Anabella – Rozdział CLIV
Kolejne dni mijały Izie jak w pędzącym pociągu, a raczej w kilku, gdzie w trakcie dniówki trzeba było w biegu przeskakiwać z jednego na drugi, dbając o to, by po drodze się nie wykoleić. Uczelnia… zajęcia… pierwsze zadania na ocenę, które należało przygotować w domu… bieżąca praca w Anabelli… strategiczne zebranie ekipy, na którym Majk przedstawił Lidię jako główną odpowiedzialną za organizację nowej placówki na Czechowie… nadal mętna i niewyjaśniona sprawa Rolskiego… kończący się termin aplikowania na staż Erasmusa, o który codziennie głowę suszyła jej Marta, ona zaś, zważywszy na milczenie Ani, kompletnie nie wiedziała, co robić… i nade wszystko intensywne przygotowania do Dnia Francuskiego, który teraz już zbliżał się w iście zawrotnym tempie.
Wydarzenie to zresztą powoli zyskiwało rozgłos, rozwieszone na mieście plakaty musiały przyciągać uwagę, gdyż niejedna osoba na sali podpytywała o program i planowane menu, a do tego, zgodnie z zapowiedzią Majka, w poniedziałowy wieczór w Anabelli pojawili się dwaj Francuzi w średnim wieku, by ustalić z Izą szczegóły dyplomatycznego obiadu, jaki z góry zamówili na dwanaście osób. Czy nie był to pierwszy wymierny sukces nowego firmowego wydarzenia, za które była osobiście odpowiedzialna? O tak, takie chwile dawały satysfakcję, jednak wiązały się z tym kolejne nakłady czasu, wysiłku i stresu, na które wymęczony organizm Izy miał coraz mniej sił. Mimo to trzymała się w pionie siłą woli, młodości i bądź co bądź żelaznego zdrowia, które w ostatnich miesiącach wprawdzie regularnie wystawiała na szwank, lecz którego pokłady jak dotąd i tak wydawały się niewyczerpane.
Na uczelni na szczęście obciążenie nauką nie było jeszcze zbyt duże, a w razie gdy z konieczności zdarzała jej się nieobecność na zajęciach, notatkami zawsze służyła Marta lub któraś z pozostałych koleżanek. Również wykładowcy, pełni uznania dla jej wysokiego stopnia opanowania języka francuskiego, zgodnie przymykali oko na drobne niesubordynacje, które w niczym nie ważyły na wynikach wyróżniającej się studentki.
Nie zmieniało to jednak faktu, że bieżące obowiązki skutecznie zajmowały jej każdą minutę dnia, na bardziej osobiste rozważania pozostawiając tylko kilka minut w nocy przed samym zaśnięciem i rano tuż po obudzeniu. A i to Iza świadomie odkładała na bok, starając się nie myśleć za wiele ani o przyszłości, ani o uczuciach noszonych na dnie serca. Te zresztą w biegu zwyczajnych dni coraz bardziej się stabilizowały i okrywały bezpiecznym kobiercem szarej codzienności, wybuchając mocniejszym płomieniem jedynie w chwilach mimowolnych wzruszeń na widok ukochanej sylwetki, gestu czy przelotnego uśmiechu rzuconego porozumiewawczo poprzez przestrzeń zapełnionej sali.
Majka widywała w pracy praktycznie codziennie, a choć podstawowym tematem ich rozmów były sprawy zawodowe, do szczęścia wystarczała jej sama jego obecność, poczucie, że jest blisko, na wyciągnięcie ręki. Cichutka miłość, jaką nosiła w sercu, zadowalała się tymi słodkimi okruchami i więcej nie potrzebowała, na więcej zresztą Iza nawet nie chciała liczyć. Jedynym, czego z każdym dniem coraz bardziej jej brakowało, był jego bezpośredni, choćby przelotny dotyk, którego w ostatnich dniach Majk jakby jej skąpił, lecz którego jako pierwsza domagać się nie mogła. Z każdym dniem coraz mocniej tęskniła za kłębistą miękkością jego włosów, jednak, w ferworze pracy nie mając dogodnej okazji, by zanurzyć w nich dłonie, mogła jedynie pieścić je wzrokiem z daleka, gdy obserwowała spod oka sylwetkę szefa biegającego po sali, lub czasem całkiem z bliska, gdy w zaciszu gabinetu omawiali we dwoje firmową strategię na najbliższe dni i tygodnie.
Mimo obietnicy, że niebawem porozmawiają dłużej w trybie terapii, Majk jakoś nie wracał do tego tematu, Iza wręcz miała wrażenie, że celowo go unikał, jednak, zgodnie z dawną umową, o nic go nie dopytywała. Czekała cierpliwie, aż sam zapragnie kolejnej takiej rozmowy, pewna, że prędzej czy później to i tak musi nastąpić. Widziała to w jego oczach, w których wciąż, pomimo szerokiego uśmiechu na twarzy, czaił się tępy smutek, odgadywała w niektórych tembrach jego głosu i w geście odgarniania włosów z czoła, ostatnio dziwnie zmęczonym, jakby zrezygnowanym, który łapała zwłaszcza wtedy, gdy wydawało mu się, że nikt na niego nie patrzy. Ona ukradkiem patrzyła – i tak dobrze go znała! Chwytała w lot te wszystkie drobne symptomy i była pewna, że on długo tak nie wytrzyma, że niebawem będzie chciał rozładować napięcie i wyrzucić z siebie kolejną porcję cierpienia, by poczuć choć chwilową ulgę. Na szczęście z wierzchu trzymał się całkiem nieźle, widać było, że bieżący nawał pracy i chroniczny brak czasu pomagały mu, podobnie jak jej samej, odsuwać na bok złe myśli i po prostu działać, jednak oboje od dawna wiedzieli, że na najgłębszy ból duszy mogło zadziałać tylko jedno doraźne lekarstwo – regularnie powtarzana księżycowa terapia. To, że Majk niebawem będzie musiał się na nią zgłosić, było zatem tylko kwestią czasu.
Jednocześnie gdzieś na dnie świadomości Izy błąkała się myśl o Michale i ciche pragnienie podzielenia się przemyśleniami na jego temat zarówno z Majkiem, którego, z racji dużo ważniejszych spraw, nie zdążyła jeszcze zapoznać z finałem tej historii, jak i z Lodzią, która, zinterpretowawszy po swojemu scenę pocałunków w Anabelli, wciąż przecież trwała w błędzie. Niby wypadałoby już to wyczyścić i uregulować, to jednak nie wydawało jej się zbyt pilne, zwłaszcza w kołowrocie zajęć i obowiązków, jakie każde z nich miało do wykonania w tym morderczym październiku. Sprawa Michała była wszak definitywnie zakończona, a w porównaniu do psychicznego kryzysu Majka zupełnie się nie liczyła, przez co, w odczuciu Izy, na liście punktów do omówienia w trybie terapii lądowała na bardzo odległej pozycji. W dodatku był to mimo wszystko dość śliski temat, zahaczał wszak bezpośrednio o to wszystko, co za wszelką cenę musiała ukryć w sobie jak najgłębiej, a wciąż nie była pewna, czy w tym względzie na sto procent mogła sobie ufać. Zdecydowanie, tego tematu w rozmowie z Majkiem lepiej było nie dotykać, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Już prędzej powinna pogadać z nim o Krawczyku, z wizyty u którego również jeszcze nie zdążyła złożyć mu szczegółowego sprawozdania. Co prawda nie dopytywał o to, właściwie poza sprawami firmowymi nie dopytywał jej ostatnio o nic, ale…
Ech, tyle było niedokończonych spraw, tyle rzeczy do załatwienia! Jak choćby grzecznościowy telefon do pani Lewickiej, który obciążał jej sumienie, a do wykonania którego ciągle nie mogła się zebrać. Z jednej strony obiecywała sobie, że gdy tylko odrobinę przejaśni się na horyzoncie, nadrobi i ureguluje wszystkie zaległości, z drugiej jednak sama nie do końca w to wierzyła, tym bardziej że w ostatnich dniach niezbyt dopisywało jej zdrowie. Wino, które na imprezie u Klaudii piła ostrożnie lecz mimo wszystko w dużej ilości, rozstroiło jej wówczas żołądek na tyle trwale, że nadal borykała się z nawracającą niestrawnością, to zaś przełożyło się zarówno na jej samopoczucie, jak i na wygląd. Znów schudła, jej naturalnie blada skóra pobladła jeszcze odrobinę bardziej, nabierając odcienia pergaminowej szarości, a pod oczami pojawiły się leciutkie cienie.
Zmiany te były jednak na tyle dyskretne i narastały na tyle stopniowo, że ona sama prawie ich nie zauważała, podobnie jak widujący ją na co dzień koledzy z uczelni i z pracy. Jedynie Majk zerkał na nią czasami z pełną troski uwagą i choć nie komentował bezpośrednio jej wyglądu, ani nie pytał o samopoczucie, coraz częściej w rozmowach wspominał o konieczności odciążenia jej od listopada z części obowiązków firmowych, między innymi dzięki zatrudnieniu księgowej poleconej przez Justynę. Wizja ta, będąca promesą szansy na odrobinę odpoczynku i nadrobienie zaległości, cieszyła Izę na tyle, że do bieżących zadań przykładała się z tym większym zaangażowaniem, choć tego ostatniego i tak nie mogłaby uniknąć, zważywszy na zbliżającą się nieubłaganie datę Dnia Francuskiego i wiążącą się z nim osobistą odpowiedzialnością. Listopad był wszak jeszcze daleko, a bieżące obowiązki piętrzyły się każdego dnia… Czy jednak nie na tym polegało życie? Odpowiedzialność i współpraca, a w bonusie jak najmniej czasu na myślenie. Tak było dobrze. Właściwie tak było najlepiej, byleby ten, dla którego biło jej serce, był obok i jak najczęściej się uśmiechał.
***
– Izunia, przepraszam, że to tak długo trwało, po prostu nie chciałam dzwonić, zanim nie ustabilizował nam się pełny obraz sytuacji – ciepły, miły głos Ani w telefonie sprawił, że Iza nie mogła się nie uśmiechnąć. – Ale już go mamy i mam nadzieję, że ci się spodoba. Dzwoniłaś może w międzyczasie do tego Paryża?
– Nie – odparła z mimowolnym zaintrygowaniem. – Co prawda koleżanka już mi żyć nie daje, bo termin aplikacji na staż powoli się kończy, ale ja nie jestem aż taka zdeterminowana. Skoro umawiałyśmy się, że czekam na telefon od ciebie, to czekałam.
– Cudownie! – ucieszyła się Ania, a w jej głosie zabrzmiała szczera ulga. – Więc posłuchaj, kochanie, co mój genialny mąż załatwił dla was w Liège. Trochę się przeciągnęło, ale za to teraz mamy komplet danych i od razu zapowiadam, że nie możesz zrobić mu przykrości i odmówić!
W istocie, choć Ania nie odzywała się dłużej, niż to było zaplanowane, efekt jej intensywnych działań, a ściślej działań poproszonego o pomoc Jean-Pierre’a, przerósł wszelkie wyobrażenia Izy. Otóż, dzięki prywatnym znajomościom pana Magnon, gotowość do przyjęcia wiosną na czterotygodniowy staż dwóch studentek z Polski zadeklarował jeden z największych ośrodków wymiany międzykulturowej w Liège, przy czym stażystki miały mieć zapewnione zakwaterowanie w pobliskim domu pracy twórczej, a wisienkę na torcie stanowił fakt, że staż miał był płatny i to całkiem nieźle. Wobec takich warunków, a zwłaszcza w obliczu tak ofiarnego zaangażowania w sprawę Jean-Pierre’a odmowa byłaby w istocie szczytem nieuprzejmości, czego Iza była świadoma od pierwszej minuty rozmowy.
– Aniu, bardzo dziękuję – wydukała oszołomiona. – Nie spodziewałam się aż tyle, strasznie mi z tym głupio. Nie wiem, jak ja się za to odwdzięczę Jean-Pierre’owi…
– O nie, żadnego odwdzięczania się mojemu mężowi! – zaśmiała się Ania, ucieszona jej wstępną zgodą. – Bo będę zazdrosna! Na to masz szlaban, kochanie, mój rycerz zrobił to dla mnie i to ja będę mu się odwdzięczać!
– Oczywiście! – Iza również mimo woli parsknęła śmiechem. – Przecież nie w takim sensie, Aniu… o tym nie śmiałabym nawet pomyśleć!
– No to nie myśl! – ciągnęła wesoło Ania. – Ani mi się waż! Kredyt, jeśli już, to masz u mnie, nie u niego, a ja zażyczę sobie spłaty w dogodnych ratach, które zaraz wstępnie sobie ustalimy. Co powiesz na dwie tygodniowo?
– Dwie raty? – powtórzyła niepewnie Iza.
– Mhm, dwie raty w postaci dwóch wieczorów tygodniowo spędzanych z nami – zapowiedziała żartobliwym tonem negocjatorki Ania. – U nas w domu czy na mieście, mniejsza o to, z tygodnia na tydzień będziemy to ustalać, ale z góry proszę o tę rezerwację, dobrze? Wiem, że to ci trochę obciąży harmonogram pobytu, ale przecież ja też muszę coś z tego mieć!
– Ach – pokręciła głową wzruszona tą propozycją Iza. – Aniu… Oczywiście, z wielką przyjemnością. Tylko że to będzie dla mnie zaszczyt, a nie spłata długu.
– Tym lepiej – odparła swobodnie Ania. – Kiedy obie strony korzystają, układ jest idealny. To co? Podasz mi adres mailowy, żebym mogła wysłać ci skan listu intencyjnego? Mam go już w komputerze, jedno kliknięcie i jest u ciebie, jutro możecie z koleżanką złożyć aplikację.
– Jasne, zaraz wyślę ci smsem, żeby nie było pomyłki. Powiedz mi tylko, czy tam są określone konkretne daty?
– Nie, tylko widełki, cztery tygodnie między marcem a majem. Dlaczego pytasz? – w jej tonie zabrzmiała mutka niepokoju. – Masz już coś zaplanowane na ten czas?
– Ależ nie – zapewniła ją szybko Iza. – Tylko będę musiała wpisać te daty do wniosku i ogólnie zorganizować się na ten wyjazd. Na szczęście mam na to jeszcze kilka miesięcy, ale już teraz będę musiała zacząć to planować. Zwłaszcza porozmawiać z Majkiem.
Przy ostatnich słowach głos zadrżał jej lekko, a wyrzuty sumienia, z którymi walczyła od wielu dni, odezwały się ze zdwojoną mocą. Bo czy powinna zostawiać Majka bez pomocy na całe cztery tygodnie? Co prawda to miało być dopiero za kilka miesięcy, ale jeśli on do tego czasu jeszcze się nie pozbiera? A z drugiej strony to było przecież tylko cztery tygodnie… w działaniu firmy niezauważalna kropelka, a dla niej taka ważna rzecz! Poza tym Majk miał przecież do dyspozycji całą ekipę, więc nie zostanie tak zupełnie bez pomocy. Nie powinna aż tak przeceniać swojej roli, to zahaczało już o megalomanię, której zdecydowanie powinna się strzec. Zresztą sprawy i tak zaszły już za daleko, by móc się wycofać.
– Majkiem się nie przejmuj – odpowiedziała ciepło Ania. – Mówiłam ci już, to jest kochany chłopak i kto jak kto, ale on na pewno nie będzie robił ci problemów.
– Wiem, że nie – przyznała. – Zwłaszcza że od listopada będzie miał dodatkową pomoc profesjonalnej księgowej, a umowę z nią zamierza podpisać na pół roku, więc to by objęło i mój staż. Ale jednak pracuję u niego, więc muszę go lojalnie uprzedzić.
– To oczywiste. Ja też pogadam z nim o tym przy jakiejś okazji, muszę zresztą sprawdzić jego postępy w nauce francuskiego. Słyszałam, że mu pomagasz, to prawda?
– Tak. Uczymy się trochę wyrażeń i słówek przy różnych okazjach.
– A to cwaniak! – prychnęła z żartobliwą dezaprobatą Ania. – Prywatne korki z francuskiego w firmowym rozliczeniu! Mam nadzieję, że nie każe ci robić za korepetytorkę w ramach poleceń służbowych, tylko buli ci za to dodatkowo?
– Nieee! – roześmiała się Iza. – No co ty, Aniu! Aż taka wyrachowana nie jestem, to tylko niezobowiązująca zabawa, od przypadku do przypadku.
– No jasne, już to widzę – odparła z przekąsem. – Ale dobrze, nie wtrącam się w wasze rozliczenia, wręcz bardzo się cieszę, że mu pomagasz. Powiedz mi w takim razie, jak oceniasz postępy Monsieur?
– Ech… sama nie wiem – pokręciła głową rozbawiona i jednocześnie zmieszana tym pytaniem. – Majk uczy się tego francuskiego niesystematycznie, myślę, że tak trochę dla żartu, a przynajmniej niezobowiązująco, więc nawet trudno mi ocenić, co już wie, a czego nie. Z tego, co obserwuję, dużo rozumie, potrafi nieźle powtarzać, zresztą jak na amatora ma całkiem niezłą wymowę.
– To prawda – zgodziła się Ania.
– Ale jeśli chodzi o samodzielne składanie zdań, nie mówiąc już o gramatyce, to raczej się na tym nie skupia – dokończyła oględnie Iza. – Zresztą teraz nie ma za dużo czasu… właściwie to nie ma czasu na nic.
– Mhm. I tak od dziesięciu lat – zauważyła z dezaprobatą. – No ale co zrobić? Przestałam już wierzyć, że to się u niego kiedykolwiek zmieni, pewnie zostanie takim pracoholikiem aż do grobowej deski. Nie odpuści, nawet jak już będzie miał sieć knajp w całej Polsce i sztab ludzi, który mógłby go wyręczyć, zawsze wszystko będzie chciał kontrolować osobiście. Taki już jest ten nasz zwariowany Majk – dodała ciepło. – Niereformowalny.
Iza uśmiechnęła się smutno i nabrała mocniej powietrza w płuca, by kamień, który znów opadł jej na piersi, odrobinę stracił na ciężkości.
– Za to ciebie muszę chociaż częściowo uratować spod jego pracoholicznego wpływu – ciągnęła stanowczo Ania. – Wiadomo, że ten staż w Liège to też będzie praca, ale jednak inna, dużo bardziej rozwojowa. No dobrze, Iza… wyślę ci zaraz ten skan i aplikujcie z koleżanką jak najszybciej. To jest teraz najpilniejsze, a o szczegółach pobytu będzie jeszcze okazja porozmawiać, w dodatku osobiście, bo na Boże Narodzenie wybieramy się z Jean-Pierrem i z Tosią do Polski.
– O, super! – szepnęła ze ściśniętym sercem.
– Aha. I tym razem zostaniemy na dłużej, pewnie aż do Nowego Roku, więc będzie milion sposobności, żeby spotkać się i porozmawiać. Tak jak wtedy u Pawła, pamiętasz? – dodała znacząco. – Bardzo miło to wspominam, mimo że sprawy, które wtedy omawiałyśmy, nie były zbyt przyjemne… A właśnie! – przypomniała sobie. – A propos. Jeśli chodzi o Victora, to nie musisz ani trochę się obawiać, że wpadniesz na niego w Liège, jego tu już definitywnie nie ma. Sprzedał ten dom w Bressoux, spalił za sobą wszystkie mosty i przepadł jak kamień w wodę. Jean-Pierre nadal ma do niego żal, że nawet nie zadzwonił, żeby się pożegnać, ale co zrobić? Taką podjął decyzję, a my już nawet nie chcemy dalej się tym interesować. Zresztą może i dobrze się stało? Przynajmniej ty będziesz miała komfort psychiczny, kiedy nas odwiedzisz.
– Tak… dziękuję ci, Aniu – odparła cicho Iza.
– No to co? Działamy! – podjęła wesoło. – Strasznie się cieszę, że się zgodziłaś, to taka fajna perspektywa na przyszły rok! Ten obecny jest ciężki, pod różnymi względami, ale mam przeczucie, że następny będzie bardzo szczęśliwy, wiesz? – dodała, tajemniczo zniżając głos. – Trzymaj za to kciuki, kochanie… i aplikuj, aplikuj szybko na tez staż, żeby nie przegapić terminu! Ja już tak się nastawiłam, że gdyby to się nie udało, byłabym potwornie rozczarowana!
***
– Uff, załatwione! – oznajmiła z ulgą i radością Marta, zwracając się do czekającego na korytarzu Patryka, kiedy obie z Izą wyszły wreszcie z Działu Współpracy z Zagranicą po złożeniu aplikacji na staż wraz z kompletem niezbędnych dokumentów. – Sorry, kocie, że tak długo, ale już mamy to z głowy. To gdzie teraz jedziemy?
Patryk, który z jakiegoś powodu miał kilka dni wolnego na swojej uczelni w Warszawie i na ten czas przyjechał do Lublina, już drugi raz w tym tygodniu przyszedł po Martę po zajęciach, budząc swą osobą wielkie zaciekawienie koleżanek z roku. Zdążywszy poznać go wcześniej, gdy wraz z Martą złożył jej wizytę w Anabelli, Iza w czasie rozmów na korytarzu celowo usuwała się w cień, by móc poobserwować go z boku, od początku bowiem ów modnie uczesany przystojniak w skórzanym kombinezonie motocyklowym nie budził jej zaufania. Pierwotny instynkt, jaki odezwał się w niej, kiedy we wrześniu Marta pokazywała jej w kawiarni jego zdjęcia z wakacyjnej eskapady, potwierdzał się w każdym kolejnym spotkaniu, mimo że pozornie temu czarującemu młodemu człowiekowi trudno było cokolwiek zarzucić. Było w nim bowiem coś, co zbyt przypominało Izie zachowanie i styl bycia Michała – to zaś samo w sobie wystarczało za argument do tego, by mu nie ufać.
„Może jestem uprzedzona” – myślała, chowając teczkę po dokumentach do plecaka, kiedy idący przed nią Patryk, obsypując Martę pocałunkami, proponował jej do wyboru kilka motocyklowych tras jako sposób na spędzenie reszty popołudnia. – „Ale odkąd w sprawie Miśka spadły mi klapki z oczu, mam wrażenie, że widzę więcej i ściemniaczy wyczuwam na odległość dwóch kilometrów. Nie wiem, może się mylę… oby! Tak czy inaczej już więcej wtrącać się nie będę, Martusia sama podejmuje swoje życiowe decyzje, a ja…”
– Czekaj, bo zostawiliśmy Izę – przypomniała sobie Marta, przystając nagle na środku holu pod szatnią i odwracając się do niej.
Patryk niechętnie poszedł za jej przykładem.
– Mną się nie przejmuj, Martuś – odparła szybko Iza. – I tak muszę lecieć do domu, za dwie godziny zaczynam zmianę w pracy, więc nigdzie bym się z wami nie wybrała. Ważne, że załatwiłyśmy te dokumenty.
– Prawda – zgodziła się z ulgą Marta, przytulając się do swego towarzysza i podnosząc na niego zalotne spojrzenie. – No to w takim razie wybieram tę dłuższą trasę. Tylko będziesz musiał na mnie poczekać, muszę się przebrać w kombinezon.
– Jasna sprawa, słońce – uśmiechnął się. – Leć już teraz, szkoda czasu. Masz go w szatni?
– Tak – pokiwała głową, posłusznie wyplątując się z jego ramion i skręcając w stronę szatni. – Poczekaj tu na mnie, okej? Pięć minut!
Patryk z uśmiechem odprowadził ją spojrzeniem i przeniósł wzrok na Izę, która, zostawiona z nim sam na sam, zastanawiała się właśnie nad jak najgrzeczniejszą wymówką, by czmychnąć stąd, zanim Marta wróci. W końcu nie miało znaczenia, czy się z nią pożegna, i tak codziennie widziały się na zajęciach, a czekanie tu na nią w towarzystwie tego faceta, którego twarz, gdy tylko na nią spojrzał, od razu spochmurniała, jawiło jej się jako niezbyt przyjemna perspektywa.
– To cześć, Patryk, ja już chyba będę lecieć – rzuciła, nie patrząc na niego. – Trzymaj się i miłej przejażdżki! Powiedz Martusi, że musiałam…
– O, Iza! – usłyszała za sobą głos.
– Lodzia?
Odwróciła się z uśmiechem i sekundę później tonęła w gorącym uścisku Lodzi, która przytuliła ją serdecznie, wdzięcznym gestem odrzucając na plecy swój przepiękny blond warkocz.
– Cześć, Izunia, jak miło cię widzieć! – powiedziała szybko, nie zwracając najmniejszej uwagi na towarzysza Izy, który stał nadal w tym samym miejscu i przypatrywał im się spod oka. – Jaka szkoda, że znowu nie ma ani chwilki czasu, muszę lecieć na wykład, już jestem spóźniona. Powiedz mi tylko szybciutko, wszystko u ciebie w porządku? Jakaś taka blada jesteś…
– W porządku, Lodziu, w jak najlepszym – zapewniła ją ciepło Iza. – To tylko zmęczenie, ostatnio nie ma kiedy porządnie się wyspać. Ale nadrobi się, spokojnie. To raczej ty powiedz, co u twojej mamy – dodała z troską. – Jak się czuje?
– Trochę lepiej – odparła Lodzia. – Leczenie pomogło i jest szansa, że na razie obędzie się bez operacji. To dla nas wielka ulga, bo wiadomo, że operacja to zawsze duże ryzyko, ale w szpitalu musi zostać jeszcze minimum tydzień. Właśnie po zajęciach chcę do niej zajrzeć na chwilę, a potem jadę po Edzia. A jak idą wam przygotowania do francuskiej imprezy? Widziałam plakaty, toż to przedsięwzięcie na pół miasta!
– Działamy – uśmiechnęła się nie bez dumy Iza. – I słyszałam, że i was będziemy tam gościć, w dodatku z nie byle jakiego powodu. Majk mówił mi, że Pablo będzie teraz wspólnikiem w kancelarii pana Piotra.
– Tak – pokiwała głową Lodzia, odwzajemniając jej uśmiech i znów uroczym gestem odrzucając warkocz na plecy. – Tak się złożyło, że przyszedł czas na zmiany, ale to chyba dobrze… taką mam nadzieję. W każdym razie bandziorek jest zadowolony, a to najważniejsze. No, ale pogadamy sobie jeszcze o wszystkim, jak się spotkamy, Izunia, obiecuję, że to już będzie niedługo. A teraz wybacz, muszę już lecieć – dodała przepraszająco, ściskając serdecznie jej dłoń. – Wykład już się chyba zaczął, a jak sama nie zrobię notatek…
– Jasne, Lodziu, leć! – powiedziała szybko Iza. – Trzymaj się, jesteśmy w kontakcie!
– O, cześć! – zdziwiła się na widok Lodzi Marta, która właśnie nadeszła od strony usytuowanych przy schodach łazienek, gdzie przebierała się w kombinezon motocyklowy.
– Cześć, Martusiu! – odparła ciepło Lodzia, zatrzymując się jeszcze, mimo że po jej minie widać było, że najchętniej już by uciekła. – Fajnie wyglądasz w tej skórze, pewnie wybierasz się na motocykl?
Mówiąc to, dopiero teraz dostrzegła podobnie ubranego Patryka, który stał w milczeniu dwa kroki dalej. Domyślając się, że, zważywszy na ów strój, jego obecność nie była tu zupełnie przypadkowa, spojrzała pytająco na niego, potem na Martę, a na końcu na Izę.
– O, przepraszam, nie przedstawiłam was – zmieszała się Iza.
– Aaa… no to ja to zrobię! – wyręczyła ją chętnie Marta, przekładając do drugiej ręki kask motocyklowy i przytulając się do ramienia towarzysza. – To jest Patryk, mój chłopak. A to Lodzia, koleżanka Izy z polonistyki. Poznajcie się.
Wyraźnie oczarowany Patryk natychmiast wyciągnął rękę.
– Patryk.
– Miło mi – uśmiechnęła się nieco sztywno Lodzia, pozwalając mu uścisnąć sobie rękę i natychmiast ją cofając. – No to cóż, życzę wam udanej przejażdżki, ale teraz wybaczcie, muszę już zmykać na wykład. Trzymajcie się!
Po czym, zerknąwszy raz jeszcze na Izę, posłała jej ciepły uśmiech i biegiem rzuciła się w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro. Pozostała trójka odprowadziła wzrokiem jej zgrabną, ubraną jak zawsze ze skromną elegancją sylwetkę, która szybko zniknęła za załomem klatki schodowej.
– Ja też już lecę, Martuś – oznajmiła stanowczo Iza. – Muszę jeszcze zjeść obiad i się przebrać, więc każda minuta się liczy. Udanej wycieczki!
– Dzięki – uśmiechnęła się Marta, pociągając za ramię Patryka, który wciąż stał jak zaczarowany w tym samym miejscu, z oczami utkwionymi w schody. – No chodź, Pat, możemy jechać, jestem już gotowa. Gdzie zostawiłeś sprzęt?
– E… tu na parkingu za rogiem – odparł tonem człowieka, który dopiero ocknął się z głębokiego snu. – Zaparkowałem koło twojego, widziałem, że tam stoi.
– No to na co czekasz? – przerwała mu energicznie Marta. – Chodźmy! Pa, Iza, jutro pogadamy o tym Erasmusie! I nie przepracuj się!
Iza uśmiechnęła się, podnosząc dłoń w geście pożegnania, po czym, nie zwlekając dłużej, pośpieszyła ku przeciwległemu wyjściu z budynku. Prowadziło ono bezpośrednio na ulicę i znajdowało się po przeciwnej stronie holu niż to, do którego kroki skierowali Marta i Patryk, dlatego, odwróciwszy jeszcze na chwilę głowę, mogła bez przeszkód przyjrzeć się ich oddalającym się sylwetkom obleczonym w niemal identyczne skórzane kombinezony. Dlaczego ów dobrze znany jej widok Marty w motocyklowym stroju wydał jej się dzisiaj dziwnie przykry? Zwolniła kroku, a następnie zatrzymała się, żeby w duchu przeanalizować to ulotne wrażenie, jednak chwilę później musiała czym prędzej uciec wzrokiem, gdyż Patryk niespodziewanie również odwrócił się i spojrzał za nią, a napotkawszy jej oczy, rzucił jej przeciągłe, porozumiewawcze spojrzenie ponad głową Marty.
„Spadaj!” – pomyślała z irytacją, pośpiesznym krokiem zmierzając w stronę przeszklonych drzwi. – „Ślepa nie jestem, widziałam, że Lodzia wpadła ci w oko, ale o tym z góry radzę ci zapomnieć, drogi kolego. Spróbuj tylko mnie o nią zahaczyć, to…”
Urwała, gdyż w tym momencie przez szklane drzwi do budynku weszło kilka osób, spośród których natychmiast rzuciła jej się w oczy znajoma aż do bólu postać młodego mężczyzny ubranego w jasnoniebieskie dżinsy i kurtkę w podobnym kolorze. Był to Michał Krzemiński we własnej osobie.
Zaskoczenie po obu stronach było tak wielkie, że oboje stanęli naprzeciw siebie jak wryci, patrząc na siebie szeroko otwartymi oczami. Trwało to trzy, może cztery sekundy, jednak ten krótki czas wystarczył Izie, by dostrzec zmiany na twarzy Michała, w szczególności podkrążone na sinawo oczy oraz nietypowy dla niego niedbały zarost na policzkach. Widok ten sprawiał tak smętne wrażenie, że dopiero po kilku sekundach otrząsnęła się z zaskoczenia i wróciła do pełnej przytomności umysłu. Jak w błysku światła ujrzała po kolei przed oczami dwie wymowne sceny z nieodległej przeszłości, które na zawsze przekreślały całą przyszłość związaną z tym człowiekiem – popartą brutalnymi gestami niewybredną propozycję przy schodach w hotelu Europa oraz skamieniałą z bólu twarz Darka dogaszającego peta na skraju ławki przy skwerku.
Zdumiony Michał również zdążył nieco ochłonąć i już otwierał usta, jednak w tej samej sekundzie Iza, nie odzywając się ani słowem, skinęła mu tylko chłodno głową, po czym, wyminąwszy go, pośpiesznie wmieszała się w przypadkową grupkę rozkrzyczanych studentów i wraz z nimi wyszła na ulicę. Jeszcze kilkadziesiąt metrów, dyskretny rzut okiem wstecz i mogła odetchnąć z ulgą. Nie szedł za nią, został w budynku – kolejny znak, że sprawa, Bogu dzięki, była już definitywnie zakończona.
***
„Nie… jednak tego nie zmogę” – pomyślała z niechęcią Iza, grzebiąc niemrawo łyżką w talerzu z zupą, którą odgrzała sobie w ramach obiadu przed wyjściem do pracy. – „Może potem coś zjem, ale teraz nie dam rady. Jak nie ma się apetytu, to się nie ma, trudno. Jeszcze znowu brzuch mnie rozboli.”
Z westchnieniem podniosła się od kuchennego stołu i wlała z powrotem do garnka całą, ledwie ruszoną zawartość talerza, po czym, usiadłszy z powrotem na krześle, w zamyśleniu zapatrzyła się w okno, za którym powoli zaczynało się już zmierzchać. Druga połowa października wprawdzie nadal rozpieszczała ładną pogodą, jednak z dnia na dzień wieczór zapadał coraz szybciej, a ranki bywały tak chłodne, że Iza poważnie rozważała wyjęcie z szafy wełnianego płaszcza, w którym w zeszłym roku przechodziła całą zimę.
„Powinnam mu powiedzieć” – wróciła do wątku myśli, który od kilku dni ciążył jej kamieniem na sumieniu. – „Przecież jako mój pracodawca ma prawo wiedzieć, co planuję, to nie jest do końca moja prywatna sprawa. A z drugiej strony zawracać mu tym teraz głowę… Jakby mało miał problemów do rozwiązywania na bieżąco! Staż w marcu to jeszcze odległa przyszłość, w dodatku wcale nie ma stuprocentowej pewności, że nasze aplikacje zostaną rozpatrzone pozytywnie, więc po co zawczasu robić niepotrzebne zamieszanie? Nie wiem… Poczekam chyba jeszcze kilka dni, może okazja trafi się sama?”
Spowity coraz gęstszym mrokiem, huśtany wzmagającym się wiatrem jesion za oknem poruszał nagimi gałęziami, jakby był nie drzewem, a żywą istotą. Żywą? Nie, chyba raczej jakimś duchem z zaświatów albo fantastycznym tworem wyobraźni, a to wszystko dlatego, że w tej dziwnej godzinie na przełomie dnia i nocy latarnie miejskie nie zapaliły się jeszcze, mimo że niebo z każdą minutą ciemniało coraz bardziej.
„Ania przyjedzie z rodziną na Boże Narodzenie, będzie miał dużo czasu, żeby z nią pobyć, pogadać, nacieszyć się jej obecnością… Oby tylko do tego czasu zdążył pozbierać się psychicznie! Przecież to jest jak tortura i trwa od tylu lat! Ledwie rany się zaleczą, a tu znowu wszystko wraca i chcąc nie chcąc trzeba je rozgrzebać. No a z drugiej strony jak ich nie rozgrzebywać? To są przecież jego upragnione okruszki, namiastka szczęścia, jedyne, czego biedak pragnie, na co czeka i o czym marzy… Ech, co za patowa sytuacja! Nie dziwię mu się, że coraz bardziej popada we frustrację, skoro nie umie i nawet nie chce się z tego wyleczyć. Boże, jak mu pomóc? Przecież z tego labiryntu naprawdę nie ma wyjścia…”
Podmuch wiatru znów szarpnął gałęziami jesionu, które zaskrzypiały cicho, gubiąc ostatnie pojedyncze liście. Hmm, ten wiatr był coraz silniejszy, chyba w końcu zbierało się na deszcz… Zresztą nic dziwnego, druga połowa października to już zaawansowana jesień, czas był już najwyższy na jesienną słotę.
„A ja? Przecież ja jestem praktycznie w takiej samej sytuacji. Czy za siedem albo dziesięć lat też będę wyglądać tak jak dzisiaj Majk? Nawracający ból, nieustanna frustracja i coraz słabsza psychika do znoszenia na co dzień tego potwornego ciężaru niespełnienia. Przecież ja też, tak jak on, nie chcę się z tego wyleczyć, mimo że i mnie skręca zazdrość o jego uczucie do kogoś innego. A jednak nie oddałabym tego, co czuję, za żadne skarby świata, za wzajemność tysiąca Miśków i Victorów, za nic! Tylko że to takie smutne, że ludzie muszą się tak mijać… Tak wielu nie docenia skarbu, jakim jest wzajemność w miłości…”
Latarnia po drugiej stronie podwórka wreszcie się zapaliła, podświetlając od tyłu nagie gałęzie jesionu. Wyglądał jak czarny szkielet, a przecież jeszcze tak niedawno płonął cały intensywną żółcią, tak spektakularną, że przyciągnęła nawet uwagę Majka podczas jego kilkuminutowej, jak dotąd jedynej wizyty w tym mieszkaniu. Czy ta smętna metamorfoza nie była najlepszym symbolem przemijania? Czas biegł tak szybko… liście żółkły i opadały… zapowiadały nadejście zimy…
„Swoją drogą Misiek wyglądał dzisiaj bardzo średnio” – pomyślała, przypomniawszy sobie popołudniowe spotkanie na uczelni. – „No, ale co się dziwić? Ojciec znowu podupadł mu na zdrowiu, ma na głowie całą firmę, do tego studia, więc normalne, że jest wykończony. Swoją drogą ciekawe, czy słyszał już o Moni i czy ma choć minimalne wyrzuty sumienia… E, co tam, nie moja sprawa. W sumie nawet cieszę się, że na niego wpadłam i że minęliśmy się tak bez słowa, to na dłuższą metę ustawia nas na właściwych pozycjach i potwierdza ostateczny koniec tej historii. Owszem, zaskoczył mnie dzisiaj, kiedy tak nagle stanął mi przed nosem, ale nic poza tym. To już dla mnie zupełnie obcy człowiek. I dobrze mi z tym. Boże, jak dobrze!”
Tak. Powinna mimo wszystko skupić się na tym, co dobre, bo przecież, jak by na to nie spojrzeć, życie było takie piękne! Piękne i warte każdego dnia, każdego poranka i wieczoru, każdej godziny, minuty i sekundy. Może jej marzenia nigdy nie spełnią się do końca, ale księżycowa dusza karmiona nawet maleńkimi okruszkami szczęścia i tak potrafi wznosić się do gwiazd, a nadzieja nie umiera nigdy… nigdy… Bo czy nagie gałęzie jesionu, choć zapowiadają zimę i mróz, w dalszej perspektywie nie są również zapowiedzią wiosny? Za jakiś czas te gałęzie znów się zazielenią, a spod śniegu, który w międzyczasie spadnie, wychyną białe przebiśniegi.
Przebiśniegi… właśnie. Majk wspominał o nich już kilka razy, a ona wciąż nie umiała zgłębić tej dziwnej metafory. Mówił o zapowiedzi wiosny… o pozorach, którym nie wolno ufać… o sobie i o Anabelli… Tyle zrozumiała, lecz jak połączyć te wątki w jedno, żeby odnaleźć w nich jakiś spójny sens? Gdyby tak…
Z odłożonego na brzeg stołu aparatu telefonicznego dobiegł dźwięk przychodzącego smsa. Iza natychmiast ocknęła się z zamyślenia i sięgnęła po telefon, dopiero teraz zauważając, że siedzi w kuchni w niemal zupełnej ciemności, zmierzch bowiem zapadł już zupełnie i rozpraszała go tylko poświata sztucznego światła padającego z latarni za oknem. Ekran telefonu rozświetlił się intensywnym blaskiem, który aż raził ją w oczy.
Iza, jakieś nowe wieści? Ściskam serdecznie, Madi.
„Ach, prawda, Krawczyk!” – westchnęła z niechęcią. – „Miałam go odwiedzić, a przynajmniej się odezwać i ustalić datę. Trzeba będzie załatwić i to…”
Niestety nie, ostatnio się z nim nie widziałam, a i on nie kontaktował się ze mną. Mam teraz urwanie głowy, ale pod koniec miesiąca postaram się zdobyć jakieś nowe informacje. Bądźmy w kontakcie, pozdrawiam Cię serdecznie! Iza.
Odpowiedź przyszła szybko, po zaledwie minucie.
Oczywiście, dziękuję Ci! Brak wieści to chyba dobre wieści, taką mam nadzieję. Będę czekać, serdeczności. M.
Iza pokiwała głową i z oporem wyszukała w kontaktach numer Krawczyka. Wolała załatwić to od ręki. Po krótkim namyśle i kalkulacji wolnych pasm, których w najbliższym czasie praktycznie nie miała, wklepała w okienko edycji treść smsa.
Dobry wieczór, odzywam się, jak obiecałam. Mam nadzieję, że czuje się Pan w miarę dobrze? Niestety w ten weekend ani w kolejny nie będę mogła Pana odwiedzić, czy moglibyśmy przełożyć to na początek listopada? Mógłby to być piątek 6-ego, tylko po południu, bo rano mam zajęcia. Pozdrawiam, Izabella Wodnicka.
Wysławszy smsa, znów zapatrzyła się w okno, wspominając ostatnią wizytę u milionera i podszytą metafizycznym klimatem rozmowę o klątwie Anabelli. A jeśli w tym naprawdę coś było? Dziewczyny z imprezy u Klaudii zaczynały coraz mocniej w to wierzyć, zwłaszcza po epizodzie z bransoletką Oli, a ją, Izę, coraz częściej w żartach nazywały naszą wiedźmą. Chwilami naprawdę tak się czuła, a wraz z tym wrażeniem narastało w niej poczucie dziwnej odpowiedzialności. Bo dlaczego pani Ziuta wybrała sobie właśnie ją? Czy miała do wykonania jakąś ważną życiową misję? Czy to był przypadek, że tak wiele osób regularnie prosiło ją o duchową pomoc? Krawczyk, Darek, wcześniej Lodzia, Tom, Agnieszka… i Majk…
Dźwięk przychodzącego smsa.
Pani Izabello, oczywiście. Czuję się trochę lepiej, dziękuję. Będę na Panią czekał w piątek 6 listopada. Czy pasuje Pani 15.00? Z uniżonym ukłonem, Sebastian Krawczyk.
Iza uśmiechnęła się mimo woli i odesławszy smsa z akceptacją godziny, z zastanowieniem popatrzyła na wyświetlony tuż pod numerem Krawczyka numer Madi. Czy powinna od razu dać jej znać, że były mąż, jak sam stwierdził, czuł się „trochę lepiej”? Ona tak bardzo czekała na wszelkie wieści o nim…
„Nie, na razie nie będę jej nic mówić” – postanowiła po dłuższej chwili namysłu. – „Trochę lepiej pewnie niewiele znaczy, to tylko takie grzecznościowe sformułowanie, wolę zobaczyć go na żywo i dopiero wtedy odezwę się do Madi. Ale Bogu dzięki, że on się jakoś trzyma, może te nowe leki trwale mu pomogą? Oby! Życzyłabym tego panu z całego serca, panie Sebastianie.”
Wygasiwszy ekran, podniosła się z krzesła, by zebrać się do pracy. Smagane wiatrem gałęzie jesionu skrzypiały jękliwie za oknem kuchni, o szyby właśnie zaczął bębnić deszcz. Należało pomyśleć o zabraniu ze sobą parasolki.
***
– Pokoju po pani nikomu nie wynająłem i nie wynajmę – oznajmił Izie pan Stanisław, który, trzymając w rękach stos talerzy i sztućców, asystował jej przy nakrywaniu stołu do uroczystego obiadu. – Już mi jeden Kacper tu wystarczy, hałasu to on robi za dziesięciu, a kto mi obieca, że nowy lokator będzie taki miły i spokojny jak pani? Nikt. To ja już wolę, żeby było tak, jak jest. Zwłaszcza że z pieniędzmi teraz już kłopotu nie ma, bo szczyl dokłada się uczciwie do rachunków, no i pyszne jedzenie od was przynosi. Bez tego, to my byśmy, pani Izo, cienko przędli.
– Cieszę się, że wam smakuje – uśmiechnęła się Iza, przejmując od niego talerze i ustawiając je starannie na przygotowanym stole. – Nasze kucharki to mistrzynie, ale Kasieńka przecież też kucharka, więc nie ukrywam, że trochę się stresuję, jak oceni moje spaghetti. Kacper nawychwalał jej to danie pod niebiosa, a jak właśnie jej nie posmakuje?
– Nie posmakuje? – obruszył się gospodarz. – Pani spaghetti by jej nie posmakowało! Niemożliwe. Jakby tak było, to ja bym jej nawet nie chciał znać!
– Ech, nie przesadzajmy, panie Stasiu! – zaśmiała się. – Gusta są różne, o to nigdy nie można mieć pretensji. O… i gotowe. A nie, przepraszam, jeszcze szklanki. Poda mi je pan? Dziękuję. Już niedługo powinni być, jest prawie piętnasta.
Oboje kończyli przygotowania do uroczystego obiadu na Narutowicza, gdzie dziś Kacper miał przyprowadzić i przedstawić im swoją wybrankę. Co prawda nie była to niedziela, a zwykła środa, jednak ponieważ w nadchodzący weekend Iza miała na głowie Dzień Francuski w Anabelli, a w kolejny planowała wyjazd do Korytkowa na Wszystkich Świętych, wolała nie odkładać tego aż na listopad, zwłaszcza widząc, jak bardzo Kacprowi zależało na tym spotkaniu. Zerwawszy się zatem z wykładów, zdołała wygospodarować kilkugodzinne pasmo na wizytę u pana Stanisława, gdzie przyniosła i odgrzała własnoręcznie przygotowane dzień wcześniej ulubione danie Kacpra, czyli spaghetti. Ów, od rana podekscytowany do granic możliwości, pojechał już po Kasię i miał z nią przybyć niebawem, na co zarówno Iza, jak i pan Stanisław czekali z mimowolnym zaintrygowanem.
– Oho, chyba właśnie są – zauważył mężczyzna, ściszając głos. – Słyszy pani?
W istocie z korytarza niósł się odległym echem hałas wchodzenia po schodach i rozmowy, dlatego oboje czym prędzej opuścili salon i przystanęli w przedpokoju, by tam od razu powitać niewątpliwie zestresowanego gościa. Jeszcze chwila i drzwi z impetem otworzyły się, po czym do środka, zaproszona gestem przez Kacpra, nieśmiało weszła niewysoka dziewczyna o pulchnych lecz proporcjonalnych kształtach, jaśniutkich blond włosach uczesanych w węzeł na karku i ładnej, sympatycznej buzi o błękitnych oczach.
– No, nie bój się, żabciu – powiedział czule Kacper, wsuwając się za nią i z nietypową dla niego delikatnością zamykając za sobą drzwi. – Tu sami swoi. To jest mój stryj Stachu, a to Iza. Kochani, to jest Kasia – dodał z dumą, wskazując na swą towarzyszkę.
– Dzień dobry – ukłoniła się grzecznie dziewczyna, zerkając niepewnie na jedno i na drugie.
– A dzień dobry, dzień dobry! – odparł życzliwie pan Stanisław, podczas gdy Iza wyciągnęła do Kasi obie ręce i chwyciwszy jej dłonie, uściskała je serdecznie. – Myśmy tu o panience już dużo słyszeli… oj, dużo! I same dobre rzeczy!
– Najlepsze! – podchwyciła ciepło Iza, z lekkim niedowierzaniem ale i rozbawieniem zerkając na Kacpra, który tymczasem cichutko ściągnął z nóg buty i ustawił je równo pod krzesłem. – Proszę, Kasiu, wejdź dalej, nie krępuj się. Nie, butów nie ściągaj, bo tu trochę chłodno, a nie pomyśleliśmy o zapasowych kapciach. Panie Stasiu, idźcie już do salonu, dobrze? Ja zaraz podam obiad.
– To może ja bym pomogła? – zaoferowała się nieśmiało Kasia.
Kacper, którego twarz promieniała jak słońce, objął ją ramieniem i spojrzał na Izę, prosząc ją wzrokiem, by zgodziła się na wszystko, czego życzy sobie ich gość. Choć od wejścia obojga minęło zaledwie kilka minut, jego pokorna, zdumiewająco wyciszona postawa tak silnie kontrastowała ze sposobem, w jaki zachowywał się na co dzień, że Iza z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
– Jasne, skoro chcesz! – rzuciła wesoło do Kasi, wskazując jej wejście do kuchni. – W takim razie panowie do salonu, a my tam. Wszystko już gotowe, trzeba tylko przelać zupę do wazy, a drugie danie przełożyć na półmisek. Zrobiłam spaghetti – dodała informacyjnie, kiedy obie znalazły się już same. – Mam nadzieję, że ci posmakuje, Kacper bardzo lubi.
– Tak, wiem – pokiwała głową dziewczyna. – On lubi wszystko, a spaghetti najbardziej.
– I ptysie – zauważyła Iza, stawiając na stole półmisek i wazę, po czym zerknęła porozumiewawczo na swą swą towarzyszkę i obie zgodnie parsknęły śmiechem. – Pan Stasio kupił na deser chyba ze dwanaście, ale spokojnie, nic się nie zmarnuje. My zjemy sobie po jednym, a Kacper wciągnie resztę.
– Tak! – roześmiała się Kasia, ukazując w uśmiechu równe białe zęby, a w jej pulchnych policzkach natychmiast pojawiły się urocze dołeczki. – Pani dobrze go zna, zresztą dużo mi o pani opowiadał.
„Przemiła dziewczyna” – przebiegło przez głowę Izy.
– Nie pani, tylko Iza – zaznaczyła, wyciągając do niej rękę nad stołem. – Mówmy sobie na ty. Przelejesz tę zupę?
– Oczywiście.
Kasia natychmiast sięgnęła po wskazany przez Izę garnek z rosołem, by wprawnymi gestami przelać jego zawartość do wazy.
– Niestety musimy podgrzewać to na gazie, bo nie ma tu ani mikrofalówki, ani porządnego piekarnika – mówiła dalej Iza. – To stare budownictwo, a kuchnia wyposażana już dawno temu, ale ma swój urok, prawda?
Kasia rozejrzała się po skromnej, nieco obskurnej kuchni pana Stanisława i z przekonaniem pokiwała głową.
– O tak, jest całkiem duża, ja zresztą bardzo lubię takie stare kamienice. A sprzęt jest całkiem niezły… ja tam już na różnych kuchenkach gotowałam, nawet na piecu kaflowym – uśmiechnęła się, znów prezentując swe rozkoszne dołeczki w policzkach. – Najpierw kilka razy mi się przypaliło, ale potem już się nauczyłam.
– Lubisz gotować? – zagadnęła Iza kończąca właśnie przekładać spaghetti na półmisek.
– Uwielbiam! – odparła żywo. – Od małego uwielbiałam, aż się wszyscy w rodzinie ze mnie śmiali. No, ale śmiali się, śmiali, a jak próbowałam różne przepisy, to zawsze chętnie zjedli, zwłaszcza tata. Mama zawsze mówi, że urodziła mu kucharkę, bo ona akurat za gotowaniem nie przepada. A Kacper to jest całkiem taki sam jak on – dodała ciszej, a w jej błękitnych oczach zalśniły ogniki czułości. – Taki sam! Tylko by jadł i jadł, a nic po nim nie widać i do tego wszystko mu smakuje.
– Prawda – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza.
– Skarb nie człowiek – mówiła dalej ze wzruszeniem Kasia, odkładając garnek na kuchenkę i przykrywając go odłożoną na bok pokrywką. – I serce ma takie samo dobre jak mój tata, widać, że nigdy by nikogo nie oszukał. Aż nie mogę się nadziwić, że go tyle lat żadna dziewczyna nie chciała, chodził biedak samotny po świecie… Zabieramy to już? – wskazała na wazę. – Jeszcze tylko jakaś chochelka by się przydała.
– Tak, tu jest – odparła Iza, która na ostatnią uwagę o Kacprze spoważniała i pokręciła głową z dezaprobatą. – Weź zupę, a ja spaghetti. Sałatka i kompot już są na stole.
Po czym obie weszły do salonu witane życzliwym uśmiechem pana Stanisława i rozpromienionym obliczem Kacpra, który na ich widok zerwał się z krzesła i rzucił do pomocy.
– Ja już to zrobię, żabciu – zapewnił gorliwie Kasię, przejmując wazę z jej rąk i ustawiając ją na środku stołu. – Ty jesteś naszym gościem, a i tak pomogłaś Izie. Iza, czekaj, od ciebie też wezmę te kluchy… znaczy się, spaghetti. O, tu jest miejsce…
– Spokojnie, Kacper, poradzę sobie – uśmiechnęła się Iza,wymieniając znaczące spojrzenia z gospodarzem i dyskretnie dając mu znak, żeby nie komentował głośno tego nietypowego zachowania bratanka. – Pokaż lepiej Kasi, gdzie ma usiąść, a ja zajmę się stołem. Dziękuję ci za pomoc, Kasieńko – uśmiechnęła się do dziewczyny. – A teraz siadamy i jemy, żeby nie wystygło!
***
– To i mnie się nie podoba, panie Stasiu – westchnęła Iza, wycierając szmatką blat w kuchni po zakończeniu zmywania naczyń po obiedzie. – Tylko co możemy poradzić? Ja już rozmawiałam z nim o tym tyle razy… i co z tego? To jest jak grochem o ścianę. A Kasi uświadamiać przecież nie możemy, on sam musi jej wszystko opowiedzieć.
– No, sam, sam – przyznał posępnie pan Stanisław. – Tylko że on tego nie zrobi, pani Izo. I ja się boję, że z tego jeszcze jakie nieszczęście będzie.
Od ponad godziny oboje omawiali w kuchni wrażenia z wizyty Kasieńki, która, jak zgodnie orzekli, była przemiłą, sympatyczną osóbką urzekającą swą uroczą naiwnością i bezpretensjonalnością, jednak ich niepokój budziła postawa Kacpra, z pozoru zabawna i rozbrajająca, w głębi jednak na swój sposób nieuczciwa. Z rozmowy przy stole jasno wynikało bowiem, że Kasia wciąż nie miała pojęcia o wieloletnim, luźnym stylu życia swego ukochanego, który przed nią grał czystego, zakochanego po raz pierwszy królewicza bez przeszłości. Co prawda, jak stwierdziła Iza, niby nie była to jakaś niewybaczalna zbrodnia, bo wszystko zawsze da się wyjaśnić i przebaczyć, jednak kłamstwo zawsze jest kłamstwem, a biorąc pod uwagę poważne plany Kacpra wobec Kasi, taka postawa była tylko niepotrzebnym proszeniem się o kłopoty.
Posprzątawszy po obiedzie, jako że obiecała Kacprowi jeszcze chwilę rozmowy na osobności, ów zaś pojechał odwieźć Kasię do domu i niebawem miał wrócić, odesłała pana Stanisława na odpoczynek do salonu, sama zaś udała się do swojego starego pokoju z kaflowym piecem, gdzie z westchnieniem usiadła na łóżku.
„To wszystko jest takie pogmatwane, pani Ziuto” – pomyślała, wpatrując się w czarne drzwiczki pieca, które wyglądały jak szerokie, rozchylone usta. – „A jeśli nad Anabellą naprawdę wisi klątwa? Klątwa niespełnionej miłości, piętno tego, który założył tę firmę i nazwał ją tak znaczącym imieniem… Dwa lata temu raczej bym w takie coś nie uwierzyła, ale teraz? Przecież wymiar fizyczny i metafizyczny przenikają się w każdym aspekcie, sama to tłumaczyłam Krawczykowi. A może właśnie łącznikiem między tymi dwoma światami są silne uczucia? Miłość, nienawiść, rozpacz, tęsknota… Kiedy są tak silne, że nie da się ich pokonać, zaczynają wymykać się spod kontroli, żyć własnym życiem i wpływać na otoczenie, na losy innych napotkanych ludzi…”
Hałas w przedpokoju, który zaświadczył o powrocie Kacpra, wyrwał ją z zamyślenia.
– Ej, stryjuuuu! – huknął na całe mieszkanie. – Gdzie Iza?! Poszła już?!
– Ciii, Kacper, jestem! – odpowiedziała mu przyciszonym głosem, czym prędzej wychodząc do przedpokoju. – Zwariowałeś? Nie drzyj się tak! Pan Stasio poszedł się położyć, pewnie właśnie go zbudziłeś. Przy Kasieńce jakoś taki głośny nie byłeś, za to nam uszy mogą puchnąć, co?
– Sorry, Iza – zmieszał się Kacper. – Myślałem, że już poszłaś. Spoko, jak stryj zasnął, to tak łatwo się go nie zbudzi. No? I co myślisz o mojej Kasieńce? – zagadnął, mrugając do niej porozumiewawczo. – Pierwsza klasa, co?
– Przemiła dziewczyna – przyznała Iza. – I rzeczywiście zapatrzona w ciebie jak w obrazek. Szkoda tylko, że nie odsłoniłeś przed nią tej poprzedniej warstwy farby, tylko przypudrowałeś po wierzchu i dalej udajesz przed nią kogoś, kim nie jesteś.
– O, a ty znowu swoje! – fuknął z niecierpliwością Kacper. – Z wami po prostu nie da się gadać, serio! I ty, i stryj bez przerwy to samo!
– Bo takie jest nasze zdanie – odparła spokojnie Iza, wskazując mu, żeby weszli do pokoju. – Chodź tutaj, nie krzyczmy w przedpokoju, niech pan Stasio sobie pośpi spokojnie. Poczekaj, zamknę drzwi… okej. No więc ja się oczywiście w twoje sprawy wtrącać nie będę – zaznaczyła, siadając na łóżku i wskazując mu, by zajął stojące obok krzesło. – Mówię ci tylko, co myślę. Bo gdybyś ty się zobaczył z boku, Kacper… Przy Kasi zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle, jakbyś nie był sobą. Owszem, dla takiej uczciwej dziewczyny jak ona ta wersja twojej osoby, którą przed nią prezentujesz, na pewno jest bardzo atrakcyjna, ale problem w tym, że ona nie jest prawdziwa. I tak samo jak pan Stasio jestem zdania, że to się w końcu zemści.
– Ech… no dobra – westchnął z rezygnacją Kacper. – Może i masz rację, ja nie mówię, że nie. Myślisz, że mnie to nie męczy, Iza? Jak prowadziłem tu Kasię, a potem wychodziliśmy, to aż mi zimne prądy po plerach latały, żeby tylko nie trafić na schodach na tę starą czarownicę z dołu. Specjalnie się pilnowałem, żeby za dużo hałasu nie robić, bo jakby wyjrzała na klatkę i mnie zobaczyła, to sama wiesz… zrobiłaby mi jazdę jak zwykle, a ja przed Kasieńką ze wstydu bym się spalił! A jakby jeszcze coś zaczęła sugerować i obrażać mi ją… ooo! – zacisnął dłonie w pięści, a oczy błysnęły mu gniewnie. – Chyba bym purchawę na miejscu utłukł! Łeb bym urwał! Ale potem to wiadomo – westchnął, opuszczając ręce, jakby nagle zeszło z niego powietrze. – Tylko same kłopoty by z tego były. A Kasia to by mnie już na pewno znać nie chciała.
– No właśnie – przyznała spokojnie Iza. – Więc zastanów się, czy warto. Pani Kazia to akurat problem, który da się ogarnąć. Wiadomo, że uwzięła się na ciebie i przesadza, ani ja, ani stryj w ogóle się tym nie przejmujemy, inni sąsiedzi chyba też nie do końca, bo wszyscy przecież normalnie nam się kłaniają. Tobie też. Więc i Kasia na pewno nie przejmowałaby się tym, co ona plecie, tylko stanęłaby po twojej stronie. Bo naprawdę widać po niej, że cię kocha – zaznaczyła, na co twarz Kacpra rozpromieniła się natychmiast jak słońce. – I ewidentnie jej na tobie zależy.
– No – pokiwał głową z rozrzewnieniem. – Mówiłem wam przecież, że Kasieńka będzie moja, nie? A wyście nosami kręcili i nie chcieliście mi wierzyć. No to sami widzicie!
– Widzimy – przyznała Iza. – I właśnie dlatego tym bardziej martwimy się o ciebie, a właściwie o was oboje, bo nie chcielibyśmy, żeby coś się międy wami popsuło. Szczerość w takich sprawach to podstawa, Kacper, ale co ja będę ci to tłumaczyć po raz enty… wiesz, co o tym myślę, a decyzja i tak należy do ciebie.
– No – pokiwał głową. – I ja to powoli załatwię, zobaczysz, Iza. Muszę tylko przygotować teren, bo moje hasło z Kasieńką to ostrożnie i powoli, ale jakoś się ogarnie i to… A powiedz mi – dodał, na nowo ożywiony – co myślisz o jej wyglądzie? Śliczna, co?
– Śliczna – zgodziła się ciepło Iza. – Ma tak przesympatyczną buzię, że jak się tylko na nią spojrzy, to nie można się nie uśmiechnąć.
Kacper znów rozpromienił się i mocno nabrał powietrza w płuca, jakby chciał powiększyć powierzchnię przepełniających go emocji.
– No widzisz! – przyznał z mieszaniną satysfakcji i wzruszenia. – I to nawet ty tak mówisz, a przecież nie jesteś facetem! To wyobraź sobie, jak się poczułem, jak ją pierwszy raz zobaczyłem. Dla niej to ja bym mógł… wszystko! Serio – dodał z powagą. – Nawet się ożenić.
– O! – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza. – Co ty mówisz, Kacper! Czy ja się nie przesłyszałam?
– Nie – zapewnił ją, wypinając pierś i uderzając się w nią rozwartą dłonią. – A ty myślisz, że co, jaja sobie robię? Ja człowiek honoru jestem! Już dawno na to wpadłem, a teraz coraz częściej o tym myślę. Jak sobie wyobrażam, że ona wtedy byłaby taka całkiem moja, na zawsze… że miałbym ją w domu… kurde, Iza! Przecież to jest właśnie to!
Iza patrzyła na niego na wpół z zaskoczeniem, na wpół niedowierzająco. Kacper i plany matrymonialne? Tego jeszcze nie było! Czy to możliwe, żeby jego uczucie do Kasi było na tyle głębokie, by w trwały sposób zmienić mu myślenie? W to mimo wszystko ciężko było uwierzyć. A z drugiej strony… skoro pani Ziuta zapowiedziała, że i on znajdzie kiedyś swoją dobrą drogę…
– Tylko stryjowi ani mru-mru! – zastrzegł, zerkając niespokojnie na drzwi. – To ma zostać między nami, Iza, okej? Mówię to tylko tobie, w zaufaniu, jak siostrze.
– Okej – pokiwała głową z powagą. – Nikomu nie pisnę ani słówka, Kacperku, obiecuję. Zresztą i tak nie chce mi się w to wierzyć – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Musiałbyś mi to udowodnić czynem.
– I udowodnię! – zapewnił ją, wyciągając ku niej palec. – Jeszcze zobaczysz, jak się zdziwisz, Iza! Bo ty we mnie nie wierzysz, a stryj to już w ogóle! A ja tylko najpierw się do tego przygotuję, moje hasło ostrożnie i powoli… no wiesz, muszę kasy trochę zebrać nie? Tak żeby pomyśleć o własnej chacie, bo u stryja przecież nie będę do końca życia mieszkał! Stary zgred pomógł mi bardzo, nie powiem – dodał, ściszając głos i znów zerkając na drzwi – ale jednak wolałbym sam… Wiesz, jak to jest, nie? Mieszkasz u siebie, to wiesz, jakie to jest fajne i wygodne. A jak zobaczyłem to twoje mieszkanie, to pomyślałem, że ja też bym tak chciał.
Iza wciąż patrzyła na niego z niedowierzaniem, bowiem jeszcze rok temu nie wyobrażałaby sobie takich słów w jego ustach. Więc jednak pani Ziuta miała rację?…
– Tylko miałem te problemy z robotą, nie? – ciągnął rzeczowym tonem Kacper. – I pewnie dalej nikt by mnie nie chciał po wyroku, gdyby nie nasz szef… równy z niego gość, już dawno to mówiłem. Ty zresztą sama o tym wiesz najlepiej, co? – mrugnął do niej z rozbawieniem. – Znasz go przecież z różnych stron, hehe!… Tak czy siak, jak mi dał tę umowę na pół etatu, to od razu odżyłem, bo to nawet nie tylko o kasę chodzi, ale też o to, żeby gdzieś pracować. Tak normalnie, uczciwie, nie jak Jaśka kumple. No i Kasieńka jest ze mnie zadowolona – dodał z dumą. – A to jest w tym wszystkim najważniejsze!
– Prawda – uśmiechnęła się Iza.
– Tyle że pół etatu to tylko tak, na próbę, a muszę mieć coś docelowo – mówił dalej jak nakręcony Kacper. – Szef powiedział parę dni temu, że na razie jest ze mnie zadowolony i jak otworzy nowy lokal, to chętnie weźmie mnie na cały etat. Kurde, Iza, fajnie by było! Mogę robić wam za ochroniarza na tej Koncertowej, co mi szkodzi podjechać, to zresztą nie jest aż tak daleko. Fakt, że wolałbym na Zamkowej, bo Chudy zostaje tutaj, a ja bym chciał z nim, ale nie będę przecież wybrzydzał. I wiesz, co jeszcze szef powiedział? – dodał, zerkając na nią z uśmiechem. – Że mam prawko zrobić! I że on mi dofinansuje kurs, bo potem będzie potrzebował jeszcze jednego zmiennika na dostawczaka. Kurde, a ja już tyle lat o tym myślałem! Tylko nigdy nie mogłem się zebrać, no i też nie zawsze kasa była… Ale teraz to chętnie bym zrobił. A jaka Kasia byłaby ze mnie dumna!
Iza uśmiechała się na te plany, jednak gdzieś w głębi serca obudził się w niej niepokój. Jak to powiedziała Wiktoria?
Poobserwujemy naszą ekipę, zwłaszcza tych nowych, bo teoretycznie, skoro mają u nas umowy, klątwa „Anabelli” powinna zacząć działać i na nich…
– Kasa to kasa – kontynuował na jednym wdechu Kacper. – Na cały etat to już by się dało wyciągnąć całkiem przyzwoitą sumkę, a chłopaki mówią, że jak ktoś się przykłada do roboty, to szef też świetne premie daje. A jak jeszcze dorobię sobie trochę u Chudego… no…
Urwał i zmieszał się, jakby chciał cofnąć ostatnie słowa.
– Nie bój się, wiem, co robicie z Chudym – zapewniła go z pobłażaniem Iza. – Słyszałam o agencji detektywistycznej w zalążku.
– Słyszałaś? – zdumiał się, ale i wyraźnie ucieszył Kacper.
– Mhm – uśmiechnęła się. – Klaudia mi mówiła.
– No – pokiwał głową. – Widzę, że wiesz o sprawie… Śledziliśmy tego jej kretyna, co działa na parę frontów, i myślę, że niedługo będzie mogła załatwić go na szaro. Chciałbym to zobaczyć! Trzy naraz – skrzywił się. – Mam nadzieję, że te kobitki rozjadą go na miazgę, zasłużył sobie, gnojek.
Iza znów uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
– Serio? – zapytała z przekorą. – I ty to mówisz?
– Tak, ja – odparł spokojnie. – Wiem, co chcesz mi zasugerować. Te wszystkie Jolki, Baśki… Renatki…
– Julitki, Reginki, Anetki, Martynki – dokończyła z niewinną miną. – Iwonki, Ilonki, Beatki…
– Przestań, Iza – pokręcił głową skonfundowany. – I proszę, przy Kasieńce niech ci się nie wyrwie, dobra? To jest wszystko prawda, ale ja przecież nigdy tak jak tamten… Nie, ja bym nigdy tak nie zrobił – zapewnił ją z powagą. – Pobawić się to pewnie, czemu nie, jak się nie ma zobowiązań, to w czym problem? Ale oszukiwać? I to własną żonę? Nigdy!
Ni stąd, ni zowąd przed oczami Izy przepłynęła wizja ściętej twarzy Darka zaciągającego się papierosem. A potem głupio rozanielona twarz Szymkiewicza…
– Jakby typo był wolny, to ja bym do niego nic nie miał – mówił dalej z przekonaniem Kacper. – Co tam! Niech się dziewczyny same orientują, co to za koleś. Ale żonę zdradzać? O nie! Tego to bym nigdy nie zrobił. Nigdy! – uderzył się pięścią w tors. – Człowiek honoru jestem i jakbym raz jej przysiągł, to, kurde, choćby mnie skręcało, dotrzymałbym! Dlatego mam nadzieję, że laski zmiażdżą tego Bartka na marmoladę – podsumował. – Klaudia to mi wygląda na taką, co łatwo nie odpuści, aż żałuję, że nie będę mógł przy tym być!
Iza, choć wciąż niedowierzała, słuchała tych słów z przyjemnością, w duchu żałując, że nie słyszy ich pan Stanisław. Bo czy to nie byłaby dla niego równie miła niespodzianka jak dla niej? A z drugiej strony ta nieuregulowana sytuacja… nieświadomość Kasi co do przeszłości Kacpra… i do tego jeszcze klątwa Anabelli…
„Nie, nie przesadzajmy!” – pomyślała stanowczo, odrzucając tę myśl. – „Z tą klątwą to przecież tylko mój wymysł, a Kacper będzie pierwszą osobą, która udowodni, że nic takiego nie ma! Byle w końcu się odważył i powiedział Kasi o tych Jolkach i Baśkach. Wszystko zależy właściwie tylko od tego!”
– A jak już Chudy nagra współpracę z agencją, a potem założy swoją – ciągnął Kacper – to ja też będę mógł u niego podorabiać. I to mi się strasznie podoba, wiesz? Te nocne wypady, akcje w terenie… Ja kiedyś nie miałem pomysłu, co zrobić z wolnym czasem, to chodziłem na kobitki, nie? Ale teraz? Teraz tylko Kasia się liczy – zaznaczył z powagą. – A ta energia, co mnie rozpiera, to przecież może iść w inną stronę, nie? Zwłaszcza że jeszcze na tym zarobię, a na kobitki to się tylko kasę traci!
Iza roześmiała się, podnosząc w górę kciuk.
– Wiem, że dalej mi nie wierzysz – uśmiechnął się Kacper. – Ale ja ci to udowodnię. I tobie, i stryjowi, i wszystkim innym niedowiarkom. Zresztą gadałem o tym z Chudym i on mnie cholernie zainspirował. Nie chcę ci powtarzać, bo to była bardzo osobista, męska rozmowa, ale po tym, co mi powiedział, to ja już trochę inaczej na to wszystko patrzę. Wolę zrobić to prawko, pomóc szefowi i Lidii ogarniać nowy lokal… podziałać w agencji… Bo jak Kasia będzie ze mnie zadowolona, to ja nic więcej nie chcę! Serio, Iza.