Lodzia Makówkówna – Rozdział XX

Lodzia Makówkówna – Rozdział XX

Chłodne, wieczorne powietrze przyjemnie orzeźwiło rozpaloną przeżywanymi emocjami twarz Lodzi. Oboje z Arturem wyszli z bramy kamienicy i ruszyli ulicą przed siebie. Pierwszych kilkanaście kroków przeszli w milczeniu, gdyż dziewczyna gorączkowo zastanawiała się, od czego powinna zacząć tę arcyważną rozmowę.

– Słuchaj… – zagadnął niepewnym głosem Artur. – Jak mogę się do ciebie zwracać?

– Mam na imię Leokadia.

– Wiem, ale…

– Mów mi Lodzia – uśmiechnęła się. – To najbardziej znane zdrobnienie mojego imienia. Może nie jest najszczęśliwsze, ale już się przyzwyczaiłam.

– Ja mam na imię Artur – odparł, wyciągając do niej w marszu rękę.

– Wiem, słyszałam – skinęła głową, podając mu przelotnie swoją.

Skręcili odruchowo w jakąś boczną uliczkę i przez chwilę znów szli w milczeniu.

– No dobrze… – zaczęli niemal jednocześnie, urwali, spojrzeli po sobie i roześmiali się.

– No, mów pierwszy! – rzuciła wesoło Lodzia.

– Lepiej ty – odparł takim samym tonem Artur. – Zaczęłaś pół sekundy przede mną, a poza tym damy mają pierwszeństwo!

– Okej – podjęła lekko zmieszana. – Więc po pierwsze… chcę cię przeprosić za to, że tak głupio gapiłam się na ciebie w szpitalu… Miałam do tego powód, nie wyobrażasz sobie jaki… Zaraz ci wszystko wyjaśnię. A po drugie cieszę się, że znowu się spotkaliśmy, bo żałowałam bardzo, że nie zdążyliśmy pogadać i wyjaśnić tych wszystkich… nieporozumień.

– Tak – westchnął, spoglądając na nią ukradkiem. – Ja też chciałem cię przeprosić za to, że tak idiotycznie wystartowałem do ciebie z tym kwiatkiem. Nie wiedziałem, że masz faceta… narzeczonego. Kretyńsko to wyszło, osioł ze mnie… Przepraszam.

– Nie przepraszaj – machnęła ręką. – To przecież w dużym stopniu moja wina. Gapiłam się na ciebie jak idiotka, żeby sprowokować rozmowę, nie pomyślałam zupełnie, jak to mogło wyglądać. No, ale mniejsza o to… Posłuchaj, Artur, nie przedłużajmy tych wstępów, ja muszę cię o coś zapytać i coś wyjaśnić. To jest właściwie cała przyczyna i cel tego mojego głupiego zachowania.

– Ale o co chodzi? – zapytał, spoglądając na nią ze zdziwieniem i nieskrywanym zaintrygowaniem.

Skręcili właśnie za róg kolejnej ulicy i maszerowali dalej, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, dokąd idą. Lodzia postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.

– Powiedz mi jedną rzecz – zaczęła ostrożnie, usiłując stłumić gwałtowne bicie serca. – Od tego właściwie wszystko zależy… Jak ma na imię twój ojciec?

– Słucham? – zdumiał się Artur.

Zatrzymał się jak wryty na środku chodnika i popatrzył na nią w osłupieniu.

– Jak ma na imię twój ojciec? – powtórzyła nalegająco, również się zatrzymując.

Przyglądał jej się szczerze zaskoczony. Widać było, że spodziewał się różnych innych pytań, ale na pewno nie takiego.

– Ale… po co ci dane osobowe mojego ojca? – zapytał bezradnie.

– Potrzebne – odparła z tajemniczym półuśmieszkiem. – Mam sama zgadnąć?

– No, okej, zgadnij – kiwnął głową, nie spuszczając z niej zdumionego wzroku.

Nabrała mocno powietrza w płuca, czując, że głos z wrażenia więźnie jej w gardle.

– Edward? – rzuciła cicho.

Artur wytrzeszczył na nią oczy z takim wyrazem twarzy, że od razu wiedziała – bingo! Uśmiechnęła się z satysfakcją i radością. Jej towarzysz nadal patrzył na nią zdumiony.

– Znasz mojego ojca? – zapytał w końcu.

– Właściwie to nie – odparła swobodnie. – Tylko w pewnym sensie.

– W pewnym sensie?

– No tak – kiwnęła głową. – Znam go z imienia, ale nigdy go nie spotkałam. A bardzo bym chciała… Masz brata, prawda? – dodała, rozbawiona jego zdezorientowaną miną.

– Mam – przyznał powoli. – Starszego, już dawno po studiach… Widzę, Lodziu, że dobrze mnie znasz, chociaż ja nie znam ciebie… Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?

– Powiem ci – uśmiechnęła się promiennie. – Tylko może oprzyj się o coś albo usiądźmy na jakiejś ławce, żebyś nie fiknął z wrażenia… Zdaje się, że jesteśmy rodziną.

– Co takiego? – wyszeptał, patrząc na nią ze zgrozą.

– Dziwi mnie trochę, że zupełnie mnie nie kojarzysz – ciągnęła Lodzia, przyglądając mu się uważnie. – Ale jestem prawie na sto procent pewna. Wyglądasz identycznie jak twój ojciec za młodu.

– Prawda – szepnął Artur.

Patrzył na nią nadal zdumiony, ale w jego oczach, w tych jasnych oczach młodego wuja Edwarda, zaczynało powoli tlić się jakieś światełko…

– Poczekaj – powiedział po chwili zupełnie innym tonem, jakby gorączkowo. – To kompletne szaleństwo… ale ja ci wierzę. Jesteś kimś z linii mojego ojca, tak?

– Jego siostrzenicą – oznajmiła z dumą Lodzia.

– Siostrzenicą! – powtórzył zdumionym szeptem.

– Tak, córką jego młodszej siostry Zofii. Poczekaj, pokażę ci ich wspólne zdjęcie…

Sięgnęła do kieszeni swojej narzutki, wyjęła portfel, a z niego zdjęcie i podała je Arturowi. Chwycił je łapczywym gestem.

– Ale jaja! – szepnął, wpatrując się w naddarty, pożółkły świstek.

– Wyglądał zupełnie tak samo jak ty teraz – podjęła z uśmiechem. – Sam widzisz… identycznie. A to jest moja mama, jego rodzona siostra. Mam tylko to jedno zdjęcie, znam go tylko stąd, więc chyba rozumiesz, dlaczego tak się na ciebie zagapiłam… Przepraszam, wiem, że to głupio wyglądało, ale przecież nie codziennie odnajduje się kuzyna… prawie brata!

– Prawie brata… – powtórzył w oszołomieniu, podnosząc na nią oczy znad fotografii.

– No tak – odparła naturalnym tonem. – Mamy przecież wspólną babcię.

Artur oddał jej fotografię i milczał przez chwilę, patrząc na nią nieco błędnym wzrokiem, jakby to, co do niego mówiła, było dla niego całkowitą abstrakcją.

– Babcia żyje? – szepnął w końcu.

– Żyje. I nawet bardzo chciałaby was poznać. Ale nie wiem, czy znasz całą tę historię? – zapytała, chowając zdjęcie z powrotem do portfela, a portfel do kieszeni.

– Nic a nic – odparł z miną wskazującą na to, że wciąż nie może dojść do siebie. – Tata nigdy o tym nie mówił… Nie znam nikogo z jego rodziny, tak jakby nie istniała. Myślałem, że już nikt z jego strony nie żyje… Nawet nie wiedziałem, że miał siostrę!

– Ja też nie wiedziałabym, że moja mama miała brata, gdybym sama tego nie odkryła przypadkowo – pocieszyła go Lodzia. – Mnie też nikt nic nie powiedział.

– Dziwne – pokręcił głową Artur, spoglądając na nią badawczo. – Tak wszystko wyresetowali po obu stronach? W tle musiała kryć się pewnie jakaś brzydka akcja, prawda?

– Niestety – westchnęła.

Pokrótce opowiedziała mu (znaną sobie również tylko wyrywkowo) historię apostazji wyrodnego Edzia, a także z grubsza dzieje całego zacnego rodu Makówków. Starała się mówić zwięźle i treściwie, mimo to zajęło jej to dłuższy czas. Historia Edzia… rodzinny matriarchat… obecne wyrzuty sumienia Babci… jej własne poszukiwania…

– Dziadek już nie żyje – mówiła. – Miał problemy z sercem, umarł już ładnych parę lat temu. Jedynym facetem w domu jest teraz mój tata, ale on, podobnie jak dziadek, niewiele ma tam do powiedzenia… A ja całe dzieciństwo przeżyłam jako bezwzględna jedynaczka. I odkąd dowiedziałam się przypadkiem o waszym istnieniu, przez cały czas nosiłam z tyłu głowy świadomość, że mam gdzieś w świecie dwóch bliskich kuzynów… żyłam z takim podświadomym poczuciem straty… Pomyśl tylko, przecież mogliśmy wychowywać się razem! Bawić się, spotykać się w wakacje, na święta… Tego nie da się już nigdy odzyskać… Ech! Pomyśleć, że tak to schrzanili!

Szli znowu bezmyślnie przed siebie, mijali kolejne ulice, nie zwracając najmniejszej uwagi na przemierzaną przestrzeń. Serce Lodzi biło radośnie, czuła głęboką satysfakcję. Nie pomyliła się! Artur był synem wuja Edwarda, tym młodszym. A był jeszcze jeden!

Artur słuchał jej w milczeniu, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Świetna rodzinka, nie ma co – przyznał ironicznie, kiedy wreszcie skończyła swoją ponurą opowieść. – Biedny staruszek… Ale dla niego to może i dobrze, że się stamtąd wyrwał? To jakieś chore kobiety… Widzisz, ja nic nie wiedziałem, nigdy nam o tym nie mówił… Mamie pewnie tak, ale nam nie. Oboje w ogóle mało nam opowiadali o swoich rodzinach, ze strony mamy też nie znamy nikogo… Wychowała się w domu dziecka.

Lodzia spojrzała na niego zaskoczona.

– W domu dziecka? – szepnęła.

Jakiś dziwny smutek ogarnął jej serce, przez myśl przebiegło jej, jak niewdzięczna była wobec losu, narzekając niekiedy na swoje jedynactwo. Może i nie miała rodzeństwa, ale miała przecież pełną, kochającą ją rodzinę, może niedoskonałą, czasami irytującą… lecz czyż istnieją na świecie idealne rodziny?

– Tak – skinął głową Artur. – Nie dopytywaliśmy nigdy o szczegóły, bo rodzice nie lubili o tym mówić. Byłem pewien, że ojciec też nie ma rodziny, sądziłem nawet, że poznał mamę właśnie z tego powodu, w takim kontekście… Dlatego to, co mówisz, to dla mnie totalny szok.

Lodzia pokiwała powoli głową.

– Czyli jako dzieci nie mieliście nigdy babci ani dziadka?

– Nigdy – odparł Artur. – Ale nie czuliśmy za bardzo tego braku, Lodziu… Ogólnie mieliśmy z Tomkiem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Co prawda ojciec trzymał nas twardą ręką, jednak po latach muszę przyznać, że dobrze nam to zrobiło. Myślę zresztą, że dyscyplinował nas głównie z myślą o mamie, żebyśmy za bardzo jej nie dokuczali… wiesz, jacy potrafią być mali chłopcy – uśmiechnął się. – W każdym razie jakoś dziwnie mi pomyśleć, że mam żyjącą babcię…

– No, ale powiedz mi, jak się ma twój tata? – zapytała Lodzia. – Zdrowy?

– Pewnie, że zdrowy! – zaśmiał się Artur. – To twarda sztuka nie do zarąbania, zresztą wychował sobie syna na lekarza, więc teraz już będzie musiał być zdrowy… Ech, staruszek! Że też nic nam o was nie powiedział, przez tyle lat! – pokręcił głową. – Ta awantura, o której mówiłaś, musiała go chyba bardzo mocno dotknąć…

– Na pewno – westchnęła Lodzia. – Nie mam pojęcia, o co tam poszło, ale wywnioskowałam, że po tej akcji radykalnie zerwał kontakt z babcią, a skoro tak się zawziął, to musiał mieć ważne powody. I teraz pytanie, co będzie dalej… Bo ja bardzo bym chciała go poznać… tylko obawiam się, że on nie chciałby poznać mnie.

– Tego nie wiem – odparł ostrożnie Artur. – Ojciec z charakteru łatwy nie jest, tego nie muszę ci chyba tłumaczyć… To twardy gość, chociaż ogólnie w porządku facet. Nie wiedziałem, że miał w młodości takie przejścia, zawsze brałem za pewnik, że cała jego rodzina nie żyje.

– Jak widzisz, żyjemy – uśmiechnęła się. – I mamy się całkiem dobrze. Ale teraz kolej na ciebie… Opowiedz mi trochę o was, nie tylko o tacie, ale też o mamie i bracie, dobrze?

Artur bez oporów opowiedział jej o swojej rodzinie. Wuj Edward ożenił się, będąc jeszcze na studiach, a po skończeniu politechniki założył firmę świadczącą usługi nadzoru inżynierskiego. Początki miał ciężkie, jednak dość szybko zdobył pozycję na rynku i od tej pory dobrze mu się wiodło. Z obu swych synów mógł być dumny – starszy, Tomek, skończył ekonomię i pracował obecnie jako ekspert w jednym z dużych banków, młodszy, Artur, kończył właśnie medycynę i od września miał zacząć staż podyplomowy w tym samym szpitalu, w którym w marcu wylądowała z anginą Lodzia.

– To ile w końcu macie lat? – dopytywała z zainteresowaniem.

– Tomek ma dwadzieścia dziewięć, ja dwadzieścia pięć – odparł rzeczowo Artur.

– Przedstawisz mi go?

– Jasne. W ogóle najlepiej będzie, jeśli usiądziemy sobie we trójkę i razem zastanowimy się, jak to wszystko rozwiązać. Tomkowi szczęka opadnie, jak mu powiem… Ja sam nadal nie mogę wyjść z szoku… co za historia!

Zatrzymali się przy murku na jakimś wiadukcie, oparli się o niego i popatrzyli z góry na biegnącą pod spodem ulicę, po której przejeżdżały z dużą prędkością samochody. Artur odwrócił głowę i przez chwilę przyglądał się ukradkiem dziewczynie, której długi warkocz opadł na zwieńczenie murku i miękko spływał po nim w dół.

– Czyli jesteś moją kuzynką – powiedział powoli. – I to bardzo bliską… Nigdy w życiu by mi to nie przyszło do głowy. Ech… ale ze mnie idiota!

– Jeśli masz na myśli tego kwiatka w szpitalu – uśmiechnęła się Lodzia, spoglądając na niego spod oka – to nie masz się czym przejmować. Przecież nikomu nie będziemy się tym chwalić. Po prostu zapominamy o tym, okej?

– Okej – westchnął. – Dzięki, Lodziu… Ja i tak będę się tego wstydził do końca życia. Zresztą już drugi raz robię z siebie takiego kretyna przed dziewczyną…

– Drugi raz? – zainteresowała się Lodzia.

– Niestety – uśmiechnął się. – Kiedyś może ci opowiem, jak było za pierwszym, ale najpierw muszę nabrać trochę dystansu, bo póki co palę się ze wstydu na samo wspomnienie. A tym razem… a niech to, całe szczęście, że w porę się opanowałem!

– Daj spokój! – machnęła ręką. – To było tylko głupie nieporozumienie.

– Łatwo ci mówić – pokręcił głową. – I tak mam szczęście, że przy tej okazji nie zarobiłem w zęby… Ten twój facet przez moment wyglądał groźnie, spojrzał na mnie z taką miną, że aż mi się nieswojo zrobiło. Od razu otrzeźwiałem! – zaśmiał się. – W sumie to dobrze, że wdepnąłem wtedy na niego, bo wszystko się wyjaśniło i nie zdążyłem jeszcze się zaangażować. Jakoś wybiłem to sobie z głowy, chociaż… chyba nie tak do końca. No, ale teraz już nie ma o czym mówić.

– Nie ma – powtórzyła w roztargnieniu Lodzia, która na wzmiankę o Pablu sięgnęła odruchowo do kieszeni po telefon i nie znalazłszy go, przypomniała sobie, że zostawiła go przecież w Anabelli pod opieką Julki. – Poczekaj, która jest godzina?

– Już prawie dwudziesta druga – odpowiedział Artur, spoglądając na zegarek.

– Cholera jasna! – rzuciła z przestrachem. – Tak późno? Aż tak długo gadaliśmy? Nie wierzę… Sorry, Artur, ja muszę wracać do knajpy! – dodała zaniepokojona. – Zostawiłam tam ludzi, telefon… Zapisz mi na czymś swój numer, okej? I zanotuj od razu mój. Zdzwonimy się niebawem i ustalimy, co dalej, ale teraz muszę natychmiast wracać do Anabelli!

– Jasne – zgodził się Artur. – Chodźmy, podprowadzę cię kawałek. Przy okazji opowiesz mi jeszcze dokładniej o sobie, jakie studia planujesz i w ogóle…

Wracali szybkim krokiem, rozmawiając coraz otwarciej na różne tematy. Lodzia jednak tylko w połowie skupiała się na wątku rozmowy, w głębi duszy czuła bowiem niepokój i wyrzuty sumienia. Od chwili, gdy uświadomiła sobie, że od jej wyjścia z Anabelli minęły już prawie dwie godziny, nie mogła pozbyć się myśli o Pablu i o tym, że przecież mieli przetańczyć razem cały ten wieczór…

„Chyba trochę przegięłam” – myślała z niepokojem, kiedy zbliżali się z powrotem do ścisłego centrum miasta. – „Miałam wrócić do niego za chwilę, a tak sobie ni stąd ni zowąd poszłam gdzieś na dwie godziny. I na domiar złego nie wzięłam telefonu, znowu nikt nie będzie wiedział, gdzie jestem, co się ze mną stało… No, ale trudno, musiałam przecież pogadać z Arturem! Miałam stracić kolejną okazję? Zaraz im to wyjaśnię, a dyskoteka i tak potrwa jeszcze ładnych parę godzin… zdążymy wszystko nadrobić!”

***

Pożegnawszy się z Arturem, który obiecał poinformować o szokującym odkryciu swojego brata i zadzwonić do niej za jakiś czas, już po jej powrocie z gór, Lodzia z duszą na ramieniu zbiegła po kamiennych schodkach do Anabelli. Znalazłszy się na sali, gdzie dyskoteka trwała w najlepsze, skierowała się natychmiast w stronę stolików zajmowanych przez jej towarzystwo. Od razu z daleka zauważyła, że brakowało kilku osób, w tym Pabla, zaś pozostali wykazywali oznaki wysokiego zaniepokojenia. Zanim doszła do połowy sali, wpadła na zmierzającego w przeciwnym kierunku Majka.

– O, widzę, że wróciłaś, Lodziu – zauważył poważnym i jakby niechętnym tonem. – Nie udała się zabawa? Czy po prostu tak szybko poszło?

– Wróciłam – odparła pośpiesznie, ignorując jego kąśliwe uwagi. – Powiedz mi, dlaczego tak ich tam mało? Gdzie reszta? Poszli tańczyć?

– Nikt nie ma tu teraz ochoty na tańce – mruknął Majk, patrząc na nią dziwnie surowo.

Lodzia pobladła, tknięta jakimś złym przeczuciem.

– Co się stało? – wydusiła z siebie, odruchowo łapiąc go za ramię. – Gdzie Pablo?

– Pablo pojechał do domu – oznajmił jej chłodno. – A raczej go odwieźli… Wybacz, Lodziu, nie mam teraz czasu na rozmowy, muszę pilnie zajrzeć do Antka – dodał wymijająco, uwolnił ramię z jej kurczowego uścisku i szybkim, nerwowym krokiem poszedł w swoją stronę.

Lodzia patrzyła za nim z przerażeniem.

– Boże, co tu się stało? – wyszeptała i ze ściśniętym mocno sercem ruszyła powoli w kierunku stolików.

Siedzieli tam teraz Justyna, Maciek z Asią, Anita, Piotrek z Martą i Julka z Szymonem. Brakowało Pabla, Wojtka, Kajtka i Dominiki oraz Jacka i Ewy.

„Coś się stało z Pablem!” – pomyślała z przestrachem Lodzia. – „I to pewnie przeze mnie…”

Straszliwe wyrzuty sumienia i paniczny strach o to najdroższe pod słońcem istnienie zdławiły ją tak mocno, że kilkanaście metrów, jakie zostały jej do pokonania, wydawały jej się drogą dookoła świata… Julka zauważyła ją pierwsza, zerwała się na równe nogi i podbiegła do niej, zanim dziewczyna zdążyła dojść do stolika.

– Lodźka! – zawołała z oburzeniem. – Gdzie ty byłaś, cholerna wariatko?!

Pozostali również zauważyli ją i patrzyli z daleka w ich stronę. Lodzia wychwytywała po kolei ich zaniepokojone spojrzenia.

– Jula, co się stało?! – zapytała zdławionym głosem, łapiąc Julkę za rękę.

– Chodź, wyjdziemy stąd, to ci powiem – odparła wymijająco Julka. – Nie ma sensu robić tu scen, wszyscy się gapią… i do tego muzyka głośna jak diabli, gadać się nie da.

Pociągnęła ogarniętą inercją Lodzię w stronę wyjścia i za chwilę znalazły się na zewnątrz. Weszły po schodach na górę, po czym Julka poprowadziła ją jeszcze wyżej, na klatkę schodową, którą wspięły się na pierwsze piętro. Opadły wreszcie w ciemnościach na stojącą pod ścianą ławkę przeznaczoną dla pacjentów przyjmującego tam za dnia lekarza.

– Jula, zlitujesz się w końcu nade mną czy nie?! – wyszeptała błagalnie Lodzia. – Co tam się stało, do cholery?!

– Pablo się upił – wyjaśniła jej ponuro Julka. – Tak totalnie, w trupa. Przez ciebie… Była awantura, mało co Wojtka nie pobił, a teraz pojechali z Dominiką i z Kajtkiem odwieźć go do domu. Jest tak urąbany, że zastanawiali się, czy nie zawieźć go od razu na izbę wytrzeźwień…

– Chryste Panie! – wyszeptała Lodzia.

Paraliżujący ból ścisnął jej serce. W głowie zaszemrały jej echem jego wypowiedziane proszącym tonem słowa. Wracaj do mnie zaraz, gwiazdeczko

– Powiem ci od początku – ciągnęła Julka. – A ty mi potem powiesz, gdzie, do ciężkiej cholery, tyle się włóczyłaś… nawet telefonu nie wzięłaś! Odbiło ci kompletnie?

– Boże drogi! – szeptała wystraszona Lodzia. – Boże… co ja narobiłam!

– Narobiłaś, Lodźka, żebyś wiedziała – pokiwała głową Julka, patrząc na nią w ciemności pełnym wyrzutu wzrokiem. – Tym razem naprawdę. Ale Majk też… przegiął dzisiaj totalnie, Justyna jest na niego wściekła. I w ogóle wszyscy nawaliliśmy… No dobra, powiem ci, jak było po kolei. Zaczęło się od tego, że Majk nagadał Pablowi, jakoby widział cię, jak flirtujesz z jakimś facetem, a potem z nim wychodzisz. Nie wiem, o co mu biegało, jakiś wyjątkowo złośliwy był dzisiaj, zwłaszcza dla Pabla… Nikt inny nie widział, żebyś z kimś wychodziła, może po prostu coś sobie wymyślił, żeby mu znowu podokuczać…

– Nie wymyślił – pokręciła głową zrozpaczona Lodzia.

– Aha, czyli jednak! – wykrzyknęła z poirytowaniem Julka. – Weź ty się ogarnij, Lodźka, co ci znowu odwaliło?! Nie mogłaś chociaż telefonu wziąć?!

– Nie pomyślałam o tym… Na śmierć zapomniałam, że nie mam go przy sobie.

Julka pokręciła głową i popukała się wymownie palcem w czoło.

– Pablo mocno się zdenerwował – ciągnęła po chwili. – Najpierw szarpali się z Majkiem bez sensu, a my nie wiedzieliśmy, o co chodzi… w końcu okazało się, że chodziło o ciebie, no i o to, że wyszłaś z tym kimś nieznajomym. Potem Pablo poleciał cię szukać, ale nie znalazł i szybko wrócił. Wszyscy byliśmy pewni, że zaraz będziesz z powrotem, ja sama tłumaczyłam mu, że miałaś wyjść tylko na chwilę i że nawet telefon zostawiłaś… Więc czekaliśmy cierpliwie, a Majk w tym czasie dogryzał Pablowi.

– Znowu… – westchnęła Lodzia.

– No tak, nie wiem, co go dzisiaj napadło, ale nie dał mu ani chwili spokoju – przyznała Julka. – Plótł w kółko, że przecież ostrzegał go, że kobieta, która daje się odbić innemu, jest z zasady niewierna, a jeszcze gorzej, jak do tego jest mściwa… bo wmawiał mu, że pewnie poszłaś zemścić się za tę Becię. Radził mu też, żeby dał sobie z tobą spokój, bo tak go będziesz na każdym kroku puszczać kantem… wiesz, takie różne złośliwości wygadywał, jak to on. Justyna ostro go za to ochrzaniała, ale w sumie wyszły z tego śmieszne żarty o kobietach i mężczyznach i zrobiło się wesoło. Potem zeszło na teściowe, to podobno ulubiony temat Majka… więc wszyscy po nim jeździli i znowu była kupa śmiechu. A Pablo prawie nic nie mówił, tylko pił piwo i czekał na ciebie… aż w końcu powiedział Majkowi, nawet takim całkiem luźnym tonem, żeby mu przysłał butelkę whisky.

– Whisky? – wyszeptała ze zgrozą Lodzia. – Przecież on nie pije nigdy whisky!

– No i może właśnie dlatego tak mu to zaszkodziło – pokiwała głową Julka. – W każdym razie Majk chętnie sprowadził dla niego taką dużą, litrową butelkę Jacka Danielsa. To była podobno twoja whisky, więc tym bardziej się z niego nabijał, ale i tak wszyscy myśleli, że Pablo chlapnie sobie może szklaneczkę i tyle… A potem każdy się zagadał i nikt nie zauważył, że on trzy czwarte tej butli sam obalił… i to w niecałe pół godziny.

– Boże! – jęknęła Lodzia, kryjąc w dłoniach bladą jak ściana twarz.

– Dopiero Wojtek zorientował się, że coś jest nie tak, chciał zabrać mu resztę i mało co nie oberwał w zęby. Pablo wpadł w dziki szał, zrobił awanturę, rozbił jakąś szklankę… Majk i Kajtek musieli pomóc Wojtkowi go opanować, założyli mu nelsona i we trzech trzymali go siłą, aż się uspokoi. No a potem już zaczęło go rozbierać… Pokładał się po stole, bredził coś, bełkotał, wołał cię przez cały czas… gwiazdeczko i gwiazdeczko… Gdzie ty w ogóle byłaś, Lodźka, nie mogłaś wrócić wcześniej?!

Lodzia nie odpowiedziała, z oczu pociekła jej strużka łez… Julka pokręciła głową z posępną miną.

– Wszyscy byliśmy w szoku, bo nikt się nie zorientował, kiedy on to wypił tak szybko i w takiej ilości – podjęła ponuro. – A jeszcze wcześniej pił przecież piwo… Wojtek z Kajtkiem jakoś postawili go na nogi i wyprowadzili, póki jeszcze mógł trochę iść. Pojechali z Dominiką… bo wiesz, ona nic nie piła, więc mogła prowadzić… pojechali we trójkę odwieźć go do domu samochodem Kajtka. Jeszcze nie wrócili, mają go tam jakoś ogarnąć i położyć do łóżka. A pozostali siedzą teraz i obwiniają się wzajemnie, że do tego dopuścili… że nikt w porę nic nie zauważył. Justyna skoczyła na Majka, zrobiła mu jak zwykle awanturę, Majk też się wściekł, ale chyba ma wyrzuty sumienia, bo naprawdę był dzisiaj złośliwy… No, Lodźka, nie rycz – dodała łagodniejszym tonem, gładząc po włosach szlochającą już na dobre przyjaciółkę. – Nic mu przecież nie będzie, wyciągnie się z tego… Tylko myśl na drugi raz, okej? Na serio poszłaś się na nim mścić za tę laskę czy co?! Przecież nie wierzę… Powiedz w końcu, z kim ty się tyle włóczyłaś?

– Z Arturem – szepnęła przez łzy Lodzia.

– Z Arturem! – wykrzyknęła Julka. – No weź nie żartuj! Ależ ty masz talent… Serio, spotkałaś tu Artura?!

– Spotkałam. Dogadaliśmy się w końcu… on jest naprawdę moim kuzynem. Ale to nieważne… nieważne… – chlipała ogarnięta po krańce duszy piekącym żalem.

Mieli przetańczyć z Pablem cały wieczór… wieczór, który zaczął się tak cudownie! Zrobiła taką nieprzemyślaną głupotę! Wystarczyłoby przecież tylko go uprzedzić, powiedzieć, że ma ważną sprawę i że zaraz do niego wróci… Nie mogła sobie darować, że tak lekkomyślnie to zlekceważyła. Do tego dławił ją strach o jego zdrowie… A jeśli coś mu się stanie po takiej ilości whisky pomieszanej z piwem? Co mu w ogóle odbiło, żeby tyle wypić? To było takie absurdalne, takie głupie, takie niepotrzebne!

– No dobra, wyrycz się do woli – westchnęła Julka, obejmując ją ramieniem. – Wyrycz się i naucz się w końcu rozumu… Chociaż on też się dzisiaj wygłupił, i to koncertowo. Mógł dać sobie spokój z tym chlaniem, przecież wróciłaś i wszystko by się wyjaśniło… Ale ja ci coś powiem – dodała ciszej, schylając się do ucha przyjaciółki. – Powiem ci to w końcu, Lodźka, bo ty tylko ciągle mnie uciszasz, a ja po dzisiejszym jestem już pewna… Pablo cię kocha. Skończ już z tym wmawianiem sobie, że jemu chodzi tylko o przygodę z licealistką. On cię naprawdę kocha, ten twój bandzior! Rozumiesz to, wariatko jedna? No, rycz, rycz… wyrycz to wszystko z siebie, lżej ci się zrobi… A jak skończysz, to wracamy tam do nich po twój telefon, zostawiłam go Szymkowi. I nie martw się, zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

***

Po kilkunastu minutach, kiedy Lodzia wypłakała się i względnie uspokoiła, wróciły z Julką na salę. Akurat trwała przerwa w muzyce, parkiet opustoszał, a spoceni tancerze obsiedli z powrotem swoje stoliki, żeby czegoś się napić. Towarzystwo ze stolików obok baru tłoczyło się teraz w jednym miejscu – wszyscy, łącznie z Majkiem, stali wokół Wojtka i Dominiki, którzy właśnie powrócili ze swojej misji specjalnej i zdawali kolegom relację. Dziewczyny podeszły i niezauważone zatrzymały się tuż za ich plecami.

– No, ale mówcie, co z nim, jak on się teraz czuje? – do uszu Lodzi dobiegł zaniepokojony głos Justyny.

– Fatalnie – westchnęła Dominika.

– Bredzi, rzyga, szlocha… – relacjonował Wojtek, kręcąc głową. – Cyrki takie odstawia, że klękajcie narody… Kajtek z nim został, potem ktoś musi pojechać go zmienić. Trzeba non stop pilnować moczymordę, bo nie wiadomo, co mu jeszcze do łba strzeli.

– Ja rano pojadę do niego na cały dzień – zadeklarował się Majk. – Zwinę imprezę nad ranem i pojadę. Do jutra wieczorem postawię menela na nogi, tylko mi go dzisiaj w nocy popilnujcie. Posiedzę z nim, ogarnę go, jakiś kefir mu zawiozę albo co…

– Tylko bez klinów – zastrzegł Maciek.

– Aż takim debilem nie jestem, nie bój się! – warknął Majk. – Już mu nigdy w życiu whisky nie podam, choćby mnie błagał na kolanach… Nawet piwo chyba zacznę mu reglamentować.

– Szkoda, że wcześniej taki mądry nie byłeś – wtrąciła ostrym tonem Justyna.

– Skąd miałem wiedzieć, do cholery! – zirytował się Majk. – Dorosły jest, nie?!

– On cholernie źle reaguje na mocny alkohol – zauważył Wojtek. – Tak naprawdę powinniśmy go byli zawieźć prosto na izbę wytrzeźwień, miałby w razie czego pod ręką fachową pomoc medyczną. Ale już nie chciałem mu tego robić… Lepiej, żeby Izba Adwokacka o tym nie wiedziała, po co mu sąd dyscyplinarny? Jeszcze ktoś wyszpera, że już raz był notowany na policji, i narobi mu niepotrzebnego syfu… Wyciągniemy go sami, tylko przez cały czas ktoś musi przy nim być, dopóki mu rozum nie wróci. Piotrek, przykro mi, ale jutro możecie zapomnieć o nim w pracy.

– Przecież wiem, nie mam złudzeń – machnął ręką Piotrek. – Jakoś sobie poradzimy. Rano poprzerzucam mu telefonicznie klientów na wtorek i środę, jak wróci, będzie zapieprzał codziennie do wieczora i tyle.

– Mamy już jutro tych dwóch aplikantów – przypomniała mu Anita.

– No i co z tego? – wzruszył ramionami Piotrek. – To nawet gorzej, przecież zielone to jeszcze jak szczypiorek. A jeden w dodatku jest u Pabla pod patronatem, jutro ja będę musiał się nim zająć za niego… No, ale spokojnie, damy radę. Postawcie go tylko jakoś do pionu do wtorku.

– Postawimy – obiecał Majk. – Ja się tym zajmę osobiście.

– Osobiście to ty się najlepiej zajmij swoim mózgiem – poradziła mu Justyna. – Uruchomiłbyś wreszcie te nędzne resztki szarych komórek!

– I co się czepiasz, do diabła! – warknął znowu Majk. – Nic mu nie zrobiłem, to już pożartować sobie nie można?

– Można, ale są granice! – podniosła głos Justyna. – A ty już zupełnie straciłeś umiar, jeździsz ostatnio po tym chłopaku jak po łysej kobyle, jeszcze ciągasz za sobą jakieś panienki, żeby go kompromitowały! Dogryzasz mu bez przerwy, walisz bez pardonu w najczulsze punkty… Zazdrościsz mu czy co?! I jeszcze whisky mu przyniosłeś, całą wielką butlę! Weź ty się zastanów wreszcie, co robisz, człowieku!

– Kochanie, daj spokój… – próbował moderować Wojtek.

– Zejdź ze mnie, okej?! – krzyknął rozsierdzony Majk do Justyny. – Dobra, przyznaję, nie powinienem mu dawać tej whisky, ale skąd miałem wiedzieć, że tak pojedzie po bandzie?! Nigdy tak nie robił! I przestań czepiać się mnie, tylko powiedz w końcu jasno to, co wszyscy wiemy! On się tak urżnął nie dlatego, że ja coś gadałem, tylko dlatego, że ta jego puszczalska gwiazdeczka poszła sobie w tango z jakimś frajerem!

– Majk, zamknij się! – rzuciła ostro Dominika, zauważywszy Lodzię stojącą obok z Julką.

Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Na ostatnie słowa Majka blada jak ściana dziewczyna, pomimo fatalnego stanu ducha i dręczących ją wyrzutów sumienia, podniosła z godnością głowę i rzuciła mu dumne, wyniosłe spojrzenie. W jej oczach i wyrazie twarzy było coś takiego, że ten pewny siebie, rozrywkowy cwaniak niespodziewanie zmieszał się, zaklął siarczyście pod nosem, po czym, zirytowany do żywego, szybkim krokiem poszedł w stronę baru i za chwilę zniknął na zapleczu.

Justyna podbiegła natychmiast do Lodzi i objęła ją ramieniem.

– Lodziu, kochanie, wszystko dobrze? – zapytała ciepło. – Powiedziałaś jej, Julciu? – dodała, spoglądając na Julkę, która pokiwała tylko smutno głową. – No, nie martw się niczym, skarbie, usiądź sobie, dobrze, że już wróciłaś… Chcesz się czegoś napić?

Lodzia pokręciła przecząco głową, pozwalając bezwolnie usadzić się na krześle. Ból, żal i strach o Pabla znów wzięły górę w jej sercu… Justyna usiadła z jednej strony, Julka z drugiej, a obok przysunęła sobie krzesło Anita, przyglądając się dziewczynie ze współczuciem.

– Słuchaj, kochanie – mówiła łagodnie Justyna, gładząc ją po ramieniu. – Wiesz już, co ten wariat nawyprawiał, ale zajmujemy się nim troskliwie, wszystko będzie dobrze. Przechoruje to i jutro wróci do żywych, Majk się nim zajmie od rana. A co do Majka… nie myśl o tym, co on tam nagadał, jego też to przerosło. Nikt z nas nie spodziewał się, że Pablo wywinie taki numer.

– Kiedyś Kajtek z Maćkiem też tak się załatwili, pamiętasz, Justysiu? – powiedziała Anita, starając się rozładować napięcie. – Wtedy, co się założyli, który więcej wypije, i żaden nie chciał ustąpić, aż obaj padli na deski. Pablo rozwoził ich wtedy do domu, Kajtek zarzygał mu cały samochód… Teraz ma przynajmniej okazję, żeby mu się odwdzięczyć.

– No właśnie – podjęła żartobliwie Justyna. – Widzisz, jak to jest z tymi facetami, Lodziu. Niby dorośli, a w gruncie rzeczy to są tylko duzi chłopcy. Raz myślą, raz nie, a my musimy ich pilnować, żeby nie zrobili sobie krzywdy. No, głowa do góry… i nie pogniewaj się za bardzo na tego ochlaptusa, bo znowu nam coś głupiego odstawi. To jest dobre chłopaczysko, tylko trzeba się za niego wreszcie porządnie zabrać.

– Za Majka też by się przydało – zauważyła Anita.

– Majk to jest na razie przypadek beznadziejny – odparła z irytacją Justyna. – Ale i on jeszcze się doigra, spokojnie, to tylko kwestia czasu. Nie rozumiem tylko, dlaczego ostatnio tak uparcie dogryza Pablowi, przecież w ogień by za nim poszedł, gdyby trzeba było. Albo mu zazdrości, albo… – urwała.

– Albo martwi się o niego? – dokończyła szeptem Anita, patrząc znacząco na Justynę ponad głową Lodzi.

Justyna pokiwała głową, położyła palec na ustach i wskazała dyskretnie oczami na dziewczynę. Lodzia drgnęła, wyczuwając instynktownie zawisłe w powietrzu niedopowiedzenie.

– A ty, Anitko, jutro znów nie wyjdziesz wcześniej z pracy? – zagadnęła neutralnym tonem Justyna. – Pabla nie będzie… Andrzej sam posiedzi w domu, a potem już wyjeżdża na kolejną delegację, tak?

– Niestety – westchnęła Anita. – Pech jak zwykle, ale co zrobić? Pablo też ma prawo czasami wymięknąć, zawsze wszystko za nas bierze, jak mamy awarię… On też przecież nie jest cyborgiem. Piotrek naprawdę musi pomyśleć o kimś nowym do zespołu, bo my już nie wyrabiamy na zakrętach. Dzisiaj chyba wreszcie to sobie uświadomił, jedyny plus z tej całej akcji…

„Ach, doprawdy, Majk martwi się o Pabla ze względu na mnie!” – myślała tymczasem oburzona do żywego Lodzia. – „I nazwał mnie puszczalską! Co za bezczelność, jak on śmiał, buc jeden! Boi się, że jego najlepszy kumpel się natnie… nie ufa mi, bo widział mnie dwa razy z Karolem, a dzisiaj z Arturem! Jasne! Za to oni obaj z Pablem to po prostu święci aniołowie na niebie, powinni w aureolach chodzić!”

Za chwilę jednak znów ogarnął ją żal i strach na myśl o cierpiącym gdzieś z dala od niej najdroższym jej na świecie człowieku. Czy na pewno był bezpieczny? Przecież nigdy nie wiadomo, jak organizm zareaguje na taką ilość mocnego alkoholu…

– Lodziu, napij się może czegoś, co? – zaproponowała Justyna, sięgając po czystą szklankę. – Trochę soku, wody? Zobacz, tu jest fajny sok pomarańczowy, naleję ci trochę… Alkoholu ci nie proponuję, już wystarczy tego cholerstwa na dzisiaj.

– Nie, dziękuję – szepnęła Lodzia. – Chyba nic mi nie przejdzie przez gardło…

– No, nie zamartwiaj się już tak, kochanie – powiedziała łagodnie Justyna. – Wszystko jest pod kontrolą, on się z tego wyciągnie szybko i bez szwanku, zobaczysz. Jest twardy i ma dobrą opiekę, za dwa dni śladu nie będzie po tym dzisiejszym wygłupie.

Lodzia spojrzała na nią niepewnie, w duchu zbierając się na odwagę, aby wyartykułować największe pragnienie, jakie teraz przepełniało jej serce – być przy Pablu! Być przy nim, kiedy cierpiał tak głupio po tym alkoholu… kiedy być może nadal wzywał ją w swym pijackim delirium… Być przy nim tak, jak on był przy niej w szpitalu, kiedy leżała w gorączce… Pojechać do niego chociaż na parę chwil, pomóc jego kumplom w obsługiwaniu go, podać mu szklankę wody, pogłaskać go po policzku… Takiego spitego, nieprzytomnego, ześwinionego… ale przecież wciąż jej ukochanego, jedynego!

– O coś chcesz zapytać, skarbie? – zagadnęła ciepło Justyna, odgadując z jej twarzy, że chce mówić, ale się waha. – Co byś chciała, powiedz?

Lodzia zebrała się w sobie i popatrzyła na nią z determinacją.

– Czy mogłabym do niego pojechać? – zapytała cicho. – Chciałabym go zobaczyć…

Justyna zmieszała się lekko, spojrzała na Anitę i obie pokręciły powoli głowami.

– Czekaj, zapytam – odpowiedziała oględnie Justyna. – Wojtek? – rzuciła przez ramię do stojącego nieopodal męża.

– Tak, kochanie? – Wojtek oderwał się od rozmowy z Maćkiem i nachylił się nad nimi.

– Słuchaj, czy Lodzia mogłaby zajrzeć dzisiaj na chwilę do Pabla?

– Ależ absolutnie, nie ma mowy! – odparł natychmiast stanowczym, twardym tonem. – Tylko nie ona! Chłopak musi mieć teraz spokój, jeszcze znowu jakiejś furii dostanie.

– Okej – westchnęła Justyna.

– No, Lodziu – dodał łagodniej Wojtek, spoglądając na zdruzgotaną dziewczynę. – Nie bój się, oddamy ci niedługo tego pijaczynę, ale na razie musi się pozbierać i wrócić do pełni władz umysłowych. Lepiej zresztą, żebyś nie oglądała go w tym stanie, to nie jest widok dla delikatnej nastolatki…

– Dobra, Wojtuś, dzięki – przerwała mu dyplomatycznie Justyna. – Oszczędź nam szczegółów, co?

Lodzia patrzyła tępo w podłogę.

„Nawet nie mogę go zobaczyć” – myślała z goryczą. – „Nie puszczą mnie do niego, nie mam tam żadnych praw. Za to upokorzenia muszę łykać jedno za drugim, z tym nie ma problemu! Miałam przetańczyć z nim cały wieczór, tak o to prosił… Gdybym wróciła chociaż odrobinę wcześniej! Idiotka ze mnie… Chyba rzeczywiście chciałam go trochę ukarać za tę scenę z Becią, miałam jakiś podskórny żal, myślałam, że nic się nie stanie, jak sobie na mnie trochę poczeka… No to pięknie go ukarałam! Tylko skąd miałam wiedzieć, że on aż tak się tym przejmie, że wymyśli picie mojej whisky!”

Sięgnęła mechanicznie po szklankę z sokiem, którą od paru minut cierpliwie podawała jej Justyna, i upiła z niej niewielki łyk napoju, nie czując jego smaku ani nie słuchając toczącej się obok niej rozmowy.

„To było takie strasznie głupie!” – ciągnęła w myślach. – „Znowu nie pomyślałam, zostawiłam nawet bez sensu ten telefon… Ależ oboje nawywijaliśmy! Oboje narobiliśmy takich głupstw! I jak my teraz spojrzymy sobie w oczy?”

– Lodziu, odwiozę cię do domu – oznajmiła stanowczo Justyna. – Z imprezy już i tak nic nie będzie, a ty powinnaś odpocząć po tych przebojach. Julciu, wy oboje z Szymkiem zabierzecie się potem z Dominiką, dobrze? – dodała, zwracając się do Julki. – Ja wezmę taksówkę i odwiozę Lodzię, nie mamy dzisiaj samochodu… A potem wrócę tu jeszcze i zastanowimy się, który z chłopaków zmieni na parę godzin Kajtka u Pabla.

– Ja pojadę z wami – postanowiła Anita. – I tak miałam już iść, Andrzej przyjedzie po północy, a ja rano muszę do roboty… Odwieziemy Lodzię i wysiądę sobie po drodze, co, Justysiu?

– Pewnie – odparła Justyna, wyciągając telefon i wyszukując w nim numer taksówki. – Zbieraj się, mała, jedziemy. Odstawimy cię zaraz do domu pod same drzwi. Musisz odpocząć, wyspać się, bo jutro pewnie idziesz do szkoły… I nie martw się o tego pijanicę, nic mu nie będzie. Zresztą sam pewnie już nigdy nie spojrzy na whisky…

Taksówka czekała już w gotowości na skraju ulicy, kiedy we trzy wyszły z bramy kamienicy przy Zamkowej sześć. Usiadły z tyłu, Anita i Justyna usadziły Lodzię pomiędzy sobą i zadysponowały kurs na Czeremchową. Jadąc w ciemnościach wśród migających światełek miasta, Lodzia przypomniała sobie, jak kilka godzin wcześniej jechała tędy z Pablem, taka szczęśliwa… Łzy żalu znów popłynęły jej z oczu palącą strużką. Poczuła, że Justyna obejmuje ją ramieniem, a Anita gładzi ją delikatnie po włosach.

– No, już, kochanie – mówiła Justyna. – Biedactwo… Nie dręcz się tak, wszystko będzie dobrze… Ty przecież nie zrobiłaś nic złego, Majk na pewno przesadził z tymi swoimi wymysłami. Mówił, że wyszłaś mścić się na Pablu z jakimś facetem… Ale ty przecież z nikim nie wyszłaś, prawda, Lodziu?

„Aha, chcecie ze mnie wydusić, z kim byłam i co robiłam?” – domyśliła się Lodzia i znów ogarnęło ją piekące uczucie upokorzenia. – „Wszyscy pewnie po cichu martwicie się o niego, boicie się jak Majk, że trafił na puszczalską? Może nawet chcecie chronić go przede mną!”

Wyprostowała się i podniosła dumnie głowę, połykając łzy.

– Owszem, wyszłam z kimś – rzuciła twardo.

Justyna i Anita spojrzały na siebie z niepokojem.

„Mam już dość tego blefu!” – rozżaliła się w duchu Lodzia. – „Dlaczego mam udawać kogoś, kim nie jestem? Narażać się na komentarze Majka, który martwi się, że kumpel źle wybrał! Widzieć te badawcze spojrzenia, kiedy do Pabla łasi się jakaś laska! To jest takie upokarzające! Gdybym jeszcze w zamian coś z tego miała, gdybym mogła chociaż przytulić się do niego… objąć go tak poufale jak ta Becia przy stole! A ja nawet nie zdążyłam dojść do tego etapu… Z jakiej racji mam cierpieć bezpodstawnie za coś, czego nie ma?”

– Pogniewałaś się na Pabla za tę dziewczynę? – zapytała cicho Justyna.

– Nie – pokręciła głową, rzucając jej przez łzy pełne godności spojrzenie. – Nie mam powodu, żeby gniewać się na Pabla za takie rzeczy, ani on nie musi z niczego się przede mną tłumaczyć. Nie jestem jego dziewczyną, ani narzeczoną… ani nie wiem, co on tam wam jeszcze naopowiadał…

Obie kobiety popatrzyły po sobie zaskoczone.

– Nie jestem jego dziewczyną, rozumiecie?! – powtórzyła dobitnie Lodzia. – Ja też nie muszę się z niczego tłumaczyć! Nawet nie pozwoliliście mi go zobaczyć…

Znów ścisnął ją żal na myśl o tym, że on gdzieś tam leży i cierpi, a ona nie może przy nim być. A przecież to właśnie ją wołał, to ją wzywał do siebie!

– Nie muszę nikomu nic wyjaśniać – ciągnęła dumnie. – Ale powiem wam, jak było, w końcu co mi szkodzi? Owszem, wyszłam dzisiaj z kimś na dwie godziny i straciłam poczucie czasu, bo bardzo mi zależało, żeby z nim porozmawiać. To był mój kuzyn, syn mojego rodzonego wuja. Nie miałam pewności, że nim jest, domyślałam się tylko… Spotkałam go dzisiaj przez przypadek i chciałam wreszcie się z nim rozmówić, bo wcześniej nigdy nie było okazji. Zagadaliśmy się może trochę za długo, w dodatku zapomniałam o telefonie… tak, wiem, to było niemądre… Ale to nie była żadna zemsta i jeśli Majk boi się o Pabla ze względu na mnie, to doprawdy… nie musi się bać. Ja tu nie gram żadnej roli. Zresztą to raczej ja boję się takich jak on… i nie życzę sobie, żeby mierzył mnie własną miarą! Jak on w ogóle śmie… nie ma prawa tak o mnie mówić, tak mnie upokarzać…

Ostatnie słowa, wypowiedziane łamiącym się głosem, uwięzły jej w gardle, łzy znów popłynęły po policzkach. Justyna i Anita patrzyły na siebie ze zgrozą ponad jej głową. Justyna objęła mocniej płaczącą dziewczynę, a jej twarz przybrała zacięty wyraz.

– Przepraszam, że wyjątkowo wyrażę się niekulturalnie – wycedziła przez zęby, zwracając się do Anity. – Ale ja temu Majkowi normalnie nogi z dupy powyrywam!

***

– Ja cię rozumiem, Lodźka – powiedziała ostrożnie Julka, kiedy w poniedziałkowe popołudnie wyszły ze szkoły i powolnym krokiem zmierzały na przystanek. – To rzeczywiście uderza też w ciebie. I nie jest przyjemne, na pewno… Z Pabla kiedyś musiało być niezłe ziółko, miałaś rację, wczoraj nie dało się tego ukryć. Ale co się dziwić? Taki atrakcyjny facet… Dotąd z nikim się nie związał, Asia mówiła, że wręcz metodycznie tego unikał… więc jak miał okazje, to po prostu się bawił.

Spojrzała z troską na bladą twarz przyjaciółki, która po nieprzespanej nocy i całym ciężkim dniu w szkole wyglądała jak przeźroczyste widmo.

– Ale słuchaj – ciągnęła łagodnie. – Teraz to przecież co innego. Sama widziałaś, jak zareagował, mało się pod ziemię nie zapadł, kiedy ta Becia macała go przy tobie… On też dostaje ostro po nosie za swoje wyczyny. Dominika mówiła wczoraj w samochodzie, że on się bardzo zmienił, odkąd cię poznał… Ja ci mówię, że on cię kocha. A ty przecież kochasz jego…

Lodzia westchnęła, kręcąc głową.

– Wiem, wiem – odgadła jej myśl Julka. – Nie musisz nic mówić… To dla ciebie cholernie trudna decyzja, bo nie wiadomo, co będzie dalej, czy za jakiś czas nie wrócą mu te… hmm, skłonności. Jak mężczyzna przez pół życia bawi się w ten sposób, to potem pewnie trudno mu się odzwyczaić. Ale akurat w jego przypadku to nie wygląda beznadziejnie, Lodźka, nie przekreślaj go. To jest poważny, kulturalny facet, bardzo zdolny i inteligentny, pracowity… tylko taki trochę zagubiony. Jemu naprawdę bardzo na tobie zależy. Wczoraj, jak tak się urżnął tą whisky, to aż się na ciebie wkurzyłam, że go doprowadziłaś do takiej desperacji. Ale teraz już mam inne zdanie. Ty nic tu nie zawiniłaś, może oprócz tego, że poszłaś bez telefonu… ale tylko tyle. To on powinien cię przepraszać. I za tę laskę przy stole, bo to rzeczywiście było dla ciebie upokarzające… i za to chlanie.

– Przestań już, Jula – powiedziała cicho Lodzia.

– No dobra, okej – westchnęła Julka. – Ale powiedz mi chociaż, co tam się wczoraj działo w tej taksówce? Justyna wróciła taka wściekła, że mało co Majka nie udusiła gołymi rękami.

– Nieważne – machnęła ręką Lodzia. – Oni przecież z Majkiem i tak non stop się kłócą, to nie pierwszy raz.

– Tak, ale wczoraj chodziło o ciebie i o Pabla – zaznaczyła Julka. – Justyna wzięła Majka za fraki i piłowała go na boku z pół godziny, wyszedł z tego jak pobity. Nie słyszałam za wiele, tylko trochę, jak głośniej krzyczeli… O Pabla głównie szło. Że Majk bezmyślnie go niszczy, że życie chce mu złamać i takie tam… A tak w ogóle, to świetna impreza nam wyszła, nie? Normalnie palce lizać.

– No, wiem – westchnęła Lodzia. – Oczywiście jak zwykle wszystko przeze mnie…

– Nie przez ciebie, przestań! – pokręciła głową Julka. – Ja mam wrażenie, że to się zbierało od dawna i w końcu po prostu musiało rąbnąć. Może to i dobrze, trochę się oczyści atmosfera… Ale nie zazdroszczę ci, bo to ty będziesz musiała zadecydować, co dalej.

Szły przez chwilę w milczeniu, powoli zbliżały się do zatłoczonego przystanku.

– Ja teraz muszę się poważnie zająć maturą – oznajmiła Lodzia, przesuwając dłonią po bladym czole. – Nic mi ostatnio nie wchodzi do głowy, a został przecież niecały miesiąc… Poza tym w domu nadal wisi sprawa Karola i zaręczyn, z tego będzie kolejna afera, i to już niedługo. Artur też ma dzwonić w następnym tygodniu, poznać mnie z bratem… Zobacz, jak to mi się wszystko spiętrzyło w jednym czasie! Cud będzie, jak z tego wyjdę jakąś w miarę obronną ręką.

– Ciężko masz teraz, to prawda – przyznała z westchnieniem Julka. – Nawet szpital po drodze zaliczyłaś… A do tego jeszcze ta wycieczka, i to już pojutrze.

– Z wycieczki akurat się cieszę – zapewniła ją Lodzia. – Mama dobrze mówi, że powinnam trochę odetchnąć innym powietrzem i pobyć w neutralnym miejscu. Ten wyjazd to chyba najlepsze, co mogło mi się trafić w tym kotle.

– Tak, tylko że akurat jedziesz na nią, kiedy wisi tyle niezałatwionych spraw – zauważyła Julka. – Niby masz tam odpoczywać przed maturą, a sama zobaczysz, że będziesz się bez sensu gryzła. Zresztą ja ci mówię…

Urwała, gdyż kilka metrów przed nimi pojawiła się nagle wśród tłumu znajoma sylwetka Majka z charakterystyczną, rozczochraną czupryną. Na jego widok twarz Lodzi momentalnie osnuła się ciemną chmurą, a w oczach zalśniły jej dumne ogniki. Udawszy, że go nie zauważyła, przyśpieszyła kroku i skręciła gwałtownie w stronę przystanku, pociągając za sobą Julkę.

– Chodź szybciej, Jula! – syknęła rozkazująco. – Ja z nim nie będę gadać!

Majk natychmiast skręcił w tę samą stronę i zastąpił im drogę. Był ubrany w swój zwykły, luźny strój stanowiący połączenie skóry i dżinsu, jednak fryzurę miał zmierzwioną mocniej niż zwykle, a na jego twarzy odbijało się zmęczenie.

– Lodziu? Mógłbym z tobą zamienić słowo? – zapytał szybko.

Miał bardzo poważną minę. Serce Lodzi zabiło gwałtownie, przez głowę jak błyskawica przebiegła jej myśl, że może coś złego stało się z Pablem po tym alkoholu… Blada dziś i tak jak wapienna ściana, pobladła jeszcze bardziej i spojrzała na niego wyczekująco. Julka odsunęła się dyskretnie o parę kroków i zerkała na nich z daleka z niepokojem.

– Krążę tu od godziny i czekam na ciebie – podjął Majk z nietypową dla niego konsternacją. – Podejrzewałem, że niedługo będziesz wracać ze szkoły i iść na przystanek, więc przyczaiłem się tu na ciebie…

– Coś się stało? – wyszeptała Lodzia, jeszcze mocniej drżąc w duchu z obawy o Pabla.

– Nie, nic – odparł pośpiesznie, jakby czytając w jej myślach. – Z Pablem wszystko okej.

Poczuła, jak olbrzymi, stutonowy głaz zsuwa się z jej serca i z hukiem leci gdzieś w przepaść… Spojrzała na niego nieco pogodniej, choć nadal z dystansem.

– Więc o co chodzi? – zapytała chłodno.

– Chciałem cię przeprosić – odpowiedział cicho Majk.

Sięgnął za pazuchę swojej skórzanej kurtki i wyciągnął stamtąd pęk białych goździków. Lodzia spojrzała na niego zdumiona i cofnęła się o krok.

– Nieźle wczoraj nabroiłem – mówił dalej mocno skonfundowany Majk, próbując wręczyć jej kwiaty. – Gadałem straszne głupoty, podałem Pablowi tę cholerną whisky, prowokowałem go i podpuszczałem jak bezmyślny osioł… To w dużym stopniu moja wina, że tak się ubzdryngolił. Ale i tak najgorsze jest to, że powiedziałem tyle przykrych rzeczy o tobie… przykrych, niezasłużonych i chamskich. Miałem trochę w czubie, ale to żadne usprawiedliwienie, zwłaszcza że byłem w pracy. Zachowałem się ogólnie jak ostatni gnojek i prostak. Przepraszam cię za to, Lodziu… Bardzo cię przepraszam.

Lodzia patrzyła na niego nadal chłodno, z poważną miną. Od nowa przeżywała w duchu wczorajsze przykrości i upokorzenia… Po chwili zawahania wyciągnęła jednak rękę i pełnym godności gestem wzięła od niego kwiaty.

– W porządku – powiedziała cicho.

– Nie chciałbym, żebyś pogniewała się na mnie na poważnie – ciągnął skruszonym tonem Majk. – Pablo nigdy by mi tego nie wybaczył. A nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybyś przeze mnie obraziła się na niego… Mam nadzieję, że tak nie będzie, zabiłby mnie chyba. Gdybym wiedział… Ech, kretyn ze mnie nie do ogarnięcia, co tu dużo gadać, wstyd mi strasznie za moje wczorajsze zachowanie. Nie gniewaj się na mnie, Lodziu… obiecuję ci, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Dasz mi rękę na zgodę?

Lodzia spojrzała na niego nieco łagodniej i tym razem bez wahania podała mu rękę. Ku jej zaskoczeniu Majk schylił się szarmancko wzorem Pabla i złożył na jej dłoni pełen szacunku pocałunek.

– Nie wygłupiaj się – rzuciła zmieszana, cofając rękę.

– Oddaję tylko hołd należny naszej królowej – wyjaśnił z powagą. – Powinienem przy tym klęknąć przed tobą na znak skruchy, ale nie będę robił scen na ulicy, jeszcze twoja wychowawczyni będzie tędy przechodzić i zobaczy…

– Przestań! – parsknęła śmiechem Lodzia.

– Nie gniewasz się na mnie? – upewnił się Majk.

– Nie – odparła cichutko, spoglądając na trzymane w ręku kwiaty. – Już nie.

Majk przyglądał jej się przez moment w skupieniu, ogarniając wzrokiem całą jej sylwetkę, jakby widział ją po raz pierwszy albo jakby dziś objawiła mu się w zupełnie innym świetle niż dotychczas. Jego zafascynowane spojrzenie padło na jej długi warkocz spływający w dół po piersi, po czym znów skupiło się na delikatnych rysach jej twarzy.

– Na Pabla też się nie gniewaj – poprosił po chwili.

– Jak on się czuje? – zapytała wymijająco Lodzia.

– Tak sobie – odparł z westchnieniem. – Leży jeszcze z kacem gigantem, łeb go boli jak diabli, ale już oprzytomniał i radzi sobie sam. Zaraz odstawię mu samochód i zawiozę jakieś dobre żarcie, a Wojtek ma jeszcze kontrolnie zajrzeć do niego wieczorem… ale to chyba nie będzie nawet konieczne. Do wieczora jakoś się pozbiera, a jutro musi wracać do roboty, bez niego jak zwykle nie wyrobią normy w tej nieszczęsnej kancelarii.

– Pozdrów go ode mnie – uśmiechnęła się leciutko Lodzia. – I powiedz mu, że obmyślę dla niego jakąś surową karę za wypicie mojej whisky bez pozwolenia.

– Jasna sprawa! – ucieszył się Majk. – Taka groźba od gwiazdeczki o wiele szybciej postawi go na nogi niż te wszystkie kefiry i tabletki na kaca… Dziękuję ci, Lodziu. Słyszałem, że niebawem jedziesz na wycieczkę w góry?

– Aha, pojutrze. Właśnie wracam do domu, żeby zacząć się pakować.

– Więc nie zatrzymuję cię – odparł, cofając się o krok. – Trzymaj się i baw się dobrze. Widzimy się osiemnastego na waszych urodzinach, prawda?

– Tak – kiwnęła głową. – Wracam tylko dzień wcześniej, ale będę. Na razie, Majk.

– Do zobaczenia, Lodziu.

Ukłonił się i odszedł szybkim krokiem. Julka podeszła z powrotem do przyjaciółki, przyglądając się jej podejrzliwie.

– To co, Lodźka, nawet Majka załatwiłaś? – zażartowała, wskazując na goździki. – Korzysta z tego, że Pablo zdycha po whisky, i sam uderza do ciebie po cichu z kwiatkami?

– Zgłupiałaś?! – roześmiała się Lodzia. – Przyniósł mi to na przeprosiny za wczoraj! Chyba coś tam do niego dotarło po tym ochrzanie Justyny. Cieszy mnie, że jednak ma sumienie i trochę serca, bo wczoraj już w to szczerze zwątpiłam. Ale co tam… najważniejsze, że Pablo już powoli zmartwychwstaje po wczorajszym tankowaniu. Mimo wszystko cały czas się o niego bałam…

– Ma silny organizm, jest wysportowany, szybko się wyliże – zapewniła ją Julka. – Byle nie powtarzał tego numeru za często, bo na niego mocny alkohol naprawdę kiepsko działa. Gdybyś ty widziała, jak on się wczoraj awanturował, kiedy Wojtek zabrał mu butelkę… zachowywał się jak jakiś uciekinier z domu wariatów… Jeśli się na niego jednak zdecydujesz, to będziesz musiała dobrze go pilnować, a whisky trzymać pod kluczem – dodała, puszczając do niej oko.

Lodzia uśmiechnęła się lekko. Jej twarz była już niemal zupełnie rozpogodzona, a w jej ruchy wróciła energia, której brakowało w nich przez cały dzień.

– Oj, Jula – pokręciła głową. – Nie dokuczaj mi już! On nigdy nie pije whisky, sam mi to powiedział, pewnie od dawna ma świadomość, że to mu szkodzi. Wczoraj mu odbiło wyjątkowo… O, nasz autobus! A niech to, zobacz, jaki tłum się szykuje… Wsiadajmy szybko, żebyśmy się zmieściły, nie uśmiecha mi się czekanie na następny!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *