Lodzia Makówkówna – Rozdział XXXI
Julka zaśmiewała się do rozpuku, siedząc na łóżku Lodzi, otoczona kartkami z notatkami do matury, których część walała się również po podłodze.
– No i nie mówiłam ci, że tak będzie? – przypomniała jej wesoło. – Przecież to jest stary wyga, dziwisz się, że porozgrywał je w pięć minut? Nie z takimi przeciwnikami ma do czynienia na co dzień, to jest twardy gość, tylko przy tobie mięknie jak jakaś galareta… To co, jednak zgodziłaś się na ten wrzesień?
– Nie miałam innego wyjścia – uśmiechnęła się Lodzia, której oczy lśniły jak podświetlone od wewnątrz strużką światła. – Zawiązał z nimi koalicję przeciwko mnie. Babcia bredziła o tej swojej tradycji małżeństwa przed dwudziestką, mama dopowiadała szczegóły, a on przytakiwał im z całą powagą i potwierdzał, że to świetny pomysł i w ogóle w dechę tradycja. A potem wszyscy razem przekonywali mnie do tego września. Tata boki zrywał… Nawet babcia była usatysfakcjonowana, chociaż jeszcze nie całkiem zaakceptowała oprycha, nadal kręci nosem, że za stary dla mnie i za pewny siebie. Ale ona podobno nawet przy tacie wydziwiała. A Pabla łyka jakoś pomimo jego licznych wad, bo imponuje jej wizja, że będzie mieć w rodzinie adwokata.
– A twoja mama przekonała się do niego? – zainteresowała się Julka.
– Mama jest kupiona! – zapewniła ją Lodzia. – Wprawdzie na początku robiła groźne miny, ale kiedy poskładała sobie różne puzzle i dotarło do niej, że ja od początku zakochałam się w Pablu, a nie w Karolu, to już była trochę inna gadka. Ona zresztą lubi łobuza od czasów tamtej akcji rozmieniania kasy w szpitalu.
– Sama widzisz! – zaśmiała się Julka. – Jego nie da się nie lubić!
– Nie da się – przyznała Lodzia. – Tata bardzo go polubił… Ale i tak najbardziej szaleje za nim ciocia! Patrzy na pana mecenasa takimi oczami, że już sama nie wiem, kto się w nim bardziej kocha, ja czy ona.
– Kto wie? – uśmiechnęła się Julka. – Ciotki potrafią być bardzo uczuciowe…
– Trudno, nie będę się z nią licytować w tej materii! – roześmiała się Lodzia. – W każdym razie numer z panem mecenasem był nieziemski, Pablo prędzej spodziewałby się nalotu Marsjan niż tego, że spotka ją w takim kontekście. Mówił mi potem, że pani Klocia była jedną z najbardziej upierdliwych klientek, jakie miał w życiu. Obie z ciocią przez pół roku siedziały mu na głowie i zamęczały go na śmierć pytaniami o każdy szczegół. No, ja wiem coś o tym, przecież ona w domu wszystko na bieżąco nam opowiadała, tylko jakoś nigdy nie wymieniła nazwiska mecenasa, przynajmniej nie przy mnie. Co prawda nigdy nie słuchałam jej dokładnie… jak tylko zaczynała, zaraz myślałam sobie o czym innym.
– No to ładnie pan mecenas się urządził – pokiwała głową Julka. – Myślał, że już ma z nią spokój, a tu… witamy w rodzinie! Z deszczu pod rynnę to mało powiedziane!
– Nie martw się o niego, poradzi sobie – zapewniła ją Lodzia. – To szarlatan nie do pokonania, a ja już rozumiem, co miał na myśli, kiedy mówił mi, że dopiero teraz rozwinie skrzydła jak stąd do kosmosu… Najlepsze jest to, że w sobotę chyba z pięć razy prosił ciocię, żeby nie wyzywała go od mecenasów, tylko mówiła mu po imieniu, ale ona jakoś nie może się przełamać. Dla niej to jest pan mecenas i koniec.
– Opowiedzieliście im o schowku na szczotki? – zaciekawiła się Julka.
– No coś ty! – Lodzia popukała się wymownie palcem w czoło. – To by je zmiażdżyło! Już wystarczy, że wydało się, że tańczyliśmy walca na ulicy, cioci to nadal nie może pomieścić się w głowie. Sąsiadka podobno nas widziała, więc istnieje ryzyko, że pół dzielnicy niebawem się o tym dowie, i mama będzie teraz się gimnastykować, żeby jakoś zatuszować sprawę… Gdyby dowiedziały się jeszcze o moich listopadowych wygłupach z bandziorem, to chyba by się załamały! Zwłaszcza że w to była przecież implikowana policja… Zresztą kiedyś to się i tak wyda, tak samo jak to, że byliśmy razem na studniówce, za dużo osób o tym wie, ktoś się prędzej czy później wygada. Ale na razie trzeba im umiejętnie dozować te przyjemności.
– To nie chciały wiedzieć, jak się poznaliście? – zdziwiła się Julka.
– Nawet tak bardzo o to nie dopytywały – wzruszyła ramionami Lodzia. – Ciocia przyjęła za pewnik, że skoro Pablo pracuje na Zamkowej, a ja chodzę do szkoły tuż obok, to musieliśmy spotkać się gdzieś w okolicy. Wystarczyło nie zaprzeczać. Co prawda oprych chętnie by wszystko wygadał, bo bardzo mu się spodobało im dokuczać, ale dałam mu znak, żeby cicho siedział, więc odpuścił.
– Te wasze rozmowy przy rodzinnym stole to muszą być naprawdę niezłe jaja – przyznała Julka. – Zawsze były, ale jak jeszcze Pablo się w to wmieszał, to już na bank boki można zrywać!
– Żebyś wiedziała! – zaśmiała się Lodzia. – Żałuj, że nie możesz zobaczyć tego farmazona w akcji. Jego nie da się przegadać, rozgrywa je po mistrzowsku i świetnie wyłapuje, kiedy może sobie pozwolić na żart, a kiedy lepiej wziąć je pod włos. Bardzo go to bawi. Powiedział mi wczoraj, że skoro wchodzi do naszej rodziny, stawia sobie za punkt honoru przywrócenie w niej zdrowej równowagi i neutralizację matriarchatu, tylko najpierw musi się do tego odpowiednio przygotować. Nawet nie chcę wiedzieć, co ma na myśli…
– A powiedz, Lodźka, one nie mają obiekcji, że Pablo zabierze cię z domu? – zaciekawiła się Julka. – Przecież planowały przy Karolu, że będą was mieć na oku na słynnym pięterku…
– Kręciły na to nosem, owszem – przyznała wesoło Lodzia. – Ale wiedzą, że nie mają do czynienia z zależnym od rodziny studentem, tylko z dorosłym facetem, który ma własne mieszkanie i buduje dom, więc nawet głupio im było upierać się przy tej opcji z pięterkiem. Pablo obiecał im zresztą, że będziemy ich często odwiedzać.
– Ale tak ogólnie to chyba cieszą się z tego września?
– Pewnie, że się cieszą, taki był przecież ich pierwotny plan. Nawet data się zgadza. Poza tym mają we trzy zadecydować o programie imprezy i menu, więc cieszą się podwójnie.
– Jak to, przecież mieliście się organizować u Majka w Anabelli – zdziwiła się Julka. – On się przecież wszystkim świetnie zajmie.
– Majk będzie musiał dogadywać się z mamą – wyjaśniła jej Lodzia. – Pablo obiecał jej, że organizację imprezy zostawia w jej rękach w porozumieniu z szefem lokalu, ma go zresztą do nas przyprowadzić, żeby im go przedstawić… Mama zachwycona, bo teraz będą miały zajęcie na parę miesięcy. Pablo zresztą chętnie zwalił na nich tę organizację, powiedział, cwaniak, że się na tym nie zna… no, to akurat jest świętą prawdą… i że sam będzie tylko płacił. Licytowali się oczywiście z mamą, nawet o te pięć złotych ze szpitala jeszcze się spierali, ale w końcu stanęło na tym, że podzielą się proporcjonalnie kosztami, bo on będzie miał dużo więcej gości.
– Ale będzie impreza! – zawołała w natchnieniu Julka. – Bal na sto par!
– Mniej więcej – uśmiechnęła się Lodzia. – Oprych zaprasza już każdego, kto mu się nawinie pod rękę, jak zwykle nie ma umiaru. Zapowiedział mi, że nawet Leśniewskiego ściągnie, twierdzi, że ma wobec niego dług wdzięczności. Coś czuję, że wakacje będą pracowite, będziesz mi musiała pomóc, Jula… Jako moja druhna będziesz do tego wręcz zobligowana.
– Możesz na mnie liczyć, Lodźka – zapewniła ją Julka. – Jadę tylko na półtora tygodnia na te Mazury, ale przez resztę czasu jestem do twojej dyspozycji. Mam nadzieję, że w obecnej sytuacji nie każą ci już dokańczać w wakacje tych zawieszonych kursów gospodarskich?
– Na szczęście nie – odparła z rozbawieniem Lodzia. – Zwolniły mnie z tego definitywnie, jak szachraj im oznajmił, że akceptuje mój obecny poziom umiejętności gospodarskich. Bandzior jeden… sam potrafi tylko pomidora na pół przekroić, odgrzać mrożoną pizzę w mikrofalówce i nalać piwa do szklanki, ale moje umiejętności będzie łaskawie akceptował, nie?
Roześmiały się obie.
– A co z jego rodzicami? – zapytała Julka.
– To wspaniali ludzie – odpowiedziała łagodnie Lodzia. – Cieszą się razem z nami i w nic się nie wtrącają, za to są gotowi do wszelkiej pomocy. Po maturze, pod koniec maja, ma być u nas uroczysty obiad, Pablo przywiezie ich i przedstawi moim. Mama już się tym stresuje, od wczoraj siedzą z ciocią nad komponowaniem ekskluzywnego menu z makowcem na deser w roli głównej. To ma być oficjalna impreza zaręczynowa, no wiesz… taka z wręczeniem mi pierścionka.
– Wybrałaś już pierścionek? – zainteresowała się Julka.
– Jest w realizacji. Ja sama wybrałabym coś od ręki, ale oprych uparł się na spersonalizowany projekt z wykluczeniem brylantów, bo kiedyś powiedziałam mu, że ich nie lubię. Więc będę mieć w pierścionku taki piękny szafir, sama zobaczysz… On zresztą koniecznie chciał, żeby to było coś niebieskiego. Wydziwiał niemiłosiernie u tego jubilera, ale tłumaczył mi, że pierścionek zaręczynowy to pamiątka na całe życie i ma być idealny.
– On od początku miał fioła na twoim punkcie – pokiwała głową Julka. – Ja to już przeczuwałam, kiedy zobaczyłam, jak się na ciebie gapił w tej galerii. Fakt, że dał ci ostro popalić, ale ty jemu też… Nigdy nie zapomnę, jak urąbał się przez ciebie tą whisky i zrobił u Majka rozpierduchę.
– Moją osobistą whisky wychlał – podkreśliła Lodzia. – Będę mu to wypominać do końca życia! Ale ogólnie oboje strasznie się nacierpieliśmy – westchnęła. – Wychodzi na to, że byłam aż za bardzo ostrożna i niesprawiedliwie go oceniłam. On przez cały czas kochał mnie tak jak ja jego i próbował mi to jakoś pokazać, a bał się mówić wprost, bo kiedy tylko robił krok w moją stronę, ja mu natychmiast uciekałam. Chociaż nigdy nie do końca, bo przecież nie mogłam żyć bez tego draba… I tak się przepychaliśmy, męczyliśmy się oboje, a nasze fatum i tak było nie do pokonania. Tak nas niesamowicie do siebie ciągnęło od samego początku!
– Szczerze mówiąc, ta twoja ostrożność wcale nie była od rzeczy – zauważyła oględnie Julka. – Obiektywnie to naprawdę wyglądało nie najlepiej. Facet starszy o tyle lat, w dodatku zaczynał jako groźny bandzior… pamiętasz, jak się bałaś, że cię ukatrupi? – zaśmiała się. – Zwiewałyśmy przed nim po śniegu jak dwie idiotki! A zaraz potem okazało się, że to nie żaden bandzior, tylko lowelas z długą listą doświadczeń, a do tego znany adwokat. Więc miałaś prawo wyciągać takie wnioski… Wszystko świadczyło przeciwko niemu.
– No właśnie – westchnęła Lodzia.
– Tylko jedno od początku mi nie pasowało – podjęła Julka. – Bo on miał coś takiego w oczach, kiedy na ciebie patrzył… To było dobrze widać już na studniówce, nawet Szymek przyznał. A potem coraz bardziej… I w którymś momencie już wiedziałam, że on się w tobie kocha do nieprzytomności, tylko nie chciałam ci nic wmawiać, bo gdybym się myliła, mogłabym narobić jakichś nieodwracalnych szkód. Po co zresztą miałam się wtrącać? Musieliście to załatwić między sobą.
– To prawda – przyznała Lodzia. – Pewnych etapów nie da się przeskoczyć, trzeba przez nie przejść krok po kroku… i pewne rzeczy trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy.
– I widzisz? Jednak twoja mama i babcia ostatecznie wykonają plan! – zauważyła wesoło Julka. – Wydadzą cię za mąż przed dwudziestką. Tak się zarzekałaś, że do końca studiów nie będziesz sobie tym zawracać głowy, i co? Pablo jednak postawił na swoim.
– On zawsze stawia na swoim – uśmiechnęła się Lodzia. – Tylko robi to dyplomatycznie i podstępem. Nazywa to negocjowaniem warunków. Udaje, że niby ja rządzę, a on się podporządkowuje, ale jak przychodzi co do czego, to zawsze dziwnym trafem jego jest na wierzchu.
– Fajni jesteście! – zaśmiała się Julka. – Pasujecie do siebie bardzo, oboje macie taki zdrowy dystans do wszystkiego, a jednocześnie tak się uzupełniacie… A co z twoimi kuzynami? – przypomniała sobie nagle. – Ruszyło się coś w tej sprawie?
– Na razie nic – westchnęła Lodzia. – Miałam spotkać się z nimi ostatniego kwietnia, ale nie mogli, bo Tomek z żoną rozłożyli się na grypę, a Artur coś tam miał ważnego na uczelni. Mamy zobaczyć się dopiero po mojej maturze. O poznaniu wuja i tak mogę na razie zapomnieć, Artur mówi, że ojciec ma kłopoty w firmie i chodzi podminowany, więc jeszcze mnie by w tym wszystkim brakowało. Zresztą po tym, co mi o nim naopowiadali, to ja już zaczynam się go bać.
– To może w takim razie załatw chłopakom spotkanie z babcią – poradziła jej Julka. – Nawet jak się z synem nie pogodzi, to przynajmniej wnuków by poznała…
– Wiem, myślę o tym – zapewniła ją Lodzia. – Tylko ciągle jakoś nie mogę zebrać się na odwagę. Ostatnio babcia ma przeze mnie tyle wrażeń, że nie wiem, jak zareaguje na kolejną taką bombę. Ale po maturze coś pomyślę… Teraz sama mam wystarczająco stresu.
– To fakt – przyznała Julka. – Ale powiem ci, że im bliżej do tych egzaminów, tym jakoś mniej się ich boję. Zobaczysz, zaraz będzie po wszystkim. Jutro polski, w poniedziałek matma… i z górki. Ja to już bym chciała, żeby były wakacje.
– Czekaj, a kiedy wy się wybieracie z Szymkiem na te Mazury? – zagadnęła Lodzia.
– W sierpniu. Jedziemy na dziesięć dni z Arkiem i z Maćkiem. Madzia i Monia też nie wykluczają, że dołączą do nas ze swoimi chłopakami, zaczyna się zbierać bardzo fajna brygada… Słuchaj, a może i wy zabierzecie się z nami, co, Lodźka? Chociaż na parę dni. Przecież przyda wam się taka odskocznia na ostatniej prostej…
– Nie da rady – pokręciła głową Lodzia. – Przez całe wakacje mój oprych pracuje, bo urlop przerzucił sobie na wrzesień. Może nie będą mieli w lecie tak dużo roboty, bo klienci też wyjeżdżają, ale jednak trudno mu będzie wyrwać się na dłużej, a te Mazury przecież daleko… Niestety, Jula, jak widzisz, wychodzę za mąż za pracoholika.
– Coś za coś – zauważyła filozoficznie Julka. – W jego zawodzie takie spektakularne wyniki trzeba ciężko wyharować. Ale nie martw się, to długo nie potrwa. Za parę lat zyska taką pozycję, że będzie sobie tylko jechał na opinii i wybrzydzał, którą sprawę zechce mu się wziąć, a którą nie.
– Akurat! – prychnęła Lodzia, klękając na podłodze, aby pozbierać porozrzucane kartki z notatkami. – Już w to wierzę… Będzie miał tych obowiązków pewnie coraz więcej. Ale biorę to pod uwagę i będę go we wszystkim wspierać, byle nie rujnował sobie zdrowia, bo na to nie mogę patrzeć.
– Dopilnujesz, żeby tak nie było, już ja cię znam, Lodźka! – zaśmiała się Julka. – Wprowadzisz taką dyscyplinę, że bandzior będzie chodził jak w zegarku. On zresztą uwielbia, jak go tresujesz.
Lodzia uśmiechnęła się łagodnie, układając pozbierane kartki na jednym stosie.
– Zobacz, Jula, ile myśmy tych notatek naprodukowały – zauważyła z melancholią. – A już jutro zdajemy maturę i koniec kolejnego etapu w życiu. Wiesz co, ja ci powiem, że czuję się dzisiaj jakaś taka dziwnie… stara.
– To wpływ Pabla – zawyrokowała Julka. – Ale nie narzekaj, sama tego chciałaś. Po co zamykałaś takiego starego bandziora w szafie na szczotki?
***
Drzwi od sali gimnastycznej otworzyły się i zmęczeni maturzyści wysypali się na szkolny hol po zakończonym egzaminie z języka polskiego.
– Lodźka, poczekaj na nas! – zawołała Julka, która została nieco z tyłu, czekając na Szymona.
Lodzia zatrzymała się tuż przy wejściu na salę. Jej wzrok prześlizgnął się po przechodzących obok dwóch kolegach z klasy czwartej B, którzy zerknęli na tę wtopioną zazwyczaj w korytarzowy tłum dziewczynę z takim zaciekawieniem, jakby dziś widzieli ją po raz pierwszy. Ubrana podobnie jak inne maturzystki w białą, rozpinaną bluzkę i granatową spódnicę, z warkoczem odrzuconym na plecy, wyglądała tak młodziutko, jak gdyby dopiero zaczynała liceum, a nie właśnie je kończyła… Jednak w jej gestach, stanowczym sposobie trzymania głowy i magnetyzującym spojrzeniu błękitnych oczu krył się rys świadomej siebie, rasowej kobiety.
– To ta mała blondyna z czwartej A… ta, co się w niej Grzelo kocha – wyjaśnił jeden drugiemu dyskretnym półgłosem. – Ma takie głupie imię, nigdy go nie pamiętam.
– No przecież wiem, kto to jest – odpowiedział mu drugi. – Tylko dziwię się, że wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi. Milion razy widziałem ją na korytarzu z tym długim warkoczem, ale jakoś nigdy mnie nie brała. A to przecież ekstra laska!
– Wyrobiła się ostatnio – zauważył pierwszy. – Wcześniej była jakaś taka bez wyrazu… szara myszka. A teraz jak tak na nas spojrzała, to aż mi igły przeszły po plecach.
– Mnie też – przyznał drugi. – Wcale się nie dziwię Grzelowi. Ty widziałeś, jakie ona ma oczy? Świecą, kurde, na niebiesko jak żarówki… albo jak jakieś gwiazdy.
– Te, poeta! – zaśmiał się kolega. – Za dużo się tej literatury na dzisiaj naczytałeś!
– Nie wiesz, czy ona ma chłopaka? – zagadnął jego towarzysz, ignorując tę uwagę.
– Nie wiem, Adaś, nie interesowałem się. Podpytaj Rafiego, on wie wszystko, co dzieje się u niego w klasie. Ja osobiście nie widziałem, żeby ta mała z kimś chodziła… Wiem tylko, że jej kumpela zadaje się z Szymkiem z czwartej D, często widziałem ich we trójkę, jak szli na przystanek. O, zresztą teraz też razem tam stoją!
Adaś pokiwał głową w zamyśleniu. W chwili, gdy wchodzili już na schody prowadzące na dolny hol, jeszcze raz odwrócił się i zerknął na fascynującą, a dotychczas tak niedocenianą koleżankę z czwartej A. Stała nadal pod salą gimnastyczną w towarzystwie bladej ze stresu przyjaciółki, którą obejmował ramieniem uśmiechnięty Szymon.
– A powiedz mi, Lodźka, ta Czysta Forma to na pewno był Witkacy? – upewniła się po raz trzeci Julka, łapiąc ją za ramię zdenerwowanym gestem.
– Witkacy – kiwnęła głową Lodzia. – I co się tak telepiesz, Jula, na pewno wszystko dobrze napisałaś. Wczoraj chwaliłaś się, że się nie boisz, a dzisiaj trzęsiesz się od rana jak galareta. Szymek, weź ją jakoś odstresuj, co? – zażartowała. – Ja mogę się na chwilę odwrócić.
Szymon roześmiał się i odgarnął z policzka Julki burzę czarnych włosów.
– Widzisz, skarbie, Lodzia każe mi się tobą zająć – rzucił wesoło, całując ją w usta. – Słuchaj się koleżanki i dawaj mi buziaka! I nie denerwuj się tym, co już minęło, bo to bez sensu. Zdasz przecież na pewno. Teraz musimy raczej pomyśleć o matmie.
– Bardzo mnie pocieszyłeś – pokiwała głową Julka, przytulając się do niego i spoglądając na niego z uśmiechem. – Ale macie rację, i tak już nic nie zmienię… Lodźka, jedziesz prosto do domu, czy może skoczymy gdzieś jeszcze na kawę albo na jakiś sok? Słyszałam, że Madzia chciała iść z dziewczynami na miasto, może dołączymy do nich?
– Czemu nie? – uśmiechnęła się Lodzia. – Ja bardzo chętnie.
– Czekaj, tylko gdzie ona jest? – Julka rozejrzała się w roztargnieniu. – Madziuuuu! – zawołała, dostrzegłszy sylwetkę Magdy tuż przy schodach.
Magda, która miała już zejść na dół, zawróciła na pięcie i podbiegła do nich.
– Jak wam poszło? – zapytała. – Lodzia pewnie na maksa napisała, to wiadomo. A ty, Jula?
– Chyba nie jest źle – odparła ostrożnie Julka. – Lodźka właśnie trochę mnie pocieszyła z tą Czystą Formą, bo już mi się pomajtało ze stresu i nie byłam pewna, czy to był na bank Witkacy, a nie jakiś Gombrowicz na przykład…
Lodzia pokręciła głową z dezaprobatą.
– Fajnie mieć to już z głowy, nie? – uśmiechnęła się Magda. – A ty jak, Szymek?
– Myślę, że do przodu – odparł spokojnie.
– No to co tak stoicie pod tą salą jak fujary? – zawołała wesoło Magda. – Chodźcie na dół, ja muszę znaleźć Miśka, miał tam na mnie czekać. Idziecie z nami na miasto? Monia idzie, Wika i Mela też. Do matmy cały weekend, pogadalibyśmy trochę!
– Idziemy – kiwnął głową Szymon. – Czekajcie, jeszcze tylko Arka zawołam!
Na dolnym holu panował rozgardiasz, gdyż na maturzystów z czterech czwartych klas czekał tam już cały tłum ludzi, głównie ich dziewczyn i chłopaków, choć było też kilkoro rodziców, a nawet ze dwie babcie. Wszyscy ściskali swoich abiturientów, wypytywali o to, jak poszedł egzamin, a potem w parach lub większych grupkach wysypywali się na ulicę. Magda przechyliła się przez poręcz i pomachała ręką do czekającego na nią na dole Miśka.
– Jest mój Misiek! – zawołała, odwracając się do swoich towarzyszy. – Dziewczyny też już są na dole, chodźcie szybko… O, Lodziu, twój rock’n’rollowy adwokat też tam czeka!
Serce Lodzi podskoczyło ze zdumienia i radości. Zaskoczona podbiegła do barierki, spojrzała w dół i z miejsca napotkała uśmiechnięte oczy stojącego w pobliżu schodów Pabla. Był ubrany w swój standardowy mundur zawodowy w wersji rozluźnionej, czyli w spodnie od garnituru, ale bez krawata, z koszulą rozpiętą pod szyją i marynarką przewieszoną nonszalancko przez ramię. Domyśliła się, że musiał iść prosto z pracy, skąd najwyraźniej wyrwał się wcześniej niż zwykle. Posłała mu promienny uśmiech i wyprzedzając towarzystwo, pofrunęła po schodach w dół.
– Lodziu, nie leć tak, bo nogi połamiesz! – zawołała za nią ze śmiechem Magda. – I jak ty będziesz tańczyć rock’n’rolla na weselu?
Stojący na dole tuż przy schodach dwaj koledzy z czwartej B, którzy kilka minut wcześniej mijali Lodzię pod salą, spojrzeli z zafascynowaniem na biegnącą w dół dziewczynę o zjawiskowo rozświetlonych błękitnych oczach. Adaś zrobił pół kroku do przodu z zamiarem zastąpienia jej drogi, ona jednak nie zwracając na niego uwagi, jakby był krzesłem, donicą z palmą lub innym elementem umeblowania holu, wyminęła zwinnym ruchem przeszkodę i wtuliła się w ramiona stojącego za nimi ciemnookiego mężczyzny, który schylił się natychmiast do jej ust i powitał ją gorącym pocałunkiem.
– Witaj, kociaku – szepnął czule Pablo, odgarniając jej kosmyk włosów ze skroni.
– Zakapiorku kochany – odszepnęła uszczęśliwiona Lodzia. – Jesteś… przyszedłeś po mnie!
– Przyszedłem po moją księżniczkę – uśmiechnął się. – Jak mogłoby mnie tu nie być w takim ważnym dniu? Powiedz mi, skarbie, jak poszedł ci egzamin?
– Świetnie – odparła, przechylając zalotnie głowę. – Trafiłam dokładnie na to, na co chciałam. A tobie jak udało się wyjść z pracy tak wcześnie?
Oczarowany jej kokieteryjnym gestem Pablo ogarnął wzrokiem całą jej sylwetkę, pokręcił lekko głową i znów przytulił ją do siebie, okrywając pocałunkami jej skronie i czoło.
– Moja uczennica – zamruczał jej do ucha. – Wyglądasz zabójczo w tym szkolnym mundurku, kochanie. Jak to się fachowo mówiło? A, już wiem… połknąłbym cię bez popitki!
– Ty gburze! – roześmiała się Lodzia, odpychając go żartobliwie od siebie. – Troglodyto!
Pablo roześmiał się również i puścił ją, nie odrywając od niej promiennego spojrzenia.
– Uciekłem im wcześniej, gwiazdeczko – odpowiedział dopiero teraz na jej pytanie. – Zaprzągłem do roboty Maćka, ma mnie zastąpić aż do końca dniówki. Taka kolej rzeczy, młody ma się wprawiać… nie przewiduję dla niego żadnej taryfy ulgowej! Poza tym oznajmiłem wszystkim jasno, że dzisiaj muszę się zerwać, bo mam maturę. I nie wiem, dlaczego to ich tak ubawiło, Jacek ze śmiechu oblał się kawą, pani Madzia przez pół godziny czyściła mu plamę… Trudno, ma za swoje, tak to jest, jak się nabija z kolegów! – zaśmiał się z satysfakcją. – No, ale cieszę się, że ci dobrze poszło i jesteś zadowolona. Nie ma nic wspanialszego niż wesoły uśmieszek mojego kociaka!
Stojący wciąż przy schodach Adaś z czwartej B popatrzył w zdezorientowaniu na swojego kolegę, który roześmiał się na ten widok.
– No co? – zawołał wesoło. – Chyba sam widzisz, że nic tutaj nie ugrasz, ta mała ewidentnie woli starszych!
Klepnął kolegę po plecach i pociągnął go ku wyjściu ze szkoły. W drzwiach natknęli się na Grzela, który również zmierzył ponurym wzrokiem rozmawiającą parę i bez słowa wyszedł na ulicę. Tymczasem do Pabla i Lodzi podeszło pozostałe towarzystwo z Julką i Szymonem na czele.
– Cześć, Pablo, tak wcześnie urwałeś się z pracy? – zdziwił się Szymon, podając mu rękę.
– A co, sądzisz, że tylko wy macie prawo wagarować? – wzruszył ramionami Pablo. – Zwolnili mnie, żebym czegoś w papierach nie zawalił. Od rana jestem rozkojarzony i nie do życia, stresuję się jak diabli tą waszą maturą!
Szymon i Julka roześmiali się. Pablo z uśmiechem podawał rękę pozostałym.
– Polskim nie masz się co stresować, Lodzia jest najlepsza w klasie – zapewniła go Monika. – Na pewno napisała na piątkę!
– Ale, ale! – zawołała Magda uwieszona na ramieniu swojego Miśka. – Słyszałam od Juli, że weselisko robicie we wrześniu! A Lodzia tak się zarzekała, że chce sobie jeszcze parę lat spokojnie postudiować w wolnym stanie…
– Bo chciałam – zaznaczyła nie bez urazy Lodzia. – Ale podstępny oprych przekabacił moją mamę i zawiązał z nią koalicję. A jakie ja mam szanse w negocjacjach, jeśli wszyscy są przeciwko mnie?
Pablo uśmiechnął się z satysfakcją i objął ją ramieniem.
– Przekonałem ją, że tylko na tym zyska – wyjaśnił spokojnie Magdzie. – Skuteczne wychowanie dobrze skonfigurowanego pantoflarza zajmuje ładnych parę lat, więc im wcześniej się za mnie zabierze, tym lepiej. Prawda, kochanie? – uśmiechnął się czarująco do Lodzi.
Wszyscy parsknęli śmiechem. Do grupki dołączały stopniowo kolejne osoby.
– Prawda – skinęła głową Lodzia, zerkając na niego złośliwie. – Zwłaszcza że im starszy materiał, tym ciężej mu wszystko idzie. Pamięć już nie ta i refleks powoli siada…
– No, no, kociaku! – zaśmiał się Pablo, grożąc jej ostrzegawczo palcem. Powiódł wzrokiem po rozbawionym towarzystwie. – Widzicie, jak mnie prowokuje ta mała figlara? Sama zaczyna, a potem będzie udawać wielkie niewiniątko!
– Uważaj, bo jeszcze będziesz jej musiał za to kwiatki posyłać – pokiwała głową Amelia.
– I rock’n’rolla z nią tańczyć do upadłego – dodała Magda. – Będzie ci kazała udowadniać w ten sposób, że masz odpowiednią krzepę i refleks na wysokim poziomie!
– Z tym nie ma żadnego problemu – uśmiechnął się podstępnie Pablo, mrugając do Lodzi. – Będziemy dużo tańczyć, prawda, gwiazdeczko? Nie tylko rock’n’rolla, ale też poloneza, walca, tango… co my tam jeszcze mamy? – zastanowił się.
– Cha-cha i fokstrota – podpowiedziała Julka.
– Rumbę i sambę – dodała Monika. – I flamenco.
– Salsę – poddała Amelia. – Disco i rap.
– Break dance – zaproponowała Martyna.
– Twista – dorzucił wesoło Rafał.
Pablo, z chytrym półuśmieszkiem na twarzy, każdemu z nich kiwał głową na potwierdzenie, że wszystkie wymieniane rodzaje tańca jak najbardziej wchodzą w grę.
– A boogie-woogie? – zapytała Lodzia, podnosząc na niego rozpromienione oczy.
– Boogie-woogie oczywiście też, maleńka – podchwycił ochoczo. – Dobrze wiem, że lubisz szybkie tempo. Jeśli sobie zażyczysz, możemy nawet stepować.
– Wolałabym tańczyć – uśmiechnęła się.
Pablo skłonił się przed nią szarmanckim gestem.
– Jak każesz, kochanie. Ty ustalasz repertuar, ja prowadzę. Będziemy zamykać się w domu i tańczyć całymi nocami do białego rana!
Lodzia spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Do białego rana! I będziemy tak non stop hałasować sąsiadom muzyką po nocach?
– Muzyką? – zdziwił się, unosząc w górę brwi. – No cóż, kochanie… jeśli sobie życzysz, czasami możemy włączyć i muzykę.
Przysłuchujące się towarzystwo zgodnie wytrzeszczyło na niego oczy, po czym gruchnęło gromkim śmiechem, aż szyby zadrżały w oknach.
– Ty krętaczu! – śmiała się Lodzia, kręcąc głową. – Piekielny szubrawcu!
– Dobre! – ocenił Rafał, podnosząc w górę kciuk.
– Misiek, słyszałeś? – rzuciła do swojego towarzysza Magda. – My też musimy pouczyć się różnych rodzajów tańca bez muzyki!
– I niech mi ktoś powie, że faceci nie myślą tylko o jednym! – zawołała Amelia.
Pablo, który zaśmiewał się razem z resztą towarzystwa, zadowolony z udanego żartu, objął Lodzię ramieniem, przytulił ją do siebie i ucałował w czoło.
– No, nie gniewaj się, kociaku – powiedział wesoło. – Sama zaczęłaś, mam na to kilkunastu świadków!
– Wcale się nie gniewam, drabie – uśmiechnęła się z przekorą. – I jeszcze zobaczymy, jaki będzie z ciebie chojrak, jak rozliczę cię z tych obietnic bez pokrycia!
– Bez pokrycia! – wykrzyknął żartobliwie zbulwersowany Pablo. – Słyszeliście to?! Ty mała rozrabiaro! Na to rozliczanie też mam świadków, pamiętaj… Czekajcie! – zwrócił się do Julki, Amelii, Moniki, Martyny i Rafała. – Powtórzcie mi jeszcze raz po kolei te wasze tańce, ja muszę sobie to zapisać, żeby potem o czymś nie zapomnieć…
– A nie mówiłam, że już ci pamięć szwankuje, staruszku? – pokiwała głową Lodzia. – Muszę przemyśleć dla ciebie jakiś ekstra zestaw ziółek z lecytyną.
– Dla ciebie będę pił nawet ziółka, skarbie – zapewnił ją Pablo. – Podlejesz mi je trochę piwkiem i nie ma sprawy. Tylko nie dolewaj whisky, bo takiego zestawu twój staruszek może nie wytrzymać! – dodał znacząco, na co Julka i Szymon parsknęli śmiechem.
– Whisky akurat źle wpływa na pamięć, więc odpada – przyznała Lodzia. – Ziółka są pewniejsze. Będę aplikować ci je przed każdym tańcem, żebyś nie pozapominał kroków!
Wszyscy znów wybuchli śmiechem.
– No, no, patrzcie, jak ta Lodzia się wyrabia! – docenił Rafał.
– Przy tobie to mi na pewno nie grozi, skarbie – zapewnił ją ubawiony Pablo. – Ale nie obrażę się, jeśli zamiast tych ziółek zorganizujesz mi jakiś intensywny, praktyczny kurs ćwiczenia pamięci.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy z porozumiewawczym uśmiechem, po czym Pablo ogarnął dziewczynę ramieniem i powiódł wzrokiem po stłoczonym wokół nich towarzystwie.
– No dobrze! – podjął wesoło. – A teraz uwaga, młodzieży. Ręka do góry, kto lubi tę małą łobuziarę – wskazał na Lodzię – a przy okazji i mnie jako skromny dodatek do niej!
Wszyscy ze śmiechem podnieśli ręce.
– Świetnie! – kiwnął głową. – W takim razie wszyscy, którzy nas lubią, wyciągają teraz notesy albo kalendarze i rezerwują sobie datę ósmego września. To jest sobota i wszyscy, razem ze swoimi chłopakami i dziewczynami, są w tym dniu zaproszeni na bardzo ważną imprezę. Z muzyką do białego rana! – zaznaczył wymownie.
– Wesele! – pisnęła radośnie Magda, rzucając się na szyję swojemu Miśkowi. – Słyszysz, Misiek? On nas zaprasza na wesele!
Julka spojrzała rozbawionym wzrokiem na Lodzię, która uśmiechnęła się do niej, rozkładając bezradnie ręce. Podniósł się gwar, maturzyści jedni przez drugich przekrzykiwali się, dopytując Pabla, czy nie żartuje i naprawdę zaprasza wszystkich.
– Wszystkich, całą waszą klasę, a od Szymka i Arka tych, których oni wytypują – odpowiedział z powagą. – Mamy duży lokal zarezerwowany na wyłączność i musimy go porządnie zapełnić. Zgadzasz się ze mną, kochanie? – dodał, pochylając się do Lodzi, która roześmiała się na te słowa.
– Widzicie? – powiedziała wesoło do koleżanek i kolegów. – Szachraj udaje teraz, że pyta mnie o zdanie! Skoro was zaprasza, to trzymajcie go za słowo… ale wcale nie czujcie wybrańcami, bo on już zaprosił pół miasta!
Wszyscy wybuchli śmiechem, zaś Lodzia, w głębi serca wzruszona tym gestem Pabla, przytuliła się do niego, obejmując go wpół i wzniosła na niego rozpromienione spojrzenie. Wpatrywał się przez chwilę z uśmiechem w jej oczy, po czym podniósł głowę i powiódł wzrokiem po podekscytowanym towarzystwie, które szeptało gorączkowo między sobą, zachwycając się wizją obiecanej wrześniowej imprezy.
– W porządku, a teraz zbierajcie się, młodzi! – zarządził wesołym tonem. – Z okazji zakończenia pierwszego dnia matury zabieram was wszystkich na okolicznościową kawę i ciacho!
Kolejny wybuch entuzjazmu zwrócił na nich uwagę zebranych jeszcze w holu osób.
– E, na kawę? – skrzywił się Rafał. – A nie mogłoby być piwko?
– Rafi, nie wydziwiaj! – popukała się po głowie Magda.
– Na kawę – powtórzył stanowczo Pablo, patrząc na niego z powagą. – Piwko też ci postawię, nawet dwa. Ale dopiero jak mi pokażesz świadectwo dojrzałości.
Pustawy już hol po raz kolejny wypełnił się gromkim śmiechem. Koledzy poklepali Rafała żartobliwie po plecach, Pablo podał szarmanckim gestem ramię Lodzi i hałaśliwa grupa ruszyła przez hol w stronę wyjścia ze szkoły.
***
– Lodzieńko, połóż jeszcze na środku te serwetki – poleciła Mamusia. – Lucy, te kwiatki daj na bok, będą przeszkadzały… albo w ogóle ściągnij to ze stołu, mogą przecież stać na komodzie.
Ciotka Lucy posłusznie przestawiła wazon z kwiatami na komodę, przechylając się przez siedzącą na kanapie Babcię, która usiadła sobie tam po rozłożeniu sztućców, by wyciszyć się przed mierzeniem ciśnienia, jak zwykle zaplanowanym na godzinę piętnastą.
– Zosiu, przestawcie to na drugą stronę, tu przecież będzie niewygodnie – powiedziała, wskazując palcem na jedno z nakryć. – Mamy wystarczająco miejsca, to przecież tylko dwóch gości.
– Mamo, to nie ma znaczenia – machnęła ręką Mamusia. – I tak potem siadamy tylko we trzy z tym panem i będziemy rozmawiać o menu. Talerze po podwieczorku szybko się posprząta.
– O, tu posadzimy pana mecenasa – oznajmiła Ciotka Lucy, wskazując na jedno z przygotowanych miejsc. – A Mareczek siądzie koło niego.
– Ciociu, proszę – odezwała się z wyrzutem Lodzia. – Paweł tyle razy ci mówił, żebyś nie nazywała go mecenasem. Przecież to strasznie głupio brzmi! Będziesz tak na niego mówić do końca życia? On już ma wystarczająco tego w pracy.
– Lucy, Lodzia ma rację – przyznała Mamusia. – Przestań już z tym mecenasem, to rzeczywiście nie wypada w tych okolicznościach.
– Co ci poradzę, Zosiu, tak się przyzwyczaiłam – westchnęła Ciotka. – Przecież ta sprawa Kloci ciągnęła się od września, przez pół roku byłyśmy tam u niego co najmniej raz w tygodniu i nigdy inaczej się do niego nie zwracałyśmy. Teraz ciężko się przestawić…
– Pół roku to nie tak długo – zauważyła Babcia.
– Pewnie, że niedługo – zgodziła się Ciotka, zabierając się za przestawianie filiżanek na kawę. – Zwłaszcza jak na sporny przypadek i sprawę zagraniczną. Najpierw zbieraliśmy dokumenty, potem analiza, tyle się nad tym usiedział, biedak! Klocia też przecież po nocach spać nie mogła, tak się stresowała… a ja razem z nią.
Lodzia pokręciła głową z rezygnacją, uznając, że chyba już na zawsze jest skazana na słuchanie o pamiętnej sprawie spadkowej Kloci.
Było sobotnie popołudnie w połowie maja, kończyły się powoli egzaminy maturalne. Za dwa tygodnie miały się odbyć jej oficjalne zaręczyny, co skutkowało panującą już w domu gorączką przygotowań. Lecz również dzisiejsze popołudnie miało być wyjątkowe, na podwieczorek był bowiem zaproszony narzeczony w towarzystwie swojego przyjaciela, w którego restauracji miało się odbyć wesele i z którym Wielka Triada miała uzgadniać menu oraz inne szczegóły organizacji przyjęcia. Obaj panowie mieli zjawić się przy Czeremchowej osiem około godziny siedemnastej, jednak już od rana byli wyczekiwani z wielką niecierpliwością.
– Ten drugi pan siądzie tutaj – planowała Ciotka Lucy. – Mam nadzieję, że doceni nasz sernik. Bardzo jestem ciekawa jego zdania, to przecież zawodowiec.
– Ciociu, to jest przede wszystkim przyjaciel Pawła – zaznaczyła poważnym tonem Lodzia. – On traktuje go prawie jak rodzonego brata. I bardzo was proszę, żeby przyjąć go w tym charakterze, układanie menu na przyjęcie jest dzisiaj naprawdę mniej ważne, jeszcze zdążycie to zrobić.
– Oczywiście, Lodzieńko, tak będzie – zapewniła ją potulnie Ciotka. – Przecież wiesz, że zawsze godnie przyjmujemy gości.
– Lodzia ostatnio zrobiła się bardziej stanowcza – zauważyła z zadowoleniem Babcia. – I dobrze, to jej się przyda, może nie da się tak łatwo stłamsić w tym małżeństwie.
Lodzia uśmiechnęła się delikatnie.
– Ale tej Matyldzie to ja muszę coś powiedzieć – oznajmiła z niesmakiem Mamusia. – Już wszystkim w Radzie Dzielnicowej rozpowiedziała, że Lodzia wychodzi za mąż za adwokata po trzydziestce, wejść do sklepu nie można, żeby ktoś mnie o to nie zaczepił! Dzisiaj rano Bednarkowa wypytywała mnie, gdzie też to oni się poznali. Więc jej mówię, że on pracuje blisko szkoły Lodzi, poza tym ona do tej restauracji chodziła z Julcią i z… hmm… Karolem – tu Mamusia zerknęła niespokojnie na Lodzię, która w milczeniu przekładała serwetki z pudełka do stojącego na stole serwetnika. – A że restaurację prowadzi jego przyjaciel, to i tam się pewnie widywali. No i wpadli sobie w oko z naszą Lodzieńką…
„Całkiem przyjemna teoria” – przyznała w myśli Lodzia.
– Matylda chyba urażona, że ukrywałyśmy to przed nią – zauważyła Babcia. – Niby rozmawia normalnie, ale ciągle robi jakieś aluzje… Ja uważam, Zosiu, że ona już od dawna za dużo sobie myśli!
– A niech sobie myśli, co chce – machnęła ręką Mamusia. – Przecież nie powiem jej, że o niczym nie wiedziałyśmy. Jak to by wyglądało!
– No, nie, nie, absolutnie! – przyznała natychmiast Babcia. – Na ten temat ani słówka! Jeszcze by wyszło na to, że nad niczym nie mamy kontroli…
Lodzia znów uśmiechnęła się do siebie nieznacznie.
– Matyldę widziałam wczoraj w mięsnym, jak kupowałam cielęcinę na zrazy – ciągnęła Mamusia, zwracając się do Babci. – Powiedziałam jej przy okazji, jakich dzisiaj mamy gości, i wyobraź sobie, że dzisiaj już Bednarkowa wszystko wiedziała! Matylda musiała jej każde słówko przekablować! Ja jej chyba w końcu naprawdę coś powiem, bo to już jest przesada, żeby do tego stopnia nie umieć utrzymać języka za zębami!
– Skończyłam już układać te serwetki, mamo – przerwała jej grzecznie Lodzia. – Jeśli nie trzeba w niczym więcej pomóc, to mogłabym już iść na górę, żeby się przebrać?
– Ależ oczywiście, Lodzieńko! – zawołała serdecznie Mamusia. – Idź się przebrać, pewnie, dziecko, musisz dziś pięknie wyglądać dla swojego gościa.
Lodzia rzuciła jej pełne blasku spojrzenie i leciutkim krokiem wyfrunęła z salonu odprowadzana roztkliwionym spojrzeniem Wielkiej Triady.
– Jak ta nasza Lodzieńka ślicznie ostatnio wygląda! – zauważyła czule Mamusia. – Rozkwitła dziewczyna, aż miło popatrzeć, widać, że szczęśliwa. I do tego nabiera charakteru, a to też ważne!
Ciotka Lucy westchnęła z rozrzewnieniem.
– A ja ciągle nie mogę się nadziwić, że ona właśnie z panem mece… z panem Pawłem – poprawiła się przytomnie. – Jak powiedziałam o tym Kloci, to przez godzinę nie chciała mi uwierzyć! Taki człowiek! Zdolny, mądry, z pozycją… ułożony, poważny…
– No, że poważny, to ja bym nie powiedziała – przerwała sceptycznie te zachwyty Babcia. – Przypomnij sobie, Lucy, że tańczył na ulicy! I jeszcze Lodzię do tego namówił, przecież ona sama nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Jak Matylda to po dzielnicy rozgada, to dopiero będzie!
– E, nie przesadzajmy – wtrąciła lekceważąco Mamusia. – Nikt jej nie uwierzy.
– Ale fakt jest faktem – stwierdziła kategorycznie Babcia. – Sam się przecież przyznał. Poza tym ja ci ciągle mówię, Zosiu, że on jest za stanowczy… z takimi stanowczymi mężczyznami to tylko same kłopoty! Ja doceniam, że to dobry adwokat, ale dla naszej Lodzi zdecydowanie za pewny siebie. I za stary.
– Za to jaki przystojny! – westchnęła z rozmarzeniem Ciotka Lucy. – I elegancki!
– A poza tym dziwne, że tak późno się żeni – ciągnęła Babcia, ignorując tę uwagę. – Trzydzieści lat na karku, a jeszcze o tym nie pomyślał.
– Przecież karierę zawodową robił, ciociu – wyjaśniła jej z urazą Ciotka. – My sobie nawet nie zdajemy sprawy, ile to wymaga pracy, żeby wyrobić sobie taką pozycję i jeszcze ją utrzymać. Nie miał pewnie kiedy pomyśleć o osobistym szczęściu… Ale jak zobaczył naszą Lodzieńkę, to od razu go wzięło!
– Nic dziwnego, nasza Lodzia jest warta nawet króla – zaznaczyła z dumą Mamusia.
– A my chciałyśmy ją wydać za takiego Karola! – pokręciła głową Ciotka Lucy.
– Karol był przynajmniej w odpowiednim wieku, Lucy – zauważyła cierpko Babcia. – Gdyby nie zrobił tego, co zrobił, to byłby idealnym kandydatem dla naszej Lodzieńki. I nikt by nie komentował sprawy po dzielnicy.
– A niech sobie komentują – wzruszyła ramionami Mamusia. – Nie mają co robić… Trzynaście lat to przecież jeszcze nie tragedia. Poza tym to wybór Lodzi, sama słyszałaś, co powiedziała, a ona umie być uparta. Ma to po mnie – dodała z dumą.
– Mówcie, co chcecie, ja mam swoje zastrzeżenia i już! – oznajmiła stanowczo Babcia. – Przeszkód nie stawiam, bo ta partia ma dużo zalet, no i tradycja… ale żebym była tak do końca przekonana, to nie powiem.
– Do Mareczka też nie chciałaś się przekonać, pamiętasz, mamo? – przypomniała jej wymownie Mamusia. – A potem sama przyznałaś, że lepszego zięcia ze świecą byś nie znalazła.
– O, Mareczek też się ostatnio rozbestwił! – obruszyła się Babcia. – Już nawet zaczyna pyskować! To nie jest dobry przykład, Zosiu. Oni zresztą wcale nie są do siebie podobni.
– No, prawda, nie są – przyznała Mamusia. – Ale ja pana Pawła bardzo lubię. A Mareczek wręcz za nim przepada. To jest taki miły człowiek, grzeczny, zawsze uśmiechnięty… Może czasami trochę za bardzo żarty się go trzymają… ale to przecież nic złego, że ma poczucie humoru. I tak kocha naszą Lodzieńkę! Tak ładnie się do niej zwraca…
– I taką ma minę, kiedy na nią patrzy! – dodała Ciotka Lucy. – Aż mu się oczy świecą!
– A tak, to akurat muszę ci przyznać, Lucy – zgodziła się zgryźliwie Babcia. – I to też mnie wcale a wcale nie przekonuje. Bo jak na naszą rodzinę, nasze wymagania i tradycję, to on ma za dużo tego… jak to się mówi… testosteronu!
– Oj, mamo, o takie rzeczy się czepiasz – skrzywiła się z niesmakiem Mamusia. – Przecież to odpowiedzialny człowiek, a nasza Lodzieńka dobrze wychowana. Już byś dała spokój… Zobacz, jest po piętnastej, przygotuj lepiej rękę, zmierzymy ci ciśnienie.
***
Na kwadrans przed siedemnastą na ulicy Czeremchowej dał się zauważyć dziwnie duży ruch. Pani Bednarkowa spod numeru dwanaście postanowiła przejść się na popołudniowy spacer, spotykając po drodze dwie inne sąsiadki zmierzające na sobotnie sprawunki do marketu, po czym wszystkie trzy przystanęły przy posesji numer cztery, gdzie wdały się w sąsiedzką pogawędkę z panią Matyldą, zajętą akurat zamiataniem chodnika przed furtką. Jako że sąsiadki spod szóstki i dziewiątki porządkowały właśnie swoje ogródki, od czasu do czasu rzucając czujne spojrzenia sponad żywopłotów, można było odnieść wrażenie, że to leniwe, słoneczne popołudnie obudziło w mieszkańcach zazwyczaj spokojnej okolicy wyjątkowe pokłady energii i chęci do działania.
Kilka minut po siedemnastej pod dom przy Czeremchowej osiem zajechał czarny volkswagen, z którego wysiadło dwóch uśmiechniętych mężczyzn ubranych dość podobnie w rozpięte pod szyją koszule i casualowe marynarki, z tym że jeden z nich, ciemnooki brunet, preferował eleganckie odcienie błękitu i granatu, drugi zaś, ciemny blondyn z efektownie rozczochraną czupryną, wystąpił w kolorystyce łączącej czerń i oliwkową zieleń. Obaj podeszli do bagażnika, z którego wypakowali jakieś rzeczy, żartując po cichu między sobą, po czym udali się do domu pod ósemką odprowadzani uważnym wzrokiem rozstawionych po okolicy sąsiadek. Kiedy zniknęli w środku, grupka skupiona wokół pani Matyldy stłoczyła się jeszcze bardziej i przybrała wygląd szajki szepczących między sobą spiskowców.
Jednak nim konspirująca gromada zdążyła się rozproszyć, na Czeremchową niespodziewanie zajechał drugi samochód, tym razem srebrny renault, który zaparkował tuż za volkswagenem i z którego wysiadło dwóch kolejnych mężczyzn ubranych z podobną stonowaną elegancją jak ci sprzed pół godziny. Jeden z nich wydał się pani Matyldzie dziwnie znajomy… W przeciwieństwie do swych poprzedników z volkswagena, obaj panowie mieli bardzo poważne miny i nie wydawali się szczególnie skorzy do żartów. Zmierzywszy się nawzajem znaczącym wzrokiem, wyjęli z samochodu każdy po wiązance kwiatów i oni również udali się pod ósemkę. Zaintrygowanie sąsiadek osiągnęło apogeum.
***
– Witamy, bardzo mi miło – powiedziała uprzejmie Mamusia, podając rękę przedstawionemu jej właśnie Majkowi i przyjmując z rąk Pabla pudełko wykwintnych czekoladek. – Dziękuję, panie Pawle. A te rzeczy to chyba wezmą sobie panowie do salonu? Pewnie się przydadzą?
– Tak myślę – skinął głową Majk. – Przywiozłem próbki niektórych dań z menu, żeby panie mogły ocenić umiejętności moich kucharek. Mam też próbki ciasta z zaprzyjaźnionej cukierni… Stary, nie majtaj tak tą torbą, bo wszystko mi tam pokruszysz! – zwrócił się dyscyplinującym tonem do przyjaciela.
– Wybacz, szefie – uśmiechnął się Pablo, stabilizując posłusznie trzymaną na ramieniu torbę.
– Mareczku, może pomożesz panom? – zarządziła Mamusia, spoglądając krytycznie na Tatusia, który z zadowoleniem przyglądał się otrzymanej przed chwilą butelce czerwonego wina.
Tatuś posłusznie rzucił się do wykonania rozkazu.
– Ależ absolutnie – zaprotestował natychmiast Pablo, powstrzymując go ruchem ręki. – Proszę nie robić sobie kłopotu.
– W takim razie zapraszamy – uśmiechnęła się Mamusia.
Panowie skłonili się i ruszyli za nią do salonu. Pablo nieznacznym ruchem głowy wskazał Majkowi mijane po drodze drzwi od schowka na szczotki i obaj wymienili rozbawione spojrzenia. Tatuś, który od razu w drzwiach rozpoznał w Majku mężczyznę z hipermarketu, podążył za nimi spokojny i uśmiechnięty.
Po wejściu do salonu Pablo ukłonił się z daleka Babci i Ciotce Lucy, po czym jego wzrok pobiegł w stronę Lodzi ubranej dziś w prostą, granatową sukienkę. Oczy obojga rozbłysły blaskiem radości. Dziewczyna podbiegła do niego i wtuliła się w jego ramiona, on zaś schylił się i ucałował ją w czoło, a potem w usta. Pozostali dyskretnie odwrócili oczy, skupiając się na prezentacji Majka pozostałym paniom.
– Lea, posłuchaj mnie teraz, kochanie – zagadnął Pablo, gładząc ją swoim zwyczajem po włosach przy samej skroni. – Jesteśmy z Majkiem zgodnie z planem, ale chciałbym, żebyśmy przy okazji załatwili dzisiaj jeszcze jedną ważną sprawę. Mam nadzieję, że babcia jest w dobrej formie?
– W świetnej – odparła Lodzia, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. – Mama dopiero co mierzyła jej ciśnienie i wyszło idealnie… Ale co ty znowu knujesz, bandziorku? Do czego jest ci potrzebna babcia?
– Babcia jest tu kluczowa – uśmiechnął się podstępnie. – Uporządkujemy dzisiaj kolejny problem, który spędza sen z powiek mojego małego kociaka. Pamiętaj, że stary dżinn jak zawsze czuwa na posterunku.
– Stary dżinn jak zawsze coś kombinuje – pokiwała sceptycznie głową Lodzia. – Widzę po twoich oczach, że znowu coś wymyśliłeś, łobuzie!
Pablo uśmiechał się łagodnie, wciąż gładząc ją po włosach.
– Moja mała syrenko – szepnął. – Nie mogę się na ciebie napatrzeć, tak mi cię ciągle mało…
– Odsuń się, frajerze, teraz ja będę witał się z twoją gwiazdeczką! – powiedział wesołym półgłosem Majk, który dołączył do nich po wymienieniu kilku grzeczności z Wielką Triadą. – A ty zjeżdżaj czarować teściową, co zwalasz na mnie czarną robotę!
Pablo roześmiał się, puścił Lodzię i posłusznie podszedł do Mamusi i Ciotki Lucy zajętych ustawianiem na komodzie przywiezionych przez Majka pudełek z próbkami dań i ciast. Po drodze uśmiechnął się porozumiewawczo do Tatusia, który przystanął skromnie przy stoliku z gazetami. Tymczasem Majk uścisnął serdecznie rękę dziewczyny.
– Cześć, Lodziu, dawno cię nie widziałem. Jak matura? Pablo mówił mi, że idziesz jak burza!
– No, nie wiem – odparła ostrożnie. – Z matmą mogłoby być lepiej. Ale nie przesądzam o niczym, muszę poczekać na wyniki.
– Dobrze będzie – zapewnił ją, przyglądając jej się z uśmiechem. – Wcale nie wyglądasz na zestresowaną. A my tymczasem ustawiamy waszą wrześniową imprezę… i nie tylko. Podobno obowiązuje tu u was patologiczny matriarchat! – zaśmiał się cicho. – Twój pantofel chyba boi się o własną skórę, bo zorganizował kontr-bojówkę męską, żeby zrównoważyć pierwiastki!
– Co takiego? – zdumiała się Lodzia.
– Chociaż muszę mu przyznać, że sam nieźle sobie radzi! – dodał wesoło Majk.
Oboje zerknęli na Pabla brylującego w towarzystwie Wielkiej Triady, która teraz stała z nim przy komodzie już w komplecie, gdyż w międzyczasie podeszła do nich również wiedziona ciekawością Babcia. Mówił coś do nich, a wszystkie trzy panie słuchały go w skupieniu.
– Dzisiaj ma być demonstracja siły – wyjaśnił Lodzi Majk. – Ja też zostałem zaszczycony udziałem w kontrataku. Dawno nie bawiłem się w żołnierzy ani w Indian, więc doceniam tę rzadką okazję. Tylko zobacz, jak ten frajer kazał mi się ubrać… wyglądam w tej marynarze jak kretyn, nie?
Wskazał z niesmakiem na swój nietypowo elegancki strój. Lodzia roześmiała się.
– Skąd znowu, wyglądasz świetnie! – zapewniła go z przekonaniem. – Ale o co chodzi, jaka znowu demonstracja siły? – zaniepokoiła się.
– Lodziu, chodźcie do nas – przerwała jej Mamusia. – Pana zapraszamy tutaj – zwróciła się do Majka, wskazując mu jedno z miejsc przy stole.
– Obok pana mecenasa – dodała dla porządku Ciotka Lucy.
Majk spojrzał z nagłym rozbawieniem na Pabla, który pokręcił tylko głową na znak, że w tej materii jest całkowicie bezradny, po czym obaj usiedli za stołem w towarzystwie Tatusia i Babci. Tymczasem Mamusia dyskretnie zawezwała do siebie Lodzię.
– Lodzieńko, idź z Lucy do kuchni i przynieście dwa dodatkowe nakrycia – powiedziała przyciszonym głosem. – Pan Paweł mówi, że zaraz przyjdą jeszcze jacyś dwaj ważni panowie, pewnie też w sprawie wesela. Zjedzą z nami ciasto. Doparzcie też trochę więcej kawy.
– Dobrze, mamo – skinęła grzecznie głową Lodzia i poszła za Ciotką Lucy do kuchni.
„Co ten szachraj znowu nawymyślał?” – zastanawiała się gorączkowo. – „Jaka kontr-bojówka? Jaka demonstracja siły? Kto jeszcze ma przyjść? I o co chodzi z babcią?”
Kiedy wróciła do salonu, niosąc na polecenie Ciotki Lucy dzbanek termiczny z porcją doparzonej kawy, przy stole wrzała ożywiona dyskusja.
– Wychowanie w duchu tradycji pokoleniom dziewcząt w naszej rodzinie przyniosło same korzyści – mówiła wyniosłym tonem Babcia, krojąc dystyngowanym gestem szarlotkę na swoim talerzyku. – Widać to chociażby po naszej Lodzi.
– To prawda – przyznał z powagą Pablo. – Domyślam się jednak, że nie chodzi tylko o dziewczęta. Zapewne podobną wagę przywiązuje się do właściwego wychowania chłopców?
Dłoń Babci, niosąca właśnie do ust kęs szarlotki, zadrżała niespodziewanie. Rzuciła mu pełne urazy spojrzenie.
– Chłopcy to same kłopoty – odparła z niechęcią.
– Zwłaszcza jak trafi się taki wyjątkowo krnąbrny – dodała z westchnieniem Mamusia.
Obie z Babcią wymieniły znaczące spojrzenia. Lodzia, dolawszy kawy Tatusiowi, pochyliła się nad siedzącym obok niego Pablem, kładąc wolną dłoń na jego ramieniu.
– Dolać ci kawy, kochanie?
– Dziękuję, Lea, na razie wystarczy – odparł, odwracając głowę, by na nią spojrzeć. – Wolałbym całusa – dodał wesołym szeptem.
Lodzia drgnęła. Przed jej oczami wyświetliła się pamiętna, nieprzyjemna scena z imprezy w Anabelli, a w uszach zabrzmiał jej głos przytulającej się do Pabla dziewczyny z umalowanymi na czerwono ustami. Mogę przekazać całusa… Zrozumiała, skąd wzięło się to skojarzenie – tamta stała za nim wtedy zupełnie tak jak ona teraz.
„Wtedy tak zesztywniał i odsunął się od niej, kiedy go dotykała…” – pomyślała, wzdrygając się lekko na to wspomnienie. – „A ja byłam taka zazdrosna o ten dotyk! Ciekawe, jak zabójczy Romeo zareagowałby, gdybym ja zrobiła teraz dokładnie tak samo?”
Pokusa sprawdzenia tego okazała się zbyt silna. Nie bacząc na zebrane przy stole towarzystwo, które akurat skupiło całą uwagę na wnoszącej dodatkowe nakrycia Ciotce Lucy, Lodzia odstawiła dzbanek na stół, po czym naśladując gest tamtej dziewczyny, położyła obie dłonie na ramionach Pabla i zjechała mu po nich powoli aż do łokci, przytulając policzek do jego policzka. Jego twarz momentalnie oblekła się wyrazem błogości… Przytrzymał jedną z jej dłoni i przechylił się w tył razem z krzesłem, by dosięgnąć jej ust, które podała mu na chwilę, uszczęśliwiona wynikiem eksperymentu.
Tatuś i Majk siedzący po obu stronach Pabla zerknęli na nich i uśmiechnęli się. Natomiast Mamusia, której również nie umknął ten drobny acz wymowny epizod, spojrzała na córkę karcącym wzrokiem.
– Lodziu, dolej kawy panu Michałowi – poleciła z naciskiem.
Rozpromieniona Lodzia posłusznie wyprostowała się, wzięła z powrotem do ręki dzbanek z kawą i dolała jej do filiżanki Majka, który skinął głową w podziękowaniu i mrugnął do niej wesoło. Pablo usiadł prosto na swoim krześle i uśmiechnął się z komicznie niewinną miną do Mamusi, która w odpowiedzi pokręciła tylko z dezaprobatą głową.
– Chłopcy potrafią tak psocić, że ręce opadają – ciągnęła cierpko Babcia, konsumując dalej swoją szarlotkę i nie zwracając uwagi na to, co działo się po drugiej stronie stołu. – Wymyślają takie rzeczy, że w głowie się nie mieści!
– O tak, my to znamy z własnego doświadczenia, nie, Majk? – podjął Pablo, zerkając znacząco na kumpla. – W szkole byliśmy największymi łobuzami w klasie. Nasze mamy miały z nami ciężkie życie.
– Raz na tydzień albo dwa były wzywane do wychowawczyni – przyznał Majk. – A uwagi nie mieściły się w dzienniku. Mieliśmy we dwóch najlepszą średnią uwag w klasie – zaznaczył z dumą. – Nikt nie miał szans nas przebić, bo mieliśmy najlepsze pomysły.
Skończywszy dolewanie kawy i pomógłszy Ciotce Lucy ustawić dodatkowe nakrycia, Lodzia usiadła naprzeciwko Tatusia, zaś Ciotka zajęła miejsce przy Babci. Ta ostatnia przyglądała się na przemian obu gościom z wyrazem lekkiego niesmaku.
– Panowie w dzieciństwie byli tacy niegrzeczni? – zapytała z niedowierzaniem. – Ale chyba nie aż tak, żeby na przykład umorusać się węglem od stóp do głów i straszyć własną matkę?
Lodzia stłumiła śmiech, domyślając się, że opisany przypadek musiał być jednym z chłopięcych wyczynów wuja Edwarda. Pablo i Majk spojrzeli po sobie z rodzajem uznania.
– Węgla akurat nie mieliśmy pod ręką – odpowiedział z powagą Pablo. – Ale robiliśmy wiele innych ciekawych rzeczy. Na każdej przerwie biliśmy się z kolegami, chodziliśmy po ogrodzeniu, smarowaliśmy masłem z kanapek tablicę, żeby nie dało się po niej pisać… Wyrywaliśmy też koleżankom zapisane kartki z zeszytów i robiliśmy z nich samoloty, a potem puszczaliśmy je przez okno z drugiego piętra.
– Daleko latały – podkreślił z ukontentowaniem Majk. – Jak był dobry wiatr, to niektóre lądowały dopiero na przystanku po drugiej stronie ulicy.
Mamusia i Babcia przyglądały im się ze zgrozą, Ciotka Lucy ze zdezorientowaniem.
– Raz zamknęliśmy panią woźną w magazynku pod szatnią – ciągnął beztrosko Pablo. – I to na kłódkę, a Majk zgubił klucz.
– To przez ciebie – zaznaczył z urazą Majk. – Zagadałeś mnie i zapomniałem, gdzie go schowałem. A kryjówka musiała być naprawdę dobra, bo już nikt go nigdy potem nie odnalazł.
Mamusia i Babcia wymieniły spojrzenia świadczące o tym, że nie potrafią sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji.
– Musieli wzywać ślusarza, bo to była taka gruba, pancerna kłódka – kontynuował spokojnie Pablo. – Woźna wyszła stamtąd cała mokra i roztrzęsiona, może trochę przez to, że zażartowaliśmy przez drzwi, że tam są szczury… Oczywiście nie uszło nam to na sucho. Nasze mamy zostały wezwane do dyrektora na poważną rozmowę, a w domu dostaliśmy obaj takie lanie, że to moje do dzisiaj mi się śni.
– A pamiętasz, jak wrzuciliśmy sekretarce żabę przez okno? – zapytał nostalgicznym tonem Majk. – Strasznie krzyczała i panikowała, a to była przecież tylko taka mała, szara żabka…
– Spadła jej prosto na biurko – sprecyzował z satysfakcją Pablo. – To był mój rzut. Trafiłem w dziesiątkę i to nie widząc celu, bo rzucaliśmy przez okno do góry z krzaków pod sekretariatem.
– A innym razem zamknęliśmy pani od angielskiego pająki w szufladzie – rozmarzył się ogarnięty wspomnieniami Majk. – Cały weekend łapaliśmy je do pudełka. I przez całą lekcję czekaliśmy, czy otworzy szufladę, już traciliśmy nadzieję…
– Ale jak w końcu otworzyła, to się nie zawiedliśmy – przyznał Pablo. – Wskoczyła na krzesło i piszczała tak, że zagłuszyła dzwonek na przerwę.
Wielka Triada patrzyła na nich zmrożona opisem tych młodzieńczych wybryków. Lodzia spojrzała na Tatusia, który również z trudem powstrzymywał śmiech, po czym oboje jak na komendę schylili się mocno nad swoimi talerzykami z szarlotką.
– Pan mecenas… rzucał żabą? – szepnęła Ciotka, przyglądając się Pablowi niedowierzająco.
Majk tym razem nie wytrzymał i prychnął śmiechem, w czym spontanicznie zawtórowali mu Lodzia i Tatuś. Mamusia i Babcia znów popatrzyły po sobie ze zgrozą.
– No, tak czy inaczej trochę tego było – podsumował Pablo, uśmiechając się czarująco do Babci. – Jak sobie przypomnę te nasze psoty, to muszę przyznać pani rację, krnąbrni chłopcy to trudny materiał do opanowania. Potrzebują silnej męskiej ręki. Groźba, że dostaniemy lanie od naszych ojców, to było jedyne, co nas jako tako trzymało w ryzach.
– Właśnie dlatego w naszej rodzinie optujemy za dziewczynkami – oznajmiła wyniośle Babcia. – Dziewczynki tak się nie zachowują. Nie wyobrażam sobie, żeby nasza Lodzia mogła tak psocić w szkole!
– Ja bym się chyba ze wstydu spaliła – dodała z godnością Mamusia.
– Nasza Lodzieńka nigdy nie psoci, ani w szkole, ani w domu – przyznała Ciotka Lucy, na co Pablo i Majk zerknęli wymownie na Lodzię i zagryźli wargi, tłumiąc śmiech. – Raz nie posłuchała nas z dżinsami, no i ostatnio była trochę zbyt… tajemnicza. Ale nic poza tym.
– Jednak chłopcy w rodzinie też mogą się zdarzyć – zauważył niewinnie Pablo, spoglądając znacząco na Babcię, która poruszyła się niespokojnie na krześle. – Dlatego powinna być zachowana równowaga. Natura zresztą sama to reguluje.
Mamusia i Babcia wymieniły czujne spojrzenia.
– Co pan ma na myśli, panie Pawle? – zapytała podejrzliwym tonem Mamusia.
Uśmiechnął się i już miał odpowiedzieć, kiedy przerwał mu dzwonek do drzwi.
– To pewnie ci dwaj panowie – domyśliła się Mamusia. – Pójdę otworzyć.
Pablo powstrzymał ją ruchem ręki.
– Lea, może ty otworzysz, kochanie? – powiedział do Lodzi, która posłusznie poderwała się z krzesła. – Tak będzie zręczniej, ona zna tych panów – dodał wyjaśniająco do Mamusi.
Lodzia spojrzała na niego zdziwiona. Mrugnął do niej z łobuzerską miną.
– Otworzę, mamo – odparła, postanawiając w duchu, że niczemu nie będzie się dziwić.
„Może to ten Antek od Majka z kimś jeszcze?” – myślała, idąc do przedpokoju. – „Oprych znowu coś knuje, robi nam tu desant facetów, a w szczególny sposób uwziął się na babcię. Tematem przewodnim jest wychowanie krnąbrnych chłopców z ewidentną aluzją do wuja Edwarda! Ech, bandziorku, uważaj, wchodzisz na niebezpieczny grunt…”
Otworzyła drzwi i zamarła zaskoczona. Na progu stali Artur i Tomek z wiązankami kwiatów w rękach i bardzo poważnymi minami.
– Ach… to wy? – szepnęła z przestrachem.
Obaj panowie ucieszyli się na jej widok.
– Cześć, Lodziu – powiedział ściszonym głosem Tomek. – Świetnie, że to ty nam otwierasz. Rozumiem, że Pablo i Majk już są? Widzieliśmy samochód…
Lodzia otworzyła szeroko oczy, przenosząc wzrok z jednego kuzyna na drugiego.
– Znacie się z Pablem? – zapytała zdumiona.
– Od niedawna – wyjaśnił jej Artur. – Namierzył mnie przez ordynatora Borowieckiego i skontaktował się ze mną, a ja z kolei zapoznałem go z Tomkiem. Dogadaliśmy się we trzech i zawiązaliśmy pakt.
– Pakt anty-matriarchatowy – sprecyzował Tomek. – Pablo opowie ci to sam, na razie miał ci nic nie mówić, żebyś nie denerwowała się zawczasu naszym planem.
Lodzia pokiwała stoicko głową, zdecydowana nie dziwić się nigdy więcej kreatywnym pomysłom Pabla. Rozumiała już teraz doskonale wszystkie dzisiejsze niewiadome, pytanie o zdrowie babci i nawiązania do wuja Edwarda przy stole.
– Plan polega na tym, że przyjechaliście poznać babcię? – zapytała dla pewności.
– Dokładnie tak – kiwnął głową Tomek. – I ciocię. Ustaliliśmy we trzech, że trzeba to załatwić jak najszybciej, jeszcze przed wrześniem. Wszystko już wiemy, Lodziu – puścił do niej porozumiewawcze oko. – Mamy nawet wstępne zaproszenie na waszą imprezę… W każdym razie Pablo uznał, że dzisiaj będzie okazja, żeby popchnąć tę sprawę do przodu, i wziął na siebie przygotowanie terenu. Powiedz, zdążył już popracować nad naszym wjazdem przed oblicze babci?
– Owszem – uśmiechnęła się nieco blado Lodzia. – Czeka już na was ciasto i kawa. Wszyscy są w salonie i spodziewają się dwóch tajemniczych, za to bardzo ważnych panów. Nie wiem, co z tego wyniknie, ale cóż… chodźmy – dodała z westchnieniem. – Ja kiedyś i tak osiwieję przez tego intryganta…
Ruszyli w stronę salonu. Tuż przed wejściem Lodzia odwróciła się jeszcze do kuzynów.
– Słuchajcie, chłopaki, tylko proszę… bądźcie delikatni – poprosiła szeptem.
– Nie bój się, Lodziu – odszepnął uspokajająco Tomek. – Nie zależy nam na wykończeniu babci, wręcz przeciwnie.
W chwili, gdy wchodzili do salonu, przy stole rozbrzmiewał cierpki głos Babci.
– W naszej rodzinie mężczyzn jest niewielu i wszystko działa, jak należy – mówiła z godnością, krojąc nieco nerwowym gestem leżący na talerzyku kawałek sernika. – A ci, którzy już są… no bo jacyś przecież muszą być… mają w zwyczaju zachowywać się przyzwoicie.
Pablo i Majk wymienili błyskawiczne spojrzenia, a ich miny dowodziły, że obaj bawią się iście szampańsko. Na widok wchodzącej do salonu Lodzi, która wiodła za sobą dwóch kolejnych gości, przy stole wszczął się ruch i wszyscy oprócz Babci podnieśli się z miejsc. Wielka Triada, spodziewająca się zobaczyć przed sobą nieokreślonych współpracowników Majka ściągniętych tu po to, by ustalać szczegóły organizacji wrześniowego wydarzenia, spojrzała na wchodzących z umiarkowanym zaciekawieniem, które jednak przybrało na sile na widok niesionych przez nich kwiatów. Pierwszy z gości, który szedł tuż za Lodzią, nie przykuł w żaden szczególny sposób uwagi kobiet, jednak kiedy zza jego pleców wychylił się drugi, wszystkie trzy panie zbladły, a ich szczęki opadły jak na komendę.
– Boże – wyszeptała w osłupieniu Babcia i powolnym ruchem dotknęła ręką serca.
Ciotka Lucy spojrzała na nią z zaniepokojeniem, ale nie poruszyła się. Mamusia, która w pierwszej chwili poderwała się od stołu, by czynić honory pani domu, opadła z powrotem na krzesło, nie odrywając oczu od mocno zmieszanego Artura, który doskonale wyczuwał, iż cała uwaga zgromadzenia skupiła się w jednej sekundzie właśnie na nim. Tatuś przyglądał się scenie nieco zdezorientowany, zaś Pablo i Majk spoważnieli. W salonie zapanowała cisza.
– Edzio? – zabrzmiał w tej ciszy oszołomiony szept Mamusi.
Miała przy tym minę, jakby rzeczywiście zobaczyła ducha swego brata w wersji młodzieńczej sprzed trzydziestu lat. Lodzia, która z niepokojem obserwowała bladą, skamieniałą z wrażenia Babcię, zerknęła teraz z wyrzutem na Pabla, który przyglądał się scenie w skupionym milczeniu. Pochwyciwszy jej spojrzenie, uśmiechnął się do niej uspokajająco i pierwszy ruszył w stronę przybyłych.
– Cześć, chłopaki – powiedział, podając zamaszyście rękę Tomkowi, a potem Arturowi.
– Cześć – uśmiechnął się Tomek, odwzajemniając mu uścisk dłoni.
Następnie przywitał się również z Majkiem, który dodatkowo swoim zwyczajem poklepał go lekko po ramieniu. Wielka Triada zastygła w bezruchu, wpatrując się wyłącznie w Artura szeroko otwartymi oczami. Pablo zwrócił się z uśmiechem do Lodzi.
– Skarbie, przedstawisz naszych gości? Zasłużyłaś na ten przywilej.
Na te słowa potrójne spojrzenie Wielkiej Triady oderwało się od Artura, przeniosło się zgodnie na Lodzię i spoczęło na niej w zdumionym oczekiwaniu. Napięcie sięgnęło zenitu. I wtedy dziewczyna, która dotychczas bała się wspomnieć choćby słowem o tym, że zna zakazaną rodzinną tajemnicę, niespodziewanie poczuła w sobie przypływ odwagi. Choć serce biło jej mocno, postąpiła pewnym ruchem krok do przodu i odwróciła się do swoich gości.
– Tak – zaczęła ostrożnie. – Pozwólcie, że najpierw wam przedstawię… To moja mama, babcia i ciocia. Tam jest też tata – wskazała na Tatusia. – A to są Tomek i Artur Stępień.
Wielka Triada zgodnie podskoczyła w miejscu. Obaj panowie skłonili grzecznie głowy.
– Czyli moi dwaj kuzyni – dodała Lodzia. – Moi wujeczni bracia… synowie wuja Edwarda.
– Boże drogi – wyszeptała zszokowana Mamusia.
– Lodzieńko… – zawtórowała jej Ciotka Lucy tym samym tonem.
Babcia, która przez cały czas trzymała się za serce, zbladła jeszcze bardziej i dramatycznym gestem otworzyła usta, łapiąc w nie powietrze z głośnym, przeciągłym sapnięciem. Ciotka Lucy natychmiast rzuciła się jej na ratunek, chwytając po drodze pustą tacę po szarlotce, przy pomocy której zaczęła ją gorączkowo wachlować, rozrzucając dookoła resztki okruszków. Część z nich wylądowała na głowie i kolanach Babci, która jednak wydawała się zupełnie tego nie dostrzegać, znów utkwiwszy wzrok w twarzy Artura. Przyglądający jej się dotąd w lekkim napięciu Pablo pokiwał głową z satysfakcją, podszedł do drżącej wciąż z wrażenia Lodzi i objął ją uspokajającym gestem.
– I już po krzyku, moja dzielna gwiazdeczko – uśmiechnął się do niej z uznaniem, po czym spojrzał znacząco na Artura. – A ty, Artek, na co czekasz? Ratuj babcię.
Artur zerknął na niego z wahaniem, ale posłusznie podszedł ze swoimi kwiatami do Babci, która widząc go zbliżającego się do niej niczym widmo z przeszłości, przechyliła się odruchowo do tyłu i tym mocniej chwyciła się za serce. Zaniepokojona nie na żarty Mamusia, odzyskawszy już względnie przytomność umysłu, zerwała się z krzesła i podbiegła do komody, na której zawsze stały w gotowości kropelki nasercowe Babci. Chwyciła fiolkę, podsunęła stojący obok kieliszek i drżącą dłonią nalała do niego wody z karafki. Tymczasem Artur położył swoje kwiaty obok Babci i pochylił się nad nią z troską, łagodnym gestem ręki dając znak Ciotce Lucy, aby zaprzestała wachlowania jej tacą po szarlotce. Ciotka instynktownie usłuchała, przyglądając mu się w oszołomieniu.
– Identyczny – wyszeptała. – Po prostu identyczny!
Pozostałe towarzystwo obserwowało ich w milczeniu. Zdenerwowana Mamusia nadbiegła w pośpiechu na ratunek z nasercowym farmaceutykiem.
– Mamo, weźmiesz swoje kropelki – powiedziała szybko. – Już nalewam… Lucy, otwórz okno!
Postawiła na stole przed Babcią przygotowany kieliszek z wodą, odkręciła fiolkę z lekiem i skrupulatnie odmierzyła dwadzieścia pięć kropelek. Ciotka Lucy posłusznie podbiegła do najbliższego okna i otwarła je na oścież. Artur sięgnął mimochodem po buteleczkę odstawioną przez Mamusię na stół i rzucił okiem na etykietę.
– Ile ciocia tego wlała? – zapytał grzecznie.
Mamusia spojrzała na niego zdziwiona, przy czym wydawało się, że większe wrażenie zrobił na niej zwrot, jakiego użył Artur, niż samo pytanie.
– Dwadzieścia pięć – odparła tonem oczywistym. – Tak lekarz zapisał.
– Niech ciocia doda jeszcze piętnaście.
– Jak to?! – Mamusia spojrzała na niego z oburzeniem.
– Niech ciocia doda – powtórzył stanowczo swoim miłym, dźwięcznym głosem. – Nie zaszkodzi, a szybciej pomoże.
Lodzia oderwała się od obejmującego ją wciąż ramieniem Pabla, podeszła do nich i uśmiechnęła się do zdezorientowanej Mamusi, która nie spuszczała oczu z Artura, nie wykazując jednak najmniejszego zamiaru dolewania kropli ponad nakazaną dawkę.
– Słuchaj go, mamo – powiedziała uspokajająco. – On wie, co mówi. Jest lekarzem.
Na te słowa szczęki Wielkiej Triady opadły po raz kolejny.
– Lekarzem – wyszeptała Babcia, wpatrując się w Artura jak w zjawisko nie z tej ziemi.
– Tak, babciu – potwierdziła Lodzia. – Ja sprawiam ci zawód, bo idę na polonistykę, ale masz jeszcze dwóch wnuków, a oni w kwestii wykształcenia są ode mnie o wiele rozsądniejsi. Tomek jest bankowcem… Mamo, no lej te krople, jak ci powiedział, na co czekasz? – dodała stanowczo, spoglądając na zastygłą w bezruchu Mamusię.
Pablo, Majk i Tomek wymienili rozbawione spojrzenia. Mamusia, spojrzawszy na Babcię, która pokiwała głową twierdząco, posłusznie odmierzyła kolejnych piętnaście kropelek i podała jej kieliszek, Babcia zaś wypiła jego zawartość jednym haustem i drżącą dłonią sięgnęła po leżącą na skraju stołu serwetkę, aby wytrzeć usta.
– Młody zdominował całą imprezę – szepnął wesoło Tomek do Majka i Pabla. – Coś czuję, że to niestety nie ja zostanę pupilkiem babci…
Mamusia, która odzyskała już w pełni równowagę, spojrzała na córkę.
– Lodzieńko, czy możesz nam to wyjaśnić? – zażądała, choć jej głos nie brzmiał ani pewnie, ani surowo. – Skąd ty się o tym wszystkim dowiedziałaś?
– No cóż… – zawahała się Lodzia, zastanawiając się, od czego powinna zacząć.
– Wszystko cioci opowiemy – wtrącił Tomek, podchodząc do Mamusi i wręczając jej z ukłonem swoje kwiaty. – To jest historia, z której my sami niewiele rozumiemy, ale faktem jest, że jesteśmy rzeczywiście bratankami cioci. I wnukami babci – tu spojrzał na Babcię, która oderwała wreszcie wzrok od Artura i przyglądała się teraz jemu. – Nie mieliśmy najbledszego pojęcia, że mamy rodzinę ze strony ojca, dopóki Lodzia nas nie odnalazła.
– Lodzia was odnalazła? – wytrzeszczyła oczy Mamusia. – Jak to… w jaki sposób?
– Przypadkowo – odparł spokojnie Tomek. – Spotkała Artura w szpitalu.
– Ale… nic nie rozumiem – pokręciła głową Mamusia.
– Wiedziałam o wuju, mamo – wyjaśniła jej łagodnie Lodzia. – Wiedziałam od dawna, a w grudniu znalazłam na strychu wasze wspólne zdjęcie. Artur wygląda dokładnie tak jak on.
– To prawda – wyszeptała Babcia, przenosząc znów wzrok na Artura, który uśmiechnął się do niej, rozkładając ręce w geście bezradności.
– I zaprosiłaś ich tu dzisiaj, Lodziu? – Mamusia spojrzała na nią z wyrzutem. – Tak po prostu, nic nam nie mówiąc, nie uprzedzając? Przecież wiesz, że babcia ma chore serce.
– To nie Lea ich zaprosiła – odezwał się Pablo, podchodząc i ogarniając Lodzię ramieniem w ochronnym geście. – Ona o niczym nie wiedziała. Bała się o zdrowie babci i od paru tygodni nie mogła się zdecydować na zorganizowanie tego spotkania. Dzisiaj to była moja sprawka.
– Tak jest – przytaknął Tomek. – To, że tu dzisiaj jesteśmy, zawdzięczamy Pawłowi.
– Tyle że mojej strony to nie jest zasługa, tylko niecny występek – sprostował Pablo, po czym zwrócił się do Mamusi i Babci. – Liczę się z tym, że spadną na mnie za to gromy ze strony pań… Jednak przykro mi było patrzeć, jak moja dziewczynka dusi w sobie taką trudną tajemnicę, a wiedząc od niej, że i paniom sprawa leży na sercu, pozwoliłem sobie na małą samowolkę, za którą oczywiście winien jestem paniom uniżone przeprosiny – uśmiechnął się czarująco do Mamusi. – Przyznam przy tym, że mam cichą nadzieję na łagodny wymiar kary.
Mamusia pokręciła głową, a jej twarz przybrała wyraz lekkiego rozbawienia.
– Oj, panie Pawle! – powiedziała, odwzajemniając mu mimo woli uśmiech. – My się chyba kiedyś naprawdę pogniewamy. Już drugi raz pan nam robi takie niespodzianki!
– Niech pani mu wybaczy tę niezręczność – wtrącił z powagą Majk. – Chłopak nie ma jeszcze doświadczenia, ale za jakiś czas nauczy się, że są instancje, którym pod żadnym pozorem nie wolno się narażać.
Pablo przybrał pokorną minę na znak, że w istocie postara się poprawić w tym względzie. Mamusia popatrzyła podejrzliwie na obu przyjaciół i znów pokręciła głową. Tymczasem przytulona do Pabla Lodzia nie spuszczała oczu z Babci, która, teraz już spokojniejsza, przenosiła powoli spojrzenie z Tomka na Artura i z powrotem, a jej oczy zaczynały stopniowo wilgotnieć.
– Mamo, już lepiej się czujesz? – zapytała z troską Mamusia.
– Lepiej, Zosiu – odpowiedziała cicho Babcia, po czym zwróciła się do Tomka w geście nagłej determinacji. – A powiedzcie mi, chłopcy… wasz ojciec wie, że tu dzisiaj jesteście?
– Nie – pokręcił głową Tomek. – I chyba lepiej, żeby nic o tym nie wiedział. Nie byłby zadowolony.
Babcia westchnęła i spuściła smętnie głowę. W salonie zapanowała konsternacja, wszyscy patrzyli ze współczuciem na cierpiącą matkę.
– Ale będziemy dalej z nim rozmawiać, babciu – obiecał Tomek, pochylając się nad nią i kładąc dłoń na jej ramieniu. – Zrobimy, co w naszej mocy. Może powoli zmieni zdanie…
Lodzia spojrzała na Pabla, wysunęła się z jego objęć i podeszła do Babci, po czym usiadła obok niej na kanapie i przytuliła się do niej w milczeniu. Babcia odwzajemniła jej uścisk, a następnie pogładziła spoczywającą na jej ramieniu rękę Tomka i spojrzała na Artura, który, odczytując zawartą w jej oczach sugestię, nieśmiało usiadł z jej drugiej strony. Mamusia i Ciotka Lucy patrzyły na scenę ze wzruszeniem, Pablo i Majk z poważnymi minami.
– Moi chłopcy – powiedziała cicho Babcia. – To była moja wina… To można było załatwić zupełnie inaczej. Gdybym to wtedy wiedziała!
– Wszystko jeszcze się ułoży, zobaczysz, mamo – zapewniła ją łagodnie Mamusia.
Babcia pokiwała głową, po czym podniosła rękę i pogładziła siedzącego obok niej Artura po policzku. Ciotka Lucy sięgnęła szybko na stół po serwetkę, żeby wytrzeć sobie ukradkiem łzy wzruszenia… Jednak w tym samym momencie podniosły nastrój został przerwany przez dzwonek do drzwi, na którego ostry dźwięk zebrani w salonie aż podskoczyli.
– A kto to może być? – zdziwiła się Ciotka Lucy.
Mamusia spojrzała podejrzliwie na Pabla.
– Panie Pawle, czy to znowu jakaś pana samowolka? – zapytała z przekąsem, na co Majk z trudem powstrzymał się od prychnięcia śmiechem.
Pablo pokręcił głową przecząco.
– Tym razem nie mam z tym nic wspólnego – zapewnił ją z powagą. – Słowo harcerza.
– Ja otworzę – zaoferowała się Ciotka.
Wyszła do przedpokoju, z którego po chwili dobiegł hałas otwierania drzwi i odgłosy przyciszonej rozmowy świadczące o tym, że przybyła osoba jest tym razem płci żeńskiej.
– Chyba powinniśmy wrócić do stołu – zauważyła Mamusia, spoglądając z lekkim uśmiechem na Babcię. – Mamo, zostaw te swoje wnuki, jeszcze się nimi nacieszysz. Chłopcy nie skosztowali jeszcze nawet sernika. Lodziu, ukroisz po kawałku dla wszystkich?
Lodzia posłusznie zerwała się z kanapy, dając znak Arturowi i Tomkowi, żeby podeszli do stołu i usiedli na przygotowanych dla nich miejscach. Nim jednak zdążyli to zrobić, do salonu wparowała z powrotem Ciotka Lucy w towarzystwie sąsiadki Matyldy z Czeremchowej cztery, która z ciekawością zapuściła żurawia w głąb pomieszczenia.
– Zosiu, Matylda pilnie potrzebuje szydełka ósemki – oznajmiła Ciotka, podchodząc do stolika z gazetami, na którym stał również kosz z robótkami ręcznymi. – Zaraz poszukam, Matyldziu, mamy tu gdzieś cały komplet…
„Jasne!” – pomyślała z rozbawieniem Lodzia, zerkając na sąsiadkę, która przyglądała się z nieukrywanym zaciekawieniem zebranym w salonie gościom. – „Akurat potrzebuje szydełka… Przecież wiadomo, że przylazła tu tylko po to, żeby obejrzeć sobie z bliska mojego adwokata i mieć o czym opowiadać na zebraniu Rady Dzielnicowej!”
– Lucy, chyba do szuflady je schowałam, już dawno nie było potrzebne – powiedziała Mamusia, spoglądając na Matyldę z niesmakiem, gdyż i ona odgadła prawdziwą intencję tej wizyty. – Przepraszam was – dodała, zwracając się do gości. – To nasza sąsiadka Matylda. Pożyczamy sobie często różne rzeczy…
– Ale jak tu u was dzisiaj dużo gości, Zosiu – zagadnęła Matylda. – I w dodatku sami mężczyźni!
– Tak – odparła wymijająco Mamusia. – Lucy, znalazłaś to szydełko?
– Szukam, Zosiu, szukam – zapewniła ją Ciotka, grzebiąc gorączkowo w szufladzie.
– Przecież u was jeszcze chyba nigdy tylu gości nie było – ciągnęła Matylda, przyglądając się z uwagą Arturowi, od którego przez cały ten czas nie odrywała oczu również Babcia. – A tego pana to ja w ogóle skądś kojarzę…
– To mój bratanek – wyjaśniła z dumą Mamusia. – Mam ich zresztą dwóch. Rodzina nam się powiększa, jak widzisz, Matyldziu.
– Bratanek? – powtórzyła Matylda, przykładając rękę do czoła w geście zastanowienia. – No tak, przecież! Rzeczywiście podobny do tego twojego brata. Ale kiedy to ja go ostatnio widziałam, Zosiu? Już chyba ze trzydzieści lat będzie…
– O, mam szydełko! – zawołała ucieszona Ciotka Lucy, wyciągając poszukiwany przedmiot z szuflady i wręczając go Matyldzie. – Proszę, Matyldziu, ósemeczka.
Matylda wzięła na wpół mechanicznym gestem szydełko z jej ręki, oderwała wzrok od Artura i spojrzała teraz z zaciekawieniem na Pabla.
– Tego pana też już tu widywałam w okolicy – zauważyła niewinnie.
– To pan Paweł, narzeczony naszej Lodzi – oznajmiła oficjalnie Mamusia, na co Pablo z uprzejmym uśmiechem skinął Matyldzie głową.
– Pan mecenas – zaznaczyła z dumą Ciotka Lucy.
Majk zakipiał od tłumionego śmiechu i wymienił rozbawione spojrzenia z Tomkiem, po czym dyskretnie pokazał Pablowi podniesiony w górę w żartobliwym geście kciuk.
– O, jak miło mi pana poznać! – zawołała żywo sąsiadka.
– Masz już swoje szydełko, Matyldziu – przypomniała jej uprzejmie Babcia.
Podniosła się z kanapy i stanęła obok Mamusi. Matylda, nie dając się zbić z tropu, objęła jeszcze raz zaciekawionym spojrzeniem całą czwórkę gości i pokręciła głową.
– Przecież ci mężczyźni was tu zdominują, Zosiu – zauważyła z przekąsem. – Już ich jest więcej od was!
Wielka Triada spojrzała po sobie z zaniepokojeniem, dopiero teraz uświadamiając sobie tę niewygodną prawdę. W istocie, stojący na środku jeden obok drugiego czterej mężczyźni, którzy z tego czy innego powodu znaleźli się tu dziś ze względu na Lodzię, stanowili niespotykany od pokoleń widok w tym domu, wnosząc weń przekraczającą wszelkie dozwolone normy dawkę testosteronu, o którym tegoż ranka tak krytycznie wypowiadała się Babcia. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że ich obecność w spokojnym dotąd życiu rodu Makówków nie będzie tylko przejściowa…
Uderzone tą świadomością Mamusia, Babcia i Ciotka Lucy cofnęły się nieco i stanęły naprzeciw nich w zwartym szyku, na co Lodzia uśmiechnęła się do siebie, gdyż ten milczący układ zaczął rzeczywiście wyglądać jak konfrontacja bojówki żeńskiej z kontr-bojówką męską, o której wspominali Pablo i Majk. Matylda również musiała to zauważyć, gdyż poczuła się instynktownie zobowiązana do wsparcia zaprzyjaźnionych sąsiadek i w duchu solidarności zajęła miejsce w szyku bojowym obok Ciotki Lucy.
Pablo zerknął na nią i wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Majkiem.
– Ależ proszę nie mówić o żadnej dominacji – powiedział z powagą, przybierając najniewinniejszą minę pod słońcem. – Równoważymy tylko nadmiarowe pierwiastki.
Wszyscy czterej panowie zaśmiali się, spoglądając po sobie wesoło, zaś Lodzia zawtórowała im, zasłaniając usta ręką. Mamusia popatrzyła z wyrzutem na Pabla, uznając go domyślnie za głównego instygatora nietypowego układu sił, który po raz pierwszy od wielu lat stał się zagrożeniem dla odwiecznego matriarchatu panującego w jej domu.
– A pan, panie Pawle, znowu sobie żartuje! – powiedziała z niezadowoleniem. – Tu przecież nie ma żadnych nadmiarowych pierwiastków.
W tym momencie stojący dotąd cicho na uboczu Tatuś z podstępnym uśmiechem przysunął się bliżej i cichaczem zajął miejsce w szyku kontr-bojówki męskiej obok Tomka, na co Mamusia i Babcia zareagowały oburzonymi spojrzeniami, a panowie krótkim, triumfalnym śmiechem. Z boku została tylko Lodzia zaśmiewająca się niemal do łez z usatysfakcjonowanej miny Tatusia. Wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco.
Dziewczyna spoważniała pod ich spojrzeniem, zastanowiła się chwilę, po czym uśmiechnęła się przekornie, zerknęła z figlarną minką na Pabla i stanęła równo w szyku bojówki żeńskiej obok pani Matyldy. Wielka Triada spojrzała na nią z satysfakcją, zaś panowie zgodnie wybuchli gromkim śmiechem.
– I widzisz, frajerze? – rzucił wesoło Majk do ubawionego do głębi Pabla, który nie odrywał od Lodzi roześmianych oczu. – Twoje kłopoty jeszcze się nie skończyły. Wróżę ci nawet, że dopiero się zaczynają!