Anabella – Rozdział CLII
– Dobra, dziewczyny, przynajmniej jedno jest pewne – stwierdziła wesoło Ola, wskazując na niski stolik kawowy ustawiony na środku pokoju, na którego szklanym blacie pyszniło się siedem butelek najróżniejszych rodzajów wina. – Do północy alkoholu na pewno nam nie zabraknie!
Wniosek ten skwitował wybuch śmiechu koleżanek siedzących wokół na kanapie i fotelach, a chwilę potem zabrzmiała owacja na widok Klaudii wnoszącej do salonu tacę z przekąskami. „Babska domówka”, jak nazwała imprezę u Klaudii Wiktoria, była już oficjalnie rozpoczęta, pierwsze wino rozlane do kieliszków, a damskie towarzystwo czekało tylko na ciepłe przystawki, które gospodyni poszła wyjąć z piekarnika.
– Stawiaj to i siadaj tu, na honorowym, Klaudia! – zadysponowała Wiktoria, wskazując jej pusty fotel i podnosząc w górę swój kieliszek. – Wszystkie mają wino? Wszystkie! No to już, jemy i pijemy! Zdrowie gospodyni!
Rozbawione dziewczyny uroczystym gestem podniosły swoje kieliszki i upiły z nich trochę wina, chętnie sięgając po przekąski.
– A teraz do rzeczy – przejęła na dobre sterowanie Wiktoria. – Klaudia, opowiadaj! Bo my tu już wszystkie siedzimy jak na szpilkach! Co odwalił twój boski Bartuś, że od paru dni chodzisz jak struta?
Klaudia, wystrojona dziś w kolorową sukienkę i w pełnym makijażu, który pięknie podkreślał jej wyrazistą urodę, jednym haustem dokończyła swoje wino i sięgnęła po butelkę, by dolać sobie drugą porcję.
– Chwila, najpierw muszę się znieczulić – wyjaśniła z przekąsem, na co czekające w zaintrygowaniu koleżanki zareagowały wyrozumiałym parsknięciem śmiechu. – Chociaż dzisiaj już i tak mi lepiej, bo zaczynam dostrzegać humorystyczną stronę tej porąbanej sytuacji. Czekajcie… golnę sobie tylko jeszcze trochę.
Znów jednym łykiem wychyliła wino i dolawszy sobie trzecią porcję, wreszcie odstawiła butelkę na stół.
– No, to teraz mów! – rzuciła Gosia, przegryzając kawałek wędliny w kruchym cieście. – Chociaż ja mniej więcej wiem, co powiesz. Założę się, że Bartek puścił cię w taki sam kanał jak mnie ostatnio Adam!
– O nie! – zaśmiała się szyderczo Klaudia, również sięgając po przekąskę. – To by było za banalne! Mój Bartuś okazał się dużo lepszy i bardziej pomysłowy, chociaż generalnie wylazł z niego taki sam standardowy dupek jak z całej reszty. Na szczęście zorientowałam się w porę, bo już byłam na dobrej drodze do zakochania się na śmierć i życie. Uratowałyście mi skórę, dziewczyny – dodała z powagą, zwracając się z ukłonem do Gosi, a potem do Lidii. – Gdybyście nie zwróciły mi uwagi na te jego delegacje i nie pokazały opcji, że jest w tym drugie dno, pewnie nadal tkwiłabym w nieświadomości i robiła z siebie idiotkę.
– Aha – pokiwała głową Gosia. – Czyli te delegacje to jednak była ściema?
– Oczywiście – wzruszyła ramionami Klaudia. – A najlepsze, że ta ściema działała w dwie strony. Ba, niewykluczone, że nawet w trzy.
– To znaczy? – zdziwiła się Ola.
– To znaczy, że mój Bartuś, mój ideał, mój książę na białym rumaku, z którym od dwóch miesięcy trwałam w romantycznym związku z wizją wspólnego życia do grobowej deski, już od dawna jest żonaty i nawet ma sześcioletnią córkę – wyjaśniła stoicko.
– Co?! – wykrzyknęły chórem dziewczyny.
– Własnie to. Delegacjami, jak rozumiem, wykręcał się nie tylko przede mną, ale przede wszystkim przed żoną, takie częste wyjazdy niby w interesach pozwalały mu grać na dwa fronty. A wszystko wskazuje na to, że to jeszcze i tak nie koniec rewelacji.
W pokoju na kilka sekund zapadła głucha cisza, koleżanki zastygły nieruchomo w przyjętych pozach, zmierzyły się wzajemnie pełnym zaskoczenia spojrzeniem i znów jak na komendę utkwiły wzrok w Klaudii, która nerwowym gestem podniosła kieliszek do ust i łyknęła kolejny haust wina.
– Żartujesz – odezwała się w końcu Wiktoria.
Klaudia pokręciła głową przecząco, nie odrywając ust od brzegu kieliszka.
– Znaczy, że przez cały czas cię oszukiwał? – podsumowała z niedowierzaniem Gosia. – A ty się nie zorientowałaś?
– No – skrzywiła się, zdecydowanym gestem odstawiając kieliszek na stolik. – Taka głupia jestem. Iza dobrze mówiła o tych różowych okularach – spojrzała wymownie na siedzącą dotąd w milczeniu Izę, która pokiwała na to tylko smętnie głową. – Jak się człowiek zakocha, robi się ślepy jak kret, choćby dookoła wyło pięćset alarmów, a czerwone światełka w głowie migały jak na dyskotece.
Dziewczyny roześmiały się i znów zamilkły jak na komendę.
– Czyli kiwał i ciebie, i żonę?– zapytała z niesmakiem Lidia. – Ukrywał jedną przed drugą?
– Na to wygląda. Przyznasz, Lidziu, że to jeszcze wyższy level niż to, co odwalał twój eks. Zrobił sobie ze mnie kochankę do skoków w bok, kapujecie? Ze mnie! Przecież ja takich gnojków skreślam od razu na starcie! Gdybym wiedziała, że nie jest wolny, że ma żonę i dziecko, nawet bym na niego nie spojrzała! Rozbijanie związków to nie mój styl, a teraz wyszło na to, że nieświadomie wpakowałam się w czyjeś życie. Szkoda mi tej jego żony, serio – pokręciła głową. – Zwłaszcza że jest opcja, że nie jesteśmy w tej grze tylko we dwie.
– To znaczy? – zdumiała się Gosia.
– Aha, wyobraź sobie. Wstępne ustalenia wskazują, że nie byłam nawet „tą drugą” tylko raczej „tą trzecią” – wyjaśniła z ponurym rozbawieniem Klaudia. – Nasz wspólny ogier zbudował sobie bardziej ambitny system, można powiedzieć prywatny harem w zalążku. A ja, ze względu na mój relatywnie niewielki staż, muszę skromnie ustawić się na najniższej, czyli prawdopodobnie trzeciej pozycji na liście. Prawdopodobnie – podkreśliła. – Bo na razie mam tylko część danych.
– Czekaj, czekaj – pokręciła głową Wiktoria. – Podsumujmy, bo mi się to w głowie nie mieści. Chcesz powiedzieć, że Bartek jest żonaty i ma co najmniej dwie kochanki, w tym ciebie, a żadna z was nic nie wie o reszcie?
– Ja na szczęście już wiem – sprostowała Klaudia, podnosząc w górę palec. – Dzięki wam zorientowałam się dość szybko, natomiast co do pozostałych, to trudno mi powiedzieć. Jeśli żona wie o tym i akceptuje taki układ, to dla mnie to jest chore, ale obstawiam, że jednak tkwi w nieświadomości. A co do tej drugiej, to jeszcze nic pewnego, na razie tylko poszlaki, ale jednak dość mocne.
– Niezłe – przyznała Lidia. – Faktycznie poziom wyżej od mojego byłego. On też był dobry w te klocki, skoro przez trzy lata się nie zorientowałam, ale to, co opowiadasz, Klaudziu, to już mistrzostwo świata. I widzicie? – zaznaczyła z nutą ponurej satysfakcji. – Właśnie dlatego nie warto ufać facetom, ja się tego oduczyłam raz na całe życie i dobrze mi z tym. Tak czy inaczej współczucie, kochana – dodała, przechylając się przez stolik, by pogładzić koleżankę po przedramieniu. – Wiem, co człowiek czuje w takiej chwili, ty na szczęście jeszcze nie zdążyłaś zaangażować się na sto procent, no i w grę nie wchodzą dzieci, więc powinno być ci łatwiej z nim skończyć. No bo chyba inna opcja nie wchodzi w grę, co? – zerknęła na nią spod oka. – Nie powiesz nam przecież, że nadal kochasz go do szaleństwa?
– Pff, chyba śnisz! – prychnęła Klaudia, nerwowym ruchem sięgając po kolejną, zakorkowaną jeszcze butelkę. – Iza, daj korkociąg, okej? Leży koło ciebie… o, dzięki. Nie, Lidziu, moja wielka miłość ulotniła się bez śladu, po tych rewelacjach wyleczyłam się z Bartosza w jeden dzień. No, może w dwa – zagryzła wargi, wbijając korkociąg w korek od wina. – Bo jednak to zabolało, ten gnojek podobał mi się jak żaden dotąd. Cholerny skurczybyk.
– No właśnie – zauważyła ze współczuciem Gosia. – Byłaś nim taka zachwycona, taka zakochana… Sama nieraz zamieniałam się z tobą na zmiany, żebyś mogła się z nim spotkać. Mówiłaś, że wreszcie znalazłaś ideał, a my wszystkie trzymałyśmy za ciebie kciuki i czekałyśmy, aż nam go przedstawisz.
– Miałam taki zamiar, tylko nie zdążyłam – mruknęła Klaudia, wyciągając korek i nalewając sobie wina. – I w sumie żałuję, że go nie poznałyście, przekonałybyście się na własne oczy, jaki z niego uroczy, zniewalający przystojniaczek. Zresztą teraz już rozumiem, dlaczego tak unikał wychodzenia ze mną na miasto i nalegał, żeby spędzać czas w domu. Oczywiście u mnie, bo do siebie nigdy mnie nie zaprosił – zaznaczyła, krzywiąc się. – A nawet jak był u mnie, to praktycznie nie wyściubiał nosa za drzwi, mówił, że jest zmęczony i chce pobyć ze mną sam na sam. Ha! Teraz wszystko jasne. Bał się, łajdak, że przez przypadek wdepnie gdzieś na żonę, a żona przecież była przekonana, że mężulek w tym czasie jest w delegacji w Gdańsku albo w Warszawie. Pff! – pociągnęła nerwowo łyka wina. – Pewnie karmił nas obie tym samym słabym kitem, tyle że ją latami, a mnie na szczęście tylko dwa miesiące. No i kolejny facet okazał się dupkiem – westchnęła. – Widzicie, jakie ja mam szczęście?
– Nie tylko ty – pocieszyła ją ponuro Ola. – Ja mam to samo.
– Ja też – mruknęła Gosia.
– I ja – wzruszyła ramionami Wiktoria. – Tyle że ja na razie odpuściłam metodycznie i dobrze mi z tym, jak Lidzi. Niemniej fakt, że taki sam pech do facetów prześladuje mnie od kilku lat.
Wszystkie pięć spojrzały teraz wyczekująco na milczącą dotąd Izę.
– Chcecie wiedzieć, czy ja też? – uśmiechnęła się domyślnie, zanurzając usta w winie. – Owszem, jestem w dokładnie tej samej sytuacji. Też się nacięłam i to tak, że głowa mała.
– Serio? – szepnęła z zaintrygowaniem Ola.
– Aha. Z tą drobną różnicą, że u mnie to trwało nie dwa miesiące, jak u Klaudzi, tylko całe szesnaście lat.
– Szesnaście lat?! – wykrzyknęły chórem koleżanki, wytrzeszczając na nią oczy.
– Ni mniej, ni więcej – uśmiechnęła się, rozbawiona ich reakcją. – Ale nie schodźmy z tematu, dziewczyny. Jak starczy czasu, to opowiem wam co nieco o moich przygodach, a na razie zostańmy przy Bartku, okej? Przyznaję, że wciągnęła mnie ta historia. Powiedz, Klaudziu – dodała z namysłem – bo jednego nie rozumiem. Jak ty się o tym wszystkim dowiedziałaś?
Pozostałe koleżanki, które wpatrywały się z zaintrygowaniem w jej spokojną, nieco rozbawioną minę, ocknęły się natychmiast na te słowa i wszystkie spojrzenia jak na komendę przeniosły się znów na Klaudię.
– A właśnie! – podchwyciła Wiktoria. – Dobre pytanie! Skąd ty to wszystko wiesz? Jak tak szybko odkryłaś, że on ma żonę, córkę i tak dalej?
– Wynajęłaś prywatnego detektywa? – domyśliła się Gosia.
– Coś w tym stylu – uśmiechnęła się tajemniczo Klaudia, mrugając nad stołem do Izy. – Brawo, Iza, czekałam na to pytanie. Tylko obiecajcie mi, że zachowacie dyskrecję, okej? Zwłaszcza przed szefem.
– Przed szefem? – zdziwiła się Ola, a wszystkie pozostałe dziewczyny popatrzyły na nią z niepokojem. – A co do tego ma szef?
– Szef nic – wyjaśniła im spokojnie. – Ale Chudy ma i nie wiadomo, czy szefowi to by się spodobało. Więc niech lepiej załatwią to sami między sobą, a my do tego czasu nie wyrywajmy się przed szereg, dobra?
– Jasne – pokiwała głową nieco uspokojona Iza. – Chcesz powiedzieć, że Chudy bawi się po godzinach w prywatnego detektywa?
– Domyślna jesteś – uśmiechnęła się z uznaniem Klaudia. – Dokładnie tak. Szybkie wyjaśnienie zagadki wiarołomnego Bartusia zawdzięczam Łukaszowi, chociaż nie tylko on przykładał do tego rękę. Właściwie to przez ostatnie półtora tygodnia pracował nad tym cały sztab.
– Jak to? – zdziwiła się Wiktoria.
– Nawet Tymek i Kacper brali w tym udział – ciągnęła spokojnie Klaudia, dopijając wino i dolewając sobie kolejną porcję. – I Zuzia.
– Zuzia?! – wykrzyknęły z zaskoczeniem koleżanki.
– Mhm. A co myślicie? Ona przecież za Chudym poszłaby w ogień, a on chętnie korzysta z jej pomocy. Odkrył w niej talent surwiwalowy, nauczył ją działać jak komandos i pęka z dumy, jak pupilka radzi sobie w terenie. I chyba nadal nie kapuje, że ona to robi tylko dla niego, bo po prostu się w nim kocha. Ech, cały Chudy! – machnęła ręką z rozbawieniem. – Traktuje ją jak tatuś córeczkę i kompletnie nie widzi, że mała wzdycha do niego jak lokomotywa. Ciekawe, kiedy się obudzi i czy…
– Dobra, mniejsza o nich – przerwała jej ze zniecierpliwieniem Ola. – Powiedz lepiej, co to ma wspólnego z tropieniem sprawy Bartka? Chudy na serio po godzinach prowadzi jakieś drugie życie? I jeszcze wciąga w to innych?
– To właściwie nie jest jakaś wielka tajemnica – wzruszyła ramionami Klaudia. – Pewnie słyszałyście, że Chudy od dawna urządza sobie po nocach poligony na mieście i jakoś szczególnie się z tym nie kryje.
– Aha, ja słyszałam – przyznała Iza.
– No. Kiedyś nawet Tom chodził z nim na bójki i przygody po melinach, tylko zrezygnował, jak raz mało nie zarobił nożem pod żebro.
– Mnie też coś się obiło o uszy – zgodziła się Wiktoria. – Szef zresztą chyba też o tym wie i nie przeszkadza mu to. Ale pierwsze słyszę, żeby Łukasz działał jako detektyw!
– No bo to jest właśnie ta nowość – wyjaśniła jej Klaudia. – On już jakiś czas temu uznał, że przydałoby się skatalizować tę nocną energię w bardziej opłacalnym kierunku, czyli połączyć przyjemne z pożytecznym. Ochroniarz w Anabelli to dla niego stały, porządny dochód i na razie nie ma zamiaru z tego zrezygnować, zwłaszcza że bardzo lubi szefa, a on na niego liczy. Ale chce rozwinąć obok drugą nitkę zawodową, taką bardziej emocjonującą, nie? – mrugnęła do koleżanek, które z uśmiechem pokiwały na to głowami. – Ma jakiegoś kumpla, który pracuje w profesjonalnej agencji detektywistycznej i jest w stanie załatwiać mu dorywcze zadania, tylko że tam trzeba mieć oficjalne uprawnienia detektywa, a Łukasz właśnie niedawno je zrobił. Kiedyś o tym wspomniał, więc jak ostatnio Lidzia i Gosia zasiały mi ziarnko niepokoju w sprawie Bartka i tych jego zakichanych delegacji, zagadnęłam go, czy nie podrzuciłby mi jakiegoś niezbyt drogiego detektywa. Bo jednak wolałam dowiedzieć się, na czym stoję – podkreśliła stanowczo. – Nienawidzę, jak ktoś mnie bezczelnie oszukuje, zwłaszcza w takich sprawach.
– Jasne – przyznała Gosia. – Ja też ciężko to przeżyłam w przypadku Adasia. Najgorsze było nie samo rozstanie, tylko to upokorzenie. To, że tyle czasu dawałam się kiwać jak głupia.
– Dokładnie tak – skinęła głową Klaudia. – Ja po prostu nie toleruję nieuczciwości, i to w żadnej formie, a już szczególnie zdrady w związku. Dlatego musiałam jak najszybciej ustalić, w co gra mój Bartuś.
– I w tym celu zwróciłaś się o pomoc do Chudego – podsumowała Iza. – A on co? Polecił ci tego swojego kolegę, czy sam się tym zajął?
– I to, i to. Zajęli się tym obaj, bo Łukasz w pewnych godzinach musiał być u nas w pracy, a takie zadanie wymaga dyspozycyjności o każdej porze dnia i nocy. Ale pomagali im też Tymek, Zuzia i Kacper, chociaż oni tylko nieoficjalnie, w ramach koleżeńskiej przysługi. Dla Łukasza to miała być taka pokazówka, dowód na to, co potrafi, jeśli chodzi o pozyskanie informacji. A ponieważ to był rodzaj próby i eksperymentu pod przyszłe zatrudnienie w agencji, powiedział, że nie chce ode mnie za to żadnej kasy.
– O! – pokiwała głową Gosia, dolewając sobie wina. – To ci się opłaciło, bo usługi detektywa podobno tanie nie są.
– No. Łukasz traktuje to jako wzajemną przysługę, mówi, że dostarczyłam mu ciekawy materiał do obróbki, więc tym razem usługa będzie gratis. Ale następnym już pełna stawka! – parsknęła śmiechem, po czym nagle spoważniała. – Chociaż nie dla mnie, bo ja już następnego razu nie planuję. Niniejszym dołączam do Lidzi i Wiki, założymy razem klub zawiedzionych kobiet w duchu babskiej solidarności i samowystarczalności!
Dziewczyny roześmiały się, a Lidia z wymowną miną podniosła w górę kciuk.
– To ja też dołączam do klubu – zgłosiła się Gosia. – Bo powiem wam, że i mnie po ostatniej przygodzie z Adasiem kompletnie odechciało się facetów, a jak słucham tego, co nam opowiada Klaudia… brr!
– To i ja się podczepię – dodała Ola. – Wprawdzie nie mówię, że zawieszam broń na zawsze, ale jakaś tymczasowa przerwa dobrze mi zrobi.
– Mnie też dopiszcie do listy – odezwała się Iza, w duchu zadowolona z takiego obrotu sprawy. – I to raczej w tej kategorii co Lidzia, czyli dożywotnio.
– Eee… nie przesadzaj, Iza! – prychnęła Ola, wymieniając znaczące spojrzenia z Wiktorią. – Jeszcze nie jesteś stracona, choćby nie wiem, co naodwalał ten twój tajny agent ze stażem szesnastu lat. Wszystko przed nami, dziewczyny! Hmm, słyszysz, Klaudia? Przed tobą też! I przed tobą, Lidziu – podkreśliła, na co Lidia wzruszyła tylko ramionami. – Ale fakt, że przerwa techniczna przyda się każdej z nas. Więc na razie umówmy się na pół roku, okej?
– Pół roku zbiorowego damskiego celibatu? – zaśmiała się Gosia. – Ej, dobre! Ja jestem za!
– Ja też – pokiwała głową Klaudia. – Tylko uważajcie, bo będę was pilnować i rozliczać z dotrzymywania warunków!
– Tak jest, pani inspektor – uśmiechnęła się Iza.
– A potem się zobaczy – ciągnęła zachowawczo Ola. – Na ten moment regulamin klubu zawiedzionych kobiet zakłada abstynencję od facetów od dziś przez najbliższe sześć miesięcy, czyli do… czekajcie… do połowy kwietnia?
– Aha – zgodziła się Klaudia. – Mamy prawie połowę października, więc tak wychodzi.
– Perfecto – podsumowała z zadowoleniem Wiktoria.
– A potem będzie wiosna, więc same rozumiecie. Wiosną serce nie sługa – dokończyła znacząco Ola, na co pozostale koleżanki znów wybuchnęły śmiechem. – No co? Śmiejcie się, śmiejcie, wariatki! Jeszcze zobaczymy, która z nas pierwsza się złamie! Pewnie to wcale nie będę ja!
– Zobaczymy – pokiwała głową Wiktoria. – Sama jestem ciekawa, czy wszystkie wytrzymamy w postanowieniu, tak czy inaczej ta zabawa bardzo mi się podoba. Ale uwaga, dziewczyny! – podniosła w górę palec. – Znowu zeszłyśmy z głównego tematu! Dygresje odłóżmy na potem, a teraz wróćmy do Bartka i Chudego w roli detektywa. Co było dalej, Klaudia?
– No a co miało być? – wzruszyła ramionami Klaudia. – Chłopaki poobserwowali go trochę, szybko wykryli, gdzie mieszka na stałe, a ustalenie jego sytuacji rodzinnej to była prosta formalność. Natomiast najciekawsze jest to, co Chudy powiedział mi wczoraj, czyli trop prowadzący do tej trzeciej. Bo przy okazji namierzania żony wydało się, że nasz mistrz podrywu jeździ w jeszcze jedno miejsce, do mieszkania w bloku na Felinie, gdzie drzwi otwiera mu jakaś długonoga blondyna.
– Dobre! – zaśmiała się Wiktoria.
– Blondyna? Czyli inny typ urody niż ty – zauważyła Gosia. – Ty jesteś szatynką. Ale może to dla niego bez różnicy?
– Albo lubi różnorodność – uśmiechnęła się zjadliwie Klaudia. – Bo żona z kolei jest ruda, bardzo ładna zresztą, sądząc po zdjęciach. Taki ognisty typ urody jak nasza Lidzia.
– Aha – skrzywiła się Lidia. – Ognisty typ żony do zdradzania.
– Pewnie na podorędziu ma też do kompletu jakąś brunetkę – zażartowała Wiktoria. – Tylko Chudy jeszcze jej nie wykrył.
– Nie zdziwiłoby mnie to – zgodziła się Klaudia, dolewając sobie kolejny kieliszek wina i wychylając go jednym haustem. – Mnie już w ogóle w jego przypadku nic nie zdziwi, po takim typie można się spodziewać naprawdę wszystkiego.
Policzki miała już mocno zaróżowione i język delikatnie zaczynał jej się plątać od dużej ilości szybko wypitego alkoholu, którego efekt, choć w mniejszym stopniu, widoczny był też na twarzach pozostałych koleżanek, zwłaszcza Oli, Gosi i Wiktorii. Przygotowane przekąski zniknęły już ze stołu, a ilość opróżnionych butelek po winie powoli zaczynała dorównywać ilości tych jeszcze pełnych, gdyż co jakiś czas któraś z dziewczyn odkorkowywała kolejną wprawnymi ruchami profesjonalnej kelnerki.
– Blondynę sprawdzą na dniach, więc w przyszłym tygodniu, a najdalej do końca miesiąca powinnam mieć komplet informacji – ciągnęła Klaudia. – Same zobaczcie, jakie to proste. Bartuś niby taki spryciarz, a de facto cały jego system opiera się nie na jakiejś mega logistyce, tylko na łatwowierności zakochanych w nim kobiet.
– A co myślałaś! – prychnęła Lidia. – Oni wszyscy na tym bazują!
– Żebyś wiedziała – mruknęła Gosia.
– No dobra, Klaudia, ale powiedz, co zamierzasz zrobić z tymi dodatkowymi informacjami – podjęła przytomnie Wiktoria. – Już chyba żona i córka wystarczą ci, żeby z nim zerwać, co? Po cholerę ci jeszcze rozkmina w sprawie tej blondyny?
– Potrzebna – odparła stanowczo Klaudia. – Skoro Chudy i spółka robią to dla mnie gratis, to idę za ciosem i chcę mieć pełny obraz sytuacji. Bo co do zerwania, to jeszcze tego nie zrobiłam – zaznaczyła spokojnie. – Nie śpieszy mi się, zwłaszcza że kolejne spotkanie mamy umówione dopiero na przyszły weekend. Już mam plan, że jakoś się wykręcę i przeciągnę to o tydzień albo dwa, a do tego czasu zdobędę komplet informacji i przygotuję się do akcji tak, że mojemu Romeo w pięty pójdzie.
– Ooo! – zaśmiała się Gosia. – Czyżby w naszej Klaudzi odezwała się żądza krwawej zemsty?
– Nie zemsty, tylko sprawiedliwości – sprostowała stoicko Klaudia. – A co, myślicie, że ja to tak zostawię? Zerwę z nim, puszczę go wolno, a on zaraz znajdzie sobie następną głupią na moje miejsce i dalej będzie kiwał swoją żonę?
– Czyli chcesz powiedzieć o tym żonie? – domyśliła się Ola.
– Oczywiście. Ta kobieta ma prawo wiedzieć, z kim żyje. Chyba że dobrze o tym wie i godzi się na taki układ, bo, jak mówiłam, jest i taka opcja. Wtedy cóż… wycofam się i niech sobie tkwi w tym swoim patologicznym bagienku, jej problem. Jednak mimo wszystko obstawiam, że ona o niczym nie wie, a w takim razie moim zakichanym obowiązkiem jest poinformować ją o tym, co na boku odwala jej mężulek. Sumienie mi to podpowiada – zaznaczyła, nieco chwiejnym gestem sięgając po butelkę i dolewając sobie wina. – A z sumieniem się nie walczy, nie? Nie mówiąc już o tym, że obowiązuje mnie kobieca solidarność.
– Myślisz? – zastanowiła się Gosia. – A jeśli ta żona woli żyć w błogiej nieświadomości?
– Rozważałam taką opcję. Ale jednak za każdym razem, kiedy wyobrażam sobie, że jestem na jej miejscu, dochodzę do wniosku, że wolałabym znać prawdę.
– Ja też bym wolała – westchnęła Lidia. – Gdyby kiedyś ktoś dał mi taki wybór, zdecydowanie wybrałabym prawdę.
– Masz rację, Klaudziu – przyznała Iza. – Prawda to podstawa, chociaż zakochani naprawdę są ślepcami i nawet, jak ktoś poda im tę prawdę na tacy, bronią się rękami i nogami przed jej przyjęciem. Bo to jest jednak bolesna operacja.
– Fakt – przyznała smutno Lidia. – Bardzo bolesna.
– Tak czy inaczej żona Bartosza usłyszy, co mam jej do powiedzenia – oznajmiła zdecydowanym choć nieco bełkotliwym tonem Klaudia. – Ale najpierw muszę poczekać, aż chłopaki ustalą status i dane blondyny, bo jeśli te podejrzenia się potwierdzą i ona też nieświadomie tkwi po uszy w naszym pasztecie, to i ją mam zamiar o tym poinformować. Uważam to za swój obywatelski obowiązek, a co one dalej z tym zrobią, to już ich sprawa.
– No to toast za udaną operację! – zawołała Wiktoria, szybko dolewając wszystkim po kolei wina aż do wyczerpania butelki i podnosząc swój kieliszek w górę.
Pozostałe koleżanki zgodnym gestem uniosły swoje szkło.
– Tak jest! – podchwyciła Ola. – Za Klaudię i jej udane zerwanie z niewiernym Bartoszem!
– I za porządną nauczkę dla gnojka! – dorzuciła Gosia. – Niech mu w pięty pójdzie!
– Do dna!
Po czym wszystkie naraz, łącznie z Klaudią, wychyliły swoje wino i roześmiały się, przybijając między sobą piątki.
***
– Słuchajcie, ja się chyba już upiłam! – oznajmiła ze śmiechem Gosia, chwiejną ręką dolewając sobie kolejną porcję trunku. – Ale co tam… raz kozie śmierć! I tak wracam taksówką, a może akurat trafi mi się jakiś przystojny szofer do wzięcia?
– O nie! – zaprotestowała równie rozbawiona i zarumieniona od wina Wiktoria. – Wybij to sobie z głowy! Żadnych przystojnych taksówkarzy ani innych strażników miejskich! Przypominam ci, że do połowy kwietnia jako członkinię naszego klubu obowiązuje cię bezwględny celibat!
– No przecież żartowałam! – zaśmiała się Gosia. – Po Adasiu mam taką alergię na facetów, że na ten moment nawet najprzystojniejszy taksówkarz nie jest w stanie mnie uleczyć! Ale poflirtować z takim dla draki, to czemu nie? Celibat nie wyklucza flirtu, co nie, dziewczyny?
– Nie wyklucza – zgodziła się bełkotliwie Klaudia, która jak dotąd wypiła najwięcej. – Chociaż ja nawet na to nie mam już ochoty. Wolę pić!
Dziewczyny gruchnęły śmiechem, podnosząc w górę kciuki i również upijając nieco wina. Ilość pustych butelek na stole dawno już przewyższyła ilość pełnych, co z kolei przełożyło się na lawinowo wzrastający szampański humor imprezowiczek.
„Tego mi było trzeba” – pomyślała mimochodem Iza. – „Takiego małego, niegroźnego resetu w miłym babskim gronie. To tak fajnie pomaga na stres i zmęczenie!”
W istocie, spotkanie u Klaudii, którego głównym założeniem był zakaz nawiązywania do spraw zawodowych i rozmowa na luźne tematy osobiste, już teraz, choć do końca jeszcze było daleko, przywróciło jej nadwątloną ostatnio psychiczną równowagę. A może to była raczej zasługa alkoholu? Dziś co prawda – pomna nauczki, jaką dała jej rozmowa z Michałem w hotelu Europa – piła wino ostrożnie i z umiarem, jednak nawet niewielka jego ilość wystarczała jej, by odczuwać ów przyjemny szum w głowie, który idzie w parze z równie przyjemnym rozluźnieniem mięśni i rozleniwieniem umysłu. Lubowała się zatem tym stanem błogiego oderwania od rzeczywistości, jednocześnie ani na chwilę nie tracąc wątku rozmowy, która obecnie, wyczerpawszy temat Klaudii i Bartka, skupiła się na Lidii.
– Lidzia niby pije, a jakby nic nie piła – zauważyła z nutą wyrzutu Gosia. – Tak, tak, Lidka, nie patrz na mnie z taką niewinną minką i nie myśl, że to się ukryje! Ja was wszystkie przez cały czas obserwuję! Iza też mało pije – pogroziła palcem Izie – ale jednak więcej, a ty to naprawdę ledwo co. Tak się nie godzi! Polej jej, Wika! Jak impreza, to impreza!
– Ech, nie… dzięki! – pokręciła z rozbawieniem głową Lidia, cofając rękę z kieliszkiem, kiedy siedząca obok niej Wiktoria posłusznie sięgnęła po butelkę. – Litości, dziewczyny! Ja mam strasznie słabą głowę do alkoholu, dla mnie pół kieliszka to jak dla was trzy. A do tego dzieciaki w domu, jak to będzie wyglądało, jak matka wróci wstawiona?… No dobra, niech ci będzie, trochę mi nalej, ale tylko trochę… okej, już!
– No jak to! – włączyła się dziarsko Klaudia. – Tylko tyle? Lidka, dawaj, nie kryguj się! Wika, luńże jej porządnie! No już, Lidzia! – podniosła chwiejnie w górę swój kieliszek. – Do dna! Pijemy na pohybel naszych niewiernych facetów! Żeby ich wszystkich po kolei diabli wzięli!
– Oj, Klauduś, aż tak to nie! – zaśmiała się Ola. – Że łajdaki z nich, to fakt, ale ja tam mocy piekielnych na nich przyzywać nie będę, jeszcze to się obróci przeciwko mnie, dziękuję bardzo! Lidzia też nie jest mściwa, prawda, Lidziu?
– Nie jestem – zgodziła się pogodnie Lidia, grzecznie upijając łyka wina z kieliszka. – Zresztą co mi po zemście, Olciu? Żeby tylko nerwy tracić? Niech łajdak robi sobie, co chce, nie obchodzi mnie to, byleby płacił cokolwiek na dzieci, bo tak zupełnie to go nie zwolnię z odpowiedzialności. Ale mścić się? Po co? – wzruszyła ramionami. – Mam nadzieję, że życie samo odda mu to, co się należy.
– A ja właśnie się zemszczę! – zawołała butnie Klaudia, zrywając się z miejsca i wznosząc w górę kieliszek z resztką wina. – I to jak! Bartuś jeszcze sam nie wie, z kim zadarł, ale niedługo się dowie!
– Tak, tak, siadaj! – zaśmiała się Gosia, ściągając ją z powrotem na fotel, na który Klaudia opadła jak worek piasku, w locie wychylając do dna trunek. – A niech cię, aleś się zaprawiła! Jeszcze lepiej niż ja!
– Tobie, Klaudziu, wcale się nie dziwię – przyznała spokojnie Lidia. – Sprawa jest świeża, emocje grają, pamiętam, jak to jest. I w sumie masz rację, bo jeśli jest możliwość dać Bartkowi nauczkę, to szkoda tego nie zrobić. Niech mu pójdzie w pięty, zasłużył sobie na to z nawiązką. Ale dla mnie to już za stara historia, żeby się nią emocjonować, a na świeżo nie miałam takiej możliwości.
– Zawsze jest możliwość skopać tyłek łajdakowi! – odparła bojowo Klaudia. – Gdybyś tylko się zawzięła…
– Wtedy nie byłam w stanie – odparła tym samym spokojnym tonem Lidia. – Zauważ, że w tej akcji nie byłam zdradzoną dziewczyną, która może łajdakowi pokazać drzwi i od tej chwili jest wolna, tylko jego żoną z dwojgiem małych dzieci, w dodatku bez pracy i własnych dochodów. Gdyby mama mi wtedy nie pomogła, to chyba wylądowalibyśmy z chłopcami pod mostem – dodała ciszej. – A teraz, kiedy już się pozbierałam i mam z czego żyć, najważniejsze dla mnie jest to, żeby mieć święty spokój. Absolutny święty spokój od facetów, najlepiej do końca życia i jeszcze jeden dzień dłużej.
W salonie zapadła cisza, koleżanki zgodnie skupiły wzrok na twarzy Lidii, której wypite wino delikatnie zaróżowiło policzki i rozświetliło oczy o pięknej zielonkawej barwie, dodatkowo podkreślonej przez opadające na czoło i szyję półdługie, naturalnie rude włosy. Wyglądała dziś tak młodziutko i uroczo, że aż trudno było uwierzyć w płynące z jej ust słowa, w których oprócz zdeterminowania wyczuwało się ton smutnej rezygnacji.
– To znaczy, że wykluczasz, że jeszcze coś… kiedyś?… – zaczęła niepewnie Gosia.
– Wykluczam na sto procent – odparła stanowczo. – Wystarczy mi już tych przyjemności, Gosiu, wyleczyłam się z tego bardzo skutecznie. Teraz dla mnie jedynym celem życiowym jest wychowanie moich chłopców na porządnych ludzi. Żeby nigdy nikogo nie skrzywdzili tak, jak ich ojciec skrzywdził nas.
– No tak – westchnęła ze współczuciem Ola. – Po takiej akcji faktycznie można się uprzedzić i okopać jak w bunkrze. Ale nie pomyślałaś, że dzieci do prawidłowego rozwoju potrzebują ojca? Męski wzorzec, te sprawy…
– Moje chłopaki teoretycznie mają ojca – zauważyła Lidia. – Facet przecież żyje, ma się znakomicie, tyle że nie chce uczestniczyć w ich wychowaniu.
– No to w praktyce tak, jakby go nie mieli.
– Zgoda. Ale co w związku z tym? Mam im na siłę szukać zastępcy? Nie ma takiej opcji. Moi chłopcy nie będą ani pierwszymi, ani ostatnimi dziećmi, które wychowały się bez ojca, a przynajmniej będą mieć spokojną i zadowoloną z życia matkę.
– Słusznie – pokiwała głową Wiktoria. – Chociaż ja uważam, Lidziu, że za wcześnie spisujesz się na straty. Teraz, owszem, jesteś rozgoryczona i masz dość facetów, wcale ci się nie dziwię, ale czas naprawdę leczy rany, to nie są tylko puste słowa. Przecież jesteś jeszcze młoda, ile ty masz lat?
– Dwadzieścia dziewięć – odparła Lidia. – Ale jeśli chodzi o życiowe doświadczenie, czuję się jak sześćdziesięciolatka. I zresztą jakie to ma znaczenie, ile mam lat, Wika? Ja po prostu nie chcę nigdy więcej widzieć facetów w moim życiu.
– No kapuję, kapuję – pokiwała pojednawczo głową Wiktoria. – Każdy sam podejmuje takie decyzje i nikomu nic do tego, chociaż nigdy nie wiadomo, co nam się w życiu przytrafi. A słuchaj, powiedz mi coś – dodała z wahaniem. – Ten Teoś, co przychodził do nas, żeby cię podrywać… Ja wiem, że miałyśmy cię o niego nie wypytywać – zastrzegła, widząc, że Lidia krzywi się z niechęcią – ale skoro dzisiaj rozmawiamy tak szczerze, to zróbmy wyjątek i w tym przypadku, co? Powiesz nam, jak się ta sprawa skończyła?
W salonie zapadła cisza. Koleżanki, które na słowa Wiktorii znieruchomiały w zaintrygowaniu, zamieniły się w słuch, nie spuszczając wzroku ze spokojnej twarzy Lidii.
– A jak miała się skończyć? – wzruszyła ramionami, upijając niewielkiego łyka wina. – Normalnie i definitywnie. Przeprowadziłam z nim poważną rozmowę, oznajmiłam, że mam dość bawienia się w ciuciubabkę i kazałam mu spadać na szczaw. Oczywiście tak się nie wyraziłam – zaznaczyla dla porządku. – To bardzo uprzejmy człowiek, głupio by mi było rozmawiać z nim w takim tonie. Ale powiedziałam mu jasno, że nie jestem zainteresowana jego względami, wyjaśniłam mu krótko dlaczego i poprosiłam, żeby nigdy więcej nie narzucał mi swojej osoby. Zwłaszcza kiedy jestem w pracy.
– A co on na to? – zapytała na wstrzymanym oddechu Ola.
– Zgodził się na wszystko. Zresztą muszę przyznać, że zachował się bardzo honorowo, to w ogóle specyficzny typ, taki trochę starej daty. Świetnie wychowany, uprzejmy do kwadratu, znający się na etykiecie… Przypomina mi mojego dziadka – podsumowała, na co Gosia, Klaudia i Wiktoria spojrzały po sobie i prychnęły śmiechem. – No serio, co się śmiejecie? Taki sam typ dżentelmena z poprzedniej epoki, tyle że kilkadziesiąt lat młodszy.
– Śmiejemy się, bo świetnie to ujęłaś – wyjaśniła jej Wiktoria. – On rzeczywiście wygląda jak relikt z epoki naszych dziadków. A przecież metrykalnie nie może mieć więcej niż czterdzieści lat, jak myślisz?
– Nie mam pojęcia, aż tak szczegółowo mi się nie przedstawiał. Ale ja też wizualnie oceniam go na jakieś cztery dychy, chociaż to jest jeden z tych typów, u których bardzo trudno jednoznacznie oszacować wiek.
– Prawda – pokiwała głową Ola. – Jest jakiś taki nijaki z wyglądu, a do tego ubiera się jak własny pradziadek.
Dziewczyny prychnęły śmiechem na potwierdzenie trafności tej uwagi.
– Może odziedziczył po nim ciuchy i szkoda mu było wyrzucić? – zażartowała Klaudia, rozsiadając się głębiej w fotelu i układając skołowaną głowę na oparciu. – Przecież to garderoba najwyższej jakości, co nie? Te flanelowe koszulki sprzed potopu, te sztuczkowe spodnie na kancik… ach! – wywróciła oczami z udawanym zachwytem, na co reszta dziewczyn, łącznie z Lidią, znów gruchnęła śmiechem.
– Ej, nieładnie, nie śmiejmy się tak z niego – pokręciła głową Iza, choć sama również nie umiała ukryć rozbawienia. – Może z wyglądu nie jest zbyt efektowny, ale, sądząc po pierwszym wrażeniu, jakie odniosłam, założę się, że w środku jest dobrym i uczciwym człowiekiem.
– To na pewno – zgodziła się bez wahania Lidia.
– No, serio, widać to po nim. Zresztą już sam fakt, że zachował się, jak mówisz, honorowo, o czymś świadczy, prawda? A w ogóle to co rozumiesz przez słowo honorowo? – zaciekawiła się. – To, że nie robił żadnych scen, czy to, że dał ci spokój?
– Jedno i drugie – odparła z zastanowieniem Lidia. – Jak tak sobie pomyślę, to w sumie chyba skoczyłam na niego za ostro, w końcu nic złego mi nie zrobił. Codziennie zamawiał u mnie kawę, parę razy bitą śmietanę z owocami i czasami coś zagadał, ale nigdy nie narzucał się po chamsku. No dobra, owszem, raz przyniósł tę nieszczęsną pelargonię – skrzywiła się, a pozostałe dziewczyny popatrzyły po sobie z rozbawieniem. – Wkurzyło mnie to strasznie, nie powiem… w ogóle te jego dżentelmeńskie zaloty irytowały mnie jak diabli… ale może to dlatego, że jestem wyjątkowo przewrażliwiona?
– Nic dziwnego, masz przecież nabytą alergię na facetów – zauważyła Wiktoria. – A do tego, jak mówiłaś, Teoś ani trochę ci się nie podobał.
– Ani trochę – zgodziła się Lidia. – Jako facet odpadał podwójnie, chociaż jako człowiek wydawał się w porządku. A odpowiadając na twoje pytanie – zwróciła się do Izy – to przez słowo honorowo rozumiem całokształt tej rozmowy, czyli to, jak zareagował, kiedy wygarnęłam mu, co myślę.
– A jak zareagował? – zapytała Ola.
– Przede wszystkim wysłuchał mnie – wyjaśniła Lidia, w zamyśleniu podnosząc kieliszek do ust. – Słuchał, nie przerywał, a potem grzecznie przeprosił za swoje zachowanie, chociaż, jak tak teraz sobie pomyślę, to w sumie nie miał za co przepraszać. Wytłumaczył mi też, skąd się wzięło jego zainteresowanie moją osobą, i obiecał, że postąpi tak, jak sobie życzę. Czyli że przestanie za mną łazić. Jak dotąd dotrzymał słowa, co bardzo doceniam – zaznaczyła. – Na pożegnanie dał mi tylko kartkę ze swoim nazwiskiem i numerem telefonu i powiedział, że gdybym czegokolwiek potrzebowała, to on jest gotów zawsze mi pomóc. I że mogę do niego dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
– O, jak romantycznie! – zaśmiała się Ola.
– Aha, czyli jednak nie zrezygnował tak całkiem z kontaktu? – zauważyła Gosia.
– Raczej z nadziei na kontakt – sprostowała Wiktoria. – Bo chyba rozumie, że z Lidzią na wiele nie może liczyć. Oczywiście o ile nadal mu na tym zależy. Powiedziałaś mu, że masz dwoje dzieci i jesteś po rozwodzie? – zwróciła się do Lidii, która pokiwała na to głową twierdząco. – No i dobrze. To w sumie kluczowa informacja, skutecznie odstraszająca facetów. Podejrzewam, że jak twój Teo-Romeo usłyszał, że masz na wychowaniu dzieciaki, to od razu sobie odpuścił, a ten numer telefonu to był tylko taki dżentelmeński gest, żeby wyjść z sytuacji z twarzą.
– Też tak myślę – zgodziła się Lidia, uśmiechając się na użytą przez Wiktorię ksywkę. – I właśnie na to liczę.
Ola, Gosia i Klaudia pokiwały aprobująco głowami, zgodnym gestem upijając wina ze swoich kieliszków. W salonie znów na chwilę zapadła cisza.
– Masz jeszcze tę kartkę? – zapytała nagle Iza.
Lidia spojrzała na nią, unosząc w górę brwi, jakby zdziwiona tym pytaniem.
– Tę z numerem Teofila? Nie wiem, może gdzieś tam jeszcze mam… Wrzuciłam ją wtedy do kieszeni, a potem pewnie przełożyłam razem z innymi rzeczami do torebki, więc niewykluczone, że nadal wala się gdzieś na dnie. Musiałabym sprawdzić, w sumie zupełnie o tym zapomniałam. Dlaczego pytasz?
Iza uśmiechnęła się leciutko, wzruszona obrazkiem z przeszłości, który od kilkunastu sekund wyświetlał jej się przed oczami jak żywy. Smutny, pełen bólu dzień pogrzebu pani Wodnickiej, osnute chmurami zimowe niebo, zamknięty już grób, wokół tłum poważnych, ubranych na czarno ludzi składających kondolencje, a na ich tle bledziutka jak papier twarz Amelii, która wypłakała już wszystkie łzy i teraz z zaciętymi wargami, jak automat ściskała w milczeniu kolejne dłonie. I wtedy podszedł on – Robert Stawecki z Małowoli, wówczas znany Izie tylko z widzenia cichy adorator siostry z licealnych czasów, niepozorny chłopak z policzkami zaczerwienionymi może trochę od zimna ale chyba bardziej z emocji. Składając Amelii kondolencje, nieśmiało wsunął jej w dłoń karteczkę ze swoim numerem telefonu, a stojącej tuż obok Izie nie umknęło ani jedno słowo, jakie skierował do złamanej cierpieniem ukochanej dziewczyny. Była to krótka obietnica bezwarunkowego wsparcia, jakiego był gotów udzielić jej nie tylko słowem ale i czynem, jeśli tylko ona sobie tego zażyczy i zadzwoni pod ten numer. Wyraził się wówczas dokładnie tak samo jak Teofil – możesz dzwonić do mnie o każdej porze dnia i nocy – a czas pokazał, jak wielką wartość miała ta deklaracja wynikająca z najszczerszej, gotowej do poświęceń miłości.
– Tak tylko pomyślałam – odpowiedziała Lidii, która przyglądała jej dziwnie uważnie – że może powinnaś ją jakoś zabezpieczyć na wszelki wypadek. Co ci szkodzi wklepać do kontaktów ten numer telefonu? Może się przydać, nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się potrzebowało pomocy, a skoro facet sam się deklaruje…
– E, Iza, daj spokój! – machnęła ręką Wiktoria. – Jak nie chce już z nim kontaktu, to jej nie namawiaj! Mnie bardziej ciekawi co innego, Lidziu. Powiedziałaś, że Teoś wytłumaczył ci, skąd się wzięło jego zainteresowanie tobą, dobrze zrozumiałam?
Lidia, która wciąż nie odrywała oczu od Izy, ocknęła się dopiero teraz, przeniosła wzrok na Wiktorię i pokiwała głową.
– No to mów! – zażądała bełkotliwie Ola, polewając wino siedzącej obok Gosi i przy okazji dopełniając również swój kieliszek. – Bo ja też umieram z ciekawości!
– Lidziu? – dodała wyczekująco Wiktoria.
Lidia uśmiechnęła się znad kieliszka.
– Tylko nie nabijajcie się, okej? – zastrzegła z góry. – Chociaż w sumie trudno się nie nabijać, bo to jest tak głupie, że aż zabawne. On twierdzi, że rozpoznał we mnie dziewczynę, którą zobaczył jakieś dziesięć lat temu na ulicy – wyjaśniła z pobłażaniem. – Tutaj, w Lublinie. Przeszła tylko obok niego, ale tak mu wpadła w oko, że od tamtej pory nie mógł przestać o niej myśleć. Podobno wyglądała identycznie jak ja, tyle że dziesięć lat młodsza. No… kto wie? – parsknęła śmiechem. – Gdybym to faktycznie była ja, miałabym wtedy dziewiętnaście lat. Romantyczne spotkanie po dekadzie, co wy na to?
W jej rozbawionym tonie czuć było efekt działania alkoholu, bez którego prawdopodobnie nie rozwiązałyby jej się aż tak usta, jak dotąd bowiem o Teofilu nie chciała rozmawiać pod żadnym pozorem nawet z najbardziej wspierającą ją w tej sprawie Wiktorią.
– Oooo! – zaśmiały się dziewczyny, a Klaudia, siedząca w fotelu ze skołowaną głową podpartą na dłoni, chwiejnym gestem podniosła w górę kciuk.
– Ale to oczywista bzdura – wzruszyła ramionami Lidia. – Co prawda nie sądzę, żeby Teofil kłamał, pewnie faktycznie widział wtedy kogoś bardzo podobnego do mnie, ale ta jego pewność, że to byłam ja… absurd! Tak czy siak skojarzył mnie z tą swoją uliczną muzą sprzed lat i nakręcił się, że ona i ja to ta sama osoba. Jak się domyślacie, to właśnie dlatego przyłaził codziennie do Anabelli, żeby się na mnie pogapić, a potem też nawiązać kontakt. Tyle że ja skutecznie wybiłam mu to z głowy – podsumowała, wychylając wino do dna i odstawiając pusty kieliszek na stół. – O nie, dziękuję bardzo za takie atrakcje. Nie dość, że raz na zawsze skończyłam z facetami, a ten to nawet w teorii mnie nie kręci, to jeszcze miałabym grać rolę jakiejś lali, która dziesięć lat temu przeszła obok niego na ulicy, a on z miejsca się w niej zakochał? Przecież to dziecinada!
– Niekoniecznie – odezwała się cicho Iza.
– Co niekoniecznie? – prychnęła Lidia. – Sugerujesz, że to na serio mogłam być ja? No okej, jest na to może jakaś jedna szansa na milion, ale…
– Nie jedna na milion, tylko jedna do dwóch – sprostowała spokojnie Iza. – A maksymalnie do trzech. Masz dosyć charakterystyczną urodę, więc dużo podobnych do ciebie w Lublinie się nie znajdzie.
– E tam. Ja w takie cuda nie wierzę, a zresztą nawet gdyby, to co mnie to obchodzi? – zniecierpliwiła się nagle. – Nawet jeśli wtedy to byłam ja, a tego przecież w żaden sposób nie da się sprawdzić, to i tak nie chcę mieć z tym gościem nic do czynienia! I bardzo się cieszę, że wreszcie się ode mnie odczepił!
– No okej, Lidziu, przepraszam, nie denerwuj się – odparła pojednawczo Iza. – Chciałam tylko powiedzieć, że taka zbieżność wcale nie jest nieprawdopodobna, a jeśli do tego dojdzie jeszcze kwestia intuicji… metafizyki…
– Metafizyki? – zaśmiała się Ola, pukając się wymownie palcem w czoło. – Oj, Iza, chyba za dużo tego wina!
– Dobra, nic nie mówiłam – machnęła z rezygnacją ręką Iza. – To już zresztą i tak zakończony temat, prawda, Lidziu?
– Zakończony raz na zawsze – zgodziła się twardo Lidia. – Z jego strony zresztą też, bo, jak mówi Wika, prawdopodobnie odpuścił, kiedy dowiedział się, że ma do czynienia z rozwódką z dwojgiem dzieci. To prawie na bank podziałało na niego jak kubeł lodowatej wody, więc rozumiem, że mam go definitywnie z głowy. I nie wracajmy do tego już więcej, proszę was, dziewczyny. To mi jednak nadal działa na nerwy.
– Okej, jasne – odparła Wiktoria, a pozostałe koleżanki zgodnie pokiwały głowami. – Tak tylko chciałam zapytać, bo byłam ciekawa, jak to się skończyło.
– No to teraz zostawiamy w spokoju Lidzię i bierzemy na warsztat kogoś innego – zapowiedziała niewyraźnym, upojonym alkoholem głosem Klaudia. – A mianowicie Izę! Ona jeszcze nic o sobie nie mówiła!
Tu teatralnym gestem wskazała Izę, na której natychmiast skupiła się uwaga całej reszty towarzystwa.
– Tak jest! – podchwyciła żywo Ola. – Ty nam tu, Iza, nie ściemniaj i nie gadaj o metafizyce, tylko opowiadaj o swoim przypadku! Członkowstwo w klubie zawiedzionych kobiet ma swoje wymagania, a my jeszcze nic o tobie nie wiemy!
– Zwłaszcza że do niedawna wcale nie wydawałaś się kandydatką do naszego klubu – zauważyła ostrożnie Wiktoria. – Myślałyśmy, że jest wręcz przeciwnie. No bo ten blondyn, z którym niedawno tak się ostro całowałaś… – zawiesiła wyczekująco głos.
– Właśnie! – zawołała z entuzjazmem Gosia. – Ten blondyn! Jak na moje oko, całkiem niezła sztuka!
Iza uśmiechnęła się leciutko, sięgając po swój kieliszek.
– Ten blondyn to była pomyłka – oznajmiła spokojnie. – Największy błąd w moim życiu.
– Ooo! – zawołały chórem koleżanki. – Czyli jednak!
– A widzicie! – zaśmiała się triumfalnie Wiktoria, zerkając znacząco na Klaudię. – Od początku mówiłam wam, że to ten!
– Jaki „ten”? – zdziwiła się Lidia.
– No ten, w którym Iza kochała się od lat i przez to była znieczulona na uroki innych facetów. I co się tak wykrzywiasz? – uśmiechnęła się wyzywająco do Izy. – Sama mi to kiedyś mówiłaś, nie pamiętasz? Na samym początku, jak gadałyśmy o szefie. Powiedziałaś, że jesteś w stu procentach odporna na uroki innych facetów i nawet taki atrakcyjny okaz jak nasz szef na ciebie nie podziała, bo serce masz zajęte na zawsze. Na wieki wieków, ameeen! – zaśpiewała na kościelną nutę, składając ręce jak do modlitwy i komediowym gestem podnosząc oczy ku sufitowi, na co wszystkie dziewczyny, łącznie z Izą, wybuchnęły śmiechem.
Jedynie Klaudia, zaśmiawszy się tylko dla fasonu, czujnie podniosła głowę i przez dłuższą chwilę przyglądała się badawczo beztroskiej minie koleżanki. Nic w reakcji Izy nie wskazywało na to, by słowa Wiktorii i wzmianka o szefie w jakiś sposób dotknęły istoty rzeczy. Więc jednak był jej obojętny? Na to wyglądało. Co prawda gdyby Klaudia była nieco trzeźwiejsza, może dostrzegłaby, że śmiech Izy był nieco zbyt wesoły i trwał o kilka ułamków sekundy za długo, by uznać go za w pełni szczery, jednak alkohol stępił jej zmysły na tyle, że nie zauważyła tego, podobnie jak pozostałe koleżanki, skupione w stu procentach na tajemniczym blondynie.
– No to mów, Iza, potwierdź nam to oficjalnie! – domagała się żywo Wiktoria. – To był ten?
W salonie na kilka sekund zapadła idealna cisza, silnie kontrastująca ze zbiorowym wybuchem śmiechu sprzed chwili. Iza uśmiechnęła się z pobłażaniem.
– Ten, właśnie ten. Mój sąsiad z rodzinnej miejscowości i kolega z klasy w podstawówce. Kochałam się w nim jak wariatka od dzieciństwa, czyli całe szesnaście lat. I to tak na maksa, bez żartów – zaznaczyła z powagą. – Byłam mu w stu procentach wierna, świata za nim nie widziałam, wybaczałam mu wszystko, idealizowałam go i tak dalej… I dopiero niedawno przejrzałam na oczy, jakby mi nagle jakieś bielmo spadło. Niezły pokaz naiwności i głupoty, co? – skrzywiła się. – Może od niektórych z was jestem sporo młodsza, ale nie sądzę, żeby którakolwiek mogła się pochwalić takim przebiegiem jak ja.
– No, chyba nie – przyznała z nutą podziwu Ola. – Szesnaście lat! Na jednego jelenia! Ja cię kręcę!
– Niebanalnie – mruknęła Lidia.
– Dlatego sama widzisz, Klaudziu, że wiedziałam, co mówię, kiedy wspominałam o tej ślepocie w różowych okularach – ciągnęła beztrosko Iza. – Ja to przeżyłam na własnej skórze, więc doskonale wiem, jak działa. Takie chore uczucie do kogoś, kto na nie nie zasługuje, jest jak chwast. W tym sensie, że im dłużej trwa, tym trudniej się go pozbyć, wyplenić je z głowy i z serca. Tym bardziej gratuluję ci, że w sprawie Bartka tak szybko nabrałaś świadomości i wyleczyłaś się póki czas. Ja niestety nie miałam tego szczęścia i gdyby nie pomoc kogoś, kto popracował nade mną i stopniowo otworzył mi oczy… – uśmiechnęła się z rozrzewnieniem. – Tak czy inaczej u mnie sytuacja wygląda jak u Lidzi, czyli rzecz jest definitywnie zakończona bez możliwości reasumpcji. A ja chcę mieć teraz tylko święty spokój.
Przy ostatnich słowach zerknęła porozumiewawczo na Lidię, która odwzajemniła jej aprobujący uśmiech.
– No tak, wiadomo – zgodziła się szybko Wiktoria. – Ale powiedz nam, co on ci zrobił, że z nim skończyłaś? Przecież jeszcze miesiąc temu całowałaś się z nim tak, że aż iskry szły, a my wszystkie mogłyśmy ci tylko pozazdrościć!
– Przestań, Wika, nie przypominaj mi tego – skrzywiła się z niesmakiem Iza. – To był ostatni raz, kiedy dałam się nabrać samej sobie, w ogóle głupia byłam, że pozwoliłam sobie na takie publiczne sceny. Teraz wstyd mi za to jak cholera, i przed sobą, i przed wami, i przed przyjaciółmi, którzy wtedy też akurat byli u nas na sali… No dramat po prostu! – pokręciła głową. – A z drugiej strony to był wieczór, kiedy wreszcie dotarło do mnie, co do niego czuję… czyli że nie czuję zupełnie nic… i kiedy ostatecznie się od niego uwolniłam.
– Ale jak to? – zdziwiła się Gosia. – W jeden wieczór? Tak nagle, po szesnastu latach?
– Nie, nie nagle – zaprzeczyła Iza. – To był długi proces, trwał już od dawna, tylko w mojej psychice działały jakieś chore mechanizmy, które blokowały mnie na tę prawdę. I tego wieczoru wreszcie coś kliknęło. Nie wiem, jak wam to wytłumaczyć – rozłożyła bezradnie ręce, po czym sięgnęła po butelkę i dolała sobie z niej wina, którego zostało już tylko odrobinę na dnie. – Kto nie przeżył tego osobiście, ten chyba nie zrozumie. Wika, odkorkuj to ostatnie, co? Jak tak bierzecie mnie na spytki, to jednak muszę sobie jeszcze odrobinę polać.
– Jasne! – zaśmiała się Wiktoria, sięgając po ostatnią już pełną butelkę wina i odkorkowując ją profesjonalnym gestem. – Daj mi tu swój kieliszek, naleję ci.
– Nie, czekaj, najpierw wypiję to, co mam. Nie lubię mieszać gatunków w jednej lampce.
– No dobra, ale nadal nie powiedziałaś nam, dlaczego z nim zerwałaś – zauważyła ze zniecierpliwieniem Ola. – Niech będzie, że to nie był impuls, tylko rzecz narastała latami, ale co to w ogóle było? Typ coś odwalił? Odkryłaś, tak jak Klaudia, że cię zdradził? Czy po prostu pokonała was niezgodność charakterów?
– Przede wszystkim to ostatnie – przyznała w zamyśleniu Iza. – Bo niezgodność jest tak głęboka, że sama się sobie dziwię, przez ile lat udawało mi się wmawiać sobie uczucie do niego i naprawdę w nie wierzyć. Do tego dochodzi jeszcze wątek jego rodziny, która nienawidzi mnie do szpiku kości, a to też nie jest bez znaczenia… chociaż to akurat bym przebolała, gdyby warto było o cokolwiek walczyć. Ale nie warto. A co do zdrad, kłamstw i oszustw to owszem – wzruszyła ramionami. – To u niego norma, nawet wczoraj dowiedziałam się o kolejnej takiej akcji. I to wyjątkowo obrzydliwej, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakiej się zdarzyła.
– Mianowicie? – szepnęła z zaintrygowaniem Gosia.
– Mianowicie w wakacje, w czasie, kiedy przysięgał mi miłość do grobowej deski i prawie mi się oświadczał, przespał się dla sportu z naszą wspólną koleżanką, która też miała wtedy chłopaka na poważnie. To zresztą ten facet to odkrył, bo ja oczywiście niczego się nie domyślałam, byłam ślepa jak zwykle. On ich zdemaskował, a teraz sam jest w totalnej rozsypce. Wczoraj z nim rozmawiałam.
– Aha – mruknęła Klaudia, wymieniając znaczące spojrzenia z Wiktorią.
– Tyle że na mnie tym razem to już nawet nie zrobiło wrażenia – mówiła dalej Iza, spokojnym gestem dopijając resztkę wina z kieliszka. – Ten człowiek… mówię o moim bawidamku od siedmiu boleści… zdradę i oszustwo ma we krwi, to już taki typ. A ja niby od dawna to wiedziałam, tylko byłam na tyle głupia, żeby wszystko bez końca mu wybaczać. Na szczęście już się z tego wyleczyłam, fakt, że późno, ale mówi się, że lepiej późno niż wcale. Szkoda mi tylko innych, których skrzywdził i pewnie jeszcze nieraz skrzywdzi. A z drugiej strony co mnie to obchodzi? – znów wzruszyła obojętnie ramionami. – To już nie moja sprawa. Każdy ma swój rozum i wszystkim życzę, żeby mieli go więcej, niż ja sama miałam przez wiele lat. Tak czy inaczej ta sprawa już się ostatecznie zakończyła – podsumowała stanowczo. – A ja, tak jak Lidzia, jestem wolna, niezależna i nie chcę już więcej do tego wracać. Czy to wystarczy, Olciu, do tego, żeby przyznać mi członkowstwo w klubie zawiedzionych kobiet? – dodała żartobliwie. – Czy mam wam opowiedzieć więcej takich anegdotek?
– Wystarczy – pokiwała głową ze współczuciem Ola, podstawiając kieliszek Wiktorii, która po kolei dolewała koleżankom wina z ostatniej butelki. – Już, Wika, nie lej mi aż tyle… Kurczę, nawet dobrze, że więcej już nie ma, bo zaczyna mi się ciemno robić przed oczami!
– No właśnie to bardzo źle, że już nic nie ma! – zaprotestowała z niezadowoleniem Klaudia. – Miałam się dzisiaj urżnąć w trupa, a tu co? Nadal kumam bazę! Albo jest nas tu za dużo do tego wina, albo to ja mam za mocną głowę!
– Poczekaj, poczekaj, jeszcze nie weszło ci do końca! – ostrzegła ją wesoło Ola, po czym znow zwróciła się do Izy. – No to przykra historia, witaj w klubie, Iza. A powiedz, nie myślałaś, żeby odegrać się na tym twoim… zaraz, jak on ma na imię?
– Michał – odpowiedziała spokojnie.
– Jak nasz szef – szepnęła Klaudia, znów zerkając znaczącym, choć nieco mętnym wzrokiem na Wiktorię.
Iza podniosła kieliszek do ust, udając, że nie dosłyszała tej uwagi, pod kamienną miną kryjąc emocje, jakie wywołała.
„Michał” – powtórzyła w myśli, wizualizując sobie imię widniejące na służbowej pieczątce, którą w ciągu ostatniego roku setki razy przystawiała na różnych dokumentach. – „To jedno, jedyne imię, które kocham najbardziej na świecie… Tak mówiła pani Ziuta i miała rację, skubana! Wystarczyło zmienić nazwisko, które przy nim stoi.”
– No to nie myślałaś, żeby odegrać się na tym Michale? – dokończyła myśl Ola. – Dać mu popalić tak jak Klaudia za chwilę Bartkowi?
– Odegrać się? – Iza ocknęła się z błogiego rozrzewnienia i spojrzała na nią pobłażliwie. – Nie, Olu, to nie mój styl, w tym względzie mam takie samo podejście jak Lidzia. On nie jest wart tego, żeby zaprzątać sobie nim uwagę, a ja z natury nie jestem mściwa, odgrywanie się na nim nie sprawiłoby mi żadnej satysfakcji. Zresztą miałam już raz taką możliwość, ale świadomie z niej zrezygnowałam. No bo co mi to? Tak jak powiedziałam, chcę mieć tylko święty spokój.
– Miałaś możliwość odegrania się na nim? – podchwyciła z zaciekawieniem Gosia. – W jakim sensie?
– W sensie finansowym – wyjaśniła nieco znużonym tonem. – Oczywiście nie osobiście, bo sama niewiele mogę, tylko za pośrednictwem pewnego bardzo wpływowego człowieka, który był gotów zrobić to dla mnie w ramach… powiedzmy, że w ramach pewnego specyficznego długu wdzięczności. A właśnie, a propos! – dodała nagle, żywym gestem sięgając po odłożoną za róg kanapy torebkę. – Dobrze, że sobie przypomniałam! Chcę was o coś prosić.
Dziewczyny natychmiast, choć w nieco spowolnionym tempie podniosły mniej lub bardziej skołowane głowy i spojrzały na nią wyczekująco. Iza z tajemniczym uśmiechem otworzyła torebkę i z jej pojemnej czeluści wyciągnęła na wierzch kolejną butelkę czerwonego wina, na co reszta zareagowała wesołym wybuchem śmiechu.
– Ej, ona ma jeszcze jedno! – ożywiła się Klaudia, jednym haustem dopijając resztę płynu ze swojego kieliszka i chwiejnym gestem wyciągając go w stronę Izy. – No to dawaj! Polewaj! Dzisiaj w moim domu nie może się ostać ani kropelka akoholu!
– Brawo, Iza! – zaśmiała się Wiktoria. – Niezły królik z kapelusza! Akurat na dobitkę!
– Czekajcie, bo to nie jest zwyczajne wino – zaznaczyła z powagą Iza, ostrożnie odsłaniając w butelce korek i sięgając po korkociąg. – Założę się , że takiego jeszcze nie piłyście.
– Niezwyczajne? – prychnęła z rozbawieniem Ola. – Czyli jakie? Zaczarowane? Magiczny eliksir, który daje szczęście?
– Nie, aż tak to nie – pokręciła głową z rozbawieniem. – Pod tym względem jest całkiem zwyczajne, tyle że jakościowe i bardzo stare. Rocznik sprzed kilkudziesięciu lat.
– Aaa… pokaż! – Wiktoria natychmiast przejęła z jej rąk butelkę i wpatrzyła się w etykietę. – Ej, faktycznie, dziewczyny… rocznik tysiąc dziewięćset czterdzieści dwa! Wyprodukowane w czasie drugiej wojny światowej! Serio to oryginał? – spojrzała zdziwiona na Izę, która z uśmiechem pokiwała głową twierdząco. – Nie jakaś podróbka? Jacie! Skąd je masz?
– Właśnie od człowieka, o którym przed chwilą mówiłam – odparła wymijająco.
– Tego, co chciał ci pomóc odegrać się na Michale? – upewniła się Lidia.
– Dokładnie tak. Tylko nie pytajcie o jego personalia ani o okoliczności, bo to dosyć delikatna sprawa, wolę je zachować dla siebie, okej? – zastrzegła, na co koleżanki chwiejnie pokiwały głowami. – Z jego usług w sprawie Miśka zrezygnowałam bez żalu, ale to był w sumie marginalny wątek, nie mówmy już o tym. Tak czy siak on podarował mi to wino zamiast helikoptera, a ja obiecałam mu…
– Zamiast helikoptera? – zdumiała się Wiktoria.
– Aha – parsknęła wesoło śmiechem. – Tak sobie zażartował, kiedy nie chciałam przyjąć takiego drogiego i ekskluzywnego alkoholu. Powiedział, że to przecież tylko wino, a nie na przykład helikopter.
– Aha! – roześmiały się dziewczyny.
– No i co mu obiecałaś? – zaciekawiła się Ola.
– Obiecałam mu, że kiedy będę je pić, pomyślę o nim – odparła ciszej. – I że wypiję je za jego zdrowie, bo on sam jest bardzo chory. Na tyle chory, że nie może dotknąć nawet kropli alkoholu, to by mogło go zabić.
– Ojej – zasmuciły się dziewczyny. – A co mu jest? Jakiś rak?
– Tego nie wiem – pokręciła głową. – Ale to jest bardzo poważna choroba, właściwie śmiertelna. Według diagnozy lekarzy, zostało mu już niewiele życia, a ma dopiero czterdzieści jeden lat.
– O kurczę… czterdzieści jeden! – szepnęła ze współczuciem Lidia.
– No, niestety – westchnęła, wspominając wychudzoną twarz Krawczyka i w duchu wyobrażając sobie wrażenie, jakie zrobiłaby na koleżankach, gdyby jawnie wymieniła jego nazwisko. Tego jednak nie chciała robić. – Przykra sprawa, dlatego nie pytajcie, tylko po prostu rozlejmy to wino do kieliszków i wypijmy razem za jego zdrowie, okej? To jest właśnie moja prośba do was.
– Okej – pokiwały głowami dziewczyny, pośpiesznie dopijając resztki ze swoich kieliszków i wyciągając je ku niej, by mogła napełnić je świeżo odkorkowanym winem. – Jasne, Iza. Kurczę, jaka szkoda! Za zdrowie tego pana! Niech wyzdrowieje całkowicie!
Wszystkie sześć zgodnie wzniosły szkło i wychyliły po niewielkim łyku wina.
– Ale pycha! – stwierdziła z uznaniem Wiktoria, smakując z namaszczeniem purpurowo-rubinowy płyn. – Masz rację, takiego nie piłam jeszcze nigdy w życiu!
– Ja też – przyznała Klaudia. – Mega smak, aż żałuję, że dzisiaj od tego chlania mam znieczulony język i nie mogę docenić go w stu procentach. No to co? Zdrowie gościa, który rozdaje takie bajery! Ej… dolejesz mi jeszcze?
– To jakiś twój przyjaciel, Iza? – zagadnęła od niechcenia Ola.
Iza uśmiechnęła się, posłusznie dolewając Klaudii wina.
– Nie – pokręciła głową. – Przyjaciel to za dużo powiedziane, po prostu dobry znajomy. Ostatnio łączą mnie z nim pewnego rodzaju… hmm, interesy – ostatnie słowo wymówiła z nutą ironii, która jednak całkowicie umknęła jej rozmówczyniom. – Jest to dosyć szorstka relacja między ludźmi o całkowicie odmiennych poglądach, ale ponieważ szanujemy się wzajemnie, udało nam się wypracować skuteczny modus vivendi. Tak czy inaczej bardzo bym chciała, żeby wyzdrowiał – podkreśliła smutno – a szanse na to niestety są niewielkie, dlatego tym bardziej dziękuję wam za ten toast. To mu pewnie nie pomoże, ale ja wierzę, że w przestrzeni metafizycznej takie zbiorowe gesty nigdy nie są bez znaczenia.
– W przestrzeni metafizycznej? – skrzywiła się Ola. – Co ty masz z tą metafizyką, Iza? Już drugi raz używasz tego słowa.
– Prawda – przyznała Wiktoria, wyciągając ponad stolikiem rozwartą dłoń. – Przybij piątkę, Iza! Ja też wierzę w takie rzeczy.
Iza z uśmiechem odwzajemniła jej gest.
– Czyli w co? – skrzywiła się Ola. – W świat duchowy, sny, przeczucia, interwencje z zaświatów i siłę przeznaczenia?
– Aha – potwierdziła spokojnie Wiktoria. – I co masz taką minę? Widzisz w tym coś złego? Moim zdaniem, takie rzeczy jak najbardziej istnieją, sama kiedyś miałam sen proroczy. A moja kumpela z podstawówki pochodzi z rodziny, nad którą ciąży autentyczna klątwa.
– Klątwa? – zaciekawiła się Gosia. – Jaka klątwa?
– Taka, że członkowie jej rodziny z linii męskiej od pokoleń umierają w pewnym konkretnym wieku, o ile pamiętam, czterdziestu ośmiu lat, i nic nie da się z tym zrobić. Jedni umierają tragicznie, inni przez jakąś chorobę albo po prostu idą spać i nie budzą się… Brr! – wzdrygnęła się. – Do tej pory mam ciarki, jak sobie przypomnę tę historię. Kumpela opowiadała mi ze szczegółami o każdym przypadku, począwszy od jakiegoś prapradziadka, od którego to się zaczęło, i powiem wam, że to faktycznie robi wrażenie. Kiedyś nawet poszłam pochodzić z nią po cmentarzach, pokazywała mi nagrobki i z napisów jasno wynikało, że wszyscy zmarli dokładnie w tym samym wieku. Szaleństwo, co?
– E… może to jakiś fejk? – poddała sceptycznie Ola. – Albo przypadek?
– Nie sądzę – pokręciła głową Wiktoria. – Po co niby ktoś miałby urządzać takie fejki? Nagrobki były autentyczne. A co do przypadku, to… okej, w jednym pokoleniu może i dałoby się uznać, że to przypadek, ale to się działo regularnie od prawie dwustu lat i zawsze bez pudła. Mężczyzna osiągał ten konkretny, fatalny wiek i w krótkim czasie zmiatało go ze świata. Co ciekawe, na kobiety z tej rodziny ani na ich mężów, którzy pochodzili z zewnątrz i mieli inne nazwisko, klątwa nie działała, ale kiedy któraś z żon czy córek męskich potomków była w ciąży, wszyscy modlili się, żeby tylko nie urodził się chłopiec. Bo to się czepiało samych chłopców, dziewczynki były bezpieczne.
– Niesamowite – przyznała Lidia, wzdrygając się. – Aż się nie chce wierzyć, że takie rzeczy się zdarzają.
– No – zgodziła się ponuro Wiktoria. – Ja sama nie wierzyłam, dopóki na własne oczy nie zobaczyłam tych nagrobków. Serio, wszyscy ci zmarli to mężczyźni w tym samym wieku i o tym samym nazwisku. Klątwa ewidentnie poszła po mieczu od tamtego prapradziadka z dziewiętnastego wieku, chociaż nikt nie wie na pewno, z czego wynikała. Po rodzinie kumpeli krąży legenda, że to dlatego, że prapradziadek wywoływał duchy… wiecie, seanse spirytystyczne były wtedy bardzo modne… no i przy tej okazji pewnie coś się do niego przyplątało. A potem poszło po całej rodzinie. No co? Nie musisz w to wierzyć, nikt ci nie każe – wzruszyła ramionami, widząc kpiącą minę Oli. – Ciesz się, że w twojej rodzinie czegoś takiego nie ma, bo to naprawdę straszna sprawa. Kumpela też ma nazwisko pradziadka i mówi, że boi się kiedykolwiek mieć dzieci, bo jeśli to będzie syn, to urodzi go od razu z wyrokiem śmierci w wieku czterdziestu ośmiu lat.
– Przewalone – przyznała Gosia. – I nie ma sposobu, żeby to odwrócić?
– Nie wiem. Może i jest, ale to już chyba robota dla egzorcystów, jak na razie nikt sobie z tym nie poradził. W każdym razie to są fakty, Olciu, więc nie śmiej się, kiedy Iza mówi o metafizyce – dodała łagodnie karcącym tonem. – Bo nam się nawet nie wyobraża, jak ten drugi świat jest blisko nas. A może właśnie teraz jakiś duch stoi za tobą? – dodała żartobliwie złowrogim tonem, na co Ola mimo woli zerknęła za siebie. – Na przykład duch tamtego prapradziadka… łaaa! – krzyknęła z udawanym przestrachem wprost do ucha Oli, która pisnęła i zerwała się z miejsca.
Wiktoria roześmiała się usatysfakcjonowana udanym dowcipem, a za nią gruchnęły śmiechem wszystkie pozostałe dziewczyny.
– Wariatka! – prychnęła z niesmakiem zawstydzona swoją niekontrolowaną reakcją Ola, z powrotem siadając na kanapie. – To tylko dlatego, że mnie zaskoczyłaś. Very funny, serio.
– Ej, słuchajcie, podoba mi się to! – zawołała Klaudia, z żalem odwracając pustą już butelkę wina od Krawczyka. – Nie mamy już alko, to chociaż pogadajmy o duchach i klątwach! Spotkało was kiedyś coś takiego? Wika, mówiłaś, że miałaś proroczy sen! Opowiadaj!
– No miałam – pokiwała głową Wiktoria. – Ale to nie było nic takiego, po prostu śniło mi się…
– Czekaj! – przerwała jej Klaudia, zrywając się z fotela i chwiejnym krokiem zmierzając ku półce nad telewizorem, skąd wzięła niewielki ozdobny świecznik i zapalarkę. – Najpierw zrobimy sobie nastrój! Zapalimy tę świeczkę… kurde, Lidzia, zrób to za mnie, okej? Bo mnie się po tym winie trochę w oczach dwoi, nie poceluję… A ty, Gosia, wyłącz światło, co? Jesteś najbliżej.
Po chwili sztuczne światło zgasło, a na środku stolika, z którego Iza i Wiktoria szybko zdjęły puste butelki, zapłonęła świeczka, oświetlając migotliwym blaskiem tonące w półmroku twarze imprezowiczek.
– Miał być zlot czarownic, to bardzo proszę! – zaśmiała się Klaudia, opadając z powrotem na swoje miejsce na fotelu. – Witamy na Łysej Górze!
– Uuuuu! – zawyły chórem Gosia, Ola i Wiktoria, ze śmiechem wymachując rękami i wykrzywiając twarze. – Czarownice meldują się na posterunku!
– Dobra, wystarczy! – zarządziła Klaudia. – Teraz Wika opowie nam o tym swoim śnie proroczym, a potem ja strzelę wam fajną historyjkę o duchach, znam ją od mojej babci. A jak ktoś jeszcze słyszał o takich rzeczach albo sam doświadczył, to też niech opowiada! Po kolei, pierwsza Wika! Uwaga, cisza! Zamieniamy się w słuch! Wika, dawaj!
***
Zbliżała się północ. Świeczka ustawiona na środku stołu powoli się już dopalała, w zatopionym w półmroku pokoju unosił się duszny zapach wypalonej parafiny i oparów wina. Porozkładane w luźnych, półleżących pozycjach dziewczyny, mniej lub bardziej upojone alkoholem, przysypiały już lekko na kanapie i fotelach, wsłuchane w kolejną opowieść o duchach i niezwykłych zjawiskach, tym razem opowiadaną przez Gosię, która zasłyszała ją od swojej sąsiadki.
– Nie, ja w to nie wierzę – wymamrotała z uporem sceptyka Ola, podpierając dłonią chwiejącą się głowę. – To są wszystko bajki i legendy miejskie. Fajnie tego posłuchać dla beki, ale serio wierzyć w takie rzeczy? Przecież to jakieś średniowiecze!
– Wcale nie – zaprotestowała z nutą urazy Wiktoria. – Takie rzeczy dzieją się naprawdę, a ty sama inaczej byś śpiewała, gdybyś osobiście tego doświadczyła!
Ola wydęła lekceważąco wargi.
– Otóż to – podchwyciła. – Powiedz mi, proszę, dlaczego ja nigdy czegoś takiego nie doświadczam? No, dlaczego? Właśnie dlatego że w to nie wierzę! To jest autosugestia, Wika. Jak się w coś wierzy, to się widzi, co się chce, naciąga się i interpretuje przypadkowe okoliczności, żeby pasowały do teorii. A jak się nie wierzy, to nic takiego się nie zdarza. Proste!
– Nieprawda, Olu – odezwała się Iza. – To nie jest autosugestia.
– O właśnie, Iza, ty też nam coś opowiedz! – podchwyciła niemrawo podsypiająca w fotelu Klaudia. – Znasz jakąś fajną nawiedzoną historię?
– Żadne zasłyszane bajki o duchach mnie nie przekonają – prychnęła Ola. – Dla mnie to jest albo ściema, albo autosugestia. I tyle.
– Oj, cicho! – machnęła na nią ręką Gosia. – Nie wierzysz, to chociaż nie przeszkadzaj! Iza, mów! Zdarzyło ci się kiedyś coś takiego?
– Wiele razy – odparła spokojnie Iza.
– Serio? – dziewczyny aż podskoczyły na swoich miejscach. – Tobie osobiście?
– Aha. Co prawda w moim przypadku mogłabym nawet przychylić się do teorii autosugestii – spojrzała na Olę – bo zawsze byłam otwarta na świat duchowy, a wtedy faktycznie łatwiej jest dostrzegać rzeczy, których sceptycy nie dostrzegają. Ale znam przypadek człowieka jeszcze bardziej sceptycznego niż ty, Olciu, bezwzględnego ateistę i materialistę, twardo stąpającego po ziemi, któremu też przytrafiła się interwencja ze świata pozaziemskiego. I tego nie da się wytłumaczyć żadną autosugestią.
– O! Opowiedz to, Iza! – podchwyciła z zaintrygowaniem Klaudia. – Co mu się przytrafiło?
– To samo co nieraz mnie – odpowiedziała z namysłem Iza. – I niektórym innym osobom z mojego otoczenia. Odwiedziła go osoba, która zmarła kilkanaście lat wcześniej. Przy czym to nie był taki zwykły, niematerialny duch – zastrzegła. – To była osoba, z którą normalnie się rozmawiało, która podnosiła przedmioty i do czasu zachowywała się jak każdy żywy człowiek. Nietypowe było tylko to, że potrafiła pojawiać się znikąd i w ułamku sekundy dematerializować się bez śladu.
– O cholera – wzdrygnęła się Gosia. – Ja bym przy takiej akcji chyba zawału dostała.
– Nie wierzę – szepnęła Ola.
– I ty, Iza, osobiście spotkałaś takie coś? – zapytała z niedowierzaniem Lidia.
Iza pokiwała głową, po czym, ulegając prośbom zaintrygowanych koleżanek, w krótkich słowach, nie wymieniając nazwisk ani szczegółowych okoliczności, opowiedziała o swoich spotkaniach i rozmowach z panią Ziutą. Żywe zainteresowanie towarzystwa wzbudził zwłaszcza wątek wyglądu kobiety, który idealnie zgadzał się ze zdjęciami, jakie zrobiono zmarłej jeszcze za życia.
– Nie będę wam opisywać, jak konkretnie wyglądała, bo to nieważne – zaznaczyła, nie chcąc zdradzać im zbyt wielu szczegółów na temat „cyganki”. – Ale urodę i styl ubioru miała na tyle charakterystyczne, że nie ma mowy o pomyłce. To była zmarła osoba ze zdjęć, które wpadły mi w ręce dopiero wiele miesięcy później.
– Uff! – odetchnęła Gosia. – I mówisz, że ona dalej krąży wokół ciebie? Masz odwagę, kobieto! Ja bym się chyba posikała ze strachu, jakby mi składano takie wizyty z zaświatów.
– Niesłychany numer! – przyznała Wiktoria. – No to faktycznie, Iza… mój sen proroczy przy takich akcjach jak twoje to pikuś! A jak myślisz, po co ona tutaj przychodzi?
– Tego właśnie nie wiem – odparła w zamyśleniu Iza. – Na początku chciała prosić o modlitwę i pomoc duchową, to było dla mnie jasne i w sumie dosyć standardowe. Ale potem? Pomoc duchową dostała i niby była z niej zadowolona, a jednak nie odeszła. Tak jakby coś ją tu zatrzymywało. Mam wrażenie, że ma tu do spełnienia jakąś misję i odejdzie definitywnie dopiero, kiedy ją zakończy.
– O, to możliwe! – zgodziła się Gosia. – Misja z zaświatów… Ha, mocne!
– Bzdury! – parsknęła Ola.
– Byle nie rzuciła na ciebie jakiejś klątwy – zażartowała Lidia. – Uważaj na takie kontakty, Iza, bo skończysz jak ten pradziadek, co wywoływał duchy!
– O to się nie boję – uśmiechnęła się Iza. – Jestem pewna, że ona ma dobre zamiary, chociaż nie umiem połączyć kropek i wydedukować, według jakiego systemu działa. Bo że jakiś system w tym musi być, to dla mnie oczywiste – zaznaczyła. – Co prawda z wierzchu to wygląda jak zlepek przypadkowych okoliczności, chociażby dobór osób, którym się ukazuje… ale ja jestem przekonana, że to nie jest przypadek.
– Jesteś przekonana! – podchwyciła zaczepnie Ola. – No właśnie! To wszystko opiera się tylko na twoim przekonaniu!
– Oj, przestań, Oleńko – skrzywiła się Wiktoria, machając na nią ręką, jakby opędzała się od natrętnej muchy. – Nie chcesz wierzyć, to nie wierz, ale daj wierzyć innym. Zresztą sama widzisz, ilu osobom z naszego bliskiego otoczenia zdarzają się takie rzeczy.
– Aha! – prychnęła Ola. – Dziwne tylko, że jakoś nie zdarzają się mnie! A ja bym nawet chciała mieć chociaż raz jakiś sen proroczy… albo zaznać jakiejś fajnej klątwy faraona…
Ziewnęła i przymknęła oczy, lokując wygodniej głowę na oparciu kanapy.
– Na faraona raczej trudno liczyć– odezwała się z namysłem Iza. – Ale jest pewna klątwa, której i ty podlegasz. Tak jak zresztą my wszystkie.
Pozostałe koleżanki podniosły ociężałe głowy i spojrzały na nią z zaciekawieniem.
– My wszystkie? – powtórzyła Wiktoria.
Iza pokiwała głową twierdząco, wpatrując się w swój odstawiony na stół, od dawna już pusty kieliszek.
– Jaka klątwa, Iza? – zaciekawiła się Lidia.
– Klątwa Anabelli – odpowiedziała mechanicznie.
W salonie zapadła cisza. Iza, której alkohol rozwiązał język tak samo jak wcześniej Lidii, rąbkiem świadomości zdawała sobie sprawę z tego, że na trzeźwo nigdy nie podjęłaby z koleżankami takich tematów, jednak w tym momencie, ze zmysłami przyjemnie znieczulonymi wypitym powoli, wciąż leciutko szumiącym w głowie winem, w nastrojowym świetle dogasającej świeczki, nie widziała w tym nic złego. Z końcówki tej imprezy dziewczyny i tak prawdopodobnie zapamiętają tylko piąte przez dziesiąte, a czy klątwa Anabelli, o której swego czasu niepotrzebnie wspomniała Krawczykowi, nie dotyczyła bezpośrednio wszystkich tu obecnych? Oli też, nawet jeśli w to nie wierzyła.
– Że niby co? – wymamrotała z pobłażaniem Ola, nie otwierając oczu. – Niby ten nasz wspólny pech do facetów? No dobra, tu się zgodzę, ale nazywać to klątwą… bez przesady.
– Masz na myśli nasz klub zawiedzionych kobiet? – podchwyciła Klaudia. – W sensie, że żadna z nas nie ma szczęścia do związków?
– Dokładnie tak – skinęła glową Iza. – Ale to nie dotyczy tylko nas, dziewczyny, ale wszystkich pracowników Anabelli. Chłopaków też.
Koleżanki znów popatrzyły po sobie oczami lśniącymi w migoczącym świetle świeczki.
– No, w sumie… – zastanowiła się Gosia.
– Aha, tak – przyznała Wiktoria. – Ona ma rację, kiedyś z Klaudią też to zauważyłyśmy. U nas faktycznie sami single bez wyjątku, a jak nawet coś się komuś skroi, to zaraz się rozpada. Przynajmniej w starej gwardii. Popatrzcie na przykład, co się stało z Antkiem i z Karolą. Nieraz przecież żartowałyśmy, że u nas w zespole to nikt nie ma szczęścia w życiu osobistym, tylko nigdy nie pomyślałyśmy, żeby nazwać to klątwą.
– Właśnie – zgodziła się Klaudia, podnosząc ociężałą głowę z oparcia fotela. – A to się serio kupy trzyma. Wiesz co, Iza? Super to nazwałaś! Klątwa Anabelli!
– Nie no… – skrzywiła się z niesmakiem Ola. – Nie żadna klątwa, tylko przypadek, nie przeginajcie, co? Prawda, że na razie w zespole mamy samych singli, ale przecież rozwojowych, z czasem wszystko może się zmienić. I zresztą to wcale nie działa na wszystkich. Pamiętacie Basię? Ona wyszła za mąż za tego swojego Jacka i jest szczęśliwa! Nic jej się nie rozpadło!
– No tak, ale ona przecież odeszła z Anabelli – zauważyła Gosia.
– No właśnie – szepnęła w natchnieniu Wiktoria. – Odeszła. Musiała odejść, bo w przeciwnym razie…
Urwała i przy stoliku zapadła znacząca cisza.
– Ej, tylko niech wam nie przyjdzie do głowy odchodzić przez to z pracy! – zaniepokoiła się nagle Iza, dopiero teraz uświadamiając sobie, jakie konsekwencje dla firmy Majka mogła mieć hipoteza, którą właśnie podzieliła się z koleżankami. – Bo jak zaczniecie nam wszystkie po kolei rzucać umowami…
– Ja na pewno nie rzucę – zapewniła ją spokojnie Lidia. – Mnie taka klątwa nawet się podoba. Przynajmniej daje gwarancję świętego spokoju.
– Ja też nie rzucę – uśmiechnęła się pobłażliwie Wiktoria. – To by było głupie, nie? Rezygnować z takiej fajnej pracy, bo na firmie ciąży romantyczna klątwa? Trudno sobie wyobrazić bardziej idiotyczny powód do wypowiedzenia! Poza tym to by trzeba najpierw dobrze sprawdzić, poobserwować sytuację pod tym kątem i zobaczyć, jak będzie się rozwijała w czasie. Chociaż generalnie ta teoria ma sens – dodała, zerkając z uznaniem na wciąż zaniepokojoną Izę. – I jak na razie sprawdza się bez pudła w każdym przypadku. Zobaczcie, że nawet Tom… Niby ta Daria do niego wróciła, sama widziałam, jak całowali się po kątach, a wczoraj znowu chodził skwaszony, bo młoda nie odzywa się do niego już od paru dni. Swoją drogą nie wiem, jak wy to widzicie, ale ja mu długofalowego szczęścia z tą laską nie wróżę.
– Ja też nie – przyznała z niechęcią Iza. – I tu akurat klątwa robi dobrą robotę, chociaż Tomka mi szkoda, bo aż ciężko patrzeć, jak się chłopak męczy.
– No – zgodziła się Gosia. – Nie tylko on. Antkowi też się oberwało, a niedługo pewnie przyjdzie kolej na Zuzię. Chudy jak nic złamie jej serce i nawet tego nie zauważy.
– Pff! – prychnęły śmiechem Ola i Klaudia.
– Generalnie każdy z nas ma na koncie takie porażki – przyznała Wiktoria. – A jak nie porażki, to przynajmniej pecha. Każdy z nas, nie wyłączając szefa – zaznaczyła, zerkając spod oka na Klaudię, potem przelotnie na Izę, a potem znowu na Klaudię. – Bo chyba nie tylko ja od lat się zastanawiam, jak ten facet to robi, że ciągle jest sam. Na pewno nie z braku powodzenia czy temperamentu, tego mu nie brakuje, co już nieraz widziałyśmy na załączonym obrazku. Więc albo to jest pech, albo jakaś tajemnica.
Mówiąc to, znów zerknęła dyskretnie na Izę, której ledwo widoczna w mroku, oświetlona jedynie migającym płomykiem świeczki twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby była wykuta z kamienia. Czy Klaudia miała rację co do szefa i jego rzekomego uczucia do Izy? Znając szefa, to było raczej mało prawdopodobne, ale jeśli Klaudia jednak się nie myliła, to teoria klątwy Anabelli potwierdzałaby się idealnie również w tym przypadku.
– Fakt – przyznała z namysłem Gosia. – Szef nie jest wyjątkiem, a nawet… ej, słuchajcie! – poderwała się nagle na miejscu natchniona. – A jeśli to idzie właśnie od szefa?
– Co idzie od szefa? – zdziwiła się Ola, przyglądając jej się podejrzliwie.
– No ta klątwa! Tak jak tamta szła od pradziadka, co wywoływał duchy! Pomyślcie tylko! Szef założył Anabellę, jest jej właścicielem, nie? Więc może to od niego wszystko się zaczęło?
Iza pośpiesznie odwróciła oczy, odsuwając się nieco od stołu, by ukryć twarz w jak najgłębszym cieniu. Czy jej samej nie przyszła do głowy identyczna myśl? Oczywiście, że przyszła! Pomyślała o tym od razu, już wtedy u Krawczyka, a teraz wręcz była tego pewna. Niespełniona miłość szefa zaklęta w nazwie jego firmy… zaklęta w niej metafizycznie do tego stopnia, że zaczęła wywierać wpływ na życie osób z nią związanych. Czy Majk kiedykolwiek o tym pomyślał? I czy ona kiedykolwiek będzie miała odwagę z nim o tym porozmawiać? Nie, lepiej było mu o tym nie wspominać, ostatnio i tak był taki smutny, taki zdołowany… A najgorsze było to, że ona, sprowokowana przez Olę, jednak niepotrzebnie poruszyła dzisiaj ten temat. Bo co jeśli dziewczyny, doświadczone pracownice firmy, rzeczywiście zaczną z niej odchodzić z obawy przed klątwą? Ależ niedźwiedzią przysługę zrobiłaby szefowi! Jakby jeszcze mało miał problemów…
Przymknęła powieki, pod którymi natychmiast wyświetliła jej się poszarzała, osnuta mgłą wewnętrznego cierpienia twarz Majka. To się nie zmieniało od wielu tygodni. Raz było z nim lepiej, raz gorzej, ale od czasu ostatniej wizyty Ani w Polsce, a potem epizodu z brandy i wynikłej z tego choroby wyglądał naprawdę nie najlepiej.
„Mój promyczku” – pomyślała z czułością. – „Biedaku kochany…”
Przekrzykiwania upojonych winem koleżanek, które z entuzjazmem roztrząsały intrygujący wątek wszczęty przez Gosię, na kilkanaście sekund przycichły jej w uszach i zamieniły się w jednolity szum, na tle którego rozległ się przeniknięty wzruszeniem, najukochańszy w świecie głos. Nadal kocham Anabellę… i będę ją kochał zawsze… do końca życia… Czy te słowa nie były smutną kwintesencją klątwy Anabelli?
Tak… A jednak tym razem głos ów wcale nie wydawał się Izie smutny. Nie skarżył się, nie żalił, przeciwnie, był jakby radosny i pełen nadziei. Dziwne. Bardzo dziwne.
– Moim zdaniem, to jak najbardziej ma sens – podsumowała Wiktoria. – Jego firma, jego klątwa, to by się zgadzało. I wiecie, co mi teraz przyszło na myśl?
– No? – zaciekawiła się Klaudia.
– Że tę klątwę może odwrócić tylko on.
– To znaczy?
– To znaczy, że od niego zależy antidotum. Czyli jeśli w końcu na poważnie się zakocha i szczęśliwie ożeni, to klątwa sama odpuści. A jeśli nie, to nie.
– Hmm – mruknęła Klaudia, podnosząc ociężale głowę, by zerknąć ukradkiem na Izę, jednak jej twarz tonęła teraz w całkowitej ciemności.
– Niewykluczone – zgodziła się bez przekonania Gosia. – Ale on się wcale do tego nie kwapi, a my przecież mu nie pomożemy. No bo co możemy zrobić? Wyswatać go z kimś? Nie do zrobienia. Wiecie, jaki on jest na to odporny.
– Może trzeba nad nim jakoś popracować? – uśmiechnęła się zjadliwie Ola. – To przecież nasza wspólna sprawa, nie? No? Która najbardziej boi się klątwy?
– Nawet sobie nie żartuj! – zgromiła ją natychmiast Wiktoria. – Chcesz wylecieć z roboty? Na to nie mamy wpływu i niech żadnej z was przypadkiem do głowy nie przyjdzie cokolwiek mu w tej sprawie sugerować! On już i tak ostatnio zrobił się strasznie nerwowy.
– Mówiłam ci dlaczego – wzruszyła ramionami Klaudia.
– Dobra, daj spokój – uciszyła ją pośpiesznie Ola, również zerkając dyskretnie w stronę skrytej w mroku Izy. – Cofam głupi żart, w ogóle dajmy już temu spokój, to wcale nie jest śmieszne. I jak dla mnie to, o czym mówicie, to w ogóle nie jest żadna klątwa, tylko zwykły ciąg przypadków. Zobaczycie, że za jakiś czas to się samo unormuje.
– W sensie, że nawet Chudy się ożeni? – skrzywiła się sceptycznie Gosia, co wywołało wesoły wybuch śmiechu i z miejsca rozładowało atmosferę.
– Aż tak daleko w tej hipotezie bym się nie zapędzała! – zaśmiała się Ola. – Ale co do pozostałych, to kto wie? Zwłaszcza my możemy podnieść statystyki, jak już zakończymy nasz półroczny celibat i będziemy na maksa wyposzczone!
Słowa te skwitował kolejny wybuch śmiechu, tym razem z czynnym udziałem Izy, przepełnionej ulgą, że rozmowa zeszła z niewygodnego, bolesnego dla niej wątku Majka. Tym bardziej, że wnioski, do których doszły dziewczyny, były jak najbardziej słuszne, podpowiadała jej to niezawodna księżycowa intuicja… Jednak nie zmieniało to faktu, że już po raz drugi, podobnie jak u Krawczyka, niepotrzebnie podjęła delikatny temat klątwy, którego może lepiej było w ogóle nie dotykać.
„Trudno, potem się tym pomartwię” – zdecydowała stanowczo. – „W domu, jak już całkowicie wytrzeźwieję. A dziewczyny i tak na szczęście niewiele będą pamiętać.”
– No dobra, Oluś, na ten moment masz trochę racji – podsumowała pojednawczo Wiktoria. – Co prawda nasz zespół jest na tyle duży, że trudno mówić o przypadku, ale prawdą jest, że sytuacja może się zmienić w czasie. Dlatego przyjrzymy się dokładniej tej klątwie i podsumujemy wnioski dopiero za kilka miesięcy, okej?
– Okej – zgodziła się chętnie Ola.
– Tylko dyskretnie, nikomu z pozostałych ani słowa! – zastrzegła Gosia. – A już zwłaszcza szefowi! Wyobrażacie sobie, jak mógłby się wkurzyć?
– No – przyznała Klaudia, która, jako że ostatnią lampkę wina wypiła ponad dwie godziny wcześniej, zdawała się już nieco wytrzeźwieć. – Lepiej o tym nie rozpowiadać, niech zostanie stricte między nami. Iza słusznie mówi, że część osób z ekipy mogłaby z tego powodu odejść z pracy, a przecież już i tak ciągle mamy niedobory.
– Właśnie – westchnęła ciężko Iza.
– Spokojnie, my na pewno nie odejdziemy, o to się nie bój – zapewniła ją Klaudia. – Za stare na to jesteśmy i mamy za duży staż, żeby uciekać z takiego śmiesznego powodu, a ja na przykład po Bartku jestem tak wkurzona na facetów, że ta klątwa jest mi bardzo na rękę. Tak samo jak Lidzi.
– I mnie – zapewniła ją Gosia. – Po Adasiu ja też mam na nich odruch wymiotny i na co najmniej pół roku z przyjemnością poddam się klątwie. A do tego czasu zdążymy poobserwować sytuację w ekipie i wyciągnąć wnioski. Bo może jednak Ola ma rację i tylko się głupio nakręcamy?
– To akurat jest oczywiste, bez dwóch zdań – prychnęła z nutą triumfu Ola. – Żadne duchy ani klątwy nie istnieją i dobrze, że powoli zaczynacie to rozumieć. Nakręciłyście się przez te wasze nawiedzone historyjki, a winko też zrobiło swoje, nie? Jak całkiem wytrzeźwiejecie, to tym bardziej przyznacie mi rację!
– Może – zgodziła się oględnie Gosia. – Chociaż uważaj, Oleńko, żebyś się nie przeliczyła z tym swoim sceptycyzmem. Bo jak kiedyś przyjdzie do ciebie jakiś duch i udowodni ci, że istnieje, to dopiero zobaczymy, kto komu przyzna rację!
– Pff! – wzruszyła ramionami Ola, pukając się z politowaniem palcem w czoło.
– W każdym razie poobserwujemy naszą ekipę – skonkludowała Wiktoria. – Zwłaszcza tych nowych, bo teoretycznie, skoro mają u nas umowy, klątwa Anabelli powinna zacząć działać i na nich, a to byłby najlepszy dowód na to, że coś jest na rzeczy. Patrycja, Kinia, Iwona, Martyna… Jacek… no i Kacper!
– Ach, Kacper! – powtórzyła z niepokojem Iza. – Faktycznie…
– Żeby mu ta nasza klątwa nie odstraszyła Kasieńki! – zaśmiała się Gosia. – Wyobrażacie sobie, co by było? Chyba by się biedak pochlastał!
– Żebyś wiedziała – podjęła ponuro Iza. – Mam nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy, on jest naprawdę w gorącej wodzie kąpany. Na szczęście na razie ma u nas umowę tylko na pół etatu, w dodatku na okres próbny. Może to się nie liczy?
– Sprawdzimy to – zapewniła ją Wiktoria. – Akurat dobrze się składa, że doszło kilka nowych osób, bo gdyby się okazało…
Przerwało jej dobiegające z przedpokoju donośne pukanie do drzwi wejściowych. Imprezowiczki natychmiast zamilkły i znieruchomiały jak zamienione w słupy soli, nasłuchując, czy pukanie się powtórzy. Powtórzyło się, jeszcze głośnej i natarczywiej niż wcześniej. Zaskoczona Klaudia powoli podniosła się z fotela, zerkając na wiszący na ścianie zegar wskazówkowy, a pozostałe dziewczyny podążyły za jej wzrokiem. Była dokładnie pierwsza w nocy. W pamięci Izy w ułamku sekundy błysnęła oświetlona srebrnym promieniem księżyca tarcza zegara z balu w Liège.
„Księżycowy kod” – przebiegło jej przez głowę. – „Czas metafizycznych cudów…”
– Kogo diabli niosą o tej porze? – wymamrotała zdziwionym i zarazem zaniepokojonym półgłosem Klaudia. – O pierwszej w nocy? Czekajcie… pójdę zobaczyć.
Ostrożnym, nieco niepewnym krokiem udała się do przedpokoju, zapaliła tam światło i do uszu koleżanek zebranych w tonącym w mroku salonie dobiegło jej pytanie zadane przez drzwi.
– Kto tam?
Odpowiedzi nie było słychać, jednak Klaudię musiała usatysfakcjonować, gdyż po chwili rozległ się szczęk otwieranego zamka i do salonu dotarły przytłumione dźwięki prowadzonej przyciszonym głosem rozmowy. Dziewczyny wstrzymały oddech, jednak przez ścianę nie dało się wychwycić ani jednego zrozumiałego słowa. Wreszcie cichy trzask drzwi i rumor zamka zaświadczył, że wizyta nocnego gościa zakończyła się, a po kolejnych kilku sekundach w progu salonu znów ukazała się gospodyni, niosąc w ręce jakiś niewielki przedmiot. Sięgnęła do włącznika i w następnym momencie pomieszczenie zalało silne światło, od którego siedzące od ponad dwóch godzin w ciemnościach dziewczyny odruchowo zmrużyły oczy.
– Kto to był, Klaudziu? – zapytała z niepokojem Wiktoria na widok jej niewyraźnej miny.
– Nie mam pojęcia – odparła bezradnie Klaudia. – Jakaś kobieta. Powiedziała, że ma coś dla mnie, i dała mi to – wskazała na trzymaną w ręce niewielką paczuszkę okręconą w szary papier. – Kazała mi to oddać właścicielce. Nic nie kapuję.
Wróciła na swoje miejsce i odsunąwszy z blatu kieliszki, położyła na nim paczuszkę, wpatrując się w nią z namysłem.
– Ciekawa pora na dostarczanie przesyłek – zauważyła z przekąsem Wiktoria. – Ale poza tym to chyba nic nadzwyczajnego? Nie zamawiałaś żadnej paczki?
Klaudia pokręciła głową przecząco.
– A ktoś ze znajomych albo z rodziny? Skoro była mowa, żeby oddać właścicielce…
– Nie ma takiej opcji – znów pokręciła głową Klaudia. – Mieszkam sama i nikt niczego na mój adres nie zamawia, bez przesady.
– No to po prostu sprawdź, co to jest – poradziła jej Ola. – Może jak otworzysz, to coś skojarzysz?
– Tak, Klaudia, otwórz – przyłączyła się Lidia. – Tak będzie najprościej i najszybciej.
– Czekajcie! – zaniepokoiła się Gosia. – A jak to jakaś bomba?
– Bomba? – uśmiechnęła się pobłażliwie Ola. – W takiej pierdółce dziesięć na dziesięć centymetrów? Przestań, Gosia, ty już dzisiaj naprawdę popadasz w paranoję.
– Nie, to nie bomba – odparła Klaudia, zdecydowanym gestem biorąc paczkę do rąk i rozdzierając papier. – Za lekkie by było. Właściwie to to nic nie waży.
Odsłonięty papier ukazał pod spodem kolejną warstwę, spod której wyłoniła się kolejna i jeszcze kolejna. Kiedy zniecierpliwiona Klaudia doszła do piątej, ruchy jej dłoni stały się bardziej nerwowe. Koleżanki, które w międzyczasie zerwały się ze swoich miejsc i otoczyły ją ścisłym wianuszkiem, śledziły jej wysiłki w milczeniu, a napięcie w salonie rosło z każdą warstwą ściąganego papieru, odwrotnie proporcjonalnie do rozmiarów pakunku, który stopniowo stawał się coraz mniejszy.
– No nie! – prychnęła Klaudia, odsłoniwszy kolejną, szóstą już warstwę opakowania. – Następna! To są jakieś jaja!
– Może ktoś zrobił ci dowcip? – poddała Wiktoria.
– Bartek? – mruknęła Gosia.
– Nawet mi o nim nie wspominaj! – fuknęła ze zniecierpliwieniem Klaudia. – Niechby tylko spróbował! Ale bez przesady… O pierwszej w nocy?
– Niezły numer – przyznała Lidia.
– Dobra, Klaudziu, ściągaj dalej ten papier, coś tam przecież musi być – pośpieszyła ją Iza, podobnie jak reszta towarzystwa coraz bardziej zaintrygowana zawartością paczuszki. – Tylko ostrożnie, bo to raczej coś małego, może być delikatne.
Klaudia posłusznie pochyliła się nad pakunkiem i zdjęła kolejną warstwę papieru, pod którą natrafiła wreszcie na drobny przedmiot owinięty w kawałek grubej folii ochronnej. Po jej odwinięciu oczom pochylonych w napięciu nad stołem dziewczyn ukazała się skromna srebrna bransoletka z doczepionym z jednej strony różowym serduszkiem na łańcuszku. Bransoletka nie była nowa, przeciwnie, nosiła ślady mocnego sfatygowania, gdzieniegdzie srebro było zaśniedziałe, a różowa emalia na serduszku w połowie odpryśnięta.
– A co to takiego? – zdziwiła się Klaudia, ostrożnie podnosząc przedmiot i eksponując go na dłoni. – Jakaś bransoletka?
Koleżanki spojrzały po sobie ze zdezorientowaniem, jedynie Ola, która na widok przedmiotu w pierwszej chwili niemal straciła oddech, teraz szybko przechwyciła go z ręki Klaudii i gorączkowo obróciła w dłoni.
– Niemożliwe – wyszeptała, blednąc. – Nie… nie wierzę…
Zaskoczone towarzyszki przyglądały jej się z niepokojem.
– Co się stało, Oleńko?
– To przecież moje – szepnęła oszołomiona Ola, gorączkowym gestem przesuwając palcem po skruszonej emalii serduszka. – Moja bransoletka…
– Jak to twoja? – zdumiała się Klaudia.
– No moja… ewidentnie ta sama – wydukała pobladłymi wargami Ola.
– Ta sama? – powtórzyła Wiktoria. – W jakim sensie?
Ola odetchnęła i nie wypuszczając z dłoni bransoletki, ani nie odrywając od niej zszokowanego, niedowierzającego wzroku, opadła bezwładnie na swoje miejsce. Pozostałe koleżanki odruchowo poszły za jej przykładem.
– Olciu, wytłumacz nam, o co chodzi – poprosiła Gosia. – To na serio twoja bransoletka?
– Moja – potwierdziła, znów obracając błyskotkę w palcach i gładząc częściowo odpryśniętą różową emalię. – Poznaję… Nie ma drugiej takiej na świecie. To pamiątka z dzieciństwa, prezent od mojej babci – wyjaśniła, podnosząc wreszcie głowę. – Zgubiłam ją pod koniec liceum na wycieczce klasowej w góry. Zawsze nosiłam ją na sobie, a któregoś dnia wróciliśmy z wyprawy i zorientowałam się, że jej nie ma, chociaż wiem, że jeszcze w połowie szlaku ją miałam. Widocznie odpięła się i gdzieś spadła, a ja tego nie zauważyłam. Rozpaczałam po niej długo, ze dwa dni ryczałam jak głupia, nie mogłam jej odżałować, ale co zrobić? Była nie do odzyskania, a od tamtej pory minęło już ponad osiem lat. Nic nie rozumiem – pokręciła w oszołomieniu głową. – Jakim cudem ona się tu znalazła?
– Ta kobieta kazała ją oddać właścicielce – zauważyła Lidia, patrząc znacząco na Klaudię. – Czyli musiała wiedzieć, że Ola akurat dzisiaj jest u ciebie w domu. I to w środku nocy.
– Niesłychane – przyznała Wiktoria.
– Klaudziu, jak wyglądała ta kobieta? – zapytała rzeczowo Iza.
Wszystkie spojrzenia natychmiast przeniosły się na nią, a potem na Klaudię, która, wciąż jeszcze nieco odurzona wypitym alkoholem, bezradnymi, nerwowymi gestami zbierała i gniotła w dłoniach kawałki papieru z rozpakowanej paczuszki.
– Nie przyglądałam się tak bardzo – odparła z namysłem. – Ale w sumie była trochę dziwna. Miała takie wielkie czarne gały, wyglądała jak jakaś cyganka.
Iza uśmiechnęła się z miną człowieka, który spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi.
– I pewnie miała na sobie taką wielką kolorową chustę z frędzelkami? – zapytała niewinnie.
Klaudia spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.
– Noo… faktycznie, miała – przyznała z niepokojem. – Dokładnie, jak mówisz, z długimi frędzelkami. Skąd to wiesz? Znasz ją?
Iza pokiwała głową twierdząco, wciąż nie przestając się uśmiechać. Natychmiast skupiło się na niej badawcze spojrzenie wszystkich koleżanek.
– Iza, to twoja sprawka? – zapytała podejrzliwie Wiktoria, wyrażając tym myśl, jaka najwyraźniej zaświtała we wszystkich głowach. – To miał być żart?
– Przyznaj się, to ty kazałaś jej tu przyjść! – podchwyciła Klaudia. – Jak inaczej by tu trafiła? Skądś przecież musiała wiedzieć, że dzisiaj mamy imprezę! I że Ola tu jest!
– Ależ skąd! – zaśmiała się Iza, szczerze rozbawiona kolejną pełną poczucia humoru interwencją pani Ziuty. – Przestańcie, ja nie mam z tym nic wspólnego! A właściwie to chyba mam – dodała, poważniejąc. – Bo ona właśnie w ten sposób za mną chodzi.
– Ona? – powtórzyła tym samym podejrzliwym tonem Wiktoria. – Czyli kto?
– No ta moja przybyszka z zaświatów.
– Kto?! – wykrzyknęły ze zgrozą koleżanki.
– Ciii… nie drzyjcie się tak, bo pobudzicie sąsiadów – spacyfikowała je czym prędzej Iza. – Tak, dobrze słyszałyście, to była ona. Ta, o której wam opowiadałam.
– Ale… j…jak to? – wyjąkała Klaudia, wytrzeszczając na nią oczy. – Chcesz powiedzieć, że właśnie rozmawiałam z trupem?
– Raczej z duchem – sprostowała Lidia.
– Ale jak z duchem, jak ona dała mi do ręki tę paczkę z bransoletką! – zawołała szczerze wystraszona Klaudia. – No weźcie mnie nie straszcie! Duch przecież nie mógłby mi podać paczki!
– Trup też nie – zauważyła przytomnie Gosia.
– Przecież Iza mówiła, że ona właśnie tak robi – przypomniała sobie Wiktoria. – Wygląda i rozmawia jak żywy człowiek, przenosi przedmioty, ale ma też moce nadprzyrodzone, bo jest z innego świata.
– Chyba że Iza mówiła to tylko po to, żeby przygotować teren pod żart – zauważyła Klaudia, przyglądając się podejrzliwie koleżance. – Przyznaj się, Iza. Mogłaś kazać jej przyjść równo o pierwszej i zapukać, a wcześniej dla uwiarygodnienia opowiedziałaś nam tę historyjkę.
– No, no… to byłby jeden z lepszych numerów wszechczasów – powiedziała z uznaniem Wiktoria. – Bo ja już serio zdążyłam się przestraszyć. Co prawda wierzę w takie rzeczy, ale jeśli to był tylko dowcip…
– No, mów, Iza, przyznaj się! – zażądała stanowczo Klaudia. – Żart już się udał, wystraszyłam się jak cholera, ale teraz nie ma sensu tego przeciągać. Ta kobieta była z tobą w zmowie? Przyszła tu na twoje polecenie?
– Daj spokój, Klaudia, to nie był żaden żart – pokręciła głową Iza. – Po pierwsze to nie ja zaczęłam opowieści o duchach i klątwach, tylko wy, a po drugie…
– Ale ty zaczęłaś gadki o metafizyce! – przypomniała jej siedząca dotąd w milczeniu, wyraźnie wystraszona Ola. – Czyli de facto to wyszło od ciebie!
– No dobra – uśmiechnęła się Iza. – Ale jak wytłumaczysz to, że moja rzekoma wspólniczka, która na moje polecenie przyszła tutaj i zapukała do drzwi równo o pierwszej w nocy, przyniosła ci twoją bransoletkę? Skąd byśmy ją miały, jak ja aż do dzisiaj nawet nie miałam pojęcia o jej istnieniu?
– No… tego właśnie nie potrafię wytłumaczyć – przyznała na nowo stropiona Ola, kolejny raz obracając z niedowierzaniem w dłoni swoją bransoletkę. – Faktycznie nie mogłaś o niej wiedzieć, a już tym bardziej jej znaleźć. Ona była nie do znalezienia… Ale to ta. Ta na sto procent!
– A widzisz, nie wierzyłaś w duchy! – pokiwała głową Gosia. – No to jeden właśnie przyszedł do ciebie i przyniósł ci bransoletkę!
– Myślę, że to właśnie o to chodziło – zgodziła się Iza. – Ola głośno kontestowała istnienie świata metafizycznego, więc moja znajoma z tamtej strony zareagowała, przynosząc jej zaginioną bransoletkę. To taki rodzaj uwiarygodnienia, bo tam, gdzie brakuje wiary, potrzebne są namacalne dowody. Chociaż nie każdy sceptyk tego dostępuje, ba, rzadko kto ma taką możliwość.
– Nie strasz mnie, Iza – szepnęła pobladłymi wargami Ola.
– Nie straszę – zapewniła ją ciepło. – Tu nie ma się czego bać, Olciu, ta osoba nie przychodzi w złych zamiarach, tego jestem pewna. A ty się ciesz, że odzyskałaś bransoletkę! – dodała wesoło. – Mam tylko nadzieję, że to ta prawdziwa, a nie jakiś hologram, który zniknie, jak tylko skończy się noc!
– O jacie! – odetchnęła Klaudia. – Ale przygoda! Tak się wystraszyłam, że aż wytrzeźwiałam. Jaka szkoda, że nie ma już co pić!
Dziewczyny roześmiały się, jednak śmiech ten był dość drętwy, a po kolejnych kilkunastu minutach wymiany wrażeń, na znak Lidii, która przypomniała, że dochodzi już druga w nocy, wszystkie z wyjątkiem gospodyni zgodnie zaczęły zbierać się do wyjścia.
– Ja się będę bała tu spać aż do rana – powiedziała Klaudia, kiedy imprezowiczki krzątały się po przedpokoju, zakładając buty, kurtki i płaszcze. – Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przynajmniej cholerny Bartek zejdzie na drugi plan. A ty, Oleńko, powiesz nam wieczorem, czy ta bransoletka faktycznie nie wyparowała – dodała, szturchając lekko łokciem milczącą, wciąż oszołomioną Olę. – Bo kto wie, dziewczyny, może uległyśmy jakiejś zbiorowej fatamorganie?
– Z taką wiedźmą jak Iza wszystko jest możliwe – przyznała żartobliwie Gosia, zawiązując sobie apaszkę pod szyją. – Klątwy, wizyty z zaświatów… Po dzisiejszym już wiemy, kto na naszym zlocie jest prawdziwą czarownicą!
Dziewczyny roześmiały się, zerkając na rozbawioną tą uwagą Izę, po czym, pożegnawszy się z gospodynią, cichutko wyszły na klatkę schodową, sięgając po telefony, by pozamawiać sobie taksówki.