Anabella – Rozdział CLXII
Korytkowski kościół z racji świątecznej sumy pękał dziś w szwach, zatem, kiedy tłum wiernych wylał się na zewnątrz, zapełnił nie tylko cały przedkościelny placyk, ale również parking i część prowadzącej do niego drogi. Miejscowym zwyczajem po mszy niemal nikt nie szedł od razu do domu, lecz czas po jej zakończeniu poświęcano na przynajmniej krótką pogawędkę z sąsiadami, zwłaszcza z tymi, z którymi na co dzień się nie widywano. Dziś jednak, z racji Wszystkich Świętych oraz kilku stopni mrozu, mieszkańcy Korytkowa nie zatrzymywali się pod kościołem, lecz skupieni w większe lub mniejsze grupki ruszali drogą wiodącą przez zmarznięte pola w stronę cmentarza, by odwiedzić groby bliskich. Tych, którzy mieli problem z mobilnością, na przykład ojca Agnieszki czy Doroty, pod samą bramę cmentarza wieźli samochodami życzliwi sąsiedzi.
– Roman Krzemiński dalej w szpitalu – oznajmiła Dorota, kiedy, po zapakowaniu ojca do samochodu Marczuków, zdyszana dołączyła do państwa Staweckich i Izy, by dojść na cmentarz na piechotę. – Słyszałam, jak Cieślikowa pytała o to Zielińską. Operację będzie miał, wiecie? Na sercu. Podobno może tam zostać nawet i do świąt.
– Przykro – odparł oględnie Robert pchający po nierównej drodze wózek ze śpiącą Klarą.
– A Krzemińska sama do kościoła przyszła, bez Michała – mówiła dalej Dorota, zerkając spod oka na Izę. – Ale to dobrze, prawda, Izunia? Przynajmniej nie będzie cię denerwował. On zresztą w ogóle ostatnio do kościoła nie chodzi, taki się nowoczesny zrobił. Pff! W lecie to już nawet zaczął zachowywać się w miarę przyzwoicie, ale teraz? Znowu taki sam cham jak wcześniej. Bogu dzięki, że się jednak na niego nie nabrałaś.
– Bogu dzięki, Dorciu – przyznała ciepło Iza.
Wiedząc, że dla żyjącej samotnie Doroty, która całymi dniami opiekowała się niepełnosprawnym ojcem, takie plotki i ploteczki z Korytkowa i okolic były pokarmem duszy, nie chciała sprawiać jej przykrości, choć najchętniej nie słuchałaby już ani o Michale, ani o jego rodzicach. Owszem, współczuła Romanowi Krzemińskiemu problemów z sercem, jednak sam dźwięk tego nazwiska budził w niej mimowolny wstyd – za siebie i za swoją wieloletnią głupotę. A z drugiej strony czy w kontekście Korytkowa ów wstyd kiedykolwiek ustąpi całkowicie? Raczej nie. Tym bardziej należało nauczyć się z nim żyć.
– Moniki Klimek też nie było z rodzicami – ciągnęła swoje rewelacje Dorota. – Chyba się jeszcze nie pozbierała po tym ciosie, a to już przecież trwa ze trzy tygodnie!
Iza, która również zwróciła uwagę na nieobecność Moniki w kościele, po raz kolejny dzisiejszego dnia pomyślała o Darku, którego korytkowska społeczność, nie znając prawdy, zaocznie odsądzała od czci i wiary. Co prawda jego samego raczej to nie obchodziło, jednak jej na myśl o tym i tak robiło się przykro. Bo gdyby Korytkowo dowiedziało się, kto tak naprawdę maczał w tym palce, może inaczej oceniałoby całą sytuację.
Jakby w odpowiedzi na ową myśl, która snuła jej się po głowie przez całą drogę przez pola, pod bramą cmentarza wraz z Marczukami i ojcem Doroty czekała na nich Klimkowa, która, przywitawszy się ze wszystkimi, poprosiła ją o rozmowę na stronie.
– Posłuchaj, Iza, czy ty byś mogła zajrzeć do nas dzisiaj po południu? – zapytała poufnym tonem. – Monisia bardzo cię o to prosi, chce z tobą chwilę porozmawiać, a ona teraz taka biedna, taka mizerniutka… Bo wiesz chyba, co to się u nas zdarzyło, prawda?
Iza pokiwała głową twierdząco, w duchu zaskoczona i zaniepokojona tą niespodziewaną prośbą.
– Jak się wczoraj dowiedziała, że jesteś w Korytkowie, to sama chciała do ciebie iść – ciągnęła z zafrasowaniem Klimkowa. – Wybierała się, wybierała, ale nagle tak jej się słabo zrobiło, że mało co nie zemdlała i musiała się położyć. No to już jej nie pozwoliłam nigdzie się włóczyć, bo jeszcze to by się skończyło jakimś nieszczęściem. A zresztą ona teraz tak wygląda, że lepiej niech się na razie na wsi nie pokazuje – westchnęła. – Ludzie już i tak gadają, to po co mają gadać jeszcze więcej? Ech… To co, przyjdziesz dzisiaj?
– Przyjdę, proszę pani – odparła bez wahania Iza. – Postaram się jakoś tak po obiedzie… Mogłoby być koło siedemnastej?
– Oczywiście, siedemnasta – zgodziła się chętnie Klimkowa. – Powiem Monisi, że będziesz, bardzo się ucieszy. Wczoraj tak się upierała, że musi z tobą porozmawiać, że widocznie to jest jakaś ważna sprawa. A może przez to i rosołu trochę zje na obiad? – dodała z nadzieją. – Bo powiem ci, że ona prawie nic nie je. Proszę ją, namawiam, a ona mi mówi, że nie przełknie, w ogóle nie ma apetytu. Strasznie to przeżywa, strasznie! – załamała ręce. – Ale może jak z tobą porozmawia, to trochę się od tego oderwie i lepiej się poczuje?
Iza pokiwała smętnie głową, bynajmniej nie podzielając tej nadziei. Jednak czy mogła odmówić prośbie Moniki? Kto wie, dlaczego chciała z nią rozmawiać, może potrzebowała pomocy? Pomocy, której niesienie było przecież jej życiowym zadaniem…
– Czego chciała? – zaciekawiła się Dorota, kiedy Klimkowa odeszła już z mężem w jedną z alejek cmentarza, a Iza wróciła do czekającej nieopodal rodziny.
– Nic takiego – odparła zmieszana. – Mam wpaść do nich na chwilę dzisiaj po południu, Monika chce się ze mną zobaczyć. Mamy taką jedną rzecz do omówienia – wyjaśniła, machając lekceważąco ręką. – A jak nie dzisiaj, to kiedy? Jutro z rana wracam przecież do Lublina.
Po czym, udając, że nie widzi zaintrygowanego spojrzenia, jakie wymieniły Amelia i Dorota, uśmiechnęła się do czekającego cierpliwie Roberta i zajrzała do wózka Klary, która właśnie rozbudziła się i patrzyła na nią szeroko otwartymi oczkami.
– To co, mała łobuziaro? – zwróciła się do niej wesoło. – Idziemy odwiedzić babcię i dziadka?
***
Klimkowa otworzyła Izie drzwi, zanim ta zdążyła zapukać, co znaczyło, że musiała czekać na nią jak na szpilkach w przedpokoju. Niemal bez słowa poprowadziła ją w głąb domu, a następnie po schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdował się pokój Moniki. Iza, która w podstawówce była tu chyba tylko raz na klasowych urodzinach koleżanki, jak przez mgłę przypominała sobie wnętrza tego domu, uderzona ciężką ciszą, jaka dziś w nim panowała. Był to podobny rodzaj ciszy, jaką swego czasu zaobserwowała w domu ciężko chorego Krawczyka, a choć sytuacja Moniki pozornie nie miała porównania do tej, w której znajdował się milioner, skojarzenie to, spontaniczne i nie do odparcia, było na tyle nieprzyjemne, że po plecach przeszedł jej zimny dreszcz.
– Monisiu, przyszła Iza – zaanonsowała ściszonym głosem Klimkowa, uchylając drzwi.
Odpowiedzi nie było słychać, ale musiała być aprobująca, gdyż kobieta ruchem ręki dała swej towarzyszce znać, że ma wejść, sama zaś wycofała się w głąb korytarza. Iza ostrożnie weszła do środka i zatrzymała się tuż za progiem zmrożona widokiem siedzącej w fotelu dziewczyny. Więc jednak skojarzenie z Krawczykiem wcale nie było od rzeczy! W porównaniu do tego, jak wyglądała podczas lipcowego spotkania w sklepie, Monika niemal zupełnie nie przypominała samej siebie – wychudzona, skulona, jakby zapadła w sobie, patrzyła tępo przed siebie smutnymi, zaczerwienionymi od płaczu oczami, które z powodu otaczających je ciemnoszarych cieni wyglądały jak podbite. Do tego jej naturalnie śniada, zawsze ładnie opalona skóra dziś była bladoszara i półprzeźroczysta, całkowicie pozbawiona zdrowego blasku. Wbita w fotel, zawinięta w jakiś wyciągnięty szlafrok, z włosami niedbale związanymi w kucyk i podkulonymi nogami okrytymi grubym kocem, Monika wyglądała par excellence jak człowiek znajdujący się na dnie rozpaczy. Jednak na widok wchodzącej Izy ożywiła się nieco i nawet spróbowała się uśmiechnąć.
– Cześć – powiedziała cicho, wskazując jej, by usiadła obok na łóżku. – Dzięki, że przyszłaś.
Iza z ciężkim sercem zajęła wskazane miejsce i znów zerknęła na jej wycieńczoną twarz, mimo woli wspominając relację Darka ze sceny zerwania.
Rozpaczała strasznie, płakała w głos, aż w knajpie zrobiła się sensacja. Do tej pory słyszę ten jej płacz…
Co czułby ów zdradzony człowiek o dobrym sercu, gdyby wiedział, że od tamtej pory, czyli już od dobrych trzech tygodni, rozpaczliwy płacz Moniki nie ustawał? Jak zareagowałby, gdyby zobaczył ją w takim stanie? Czy to by go w ogóle jeszcze obeszło?
W pokoju zapanowała niezręczna cisza, której żadna z nich nie miała odwagi przerwać. Przed oczami Izy na twarz zdruzgotanego Darka palącego papierosa powoli nałożyła się ta druga – pięknie opalona, błyskająca niebieskimi oczami twarz Michała Krzemińskiego, który owego dnia, gdy spotkali się w sklepie u Amelii, wyglądał wyjątkowo atrakcyjnie. A więc Monika okazała się na tyle naiwna i nierozważna, żeby nabrać się na to po raz drugi? Ona, która od lat miała o nim wyrobione zdanie? Mimo wszystko nadal trudno było jej w to uwierzyć.
– Twoja mama mówiła, że chciałaś ze mną porozmawiać – zagadnęła ostrożnie, by przerwać niewygodną ciszę.
Monika pokiwała głową.
– Tak – szepnęła. – Tylko nie wiem, jak mam zacząć, Iza… To dla mnie strasznie trudne.
– Jasne – odszepnęła współczująco.
– Ale muszę – podjęła zdławionym, drżącym głosem. – Sama sobie nawarzyłam tego piwa, to wypiję je do końca, choćbym miała zapaść się pod ziemię. Zresztą… już mi wszystko jedno. Powiedz – dodała, patrząc na nią smutno. – Wiesz, co się u mnie stało, prawda?
– Wiem – skinęła głową.
– Tylko że… ogólnie to wiedzą wszyscy, cała wiocha o tym gada, ale mnie chodzi o to, czy wiesz, jak było naprawdę… jaka była przyczyna i…
– Wiem – powtórzyła spokojnie, chcąc oszczędzić jej męczarni. – Wszystko wiem, Monia.
W pokoju znów na chwilę zapadła cisza.
– Czyli wiesz, co zrobiłam – szepnęła Monika, odwracając wzrok. – Tak właśnie myślałam. Podejrzewałam, że on ci wszystko powiedział… ten chłopak od ciebie ze studiów… Ale to w sumie dobrze. Przynajmniej nie muszę ci wszystkiego opowiadać od początku, tylko mogę od razu przejść do rzeczy. To znaczy przeprosić cię.
– Mnie? – zdziwiła się Iza. – Za co? Chyba nie za Michała Krzemińskiego?
Na dźwięk tego nazwiska przez wychudłe ciało Moniki przebiegł tak wyraźny dreszcz, że nie sposób było go nie zauważyć.
– Właśnie tak – wyszeptała, otulając się mocniej szlafrokiem. – Za niego. Proszę, nie udawaj, Iza. Mama kabluje mi wszystkie ploty, co chodzą po Korytkowie, i wiem, że miałaś co do niego poważne plany. Ty go przecież zawsze kochałaś… i wtedy, w wakacje, to szło w konkretną stronę, a teraz podobno już nie jesteście razem. Powiedz mi… to jest prawda czy tylko plotki?
– Prawda – odparła spokojnie Iza.
– I to… przez tamto? – dodała ledwie dosłyszalnym szeptem Monika. – Przeze mnie?
Iza pokręciła głową przecząco, patrząc na nią z mieszaniną współczucia i moralnego dyskomfortu. Kolejna osoba, która przepraszała ją za coś, co dla niej nie miało już najmniejszego znaczenia! Najpierw Darek, który przyjechał nastawiony na trudną rozmowę i sprawienie jej bólu informacją o zdradzie Michała, potem Zbyszek, który miesiącami gryzł się, kryjąc przed nią niewygodną tajemnicę, a teraz jeszcze Monika… Czy ona naprawdę sądziła, że ów idiotyczny wakacyjny epizod, który jej samej zniszczył związek z Darkiem, wpłynął w jakikolwiek sposób również na jej własne życie?
– Nie, Monia – zapewniła ją łagodnie. – Daj spokój. Jeśli do tej pory się tym stresowałaś, to już przestań, bo to nie jest trafiona diagnoza. Ja z Miśkiem Krzemińskim skończyłam już wcześniej, na długo przed tym, jak dowiedziałam się, co odwaliliście w wakacje, więc to nie miało żadnego wpływu na moją decyzję. Musztarda po obiedzie. Nie masz za co mnie przepraszać.
Monika zagryzła wargi i z oczu niespodziewanie popłynęły jej łzy.
– Wybacz – szepnęła. – Nawet jeśli to, co mówisz, to prawda, to ja i tak zachowałam się wobec ciebie jak świnia. Bo wtedy, w lipcu, wasza sytuacja wyglądała inaczej… a ja… ja tego nie uszanowałam… i wszystko zniszczyłam…
– Przestań – pokręciła głową Iza, przyglądając jej się bezradnie. – I nie płacz, proszę. Jeśli masz się obwiniać, to na pewno nie z mojego powodu, bo w moim życiu niczego nie zniszczyłaś. W swoim tak, to na pewno… ale nie w moim. Michał Krzemiński to dla mnie zamknięta przeszłość i zapewniam cię, że kiedy dowiedziałam się o jego wyskoku, w ogóle mnie to nie ruszyło. Szkoda mi tylko ciebie, Monia. Naprawdę.
Mówiąc to, przechyliła się i delikatnie pogładziła spoczywającą na kocu, mocno drżącą dłoń Moniki, która na jej ostatnie słowa zalała się kolejną falą bezgłośnych łez.
– Czyli wybaczyłaś mi – wyszeptała cichutko. – Miałam taką nadzieję, kiedy mama powiedziała, że zgodziłaś się przyjść. Ale ja i tak musiałam cię przeprosić. Dziękuję ci, Iza, to dla mnie bardzo ważne. A mnie nie żałuj, bo ja nie zasługuję ani na współczucie, ani na dobre słowo. Zresztą mnie już nic nie pomoże… Ja po prostu muszę wyczyścić tę sytuację i pomyślałam, że powinnam zacząć od ciebie. Dlatego poprosiłam, żebyś do mnie przyszła, i jestem ci bardzo wdzięczna, że mi nie odmówiłaś. Dziękuję.
Iza znów pokręciła tylko głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Bo czy w słowach Moniki nie było trochę racji? Owszem, cierpiała, ale było to cierpienie, które sama sobie zafundowała, skrzywdziwszy kogoś, kto zaufał jej całym sercem i kto o wiele bardziej od niej zasługiwał na współczucie. A z drugiej strony jej wychudzona sylwetka i twarz, na której odbijało się piętno wielu bezsennych nocy i długich godzin spędzonych na płaczu, zbyt wyraźnie wskazywały, jak wysoką cenę zapłaciła za swój głupi błąd.
– Z tobą jest łatwiej, bo ty wszystko wiesz – mówiła dalej cichym, zdławionym głosem Monika, pozwalając gładzić się po dłoni. – Ten chłopak… nie pamiętam, jak miał na imię, ale jest z tobą na studiach, więc od początku się bałam, że wszystko ci powie. No i powiedział. Powiedział też Darkowi – imię to wypowiedziała ledwo dosłyszalnie. – Chyba nie sam z siebie, tylko zapytany, ale powiedział… i w sumie dobrze zrobił. Pewnie też bym tak zrobiła na jego miejscu, bo prawda jest najważniejsza. Szkoda tylko, że dopiero teraz to zrozumiałam.
Urwała na chwilę, by nabrać mocniej powietrza w płuca.
– Byłam głupia, bo myślałam, że takie coś się ukryje i że da się o tym zapomnieć – podjęła z wysiłkiem. – Wymazać z pamięci tak, jakby nigdy się nie zdarzyło, i zacząć wszystko od nowa. A przecież prawda zawsze wyjdzie na jaw, prędzej czy później… i jeśli się ją ukrywa przed kimś, kogo się kocha, to oszukuje się go i nadużywa się jego zaufania. Mówią, że na kłamstwie nie da się budować, a ja przekonałam się o tym na własnej skórze. Dlatego teraz tylko prawda, Iza – dodała stanowczo. – Tylko prawda. I ja już dopilnuję, żeby nikomu nie umknęła.
Iza spojrzała na nią z niepokojem.
– Co masz na myśli?
– To, że jak tylko zbiorę się na odwagę, dokończę to, czego nie zrobiłam od razu – wyjaśniła Monika, wpatrując się tępo w przeciwległą ścianę. – Po prostu się przyznam. Bo mama i cała wiocha oczywiście myślą, że to jego wina… Darka… a przecież winna jestem tylko ja. Nawet nie ten idiota Michał, tylko ja. To ja powinnam była mieć w głowie mózg, a nie siano. I nie mogę znieść tego, że wszyscy mi współczują i oskarżają Darka, a on przecież nic złego nie zrobił. To ja go skrzywdziłam i ten cały hejt powinien spaść na mnie.
Iza przyglądała jej się bez przekonania, wyobrażając sobie burzę, jaka wybuchłaby we wsi, gdyby Monika ujawniła prawdziwe oblicze swojego dramatu.
– Monia, ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł – odparła ostrożnie. – To są bardzo delikatne sprawy i chyba nie ma sensu, żebyś się tak publicznie biczowała. Po co ci to? Nie sądzę, żeby Darka obchodziło, co myśli o nim jakieś Korytkowo, a ty przecież będziesz musiała dalej tu żyć.
Monika podniosła głowę i spojrzała na nią z nutką pobłażania, a na jej wargi wybiegł lekki, jakby ironiczny uśmiech.
– Oczywiście nie mówię, żeby kłamać i robić z siebie ofiarę – zastrzegła Iza. – Ale może lepiej już tego nie ruszać? Jak to pójdzie po wsi, to wiesz, co będzie. Tak jak powiedziałaś, cały hejt zwali się na ciebie, plotkary rozerwą cię ozorami na strzępy, a Darek… on pewnie nawet się o tym nie dowie. Więc może wystarczy, jak dla spokoju sumienia powiesz to tylko mamie, a ona zachowa to dla siebie? To przecież i tak nie będzie dla ciebie łatwe, a po co ma o tym wiedzieć cała wiocha? Ja też niczego nie będę rozpowiadać, obiecuję.
– Nie, Iza – pokręciła głową Monika. – Ja tego tak nie zostawię. Muszę zapłacić do końca za moją głupotę. Teraz potrzebuję na to jeszcze trochę czasu, ale w końcu to wyczyszczę, i to tak definitywnie. Dobrze, że chociaż ty nie jesteś na mnie zła.
– Nie jestem – zapewniła ją ciepło. – Tylko strasznie szkoda mi ciebie i Darka. Zresztą do tej pory nie rozumiem, jak to się mogło stać, bo przecież Michał… i ty…
– Ja też tego nie rozumiem – odparła smutno. – Nie wiem, co mi wtedy odbiło, serio. Spotkałam Michała przypadkiem na skrzyżowaniu, przeszliśmy kawałek razem, fajnie się gadało, a na koniec niepotrzebnie dałam mu się zaprosić do hotelu. Miał tylko pokazać mi go od środka. Potem usiedliśmy u niego na małą pogawędkę o starych czasach, ale od razu zapowiedziałam, że zostanę tylko na pół godziny, bo chciałam iść do kościoła na tę mszę za małego Agnieszki. I co? – zacięła blade wargi. – Nie poszłam, a za to… ech! Nie wiem, Iza. Po prostu mózg mi się wyłączył. To pewnie też trochę przez to wino, ale to przecież żadne usprawiedliwienie.
– Wino? – szepnęła czujnie Iza.
Przed oczami błysnęła jej scena z hotelu Europa i Michał nalewający jej do kieliszka wykwintne rosé.
– No – westchnęła smętnie Monika. – Poczęstował mnie winem, nawet nie wiem, kiedy wypiliśmy razem prawie całą butelkę. A ja mam strasznie słabą głowę, wystarczy, że wypiję dwa kieliszki i przestaję być sobą. Darek o tym wiedział – dodała cichutko. – I tyle razy mnie prosił, żebym nie dawała się namawiać na alkohol, kiedy nie ma go przy mnie… a ja tak strasznie go zawiodłam…
Znów z oczu popłynęły jej łzy, tak samo bezgłośne jak wcześniej.
– Powiedziałaś mu to? – zapytała Iza.
– Darkowi? – szepnęła Monika. – O tym winie? Nie. Po co? To przecież nie ma znaczenia. Nic mnie nie usprawiedliwia, Iza. Nic. Przecież mogłam odmówić, prawda? Nie dać się zaprosić do tego hotelu, nie zgodzić się na picie wina… i na to, co było potem… Mogłam się wycofać na każdym etapie, zwłaszcza na tym ostatnim. I nie zrobiłam tego. Więc nawet nie chcę się usprawiedliwiać, bo jaki to ma sens? Darek i tak by mi nie wybaczył, zresztą ja sama sobie też nigdy nie wybaczę. I nigdy nie zrozumiem, jak mogłam być taka głupia.
Iza pokiwała smutno głową.
– Wiem, jak to jest, Monia – zapewniła ją łagodnie. – Ja też przez wiele lat byłam głupia, może nie w takim sensie jak ty, ale na swój sposób też. I co najgorsze, kompletnie to do mnie nie docierało, jakbym miała na oczach jakieś bielmo.
– Masz na myśli Michała? – zapytała cicho Monika.
– Tak – odparła po prostu.
– A teraz? Co o nim myślisz?
– Nic – wzruszyła ramionami. – A jak już, to nic dobrego. Jeśli chodzi o mnie samą, to najzwyczajniej w świecie nie chcę mieć z nim już nic wspólnego. Owszem, kiedyś zależało mi na nim, i to bardzo, ale wyleczyłam się z tego raz na zawsze. Natomiast jeśli chodzi o takie akcje jak ta z tobą, czyli o rozwalanie ludziom życia bez skrupułów, to najchętniej dla przykładu wystrzelałabym go za to po gębie. Raz nawet to zrobiłam – zaznaczyła nie bez satysfakcji. – Ale to o wiele za mało jak na to, na co faktycznie zasługuje.
Monika uśmiechnęła się smutno.
– Tak – odparła cicho. – Ja myślę to samo. Oczywiście to, co zrobiłam… i że przez to straciłam Darka… to była tylko moja wina, wiadomo. Ale Michałowi też nie podaruję. Tak jak mówisz, on nie ma żadnych skrupułów i pewnie jeszcze niejedną dziewczynę skrzywdzi. Ma do tego warunki, potrafi bajerować, a skoro nawet ja okazałam się taka głupia… zresztą przecież i ciebie omotał na tyle lat… to co dopiero inne, takie, które jeszcze go nie znają? W każdym razie nie podaruję mu i jeśli liczy na to, że w tej sprawie będę cicho siedzieć, to bardzo się przeliczy. Poczekam z tym tylko na odpowiedni moment.
Iza przyglądała się jej na przemian zdruzgotanej i zaciętej minie z podskórnym niepokojem. Czy Monika naprawdę miała zamiar wywlec tę przykrą sprawę na forum publiczne i rzucić samą siebie na żer plotkarkom z Korytkowa? Czy w rozpaczy do tego stopnia zatraciła instynkt samozachowawczy, że chciała urządzić sobie w miejscu zamieszkania piekło na ziemi? Fakt, że Michałowi też by się przy tym zdrowo oberwało, jednak czy taka gra była warta świeczki?
– Całe szczęście, że chociaż ty myślisz o nim to, co przed chwilą powiedziałaś – podjęła Monika. – Bo gdybyś miała do mnie żal, byłoby mi dużo ciężej. Ja i tak już się z tego nie podniosę, ale chociaż to jedno nie będzie mnie dręczyć po nocach.
– Nie mów tak, Monia – przerwała jej smutno Iza. – Podniesiesz się. Jak nie od razu, to za jakiś czas, ale przecież w końcu się podniesiesz. Teraz mogę sobie tylko wyobrazić, jak ci ciężko, ale zobaczysz, że kiedyś jeszcze wszystko się ułoży. Musi się ułożyć. W taki czy inny sposób.
Monika kręciła tylko głową, zagryzając wargi, a z oczu znów cichutko płynęły jej łzy.
– Tak, przekonasz się, że tak będzie – ciągnęła Iza. – Czas zrobi swoje, zawsze tak jest. To oczywiście była dla ciebie bardzo przykra nauczka, ale przecież wyciągniesz z niej wnioski i nigdy więcej nie dopuścisz do takiej sytuacji, prawda?
– Nigdy – szepnęła Monika. – To zresztą w ogóle nie wchodzi w grę, Iza. Bez niego to już nie ma sensu… nic nie ma sensu. Nic.
Iza zadrżała na te słowa, uderzona spontanicznym wspomnieniem strasznych chwil sprzed kilku lat. Leżące przed nią na biurku tabletki przygotowane do połknięcia wraz ze szklanką wody i ta właśnie myśl, tylko ta jedna – bez niego nic już nie ma sensu. Jakże się wtedy myliła! Co prawda porównywanie Michała z Darkiem byłoby obrazą dla tego drugiego, jednak sam mechanizm psychiczny w jej głowie był dokładnym odzwierciedleniem tego, co obecnie działo się w głowie Moniki. Ona też przeszła wówczas przez podobne piekło, a choć przechodziła przez nie inaczej niż Monika, kryjąc się po kątach z każdą łzą, doskonale znała to wszechogarniające poczucie beznadziei, które zniechęca do wszystkiego i osnuwa świat czarnymi barwami. Jak zatem wytłumaczyć złamanej rozpaczą koleżance, że życie nie kończy się na jednej porażce i że po burzy zawsze, ale to zawsze wychodzi słońce? Jeśli nawet nie to, którego dotąd się pragnęło, to jakieś zawsze… tak czy inaczej.
– Ty go nie znasz, Iza – ciągnęła cichym, drżącym głosem Monika. – Widziałaś go tylko raz, nie miałaś okazji poznać go bliżej, przekonać się, jakim jest człowiekiem. Ale gdybyś go poznała… Nawet ja sama nie doceniałam go do końca, dopóki nie dotarło do mnie, że mogę go stracić. Dopiero wtedy, po tym, co zrobiłam, kiedy zjadało mnie sumienie, zrozumiałam, że tylko on się liczy… i że tak bardzo go kocham…
Przerwała na chwilę, ocierając łzy. Iza patrzyła na nią ze współczuciem, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć jej o swoich dwóch rozmowach z Darkiem. Znała go przecież o wiele lepiej, niż sądziła Monika, a może rozmowa o nim przyniosłaby jej jakąś ulgę, skatalizowała duszone emocje i wywołała oczyszczenie? Jednak z drugiej strony Darek wyraźnie prosił, żeby niczego jej nie powtarzała, liczył na dyskrecję, ona zaś expressis verbis mu ją obiecała. I to jednak było dużo ważniejsze. Musiała zachować to w tajemnicy.
– Słyszałam te ploty, wszyscy myślą, że chodziło mi o jego kasę – szeptała dalej Monika, gniotąc w dłoniach przemoczoną chusteczkę higieniczną. – I że to dlatego tak nie mogę dojść do siebie, bo jakby Darek nie miał pieniędzy, to szybko bym o nim zapomniała i znalazła sobie następnego… Ech, głupie baby, co one mogą wiedzieć? Jak w ogóle mają czelność tak kogoś osądzać po pozorach? Wiem, sama jestem sobie winna, to ja wszystko zniszczyłam, ale takie ploty to już jest przesada. Przesada i nieprawda. Bo ja przecież kocham Darka dla niego samego – wyznała z bólem. – Za to, jaki jest, a nie za jego pieniądze. I kochałabym go dalej, nawet jakby z dnia na dzień stracił cały majątek. On sam nieraz mi tłumaczył, że w biznesie to się może stać dosłownie w każdej chwili… i co z tego? Mnie nigdy nie zależało na jego kasie, Iza. Proszę, chociaż ty w to uwierz.
Iza pokiwała głową, wspominając słowa samego Darka, który właśnie tę cechę cenił u Moniki najbardziej.
– Wierzę, Monia – zapewniła ją łagodnie. – Przecież wiem, jaka jesteś. Nigdy nie byłaś interesowna, tylko właśnie skromna i honorowa, tak samo jak Aga Kmiecik. Dlatego zawsze tak was obie lubiłam. Ją to wiadomo, w podstawówce była moją najbliższą kumpelą, ale ciebie też. Serio. Oprócz niej lubiłam cię najbardziej ze wszystkich dziewczyn w klasie, nawet wtedy, kiedy chodziłaś z Miśkiem Krzemińskim i byłam o niego zazdrosna – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – Dzisiaj obie wiemy, ile to było warte, ale ta sympatia, którą zawsze dla ciebie miałam, przetrwała aż do dzisiaj. Właśnie między innymi dlatego, że tak jak ja nie należysz do ludzi, którzy mogliby się sprzedać za pieniądze.
Monika podniosła na nią oczy i na jej wargi wybiegł blady uśmiech.
– Dziękuję ci – wyszeptała, wyciągając rękę, by uścisnąć jej dłoń, którą Iza natychmiast jej podała. – Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy to, co mówisz. Tak… Ja się w którymś momencie strasznie pogubiłam, jak teraz patrzę wstecz, to widzę, ile zrobiłam błędów… nawet to, że przez głupie lenistwo nie poszłam na studia, teraz tego żałuję… Ale przecież w środku nigdy nie przestałam być sobą, a ja bym nigdy, przenigdy nie związała się z facetem dla pieniędzy. Cieszę się, że mi wierzysz, chociaż ty. Zresztą, jakbyś znała Darka, to tym bardziej byś mi uwierzyła.
Iza poruszyła się niespokojnie na miejscu, tknięta wyrzutem sumienia, że nie jest z nią do końca szczera. Bo czy ukrywanie, że miała kontakt z Darkiem i posiadała nawet jego numer telefonu, nie było nielojalnością, której kiedyś będzie musiała się wstydzić? Lecz skoro obiecała… obietnica dana jemu miała przecież w tej sytuacji bezwzględne pierwszeństwo. Mimo to trudno jej było pozbyć się dyskomfortu, jaki powodowała w głębi duszy ta niezręczna sytuacja.
– Ja go naprawdę kocham, Iza – mówiła dalej Monika. – I tak mnie boli, że go skrzywdziłam, że nadużyłam jego zaufania… Zdradziłam anioła, wiesz? Teraz dopiero rozumiem to jasno. Bo Darek był moim aniołem, tym, na którego od zawsze czekałam. Może z początku nie wydawał mi się tym rycerzem, co, jak to się mówi, przyjeżdża na białym rumaku, nie doceniałam go tak, jak na to zasługiwał, ale odkąd to do mnie dotarło… Nie, ja sobie tego nigdy nie wybaczę. Nigdy! – chlipnęła. – Jak sobie wyobrażę, co musiał poczuć, kiedy się dowiedział… jak strasznie go zraniłam… Boże! Mój biedny, kochany… tak mi ufał! Tak mnie kochał… A teraz pewnie nienawidzi mnie do szpiku kości. Serio, Iza, jak o tym myślę, to już nie chce mi się dalej żyć.
Iza milczała, bo cóż mogła powiedzieć? Znów w pamięci wyświetliła jej się skamieniała z bólu twarz Darka, a w uszach zabrzmiały jego słowa.
To było jak walnięcie jakimś głazem przez sam środek czaszki… Dla mnie zdrada to jest koniec związku, coś, czego nie umiałbym wybaczyć, nawet gdybym chciał…
Jakże współczuła im obojgu! Jeden absurdalny epizod z Michałem Krzemińskim, dla którego nota bene nie istniały żadne świętości, i życie dwojga ludzi legło w gruzach. Fakt, winna była głównie Monika, ale przecież każdy czasami popełnia głupie błędy… Niestety, jak widać, niektóre z nich bywają nie do naprawienia.
– Mam nadzieję, że on się w miarę szybko pozbiera – ciągnęła cicho Monika. – Że spotka jakąś dobrą dziewczynę… dużo lepszą ode mnie, taką, która pokocha go tak mocno jak ja, ale nigdy nie zrobi mu żadnego świństwa. I że będzie szczęśliwy tak, jak na to zasługuje. Życzę mu tego z całego serca, chociaż jak wyobrażę sobie przy nim inną, to… to jakby mnie ktoś na żywca kroił nożem na kawałki. Ale trudno – chlipnęła znowu. – Sama sobie to zafundowałam. Teraz tylko muszę ponieść za to sprawiedliwą karę, wziąć na siebie to, co mi się należy, a jego imię oczyścić… nawet tu, w Korytkowie. Masz rację, że opinia Korytkowa Darka nie obchodzi i że on się nawet o tym nie dowie, ale to nieważne, Iza. Liczy się fakt. I prawda. Bo prawda zawsze musi wygrać, a ja o to zadbam do samego końca.
– Monia – pokręciła bezradnie głową Iza. – Posłuchaj. Ja rozumiem, że teraz jesteś w strasznym dole, że masz potworne wyrzuty sumienia i żeby jakoś je uciszyć, chcesz się publicznie ubiczować. Ale nie rób tego pochopnie, proszę cię. Przemyśl to jeszcze i zastanów się, czy na pewno chcesz urządzić sobie w Korytkowie takie bagno. I czy te wszystkie baby, które będą po tobie jeździły, na serio są warte tego, żeby dawać im wodę na plotkarski młyn. W dodatku w imię prawdy, którą one i tak zawsze zniekształcą, bo do wszystkiego dopowiedzą sobie jakieś głupie bajki. Mało ci jeszcze cierpienia? Zresztą myślisz, że Darek chciałby, żebyś w taki sposób oczyszczała jego imię? Kosztem siebie?
Znów twarz Darka i jego słowa.
Chyba zaczynam żałować, że doprowadziłem do takiej sceny publicznie. Bo może powinienem zrobić to jakoś inaczej… delikatniej… Nie wydurniać się z tym pierścionkiem, nie robić jej złudzeń… nie dobijać w taki sposób…
– On by na pewno tego nie chciał – podjęła z przekonaniem. – Owszem, zraniłaś go, ale jeśli jest tak dobrym człowiekiem, jak mówisz… a ja w to bardzo mocno wierzę… to jestem pewna, że nie chciałby, żebyś z jego powodu publicznie się upokarzała.
– Może i nie chciałby – przyznała smutno Monika. – Ale teraz to już jest tylko moja sprawa, Iza. Wiem, że chcesz mi pomóc, i dziękuję ci za to, ale mnie już nie można pomóc. Jak to się mówi? Mleko się rozlało. Muszę poradzić sobie z tym sama i załatwić to po mojemu, a ciebie proszę tylko o to, żebyś na razie nikomu nic nie mówiła o tym, o czym dzisiaj rozmawiamy. Dobrze?
– Oczywiście, Moniś – zapewniła ją Iza. – Już ci to mówiłam. Nikomu nic nie będę powtarzać, to przecież nie moja sprawa. Zresztą mam nadzieję, że jeszcze zmienisz zdanie i załatwisz to jakoś tak… rozsądnie. Tak żeby i wilk był syty, i owca cała. Ja jutro rano wracam do Lublina, więc znowu na kilka tygodni wypadnę z kontekstu Korytkowa, ale będę trzymać za ciebie kciuki, obiecuję.
– Dzięki – uśmiechnęła się blado Monika. – Za to, że zgodziłaś się przyjść, bo ja sama chyba nie dałabym rady wyjść z domu… i za wszystko, co mi powiedziałaś. A zwłaszcza za to, że mnie nie potępiasz. Bałam się, że nienawidzisz mnie tak samo mocno jak on, i to dla mnie wielka ulga, że tak nie jest.
– Przestań – pokręciła głową. – Oczywiście, że tak nie jest. Ani ja cię nie potępiam, ani Darek, jak podejrzewam, wcale cię nie nienawidzi. Nie zdradzałaś go przecież regularnie i z premedytacją, to był jeden głupi błąd, w dodatku po alkoholu, więc jestem przekonana, że jak już przejdzie mu pierwszy ból, zrozumie to i na pewno w sercu ci wybaczy. Może nawet już wybaczył? Wiadomo, że waszego związku już nic nie uratuje, ale po co od razu zakładać nienawiść? Nie myśl tak czarno, Monia. Życie to przecież nie tylko czerń i biel, ale przede wszystkim milion odcieni szarości, ja sama już nieraz się o tym przekonałam.
– Okej – szepnęła Monika. – Dziękuję ci. Już i tak trochę mi lepiej, jak się wygadałam, a z nikim innym nie mogę o tym rozmawiać, bo tylko ty znasz prawdę. Ty i Michał, ale z nim nie gadam już do końca życia, więc zostajesz tylko ty.
– Jasne – odparła z powagą. – A może dam ci mój numer telefonu, co? Gdybyś chciała pogadać, to zawsze możesz do mnie zadzwonić. Oczywiście może się zdarzyć, że będę zajęta i nie odbiorę, ale potem do ciebie oddzwonię. Hmm?
– Chętnie, Iza – pokiwała głową Monika, sięgając na półkę obok po odłożony tam telefon. – Dzięki. Jesteś dla mnie aż za dobra…
Po wymianie numerów obie spojrzały po sobie niepewnie, jakby wybite z rytmu.
– Czyli jutro wracasz do Lublina? – podjęła Monika. – To ja już nie będę dłużej cię tu trzymać, pewnie masz milion spraw do załatwienia, no i chcesz jeszcze trochę pobyć z rodziną. Ale bardzo ci dziękuję za rozmowę. Słuchaj – dodała niepewnie. – Obiecasz mi, że odwiedzisz mnie za jakiś czas?
– Pewnie! – zgodziła się bez wahania Iza. – Obiecuję.
– Gdziekolwiek będę? – upewniła się Monika.
– Gdziekolwiek? – zdziwiła się.
– No… bo mogę już wtedy nie być u rodziców – wyjaśniła, odwracając wzrok. – Nie wiem, ile tu wytrzymam. Ale będę niedaleko, na pewno do mnie trafisz.
– Jasna sprawa, Monia. Jak będę następnym razem w Korytkowie, dam ci znać, to zdzwonimy się i chętnie cię odwiedzę. Zresztą mam nadzieję, że wtedy będziesz czuła się już dużo lepiej.
Monika pokiwała głową.
– O tak – przyznała, uśmiechając się znów tym samym co na początku, jakby pobłażliwym uśmiechem, który na krótką chwilę wywołał w sercu Izy dziwny niepokój. – Myślę, że wtedy będę się czuła już całkiem dobrze. W każdym razie pamiętaj o mnie, dobrze? Będę na ciebie czekała.
***
„Biedna Monia” – myślała Iza, wracając do domu ciemną już drogą między zabudowaniami Korytkowa. – „Takiego syfu w życiu sobie narobiła… I to sama, na własne życzenie! A przecież dobra z niej dziewczyna… Wierzę jej, że to nie było z premedytacją, po prostu chwila głupoty, zaślepienia i klęska gotowa. Do tego to wino… Hmm, trzeba przyznać, że Misiek świetnie to rozegrał, on też pewnie wiedział, że Monia ma słabą głowę. Dupek jeden. Swoją drogą ciekawe, czy gdyby Darek wiedział, że wypiła wtedy naiwnie to wino, to spojrzałby na tę sytuację trochę inaczej? Gdybym tak do niego zadzwoniła… Nie, nie, Iza!” – skarciła się natychmiast stanowczo. – „Nie wtrącamy się w nieswoje sprawy, jasne? Jak mówi Monia, mleko się rozlało, zresztą Darek jasno powiedział, że zdrady nie jest w stanie wybaczyć, więc tutaj i tak nie ma czego ratować. Żadnej mediacji, kiedy nikt cię o to nie prosi, okej? Jeszcze znowu wpakujesz się w jakieś bagno, jak z Lodzią i z Krawczykiem…”
Urwała myśl, znienacka uderzona jej nieprawdziwością. Bagno? Owszem, może z początku tak to wyglądało, ale przecież finalnie bilans jej interwencji w tamtej sprawie był pozytywny! Lodzia była jej wdzięczna za pomoc w pokonaniu kryzysu, u Pabla dzięki temu zyskała tym większy szacunek, a jeśli chodzi o Krawczyka, to, choć swego czasu zszarpał jej mnóstwo nerwów, dziś nie umiałaby z ręką na sercu powiedzieć, że żałuje znajomości z nim – przeciwnie, sympatia, jaką w ostatnim czasie manifestował wobec niej milioner, powolutku, nieśmiało zaczynała znajdować odzwierciedlenie i w jej sercu. Zwłaszcza odkąd poznała go bliżej, a w szczególny sposób od czasu rozmów z Madi, która odkryła przed nią nieco inne, bardziej ludzkie oblicze swego byłego męża. Zresztą – czy bezinteresowna pomoc dobrej wróżki z założenia może być zła?
„Może jednak powinnam zadzwonić do Darka?” – biła się dalej z myślami. – „Powiedzieć mu, że widziałam się z Monią i że ona ciągle za nim płacze? No i o tym winie z Miśkiem… Czy nie powinien o tym wiedzieć? Jedno i drugie to mogą być dla niego ważne informacje. Niby tak… Ale co będzie, jeśli w ten sposób tylko rozdrapię jego ledwo zaleczone rany? Albo jeśli powie mi, że to go już nie obchodzi i żeby dać mu święty spokój? Sama nie wiem. Chyba jednak dobra wróżka, nawet jeśli chce pomóc, nie powinna wtrącać się, jeśli nie jest o to jasno poproszona. Z Krawczykiem i Lodzią zresztą było inaczej, wtedy nie miałam innego wyjścia, tak się po prostu złożyło. A tutaj? Nie, jednak nie. To by się mogło…”
Znów urwała, zatrzymując się jak wryta z sercem w gardle, bowiem kilka metrów przed nią w ciemnościach jak spod ziemi wyrosła jakaś postać. Była to niewysoka i szczupła sylwetka młodej dziewczyny, którą Iza rozpoznała dopiero, kiedy zbliżyła się do niej na odległość dwóch kroków.
– Zosia! – odetchnęła z ulgą, dopiero teraz zorientowawszy się, że znajdują się dokładnie na wysokości sadu Kowalików. – Kurczę, ale mnie przestraszyłaś!
Dziewczyna podeszła niepewnym krokiem, jakby do ostatniej chwili wahała się, czy nie uciec, i zatrzymała się przed nią zmieszana.
– Przepraszam – wydukała cichutko.
– No, spokojnie, nic się nie stało – zapewniła ją ciepło Iza. – Co tak chodzisz sama po nocy? Może jeszcze nie jest tak późno, ale ciemno tu jak cholera, a do tego mróz. Nie powiesz mi chyba, że czekałaś specjalnie na mnie, co?
– Czekałam – odparła jeszcze bardziej zmieszana Zosia. – Pani Amelia powiedziała mi, że poszłaś do Klimków, więc tak sobie pomyślałam, że poczekam tutaj i jak będziesz wracać… Chciałam chwilę z tobą porozmawiać.
– Mhm, okej – skinęła głową Iza, znów ruszając przed siebie i stanowczym gestem pociągając ją za sobą. – Ale w takim razie chodźmy, przejdziemy kawałek razem, nie stójmy tak na mrozie, bo się przeziębimy. O czym chciałaś ze mną rozmawiać?
Choć domyślała się odpowiedzi na to pytanie i wcale nie miała ochoty na rozmowę o Zbyszku, zwłaszcza tuż po emocjonalnie trudnej wizycie u Moniki, fakt, że Zosia czekała na nią na ciemnej drodze, by czegoś się o nim dowiedzieć, był zbyt wymowny, by mogła go zbagatelizować. A więc jednak, wbrew nadziejom Amelii, tamto wakacyjne zauroczenie jeszcze jej nie przeszło?
– O… Bo ja… – zawahała się znowu Zosia. – Ja przepraszam, że nie zapytałam o to wczoraj, jak byłaś u nas w sklepie, ale jakoś tak… nie odważyłam się. No i ciągle ktoś tam się kręcił… a ja…
– Jasne, rozumiem – odparła łagodnie. – Za nic nie przepraszaj, Zosieńko, i nie tłumacz się, tylko powiedz, jak mogę ci pomóc.
Zosia szła u jej boku w milczeniu, jakby nie mogła wydusić z siebie pytania, które, choć zapewne przepełniało jej serce, nie umiało przecisnąć się przez usta.
– Jeśli zwracasz się z tym nie do mojej siostry tylko do mnie, to rozumiem, że chodzi ci o informacje, których tylko ja mogę ci udzielić – podjęła dyplomatycznie Iza. – Mam rację?
– Tak – potwierdziła cicho Zosia.
– Dobra, to bez owijania w bawełnę. Chodzi o Zbyszka, tak?
– Tak – powtórzyła ledwie dosłyszalnie dziewczyna.
– Mhm, tak myślałam. Co konkretnie chcesz wiedzieć?
– Wszystko – odpowiedziała nieco żywiej. – Znaczy cokolwiek… co tylko się da.
Iza pokręciła głową z dezaprobatą, korzystając z tego, że w ciemnościach Zosia nie mogła dokładnie widzieć tego gestu.
– Okej – odparła neutralnym tonem. – Właściwie to nic ciekawego nie mogę ci powiedzieć, bo ze Zbyszkiem widuję się tylko na uczelni, a ostatnio, po tym wypadku Pepcia, prawie z nim nie gadam. Przynajmniej nie na tyle często, żeby znać szczegóły jego życia poza studiami, a to pewnie interesuje cię najbardziej. Wiem tylko, że niedługo będą mieć z chłopakami pierwszą rozprawę sądową, a poza tym ogólnie raczej wszystko u niego w porządku.
– To dobrze – szepnęła Zosia.
Zamilkły teraz obie i ciszę przerywał jedynie szmer ich butów na korytkowskiej drodze. Zbliżały się już powoli do domu Izy, który od posesji Kowalików dzieliło zaledwie kilkaset metrów.
– A czy on… czy spotyka się?… – zaczęła niepewnie Zosia i znów umilkła, jakby spłoszona własną brawurą.
– Czy spotyka się z innymi dziewczynami? – domyśliła się Iza, kątem oka rejestrując jej niewyraźne kiwanie głowy, które miało posłużyć za odpowiedź. – Nie wiem, Zosiu. Na uczelni z nikim go nie widziałam, ale to oczywiście nic nie znaczy, bo równie dobrze może spotykać się z kimś po zajęciach. Naprawdę nie mam z nim aż tak bliskiego kontaktu, żeby wiedzieć takie rzeczy, zresztą to mnie nawet nie interesuje.
– Rozumiem – wyszeptała Zosia.
Iza, która odpowiadała jej na te z trudem formułowane pytania na wpół mechanicznie, mając głowę wciąż pełną myśli o Monice i Darku, wychwyciła teraz w jej głosie tak głęboki smutek, że aż przystanęła w zaalarmowaniu. Nie, jednak nie wolno było jej rozmawiać z nią w ten sposób. Skoro Zosia z taką determinacją szukała informacji o Zbyszku i zwróciła się z tym właśnie do niej, to nie powinna tego lekceważyć, mimo że to, co mogła jej o nim powiedzieć, bynajmniej nie było przyjemne. Ale może właśnie to była najlepsza okazja, żeby pomóc jej uwolnić się od tego nietrafionego uczucia? Uwolnić się i poczuć taką samą ulgę, jaką ona, Iza, poczuła półtora miesiąca wcześniej w wieczór, kiedy raz na zawsze uwolniła swoją duszę od Michała.
– Poczekaj, Zosiu – zatrzymała ją i ująwszy ją za oba ramiona, próbując przebić wzrokiem wieczorne ciemności, zajrzała jej w twarz. – Ustalmy coś najpierw, dobrze? Chcesz, żebyśmy rozmawiały w stu procentach szczerze?
Dziewczyna pokiwała skwapliwie głową.
– Tak – wydukała. – Gdyby się dało…
– Dałoby się – odparła z powagą. – I wręcz wydaje mi się, że to jest niezbędne, ale to ma być umowa dwustronna, okej? Coś za coś. Ja powiem ci szczerze, co o tym myślę i przede wszystkim co wiem o Zbyszku… a raczej, co wiem od niego, bo przyznam, że raz rozmawiałam z nim o tobie.
– Ach! – Zosia omal nie zachłysnęła się powietrzem.
– Tak. Powiem ci wszystko, co od niego usłyszałam, ale ty w zamian najpierw powiesz mi szczerze… i to tak w stu procentach szczerze, jasne?… jak wygląda ta cała sytuacja z twojej strony. Bo albo bawimy się w kotka i myszkę, ty robisz do mnie podchody, żeby czegoś się o nim dowiedzieć, a ja udaję, że nie wiem, o co ci chodzi, albo rozmawiamy wprost i niczego przed sobą nie kryjemy. To ty mnie zaczepiłaś, nie ja ciebie, więc mam prawo postawić ci takie warunki. Zgadzasz się na nie?
– Tak – pokiwała pośpiesznie głową Zosia.
– Okej – westchnęła Iza, puszczając ją i znów ruszając z miejsca. – No to idziemy dalej, a ty mów. Skoro o niego pytasz, to rozumiem, że nadal się z niego nie wyleczyłaś? W tym sensie, że nadal ci na nim zależy?
– Zależy mi – przyznała cichutko Zosia. – Bardzo.
– No tak, tego się obawiałam. Widzę, że nieźle namieszał ci w głowie. Dobra, po kolei. Powiedz mi, kiedy zerwał z tobą kontakt? Zaraz po tym, jak stąd wyjechał?
– Nie. Ale niedługo po tym. Tak naprawdę to zaraz po tym, jak… – głos zadrżał jej i załamał się lekko. – Po tym, jak spotkaliśmy się ostatni raz i…
– I?
– Bo on od początku chciał coś więcej – przyznała się z bólem Zosia. – I wtedy, kiedy widzieliśmy się ten ostatni raz…
Znów urwała, nerwowo przyśpieszając kroku.
– Okej, rozumiem – pokiwała filozoficznie głową Iza, wspominając przytuloną parę na drodze za stodołą Kulikowej. – Wszystko jasne. Jeśli chodzi o Zbyszka, to wcale mnie to nie dziwi, w pewnym sensie mogłam się tego spodziewać, a co do ciebie, to… cóż, zrobiłaś głupotę, ale ja rozumiem cię doskonale. Może nawet lepiej, niż myślisz. Mam tylko nadzieję, że obyło się bez konsekwencji? No wiesz… takie przygody różnie się kończą.
– Nie, nie – zaprzeczyła Zosia, której twarz spłonęła tak intensywnym rumieńcem, że Iza widziała go nawet w ciemności. – Bez konsekwencji.
– To dobrze – odetchnęła z ulgą. – Bo to byś dopiero miała problem. Posłuchaj, Zosieńko – dodała, zatrzymując się, gdyż właśnie doszły do furtki domu państwa Staweckich. – Będę szczera aż do bólu i pewnie to, co ci teraz powiem, bardzo cię zrani, jednak z doświadczenia wiem, że tak będzie najlepiej. Przykro mi, ale ta sprawa nie ma żadnej przyszłości i musisz się z tym pogodzić jak najszybciej. Dla Zbyszka byłaś tylko wakacyjną przygodą, chciał się z tobą fajnie zabawić i, jak widzę, dopiął swego, ale ciąg dalszy go nie interesuje. Ani przez moment nie planował podtrzymywać z tobą kontaktu, a jeśli ci to obiecywał, to zwyczajnie kłamał. Wiem to bezpośrednio od niego – doprecyzowała dla porządku. – Na początku września sam mi się pochwalił, że od razu po powrocie do Lublina wykasował twój numer telefonu, żeby, jak to ujął, nie zaśmiecać sobie nim pamięci.
Na te słowa Zosia zachwiała się na nogach i gorączkowym gestem wyciągnęła rękę, żeby oprzeć się o gruby pień rosnącego obok klonu. Iza czym prędzej podtrzymała ją, obejmując ramieniem.
– Posłuchaj, kochanie – podjęła łagodnie. – Wiem, że jestem niedelikatna i że to, co mówię, to dla ciebie terapia szokowa. Przepraszam cię za to. Ale w takich wypadkach prawda jest najważniejsza, a poza tym stoimy na mrozie i nie ma czasu na ceregiele, a chciałabym skorzystać z tej okazji i pomóc ci się wyleczyć. Wiem, że Zbyszek był w Korytkowie już po swoim oficjalnym wyjeździe, widziałam was, jak wracaliście nocą spod lasu tą trawiastą dróżką za stodołą Kulikowej.
– Ach… – szepnęła zaskoczona Zosia.
– Tak, to było pod koniec sierpnia. Widziałam, jak przechodziliście przytuleni, byłam obok, bo czekałam tam na kogoś. Nie chciałam was zaczepiać, żeby was nie przestraszyć, ale rozumiem, że to, o czym mówisz, stało się właśnie wtedy? Zbyszek wrócił incognito do Korytkowa tylko po to, żeby spotkać się z tobą i dokończyć to, czego nie zdążył dokończyć wcześniej, tak?
– Tak – chlipnęła cichutko.
– Jasna sprawa. A ty, jak na dobrą, naiwną dziewczynę przystało, uwierzyłaś w jego sprytny bajer i naprawdę byłaś przekonana, że to z miłości?
Odpowiedział jej tylko cichy płacz. Iza mocniej objęła ją ramieniem i wyjąwszy z kieszeni wełnianego płaszcza chusteczkę, podała jej troskliwym gestem.
– Nie płacz na mrozie, Zosieńko, masz, wytrzyj sobie oczy. I zgadnij, skąd ja to wszystko wiem i dlaczego rozmawiam z tobą tak ostro. Hmm? Powiem ci. Dlatego że ja sama też to przeżyłam i przemawia przeze mnie doświadczenie, a ono podpowiada mi, że im szybciej utnie się takie beznadziejne sprawy i stanie się w prawdzie, tym szybciej ona nas uwolni. Tak mówi Biblia, pamiętasz? Prawda was uwolni. To jest niezaprzeczalne. Ja sama też dawałam się okłamywać, też tkwiłam w błędzie i kto wie, do czego to by mnie finalnie doprowadziło, gdybym w porę się nie obudziła. Dlatego zależy mi, żebyś ty wyleczyła się ze Zbyszka jak najszybciej. Uwierz mi, on nie jest wart ani jednej twojej łzy.
Zosia pokiwała głową.
– Dziękuję – wyszeptała ledwo dosłyszalnie. – Ale… on naprawdę tak powiedział? O tym zaśmiecaniu pamięci w telefonie?
– Naprawdę – skinęła głową Iza. – Cytuję ci dokładnie jego słowa. Kazał też pozdrowić cię przy jakiejś okazji, bo, jak powiedział, fajna laska z ciebie była, więc z czystej grzeczności wypada ci przesłać pozdrowienia. Wybacz, nie przekazałam ci ich i mówię o tym dopiero teraz, bo to było w jego ustach tak bezczelne i lekceważące, że nie chciałam denerwować ani ciebie, ani siebie. Mam już dość tego typu ściemniaczy i sposobu, w jaki rozwalają innym życie, dlatego z założenia reaguję na nich alergicznie. Zbyszek jest tu jednym z lepszych przykładów, chociaż i tak nie umywa się do tego, na którego ja nacięłam się osobiście. Wiesz, kogo mam na myśli, prawda?
Zosia pokiwała głową.
– Chyba tak – odparła cicho.
– Tym lepiej. Cała wiocha wie, więc i ty, a ja nie zamierzam zaprzeczać. Skoro obiecałam, że będziemy rozmawiać szczerze, a ty powierzyłaś mi taką niewygodną tajemnicę, to i ja powiem ci parę słów o sobie. Jako przykład do nienaśladowania. Bo ja też byłam tak mocno zakochana i tak samo naiwna jak ty, ja też dałam się złapać na słodkie słówka i obietnice bez pokrycia, ja też wierzyłam ślepo w różne kłamstwa, a kiedy oddałam całą siebie, czyli, mówiąc kolokwialnie, dałam się zaliczyć, w ciągu kilku tygodni zostałam porzucona bez jednego słowa wyjaśnienia. Jak śmieć.
– Czyli tak jak ja – chlipnęła Zosia.
– Dokładnie tak samo, Zosieńko – przyznała spokojnie. – A wiesz, co było w tym wszystkim najgorsze? To, że przez kolejnych kilka lat dalej na niego czekałam, marzyłam o nim i walczyłam, żeby do mnie wrócił. A to przecież nie miało żadnego sensu, bo człowiekowi, który raz zrobił coś tak podłego, nie można zaufać już nigdy. Łapiesz już, po co ci to mówię, prawda? Po to, żebyś nie popełniła tego samego błędu. Z perspektywy czasu i doświadczenia mówię ci to z pełną odpowiedzialnością. Nie warto.
– Rozumiem – wyszeptała Zosia.
– I żeby było jasne, ja Zbyszka nawet lubię – zastrzegła. – Lubię go jako kolegę ze studiów, w takim wymiarze czysto towarzyskim, ale za to, jak zachował się wobec ciebie, mam do niego wielki żal. Mógł przecież szaleć sobie z innymi dziewczynami, z takimi, które lubią niezobowiązujące przygody i z góry się na to godzą, a nie łamać serce takiej dobrej istotce jak ty. Bo on był dla ciebie pierwszym chłopakiem w życiu, prawda?
– Mhm – potwierdziła przez łzy Zosia, kiwając głową.
– No właśnie. I tego nie mogę mu wybaczyć. Tego, że tak perfidnie wykorzystał twoją ufność i naiwność, twoje dobre serduszko. Że oszukał cię, bezczelnie ci nakłamał, naobiecywał zamków na lodzie, a potem najspokojniej w świecie zwinął żagiel i zniknął jak kamfora. Gdybyś wiedziała, jakie to jest typowe, Zosiu… A do tego on nie ma żadnych wyrzutów sumienia, wręcz jeszcze się tym chwali. Naprawdę uważasz, że ktoś, kto się tak zachowuje, jest warty tego, żeby za nim tęsknić i wypłakiwać sobie oczy?
– Nie – szepnęła Zosia. – Masz rację.
– Wiem, że jestem okrutna, ale robię to celowo, bo chcę, żebyś jak najszybciej się od tego uwolniła – tłumaczyła jej dalej Iza, mocniej owijając się szalikiem, gdyż mróz zdawał się wzmagać z każdą minutą. – Dlatego powtórzę to dobitnie jeszcze raz. Zbyszkowi na tobie nie zależy, od początku mu nie zależało, a raczej zależało mu tylko na tym, żeby się z tobą zabawić. Wszystko, co ci naściemniał, było zwykłym kłamstwem. Jeśli wyznawał ci miłość, to robił to tylko dla osiągnięcia wiadomego celu, jeśli obiecywał ci dalszy kontakt, to… sama widzisz, chyba już wystarczająco udowodnił, jak poważnie do tego podchodził, prawda? Dlatego najlepsze, co możesz zrobić w tej sytuacji, to po prostu o nim zapomnieć. I to jak najszybciej. Wiem, jakie to trudne, ale nie ma innego wyjścia, Zosiu. Zapomnieć. Nie płakać już za nim, bo nie jest tego wart, i przede wszystkim nie czekać na sygnał od niego, bo on naprawdę nie chce mieć już z tobą kontaktu. Dostał, co chciał, więc bye-bye, mała, wakacyjna przygoda uwieńczona sukcesem, numer telefonu wyleciał do śmietnika. A skoro tak, to i ty powinnaś zrobić to samo.
Przyzwyczajone już do ciemności oczy oraz poświata padająca z okna kuchni Amelii pozwalały jej dość wyraźnie widzieć spłakaną twarz Zosi, na której jednak powolutku zaczynały się malować pierwsze oznaki efektów owej naprędce przeprowadzonej operacji na otwartym sercu.
– Rozumiem – pokiwała głową, ocierając oczy chusteczką i chowając ją do kieszeni. – Masz rację, prawda to podstawa. A jeśli tak… jeśli on powiedział to, co mi powtórzyłaś, to ja nie będę się już więcej upokarzać. Dziękuję. To bardzo bolało i dalej boli, ale dziękuję. Tak rzeczywiście chyba będzie lepiej.
– Tak jest – zapewniła ją z ulgą Iza. – Poradzisz sobie z tym, Zosieńko, jestem tego pewna, a ja będę bardzo mocno trzymać za ciebie kciuki. A teraz śmigaj szybko do domu, bo zaraz ci oczy zamarzną. Nie żartuję. Nie wolno płakać na mrozie, chcesz jutro wyglądać jak gotowany rak? Ja też zresztą już muszę iść, ale cieszę się, że udało nam się porozmawiać tak otwarcie. Mam nadzieję, że to ci pomoże, nawet jeśli nie od razu, to na pewno na dłuższą metę. Zresztą, kiedy przyjadę tu na Boże Narodzenie, pogadamy sobie jeszcze raz i powiesz mi, jak się czujesz po tych paru tygodniach, dobrze? Hmm? Obiecamy to sobie?
– Dobrze – pokiwała głową Zosia. – Dziękuję.
– No to super, a teraz naprawdę biegnij już do siebie. Żaden facet nie jest wart tego, żeby z jego powodu dostać zapalenia płuc.
– To prawda – przyznała cicho, spoglądając na nią z wahaniem. – I dlatego… Iza?
– Hmm?
– Mogłabym cię o coś prosić?
– Oczywiście. Co mogę dla ciebie zrobić?
Zosia sięgnęła szybko do kieszeni i po chwili wahania wyciągnęła z niej jakiś niewielki przedmiot.
– Chciałam cię prosić… jeśli możesz oczywiście… żebyś oddała mu to – wyciągnęła do niej rękę. – Kiedykolwiek, przy jakiejś okazji, jak będziesz się z nim widzieć.
Iza przejęła z jej rąk drobiazg i podniosła go przed oczy, wytężając wzrok, by w ciemności rozeznać jego kształt, bowiem przez rękawiczkę trudno jej było zrobić to za pomocą zmysłu dotyku.
– Co to jest?
– Breloczek – odparła cicho Zosia. – Nosił go przy kluczach, a kiedy powiedziałam, że mi się podoba, dał mi go. To jedyne, co zostawił mi po sobie, więc to była moja najcenniejsza pamiątka… Ale teraz już jej nie chcę. Proszę, weź to i schowaj, zanim się rozmyślę – dodała pośpiesznie. – I oddaj mu, dobrze?
– Okej – skinęła głową Iza, wsuwając sobie drobiazg do kieszeni. – Oddam mu, żaden problem, powinnam się z nim widzieć nawet jutro na zajęciach. Bardzo dobrze, Zosiu – pochwaliła ją. – Właśnie tak trzeba załatwiać takie sprawy. Radykalnie. Zobaczysz, że to ci pomoże. A teraz leć już do domu, naprawdę, bo jeszcze parę minut i obie kompletnie przemarzniemy!
– Dobrze – pokiwała głową Zosia. – Już idę. I jeszcze raz dziękuję.
Iza sięgnęła po jej rękę i uścisnęła ją na pożegnanie, po czym, odprowadziwszy wzrokiem jej wciąż skuloną sylwetkę, która po chwili zniknęła na ciemnej drodze, z westchnieniem nacisnęła klamkę furtki.
„Boże, litości!” – pomyślała, zmierzając w stronę domu. – „Wiem, że sama chciałam być dobrą wróżką na pełny etat, ale dzisiaj to chyba trochę za dużo jak na jeden dzień. W dodatku wszystko przez tego cholernego Miśka! Gdyby nie zaprosił Zbyszka na wakacje do Korytkowa, a Moniki do hotelu na pogaduszki przy winie, to nic by się nie stało i trójka ludzi żyłaby sobie nadal spokojnie i szczęśliwie. Serio, mam już tego dość. Ile jeszcze szkód narobi ten popapraniec i jak długo będę musiała po nim sprzątać?”