Lodzia Makówkówna – Rozdział XXV

Lodzia Makówkówna – Rozdział XXV

– Wody, gwiazdeczko? – zagadnął Pablo, odkręcając butelkę.

Nalał wody do szklanki Lodzi, którą ta chętnie podstawiła, po czym napełnił również swoją i odstawił butelkę na środek stołu.

– Nie pijesz piwa? – zdziwiła się.

– Nie, kochanie – odparł spokojnie. – Nie podpisałaś mi na to glejtu, zresztą nie mam dzisiaj ochoty na picie. Wychylę za twoje zdrowie lampkę wina do tortu i tyle.

– To może i ja bym skosztowała tego wina? – zastanowiła się.

– Jak sobie życzysz, skarbie – skinął głową. – Musimy tylko znaleźć dla ciebie odpowiednie naczynie, żebyś niechcący nie przeholowała. Zapytam zaraz Majka, czy ma pod ręką jakiś naparstek, a jeśli nie, to w ostateczności możemy wykorzystać zakrętkę od butelki po wodzie mineralnej…

– Oprychu! – roześmiała się Lodzia. – Gdyby być sprawiedliwym, to tobie nie przysługiwałaby nawet taka zakrętka!

Muzyka grała już od ponad pół godziny, studenckie towarzystwo całą chmarą opuściło stoliki i tłoczyło się na parkiecie, wyginając się w rytm szybkiego rock’n’rolla. Pablo obserwował ich przez jakiś czas w milczeniu, po czym pochylił się lekko do Lodzi i spojrzał na nią znacząco.

– Chciałabyś potańczyć, Lea?

Podniosła głowę i wyprostowała się posłusznie na krześle.

– Chętnie, bandziorku. Tylko widzisz… mam dzisiaj taką długą i ciężką sukienkę, że z rock’n’rolla chyba nic nam nie wyjdzie.

– Więc zatańczymy coś innego – uśmiechnął się.

– To znaczy?

– Co byś powiedziała na walca?

Lodzia spojrzała na niego zdziwiona. W jej pamięci natychmiast mignęły niezapomniane kadry ze studniówki, lekki, taneczny lot po parkiecie w ramionach bandziora i hipnotyzujący blask jego oczu…

– Na walca? – powtórzyła powoli. – Byłabym zachwycona, ale to chyba nie ten kontekst, Pablo. Tu przecież nie tańczy się takich rzeczy.

– To żaden problem – zapewnił ją swobodnie. – Znam z widzenia właściciela lokalu, zaraz to z nim załatwię… Majk! – rzucił do kumpla, który właśnie wrócił do stołu z głębin półmrocznej, rozświetlonej migającymi światełkami sali.

Majk podszedł, stanął za ich krzesłami i pochylił się nad nimi z uśmiechem.

– Czego dusze pragną? Dzisiaj dla was wszystko oprócz whisky. Na to masz bezwzględny szlaban, frajerze.

– Nie wypowiadaj przy mnie tego słowa – skrzywił się Pablo. – Chodzi o co innego. Moja gwiazdeczka ma życzenie muzyczne.

– Pablo, daj spokój, nie wygłupiaj się – zaniepokoiła się Lodzia, chwytając go szybko za ramię. – Przecież to knajpa, klub nocny, pełno ludzi, studenci chcą sobie potańczyć przy normalnej muzyce… Nie jesteśmy na balu.

– Nie ma sprawy, stary, co zamawiacie? – zainteresował się Majk.

– Walca – oznajmił Pablo, a jego oczy błysnęły w półmroku.

Majk zaniemówił na chwilę. Przez jego twarz jak błyskawica przebiegło dziwne światło… jednak natychmiast zgasło.

– Walca? – powtórzył, odzyskując głos.

– Nie słuchaj go, Majk – zaprotestowała szybko Lodzia, odwracając się do niego na krześle. – Żadnego walca, puść nam po prostu coś niezbyt szybkiego, bo przy rock’n’rollu ja się będę strasznie plątać w tej sukience…

– Eeeee nie! – zawołał Majk, nagle olśniony pomysłem. – Zamówienie to zamówienie! Dzisiaj solenizanci rządzą!

Klepnął Pabla po ramieniu i klasnął kilka razy w ręce. Siedzący przy stole goście przerwali rozmowę i spojrzeli na niego wyczekująco.

– No, kochani! – oznajmił uroczystym tonem Majk. – Mamy dla was niespodziankę! Będzie część artystyczna!

– Ooooo! – roześmiało się towarzystwo.

– Czyżby Pablo zamówił kankana ze striptizem? – zainteresował się Jacek.

– Chciałbyś, świntuchu! – mruknęła Ewa.

– Albo pokaz tańca brzucha – dodał Kajtek.

– Chyba męskiego – dogryzła mu Dominika. – I tłustego. Nadawałbyś się do tego idealnie.

– Wiem, kochanie – uśmiechnął się Kajtek. – Ja w ogóle jestem idealny.

– No to na co czekasz? – prychnęła z politowaniem. – Wyskakuj z bebechem na arenę i pokaż swoje możliwości! Sama jestem ciekawa.

– To co, Majk, będziesz stepował na stole? – zażartowała Justyna.

– Ja? – popukał się po głowie Majk. – Niby dlaczego ja? To solenizanci odstawią wam pokazówkę!

– Pablo, będziesz stepował? – zaśmiała się Dominika.

– W stepowaniu akurat nie jestem za mocny – odparł Pablo z udawanym zakłopotaniem.

– E, ja myślę, że Pablo odwali raczej pokazową mowę sądową. To będzie wariacja na temat Dlaczego oskarżony miał prawo pić whisky? – zakpił Piotrek.

Wszyscy wybuchli śmiechem.

– A Lodzia wyrecytuje jakiś wierszyk! – dodał Jacek. – Albo zaśpiewa Wlazł kotek na płotek!

– No, proszę nie dokuczać Lodzi! – zawołała Anita. – Majk, nie trzymaj nas tyle w napięciu, mów, co macie w programie!

– Nie zgadniecie – uśmiechnął się Majk. – Nasi solenizanci zatańczą walca!

Zebrani zareagowali na to okrzykami zdziwienia i oklaskami.

– To Pablo walcuje? – zdumiała się Anita. – No proszę! Nie znałam kolegi od tej strony!

– Walcuje, walcuje! – zapewnił ją Majk. – I to całkiem nieźle! Wy akurat jeszcze za krótko się znacie, ale niektórzy z brygady wiedzą, jakie miał w młodości profesjonalne przeszkolenie – dodał zerkając znacząco na Dominikę i Kajtka, którzy pokiwali głowami z uśmiechem.

– Proszę, jaka kultura! – docenił Wojtek, dolewając sobie czerwonego wina. – Brawo, panie bandzior! Trochę tylko strój masz nieodpowiedni, przy takiej okazji powinieneś wystąpić w garniturze.

– Ale gdzie mają tańczyć? – zapytała przytomnie Justyna. – Tu jest ciasno, a na parkiecie jeszcze więcej ludzi, szpilki nie da się wcisnąć.

– Spokojnie, zaraz wyczyszczę im teren – odparł uspokajająco Majk. – No, dalej, stare konie, ruszcie te tyłki zza stołu i lecimy na środek! Potrzebuję tylko parę minut, żeby przygotować muzę. Pablo, jaki to ma być walc?

– Drugi Szostakowicza – odparł bez wahania Pablo. – Koniecznie to.

– Ech, ty to zawsze masz wymagania! – zaśmiał się Majk. – Akurat nie mam tego pod ręką, ale nie ma sprawy, zaraz wam ściągniemy. Dobra, lecę do Antka, a wy podejdźcie z Lodzią pod parkiet, wywołam was!

Wszyscy chętnie podnieśli się z krzeseł. Pablo odsunął krzesło, by Lodzia mogła wygodniej wyjść zza stołu, po czym skłonił się przed nią szarmancko.

– Zatańczy pani ze mną walca, pani Leokadio? – zapytał z powagą.

Przed oczami Lodzi stanął natychmiast szpitalny taniec przy zaczarowanej muzyce. Tak właśnie ją do niego zapraszał… A dziś mieli zatańczyć walca przy tej samej muzyce co na studniówce. W uszach zabrzmiały jej wypowiedziane wtedy gorącym szeptem słowa bandziora: Obiecaj mi, że będziesz tylko moja… Obiecała mu to i w magiczny sposób stała się naprawdę jego własnością, oddając mu na wyłączność swe serce… Lecz tym razem to miał być inny walc. Walc na pożegnanie.

– Tak, panie Pawle – odparła z uśmiechem, pod którym ukryła przepełniający ją po brzegi smutek.

– Masz dzisiaj buty do tańca, gwiazdeczko, czy stajemy w skarpetkach? – zażartował.

– Mam buty ze studniówki. Ale nie wiem, jak nam to pójdzie, bandziorku – powiedziała z zatroskaniem. – Jeszcze nigdy nie tańczyłam tak publicznie. Wszyscy będą się gapić…

– Nie myśl o tym, kochanie – powiedział spokojnie, po czym schylił się do niej i dodał swoim niskim, ciepłym głosem, który tak kochała:  – Myśl tylko o tańcu… i o mnie.

Uśmiechnęła się smutno. Pablo poprowadził ją w stronę parkietu, gdzie liczne pary wirowały i gięły się w szybkim tańcu. Towarzystwo z urodzinowego przyjęcia stanęło tam już i czekało na obiecany pokaz, Majk i Antek pochylali się w skupieniu nad konsolą z muzyką i komputerem. Lodzia i Pablo stanęli z boku, bliżej ściany. Muzyka dudniła tu tak głośno, że nie było możliwości rozmawiać, stali więc w milczeniu w półmroku rozmigotanej światełkami sali, ona nieco bardziej z przodu, on tuż za nią, jak kilka tygodni wcześniej w szpitalu, przy oknie wychodzącym na panoramę miasta. Przechodzący ludzie rzucali zaintrygowane spojrzenia na prześliczną dziewczynę, której strój i uczesanie wyróżniały ją z tłumu, eksponując jej subtelną, eteryczną urodę. Jednak twarz tej zjawiskowej istoty oblekał dziwny, szary cień…

Lodzia stała wpatrzona w tańczących na parkiecie ludzi, niemal ich nie widząc. Znów czuła elektryzującą obecność Pabla tuż za sobą, chłonęła ją wszystkimi zmysłami, syciła się nią jak kwiat promieniami słońca… Przez myśl przebiegło jej, że oto mogłaby spełnić swoje najsłodsze marzenie i choć jeden raz w życiu poczuć smak jego pocałunku. Wystarczyłoby odwrócić się… tak po prostu… spojrzeć mu w oczy, zarzucić mu ramiona na szyję i przytulić usta do jego ust. Nie miała wątpliwości, że odpowiedziałby jej na ten gest dokładnie w taki sposób, o jakim śniła w swych najcudowniejszych snach… A jednak tyle było okoliczności, które nie pozwalały jej tego zrobić!

„Kiedyś pewnie będę żałowała, że się nie odważyłam” – pomyślała ze smutkiem. – „Ale cóż… nie mogę… niestety. To takie straszne, że on jest przy mnie tak blisko, a jednocześnie tak potwornie daleko!”

I wtedy, jakby w odpowiedzi na tę ostatnią myśl, poczuła dotyk jego dłoni na obu swych przedramionach… Tak jakby i on w tym samym momencie zapragnął tego co ona, lecz w przeciwieństwie do niej odważył się choć częściowo wprowadzić swe pragnienia w czyn. Znieruchomiała, upajając się tą chwilą, bojąc się poruszyć, by się nie wycofał… Czuła, jak powolutku, ostrożnie, jakby w obawie, by jej nie spłoszyć, obejmuje ją od tyłu i ogarnia ramionami, a jego dłonie zsuwają się z jej przedramion i delikatnie oplatają jej talię. Pochylił się nad nią i na policzku czuła teraz ciepły dotyk jego policzka. Nic więcej, tylko tyle… i aż tyle.

Białe rękawy jego koszuli odbijały błyski światła. Nagle poczuła się w jego ramionach jak w bezpiecznej przystani, jak odgrodzona od świata niewidzialną barierą ochronną, choć to przecież on był dla niej największym niebezpieczeństwem! Nie bała się go jednak wcale. W tej magicznej chwili nie było przeszłości ani przyszłości, była tylko cudowna, zapierająca dech w piersiach teraźniejszość… i szczęście, którego żaden ból i poczucie upokorzenia nie były w stanie stłamsić. Wiedziała, że złe myśli i uczucia wrócą, wrócą niebawem ze zdwojoną mocą – ale jeszcze nie teraz, nie teraz!

Rozluźniając spięte dotąd mięśnie, odchyliła lekko głowę do tyłu i oparła się o niego ufnym gestem. Muzyka dudniła, światełka migały, pochłonięte tańcem pary skakały i wyginały się jak ciemna, ruchoma masa… Lodzia zamknęła oczy. Przez powieki przedostawały się przytłumione błyski kolorowych świateł. Nie było już teraz nic, zupełnie nic… tylko uścisk ramion Pabla, miękki dotyk jego dłoni oplatających jej talię i jego oddech na policzku, ciepły i drażniący zmysły. Ogarnęło ją błogie, słodkie odrętwienie.

„Pawełku” – szepnęło coś czule w jej duszy. – „Mój kochany…”

Muzyka skończyła się gwałtownie, światła rozjaśniły się i przestały migać, tańczące pary zatrzymały się. Lodzia z trudem rozwarła powieki i wysunęła się z ramion Pabla.

– Teraz już chyba będzie nasza kolej, bandziorku – zauważyła, starając się, by jej głos zabrzmiał neutralnie.

On jednak nie odpowiedział, lecz nadal stał i milczał jak w transie, nie odrywając od niej oczu. Przerwa techniczna przedłużała się, zdezorientowany tłum nie mógł się zdecydować, czy wracać do stolików, czy też pozostać na parkiecie, a zajęty testowaniem punktowego oświetlenia Antek oganiał się od studentów pytających niecierpliwie o powód wyłączenia muzyki. Wreszcie Majk podniósł głowę znad komputera, wyprostował się i rozejrzał się wokół w poszukiwaniu solenizantów. Zauważywszy ich pod ścianą, machnął porozumiewawczo ręką do Pabla i wziął od Antka przygotowany uprzednio mikrofon.

– Proszę o uwagę! – zawołał, na co zebrani na sali ludzie jak na komendę przycichli i spojrzeli w jego stronę. – Potrzebuję na kilka minut pustego parkietu, bardzo wszystkich proszę o zwolnienie go na jeden utwór. To moja osobista prośba. Mamy dzisiaj imprezę urodzinową…

Przerwały mu okrzyki i oklaski studenterii wyrażające sympatię, jaką był darzony przez swych młodych klientów. Wszyscy posłusznie schodzili z parkietu i ustawiali się obok.

– To urodziny mojego najlepszego kumpla i jego dziewczyny… królowej balu!

I choć nie wskazał jeszcze, o kogo chodzi, wiele par oczu instynktownie pobiegło w stronę Lodzi. Pablo uśmiechnął się z dumą, ujął ją za rękę i nie czekając na wywołanie, pociągnął ją na środek opustoszałego parkietu.

– To właśnie oni! – kontynuował wesoło Majk. – Nie przedstawiam ich publicznie, nie zdradzam imion, kto ich zna, ten zna, kto nie, to nie. Ważne jest to, że oboje dzisiaj, jednego dnia obchodzą urodziny – tu odezwały się z sali okrzyki zdziwienia. – Mniejsza o to, ile lat dzisiaj kończą, powiem tylko, że jeden jest nieprzyzwoicie stary, bo o cały miesiąc starszy ode mnie, a druga nieprzyzwoicie młoda, mimo że skończyła już przedszkole!

Zebrani na sali wybuchnęli śmiechem, roześmiała się również stojąca na parkiecie para tancerzy.

– A wolny parkiet jest nam potrzebny dlatego, że solenizanci wykonają dla nas walca! – dokończył Majk. – Utwór ze specjalną dedykacją od mojego przyjaciela dla królowej balu! Proszę wszystkich o życzliwy doping dla niego, bo jeśli pomyli kroki i podepcze szefową, to wolałbym nie być w jego skórze!

Jego słowa skwitował kolejny gromki wybuch śmiechu, znów rozległy się oklaski. Na brzegach parkietu trwała jeszcze kotłowanina, ostatnie osoby usuwały się w pośpiechu na boki. Do siedzącej przy stoliku w głębi sali grupki młodych ludzi, którzy dopiero niedawno przyszli i właśnie odkapslowywali świeżo zamówione piwo, podszedł wracający z okolic baru student.

– Ej, młody, widziałeś, kto tam bryluje na parkiecie? – zagadnął wesoło do jednego z chłopaków, który podniósł na to głowę znad kufla i spojrzał na niego zdziwiony.

Był to Grzelo spędzający wieczór w towarzystwie swoich starszych kolegów.

– Nie widziałem. No, kto? – zapytał z umiarkowanym zainteresowaniem.

– Ten adwokat, kumpel Majka, co o niego kiedyś tak dopytywałeś. Mówiłem ci, że gościu ma osiągi! Już wyrwał jakąś ekstra laskę i ma z nią teraz tańczyć, cały parkiet mają na wyłączność… Nie słyszałeś, jak Majk ich zapowiadał?

Na twarzy Grzela natychmiast pojawił się wyraz zainteresowania, oczy zabłysły mu ponurą satysfakcją. Podniósł się energicznie od stolika i sięgnął do kieszeni po telefon.

– Idę to zobaczyć! – oznajmił kolegom. – Poczekajcie chwilę, zaraz wracam, muszę tylko zrobić mu parę fotek w akcji… Chętnie je komuś pokażę – mruknął ciszej do siebie, ruszając pośpiesznym krokiem w stronę parkietu.

Przecisnął się przez tłum, spojrzał na przygotowującą się do tańca parę i skamieniał z zaskoczenia. Tymczasem gwar opadł, na kilka chwil na sali zapadła niemal idealna cisza. Wszyscy czekali na muzykę.

***

Tłum zgromadzony wokół parkietu patrzył w zafascynowaniu na stojącą na środku, wyeksponowaną punktowym światłem parę. Uwagę przyciągała zwłaszcza królowa balu – delikatnej urody dziewczyna o długim blond warkoczu przybranym kwiatami, ubrana w turkusową suknię, która podkreślała jej smukłą talię, a od bioder udrapowana była w gęste fałdy opadające aż do podłogi. Pomijając kwiaty we włosach, jedyną jej ozdobą był skromny wisiorek z turkusem na srebrnym łańcuszku, który tak idealnie pasował do koloru jej oczu i sukni, że wygrałby w tej kompozycji z najbogatszą brylantową kolią. Wyglądała jak baśniowa postać księżniczki, która dziwnym trafem zaplątała się do szarego świata i trafiła właśnie tutaj – by zatańczyć walca. Wiele osób już wcześniej widziało ją na sali i zwróciło na nią uwagę, słowa szefa klubu o królowej balu w pewnym sensie wyjaśniały jej niecodzienny strój, lecz i tak nie ujmowało to jego niezwykłości.

Jej towarzysz, wyższy od niej o głowę ciemnowłosy mężczyzna w białej koszuli z pagonami, na oko sporo od niej starszy, przyciągał wzrok (szczególnie damskiej części publiczności) przyjemną aparycją, fascynującym błyskiem ciemnych oczu i harmonijną sylwetką o wyjątkowo pięknie wyprofilowanej linii ramion. Część stałych bywalców lokalu znała go przynajmniej z widzenia, inni zaś obserwowali go z zainteresowaniem ze względu na znanego wszystkim i ogólnie lubianego Majka, który przedstawił go wszak jako swojego najlepszego przyjaciela. Niejedna z patrzących na niego osób bardziej lub mniej intuicyjnie zauważała, że na tle swej partnerki, będącej uosobieniem subtelnego wdzięku i najświeższej młodości, nabierał on dodatkowego waloru właśnie dzięki dzielącej ich wyraźnej różnicy wieku. Coś nieuchwytnie pociągającego miał w sobie ten obraz dojrzałego mężczyzny wspierającego silnym ramieniem przeuroczą, zwiewną istotę o włosach jak z baśni i twarzy niemal dziecka…

Goście z przyjęcia urodzinowego, którzy stali przy brzegu parkietu graniczącym z konsolą Majka i Antka, nie mogli oderwać oczu od intrygującego obrazka, komentując go między sobą przyciszonym głosem.

– Ale wiecie co, oni jednak niesamowicie do siebie pasują! – powiedziała Justyna. – Ja wcześniej nie zauważyłam, że to taka piękna para… Owszem, widać tę różnicę wieku, ale to jakoś dziwnie działa na ich korzyść.

– Pablo ma oko – zauważył z uznaniem Kajtek. – Trzeba to skubańcowi przyznać. Długo fruwał, wybrzydzał, fochy stroił, ale jak już wybrał, to rąbnął centralnie w dziesiątkę. Dopiero teraz to widać, ta młoda ostatnio naprawdę się wyrabia!

– Znowu miał nosa, jak do tych swoich inwestycji na giełdzie – uśmiechnął się Wojtek. – Wiedział, cwaniak, gdzie się wpakować do schowka na szczotki… A młoda rozwaliła nawet starego wygę Leśniewskiego! Przy każdej okazji pyta o nią i powtarza, że nigdy nie przesłuchiwał takiego uroczego świadka.

– To powiedz mu kiedyś, jaki jest finał jej przygody z bandziorem – zaśmiała się cicho Dominika. – Będzie pod wrażeniem!

– Już mu mówiłem – zapewnił ją Wojtek. – I to go wcale tak bardzo nie zdziwiło, twierdzi, że po samej minie aresztanta spodziewał się czegoś takiego. Podobno bandzior był tak zachwycony, kiedy dowiedział się, kto go wpakował w kabałę, że i z niego mieli niezły ubaw!

– Ale kto by pomyślał, dziewiętnastka! – pokręcił głową Jacek. – My już nieraz obstawialiśmy z Piotrkiem i z Anitą, że Pablo wywinie na tym polu coś oryginalnego, różnych rzeczy się spodziewaliśmy, ale akurat nie tego, że ten zboczeniec rzuci się na eksploracje po liceach! Świeżej krwi mu się zachciało, wampirowi.

– Nie bój się! – uśmiechnął się Kajtek. – Ta mała też jest twarda, podobno dusi warkoczem. Wampir będzie chodził jak na sznurku!

Zaśmiali się cicho, spoglądając z sympatią na tancerzy, którzy stali naprzeciw siebie w oczekiwaniu na pierwsze takty muzyki.

Lodzia, którą z początku niepokoiła wizja publicznego tańca z widownią śledzącą każdy jej krok, teraz już niemal o tym zapomniała. Owszem, stali sami na parkiecie, wyeksponowani światłem, a dookoła, w półmroku, lśniły dziesiątki wpatrzonych w nich ludzkich oczu… Lecz to było tylko nieistotne tło. Przed nią znowu stał Pablo. Ten sam bandzior, któremu kiedyś nieopatrznie otworzyła drzwi rodzinnego domu i który wtargnął jak burza do jej życia, zagarniając wszystko… Bandzior, z którym dokładnie tak samo czekała na muzykę przed studniówkowym walcem… Ukochany mężczyzna, w którego oczy patrzyła teraz tak samo jak tydzień wcześniej przez szybę pociągu… W tych oczach było dziś dokładnie to samo co wtedy, ten sam blask, ta sama czułość… jakby nic się nie zmieniło, jakby to, co zobaczyła dwa dni temu na dworcu, było tylko koszmarnym snem!

Zabrzmiała muzyka. Pablo i Lodzia podali sobie ręce, ukłonili się sobie z powagą, po czym przyjąwszy pozycję do walca, znieruchomieli w niej na kilka sekund i lekkim krokiem ruszyli po parkiecie. Tym razem byli sami i nie musieli uważać na inne pary, frunęli więc swobodnie w rytm muzyki z jednego krańca wolnej przestrzeni w drugi, śledzeni sterowanym przez Antka snopem punktowego światła. Znów, jak na studniówce, odnajdywali pełną harmonię kroków i gestów, jakby tańczyli razem od początku swojego istnienia… Zebrana wokół publiczność z uznaniem patrzyła na uśmiechniętego tancerza w fosforyzująco białej koszuli, który pewnymi, stanowczymi ruchami prowadził po parkiecie leciutką sylwetkę dziewczyny przyklejonej do jego ramienia jak błękitny kwiat.

Stojący na przeciwległym skraju parkietu Majk założył sobie ręce na piersi i patrzył na tę scenę z wyrazem twarzy, który można było u niego zobaczyć niezwykle rzadko, jeśli nie nigdy. Zniknął gdzieś wiecznie rozbawiony grymas jego ust i chojrackie spojrzenie rzucane wesoło spod rozczochranej grzywy, a w ich miejsce pojawił się wyraz tkliwej melancholii, która ciepłym blaskiem rozświetliła jego stalowoszare oczy, a na ustach wywołała delikatny uśmiech. Patrzył na swojego przyjaciela sunącego po parkiecie z trzymaną w objęciach dziewczyną, śledził każdy ich ruch… lecz zdawało się, że w tym obrazku widzi coś zupełnie innego, jakby uśmiechał się do jakichś swoich wspomnień.

Wpatrujący się ponurym wzrokiem w tańczącą parę Grzelo powolnym gestem schował telefon do kieszeni, wycofał się i wrócił do stolika w iście wisielczym humorze.

– I jak, widziałeś go? – zagadnął go kumpel. – Niezła sztuka ta jego królowa balu, co? Palce lizać. Majk powiedział, że to jego dziewczyna. Trochę to dziwne, bo Aśka mówiła, że ten typ nie bawi się w stałe związki… ale kto wie, może w końcu się zakochał?

– Dobra, zamknij się już! – warknął ze zniecierpliwieniem Grzelo, dolewając sobie piwa.

A walc trwał, narastał, porywał serca wzbierające radością… Tonąc w objęciach Pabla, płynąc w nich w rytm muzyki, Lodzia popadła w oszałamiające uczucie odrealnienia, jakby znaleźli się gdzieś poza czasem i przestrzenią, oderwani od ziemi, wirujący w kosmosie jak dwa zagubione ziarnka piasku, które mogą liczyć tylko na siebie… Nić przywiązania do tego ukochanego ludzkiego istnienia o przenikliwych, ciemnych oczach, nić, której więzy czuła od tak dawna, splatała ją z nim teraz jeszcze silniej… tym silniej, im bardziej to było niemożliwe, im mniej w jej sercu było nadziei.

Pablo objął ją nagle mocniej wpół i uniósł w górę – pofrunęła jak błękitny motyl w szalonym, powietrznym piruecie, bez cienia strachu, roześmiana, wspierając się dłońmi na jego ramionach. Przez tych kilka chwil czuła się, jakby oderwała się nie tylko od ziemi, ale i od szarej rzeczywistości, którą na ten krótki czas dane jej było zostawić gdzieś daleko za sobą. W tle rozległa się burza oklasków, ale oni nie myśleli o tym wcale, pochłonięci tylko sobą i swym tańcem, rozkołysani nim, oczarowani…

Na zakończenie figury Lodzia ześlizgnęła się w dół po piersi Pabla, lecz nim dotknęła ziemi, ukradkiem, niby przypadkowo, wsunęła na krótką chwilę dłoń w jego włosy z tyłu głowy, przesiewając je z czułością przez palce. Poczuł tę delikatną pieszczotę i oczy mu rozbłysły… Postawił ją na podłodze i ruszyli dalej klasycznym krokiem walca.

„Nasz ostatni walc” – myślała smutno, kładąc dłoń na jego ramieniu i pozwalając znów unosić się w przestrzeń parkietu. – „Nie wiem, czy zdołam jeszcze kiedyś zatańczyć to z kimś innym… A nawet gdyby, to co z tego? To już nigdy nie będzie to samo!”

Utwór kończył się powoli. Jeszcze ostatnia prosta przemierzona płynnym, równym krokiem, jeszcze ostatni obrót, przy którym aż zawirowało jej w głowie… Z włosów wysunął jej się biały kwiat magnolii i miękko opadł na parkiet dokładnie w chwili, gdy skończyła się muzyka. Rozległa się salwa oklasków, punktowe światło zgasło, tańcząca para zatrzymała się i zastygła w bezruchu, dopiero po chwili opuszczając ramiona.

Parkiet znów zaczął się zapełniać. Lodzia patrzyła roześmianymi oczami na Julkę, która pokiwała z uznaniem głową, podnosząc w górę oba kciuki naraz. Pablo schylił się, podniósł z podłogi biały kwiat, ratując go w ostatniej chwili przed podeptaniem, po czym schował go sobie do kieszeni. Gest ten nie umknął uwadze Majka, który akurat zmierzał w ich stronę i uśmiechnął się na ten widok.

Musieli już opuścić parkiet, gdyż znów włączono migoczące lampki dyskotekowe i rozpoczynał się kolejny, tym razem bardzo szybki utwór. Liczne pary i większe grupki studentów wracały do tańca, podczas gdy goście z przyjęcia urodzinowego składali serdeczne gratulacje i wyrazy uznania solenizantom, przekrzykując dudniącą muzykę.

– Lodźka, ale daliście czadu! – powiedziała konspiracyjnie Julka, odciągając przyjaciółkę na bok i ściskając ją za rękę. – Wyglądasz zabójczo w tej sukience, a Pablo tańczy po prostu bosko! Oboje zrobiliście wrażenie, ty na facetach, on na dziewczynach. Staliśmy tam z boku i wiesz, jakie komentarze leciały za naszymi plecami?

– Dzięki, Jula – uśmiechnęła się Lodzia. – Ale lepiej mi nie opowiadaj, wolę nic nie wiedzieć. Majk w ogóle niepotrzebnie zrobił aż takie zamieszanie.

– Majk jest mega przebojowy! – zaśmiała się Julka. – On też przy okazji skupił na sobie uwagę, laski normalnie za nim szaleją! Widziałam dzisiaj ze dwie takie sceny, że myślałam, że padnę ze śmiechu!

Obie odruchowo zerknęły na Majka, który stał wraz z Pablem kilka kroków dalej w towarzystwie Justyny, Wojtka, Kajtka i Dominiki. Akurat w tym momencie podeszły do nich dwie roześmiane, mocno umalowane kobiety pod trzydziestkę, których Lodzia jeszcze nigdy nie widziała, lecz które natychmiast skojarzyły jej się z pamiętną Becią, zwłaszcza że witały się z Pablem i z Majkiem jak ze starymi znajomymi w podobnym, poufałym stylu. Serce ścisnęło jej się nieprzyjemnie, gdy jedna z nich na krótką chwilę położyła Pablowi powłóczystym gestem dłoń na ramieniu, mówiąc coś do niego z zaczepnym uśmiechem. Na twarzy stojącej obok niego Justyny pojawił się wyraz niesmaku, obie z Dominiką wymieniły wymowne spojrzenia.

I wtedy stała się ciekawa rzecz… Majk obejrzał się za siebie, zerknął niespokojnie w stronę Lodzi, która w ostatniej chwili zdążyła odwrócić wzrok, po czym z szerokim uśmiechem skoczył do przodu, stanowczym gestem podał obu kobietom po jednym ramieniu, a następnie gadając coś wesoło raz do jednej, raz do drugiej, niemal siłą odciągnął je od reszty towarzystwa i odszedł z nimi w głąb sali.

– No i zobacz, Lodźka, nie mówiłam, że Majk ma mega wzięcie? – zawołała ze śmiechem Julka. – Od razu dwie, opędzić się nie może!

– To prawda – uśmiechnęła się smutno Lodzia. – A do tego jest dobrym i lojalnym kumplem, który zawsze pomoże w potrzebie.

– Aż się dziwię, że do tej pory nie znalazł sobie kogoś na stałe – ciągnęła Julka, śledząc wzrokiem jego oddalającą się sylwetkę. – Fajny, przystojny facet, a tak się rozdrabnia i marnuje… No, ale chodźmy, muszę znaleźć Szymka, gdzieś mi się zawieruszył – dodała, wspinając się na palce i rozglądając się z uwagą. – O, tam jest! Czekaj, chyba mnie szuka, przepraszam cię, Lodźka, pokażę mu się, żeby się nie martwił.

Ruszyła pośpiesznie przez tłum. Lodzia obserwowała z uśmiechem, jak podbiega ukradkiem do Szymona, staje za nim i znienacka zakrywa mu rękami oczy, on zaś odwraca się szybko, chwyta ją w objęcia i ze śmiechem obraca wokół siebie.

„Jaka szczęśliwa ta moja Jula!” – pomyślała. – „A tak się przed nim broniła, pół roku temu nawet spojrzeć na niego nie chciała. Cóż… przez pół roku dużo się zmieniło…”

Westchnęła i zwróciła się w stronę, gdzie stał Pablo, aby dołączyć do towarzystwa.

– Cześć, mała! – rzucił nagle ktoś tuż obok niej.

Obejrzała się szybkim ruchem. Przed nią stali dwaj młodzi mężczyźni w wieku studenckim, z kuflami piwa w rękach. Lodzia widziała ich po raz pierwszy w życiu.

– Można złożyć gratulacje królowej balu? – zapytał wesoło jeden z nich, wyciągając do niej rękę i omiatając całą jej sylwetkę zaczepnym spojrzeniem. – Piękny taniec, piękna tancerka, było na co popatrzeć. No, gratulacje!

Widząc, że jest mocno podchmielony, Lodzia zmierzyła krytycznym wzrokiem jego wyciągniętą rękę, ale po krótkiej chwili wahania dla świętego spokoju podała mu swoją.

– Dziękuję – powiedziała z chłodną uprzejmością, usiłując natychmiast wycofać dłoń.

Chłopak przytrzymał ją jednak z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Hej, no poczekaj, mała! – zagadnął, pociągając ją mocniej ku sobie. – Nie wyrywaj się tak od razu, coś ty taka dzika? Jeszcze nie zdążyłem porządnie ci pogratulować!

Lodzia bezskutecznie starała się uwolnić rękę.

– Patrz, jak to się szarpie! – zaśmiał się student do swojego kumpla. – No, pisklaku, spokojnie, nic ci nie zrobię, chcę ci się tylko przyjrzeć! Z bliska efekt jeszcze lepszy niż z daleka…

Urwał nagle, syknął z bólu i puścił natychmiast jej dłoń, rozwierając palce pod miażdżącym uściskiem ręki Pabla, który podszedł szybkim krokiem i bez żadnych wyjaśnień ścisnął go mocno za nadgarstek.

– Uważaj, synu – powiedział do niego spokojnie. – Piwo ci się wylewa.

Po czym puścił rękę delikwenta, któremu rzeczywiście rozlało się na podłogę nieco piwa z przechylonego niefortunnie kufla, i nie poświęcając mu już więcej uwagi, szarmanckim gestem podał ramię Lodzi.

– Napijemy się, czegoś, gwiazdeczko? – zapytał jak gdyby nigdy nic.

– Chętnie, bandziorku – odparła, wsuwając rękę pod jego ramię.

Nie patrzyła mu jednak w oczy. Zapomniała też natychmiast o incydencie, który miał miejsce przed chwilą, gdyż całą jej uwagę zajęła scenka, która rozgrywała się w oddali, obok baru. Stał tam Majk w towarzystwie obu kobiet, które odprowadził ze sobą kilka minut wcześniej. Jedna z nich właśnie uwiesiła mu się na szyi i mówiła coś do niego, patrząc mu zaczepnie w oczy z twarzą tuż przy jego twarzy. Majk słuchał z rozbawionym uśmiechem.

Pablo pobiegł wzrokiem za spojrzeniem Lodzi, spoważniał i zagryzł wargi. Jego twarz osnuła ciemna chmura.

***

– Baczność, kochani! – zarządził Majk w czasie przerwy w muzyce, dając ręką znak dwóm kelnerkom, które czekały w gotowości przy barze. – Proszę o uwagę, wjeżdżamy z tortem!

Wielki, prostokątny tort ozdobiony imponującą ilością płonących świeczek ułożonych w dwa nierówne rzędy wjechał na stół wśród śmiechów i oklasków gości. Lodzia spojrzała zdziwiona i uśmiechnęła się ze wzruszeniem na widok lekkiego dzieła sztuki ciastkarskiej na bazie bitej śmietany przybranego niewiarygodną ilością poziomek. Podniosła oczy na Pabla, który z uśmiechem naszkicował przed nią szarmancki ukłon.

– Poziomki! – zawołała zdumiona Dominika. – I to świeże! W kwietniu! Skąd je macie?

– Pytaj Majka, to on załatwiał – odparł Pablo. – Ja tylko składałem zamówienie.

– Ale skąd taki pomysł, że akurat poziomki? – dziwiła się Anita.

– To ulubione owoce gwiazdeczki – poinformował ją wesoło Majk. – Ona zawsze wymyśli coś karkołomnego, a ty się weź, człowieku, gimnastykuj!

– I słusznie! – roześmiała się Justyna, mrugając do Lodzi. – Królowa balu musi przecież być kapryśna! Tak trzymać, Lodziu, trzeba wysoko stawiać poprzeczkę tym łobuzom!

– Ale ja wcale nie zamawiałam tortu z poziomkami – zaprotestowała zawstydzona Lodzia, patrząc z wyrzutem na Pabla. – To bandziorek znowu nawymyślał…

Wszyscy roześmiali się, patrząc z sympatią na dziewczynę, która aż zarumieniła się na sugestię, jakoby tort z trudno dostępnymi poziomkami był jej kaprysem. Pablo postąpił krok w jej stronę, objął ją ramieniem i przytulił do siebie z uśmiechem.

– Tak jest – powiedział do Justyny. – Królowa balu nie kaprysiła. To ja wydziwiałem.

– O, to prawda! – przyznał Majk. – W wydziwianiu to ty nie masz sobie równych!

– Ja też wiem coś o tym – pokiwał głową Maciek. – Ale tort naprawdę pierwsza klasa, szacun, Majk. Ciekawe, czy taki smaczny, na jaki wygląda…

– Te świeczki to wasze lata? – zainteresowała się Dominika. – Dłuższy rządek to oczywiście Pablo! Ty staruchu jeden… Czekaj, to ile wam wychodzi razem?

– Pięćdziesiąt jeden – odparł rzeczowo Pablo, wciąż tuląc do siebie mieniącą się na twarzy Lodzię. – Pół wieku za nami, tyle że nie mamy szans na okrągłą sumę, bo różnica jest nieparzysta.

– To kiedy w takim razie dobijecie do stówki? – zastanowił się Kajtek i towarzystwo zajęło się odnośnymi obliczeniami matematycznymi.

– Za dwadzieścia pięć lat – skonkludowała po namyśle Asia. – Wyjdzie im wtedy sto jeden.

– Hej, Pablo, ale dmuchajcie już te świeczki! – przerwał karcącym tonem Majk. – Przecież zaraz się wypalą i tort się rozpuści!

– Właśnie, pomyślcie życzenie i zdmuchujcie! – podchwyciła Justyna, pociągając Lodzię za rękę. – Puszczaj ją, Pablo, musicie stanąć z dwóch stron!

Stanęli naprzeciw siebie po dwóch stronach tortu i popatrzyli po sobie. Płomyki świeczek odbijały się w ciemnych oczach Pabla i dodawały im jeszcze więcej blasku…

„Mój dżinnie” – pomyślała ze smutkiem Lodzia. – „Mam tylko jedno życzenie, ale ty niestety nie możesz go spełnić… Chciałabym, żebyś był moim prawdziwym Rycerzem. Przez chwilę wierzyłam, że nim będziesz… Jaka szkoda, że to było tylko złudzenie!”

Oboje równocześnie schylili się nad tortem i zdmuchnęli świeczki, z których przy wtórze oklasków i śpiewu Sto lat poleciał szary dymek. Śpiew zwrócił uwagę połowy sali, część osób gaszących pragnienie po tańcu przy innych stolikach również zabiła brawo i pozdrowiła świętujących machaniem rękami.

– Okej, zabieramy się za konsumpcję! – zarządził Majk, podając Pablowi długi nóż. – Trzymaj to, mistrzu, jako gospodarz imprezy będziesz teraz osobiście kroił i nakładał gościom ciasto!

Pablo westchnął, niezbyt przekonany do tego zadania, jednak wziął z jego ręki nóż, przyłożył go precyzyjnie do brzegu tortu, zagłębił w ciasto i ostrożnie odkroił pierwszy kawałek. Obserwująca go uważnie Lodzia uśmiechnęła się z uznaniem.

– Dobra, teraz bierz łopatkę i nakładaj na talerz – instruował go Majk, podając mu łopatkę do ciasta i pierwszy talerzyk. – Tylko rusz się trochę, bo do północy ci zejdzie! – zakpił.

Wszyscy z rozbawioną uwagą śledzili jego wysiłki. Nieźle ukrojony kawałek tortu ześlizgnął mu się z łopatki i opadł na talerzyk zdeformowany, rozbryzgując wokół bitą śmietanę. Towarzystwo wybuchło śmiechem.

– No, panie bandzior, musisz jeszcze trochę poćwiczyć – ocenił żartobliwie Wojtek. – Nalewanie piwa do kufla idzie ci znacznie lepiej!

– Sam tego chciałeś, frajerze! – zaśmiał się Pablo, celując nożem w Majka. – Od lat tłumaczę ci, że jestem kulinarnym młotkiem, a ty dalej upierasz się, żeby nauczyć słonia latać!

– Dobrze, że nie masz garnituru, bo nieźle byś się upartolił tą śmietaną! – zauważył Kajtek.

– Majk, pomóż mu lepiej, bo będzie klęska – poradziła litościwie Dominika. – On rzeczywiście do kuchni nigdy nie miał talentu, pamiętacie, jak przypalił nam kiedyś herbatę?

Wszyscy znów wybuchli śmiechem.

– Krój dalej! – rozkazał mu bezlitośnie Majk, odbierając od niego pierwszy talerzyk z nieforemnym kawałkiem tortu. – Ta sialamacha będzie dla ciebie, a teraz staraj się bardziej, bo goście chcieliby zjeść tort bez utraty wrażeń estetycznych.

– Jak będziecie się tak na mnie gapić, to nic nie ukroję! – ostrzegł Pablo. – Już mi się ręce trzęsą z nerwów. Mało wam jeszcze dowodów na moją ignorancję? Pomóż mi, gwiazdeczko – zwrócił się przymilnie do Lodzi. – Jesteś mistrzynią takich tasaków, ratuj mnie z opresji!

– Widzicie, jaki cwany?! – zaśmiał się Majk. – Dobra, Lodziu, faktycznie stawaj za niego, bo my tu wszyscy zaraz uśniemy przy jego tempie!

Lodzia posłusznie przejęła nóż z ręki Pabla i wręczyła mu czysty talerzyk.

– Trzymaj, będziesz mi to podstawiał po kolei – powiedziała, wskazując ruchem głowy na stos pozostałych talerzyków, po czym pewnym gestem przyłożyła nóż do tortu.

– Uwaga, gwiazdeczka w akcji! – zaanonsował wesoło Majk.

Spojrzała na niego z uśmiechem i rozpoczęła krojenie tortu. Równiutkie, zgrabne kawałki miękkiego, trudnego do pokrojenia ciasta z bitą śmietaną lądowały w tempie błyskawicy na talerzykach i ruszały w obieg wokół stołu. Wszyscy patrzyli z uznaniem.

– Ale ona ma tempo! – zauważył Maciek.

– Właśnie dlatego chcę ją wziąć do firmy na etat – wyjaśnił mu półgłosem Majk. – Jakość pracy to jedno, ale takie tempo i technikę to się wyrabia latami. Nawet pani Wiesia była pod wrażeniem. Tylko niestety ten frajer nie chce mi jej dać – dodał, wskazując z niesmakiem na Pabla. – Egoista, pies ogrodnika, co sam przez pół godziny kroi jednego pomidora…

– Jaki tam pies ogrodnika! – uśmiechnęła się Asia. – Przecież sam na tym najbardziej skorzysta.

– Ale nie potrzeba mu takiego rozmachu na skalę przemysłową – zaznaczył Majk. – A u nas akurat przydałaby się taka sprytna, sprawdzona kuchareczka…

– Aha, jasne, Majk, sprytna, sprawdzona kuchareczka – powtórzyła Dominika, kiwając z pobłażaniem głową. – Coś mi się wydaje, że twój kumpel po prostu ci nie ufa!

– I ma rację – przyznała Asia. – Dobrze wie, że w takich sprawach lepiej dmuchać na zimne.

– Nie bójcie się – mruknął Majk, rzucając im urażone spojrzenie. – Aż takim ścierwem nie jestem, cokolwiek o mnie myślicie.

Asia i Dominika roześmiały się i poklepały go po ramieniu w pojednawczym geście.

– Lodziu, rewelacja! – pochwaliła ją Justyna.

– Pablo to jest jednak większy cwaniak, niż myślałem! – zaśmiał się Jacek.

W kilka minut do wszystkich zebranych wokół stołu dotarły talerzyki z tortem.

– Już chyba wszyscy mają – zauważył Majk. – Dzięki, Lodziu, jesteś mistrzynią, mówię ci to publicznie jako spec w tym fachu. I pamiętaj, że moja oferta zatrudnienia jest ważna bezterminowo!

– Zapamiętam – obiecała Lodzia, siadając na krześle obok Pabla, który natychmiast ujął jej dłoń i ucałował ją z uśmiechem.

– Dziękuję, kochanie. Ja spróbuję następnym razem. Do tego czasu tak przeszkolisz swojego bandziora w obsłudze tasaka, że jeszcze temu frajerowi szczęka opadnie! – dodał, wskazując lekceważącym ruchem podbródka na Majka.

Lodzia postawiła przed nim talerzyk z równo ukrojonym kawałkiem tortu i sięgnęła przez jego ramię, by wziąć dla siebie ten pierwszy, ukrojony przez niego.

– Jedz, bandziorku – powiedziała cicho.

W jej głosie zabrzmiał bezbrzeżny smutek, który natychmiast odbił się niepokojem w oczach Pabla. Popatrzył z uwagą na jej delikatny profil pochylony nad stołem i usta mu zadrżały. Lodzia jednak nie patrzyła na niego, lecz grzebała powoli i bezwiednie widelczykiem w cieście, zatopiona w smętnych rozmyślaniach.

***

– My niestety musimy się już zbierać – powiedziała Ewa, podnosząc się od stołu. – Chętnie jeszcze byśmy z wami posiedzieli, ale wzywają nas obowiązki rodzinne.

– My też niedługo się ewakuujemy – podchwyciła Justyna. – Musimy odebrać chłopaków od babci, jutro przecież do szkoły… Ale na ukoronowanie imprezy przydałoby się jeszcze chociaż raz zatańczyć, prawda, kochanie?

Wojtek uśmiechnął się do niej, skłaniając lekko głowę na znak potwierdzenia.

– Majk, puściłbyś coś spokojniejszego – ciągnęła Justyna. – Na takiego ostrego rock’n’rolla, jak teraz leci, jesteśmy za bardzo przejedzeni…

– Nie ma sprawy, idę powiedzieć Antkowi, żeby odpalił jakąś pościelówę – odparł posłusznie Majk i szybkim krokiem odszedł w głąb sali.

Była prawie dwudziesta druga i część urodzinowych gości zbierała się już do wyjścia, mimo że dyskoteka dopiero rozkręcała się na dobre, studenci szaleli na parkiecie, a kelnerki krążyły jak w ukropie między stolikami. Karol z Agatą, którzy przez całą imprezę bawili się głównie w towarzystwie Julki i Szymona, również podeszli i pożegnali się z Lodzią.

– Trzymaj się, Lodziu – uśmiechnął się Karol, podając jej rękę. – Będziesz miała niedługo hardkorowe przejścia w domu, szczerze powiem, że ci nie zazdroszczę… ale dacie sobie radę. A gdybyśmy w najbliższym czasie się nie widzieli, to od razu życzę ci powodzenia na maturze!

– Dzięki – odparła Lodzia, ściskając serdecznie jego dłoń. – Aż nie wierzę, że to już za dwa tygodnie… Chyba powinnam zacząć się już porządnie stresować…

– Wszystko będzie super, sprytna jesteś – zapewnił ją wesoło. – Będziemy trzymać za was kciuki, a ty koniecznie daj znać, jak wam poszło, jak już będzie po wszystkim.

Kiwnęła głową z uśmiechem, ściskając rękę Agacie.

– My jeszcze zostajemy – oznajmiła Dominika i spojrzała z uśmiechem na Kajtka. – Idziemy potańczyć, co, stary gburze? Musisz mi w końcu pokazać ten taniec tłustego brzucha!

Julka i Szymon również podnieśli się od stołu z zamiarem udania się na parkiet. Przechodząc obok Lodzi, Julka nachyliła się do jej ucha.

– Lodźka, my jeszcze machniemy ze dwa kawałki i idziemy do domu. Słuchaj… spotkamy się jutro? Pytam teraz, bo nie wiem, czy potem będzie okazja. Może byśmy trochę matmy razem powtórzyły?

– Jutro do siedemnastej nie ma sprawy, Jula – odparła cicho Lodzia. – Potem jestem umówiona z Arturem i z jego bratem, ale to dopiero na osiemnastą, więc od rana możesz do mnie wpaść na parę godzin… albo ja do ciebie. Zdzwonimy się jeszcze rano i dogadamy sprawę, okej?

– Okej – kiwnęła głową Julka.

– A wy nie idziecie tańczyć? – zdziwił się Szymon.

– Pewnie, że idziemy – uśmiechnął się Pablo, który przez cały ten czas nie odrywał oczu od szepczącej z Julką Lodzi. – Prawda, gwiazdeczko?

– Jasne, bandziorku – skinęła głową, wstając posłusznie z krzesła. – Chętnie zatańczę jeszcze coś na koniec.

Przecisnęli się przez rozkrzyczany tłum studentów okupujących sąsiedni stolik i ruszyli za Julką i Szymonem w stronę parkietu. Przygaszono tam teraz światła, spokojniejsza muzyka, którą Majk kazał puścić na prośbę Justyny, urzekała melodyjnością i zapraszała do tańca.

Kiedy weszli na parkiet, Pablo miękkim gestem objął Lodzię w talii, przytulił ją do siebie i swoim zwyczajem zanurzył twarz w jej włosy. Popłynęli powolutku w półmrok pośród innych tańczących par… Znów nie liczyło się nic poza jego bliskością. Złożywszy głowę na jego piersi, dziewczyna przymknęła oczy i rozkoszowała się każdą sekundą, bowiem do jej świadomości coraz wyraźniej dochodziło, że to już ostatnie chwile, kiedy może wtulić się w jego ramiona. Pomimo wysiłków woli, by nad sobą panować, czuła, jak powolutku ściska jej się gardło, a oczy zaczynają niebezpiecznie szczypać.

„Byle się nie rozryczeć” – pomyślała z niepokojem. – „Tylko bez głupich scen. Tyle już wytrzymałam, więc muszę wytrwać do końca. Jeszcze tylko kilka tańców, a potem… nie, nie będę myśleć o tym, co potem! Nie teraz. Tak bardzo cię kocham, Pawełku…”

Przytuliła się mocniej do niego, połykając łzy. We włosach poczuła ciepły dotyk jego ust… Muzyka skończyła się, zatrzymali się na skraju parkietu, blisko ściany. Pablo jednak nie wypuszczał jej już z ramion, lecz tulił wciąż do siebie i gładził czule po włosach, obsypując jej czoło i obie skronie milionem delikatnych, frenetycznych pocałunków. Drżała całym ciałem, świadoma tego, że oto powinna się cofnąć, odsunąć, powiedzieć mu wreszcie, że to niemożliwe… ale nie umiała! Rozkosz, jaką sprawiał jej dotyk jego ust na skroniach i czole, pieszczota jego dłoni na włosach i uścisk ukochanych ramion znów, jak kilka godzin temu na ulicy, paraliżowały ją i obezwładniały jak słodka trucizna.

I właśnie wtedy z głośników popłynęła muzyka… muzyka, której nigdy nie umiałaby zapomnieć! Był to ten sam utwór Elvisa Presleya co na studniówce, ten, przy którym pierwszy raz przytuliła się do bandziora, a potem odsunęła się od niego ostatkiem siły woli.

Oboje drgnęli, słysząc pierwsze takty utworu i pierwsze słowa wyśpiewane pięknym głosem wokalisty… lecz nie poruszyli się. Stali wciąż w miejscu, wtuleni w siebie, nie podejmując tańca. Dwie bolesne łzy spłynęły ukradkiem z oczu Lodzi… A potem nagle, nie umiejąc już dłużej opanować pragnienia, które rozsadzało jej piersi od tylu tygodni, pełnym determinacji gestem podniosła głowę i spojrzała w oczy Pabla, w spojrzenie to wkładając całą swoją bezgraniczną miłość. Pierwszy raz, niesiona tym samym płomieniem co on, podniosła ręce i oplotła mu ramionami szyję, czule, najczulej… tak, jak pragnęła zrobić to już kiedyś, miliardy lat temu na studniówce.

Jego oczy błysnęły ogniem, schylił się ku niej natychmiast, przygarnął ją mocniej do siebie i na ustach poczuła płomienny dotyk jego warg… W ułamku sekundy oboje ogarnął niemal obłęd. On tulił ją do siebie w jakimś szaleńczym uniesieniu, całując ją tak żarliwie, że obojgu aż brakowało tchu, ona zaś odwzajemniała każdy jego gest i dotyk, lgnąc do niego jak najbliżej i jak najmocniej, rozchylając namiętnie usta, wczepiając gorączkowo palce w jego włosy…

Przechodzący obok Majk, który od początku dyskoteki krążył między konsolą Antka, urodzinowym stołem i zapleczem knajpy, rzucił przypadkowe spojrzenie w głąb parkietu i dostrzegł pod ścianą splecioną w szalonym uścisku, całującą się namiętnie parę. Zatrzymał się na chwilę, przyglądając im się z zafascynowaniem, po czym uśmiechnął się do siebie, pokiwał lekko głową i ruszył w swoją stronę.

A oni nie widzieli nic… Otaczający ich świat zawirował i zniknął, byli teraz sami we wszechświecie, tylko we dwoje, wolni od materii i grawitacji, niesieni na skrzydłach nieziemskiej rozkoszy poza czasem i przestrzenią. Słodki dreszcz, który Lodzia poczuła kiedyś, na początku, gdy po raz pierwszy przypadkowo spojrzała w ciemne oczy bandziora, wrócił z mocą rakiety międzygalaktycznej i ogarnął ją całą aż do odrętwienia, a metafizyczny magnes, który od pierwszego dnia przyciągał ich do siebie, zazgrzytał i wybuchnął feerią złotych iskier. Wydawało jej się, że leci gdzieś w tył, na oślep, na zatracenie, wirując i płonąc jak strącony w przepaść kosmiczny wrak, a jedynym jej oparciem są jego ramiona… Potężna moc jej pierwszego w życiu pocałunku zgniotła ją i rozbiła w pył, pozostawiając na wpół bezwładną w objęciach ukochanego mężczyzny.

Zatoczyli się jak pijani na ścianę, dopiero teraz rozłączywszy usta. Lodzia podniosła głowę i spojrzała na Pabla, ciężko oddychając, blada i oszołomiona, drżąca. W jego oczach ujrzała płomień, zza którego przebijało fosforyzujące światło. W milczeniu, gdyż sam zdawał się z trudem oddychać, tulił ją do siebie, wpatrując się z czułością w jej oczy, ona zaś nadal oplatała mu ramionami szyję i pieszczotliwie przesiewała przez palce jego włosy, odnajdując w tym od dawna upragnionym geście przedsmak rajskiego szczęścia.

Muzyka kończyła się powoli, leniwie. I nagle na tle jej ostatnich dźwięków, jak w filmie puszczonym w przyśpieszonym tempie, przed oczami roztrzęsionej, półprzytomnej z rozkoszy dziewczyny błysnęła scena z dworca i czuły gest Pabla gładzącego włosy innej kobiety, chwytającego ją gorączkowo w ramiona… A potem scena przy stole i sylwetka pochylonej nad nim Beci, obejmującej go zmysłowym gestem i tulącej policzek do jego policzka… W ułamku sekundy w brutalny sposób wróciło do niej wszystko, co ciążyło jej na sercu, a do jej świadomości dotarła straszliwa myśl, że oto przekroczyła granicę, której nie powinna była przekraczać, że właśnie wpadła w przepaść, z której już nigdy się nie wydostanie, jeśli teraz, właśnie teraz, w tej ostatniej możliwej chwili nie chwyci się jej skraju i nie wciągnie się resztką sił z powrotem.

Przed oczami, jak widmo, stanęła jej zafrasowana twarz Tatusia. W głowie zabrzmiały jej jego słowa: Masz dopiero dziewiętnaście lat, główkę pełną ideałów... Nie chciałbym, żeby ktoś skrzywdził moją małą dziewczynkę… Muzyka urwała się. Głos Tatusia w jej głowie zabrzmiał tym wyraźniej, jakby słyszała go tuż obok siebie. Chyba bym się nigdy nie pozbierał, gdyby ktoś ci zrobił jakąkolwiek krzywdę

„Uciekać!” – pomyślała rozpaczliwie. – „Natychmiast uciekać! Ratować się… Tato!”

Wyplątała się gwałtownie z objęć Pabla, który puścił ją zdumiony tym nagłym gestem, cofnęła się o krok i spojrzała na niego z takim bólem w oczach, że aż skamieniał. Następnie odwróciła się i rzuciła się w stronę urodzinowego stołu, przeciskając się rozpaczliwie przez tłum, rozpychając bezpardonowo stojące na parkiecie pary.

Pablo, ochłonąwszy z pierwszego zaskoczenia, z pobladłą twarzą i strachem w oczach skoczył za nią, jednak nim zdążył ją dogonić, w okolicach baru drogę zastąpiły mu te same dwie kobiety, które wcześniej odciągnął od niego Majk. Ponieważ nie było jeszcze muzyki, Lodzia, która dotarła właśnie do stołu, słyszała za sobą każde ich słowo.

– Czekaj, Pablo! – zawołała jedna z nich, próbując przytrzymać go za ramię. – Kama o ciebie pytała, przystojniaku! Zadzwonisz kiedyś?

– Oczywiście jak już odhaczysz królową balu – dodała druga, zerkając kpiąco za Lodzią.

– Przyznaj się, która to już królowa w tym miesiącu? – zapytała wesoło pierwsza.

I obydwie zaniosły się perlistym śmiechem, który w uszach Lodzi zabrzmiał złowrogim, dudniącym echem, jak diabelski rechot.

– Lodziu, już wychodzicie? – zagadnęła Anita, która siedziała wraz z mężem przy stole i dolewała sobie właśnie soku do szklanki. – My chyba jeszcze chwilkę posiedzimy…

Lodzia nie odpowiedziała, chwyciła swoją torebkę leżącą obok dzbanków z kwiatami i wyszarpując z niej w locie telefon, na oślep rzuciła się do wyjścia.

– Pablo, czekaj, mam do ciebie dwa słowa – usłyszała z tyłu głos Majka. – Co tak lecisz, stary, wychodzicie już?

W amoku, plącząc się w fałdach swej turkusowej sukni, Lodzia dobiegła do wyjścia i rzuciła się na schody. Jak przez mgłę przypomniała sobie podobny bieg w popłochu na piętro własnego domu, dokąd zmierzała spanikowana, by ukryć przed oczami Wielkiej Triady zakrwawionego bandziora. Lecz przecież i scena biegu po kamiennych schodkach prowadzących w górę już raz się wydarzyła… a może znów widziała ją we śnie? Tak, to był ten sam sen! Jej proroczy sen, w którym uciekała po schodach w górę! Nie chciała uciekać, lecz musiała… właśnie tak jak dziś!

W biegu wyszukała w telefonie numer biura taksówek, u szczytu schodów zatrzymała się na chwilę i nawiązała połączenie.

„Zamówię pod szkołę, nie tutaj” – pomyślała w przebłysku przytomności. – „Poczekam tam, to długo nie potrwa… stąd muszę natychmiast wiać!”

– Poproszę o taksówkę na Plac Wolności – powiedziała szybko do słuchawki po odezwaniu się dyspozytorki. – Pod liceum.

– Proszę pani, przyjęłam, ale uprzedzam, że mamy teraz duże obciążenie. Taksówka będzie najwcześniej za siedem minut.

– W porządku – wyszeptała.

Schowała gorączkowo telefon do torebki i ruszyła biegiem dalej, ledwie rozpoznając drogę przez wypełniające jej oczy łzy, których teraz już nie umiała opanować. Pablo, który potrzebował paru chwil, by pozbyć się Majka, wypadł za nią na schody, niemal tak blady jak jego własna koszula.

– Lea! – krzyknął z dołu, widząc w ostatniej chwili znikający w bramie cień jej sukienki.

Pokonał schody w kilku długich susach, przepchnął się przez wchodzących do bramy ludzi, wybiegł na ulicę i ruszył za nią sprintem. Dogonił ją po kilkunastu krokach, chwycił ją za ramię, zatrzymał i porwał w objęcia, całą zalaną łzami.

– Lea, kochanie, co się stało? – pytał ze śmiertelnym niepokojem, zaglądając jej w zapłakane oczy. – Co się dzieje, gwiazdeczko? Dlaczego płaczesz?

– Nie, Pablo, puść mnie! – szeptała, odwracając twarz i słabiutkimi ruchami próbując uwolnić się z jego uścisku. – Puść mnie, proszę…

– Poczekaj, Lea – powiedział szybko. – Błagam cię, poczekaj!

Ogarnął ją jeszcze mocniej ramionami, w których szamotała się teraz na wpół bezsilnie jak schwytany w siatkę motyl, gładził najczulszym gestem jej włosy i pokrywał jej spłakaną twarz delikatnymi pocałunkami, za wszelką cenę starając się ją uspokoić. Broniła się coraz słabiej, zalewając się kolejnymi potokami łez.

– Moje ty maleństwo – wyszeptał, tuląc ją do piersi, kiedy na chwilę przestała stawiać opór. – Ja dzisiaj od początku wiedziałem, że z tobą dzieje się coś złego… Znam te wszystkie twoje minki, nie oszukasz mnie. Powiedz mi, co się stało, co ja zrobiłem nie tak?

– Puść mnie, Pablo – powtórzyła cichutko, znów próbując się uwolnić. – To się nie uda. Ja nie mogę… nie mogę już dłużej tego ciągnąć! Nie nadaję się do tego, to mnie przerasta. Zostaw mnie, proszę, daj mi odejść… I nie dzwoń już do mnie więcej, nie szukaj mnie… zapomnij o mnie… – wyszeptała ledwo dosłyszalnie.

Odsunął ją gwałtownym gestem od siebie na odległość ramion, nadal mocno trzymając, by mu nie uciekła, i zajrzał jej w skąpane we łzach oczy, które natychmiast od niego odwróciła. Jego twarz była kredowo blada.

– Co ty mówisz, perełko? – zapytał z przestrachem, znów tuląc ją do siebie i obsypując deszczem pocałunków. – Co ty wygadujesz? Skarbie kochany… Mam o tobie zapomnieć? Czy ty myślisz, że ja jestem jakimś robotem, cyborgiem? Lea, błagam cię, nie mów mi takich rzeczy! Chcesz mnie zabić, dziewczyno?

– Zostaw mnie – szepnęła błagalnie. – Proszę cię, Pablo… Ja nie powinnam była tego robić. Nie powinnam! To taka straszna pomyłka! Byłam za słaba… ale teraz już będę silna, bardzo silna, obiecuję. Puść mnie, proszę, zamówiłam już taksówkę…

Nie puszczał jej nadal, jednak przestał ją całować, podniósł rękę i ujmując ją delikatnie za spłakany policzek, zmusił, by podniosła głowę.

– Spójrz na mnie, maleńka – powiedział cichym, zdeterminowanym głosem, wpatrując się w jej oczy wzrokiem, pod którym zadrżała. – Spójrz na mnie tymi swoimi ślicznymi oczętami i posłuchaj mnie. Ty mnie ciągle tak cholernie źle rozumiesz! Uciekasz ode mnie, ciągle mi się wymykasz… nadal się mnie boisz, tak? Mnie? Czy myślisz, że ja mógłbym ci zrobić jakąkolwiek krzywdę? Że śmiałbym sięgnąć na niebo po najczystszą i najjaśniejszą gwiazdkę po to, żeby ją upuścić i wytarzać w błocie?

Zatrzymał się na chwilę, nabrał mocno powietrza w płuca…

– Lea, ja cię kocham! – wybuchnął, jakby nagle przerwała się w nim jakaś tama. – Kocham cię! Chyba wiesz o tym, przecież musisz to od dawna czuć! Kocham cię jak wariat, szaleję za tobą od pierwszego dnia, odkąd zamknęłaś mnie w tej swojej szafie na szczotki jak ostatniego idiotę! Kocham cię, gwiazdeczko… Nie umiem ci nawet powiedzieć, jak bardzo. Kocham cię do nieprzytomności, uwielbiam cię całą duszą, pragnę cię jak jakiś potępieniec! Nie potrafię już żyć bez ciebie, jesteś dla mnie jak narkotyk… jak powietrze, jak słońce!

Znów próbowała mu się wyrwać, czując, że traci siły i szanse na obronę wobec jego słów, tych słów, które od dawna tak bardzo chciała usłyszeć. Jednak przed oczami stał jej znów jak żywy obrazek z dworca i jego czułe, jakże czułe gesty przeznaczone dla innej kobiety… I te słowa dosłownie sprzed chwili: Która to już królowa w tym miesiącu? Więc inni też wiedzieli o tym, co wtedy widziała? I pewnie nie tylko o tym!

– Jeszcze nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecie – ciągnął żarliwie Pablo, przytrzymując ją siłą w ramionach. – Przysiągłem sobie kiedyś, że powiem to tylko tej jednej, jedynej… tej, z którą będę chciał spędzić resztę życia. Mówię to tobie. I wiem, co mówię, nie jestem już szczeniakiem!… Kocham cię, Lea. Kocham cię jak nikogo na świecie i chcę cię mieć przy sobie na zawsze, do grobowej deski. Ciebie, właśnie ciebie! Jesteś moją gwiazdką z nieba, moim objawieniem, moją eureką Archimedesa… Ja nie żartowałem, kiedy mówiłem ci, że zastąpię Karola, nie wygłupiałem się, nie blefowałem! Już dawno poprosiłbym cię o to wprost, gdybym nie bał się, że zrobię to za wcześnie, że przestraszę cię i wszystko zawalę… Ale dziś postawię wszystko na jedną kartę, żebyś nie miała wątpliwości, czego od ciebie chcę. Kończę, do diabła, rozmawiać z tobą półsłówkami! Wiem, że mam twoją wzajemność, widziałem to w twoich oczach na dworcu, czułem to przed chwilą w twoim pocałunku! I wiedz, że traktuję to poważnie! Nie interesują mnie żadne półśrodki, etapy przejściowe ani formuły pośrednie… Dlatego posłuchaj, Lea – zniżył głos. – Skoro każą ci wyjść za mąż przed dwudziestką, to wykonaj to polecenie… i wyjdź za mnie. Wyjdź za swojego bandziora, najdroższa gwiazdeczko. Zostań moją żoną, towarzyszką mojego życia, panią mojego domu…

Lodzia słuchała w oszołomieniu, blada jak widmo. Przestała mu się wyrywać, stawiać jakikolwiek opór. Jego słowa docierały do niej jak przez mgłę, a serce biło jej tak mocno, jakby miało za chwilę pęknąć i eksplodować milionem kawałków. Serce to po raz kolejny przeszywał żal na myśl o straconym szczęściu, jakie mogłoby dziś stać się jej udziałem, gdyby wróciła z gór planowo… Ale nie, to przecież byłyby tylko pozory! Byłaby ofiarą kłamstwa, oszustwa! Wyznawał jej miłość, oświadczał jej się nawet… taki był przekonujący! Ale przecież widziała tamto! Dowód na to, że perfidnie grał! A nawet jeśli tamto było dla niego tylko nieistotnym epizodem, dla niej przecież było końcem świata!

W uszach zabrzmiał jej stanowczy głos Mamusi: Ja dziecka nie oddam żadnemu niewiernemu draniowi! I głos Tatusia. Obiecaj mi, że nie narobisz jakichś nieodwracalnych głupstw… A potem znów obrazek z dworca i chwila, gdy Pablo bierze tamtą w ramiona i wtula twarz w jej włosy. Nie kiedyś, nie w przeszłości, ale teraz, zaledwie przedwczoraj!

Pokręciła głową, zaciskając powieki, by uwolnić oczy od nadmiaru łez.

– Nie – wyszeptała z rozpaczą. – Nie, Pablo.

Nie potrafiła patrzeć już w jego oczy, bała się dostrzec w nich coś, co znów obróci w proch i w pył wszystkie jej postanowienia. Pablo zastygł w bezruchu i milczał przez długą chwilę.

– Dlaczego? – zapytał w końcu cichym, złamanym głosem. – Powiedz mi, dlaczego, Lea?

– Nie mogę z tobą być – odparła z bólem, usilnie odwracając od niego twarz. – Nie dałabym rady, bandziorku. Są rzeczy, których nie da się ominąć… których ja na pewno nie udźwignę… one są dla mnie za trudne. Mam swoje żelazne granice, których nie mogę przekroczyć. Już i tak złamałam tyle zasad… Złamałam je dla ciebie. Oddałam ci dzisiaj coś dla mnie bardzo cennego, mój pierwszy w życiu pocałunek. Może w twoich uszach to brzmi śmiesznie i naiwnie, ale dla mnie to nie jest byle co… Próbowałam, Pablo, uwierz, naprawdę próbowałam, wbrew samej sobie… ale jednak nie mogę!

Zbladł jeszcze bardziej.

– Lea, zlituj się nade mną – wyszeptał. – Nie mów mi, że przemyślałaś wszystko w górach i przekreślasz mnie na zimno. Powiedz, że zrobiłem coś złego, że mogę to naprawić, zapłacić krwią… ale nie odrzucaj mnie systemowo! Nie mów mi, że po namyśle jednak nie widzisz dla mnie miejsca w swoim życiu, że nie pasuję ci do obrazka… Przecież nie wierzę, że naprawdę tak myślisz!

Znów pokręciła głową, zalewając się łzami.

– Posłuchaj, skarbie, ja wiem, jakie to jest trudne – mówił łagodnie, nie wypuszczając jej z objęć i gładząc ją po włosach. – Ja to może bagatelizuję, ale przecież wiem, że te nasze trzynaście lat i wszystko, co z tego wynika, to nie jest drobiazg. Rozumiem to tak samo dobrze jak ty. Myślisz, że ja ze sobą nie walczyłem? Jesteś taka młodziutka, wyglądasz prawie jak dziecko… Tłumaczyłem sobie, że to by było jakieś straszne barbarzyństwo, chciałem wybić to sobie z głowy, ale to nie miało sensu, równie dobrze mógłbym wmawiać sobie, że nie potrzebuję oddychać! To było i jest silniejsze ode mnie. I przecież wiem, że ty też… To nie w nas samych jest przeszkoda, my przecież jesteśmy jedną duszą! Musisz to czuć tak samo jak ja… Lea, ja przewalczę i zgniotę każdą przeszkodę! Jeśli twoja rodzina…

– Nie, Pablo – przerwała mu szybko. – Moja rodzina nie ma tu nic do rzeczy. To moja decyzja. Proszę cię, nie każ mi się upokarzać i wyjaśniać, o jaką przeszkodę tu chodzi.

Pablo zamilkł na chwilę i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń ponad jej głową.

– Ja wiem, o jaką – odparł cicho. – Wiem, kochanie. Przez cały czas czułem, w czym jest rzecz. Ale sądziłem, że to już za nami, że ufasz mi i nie gniewasz się na mnie za to wszystko… za rzeczy, które dla mnie są zupełnie bez znaczenia.

Lodzia prychnęła z oburzeniem przez łzy. To było takie typowe! Stara śpiewka cynicznych lowelasów! Oczywiście, mógł za jej plecami robić, co mu się żywnie podobało, bo przecież dla niego to było bez znaczenia! Niemal nie mogła uwierzyć, że wygłosił jej w twarz taką bezczelną, standardową formułkę.

– Lea, ja wiem, że z twojej strony to wygląda inaczej – mówił poważnym głosem Pablo, schylając się ku niej, by odszukać wzrokiem jej oczy, które uparcie od niego odwracała. – Ale uwierz, dla mnie to naprawdę nie ma żadnego, najmniejszego znaczenia! Ja się nigdy w nic poważnie nie zaangażowałem, nikomu nic nie obiecywałem, nikogo nie skrzywdziłem. Wiem, w jakim świetle to mnie stawia, zwłaszcza przed tobą, taką młodziutką, czystą, pełną najpiękniejszych ideałów… Ale proszę, spójrz na to też z mojej perspektywy…

Lodzia pokręciła głową.

– Puść mnie, Pablo – szepnęła. – Taksówka na mnie czeka.

– Widzę, że nadal mi nie ufasz – westchnął, nie zwalniając wciąż uścisku ramion. – Nie wierzysz pewnie nawet w to, co ci przed chwilą powiedziałem. A przecież jestem pewien, że jeszcze tydzień temu tak nie było… czy ja się przez tydzień zmieniłem, Lea?

– Nie – pokręciła znowu głową. – Nie zmieniłeś się. To tylko ja nie wiedziałam jeszcze pewnych rzeczy… a raczej wiedziałam, tylko wmawiałam sobie, że jest inaczej. Wiem, jestem naiwną idealistką, pewnie jestem jeszcze za młoda… nic na to nie poradzę. Ty umiesz oddzielić uczucia od… od całej reszty. Ale zrozum, że ja tak nie potrafię! To mnie przerasta. Trudno jest znać prawdę – dodała smutno. – Ale chyba wolę ją znać, niż jej nie znać.

Popatrzył na nią czujnie, po czym odwrócił wzrok i zagryzł wargi.

– Prawdę o mnie? – zapytał zgaszonym, jakby zrezygnowanym tonem.

– O tobie, bandziorku – wyszeptała, nie widząc już niemal nic przez łzy. – Wiem wszystko… a może raczej nie wszystko, na pewno nie wszystko… ale w każdym razie wystarczająco dużo. Za dużo, żeby to znieść. Domyślasz się, wiesz przecież, o czym mówię. Ja o tym nie tylko słyszałam od innych, ja to widziałam na własne oczy… i nie chcę już nawet tego roztrząsać, bo to bez sensu. Przecież chociażby dziś, te twoje dwie… znajome. Twoje i Majka. I to, co powiedziały… to nie bierze się z powietrza. To już kolejny raz.

Westchnął i pokiwał głową, powoli, jakby przytłoczony ciężkim brzemieniem.

– Tak – przyznał cicho. – Wiem, o czym mówisz, skarbie. Ja już z tym skończyłem, zamknąłem ten etap… Ale tego nie da się uciąć jak nożem. To się za mną ciągnie, wybija jak szambo, a co najgorsze, upokarza ciebie. Upokarza moją małą, niewinną gwiazdeczkę, obryzguje ją niezasłużonym błotem. Jestem strasznym degeneratem… Powiedz mi, Lea, z kim o mnie rozmawiałaś, kto mnie tak przed tobą obsmarował?

Lodzia milczała. Przez chwilę chciała wykrzyczeć mu w twarz, co widziała na dworcu, i poprosić, żeby przestał wreszcie udawać głupiego… ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Miała wrażenie, że jakaś wroga, niewidzialna ręka trzyma ją za gardło i ściska coraz mocniej.

– To zresztą nieważne – westchnął Pablo, widząc, że nie może liczyć na odpowiedź. – Choćby połowa z tego była nieprawdą, ta druga połowa wystarczy. Zdaję sobie z tego sprawę, Lea. Sam chciałem ci wszystko powiedzieć, porozmawiać o tym… ale jeszcze nie teraz. Nie tak.

„Niczemu nie zaprzecza” – pomyślała z bólem Lodzia. – „Chociaż tyle ma honoru…”

– Boże, co za straszliwa nauczka! – dodał Pablo pobladłymi wargami, wpatrując się w jej spłakaną twarz. – Jaka potworna kara…

Przytulił ją mocniej do siebie i przylgnął czule ustami do jej czoła.

– Proszę, nie płacz, Lea – wyszeptał, schylając się, by scałować łzy z jej oczu. – Strzel mnie z całej siły po pysku, nakrzycz na mnie, wbij nożyczki w serce, ale nie płacz… Ja nie mogę tego znieść! Tyle łez dzisiaj wylałaś z mojego powodu, a wiem, że to nie pierwszy raz… i to mnie tak bardzo boli. No, nie płacz już, gwiazdeczko… skarbie kochany… moja jedyna…

Ostatnie słowo, na które dziś była wyjątkowo wyczulona, zabrzmiało w uszach zrozpaczonej, niezdolnej już do racjonalnego myślenia Lodzi jak straszliwa obelga, która, uderzywszy ją w twarz, przywróciła jej energię i głos.

– Nie mów tak na mnie! – zaprotestowała gwałtownie, podnosząc z godnością głowę i znów próbując wyrwać się z jego objęć. – Nie nazywaj mnie jedyną, nie obrażaj mnie tak! Przecież oboje doskonale wiemy, że nie jestem jedyna, a ty nie jesteś i nigdy nie będziesz całkiem mój. Taka jest prawda… i ja jej nie uniosę! Nie dam rady, Pablo. To jest właśnie ta przeszkoda nie do pokonania. Mogę dzielić się z innymi wszystkim, ale nie tym. Mogę znosić upokorzenia, ale nie takie… Nie takie! Proszę, puść mnie, nie dręcz mnie już…

Pablo patrzył na nią zgaszonym wzrokiem.

– Więc jednak nadal szukasz tego swojego pierwotnego ideału? – jego głos załamał się i zadrżał. – Czystego Rycerza bez bagażu i bez grzechu? I nic nie wyjdzie z rekonfiguracji?

– Nic – odparła, a oczy zalśniły jej przez łzy dumnym blaskiem. – Jest jeden punkt, którego nie da się rekonfigurować, a on blokuje wszystko. Ja mam swoją godność, panie Pawle.

Wyglądał teraz, jakby dostał w twarz.

– Lea, proszę, nie mów tak do mnie – wyszeptał błagalnie. – Nie mów tak…

Pokręciła głową, zagryzając wargi. W głowie miała pustkę, nie potrafiła już myśleć ani analizować jego słów, trzymała się tylko kurczowo swej bolesnej lecz nieodwołalnej decyzji. Pablo patrzył na nią bezradnie, zdruzgotany własną bezsilnością.

– Najgorsze jest to, że ty bardzo szybko znajdziesz tego swojego cholernego Rycerza – powiedział głuchym, bezbarwnym głosem. – Czystego, świeżego… takiego jak ty. Takiego, który rzeczywiście od początku do końca będzie tylko twój. Będziesz miała ogromny wybór, za taką dziewczyną tłumy pójdą w ogień…

Głos znów mu się załamał, po policzkach Lodzi spłynęła nowa kaskada łez. Przez chwilę oboje z trudem łapali oddech jak wyjęte z wody ryby. Pablo nie odrywał oczu od bladej twarzy dziewczyny, której stanowczy, zacięty wyraz przerażał go do głębin duszy.

– Boże, Lea! – wybuchnął nagle w przypływie rozpaczy. – Ja nie zniosę myśli, że po ciebie może sięgnąć ktoś inny! Że ktoś odbierze mi moją maleńką, ukochaną gwiazdeczkę! Zwariuję z zazdrości, oszaleję!… to ponad moje siły!… Ależ oberwałem po uszach! Myślałem pyszałkowato, że mam w życiu patent na sukces, że taki ze mnie wielki macho… a teraz okazuje się, że jestem zwykłym błaznem!… Ale ja cię tak bardzo kocham, skarbie – wyszeptał, gładząc ją z czułością po mokrym od łez policzku. – Tak cholernie mocno cię kocham! I wiem, że mogę ci bardzo dużo dać pomimo moich wad i tych wszystkich brudów, za które teraz płacę taką straszną cenę. Proszę, nie odtrącaj mnie, gwiazdeczko… daj mi szansę. Zobaczysz, że zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Zaufaj mi i pozwól mi być przy tobie. Zawsze, na dobre i na złe. Jako twój bandzior, jako twój dżinn… jako twój mąż.

Złamana cierpieniem, ale zbyt już zdeterminowana, by wycofać się ze swojej decyzji, Lodzia podniosła rękę i łagodnie odsunęła jego dłoń od swojego policzka.

– Nie chcę mieć takiego męża – powiedziała jednocześnie z bólem i z godnością.

Cios był nokautujący. Pablo puścił ją, ramiona mu opadły, stał już tylko nieruchomo i patrzył na nią wzrokiem, którego nie da się wyrazić słowami. Dotarło do niej jak przez mgłę, że chyba uderzyła za mocno. Ale czyż nie zasłużył na to? Zasłużył… on sam przecież wszystko zniszczył! Jednak ten śmiertelny ból w oczach, które tak bardzo kochała, przeszył jej serce jak sztylet. Wiedziała od pierwszego ułamka sekundy, że już nigdy, choćby życie po tysiąckroć potwierdziło słuszność jej decyzji, nie będzie mogła zapomnieć tego strasznego wyrazu jego twarzy.

„Spaliłam most” – przebiegło jej przez głowę. – „To koniec…”

Wolna już, niezatrzymywana, rzuciła się w stronę szkoły. Z daleka widziała swoją taksówkę, która czekała na nią na skraju ulicy. Dopadła do niej biegiem i wskoczyła do środka, zbierając gorączkowo w dłonie fałdy swej welurowej sukni.

– Czeremchowa osiem – rzuciła do kierowcy, który kiwnął flegmatycznie głową i ruszył spokojnie do przodu.

Spojrzała jeszcze przez tylną szybę. Pablo stał nadal w tym samym miejscu, w którym go zostawiła, oświetlony światłem sodowej latarni, nieruchomy jak słup soli. Dzieliła ich już bardzo duża odległość, a jednak wydawało jej się, że dokładnie widzi wciąż ten sam, pełen bólu wyraz jego oczu.

– Żegnaj, kochanie – wyszeptała. – To nie mogło się udać. Żegnaj, mój bandziorku…

A potem skuliła się na tylnym siedzeniu jak zdeptany, turkusowy kwiat i rozpłynęła się we łzach rozpaczy, której granic nawet nie sposób sobie wyobrazić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *