dla kogo? – zapytał podejrzliwie.
– Jeszcze nie wiem – odparła swobodnie. – Muszę po prostu zachować sobie taką małą furtkę na wypadek, gdybyś okazał się nudziarzem albo podeptał mnie po palcach.
– Więc będę się pilnie wystrzegał tych dwóch grzechów śmiertelnych – obiecał, nie odrywając od niej oczu. – Zawalczę dziś i o tę furtkę, zobaczysz… Wracaj zaraz do mnie, gwiazdeczko.
Usunął jej się z przejścia z lekkim, pełnym szacunku ukłonem. Dokładnie w tym samym momencie z głośników gruchnęła muzyka, światła zaczęły przygasać… Lodzia uśmiechnęła się do niego i przecisnęła się przez tłum w stronę wyjścia, aby dostać się do łazienki. Było tam sporo osób, ale większość zmierzała już na salę zwabiona początkiem dyskoteki, więc po chwili zrobiło się prawie pusto. Dziewczyna stanęła samotnie przed lustrem i westchnęła, patrząc na swoją posmutniałą znowu twarz.
„To nie było przyjemne, co, Lodziu?” – pokiwała głową do swego odbicia. – „A to przecież dopiero pierwszy raz! Tyle lat podbojów nie zostaje bez śladu, jeszcze niejedna taka Becia czy Monia czai się za rogiem. Jeśli się w to wpakujesz, czeka cię upokorzenie za upokorzeniem… Ona tak łatwo go dzisiaj dotykała! Tak poufale, bez żenady… I miała do tego jakieś prawo, bo nawet nie wypadało mu za bardzo protestować. Chociaż trzeba przyznać, że minę miał nietęgą…”
Wróciła myślą do pamiętnej, nieprzespanej nocy, kiedy świadomie weszła w rolę adwokata diabła i szukała dowodów przeciwko Pablowi. Otrzymała dziś do ręki ich twardy zestaw, jak na zamówienie… Lecz czy znowu miała walczyć z czymś, co już wtedy w sobie przewalczyła?… Czy znów miała analizować to, co już przeanalizowała, tłumaczyć sobie jeszcze raz to, co już dawno sobie przetłumaczyła?… I nade wszystko – czy ta przykra scenka, która rozegrała się przy stole, mogła stłumić i przysłonić światło, które dziś widziała w jego oczach w samochodzie?
„Nie, nie będę teraz o tym myśleć!” – postanowiła, zagryzając zęby. – „To było przykre i bolało, ale przecież nie wniosło nic nowego, nic, o czym wcześniej bym nie wiedziała. Zostawiam to, niech się dzieje, co chce… A teraz wracam i idziemy tańczyć!”
Przyjrzała się krytycznie swojej fryzurze, ale ponieważ solidnie spleciony warkocz nie pozostawiał nic do życzenia, schłodziła sobie tylko dłonie zimną wodą i wróciła na salę. Tłum na parkiecie gęstniał, obok niej przetoczył się cały tabun rozkrzyczanych studentów, więc musiała poczekać chwilę przy wejściu, żeby nie musieć przeciskać się pod prąd. Kiedy zrobiło się nieco luźniej, ruszyła szybko do przodu, lecz ledwie zdążyła zrobić dwa lub trzy kroki, gwałtownie wpadła na kogoś, nadeptując mu z rozpędu na nogę.
– Ojej, przepraszam! – zawołała ze skruchą, podnosząc głowę, i aż zdrętwiała z zaskoczenia.
Osobą, na którą wpadła, był Artur. Wraz z dwoma kolegami zmierzał akurat ku wyjściu, najwyraźniej zamierzając opuścić lokal, w którym głośno grająca muzyka znacząco utrudniała teraz rozmowę. Oboje stanęli jak rażeni gromem, patrząc na siebie w totalnym zaskoczeniu, być może częściowo wynikającym z tego, że byli dziś ubrani zupełnie inaczej niż w szpitalu. Lodzia podświadomie skonstatowała z nutą rodowej dumy, że w zwyczajnym ubraniu Artur wyglądał jeszcze przystojniej niż w swoim lekarskim kitlu.
„Co za przypadek!” – błysnęło jej w głowie. – „Już drugi raz taki zbieg okoliczności! Nie, tym razem nie ma mowy, nie przepuszczę okazji, muszę go zaczepić!”
– Cześć – rzuciła z głupia frant, zupełnie zapominając o tym, że nie byli przecież na ty.
– Cześć – odparł lekko zmieszany Artur, przyjmując bez protestu narzuconą przez nią konwencję.
Lodzia postanowiła jak najszybciej wyjaśnić sytuację, przynajmniej na tyle, na ile dało się wyjaśnić ją na wstępie. Spojrzała na niego stanowczo.
– Słuchaj, musimy koniecznie porozmawiać – powiedziała, wspinając się na palce bliżej jego ucha, aby usłyszał ją przez muzykę dudniącą ze stojącego tuż obok ogromnego głośnika. – W szpitalu nie wyszło, a ja mam do ciebie jedną ważną sprawę. Bardzo ważną! Muszę cię o coś zapytać, nie uwierzysz pewnie, ale dla mnie to rzecz najwyższej rangi!
Zdumiony Artur nadal stał jak wryty w ziemię i patrzył na nią swymi pięknymi, jasnymi oczami wuja Edwarda ze starej fotografii.
– Artek, idziesz? – zapytał jeden z kolegów, zniecierpliwiony przedłużającym się wyczekiwaniem.
Drugi przyglądał się z zainteresowaniem Lodzi, szczególną uwagę poświęcając jej nadnaturalnie długiemu warkoczowi.
– Idźcie sami – powiedział do nich Artur. – Ja jeszcze trochę zostanę.
– Jasna sprawa! – zaśmiał się pierwszy, puszczając do niego oko.
– Wyślij smsa, jakbyś potrzebował pomocy – zażartował drugi i obaj wyszli z sali, odwracając się jeszcze w drzwiach ze znaczącym uśmiechem.
– Tylko gdzie pogadamy? – zapytał Artur, zwracając się do Lodzi. – Tu się chyba nie da, za bardzo dudni ta muzyka…
Na wzmiankę o muzyce dziewczyna przypomniała sobie natychmiast o Pablu.
„Bandziorek!” – pomyślała z niepokojem. – „Obiecałam mu, że zaraz wrócę, i mieliśmy iść tańczyć!… Ech, trudno, poczeka na mnie chwilę… Nic mu się nie stanie, szubrawcowi, a ja mam ważną sprawę, zaraz przecież do niego dołączę…”
Zajęta rozmową, nie zauważyła przyglądającego się jej z uwagą Majka, który wracając z kontroli w kącie z konsolą, gdzie zostawił obsługę muzyki pod pieczą Antka, zatrzymał się zaintrygowany na widok pary rozmawiającej tuż przy wyjściu z klubu.
– To może wyjdziemy na chwilę na zewnątrz? – zaproponowała Arturowi, znów podnosząc się na palcach, by znaleźć się bliżej jego ucha. – Tam będzie ciszej, ja zresztą zaraz muszę wracać, jestem w towarzystwie… ups, przepraszam! – dodała zmieszana.
Stojąc na palcach na dość wysokich obcasach, straciła bowiem na chwilę równowagę i odruchowo przytrzymała się jego ramienia. Artur również odruchowo wyciągnął drugą rękę i pomógł jej się ustabilizować, po czym skinął głową z uśmiechem.
– Dobra myśl – odparł, wskazując jej uprzejmie, aby poszła przodem.
Tymczasem Majk, oglądając się na nią raz za razem przez przestrzeń sali, szybkim krokiem wrócił do stolika, ze złośliwą miną nachylił się nad Pablem i powiedział mu coś do ucha. Ten zerwał się natychmiast z krzesła i spojrzał w kierunku drzwi, przez które właśnie wychodziła Lodzia w towarzystwie Artura. W chwili gdy ten ostatni, opuszczając lokal, zatrzymał się, by przepuścić dziewczynę w drzwiach, zwrócił jeszcze na moment w stronę sali twarz, którą wyraźnie oświetliło migające na parkiecie światło…
Pablo zbladł jak kredowa ściana i wykonał ruch, jakby chciał rzucić się w ich kierunku, lecz Majk ze śmiechem przytrzymał go za ramię, starając się siłą usadzić go z powrotem na krześle. Pozostałe towarzystwo, łącznie z Julką, patrzyło w zdezorientowaniu na tę niezrozumiałą dla nich szamotaninę.