Anabella – Rozdział CLXI

Anabella – Rozdział CLXI

– Ależ ona urosła! – zawołała zachwycona Iza na widok Klary, która patrzyła na nią ze zdziwieniem szeroko otwartymi ciemnymi oczkami. – A jaka śliczna! Poczekaj, Melu, umyję tylko ręce po podróży i muszę się porządnie przywitać z moją chrześnicą!

W istocie niewidziana od ponad dwóch miesięcy siostrzenica urosła i zmieniła się niemal nie do poznania, ze śpiącego całymi dniami noworodka przeistaczając się w rezolutne, ciekawe świata niemowlę. Miało to jednak taką konsekwencję, że Iza była dla niej osobą praktycznie nieznajomą, przez co dziewczynka bała się jej i dopiero pod koniec wieczoru w końcu pozwoliła wziąć się na ręce.

– Wygląda na to, że wyrodna ciotka musi częściej do ciebie przyjeżdżać – zauważyła ze smętnym rozbawieniem, tuląc do siebie przysypiające już w ramionach dziecko. – Bo inaczej nie będziesz kojarzyć, kto to w ogóle jest!

– Przyzwyczai się – zapewnił ją spokojnie Robert, z przyjemnością popijając piwo, które z okazji przyjazdu Izy zaserwowała mu do kolacji żona. – Takie maluchy łatwo się przyzwyczajają, a ciocia przecież nie gryzie. Już i tak szybko sobie z nią poradziłaś.

Popołudnie i wieczór spędzone w rodzinnym gronie były dla Izy okazją nie tylko do podziwiania siostrzenicy, którą obdarowała przywiezionymi z Lublina prezentami, ale również do zapoznania się z najświeższymi wieściami z Korytkowa, tych zaś było niemało. Pierwszą informacją, o jaką poprosiła, były ustalenia w sprawie tajemniczego Rolskiego i jego ingerencji w kredyt Roberta, tu jednak wyjaśnianie sytuacji nadal było w toku.

– Mam się z nim spotkać osobiście dopiero w przyszłym tygodniu – relacjonował jej Robert, kiedy Amelia udała się do sypialni, by przewinąć Klarę. – To i tak duże osiągnięcie, że w ogóle zgodził się ze mną zobaczyć, bo podobno nie z każdym się umawia, a Kowal mówi, że takich jak ja jest więcej.

– Takich z nadpłaconym kredytem? – zdziwiła się Iza.

– Nie, chętnych do spotkania z nim – wyjaśnił, upijając kolejnego łyka piwa. – Podobno kolejki już się ustawiają. Kto wie, może ten facet to na serio jakiś wariat z ambicją filantropa? Powoli zaczynam w to wierzyć, miałem już parę sygnałów z różnych stron.

– Aha – pokiwała głową Iza. – Możliwe, chociaż mimo wszystko dziwne.

– Dziwne – przyznał. – Ale pociesza mnie fakt, że nie dotyczy tylko mnie. Co prawda ja o jego pomoc finansową się nie ubiegałem, ale może robili to inni? Niewykluczone, że wpadłem w tryby jakiegoś systemu. Mam nadzieję, że na spotkaniu wszystko z nim wyjaśnię.

– Ja też – przyznała Iza. – Chociaż masz rację, Robciu, że to trochę zmienia postać rzeczy. Bo skoro nie chodzi tylko o ciebie, a ten facet działa w całym regionie…

Urwała, mimowolnie wspominając słowa Krawczyka z wrześniowego spotkania. Chodzi tu stricte o państwa region czyli okolice Radzynia Podlaskiego… A jeśli i on maczał w tym palce? Co prawda wyglądało to raczej na zbieg okoliczności, ale kto wie? O czym wówczas była mowa? O Krzemińskich! O rodzinie Krzemińskich, z których milioner, za jej zgodą, był gotów uczynić potentatów na lokalnym rynku. Wzdrygnęła się na to wspomnienie.

– Swoją drogą ciekawe, czy wsparcia finansowego udziela też im – ruchem głowy wskazała w stronę ściany, za którą, w przedłużeniu linii wzroku, znajdował się odległy o sto metrów hotel Krzemińskich. – Bo to by się narzucało, jak myślisz? W końcu jak wsparcie lokalnych interesów, to wsparcie lokalnych interesów, a ich firma jest przecież jedną największych w tej okolicy.

– Mhm – zgodził się Robert, zerkając na nią spod oka. – Niewykluczone, tyle że ja nic o tym nie wiem. Krzemiński nic mi o Rolskim nie wspominał, przynajmniej dopóki jeszcze ze mną gadał… bo od paru tygodni, jak wiemy, to się urwało.

– Tak – pokiwała głową Iza, w duchu zadowolona, że udało się sprowokować okazję, by nawiązać do tematu leżącego jej na sercu. – I dobrze się składa, bo skoro już przy tym jesteśmy, Robciu, to chciałabym cię przeprosić. Za to, że namieszałam jak czarownica w kotle i że przeze mnie tak głupio rozwinęła się ta cała sytuacja z Krzemińskimi. Teraz strasznie mi za to wstyd, zwłaszcza że wiem, ile to was kosztowało… Melę już przepraszałam – zaznaczyła – i prosiłam, żeby przekazała przeprosiny też tobie, ale jednak wolę powtórzyć je osobiście.

– Przestań, Iza – machnął ręką Robert. – Nie masz powodu za nic mnie przepraszać. Oboje z Melą jesteśmy szczęśliwi, że to się skończyło takim happy endem. Ja od razu na początku zapowiedziałem jej, że pod żadnym pozorem nie będę się wtrącał w twoje osobiste sprawy, bo takie decyzje każdy musi podjąć sam. I ustaliliśmy, że, nawet jeśli nie będziemy się zgadzać z twoim wyborem, uszanujemy go i będziemy cię we wszystkim wspierać.

– Wiem – szepnęła Iza. – I dziękuję wam za to.

– Ale nie ukrywam, że kamień spadł mi z serca, kiedy Mela powiedziała mi, że zerwałaś z Michałem – ciągnął Robert. – Wybacz, że mówię to tak bezpośrednio, po prostu dla nas najważniejsze jest, żebyś była szczęśliwa, a z nim to… no, wszyscy wiemy, że tutaj różnie mogło być – wyjaśnił oględnie. – Więc dobrze się stało, jak się stało, a epizod z odbudową dyplomatycznych stosunków z Romanem Krzemińskim też był widocznie do czegoś potrzebny. Zwłaszcza że te stosunki nadal są w miarę poprawne – zaznaczył. – Ochłodzone, to wiadomo, ale i tak lepsze niż wcześniej, dlatego uważam, że to jest mimo wszystko jakiś tam zysk. Oczywiście zobaczymy, co będzie dalej, bo na razie Krzemiński jest jeszcze w szpitalu. Mela mówiła ci o tym, prawda?

– Mówiła – skinęła głowa, ucieszona, że Robert tak wyrozumiale podchodzi do niechlubnej historii jej błędów. – Podobno serce mu siadło?

– Mhm. W tamtym roku udar, teraz serce, czyli zdrowy to ten człowiek nie jest. Tym bardziej nie chciałbym się dalej z nim boksować, wolę zachować neutralne relacje, a dzięki tobie przynajmniej sytuacja z działką jakoś się uregulowała. Tylko Michał chodzi skrzywiony i patrzy na mnie spod byka – dodał z pobłażaniem. – Nawet przestał mi dzień dobry mówić, wiesz? Chyba chce mnie tym ukarać – wzruszył ramionami. – Tak jakby to w ogóle mogło mnie obchodzić.

– Właśnie! – wtrąciła Amelia, która właśnie wróciła do salonu z dzieckiem na rękach i usłyszała ostatnie słowa męża. – Całe szczęście, że w porę się na nim poznałaś, Izunia! Co za człowiek! Jego matka to przynajmniej się ukłoni, chociaż minę ma przy tym taką, że lepiej nie mówić… ale on? Widziałam go dzisiaj, jak byłam z Klarcią na spacerze, przeszedł obok i nawet na mnie nie spojrzał. Jakbym była powietrzem! Ale ja mu się pierwsza kłaniać nie będę, mowy nie ma.

– Słusznie – zgodził się Robert.

– Nawet nie próbuj, Melu – poparła go zniesmaczona Iza. – Nie jest tego wart.

– A w ogóle to wyglądał jak menel – ciągnęła Amelia. – Oko podbite na fioletowo, gęba nieogolona… normalnie jakby od tygodnia pił i nie trzeźwiał. Oczywiście nie chcę o niczym przesądzać – zaznaczyła. – Może miał jakiś wypadek, bo żeby tak podbić sobie oko… Mam nadzieję, że to nie ty go tak urządziłaś, co, Izunia? – dodała żartem, zerkając na siostrę.

Robert parsknął śmiechem, wlewając sobie do szklanki resztę piwa z butelki.

– Nie – odparła z powagą Iza. – Ale ten, kto to zrobił, na pewno miał swoje powody.

– Też tak myślę – zgodziła się Amelia. – Chociaż, jak mówię, może to był wypadek… nieważne. W każdym razie wyszła mu dzisiaj taka słoma z butów, że szkoda słów, a ja tylko po raz tysięczny dziękowałam Bogu, że moja siostrzyczka obudziła się w samą porę.

– I nie z ręką w nocniku – dopowiedział Robert.

– To prawda – zgodziła się ciepło Iza. – Zwłaszcza że byłam w tym nocniku już nie tylko ręką, ale i głową… brr! Dzisiaj aż nie mogę w to uwierzyć.

Kolejnym tematem, jaki poruszyła Amelia, była sprawa Moniki Klimek, która, jak głosiła wiejska plotka, od trzech tygodni wciąż rozpaczała po rozstaniu z chłopakiem, przez co niemal nie jadła, nie piła i nie spała, a jedynie płakała dniami i nocami. Tak przynajmniej naświetlała obraz sytuacji jej matka, którą poprzedniego dnia spotkała na poczcie Dorota.

– Jadzia Klimkowa załamana, bo to już trwa tak długo, że Moni zaczyna na zdrowie siadać – referowała smętnie Amelia. – Szkoda nam jej strasznie, widać, że ciężko to przeżywa, ale czego można było się spodziewać po tych warszawiakach? Ty mi mów, co chcesz, Iza – dodała żywiej, widząc skrzywioną minę siostry. – Tłumacz mi, że nie można nikogo osądzać i tak dalej, ale jednak fakty są faktami. Bo to już drugi warszawiak, po tym, tfu!, Rafale od Agnieszki, co dziewczynę z Korytkowa w taki brzydki sposób potraktował! Myślisz, że to przypadek? My z Dorotką od razu to zauważyłyśmy. Oni już tacy są. Dorotka to nawet się zastanawiała, czy Monia nie powtarza historii Agi – dodała ciszej. – No wiesz, w sensie niechcianego dziecka, bo Rafał Agnieszkę właśnie przez to rzucił.

Iza, która słuchała jej z dezaprobatą, pokręciła tylko głową.

– Ale nie, na szczęście nie – ciągnęła Amelia. – Klimkowa też się tego bała, aż w końcu nie wytrzymała i zapytała Monikę wprost, a ona powiedziała jej, że nic z tych rzeczy. Więc chociaż jeden kamień z serca…

– A co u Agi? – zmieniła niewygodny temat Iza. – Jak się czuje Pepuś?

– Z Pepciem dużo lepiej – odparła posłusznie siostra. – Wiadomo, że to nie jest jeszcze to, co było przed wypadkiem, ale cały czas robi postępy, czucie w rączkach i nóżkach coraz bardziej mu wraca i już nawet znowu zaczął siadać.

– Siadać? – ucieszyła się. – Sam?

– Sam – potwierdził Robert. – Widziałem na własne oczy, Piotrek mi pokazywał. Taki był z niego dumny, że mało co nie pękł! – uśmiechnął się pobłażliwie. – Ale fakt, że niesamowicie waleczny maluch z tego Pepa, dopiero tydzień temu udało mu się pierwszy raz podciągnąć do siadu, a wczoraj już sam siadał kilka razy pod rząd i nie dało się go zatrzymać. A jak się przy tym śmiał!

– Kochany Pepcio – przyznała ze wzruszeniem Amelia. – Takie dzielne dziecko, takie pogodne, zawsze uśmiechnięte…

– Jutro ich odwiedzę – zapowiedziała energicznie Iza. – Mam prezenty dla Pepunia, ale przede wszystkim muszę go zobaczyć. I Agę też. Mówiłaś jej już może o mnie i o?… – znów, nie wymieniając nazwisk, ruchem głowy wskazała w stronę, gdzie za ścianą znajdował się w oddali hotel Krzemińskich. – Czy jeszcze nie?

– Mówiłam – odparła z zakłopotaniem Amelia. – Nie gniewaj się, Izunia… nie wytrzymałam i musiałam jej powiedzieć, bo widziałam, że to ją gryzie. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe?

– Oczywiście że nie. No co ty, Melu! I tak musiałabym jej o tym powiedzieć, a to z wiadomych względów nie jest miły temat do rozmowy, więc tylko oszczędziłaś mi kłopotu. Podejrzewam, że się ucieszyła, co? – uśmiechnęła się z pobłażaniem.

– I to jak! Tak samo kamień spadł jej z serca jak i nam.

– Kiedy będziesz się z nią widzieć, Iza? – zagadnął Robert. – Znaczy… wiem, że jutro, ale o której godzinie?

– Nie wiem – odparła z zastanowieniem. – Zadzwonię do niej rano i się umówimy. Może weźmie Pepcia i przejdziemy się razem na cmentarz? Czekaj… ona już wróciła do pracy? – zerknęła na siostrę.

– Wróciła – skinęła głową Amelia. – Ale jutro sobota, pracujemy tylko do czternastej, więc szybko będzie wolna. Zresztą jak chcesz, to nie dzwoń, tylko przyjdź rano do sklepu i umów się z nią osobiście.

– O, świetny pomysł, właśnie tak zrobię! – ucieszyła się Iza, przenosząc teraz wzrok na szwagra. – Ale dlaczego mnie o to pytasz, Robciu? Mamy jutro jeszcze jakieś inne plany?

– Nie, nic szczególnego – uśmiechnął się. – Po prostu jak będziesz już wiedziała, kiedy się spotkacie, daj nam znać, okej? Chciałbym załatwić przy okazji jeszcze jedną sprawę, a do tego potrzebne mi jesteście obie z Agnieszką.

– Okej – zgodziła się Iza, przyglądając mu się podejrzliwie. – Jasne, dam ci znać. Pewnie umówimy się z Agą zaraz po tym, jak skończy pracę. Aha, Melu, a jak wyglądają sprawy na cmentarzu? – przypomniała sobie. – Jest tam coś do zrobienia?

– Nic – zapewniła ją ciepło Amelia. – Wszystko zrobione, byłyśmy tam wczoraj z Dorotką i ogarnęłyśmy wszystkie nasze groby. Ja pomagałam jej, a ona mnie – wyjaśniła – a przy okazji opowiadała mi te wszystkie nowinki z wioski, więc nawet nie zauważyłyśmy, kiedy wszystko samo się wysprzątało i przygotowało na tip-top! – zaśmiała się. – Tobie zostaje już tylko zanieść tam znicze i kwiatki.

– Super – uśmiechnęła się z rozbawieniem Iza. – Czyli mama i tata też już znają wszystkie ploteczki z Korytkowa? Dorotka jest w tym przecież niezrównana.

– Aha, i jeszcze jedno – wtrącił się znów Robert, ruchem głowy wskazując na wiszące na ścianie salonu zdjęcie ślubne państwa Wodnickich. – A propos tego zdjęcia. Namierzyłem w Radzyniu dobrego fotografa, wyjaśniłem mu, o co chodzi, i on mówi, że chętnie zrobi dla ciebie profesjonalną kopię. Jak będziesz chciała, to może też dowolnie je powiększyć albo pomniejszyć i ewentualnie coś tam zretuszować.

– O, świetnie! – ucieszyła się Iza.

– Ale jest mały problem, bo on teraz wyjeżdża do córki za granicę i będzie dopiero po Nowym Roku. Bardzo się z tym śpieszysz?

– Ani trochę, Robciu – zapewniła go ciepło. – To nic pilnego, po prostu chcę mieć to zdjęcie jako ozdobę na ścianę. Czas nie gra roli, może być i po Nowym Roku.

– Bo ja bym ci radził zrobić to właśnie u tego faceta – zaznaczył Robert. – Ma bardzo dobre opinie, podobno takie rzeczy wykonuje naprawdę znakomicie. Więc jeśli się nie śpieszysz, to ja bym na twoim miejscu poczekał i zlecił to właśnie jemu.

– Tak zrobię – pokiwała głową.

– I jeszcze jedna rzecz – ciągnął Robert. – Powiedziałem mu, że chcesz mieć do kompletu jeszcze jedno zdjęcie, z innymi osobami, ale w tym samym formacie. Mówi, że może ci to zrobić za jednym zamachem, tylko musielibyśmy przywieźć mu oba. Dobrałby do nich identyczny wymiar, odcień, światło… no wiesz. Miałabyś komplet z prawdziwego zdarzenia. Ramki też możesz zamówić u niego.

– Bardzo dobry pomysł – odpowiedziała z wdzięcznością Iza. – Po Nowym Roku, jak będę w Korytkowie, przywiozę zdjęcie Szczepcia i Hani. Weźmę też to – wskazała na fotografię rodziców – i pojadę do niego osobiście. Dzięki, Robciu, to miło, że zadałeś sobie dla mnie tyle trudu.

– Nie ma sprawy – uśmiechnął się. – To żaden kłopot, i tak musiałem być w Radzyniu. Ale teraz wystarczy już naszego gadania, Iza, kolej na ciebie. Jak ci się wiedzie? Co tam nowego w Lublinie?

– Właśnie! – podchwyciła Amelia. – Przecież ty jeszcze nic nie opowiedziałaś nam o sobie! Jak wam poszedł Dzień Francuski?

Iza posłusznie zdała im relację z imprezy, ukrywając jedynie informację o swoim złym samopoczuciu tego dnia. Opowiedziała im także o studiach, o weselu Kingi w andrzejki oraz o swoich planach dotyczących wyjazdu na Erasmusa.

– Znowu do tych twoich przyjaciół do Belgii? – zdziwiła się Amelia. – Tam przecież jest ten Victor… Nie będzie ci niezręcznie?

– Victor już się stamtąd wyprowadził – wyjaśniła jej spokojnie Iza. – Zresztą nie będziemy z Martą mieszkać w Bressoux, tylko w samym centrum Liège, a przyjaciół będę odwiedzać tylko dwa razy w tygodniu. Dla mnie to jest układ idealny.

– No to jedź, pewnie, że jedź – zgodziła się Amelia. – Dla nas to i tak żadna różnica, czy jesteś w Belgii czy w Lublinie, a doświadczenie zawodowe to przecież zawsze coś. Tylko w pracy będziesz musiała wziąć na kilka tygodni urlop, tak?

– Aha – skinęła głową, dolewając sobie wody, którą popijała po kolacji. – To już uzgodnione z szefem, muszę tylko skłonić go do potraktowania tego urlopu jako bezpłatnego i zawieszenia mi ten czas pensji, bo jednak wypoczynkowy chciałabym zostawić sobie na wakacje. A to wcale nie jest takie oczywiste.

– Dlaczego? – zdziwił się Robert. – Twój szef życzy sobie, żebyś na Belgię wzięła wypoczynkowy?

– Nie. Mam na myśli to, że on jest gotów płacić mi nawet w czasie urlopu, a ja muszę jakoś temu zapobiec. Wiem, że to dziwnie brzmi – dodała, widząc zdezorientowane miny obojga – ale to jest właśnie taki człowiek, ciężko się z nim gada o pieniądzach. A ja muszę dopilnować, żeby układ był w pełni uczciwy.

– E, nie bój się, on dobrze wie, co robi – zapewnił ją z pobłażaniem Robert. – Od dawna widać, że poznał się na tobie i założę się, że będzie robił wszystko, żeby zatrzymać cię w tej knajpie. To musi być jakiś łebski gość. Taki, co wie, że w firmie nie ma nic cenniejszego niż dobry pracownik.

Iza uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową. Gdyby Robert i Amelia wiedzieli… Ona jednak rzadko opowiadała im o Majku. Owszem, nieraz wspominała o nim jako o swoim szefie, a wcześniej również jako o towarzyszu w opiece nad panem Szczepanem, ale zazwyczaj mówiła o nim tylko nawiasowo, nawet nie wymieniając jego imienia. Dziś sama się temu dziwiła, bo przecież przyjaźń z nim nie była świeżą sprawą, datowała się od co najmniej półtora roku, od czasu rozpoczęcia zwariowanej terapii złamanych serc. Dlaczego dotąd nie zwierzyła się Amelii z tego, jak wiele łączyło ją z Majkiem? Oczywiście nie mogła powiedzieć jej wszystkiego, ta największa tajemnica musiała zostać ukryta na dnie serca przed wszystkimi bez wyjątku, ale mogłaby przecież opowiedzieć jej o wszystkim innym! O przyjaźni, o wzajemnym wsparciu i szacunku, o jego dobroci… Czy samo rozprawianie o nim nie byłoby dla niej czystą przyjemnością?

Lecz z drugiej strony, gdyby nagle zaczęła mówić o nim więcej niż wcześniej, Amelia mogłaby powziąć jakieś podejrzenia, do tego, nie daj Boże, podzieliłaby się nimi z Dorotą, ta zaś natychmiast rozsiałaby po Korytkowie niepotrzebne plotki. Czy nie tak właśnie zadziałał ten mechanizm w przypadku Victora? I po co by jej to było? Wszak, o ile Victor był jej obojętny, a plotki na jego temat tylko ją bawiły, o tyle znaczące pytania obcych ludzi o Majka byłyby dla niej torturą… Nie, jednak lepiej będzie, jeśli w korytkowskim kontekście jego postać pozostanie na wpół anonimowa, tak jak dotąd ukryta w tle. A jeśli kiedyś zajdzie taka potrzeba, zawsze będzie można odkryć karty.

– To prawda – zgodziła się Amelia. – Ale dla ciebie, Izunia, to jest przecież praca tylko na czas studiów, więc masz rację, że nie dajesz się tak całkiem do niej przywiązać. Ja to zresztą jestem bardzo ciekawa, gdzie w końcu wylądujesz – dodała, zerkając na nią znacząco. – Oczywiście najszczęśliwsza byłabym, gdybyś wróciła do nas, do Korytkowa, ale wiem, że to nierealne i poniżej twoich ambicji, bo ty jesteś stworzona do tego, żeby rozwijać się i zdobywać świat. Czy ja tego od początku nie mówiłam, Robciu? – uśmiechnęła się do męża. – Nasza siostrzyczka jeszcze nieraz nas zadziwi.

– Czy ja wiem? – pokręciła głową Iza, czując nieprzyjemny ścisk serca, jak zawsze, gdy mowa była o porzuceniu w przyszłości pracy w Anabelli. – Nie przesadzajmy z tymi ambicjami, Melu. Wcale nie planuję nic wiekomnego ani zadziwiającego, niczego też nie wykluczam, w sumie nie mam jeszcze jasnego pomysłu na to, co będę robić po studiach. Pokaż, Klarcia już nakarmiona? – zmieniła szybko temat, zaglądając jej przez ramię. – O, chyba już nawet zasypia. Mogę jeszcze trochę ją potrzymać?

***

Światło lampki rzucało łagodną poświatę na ściany i meble pokoju, w którym Iza przemieszkała całe swoje życie do czasu wyjazdu na studia do Lublina i który od dwóch lat w niezmienionym stanie czekał na nią w Korytkowie. Po kąpieli, przebrawszy się w piżamę, usiadła na łóżku i rozczesując włosy przed snem, zerkała z nostalgią na swoje stare kąty. Znała każdy z nich jak własną kieszeń, w tych czterech ścianach przeżyła tyle niezapomnianych chwil… tych dobrych i tych złych, przepełnionych raz radością i nadzieją, raz rozpaczą i poczuciem pustki… wylała tu tyle łez, tyle godzin spędziła na myśleniu… Była tu w pełni u siebie. A jednak dziś, po ponad dwóch miesiącach od swej ostatniej bytności w tych progach, pokój ów wyglądał jakoś inaczej, podobnie zresztą jak dom Amelii i całe Korytkowo. Wszystko się zmieniło, bo po tych dwóch miesiącach, w trakcie których przeżyła swoją małą-wielką życiową rewolucję, ona również stała się kimś innym.

Innym, tak zupełnie innym, jakby narodziła się na nowo! Wreszcie wolna, raz na zawsze wyleczona z Michała Krzemińskiego! Dziś, w tym pokoju od wielu lat naznaczonym jego widmem, prawda ta docierała do jej umysłu z podwójną mocą. To wszak tutaj snuła swe dziewczęce marzenia o nim, o jego wzajemności, o świetlanej przyszłości u jego boku… to tu przeżywała swe pierwsze chwile niebiańskiego szczęścia, kiedy pod koniec liceum raczył wreszcie zwrócić na nią uwagę… i to tu leżała, trzęsąc się pod kołdrą, po nałykaniu się tabletek, które miały odebrać jej życie w chwili, gdy bez niego nie widziała sensu, aby dalej żyć.

Jakież to było naiwne! Naiwne i tak skrajnie głupie! Bo cóż dostałaby w zamian za tę swoją wierną i płomienną miłość? Ochłapy uwagi, kiedy był w lepszym humorze? Parę słodkich słówek, którymi desperacko karmiłaby duszę, starając się przysłonić nimi wszystkie inne jego słowa, kłamliwe i boleśnie krzywdzące? Życie w ciągłym strachu, czy jest z niej zadowolony, w niepewności, czy jeszcze mu na niej zależy, w nieustannej walce o jego dobry humor? Życie w ciągłym kłamstwie, od zdrady do zdrady, z których każdą pewnie tolerowałaby w idiotycznej nadziei, że może to już ostatni raz? I to wiecznie ściśnięte serce, to poczucie tkwienia w pułapce bez wyjścia – w pułapce, która mieściłaby się zaledwie kilka kilometrów stąd, w Polanach, w luksusowej willi pod wierzbami.

„Miałabym stamtąd niedaleko do Meli” – myślała, rozczesując powoli kolejne pasma włosów. – „I chyba na dłuższą metę tylko to by mnie ratowało, inaczej bym zwariowała. Willa pod wierzbami… Boże, co za koszmar! A przecież jeszcze niedawno naprawdę brałam to pod uwagę! Nawet jeszcze ostatnim razem, kiedy tu byłam, kiedy czekałam na Miśka za stodołą Kulikowej i złapałam latar, bo on nawet nie raczył mnie powiadomić, że w ogóle nie wyjechał z Poznania! Tak się wtedy o niego bałam… Czy nie właśnie tak czułabym się przez całą resztę życia?”

W pamięci zabrzmiały jej słowa Majka z ostatniej terapii – tym razem tak spokojnej i pogodnej, takiej oczyszczającej!

On by cię skrzywdził, elfiku. W taki czy inny sposób, ale zrobiłby to na pewno.

Oczywiście, że tak by było! Michał skrzywdziłby ją bardzo szybko, czy zresztą najlepszym dowodem na to nie był chociażby jego wakacyjny numer z Moniką Klimek? Najlepsza ilustracja tego, jakim wytrawnym był kłamcą i zdrajcą. I tak by było już zawsze, na własne życzenie wpakowałaby się w takie życie, w zamian za swoje wierne zaangażowanie otrzymując tylko przemoc lub lekceważenie. Majk od początku miał rację. Dlaczego posłuchała go tak późno? Jakaż musiała być zaślepiona, że zabrało jej to aż tyle czasu!

I znów jego słowa.

Byłem przekonany, że prędzej czy później otworzą ci się oczy. To było nieuniknione, ale bałem się, że to się stanie za późno.

Za późno! Oczywiście, że tak by było, dokładnie tak, jak powiedział! Obudziłaby się w końcu ze swego zaślepienia, bo są przecież granice upokorzeń, jakie można znieść, nawet kiedy mocno się kocha. Obudziłaby się, bo Michał bardzo prędko pokazałby jej swoją prawdziwą twarz – twarz, której, jak podejrzewała, nawet jeszcze teraz nie znała do końca, choć i tak odgadywała już wystarczająco dużo, żeby po plecach biegły jej zimne ciarki. Obudziłaby się, kiedy prawdopodobnie już nie byłoby odwrotu.

Bo gdyby to, co sugerowała Wika, okazało się faktem...

Wzdrygnęła się, odkładając szczotkę na biurko. Jak to ujął Michał?

Nie ukrywajmy, że za jakiś czas przyjdzie machnąć sobie bacho… no… powiększyć rodzinę, nie? A moja matka właśnie na to jest najbardziej napalona.

Tak, to by się stało bardzo szybko, uwikłałoby ją w pułapkę bez wyjścia – i wtedy dopiero poczułaby moc Michała! Jego oraz jego matki, która wtrącałaby się w każdą sferę jej życia, zatruwając je swym jadem. Przekonałaby się na własnej skórze, ile zostałoby z jej dawnych słodkich marzeń i jak wysoką zapłaciłaby za nie cenę!

Ale tak na szczęście już się nie stanie. Choć jej zaślepienie było wyjątkowo silne, zdołała się z niego otrząsnąć i przejrzeć na oczy – dzięki niemu.

„Uratowałeś mnie, mój promyczku” – myślała z wdzięcznością, gasząc światło i wsuwając się pod kołdrę. – „Gdyby nie nasza terapia i to, co dyskretnie ale konsekwentnie sugerowałeś mi a propos Miśka, poszłabym w to va banque i przegrałabym z kretesem. To nie ja otworzyłam oczy, to ty mi je otworzyłeś.”

Jej myśli, teraz już spokojne i pełne nadziei, łatwo porzuciły czarną wizję życia u boku Michała i poszybowały łagodnie w stronę światła, którego źródłem były wyświetlone na ekranie wyobraźni stalowoszare oczy Majka. Jakiś to był skrajnie inny człowiek! Z nim zupełnie inaczej szłoby się przez życie, z nim można by góry przenosić! Wielkie góry i małe pagórki codziennego dnia, zwłaszcza te drugie, bo ich w życiu jest przecież najwięcej. Ileż to już razem przenieśli takich gór, ile przeładowali wagonów z najcięższymi kamieniami! I zawsze tak zgodnie, z werwą i z uśmiechem na twarzy, z wzajemnym szacunkiem i wsparciem… Czy tak samo nie byłoby w każdej innej sprawie? Człowieka wszak poznaje się w codzienności, w szarości niedospanego poranka, w gonitwie zwykłych spraw i wieczornym zmęczeniu. Czy Michał Krzemiński podałby jej w chorobie szklankę wody? Czy zaparzyłby dla niej mięty? Czy usmażyłby dla niej jajecznicę na śniadanie?

Zapadająca powolutku w sen Iza poddała się leniwie fali słodkich marzeń, które zwykle na siłę odsuwała od siebie jako nierealne, lecz które dziś, w tym pokoju z dziewczęcych lat, przyfrunęły do niej jak chmara kolorowych motyli. Majk, kochany, dobry Majk… taki najdroższy, taki upragniony! Jakże chciałaby być przy nim na co dzień! Razem działać, razem załatwiać wszelkie drobne sprawy, razem jeść śniadania, czasem nawet razem popijać burgunda… oczywiście w ilościach, które jej by nie zaszkodziły, a jemu pozwoliłyby dotrzymać przysięgi. Być przy nim, co dzień oglądać jego twarz, raz uśmiechniętą, raz zamyśloną, czasem może nawet i zdenerwowaną, ale przecież razem na każdy kłopot znaleźliby jakieś remedium! Czy, gdyby Majk miał wolne serce i jakimś cudem pokochał właśnie ją, nie byliby parą najwierniejszych sobie i najszcześliwszych ludzi na świecie? Jak Robert i Amelia, jak Pablo i Lodzia, jak Ania i Jean-Pierre… jak Szczepcio i Hania… jak mama i tata…

Była to już ostatnia myśl, jaka załopotała jej w głowie, nim ogarnął ją sen. Mama i tata… Oto są, znowu stoją przed nią, tak samo piękni i młodzi jak w tamtej wizji, którą miała w kościele. Stoją, patrzą i uśmiechają się z aprobatą, a na ich głowy, otoczone ponadnaturalną poświatą, pada złoty promień słońca. Promyczek! Ów promyczek, o którym mówił ojciec, promyczek wiernej miłości, jaką obdarza się tylko raz w życiu i tylko jedną osobę.

Promień światła ogarnął teraz wszystko, rozlał się pod powiekami Izy i powolutku zgasł, ustępując miejsca czarnemu tunelowi snu. Gdzieś z oddali dobiegł jeszcze echem głos „cyganki”.

To jedno imię, które kochasz najbardziej na świecie

***

– Zobacz, jak siada! – cieszyła się Agnieszka, wskazując Izie Pepusia, który właśnie samodzielnie usiadł w łóżeczku na górnym zapleczu sklepu. – Widziałaś? Sam!

– Świetnie, Pepuniu! – pochwaliła chłopca Iza. – Ale z ciebie dzielny facet!

Pepuś zapiszczał z radości na te słowa, obdarzając ją szerokim uśmiechem i przy tej okazji prezentując dwa wyrośnięte już na dole białe ząbki. Choć jak na swoje osiem miesięcy był bardzo drobniutki, co Iza regularnie stwierdzała poprzez porównanie z Edziem, a po wypadku jego umiejętności fizyczne sięgały dopiero poziomu sprzed trzech miesięcy, po jego zachowaniu widać było, że jest bystrym, rezolutnym dzieckiem, które na szczęście od strony umysłowej nie ucierpiało w lipcowym zdarzeniu. Jak zawsze Izę fascynowała zwłaszcza jego kontaktowość i pogodny uśmiech, który prawie nie schodził mu z buzi. Jak można było nie kochać takiego szkraba?

– Chociaż z prawą nóżką dalej jest problem – ciągnęła Agnieszka, poważniejąc. – Jest dużo słabsza od lewej i to nawet widać, jak siada, bo nigdy się nią nie podpiera. Lekarz mówi, że jak nauczy się chodzić, to może utykać, a na pewno ta noga nigdy już nie będzie taka silna jak druga.

– A skąd to wiadomo? – zapytała przekornie Iza. – On jest jeszcze malutki, organizm w tym wieku ma niesamowite zdolności do samonaprawy. Poza tym od wypadku nie minęło wcale tak dużo czasu. Ja tam wierzę, że te wszystkie problemy powoli mu się cofną i będzie chodził normalnie.

– Ja też – zgodziła się Agnieszka. – Chociaż muszę brać pod uwagę i tę gorszą opcję. Oczywiście nadal będzie rehabilitowany, nie przestaniemy, dopóki nie wyciągniemy z tego maksa możliwości, ale finalnie różnie może się to skończyć. Nie chciałabym, żeby potem dzieci w szkole się z niego naśmiewały, żeby nazywały go kulawym albo coś takiego… Wiesz, jak to jest, maluchy potrafią być okrutne. A z drugiej strony nic na to nie poradzę – rozłożyła ręce, uśmiechając się do synka, który, oglądając na siedząco książeczkę ze zwierzątkami, podniósł właśnie na nią rozpromienione oczka. – No co, skarbie? Pokaż, gdzie jest świnka? Taaak… ślicznie! A krówka?… O tu! Brawo!

Iza przyglądała się z uśmiechem, jak chłopiec wskazuje po kolei paluszkiem zwierzątka, za każdym razem zerkając na matkę i najwyraźniej ciesząc się jej radością. Agnieszka skończyła już pracę i obie miały przejść się na cmentarz, a po drodze porozmawiać, w czym, zgodnie z pierwotnym planem Izy, miał im towarzyszyć Pepuś, jednak spotkany rano w przelocie Piotrek zadeklarował, że na ten czas chętnie się nim zajmie.

Niech mu będzie – powiedziała ściszonym głosem Agnieszka, kiedy Piotrek, pohuśtawszy przez chwilę zachwyconego Pepusia na rękach, wyszedł, by wrócić do swoich obowiązków. – Pamiętasz, jak było wtedy? Nie pozwoliłam mu zająć się Pepciem i wiadomo, jak to się skończyło. No to teraz niech się z nim pobawi, weźmie go na spacer, a my będziemy mogły spokojnie pogadać.

Czekały zatem na Piotrka na zapleczu, aby przekazać mu wyspane i nakarmione dziecko, które, w przeciwieństwie do Klary przyzwyczajone do obecności w swym otoczeniu wielu obcych osób, zaakceptowało Izę bez żadnego problemu, jakby widywało ją codziennie.

– No to chodź do mamy! – powiedziała wesoło Agnieszka, nachylając się nad łóżeczkiem i podnosząc synka, który chętnie wyciągnął do niej obie rączki. – Zaraz przyjdzie po ciebie wujek Piotruś, musimy założyć ubranko. Iza, pomożesz mi? Trzeba zmienić mu pieluchę i wcisnąć go w ten kombinezon.

Nim obie zdołały uporać się z zadaniem, na zaplecze wpadł zdyszany Piotrek.

Sorry za spóźnienie, dziewczyny, już jestem! Robert kazał nam na cito kończyć tynk na ścianach, docisnął do ostatniej minuty, ledwo zdążyłem umyć łapy i się przebrać. No, co tam, brachu? – rzucił wesoło do Pepusia zakutanego w ciepłe ubranie. – Lecimy na spacerek? Daj mu porządną czapkę, Aga, zimno tam jak cholera – dodał. – Jak tak dalej pójdzie, w nocy zjedzie do zera albo niżej.

– Czekaj, mam tu gdzieś dla niego grubsze rękawiczki – odpowiedziała Agnieszka, przeszukując torbę z rzeczami dziecka. – W tym kombinezonie powinno być mu ciepło, ale w razie czego weź jeszcze kocyk, dobra?

– Oczywiście – skinął głową. – Będę pilnował temperatury, przegrzać też go nie można, bo wyjdzie na jedno. Aha, Iza, Robert kazał ci przekazać, żebyście zajrzały do niego do nowej hali. Nie teraz, tylko jak będziecie wracać.

– Tak, wiem i pamiętam o tym – odparła Iza, która od wczoraj domyślała się już, o co chodziło Robertowi. – Przyjdziemy. Powiedz mi tylko, które ściany dzisiaj tynkowaliście?

– Dwa pomieszczenia na pierwszym piętrze, te od strony drogi – wyjaśnił jej Piotrek. – Uparł się, że ma być na dzisiaj, jeszcze posprzątać nam kazał, dlatego się spóźniłem.

Iza pokiwała tylko głową z uśmiechem.

„Kochany Robcio” – pomyślała wzruszona. – „Czekał z tym na mnie, chociaż wcale nie musiał. A może boi się, że Aga się nie zgodzi i chce mieć we mnie wsparcie bojowe? W takim razie może na mnie liczyć!”

Jeszcze kilka minut i ubrany już do końca Pepuś został staszczony na dół wraz z wózkiem, po czym Iza, upoważniona dziś do tego przez Amelię, zamknęła sklep, którego pozostałe pracownice dawno poszły do domu. A było ich dziś aż trzy, bo oprócz Zosi i Weroniki w soboty pomagała także Marzenka Jóźwik, najmłodsza z całego grona sympatyczna dziewczyna będąca obecnie w klasie maturalnej.

Izę najbardziej interesował stan ducha Zosi, której nie widziała od wakacji, czyli już prawie trzy miesiące. Dziewczyna od tamtego czasu mocno schudła i pobladła, lecz przynajmniej dzisiaj wydawała się być w nienajgorszym humorze. Czy to znaczyło, że wyleczyła się już ze Zbyszka, a przynajmniej robiła w tym leczeniu postępy? Co prawda Iza miała wrażenie, że chce ją o coś zapytać, ewidentnie kilka razy się do tego przymierzała, ostatecznie nie zdecydowała się jednak, ona zaś nie chciała zaczepiać jej z własnej inicjatywy. Bo i po co? Tak samo jak nie miała zamiaru przekazywać jej rzuconych lekceważąco przy pizzy pozdrowień od Zbyszka, który po zakończeniu wakacyjnej przygody „wyczyścił” swój telefon z „zaśmiecającego” go numeru telefonu.

Jej uwagę zwróciło również zachowanie Weroniki, o której Amelia opowiadała ostatnio w samych superlatywach, lecz która dziś, w przeciwieństwie do Zosi, wydała jej się dziwnie przygaszona, jakby spłoszona. Co więcej, choć Iza nie miała na to dowodów, intuicyjnie wyczuwała, że była to reakcja na jej osobę, i na myśl o tym robiło jej się głupio. Istniał bowiem tylko jeden powód, dla którego ta skądninąd miła i budząca sympatię dziewczyna mogła się tak zachowywać – ów podświadomy opór, jaki Iza odczuła względem niej w chwili, gdy poznała jej imię i skojarzyła ją z tamtą Wercią. Opór i dystans, którego zapewne nie umiała do końca ukryć… Dziś, kiedy o wiele lepiej rozumiała samą siebie, zdawała sobie sprawę z tego, iż było to echo mimowolnej zazdrości, jaka kiełkowała wówczas w jej sercu i z której chyba nadal całkiem się nie wyleczyła, mimo że w ostatecznym rozrachunku Wercia i tak przegrała z Anabellą. Tak czy inaczej, nie powinna była w tak niesprawiedliwy sposób przenosić owej zazdrości na Weronikę, Bogu ducha winną dziewczynę, która miała po prostu podobne włosy do tamtej i pechowo nosiła to samo imię.

Ogarnięta wstydem za samą siebie, pragnąc naprawić to, co niechcący popsuła, Iza przez całą swą bytność w sklepie starała się okazać Weronice jak najwięcej ciepła i wyrazów sympatii, na co ta jednak reagowała dość dziwnie, wręcz paradoksalnie, do tego stopnia, że w którymś momencie zdawało się, że ma ochotę się rozpłakać. Ale może to labilne zachowanie nie miało wcale związku z Izą? Może męczyło ją po prostu coś innego, a tylko ona tak to subiektywnie interpretowała? Amelia opowiadała jej wszak o licznych adoratorach Weroniki, więc może po prostu była zakochana? Ostatecznie, jako że, umówiwszy się z Agnieszką na popołudnie, Iza musiała wracać do domu i nie miała czasu na dłuższe rozmowy z ekspedientkami, machnęła na to ręką, uznając, że o ile Zosia, w świetle opowiadań Amelii, miała dziś ewidentnie nieco lepszy dzień, o tyle Weronika musiała mieć zdecydowanie gorszy, do czego zresztą każdy ma przecież prawo.

Kiedy Piotrek z Pepusiem ruszyli na spacer w stronę kościoła, Iza z Agnieszką skierowały się dla odmiany ku cmentarzowi, niosąc w reklamówkach zabrane z domu chryzantemy i znicze. Dzień był pochmurny i chłodny ale na szczęście suchy, co stanowiło korzystną zmianę po deszczu, jaki wcześniej niemal przez tydzień padał w Korytkowie.

– Widzę, że Piotrek nadal ci pomaga – zauważyła niewinnie Iza, kiedy zbliżały się powoli do hotelu Krzemińskich, pod którym na parkingu stało tylko kilka samochodów. – Obgadałaś jakoś z nim ten problem?

– Obgadałam – westchnęła Agnieszka. – On nie chce słyszeć o żadnym długu wdzięczności, bo pomaga mi z potrzeby serca, a ja mam nie robić z tego afery.

– Też tak myślę – zgodziła się Iza.

– No to nie robię. Nadal nie czuję się z tym komfortowo, ale dla dobra Pepcia przełknę każdą żabę, a nie mam wątpliwości, że kontakt z Piotrkiem jest dla niego dobry. Umówiliśmy się, że dopóki Pepik nie wyzdrowieje całkowicie, zostawiamy ten temat i wszystko jest po staremu, bo ta jego pomoc rzeczywiście jest nam potrzebna. Ale potem… potem to ja nie wiem, Iza. Liczę, że to się jakoś samo rozwiąże.

– Rozwiąże się – potwierdziła spokojnie Iza. – I los jeszcze sam ci podpowie, jak się odwdzięczyć Piotrkowi. Poza tym, im Pepcio będzie starszy, tym mniej będziesz potrzebować pomocy przy nim, a za jakiś czas to on sam zacznie ci pomagać. Zobaczysz jeszcze – mrugnęła do niej wesoło. – Będzie nosił ci zakupy i pomagał w sprzątaniu, sam będzie się ubierał, będzie miał kolegów… koleżanki…

– Ach! – prychnęła śmiechem Agnieszka. – Aż tak daleko w przyszłość to ja nawet nie wybiegam! Ale masz rację – przyznała pogodnie. – Póki jest malutki, a Piotrek chce nam pomagać, to niech tak będzie, a kiedyś może to on będzie potrzebował pomocy? Ja wtedy zrobię, co do mnie należy, on może sobie teraz machać na to ręką, ale różnie w życiu bywa. Los jakoś zawsze odda dobro za dobro, a zło za zło. Sama zresztą się o tym przekonałam.

– A jak te twoje sprawy sądowe? – zmieniła w razie czego temat Iza. – Coś tam się ruszyło?

– Niewiele – odparła w zamyśleniu. – Podobno w sprawie wypadku coś się zaczyna dziać, w tej drugiej nadal nic. Ale ja to zostawiam biegowi wypadków, Iza, mecenas Giziak i tak wszystko robi za mnie. A właśnie! – przypomniała sobie. – Ty wiesz, że on nie chce ode mnie kasy za usługi? Powiedział, że ma jakiś układ z tym twoim znajomym z Lublina i że rozliczają się bezgotówkowo.

– Tak, mecenas Lewicki powiedział mi to samo – przyznała Iza. – I nie wtrącajmy się w to, Aga, niech będzie tak, jak mówią.

– No, ale oni to są oni, a ja to ja! – zaprotestowała Agnieszka. – Dlaczego mają robić to dla mnie za darmo?

– Dlaczego? – uśmiechnęła się Iza. – Bo mecenas Lewicki spłaca w ten sposób dług wdzięczności, który ubzdurał sobie, że ma wobec mnie. Więc naprawdę, zostawmy to, Aga. Przecież kto jak kto, ale chyba ty najlepiej rozumiesz, że z długami wdzięczności się nie dyskutuje, hmm?

Agnieszka zatrzymała się na środku drogi i spojrzała na nią w natchnieniu.

– Ach, no tak! – szepnęła. – Czyli to znowu ty! Boże, Izunia… tobie to ja już w ogóle się do końca życia nie odwdzięczę!

Iza pokręciła głową z uśmiechem i przytuliła ją do siebie w spontanicznym geście.

– A już dług za to, że uratowałaś mi Pepusia, to będę spłacać jeszcze po tamtej stronie – szeptała dalej Agnieszka, gorąco odwzajemniając jej uścisk. – I za te wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłam…

– Przestań – odszepnęła Iza. – Zabraniam ci już o tym mówić, Aga.

Mówiąc to, drgnęła lekko, bowiem dopiero teraz zauważyła, że zatrzymały się przy bocznej ścianie hotelu Krzemińskich, dokładnie w miejscu, gdzie na drogę wychodziło okno prywatnego gabinetu Michała. Czy tylko jej się zdało, czy znajoma firanka w geometryczne wzory poruszyła się lekko, a za nią przesunął się jakiś cień? Nie, to chyba tylko gra świateł połączona z mimowolnie napiętymi w tej okolicy nerwami… niemniej należało stąd spadać, i to jak najszybciej.

Cofnęła zatem ramiona i pociągnęła przyjaciółkę w dalszą drogę.

– A słyszałaś o Monice Klimek? – zmieniła posłusznie temat Agnieszka, kiedy minęły już hotel i kilkadziesiąt metrów przeszły w milczeniu.

– Mhm. Słyszałam – mruknęła z niechęcią Iza. – Nie dało się nie słyszeć. Plotkarki w Korytkowie przecież nie próżnują.

– No – westchnęła. – Szkoda mi jej bardzo. Nawet zastanawiałam się, czy nie zajść kiedyś do Klimków i jej nie odwiedzić, tak chociaż pogadać chwilę. Ale jednak za bardzo nam się urwał kontakt, trochę głupio by mi było tak się pakować ni stąd, ni z grząd. Pewnie by pomyślała, że szukam sensacji, a ja wcale nie tak… A z drugiej strony to aż dziwne, że tak bardzo rozpacza po tym facecie, nie? Rzucił ją, to niech spada, ja wiem, że niby łatwo mi mówić, ale sama byłam przecież w jeszcze gorszej sytuacji. I płakałam z zupełnie innego powodu, bo na pewno nie po Rafale – skrzywiła się. – Z tego gnojka to się wyleczyłam w pół minuty. Więc aż się dziwię Moni, że tego nie potrafi.

– Każdy jest inny, Aga – odparła oględnie Iza. – Może zresztą ona wcale nie przez to płacze? Skąd my to możemy wiedzieć? Zostawmy ją w spokoju i trzymajmy tylko kciuki, żeby jak najszybciej się pozbierała.

– Tak – przyznała smętnie Agnieszka. – Ale te wiejskie ploty to na serio dno. Słyszałam już na przykład, że ona płacze za straconą kasą, bo facet był podobno bardzo dziany. Mówią, że nawet bardziej niż Krzemińscy…

Urwała, jakby sam dźwięk wypowiedzianego nazwiska zmienił ciężar gatunkowy rozmowy. Iza zerknęła na nią spod oka.

– Mela mówiła ci o mnie i o Michale? – zapytała retorycznie.

– Aha – pokiwała głową Agnieszka. – Tylko bałam się zaczynać, bo nadal nie wiem, jak mam na to reagować. Po naszej ostatniej rozmowie pewne słowa w moich ustach chyba byłyby nie na miejscu.

– E tam – uśmiechnęła się swobodnie, obejmując ją ramieniem. – Przestań, Aga. Właśnie teraz, po nie wiem ilu latach, wreszcie możemy porozmawiać o nim szczerze. Tak naprawdę szczerze i otwarcie – zaznaczyła. – Chciałabym wyczyścić tę sprawę raz na zawsze i na wszystkich możliwych frontach, również z tobą. Chyba że ty tego nie chcesz?

– Ależ chcę! – ożywiła się natychmiast Agnieszka, odwzajemniając jej uścisk, przez co przez kolejnych kilkanaście metrów szły przytulone. – Mnie też to męczy od lat, Izunia, przecież to przez to wszystko między nami się zepsuło. A konkretnie z mojej głupoty.

– Z mojej też – wzruszyła ramionami Iza, rozluźniając uścisk. – Nie przypisuj sobie wszystkich zasług, Aga.

Spojrzały po sobie i prychnęły śmiechem, jak za dawnych lat, kiedy jako szkolne przyjaciółki rozumiały się bez słów.

– Wiesz, jak poczułam się, kiedy Amelia mi o tym powiedziała? – zagadnęła Agnieszka. – Bardzo podobnie jak wtedy, kiedy w szpitalu dowiedziałam się, że Pepuś jednak żyje i że los dał mi drugą szansę. Bo tutaj też to jest coś takiego, Iza. Druga szansa. Taka prawdziwa, bo gdybyś dalej była z Michałem, zwłaszcza gdybyś wyszła za niego, tak jak planowałaś, to tego już nigdy nie dałoby się naprawić do końca. A teraz ta szansa jest. I przysięgam ci, że ja jej nie zmarnuję.

– Ja też – zapewniła ją ciepło Iza, sięgając po jej dłoń i ściskając ją porozumiewawczo. – Bo ja też czuję się podobnie, Aga, pod każdym względem. Jakbym po latach siedzenia w jakimś lochu wreszcie wyszła na światło. Znasz to uczucie, prawda? Chyba nie ma gorszego więzienia niż własny umysł i klapki na oczach, które tak potwornie ciężko zdjąć… A mnie się to na szczęście udało.

– Opowiesz mi, jak do tego doszłaś? – zapytała nieśmiało Agnieszka. – Bo przecież jeszcze dwa miesiące temu…

– Opowiem, pewnie. Chociaż tu właściwie nie ma za wiele do opowiadania, po prostu przyszedł taki moment, że nagle się obudziłam. I w pierwszej chwili to naprawdę nie było przyjemne uczucie.

Zmierzając nieśpiesznie polną drogą w stronę cmentarza, opowiedziała Agnieszce w zarysie o swojej relacji z Michałem, kreśląc ją wreszcie w takich terminach, na jakie zasługiwała. Zwierzyła jej się także ze swoich wahań i wątpliwości, które dręczyły ją w ostatnich miesiącach po tym, jak zdecydowała się dać mu szansę, a także zrelacjonowała jej w skrócie wydarzenia kluczowego wieczoru w Anabelli, kiedy Michał przyjechał do Lublina urządzić jej awanturę. Nie wymieniała jednak nazwisk, postać Krawczyka naszkicowała tylko w ogólnych rysach potrzebnych Agnieszce do zrozumienia sytuacji, a o Majku nie wspomniała z imienia ani razu, choć jego rolę w procesie swego przebudzenia podkreślała szczególnie, nazywając to „mocą wsparcia oddanych lubelskich przyjaciół”. Z kolei o oświadczynach Michała, choć byłby to temat-petarda, wolała w ogóle jej nie opowiadać, bo po co? Michał przecież nadal mieszkał i pracował w Korytkowie, w jakimś sensie już zawsze będą sąsiadami, więc po co ktokolwiek miał wiedzieć o takich delikatnych sprawach? Jak dotąd wspomniała o tym tylko Majkowi i nie zamierzała dzielić się tym z nikim innym, a zwłaszcza z osobami z Korytkowa, nawet z Amelią i Agnieszką.

Na czas pobytu na cmentarzu, przygotowanym już na święto, ozdobionym kwiatami i płonącymi zniczami, przerwała swą opowieść, uznając, że wymaga tego powaga miejsca, i obie zajęły się układaniem kwiatów na grobie państwa Wodnickich.

– Iza, skoczę jeszcze na chwilę na grób mojej babci i dziadka, okej? – zagadnęła przyciszonym głosem Agnieszka. – Mama była wczoraj i ogarnęła, co trzeba, ale jak już tu jestem, to skorzystam z okazji i sprawdzę, czy na pewno wszystko tam w porządku. Jutro plotkary będą łazić po cmentarzu i obmawiać wszystkich po kolei, nie? Niech przynajmniej nie czepiają się, że u Kmiecików grób źle posprzątany.

– Jasne, Aga – pokiwała głową. – Leć, ja się jeszcze chwilę pomodlę i spotkamy się za piętnaście minut pod bramą, okej?

Po odejściu Agnieszki, zadowolona, że będzie miała trochę czasu na spokojną rozmowę z rodzicami, jeszcze raz poprawiła kwiaty w wazonach i z uśmiechem wpatrzyła się w nagrobne fotografie.

„Wiecie już, prawda?” – zapytała w myślach z przekorą. – „Oczywiście, że wiecie, wy wiecie wszystko i jestem bardzo ciekawa, co o tym myślicie. Tak bym chciała dostać od was jakiś znak! Pamiętasz, tato?” – uśmiechnęła się do porcelanowej twarzy ojca. – „Dwa miesiące temu prosiłam cię o błogosławieństwo dla mnie i dla Miśka, takie, jakie kiedyś we śnie dostał od ciebie Robcio. Przyznam, że nawet było mi przykro, że w mojej sprawie nic takiego się nie dzieje, ale teraz już wiem, dlaczego milczałeś. Bo to nie Misiek jest moim promyczkiem, a ty wiedziałeś to od dawna!”

W następnej chwili jednak spoważniała, wizualizując sobie w pamięci uśmiechniętą twarz Majka z burzą rozczochranych włosów nad czołem. Jednym z jej wielkich, od dawna nawracających marzeń było to, by przyprowadzić go kiedyś tutaj, na grób rodziców, i przedstawić im go jako swojego najlepszego przyjaciela, a w skrytości serca również jako tego, który był jej całym światem. Nawet wczoraj, kiedy razem sprzątali i dekorowali grób Szczepana i Hani na lubelskim cmentarzu, marzenie to wróciło do niej z pełną mocą – lecz jakie były szanse na to, że kiedykolwiek się urzeczywistni? Obiektywnie patrząc, raczej niewielkie, bo niby pod jakim pretekstem Majk miałby przyjechać do Korytkowa? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mieszkał tu i pracował Misiek, z którym teraz już totalnie mieli na pieńku… I czy zresztą ona sama ośmieliłaby się go tu zaprosić? W jakim charakterze? Szefa? Przyjaciela? To by dopiero korytkowskie plotkarki miały używanie!

„Niestety nie mogę wam go tu przyprowadzić” – wyjaśniła tonem usprawiedliwienia. – „Okoliczności to wykluczają, ale może kiedyś… kto wie? Przecież różne są koleje losu, a przed nami jeszcze całe życie. A wiecie, że poznałam w końcu jego babcię?” – uśmiechnęła się znowu. – „I co najlepsze, znałam ją już wcześniej, tylko nie wiedziałam, że to ona. Bardzo miła pani, a jaka elegancka! Niedługo idę z nią i z panią Rozalią na herbatkę z ptysiami, Majk aż mi tego zazdrości!”

Parsknęła mimowolnym śmiechem na wspomnienie wczorajszych żartów, lecz zaraz potem znowu spoważniała.

„Tylko problem w tym, że on był wczoraj aż za wesoły” – dodała, zerkając na zdjęcie ojca, a potem matki. – „Rozumiecie, w jakim sensie, prawda? Kiedy zbliża mu się ciężki kryzys, zawsze wcześniej jest w świetnym humorze, a potem nagle wpada w czarną dziurę. Boję się o niego, bo w ostatnią sobotę rozmawiał z nią przez telefon i od tamtej pory wydaje się taki szczęśliwy… Oczywiście wiecie, kim jest ona? Jego Anabella. On nigdy nie przestanie jej kochać.”

Westchnęła, wpatrując się uważnie w zdjęcie ojca, zdało jej się bowiem, że patrzył dziś na nią z tej fotografii jakimś innym wzrokiem niż zwykle.

„Mam nadzieję, że mnie za to nie potępiasz, tato” – pomyślała smutno. – „Wiem, jak słabo to wygląda… Niby plus dla mnie, bo uwolniłam się od Miśka, który prędzej czy później zrobiłby ze mnie marmoladę, ale co z tego, skoro zakochałam się de facto równie beznadziejnie? W mężczyźnie, który ma zajęte serce, który nigdy nie odwzajemni mi uczucia i w dodatku jest ode mnie starszy o pół pokolenia. Pewnie tego nie pochwalasz, bo jaki ojciec pochwalałby córkę w takiej sytuacji? Ale nic na to nie poradzę. Kocham Majka i wiem, że tym razem już się z tego nie wyleczę, bo… bo na całym świecie nie ma nikogo takiego jak on!”

Znów na pamięć wróciły jej wczorajsze rozmowy oraz niedzielna terapia, kiedy w ramach rewanżu leżała z głową na kolanach Majka, a on gładził ją po włosach. Czy takie chwile nie są kwintesencją szczęścia? A szczęście przecież niejedno ma imię!

„To mi naprawdę wystarczy” – zapewniła ciepło ojca. – „Dopóki będę miała jego przyjaźń, będę szczęśliwa, nawet jeśli nie w pełni, to na pewno o wiele bardziej, niż byłabym z Miśkiem. A to już przecież coś, prawda?”

Czy tylko jej się wydawało, czy oczy ojca uśmiechnęły się teraz do niej z aprobatą?

„A poza tym jak miałam się w nim nie zakochać, skoro on używa tej samej wody kolońskiej co ty?” – dodała pół żartem. – „To było silniejsze ode mnie! W każdym razie serio, tato, proszę cię” – wróciła do tematu, znów poważniejąc. –„Pomóż mi jakoś w terapii… zrób coś, żeby tym razem udało mi się wychwycić w porę złe sygnały i uchronić go od katastrofy. Bo to pewnie będzie już niedługo, za parę dni, a ja tak się boję, że znowu coś przeoczę…”

***

– No i git – podsumowała Agnieszka, kiedy wracały drogą wśród pól w stronę zabudowań Korytkowa. – Teraz przynajmniej sprawa będzie jasna i nikt z nas nie będzie musiał na siłę szczerzyć zębów do Krzemińskich.

– No – westchnęła Iza. – Jestem wam winna za to przeprosiny, a tego, że niechcący zniszczyłam chrzciny Klarci, to chyba nigdy sobie nie daruję. Ale trudno, było, minęło, trzeba iść dalej. Wiesz, że w lutym wybieram się na Erasmusa do Liège?

Rozmowa potoczyła się teraz na inne tematy, które nie dotyczyły Michała ani rodziny Krzemińskich, tę bowiem sprawę Iza uznała już za zamkniętą. Zatopione w swobodnej pogawędce dziewczyny wkrótce dotarły w okolice hotelu, a następnie, minąwszy go, znalazły się na wysokości budowanej na działce od Andrzejczakowej „hali”. Iza, która domyślała się dzisiejszego planu Roberta, pomna danej mu obietnicy skręciła w tamtą stronę.

– Chodźmy, Aga – powiedziała stanowczo. – Robert chciał, żebyśmy zajrzały jeszcze na chwilę do niego na budowę.

– No wiem… tylko ciekawe po co, nie? – zastanowiła się Agnieszka, jednak posłusznie poszła za nią. – Ale w sumie chętnie zobaczę, jak to wygląda od środka, jeszcze nigdy tam nie byłam.

– Serio, nigdy? – zdziwiła się. – Ani razu?

– Ani razu. Dziwne, nie? Mieszkam niedaleko, pracuję zaraz obok, a jeszcze nigdy nie miałam okazji. Słyszałam, oczywiście poufnie i nikomu tego nie rozpowiadam, że to ma być restauracja? – zerknęła na nią spod oka. – Taka z salą balową do organizacji różnych imprez?

– Aha – pokiwała z rozbawieniem głową Iza. – Widzę, że Mela już ci wszystko przekablowała, oczywiście pod klauzulą tajności! Ale to dobrze – dodała z powagą. – Ja uważam, że z uczciwymi planami nie ma co się kryć. Robert chciał z początku zachować to w ściślej tajemnicy, ale taka rzecz przecież i tak się na dłuższą metę nie ukryje, wręcz jak będzie się zbliżało otwarcie lokalu, przyda się porządnie to rozreklamować. W sumie wystarczy szepnąć słówko korytkowskim plotkarkom i sprawa załatwiona! – prychnęła śmiechem, w czym Agnieszka spontanicznie jej zawtórowała. – Oczywiście tutaj Robert musi dać zielone światło, ale ja myślę, że to już będzie całkiem niedługo.

Kiedy weszły do budynku, do którego prowadziły wstawione już wielkie przeszklone drzwi, ku zdziwieniu Agnieszki w środku oprócz Roberta czekali na nie również Amelia z Klarą i Piotrek z Pepusiem na rękach.

– A co to za komitet powitalny? – zaśmiała się Iza. – Czuję się jak jakiś wizytator!

– No, nareszcie! – odetchnął z ulgą Robert. – Czekamy tu na was już bite pół godziny.

– Wybacz, Robciu – zmieszała się. – Nie wiedziałyśmy, że czekacie na nas w takiej gotowości bojowej. Trzeba było wysłać smsa, przyszłybyśmy szybciej.

– Nic nie szkodzi, Izunia – uśmiechnęła się Amelia. – Pogadaliśmy sobie przynajmniej… to znaczy my z Piotrkiem, ale głównie to Pepcio z Klarą. Agniesiu, żebyś ty słyszała, jak on do niej nadawał! Gaworzyl, że buzia mu się nie zamykała!

Wszyscy roześmiali się, a Agnieszka z uśmiechem podeszła do siedzącego na rękach u Piotrka synka, który na jej widok zapiszczał z radości, i przejąwszy go od niego, przytuliła, całując w policzek. Tymczasem Iza, która restaurację w budowie widziała ostatnio dwa miesiące temu, rozejrzała się z ciekawością po budynku, rejestrując zaszłe w nim zmiany. Co prawda wnętrze nadal było surowe, jednak instalacje, w tym grzewcza, były już gotowe, a ogromna sala z wielkimi, schodzącymi aż do podłogi oknami, które ciągnęły się na całej długości ściany zarówno od strony drogi, jak i od strony łąki i lasu, robiła wrażenie o wiele przestronniejszej, niż była w istocie.

– No dobrze, to do dzieła – zarządził Robert, przejmując z rąk żony śpiącą Klarę i wskazując im ukryte w głębi holu betonowe schody prowadzące na pierwsze piętro. – Chodźcie. Mamy tu coś do obejrzenia.

– Daj, Aga, ja go wezmę – upomniał się o Pepusia Piotrek, kiedy cała gromada zmierzała w tamtą stronę. – Jestem tu tylko na doczepkę, to mogę dalej go pilnować.

– Ja też, ale okej – zgodziła się Agnieszka, oddając mu dziecko. – Jak chcesz, to masz.

Na górze przestrzeń, obecnie częściowo wciąż zastawiona maszynami i materiałami budowlanymi, była zagospodarowana zupełnie inaczej niż na parterze, gdzie oprócz części gospodarczej, czyli kuchni i łazienek, całą powierzchnię budynku zajmowała sala przeznaczona na restaurację z wydzieloną wielką powierzchnią na parkiet do tańca. Na piętrze nie było już tak przestronnie, gdyż środkiem biegł korytarz, po którego obu stronach znajdowały się mniejsze pomieszczenia z wiodącymi do nich ramami niewstawionych jeszcze drzwi.

Robert skierował kroki ku części znajdującej się nad kuchnią i łazienkami, wprowadzając pozostałych do wydzielonego segmentu, który wyglądał jak niewielkie mieszkanie. Był tam przedpokój, pomieszczenie przeznaczone na kuchnię, o czym świadczyły wyprowadzone już przyłącza wody i gazu, niewielka łazienka oraz dwa całkiem przestronne pokoje, których okna wychodziły na drogę prowadzącą z jednej strony do domu państwa Staweckich, z drugiej do hotelu Krzemińskich. Iza pokiwała głową z uznaniem, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Amelią.

– Właśnie dzisiaj tu kończyliśmy – wyjaśnił jej Piotrek, poprawiając sobie na ramieniu rozglądającego się z zaciekawieniem Pepusia. – O, widzisz? Ściany jeszcze mokre.

– Tak – skinął głową Robert. – Zależało mi, żeby skończyć tynki jak najszybciej, bo chciałbym oficjalnie przekazać ten lokal właścicielce w czasie, kiedy jest z nami Iza. A to się nieczęsto zdarza – uśmiechnął się do szwagierki. – W dodatku jutro święto, więc musimy zrobić to dziś. No, co myślicie o takim mieszkaniu, dziewczyny? – zwrócił się luźno do Amelii i Agnieszki. – Czterdzieści dwa i pół metra, liczyliśmy to dzisiaj z linijką w ręce, nie, Piotr? Są już instalacje, tynki też… tylko nie dotykajcie, bo jeszcze schną – zastrzegł. – Zostanie wstawić drzwi, pomalować ściany, położyć podłogi i można wyposażać według uznania. Jak wam się podoba?

– Genialne, Robciu – przyznała szczerze zachwycona Iza. – Jest dwa razy większe od mojego w Lublinie, ale tak właśnie ma być, bo przecież będą tu mieszkać dwie osoby!

Robert uśmiechnął się, wymieniając z nią znaczące spojrzenia.

– A kto tu będzie mieszkał? – zaciekawiła się Agnieszka, również z uznaniem rozglądając się po surowej przestrzeni.

– Ty i Pepuś – oznajmił jej spokojnie Robert.

W pomieszczeniu zapadła cisza jak makiem zasiał. Iza i Amelia uśmiechały się tylko do siebie z mieszaniną wzruszenia i satysfakcji, natomiast Agnieszka, patrząca na Roberta szeroko otwartymi oczami, wyglądała na osobę, do której wypowiedziane słowa jeszcze nie dotarły. Również na twarzy Piotrka odmalowało się zdziwienie, jednak w następnej chwili w oczach błysnęły mu iskierki radości.

– A… ale jak to? – wyszeptała zaskoczona Agnieszka. – Ja?

Robert pokiwał tylko głową twierdząco, dając znać Amelii, żeby przejęła pałeczkę, ona zaś chętnie podjęła się tego zadania.

– Tak, Agniesiu – odparła ciepło, obejmując ją ramieniem. – Już dawno wpadliśmy z Robertem i z Izą na ten pomysł, ale czekaliśmy, aż się skrystalizuje. Wygospodarowaliśmy to mieszkanko specjalnie z myślą o tobie i chcemy, żebyś zamieszkała tutaj z Pepusiem. Urządzisz się tak, jak chcesz, poza tym będziesz tu miała spokój i komfort psychiczny, a my w zamian zyskamy kogoś do doglądania tego budynku w nocy. Zgodzisz się na taki układ, kochanie?

Agnieszka przenosiła oszołomiony wzrok z Roberta na nią i na Izę, a na widok aprobującego uśmiechu tej ostatniej w jej zaskoczonych oczach stanęły łzy.

– Boże – szepnęła. – Wy chyba żartujecie…

– Nie żartujemy, Aga – zapewnił ją rzeczowym tonem Robert, kołysząc w ramionach śpiącą Klarę. – Tak jak wspomniała Mel, to jest z naszej strony układ dwustronny. Dajemy ci do dyspozycji to mieszkanie, ale wykończyć je będziesz musiała sama, a do tego będziesz pełnić niedopłatnie rolę nocnego stróża tego budynku, dzięki czemu nie będzie stał bez nadzoru. Uważam, że to uczciwy deal, który w żaden sposób cię nie zobowiązuje, bo to będzie coś za coś. Poza tym nie myśl, że jak restauracja ruszy, to będziesz miała pełny komfort – zaznaczył z powagą. – Planujemy urządzać tu imprezy okolicznościowe, a niektóre z nich, zwłaszcza wesela, będą przecież trwały nocami, więc muzyka będzie dudnić jak cholera. To nie będzie luksusowy apartament.

– Ale mimo wszystko własny kąt to własny kąt, prawda? – dodała Iza, w duchu pełna podziwu dla strategii, jaką przyjęli Robert i Amelia, by przekonać do swojej propozycji znaną ze swojego honorowego charakteru Agnieszkę. – Takie niedogodności da się przeżyć, a twoja pomoc będzie tu bardzo potrzebna. No, zgódź się, Aga – dodała nalegająco. – Chyba nie chcesz, żeby Meli i Robciowi było przykro?

Słowa te sprawiły, że Agnieszka zadrżała i łzy, które szkliły jej się w oczach, uwolniły się i pociekły po policzkach.

– Ale, Iza, ja… przecież ja się zgadzam – wyszeptała. – Jak bym się mogła nie zgodzić? Boże… tak wam dziękuję…

Amelia z Izą natychmiast objęły ją z obu stron i przytuliły do siebie, zaś Robert pokiwał głową z uśmiechem, zerkając porozumiewawczo na Piotrka, który, sam nadal zdziwiony, przysłuchiwał im się w aprobującym milczeniu.

– Nie ma za co, Agniesiu – powiedziała łagodnie Amelia. – Tak jak Robcio mówi, to jest układ, na którym każdy z nas skorzysta, a ty będziesz mogła urządzić sobie to mieszkanko według swojego gustu. Zresztą robimy to też z myślą o Pepusiu, bo on przecież jest chrześniakiem naszej Izy – zaznaczyła. – I zależy nam, żeby miał w domu jak najlepsze warunki do rozwoju.

– A teraz obejrzyj dokładniej swoje włości – dodała wesołym tonem Iza. – Mnie na przykład bardzo się podoba rozkład pomieszczeń. A tobie?

– Mnie też, Izunia – odpowiedziała wciąż zszokowana Agnieszka, posłusznie rozglądając się po pomieszczeniu, w którym stali, czyli po większym z pokoi. – Ale to aż za dużo miejsca jak dla nas, kochani… Dwa pokoje z kuchnią? Przecież ja bym w życiu nawet o czymś takim nie marzyła!

– Dwa pokoje to nie jest tak dużo na dwie osoby – zapewnił ją spokojnie Robert. – Pepi będzie szybko rósł, a w tym budynku jest tyle miejsca, że nawet bez sensu byłoby wydzielać kawalerkę, skoro można bez problemu zrobić dwa pokoje. Problem tylko taki, że, jak powiedziałem, będziesz musiała sama je sobie wykończyć, bo ja muszę się skupić na organizacji dołu.

– Ależ to oczywiste – wyszeptała Agnieszka, na której twarzy dopiero teraz spod zaskoczenia zaczęły się wychylać oznaki nieśmiałej radości. – Mam przecież pieniądze, a na początek nie musi być luksusów. Boże… jeszcze w to nie wierzę…

– No to uwierz – poradziła jej ciepło Iza. – Zresztą co do wykończenia mieszkania, to ja już dawno mówiłam Robciowi i Meli, że chętnie w tym pomogę. Zwłaszcza jeśli chodzi o umeblowanie. Tyle że to już będzie dalszy etap, najpierw trzeba załatwić podłogi, drzwi, biały montaż, malowanie… a to też są koszty.

– No, w tym to spokojnie mogę pomóc ja – odezwał się milczący dotąd Piotrek. – Znam się na tym trochę, stanę po godzinach i te ściany zrobi się w parę dni. A podłogi i drzwi też pomogę ci załatwić, Aga. Podjedziemy do Radzynia, wybierzesz, jakie chcesz, i zamówimy, to nie jest żaden problem.

– Ale tylko drzwi wewnętrzne, Piotr – zaznaczył Robert. – Bo zewnętrzne wstawiam ja, mają być z tej samej serii co reszta.

– Jasne – pokiwał głową Piotrek.

Agnieszka patrzyła raz na jednego, raz na drugiego, kręcąc głową, jakby brakowało jej słów na wyrażenie tego, co czuła wobec napotkanego ogromu życzliwości. Jednak, ku cichej uldze państwa Staweckich oraz Izy, nie protestowała, lecz przyjęła propozycję z radością i wdzięcznością, zapewniając, że zrobi wszystko, by nie zawieść położonego w niej zaufania i każdego dnia pełną zapału pracą będzie odwdzięczać się swym dobroczyńcom za ten gest.

Wieczorem, kiedy Robert, Amelia i Iza jedli w domu kolację, przekazując sobie po kolei marudzącą nieco Klarę, sprawa mieszkania dla Agnieszki nadal stanowiła główny temat rozmowy, jednak teraz jej wiodącym wątkiem stała się pomoc, jaką przy wykańczaniu lokalu zaoferował Piotrek.

– Specjalnie ściągnąłem go, żeby przy tym był – wyjaśnił Izie Robert. – Nie chciałem mu tego narzucać, ale po cichu liczyłem na to, że sam się zadeklaruje. I nie zawiodłem się – uśmiechnął się z satysfakcją. – Zresztą nie zostanie z tym sam, poproszę Wojtka i Konrada, żeby mu pomogli, a poza tym musi zbierać zasługi, bo mam z nim jeszcze jeden układ. Nie, moje drogie, na razie nic wam na ten temat nie powiem – zastrzegł, widząc pytające spojrzenia żony i szwagierki. – To sprawa ściśle między mną a nim, obiecaliśmy sobie stuprocentową dyskrecję, więc nie mogę pisnąć słówka nawet przed wami. Ale tak czy inaczej cieszę się, że pomoże Agnieszce, liczę też, że panie z Korytkowa tego nie przeoczą.

Ostatnie zdanie wymówił z mieszaniną rozbawienia i przekąsu, dokładając sobie na kanapkę dodatkową porcję pomidora. Iza spojrzała pytająco na Amelię.

– Bo ty, Iza, pewnie jeszcze nie wiesz, co ludzie gadają o Piotrku – uśmiechnęła się siostra. – Nie mówiłam ci tego, bo nie było okazji, ale teraz chyba jest ten moment. Tylko ani słowa Agnieszce, dobrze? – zastrzegła, podnosząc w górę palec. – Jeszcze by się wkurzyła i niewinnie oberwałoby się Piotrkowi, a on przecież z naszymi wiejskimi plotkarkami nie ma nic wspólnego.

– Jasne, Melu – skinęła głową. – Co gadają?

– Że Pepuś tak naprawdę jest jego synem – wyjaśniła jej z rozbawieniem Amelia.

– Pff! – prychnęła Iza. – To dopiero wymyśliły.

– No. Wiejska agenda detektywistyczna działa pełną parą – przyznał Robert. – Banda starych ropuch na tropie tajemnicy.

Iza i Amelia parsknęły śmiechem.

– Serio, Izunia – podjęła wesoło Amelia. – To jest tak głupie, że aż śmieszne, ale rzeczywiście tak to wygląda. Zdaje się, że któraś z nich dotarła do źródła w szpitalu w Radzyniu i dowiedziała się, że po wypadku Piotrek podał się tam za ojca Pepcia, a Agnieszka to potwierdziła. Więc wszystko jasne, prawda?

– Oczywiście – uśmiechnęła się Iza.

– A jakie są dumne ze swojego odkrycia! Wprawdzie niektóre szczegóły im się nie zgadzały, na przykład to, że Pepuś nie jest ani trochę podobny do Piotrka, ale od czego jest wyobraźnia, nie? Jak się dobrze postara, to wszystko da się wyjaśnić.

– Jest podobny do Agnieszki i to wystarczy – zauważył spokojnie Robert. – A podobny jest do niej bardzo, po prostu skóra zdjęta.

– To prawda – przyznała Iza. – Wprawdzie nie znam Rafała, ale w ogóle nie widzę w Pepciu żadnych cech, jakich nie miałaby Aga. Przynajmniej na razie.

– No właśnie – zgodziła się Amelia. – Jest podobny do matki, a do ojca już niekoniecznie, więc Maliniakowa z Zielińską dobudowały sobie do tego całą historię. Według najnowszej hipotezy… tylko serio, Iza, ani słowa Agnieszce, bo się wścieknie, okej? – upewniła się, na co Iza pokiwała uspokajająco głową. – Według najnowszej hipotezy, Piotrek na początku miał wątpliwości co do swojego ojcowstwa, bo Pepuś nie jest do niego podobny, i dlatego nie chciał go uznać. Potem okazało się, że chłopak jednak jest jego, ale Agnieszka była urażona tymi wątpliwościami i trzymała go na dystans. Pogodzili się dopiero po wypadku i wtedy pozwoliła mu wpisać w papiery prawdę.

– No tak, całkiem spójna koncepcja – przyznała z rozbawieniem Iza. – Tak spójna, że mucha nie siada.

– Poza tym, jak się spojrzy pod tym kątem, to w sumie wszystko się zgadza – ciągnęła Amelia. – Cała wiocha widzi, jak Piotrek zajmuje się Pepciem, ile czasu z nim spędza i ogólnie jak za nim przepada. Więc chyba jasne, że musi być jego ojcem, nie?

– Nie ma innej opcji – zgodziła się wesoło.

– Dorotka boki zrywała, jak tego słuchała, ale nic nie mówiła, bo po co? Niech sobie wierzą, w co chcą, zresztą jak tak plotka poszła, to wiadomo, że to jest nie do zatrzymania. Ustaliłyśmy, że jak ktoś będzie nas o to pytał, to nie będziemy ani potwierdzać, ani zaprzeczać – zaznaczyła. – Bo czy to źle dla Agnieszki, że ludzie tak właśnie myślą? Zwłaszcza że ona i tak na razie nic o tym nie wie, więc nie musi się tym denerwować.

– A Piotrek wie? – zaciekawiła się Iza.

– Nie sądzę. Mieszka w Małowoli i tylko dojeżdża do Korytkowa do pracy, a na razie chyba żadna z tych pań nie odważyła się zagadnąć go o to wprost.

– Bo wiedzą, że jest w gorącej wodzie kąpany i pewnie by się wkurzył – doprecyzował Robert, dolewając sobie kakao. – Chociaż ja myślę, że jemu to by raczej nie przeszkadzało.

– Jemu nie, ale Agnieszce bardzo – zaznaczyła Amelia. – I mam nadzieję, że ze strachu przed Piotrkiem do niej też nikt z żadnym głupim tekstem nie wyskoczy. Dorotka już słyszała uwagi o tym, że jak to tak, mają dziecko, a ślubu nie biorą? Można sobie wyobrazić, co by było, jakby ktoś coś takiego wypalił do Agnieszki. A najgorsze, że to by się pewnie odbiło na Bogu ducha winnym Piotrku.

– Prawda – zgodziła się Iza. – Aga jest na tym punkcie przewrażliwiona, wtedy mogłaby mu zabronić pomagać sobie przy wykańczaniu mieszkania, a jemu byłoby przykro. Mam nadzieję, że te rewelacje do nich nie dotrą, a za jakiś czas panie plotkary znajdą sobie przecież inny temat.

„To już lepiej niech plotkują sobie o mnie i o Miśku” – myślała, kiedy po kąpieli szykowała się do snu w swoim pokoju. – „Mnie to nie przeszkadza, zresztą w Korytkowie bywam rzadko, a Aga mieszka tu na co dzień i szkoda byłoby, gdyby głupie ploty zraziły ją do Piotrka. To jest taki pozytywny facet… Myślę, że Mela, Dorota i Robert też widzą tu potencjał, ale jednak zachowują dyskrecję i zostawiają to biegowi wypadków. Słusznie. Jeśli z tej mąki ma być chleb, to będzie tak czy inaczej, a mieszanie się w takie delikatne sprawy, to najgorsze, co można by zrobić. Ale kto wie?” – uśmiechnęła się do siebie. – „Aga i tak już mocno zmieniła nastawienie, a Piotrek wydaje się otwarty, zresztą on by za Pepusiem skoczył w każdą przepaść. A ja tak bym chciała, żeby Aga w końcu mogła być szczęśliwa…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *