Lodzia Makówkówna – Rozdział XXVII

Lodzia Makówkówna – Rozdział XXVII

Po powrocie do domu Lodzia zamknęła się w pokoju, odmawiając wszelkich wyjaśnień zaniepokojonej jej wyglądem Wielkiej Triadzie. Na zewnątrz rozpadało się, deszcz szumiał i stukał cicho o szyby… Nie zapaliła światła, lecz usiadła na skraju łóżka i wpatrzyła się w ciemne okno, na tle którego, jak kilka dni temu, wyświetliły jej się ukochane oczy Pabla. Były takie, jakie widziała ostatni raz, tuż przed rozstaniem – pełne cierpienia, bezdennej rozpaczy i najszczerszej, najczulszej miłości. Z mroku przed nią, jak z mgły, wyłoniła się powoli cała jego twarz… twarz odarta wreszcie z owej wykrzywionej maski klauna, którą sama na nią założyła na początku i którą dotąd tylko kilka razy uchyliła, nigdy jednak nie zrywając jej do końca.

To, co powiedział jej w hipermarkecie Majk, docierało do niej powoli przez całą drogę powrotną. Teraz już w pełni dotarło. Nagle wszystko to, co wydarzyło się ostatnio, jak i to, co działo się w jej życiu od studniówki, nabrało innego sensu, odkryło przed nią swe niewidoczne dotąd strony, jakby zostało oświetlone zupełnie innym światłem. Znów przypominała sobie każde spojrzenie, każdy uśmiech Pabla, każdy jego gest… to nieziemskie światło w jego oczach… i jego słowa! Wszystkie te czułe słowa, którym nie wierzyła, nie ufała, słowa, które z góry odrzucała jako żart, blef i słodką truciznę doświadczonego uwodziciela.

W głowie zabrzmiał jej znów głos Majka. Od czasów tamtego podbitego oka nawet nie spojrzał na inną kobietęciągle tylko gwiazdeczka i gwiazdeczka… A potem niski, najdroższy głos Pabla. Jeszcze nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecieMówię to tobie. Kocham cię, Lea.

„On mnie naprawdę kocha” – myślała, drżąc tak mocno, jakby trzęsła nią febra. – „Nie zdradził mnie, nie oszukał… W poniedziałek odprowadzał na dworzec jedyną, ukochaną siostrę, której nie widział od roku, a ja, idiotka, głupia smarkula, zamiast go o to zapytać wprost, zamiast się wtedy pokazać… Boże! Jak ja mu jednak strasznie nie ufałam! Wystarczyła bzdura, gra pozorów i odtrąciłam go, nawet nie wyjaśniając tego do końca, bo mi głupi honor nie pozwalał!”

Łzy znów pociekły jej po policzkach, trudne, bolesne, ale już inne, zupełnie inne… Były to łzy, które zamiast palić piekielnym ogniem, obmywały jej zmaltretowaną duszę orzeźwiającą, kryształowo czystą wodą.

„Wziął na siebie całą winę, chociaż był niewinny” – myślała z bólem. – „Niczemu nie zaprzeczał, myślał, że chodzi mi o te kobiety z przeszłości… o to, co już przecież dawno przebolałam, o co bez sensu byłoby się na niego gniewać! Myślał, że rozmawiałam z kimś o nim i nie zniosłam pełnej prawdy o jego dawnym życiu, o tych jego podbojach…”

W uszach zabrzmiał jej zgaszony głos Pabla. Więc jednak nadal szukasz tego swojego pierwotnego ideału? Czystego Rycerza bez bagażu i bez grzechu?

„Myślał, że naprawdę jestem taka radykalna” – westchnęła. – „Przecież ja mu chciałam tylko podokuczać, kiedy opowiadałam mu o tym moim ideale! Ale on to chyba mocno sobie wziął do serca… Uznał w środę, że to przemyślałam i zmieniłam zdanie, bo dość miałam już tych upokorzeń, tych jego demonów z przeszłości…”

Znów echem wrócił do niej jego głos. Sądziłem, że to już za nami, że ufasz mi i nie gniewasz się na mnie za to wszystko…

„Przecież ja się o to nie gniewałam, bandziorku” – mówiła do niego czule w myślach, znów zalewając się łzami. – „To nie o to chodziło, kochanie, znowu źle mnie zrozumiałeś… Więc ty od dawna myślałeś o mnie tak jak ja o tobie… My naprawdę mamy jedną duszę!”

Przecież wiem, że ty też… – mówił jego złamany głos. – To nie w nas samych jest przeszkoda… Musisz to czuć tak samo jak ja

„Tyle pozorów świadczyło przeciwko niemu!” – myślała smutno. – „Nawet ten jego łakomy wzrok, te diabelskie uśmieszki, przewrotne żarciki, cały ten jego zabójczy bajer… A on mnie przecież nigdy nie okłamał! Zawsze mówił prawdę, nawet jak się wygłupiał i żartował. Dla mnie skończył z przygodami, przestały go interesować przelotne podboje… on naprawdę zamknął ten etap! Majk by nie łgał w takich sprawach, a to on go zna najlepiej…”

Przypomniała sobie żartobliwe słowa Dominiki z pierwszego spotkania po studniówce, słowa, które tak ją bolały od wielu tygodni. Ostatnio mu spadły statystyki. Od paru miesięcy żadnych nowych podbojów… Jakże inaczej rozumiała je dziś! Jak inaczej brzmiały w świetle tego, co powiedział jej Majk! Majk… ten Majk, którego też przecież zupełnie nie znała!

„Biedny Majk!” – westchnęła na wspomnienie tkliwego tembru jego głosu. – „Pod tym swoim szerokim uśmiechem, cynicznymi żartami i rozrywkowym życiem kryje złamane na zawsze serce… Jak ja go dobrze rozumiem! To mu nigdy nie przejdzie do końca. Pozbierał się już, mebluje sobie życie ciężką pracą i dorywczymi przygodami, ale nie umie mocniej się zaangażować, pewnie nikogo nie chce skrzywdzić. Nazwał firmę jej imieniem… ciekawe, ile osób o tym wie? Justyna z Dominiką tak mu dogryzają na każdym kroku, robią mu bez przerwy te matrymonialne aluzje, przecież to jest jak sól na otwartą ranę! A on to bierze na klatę, łyka gorzką pigułę i dalej się uśmiecha… Mój Boże, jak to łatwo źle ocenić człowieka po pozorach! Jemu przecież odebrano coś najcenniejszego…”

Zadrżała, gdyż znów ujrzała przed sobą pobladłą twarz Pabla i usłyszała jego krzyk rozpaczy. Ja nie zniosę myśli, że po ciebie może sięgnąć ktoś inny! Że ktoś odbierze mi moją maleńką, ukochaną gwiazdeczkę! Zwariuję z zazdrości, oszaleję!…

– Nie, kochanie – wyszeptała, podnosząc z determinacją głowę. – Nikt nigdy ci mnie nie odbierze. Koniec z tymi przepychankami! Dość już tego wahania, tych ucieczek przed tobą, tego wiecznego szukania dziury w całym… Dość już tej nierównej walki z czymś, z czym nie da się walczyć! Kocham cię i teraz już zaufam ci w ślepo, choćbyś nawet miał mnie zniszczyć, zabić… Ale ja wiem, że tego nie zrobisz. Nie zawiedziesz mnie, mój Rycerzu. A ja wynagrodzę ci wszystko… wszystko. Jeśli tylko przebaczysz mi, że tak strasznie cię skrzywdziłam!

Usłyszała raz jeszcze swoje własne słowa… słowa, o których teraz już wiedziała, jak bardzo były niesprawiedliwe. Nie nazywaj mnie jedyną, nie obrażaj mnie tak! Przecież oboje doskonale wiemy, że nie jestem jedyna Ja mam swoją godność, panie Pawle… I te ostatnie słowa, te, po których przestał już walczyć. Nie chcę mieć takiego męża… Ach, jak mogła być taka niedelikatna! Jak mogła uderzyć go tak mocno! To dopiero było upokorzenie! Cios obuchem w twarz mężczyzny, który odkrył przed nią najintymniejsze tajniki swej duszy i poprosił, by dzieliła z nim resztę życia… Jak mogła tak bezlitośnie go zdeptać? Jego, którego kochała przecież całym swoim istnieniem!

Nagle straszliwa trwoga ścisnęła jej serce. W uszach zabrzmiały jej złowrogim echem wypowiedziane lekkim tonem słowa Majka: Nie widziałem go od środyDzwoniłem dwa razy, nie odbiera. Blada jak widmo dziewczyna zerwała się na równe nogi.

– Nie, Pablo – szepnęła błagalnie. – Proszę cię, kochanie, tylko nie pij whisky… nie rób nic takiego! Przepraszam cię, mój bandziorku, przebacz mi… Jak ja mogłam… jak mogłam ci tak bestialsko dowalić!

Zatrzymała się w bezruchu, jej wzrok padł na leżący na nocnej szafce telefon.

„Muszę to naprawić” – pomyślała, niemal dusząc się ze strachu. – „Wyjaśnić wszystko, teraz, natychmiast… Tylko czy wystarczy mi odwagi? Boże, ależ ze mnie tchórz!”

Usiadła z powrotem na łóżku, drżącą dłonią sięgnęła po telefon, wybrała imię Pabla z listy kontaktów i wpatrywała się w nie przez długie minuty, nie mogąc odważyć się na nawiązanie połączenia. Jeden ruch, jedno naciśnięcie palcem odpowiedniego miejsca na ekranie… niby nic, a tak wiele, całe jej życie! A jeśli on nie odbierze?

„Boisz się!” – pomyślała pogardliwie. – „Ty głupia, bezmyślna idiotko! Będziesz teraz zastanawiać się godzinami, czy zadzwonić. Będziesz znowu ważyć za i przeciw, dzielić włos na czworo… A on tam cierpi przez ciebie! Cierpi każdą kolejną minutę!”

W nagłym odruchu determinacji dotknęła przycisku połączenia, zamknęła oczy i drżącą ręką przyłożyła aparat do ucha. Oto dźwięk wyboru numeru… a potem pierwszy długi sygnał świadczący o tym, że jego telefon już dzwoni.

– Lea? – usłyszała w słuchawce jego szept.

Ulga, jaką poczuła w tym momencie, była jak silne uderzenie, od którego zakręciło jej się w głowie. Odebrał, odezwał się natychmiast… Znów byli w kontakcie. Lecz to był tylko pierwszy krok… Teraz musi zrobić drugi, musi go zobaczyć!

– Czy to mój dżinn? – zapytała cichutkim, żałosnym głosikiem.

– Tak, gwiazdeczko – odparł łagodnie Pablo. – Tak, moje kochanie. Dżinn jest zawsze na posterunku i czeka na twoje rozkazy.

Ciepły ton jego ukochanego, niskiego głosu spłynął jak kojący balsam na jej roztrzęsione nerwy. Po raz pierwszy od wielu dni ogarnął ją wewnętrzny, podskórnie odczuwany spokój. Wiedziała już, że wszystko będzie dobrze.

– Mam życzenie – powiedziała nieśmiało, jak dziecko, które testuje, na ile może sobie pozwolić, choć i tak wie, że dostanie to, czego zażąda. – Czy dżinn może je dla mnie spełnić?

– Mów, kochanie. Dżinn zrobi dla ciebie wszystko, co tylko będzie mógł i umiał. Czego sobie życzysz?

– Bardzo chcę go zobaczyć – wyszeptała.

– Kogo, skarbie? – również zniżył głos do szeptu.

– Mojego dżinna… bandziorka… ciebie – szemrała cichutko. – To jest właśnie moje życzenie. Bardzo chcę cię zobaczyć, Pawełku. I chcę cię widzieć jeszcze dzisiaj… teraz.

– Gdzie jesteś, Lea? – zapytał szybko Pablo, a w jego głos wstąpiło jakby nowe życie.

– W domu – szepnęła.

– Za kwadrans będę na Jeżynowej – powiedział stanowczo.

– Dobrze, Pablo.

Rozłączył się natychmiast. Lodzia odłożyła telefon na szafkę, serce biło jej jak dzwon. Nie miała siły, by stanąć na nogach. Dopiero po kilku minutach całkowitej inercji poruszyła się i powoli podniosła z łóżka. Poczuła, jak jej na wpół obumarła krew zaczyna znów krążyć i szumieć w żyłach wartkim strumieniem, podobnym do rzeki łez, które wciąż nie przestawały płynąć z jej oczu.

W nagłym przypływie energii chwyciła sztruksowy żakiecik, w którym dopiero co była z Tatusiem w hipermarkecie, zarzuciła go na ramiona i gorączkowo upchnęła telefon i klucze do kieszeni. Następnie stanęła nieruchomo na środku pokoju i jeszcze na chwilę ukryła spłakaną twarz w dłoniach, starając się uspokoić na tyle, by uniknąć niewygodnych pytań Wielkiej Triady. Bezskutecznie. Łzy nie chciały przestać płynąć, dłonie nie chciały przestać drżeć… Musiała już iść. Powoli zeszła ze schodów. Zebrana w salonie rodzina rozmawiała na tyle głośno, że umknął im cichy, suchy trzask zamykających się za nią drzwi wejściowych.

***

Deszcz przestał już padać, tylko od czasu do czasu podmuch wiatru niósł drobne kropelki, które opadały na twarz jak mżawka. Lodzia wybiegła na ulicę i ruszyła w stronę Jeżynowej, wierzchem dłoni ocierając oślepiające ją ciągle łzy. W chwili, gdy wybiegała zza rogu przecznicy, w oddali rozbłysły światła nadjeżdżającego samochodu, odbijając się jasno na mokrej po deszczu ulicy. Z daleka nie było widać marki, ale miała pewność, że to on, wydawało jej się, że rozpoznaje znajomy dźwięk silnika czarnego volkswagena.

Podjechał i zahamował z lekkim wizgiem opon kilkanaście metrów przed nią. Światła zgasły, silnik zamilkł… jeszcze tylko suchy dźwięk zaciąganego hamulca ręcznego i Pablo wyskoczył z auta, zatrzasnął za sobą drzwi. Widząc biegnącą ku niemu dziewczynę, rzucił się w jej stronę, jednym susem przebył dzielącą ich jeszcze odległość, chwycił ją w ramiona i ogarnął nimi, wtulając twarz w jej włosy.

– Lea – wyszeptał. – Moja ukochana, jedyna… jedyna!

Ostatnie słowo powtórzył z uporem, niemal wyzywająco. Wtulona w niego, odurzona jak zawsze jego bliskością Lodzia wyczuła, że drży całym ciałem. Bezkresna czułość zalała jej serce… Podniosła ku niemu spłakane oczy, po czym bez wahania, ufnym gestem zarzuciła mu ręce na szyję, oplotła ją ramionami i przylgnęła ustami do jego ust. W pocałunek ten włożyła wszystko, co chciała mu powiedzieć, za co chciała go przeprosić i co chciała mu obiecać. Odwzajemnił jej go łapczywie, tuląc ją do siebie tak ściśle, że jej drobna sylwetka niemal zniknęła w jego objęciach; na wietrze kołysał się tylko zwolna jej długi, jasny warkocz.

– Kocham cię, Pablo – wyszeptała gorączkowo, gdy oboje z trudem oderwali od siebie usta. – Kocham cię tak samo mocno jak ty mnie! Jestem twoja, bandziorku, tylko twoja… tak jak obiecałam ci przed walcem na studniówce, tak jak jest zapisane w naszych gwiazdach… Przysięgam, że już nigdy, nigdy cię nie odepchnę! Taka byłam dla ciebie niedobra, taka oschła, taka niesprawiedliwa! Takie potworne rzeczy powiedziałam ci w środę… i tak bardzo cię za to przepraszam! Przebacz mi, mój kochany… przebacz głupiej smarkuli, która tak długo nie umiała ci zaufać! Nie gniewaj się na mnie, proszę… Nie gniewasz się, prawda, bandziorku?

Pablo pokręcił przecząco głową, wciąż tuląc ją mocno do siebie, gładząc frenetycznym gestem dłoni jej włosy. Czuła, że nadal drży, coraz bardziej i bardziej, a w jego milczeniu narasta coś na kształt zbliżającego się wybuchu bomby atomowej… Nagle jego oddech gwałtownie przyśpieszył i piersią wstrząsnął mu zdławiony szloch, a na jej ramię, kark i szyję polały się gorące, męskie łzy, w których bez wątpienia musiał zawrzeć wszystko, co przeżył i stłumił w sobie od środy.

Poruszona do głębi tym niekontrolowanym wybuchem emocji Lodzia przytuliła swój delikatny policzek do jego policzka, tak szorstkiego i kłującego, jakby nie golił się co najmniej od wczoraj, i powolutku, cierpliwie gładziła go po włosach, przesiewając je pieszczotliwie przez palce.

– Już dobrze, Pawełku – szeptała mu do ucha między jednym łkaniem a drugim. – Mój kochany… już wszystko dobrze. Zobacz, jestem tu przy tobie. Jestem, bandziorku… kocham cię i już nigdzie ci nie ucieknę, obiecuję. Mój ty szachraju, oprychu jedyny… kto by mógł się z tobą równać? Co ja bym zrobiła bez mojego potężnego dżinna?… Już dobrze, już wszystko okej… No, już… już, kochanie.

Czuła, że uspokaja się powoli, wyrównuje oddech, opanowuje się coraz bardziej. Delikatnie ujęła w obie dłonie jego głowę, odsunęła ją od swego zmoczonego jego łzami ramienia, podniosła ją i popatrzyła mu w oczy, uśmiechając się do niego z czułością.

– No już, mazgaju – powiedziała żartobliwie. – I kto to widział tak się mazać? Taki duży chłopak, taki stary, a taka beksa!

W oczach Pabla rozbłysło znajome światło, a na jego zmoczoną łzami twarz wybiegł lekki uśmiech.

– Gangsterko – szepnął, przesuwając powoli dłonią po konturze jej policzka. – Widzisz, co ty ze mną wyprawiasz? Faceci rozklejają się tylko wtedy, kiedy robi im się operację bez znieczulenia na otwartym sercu. A mogłem się tego spodziewać, skoro już pierwszego dnia obiecywałaś mi wbijanie w nie nożyczek… No, chodź do mnie jeszcze, mała terrorystko. Pokaż, jak kochasz swojego mazgaja…

Pochylił się do jej ust i przytulił ją do siebie w kolejnym płomiennym pocałunku, który odwzajemniła mu z radością, wreszcie bez obaw, wątpliwości i zastrzeżeń. Po długiej chwili znów spojrzeli sobie w oczy. Mierzył ją teraz przenikliwym wzrokiem bandziora.

– Wyjdziesz za mnie, Lea? – zapytał poważnie.

– Tak, Pablo – odparła bez wahania. – Tylko za ciebie, za nikogo innego na świecie.

Przyglądał jej się nadal z uwagą.

– I będzie ci odpowiadał taki niedoskonały mąż? – upewnił się.

Uśmiechnęła się kokieteryjnie, podniosła ręce do jego twarzy i przesunęła obydwoma kciukami naraz po drobnych zmarszczkach w kącikach jego oczu, rozcierając przy tym resztki nieobeschłych jeszcze łez.

– Taki będzie w sam raz – szepnęła. – Trochę go tylko rekonfiguruję, pozmieniam sobie parę ustawień… i będzie idealny.

Twarz Pabla rozjaśniła się, a na jego usta wybiegł ten ukochany, rozbawiony półuśmiech, za którym tak bardzo tęskniła.

– Wyślesz mnie pewnie na jakąś kurację odmładzającą? Albo każesz mi zrobić parę operacji plastycznych, żebym chociaż z pozoru wyglądał jak dwudziestolatek?

Lodzia nadal gładziła delikatnie kąciki jego oczu samymi opuszkami palców, tak samo, jak miała w zwyczaju pieścić płatki ulubionych kwiatów.

– Wcale nie – odparła przekornie. – Po co mi jakiś nieopierzony szczaw? Mnie się w ogóle nie podobają faceci przed trzydziestką. Odkryłam w sobie niezdrowe upodobanie do starych, sędziwych oprychów… Mama nie będzie zadowolona, ale nic nie poradzę na to, że jakoś dziwnie pociągają mnie u mężczyzn takie zmarszczki, jak ty tu masz, bandziorku…

Oczy Pabla lśniły, jakby podświetlał je od środka promień słońca.

– Mała łobuziaro! – pokręcił głową. – Od początku wiedziałem, że tylko udajesz grzeczną dziewczynkę. Pewnie zadawanie się z sędziwymi dziadkami to jakaś nowa, perwersyjna moda wśród współczesnych licealistek?

– Aha, zwłaszcza wśród tych, na które polują bezczelni adwokaci przebrani za bandziorów – odcięła mu się Lodzia. – Widzisz, jaki z ciebie szubrawiec? Uwiodłeś z zimną krwią naiwną nastolatkę!

– Z jaką zimną krwią, kociaku? – uśmiechnął się Pablo, a jego oczy błysnęły zaczepnie w półmroku. – Moja krew ma tysiąc stopni, przy tobie płonę jak ognisko. Od pierwszej sekundy, kiedy cię zobaczyłem, byłem jak czynny wulkan… musiałem uciekać przez okno, żeby nie wybuchnąć!

W oczach Lodzi rozbłysły przekorne iskierki, wysiłkiem woli stłumiła śmiech i przechyliwszy lekko głowę, rzuciła mu wzorowane na mimice Babci zbulwersowane spojrzenie.

– Doprawdy, wstydu pan nie ma, panie Pawle – powiedziała, naśladując do złudzenia jej zdegustowany ton. – Za grosz przyzwoitości.

Pablo roześmiał się serdecznie, nie odrywając od niej rozpromienionych oczu, po czym przytulił ją do siebie i przylgnął czule ustami do jej skroni.

– Ty moja mała figlarko – wyszeptał w uniesieniu. – Jak ja cię kocham!

***

– Zupełnie nie przyszło mi to do głowy – westchnął Pablo, gładząc po włosach Lodzię przytuloną do jego zmoczonej łzami piersi. – Nie miałem pojęcia, że wróciliście wcześniej z gór, zresztą i tak pewnie nie wpadłbym na to, że mogłaś nas tam zobaczyć i tak to zinterpretować. Przyjechaliśmy z Anią na ten dworzec dosłownie w ostatniej chwili, byłem tam góra pięć minut…

– A ja niewiele dłużej – odparła smutno Lodzia. – Widzisz? Znów wpadliśmy na siebie wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu.

– To przez te nasze gwiazdy – uśmiechnął się, lecz za chwilę znowu spoważniał. – Nie sądziłem, że mogą narobić aż takich szkód… Jak widać, ten kij ma dwa końce, musimy tego bardzo pilnować, skarbie. Nie wolno nam nigdy rozmawiać w takich kwestiach półsłówkami. Musimy zawsze wszystko wygarniać sobie wprost, bez względu na to, co nas boli i jak bardzo.

– Wiem, bandziorku – odparła, tuląc się do niego. – Nie chciałabym już nigdy więcej tego przeżywać. To było takie straszne…

Stali już od godziny przy jego samochodzie i wyjaśniali sobie po kolei wszystko, czego od tak wielu tygodni nie mogli lub nie umieli wypowiedzieć. Lodzia, wylewając mu na koszulę potoki łez, opowiedziała mu o tym, co widziała na dworcu i co w związku z tym wydarzyło się w jej duszy od tamtego koszmarnego poniedziałku.

– To wszystko moja wina – powiedział ponuro Pablo. – Gdybym nie wyrobił sobie latami takiej wspaniałej opinii playboya i inaczej zachowywał się na początku, może nie bałabyś się mi zaufać. Nie byłoby tylu nieporozumień, zwłaszcza tego ostatniego… Ale niestety, własne błędy widzi się dopiero z perspektywy, wtedy, kiedy już zostały popełnione.

Milczeli przez chwilę, rozważając tamte ciężkie przejścia.

– Ania była na weekend w trzydniowej delegacji w Polsce – podjął Pablo. – Co prawda w Warszawie, ale udało jej się załatwić sprawy wcześniej i wpaść na jeden dzień do Lublina, żeby nas zobaczyć. Zrobiła nam wielką niespodziankę, wcześniej nic nie mówiła, bo do ostatniej chwili nie miała pewności, czy uda jej się przyjechać. Najpierw odwiedziła rodziców, mama do dzisiaj płacze z radości… A potem przyjechała do mnie do pracy. Ledwo zdołałem się stamtąd wyrwać, zeszliśmy do Majka pogadać i zaraz musiała jechać. Szkoda, że nie pokazałaś nam się na tym dworcu, kochanie. Tyle cierpienia uniknęlibyśmy, a do tego mógłbym od razu przedstawić cię siostrze. Bardzo o ciebie wypytywała, jest zachwycona, że spisany na straty starszy brat wreszcie znalazł swoje szczęście. Chciałem opowiedzieć ci o niej, o tym, że tu była, ale nie za bardzo było jak… zupełnie nie myślałem o tym w środę.

Pogładził ją delikatnie po włosach i po policzku.

– Byłaś taka dziwna na tych naszych urodzinach – ciągnął w zamyśleniu. – Taka zjawiskowo śliczna w tej niebieskiej sukience, taka zachwycająca, cudowna, upragniona… i taka odległa. Jak gwiazda na niebie. Nawet kiedy pozwalałaś mi się dotknąć, przytulić, a w końcu i pocałować… ciągle czułem ten dystans i widziałem w tobie smutek, który mnie przerażał, a którego przecież wcześniej nie było.

– Byłam bardzo smutna – przyznała Lodzia. – Starałam się uśmiechać, żeby nie zepsuć twoim gościom imprezy, ale to było bardzo ciężkie, bandziorku.

– Wiem, maleńka, mogę sobie wyobrazić. Ale powiedz mi – pochylił się, by zajrzeć jej w oczy. – Skoro myślałaś, że zrobiłem pod twoją nieobecność coś tak ohydnego… dlaczego w ogóle ze mną gadałaś? Po takim czymś przyjechałaś jak gdyby nigdy nic na nasze urodziny? I pozwoliłaś mi się całować, pozwoliłaś dotykać się takimi brudnymi łapami?

– Tak, wiem, że to nienormalne – westchnęła. – Sama się sobie dziwiłam. Ale musiałam cię zobaczyć, nawet po takim ciosie. Chciałam się z tobą po cichu pożegnać… a potem wszystko potoczyło się samo. Bo kiedy zaczęła się ta muzyka… ten nasz Presley ze studniówki… tak bardzo chciałam, żebyś mnie chociaż ten jeden raz w życiu pocałował, że chyba przestałam być sobą. Albo dopiero zaczęłam, sama nie wiem – zastanowiła się.

– Obstawiam, że dopiero zaczęłaś, skarbie – uśmiechnął się Pablo. – I musimy zadbać o twój dalszy rozwój w tym kierunku, skoro pierwsza próba wypadła tak obiecująco.

– Ależ z ciebie oprych – pokręciła głową Lodzia, odwzajemniając mu uśmiech. – Możesz sobie żartować, ale wtedy to wcale nie było śmieszne…

– Nie było – przyznał, poważniejąc. – Tak długo czekałem na ten pocałunek, byłem przez chwilę taki wariacko szczęśliwy… A przecież przez cały wieczór podświadomie czułem, że święci się coś złego, te twoje smutne minki wróżyły jakąś katastrofę… I katastrofa oczywiście przyszła. Moja gwiazdeczka wyrzuciła mnie na kopach ze swojego życia.

Lodzia zadrżała i przytuliła się mocniej do niego.

– Nie mów tak, Pablo – szepnęła. – Ja pewnie i tak długo bym bez ciebie nie wytrzymała.

– A ja bez ciebie – zapewnił ją stanowczo. – Myślisz, że ja bym to tak zostawił, Lea, że odpuściłbym? Nigdy w życiu. Walczyłbym o ciebie dalej, do upadłego, chociaż jeszcze nie miałem pomysłu, jak się za to zabrać. Moje szanse zredukowały się tym razem prawie do zera. Czułem, że mnie kochasz, ale wiedziałem, że potrafisz świetnie nad tym panować i że jeśli uznasz ostatecznie, że moja oferta jest do bani… a w końcu wyszło na to, że nie za bardzo mam się czym popisać… to twój zdrowy rozsądek wygra i nie będę mógł już nic z tym zrobić.

– Niestety, mój zdrowy rozsądek od początku przez ciebie szwankował, bandziorku – uśmiechnęła się Lodzia. – Zamiast posłuchać mamy i grzecznie zakochać się w jakimś fajnym rówieśniku albo w przystojnym studencie à la Karol, ja połamałam wszystkie regulaminy i zakochałam się w takim starym blefiarzu i hultaju. Nie mogłam uwierzyć, że przytrafiło mi się coś takiego, tym bardziej, że tak naprawdę nie planowałam zakochiwania się w kimkolwiek… ale nic nie mogłam na to poradzić.

– Mój ty skarbie – powiedział czule Pablo, całując ją we włosy. – A czy ty myślisz, że ja to planowałem? Zanim zaczęły się nasze przygody ze schowkiem na szczotki i policją, byłem zadufanym megalomanem przekonanym, że jest absolutnym panem siebie i może mieć wszystko, po co tylko zechce mu się sięgnąć. Chełpiłem się, że taki jestem twardy i samowystarczalny… supermacho pierwszej kategorii. I nagle okazało się, że każdy Achilles ma swoją piętę, a ja wcale nie jestem wyjątkiem, tylko dotąd nikt mnie w nią jeszcze nie trafił – uśmiechnął się. – Nie podejrzewałem, że zrobi to taka mała gwiazdeczka… Przy tobie musiałem zwolnić, nabrać pokory, nauczyć się cierpliwości… i byłem tym zachwycony! Czułem się, jakbym zaczynał życie od początku. Tabula rasa. Powrót do pierwotnego idealizmu, z którego, jak się okazuje, za szybko zrezygnowałem… Nie sądziłem, że może mnie jeszcze czekać coś takiego. Pewnie dlatego nie przejmowałem się wcześniej tym, jak żyję, nie myślałem o tym, co będzie kiedyś, dalej… I to się zemściło, słono za to zapłaciłem. Moja maleńka – westchnął, tuląc ją mocniej do siebie. – Jak ty musiałaś ze sobą walczyć, ile przeze mnie wycierpiałaś!

– Już o tym nie myślę, Pablo – szepnęła Lodzia. – Zwłaszcza że sama nie mam czystego sumienia… Nie umiałam ci zaufać, krzywdziłam cię złymi myślami, bardziej wierzyłam w to, co o tobie mówili inni, niż w to, co sama widziałam i czułam… Teraz już inaczej na to patrzę, ale to dlatego, że pewnych rzeczy nauczyłam się na własnej skórze. Wcześniej za mało miałam doświadczenia, a za dużo idealistycznych wizji w głowie. I jak zwykle zabrakło mi odwagi. To moje wielkie przekleństwo… Gdybym wtedy zapytała cię wprost… – westchnęła. – Chyba już nigdy sobie nie wybaczę, że tego nie zrobiłam i że tak niepotrzebnie cierpiałeś przeze mnie przez ostatnie dni…

– Nie przez ciebie, Lea – przerwał jej stanowczo. – Nie myśl tak, perełko. Cierpiałem zasłużenie za swoje świadome wybory i zabałaganione życie. Tyle osób latami mi o tym mówiło, rodzice, siostra, przyjaciele… Wychowałem się w nie mniej konserwatywnej rodzinie niż twoja, więc możesz sobie wyobrazić, jakich kazań musiałem się osłuchać. Ale oczywiście zawsze to ja byłem mądrzejszy i wszystko wiedziałem lepiej, metodycznie ignorowałem te rady, śmiałem się z nich bezczelnie… Więc w końcu musiałem zarobić po uszach, to się narzucało. No i zarobiłem – westchnął. – W najbardziej bolesny sposób, którego pan pyszałek Pablo w swojej nieomylności nie przewidział. Omal nie straciłem ciebie… jedynej kobiety, do której kiedykolwiek poczułem coś więcej niż… ech!

Przygarnął ją mocniej do siebie i znów wtulił twarz w jej włosy.

– Myślisz, że miałem satysfakcję z tego, że rozdeptuję na miazgę twoje dziewczęce ideały? – ciągnął cicho. – One są przecież częścią ciebie, pokochałem je w tobie tak samo mocno jak te wszystkie twoje figlarne minki i zadziorne riposty… Gdybym był godny twojego zaufania, nie interpretowałabyś w taki skrzywiony sposób tego, co mówiłem czy robiłem. Ja to świetnie rozumiałem przez cały czas, również w ostatnią środę, kiedy tak mnie zmiażdżyłaś… To było dla mnie oczywiste. Taka wspaniała dziewczyna miałaby prawo żądać dla siebie Rycerza, o jakim marzyła, a nie zadowalać się takim degeneratem jak ja… Wiedziałem, że zasługujesz na kogoś z czystą kartą, takiego jak Szymek czy Karol. I szczerze zazdrościłem tym chłopakom… Oni nie narażają swoich ukochanych na obryzganie błotem z przeszłości.

– Ale przecież oni mają po dwadzieścia lat, a z ciebie już jest stary koń, bandziorku – uśmiechnęła się z czułością Lodzia, gładząc go po nieogolonym policzku. – W twoim wieku czysta karta byłaby niewiarygodna, a przynajmniej bardzo podejrzana. Ja to przecież wiem i kocham cię takiego, jaki jesteś. Mojego bandziora, szachraja… który udaje dla niepoznaki szarmanckiego dżentelmena, ale tak naprawdę jest gagatkiem, jakiego świat nie widział… Mojego moczymordę i pożeracza batoników z automatu. Mojego spryciarza, który jak nikt inny potrafi wszystko załatwić i zorganizować… i tego niepokonanego krętacza, który zawsze na wszystko ma odpowiedź! Kocham mojego mistrza w krojeniu pomidorów, mojego niezrównanego tancerza i nawet tego łobuza z ciemną przeszłością… Ale jest jeden warunek – zaznaczyła, podnosząc żartobliwie w górę palec. – Od dziś muszę go mieć na własność. Musi być mój i tylko mój. Skoro mam go rekonfigurować według mojej wizji, nie zniosłabym, gdyby mi ktoś inny grzebał w ustawieniach.

– Nikt nie ma i nie będzie miał takiej możliwości – zapewnił ją Pablo, którego twarz rozjaśniała się coraz promienniejszym uśmiechem przy tej wyliczance. – Już dawno mówiłem ci, że tylko ty masz hasło dostępu do panelu sterowania. Zrobisz kompleksowy reset i poustawiasz sobie wszystko, jak zechcesz, kochanie. Jednak najpierw – dodał, znów poważniejąc – będę musiał poprosić cię o jeszcze jedną przykrą przysługę.

– O co, bandziorku? – zaniepokoiła się Lodzia.

– Któregoś z tych najbliższych dni, może nawet jutro… usiądziemy sobie gdzieś wygodnie, a ja ci się dokładnie wyspowiadam z mojej przeszłości. To nie będzie dla nikogo z nas przyjemne, ale jest konieczne. Po tym, jak ostatnio oberwałem, wiem, że muszę to wyczyścić raz na zawsze.

– Nie trzeba, Pablo – szepnęła Lodzia, choć sama w głębi serca czuła, że taka rozmowa jest nieunikniona. – Nie musisz mi się z niczego spowiadać. To przecież było… kiedyś.

– Tak, kochanie – westchnął. – Ale to, co było kiedyś, źle wpływa na to, co jest teraz albo co dopiero będzie. Sama widziałaś, jak perfidnie wyłażą na wierzch te zmory, jak nas niszczą, jak upokarzają ciebie, a ze mnie robią śmiecia… Ja już nie mogę nigdy więcej do tego dopuścić. Owszem, sam się tak urządziłem, ale teraz już wracam do pionu i nie pozwolę, żebyś znowu musiała wylewać przeze mnie łzy. Następnym razem musisz być psychicznie gotowa i uodporniona na takie przykre sytuacje. I na złośliwe komentarze, które pewnie jeszcze się pojawią, a które w swojej bezmyślności ufundowałem ci awansem… Żeby stawić temu czoła, musisz wiedzieć o mnie wszystko, choćby po to, żeby nikt nie mógł nigdy wmówić ci żadnej bzdury na mój temat. Biorę pełną odpowiedzialność za swoje faktyczne czyny, ale nie pozwolę, żeby którekolwiek z nas cierpiało przez jakieś kłamstwa czy pomówienia. Przepraszam cię za to, skarbie… Nie powinnaś babrać się w tym bagnie, ale już to przemyślałem i nie widzę innego wyjścia. Załatwimy to jak najszybciej, dobrze?

Lodzia pokiwała głową z westchnieniem.

– Dobrze, Pawełku – odparła smutno, przytulając policzek do jego piersi. – Jutro umówimy się na dłużej i wszystko mi opowiesz. Ja też rozumiem, że to jest potrzebne… chociaż nie powiem, że będzie mi łatwo o tym słuchać.

– Wiem, gwiazdeczko. Dlatego musisz cały czas pamiętać, że to są tylko dane historyczne z zamkniętego etapu mojego życia. Muszę ci je wyłożyć dla naszego dobra, ale obiecuję, że to będzie tylko raz.

Lodzia podniosła na niego oczy i uśmiechnęła się znacząco.

– Operacja jednorazowa?

– Właśnie tak – odwzajemnił jej uśmiech. – To będzie ta nieprzyjemna. Ale potem czeka nas jeszcze ta druga… ta, którą mi wreszcie obiecałaś.

– Niczego jeszcze ci nie obiecywałam, oprychu – zauważyła z rozbawieniem. – Nie manipuluj. Przecież nawet nie zmieniłam ci statusu, oficjalnie nadal jesteś tylko moim dalszym znajomym!

– To fakt! – parsknął lekko śmiechem. – Od początku jakoś nędznie mi szły te awanse… Ale nie zapominaj, że od dziś zmienia się nasz regulamin. Wprawdzie przewiduję w nim przepisy przejściowe, ale jako doświadczony prawnik zadbam o odpowiedni zapis, który ograniczy je w czasie i przy okazji zniesie wszystkie twoje limity.

– No dobrze, krętaczu, tym razem to ty układasz dla nas regulamin – uśmiechnęła się kokieteryjnie Lodzia. – A ja będę go łamać, testować i tropić w nim luki prawne.

– Specjalnie dla ciebie zostawię ich kilka – zapewnił ją Pablo, zniżając głos z ustami tuż przy jej uchu. – I sprawdzę, jak mała gwiazdeczka radzi sobie w ich wykrywaniu. To może nie być łatwe, bo ja lubię zastawiać pułapki… ale nie martw się, przez cały czas będę ci podpowiadał! – zaśmiał się. – Natomiast wracając do naszej operacji jednorazowej, to już mi ją obiecałaś i nie wykręcaj się, bo ja i tak nie odpuszczę.

Lodzia spojrzała na niego zdziwiona.

– Kiedy ci obiecałam?

– Dzisiaj – odparł z powagą.

– Dzisiaj?

– Już nie pamiętasz, przewrotna kobieto? Powiedziałaś przecież, że wyjdziesz za mnie.

– Ach, więc o to ci wtedy chodziło! – szepnęła. – To był tylko dalszy ciąg twojego matrymonialnego blefu ze studniówki…

– Mojego blefu! – prychnął z pobłażaniem Pablo. – Przypomnij sobie dobrze, kto na studniówce pierwszy zaczął blefować. Czy przypadkiem nie ta mała kanciara, która nawijała mi z taką przekonującą minką o małżeństwie przed dwudziestką i prawie-narzeczonym?

– Ale to przecież była prawda! – roześmiała się Lodzia.

– Z początku nawet mnie nabrałaś – przyznał. – Nigdy nie zapomnę, jak tłumaczyłaś mi wielce poważnym tonem te wszystkie szczegóły o kwiatach, sali na wesele i podróży poślubnej – znów parsknął śmiechem. – Ale ja cię przejrzałem, mała intrygantko, wiedziałem, że robisz mnie w balona… chociaż nie wiedziałem do jakiego stopnia, bo przecież coś w tych twoich szalonych opowieściach musiało być prawdą. I bardzo chciałem się dowiedzieć co.

– Dlatego podpiąłeś się pod mój wątek z narzeczonym? – pokiwała głową.

– To było logiczne. Gdybyś poważnie myślała o Karolu, nie zaprosiłabyś na studniówkę jakiegoś nieznajomego bandziora. Tego się trzymałem, choć nie byłem wcale taki pewny siebie… A zastępstwo za Karola tak mi się spodobało, że postanowiłem przejąć wszystkie jego przywileje, nawet gdyby okazało się, że to twoje planowane małżeństwo to tylko żarty. Mimo wszystko bałem się, że naprawdę dostosujesz się do rodzinnej tradycji i szybko wyjdziesz za mąż za kogoś innego, a tej myśli nie mogłem znieść od samego początku. Kiedy tak mi nawijałaś o tych twoich weselnych planach, pomyślałem sobie, że owszem, może i ta śliczna hochsztaplerka wyjdzie za mąż zgodnie z harmonogramem… ale jeśli już, to tylko za mnie.

– Ech, ty pyszałku! – pokręciła głową Lodzia.

– Oczywiście nawet nie myślałbym w takich kategoriach, gdybyś sama nie zaczęła tematu i nie rozprawiała o tym w tak uroczy i naturalny sposób, dokładnie tym samym tonem co o bakaliach w makowcu – ciągnął wesołym tonem. – Pomyślałem wtedy, tak trochę żartem… uwaga, Pablo, do broni, szabla w dłoń! Z tą kobietą masz naprawdę tylko jedną szansę. Albo uderzasz va banque i przebijasz wszystkich oferentów, albo ktoś szybko sprzątnie ci ją sprzed nosa, bo drugiej takiej nie ma na świecie, a kolejka już się ustawia… Więc co byś, stary ośle, powiedział na to, żeby jednak zrobić mamie tę przyjemność i w końcu się ożenić? Ten pomysł urzekł mnie od razu, dlatego po studniówce powiedziałem ci to, co powiedziałem. Bardzo chciałem zobaczyć, jak zareagujesz… A kiedy wracałem do domu, pierwszy raz na poważnie wyobraziłem sobie siebie w charakterze twojego męża i od tej pory coraz trudniej mi było uwolnić się od tej wizji. Nagle wszystko zaczęło mi się układać w głowie, stało się takie oczywiste. Znalazłem cel mojego dotychczas nieprzemyślanego życia, sens mojej pracy, moich planów… całej mojej przyszłości. Dlatego postanowiłem zrobić wszystko, żeby ten blef stał się rzeczywistością.

– I postawiłeś na swoim, blefiarzu – uśmiechnęła się Lodzia. – Ja wprawdzie byłam na to od dawna uodporniona, więc ignorowałam te twoje matrymonialne wygłupy, świadomie nie brałam ich sobie do serca, ale powoli tak zaczarowałeś mi rzeczywistość, że w którymś momencie uświadomiłam sobie, że mój świat nie jest już mój, ale… nasz.

– Tak – szepnął Pablo. – Czułem dokładnie to samo.

– I zrozumiałam, że gdybym naprawdę miała wyjść za mąż, to wyłącznie za ciebie.

– Więc teraz pozostaje ci już tylko zrealizować ten plan – uśmiechnął się. – Zdasz w maju maturę i zabieramy się za formalności.

– Jasne! – zaśmiała się Lodzia, klepiąc go żartobliwie po policzku. – Blefuj dalej, szachraju! O formalnościach pogadamy najwcześniej za dwa lata.

Pablo drgnął i spojrzał na nią zaskoczony.

– Za dwa lata? – powtórzył z niedowierzaniem. – Nie żartuj, Lea. Nie ma mowy. Będzie tak, jak zaplanowałaś na początku. Nie słyszałaś, że nie zmienia się reguł gry w trakcie jej trwania?

– Ja coś zaplanowałam? – zdumiała się Lodzia.

– Oczywiście – skinął głową z powagą. – Na studniówce naszkicowałaś przecież cały plan ramowy. Ja doprecyzowałem tylko parę szczegółów… chociażby datę.

– Datę… – szepnęła, przypominając sobie nagle to, co w szpitalu powiedziała jej Ciotka Lucy.

– Ósmy września – oznajmił jej spokojnie. – Ten najbliższy oczywiście. Sama mówiłaś o wrześniu i bardzo podkreślałaś, że to ma być koniecznie w tym roku, nie pamiętasz?

– E, tak sobie przecież tylko gadałam – pokręciła lekceważąco głową. – Chyba nie brałeś tego na poważnie, bandziorku?

– Oczywiście, że wziąłem to na poważnie – odparł stanowczo. – Przecież wiesz, że już w lutym zaklepałem sobie urlop na wrzesień. Myślisz, że po co to zrobiłem? Teraz już nie da się tego zmienić, Piotrek ustawia pod moje preferencje cały półroczny harmonogram… Klamka zapadła, kochanie, nie będziemy już tego negocjować.

– Nie wygłupiaj się, Pablo – zaniepokoiła się Lodzia. – To był przecież tylko blef, ja nie mam zamiaru jeszcze wychodzić za mąż. Obiecałam ci to, ale nie mówiłam, że to będzie tak od razu… Zresztą sam pomyśl, do września zostały tylko cztery miesiące! To i tak nierealne.

– Ależ całkowicie realne, kociaku – powiedział, całując ją w czoło. – To wystarczający czas na załatwienie formalności, już to kiedyś przeanalizowałem. Oczywiście najpierw musisz na spokojnie zdać maturę, biorę to pod uwagę. Ósmego września wykonamy naszą operację, a dwa dni później ruszamy w podróż poślubną w Bieszczady. Przecież tyle razy ci to powtarzałem, mała lawirantko…

– Ale to były tylko żarty! – zawołała Lodzia.

– A kto ci tak powiedział? – uśmiechnął się Pablo. – Ja nie żartowałem. Już dawno zamówiłem dla nas w Bieszczadach świetny hotel z najpiękniejszym widokiem na świecie. Mówiłem ci, że rezerwacje robi się tam w zimie, inaczej nie ma szans na miejsce w sezonie.

– Zwariowałeś chyba! – oburzyła się Lodzia. – Nie mów, że naprawdę to zrobiłeś! Znowu kombinujesz, nie pytając mnie o zdanie, to twoje uzurpatorstwo jest nie do zniesienia!

– Ale pomyśl, gwiazdeczko – ciągnął wesoło niezrażony Pablo. – Jeśli odeślesz mnie na za dwa lata, stracę sporą zaliczkę za hotel. Przeszłaś kurs rozsądnego gospodarowania domowym budżetem, a chcesz nas narazić na straty finansowe?

– Nie szantażuj, szarlatanie – odparła rozbawiona. – Ty oprychu niemożliwy… Nigdy nie wiem, kiedy się wygłupiasz, a kiedy mówisz prawdę. Ale teraz żartujesz sobie oczywiście?

– Nie żartuję, Lea – powiedział poważnie.

Podniosła na niego badawczy wzrok. Patrzył na nią z pełną powagą na obliczu, jednak jego oczy, które lśniły w świetle latarni, rzucały znajome, szelmowskie błyski.

– Blefujesz, szubrawcu – uśmiechnęła się. – Przecież dobrze wiesz, że teraz nie mam czasu na takie operacje, a już zwłaszcza we wrześniu. Od października idę na studia.

– A w czym nam przeszkadzają twoje studia, kochanie? – zdziwił się Pablo. – Ty będziesz sobie chodzić na wykłady, ja do pracy… ważne, że oboje będziemy wracać w to samo miejsce. Do naszego domu. Marzę o tym, żeby wracać po ciężkim dniu do mojej gwiazdeczki… Obiecywałaś mi sesje tuczenia, duszenie warkoczem i czytanie fajnych lektur do poduszki. Każesz mi na to czekać dwa lata? To byłoby okrucieństwo.

– Pablo, ja mam dopiero dziewiętnaście lat – przypomniała mu, poważniejąc.

– A ja mam trzydzieści dwa – odpowiedział łagodnie, otulając ją znów ramionami. – Popatrz na to całościowo, maleńka. Tak długo na ciebie czekałem… Błąkałem się po świecie jak potłuczony, robiłem różne głupoty, żyłem bez konkretnego pomysłu na życie… wszystko chyba tylko po to, żeby jakoś zabić ten czas, który nas dzielił. Spotkaliśmy się przecież w pierwszym możliwym momencie, kiedy tylko osiągnęłaś pełnoletniość. I jednocześnie w najlepszym momencie, biorąc pod uwagę te nasze trzynaście lat. Ty jesteś już dorosła, a ja jeszcze wcale nie taki stary, jak mi to ciągle wmawiasz. Nie widzisz, że tak miało być?

Schylił się, by ucałować ją we włosy, jego ciemne oczy napełniły się światłem.

– Nie bądź okrutna, gwiazdeczko – ciągnął cichym, perswazyjnym tonem. – Wiesz, jak wiele może się zdarzyć przez dwa lata? Ja nie chcę ich tracić na dalsze czekanie. Kocham cię i chcę cię mieć przy sobie jak najszybciej, każdego dnia, każdej nocy… Chcę z tobą dalej spokojnie budować nasz świat, razem pisać naszą małą, wspólną historię. Chcę żyć i pracować dla ciebie… Chcę wszędzie szpanować moją cudowną żoną i pękać z dumy, że jesteś właśnie moja. Moja nie tylko w sercu, ale też na papierze… i tam na górze. Chcę oddać ci we władanie mój dom i pieczę nad moją szklanką do piwa. Powiedz mi, gdzie widzisz przeszkodę, żeby tak było od razu?

Lodzia pokręciła bezradnie głową, rozbrojona jego czułymi słowami i wizją wspólnego szczęścia, jaką przed nią roztaczał, lecz jednocześnie świadoma największej przeszkody, która na ten moment wydawała jej się nie do pokonania, a z którą przecież będzie musiała prędzej czy później się zmierzyć. Tak czy inaczej potrzebowała na to czasu… dużo czasu.

– Jest jeszcze moja rodzina, Pablo – powiedziała z westchnieniem. – Ty nawet sobie nie wyobrażasz, jaka będzie awantura! Z tym zamurowywaniem mnie w wieży za mezalians to były może żarty i przesada, ale to jednak będzie dla nich szok… Ja muszę ich jakoś na to przygotować. Nie mogę tak od razu. To w ogóle będzie bardzo trudne…

– Posłuchaj mnie, mój śliczny kociaku – odparł poważnym głosem Pablo, patrząc jej prosto w oczy. – Czy ty naprawdę myślisz, że ja jestem jakimś niedowarzonym smarkaczem? Sądzisz, że zostawię cię z tym samą? I że pozwolę na jakąkolwiek awanturę?

– Na to akurat nie masz wpływu, bandziorku – uśmiechnęła się lekceważąco Lodzia.

– Chwilowo jeszcze nie – przyznał swobodnie. – Ale mam twoją wzajemność i twoje słowo, a to mi wystarczy, żeby rozwinąć skrzydła jak stąd do kosmosu. Ty mnie jeszcze nie znasz, Lea. Nie wiesz, na co mnie stać dla ukochanej kobiety, dla jej szczęścia i spokoju…

– Właśnie spokoju nie miałabym za grosz – pokręciła głową. – Ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, co ja mam w domu, Pablo. Nie myśl przypadkiem, że pochodzę z całkiem normalnej rodziny.

– Widzę, że ty mnie naprawdę nie doceniasz, gwiazdeczko – uśmiechnął się Pablo. – Doskonale wiem, jakie układy panują w twojej rodzinie. Zasięgnąłem informacji z bardzo wiarygodnego źródła.

Spojrzała na niego podejrzliwie i badawczo. Mrugnął do niej lekko kącikiem oka.

– Ach! – zrozumiała nagle. – Szarlatanie jeden! Wyciągnąłeś wszystko z Karola?

– Wszystko – zapewnił ją wesoło. – Wyśpiewał mi, co chciałem, kochanie. Również całą historię nieporozumień ze szpitala i rolę moich kwiatków w tym wszystkim. Ubawiłem się przy tym po uszy… Sam zresztą też mam swoje doświadczenia, nie zapominaj, że przesiedziałem u ciebie pół godziny w schowku na szczotki. Poznałem też twoich rodziców, co prawda przelotnie, ale i tak wiem, co o nich myśleć. Twój tata jest wspaniałym, skromnym człowiekiem, twoja mama jest może trochę zakręcona, ale widać, że oboje bardzo cię kochają. A te historie z waszymi rodzinnymi tradycjami, z obowiązkowym matriarchatem i regulaminowym pantoflarstwem… to są przecież urocze i niegroźne fanaberie.

– Nieprawda – pokręciła głową Lodzia. – One są właśnie bardzo groźne. Już raz doprowadziły moją rodzinę do fatalnych konsekwencji, które odczuwam i ja.

– Co masz na myśli, Lea? – zapytał Pablo, natychmiast poważniejąc.

– Karol nie zna naszej najgorszej rodzinnej historii – odparła smutno. – Mama myśli, że nawet ja jej nie znam… a tymczasem ja jestem wręcz o krok przed nimi. Tylko co z tego? Pewnych rzeczy, które wynikły z tych tradycji, nie da się już chyba nigdy odkręcić…

Opowiedziała mu w możliwie jak największym skrócie historię wyklętego wuja Edwarda, fotografii znalezionej na strychu i nieprawdopodobnego przypadku, jaki sprawił, że trafiła na trop wuja poprzez Artura. Przemilczała tylko jedną sprawę – falstart Artura z czerwoną różą w szpitalu. Pablo słuchał w milczeniu i z najwyższą uwagą. Kiedy skończyła, pokręcił głową, patrząc na nią z uznaniem.

– Dzielna gwiazdeczko. Więc sama przeprowadziłaś takie trudne, rodzinne śledztwo?

– Sama – uśmiechnęła się. – Chociaż muszę uczciwie przyznać, że miałam w tym dużo szczęścia, pomagały mi rozmaite zbiegi okoliczności. Nie wyobrażasz sobie, jakie było moje wrażenie, kiedy zobaczyłam w szpitalu Artura… Wyglądał identycznie jak wuj ze zdjęcia! A jednak ciężko było poruszyć ten temat, zwłaszcza że ciągle przeszkadzały mi w tym jakieś głupie sytuacje…

Pablo popatrzył na nią uważnie.

– Nie wiedziałem, że z tym kuzynem to była aż taka historia – powiedział cicho. – Teraz rozumiem te twoje dziwne minki ze szpitala… Nie mogłem pojąć, o co tam chodziło, wtedy interpretowałem to inaczej i byłem piekielnie zazdrosny. Nie chcę nawet mówić o twoim niespodziewanym wyjściu od Majka w towarzystwie tego samego przystojnego lekarza, który nagle znowu zjawił się przy tobie nie wiadomo skąd… jak jakieś koszmarne widmo… Rozpoznałem go, kiedy wychodziliście, i byłem przerażony. Nie umiałem wtedy myśleć rozsądnie, musiałem upić się, żeby nie zwariować… Kosztowało mnie to dwa dni z życiorysu… Dopiero kiedy dowiedziałem się od Majka, że to był ktoś z twojej rodziny, uświadomiłem sobie, że wy rzeczywiście macie coś podobnego w oczach. Wcześniej zupełnie mi to umknęło…

– Przepraszam cię za tamto, Pawełku – szepnęła Lodzia, przytulając się mocniej do niego. – Gdybym wiedziała, że możesz tak zareagować, nigdy nie wyszłabym z Arturem na tak długo, w dodatku bez telefonu… To było takie nieodpowiedzialne! Miałam zamiar porozmawiać z nim tylko parę minut, ale wiesz, jak to jest… Straciłam poczucie czasu. Przecież i jemu musiałam wszystko wyjaśnić, on nic nie wiedział, uparty wuj wyresetował nas kompletnie ze swojego życiorysu…

– Widzę, skoro nawet zmienił nazwisko – przyznał Pablo. – To powoduje w życiu sporo komplikacji, musiał być rzeczywiście bardzo zdeterminowany.

– Na pewno – westchnęła Lodzia. – I wcale mu się nie dziwię, że miał już dość tych Makówków… Co prawda nazwisko zmienił tylko połowicznie, przybrał je po moim pradziadku, nazywa się teraz Edward Stępień. Tak czy inaczej widzisz, jakie ja mam klimaty w rodzinie… Jeśli do tego dojdą mi kolejne awantury, to chyba wykończę się nerwowo.

– Spokojnie, kochanie – powiedział Pablo, gładząc ją po włosach. – Żadnych awantur nie będzie, obiecuję ci to. Masz teraz przed sobą maturę i musisz mieć absolutny spokój, a nie jakieś kłótnie i nerwówki. Jednak z ukrywania faktów przed rodziną spokój na pewno nie wyniknie, to nie jest dobre rozwiązanie… Ja zresztą też jestem już za stary na to, żeby kryć się po kątach. Do września nie zostało aż tak dużo czasu, więc będziemy musieli jak najszybciej uporządkować naszą sytuację.

– Pablo, proszę… – szepnęła z niepokojem.

– Ale ty niczym się nie przejmuj, gwiazdeczko – ciągnął łagodnie. – Zostaw to w moich rękach. Moja mała dziewczynka ma się teraz przygotować do matury i dzielnie ją zdać, a stary dżinn zajmie się resztą. Powiedz, kiedy zaczynasz te twoje egzaminy?

– Czwartego maja – odparła z westchnieniem. – Piszemy wtedy polski.

– Świetnie – uśmiechnął się. – To twój najważniejszy przedmiot, prawda?

– Tak. Tego się nie boję, za to matmy… Nie miałam ostatnio głowy do nauki, bardzo się stresuję. Miałyśmy z Julą uczyć się w czwartek, ale nie było jak…

– Moje biedactwo – pocałował ją delikatnie w czoło. – To wszystko przeze mnie. Masz tyle problemów z tym swoim nieznośnym bandziorem, że aż mi wstyd. Gdybyś chociaż w zamian dostała swój dziewczęcy ideał, a nawet na to nie możesz liczyć…

– Przestań, zakapiorze – uśmiechnęła się Lodzia. – Naprawdę myślałeś, że jestem aż taką radykalną idealistką? Wbrew pozorom nie jestem tak zupełnie oderwana od rzeczywistości… Skoro zdecydowałam się na taki przykurzony towar bez gwarancji z dna magazynu, to przecież muszę być odpowiedzialna i ponieść konsekwencje swojego wyboru.

Pablo parsknął śmiechem.

– Czekaj no ty, łobuziaro! – pokręcił głową. – Zobaczysz jeszcze, co potrafi ten twój przykurzony towar bez gwarancji!

– A tak, prawda – przyznała, spoglądając na niego złośliwie. – Taki bardzo przykurzony to nie jesteś, pilnowałeś, żeby być w ciągłym obrocie… Ale data produkcji też swoje robi, więc nie odgrażaj się za bardzo, staruszku. Sprawdzę w swoim czasie, czy da się jeszcze coś z ciebie wyciągnąć w tym wieku – dodała, rzucając mu zalotne spojrzenie.

Oczy Pabla rozbłysły natychmiast jak u głodnej pantery.

– Nie prowokuj mnie, śliczna rozrabiako – uśmiechnął się ostrzegawczo. – Nie drażnij lwa, kociaku, bo lew jest groźny i nie wiadomo, kiedy może zaatakować!

– No i sam widzisz – pokiwała przekornie głową. – Jak ja miałam ci ufać, skoro ty ciągle udajesz lwa? Od początku gapisz się na mnie, jakbyś naprawdę chciał mnie pożreć…

– Ech! – roześmiał się. – Bo tak jest… Faceci ogólnie lubią gapić się na piękne kobiety, a co dopiero na te, które wyjątkowo działają im na zmysły. Nic na to nie poradzę, gwiazdeczko, że tak diabelnie mi się podobasz… Kiedy ten twój waleczny amant ze studniówki powiedział, że połknąłby cię bez popitki, w duchu mogłem tylko przyznać mu rację.

– No wiesz! – obruszyła się. – To był taki prymitywny komplement! Jeden nieokrzesany jaskiniowiec go wygłosił, a drugi w myśli przyznał mu rację… Czy wy wszyscy jesteście takimi troglodytami?

– Wszyscy bez wyjątku – zapewnił ją wesoło. – Nawet jeśli się kamuflujemy i udajemy wielkich dżentelmenów. I zupełnie nic nie da się z tym zrobić, kochanie – dodał, zniżając głos. – Przykro mi, ale przygotuj się na to, że do końca życia będziesz miała ze mną na tym polu ogromne kłopoty.

Lodzia parsknęła śmiechem na widok jego słodkiej miny.

– Nie boję się ciebie, troglodyto – zapewniła go, oplatając mu szyję ramionami. – I jestem pewna, że te kłopoty będą mi się bardzo podobać… Ale najpierw muszę przejść porządne szkolenie z hodowli troglodytów – zastrzegła z powagą. – Nie mam w tym względzie żadnego doświadczenia, więc chyba powiem mamie, żeby załatwiła mi z tego jakiś dodatkowy kurs.

– Zgłoszę się na instruktora – uśmiechnął się Pablo.

– Może pan złożyć aplikację – skinęła łaskawie głową. – Nie wiem co prawda, czy dla mojej mamy pańskie bogate doświadczenie będzie atutem na to stanowisko czy wręcz przeciwnie… ale proszę próbować. Będę trzymać za pana kciuki, bo nie ukrywam, że pańska kandydatura bardzo mi odpowiada.

Pablo wpatrywał się z uśmiechem w jej skrzące się wesoło modre oczy.

– Moja mała psotnico – powiedział z czułością, schylając się, by odnaleźć jej usta. – Moje ty szczęście…

Pocałunek ogarnął ją falą rozkoszy, znowu poczuła tę samą harmonię, która zaskoczyła ją w tańcu z nim na studniówce. W jego ramionach czuła się całkowicie bezpieczna, wiedziała, że teraz już wszystko będzie dobrze, że skończyły się złe czasy, że bez obaw może poddać się władczej mocy owego metafizycznego magnesu, który od początku ciągnął ją do tego mężczyzny, zupełnie nie zważając na jej obiekcje i protesty.

Spojrzała znów w ukochane, ciemne oczy bandziora. Były pełne tych samych płomieni, które wystraszyły ją kiedyś w kancelarii adwokackiej na Zamkowej, lecz których dziś już nie musiała się bać. Pablo schylił się znowu ku niej i na szyi poczuła gorący dotyk jego warg, od którego aż zakręciło jej się w głowie. Błoga słodycz ogarnęła ją aż do odrętwienia… Poddała się bezwolnie jego pocałunkom, odchylając z rozkoszą głowę. Nachylił się jeszcze mocniej… lecz wtedy Lodzia podskoczyła gwałtownie i chwyciwszy w obie dłonie jego głowę, oderwała ją siłą od swojej szyi.

– Hej, ogoliłbyś się, oprychu! – zaprotestowała z oburzeniem. – Drapiesz mnie okropnie tą zakazaną gębą! Kłujesz jak jeż!

– Wybacz, gwiazdeczko! – roześmiał się Pablo, podnosząc głowę. – Zupełnie wypadło mi z pamięci, że dzisiaj się nie goliłem… To przez to, że od rana miałem potwornego doła – westchnął, poważniejąc. – Kiedy życie leży w gruzach, nie myśli się o takich bzdurach jak golenie czy jedzenie…

Lodzia pokręciła z dezaprobatą głową, gładząc go ostrożnie po kłującym policzku.

– Niedobry bandziorku… Więc dzisiaj znowu nie zjadłeś nic konkretnego? Ja chyba naprawdę muszę się za ciebie porządnie zabrać!

– Sama widzisz – odparł, przybierając minę skrzywdzonego dziecka. – Koniecznie trzeba coś ze mną zrobić… im prędzej, tym lepiej. Za dwa lata prawdopodobnie będę już nie do odratowania.

Uśmiechnęła się z rozbawieniem.

– I już manipulujesz, stary obwiesiu! – pokiwała głową. – Tak czy inaczej musimy natychmiast wdrożyć jakiś improwizowany regulamin… Słuchaj, drabie. Pojedziesz zaraz do domu i ogarniesz się, ogolisz zwłaszcza tę kłującą gębę. I zjesz porządną kolację. A ja muszę wracać, bo rodzina wpadnie w panikę, kiedy odkryje, że mnie nie ma. Już jest noc, a nikt nie widział, że wychodzę… Zadzwonią na policję, zgłoszą porwanie, przyjedzie Leśniewski i znowu będę mu musiała wskazać winowajcę. Jesteś notowany na policji, więc to będzie recydywa, Wojtek już za ciebie nie poręczy. Pójdziesz siedzieć nie tylko za uwiedzenie nastolatki, ale i za porwanie.

Pablo roześmiał się.

– Brzmi groźnie – przyznał. – Lepiej nie ryzykować. Wojtek twierdzi, że Leśniewski jest ciągle pod urokiem pani Leokadii, więc nie wątpię, że zapuszkuje każdego, kto tylko jej podpadnie… Ech, ty urwisko! – dodał z czułością. – Zbałamuciłaś biednego, starego bandziora, a teraz chcesz kolejny raz posłać go do pudła?

– Nie mam takiego zamiaru – zapewniła go, kręcąc głową. – Postanowiłam, że będę radzić sobie z nim sama, policja nie zna się na takich bandziorach jak mój. Ich nie zamyka się na siłę w więzieniu, bo wtedy są bezużyteczni… ich trzeba po prostu cierpliwie oswoić i unieszkodliwić po dobroci.

– I to jest prawdziwa mądrość życiowa, gwiazdeczko – zgodził się Pablo, poprawiając jej delikatnie na skroni kosmyk włosów, który skręcił się od wilgotnego powietrza. – Możesz wszystkim dawać przykład, jak się oswaja i poskramia niebezpiecznych bandziorów. Po takim unieszkodliwieniu sami pchają się do swojego słodkiego więzienia i nie ma mowy o ucieczce… bo to tak, jakby głodny uciekał od jedzenia.

Podmuch ciepłego wiatru rozwiał im na chwilę włosy, mokra ulica odbijała światło sodowych latarni… W jednym z domów na Jeżynowej ktoś otworzył z hukiem okno i popłynęła z niego muzyka, niosąc się w dal poprzez wilgotne, nocne powietrze. Był to jakiś utwór w rytmie walca. Spojrzeli sobie porozumiewawczo w oczy.

– No… na co czekasz, dżinnie? – szepnęła z uśmiechem Lodzia. – Zaczaruj nam muzykę.

Wracająca późno z przedłużonego zebrania Rady Dzielnicowej pani Matylda z Czeremchowej cztery, mijając przecznicę z Jeżynową, spojrzała w głąb ulicy i zatrzymała się w zdumieniu na widok niecodziennego obrazka. W świetle latarni, przy zaparkowanym obok chodnika czarnym samochodzie, w rytm płynącej nie wiadomo skąd muzyki tańczyła przytulona para, sunąc zamaszyście przez środek ulicy lekkim krokiem walca. Uwagę pani Matyldy przykuł zwłaszcza charakterystyczny, długi warkocz tańczącej dziewczyny…

Kobieta przyglądała im się przez chwilę z zaintrygowaniem, po czym pokiwała głową, zamruczała coś do siebie pod nosem i energicznym krokiem ruszyła dalej, niosąc w duszy mocne postanowienie złożenia nazajutrz kurtuazyjnej wizyty sąsiadce spod ósemki w celu zaspokojenia swej narastającej ciekawości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *