Anabella – Rozdział CL

Anabella – Rozdział CL

„Wygląda to naprawdę nieźle” – myślała Iza, zmierzając na uczelnię ulicą tonącą w brzasku poranka, wciąż przepełniona wspomnieniami wczorajszej wizyty w nowym lokalu na Czechowie. – „Zaplecze dużo nowocześniejsze niż nasze na Zamkowej, sala też przyjemna, do tego nie w podziemiu, tylko normalnie z oknami… Fajne miejsce, serio. A ten Sajkowski też wydaje się bardzo w porządku, chociaż widać po nim, że ledwo ciągnie, takich cieni pod oczami to już dawno u nikogo nie widziałam. Jak on się ucieszył, że weźmiemy mu ten lokal! To było aż podejrzane. Mam nadzieję, że w tej transakcji jednak nie ma drugiego dna, niby Pablo prześwietlił nam umowę, ale nikt przecież nie jest nieomylny. A z drugiej strony Majk ma rację, w biznesie nie można bez przerwy dmuchać na zimne, czasem trzeba zaryzykować. Zwłaszcza że tu ryzyko jest przecież dość ograniczone, bo kapitał, jaki wykładamy…”

– Iza? – przerwał jej znajomy głos. – Poczekaj!

Odwróciła się, niemile zaskoczona widokiem podbiegającego ku niej chodnikiem Zbyszka. Więc jednak odzywał się do niej? Chciał z nią rozmawiać? Co prawda nie miała na to najmniejszej ochoty, jednak na pustawej ulicy nie było możliwości uniknięcia spotkania. Przystanęła z niechęcią, by na niego zaczekać, przybierając przy tym kamienną, nieprzeniknioną minę.

– Cześć – rzuciła chłodno, kiedy dobił do niej i oboje zgodnie ruszyli w stronę uczelni, jako że zbliżała się już godzina rozpoczęcia zajęć.

– No cześć, cześć – westchnął Zbyszek. – Sorry, że tak cię napadam na ulicy, ale jak zobaczyłem cię z daleka, to pomyślałem, że właśnie trafia się super okazja, żeby pogadać. No to cię dogoniłem.

– Takich okazji masz codziennie do woli – zauważyła spokojnie Iza. – Ale widzę, że na uczelni metodycznie mnie unikasz, Kuba tak samo. Nie żebym z tego powodu rozpaczała – wzruszyła ramionami. – Tylko zastanawiam się, co takiego się stało, że obaj tak przede mną uciekacie.

– Nie uciekamy – pokręcił głową zmieszany. – No, może trochę cię unikamy, zwłaszcza ja, ale to nie dlatego, że mam do ciebie jakieś wąty. Wręcz przeciwnie. Po prostu jakoś tak głupio mi cię zaczepiać przy wszystkich po tym, co się odwaliło w wakacje… Powiedz mi, jak się teraz czuje ten mały? – dodał ciszej. – Wyciąga się jakoś?

– Względnie – odparła zimnym tonem. – Ma niedowład prawej nóżki, nadal go rehabilitują i robi postępy, ale nie wiadomo, czy to się cofnie do końca. Jest ryzyko, że już zawsze będzie na tę nogę utykał.

– Kurde! – mruknął, zagryzając wargi. – No to słabo, miałem nadzieję, że wyciągnie się bez śladu. Ale są szanse, że wszystko będzie okej?

– Są, chociaż na razie jeszcze nic nie wiadomo, to może pójść w obie strony. Pepcio jest bardzo malutki, ma dopiero siedem i pół miesiąca, a po wypadku miał przecież poważny obrzęk mózgu. Na dziś nikt nie potrafi powiedzieć, na ile to wpłynie na jego rozwój intelektualny w przyszłości, nawet jeśli teraz wszystko wydaje się w porządku. Niemniej jesteśmy dobrej myśli, bo oprócz tej nóżki pozostałe niedowłady ładnie się cofają, jest coraz lepiej, a u takiego malucha to świetny prognostyk.

– Oby! – westchnął Zbyszek. – Mam nadzieję, że wyjdzie z tego całkowicie, bo jak sobie pomyślę, że mogliśmy takiemu dzieciakowi zmarnować cały lajf… Byłaś może ostatnio u siory w Korytkowie? – zerknął na nią czujnie.

– Nie, nie byłam. Od końca sierpnia nie miałam czasu do nich zajrzeć, wpadnę tam dopiero na Wszystkich Świętych. Bo co?

– Nie, nic – zmieszał się znowu. – Tak tylko zapytałem. Bo jak będziesz tam i spotkasz tę Agnieszkę, to przeproś ją jeszcze raz od nas, okej? Zwłaszcza ode mnie.

– Okej – odparła smutno. – Wprawdzie nie wiem co jej po waszych przeprosinach, ale przekazać je mogę.

– Dzięki. Powiedz jej też, żeby jej adwokat nie certolił się z kasą na odszkodowanie, bo my nie będziemy o to walczyć – dodał szybko. – Zapłacimy tyle, ile zażąda, nasz mecenas ma się skupić tylko na tym, żebyśmy mieli jak najmniej syfu w papierach. Chociaż Jacek na pewno jakichś zawiasów nie uniknie… no, ale takie życie. W każdym razie kasy na małego nie będziemy żałować – zaznaczył – a gdyby ta Agnieszka potrzebowała na jego rehabilitację więcej, niż jej zasądzą, to też się dogadamy.

– Okej – skinęła głową. – Nie sądzę, żeby Aga chciała się z wami dogadywać, ale przekażę jej twoją deklarację, chociaż wolałabym już dłużej nie robić za pośrednika. Wasz adwokat ma na pewno kontakt do mecenasa Giziaka, więc w sprawie kasy niech dogadują się między sobą. Ja już raz pośredniczyłam i sam wiesz, co z tego wynikło.

– No wiem, wiem – westchnął Zbyszek. – Nie bądź zła, chciałem tylko zapytać o zdrowie małego. Męczy mnie to, kurde… No, ale dobra, zejdźmy już z tego, bo czas się kończy, a ja mam do ciebie jeszcze jedną ważną sprawę. Bardzo ważną, Iza – zaznaczył poważnie.

– No to na co czekasz? – wzruszyła ramionami. – Mów.

– Tylko że to wcale nie jest takie proste. Od prawie dwóch miesięcy zastanawiam się, jak cię zahaczyć, bo… sam nie wiem – westchnął znowu. – Może nie powinienem się w to mieszać, ale no kurde… chodzi o ciebie. A ja mam do ciebie taki szacun, że normalnie szlag mnie trafia, jak pomyślę, że mogłabyś zmarnować sobie życie.

– Aż tak? – spojrzała na niego kpiąco, nie zwalniając kroku.

– No – potwierdził ponuro. – Tak ogólnie to nie jestem kapusiem, brzydzę się tym, ale w twoim przypadku to co innego. Boję się tylko, że to nic nie da, a ty jeszcze bardziej się na mnie wkurzysz. Już i tak jesteś wkurzona… Zresztą wcale ci się nie dziwię.

– To o czym chcesz ze mną gadać? – zapytała rzeczowo, ignorując jego ostatnią uwagę.

Zbyszek nabrał mocno powietrza w płuca, jakby szykował się do zanurzenia w wodzie, po czym wypuścił je gwałtownie i na chwilę zagryzł wargi.

– O Michu Krzemińskim – wypalił w końcu z determinacją, zerkając na nią z niepokojem, jakby oczekiwał po niej jakiejś emocjonalnej reakcji na to nazwisko.

Iza jednak nadal szła spokojnie, a na jej twarzy malowała się doskonała obojętność.

– No? – podjęła po chwili ciszy. – O co chodzi konkretnie?

– Pewnie nie powinienem – ciągnął skrajnie skonfundowany Zbyszek. – Michu ostrzegał mnie, żebym nie wpieprzał się w jego sprawy, a zwłaszcza w te, które dotyczą ciebie. Ale ja muszę, Iza… Powiedz mi tylko najpierw – zniżył konspiracyjnie głos. – To prawda, że ty się w nim kochasz od dzieciństwa i że zaraz po licencjacie macie się okajtać?

Iza zatrzymała się i spojrzała na niego jak na kosmitę, z trudem kryjąc niesmak.

– Słucham? Skąd masz takie informacje?– zapytała, choć doskonale domyślała się ich źródła.

– No… od Micha – odparł wciąż zmieszany Zbyszek. – A niby od kogo? Sam nam to powiedział. To zresztą chyba nie jest jakaś wielka tajemnica?

– Powiedział wam? Czyli komu? – podjęła chłodno.

– No nam… nam pięciu. Któregoś razu przy wódce, jak byliśmy u niego w Korytkowie. Nie pamiętam, jak zeszło na ciebie, ale Michu chwalił się, że wcale nie jesteś taka niedostępna, jak myślimy. I że w nim kochasz się na zabój od wczesnej podstawówki. Podobno w liceum byliście razem, potem się rozstaliście, ale teraz wracacie do siebie. No sorry, Iza… Nie lubię gadać o takich rzeczach, zresztą w ogóle nie wiem, czy to prawda, czy tylko takie przechwałki przy wódzie, ale wydawało się, że on to mówił serio. Chyba ze sto razy nas ostrzegał, żebyśmy nie próbowali mu bruździć, bo za co jak za co, ale za Izę to nas pozabija.

– No to po co mu bruździsz? – wzruszyła kpiąco ramionami Iza, ruszając dalej chodnikiem, choć w głębi serca czuła narastające poirytowanie. – Myślisz, że byłby zadowolony, że kablujesz mi takie rzeczy?

– Szczerze, to mam to w dupie – odparł lekceważąco Zbyszek, ruszając za nią. – Chcę tylko wiedzieć, czy to prawda. To, że z nim jesteś i że macie takie plany… no wiesz, małżeńskie. Niby słyszałem, co mówiłaś dziewczynom… że nie masz czasu na facetów i takie tam… ale wiadomo, że nie musisz się tym chwalić przed wszystkimi. Zresztą powiem ci, że jak Michu walnął nam na tej popijawie, że niedługo się z tobą żeni, to obaj z Kubą byliśmy w niezłym szoku. Myśleliśmy, że ty się z nim tylko tak luźno kumplujesz, a tu, kurna, zaraz ślub? W życiu bym nie pomyślał!

– Michał tak wam powiedział? – spojrzała na niego z niesmakiem.

– No tak. Podobno matka strasznie go naciska, więc uznał, że jak ma się żenić, to tylko z tobą. Najpierw był mega zonk, ale potem mieliśmy z tego niezłą bekę, opijaliśmy to w pięciu chyba ze trzy dni, żarciki się sypały… To było jeszcze przed tym wypadkiem – zaznaczył. – Niby nie powinienem ci o tym mówić, bo to były nasze męskie impry i takie rzeczy powinny zostać w naszym gronie, ale za bardzo cię szanuję, żeby siedzieć cicho. Bo w jednym to ja się z Michem zgadzam na sto procent. W tym, że są kobiety, z którymi się bawi, i takie, z którymi się żeni. A ty jesteś ta druga kategoria.

Iza wydęła wargi, instynktownie przyśpieszając kroku.

– Dzięki za komplement – skrzywiła się. – Ale możesz mi w końcu wyjaśnić, do czego zmierza ta rozmowa? Co cię obchodzą sprawy między mną i Michałem Krzemińskim?

– Zaraz wszystko ci powiem – zapewnił ją Zbyszek, podbiegając, by dotrzymać jej tempa. – Tylko najpierw muszę wiedzieć, czy jesteś z nim na poważnie.

– Nie, nie jestem – wzruszyła ramionami. – Ani nie mam zamiaru być. Może się żenić z kim chce, ale na pewno nie ze mną. Wystarczy?

Zbyszek aż przystanął.

– Serio? – zapytał zaskoczony, po czym znów pobiegł za nią, gdyż w międzyczasie, nie zatrzymując się, zdążyła oddalić się na kolejnych kilka kroków. – Czekaj, Iza! Serio mówisz? Tak serio, serio, bez ściemy?

W jego głosie zabrzmiała taka radość i ulga, że tym razem to Iza przystanęła na środku chodnika i spojrzała na niego zdziwiona.

– Oczywiście, że serio – wzruszyła ramionami. – Ale co ciebie to obchodzi?

– Obchodzi! – zawołał radośnie, nagle chwytając ją w objęcia i ze śmiechem okręcając wokół siebie. – Nawet nie wiesz jak! Ech, Iza! A niech cię! Ale mądra babka z ciebie! Ja to zresztą wiedziałem! Wiedziałem od początku!

– Przestań, Zbyszek, zwariowałeś?! – zawołała z irytacją, wyrywając mu się z objęć. – Puszczaj mnie! Co ty wyprawiasz!

– Nic! – zaśmiał się, posłusznie stawiając ją z powrotem na chodniku. – Zupełnie nic, po prostu się cieszę! No już, nie bądź zła, Iza… – spoważniał na widok jej surowej miny. – Trochę mnie poniosło, sorry. A co do Micha, to kiedyś jeszcze o tym pogadamy, ale na dzisiaj nie było tematu, okej? Kurde… kamień z serca! Jak to dobrze, że akurat szłaś przede mną i cię dogoniłem! No, ale chodźmy szybciej, bo już po dziewiątej! – dodał, na co oboje jeszcze bardziej przyśpieszyli kroku. – Jak tak dalej pójdzie, jeszcze spóźnimy się na gramatykę!

***

– To jest Andrzej – oznajmiła z dumą i wzruszeniem Kinga, prezentując koleżankom znanego im już ze zdjęć młodego mężczyznę, który w przerwie między zajęciami pojawił się na uczelni. – Sorry, że tak późno wam go przedstawiam, ale dopiero teraz udało się zgrać. Kotku, proszę, poznaj moje koleżanki z roku!

Dziewczyny natychmiast ze śmiechem stłoczyły się wokół nich, przedstawiając się po kolei nieco onieśmielonemu przybyszowi, który posłusznie ściskał im dłonie, powtarzając pod nosem swoje imię. Iza i Marta również chętnie się z nim przywitały, by chwilę później czym prędzej czmychnąć na parter w poszukiwaniu upragnionego od dwóch godzin automatu z kawą.

– Fajny ten jej Endrju – oceniła Iza, kiedy zbiegały po schodach na dolny hol. – Na żywo wygląda jeszcze sympatyczniej niż na zdjęciach i ma w sobie coś takiego, że od razu widać, że to dobry człowiek.

– Nie wiem, jak ty to rozpoznajesz! – zaśmiała się Marta. – Jak dla mnie to on jest, owszem, sympatyczny, ale jakiś taki… czy ja wiem?… ciapowaty. Ale to przecież Kini ma się podobać, a nie mnie, więc… O cholera, zobacz, jaka kolejka! – dodała z rozczarowaniem, wskazując na tłum przy automacie z kawą. – Nie ma opcji, żebyśmy do końca przerwy tam się dopchały.

– Racja – przyznała równie rozczarowana Iza. – A niech to, miałam taką ochotę na kawę…

Obie zatrzymały się na środku przepełnionego holu i popatrzyły na siebie niepewnie.

– To co robimy? – zapytała Marta. – Bez sensu pchać się do tej kolejki, i tak nie zdążymy. Ale na literaturze to ja zasnę bez kawy… Może wyskoczymy chociaż do sklepu po jakiegoś energetyka, co?

– No, nie wiem – zawahała się Iza. – Chyba że dla ciebie, bo ja wolę takich rzeczy nie pić. Raz spróbowałam, to potem przez całą noc nie mogłam spać, tak mnie telepało. Ale może wezmę sobie chociaż jakiś sok? No dobra… chodźmy! – zdecydowała stanowczo. – Jak w sklepie nie będzie za dużej kolejki, to jeszcze zdążymy!

Pośpiesznym krokiem, niemal biegiem ruszyły do wyjścia, po drodze obijając się o przemieszczających się gęsto w różnych kierunkach studentów. Nagle Iza poczuła, że ktoś łapie ją za rękę.

– Iza! Izunia! – odezwał się znajomy głos i na tle tłumu zajaśniała przed nią prześliczna choć dziś nieco blada twarz Lodzi. – Jak dobrze, że cię spotykam!

– Ach, cześć, Lodziu! – ucieszyła się, ściskając ją serdecznie.

– Cześć wam – odezwał się kolejny znajomy głos, tym razem należący do Daniela.

Symbolicznym gestem uścisnął Izę, po czym skinął lekko głową Marcie, unikając jej wzroku.

– Hej – odparła ta ostatnia, również odwracając oczy. – Iza, to ja może polecę sama do tego sklepu, co? Wziąć ci jakiś sok?

– Weź brzoskwiniowy, jeśli będzie, a jak nie, to porzeczkowy – zgodziła się chętnie Iza. – Potem oddam ci kasę. Dzięki!

Marta natychmiast ruszyła w stronę wyjścia.

– Nie ma sprawy! Mam nadzieję, że zdążę, zostało tylko sześć minut!

– Zaczekaj, pójdę z tobą! – rzucił za nią Daniel.

Po czym, nim zdążyła zareagować, dogonił ją i uprzejmym gestem otworzył przed nią przeszklone drzwi wiodące na zewnątrz budynku. Iza zarejestrowała tę scenę tylko kątem oka, gdyż Lodzia właśnie chwyciła ją za rękę i odciągnęła na bok pod ścianę, gdzie było więcej miejsca.

– Kochana, przepraszam cię, że tyle się nie odzywałam! – powiedziała szybko. – Pamiętam o naszej herbatce na Bernardyńskiej, już kilka razy miałam dzwonić, ale ciągle coś mi wypadało, a teraz to już w ogóle nie mam ani jednej wolnej sekundy. Moja mama się rozchorowała – wyjaśniła smutno. – I to na tyle poważnie, że jest w szpitalu i musi przejść operację, więc rozumiesz…

– Rozumiem, oczywiście, że rozumiem, Lodziu – odparła ze współczuciem. – Daj spokój, herbatkę nadrobimy we właściwym czasie, tym się w ogóle nie przejmuj. Mam nadzieję, że twoja mama szybko wydrowieje. Kiedy ma tę operację?

– Jak dobrze pójdzie, to w przyszłym tygodniu, a potem pewnie z miesiąc rekonwalescencji – westchnęła Lodzia. – Nie wiem, jak to się dzieje, ale od września kłopoty tak się komasują, że aż się boję, co będzie dalej. Najpierw ten numer z Majkiem, potem ząbki Edzia, trzy tygodnie się z tym męczyliśmy, wyobraź sobie… a teraz jeszcze mama. No, ale tak to jest – rozłożyła ręce. – Powiedz, kochana, możemy przełożyć tę herbatkę na listopad?

– Ależ oczywiście – zapewniła ją łagodnie Iza. – Wyobrażam sobie, jaki masz teraz ukrop, zresztą u mnie wcale z tym nie lepiej.

– No tak, tego to się domyślam! – zaśmiała się Lodzia, obejmując ją i znów ściskając serdecznie. – Już nie mogę się doczekać, kiedy wszystko mi opowiesz… no i kiedy wreszcie przedstawisz mi to swoje szczęście! Pablo widział was niedawno razem w hotelu Europa, wiesz? – mrugnęła do niej i znów roześmiała się perliście na widok jej zaskoczonej miny. – A tak, tak! Widzisz, jaki świat jest mały? Był tam na obiedzie z klientami, chciał ci się ukłonić, ale ty go nie zauważyłaś, tak byłaś zapatrzona w tego swojego Misia! No, ale co się dziwić? Tak się cieszę, że ci się układa, kochanie… Aha, jeszcze jedno! – przypomniała sobie, nim Iza zdołała wtrącić słowo. – Moja teściowa kazała cię pozdrowić. Mówi, że nadal czeka, aż wpadniesz do niej na herbatkę, podobno jej to obiecałaś, i to już dawno!

– Tak… prawda – zmieszała się szarpnięta wyrzutem sumienia Iza.

– Ale nie martw się, wytłumaczyłam jej, że jesteś teraz tak zabiegana i zakochana, że na nic nie masz czasu! – zapewniła ją wesoło Lodzia. – A ona to rozumie, powiedziała, że poczeka spokojnie, aż znajdziesz wolną chwilę. Ania też o ciebie pytała – dodała jednym tchem. – I o Majka… a właśnie! – spoważniała nagle, chwytając ją za rękę. – Powiedz mi, Izunia, jak on się teraz czuje? Trzyma się jakoś?

– Jakoś daje radę – potwierdziła Iza, starannie kryjąc emocje. – Fizycznie już wyzdrowiał, a psychicznie… tu chyba też jest odrobinę lepiej. Ma teraz ogrom pracy, od listopada przejmujemy nowy lokal na Czechowie i zakładamy filię, więc na brak zajęcia nie może narzekać.

– No wiem, wiem – pokiwała głową, przyglądając jej się badawczo. – Przynajmniej nie ma za dużo czasu na te swoje zgryzoty. Może to głupio zabrzmi, ale chyba nikt i nic nie pomoże mu lepiej niż ta jego praca bez wytchnienia. A po tym, co odwalił ostatnio, widać, że to nie są żarty. Pablo bardzo mocno to przeżył, wiesz? – dodała smutno. – Widzę, jak się martwi, chciałby mu jakoś pomóc, ale chyba nie za bardzo się da.

– Niestety – zgodziła się Iza, z trudem łapiąc oddech, tak ściskało jej się gardło.

– Musimy kiedyś dłużej o tym wszystkim porozmawiać – podjęła energicznie Lodzia. – Tyle tematów już nam się nazbierało! O Majku, o twoim Misiu, a do tego jeszcze o… o Krawczyku – dodała ciszej, zerkając na nią niepewnie. – Bo właśnie o niego chciałam cię zapytać wtedy, w Anabelli, jak przyszedł Misio i porwał nam cię, zanim zdążyłam się obejrzeć. Słyszałam od Pabla, że się z nim widziałaś? Mam na myśli Krawczyka.

– Tak – skinęła głową, w duchu zadowolona, że rozmowa schodzi na bardziej neutralny temat, choć akurat w przypadku Lodzi również niezbyt wygodny. – Widziałam się, a wręcz widuję się z nim regularnie, już dwa razy byłam u niego w domu i pewnie jeszcze nieraz tam pojadę. Ale to długa historia, Lodziu – zaznaczyła. – I chociaż wiem, co możesz o mnie pomyśleć, zwłaszcza po tym, co naodwalał w twojej sprawie, to… nic tu nie jest czarno-białe, uwierz.

– Wierzę – odparła spokojnie Lodzia. – Pablo mówił mi co nieco na ten temat, zresztą oboje mamy już trochę inne podejście do tej sprawy i ogólnie do tego człowieka. On podobno już długo nie pożyje – ściszyła głos. – Dlatego to, co dla niego robisz… Jesteś wspaniałą osobą, Izunia – uścisnęła ją znowu. – I chcę, żebyś wiedziała, że nie tylko nie mam do ciebie ani cienia żalu, ale wręcz podziwiam cię za to i po cichu ci kibicuję. Ten facet to straszny łajdak, ale w takiej chorobie nawet jemu nie można żałować wsparcia, a ty w takich sprawach jesteś niedościgniona. Wiem coś o tym – uśmiechnęła się, zerkając w głąb pustoszejącego holu, gdyż powoli kończyła się przerwa między zajęciami. – W każdym razie to jest kolejny temat do przegadania, więc jak już się spotkamy, to chyba na jednej herbatce się nie skończy… Oho, Daniel z Martą wracają! – dodała, wskazując na zmierzającą w ich stronę parę. – To mi przypomina, że muszę lecieć na wykład, a wy też przecież macie zajęcia. No, pa, kochanie! – uścisnęła ją serdecznie raz jeszcze. – Super, że się zobaczyłyśmy, a jak się trochę zluzuje, zadzwonię do ciebie od razu.

– Tak jest, trzymaj się, Lodziu – uśmiechnęła się Iza, odwzajemniając jej uścisk. – I życz ode mnie zdrowia swojej mamie!

– Dzięki! – zawołała Lodzia, kierując się w stronę bocznego korytarza i pociągając za sobą Daniela, który właśnie żegnał się z Martą. – No chodź, Daniel, bo się spóźnimy! Iza, jesteśmy w kontakcie!

Kiedy oboje zniknęli w głębi korytarza, Iza skinęła na Martę i obie pobiegły w stronę schodów na górę, przy czym Marta w locie podała jej butelkę zakupionego w sklepie soku brzoskwiniowego.

– Dzięki, Martuś – powiedziała, przejmując ją z jej rąk. – Ratujesz mi życie! Sorry, że tak się zagadałam i nie mogłam iść z tobą, ale sama widziałaś…

– Nic nie szkodzi – zapewniła ją wesoło Marta. – Dan ze mną poszedł i bardzo fajnie nam się gadało, nawet cieszę się, że trafiła się okazja do odświeżenia kontaktu. W wakacje trochę nam się posypał, ale teraz… O kurczę, już weszli do sali! – dodała, gdyż obie wypadły właśnie na górny korytarz, gdzie nie było widać ich grupy. – Szybko, Iza, potem pogadamy!

***

„Do końca miesiąca muszę ponadrabiać wszystkie zaległości towarzyskie!” – myślała stanowczo Iza, odkładając na bok świeżo wydrukowaną pracę na leksykę i upijając łyka zimnej już kawy. – „Zwłaszcza zadzwonić do pani Lewickiej i wreszcie ją odwiedzić. A co do Ani… dobra, załatwmy to od razu!”

Sięgnęła po telefon i otworzywszy galerię zdjęć, starannie wybrała kilka najlepiej wizualizujących wnętrza wyremontowanego mieszkania na Bernardyńskiej, w którym właśnie szykowała się do wyjścia na zajęcia. Przelotna rozmowa z Lodzią na uczelni przypomniała jej o obietnicy, którą kilka tygodni wcześniej dała Ani, a która dotyczyła właśnie tych zdjęć – jak to się stało, że w międzyczasie zupełnie wypadło jej to z głowy?

„Jestem przemęczona i przez to zaczynam mieć luki w pamięci” – myślała, tworząc wiadomość i dołączając do niej kolejne pliki. – „Nie dziwię się Majkowi, że on też o różnych rzeczach zapomina, takie tempo życia wykończyłoby nawet słonia. No dobrze, a teraz jeszcze tekst do naszej Anabelli…”

Uśmiechnęła się smutno, wpatrując w wyświetlone nad wybranym numerem imię. Ania. Majkowa Anabella, która nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo przez nią cierpiał. Nieświadoma swojej mocy lubiła go jak przyjaciela, czasem nawet martwiła się o niego, lecz tylko z daleka, bo przecież miała własne życie u boku ukochanego Jean-Pierre’a, który również nie widział za nią świata. Dlaczego zatem tak musiało być? Dlaczego Majk nie umiał wyleczyć się z uczucia do Ani tak skutecznie, jak ona, Iza, wyleczyła się ze swej wieloletniej słabości do Michała? Przecież w obu przypadkach sprawa była beznadziejna, wprawdzie każda w inny sposób, ale obie równie beznadziejne i bez przyszłości…

Aniu, oto obiecane zdjęcia z mojego odremontowanego mieszkanka na Bernardyńskiej. Przepraszam, że tak późno, ale wprowadziłam się niecałe dwa tygodnie temu. Co myślisz o wystroju i kolorystyce? Świadomie postawiłam na skromny minimalizm i jasne barwy. Pozdrawiam najserdeczniej. Iza.

Gdyby i on zdołał się wyleczyć! Wszak od tak dawna oboje walczyli o to w trybie terapii! A od całkiem niedawna w jej duszy kryło się cichutkie marzenie, niemożliwe do spełnienia lecz tak cudowne, że chwilami, kiedy była całkiem sama, pozwalała mu wychylić się ze swojej skrytki i unieść aż do gwiazd… Ale nie. Nie. To marzenie było poza jej zasięgiem, daleko jak księżyc na niebie – niby tak bliski, znajomy, a odległy o miliardy świetlnych mil. Ona, która temu najdroższemu mężczyźnie o złamanym sercu z radością przychyliłaby nieba, mogła tylko wspierać go doraźnie i w razie potrzeby opatrywać jego wciąż odnawiające się rany. Bo to nie ona była Anabellą… Anabella była daleko, równie upragniona co nieuchwytna, jej zaś przypadała tylko rola skromnej pielęgniarki jego duszy, która od czasu do czasu miała prawo wyłonić się z szarego tła, by zrobić swoje i znów grzecznie odejść na właściwe miejsce.

Dźwięk przychodzącego smsa.

Dziękuję ci, Izunia, jak ja się cieszę, że się odezwałaś! Teraz jadę do pracy, ale po południu przejrzę dokładnie zdjęcia i zadzwonię, dobrze? O której mogłabyś chwilkę ze mną porozmawiać? Ściskam ciepło! Ania.

Gdyby mógł się od tego uwolnić… gdyby odnalazł wreszcie spokój w sercu… Lecz czy wówczas to by cokolwiek zmieniło? Czy przez to spojrzałby na nią inaczej? Na nią, taką zwykłą szarą myszkę z drugiej albo trzeciej ligi?

„Ja przecież nawet nie jestem ładna” – skrzywiła się z politowaniem, wpatrując się w tekst wyświetlony na ekranie. – „A przy niej to już w ogóle mogę się schować…”

Nagle zadrżała. Pod powiekami błysnął jej promień zachodzącego słońca wpadający przez przednią szybę auta i gdzieś z oddali dobiegł cichy dźwięk ukochanego głosu. Prześlicznie wyglądasz w tej bluzeczce, elfiku… Ech, nie. Nie. Znowu nie. To był tylko taki grzecznościowy komplement, miłe słowo w ustach przyjaciela, zwłaszcza że ta bluzka rzeczywiście była twarzowa i miała jej kolor. Zresztą od tamtej imprezy u Pabla i Lodzi odłożyła ją na półkę i więcej nie nosiła, podobnie jak wisiorka z półksiężycem, który stanowił z nią komplet, a który od tamtego wieczoru również spoczął bezczynnie na dnie szuflady. Nie założyła ich już więcej, by nie zmazać z nich nie tyle tamtego cudownego wspomnienia z samochodu co przede wszystkim magii owych niezapomnianych chwil terapii pod księżycem, tych kilkunastu (a może i kilkudziesięciu?) minut upojnego szczęścia na lipniakowej łace usłanej kobiercem fosforyzująco białych kwiatów…

Wspomnienie to gwałtownie szarpnęło jej sercem, przepełniając falą wzruszenia i wyciskając z oczu łzy, które cichutko popłynęły po policzkach, nim zdążyła nam nimi zapanować. Ach, nigdy, przenigdy tego nie zapomni! Wówczas jeszcze była ślepa, nic nie rozumiała, ale przecież już czuła… czuła wszystko! Te piekące igły zazdrości, ten ból niespełnienia, tę rozdzierającą tęsknotę za jego obecnością i to porywające szczęście, gdy tak niespodziewanie i wbrew logice pojawił się tuż przy niej. Teraz zaś znów, siedząc z telefonem w dłoni nad zimną kawą, wpatrując się w imię Ani wyświetlone na ekranie, z całego serca zatęskniła za tamtym miejscem, jakby gdzieś tam, wśród wysokich, nigdy niekoszonych traw zostawiła cząstkę samej siebie… taką samą, jaka pozostała też pod wielkim dębem na pachnącym ziołami końcu świata. Te dwa magiczne miejsca łączyła wszak ta sama atmosfera. Cisza, spokój dzikiego odludzia, zapach nocnej łąki, blask księżyca – i on. Majk. Ale nie ten znany wszystkim Majk, wesoło uśmiechnięty szef-organizator, którego codziennie widywała w pracy, tylko ten drugi… ten, który ujawniał się wyłącznie w trybie terapii i którego kochała najbardziej. Bezradny, ufny, lgnący do niej jak dziecko i mówiący o filozofii…

Kolejny potok łez popłynął jej po policzkach, ale tym razem przyniósł odrobinę ulgi, jakby nagromadzone od wielu dni emocje, dodatkowo skatalizowane korespondencją z Anią, wreszcie znalazły choć częściowe ujście. Chyba właśnie tego jej było trzeba – spontanicznego wspomnienia cudu na lipniakowej łące i tych kilku leczniczych łez… takich samych jak tamte, które Majk niespełna dwa tygodnie wcześniej wylewał na jej kolanach. To naprawdę pomagało, bo teraz już było jej lepiej, o wiele lepiej. Przynajmniej na jakiś czas.

Ja też biegnę teraz na zajęcia, ale między siedemnastą a osiemnastą mam wolne i będę pod telefonem. Pasuje Ci ta godzina? Pozdrawiam, Iza.

Sięgnęła po chusteczkę, otarła oczy i nos, po czym stanowczym gestem zgarnęła z biurka notatniki, pracę na leksykę i dwa długopisy, luzem wrzucając je do torby. Odłożony na biurko telefon rozświetlił się i na ekranie znów błysnęło imię Ani.

Idealnie, Izunia, zadzwonię około siedemnastej. Już nie mogę się doczekać! Serdeczności, A.

***

– Patryś przyjedzie dopiero w weekend – oznajmiła Marta, sadowiąc się na szerokim parapecie w holu z kubkiem kawy w dłoni. – Na tygodniu ma tyle zajęć, że nie daje rady wyrwać się z Warszawy, więc znowu nie mogę przedstawić wam go na uczelni jak Kinia swojego Endrju. Ale z tobą bardzo bym chciała go zapoznać – zaznaczyła. – Powiedz, miałabyś chwilę dla nas w sobotę albo w niedzielę?

Iza, która usiadła naprzeciw niej, zastanowiła się, zanurzając usta w kawie.

– Hm… trochę ciężko będzie, Martuś, bo na ten weekend mam już full – odparła ostrożnie. – Ale może coś się uda. Kiedy by wam pasowało? Sobota na pewno odpada – zastrzegła. – Ewentualnie w niedzielę, chociaż od osiemnastej już będę w pracy i…

– To może wpadniemy na chwilę do ciebie do knajpy? – zaproponowała Marta, krzywiąc się z dezaprobatą. – Ciebie trudno znaleźć gdzie indziej, albo uczelnia, albo Anabella, ty chyba już tam nocujesz… A właśnie! – przypomniała sobie. – A propos! Miałam cię zahaczyć o ten staż z Erasmusa. Byłam wczoraj w Dziale Współpracy z Zagranicą, dopytałam o kilka rzeczy i chyba będę aplikować, ale pod warunkiem, że ty jedziesz ze mną. Tylko nie mów, że odpuszczasz i cały rok planujesz spędzić w pracy! – dodała z wyrzutem, widząc niechętną minę koleżanki. – Nawet mnie nie denerwuj, Iza! Kto jak kto, ale ty musisz jechać! Nie będziesz przecież całe życie gnić w Lublinie!

– Nie będę – przyznała, znów upijając łyka kawy. – Ale w tym roku chyba jeszcze muszę odpuścić. Jestem potrzebna tutaj, mój szef rozkręca filię, a ja…

– Przestań wreszcie z tym swoim szefem i z tą nieszczęsną knajpą! – fuknęła niecierpliwie Marta. – To jego firma i jego problem, ty jesteś tam tylko pracownikiem na czas studiów, nie możesz podporządkowywać tej pracy całego życia! Zwłaszcza kiedy trafia ci się okazja na rozwój zawodowy w języku, który studiujesz! Iza, nie świruj, serio – dodała łagodniej, ale nadal karcąco. – Taki staż to przecież tylko cztery tygodnie, tyle twojej nieobecności nikogo nie zabije, a już zwłaszcza twojego szefa. Pomyśl, mogłybyśmy znaleźć jakieś fajne miejsce i pojechać tam razem… pozwiedzać… pouczyć się na żywo języka… poznać nowych ludzi… Przecież studia są od tego, żeby się rozwijać, a nie okrągły rok harować w knajpie i ze wszystkiego rezygnować!

Iza zagryzła wargi, wpatrując się w swoją kawę. Czy Marta nie miała racji? Owszem, w pewnym sensie ją miała. Ona sama chętnie pojechałaby na taki staż, wyrwała się z kołowrotu przytłaczających ją obowiązków, przez kilka tygodni odetchnęła innym powietrzem… No i ten rozwój zawodowy. To wszystko była prawda. Ale przecież Majk… ten kochany, ciągle zmęczony Majk, który teraz miał tak dużo pracy, a taką słabą kondycję psychiczną… Jak mogłaby zostawić go bez pomocy? A z drugiej strony to byłoby tylko kilka tygodni…

– Nie wiem, Martuś – pokręciła powoli głową. – Może i masz rację. Odpuściłam już w sumie ten temat, ale zastanowię się jeszcze.

– No to zastanawiaj się szybko, bo czasu mało jak diabli – zaznaczyła nieco udobruchana Marta. – Do końca października trzeba złożyć aplikacje, a najpierw jeszcze obczaić, dokąd jedziemy i gdzie będziemy robić ten staż. Wybrana instytucja powinna przysłać nam potwierdzenie przyjęcia w konkretnym terminie, więc trzeba by się z nią jak najszybciej skontaktować i uzyskać ten papier, nie? A my nawet nie mamy jeszcze pomysłu na państwo i miasto, nie mówiąc już o samej instytucji.

– Fakt – zgodziła się beztrosko Iza. – Więc zastanawiam się, czy to w ogóle ma sens.

– Ma, oczywiście, że ma! – przerwała jej stanowczo Marta. – Nie wykręcaj się, Iza, proszę cię! Ja bez ciebie nie chcę jechać. Znajdziemy coś przecież, jak nie Francji, to w Belgii albo w Szwajcarii, o to się nie martw. Dział Zagraniczny ma sporo ofert do wzięcia, może poszłybyśmy tam dzisiaj albo jutro i przejrzały je, jak myślisz?

– Przejrzeć zawsze można – zgodziła się bez entuzjazmu. – Chociaż ja nie lubię działać na ostatnią chwilę i łapać byle czego. No, ale niech ci będzie… Zastanawiam się tylko, co ty jesteś taka strasznie napalona na ten staż? – dodała, przyglądając jej się podejrzliwie. – Nie będzie ci żal odstawić Patryka na całe cztery tygodnie?

Marta uśmiechnęła się z pobłażaniem i wzruszyła ramionami, pociągając łyka kawy.

– Nie bierz mnie pod włos, co, Iza? Cztery tygodnie to nie jest wcale tak długo. Już zresztą wstępnie gadałam o tym z Patrykiem i on nie ma nic przeciwko temu. To w końcu nie jest wyjazd rekreacyjny, tylko staż związany ze studiami, nie?

– No, niby tak. Ale myślałam, że będziesz za nim tęsknić.

– Oczywiście, że będę! Ale nie wyjeżdżam tam na sto lat, nie? Zresztą odrobina tęsknoty nigdy nie zaszkodzi, to ożywczo działa na związek.

Iza wydęła lekko wargi.

– A praca licencjacka?

– E, nie przesadzaj! – machnęła ręką coraz bardziej zniecierpliwiona Marta. – Pracę się napisze, to kwestia organizacji, a ten staż to przecież tylko cztery tygodnie. Iza, obudź się! – dodała tonem perswazji. – Cztery tygodnie! To nie jest wieczność! I przestań już wyszukiwać na siłę problemów, tylko pomyśl, jakie mogą być korzyści! Przecież kochasz francuski, uwielbiasz nim mówić, a gdzie możesz lepiej go poćwiczyć, jak nie we Francji? Poza tym…

– Hej, dziewczyny, baczność! – przerwał im wesoły głos Kingi, która podbiegła właśnie do nich w towarzystwie jakiejś nieznajomej dziewczyny o długich kruczoczarnych włosach, trzymającej w obu dłoniach wielki plik białych kopert. – Poznajcie Anetę, moją kumpelę ze szkoły, będzie moim świadkiem na ślubie i druhną na weselu! To jest Marta… a to Iza!

Dziewczyny podniosły się z parapetu i odstawiwszy kubki z kawą, z uśmiechem wymieniły z przybyszką uściski dłoni.

– Anetka przyniosła zaproszenia – wyjaśniła im Kinga, dając przyjaciółce znak, by podała jej odpowiednie koperty, które wręczyła im po kolei uroczystym gestem. – Miałam wam je dawać razem z Endrju, ale on dzisiaj nie może, a czas ucieka, więc musicie przyjąć je od nas. Proszę, to dla ciebie, Martuś… i dla ciebie, Izka.

– Dzięki! – ucieszyła się Marta, natychmiast otwierając wręczoną sobie kopertę. – Dwudziesty ósmy listopada, kościół Świętej Jadwigi… gdzie to jest?

– Adresy kościoła i lokalu weselnego macie na dole – odparła rzeczowo Kinga. – Nie proszę was o potwierdzenie, bo macie być bez dyskusji, jasne? – zaśmiała się. – Nie wyobrażam sobie, żeby was nie było. I oczywiście zapraszam was z chłopakami – mrugnęła porozumiewawczo do Marty, a następnie zerknęła znacząco na Izę. – Zrozumiano?

– Tak jest! – skinęła głową Marta, salutując przed nią żartobliwie.

– No! Ty też, Iza! – zaznaczyła wesoło Kinga. – A teraz wybaczcie, musimy lecieć dalej i łapać resztę ludzi! – dodała, chwytając Anetę za rękę i pociągając ją w głąb korytarza. – Tędy! Tam są dziewczyny z drugiej grupy!

Iza i Marta z rozbawieniem odprowadziły je wzrokiem, zajmując z powrotem miejsca na parapecie i sięgając po odstawione kubki z kawą.

– Z kim idziesz? – zagadnęła Marta, ruchem głowy wskazując na kopertę z zaproszeniem, którą Iza wsunęła niedbale do kieszeni odłożonego na bok plecaka.

– Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami. – Na ten moment nie bardzo mam z kim, ale jest jeszcze trochę czasu, więc może coś wykombinuję. A jak nie, to przyjdę sama – uśmiechnęła się swobodnie. – Kinia mnie przecież z tego nie rozliczy.

– E, sama to słabo – pokręciła z dezaprobatą głową Marta. – Nie będziesz miała z kim potańczyć, pogadać… Bez sensu taka impreza.

– Coś wymyślę – powtórzyła spokojnie Iza, z przyjemnością upijając kolejnego łyka kawy. –Nie martw się o mnie, Martuś. Zwłaszcza że partner na wesele Kini to w tej chwili naprawdę mój najmniejszy problem.

Marta zerknęła spod oka na jej bladą, zafrasowaną twarz i zamilkła posłusznie, również zanurzając usta w kawie.

***

„Chyba spróbuję skontaktować się z tą firmą pod Paryżem” – pomyślała bez entuzjazmu Iza, odnosząc do kuchni talerz po naprędce zjedzonym obiedzie i wstawiając go do swej niewielkiej zmywarki. – „Marta ma rację, cztery tygodnie to nie jest wieczność, to by było zresztą dopiero po Nowym Roku, więc gdyby przyszło co do czego, miałabym czas, żeby się przygotować. Ale na razie sprawdźmy tylko, co mi odpiszą, czy w ogóle nas przyjmą… bo to przecież wcale nie jest takie pewne!”

Wróciwszy do salonu, usiadła przy biurku i niechętnym gestem podniosła klapę laptopa. Do wyjścia do pracy zostało jej jeszcze ponad pół godziny, które mogła poświęcić na napisanie maila z zapytaniem o staż do podparyskiej firmy zajmującej się handlem nieruchomościami. Była to opcja, którą obie z Martą, przejrzawszy oferty staży dostępne w uczelnianym Dziale Współpracy z Zagranicą, zgodnie uznały za najlepszą, należało więc kuć żelazo, póki gorące. Nim jednak komputer zdążył się na dobre uruchomić, odłożony na blat biurka telefon rozdzwonił się, wyświetlając na ekranie imię Ania.

Iza wpatrywała się weń przez kilka sekund ze ściśniętym sercem, które, jak zawsze gdy na horyzoncie pojawiała się postać Ani, przeszyła znajoma, kłująca igiełka. A z drugiej strony to przecież była Ania, siostra Pabla! Dobra, miła, kochana Ania, która od samego początku i z wielką wzajemnością darzyła ją najszczerszą sympatią…

– Halo?

– Izunia, kochanie, jak miło cię słyszeć! – odezwał się jej ciepły głos. – Tak się cieszę, że w końcu się zdzwaniamy! Nareszcie!

– Wybacz, Aniu – odparła skruszona. – Wiem, że miałam wysłać ci te zdjęcia wcześniej, a o herbatce u twojej mamy już nawet nie wspomnę, bo strasznie mi wstyd, ale…

– Żadnych usprawiedliwień, Iza! – przerwała jej Ania. – Wiem, jaka jesteś zabiegana, słyszałam od Pawła, że ostatnio harujesz u Majka za troje, jeśli nie za czworo, a do tego masz przecież studia, więc ani słowa, dzielna amazonko! Tym bardziej cieszę się, że pamiętałaś o mnie. Posłuchaj, przejrzałam te twoje zdjęcia i powiem ci, że jestem pod wielkim wrażeniem! Genialnie urządzone wnętrze! A wiesz, co najbardziej mnie urzekło?

– Nie – szepnęła Iza.

– To, jaką dużą wizualnie przestrzeń uzyskałaś na tak małym metrażu! Bo z tego, co pamiętam, to twoje mieszkanko ma tylko coś koło trzydziestu metrów, tak?

– Dokładnie dwadzieścia sześć – uśmiechnęła się.

– No właśnie! To przecież bardzo mało, a na tych zdjęciach wydaje się takie przestronne! To oczywiście zasługa jasnej kolorystyki i tego, że nie przeciążyłaś pomieszczeń meblami. Oczywiście zdjęcia to tylko zdjęcia, wolałabym zobaczyć te wnętrza na żywo, ale myślę, że taki ogląd potwierdziłby w stu procentach efekt ze zdjęć. Masz znakomity gust, Iza – zaznaczyła z powagą. – I mówię to najszczerzej, bez jakichś tanich pochlebstw, bo akurat w sprawach wystroju wnętrz jestem bardzo krytyczna. Nawet Paweł, mój zarozumiały braciszek, od lat słucha się mnie pod tym względem i może to potwierdzić!

Obie prychnęły śmiechem.

– Dziękuję, Aniu – odparła ciepło Iza. – To miłe, co mówisz, cieszę się, że ci się podoba. Ja sama też jestem zachwycona efektem, przyznaję, że przerósł moje oczekiwania, i nie ukrywam, że czuję się w tym mieszkanku cudownie. A samopoczucie właściciela jest przecież najważniejsze.

– O tak, zdecydowanie najważniejsze – zgodziła się Ania. – Tak czy inaczej jestem pod wielkim wrażeniem i mam nadzieję, że przy jakiejś bytności w Lublinie będę miała okazję zajrzeć do ciebie i na własne oczy zobaczyć to cudo.

– Oczywiście! – zapewniła ją skwapliwie. – Jesteś z góry zaproszona i jak tylko będziesz w Polsce, możesz wpaść do mnie, kiedy tylko zechcesz!

– Nie omieszkam skorzystać, Izunia. Ale ponieważ jestem interesowną bestią, przy tej okazji nawiążę do naszej rozmowy z początku września i przypomnę ci o moim zaproszeniu do Bressoux. Hę? – zawiesiła podstępnie głos. – Pamiętasz? Obiecałaś, że się zastanowisz!

– Tak, pamiętam – przyznała ostrożnie. – Tylko widzisz, Aniu… W lutym albo w marcu nie wykluczam wyjazdu do Francji na staż studencki, do końca października musiałabym aplikować, koleżanka bardzo mnie namawia, bo jeśli jechałybyśmy, to we dwie. I właśnie biję się z myślami, bo w jednym roku raczej nie uda mi się upchnąć dwóch wyjazdów zagranicznych. Już nawet z jednym byłoby ciężko.

– Staż studencki? – podchwyciła z zaciekawieniem Ania. – Na czym to polega? Chodzi o jakiś rodzaj wymiany międzynarodowej?

Wysłuchawszy wyjaśnień, zadała jeszcze kilka dodatkowych pytań i na kilka chwil zamilkła, jakby nad czymś się zastanawiając.

– Hmm… posłuchaj, Izunia – podjęła z namysłem. – Nie chcę improwizować, musiałabym to przemyśleć i ustalić kilka rzeczy z Jean-Pierrem, ale tak wstępnie… Co byś powiedziała na pomysł, żebyście z koleżanką zrobiły ten staż w Liège?

– W Liège? – szepnęła zaskoczona Iza.

– Aha. Nie wiem, na ile zależy wam na Francji, ale jeśli jest wam wszystko jedno i Belgia też wchodzi w grę, to dlaczego nie zgrać by tego z wizytą u nas? Oczywiście rozumiem, że skoro będziesz z koleżanką, to wolałybyście mieć wolną rękę, dlatego nie mówię, że musiałybyście koniecznie mieszkać u nas – zaznaczyła ostrożnie. – Jak wiesz, Jean-Pierre i Tosia zapraszają cię równie gorąco jak ja, a i dla koleżanki znalazłoby się miejsce, ale wyobrażam sobie, że to mogłoby być dla was krępujące. Ale co za problem? Zawsze da się znaleźć jakieś lokum na mieście, a co do stażu… Powiedz jedno słowo, a gwarantuję ci, że coś zorganizujemy! – dodała z nagłym entuzjazmem. – Nie pisz jeszcze do tej firmy pod Paryżem, tylko daj mi zielone światło i kilka dni na działanie, dobrze? Pogadam z Jean-Pierrem i rozejrzymy się za jakąś ciekawą możliwością w Liège. Hmm? Co ty na to?

Oszołomiona lecz jednocześnie urzeczona tym planem Iza pokręciła powoli głową, z trudem zbierając myśli.

– Nie wiem, Aniu – odparła niepewnie. – Bardzo ci dziękuję, ale naprawdę nie wiem, co mam odpowiedzieć. Zaskoczyłaś mnie. Zresztą nie pierwszy raz – uśmiechnęła się. – Ty zawsze zaskakujesz mnie swoją gościnnością, a ja nigdy nie wiem, jak się zachować… Oczywiście w teorii to byłoby super rozwiązanie, bardzo chętnie przy okazji stażu odwiedziłabym was w Bressoux, ale w praktyce chyba mamy za mało czasu, żeby to dograć. Nie mówiąc już o tym, że nie chciałabym wam sprawiać kłopotu, angażować w to Jean-Pierre’a…

– Przestań, Iza – przerwała jej łagodnie Ania. – Nie rób mi przykrości i nie dawaj do zrozumienia, że nie wierzysz w moje szczere intencje. A zwłaszcza w to, że twoja wizyta byłaby dla mnie wielką radością, a nie kłopotem.

– Ależ nie… nie to miałam na myśli! – zaprotestowała szybko spłoszona tą uwagą Iza. – Ja po prostu…

– Posłuchaj, kochanie – powiedziała ciepło Ania. – Ja wiem, że jesteś skrępowana, sama zresztą też mam mętlik w głowie, bo wymyślam wszystko na gorąco, ale ja naprawdę bardzo bym chciała, żebyś przyjechała do nas w odwiedziny. Ten staż trafiłby się idealnie, pomyśl tylko, cały miesiąc w Liège! Nawet gdybyś wpadła do nas tylko raz na kilka dni, to by była dla mnie taka radość! Wiesz przecież, że wizyty osób z Polski to dla mnie zawsze wielkie święto, a ciebie polubiłam wyjątkowo. Naprawdę wyjątkowo, Iza. Oczywiście, to z mojej strony tylko propozycja, rzecz do przemyślenia, niczego nie będę ci narzucać, zadecydujesz sama – zaznaczyła. – Tyle że w przypadku decyzji pozytywnej mielibyśmy bardzo mało czasu, żeby załatwić promesę stażu, zanim minie twój termin aplikacji. Czekaj, którego my dzisiaj mamy?

– Dziewiątego – odpowiedziała cicho.

– Dziewiątego. Czyli zostały trzy tygodnie. To z jednej strony mało, ale z drugiej nie tak źle, dałoby się coś zdziałać. Wiesz co? – zastanowiła się. – Zróbmy tak. Ty na razie nie będziesz kontaktować się z tą firmą spod Paryża i dasz mi kilka dni, a ja w tym czasie rozejrzę się tutaj i przed piętnastym odezwę się do ciebie. Jak będziemy wiedzieć, na czym konkretnie stoimy, pogadasz z tą swoją koleżanką i podejmiecie decyzję. Jeśli uznacie, że jednak wolicie Paryż, nie będę dyskutować, ale chciałabym przynajmniej coś wam zaproponować. Hmm, Iza? Może tak być?

– Dobrze – odparła niepewnie. – Chociaż to się dzieje trochę za szybko, Aniu, bo ja… Widzisz, ja nawet nie rozmawiałam jeszcze o tym stażu z Majkiem, a on teraz ma ciężki okres w firmie i nie wiem, czy…

– Daj spokój, Iza – przerwała jej stanowczo Ania. – Terrorystą Majkiem się nie przejmuj, to nie jest żaden argument. Masz dbać o siebie i o swój rozwój, a nie o jego firmę, choćby nie wiem, ile ci płacił i wymagał. On też musi się w końcu nauczyć, że praca to nie wszystko i że jego pracownicy, wbrew pozorom, mają własne życie. A zresztą… niech tylko spróbuje podskoczyć! Będzie miał do czynienia ze mną! – zaznaczyła żartobliwie groźnym tonem. – Wiem, że ostatnio był chory i potrzebował więcej pomocy, ale to była awaryjna sytuacja. Parę tygodni twojego stażu go nie zrujnuje, będzie musiał poradzić sobie sam, zwłaszcza że Monsieur nie ma umiaru i chociaż już i tak robi bokami, życzy sobie jeszcze zakładać jakieś filie. Jakby mało mu było roboty! Ech, wariat… No, proszę cię, Izunia, nie uzależniaj tego wyjazdu od pracy u Majka – dodała łagodnie. – Musisz myśleć o sobie. Przecież chyba nie masz zamiaru zostać w tej jego knajpie do końca życia?

Ach, znowu ta sama uwaga! Ta co zawsze, słyszana już z ust tylu osób! Niby słuszna, owszem, ale… Serce Izy ścisnęło się jak zgniecione żelazną obręczą, uniemożliwiając jej wydobycie z siebie głosu.

– Swoją drogą rozmawiałam z nim o tym wtedy na imprezie u Pawła – ciągnęła Ania. – Prosiłam go, żeby przestał tak cię wykorzystywać dla firmy i pamiętał, że jesteś na studiach o innym profilu, więc musisz zadbać o własne życie zawodowe. Fakt, że pomagasz mu genialnie, wszyscy o tym wiedzą, ale to jest jednak praca grubo poniżej twoich możliwości i ambicji, więc nie powinien tak cię tyranizować. Oczywiście zgodził się ze mną – podkreśliła. – I obiecał, że kiedy zacznie się rok akademicki, postara się jak najbardziej zluzować cię w obowiązkach, żebyś mogła spokojnie zająć się studiami. Mam nadzieję, że dotrzymał słowa?

– Tak – odparła z trudem Iza. – Właśnie ostatnio rozmawialiśmy o zmianach w zakresie moich obowiązków.

– No widzisz – ucieszyła się Ania. – Majk to dobry chłopak i ma olej w głowie, wprawdzie straszny z niego tyran i pracoholik, ale da się z nim dogadać. Tak samo będzie z tym wyjazdem, zobaczysz. No to co, kochanie? Umawiamy się tak, jak zaproponowałam?

– Dobrze, Aniu – odparła cicho. – Tak zróbmy. Bardzo ci dziękuję.

– Nie ma za co! To ja ci dziękuję i bardzo się cieszę, że powstał taki plan. A teraz opowiedz mi jeszcze, co tam u ciebie. Jak chowa się twoja mała siostrzenica?

Zmiana tematu rozmowy, przyjęta przez Izę z wielką ulgą, nie pozwoliła jej jednak zapomnieć o bólu, jaki od wielu miesięcy nieodmiennie sprawiały jej uwagi na temat rozwoju zawodowego zgodnego z jej kierunkiem studiów i porzucenia w przyszłości pracy w Anabelli. To w istocie byłoby logiczne… Tak. Jednak teraz, kiedy znała już powód swojego przywiązania do tego miejsca, praca u Majka stała dla niej ważniejsza od milionów staży i perspektyw rozwoju w wyuczonym zawodzie. A z drugiej strony czy to nie była swego rodzaju pułapka i droga donikąd? Czy rezygnacja z ambicji zawodowych nie doprowadzi jej kiedyś do frustracji? Przecież od Majka nie mogła oczekiwać niczego więcej niż tych kilku okruszków szczęścia, które wynikały z jego obecności i które przecież mogłaby mieć, nawet nie pracując u niego. W końcu i tak zawsze będą przyjaciółmi… terapia złamanych serc mogła trwać dalej, niezależnie od kontekstu zawodowego…

„Obiektywnie to prawda” – pomyślała smutno po rozłączeniu się z Anią. – „Oni wszyscy mają rację. Nawet on to rozumie i właśnie szuka kogoś do ogarniania podatków, żeby mnie zluzować. A może robi to tylko dlatego, że obiecał jej?”

Przymknęła powieki, pod którymi natychmiast wyświetliła jej się blada, ostatnio szczuplejsza niż zwykle twarz Majka i jego przepełnione permanentnym smutkiem szare oczy. Takie kochane, najdroższe… A więc zmiana zakresu jej obowiązków w firmie to była sprawka Ani? Wstawiła się za nią już wtedy, we wrześniu, a on obiecał jej to, więc teraz po prostu dotrzymywał obietnicy. No tak, to przecież oczywiste. Czy Majk mógłby odmówić czegokolwiek Ani? Jej słowo było dla niego rozkazem. To przecież ona, choć tak odległa i niedostępna, nadal rządziła jego życiem, nawet o tym nie wiedząc. Wszystko, co było dla niego ważne, wiązało się z nią – jedyną na świecie, ukochaną i nieuleczalną Anabellą.

„Chyba faktycznie powinnam pojechać na ten staż” – pomyślała drętwo, zamykając laptopa i zerkając na zegar na wyświetlaczu telefonu, który wskazywał zbliżającą się nieubłaganie godzinę wyjścia do pracy. – „Pojedziemy z Martusią, do Liège czy do Paryża… wszystko jedno. Może być i Liège, czemu nie? To i tak nie ma żadnego znaczenia.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *