Lodzia Makówkówna – Rozdział XXVIII
– Jak to dobrze, że Lodzia już w lepszym humorze! – cieszyła się Ciotka Lucy na widok rozjaśnionej twarzy dziewczyny, która jak na skrzydłach sfrunęła po schodach na niedzielne śniadanie. – Widzisz, Zosiu, ona ma jednak silne nerwy. Prawdziwa Makówkówna!
– A tak – przyznała Babcia, smarując sobie grzankę masłem. – Zrozumiała wreszcie, że nie ma co rozpaczać przez jakiegoś przeniewiercę, bo to uwłacza honorowi kobiety. Trzeba poszukać kogoś godniejszego, prawda, Lodziu? – dodała podchwytliwie.
Lodzia uśmiechnęła się tylko promiennie i nałożyła sobie na kanapkę plaster pomidora, spoglądając na to warzywo z dziwną czułością. Tatuś przyglądał jej się uważnie, bowiem nie bardzo rozumiał powód radykalnej zmiany, która zaszła w jej zachowaniu od wczorajszego wieczoru. Podejrzewał, że może to być jakiś niezdrowy stan egzaltacji, po którym nastąpi nowe tąpnięcie nastroju, dlatego więcej w jego spojrzeniu było niepokoju niż radości z uśmiechu ukochanej córki. Nie mógł jednak nie zauważyć, jak prześlicznie dziś wyglądała ze swą jaśniejącą blaskiem wiosennego słońca twarzą i bijącym z oczu światłem.
– Lodzieńka na pewno jeszcze dobrze to sobie przemyśli i sama zrozumie, co jest dla niej dobre – podpuszczała ją Mamusia, zwracając się niby do Babci, lecz spoglądając podstępnie na córkę. – Nie zawsze wszystko wychodzi od razu, ale czy to znaczy, że zaraz trzeba się poddać? Za miesiąc czy dwa już w ogóle nie będziemy pamiętać o tej nieszczęsnej pomyłce…
– W wakacje akurat skończy wszystkie kursy – przypomniała Ciotka. – A my w tym czasie rozejrzymy się za… no, wiadomo – zerknęła niespokojnie na Lodzię, która beztrosko konsumowała swoją kanapkę. – Wiesz, Zosiu? Klocia ma podobno w dalszej rodzinie kogoś, kto by bardzo odpowiadał naszym wymaganiom… Może by sprawdzić, co jest wart?
– Tym razem musimy być bardzo ostrożne, Lucy – zaznaczyła Babcia. – I tak szczęście w nieszczęściu, że dziecina szybko nam się pozbierała i nie wpadła w jakąś depresję. Na początku bardzo źle to wyglądało…
– Służą jej dobrze te wyjścia z domu – zauważyła Mamusia, sięgając po serwetkę. – Im więcej rozrywki, tym lepiej w takim stanie ducha, od początku to mówiłam.
– Lodziu, może herbatki? – zagadnęła Ciotka, podając jej życzliwym gestem dzbanek.
Lodzia wzięła go z jej rąk i nalała sobie herbaty tym samym precyzyjnym gestem, który na listopadowym podwieczorku zapoznawczym wzbudził uznanie towarzystwa.
– Dziękuję, ciociu – odparła grzecznie. – I przepraszam cię przy okazji, bo nie zapytałam nawet wczoraj, czy dobrze wybrałam te bakalie.
– Znakomicie, Lodzieńko, znakomicie! – zapewniła ją wylewnie Ciotka. – Tobie można całkowicie ufać w tych sprawach, sama bym lepiej nie wybrała. Upieczemy na sobotę makowiec i jeszcze parę innych rzeczy. Zaprosiłaś Julcię?
– Jula niestety nie może w sobotę – oznajmiła Lodzia. – Wieczorem mają z Szymkiem zaplanowane wyjście, już jakiś czas temu kupili bilety na koncert. Poza tym byli przecież na moich urodzinach w środę… Ale nie martw się, ciociu – uśmiechnęła się. – Poświętujemy sobie w rodzinnym gronie, zjemy pysznego makowca, zdmuchnę moje świeczki i to wystarczy.
– Biedna dziecina! – westchnęła Babcia, krojąc sobie na talerzu ogórka dystyngowanym gestem, z małym palcem odgiętym w górę. – Taki zły omen! Akurat w urodziny miała mieć to łączone święto, to byłby taki piękny prezent… Aż się serce kraje!
– E tam, mamo, co ci się znowu kraje? – przerwała jej energicznym tonem Mamusia. – Wielkie święto jeszcze będzie, nic straconego. I to nie jest żaden zły omen, co ty opowiadasz? Takie łączone okazje można będzie przecież poświętować innym razem, bądźmy dobrej myśli. Jak nie udało się na urodziny Lodzieńki, to może na imieniny?
– Przecież Leokadii jest dopiero w grudniu – skrzywiła się Babcia. – To już by było bardzo późno! Do dwudziestki zostanie jej tylko parę miesięcy, zleci jak z bicza strzelił. Mnie się to nie podoba, Zosiu.
– Ale do grudnia przynajmniej będzie czas na znalezienie dobrego kandydata – szepnęła konspiracyjnie Ciotka Lucy, przechylając się do niej przez stół.
Lodzia spojrzała na Tatusia i wywróciła ostentacyjnie oczami z tak rozbawioną miną, że natychmiast się uśmiechnął. Figlarna mina córki zwróciła także uwagę Mamusi.
– Lodziu, a co tobie tak wesoło? – zdziwiła się, przyglądając się jej podejrzliwie. – Czy ktoś z nas powiedział coś śmiesznego?
– Ależ skąd – odparła grzecznie Lodzia, natychmiast siadając prosto i poważniejąc. – Wydawało mi się tylko, że już raz wam mówiłam, co sądzę o szukaniu mi nowych kandydatów na narzeczonych. I prosiłam, żebyście tego nie robiły. Już raz mi pomogłyście, dziękuję. Pozwólcie, że następnym razem poradzę sobie sama.
Wielka Triada spojrzała po sobie z zakłopotaniem.
– No, tylko że wiesz… jak by ci to powiedzieć, Lodzieńko – podjęła dyplomatycznie Mamusia. – Ty nie masz doświadczenia, mogłabyś wybrać źle. Co prawda nie mówię, że my nie popełniłyśmy błędu, ale sama widzisz… skoro nawet my, z naszym doświadczeniem, mogłyśmy się tak pomylić, to co dopiero ty, takie młode dziecko niezorientowane w tych sprawach!
– Tym bardziej, że trzeba przecież zrobić szersze rozeznanie – dodała Babcia. – Poznać nie tylko samego chłopca, ale przypatrzeć się też jego rodzinie. Zwłaszcza przyszłej teściowej.
– Już lepszej niż Emilia to Lodzieńka nie znajdzie – westchnęła smętnie Mamusia.
Jak na zawołanie przed oczami Lodzi stanęła scena z podwieczorku zapoznawczego, kiedy po pozbyciu się bandziora i przebraniu się w nową sukienkę wróciła do salonu i napotkała krytyczny wzrok matki Karola. Wzdrygnęła się na to wspomnienie.
– A tak się cieszyłam, już tak dobrze się dogadałyśmy! – ciągnęła z żalem Mamusia. – No, ale cóż, takie jest życie… Porozmawiamy jeszcze o tym, Lodziu. Ważne, że już masz lepszy humor i jesz w końcu normalnie. Pomożesz nam przy obiedzie, jak wrócimy z kościoła?
– Oczywiście, mamo – skinęła głową z uśmiechem. – Pomogę wam, w czym tylko trzeba. Tym bardziej, że wieczorem wychodzę i mogę wrócić późno.
– Znowu? – zdziwiła się Mamusia, przyglądając się jej badawczo.
– Niech dziecko się rozerwie, Zosiu – ujęła się za Lodzią Babcia. – Te wyjścia z przyjaciółmi naprawdę dobrze jej robią. Tylko pamiętaj, Lodziu, szanuj się… i nie wracaj za późno. W razie czego weź taksówkę. Pamiętaj, że najważniejsze jest to, żebyś była bezpieczna.
– Będę bezpieczna, babciu – zapewniła ją z powagą Lodzia.
***
– Popatrz na mnie, gwiazdeczko – poprosił Pablo po długiej chwili milczenia, jaka nastąpiła po jego trudnych wyznaniach. – I powiedz… zapominamy o tym wszystkim, prawda?
Siedzieli przytuleni na kanapie w jego dwupokojowym mieszkaniu. Była u niego po raz pierwszy i od razu doceniła przytulny wystrój wnętrza, który, jak powiedział, opracowała dla niego kilka lat wcześniej siostra, jeszcze zanim wyszła za mąż i wyjechała na stałe z Polski. Za nimi była ciężka rozmowa o latach jego podbojów i statystyk, a choć Lodzia już dawno oswoiła się z tą prawdą, kłujące uczucie zazdrości, urealnione jego słowami, wróciło wraz z wizjami, które kiedyś sprawiły jej taki ból, i wbrew wysiłkom woli napełniło łzami jej oczy.
– Tak, bandziorku – odparła cichutko, kryjąc twarz na jego piersi, by nie zobaczył tych niepotrzebnych łez. – Zapominamy raz na zawsze.
– Dziękuję ci, skarbie – powiedział, gładząc ją po włosach. – I jeszcze raz przepraszam cię, że musiałem to z siebie wypluć. To dla naszego dobra… jakkolwiek okropnie to brzmi.
Jego dłoń zjechała przypadkowo na jej policzek i natrafiła na mokre ślady łez. Pochylił się do niej natychmiast zaniepokojony.
– Jednak płaczesz, perełko – wyszeptał, okrywając pocałunkami jej policzki i oczy. – Płaczesz znowu przez tego swojego cholernego bandziora… Wiem, że dużo tego było, Lea. Za dużo. Ale przysięgam, że więcej nie będzie. Od pół roku jestem czysty jak łza, tylko twój, sercem, duszą i ciałem… i tak już zostanie do samego końca, zobaczysz. Wiem, że tak powinno być od początku… zawaliłem to na całej linii… Jednak nie myśl, że ja to mam we krwi. Po prostu w pewnym momencie wciągnęło mnie takie życie, zachłysnąłem się tym, że mogę sobie robić, co chcę… ku rozpaczy mojej mamy, która nie tak mnie wychowywała… A teraz sam widzę, że wcale nie było mi z tym dobrze. Wiele rzeczy można sobie wmówić, grać chojraka i upierać się przy swoim, ale wychowanie jednak swoje robi. Jakieś zasady i ideały tkwią gdzieś głęboko w człowieku, chociaż jak już zejdzie z drogi, to ciężko mu na nią wrócić. Potrzebowałem do tego bardzo mocnego impulsu… ciebie. Takiej właśnie małej, niewinnej dziewczynki z jasną wizją świata… Faceci mają twardą skórę, ale kiedy ktoś raz się przez nią przebije, to pod spodem może znaleźć znacznie więcej, niż to, o czym piszą w tych głupich, kolorowych poradnikach dla wyzwolonych kobiet. No, uśmiechnij się do mnie, gwiazdeczko. Nie płacz już, proszę…
Lodzia pokiwała głową, posłusznie próbując uśmiechnąć się do niego.
– Już nie będę, Pablo. Jeszcze ten ostatni raz, a potem będę ci już tylko dokuczać i dogryzać, że jesteś takim zużytym materiałem. Zapiszę się na kurs recyklingu i spróbuję jakoś zagospodarować te nędzne resztki – zażartowała, a w jej oczach poprzez łzy zabłysły weselsze iskierki. – Skoro spóźniłam się na wyprzedaż, muszę liczyć się z tym, że mój towar nie jest pierwszej świeżości i był już wielokrotnie testowany. Ale dzięki temu przynajmniej mam gwarancję, że działa.
– Kociaku – uśmiechnął się z czułością Pablo. – Zobaczysz, że ta spóźniona transakcja nie będzie dla ciebie złym interesem. Twój towar latami czekał właśnie na ciebie, a chociaż był testowany, nigdy nie dał się sprzedać i nigdy nie miał swojej właścicielki.
– Widocznie za wysoko się cenił – zauważyła rozpogodzona już zupełnie Lodzia. – A jak już dobrze wyleżał się na półce, trafił na wyprzedaż i można było kupić go za grosze.
– Był do kupienia za jeden mały uśmieszek – przyznał Pablo. – Tyle że nikt dotąd nie miał takiego, który rozwala bank… Obiecuję ci, że nie stracisz na tym interesie, kochanie. Twój zużyty egzemplarz z wyprzedaży musi przecież dbać o to, żebyś nie złożyła reklamacji i nie pomyślała o zwrocie towaru.
– Reklamacje to raczej twoja specjalność – podkreśliła, bawiąc się jednym z guzików u jego koszuli. – Ja aż tak nie wydziwiam. A towaru nie zwrócę, bo on mimo wszystko ma wiele zalet. Gdzie ja znajdę drugi taki zestaw z wesołą kompanią w pakiecie?
– Nie znajdziesz – zapewnił ją z powagą. – Od trzydziestu lat już się takich nie produkuje, można trafić tylko na końcówki serii na wyprzedażach i w demobilu. I to są już bardzo rzadkie okazje.
– Nie sądziłam, że będę musiała zaopatrywać się w demobilu – zakpiła, podnosząc na niego rozbawione oczy. – Ale skoro trafiła mi się taka rzadka okazja, to nierozsądnie byłoby przejść obok… Czekaj, bandziorku, pokaż mi, co ty tu masz? – dodała nagle.
W rozproszonym świetle stojącej za nimi lampki dostrzegła coś, czego wcześniej u niego nie widziała, ba, czego na pewno nie było jeszcze na środowych urodzinach – niektóre z włosów na jego skroni były białe.
– Co mam, gwiazdeczko? – zdziwił się Pablo.
– Siwe włosy – szepnęła, przesuwając palcami po jego skroni i przyglądając się jej ze wzruszeniem. – Masz ich tu co najmniej osiem, staruszku. Albo i dziesięć.
– Sama widzisz – uśmiechnął się. – Fundujesz mi taki koktajl emocjonalny, że niedługo osiwieję całkowicie. Muszę się z tobą natychmiast ożenić, dopóki jeszcze jakoś wyglądam. Za dwa lata będę siwy jak gołąbek, a ty powiesz mi wtedy, że jednak jestem dla ciebie za stary i rzucisz mnie pod pretekstem, że wstyd się ze mną pokazać w towarzystwie.
– Nie gadaj głupot, oprychu! – roześmiała się Lodzia. – Ja nie jestem taka wybredna jak ty! Mówiłam ci już zresztą, że mam słabość do takich przyprószonych siwizną starszych panów, więc z roku na rok będziesz w moich oczach tylko zyskiwał na atrakcyjności.
– Wolę na to nie liczyć – odparł sceptycznie. – Kobiety są kapryśne i nieprzewidywalne. I tak resztę życia będę spędzał na wybijaniu zębów tym wszystkim młodym leszczom, którzy będą się wokół ciebie pałętać, więc muszę chociaż mieć do tego odpowiednie uprawnienia.
– Uparciuch z ciebie – westchnęła. – Już do mnie dotarło, że będę musiała zejść z tych moich dwóch lat. Ale chociaż rok musisz mi dać, bandziorku, tak do następnych wakacji…
– Nie ma mowy – pokręcił głową Pablo i schylił się, by pocałować ją w czoło. – Nie ustąpię ani o jeden dzień. Mówiłem ci już, że to jest rzecz niepodlegająca negocjacji. Za to we wszystkim innym możesz rozporządzać mną do woli.
– Aha, już to widzę – mruknęła. – Nie dość, że uzurpator, to jeszcze tyran.
– Poradzisz sobie ze mną – zapewnił ją wesoło. – Postawię na swoim w tej jednej sprawie, a potem będę już grzecznym i potulnym pantoflarzem. Powiedz mi, kochanie, zarezerwujesz sobie w tym tygodniu któreś popołudnie na wyjście ze mną na obiad w miłym towarzystwie? Chciałbym cię zabrać w jedno miejsce. Co byś powiedziała na najbliższą środę?
– Dobrze, tyranie – zgodziła się, wciąż przyglądając się z czułością jego lekko oszronionej skroni. – Środa zarezerwowana. Czy to jakaś okazja, na którą powinnam się elegancko ubrać?
– To nie jest konieczne, ale jeśli chcesz, to czemu nie? Ty i tak zawsze wyglądasz prześlicznie. Oczywiście przyznaję, że najbardziej nokautująca jest ta nasza niebieska sukienka… ale ona niech zostanie na wyjątkowe okazje.
Lodzia rzuciła na niego czujne spojrzenie.
– Dlaczego mówisz na nią „nasza”? – zapytała zdziwiona. – Już chyba trzeci raz to słyszę… Wydawało mi się, że ta sukienka jest tylko moja, co to znowu za uzurpatorstwo, szachraju?
Uśmiechnął się lekko, sięgnął po jej dłoń i podniósł ją do ust.
– Nie wiem, czy powinienem o tym mówić – podjął nieco zamyślonym głosem po dłuższej chwili ciszy. – Nie chcę, żebyś pomyślała, że oprócz tego, że jestem stary i zużyty, to jeszcze brakuje mi kilku klepek. Ale… tobie jednak powiem wszystko. Widzisz, gwiazdeczko, ja znałem tę twoją niebieską sukienkę, zanim zobaczyłem cię w niej pierwszy raz.
– Nie rozumiem cię, bandziorku – pokręciła głową, patrząc na niego jak na łagodnego wariata. – Nie mogłeś przecież jej znać, przez cały czas wisiała u mnie w szafie…
– A jednak – odparł powoli. – Choć mnie samemu nadal trudno w to uwierzyć… No dobrze, przyznam ci się, Lea, ale obiecaj, że nie będziesz się ze mnie śmiać. Jakieś pół roku przed tym listopadem, kiedy zamknęłaś mnie w szafie na szczotki, tak mniej więcej w okolicach naszych poprzednich urodzin, przyśniłaś mi się… właśnie w tej sukience.
Serce Lodzi zabiło jak dzwon. Przypomniała sobie własną prekognicję, tak dokładnie odzwierciedlającą dużo późniejszą scenę z bandziorem w długim płaszczu na zamglonym peronie kolejowym. Więc on też doświadczył czegoś podobnego?
– Miałeś proroczy sen? – wyszeptała, podnosząc na niego zaintrygowane oczy.
– Na to wygląda, kochanie – pokiwał lekko głową. – Wierzysz mi?
– Wierzę, Pablo – odparła poważnie. – Tym bardziej, że ja też miałam coś takiego. Opowiem ci to potem, niesamowita rzecz. Jednak to, co mówisz, jest jeszcze bardziej szalone… Naprawdę zobaczyłeś mnie we śnie, zanim się spotkaliśmy?
– Nigdy nikomu tego nie powiedziałem i nie powiem. Tylko tobie – zastrzegł Pablo. – Zawsze byłem realistą, facetem stąpającym mocno po ziemi i lubiącym konkrety. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś, co tak ewidentnie wykraczało poza ramy rzeczywistości. Na początku oczywiście o tym nie wiedziałem, to był tylko sen… Krótka, taka trochę zamglona wizja pięknej, młodziutkiej kobiety w niebieskiej sukni, która opływała jej zachwycające kształty. Zapamiętałem to – uśmiechnął się. – Faceci zwracają wielką uwagę na takie szczegóły. Ale i tak najważniejsze w tym wszystkim były jej oczy… Podniosła je na mnie i zobaczyłem dwie cudowne, błękitne gwiazdy, które aż świeciły w tej sennej mgle, jakby przebijały się przez nią swoim światłem… W ogóle cała wizja była zdominowana przez ten intensywnie niebieski kolor, dokładnie taki jak twoje oczy i jak niezapominajki. Dopiero później to sobie uświadomiłem. Spojrzałem w oczy tej pięknej istoty i natychmiast poczułem się tak dziwnie, nieziemsko szczęśliwy… I to był koniec, obudziłem się. Jednak dziwiło mnie, że pamiętam każdy szczegół tej wizji, to się rzadko zdarza przy snach. A tamto porywające uczucie szczęścia trwało jeszcze przez kilka minut, zanim nie rozbudziłem się na dobre.
Przytulił ją mocniej do siebie. Lodzia słuchała niemalże na wstrzymanym oddechu.
– Zignorowałem to oczywiście zaraz potem i zapomniałem o tym na wiele miesięcy – mówił dalej. – A w listopadzie niespodziewanie przydarzyła mi się ta bójka. Pierwszy raz w dorosłym życiu oberwałem do krwi, i to tak zupełnie bez sensu… Działałem chaotycznie i nieracjonalnie, może tak wygląda szok pourazowy, nie wiem. Mogłem dojść przecież z tą raną do Piotrka, nie mam pojęcia, dlaczego podjąłem decyzję, żeby zapukać do obcego domu i poprosić o pomoc. Wtedy to mi się wydawało takie jakieś… oczywiste.
– Fatum – szepnęła Lodzia. – Mieliśmy się spotkać. U mnie w domu też drzwi zwykle otwiera albo mama, albo ciocia, a tym razem wyjątkowo wysłały mnie.
– To była chyba rzeczywiście jakaś odgórna interwencja – przyznał Pablo. – W każdym razie kiedy otworzyłaś mi drzwi, byłem zbyt oszołomiony, żeby przyjrzeć ci się uważnie. Ale kiedy wszedłem do środka, a ty kazałaś mi się wynosić, podniosłaś głowę i spojrzałaś na mnie dokładnie tak samo jak tamta dziewczyna ze snu, to był identyczny ruch głowy… i rozpoznałem te same oczy. To był tylko taki przebłysk, nie do końca świadomy, ale wystarczający, żeby wryć mnie w ziemię na kilka ładnych chwil.
– Ach, więc to dlatego tak bezczelnie stałeś w miejscu i nie reagowałeś na to, co do ciebie mówiłam? – zrozumiała Lodzia.
– Chyba nie za bardzo docierało do mnie, co mówiłaś, skarbie – uśmiechnął się Pablo. – Wiedziałem tylko, że złościsz się i chcesz mnie wygonić. I poszedłbym sobie oczywiście, ale właśnie wtedy zapakowałaś mnie do tej szafy… To była chwila kompletnego zaćmienia, pamiętam, że ten policjant bardzo mnie o to wypytywał, nie mógł zrozumieć, jak mogłem bez oporu dać się zamknąć w szafie dziewczynie, którą zdecydowanie przewyższałem wzrostem i siłą fizyczną. Nie mówiąc już o samym idiotyzmie całej sytuacji, jestem w końcu dorosłym facetem, wydawałoby się nawet, że w miarę poważnym… a zachowałem się jak jakiś szczeniak z podstawówki, który bawi się w chowanego. Nie umiałem mu tego wytłumaczyć, bo przecież nie mogłem opowiedzieć mu o ucieleśnieniu się moich sennych wizji. Wojtek trupem by padł, gdyby zobaczył coś takiego w protokole! Zresztą nigdy w życiu przed nikim bym się do tego nie przyznał… Wolałem, żeby uważali, że moje zachowanie było efektem szoku po tej bójce, do pewnego stopnia tak zresztą było.
– Ja też zachowałam się pierwszorzędnie – westchnęła Lodzia. – Oboje nas wtedy zaćmiło…
– Taki widocznie był plan, kochanie – stwierdził Pablo. – Nie mieliśmy nic do gadania, zadziałało przeznaczenie. Dla mnie zresztą materializacja sennej wizji sprzed pół roku była takim szokiem, że miałem wrażenie, jakbym siedział w tej szafie tylko kilka minut… Ale wiesz, co najbardziej mnie w tym wszystkim urzekło?
Lodzia pokręciła z uśmiechem głową.
– To, że tak przytomnie przyniosłaś ze sobą te wszystkie środki opatrunkowe i bez zbędnych pytań przystąpiłaś do udzielania mi pierwszej pomocy. Byłaś taka niesamowita! Nie potrafię ci powiedzieć, co czułem, kiedy stałaś przy mnie i tak sprawnie, szybciutko opatrywałaś mi ranę tymi swoimi malutkimi paluszkami. Obmywałaś mi twarz z taką przejętą minką i zupełnie nie bałaś się widoku krwi, widać było, że doskonale wiesz, co robić. A ja patrzyłem na ciebie i byłem zauroczony, tak po prostu… jak mężczyzna, który ma okazję popatrzeć z bliska na wyjątkowo piękną kobietę. Do tego dochodziła świadomość, że to właśnie ciebie widziałem w tamtym śnie… twoje oczy i twoją sylwetkę z tą przecudowną linią talii… i tę samą sukienkę. Oczywiście nie myślałem sobie wtedy za wiele, byłem w idiotycznie niezręcznej sytuacji i przez cały czas kombinowałem, jak wybawić cię jak najszybciej z kłopotu. Jednak myli się ten, kto sądzi, że facet potrafi przebywać w bliskiej obecności tak atrakcyjnej kobiety i zachować przy tym pełną obojętność duszy i ciała.
– Mnie też wtedy trochę wzięło – przyznała się z uśmiechem Lodzia. – Wprawdzie nie wyglądałeś zbyt atrakcyjnie z tą rozbitą gębą, a twój wiek dyskwalifikował cię w przedbiegach, ale zafascynowały mnie twoje oczy… Prześladowały mnie potem całymi tygodniami, nie mogłam się od tego uwolnić. To po nich rozpoznałam cię, kiedy przypadkowo spotkaliśmy się w grudniu na przystanku, pamiętasz?
– Pamiętam – skinął głową. – Chociaż to nie był pierwszy raz, kiedy spotkałem cię na mieście. To ty dopiero wtedy mnie dostrzegłaś, ale ja widziałem cię kilkakrotnie już wcześniej. Kręciliśmy się przecież po tej samej okolicy.
– Naprawdę? – wyszeptała.
Myśl o przenikliwym spojrzeniu ciemnych oczu nieznajomego wówczas bandziora, spojrzeniu, którego nie mogła wtedy wygnać z pamięci, a które śledziło ją, gdy o tym nie wiedziała, zrobiła na niej ogromne wrażenie.
– Tak, kochanie. Miałem wtedy dwie pilne sprawy w sądzie apelacyjnym i kursowałem non stop między kancelarią a parkingiem. A ciebie łatwo było rozpoznać po tym twoim długim warkoczu.
– Opowiedz mi o tym, bandziorku – poprosiła zaintrygowana.
– Dobrze – uśmiechnął się Pablo, całując ją delikatnie w czoło. – Za pierwszym razem… to było jakoś pod koniec listopada, zaraz po tym, jak wyleczyłem podbite oko i mogłem wrócić do pracy… zobaczyłem cię właśnie w okolicy przystanku. Rozpoznałem cię natychmiast. Myślałem, że dostanę zawału! Od razu skojarzyłem, że pewnie chodzisz do tego liceum przy Placu Wolności. Potem natknąłem się na ciebie jeszcze kilka razy, ale zawsze kiedy cię widziałem, byłaś z koleżanką. Zresztą wtedy pewnie i tak bym do ciebie nie podszedł, nawet gdybyś była sama… Byłem na etapie wmawiania sobie, że jestem kompletnym kretynem, myśląc w ogóle o czymś takim. Powiedziałaś mi przecież, że dopiero zdajesz maturę, to mnie mocno odstraszyło. Wyliczyłem od razu, że dzieli nas trzynaście lat różnicy wieku. Poza tym w tamtej niebieskiej sukni wyglądałaś o wiele doroślej niż w swoim codziennym stroju ze szkolnym plecakiem. Przyjrzałem ci się dokładnie na ulicy i przestraszyłem się samego siebie… Taka mała dziewczynka, nastolatka, prawie dziecko! To było nie do pomyślenia. Postanowiłem natychmiast wybić to sobie z głowy, ale szybko okazało się, że to nie takie proste, bo kiedy już myślałem, że to mi się udało, zaczął do mnie uporczywie wracać mój niebieski sen… Oczywiście strasznie się tego wstydziłem, bo zawsze uważałem się za wielkiego macho, a wielcy macho przecież nie wierzą w sny.
Lodzia spojrzała na niego z rozbawieniem i oboje parsknęli śmiechem.
– To była bardzo bolesna operacja – ciągnął Pablo. – Nie mogłem załapać, jak to możliwe, że tak niepostrzeżenie i do tego stopnia nabiłem sobie głowę licealistką… Ja, stary koń, arogant, któremu wydawało się, że jest twardzielem odpornym na wszelkie sentymentalizmy. Licealistką! Mówiłem sobie, ty stary idioto, wyluzuj, zostaw tego dzieciaka w spokoju, chcesz wyjść na jakiegoś zboczeńca, uwodziciela nieletnich? Nie wygłupiaj się, nawet o tym nie myśl!… Nie chciałem cię zaczepiać, metodycznie sobie tego zabraniałem, tym bardziej, że dwa razy uciekłaś przede mną jak przed jakimś potworem. Interpretowałem to jako kolejny znak, że mam odpuścić. Co do zasady nigdy nie narzucałem się kobietom, „nie” to było dla mnie „nie” i koniec tematu. Ale tu się tak nie dało…
Westchnął i pokręcił powoli głową.
– Robiłem w każdym razie wszystko, żeby wycofać się póki czas – podjął po chwili milczenia. – Oczywiście nie przyznawałem się nikomu do tych uczuć, dusiłem je w sobie przez długie tygodnie i próbowałem je zwalczyć. To by mi się może nawet udało, ale kiedy nasłałaś na mnie u Majka te gliny, kiedy zobaczyłem cię w głębi sali, patrzącą na mnie tymi rozgwieżdżonymi oczami jak jakieś zjawisko nie z tej ziemi… wtedy zrozumiałem, że to naprawdę nie są żarty i że tu działa coś więcej niż przypadek. I to był przełom. Przestałem ze sobą walczyć. Powiedziałem sobie, że skoro los… czy Bóg… tak się uparł, żeby postawić na mojej drodze tę śliczną licealistkę, to w takim razie poddaję się, przestaję się bronić i jeśli tylko trafi się okazja, zaczynam atakować. Nieważne, co inni sobie o mnie pomyślą, nieważne, że wezmą mnie za wykolejeńca, że będą się nabijać… Przestało mnie to obchodzić. Przysiągłem sobie, że kiedy następnym razem cię spotkam, podejdę do ciebie i zaczepię cię, choćbyś była z koleżanką… że zrobię wszystko, żeby umówić się z tobą na spotkanie, zdobyć twój numer telefonu i nawiązać bliższy kontakt.
– I oczywiście znowu spotkaliśmy się przypadkiem – szepnęła Lodzia. – Akurat w dzień studniówki, kiedy wiozłam do szkoły makowiec…
– Tak – uśmiechnął się Pablo. – Planowałem wtedy wpaść tylko na pięć minut do kancelarii po kilka papierów, nad którymi miałem zamiar popracować w domu. Nie zapomnę, jak wysiadłaś wtedy z tej taksówki… sama… z jakimś dziwnym, wielkim bagażem… akurat kiedy ja przechodziłem obok! Od razu wiedziałem, że dostałem od losu szansę, której nie mogę zmarnować. Tym razem ode mnie nie uciekłaś i pozwoliłaś pomóc sobie z tym ciastem, pomyślałem więc chełpliwie, że teraz mam już pełną przewagę nad tym małym, uroczym kociakiem. A tymczasem okazało się, że trafiłem na zaskakująco twardą zawodniczkę. Najpierw zastrzeliłaś mnie tym narzeczonym… Nie brałem wcześniej pod uwagę, że mogę mieć rywala, i nie spodziewałem się, że tak mnie to dotknie. Nigdy nie bywałem zazdrosny o kobiety, po prostu nie pchałem się tam, gdzie mnie nie chciano, a w tym przypadku zakłuło mnie to jak szpilka! Potem nie chciałaś się ze mną umówić ani dać mi numeru telefonu i jeszcze dogryzłaś mi, że działam standardowo. A na koniec, kiedy już traciłem nadzieję, że cokolwiek ugram, nagle rozwaliłaś mnie tym zaproszeniem na studniówkę, nie pytając nawet, jak mam na imię! Kiedy pojechałem do domu przygotować się na wieczór, byłem pod takim wrażeniem, że chyba z godzinę przesiedziałem, gapiąc się w podłogę… To wtedy pierwszy raz nazwałem cię w myślach gwiazdeczką.
– I pierwszy raz powiedziałeś tak na mnie na studniówce – zauważyła Lodzia.
– Wypowiedziałem tylko na głos to, co miałem w głowie. Masz oczy jak gwiazdy, te błękitne gwiazdy z mojego snu… Nigdy nie zapomnę, jak patrzyłaś nimi na mnie, kiedy tańczyliśmy walca. Po tej studniówce, chociaż odepchnęłaś mnie w tańcu i trzymałaś mnie na dystans, nabrałem wielkich nadziei. Byłem już wtedy całkowicie w twojej mocy. Bardzo szybko musiałem przyznać się sam przed sobą, że całą duszą kocham moją gwiazdeczkę… tę prześliczną syrenkę, która w knajpie u Majka pozwoliła mi rozczesać i spleść swoje cudowne włosy. Za każdym razem zaskakiwałaś mnie i zachwycałaś czymś nowym. Każdy bliższy kontakt i każda rozmowa z tobą coraz wyraźniej uświadamiały mi, kim jesteś w środku, jaki masz charakter, jaką wspaniałą jesteś dziewczyną. Inteligentną, z ciętym językiem, a jednocześnie pełną takiej wewnętrznej delikatności i kobiecego ciepła, o jakim podświadomie marzy chyba każdy facet… Nie miałem wątpliwości, że spotkałem kobietę mojego życia, tamten proroczy sen był dla mnie jednoznacznym drogowskazem. Czułem przy tym, że mam ogromne szanse na twoją wzajemność. Był tylko jeden wielki problem. Nie ufałaś mi.
– To prawda – powiedziała cichutko Lodzia. – Nie ufałam ci… Na początku nawet trochę się ciebie bałam.
– Byłem pewnie zbyt nachalny? – domyślił się.
– Odrobinę – uśmiechnęła się, przypominając sobie jego nieustępliwą walkę o umówienie się z nią na spotkanie. – Ale jednocześnie zawsze byłeś bardzo kulturalny… więc to nawet nie o to chodziło. Byłeś po prostu prototypem atrakcyjnego poszukiwacza przygód, wolnego strzelca z wyboru. Miałeś taki podejrzany ogień w oczach, świetny bajer i wielką pewność siebie. Kiedy dodać do tego twój wiek, twój status społeczny i zawodowy, w kontraście do tego dziwnie mocne zainteresowanie licealistką, której, jak sądziłam, nie mógłbyś przecież traktować poważnie, a wreszcie i to, co o tobie mówili inni, sprawa była dla mnie jasna. Byłam pewna, że wpadłam ci w oko jako cel kolejnego podboju, że taki masz kaprys i uparłeś się zabawić akurat moim kosztem.
Pablo pokiwał głową, zagryzając lekko wargi.
– Wiedziałem, że myślisz o mnie coś takiego – odparł. – Domyślałem się tego od początku, od tej twojej uwagi o moim standardowym działaniu. Na studniówce zasugerowałaś mi jasno, że podejrzewasz mnie o nieuczciwe zamiary, a przy niezapominajkach poradziłaś mi, żebym nie inwestował w ciebie jak w inne ofiary… tak właśnie powiedziałaś… ofiary. Tak, jakbyś wyrzucała mi, że z ciebie chcę zrobić następną.
– Tak właśnie myślałam – przyznała Lodzia. – Nie miałam żadnych wątpliwości, że o to ci właśnie chodziło.
– Nigdy nikomu nie zrobiłem krzywdy, Lea – powiedział powoli i dobitnie Pablo. – Mówiłem ci już, że to były inne relacje… zabawa… za obopólnym porozumieniem. Głupie to było jak nieszczęście, wiem… ale tam nie było żadnych ofiar. Weszliśmy w to obaj z Majkiem… zrobiliśmy furorę wśród tych łatwych dziewczyn i spodobało nam się to, choć wcześniej byliśmy bardzo poukładanymi młodymi ludźmi z zasadami wyniesionymi z domu. Zaczęło się od tego, że on miał ciężki kryzys uczuciowy… kiedyś ci o tym trochę opowiem, mnie też dużo to kosztowało… na szczęście przeszło mu bez śladu… A ja… cóż, mnie chyba jakaś sodówka uderzyła do głowy, po latach ciężkiej harówki na studiach i na aplikacji nagle poczułem się panem świata. Więc nakręcając się obaj nawzajem, wciągnęliśmy się w takie rozrywkowe życie, przygody, wygłupy… Nie myśleliśmy perspektywicznie, zwłaszcza ja. Wstyd mi za to, kochanie – westchnął. – Cholernie wstyd. Będę miał teraz kaca do końca życia…
– Przestań – szepnęła cichutko Lodzia.
Na długą chwilę zapadła cisza. Pablo z poważną miną zapatrzył się gdzieś w przestrzeń, po czym znów westchnął i pokręcił powoli głową.
– A co do niezapominajek… – podjął w zamyśleniu. – Nie traktowałem tego wcale jako inwestycji. Po prostu po raz pierwszy odkryłem, jaką radość może sprawić podarowanie kwiatów adorowanej kobiecie. Nie miałem takiego zwyczaju, w moim otoczeniu tego się nie praktykowało, sam zresztą nigdy nie czułem potrzeby wręczania kobietom kwiatów… aż do chwili, kiedy przy mnie pochwaliłaś Szymka za tę różę dla Julii. Natychmiast postanowiłem, że od tej pory kwiaciarnie zaczną na mnie nieźle zarabiać – uśmiechnął się. – Zapamiętałem uwagę Julii o niezapominajkach, skojarzyły mi się od razu z moją niebieską wizją ze snu… I zdobyłem je dla ciebie, a w nagrodę chciałem tylko zobaczyć twoją zaskoczoną minkę. Zobaczyłem coś więcej… ten przeuroczy gest, kiedy na chwilę zanurzyłaś twarz w kwiatach, a potem podniosłaś na mnie znad nich oczy. Te twoje oczy w kolorze niezapominajek… W szpitalu zrobiłaś tak samo. To są obrazki, dla których warto żyć.
Znów zamilkł, tuląc ją do siebie.
– Ta uwaga o inwestowaniu w ofiary sprowadziła mnie na ziemię – kontynuował poważnym tonem. – Ale wtedy i tak byłem za głupi, żeby zrozumieć, gdzie popełniam błąd. Wygadywałem jakieś głupoty o odbijaniu cię Karolowi, trułem ci mętnie o Archimedesie… Wiedziałem, że źle mnie rozumiesz, ale każda moja próba przejścia na poważniejszy ton wywoływała jeszcze gorszy skutek. Nie miałem za wiele pola do manewru, gwiazdeczko, przez cały czas bałem się, że przestraszysz się i uciekniesz mi, że powiesz mi takim okrutnie poważnym głosikiem, żebym już do ciebie nie dzwonił i dał ci wreszcie spokój. Raz tak się prawie stało… wtedy, kiedy chciałem zabrać cię do siebie i nie zapytałem, czy zgadzasz się na to. To był mój wielki błąd, ale i chwila prawdy. Uświadomiło mi to, jak bardzo nadal się mnie bałaś. Do tej chwili sądziłem, że udało mi się już zdobyć zaufanie tej małej dziewczynki, która przyniosła mi do pracy ciasto i która pozwoliła się wziąć za rękę na ulicy. A tymczasem okazało się, że jest znacznie gorzej, niż myślałem… To był dla mnie straszny cios, Lea. Zapłaciłem wtedy pierwszy raz naprawdę słono za moją opinię playboya. Tak się wtedy skuliłaś w tym samochodzie, taka przestraszona, maleńka… jakbym cię schwytał w jakąś pułapkę. Kochałem cię już wtedy tak mocno… podejrzenie, że mógłbym chcieć cię wykorzystać, było dla mnie potwornym policzkiem.
– Wiem, Pablo – szepnęła Lodzia. – Ja nie bałam się, że ty będziesz chciał coś zrobić na siłę, aż tak źle nigdy o tobie nie myślałam… Ale bardzo bałam się konfrontacji, poza tym jeszcze nigdy w życiu nie znalazłam się w takiej sytuacji… przestraszyłam się.
– Byłaś przerażona – westchnął. – Dla mnie to był nokaut… Zobaczyłem strach w oczach kobiety, której pragnąłem przecież złożyć u stóp cały świat. Nie wyobrażasz sobie, co to znaczy dla faceta… To mnie tak potwornie zabolało! Kiedy odwiozłem cię do domu, a ty poprosiłaś, żebym przez jakiś czas do ciebie nie dzwonił, byłem zdruzgotany. Uświadomiłem sobie, jak trudno będzie mi jednak zdobyć twoje zaufanie… Na szczęście szybko zobaczyłem, że nie gniewasz się na mnie, że dajesz mi kolejną szansę. To mnie uskrzydliło… ale potem znowu zaniepokoiłem się, kiedy zmaterializował się Karol. Majk zapewniał mnie po tym naszym krótkim spotkaniu u niego, że byliście z Karolem w wielkiej komitywie, że ty długo tłumaczyłaś się przed nim ze znajomości ze mną, a jego koledzy traktowali was jak parę. Nie bardzo w to wierzyłem, ale kiedy ktoś jest mocno zakochany, nie myśli racjonalnie… Więc kiedy nie przyszliście na tę marcową imprezę, chociaż mi to obiecałaś, byłem zazdrosny jak szczeniak. Julia powiedziała, że twój telefon nie odpowiada, zadzwoniłem więc do Karola, akurat przydało się to, że wziąłem od niego numer… Chciałem wiedzieć, co jest grane, nie mogłem znieść tej niepewności, już nie mówiąc o tym, jak bolała mnie twoja nieobecność. Tak strasznie za tobą tęskniłem, liczyłem, że zobaczę cię dłużej niż przez kilka minut… To było dla mnie potworne rozczarowanie. I wtedy Karol powiedział mi, że jesteś w szpitalu.
– Nie miałam wtedy siły zadzwonić do Juli – wyjaśniła mu Lodzia. – Miałam straszną gorączkę i bardzo bolało mnie gardło. Poprosiłam tylko mamę, żeby uprzedziła o mojej chorobie Karola.
– Ale nawet on nie potrafił mi powiedzieć, co dokładnie się stało – zauważył Pablo. – Wiedział tylko, że pojechałaś do szpitala w trybie nagłym. Byłem przerażony, bałem się, że może miałaś jakiś wypadek… Musiałem natychmiast dowiedzieć się, co się stało z moją ukochaną gwiazdeczką. Szukałem cię po szpitalach chyba do północy, zawracałem ludziom głowę jak ostatni utrapieniec, bo nie miałem nawet pojęcia, na jakich oddziałach cię szukać. Ale w końcu cię namierzyłem. Oczywiście nie było szans zobaczyć się z tobą, ale zapewniono mnie, że to nic zagrażającego życiu, więc uspokoiłem się, zamówiłem dla ciebie kwiaty… A w poniedziałek wieczorem, kiedy poszedłem dyskretnie wybadać, jak się czujesz, wpadłem na pana Jurka, który okazał się ordynatorem oddziału, na którym leżałaś. To był kolejny zbieg okoliczności z całej tej naszej serii – uśmiechnął się. – No i wtedy już nie miałem problemu, żeby do ciebie wejść, choć to był już późny wieczór.
– Nie wiedziałam, że byłeś u mnie – szepnęła Lodzia. – Tylko jak przez mgłę wydawało mi się, że słyszę twój głos. Ale potem byłam pewna, że to były przywidzenia, majaki…
– Leżałaś w gorączce, rzeczywiście majaczyłaś – powiedział cicho Pablo, przytulając ją mocniej do siebie. – Kiedy cię zobaczyłem, przez moment miałem łzy w oczach. Byłaś cała rozpalona, a jednocześnie taka bledziutka… łapki miałaś niemal przeźroczyste. Leżałaś taka słabiutka, taka krucha i bezbronna na tej szpitalnej poduszce… Wtedy dotarło do mnie z całą mocą, kim dla mnie jesteś i jak bardzo cię kocham. Na dobre i na złe… A kiedy zaczęłaś zdrowieć, kiedy znów mogłem podziwiać te twoje uśmieszki, słuchać twojego wesołego szczebiociku, byłem taki szczęśliwy… zwłaszcza że czułem wyraźnie, że między nami coś się powoli zmienia. Zaczęłaś inaczej na mnie patrzeć, nie odsuwałaś się już tak ode mnie i nie zaprotestowałaś ani słowem, kiedy przedstawiłem się pielęgniarce jako twój narzeczony – dodał z uśmiechem.
– Narobiłeś mi tym strasznych kłopotów, oprychu – powiedziała z wyrzutem Lodzia. – Ty się wygłupiałeś, a ja potem musiałam gimnastykować się przed mamą, kiedy pielęgniarka i moja sąsiadka z sali rozmawiały przy niej o tobie. Na szczęście mama myślała, że chodzi o Karola… wysnuła z tego zresztą takie wnioski, że wymiękłam.
Pablo parsknął śmiechem.
– Nigdy nie podejrzewałem, że na stare lata będę brał udział w takich gierkach – pokręcił głową. – Tajemnice, krycie się przed rodzicami… nawet teraz czuję się jak szczeniak. Ale zakończymy niebawem ten etap, kochanie, nie będziemy już bawić się w chowanego. Wtedy było inaczej, uzurpowałem sobie przywileje, których mi nie przyznałaś… Jednak za każdym razem, pomimo tych moich wpadek, potknięć i występków, wszystko mi wybaczałaś, nie gniewałaś się. W dniu twojego wyjazdu w góry byłem najszczęśliwszym bandziorem na świecie. Czekałem na ciebie niecierpliwie, tak bardzo tęskniłem… Skupiłem się na nadrabianiu zaległości w pracy i na organizacji naszych urodzin, a dzień przed twoim powrotem niespodziewanie przyjechała Ania. W życiu bym nie pomyślał, że z tego może wyjść takie potworne nieporozumienie…
– Kolejny przypadek z kategorii paranormalnych – westchnęła Lodzia.
– Tak, Lea – przyznał Pablo. – Ale pomyśl tylko… to mogło być takie wspaniałe spotkanie, a tymczasem wyszedł z tego koszmar! I znów przez to, że nie zasługiwałem na twoje zaufanie… Nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje. Tknęło mnie już, kiedy nie odebrałaś mojego telefonu, odpisałaś na smsa dopiero na drugi dzień i nie zgodziłaś się, żebym po ciebie przyjechał. Tłumaczyłem sobie jednak, że jesteś zmęczona, że masz pewnie jakieś obowiązki. Liczyło się tylko to, że będziesz u Majka, że wreszcie cię zobaczę. Tego wieczoru chciałem ci wyznać, że cię kocham, poprosić cię wreszcie na poważnie o rękę… właśnie w nasze urodziny. Nie sądziłem, że to się odbędzie w taki sposób i że taką usłyszę odpowiedź.
– Przebacz mi to – szepnęła ze skruchą Lodzia.
– Nie mam ci nic do przebaczenia, kochanie – odparł łagodnie. – Mówiłem ci już, że sam sobie na to zasłużyłem, zapracowałem na to latami. Taka nauczka w pełni mi się należała, nie rozumiem tylko, dlaczego ty musiałaś przy tym tyle wycierpieć… W każdym razie nigdy nie zapomnę chwili, kiedy przyjechałaś i wysiadłaś z taksówki w tej niebieskiej sukience, z tym białym kwiatem wpiętym we włosy… To była taka klamra spinająca mój dawny proroczy sen i rzeczywistość. Ściemniało się już i twoje oczy błyszczały w tym półmroku jak w tamtej sennej mgle. To był niezwykły, magiczny moment, Lea, zapamiętam go na zawsze jako jedno z moich najpiękniejszych wspomnień… Jednak potem bardzo szybko wyczułem, że coś jest nie tak, że wróciłaś z tych gór jakaś inna. Nie rozumiałem tego, bo przecież dawałaś mi się przytulać, nawet pocałować… Wyniosłaś mnie do raju, a potem natychmiast strąciłaś w otchłań. Nie mogłem uwierzyć, że cię tracę! Kiedy powiedziałaś mi, że za dużo o mnie wiesz, byłem pewien, że ktoś oplotkował mnie przed tobą, a ty tego nie uniosłaś. Nie czułem się nawet skrzywdzony, raczej postawiony w prawdzie, przecież tyle miałem na sumieniu… A jednocześnie wiedziałem, że to, co do ciebie czuję, i to, co chcę ci dać, może zrekompensować z nawiązką moje dawne błoto. Jeśli tylko zechcesz mi zaufać i dać mi szansę. Nie chciałaś.
– Źle mi z tym było – zapewniła go Lodzia, tuląc się do niego. – Tłumaczyłam sobie, że dobrze zrobiłam, ale gdzieś w środku martwiłam się o ciebie, przez cały czas zastanawiałam się, gdzie jesteś, co robisz, jak się czujesz…
– Te trzy dni to był koszmar, Lea – westchnął Pablo. – Nie mam pojęcia, jak je przeżyłem, w pracy działałem jak automat, a potem zamykałem się w domu jak ranne zwierzę w norze, nie odbierałem telefonów, siedziałem godzinami i gapiłem się tępo w podłogę. Poczułem, jak to jest, kiedy świat się komuś kończy… A kiedy do mnie zadzwoniłaś z życzeniem dla dżinna… nie wyobrażasz sobie, co czułem. Biegłem do ciebie jak wariat, mało nóg nie połamałem na schodach… jechałem, łamiąc przepisy… Moja gwiazdeczka wezwała mnie do siebie, chciała mnie zobaczyć! Nic innego nie miało znaczenia.
– Bardzo za tobą tęskniłam przez tych parę dni – szepnęła Lodzia. – Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A kiedy odkryłam, jaki popełniłam błąd i jaka byłam dla ciebie niesprawiedliwa, nie mogłam czekać ani chwili. Musiałam natychmiast odzyskać moją drugą połówkę – uśmiechnęła się do niego. – Bez niej czułam się jakaś taka… wybrakowana.
– To zupełnie jak ja bez mojej – odwzajemnił jej uśmiech. – Nie wiem, skąd to się brało, Lea, ale od samego początku byłaś mi dziwnie bliska. I chociaż powtarzałaś mi ciągle, że jestem tylko na zastępstwie, czułem się przy tobie, jakbym wreszcie znalazł swoje właściwe miejsce. To też było coś metafizycznego… nowy wymiar w życiu starego cynika i realisty, który wiarę w sny i przeczucia uważał zawsze za domenę sfrustrowanych starszych pań.
Milczał przez chwilę, gładząc ją delikatnie po włosach.
– A skoro już jesteśmy przy tej metafizyce – podjął cicho – to powiem ci coś jeszcze. Był taki jeden wieczór… teraz ostatnio, kiedy byłaś w górach. Siedziałem w domu i grzebałem w komputerze, szukałem orzecznictwa do jednej ze spraw i kompletnie nie mogłem skupić się na pracy. Myślałem o tobie, o nas… o tym, co było i co będzie… I wiesz? Przez kilkanaście minut tak mocno odczuwałem twoją obecność, jakbyś była obok. Miałem wrażenie, że jeśli tylko odwrócę głowę, zobaczę cię w progu. Nie wiem, może to była po prostu taka silna tęsknota… ale odczułem to jako coś bardzo realnego.
Lodzia zadrżała, przypominając sobie swój przedostatni wieczór w górach, blask płonącego ogniska i owo niezwykłe poczucie porozumienia dusz, jakie w tamtych chwilach łączyło ją z Pablem ponad dzielącą ich przestrzenią.
– To było w sobotę, prawda, bandziorku? – szepnęła, podnosząc na niego wzrok.
– W sobotę – uśmiechnął się porozumiewawczo. – Jeśli powiesz mi, że czułaś to samo…
Pokiwała powoli głową, odwzajemniając mu uśmiech.
– Dokładnie to samo. I to mnie nawet już tak bardzo nie dziwi… Nie myśl, że tylko ty jeden masz patent na przeczucia i sny prorocze.
Opowiedziała mu o wieczorze przy ognisku, kiedy odczuwała z nim ową telepatyczną więź, a także o swym styczniowym śnie, w którym widziała sceny z przyszłości i niezapominajki. Kiedy skończyła mówić, zapadło długie milczenie. Przytulona do piersi Pabla, słuchała jak zaczarowana bicia jego serca, ogarnięta tym samym poczuciem, o którym przed chwilą jej mówił… poczuciem, że jej miejsce jest właśnie tu, przy nim. On zaś nadal gładził ją po włosach, zapatrzony gdzieś w przestrzeń z łagodnym uśmiechem na ustach i oczami wypełnionymi światłem.
Jakiś głośniejszy rumor na klatce schodowej bloku wytrącił ich z zamyślenia. Ocknęli się oboje i spojrzeli na siebie z uśmiechem. Pablo odgarnął czułym gestem ze skroni dziewczyny niesforny kosmyk włosów.
– Już późno, skarbie, prawie północ – powiedział, zerkając na wiszący na przeciwległej ścianie zegar. – Strasznie się zagadaliśmy. Ale trzeba było dzisiaj o tym wszystkim porozmawiać, od razu inaczej się czuję, jakbym zrzucił z siebie tonę kamieni. Mam nadzieję, że tobie nie będzie przez to ciężej. No, daj buziaka swojemu bandziorowi… Zobaczysz, powolutku omówimy i poukładamy sobie po kolei wszystkie nasze sprawy, te między nami i te na zewnątrz też. Twój dżinn obiecał wszystkim się zająć i dotrzyma słowa.
– Dobrze, mój potężny dżinnie – uśmiechnęła się Lodzia.
– Odwiozę cię zaraz do domu – dodał Pablo. – Musisz wrócić, zanim twoja mama zdąży się zdenerwować, zadzwonić do Leśniewskiego i zgłosić zaginięcie córki. Nie chcę, żeby moja zbrodnia uwiedzenia nastolatki wydała się przed czasem. Moja dziewczynka mogłaby mieć z tego powodu nieprzyjemności, a ja sam też wolę nie narażać się w taki sposób przyszłej teściowej! – zaśmiał się. – Ale najpierw pójdziemy zrobić sobie szybko coś do picia i zjemy razem małą kolację, co ty na to? Pokażę ci moją kawalerską kuchnię.
– Będziemy pić przypaloną wodę z jednej szklanki? – zażartowała.
– Nie miałbym nic przeciwko temu – uśmiechnął się. – Ale znajdzie się coś więcej niż woda. Na przykład mrożona pizza i batoniki z automatu. Zrobimy sobie królewską ucztę, gwiazdeczko… No, nie patrz na mnie z takim obrzydzeniem! – parsknął śmiechem na widok jej zdegustowanej miny. – Sama zobaczysz, że nie jest aż tak źle. W lodówce jest nawet mleko dla mojego kociaka!
***
– Lodźka, przecież ja wiedziałam, że to się tak skończy – pokiwała głową Julka. – Czułam to od razu, kiedy powiedziałaś mi o bandziorze w szafie na szczotki. A ty zapierałaś się rękami i nogami… No, ale wcale ci się nie dziwię, to nie są łatwe rzeczy. Nacierpiałaś się przy tym jak nie wiem co. On zresztą też. Tyle pozorów świadczyło przeciwko niemu…
– E tam, nie takich znowu pozorów – uśmiechnęła się Lodzia, kładąc sobie na kolanach zeszyt od matematyki. – Żałować, to on sobie nie żałował, przez wiele lat. Podejrzewam, że licząc od początku, łapię się na jego liście może dopiero na jakąś trzecią dziesiątkę… albo i lepiej. Łajdaczyna sam już nie umie tego zliczyć, stracił rachubę w którymś momencie.
– Ale przecież ty się z tego śmiejesz – zauważyła Julka, zerkając na jej pogodną, rozjaśnioną twarz.
– A co, mam płakać? – wzruszyła ramionami Lodzia. – Kocham tego łobuza i muszę mu wierzyć, że jestem ostatnia na liście. Nic nie poradzę na to, że trafiłam na takiego gagatka, z tym fatum się nie walczy. Już wystarczająco się naszarpałam… A przede mną jeszcze jazda z rodziną, przecież babcia zawału dostanie, a mama wpadnie w furię. Ja w ogóle sobie tego nie wyobrażam, Jula – westchnęła. – Nie wiem zupełnie, jak zabrać się za ten temat.
Siedziały obie w pokoju u Julki, usiłując jeszcze ostatnim rzutem na taśmę pouczyć się do matury z matematyki, jednak rozmowa szybko zeszła na bardziej atrakcyjne tematy.
– On na serio tak się upiera na ten wrzesień? – zapytała z rozbawieniem Julka.
– Tak twierdzi – odparła Lodzia. – Ja po tych jego blefach już sama nie wiem, kiedy się wygłupia, a kiedy mówi poważnie, ale teraz raczej nie żartuje. Ustalił datę na wrzesień i koniec, nie ma dyskusji. Nieznośny tyran i uparciuch – pokręciła głową. – Uzurpator i farmazon!
– Co chcesz, fajny jest! – zaśmiała się Julka. – Zobacz, jak go wzięło, sam się pcha pod pantofel! Twoja mama powinna być zadowolona.
– Aha, jasne – pokiwała głową z przekąsem. – Niech mama tylko się dowie… Ty sobie wyobrażasz, jaka będzie awantura? Przecież on jest zupełnym przeciwieństwem tego ich wymarzonego kandydata! Muszę mieć dużo czasu, żeby wprowadzić je w temat i stopniowo przestawić im myślenie. A on tego właśnie nie pojmuje, dla niego wszystko jest proste, rozumuje jak typowy facet. Oświadczył mi się, ja się zgodziłam, więc w czym problem? Lecimy załatwiać formalności. Nie dociera do niego, że ja tak nie mogę. Może on nie musi pytać swojej rodziny o zdanie, ale ja tak.
– Przecież i tak nie masz innego wyjścia, w końcu będziesz musiała im się przyznać – zauważyła Julka.
– Wiem – westchnęła Lodzia. – Jednak muszę porozkładać to w czasie. Pablo wprawdzie obiecuje, że będzie mnie wspierał… nie wątpię w to, ale przecież pierwszy impet i tak spadnie na mnie. Do września to mi nawet czasu nie wystarczy, żeby wysłuchać ich lamentów nad moją nieszczęsną dolą. I w dodatku będę z tym sama, bo tata może mnie wspierać tylko duchowo. Jest kochany, ale to niestety klasyczna ofiara rodzinnego matriarchatu.
– No, z Pabla ofiary matriarchatu to chyba nie zrobią, co? – roześmiała się Julka.
– Nie żartuj nawet! – prychnęła Lodzia. – Ja właśnie boję się tej konfrontacji. Nie chciałabym żadnej ostrej awantury z ultimatum i koniecznością wyboru między nim a nimi. Kocham go bardzo, ale strasznie by mnie bolało, gdybym musiała skłócić się z rodziną jak wuj Edzio. Ich też przecież kocham, a oni kochają mnie, jestem w końcu jedynaczką…
– No coś ty, Lodźka! – spoważniała Julka. – Co ty wygadujesz? Pablo przecież nigdy do tego nie dopuści. Nie zapominaj, że on jest adwokatem, dyplomatyczne załatwianie trudnych spraw to jego chleb powszedni. Myślisz, że tutaj sobie nie poradzi?
– Nie wiem – uśmiechnęła się Lodzia. – Na nasz rodzinny matriarchat nie ma mocnych. A on nie będzie tym razem adwokatem, tylko oskarżonym… ja też. Ale powoli to przewalczymy, byle nie wygłupiał się teraz z tym wrześniem.
– Przekonasz go przecież jakoś, żeby wyluzował i odłożył te plany chociaż o rok – zapewniła ją wesoło Julka. – On dla ciebie zrobi wszystko, gołym okiem widać, że wpadł po uszy. A z drugiej strony to co tu się dziwić, że nie chce czekać nie wiadomo ile? Facet ma swoje lata, w jego otoczeniu już dawno wszyscy pozakładali rodziny, nawet zaczyna głupio wyglądać na ich tle. Teraz na froncie zostanie tylko Majk… ale kto wie, może i jego to zainspiruje?
– Może – odpowiedziała ostrożnie Lodzia. – A może nie. To w sumie jego sprawa.
– Teraz wszyscy będą się z niego nabijać podwójnie! – zauważyła ze śmiechem Julka. – Pomyśl, jak będzie wesoło, już to widzę, żyć mu nie dadzą na imprezach!
– A nie powinni tak robić – zauważyła stanowczym tonem Lodzia. – Nigdy nie wiadomo, dlaczego ktoś jest sam… można go niechcący skrzywdzić.
– Fakt – przyznała Julka, nieco poważniejąc. – Ale Majka to raczej nie dotyczy, on mi wygląda na kogoś, kto po prostu jeszcze nie trafił na swoje fatum. Pablo też tak sobie bujał luzacko i wreszcie zarobił strzałą Amora, aż mu w pięty poszło! – zaśmiała się. – Poczekamy spokojnie, drugiego urwisa nasz Amorek też w końcu trafi.
– Każdego chyba kiedyś tam trafia – westchnęła Lodzia, mimowolnie wspominając owo niezwykłe światło, które widziała w oczach Majka w hipermarkecie. – Tylko jeśli już ma strzelać, to lepiej, żeby od razu trafił porządnie i tę drugą osobę, bo nie zawsze mu to wychodzi…
Na chwilę zapadła cisza. Julka przyglądała się uważnie zamyślonej twarzy przyjaciółki.
– A słuchaj, Lodźka… – zagadnęła ostrożnie, zniżając głos. – O coś cię zapytam. Pamiętasz, kiedyś rozmawiałyśmy o facetach i powiedziałyśmy sobie pewne rzeczy…
Lodzia uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.
– O wiernym Rycerzu bez skazy i pierwszym pocałunku? Tak, pamiętam.
– Wtedy to była tylko teoria – ciągnęła Julka. – Ty nie byłaś jeszcze ani razu zakochana i miałaś o wiele bardziej radykalne poglądy ode mnie… Ale teraz przecież dużo się zmieniło. Ja oczywiście nadal trzymam się tego, co ci wtedy mówiłam, dla Szymka to jest tak samo oczywiste jak dla mnie. Ale w twoim przypadku… Pablo to przecież nie Szymek ani nie Karol.
– To prawda – uśmiechnęła się Lodzia. – Wiem, o co chcesz mnie zapytać, Jula. Jesteś ciekawa, na ile w związku z tym zrelatywizowałam swoje poglądy… Rzeczywiście odkąd o tym rozmawiałyśmy, dużo się u mnie zmieniło. Przede wszystkim to, że poddałam portret mojego wymarzonego Rycerza gruntownej rewizji i zrezygnowałam z rzeczy, które były dla mnie bardzo ważne. Nie było mi z tym łatwo, sama wiesz… ale nauczyłam się już, że kiedy się kogoś bardzo kocha, to dla przyszłości da się zaakceptować nawet najgorszą przeszłość. Byle to rzeczywiście była tylko przeszłość… a wiem, że w przypadku Pabla tak jest.
– A teraźniejszość? – zapytała cicho Julka. – Bo chodziło mi o coś jeszcze innego…
– Tak, wiem, Jula – odparła w zamyśleniu Lodzia. – Tu z mojej strony nic się nie zmieniło. Nadal mam te same średniowieczne poglądy, a teraźniejszość to przecież nie przeszłość, da się ją kształtować na bieżąco. Co prawda Pablo to nie Szymek, masz rację, sama ci to zresztą kiedyś mówiłam… Ale tym razem to on będzie musiał dostosować się do mnie. Nie chcę przeskakiwać etapów, fatalnie bym się z tym czuła, chociaż nie ukrywam, że on działa na mnie jak piorun… i wiem, że ja na niego też. Jednak nie mam zamiaru zachowywać się tak jak te wszystkie kobiety, z którymi miał dotąd do czynienia. Na wszystko przychodzi czas, ale po kolei… Zrezygnowałam już dla niego z tylu marzeń i zasad, że w tym punkcie będę twarda, a on… jeśli mnie kocha, a wiem, że tak… będzie musiał to zaakceptować. No, ale zostawmy już ten temat, Jula – ucięła z powagą, sięgając po zeszyt od matematyki. – Zajrzyjmy jeszcze trochę do tej matmy… Pokaż mi swoją książkę do algebry, zostało nam chyba z sześć zadań, których jeszcze nie przerobiłyśmy.
– Oj, Lodźka, katujesz! – westchnęła z niechęcią Julka, podając Lodzi książkę. – Tak się fajnie gadało! No, ale dobra, niech ci będzie… Trzeba rzeczywiście jakoś zdać tę maturę.
***
Wracając od Julki, Lodzia zatrzymała się w ogródku. Zmierzchało się już, wieczorne powietrze było ciepłe i przepełnione jedynym w swym rodzaju zapachem dojrzałej, w pełni rozkwitłej wiosny. Serce dziewczyny przepełniało szczęście, którego nawet nie musiała sobie uświadamiać, krążyło bowiem w jej żyłach razem z krwią. Przeszła na drugą stronę domu i z uśmiechem popatrzyła na zieleniące się na tylnej ścianie dzikie wino. Pięło się po niemal niewidocznej spod liści drewnianej kracie, po której kiedyś z jej pokoju na pierwszym piętrze uciekał bandzior z opatrunkiem nad prawym okiem.
„Historia jak z kosmosu” – uśmiechnęła się do siebie. – „Mogliśmy nigdy się nie spotkać, gdyby nie ten zbieg okoliczności. I gdyby nie moja sukienka, którą widział we śnie…”
Przesunęła delikatnie palcem po żółtych płatkach pięknie rozkwitłej forsycji i ruszyła z powrotem, przechodząc na frontową część domu. Okno salonu było otwarte, a ze środka dobiegały głosy Wielkiej Triady. Lodzia zatrzymała się odruchowo, słysząc swoje imię.
– Mówiłam jej, że Lodzia była wtedy w domu i nigdzie nie wychodziła – mówiła z niezadowoleniem Mamusia. – Dziecko miało fatalny humor, ledwie trzymała się na nogach, jak wróciliście z tego sklepu, prawda, Mareczku? To było widać od razu, cała była zapłakana…
– I zaraz zamknęła się w pokoju – potwierdziła Ciotka Lucy. – Nawet nie chciała nic zjeść!
– Dopiero na drugi dzień trochę się ożywiła – dodała Babcia. – Pewnie przez noc wszystko przemyślała, przeszła jakiś kryzys i wreszcie się uspokoiła…
– Tak czy inaczej Matylda znowu wymyśla niestworzone rzeczy – podsumowała zdegustowanym tonem Mamusia. – Najpierw jej córka, a teraz ona. Co to za absurdalny pomysł, żeby nasza Lodzia miała tańczyć na ulicy z jakimś facetem!
Lodzia drgnęła zaskoczona, ale zaraz uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– Niemożliwe! – przyznała Babcia. – I w ogóle skąd mogła się wziąć taka dziwna plotka?
– Bo to niby była dziewczyna z takim długim warkoczem jak Lodzia – wyjaśniła jej Mamusia. – Może i tak, ale co z tego? Czy w tej dzielnicy jedna Lodzia ma długie włosy?
– No właśnie – poparła ją Babcia. – Jak długi warkocz, to zaraz Lodzia. Przecież twarzy Matylda chyba nie widziała?
– Mówi, że nie, bo tacy byli przytuleni – odparła z niesmakiem Mamusia. – Już ja widzę, jak moja córka daje się obściskiwać po nocy obcym facetom i jeszcze tańczy z nimi na ulicy! Ta Matylda ostatnio naprawdę ma coś z głową… I jeszcze do tego taki bezczelny wyrzut w oczach, że coś niby przed nią ukrywamy!
– No, to już rzeczywiście szczyt wszystkiego! – zgodziła się z oburzeniem Babcia. – Ja ci mówiłam, Zosiu, że ona za bardzo się wtrąca. Może niech jeszcze wymyśli, że Lodzia spotyka się w tajemnicy z którymś z sąsiadów… albo z naszym listonoszem!
– Nie, czekaj… ona mówiła, że tańczyli przy jakimś czarnym samochodzie – przypomniała sobie Mamusia. – I że to na pewno nie od sąsiadów z Jeżynowej, więc ten facet musiał nim przyjechać… A ty co się tak uśmiechasz, Mareczku, czy ja mówię coś śmiesznego?
Lodzia zatkała sobie szybko usta ręką, żeby również nie parsknąć śmiechem.
– Mareczek ma rację – oznajmiła Babcia. – To już nawet jest nie tyle oburzające, co śmieszne! Kto by tańczył na ulicy, pomyśl tylko, Zosiu? Na ulicy?! Przecież to niepoważne. A już pomysł, że to nasza Lodzia… no, słów brakuje po prostu!
– Ale Lodzieńce to lepiej nic o tym nie mówmy – zastrzegła z przejęciem Ciotka Lucy. – Po co dziecina ma się denerwować? Ona pewnie nawet tego nie skomentuje, ale potem będzie dusić w sobie te emocje… Jeszcze jej na zdrowie padnie, tyle się ostatnio napłakała!
– To prawda – przyznała Babcia. – Ostatnio zrobiła się strasznie drażliwa. Nawet o tradycji takie rzeczy mówiła, że aż mnie serce rozbolało…
– No bo zdenerwowała się wtedy, mamo – westchnęła Mamusia. – Chyba za wcześnie mówiłyśmy jej o tych nowych kandydatach. Ja dopiero teraz widzę, jakie to było niedelikatne. Dziecko cierpiało ze złamanym sercem, a my jej już o kimś nowym… Niedziwne, że nie chciała słuchać. Mam nadzieję, że to był tylko chwilowy kryzys…
– Oby! – westchnęła Ciotka. – To takie wrażliwe dziecko!
Na chwilę w salonie zapanowała cisza.
– Mareczku, dolać ci herbaty? – zapytała troskliwie Mamusia. – Okropnie późno dzisiaj wróciłeś, tak dużo mieliście pracy?
– Wypadło mi nieprzewidziane spotkanie – odparł spokojnym tonem Tatuś. – Jutro też będę musiał zostać dłużej, więc uprzedzam was, że zjem tylko obiadokolację, tak jak dzisiaj.
– Przepracujesz się – zauważyła cierpko Babcia. – Ledwo z przeziębienia wyszedłeś, a już cię tak ganiają od rana do wieczora. Człowiek w tych czasach nawet doleczyć się nie może… A tak w ogóle, to gdzie jest Lodzia?
– Poszła uczyć się do Julci, zaraz powinna wrócić na kolację – odparła Mamusia. – Lucy, zamknij już może to okno, co? Komary wlatują.
Lodzia czmychnęła czym prędzej spod okna i znalazłszy się na alejce wiodącej od furtki, spokojnym krokiem ruszyła w stronę drzwi wejściowych.