Lodzia Makówkówna – Rozdział XXIV

Lodzia Makówkówna – Rozdział XXIV

Dzień dziewiętnastych urodzin Lodzi od rana rozświetlony był pięknym, wiosennym słońcem. Po kilku chłodnych dniach przyszło teraz gwałtowne ocieplenie i skąpany w promieniach słońca, ukwiecony świat cieszył oczy feerią kolorów i przepychem rozbujałej, soczystej zieleni. Pogoda była urzekająca, idealna do tego, by świętować… lecz w duszy Lodzi panowała pustka, chłód i ciemność.

„Dziś nasze urodziny, bandziorze” – pomyślała ponuro, kiedy tylko otworzyła oczy o poranku. – „Wszystkiego najlepszego, ty cholerny draniu…”

Westchnęła, patrząc na rozigrane wesoło na ścianie promyki porannego słońca.

„Gdybym nie zobaczyła w poniedziałek tego, co zobaczyłam, dziś byłby taki cudowny dzień!” – pomyślała z żalem. – „Ale to przecież byłoby tylko złudzenie… później zapłaciłabym za to podwójnie! To już chyba lepiej, że jest tak, jak jest.”

Po śniadaniu, na które zjadła całą kanapkę pod czujnym i troskliwym okiem Wielkiej Triady, wysłała do Pabla odpowiedź na wczorajszego smsa zawierającą tylko dwa słowa: Przyjadę sama. Odpowiedział po około półgodzinie, zapewne w przerwie między spotkaniami z klientami w kancelarii: Dobrze, kochanie. Czekam u Majka od osiemnastej. Doceniła to, że nie nalegał na podwiezienie jej, podejrzewała zresztą, że pewnie i tak będzie długo siedział w pracy. Im bardziej zbliżała się chwila, kiedy miała go zobaczyć – po tamtym – tym bardziej serce ściskało jej się obawą i niepokojem. Sama nie była w stanie przewidzieć, jak zareaguje na jego widok, bała się własnego zachowania, nie umiała wystawić sobie na nie gwarancji.

„Żadnych scen” – myślała stanowczo, układając na łóżku szarą, satynową sukienkę z koronką, z której przy ostatnim wyjściu do Anabelli zrezygnowała na rzecz dżinsów. – „Muszę trzymać się w ryzach od początku do końca, nie mogę mu pokazać, jak to mnie boli. Nie chcę, żeby wiedział… zresztą to mi nie ułatwi sprawy, wręcz przeciwnie. Nie będę robić cyrków w towarzystwie, rozwalać ludziom zabawy, poprzednio już wystarczająco zepsuliśmy im atmosferę… Nie, żadnych takich numerów. Załatwię to z godnością.”

Przymierzyła sukienkę, która leżała na niej świetnie i prezentowała się bardzo elegancko, po czym uznała, że czas zastanowić się nad wyborem butów, aby zająć myśli czymś neutralnym. Jednak nic z tego, nawet to nie było neutralne! Natychmiast przypomniały jej się wytworne buty na obcasie tamtej kobiety z dworca…

„Była taka szykowna!” – pomyślała, czując znów narastającą w sercu zazdrość. – „Taka zgrabna i dystyngowana w tych swoich szpileczkach, w tym gustownym płaszczyku… Ktoś taki przecież znacznie bardziej pasowałby do niego niż ja, smarkula w dżinsach i z dziecinnym warkoczem… On wygląda w swoich markowych garniturach jak elegancki światowiec, a ja… jak pierwsza lepsza z brzegu nastolatka! Szara i zwyczajna, właśnie taka, jaką zawsze chciałam być. Jak na ironię… Nawet ta satynowa sukienka jest taka standardowa! Gdzieniegdzie tylko trochę koronki i tyle…”

Spojrzała krytycznie w wielkie lustro zawieszone w przedpokoju na piętrze, pokręciła głową i westchnęła. Chyba po raz pierwszy w życiu jej zwyczajny wygląd nie przynosił jej satysfakcji. Było wręcz przeciwnie! Dziś wieczorem, kiedy miał się skończyć tak ważny etap w jej życiu, wolałaby wyglądać inaczej, raz jeden wyróżnić się z otoczenia, zachowując przy tym swój charakter na tyle, by nie wyglądać jak przebrana w cudze piórka. Choć szara, satynowa sukienka była niewątpliwie elegancka, nadal nie była niczym szczególnym, niczym, co mogłoby zaspokoić jej nagłą potrzebę odcięcia się od tła. Akurat dziś tak bardzo tego potrzebowała!

„Powinnam dzisiaj zaszaleć” – pomyślała, wracając do pokoju i otwierając szafę. – „Ale niestety nic takiego nie mam… Najbardziej szałowa jest ta koronkowa sukienka ze studniówki, ale w dzień urodzin nie będę przecież ubierać się na czarno! Pasowałoby to co prawda do mojego humoru, ale nie będę nosić dziś żałobnej czerni… Nie, to odpada.”

Jej zadumany wzrok padł na drugą część szafy, którą od lat metodycznie ignorowała, a w której wisiały znienawidzone, przedpotopowe suknie odziedziczone po przodkiniach Makówkównach. Wśród nich w oczy rzuciła jej się pamiętna balowa suknia z turkusowego weluru, w której wystąpiła na podwieczorku zapoznawczym w listopadzie. Serce jej zabiło… od razu zrozumiała, że to było właśnie to, czego dziś szukała.

„Byłam w nią ubrana, kiedy go poznałam” – pomyślała z drżeniem, wyjmując okazałą suknię wraz z wieszakiem z szafy i kładąc ją na łóżku. – „Więc może właśnie w niej powinnam go pożegnać? Poplamiłam ją wtedy, ale dało się doczyścić, teraz jest bez zarzutu. Hmm… co powiesz na taki pomysł, Lodziu? Założyć to wariactwo na nasze urodziny! Będę się wyróżniać, to pewne, ale dziś wcale nie będzie mi wstyd, że wyglądam jak staromodna panna Makówkówna. Poproszę ciocię, żeby uplotła mi taki sam dobierany warkocz, wepnę w niego kwiatki… Wtedy miałam jakieś sztuczne, ale dziś już są prawdziwe. Zakwitły przecież pierwsze niezapominajki! Wepnę je we włosy, a do tego wezmę jeden większy kwiatek z tej białej magnolii w kącie ogrodu, ona też akurat teraz tak pięknie rozkwitła…”

Nagle ogarnęło ją nerwowe podniecenie. Tak, ubierze się w tę idiotyczną, welurową suknię, jedynym problemem może być to, by nie zrobiło jej się w niej za gorąco… Ubierze się dokładnie tak jak wtedy, czwartego listopada, a wszystkie uwagi na temat nietypowego stroju będzie znosić z wdzięcznym uśmiechem i zupełnie się nimi nie przejmować. Zrobi sensację, owszem, będzie się z tym może trochę głupio czuła, ale nic po sobie nie pokaże… i nie będzie dziś zwyczajną, szarą Lodzią Makówkówną! Skoro już zdecydowała się tam pójść, niech wszyscy obecni zapamiętają ją raz na zawsze!

„Jula padnie, jak zobaczy mnie w tym ustrojstwie!” – pomyślała, odzyskując odrobinę dobrego humoru. – „Ale skoro latami musiałam być pod tym względem nienormalna, to dziś przynajmniej zrobię sobie z tego dobry żart! Co prawda autobusem wstyd by było w tym jechać, ale wezmę taksówkę, czy to jakiś problem? I potem wrócę tak samo…”

Zadzwonił telefon. Tym razem to był Karol.

– Wszystkiego „naj” z okazji urodzin, Lodziu – powiedział wesoło. – Wiem, że widzimy się za parę godzin i uściskamy się na żywo, ale obawiam się, że wieczorem możemy nie mieć okazji, żeby pogadać na spokojnie. Dlatego dzwonię teraz, żeby zamienić z tobą parę słów na nasze prywatne tematy. Słyszałaś już pewnie, jaka była u mnie awantura? Nasze mamy między sobą kablowały, więc domyślam się, że już wiesz co nieco.

– A skąd, nic nie wiem, nie słyszałam na ten temat ani słówka – zdziwiła się Lodzia. – Wprawdzie po ich minach wnioskuję, że jesteś już definitywnie spisany na straty, od mojego powrotu z gór nie wymówiły przy mnie ani razu twojego imienia… ale nie znam żadnych szczegółów. Czyżbyś przyznał się przed Trybunałem Stanu do swojej ciężkiej zbrodni? – zażartowała.

– Przyznałem się – potwierdził swobodnie. – I powiem ci, że wreszcie oddycham… Oczywiście była awantura, nasłuchałem się z początku niezłego gderania, bo mojej mamie było głupio przed twoją, zresztą chyba to w tym wszystkim było dla niej najważniejsze. Ale wytrzymałem i teraz już burza powoli się uspokaja. Tata uśmiał się w kułak, chociaż oficjalnie udaje dla świętego spokoju, że on też jest zbulwersowany moją niesubordynacją… Nie masz pojęcia, jak one we cztery uparły się na to nasze małżeństwo! Traktowały to naprawdę serio, jak raz wbiły sobie rzecz do głowy, trudno im to było z niej wybić. Ale i tak już najgorsze za nami, zwłaszcza za mną. Mam nadzieję, że i ty dzięki temu będziesz teraz miała łatwiej.

– Przedstawiłeś już rodzicom Agatę?

– Jeszcze nie. Ale przyjdzie czas i na to. Mama przecież długo nie wytrzyma, będzie chciała ją zobaczyć, żeby sprawdzić, czy odpowiada jej oczekiwaniom – w jego głosie zabrzmiała lekka kpina.

– I nie zawiedzie się – uśmiechnęła się Lodzia. – Agata to taka miła i śliczna dziewczyna, że nie da się jej nie lubić. Twoja mama powinna być w pełni zadowolona.

– Powiem ci, że nie przejmuję się już tym zupełnie – odparł spokojnie Karol. – Chyba przekroczyłem jakąś granicę tolerancji. Nigdy więcej nie dam się tak łamać.

– Fakt, zmieniłeś się od listopada – zauważyła Lodzia. – Jesteś dużo bardziej stanowczy i pewny siebie.

– Owszem – przyznał z satysfakcją. – Sam czuję, że nabrałem charakteru. Zresztą ty mi w tym bardzo pomogłaś… a ostatnio i Pablo.

– Pablo? – szepnęła ze ściśniętym gardłem.

– Tak, sporo z nim ostatnio gadałem. Dużo rzeczy mi uświadomił, właściwie to obaj doszliśmy wspólnie do paru ważnych wniosków. Bardzo go zresztą polubiłem… To jest twardy facet, przyznaję, że od strony charakteru może imponować. Ma co prawda taką jedną wielką słabość – zaśmiał się znacząco – ale to wybaczalne nawet u komandosów!

– Na którą wybieracie się do Anabelli? – zmieniła temat Lodzia, czując, że robi jej się zimno wokół serca.

– Będziemy koło osiemnastej trzydzieści – odparł rzeczowo Karol. – Pablo zapraszał od osiemnastej, ale chyba nie wyrobimy się na sam początek imprezy. W każdym razie nawet jakbyśmy się spóźnili, to będziemy na pewno. Ale powiedz mi, Lodziu, wracając do tamtego tematu… one już ci powiedziały, że zaręczyn dwudziestego ósmego nie będzie? Czy nadal to przed tobą ukrywają? – w jego głosie zabrzmiało rozbawienie.

– Ukrywają! – uśmiechnęła się lekko Lodzia. – Mam wrażenie, że nie mają odwagi ze mną o tym mówić, a poza tym są pewne, że ja już sama to wiem. I tak tkwimy sobie w niedomówieniu już kolejny dzień… Ale to się na pewno niebawem jakoś rozwiąże. Tak czy owak nie martw się o mnie, radzę sobie z nimi prawie tak dobrze jak ty z twoją mamą – zażartowała.

Karol parsknął śmiechem.

– W każdym razie gdyby były u ciebie jakieś oryginalne jaja z tego powodu, to nie zapomnij mi o nich opowiedzieć – zastrzegł wesoło. – To mnie już nawet zaczyna pasjonować!

– Jasne, Karol – skinęła głową. – Będziemy w stałym kontakcie.

– No to cóż, do wieczora, Lodziu!

– Cześć, do zobaczenia.

Rozłączyła się i z westchnieniem odłożyła telefon na biurko.

„Pablo ma jedną wielką słabość wybaczalną nawet u komandosów” – powtórzyła w myślach słowa Karola. – „Dobrze powiedziane. Komandosowi nie wypada być tchórzem, ale kobieciarzem to już jak najbardziej… Widzę, że Karol zupełnie przeszedł na jego stronę, nie widzi w tym nawet nic złego. No, ale co go to właściwie obchodzi? Męska solidarność. To tylko ja się przejmuję…”

***

Wielka Triada z entuzjazmem przyjęła pomysł Lodzi dotyczący wystąpienia na urodzinach w turkusowej sukni balowej, uznając tę dbałość o odświętny strój za pierwszy przejaw powrotu do równowagi psychicznej po dramatycznych przejściach z Karolem. Uszczęśliwiona tym dobrym znakiem Ciotka Lucy chętnie uplotła jej dobierany warkocz i ozdobiła go niezapominajkami, które Tatuś, ucieszony poprawą nastroju córki, zerwał dla niej osobiście w ogrodzie. Wybrał również piękny kwiat białej magnolii, który Ciotka wpięła jej uroczyście we włosy nad prawym uchem, po czym Lodzia poprosiła o pozostawienie jej w samotności, gdyż chciała zrobić sobie dyskretny makijaż. Rzadko się malowała, ale dziś wyjątkowo postanowiła delikatnie podkreślić rzęsy i usta. Znakomity efekt wizualny tej operacji, która znacząco zniwelowała oznaki cierpienia na jej twarzy, odrobinę podbudował jej złamane od poniedziałku poczucie własnej wartości.

Przygotowania do wieczornego wyjścia przeciągnęły się ponad zaplanowany na to czas, w związku z czym dopiero dobry kwadrans po osiemnastej dziewczyna zeszła na dół w swej balowej sukni, już wcześniej zamówiwszy przez telefon taksówkę. Zebrana w przedpokoju rodzina aż zaniemówiła z wrażenia.

– Lodziu, wyglądasz wspaniale! – oceniła z uznaniem Babcia.

– Po prostu prześlicznie! – zachwyciła się Ciotka Lucy, składając dłonie jak do modlitwy.

Mamusia patrzyła na nią z satysfakcją, Tatuś z dumą i czułością. Rzeczywiście, ich córka wyglądała dzisiaj wyjątkowo pięknie w swej staromodnej kreacji. Welurowa suknia miękko opływała jej sylwetkę, akcentując szczupłą talię oraz uwypuklając krojem dekoltu harmonijną linię jej szyi i biustu, na dole zaś opadała aż do ziemi w obfitych fałdach, pod którymi kryły się lakierowane szpilki ze studniówki. Podkreślone dyskretnym makijażem oczy, których modry kolor wspaniale współgrał z turkusową kreacją, lśniły jakimś gorączkowym blaskiem, a jej wydelikacona cierpieniem twarz zachwycała subtelnością rysów na tle ozdobionych świeżymi kwiatami włosów. Wyglądała w tej odsłonie, jakby wyszła żywcem z baśni o Kopciuszku, a ściślej z owego fragmentu, w którym wystrojony w zaczarowaną suknię Kopciuszek jechał na bal, by zdobyć serce księcia… i choć ten ostatni aspekt zupełnie nie pasował do kontekstu, w jakim się dziś znalazła, Lodzia czuła się w istocie ubrana po królewsku.

Przypomniała sobie znów listopadowy podwieczorek zapoznawczy, kiedy suknia ta jedynie ją denerwowała i krępowała jej ruchy. Dziś, gdy założyła ją świadomie, doceniła wreszcie jej efektowny i oryginalny krój. Rodzina również zauważyła różnicę względem listopadowej imprezy, bo choć Lodzia ubrana była dziś niemal identycznie jak wtedy, coś w jej wyglądzie i zachowaniu wskazywało na to, że to nie była już ta sama dziewczyna… W ciągu pół roku ze zwyczajnej, nieco zbuntowanej nastolatki przedzierzgnęła się niepostrzeżenie w uroczą, młodą kobietę o pełnych subtelnego wdzięku gestach i dystynkcji rasowej damy.

– Baw się dobrze, Lodziu – powiedziała życzliwie Mamusia. – I nie wracaj za późno, a na pewno nie włócz się nigdzie sama. Masz odliczone pieniądze na taksówkę?

– Mam – skinęła głową Lodzia. – Na teraz i na kurs z powrotem też. Dziękuję wam za pomoc i za życzenia… Postaram się wrócić przed północą.

Zebrała w dłonie fałdy turkusowej sukni i ruszyła do wyjścia. Taksówka podjechała już pod furtkę. Było wpół do dziewiętnastej, na dworze zaczynało się lekko zmierzchać.

***

Zapłaciła za kurs i zgarnąwszy szybko w dłoń gęste fałdy sukienki, wyskoczyła z taksówki, zatrzaskując za sobą drzwi. Samochód odjechał, ona zaś zatrzymała się jeszcze na chwilę na chodniku, by schować trzymany w ręce portfel i zamknąć torebkę. Schylona nad zapięciem swej czarnej kopertówki nie zauważyła, że na jej widok od muru pod bramą kamienicy przy Zamkowej sześć oderwała się natychmiast jakaś postać i powoli, krok po kroku zmierzała w jej stronę. Uporawszy się z torebką, wyprostowała się, podniosła głowę… i zobaczyła przed sobą Pabla. Spodziewając się spotkać go dopiero na dole w Anabelli, skamieniała na jego widok jak marmurowy posąg, a serce zabiło jej aż do utraty tchu.

Od bramy do miejsca, gdzie wysiadła z taksówki, miał do pokonania tylko kilkanaście kroków, dlatego gdy go dostrzegła, był już o dwa metry od niej. Szedł bardzo powoli, a gdy podniosła na niego oczy, zatrzymał się. Stanęli nieruchomo naprzeciw siebie. Przestrzeń wszechświata zredukowała się nagle do owych dzielących ich dwóch metrów chodnika, a czas zatrzymał się i przestał istnieć. Cóż mogło mieć znaczenie, gdy przed nią stał on? Ten ukochany, najdroższy, jedyny… nadal jedyny bez względu na wszystko!

Był ubrany w granatowe, dżinsowe spodnie i śnieżnobiałą, płócienną koszulę wypuszczoną luźno na wierzch. Koszula miała krój stylizowany na wojskowy mundur z pagonami, które podkreślały idealną linię jego ramion, i z racji swej bieli lekko fosforyzowała w zapadającym mroku, kontrastując z jego śniadą cerą i lśniącymi, ciemnymi oczami. Lodzia patrzyła na niego jak zaczarowana.

„Mój ideał męskości” – przebiegła jej przez głowę smutna myśl. – „Dokładnie tak powinien wyglądać mój Rycerz. Mężczyzna moich marzeń…”

Stali naprzeciw siebie w magicznej atmosferze zapadającego zmierzchu… jak wtedy, w listopadzie, gdy on wszedł nieproszony do przedpokoju i stanął przed nią nieruchomo, nie reagując na jej rozpaczliwe próby pozbycia się go z domu, a ona gorączkowo zastanawiała się, co ma z nim dalej zrobić. Była dziś ubrana i uczesana tak samo, choć od tamtej pory tak wiele się zmieniło, choć była już przecież kimś zupełnie innym. On również nie był już tamtym bandziorem z zakrwawioną twarzą… nie był też jego skrajnie różnym alter ego czyli adwokatem w eleganckim garniturze. Był dziś po prostu Pablem. Jej Pablem… wcieleniem jej cichych pragnień, ucieleśnieniem fizycznego prototypu męskości spotęgowanej mocą zmysłowego czaru, który tylko on posiadał i który działał na nią od pierwszego dnia.

Pablo, który czekał niecierpliwie w cieniu kamienicy, na widok wysiadającej z taksówki Lodzi natychmiast ruszył w jej stronę. Jednak gdy tylko ogarnął wzrokiem jej sylwetkę ubraną w znajomą, turkusową suknię, zadrżał jak rażony piorunem i zwolnił kroku. Podchodząc powolutku, jakby bał się spłoszyć ulotne zjawisko, wpatrywał się w milczeniu w stojącą przed nim dziewczynę, która w półmroku wyglądała jak nieziemsko piękna, zwodnicza zjawa… Gdy tylko spojrzała na niego i zauważyła go, zatrzymał się i znieruchomiał. Blask, który dostrzegła w jego oczach, łączył w sobie dwie skrajności – owo jasne, czyste światło, które widziała u niego już kilka razy, oraz dobrze jej znany, namiętny ogień, zza którego błyskały ślepia szykującego się do skoku lamparta.

„Cholerny samiec” – pomyślała, drżąc cała pod tym płomiennym wzrokiem. – „Jakie on ma te oczy… Nie ma szans, ja się od nich nigdy, przenigdy nie uwolnię!”

Od chwili, gdy zauważyła go, a on zatrzymał się na środku chodnika, minęło zaledwie kilka sekund. Wydawało jej się jednak, że mijają miliardy lat… Stał w takiej odległości, że mogła widzieć go dokładnie i całego, ani za blisko, ani za daleko. Pochłaniała wzrokiem jego sylwetkę, jego twarz, ucząc się jej na pamięć, aby móc już zawsze przywołać do siebie ten obraz w każdym jego najdrobniejszym szczególe. Chciała na zawsze zapamiętać go właśnie takiego, jakim teraz przed nią stanął – w fosforyzującej w półmroku białej koszuli z pagonami i z pełnym ognia spojrzeniem ciemnych oczu. Jakże silny był ten magnes, który ciągnął ją do niego! Jakim cudem miała przewalczyć jego wpływ, jak miała uwolnić się spod jego mocy?

Pablo poruszył się pierwszy i postąpił jeszcze pół kroku do przodu.

– Jesteś, gwiazdeczko – powiedział cicho.

Powolnym gestem podniósł i wyciągnął do niej ręce. Odczytała w lot jego intencję – zapraszał ją w swoje ramiona! Serce ścisnęło jej się boleśnie, zakłuło, choć powinno przecież skoczyć ze szczęścia. Zapraszał ją w te ukochane ramiona, w których pragnęłaby zatonąć na zawsze… lecz w których jeszcze dwa dni temu widziała, jak trzymał inną!

Postawiona przed koniecznością szybkiej decyzji Lodzia pobladła i zawahała się… jak w listopadzie, gdy przez krótką chwilę wahała się, czy nie wrzasnąć, otworzywszy drzwi zalanemu krwią bandziorowi. Tamta decyzja, by jednak nie krzyczeć, zaważyła na całym jej życiu… A dziś? Cóż… z góry wiedziała, że przegra tę walkę, nie pierwszą wszak, choć pewnie już jedną z ostatnich. Nie umiała oprzeć się pokusie, żaden ból ani żaden honor nie mógł jej powstrzymać przed przytuleniem się do tego mężczyzny, którego od owego listopadowego wieczoru tak mocno pokochała, a który teraz jak słodki kusiciel wyciągał do niej ręce.

Krótki moment jej zawahania nie umknął czujnej uwadze Pabla i przez jego twarz przebiegł cień niepokoju. Jednak w następnej chwili dziewczyna postąpiła krok w jego stronę i przymknąwszy oczy, wtuliła się w jego ramiona, rzuciła się w nie na oślep jak w upojną, bezdenną przepaść. Ogarnął ją nimi uszczęśliwiony, a ona znów, jak na peronie, objęła go wpół i przylgnęła policzkiem do jego piersi. Wyczuwała teraz mocne bicie jego serca – tego jedynego na świecie serca, w rytm którego biło i jej własne! Wzruszenie ogarnęło ją ciepłą falą i na kilka sekund ukoiło jej ból, wyciszyło skołatane nerwy…

Pablo schylił się ku niej i ostrożnie, tak by nie naruszyć białego kwiatu magnolii, wtulił twarz w jej włosy, przyciskając do nich na długą chwilę usta.

– Jesteś, skarbie – wyszeptał. – Wróciłaś… Ależ za tobą tęskniłem!

Przytulona do jego piersi Lodzia uśmiechnęła się smutno. Spodziewała się takich słów, była na nie gotowa, lecz choć nie dziwiły jej, mimo wszystko bolały.

„Tęskniłeś!” – pomyślała z ponurą kpiną. – „Może i tęskniłeś, draniu. Ale nie żałowałeś sobie w tym czasie… osładzałeś sobie tęsknotę…”

Jednak jego ciepło, uścisk jego ramion, jego oddech tuż przy jej uchu i jego czuły szept nie mogły nie zrobić na niej wrażenia. Kochała go tak mocno! Tak rozpaczliwie pragnęła jego bliskości! Tylko gdy przytulał ją do siebie, ów nieubłagany magnes, który od początku maltretował ją, pchając ku niemu przez ciernie i zasadzki, tracił swą moc i ustępował miejsca kosmicznej harmonii, do której podświadomie dążyła jej dusza.

– Czekałem na ciebie – szeptał dalej Pablo wprost do jej ucha. – Jesteś taka śliczna… Przez chwilę bałem się, że tylko mi się śnisz. Założyłaś naszą niebieską sukienkę!

„Naszą sukienkę?” – powtórzyła w myśli, zdziwiona tym sformułowaniem.

Wiedziała, że powinna się już wycofać, odsunąć, wyplątać z jego ramion… Ale nie umiała tego zrobić. Świadoma faktu, że to już ostatni wieczór, gdy może być przy nim tak blisko, tuliła się do niego w zatraceniu, z zamkniętymi oczami, bezwolnie poddając się rozkoszy, jaką sprawiał jej jego dotyk. Wciąż obejmując go wpół, podniosła dłonie i przesunęła nimi po jego plecach w nieśmiałej pieszczocie, od której nie potrafiła się powstrzymać. Jego serce zabiło mocniej, poczuła, jak namiętnym gestem przyciska usta do jej skroni.

– Moja maleńka… moja jedyna! – wyszeptał gorąco.

Lodzia drgnęła. Ostatnie słowo, będące tak oczywistym kłamstwem, zabrzmiało w jej uszach jak szyderstwo. Zesztywniała lekko w jego ramionach, cofnęła dłonie z jego pleców i delikatnie lecz stanowczo odsunęła się od niego. Czar magicznej chwili prysł… Pablo puścił ją, jego oczy przygasły, twarz znów oblekła mu się wyrazem niepokoju. Ale już w następnej sekundzie Lodzia uśmiechnęła się uroczo, patrząc na niego z figlarną minką.

– Przepraszam cię za spóźnienie, bandziorku – powiedziała jak gdyby nigdy nic. – Nie spodziewałam się ciebie tutaj, myślałam, że będziesz na dole.

Pablo pokręcił głową z uśmiechem.

– Ty mała okrutnico. Nie pozwoliłaś mi podjechać na Jeżynową, więc czekałem tutaj. Chcę osobiście sprowadzić cię na dół jako moją królową balu.

Wyciągnął rękę i delikatnie dotknął wierzchem dłoni jej policzka.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kociaku – powiedział, patrząc jej w oczy.

Chciał dodać coś jeszcze, już otwierał usta…

– I dla ciebie, stary drabie – przerwała mu żartobliwie, cofając się lekko. – Łącznie kończymy dzisiaj jakąś straszliwą liczbę lat, ale ty masz w tym dużo większe udziały! Ja dorzucam do puli tylko marne dziewiętnaście… To co, idziemy?

Cofnął zawisłą w powietrzu dłoń, spod której usunęła mu swój policzek.

– Idziemy, kochanie – odparł powoli.

Przyglądał jej się teraz bacznie, jakby próbował z jej twarzy wyczytać ukryte myśli i uczucia. W jego oczach znów pojawiło się zaniepokojenie, które nie umknęło uwadze Lodzi, choć udawała, że nie patrzy na niego.

„Tknęło cię, co?” – pomyślała smutno, kiedy szli w milczeniu w stronę kamienicy i wchodzili do bramy. – „Zastanawiasz się pewnie, czy przypadkiem czegoś nie wiem, ale tłumaczysz sobie, że to przecież niemożliwe… Błąd! Nie doceniłeś naszego fatum, frajerze.”

Znaleźli się u szczytu zatłoczonych schodków prowadzących w dół do klubo-restauracji Anabella. Liczni goście wchodzili po nich lub schodzili, śmiejąc się, rozmawiając, przekrzykując… Pablo przystanął, zawahał się i zwrócił na dziewczynę poważny wzrok.

– Lea?… – zaczął niepewnie.

Lecz Lodzia, odzyskawszy już w pełni panowanie nad sobą, uśmiechnęła się do niego beztrosko, wsunęła rękę pod jego ramię jak tydzień wcześniej na dworcu i przechylając głowę nieco w bok, rzuciła mu kokieteryjne spojrzenie.

– Na co czekasz, bandziorku? Prowadź mnie na bal! Muszę mocno się ciebie trzymać, żeby nie zaplątać się w tej sukience i nie polecieć na głowę ze schodów… Jesteś przecież moim Rycerzem, powinieneś dbać o swoją damę i pilnować, żeby nie podbiła sobie oka!

Jego twarz rozjaśniła się nieco.

– Droczysz się dziś ze mną wyjątkowo, moja damo – zauważył, kładąc dłoń na jej wsuniętej pod jego ramię dłoni. – Okrutnie igrasz sobie ze swoim bandziorem. Powinnaś jednak zachować w tym umiar. Naprawdę chcesz, żebym przez ten stres nie dożył naszych kolejnych urodzin?

– Dożyjesz, nie ma obaw – odparła lekceważąco. – Stare dziadki są bardzo żywotne i tak kurczowo trzymają się tego świata, że byle stres im nie zaszkodzi.

– A jednak na starość rośnie ryzyko zawału serca – zauważył Pablo. – Kiedy trafi się w słaby punkt, to takiego dziadka łatwo posłać do grobu.

– Sam przecież chciałeś zostać męczennikiem – przypomniała mu beztrosko. – Zgłaszałeś się na ochotnika, już nie pamiętasz?

Pablo pogładził delikatnie jej dłoń, przesuwając powoli opuszkami palców po konturze jej paznokci.

– Owszem – przyznał. – Ale mogłabyś mi darować jeszcze chociaż parę lat… Tak, żebyśmy zdążyli kilka razy posadzić niezapominajki i poczytać razem do poduszki. Musimy przecież najpierw wykonać naszą operację jednorazową – dodał, zniżając znacząco głos.

Lodzia spojrzała na niego zdziwiona akurat tym nawiązaniem do ich dawnych żartów.

– Operację jednorazową? – wydęła lekko wargi. – Masz na myśli tę bez próby generalnej i bez bisów?

– Dokładnie tę – uśmiechnął się. – To obowiązkowy punkt programu, podstawowy warunek formalny. Bez tego nie będę mógł zostać prawdziwym męczennikiem.

Odpowiedziała mu tylko bladym uśmiechem, nie ciągnąc dalej tematu. Ruszyli wreszcie w dół po schodach. Niezwykła turkusowa suknia i świeże kwiaty w długich włosach dziewczyny zwracały uwagę wielu mijających ich osób. Trzej rozbawieni młodzi mężczyźni, którzy właśnie wspinali się pod górę, zatrzymali się na jej widok, ucichli i wpatrywali się w przechodzące zjawisko zafascynowanym wzrokiem.

– Ty widzisz to? – rzucił jeden do drugiego ściszonym głosem. – Ale dziunia!

Prowadzący ją pod ramię Pablo podniósł głowę. W jego oczach zalśniła duma.

– Ekstra towar – odparł drugi z mężczyzn, przyglądając się dziewczynie z wymownym półuśmieszkiem. – Świeży torcik, ciekawe, czy do podziału? Aż się głodny robię na sam widok…

Umilkł jednak pod ostrzegawczym spojrzeniem Pabla, przez którego twarz przebiegł natychmiast groźny cień, i wszyscy trzej ruszyli w swoją stronę.

„Czy ja go jakoś źle rozumiem?” – zastanawiała się tymczasem Lodzia, zupełnie nie zwróciwszy uwagi na zainteresowanie, jakie przed chwilą wzbudziła. – „Mówi mi romantycznie o tęsknocie, a za chwilę tak gładko i bez żenady nawiązuje do tej swojej wiadomej operacji jednorazowej? Jakoś nie śmieszą mnie dzisiaj takie żarty… Może chodziło mu o coś innego? Nie pamiętam już dokładnie, o czym wtedy rozmawialiśmy. Ech, nieważne! Cokolwiek miał na myśli, on jest uzależniony od tych swoich słodkich operacji i na to nie ma już rady. To najgorsze, co może być, żadnych szans, żadnej przyszłości…”

***

Kiedy weszli na salę, Lodzia od razu odruchowo rzuciła okiem w stronę baru, obok którego zazwyczaj zajmowała miejsce paczka przyjaciół Pabla. Rzeczywiście, z daleka dojrzała znajome towarzystwo, siedzieli tam już w komplecie, ale nie przy zsuniętych jak zwykle stolikach, lecz przy stole przykrytym białym obrusem, ozdobionym kwiatami i szczelnie zastawionym potrawami w eleganckiej zastawie. Wyglądało to na profesjonalnie zorganizowane przyjęcie.

Gdy podeszli jeszcze kilka kroków bliżej poprzez zapełniającą się gęsto ludźmi salę, dziewczyna zauważyła, że kwiatami, które zdobiły stół, były margaretki i niezapominajki… Natychmiast przypomniała sobie swój ukwiecony szpitalny parapet i – nie wiedzieć czemu – jej serce na jedną króciutką chwilę znów ogarnął spokój, a złe myśli zbladły i rozwiały się jak mgła w blasku poranka. Lecz był to tylko ulotny moment, krótki jak zabłąkany błysk światła w ponurej ciemności…

Podniosła na Pabla zdziwiony wzrok i napotkała jego uśmiechnięte spojrzenie.

– Pablo, co to za szaleństwo?

– Nasze pierwsze przyjęcie urodzinowe, kochanie – wyjaśnił wesoło. – Dobrnęliśmy przecież razem do półwiecza, trzeba to godnie uczcić!

– Wariacie! – pokręciła głową.

Podeszli do stołu. Przechodząc przez salę, Lodzia zorientowała się już, że budzi swym strojem i kwiatami we włosach niemałą sensację, jednak efekt, jaki jej kreacja wywarła na oczekującym na nich gronie przyjaciół, przeszedł wszelkie prognozy. Powitał ją przeciągły okrzyk uznania poparty burzliwymi oklaskami, które zwróciły uwagę całej sali.

– Łaaał!!! – zawołało towarzystwo, zgodnie podnosząc się z krzeseł. – Lodziu, ale czad! Rewelacja! Wyglądasz jak milion dolarów!

– Prawdziwa królowa balu! – uśmiechnęła się Justyna, mrugając przyjacielsko do Pabla.

Odwzajemnił jej uśmiech z oczami lśniącymi dumą. Lodzia puściła już jego ramię, lecz nadal stali obok siebie, kątem oka widziała biel jego koszuli.

– Szkoda, że nie rozpuściłaś do tego włosów – zauważyła Dominika, obchodząc ją dookoła jak eksponat na wystawie. – Chociaż ten warkocz i te kwiatki też śliczne. Pokaż no jeszcze z tyłu… coś wspaniałego!

– No, gwiazdeczko! – pokręcił głową Majk, przyglądając jej się z uznaniem. – Ale dałaś czadu! Będę chyba musiał przydzielić ci jakiegoś dodatkowego ochroniarza, bo jak pójdziesz dzisiaj na parkiet w takiej odsłonie, to Pablo sam nie da rady! Stary, jakby co, to mam w szufladzie na zapleczu fajny kastet, mogę ci pożyczyć!

– Poradzę sobie bez kastetu – zapewnił go Pablo, demonstrując żartobliwie ściśniętą pięść i szkicując nią w powietrzu cios. – Znasz moje możliwości. Niech tylko jakiś leszcz spróbuje niewłaściwie spojrzeć na królową balu, to Wojtek będzie miał dzisiaj robotę.

– O, przepraszam! – zaprotestował natychmiast Wojtek. – Na mnie nie licz! O szesnastej wyszedłem z pracy i nie mam zamiaru jeszcze po godzinach zbierać po tobie trupów z boiska. Opanuj emocje, panie bandzior, a jak już koniecznie musisz robić burdy, to wal przynajmniej tak, żeby zneutralizować, ale nie zabić, bo ja chcę się dzisiaj spokojnie napić za wasze zdrowie!

– Pablo, a może w ogóle lepiej bez mordobicia, co? – zaproponowała z przekąsem Anita. – Jak znowu podbiją ci oko, to ja za ciebie nie biorę ani jednej sprawy. Mówię to przy świadkach i żeby potem nie było, że nie ostrzegałam!

– Nie martw się, Anitko! – zaśmiał się Jacek, klepiąc Pabla po plecach. – Zobacz, jaki chłopak nabuzowany, nikt mu nie skoczy nawet do pięty, a co dopiero do oka!

Towarzystwo żartowało, stojąc nadal wokół stołu. Nikt nie zrobił ani jednej aluzji do wydarzeń sprzed dziesięciu dni, wszyscy spoglądali na Lodzię życzliwie, zaś Anita podeszła i zdała jej na ucho szybką relację ze swej pierwszej, udanej próby pieczenia sernika z brzoskwiniami.

– No dobra! – zawołał Majk, klaskając w ręce. – To co? Wszyscy już są?

Zebrani popatrzyli po sobie nawzajem, Lodzia również powiodła po nich wzrokiem. Byli wszyscy, łącznie z Julką i Szymonem oraz Karolem i Agatą, którzy stali akurat najdalej, ale pochwyciwszy jej wzrok, pozdrowili ją uśmiechami i gestami dłoni. Julka dodatkowo podniosła w górę kciuk na znak uznania dla jej wystrzałowej kreacji.

– Świetnie, no to teraz kwiaty! – zarządził Majk.

Zebrani zareagowali na to w niezrozumiały dla Lodzi sposób, rozpraszając się na różne strony i nurkując pod stół, krzesła i sąsiednie stoliki, skąd niespodziewanie zaczęli wyjmować mniejsze lub większe naręcza poukrywanych tam kwiatów. Ku jej zdumieniu wszyscy zgodnie ruszyli ze swymi wiązankami w jej stronę. Cofnęła się odruchowo przed tą kwiatową szarżą i spojrzała w popłochu na Pabla. Uśmiechał się, rozbawiony jej zaskoczeniem.

– Okej, to ja będę pierwszy! – zadecydował autorytarnie Majk. – A wy tam ustawiajcie się za mną w kolejce do królowej balu… i w ogóle dajcie nam tu jakieś krzesło, żeby miała gdzie odkładać te kwiatki!

Przepchnął się do przodu, wręczył zdumionej dziewczynie pachnący bukiet kolorowych frezji i schylił się, by ucałować jej dłoń.

– Spełnienia marzeń, księżniczko! – powiedział wesoło, po czym zniżając głos, dodał z powagą: – Szałowo dzisiaj wyglądasz, Lodziu, znowu rozwalasz system! Powiem ci, że za każdym razem, kiedy cię widzę, czymś mnie zaskakujesz, a zapewniam cię, że to się rzadko komu zdarza… Wiedziałem, że mój kumpel zna się na kobietach – mrugnął do niej – ale teraz jako koneser muszę przyznać, że ma naprawdę wyjątkowe oko!

Lodzia uśmiechnęła się lekko.

– Dzięki, Majk – odparła swobodnie. – Komplement konesera to jak dwa komplementy. A co dopiero kiedy dwóch wybitnych i doświadczonych koneserów wyda zgodną opinię… Zaczynam się czuć doprawdy jak towar pierwszej kategorii. Przynajmniej do czasu ponownej opinii i ewentualnej przeceny.

– Ach, ty gwiazdeczko! – zaśmiał się Majk, patrząc na nią z rozbawieniem. – Cięta jesteś jak żyleta! Ciebie przecena nie dotyczy, ale i tak punkt dla ciebie!

Uścisnąwszy jej jeszcze lekko rękę, podszedł do stojącego dwa kroki dalej Pabla, który rozmawiał teraz z Kajtkiem i Maćkiem.

– Chodź no tu, frajerze! – zawołał do niego. – Stawaj koło gwiazdeczki, tobie też będziemy składać życzenia. Tylko nie chlap za głośno na całą knajpę, ile lat kończysz, bo zdemaskujesz i mnie przed tą studenterią! Czekaj, ja ci od razu te życzenia złożę, a co!

Po czym ściszył głos i przez dłuższą chwilę mówił coś do niego konspiracyjnie, zerkając dyskretnie na Lodzię. Pablo słuchał z uśmiechem.

Natomiast do Lodzi podchodziły już z życzeniami i kwiatami kolejne osoby. Justyna i Wojtek z naręczem różowych gerber… Anita z towarzyszem, którego przy okazji wręczania bukietu storczyków przedstawiła Lodzi jako swojego męża Andrzeja… Koledzy z kancelarii z żonami, Kajtek i Dominika, Maciek i Asia… wszyscy wyposażeni w wielkie bukiety różnobarwnych kwiatów. Na końcu podszedł do niej Karol z Agatą, a wraz z nimi Julka z Szymonem, którzy otoczyli ją we czwórkę i również wręczyli jej swoje wiązanki.

– Czy wyście dzisiaj wszyscy poszaleli? – pokręciła głową Lodzia, patrząc na wielką stertę kwiatów piętrzącą się na krześle, na które je odkładała. – Co wam tak poodbijało z tymi kwiatkami? I dlaczego dajecie je tylko mnie? Przecież to impreza Pabla!

– Taka była wytyczna – wyjaśnił jej Karol. – Pablo zabronił komukolwiek kupować mu prezentów urodzinowych, a za to kazał przynieść w dużej ilości kwiaty dla królowej balu.

– I sprecyzował, że pod żadnym pozorem mamy nie przynosić róż – dodała znacząco Julka, całując Lodzię w oba policzki. – Jak widzisz, wszyscy wywiązali się z zadania wzorowo.

– Pablo to wymyślił? – szepnęła Lodzia.

– A co, nie rozpoznajesz w tym jego ręki? – zaśmiała się Julka. – Jak ktoś nie ma w kwiatkach umiaru, to przecież zawsze to jest on, a kwiatki są dla ciebie, nie? Ale powiem ci, Lodźka, że odlotowo wyglądasz – dodała ciszej. – Wymiatasz na całego. Czy to nie jest przypadkiem ta twoja słynna suknia balowa z podwieczorku zapoznawczego?

– Właśnie ta – uśmiechnęła się Lodzia. – Dotąd jeszcze nigdy nie odważyłam się wyjść w czymś takim z domu, ale dzisiaj wyjątkowo miałam ochotę zrobić sobie jaja.

– No i zrobiłaś! – przyznała Julka. – Akurat wstrzeliłaś się idealnie w konwencję królowej balu, wyglądasz zabójczo! A Pablo dosłownie pęka z dumy, aż mi się śmiać chciało, jak zobaczyłam jego minę, kiedy cię tu przyprowadził. Ale czekajcie! – ocknęła się. – Przecież jemu też trzeba złożyć życzenia!

Wszyscy czworo podeszli zatem do otoczonego wianuszkiem kumpli Pabla. Lodzia, która niespodziewanie została teraz na chwilę sama, schyliła się do swoich leżących na krześle kwiatów i w zamyśleniu popatrzyła na ich różnorodne, kolorowe kształty.

„To wszystko dla mnie” – pomyślała ze smutkiem. – „I znów wszyscy kojarzą nas ze sobą, pomimo tego, co powiedziałam wtedy Justynie. Znowu zablefował i nagadał im nie wiadomo czego. Chociaż z drugiej strony… przecież sama pozwoliłam mu być uzurpatorem…”

Ocknęła się, gdyż znowu podszedł do niej Majk.

– Lodziu, zaraz przyślę ci jakieś wazony na te kwiatki i moje dziewczyny pomogą je ustawić. Tak naprawdę to nie są prawdziwe wazony, Pablo wynajął u mnie na ten cel dzbanki na wodę do picia! – zaśmiał się. – Już ja go podliczę za to odpowiednio… Będzie bulił podwójną stawkę za nietypowe wykorzystanie infrastruktury!

Lodzia uśmiechnęła się mimowolnie, przypominając sobie mityczną szklankę od piwa, w którą zaledwie kilka tygodni temu kazała Pablowi wstawić tulipana.

– Dziękuję, to miło z waszej strony – powiedziała do Majka. – Ale wiesz co? Chyba będę musiała potem zostawić te kwiaty u ciebie… Nie zabiorę przecież tego wszystkiego do domu.

– Jasna sprawa – skinął głową. – Ty tu rządzisz, Lodziu. To ma być przede wszystkim dekoracja na dzisiejszy wieczór, tak nakazał inwestor. A potem, jeśli nie chcesz tych kwiatków, to mogą dalej sobie stać gdzieś tu, przy barze, nam to nie przeszkadza. Poczekaj… muszę teraz policzyć, ile trzeba będzie tych dzbanków – dodał, mierząc uważnym wzrokiem leżące na krześle kwiaty. – Hmm, chyba z pięć minimum, zaraz powiem dziewczynom, żeby przyniosły…

Tymczasem Pablo przeprosił towarzystwo, z którym rozmawiał, i również podszedł do nich.

– Za pół godzinki ruszamy z muzyką – mówił dalej Majk. – Antek już działa, więc jeśli masz jakieś życzenia muzyczne, Lodziu, to mów śmiało, puścimy, co tylko zechcesz… O, jesteś, frajerze! – dodał na widok Pabla. – Słuchaj, zostawiam ci gwiazdeczkę, idźcie zebrać towarzycho i siadajcie już wszyscy do stołu, ja lecę przysłać jej tylko te dzbanki.

Po czym klepnąwszy lekko kumpla po ramieniu, szybkim krokiem udał się w kierunku wejścia na zaplecze. Lodzia podniosła oczy na Pabla.

– Zwariowałeś kompletnie z tymi kwiatami, bandziorku – pokręciła głową. – A z tą królową balu to już w ogóle przegiąłeś! Nie mam na ciebie słów, myślałam, że to był tylko taki żart… a ty jak zwykle nakombinowałeś i nic mi nie powiedziałeś!

– Przecież dobrze wiesz, kociaku, że uwielbiam kombinować za twoimi plecami – odparł wesołym tonem Pablo. – Nie zdążyłaś jeszcze zauważyć, że to jedna z moich specjalności?

Lodzia nie dała po sobie poznać, jak bardzo zmroziły ją te dwuznacznie brzmiące słowa. Uśmiechnęła się leciutko.

– Owszem – odparła z dyskretną kpiną w głosie. – W tym rzeczywiście jesteś wybitnym specjalistą, a do tego masz całkiem nieźle dopracowaną strategię kamuflażu. Co prawda zawsze może się zdarzyć drobna wpadka… ale to się przecież nie liczy, bo wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Kpina ta, inna niż zwykle, bo sprawiająca jej głęboki ból, zabarwiła jej głos tylko o ćwierć tonu, jednak Pablo musiał jakimś instynktem wyczuć jej ciężar gatunkowy, gdyż natychmiast zerknął na nią bacznie, a w jego inteligentnych oczach pojawił się wyraz najwyższego skupienia.

„Kombinuje, jak tu mnie podejść, żeby wybadać, czy przypadkiem czegoś nie wiem o jego występkach” – pomyślała z ponurym rozbawieniem. – „No, próbuj, cwaniaku, pobawimy się w kotka i myszkę!”

On jednak nie ciągnął tematu, przyglądał jej się tylko jeszcze uważniej.

– W każdym razie dziękuję ci za to królewskie przyjęcie, Pablo – powiedziała po chwili, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Już dawno mówiłam ci, że nie powinieneś robić takich rzeczy. Zrujnujesz się, bandziorku… Majk mówi, że za same dzbanki zedrze z ciebie podwójną stawkę!

Pablo uśmiechnął się, sięgnął po jej dłoń, zdjął ją sobie z ramienia i podniósł do ust.

– Jakoś to uniosę, kochanie – zapewnił ją łagodnie. – Najwyżej wezmę jakiś kredyt na te dzbanki, ewentualnie odpracuję dług w kamieniołomach…

– Dobra, stary, dawajcie te kwiatki! – przerwał mu Majk, podchodząc do nich wraz z dwiema kelnerkami.

Jedną z nich była znajoma Basia, wszyscy troje nieśli ze sobą po dwa dzbanki z wodą. Lodzia podeszła do krzesła z kwiatami, aby pomóc w ich podawaniu, a kelnerki układały bukiety w dzbankach i pod dyktando Majka ustawiały je na stole wokół miejsca przewidzianego dla królowej balu. Korzystając z tego, że Lodzia zajęła się kwiatami, Pablo zaczepił Majka, mówiąc coś cicho do niego, on zaś w odpowiedzi sięgnął do kieszeni swojej skórzanej kurtki i przekazał przyjacielowi jakiś niewielki przedmiot. Ten skinął mu głową w podziękowaniu, po czym znów podszedł do dziewczyny.

– Lea, pozwól na chwilę, kochanie – poprosił półgłosem.

Lodzia posłusznie oddała Basi trzymane w ręku kwiaty i odeszła z nim na bok. Pablo ujął jej dłoń i położył na niej niewielką paczuszkę zapakowaną w biały, błyszczący papier. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Co to jest, bandziorku? – zapytała z niepokojem.

– To drobiazg na twoje dziewiętnaste urodziny, gwiazdeczko. Nie chciałaś przyznać się dżinnowi, czego byś sobie życzyła, więc musiał wymyślić coś sam.

Cofnęła się w popłochu.

– Ale przecież nie było mowy o prezentach – wyszeptała. – Nie wygłupiaj się, Pablo! Ja w takim razie powinnam mieć też coś dla ciebie, a nie pomyślałam o tym…

– Pomyślałaś – zapewnił ją z uśmiechem. – Prezentem urodzinowym dla mnie jest już sama twoja obecność, ale ty zrobiłaś dla mnie dzisiaj znacznie więcej… Coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.

– Co zrobiłam? – zdziwiła się Lodzia.

– Przyszłaś w tej sukience – odpowiedział cicho, wskazując na jej strój.

Lodzia zmieszała się, świadoma powodu, dla którego założyła dziś akurat tę suknię. Tak, w pewnym sensie zrobiła to dla niego… jednak nie w takim, jaki niewątpliwie miał na myśli. Lecz jakże ta sukienka musiała utkwić mu w pamięci! Wspomniał o niej przed studniówką, a dziś nawiązywał do niej już drugi raz. Doskonale wyczuwała ukryty w tym subtelny komplement, przez myśl przebiegło jej, że wtedy, w listopadzie, musiała na nim zrobić w tym stroju piorunujące wrażenie… Tak, zapewne – lecz cóż z tego? Serce ścisnęło jej się boleśnie, już nie wiadomo który raz w ciągu ostatnich dni.

Drżącymi rękami rozpakowała swój prezent. Było to niewielkie, białe pudełko o zamszowej fakturze, wewnątrz którego znajdował się ułożony na atłasowej wyściółce wisiorek na srebrnym łańcuszku, ozdobiony niebieskim turkusem. Podniosła na Pabla przestraszone oczy.

– Pablo, proszę – szepnęła, próbując oddać mu pudełko. – Ja… nie mogę tego przyjąć.

– Dlaczego? – zapytał zdziwiony. – To przecież tylko urodzinowy drobiazg. Nie możesz odmówić dżinnowi, gwiazdeczko. Byłby zdruzgotany… obawiam się, że mógłby nawet popaść w depresję.

– Ale prosiłam przecież tyle razy, żebyś nie dawał mi takich kosztownych prezentów – przypomniała mu z wyrzutem. – Kwiaty kwiatami, ale to…

– Pamiętałem dobrze o tej wytycznej – zapewnił ją łagodnym tonem Pablo. – Nie masz powodu czuć się zobowiązana, kochanie. Zresztą ja sam, chociaż jestem etatowym uzurpatorem, nie chciałbym stawiać cię w niezręcznej sytuacji. Turkus nie jest kosztownym kamieniem, a całość nie jest wiele warta materialnie, może mieć jedynie wartość sentymentalną… Widzisz, kociaku? – dodał wesoło. – Okazuje się, że nie na wszystkim się znasz! Na biżuterii na pewno nie, mama nie zapewniła ci odpowiedniego kursu i masz przez to lukę w edukacji.

Lodzia uśmiechnęła się, znacznie uspokojona. Uznała, że w takim razie będzie mogła zachować ten prezent i że w istocie stanie się on dla niej najcenniejszą pamiątką sentymentalną. Pomimo smutku, jaki ją przenikał, na tę myśl wokół serca zrobiło jej się odrobinę cieplej.

– Dziękuję ci, bandziorku – powiedziała cicho.

Pablo sięgnął po wisiorek, wyjął go z pudełka i ostrożnie rozpiął zapięcie łańcuszka.

– Nie ruszaj się teraz, gwiazdeczko, musimy ci to jakoś założyć na szyję – powiedział, stając za nią. – Przećwiczyłem już zapinanie tego zamka, uwierz, że to dla faceta ogromne wyzwanie… Ale musisz na chwilę podnieść i odsunąć na bok warkocz.

Lodzia posłusznie sięgnęła ręką i podniosła u nasady swój ukwiecony warkocz, tak aby Pablo mógł zapiąć jej pod nim łańcuszek. Delikatne muśnięcia jego palców, które czuła przy tym na karku i szyi, sprawiły jej ogromną, zmysłową przyjemność… Przypomniała sobie dotyk Grzela na swej dłoni przy ognisku w górach i nieprzyjemne uczucie, jakie ją przy tym opanowało. Różnica była uderzająca.

„Tylko on jeden może mnie dotykać” – pomyślała z mieszaniną słodyczy i głębokiego smutku. – „Czy kiedykolwiek będę w stanie znieść dotyk innego mężczyzny? Nie wyobrażam sobie tego. Tylko jego dłonie, jego ramiona, jego usta… A przecież dotykał nimi tyle innych kobiet! I nadal to robi… Nie, tego nie da się przeboleć. Muszę go stracić… mój Boże!”

Pablo uporał się tymczasem z zapinaniem zamka, pozwolił jej opuścić warkocz z powrotem na plecy i znów stanął przed nią.

– Bardzo ci pasuje, gwiazdeczko – ocenił, przyglądając jej się z ukontentowaniem. – To jest dokładnie kolor twoich oczu, niezapominajek… i naszej niebieskiej sukienki.

Rzeczywiście, ta drobna ozdoba wpisała się idealnie nie tylko w kolorystykę stroju Lodzi, ale także w krój jej dekoltu, któremu, zdawać by się mogło, brakowało właśnie takiego akcentu. Intensywnie błękitny kamień, który wspaniale podkreślał modry blask jej oczu, znalazł się akurat na odpowiedniej wysokości, wtulony w kuszące, wyeksponowane krojem sukni zagłębienie między jej piersiami. Pablo zapatrzył się w to miejsce wzrokiem dziecka obserwującego upragnioną zabawkę przez szybę sklepowej witryny.

„Dlaczego on mówi nasza sukienka?” – pomyślała Lodzia, znów nie mogąc opanować zdumienia na to dziwne w jego ustach określenie. – „To już drugi raz…”

– Jest śliczny, Pablo. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie nosiłam biżuterii, to moja pierwsza taka ozdoba.

– Naprawdę pierwsza? – uśmiechnął się z niedowierzaniem.

– Naprawdę – skinęła głową. – Nie dziw się, mama nigdy nie pozwalała mi na takie ekstrawagancje. Dopiero od roku jestem dorosła, dużo rzeczy jest dla mnie całkiem nowych… tych dobrych i tych złych – westchnęła, odwracając na chwilę wzrok, na co uśmiech na jego twarzy zbladł, a w oczach znów pojawił się wyraz niepokoju. – W każdym razie bardzo ci dziękuję za ten prezent, bandziorku – dodała weselszym tonem, kładąc mu łagodnie dłoń na przedramieniu. – Bardzo mi się podoba.

Pablo nie uśmiechał się już, patrzył na nią poważnym, badawczym wzrokiem.

– Nie ma za co, kochanie – powiedział cicho.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *