Anabella – Rozdział CLI

Anabella – Rozdział CLI

– Iza, ktoś do ciebie! – rzuciła Kamila, wskazując na młodego mężczyznę ze złotym łańcuchem na szyi, który czekał pod ścianą dokładnie w tym samym miejscu co dwa tygodnie wcześniej.

Iza podziękowała skinieniem głowy i natychmiast skierowała się w tamtą stronę, z daleka taksując badawczym wzrokiem postać Darka. Ów na jej widok schował do kieszeni telefon i na powitanie wyciągnął rękę, ona zaś w milczeniu podała mu swoją, z zaniepokojeniem zerkając na jego skrajnie poważną minę, która już poprzednim razem zwróciła jej uwagę.

– Cześć – rzucił dopiero, gdy oboje cofnęli dłonie. – Jestem, jak obiecywałem. Przyjechałem specjalnie z Warszawy. Możemy chwilę pogadać gdzieś na boku?

– Jasne – odparła, przesuwając się bliżej ściany i dając mu znak, by zrobił to samo.

– Tylko wolałbym gdzieś, gdzie będzie ciszej – zaznaczył Darek. – I dyskretniej. Jest opcja, żebyśmy wyszli stąd? Gdzieś na zewnątrz? Może być niedaleko, na ulicę albo chociaż na klatkę.

Spojrzała na niego z wahaniem. Jako że Majk co najmniej do dwudziestej miał przewidziane spotkanie organizacyjne z Sajkowskim, obowiązek bieżącej kontroli lokalu spoczywał na niej, to zaś znaczyło, że powinna przez cały czas być na miejscu. Jednak z drugiej strony niepokoiła ją poważna mina Darka i chętnie dowiedziałaby się, co ma jej do zakomunikowania. Biorąc pod uwagę przekazane mu poprzednio dwa numery telefonu, rzecz ewidentnie miała jakiś związek z Michałem i z Korytkowem, a to było podwójnie niepokojące. Zwłaszcza w kontekście kredytu Amelii, która miała niebawem zadzwonić, tymczasem od kilku dni się nie odzywała. Czy to wszystko było jakoś ze sobą powiązane? Jedno było pewne – dość już miała tych wszystkich zagadek i niedomówień, a Darek być może dysponował jakimiś informacjami, które mogły być dla niej istotne.

– Okej – odparła powoli. – Jestem w pracy, ale wyjdę na chwilę. Poczekaj tylko pół minuty, muszę poprosić koleżankę o zastępstwo.

Po przekazaniu kontroli nad lokalem Wiktorii, która właśnie wróciła do baru z łazienki, oboje wyszli głównym wyjściem z Anabelli, a następnie na ulicę. Ponieważ w bramie i przed nią jak zwykle stało kilka grupek rozbawionych klientów, w milczącym porozumieniu minęli ich w poszukiwaniu bardziej ustronnego miejsca, znajdując je dość szybko na pobliskim skwerku, gdzie pod gubiącymi liście drzewami stało kilka wolnych ławeczek.

– Siadaj – powiedział spokojnie Darek, wskazując jej jedną z ich, po czym sam zajął miejsce na sąsiedniej, ustawionej tuż naprzeciwko. – Postaram się załatwić to szybko.

Iza posłusznie opadła na ławkę, nie spuszczając z niego niespokojnego wzroku.

Sorry za ten najazd – podjął z nutą zakłopotania. – Wiem, że wyrywam cię z roboty, to nieprofesjonalne, ale sprawa jest poważna, Iza. Chodzi o ciebie.

– O mnie?

– Tak, o ciebie – potwierdził, opierając oba łokcie na swoich kolanach i przyglądając jej się w uwagą. – Wybacz, że sprawię ci przykrość, pewnie nawet ból, ale muszę to zrobić. Nie mogę pozwolić, żebyś dalej żyła w kłamstwie.

Iza uśmiechnęła się smutno i powoli pokręciła głową.

– Mnie też nie jest łatwo – zapewnił ją łagodnie Darek. – Ale skoro obiecałem, że wszystko ci wyjaśnię…

– Poczekaj – zatrzymała go ruchem ręki. – Nie wiem, co masz mi do powiedzenia, ale wolałabym najpierw wyjaśnić sytuację, żeby nie było nieporozumień. Bo domyślam się, że chodzi o Michała Krzemińskiego? – spojrzała na niego pytająco.

– Tak – skinął głową. – O twojego faceta.

– No właśnie rzecz w tym, że on nie jest moim facetem – sprostowała spokojnie.

Darek podniósł brwi w geście zdziwienia.

– Nie jest? Jak to? Zerwałaś z nim?

– Tak – potwierdziła z powagą, uznając, że nie ma sensu wdawać się w żadne szczegółowe wyjaśnienia. – Całkowicie i nieodwołalnie.

Patrzył na nią przez chwilę szeroko otwartymi oczami, po czym nagle odetchnął z głębi płuc, wyprostowując się na ławce, a przez jego twarz przebiegł podobny wyraz ulgi, jaki niedawno widziała u Zbyszka.

– Kapuję – powiedział, kiwając głową. – No to super, to mi oszczędza sporo nerwów. Mądra z ciebie kobieta.

– Dziękuję – uśmiechnęła się blado.

Pod wielkim klonem, z którego bezszelestnie pod ich stopy opadały liście, na kilka sekund zapadła niezręczna cisza.

– Rozumiem, że w tej sytuacji to, z czym do mnie przyszedłeś, nie ma już większego znaczenia – podjęła ostrożnie Iza, widząc, że Darek dalej nieruchomo tkwi w miejscu. – Domyślam się oczywiście, że Misiek coś nabroił, ale, szczerze mówiąc, nawet nie interesuje mnie co. Jedyne, co chciałabym wiedzieć, to czy ma to jakiś istotny związek ze mną albo, nie daj Boże, z moją rodziną.

– Z twoją rodziną nie – pokręcił głową. – Tylko z tobą. Chociaż teraz też już właściwie nie, skoro kopnęłaś gnoja w tyłek, tak jak na to zasłużył. I dobrze, może to go jakoś tam zaboli – dodał z satysfakcją, nieco nerwowym gestem sięgając do wewnętrznej kieszeni dżinsowej kurtki, skąd wyjął paczkę papierosów i wyciągnął w jej stronę. – Palisz?

– Nie – odparła krótko.

Cofnął rękę, wysupłał z paczki jednego papierosa, włożył go sobie do ust i sięgnął do innej kieszeni po zapalniczkę.

– Ja też raczej rzadko – odparł, podpalając papierosa i chowając paczkę z zapalniczką do kieszeni. – Ale zdarza się, że muszę, to mnie uspokaja. Nie będzie ci przeszkadzał dym?

– Nie, możesz sobie palić, tylko dmuchaj w inną stronę, okej?

– Jasne – skinął głową, zaciągając się dymem i wypuszczając go w bok długim, podwójnym wężykiem spomiędzy zwiniętych warg.

– W jakim sensie ta sprawa dotyczy mnie? – zapytała rzeczowo Iza.

– Nie domyślasz się? – wzruszył ramionami, a na jego poważną twarz wybiegł leciutki, pobłażliwy uśmiech.

– No… nie bardzo – odparła zgodnie z prawdą. – Tylko tyle, że Michał pewnie zrobił coś głupiego, podejrzewam, że jeszcze w wakacje w Korytkowie, kiedy wszyscy byliśmy tam w lipcu. Wszyscy, czyli on, ty, ja i Zbyszek. Może zresztą i Zbyszek maczał w tym palce, to bardzo prawdopodobne, skoro do nich dwóch brałeś ode mnie te numery telefonu. Ale o co dokładnie chodziło? Tego nie wiem.

– O Monikę – odparł spokojnie Darek, pociągając kolejny haust dymu i wydmuchując go przez nos.

– O Monikę? – powtórzyła zaskoczona. – Jak to?

– Tak to – znów wzruszył ramionami. – Po prostu.

Iza patrzyła na niego w milczeniu, starając się wygrzebać z pamięci szczegóły wakacyjnej sceny ze sklepu, którą pamiętała jak przez mgłę. Darek i Monika przyszli wówczas kupić wino… wtedy był tam i Michał… No tak, owszem, to pamiętała akurat doskonale. Sytuacja była niezręczna, skoro Monika kiedyś, jeszcze w podstawówce, przez krótki czas była dziewczyną Michała, jednak oboje przywitali się wówczas skrajnie obojętnie, bez emocji. Ona sama zresztą też nie czuła się wtedy komfortowo, ale nigdy nie pomyślałaby, że Michał… że Monika…

– Nie żartuj – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Czyżby Misiek próbował uderzać do Moni? I to pod twoim bokiem?

Darek znów uśmiechnął się pobłażliwie, jednak jego oczy miały lodowaty wyraz.

– Nie wiem, kto bardziej próbował – odparł obojętnym tonem. – To już mało ważne. Wiem tylko, że przespali się ze sobą.

– Co takiego? – szepnęła.

– No. W tamten wieczór, kiedy cała wiocha modliła się w kościele o zdrowie tego dzieciaka z wypadku – wyjaśnił jej rzeczowo, znów zaciągając się dymem z papierosa. – Powiedziała mi, że idzie odwiedzić kumpelę i że może razem pójdą do kościoła. Ja akurat musiałem zostać na kwaterze, bo między dwudziestą a dwudziestą pierwszą miałem umówiony ważny telefon w interesach. Trochę mnie to zaabsorbowało, do tego chodził mi po głowie ten wypadek… To było bardzo świeże, trudno było o tym nie myśleć. A oni właśnie wtedy poszli razem w tango – uśmiechnął się krzywo jednym kącikiem ust. – Fajnie, co? Akurat wtedy. Dla mnie to jest podwójna dyskwalifikacja.

Iza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, bo choć nie wątpiła, że Darek wiedział, co mówi, nie mogła uwierzyć w aż tak podłe zachowanie Michała. On, który tak się wówczas starał, by naprawić relacje między ich rodzinami… on, który tak gorąco zapewniał ją o swej miłości i dziękował jej za drugą szansę… on, który niby tak się przejął wypadkiem Pepusia… Więc kiedy całe Korytkowo modliło się w kościele o życie małego, on w najlepsze zabawiał się z Moniką? I to dlatego nie było go w kościele, dlatego nie odebrał od niej smsa! Ach, kłamca! Kłamca i zdrajca! Taki sam jak Victor, wręcz jeszcze gorszy! Choć z drugiej strony – czemu tu się dziwić? Przecież w hotelu Europa wystarczająco odkrył przed nią swą prawdziwą twarz. No tak, on… przypadek beznadziejny. Ale Monika?

– Nie wiem, czy wcześniej się na to umówili, czy spotkali się przypadkiem i poszli na spontana, nie obchodzi mnie to – ciągnął spokojnym tonem Darek. – Tak czy siak fakt jest faktem i to mi wystarczy. Rozumiem, że ty nic o tym nie wiedziałaś? – zerknął na nią i uśmiechnął się lekko, kiedy pokręciła głową przecząco, nie przestając patrzeć na niego nieruchomym wzrokiem. – No to już wiesz. Widzę, że nieźle cię zaskoczyłem, ale i tak szacun, że zerwałaś z dupkiem, zanim sprawa się wydała.

Iza znów pokręciła głową, jakby chciała w ten sposób pomóc bombardującym ją informacjom w ułożeniu się we właściwych szufladkach umysłu. Dziś na własnej skórze i silniej niż kiedykolwiek odczuła sens potocznego wyrażenia, według którego „coś nie mieści się komuś w głowie”. Nie dziwiła jej już ta poważna mina i lodowaty, cyniczny wzrok Darka, który w ostatnich tygodniach również musiał przeżyć swoisty armagedon.

– A ty? – zapytała cicho. – Jak się o tym dowiedziałeś?

– Przez przypadek. Chyba nie ma sensu, żebym tłumaczył ci wszystkie okoliczności, ale uwierz, że sprawa jest sprawdzona i potwierdzona na sto procent. Właściwie od samego początku domyślałem się, że coś jest na rzeczy, musiałem tylko ustalić szczegóły. No cóż… mieli pecha, bo trafił im się naoczny świadek – odwrócił głowę w bok i dmuchnął nonszalancko dymem przez nos. – Ten cały Zbyszek nakrył ich w samym środku akcji.

– Ach, Zbyszek… – wyszeptała Iza, nie odrywając od niego oszołomionego spojrzenia.

Dopiero teraz rozsypane, niezrozumiałe puzzle wychynęły po kolei z jej pamięci i same złożyły się w jedną spójną całość. Michał szarpiący się ze Zbyszkiem pod sklepem Amelii… jego ciągłe, pełne niepokoju pytania, czy z nim rozmawiała… i to głupie zachowanie Zbyszka, który od tygodni zdawał się bić z myślami… A więc to o to chodziło!

– No. Wystarczyło, że trochę go przycisnąłem i wszystko mi wyśpiewał – wyjaśnił lekceważąco Darek. – Akcja rozgrywała się u Krzemińskiego w hotelu, w jego prywatnym pokoju, który ty pewnie też dobrze znasz… no, mniejsza o to. W każdym razie Zbyszek wlazł tam z rozpędu bez pukania i nakrył ich w tak zwanej jednoznacznej sytuacji. Pozostaje tylko żałować, że nie uwiecznił tego na jakimś zdjęciu – wydął kpiąco wargi. – Musieli mieć naprawdę zajefajne miny.

Iza przyglądała mu się ze smutkiem, bo o ile jej samej te rewelacje nie dotykały tak, jak mogłyby dotknąć w przeszłości, o tyle mogła sobie wyobrazić, jak mógł poczuć się on – zdradzony przez ukochaną dziewczynę z byłym chłopakiem podczas wakacyjnego pobytu w jej rodzinnej miejscowości. Potworność, istny koszmar. A więc Monika, którą zawsze uważała za sympatyczną i rozsądną dziewczynę, była zdolna do czegoś takiego?

– Szok – pokręciła głową. – Jak mało znamy ludzi… Że Michał, to rozumiem, po nim można się spodziewać wszystkiego. Ale Monia? Wydawało mi się, że jesteście taką zgraną parą… że naprawdę się kochacie…

Darek pociągnął kolejny haust dymu z papierosa, wypalając go już prawie do zera.

– Mhm – uśmiechnął się znowu tym samym pobłażliwo-cynicznym półuśmieszkiem. – Dobrze ci się wydawało. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie, bo rzeczywiście zależało mi na niej jak na żadnej innej. I wierzyłem, że wzajemnie. Sądziłem, że wreszcie spotkałem kogoś, kto kocha mnie naprawdę i z kim będę mógł spędzić całe życie. Miałem zamiar niebawem się jej oświadczyć – dodał wyjaśniająco. – Już nawet kupiłem pierścionek.

– O Boże – odetchnęła z głębi piersi Iza. – Tak mi przykro, Darku…

– Trudno – wzruszył ramionami. – Jeszcze jeden niewypał do kolekcji. Będę musiał szukać dalej, chociaż, szczerze mówiąc, nie chce mi się już. W ogóle nic mi się nie chce. Od paru tygodni czuję się, jakby ktoś przywalił mi po dyni bejsbolem tak, że mózg mi spuchł i w każdej chwili może mi rozsadzić czachę. Tyle że niestety nie rozsadza. A ja sam już nie wiem, co bym wolał.

Iza pokiwała smutno głową.

– Rozumiem cię – szepnęła ze współczuciem.

Darek spojrzał na nią uważniej i uśmiechnął się leciutko.

– Fajna z ciebie dziewczyna, wiesz? – zagadnął innym, cieplejszym tonem. – Nie kapuję, jak mogłaś bujać się z takim szmaciarzem jak Krzemiński, ale jednak zaimponowałaś mi tym, że w porę kopnęłaś go w dupę. Zresztą wychodzi na to, że ja też dałem się naciąć tak samo naiwnie. Powiedz mi, Iza – dodał jeszcze ciszej. – Czy to prawda, że Monika kręciła kiedyś na poważnie z tym gnojkiem?

Iza z westchnieniem pokiwała głową.

– Kiedyś kręciła, ale to było już dawno temu, pod koniec podstawówki, więc nawet trudno powiedzieć, że jakoś bardzo na poważnie. Potem Monia śmiała się z tego, ogólnie miała zdrowy dystans do Michała, również w czasach, kiedy ja sama jeszcze nie umiałam go mieć. Nie wiem, Darku, nie ogarniam tego, serio – znów pokręciła głową, przesuwając dłonią po czole. – Nie potrafię zrozumieć, co jej odbiło, że zrobiła coś takiego. I to z nim.

– Bardzo się śpieszysz? – zapytał, wygaszając niedopałek papierosa.

Podniósł się na chwilę z ławki, by cisnąć go do pobliskiego kosza na śmieci, po czym znów opadł na miejsce i zmierzył ją poważnym wzrokiem. Iza wyjęła telefon z kieszeni kelnerskiego fartuszka, którego nie zdjęła, wychodząc z Anabelli, i zerknęła na wyświetloną na ekranie godzinę.

– Względnie – odparła z wahaniem. – A co?

– Zostaniesz ze mną jeszcze parę minut? – poprosił, spuszczając głowę. – Chciałbym chwilę o tym pogadać, a nie za bardzo mam z kim. Z kumplami się nie da, w takich sprawach to kompletne młotki, a coś czuję, że jak zaraz tego z siebie nie wywalę, to pęknę. I jeszcze zrobię coś głupiego.

Iza spojrzała na niego z niepokojem.

– Jasne – odparła szybko. – Mogę zostać i cię wysłuchać, koledzy przez pół godziny dadzą sobie radę beze mnie.

Sorry, że tak ci truję – westchnął Darek. – Próbuję trzymać się twardo, ale to jest takie świeże, a ty chyba jesteś jedyną osobą, z którą mogę o tym gadać. Po pierwsze przez to, że też jesteś w to wplątana, Monika zrobiła ci takie samo świństwo jak mnie, więc nie będziesz niczego jej powtarzać, a po drugie po prostu czuję, że równa z ciebie kobieta. Już tamtym razem to zauważyłem – uśmiechnął się blado, podnosząc na nią oczy. – I nie ukrywam, że dzisiaj trochę liczyłem na to, że razem to przegadamy. No wiesz, jako współtowarzysze niedoli z rogami stąd do chmur. Fakt, że trochę się bałem, jak zareagujesz, nie mogłem mieć pewności, czy nie będziesz robić mi jakichś scen, krzyków, płaczu… ale i tak wolałem załatwić to na gorąco.

– Rozumiem cię – zapewniła go łagodnie Iza. – I dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Michał to dla mnie rozdział zamknięty, więc rozpaczać z powodu jego zdrad nie będę, ale kto wie, czy ta informacja do czegoś mi się nie przyda. Korytkowo to mała miejscowość, mieszka tam moja rodzina, Krzemińscy mają biznes tuż obok naszego… Zawsze lepiej wiedzieć takie rzeczy, niż nie wiedzieć. A co do rozmowy, to… ja wiem, jak to jest, kiedy chce się z kimś pogadać, a nie ma z kim. Naprawdę wiem – podkreśliła smutno. – Dlatego jeśli chcesz to z siebie wywalić, to mów śmiało, wysłucham cię. Oczywiście niczego nie będę powtarzać Monice, o to się nie martw. Zresztą nawet nie mam z nią kontaktu.

– Dzięki – odparł cicho Darek, który w czasie, gdy mówiła, kiwał tylko rytmicznie głową, po czym sięgnął do kieszeni i znów wyciągnął z niej papierosy i zapalniczkę. – Sorry… mogę zjarać jeszcze jednego? To mi trochę pomaga.

– Jasne – pokiwała głową.

– Wiem, że słabo to wygląda – westchnął, wkładając papierosa do ust i podpalając go nieco drżącą dłonią. – I nie zawracałbym ci głowy, gdyby nie to, że zrobiłem to właśnie dzisiaj. Jakieś trzy… nie, cztery godziny temu – sprecyzował, zerkając na złoty zegarek na nadgarstku. – Chyba jeszcze to do mnie nie dotarło.

– Co zrobiłeś? – zapytała podejrzliwie.

– Zerwałem z nią.

– Ach… z Monią – szepnęła.

– Mhm – pokiwał powoli głową. – Skończyłem z nią i nie chcę więcej widzieć jej na oczy. Ale widzisz… rzecz w w tym, że zrobiłem to w możliwie najokrutniejszy sposób, jaki przyszedł mi do głowy. Odkąd ustaliłem na sto procent, że odwaliła ten numer z Krzemińskim, strasznie chciałem ją ukarać, zadać jej chociaż w połowie taki ból, jaki ona zadała mnie. A teraz sam już nie wiem, czy to było słuszne.

Wydmuchał dym jednocześnie ustami i nosem, wpatrując się szklanym wzrokiem w przestrzeń za plecami Izy.

– W sensie, że żałujesz, że z nią zerwałeś? – zapytała zdezorientowana.

– Nie – skrzywił się. – To było oczywiste, zasłużyła na to. Po tym, co odwaliła, już i tak nie umiałbym dalej z nią być. Ale, patrząc na jej reakcję, zastanawiam się, czy nie przesadziłem z formą. Sam nie wiem… Może powinienem był załatwić to zwyczajnie, po prostu powiedzieć, co myślę, i nie bawić się w żadne intrygi? Chyba nie nadaję się na egzekutora.

– Intrygi? – podchwyciła ostrożnie Iza.

– No – zagryzł wargi. – Zaplanowałem to na zimno w każdym szczególe, chciałem, żeby moja zemsta zabolała ją jak najmocniej. I zdaje się, że udało się idealnie, tylko że… jakoś nie jestem z tego dumny – westchnął. – Ani nie czuję satysfakcji. Najchętniej walnąłbym się z flachą w jakimś rowie, chlał do rana i wył jak zarzynany bawół.

Pokiwała głową ze współczuciem.

– Wyobrażam sobie.

– Zacznę trochę głupio – podjął Darek, po raz kolejny zaciągając się papierosem i wypuszczając z ust i nosa kłęby dymu. – Ale muszę to powiedzieć, żebyś wszystko zrozumiała. Jak pewnie wiesz… a może i nie wiesz, nieważne… jestem z rodziny nieźle usytuowanych biznesmenów, więc na brak kasy nie narzekam. Od dwóch lat prowadzę zresztą własny biznes, ojciec wsparł mnie trochę finansowo na starcie, ale teraz działam już sam i na razie idzie mi całkiem przyzwoicie. Może to nie są jeszcze kokosy, ale regularnie wychodzę na plus i oceniam, że za parę lat firma rozkręci się już na tyle, że będę w stu procentach samowystarczalny. W sensie utrzymania rodziny i zapewnienia jej wygodnego życia – wyjaśnił. – Takiego na wysokim poziomie.

– Aha. To chyba dobrze? – zauważyła.

– Chyba tak – zgodził się w zamyśleniu. – Ale jest też druga strona medalu, bo jeśli chodzi o życie osobiste, ta rodzinna kasa od lat jest dla mnie jak przekleństwo. Z wyglądu, jak sama widzisz, nie jestem jakiś mega atrakcyjny, może nie taki znowu najgorszy, ale też nic szczególnego. Przeciętniak.

Iza uśmiechnęła się lekko.

– Dokładnie tak jak ja.

– No… może trochę – przyznał po chwili wahania, taksując krytycznym spojrzeniem jej skromnie ubraną postać. – Chociaż z tym nie do końca bym się zgodził, bo ty jednak coś w sobie masz. Jakbyś się ubrała w jakieś lepsze ciuchy i strzeliła sobie profesjonalny makijaż, zagięłabyś niejedną, nawet z tych najładniejszych. No, ale to tak na marginesie – machnął ręką. – W każdym razie ja jestem typowym przeciętniakiem, a mimo to na powodzenie u dziewczyn nie narzekam. Wręcz lepią się do mnie jak muchy – skrzywił się z pobłażaniem. – Bo oczywiście, jak pewnie się domyślasz, większość z nich to panienki, które lecą na szmal moich starych. Gdybym nie miał kasy, żadna z nich nawet by na mnie nie spojrzała.

Iza pokiwała tylko głową.

– A z Monią było inaczej. Kiedy się poznaliśmy, nie wiedziała, że jestem przy kasie, a ja nie chciałem się tym chwalić, wręcz celowo się z tym kryłem. Nie nosiłem wtedy nawet tej rodzinnej pamiątki po pradziadku – wskazał na swój złoty łańcuch na szyi. – Chociaż ogólnie bardzo ją lubię, traktuję jak amulet na szczęście. Tyle że to czyste złoto, więc przyciąga uwagę, a ja, kiedy spotkałem Monikę, akurat miałem taką fazę, że przed nieznajomymi celowo udawałem, że żyję od pierwszego do pierwszego. Przed nią też. Nawet ciekawiło mnie, czy się mną zainteresuje dla mnie samego, a nie ze względu na moją kasę – pokiwał smętnie głową. – I byłem zaskoczony, bo zainteresowała się, chociaż nie stawiałem jej drinków, nie dawałem drogich prezentów, a na spotkania specjalnie podjeżdżałem starym seatem, którego ojciec trzyma w garażu po dziadku. Monia nie zwracała na to uwagi, nigdy nie wspomniała o pieniądzach, to w ogóle nie był dla niej temat. Urzekła mnie tym. I w ogóle podobała mi się jak cholera – westchnął, wpatrując się w tlącą się w zapadającym półmroku końcówkę papierosa, który trzymał między dwoma palcami. – Taka zwykła dziewczyna z wioski, skromna, miła, niezmanierowana, z poczuciem humoru… i do tego śliczna jak marzenie. Taka, o jakiej zawsze marzyłem. Więc wiadomo, że wpadłem po uszy. Zakochałem się jak głupek…

Głos załamał mu się, drżącą dłonią podniósł do ust papierosa i zaciągnął się nerwowo dymem. Zmrok już zapadł, na skwerku zapaliły się latarnie, w świetle których widać było dokładnie szkliste spojrzenie jego oczu i zaciśnięte wargi. Iza przyglądała mu się ze współczuciem, przepełniona nagłym żalem i poczuciem straty.

„Monia, co ty najlepszego narobiłaś?” – pomyślała ze smutnym wyrzutem pod adresem dawnej koleżanki. – „Ten facet tak cię kochał! Jak mogłaś zrobić mu coś takiego? I to z kim? Z Miśkiem Krzemińskim?”

– Myślałem, że ona też – ciągnął cichszym, złamanym głosem Darek. – Kiedy pierwszy raz zabrałem ją do siebie i zobaczyła, jak mieszkam, a przez to zorientowała się, jaką mam kasę, to aż się wystraszyła, prawie chciała uciekać. Była zła, że dotąd kryłem się z tym przed nią, wcale jej to nie zachwycało, czuła się niezręcznie, ale jednak została ze mną. A ja wtedy już totalnie oszalałem na jej punkcie. Przez ten ostatni rok byłem taki szczęśliwy, że aż mnie mroczyło. Chciałem dać jej wszystko, o czym tylko zamarzy, zasypywałem ją prezentami, zabierałem na zakupy do najlepszych sklepów z ciuchami, z kosmetykami, z czym tam tylko chciała… Krótko mówiąc, spełniałem każde jej życzenie jak jakaś popieprzona złota rybka – skrzywił usta w pobłażliwym uśmiechu, dopalając papierosa. – Straszny ze mnie naiwniak, co?

– Nie – pokręciła głową. – Miałeś prawo wierzyć, że cię kocha.

– No. I wierzyłem. Z wdzięczności za to, że ze mną była, dawałem jej wszystko, co tylko mogłem, a ona chyba szybko się do tego przyzwyczaiła, polubiła takie życie w luksusie. Ale widocznie zaczęło jej się ze mną nudzić i czegoś jej brakowało, skoro przy pierwszej okazji wskoczyła do łóżka tamtemu. Dla mnie to jasny znak, że nigdy mnie nie kochała. Zresztą co w tym dziwnego? – wzruszył ramionami. – Nudny przeciętniak na dłuższą metę jest dobry co najwyżej do finansowania zachcianek.

– Nie mów tak – zaprotestowała łagodnie przepełniona gorącym współczuciem Iza. – Nie wierzę, że Monia tak do tego podchodziła. Nie wierzę.

– No to uwierz – odparł spokojnie, wygaszając papierosa o o brzeg ławki i z dystansu celując niedopałkiem do kosza. – Fakty mówią same za siebie. Kiedy się kogoś naprawdę kocha, nie odwala się takich numerów. Ja bym jej nigdy czegoś takiego nie zrobił.

– No tak – szepnęła ze smutkiem. – Masz rację.

Pod wielkim klonem na coraz jaśniej rozświetlonym światłem latarni skwerku po raz kolejny zapadło milczenie. Iza raz po razie przewijała w pamięci wakacyjną scenę ze sklepu – wystrojona w drogie ciuchy Monika, która wówczas zdawała się za Darkiem nie widzieć świata, i zabójczo przystojna sylwetka Michała z pięknie opaloną twarzą i lśniącymi w niej błękitnymi oczami. Faktem było, że był od Darka o niebo przystojniejszy – lecz co z tego, skoro w środku był tylko nędzną, żałosną wydmuszką? Więc Monika Klimek, niby fajna, rozsądna dziewczyna, a okazała się tak głupia, że poleciała za jarmarczną błyskotką, po drodze wyrzucając do śmietnika szczere, chociaż skromniej wyglądające złoto? A może liczyła, że zdrada nigdy się nie wyda i po upojnej nocy z Michałem spokojnie wróci w ramiona zakochanego w niej do szaleństwa Darka? Bo jeśli tak sądziła i zrobiła to z premedytacją, to było to podłe… tak podłe, że aż trudno było w to uwierzyć.

– W te wakacje, po powrocie z Korytkowa do Warszawy, chciałem jej się oświadczyć – podjął smętnie Darek. – W tajemnicy przed nią zamówiłem pierścionek, taki sam, jaki kiedyś podobał jej się na wystawie, tylko z lepszym kamieniem. Musiałem podstępem zdjąć jej miarę z palca, a właściwie z innego pierścionka, który nosi, i nieźle się nagimnastykowałem, żeby się nie połapała. To miała być niespodzianka, zresztą niejedyna, jaką planowałem. Ale kiedy się dowiedziałem o tamtym… Ech, mówię ci! To było dla mnie jak walnięcie jakimś głazem przez sam środek czaszki.

– Wierzę – westchnęła. – Może to zabrzmi banalnie, ale znam ten ból.

– Oczywiście musiałem to sprawdzić – ciągnął Darek, jakby w ogóle nie usłyszał jej uwagi. – Upewnić się, że nikt mnie nie wkręca, bo ja sam nie mogłem uwierzyć, żeby moja Monia… Niestety, okazało się, że to prawda, a dla mnie, jak mówiłem, zdrada to jest koniec związku, coś, czego nie umiałbym wybaczyć, nawet gdybym chciał. To był koszmar, Iza. Bolało jak diabli, myślałem, że zwariuję, przez moment miałem nawet myśl, żeby rozpędzić się samochodem do dwustu i pierdyknąć z całej pary w jakieś drzewo. Ale potem zastanowiłem się i uznałem, że nie warto, bo co by ją obeszła śmierć jakiegoś naiwniaka? A ja chciałem, żeby ją zabolało… chociaż w połowie tak mocno, jak bolało mnie. Więc wymyśliłem plan zemsty i z zimną krwią wprowadziłem go w życie.

– Jaki plan? – zapytała cicho Iza.

– Prosty. Chciałem wykorzystać do maksimum efekt zaskoczenia. Przez cały czas, kiedy badałem tę sprawę z Krzemińskim, przed Monią udawałem, że wszystko jest okej. Najpierw dlatego, że nie chciałem robić jej przykrości, gdyby jakimś cudem okazało się, że to jednak nieprawda, a potem to już była tylko część planu. Schowałem w domu ten zaręczynowy pierścionek, ale schowałem go tak, żeby łatwo go znalazła, niby przez przypadek. Sam naprowadziłem ją dyskretnie na to miejsce, oczywiście nie powiedziała mi, że go zauważyła, zerknęła tylko, odłożyła na miejsce i udała, że o niczym nie wie, ale ja widziałem, jak się ucieszyła. Wiedziała przecież, co to znaczy.

– Na pewno – uśmiechnęła się smutno Iza. – Trudno by się było nie domyślić.

– W każdym razie haczyk zadziałał – wydął lekko wargi Darek. – Przez następnych parę dni mało mnie nie zagłaskała, sto razy dziennie powtarzała mi, jak mnie kocha, tuliła mnie, całowała… a ja prawie zdychałem w środku, chociaż na zewnątrz jeszcze podkręcałem atmosferę. Totalna zgrywa, nie? Sypałem jej różnymi aluzjami na temat wspólnego życia, podpytywałem, dokąd wybrałaby bilety, gdyby kiedyś miała jechać w zagraniczną podróż poślubną… i takie tam – machnął ręką. – Nie było mi łatwo tak się uśmiechać i udawać szczęśliwego, ale zawziąłem się i jakoś dałem radę. Wreszcie zaprosiłem ją na dzisiaj po południu do restauracji, wiesz, takiej najbardziej wypasionej, tam u nas, w Warszawie. Zapowiedziałem, że przyjadę prosto z pracy i chcę porozmawiać z nią o bardzo poważnych rzeczach. No to wiadomo, jak to zinterpretowała – wzruszył ramionami. – Była pewna, że chcę się jej oświadczyć.

– Każdy na jej miejscu tak by pomyślał – przyznała z żalem Iza, domyślając się dalszego ciągu i potwornego acz zasłużonego ciosu, jaki czekał niewierną Monikę.

– Na to właśnie liczyłem – odparł spokojnie Darek. – Zrobiłem to z premedytacją. Widziałem, jaka była podjarana, wyglądała jak pijana ze szczęścia, a mnie tak skręcało, że myślałem, że nie dożyję do tego popołudnia. Ale niestety dożyłem – uśmiechnął się blado. – I o umówionej godzinie trzeba było przeprowadzić tę rozmowę.

– To musiało być dla ciebie bardzo ciężkie – przyznała ostrożnie, nie bardzo wiedząc, co powinna mu powiedzieć w takiej sytuacji.

– Jak diabli – zgodził się ze wzrokiem wbitym w dal. – Zwłaszcza jak zobaczyłem ją w drzwiach tej knajpy, taką śliczną, wystrojoną, całą w skowronkach… Świeciła jak słońce, aż się inni goście ze stolików za nią oglądali. Tylko co z tego? Dla mnie już była skończona, chociaż, jak tak na nią patrzyłem, kiedy stała w drzwiach i szukała mnie wzrokiem po sali, to bolało jeszcze bardziej niż wcześniej. Cholernie bolało… jak nigdy… ale musiałem być twardy. Więc kiedy przybiegła do mnie, przytuliła się i chciała pocałować, cofnąłem się i usiadłem, a ona po mojej minie zorientowała się, że coś jest nie tak. W sumie nawet nie musiałem za dużo mówić, bo ledwie zacząłem, od razu zrozumiała, o co chodzi. Była przerażona, że o wszystkim wiem, rozpłakała się, a potem sama się przyznała i zaczęła mnie błagać o wybaczenie. Wciskała mi jakieś kity, że to był tylko raz, że popełniła głupi błąd, że nie wiedziała, co robi, że już nigdy więcej… i tego typu bla-bla-bla – wykrzywił twarz w grymasie zniesmaczenia. – Rzygać mi się chciało, jak tego słuchałem. Więc przerwałem jej i powiedziałem tylko krótko, że z nami koniec, że nigdy jej nie wybaczę i żeby więcej nie pokazywała mi się na oczy. A potem wstałem i wyszedłem, chociaż próbowała mnie zatrzymać.

Odetchnął głębiej i podniósłszy obie dłonie, ścisnął sobie nimi uszy, a potem skronie.

– Rozpaczała strasznie, płakała w głos, aż w knajpie zrobiła się sensacja. Do tej pory słyszę ten jej płacz – dodał cicho. – I chyba zaczynam żałować, że doprowadziłem do takiej sceny publicznie. Bo może powinienem zrobić to jakoś inaczej… delikatniej… Nie wydurniać się z tym pierścionkiem, nie robić jej złudzeń… nie dobijać w taki sposób… Ale przecież to nie ja ją zdradziłem, do diabła! – dodał z nagłą rozpaczą, wpijając sobie z całych sił we włosy rozcapierzone palce obu dłoni. – Nie ja ją, tylko ona mnie! Zasłużyła sobie na ten nokaut! Sama sobie na to zapracowała! To dlaczego czuję się jak jakiś kat? Jakbym to ja był winny! A to, kurde, jeszcze bardziej boli…

Urwał i ukrył twarz w dłoniach, które drżały mu jak w febrze. Przejęta współczuciem, niesiona instynktem duchowej sanitariuszki i zaniepokojona fatalnym stanem jego psychiki Iza wyciągnęła rękę i ostrożnym gestem pogładziła go po ramieniu.

– Darku, nie mów tak – powiedziała łagodnie. – O nic się nie obwiniaj, przecież tu nie ma twojej winy. Z was trojga zawinili tylko oni dwoje, ty nie. Miałeś prawo dać jej nauczkę, to zresztą i tak nie było aż takie mocne, niejeden posunąłby się w zemście dużo dalej. A że to cię tak strasznie boli, to nic dziwnego, bo naprawdę kochałeś Monię i pewnie ciągle jeszcze ją kochasz. Z takich głębokich uczuć nie leczy się w pięć minut, wiem coś o tym. Ale powolutku się z tego podniesiesz i pójdziesz dalej, zobaczysz.

Pokręcił głową przecząco, nie odrywając dłoni od twarzy.

– Podniesiesz się – powtórzyła stanowczo. – Musisz się podnieść, bo taka jest logika świata, a życie jest cudownie nieprzewidywalne. I zawsze coś nowego czeka na nas za zakrętem, nawet wtedy, kiedy wydaje nam się, że sięgamy dna. Czasem zresztą trzeba go dosięgnąć, żeby móc się od niego odbić i popłynąć w górę, w taki czy inny sposób. Na to nie ma mocnych, to po prostu tak działa. Życie to huśtawka, rollercoaster… raz na wozie, raz w nawozie, ale zawsze jakoś tam do przodu. Dlatego zobaczysz, że za jakiś czas się pozbierasz i wszystko się ułoży. Może inaczej, niż myślałeś, ale się ułoży. Tylko musisz bardzo mocno w to uwierzyć.

– Staram się – wymamrotał Darek. – Tylko że to gówno daje.

– Na razie – podkreśliła. – Ale za jakiś czas to się zmieni, sam zobaczysz. Bylebyś dzisiaj nie dusił tego w sobie. To są zbyt silne emocje, musisz je z siebie wywalić, pozbyć się ich na gorąco, nie zgrywać twardziela. W takiej sytuacji nikt nie jest twardzielem. Słyszysz? Nikt. Dlatego wiesz, co ci doradzę? – dodała z zastanowieniem. – Ja niestety już nie mogę dłużej z tobą zostać, powoli muszę wracać na stanowisko pracy, ale… posłuchaj mnie. Masz tu gdzieś blisko swój samochód?

Pokiwał głową twierdząco.

– Mam. Przecież czymś musiałem przybujać się do ciebie z tej Wawy, nie?

– Jasne. No to wsiądź teraz w samochód i wyjedź gdzieś za miasto. Albo zatrzymaj się gdzieś po drodze do Warszawy. Gdziekolwiek. Nie musi być daleko od drogi, byleby było pusto i bez ludzi. Pojedź na jakieś pole, łąkę, najlepiej gdzieś na otwartą przestrzeń. I krzycz.

Darek podniósł głowę, odejmując ręce od twarzy, i spojrzał na nią niedowierzająco.

– Krzyczeć? – zdziwił się. – W sensie na głos?

– Aha, na głos – potwierdziła z powagą. – Na całe gardło, ile fabryka dała, aż zedrzesz struny i zachrypniesz. Krzycz, wyj, nie żałuj sobie, ważne, żebyś wywalił na zewnątrz to wszystko, co dzisiaj zdusiłeś i co się w tobie zebrało przez te ostatnie tygodnie. Zobaczysz, że to ci pomoże. Tylko pamiętaj, jak będziesz jechał, uważaj na drodze, bo twoje życie jest bezcenne. Twoje i innych – zaznaczyła. – Obiecaj mi, że będziesz ostrożny.

Pokiwał głową, nie odrywając badawczego spojrzenia od jej twarzy.

– Obiecuję – powiedział cicho. – Nie martw się, nie zrobię nic ani sobie, ani nikomu innemu, aż taki głupi nie jestem. Dzięki za tę rozmowę, Iza. Kurde… jak dobrze, że tu przyjechałem, już mi dużo lepiej. Tylko zachowaj dla siebie to, co ci powiedziałem, okej? Zwłaszcza to o Moni.

– Jasne – zapewniła go ciepło. – Nikomu nie pisnę ani słówka.

– Dzięki – powtórzył poważnym tonem, wyprostowując się i podnosząc z ławki. Iza poszła za jego przykładem. – Dobra, już daję ci spokój, a sam jadę gdzieś na pole podrzeć ryja. Może i masz rację, że to mi dobrze zrobi… tak czy siak spróbuję. Trzymaj się – dodał, wyciągając do niej rękę.

Bez wahania podała mu dłoń, którą mocno uścisnął. Jak zauważyła mimochodem, jego oczy wreszcie straciły ów lodowato-cyniczny wyraz, z którym przyszedł dziś do Anabelli, a na ich dnie igrały cieplejsze choć nadal smutne iskierki.

– Jeszcze raz dzięki, Iza – powiedział z powagą, puszczając jej dłoń i cofając się o krok. – I przepraszam, że oderwałem cię od pracy na tak długo. Jakby szef cię za to wylał, to masz mój telefon, nie? – dodał nieco żartobliwym tonem. – Wal do mnie jak w dym, zawsze znajdę u siebie w firmie jakieś wolne stanowisko.

– Dzięki! – uśmiechnęła się Iza. – Wylania z pracy raczej się nie boję, ale będę o tym pamiętać! Trzymaj się, Darku, i… dużo siły!

Darek pokiwał smętnie głową, jeszcze raz skinął jej ręką na pożegnanie, po czym odwrócił się i odszedł w głąb skwerku, po chwili znikając za rogiem ulicy. Iza z westchnieniem zawróciła na pięcie i pośpiesznym krokiem udała się w przeciwnym kierunku, ku kamienicy przy Zamkowej sześć.

***

Przygotowania do dyskoteki kończyły się, a zebrani na sali klienci siedzieli już na krzesłach jak w blokach startowych, kiedy przez główne wejście wszedł szef lokalu i energicznym krokiem przemknął w stronę baru witany owacjami i zatrzymywany po drodze przez tę czy inną grupkę znajomych klientów. Uścisnąwszy z uśmiechem wszystkie podawane mu dłonie, rozejrzał się po sali, na chwilę skręcił do Antka, z którym zamienił kilka słów, po czym, znów przeskanowawszy wzrokiem kolejne sektory stolików, skinął dłonią Wiktorii za barem i przeszedł na zaplecze.

– Wika, grafik na jutro gotowy? – zagadnęła konspiracyjnie Ola, zatrzymując się przy blacie, gdzie Wiktoria mieszała jednocześnie dwa drinki. – Nie wiesz, czy Izie udało się zorganizować go na nas wszystkie sześć? Miałam zapytać ją osobiście, ale coś jej nie widzę.

– Udało się – skinęła głową barmanka. – Widziałam rozpiskę, wszystkie sześć od piętnastej mamy wolne. Zuza wzięła jutro półtorej zmiany, w soboty nie ma szkoły, więc się poświęci. Kama i Ala też będą, do tego te nowe i jakoś się ogarną, nawet jak będzie dziki tłum. Zresztą jutro przez cały dzień dowodzi szef, a on też przecież może pomóc. I na sali, i za barem, i wszędzie.

– Jasne – zgodziła się Ola. – Zwłaszcza że szef na sali to dwa razy większy utarg, klienci go kochają. To co, jutro o siedemnastej u Klaudii?

– Mhm. I każda przynosi jakieś procenty, pamiętaj.

– Pamiętam, pamiętam. Ale widziałaś, jaka Klaudzia ostatnio chodzi wściekła? – ściszyła głos, ruchem głowy wskazując na wychodzącą z zaplecza z pełną tacą koleżankę. – Nawet nie pytam dlaczego, żeby mnie wzrokiem nie zabiła, mam nadzieję, że jutro dowiemy się, co ją tak nabuzowało. To pewnie coś z tym Bartkiem, nie?

Nie doczekała się jednak odpowiedzi, gdyż do baru podeszło trzech nowych klientów, prosząc Wiktorię o piwo, a w ślad za Klaudią z korytarza zaplecza wypadł szef we własnej osobie.

– Klaudia, nie wiesz, gdzie jest Iza? – zapytał, znów rozglądając się po sali. – Miała być od siedemnastej, nie ma jej?

– Wika mówiła, że jest, tylko gdzieś wyszła – odparła Klaudia i oboje podeszli do baru. – Wika, wytłumaczysz szefowi, gdzie jest Iza? Ja nic nie wiem, ze mną nie gadała.

– Kama, nalej to piwo, okej? – rzuciła do koleżanki Wiktoria. – Iza zaraz powinna być z powrotem – zwróciła się do przyglądającego jej się podejrzliwym wzrokiem Majka. – Wyszła na dwór z jakimś facetem, mówiła, że na parę minut, ale nie ma jej już godzinę, więc pewnie zaraz wróci.

– Z facetem? – podchwyciła z zaciekawieniem Ola. – Ej… z tym co wtedy? – mrugnęła do niej porozumiewawczo.

Klaudia, która z ponurą miną już odwracała się na pięcie, żeby odejść z trzymanym w rękach zamówieniem, zatrzymała się i również spojrzała z zaintrygowaniem na Wiktorię, po czym zerknęła spod oka na spochmurniałe oblicze szefa, który oparł się ramieniem o filar baru i słuchał ich z kamienną miną.

– No, z tym, co był tu u niej ostatnio – odparła oględnie barmanka. – Ja się nie wtrącam, widocznie to jakaś pilna sprawa, a na razie na sali nic szczególnego się nie dzieje, więc…

– Dobra, jak wróci, powiedzcie jej, żeby do mnie zajrzała – przerwał jej chłodnym, służbowym tonem Majk, odrywając się gwałtownie od filara i zawracając w stronę wejścia na zaplecze. – Będę w gabinecie.

Kiedy zniknął, dziewczyny wymieniły między sobą niepewne spojrzenia.

– Co on tak się wkurzył? – zdziwiła się Ola. – Widziałyście jego minę?

Wiktoria pokręciła głową.

– Kurczę, mam nadzieję, że nie wkopałam Izy – powiedziała z niepokojem, mechanicznymi ruchami dłoni kontynuując mieszanie drinka. – Może niepotrzebnie powiedziałam, że nie ma jej od godziny? W sumie powinna być teraz w pracy, nie?

– E, nie przesadzaj – wzruszyła ramionami Ola. – Na Izę szef nigdy się nie gniewa, nawet jak złapie ją na niesubordynacji. Chociaż fakt, że lepiej by dla niej było, gdyby wróciła jak najszybciej.

– No – zgodziła się Wiktoria. – Szef chyba dzisiaj ogólnie nie w humorze, chociaż głowę bym dała, że pięć minut temu szedł na zaplecze uśmiechnięty i wesoły. Ciekawe, co go tak ugryzło.

– Ja wiem co – odezwała się Klaudia, wydymając wargi.

Koleżanki spojrzały na nią badawczo, po czym zgodnie pokręciły głowami, a Wiktoria dodatkowo popukała się wymownie palcem w czoło.

– Nie chcecie wierzyć, to nie wierzcie – wzruszyła ramionami Klaudia. – Jeszcze się przekonacie. Mów, Wika, co to był za facet, z którym wyszła Iza? Ten sam, co się z nim wtedy całowała?

– Nie, jakiś inny – pokręciła głową Wiktoria. – Dzisiaj widziałam go tutaj dopiero drugi raz, chociaż niewykluczone, że przychodzi do niej częściej. Ale ani się z nim nie całowała, ani nawet nie ściskała, gadali jak zwykli znajomi.

– No to trzeba było o tym wspomnieć przy szefie – zauważyła z przekąsem Klaudia. – Przynajmniej nie straciłby humoru, nie? Przecież gołym okiem widać, że zazdrosny jak cholera.

Wiktoria i Ola wymieniły pobłażliwe spojrzenia, jednak tym razem jakby bez większego przekonania. Przy barze na chwilę zapadła cisza, Wiktoria spowolniła przygotowywanie drinka, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym, odstawiwszy naczynia na bok, przechyliła się przez blat w stronę Klaudii.

– Myślisz? – zapytała poufnym tonem.

– Myślę? – prychnęła lekceważąco Klaudia. – Nie myślę, tylko wiem! Od dawna jestem tego pewna, tylko wy mi nie wierzycie. Szef kocha się w Izce jak wariat, zacznijcie wreszcie obserwować go pod tym kątem, to otworzą wam się oczy. Tyle że ona tego nie zauważa – zaznaczyła. – I raczej nie jest zainteresowana. Lubi go, i to bardzo, ale traktuje służbowo, a sama kręci z tamtym blondynem.

– Myślisz? – powtórzyła jak echo Ola, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.

– Nie, nie myślę – warknęła ze zniecierpliwieniem Klaudia. – Za to wy wreszcie zacznijcie! Widziałyście przed chwilą, jak zareagował? A to już nie pierwszy raz. Od dawna mam go na oku i nie mam żadnych wątpliwości, wręcz mam wrażenie, że coraz z nim gorzej. Tylko ani słowa przy Izie – zastrzegła. – Z tego i tak nic nie będzie, zresztą jak zwykle w Anabelli. A szefa serio mi szkoda. Taki fajny facet, a ciągle buja się sam, widać, że szczęścia w tych sprawach nie ma ani za grosz. Zupełnie jak ja – wydęła znowu wargi, na co Ola i Wiktoria aż podskoczyły w zaintrygowaniu. – No? I co się tak gapicie?

– Bartek? – zapytała ostrożnie Wiktoria.

– No, Bartek, Bartek – pokiwała z irytacją głową Klaudia. – A kto by inny? Ale nie drążcie tego teraz, okej? Wszystko wam powiem jutro na imprezie. Muszę już to z siebie wywalić, bo szlag mnie trafi, ale dzisiaj o nic nie pytajcie. A wracając do Izy…

Urwała, gdyż właśnie w tym momencie z półmroku sali wychynęła postać zbliżającej się szybkim krokiem Izy. Po wyrazie jej twarzy widać było, że i ona nie była w najlepszym humorze.

– Hej, Wika, już jestem – rzuciła blado, podchodząc do baru. – Przepraszam, że to tyle trwało, mam nadzieję, że na sali wszystko w porządku?

– W porządku – skinęła głową Wiktoria. – Spokój, nic się nie działo, tylko szef cię szuka.

– Szef? – zaniepokoiła się Iza. – Przecież miał być dopiero po dwudziestej.

– Miał, ale wrócił wcześniej. Czeka na ciebie w gabinecie.

– Okej, dzięki – odparła, pośpiesznie kierując się na zaplecze. – Już biegnę.

– A ja lecę z moim zamówieniem! – ocknęła się Klaudia, po czym, jeszcze raz rzuciwszy Wiktorii i Oli wymowne spojrzenie, poprawiła w rękach tacę i ruszyła w stronę sektora C.

***

Oświetlony jedynie biurkową lampką gabinet częściowo tonął w półmroku, przez co, gdy Iza uchyliła drzwi i zajrzała do środka, w pierwszej chwili wydał jej się pusty. Dopiero kiedy rozejrzała się uważniej, dostrzegła nieruchomą postać Majka siedzącego na kozetce w pochylonej pozie z łokciami na kolanach i wpatrzonego w podłogę. Serce, i tak już przepełnione niepokojem, ścisnęło jej się jeszcze mocniej, aż do bólu.

– Majk?

Poruszył się nieśpiesznie i podniósł głowę, ona zaś, zamknąwszy drzwi, podeszła do niego i ostrożnie usiadła obok.

– Jesteś, elfiku – odparł cicho, znów spuszczając głowę.

– Jestem. Przepraszam, musiałam wyjść na chwilę, bo…

– Nieważne – przerwał jej spokojnym tonem. – Dobrze, że już wróciłaś. Chciałem pogadać z tobą chwilę o Koncertowej.

– Jasne – szepnęła. – Coś się stało?

– Przeciwnie, wszystko gra – odpowiedział, wyprostowując się i zmęczonym gestem przeciągając dłonią po włosach. – Widziałem się z Sajkowskim, zaakceptował wszystkie poprawki Pabla w umowie, w przyszłym tygodniu finalizujemy sprawę. Jutro nie ma cię w firmie, prawda?

– Nie, mam wolne – odparła niepewnie. – Odrabiam dzisiaj, w niedzielę i potem jeszcze parę godzin na tygodniu. Dlaczego pytasz? Będę ci potrzebna?

– Nie – pokręcił głową. – Jutro przejmuję kontrolę osobiście, chciałem się tylko upewnić, bo ostatnio już mi się dni mieszają. No, nieważne. Mam do ciebie kilka innych spraw. Po pierwsze Lidia.

– Aha, i co? – zapytała, wciąż przyglądając się z niepokojem jego szarej, zmarnowanej twarzy. – Przemyślałeś to?

– Mhm. Po namyśle uważam, że to rzeczywiście dobra kandydatura, i po podpisaniu umowy spróbuję powierzyć jej to zadanie. Na razie na miesiąc, zobaczymy, na ile sobie poradzi.

– Okej – szepnęła.

– Po drugie koncepcja wystroju wnętrza – ciągnął jakby z trudem. – Zanim zlecę remont, potrzebny mi będzie jakiś pomysł na wykończenie, no wiesz, kolorystyka, rodzaj mebli… tak, żeby to miało ręce i nogi.

– Zajmę się tym – obiecała mu szybko, coraz bardziej zmartwiona jego wyglądem, a do tego sama wciąż jeszcze nie do końca przytomna po świeżo zakończonej rozmowie z Darkiem. – A najlepiej, jak siądziemy razem z dziewczynami i zrobimy burzę mózgów. Wybierzemy najlepszy pomysł i zaraportujemy go szefowi, może tak być?

– Może – uśmiechnął się lekko, znów wpatrując się w podłogę. – Dzięki, Izula.

– Nie ma za co – szepnęła. – To przecież mój obowiązek.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza, strumień światła lampki padał pionowo na podłogę, eksponując tańczące w powietrzu, ledwie zauważalne drobinki kurzu. Iza obserwowała je ze ściśniętym sercem, walcząc z przepełniającym je po brzegi pragnieniem przytulenia się do ramienia Majka i rozładowania w jakiś sposób tej napiętej atmosfery. A jednak bez zachęcającego gestu z jego strony nie mogła tego zrobić, on zaś siedział nieruchomo, jak zaklęty w kamień.

„Znowu się męczysz, kochanie” – myślała smutno. – „Cierpisz i szarpiesz się w środku, widzę to po tobie, a sama mam związane ręce. I to paradoksalnie o wiele bardziej niż kiedyś, na początku, kiedy ledwo się znaliśmy. Boże, co za koszmar! Ileż to już trwa! A ty znowu nie chcesz terapii, znowu uciekasz, unikasz mnie…”

Zerknęła ukradkiem na jego profil i gęstą czuprynę, która, opadając mu na czoło, w słabym oświetleniu całkowicie ocieniała twarz o gładko ogolonych, znów jakby nieco szczuplejszych policzkach. Jego psychiczny kryzys ewidentnie trwał, od czasu do czasu tylko na krótko zaleczany dzięki ciężkiej pracy i chwilach szczerej rozmowy w porozumieniu księżycowych dusz. Ale przecież dobre było i to. Musiała o to walczyć, nie poddawać się – nawet jeśli on zdawał się już być tego bliski.

– Majk? – zagadnęła ostrożnie.

– Hmm?

– Chyba nie wszystko jest w porządku, prawda? Widzę po tobie, że nie jest. Powiedz… mogę ci jakoś pomóc?

Uśmiechnął się znowu blado.

– Sam nie wiem, elfiku – odparł w zamyśleniu. – Z jednej strony tak, a z drugiej nie. To wszystko chyba nie ma sensu. A na pewno jest dla mnie za ciężkie.

Tych kilka słów zadziałało jak katalizator, w ułamku sekundy rozwiązując Izie ręce. Tak, teraz mogła to zrobić – w standardowym trybie terapii nie wzbudzającym żadnych podejrzeń. Ostrożnie przysunęła się do niego bliżej i przechyliwszy głowę, przylgnęła policzkiem do jego ramienia odzianego dziś w beżową koszulę z miękkiej flaneli. Majk nie poruszył się, a jedynie zagryzł wargi i przymknął powieki; dopiero po kilku sekundach, jakby w opóźnionej reakcji na jej gest, wyprostował się i ogarnął ją ramieniem, na krótki moment przechylając głowę, by zanurzyć twarz w jej włosy.

– Chcesz o tym porozmawiać w trybie terapii? – szepnęła.

– Nie – odszepnął. – Chcę tylko tak posiedzieć i pomilczeć. Pięć minut, a potem wracamy do roboty.

Pokiwała głową i mocniej przytuliła policzek do jego ramienia, czując napływające do oczu łzy. To było takie trudne, z dnia na dzień coraz trudniejsze, nie tylko dla niego, ale i dla niej. Bo jak miała mu pomóc? I jak miała pomóc samej sobie? Od wielu tygodni odnosiła wrażenie, jakby w księżycowej terapii znów wrócili do punktu wyjścia sprzed niemal dwóch lat, choć dla niej w tym czasie zmieniło się przecież wszystko.

Ramię, którym ją obejmował, pachniało wodą kolońską i niespełnionym marzeniem, za które oddałaby życie, gdyby tylko Wszechmocny zechciał zaoferować jej taką transakcję. W mgnieniu oka wszelkie inne sprawy, które zajmowały jej umysł, ulotniły się z niego jak kamfora. Ciężka rozmowa ze zdruzgotanym Darkiem… zdrada Moniki… odkryta tajemnica Zbyszka… postać Michała, która po tym, co dziś usłyszała, już nie tylko ją odpychała, ale wręcz budziła w niej odruch wymiotny… Cóż z tego? Co ją to mogło obchodzić? Teraz najważniejszy był Majk i jego wciąż żywe cierpienie, na które, choć to jej przecież ufał najbardziej, nawet ona nie mogła nic poradzić.

Nie mogła, bo było za silne, a ona dysponowała tylko ograniczonymi środkami. A co będzie dalej? Czy ten stan załamania będzie się w nim pogłębiał, aż zupełni straci sens i wolę życia? Jak go przed tym ochronić, skoro nawet terapia, jej jedyny atut, była już za słabym narzędziem? I nade wszystko jak w tej sytuacji miała zostawić go samego, wyjeżdżając na staż do Belgii? Samego w firmie – pół biedy. Da sobie radę, tu Ania miała rację. Ale samego z tym ciężarem na zranionej duszy?

„Nie ma mowy!” – myślała, z trudem hamując łzy. – „Nigdzie nie pojadę, nie zostawię cię samego w takim stanie. Co mnie obchodzi jakiś rozwój zawodowy? Zostanę tu i w końcu znajdę sposób, żeby ci pomóc, mój promyczku.”

– Wiesz? – szepnął Majk. – Znowu przyśnił mi się mój anioł stróż.

Pokiwała głową, nie odrywając policzka od jego ramienia, ucieszona, że jednak przerwał to smutne milczenie. Każdy temat był dobry, byle wyrwać go z tego okropnego letargu, który tak ją martwił.

– Kiedy? – odszepnęła. – Jakoś niedawno?

– Mhm. Wczoraj w nocy. Pogadałem sobie z nim trochę w wyobraźni i od razu lepiej mi się zrobiło, rano wstałem z łóżka jak nowo narodzony. Ale życie to dziwka, elfiku… Słuchaj, mogę cię o coś zapytać? – dodał z wahaniem.

– Oczywiście.

– Czy mówi ci cokolwiek data dwudziesty szósty czerwca?

Podniosła głowę i spojrzała na niego z namysłem, mimochodem notując skrajnie szary w tym oświetleniu odcień jego twarzy.

– Dwudziesty szósty? Nie… chyba nic.

– Nic a nic?

Zastanowiła się raz jeszcze i znów pokręciła głową przecząco.

– Nic. Dlaczego pytasz? To jakaś ważna data?

– Nie wiem – westchnął. – Bo ja też jej z niczym nie kojarzę, a mój anioł stróż wspomniał o niej już kilka razy. Wczoraj też. I mam wrażenie, że chciał nawiązać do jakiegoś zdarzenia z przeszłości, a ja za cholerę nie mogę odszyfrować tego nawiązania. Więc pomyślałem, że może tobie z czymś się skojarzy. Ale jak nie, to trudno. Zapomnij.

– Niestety, nie kojarzy mi się absolutnie z niczym – pokręciła głową z żalem. – Tu ci raczej nie pomogę.

– Trudno – powtórzył stoicko. – Nie liczyłem na to jakoś szczególnie, tak tylko zapytałem. Było jeszcze jedno nawiązanie, którego nie rozumiem, podejrzewam, że tobie też nic nie powie. Ale jak już przy tym jestem, to zaryzykuję. W tym moim wczorajszym śnie był ktoś jeszcze. Chyba już raz widziałem ją w którymś z poprzednich, tylko nie zwróciłem na to uwagi, bo pojawiła się tam tylko epizodycznie.

– Ona? – podchwyciła czujnie. – Jakaś kobieta?

– Nie, mała dziewczynka. Bardzo mała, niewiele starsza od Edka, chociaż już umiała chodzić. Miała na sobie taką charakterystyczną biało-żółtą sukienkę.

– Ach! – szepnęła Iza, zamykając oczy. – Poczekaj…

Majk natychmiast ożywił się i cofnąwszy ramię, wyprostował się na miejscu.

– Kojarzysz ją? – zapytał w napięciu.

Iza jeszcze mocniej zacisnęła powieki. Z głębiny podświadomości wypłynął widziany całkiem niedawno we śnie obraz małej, prześlicznej dziewczynki w biało-żółtej sukience, z włosami koloru dojrzałej pszenicy, idącej wzdłuż łąkowej miedzy za rękę z nieco starszą od niej ciemnowłosą towarzyszką.

– Tak – pokiwała głową, otwierając oczy. – Ja też całkiem niedawno widziałam taką we śnie. Dokładnie w takiej sukience. Miała długie jasnoblond loczki, prawda?

– Zgadza się – na jego wymęczoną twarz wybiegł blady uśmiech. – To musiała być ta sama. Wiesz, jak miała na imię?

– Nie. Skąd miałabym wiedzieć?

– Hania.

Natychmiast podniosła głowę i spojrzała na niego z zaintrygowaniem.

– Ach… Hania – wyszeptała zaskoczona. – Jak żona Szczepcia?

– Mhm – pokiwał głową, a jego twarz jeszcze bardziej się rozjaśniła.

– Ale skąd to wiesz?

– Tak ją nazwał mój anioł stróż. To znaczące imię, więc zrobiło na mnie wrażenie, a ponieważ te wszystkie metafizyczne odjazdy z Ziutą w roli głównej zaczęły się od ciebie, pomyślałem, że może coś ci to powie. I patrz – uśmiechnął się znowu. – Nie pomyliłem się.

Iza patrzyła na niego z zaciekawieniem, nad którym jednak górowała radość z natychmiastowej poprawy jego wyglądu, zwłaszcza z tego uśmiechu, w którym nie było żadnej pozy, i z odrodzonego jak feniks z popiołów światła w jego oczach – jakby ktoś nagle na nowo podłączył go do prądu! Może to był tylko chwilowy efekt, ale jednak był, a jej od tego jakby rosły skrzydła! Okruszek szczęścia… jeden mały okruszek, który jednak znaczył tak wiele!

– Wiesz co? – zastanowiła się, chcąc jak najdłużej podtrzymać ów efekt, a jednocześnie sama szczerze zafascynowana tą zbieżnością postaci z dwóch niezależnych snów. – A może ten dwudziesty szósty czerwca też ma jakiś związek z tą dziewczynką? Może tak wyglądała mała Hania? Trzeba by sprawdzić datę jej urodzin.

– Datę urodzin Hani? Hmm, racja, niegłupie – przyznał Majk, patrząc na nią uważnie. – To faktycznie może być z nią związane.

– Tylko jak to sprawdzić?

– Pomyślę o tym – odparł energicznie, podnosząc się z kozetki. – To dziecko to faktycznie mogła być ona. Wprawdzie z typu urody niezbyt mi to pasuje, ale dzieci czasem mocno się zmieniają, a to by przynajmniej miało jakiś sens. Czyli jednak jest szansa, że nie zwariowałem… No, wstawaj, mały elfie, wracamy na posterunek – dodał swym zwyczajnym tonem, wyciągając ku niej rękę.

Iza posłusznie wsparła się na niej, by podnieść się do pionu.

– W sumie ciekawe, dlaczego nam się przyśniła – zastanawiała się dalej, idąc za nim do drzwi. – I tobie, i mnie, w nieodległym czasie i w dodatku jako dziecko.

– Nie mam zielonego pojęcia – pokręcił głową, zatrzymując się tuż przed progiem gabinetu i odwracając do niej. – Ale liczy się sam fakt, Izula. Dla mnie każda taka zbieżność bardzo dużo znaczy, chociaż za cholerę nic z tego nie rozumiem. W każdym razie dziękuję ci za tę metafizyczną konsultację – dodał ciszej, podnosząc dłoń i delikatnie przesuwając nią po jej policzku. – Bardzo ci dziękuję.

Iza zadrżała pod dotykiem jego dłoni, a nogi ugięły się pod nią, jakby były z waty. Majk jednak szybko cofnął rękę i spokojnym gestem nacisnął klamkę.

– Chodźmy – powiedział, otwierając drzwi na korytarz. – Zaraz disco, trzeba będzie trochę pomóc dziewczynom na sali.

***

Tej nocy, pomimo upiornego zmęczenia po piątkowej dniówce, sen nie chciał przyjść, podfruwając tylko czasami, by jak motyl przysiąść na zamkniętych powiekach Izy, a w następnej chwili znów odlecieć w ciemną przestrzeń pokoju. Za oknem szumiał żółtolistny jesion, wiatr wzmagał się i opadał, aż wreszcie nad ranem zaczął siąpić deszcz – a ona wciąż nie mogła zasnąć, rozedrgana od kotłujących się w głębinach serca emocji.

Choć próbowała wyciszyć gonitwę myśli, przez długie godziny nie mogła wyrzucić z pamięci obrazów minionego dnia, w tym zaciętej w cynicznym wyrazie twarzy Darka i nakładającej się na jego rysy twarzy Michała, który z każdym tygodniem budził w niej coraz większą odrazę. Jak długo jeszcze ten człowiek będzie ją prześladował i zaburzał spokój jej duszy? To wszak z jego powodu odszukał ją ów Darek, zrzucając na nią ciężar swego cierpienia. Co prawda nie miała do niego o to żalu, biedak znalazł się dziś w takiej sytuacji, że chciał z kimś pogadać, trafiło na nią, a wszak jej powołaniem było nieść duchową pomoc innym. Jednak była już tym zmęczona. Zwłaszcza że ten, któremu najbardziej pragnęła pomóc, w ostatnich dniach znów konsekwentnie ucinał każdą próbę nawiązania rozmowy w trybie terapii. Znów uciekał – a to był bardzo zły znak.

Poszarzała ostatnio twarz Majka o nadmiernie wyszczuplałych policzkach miliony razy przepływała jej tej nocy niczym widmo pod przymkniętymi powiekami. Dlaczego wciąż nie mógł sobie poradzić z tym kryzysem? Przecież cierpienie, które w sobie nosił, nie było nowe, trwało od wielu lat. Dlaczego akurat teraz tak mocno go poturbowało? Czy to był efekt jakiegoś życiowego bilansu, który po imprezie u Lodzi i Pabla wyjątkowo silnie go podłamał? Słynny kryzys czterdziestolatka, który dawał już o sobie znać, bo choć do czterdziestki Majk miał jeszcze kilka ładnych lat, ta umowna granica mimo wszystko zbliżała się wielkimi krokami? Owszem, to było możliwe. Lecz jak z tym walczyć? Jak mu pomóc, skoro księżycowa terapia działała tylko doraźnie, na dłuższą metę przynosząc raczej marne efekty?

Poczucie bezradności, które pamiętała z nocy czuwania przy Majku, kiedy leżał sponiewierany i spity brandy, znów w niej narosło, wywołując falę dobrze znanego bólu egzystencjalnego. Ból ów, ostatnio przytłumiony euforią z racji odkrytego w sobie uczucia i upajającym smakiem wolności po zakończeniu sprawy Michała, teraz na nowo powracał, bezlitośnie wślizgując się w głąb jej serca i umysłu niczym jadowity wąż. Bo cóż z tego, że kochała Majka swą cichutką lecz potężną jak wulkan miłością, skoro i tak była za słaba na to, żeby mu pomóc? Choćby stanęła na głowie i dała z siebie wszystko, nie miała wystarczającej mocy, by trwale uleczyć jego wciąż odnawiające się rany. Mogła je co najwyżej regularnie podleczać, zalewać balsamem życzliwej obecności, przyjacielskiego dotyku, bliskości, której potrzebował jak każdy normalny człowiek – ale to działało tylko na chwilę, niczym skromny, śmieszny plasterek naklejony na broczącą jadem ranę. On zresztą odczuwał ten sam ból, taką samą bezsilność, to samo wrażenie zderzania się ze ścianą…

Wiele razy tej nocy wracały do niej jego dzisiejsze słowa. To wszystko chyba nie ma sensu… Kolejny zły znak, tego właśnie bała się najbardziej. Tego, że Majk straci sens życia, wypali się od środka i popadnie w stan, z którego już nikt i nic nie będzie w stanie go wyciągnąć. Czy nie o tym wspominała kiedyś pani Lewicka? Matka Pabla i Ani, życzliwa kobieta, która traktowała Majka niemal jak własnego syna… i do której nota bene przydałoby się w końcu odezwać… Kolejny wyrzut sumienia, kolejny mały kamyczek na sercu.

Co tam, nieważne. Nic nie było ważne wobec cierpienia Majka i jej pragnienia udzielenia mu pomocy. Jakiejkolwiek, byle była skuteczna. Nie bała się już, że on odkryje jej uczucia, że zdemaskuje ją i wyczyta w jej oczach prawdę – jeśli do tej pory jej nie wyczytał, zwłaszcza w momentach największej słabości, to teraz raczej już to niebezpieczeństwo jej nie zagrażało. Teraz musiała całą uwagę skupić na tym, żeby jakoś go ratować. Tylko jak? Sama była za słaba, więc może powinna porozmawiać o tym z Lodzią? Ale czy i to cokolwiek da? Co mogła zrobić Lodzia, skoro w tej sytuacji nawet Pablo był bezsilny?

Smętne, poszarpane myśli dręczyły ją tak przez długie godziny i dopiero kiedy przez jasnobeżowe zasłony zaczęły przenikać pierwsze promyki świtu, Iza zapadła w ciężki jak ołów sen, z którego nie zdołał jej wyrwać nawet dźwięk wyjącego przy głowie budzika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *