Anabella – Rozdział CLXIV
– Dobra, cicho już, dziewczyny, bo mamy mało czasu! – zdyscyplinowała koleżanki Iza, dając Oli znak, by zamknęła drzwi i czym prędzej zajęła miejsce. – Pół godziny maks, trzeba się streszczać.
– No to, Klaudia, bez żadnych wstępów, opowiadaj! – podchwyciła żywo Gosia. – Jak poszła wczorajsza akcja? Wszystko się udało?
– Udało się – pokiwała głową Klaudia, ciężko opadając na jeden z ustawionych pod ścianą foteli. – Mam gnojka z głowy, teraz niech się buja i tłumaczy przed żoną, zresztą ona nie uwierzy już w ani jedno jego słowo.
– Widziałaś się z nią? – zapytała Wiktoria.
– Oczywiście. Przecież musiałam ją wtajemniczyć, od tego zależało powodzenie całej akcji. Poprosiłam ją o spotkanie w tamten wtorek – wyjaśniła smętnie. – I jak dotąd to był chyba najcięższy dzień w moim życiu.
Usadowione już wokół na krzesłach i fotelach dziewczyny popatrzyły na nią ze współczuciem i w szatni kelnerek, gdzie zaszyły się, aby posłuchać jej relacji, na moment zapadła cisza.
– Jak zareagowała? – zapytała cicho Lidia.
– A jak myślisz? – wzruszyła ramionami Klaudia. – Najpierw oczywiście mi nie uwierzyła, ale jak podstawiłam jej pod nos kilka zdjęć i mój telefon z wymianą smsów z gnojem, to powoli do niej dotarło, że jednak mówię prawdę. Najpierw wykrzyczała, że mnie nienawidzi, ale potem sama przyznała, że to nie moja wina, i tak się popłakała, że myślałam, że mi serce pęknie. Trudno… musiałam. Przemyślałam to na milion sposobów i po prostu nie miałam innego wyjścia, niż uświadomić tę dziewczynę, żeby nie musiała dalej żyć w kłamstwie. Zresztą jak już się wypłakała, a zajęło jej to całą środę i czwartek, to sama zadzwoniła i podziękowała mi za to.
– Aaa… i to dlatego od tygodnia chodziłaś taka zdołowana? – pokiwała ze zrozumieniem głową Ola. – Nie dziwię ci się.
– No – westchnęła Klaudia. – Nikomu nie życzę takiego doświadczenia. Szkoda mi jej było strasznie, w końcu w ciągu kilku minut zawaliło jej się całe życie… Mnie też nie było łatwo, ale nie miałam wątpliwości, że działam prawidłowo. Milena to zresztą bardzo fajna babka – dodała smutno. – Nie zasłużyła sobie na to, co spotkało ją ze strony tego idioty.
– Czyli, jak już dotarła do niej brutalna prawda, to sama do ciebie zadzwoniła? – podsumowała Wiktoria. – I co było dalej?
– W piątek spotkałyśmy się drugi raz – wyjaśniła Klaudia. – Na szczęście posłuchała mojej rady i przed Bartkiem nie dała nic po sobie poznać. Zresztą miała to o tyle ułatwione, że on dopiero w czwartek wieczorem wrócił z Warszawy, a w piątek już wyjechał w kolejną „delegację” – skrzywiła się, ruchami palców zaznaczając cudzysłów, w który ujęła to słowo. – Tym razem rzekomo do Krakowa. Więc Milena widziała się z nim tylko przelotem, przez jeden wieczór, ale i tak zauważyła milion drobiazgów, na które wcześniej nie zwracała uwagi. Mówi, że dopiero wtedy otworzyły jej się oczy.
– Skąd ja to znam… – westchnęła Lidia.
– No – uśmiechnęła się do niej smutno Klaudia. – To są te różowe okulary, o których mówiła Iza. Chyba każda z nas to zna, tego nie da się przeskoczyć. W każdym razie Milena i tak dzielnie wytrzymała cios, przynajmniej na pierwszym etapie, bo obawiam się, że za jakiś czas, jak już puści jej adrenalina, pęknie totalnie. Ale mimo wszystko do wczoraj trzymała się naprawdę nieźle.
– Faktycznie twarda sztuka – przyznała Ola. – Ty zresztą też, Klaudziu. Nie wiem, jak wy w ogóle odegrałyście ten cyrk, bo żeby mieć świadomość sytuacji, a przed gnojem udawać, że wszystko jest okej… Ja bym tak nie mogła. Jak tylko bym się dowiedziała, co naodwalał, wystrzelałabym go po ryju przy pierwszej okazji.
– Owszem, my też miałyśmy na to ochotę – przyznała spokojnie Klaudia. – Najpierw ja, a potem i ona. Ale zemsta jednak najlepiej smakuje na zimno i jestem dumna, że udało mi się przekonać do tego Milenę, a ona prawidłowo odegrała swoją rolę. Zresztą, o ile ja mam z tego tylko satysfakcję, o tyle ona będzie miała dużo więcej. Mianowicie mocne karty przy rozwodzie.
– Czyli rozwodzi się z nim? – zapytała cicho Iza. – To już postanowione?
– Myślę, że tak – wzruszyła ramionami Klaudia. – A co byś chciała? Ma mu wybaczyć takie coś? Przecież to nie była jednorazówka i chwilowe zaślepienie tylko zaplanowane z premedytacją działanie na kilka frontów. Nasz palant najwyraźniej lubi adrenalinę, no to teraz będzie ją miał. Milena jest pod tym względem bardzo podobna do mnie, po tym, co jej zrobił, nie jest w stanie już na niego patrzeć, a dzięki dowodom, jakie zebrałyśmy z pomocą Chudego, będzie mogła przynajmniej wywalczyć korzystne warunki finansowe dla siebie i córki.
– Coś, czego ja niestety nie umiałam zrobić – westchnęła znowu Lidia. – Żałuję, że nie miałam wtedy obok nikogo takiego jak ty.
Klaudia przechyliła się ku niej i na znak wsparcia położyła jej rękę na dłoni.
– Czyli w piątek ustaliłyście we dwie plan działania? – poddała Gosia.
– Mhm – skinęła głową. – Milena była bardzo zdeterminowana, zwłaszcza że w czwartek, kiedy Bartuś był w domu i poszedł się kąpać, udało jej się przejrzeć jego telefon. Mówi, że nigdy jeszcze tego nie robiła, zawsze szanowała jego prywatność, ale po rozmowie ze mną musiała się upewnić. No i możecie sobie wyobrazić… To, co tam znalazła, powaliło ją jeszcze bardziej niż te zdjęcia, które pokazałam jej we wtorek. Więc kiedy gnojek wyjechał z domu, od razu zadzwoniła do mnie i umówiłyśmy się na drugą rozmowę.
– To ten baran nawet nie zabezpieczał sobie telefonu hasłem? – zdziwiła się Wiktoria.
– Zabezpieczał – uśmiechnęła się Klaudia. – PIN-em. Ale ona też jest sprytna, zaobserwowała przy kolacji, jakie cyferki wystukiwał, a miała do tego mnóstwo okazji, bo robił to co chwila. To zresztą też ją tknęło. Mówił, że koresponduje z szefem, narzekał, że spokoju mu nie daje, a jak potem zajrzała mu do telefonu, to dopiero okazało się, co to był za szef.
– Pewnie ta blondyna z Felina? – domyśliła się z przekąsem Ola.
– No. Ona, chociaż jednocześnie pisał też do mnie – zaznaczyła. – I strasznie naciskał na spotkanie, normalnie jak nie on.
– Pewnie się stęsknił – skrzywiła się Iza.
– Najwidoczniej. Albo po prostu kręciły go moje zwody i uniki, bo ja, jak się pewnie domyślacie, od początku października ciągle go spławiałam. Odkąd dowiedziałam się, że ma żonę, nie byłabym w stanie się z nim spotkać i udawać głupiej, brr! – wzdrygnęła się. – Więc ograniczałam się tylko do podtrzymywania kontaktu smsowego. Za to obiecywałam mu cuda wianki, pisałam, że niedługo się spotkamy, a wtedy czekają go emocje, jakich dawno nie zaznał. Więc idiota ostro się napalił, nie? – skrzywiła się z pobłażaniem, na co dziewczyny prychnęły krótkim śmiechem. – I pisał do mnie coraz częściej, nawet w ten piątek, kiedy gadałam z Mileną. Nie wiedział, że na bieżąco pokazywałam jej wiadomości i że razem na nie odpisywałyśmy.
– Razem? – uśmiechnęła się z uznaniem Gosia. – Niezła akcja.
– Aha. Chociaż dla niej to nie było łatwe, nadal trochę płakała, jak czytała te jego napalone teksty do mnie, ale z drugiej strony to ją tym bardziej utwierdzało w przekonaniu, że nie ma czego ratować. I że musimy spuścić gnojkowi takie lanie, żeby popamiętał je do końca życia.
– Słusznie – zgodziła się stoicko Lidia.
– No to mów, jak to zrobiłyście, bo ja już umieram z ciekawości! – podchwyciła Ola. – Spotkałaś się z nim w końcu?
– Tak, spotkałyśmy się obie – uściśliła Klaudia. – W tych piątkowych smsach, które razem pisałyśmy, umówiłam się z nim na niedzielę u mnie w domu i obiecałam mega niespodziankę. Żebyście widziały, jaki był zadowolony! A co najlepsze, umawiał się ze mną i pisał gorące smski dokładnie w czasie, kiedy był u blondyny na Felinie. Bo oczywiście pan kretyn tę swoją niby-delegację odbywał nie w Krakowie, tylko u niej.
– Skąd to wiesz? – zaciekawiła się Iza.
– Dobre pytanie – uśmiechnęła się Klaudia. – Ty to, Izka, sprytna jesteś, zawsze trafiasz w punkt. Byłam w stałym kontakcie z Chudym i Kacprem – wyjaśniła. – Bo oni nadal na moją prośbę obserwowali drania i dostarczali nam z tego na bieżąco materiał fotograficzny, w tym nawet filmik z jej mieszkania.
– Z jej mieszkania? – zdumiała się Wiktoria. – Jak to zrobili?
– Kacper udawał typa z administracji osiedla, który przyszedł sprawdzić kaloryfery – wyjaśniła nie bez rozbawienia Klaudia. – Blondyna bez problemu się na to nabrała i wpuściła go, a że kaloryfer jest w każdym pomieszczeniu, to łaził wszędzie i nagrywał z ukrycia taką kamerką w guziku od koszuli.
– O, to jest coś takiego? – zainteresowała się Ola. – Sprytne.
– Nawet bardzo – przyznała Klaudia. – Nasi detektywi mają swoje sposoby, nie bójcie się. W każdym razie jak tak chodził od pokoju do pokoju i opukiwał te kaloryfery, to oczywiście szybko nakrył naszego Bartusia. Siedział, niemota, goły na łóżku pod kołdrą, a to był środek dnia, więc raczej nie przyszedł tam spać, co nie? Żałosny gnojek – prychnęła z pogardą. – Myślał, że jest taki cwany, a dał się podejść jak fujara. Nie docenił Klaudii – uśmiechnęła się z satysfakcją. – Milena i ta blondyna pewnie jeszcze długo by się nie zorientowały, jak je obie kiwa, ale ze mną pojechał o jeden most za daleko i w końcu się doigrał.
– Trafiła kosa na kamień – przyznała Gosia. – Dobrze mu tak.
– Ale czekaj, Klaudziu, bo jednego nie załapałam – wtrąciła czujnie Iza. – Przecież on, jak rozumiem, oszukiwał nie tylko was, ale też tę blondynę. Jej nie wzięłyście do spisku?
– Rozważałyśmy to – przyznała Klaudia. – To by było idealne rozwiązanie, ale jednak istniało spore ryzyko, że ona nie utrzyma języka za zębami i da przed czasem cynk Bartoszowi, na przykład zrobi mu awanturę i wszystko przy tym wyjawi. A wtedy nasz plan spaliłby na panewce. Już i tak zaryzykowałam, wtajemniczając Milenę, ale ona akurat, jako żona, miała prawo wiedzieć i cieszę się, że zareagowała właściwie. Natomiast z blondyną nie wiadomo, co by było, więc wolałam jej nie ruszać, żeby nie przedobrzyć.
– Jasne – pokiwała głową Iza. – Miałaś rację.
– Zresztą on przez cały piątek i sobotę siedział u blondyny na delegacji, więc nawet nie byłoby jak – ciągnęła spokojnie Klaudia. – A ja już nie chciałam dłużej czekać i przeciągać tej zabawy, Milena też powiedziała, że nie da rady przemieszkać z nim kolejnej nocy pod jednym dachem, więc obie zdecydowałyśmy, że kończymy to definitywnie w niedzielę.
– No to już przejdź do rzeczy, bo zaraz nam się czas skończy – przypomniała jej Ola. – Umówiliście się na niedzielę i co dalej?
– Jeszcze jeden drobiazg – zastrzegła Klaudia. – Bo musicie wiedzieć, jak ten przygłup sprytnie operował czasem. Kiedy to rozkminiłyśmy, same byłyśmy pod wrażeniem, miał rozplanowane wszystko co do minuty. W pracy był do czwartku i wtedy miał prawdziwą delegację, ale za to dostał wolny piątek, więc przespał jedną noc w domu i od razu w piątek rano pojechał do blondyny. Siedział u niej do niedzieli do obiadu, na wieczór był umówiony ze mną, a żonie zapowiedział, że wraca z Krakowa dopiero w poniedziałek koło południa. Czyli w domu miała się go spodziewać dopiero po pracy, bo noc planował spędzić u mnie i rano od razu jechać do roboty. Perfekcyjny system, co?
– Padalec – skrzywiła się z niesmakiem Lidia.
– Ale za to jaki gieroj! – zaśmiała się Wiktoria. – Czego jak czego, Klaudziu, ale temperamentu nie można mu odmówić!
Koleżanki roześmiały się, tylko Lidia nadal prezentowała skrajnie zdegustowaną minę.
– I co dalej? – zapytała niecierpliwie Ola. – Klaudia, mów, bo czas się kurczy i w końcu nie zdążysz opowiedzieć nam najważniejszego! Finał odbył się u ciebie, tak?
– Aha – skinęła głową Klaudia. – Wprawdzie wolałabym, żeby ten bydlak nie przekraczał już więcej progu mojego domu, ale trudno, tak się złożyło, że to w tej sytuacji była najlepsza opcja. Jak wiecie, on ze mną zawsze umawiał się w domu, nie chciał wychodzić razem na miasto, co zresztą od początku trochę mnie dziwiło, a przestało dopiero, jak zrozumiałam, w czym rzecz. Więc, żeby nie wzbudzić przedwczesnych podejrzeń, zaprosiłam gada do siebie. Milena oczywiście była ze mną – zaznaczyła. – Obie odstawiłyśmy się na maksa, eleganckie sukienki, szpilki, fryzura, makijaż… no wiecie. Ona schowała się w drugim pokoju, a ja otworzyłam łajdakowi drzwi, oczywiście z wielkim uśmiechem, chociaż na jego widok niedobrze mi się robiło.
– Ale pocałować mu się dałaś, co? – uśmiechnęła się Gosia.
Klaudia spojrzała na nią z niesmakiem.
– Chyba żartujesz! – prychnęła. – Wiadomo że to było pierwsze, co chciał zrobić, ale byłam na to przygotowana. Zatrzymałam go i powiedziałam, żeby się nie śpieszył, bo tego wymaga moja obiecana niespodzianka. Możecie sobie wyobrazić, jaki był zachwycony, nagrzał się w pół minuty jak piec! Więc zapowiedziałam mu na początek mały toast za nasze spotkanie i zabrałam go do salonu, gdzie miałam przygotowane przekąski i wino z taką jedną małą anomalią. Byłam bardzo ciekawa, czy ją zauważy.
– Z jaką anomalią? – podchwyciła natychmiast Ola, a pozostałe dziewczyny skupiły na Klaudii zaintrygowany wzrok.
– Trzy kieliszki – uśmiechnęła się z satysfakcją. – Nie dwa, tylko trzy, kapujecie. To daje do myślenia. I muszę przyznać, że skubaniec nie jest w ciemię bity, bo zauważył to od razu!
– Aha! – Gosia podniosła w górę kciuk.
– I co powiedział? – zapytała Wiktoria.
– Zdziwił się i zapytał, czy to znaczy, że nie będziemy sami, a ja zrobiłam niewinną minkę… o taką – Klaudia zatrzepotała słodko rzęsami, na co koleżanki zgodnie prychnęły śmiechem – pochwaliłam go za spostrzegawczość i zapytałam, czy to mu przeszkadza, bo, prawdę mówiąc, to jest właśnie ta moja niespodzianka.
– A on co na to? – zaciekawiła się Iza.
– Wiadomo, był mega zaskoczony i przede wszystkim chciał wiedzieć, kto to będzie. Pewnie bał się, że jakiś facet – wzruszyła ramionami. – Ale kiedy powiedziałam, że zaprosiłam koleżankę, którą bardzo chciałabym mu przedstawić, od razu się odprężył i zapewnił, że nie ma nic przeciwko temu.
– I niczego się nie domyślił, nie zaniepokoił się? – zdziwiła się Iza.
– Ani trochę – zapewniła ją z rozbawieniem Klaudia. – Wprawdzie w pierwszej chwili mocno go przytkało, ale do łba mu nie przyszło, że to może być pułapka. Rozumiecie. Słowo niespodzianka po tej serii słodkich smsów kojarzyło mu się już tak jednoznacznie, że nawyobrażał sobie nie wiadomo czego.
– Pewnie zinterpretował to jako zaproszenie do zabawy we troje? – pokiwała z pobłażaniem głową Wiktoria.
– Tak sądzę – uśmiechnęła się Klaudia. – Zresztą sama mu to zasugerowałam, chociaż niczego nie mówiłam wprost. Zapytałam tylko, czy kupuje w ciemno niespodziankę, bo jak nie, to odwołam koleżankę i spędzimy wieczór tylko we dwoje. I co myślicie? – skrzywiła się z niesmakiem. – Nawet się nie wahał! Kompletnie zapomniał, co mówiłam mu o sobie jeszcze wtedy, kiedy nie wiedziałam, co to za ziółko… albo może nigdy mnie nie słuchał, bo gdyby zarejestrował chociaż połowę, to doskonale by wiedział, że ja nie z takich. Fakt, w pierwszej chwili był zaskoczony, ale jednak mile zaskoczony, a jak powiedziałam, że odwołam kumpelę, to mało ze skóry nie wyskoczył, żebym tego nie robiła, bo jemu się taka niespodzianka bardzo, ale to bardzo podoba.
– Co za dupek – mruknęła z obrzydzoną miną Lidia. – Miałaś rację, w skali upadku moralnego jeszcze o parę poziomów niżej niż mój eks. A ja myślałam, że większego gnoja na tym świecie już się nie da znaleźć.
– Da się, Lidziu – zapewniła ją smutno Iza, której przed oczami w ułamku sekundy przepłynęły kolejno twarze Victora, Szymkiewicza i Michała. – Takich typów wcale nie brakuje, tyle że umieją się świetnie kamuflować, więc przekonać się o tym można dopiero w akcji. I niestety najczęściej na własnej skórze.
– Dokładnie – przyznała Klaudia. – Jeszcze dwa miesiące temu nawet by mi do głowy nie przyszło, że facet, który patrzy na mnie takim szczerym wzrokiem, mógłby mnie oszukać. Pff! Naiwna idiotka! Gdyby Lidzia i Gosia w porę nie otworzyły mi oczu, pewnie dalej tkwiłabym w tym bagnie jak ślepy kret. Milena zresztą też.
– A właśnie, Milena! – przypomniała sobie Ola. – Ona przez cały czas siedziała w drugim pokoju i słyszała, o czym mówicie?
– Tak, z sypialni słyszała każde słowo. Wiecie, jak małe jest moje mieszkanko, przez te papierowe ścianki działowe i tak wszystko słychać, nawet jak się zamknie drzwi, a ja specjalnie zostawiłam je pouchylane, żeby mogła sobie posłuchać komfortowo. Bartek zresztą myślał, że ja dopiero zadzwonię po tę „koleżankę”, nie podejrzewał, że ona siedzi w pokoju obok, i jak miał się ostatecznie zdecydować, czy kupuje niespodziankę, to zapytał jeszcze, jak ona wygląda. I czy jest chociaż tak samo ładna jak ja, bo on ma swoje standardy. Wyobrażacie to sobie? – prychnęła. – Chociaż! Za takie coś powinien od razu dostać w mordę, ale ja z uśmiechem na ustach przełknęłam tę żabę i odpowiedziałam, że, jak na mój gust, to kumpela jest o wiele ładniejsza ode mnie, no ale ponieważ gusta są gustami, to sam musi się przekonać. I pytam go: zawołać ją? A on: jak to, zawołać? To gdzie ona jest? Mówię, że czeka na nas w sypialni. Wytrzeszczył na mnie oczy, ale chyba nawet się ucieszył i mówi: no dobra, to wołaj. A ja na to: ale jesteś pewien, że dasz radę?
Dziewczyny roześmiały się.
– To zabrzmiało co najmniej dwuznacznie – zauważyła z rozbawieniem Wiktoria. – Bardzo dobry tekst!
– Też tak uważam – uśmiechnęła się z satysfakcją Klaudia. – Zwłaszcza że Bartosz był już tak napalony, że wszystko interpretował jednokierunkowo, więc kompletnie nie wychwycił drugiego dna. Zaśmiał się tylko, a potem z miną supermena rozpiął sobie koszulę do połowy, podwinął rękawy i mówi: zaraz się przekonasz! Obie się przekonacie! Dawaj ją tu!
Koleżanki znów skwitowały to krótkim wybuchem śmiechu, nawet Lidia uśmiechnęła się, doceniając komizm sytuacji.
– Ja bym go już w tym momencie udusiła! – zauważyła Ola.
– Faceci to jednak debile – dodała z nutą niedowierzania Wiktoria. – Przecież, pomijając Milenę, to już nawet przed tobą samą totalnie się zaorał!
– No. I to nie pierwszy raz – przyznała z niesmakiem Klaudia. – Ale wychodzi na to, że kiedy facetowi włącza się instynkt przedłużania gatunku, to w tym samym momencie wyłącza mu się mózg.
– Święta prawda – pokiwała głową Gosia.
– I co, zawołałaś Milenę? – zapytała Ola.
– Aha. Tylko najpierw powiedziałam Bartkowi, że na wjazd musimy wypić po lampce wina za miłe spotkanie i poprosiłam, żeby odkorkował je i nalał do kieliszków. Zabrał się za to bardzo chętnie, a ja poczekałam, aż skończy, bo bałam się, że jak zobaczy niespodziankę, to mi cały salon pozalewa. I dopiero jak odstawił butelkę, zawołałam głośno Toast! Jak się domyślacie, to było hasło umówione z Mileną – wyjaśniła. – Znak, że ma się ujawnić.
Dziewczyny pokiwały głowami, zgodnie wstrzymując oddech w oczekiwaniu na kulminacyjny punkt historii.
– Fakt, że chwilę jej to zabrało – westchnęła Klaudia. – Nie rozmawiałam z nią od tamtej pory, więc nie miałam okazji, żeby o to zapytać, ale jestem pewna, że to ją bardzo dużo kosztowało. Musiała naprawdę mocno zebrać się w sobie, żeby tak po prostu wejść do salonu. Za to kiedy weszła, zachowała się perfekcyjnie – zaznaczyła. – Nawet powieka jej nie drgnęła. Sto procent klasy, tak jak się umawiałyśmy.
– A co na to debil? – zaciekawiła się Ola.
– Debilowi oczywiście szczena opadła do samej podłogi – wzruszyła z politowaniem ramionami Klaudia. – Skamieniał i zatkało go totalnie, nie był w stanie wykrztusić ani jednego słowa, tylko stał przed nami jak fujara z rozchełstaną koszulą i z miną, jakby miał się rozpłakać. Wtedy ja najspokojniej w świecie podałam Milenie kieliszek z winem i powiedziałam: poznajcie się, a Milena na to: miło mi. I dopiero wtedy gnojek pękł.
– Co zrobił? – zapytała Gosia.
– Odzyskał głos, szybko zapiął koszulę i zaczął się tłumaczyć – odparła Klaudia. – Oczywiście tylko Milenie, bo mnie od tego momentu totalnie ignorował, dosłownie traktował jak powietrze. Wyobrażacie to sobie? Stałam obok, we własnym domu, a on mówił do niej o mnie w trzeciej osobie, jakby mnie tam nie było. Śmieć jeden. Zaczął od słynnego tekstu Milenko, to nie jest tak, jak myślisz, a potem jak nie poszła lawina! Nawalał na mnie bez żenady chyba z dziesięć minut, jak to go omotałam, uwiodłam, normalnie zniewoliłam! – uśmiechnęła się z rozbawieniem. – A on, biedaczek, nie wiedział, jak się bronić, więc uległ, ale to było tylko chwilowe zaćmienie, bo tak naprawdę to on zawsze kochał tylko ją i teraz wszystko naprawi. No wiecie, takie tam głodne kawałki dupka złapanego na gorącym uczynku. Rzygać się chciało. I to myślę, że Milenie jeszcze bardziej niż mnie, widziałam to po jej minie.
– No właśnie, jak ona zareagowała na te jego tłumaczenia? – zapytała Wiktoria.
– Bez zarzutu – w głosie Klaudii zabrzmiała nuta uznania. – Stała spokojnie z kieliszkiem w ręce i patrzyła na przygłupa, jak ściemnia i wije się w swoich kłamstwach jak piskorz, a on, im dalej w to brnął, tym większe głupoty opowiadał. Więc żadna z nas mu nie przerywała, czekałyśmy, aż sam się pogrąży, nie? – wzruszyła ramionami. – Po paru minutach tego skamlania to się już zrobiło tak denne i żałosne, że na serio zaczęłam się zastanawiać, że co ja w ogóle w tym gnojku widziałam. Bo co z tego że przystojny, jak w środku to jest tylko duży, głupi dzieciak? Właśnie to z niego wyszło – zaznaczyła. – Zero faceta, zero męskiej klasy, tylko duży, żałosny dzieciak, który do tej pory świetnie się bawił bez myślenia o konsekwencjach, a tu nagle zorientował się, że chyba jednak przegiął i że czeka go lanie. Mówię wam, gdybym jeszcze była w nim zakochana, to w ciągu tych pięciu minut odkochałabym się na sto procent.
– Mhm – potwierdziła smętnie Iza. – To właśnie tak działa. Różowe okulary spadają i czar natychmiast pryska.
– Zresztą podejrzewam, że Milena czuła dokładnie to samo – ciągnęła Klaudia. – W każdym razie, jak już się wyskamlał i naprzysięgał jej na wszystkie świętości, że to była moja wina, że dla niego i tak nigdy się nie liczyłam, że byłam tylko nic niewartą przygodą itepe, zapytała go tak po prostu, czy to jest już wszystko, co ma jej do powiedzenia. A on na to, że tak, że to był jego pierwszy i ostatni błąd, że już nigdy więcej tak nie zrobi i takie tam… W sumie był nawet przekonujący – zaznaczyła. – I gdyby Milena nie wiedziała nic o blondynie, a tylko o mnie, to kto wie, czy by się na to nie nabrała.
– Mogłaby – przyznała ponuro Lidia. – W sumie trochę jej zazdroszczę, bo mój zdrajca po zdemaskowaniu nawet się na takie akty skruchy nie wysilał. I ani razu nie powiedział mi, że mnie kocha. Wręcz przeciwnie.
– No bo kto wie? – zastanowiła się Ola. – Może Bartek nadal kocha żonę i naprawdę mu na niej zależy, a z tobą, Klaudziu, i z blondyną tylko się zabawiał?
– I co? – skrzywiła się Iza. – Uznałabyś to za okoliczność łagodzącą?
– No a czemu nie? – uśmiechnęła się z przekorą Wiktoria. – Przecież on tak tylko z nudów, dla rozrywki, nie? Takie tam niewinne igraszki… O co tu się czepiać?
Dziewczyny popatrzyły po sobie i znów prychnęły śmiechem.
– Nie zazdrość, Lidziu – wzruszyła ramionami Gosia. – I nie porównuj ich do siebie, bo to, że Bartek mówił żonie, że ją kocha, jeszcze nic nie znaczy. Pewnie pod tyłkiem mu się paliło i dlatego wciskał jej taki kit.
– Możliwe – zgodziła się Klaudia. – To już nie mój problem, chociaż przyznaję, że przez chwilę, jak tak mnie olewał i mieszał z błotem przed Mileną, czułam się podwójnie upokorzona. Ale szybko mi przeszło – wzruszyła ramionami. – A co do tych wyznań miłości, to masz rację, Gosiu, że to był raczej kit. Facet, który by rzeczywiście kochał żonę, nigdy by takich numerów nie odwalał, nie? Nie znam szczegółów, ale Milena wspomniała mi w rozmowie, że oni mają jakiś układ finansowy, w którym taka akcja działa bardzo na niekorzyść zdrajcy – wyjaśniła. – Więc pewnie cymbał speniał i chciał to jakoś załagodzić. Nie miał pojęcia, ile o nim wiemy, myślał, że to tylko przypadkowa wtopa i próbował jej naściemniać, zwłaszcza odciąć się ode mnie, żeby jakoś się wywinąć.
– Podła szuja – mruknęła z niesmakiem Lidia.
– I co było dalej? – zapytała Iza, dyskretnie wyciągając telefon i zerkając na godzinę wyświetloną na ekranie.
– Właśnie! – podchwyciła Ola, która zauważyła ten gest. – Puentuj już powoli, Klaudziu, bo zaraz musimy wracać na salę. Jak zareagowała Milena?
– Drugi raz postawiła mu pytanie, czy to już na pewno wszystko, co ma jej do powiedzenia – odparła Klaudia. – I czy może jednak chce coś jeszcze dodać. No wiecie, dała mu ostatnią szansę na to, żeby sam przyznał się do blondyny, ale widać było, że nie zamierza tego robić, więc przeszłyśmy do następnego punktu naszego planu. Mianowicie otworzyłam na telefonie zdjęcie blondi i podstawiłam mu pod nos, a Milena zapytała go spokojnym głosem, kto to jest. I tym razem już totalnie wymiękł, bo czego jak czego, ale takiego ciosu chyba się nie spodziewał.
– Co zrobił? – zaciekawiła się Wiktoria.
– Musiał sobie usiąść – wyjaśniła jej Klaudia. – Tak mu się nogi roztrzęsły, że nie mógł się na nich utrzymać, więc odstawił kieliszek, klapnął na fotel, zakrył gębę rękami i chyba z pięć minut siedział nieruchomo w tej pozycji, kompletnie zdruzgotany. A my czekałyśmy spokojnie i piłyśmy swoje wino, łyczek po łyczku, niby z zimną krwią, chociaż ja to się w środku aż gotowałam… ona pewnie też – machnęła ręką. – Bo to w sumie wcale nie było zabawne, tylko żałosne i wkurzające na maksa. Taki zawsze był z niego cwaniak, taki superman, nie? – skrzywiła się z pogardą. – A jak wszystko się wydało, to jedyne, co potrafił zrobić, to skulić ogon i siedzieć w fotelu jak ostatnia łajza.
– Ale co, podniósł się w końcu? – zapytała Gosia.
– Aha – wzruszyła ramionami Klaudia. – I właściwie na tym skończyła się cała akcja, bo jak tylko tylko wstał, poprosił Milenę, żeby pojechali pogadać do domu, a ona się zgodziła. Mnie dalej ignorował, ale to mi było nawet na rękę, nie mieliśmy już sobie nic więcej do powiedzenia. Wręcz cieszyłam się, że sprawa się zakończyła i nie będę musiała więcej go oglądać, chociaż powiem wam, że kiedy oboje już wyszli i zostałam sama, to nie wytrzymałam. Rozryczałam się w głos i chyba z godzinę nie mogłam się uspokoić.
– Nerwy ci puściły – pokiwała ze współczuciem głową Iza. – Wiem, jak to jest, bardzo nieprzyjemne uczucie. Potem, jak już człowiek się wypłacze, przychodzi oczyszczenie i takie fajne poczucie wolności, ale w pierwszej chwili to jest faktycznie jedna wielka mieszanka wybuchowa.
– No – uśmiechnęła się smętnie Klaudia. – Dokładnie tak to wyglądało. Sama byłam zdziwiona, że tak mnie rozwaliło, widocznie musiały wyjść ze mnie te wszystkie emocje, które się nagromadziły od dwóch miesięcy. Zresztą do tej pory jeszcze się do końca nie pozbierałam, ale mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu. Ten gnojek już mnie ani trochę nie obchodzi – zaznaczyła. – Z jednej strony współczuję Milenie, że jeszcze musi z nim gadać, a z drugiej cieszę się, że sama nie wlazłam w ten syf za głęboko i teraz mam przynajmniej święty spokój.
– No – zgodziła się Wiktoria. – Żona w takich sytuacjach ma o wiele bardziej przewalone, zwłaszcza jak w domu jest dziecko.
– Właśnie – westchnęła Lidia. – A najgorzej, jak jest taka głupia jak ja i nie zabezpieczy się finansowo. Ale ta Milena chyba okazała się mądrzejsza ode mnie, co nie, Klaudziu?
– Mhm – odparła w zamyśleniu Klaudia. – Tak jak mówiłam, wspominała mi o układzie finansowym, który w razie zdrady byłby dla gnoja niekorzystny, a sama jego reakcja, zwłaszcza to, jak się do niej umizgiwał, raczej potwierdza, że zabezpieczyła się na takie okoliczności. Ale jak to wygląda w szczegółach, to nie mam pojęcia, a nie znam się z nią na tyle dobrze, żeby o to dopytywać. O ile w ogóle jeszcze kiedykolwiek się spotkamy – zaznaczyła. – Bo póki co nie umawiałyśmy się na dalszy kontakt, a ja nawet nie wiem, czy chcę znać dalsze losy tego gnoja.
– Może mu wybaczy? – wydęła wargi Ola. – Przed tobą mogła udawać twardzielkę, ale jak słodziak zacznie ją przekonywać, żeby dała mu drugą szansę…
Iza znów skrzywiła się i odruchowo zerknęła na Lidię, która w tym samym momencie również skrzyżowała z nią znaczący wzrok.
– Nie sądzę – odparła spokojnie Klaudia. – Z tego, co mi mówiła, po takiej akcji nie może na niego patrzeć i nie ma dla niej innej opcji niż rozstanie, chociaż z drugiej strony wiadomo, że jak ma się dziecko, to sprawa zawsze wygląda trochę inaczej. W każdym razie, co by nie zrobiła i jakiej decyzji nie podjęła, to już i tak nie jest mój problem.
– Prawda – przyznała Wiktoria. – Ty masz już święty spokój, a jej można tylko współczuć, że dalej musi się użerać z taką kreaturą. Swoją drogą zobaczcie, jak bardzo trzeba uważać na to, z kim ma się dzieci… Sorry, Lidziu – dodała przepraszająco. – Ale tak to wygląda.
– Zdecydowanie – zgodziła się beztrosko Lidia. – Przekonałam się o tym na własnej skórze. Co prawda już po fakcie to nie ma znaczenia, bo ja bym moich chłopców nie zamieniła na żadnych innych, ale jednak przed faktem, gdybym nie była taka zaślepiona, mogłabym uniknąć niejednego błędu. Najgorzej to zaufać nieodpowiedniemu facetowi.
Iza pokiwała aprobująco głową, mimo woli wspominając słowa Michała z dnia, kiedy rozmawiała z nim po raz ostatni w hotelu Europa. Czy nie powinna po raz kolejny podziękować Bogu, że w porę udało jej się strącić z oczu niebezpieczne łuski i uniknąć największej życiowej pomyłki?
– No właśnie! – prychnęła Klaudia, nerwowo poprawiając sobie związane w kucyk włosy. – A weź tu się zorientuj, czy on jest odpowiedni czy nieodpowiedni! Macie na to jakiś przepis?
– Tylko jeden, za to w stu procentach pewny i skuteczny – odpowiedziała z pobłażliwym uśmiechem Iza. – Mianowicie opcja zero.
– Tak jest! – podchwyciła z przekonaniem Lidia. – A najlepiej w wersji dożywotniej i bez odwołania!
– A nie, to ja na to nie idę! – zaśmiała się Ola. – Do Wielkanocy, zgodnie z naszym wiedźmowym regulaminem, to okej, jak najbardziej, ale dożywotnio? Nie ma takiej możliwości!
– Dla mnie też nie ma – zaznaczyła Klaudia. – Ja co prawda po akcji z Bartkiem opcję zero zastosuję pewnie dłużej niż przez parę miesięcy, bo po tej przygodzie muszę się porządnie odtruć, ale za rok albo dwa pewnie już mi przejdzie i zatęsknię za facetem. I co wtedy? Kto mi powie, jak nie dać się nabić w tę butelkę po raz drugi?
– Nikt – zapewniła ją z humorem Wiktoria. – Na to nie ma żadnych gwarancji, możesz liczyć tylko na swoją intuicję.
W pamięci Izy natychmiast odezwał się odległy głos sprzed kilku miesięcy, rozbrzmiewający na tle łąki skąpanej w księżycowym świetle i pachnących traw, wśrod których igrał nocny wiatr.
Musisz dać się poprowadzić elfikowej intuicji… nie ma lepszego drogowskazu niż ona…
Uśmiechnęła się ciepło do tego wspomnienia, które jednak, choć w pierwszej chwili rozgrzało jej serce, w drugiej ścisnęło je znajomym bólem. Poruszyła się niespokojnie, znów zerkając na telefon.
– To prawda, Klaudziu, w takich sprawach może pomóc tylko intuicja – rzuciła szybko, podnosząc się z krzesła. – Tyle że ona też niestety czasami zawodzi, więc w tych sprawach trzeba chyba po prostu liczyć na łut szczęścia. Czego życzę i tobie, i wam wszystkim, ale teraz, dziewczyny, czas już zbierać się z powrotem na salę – zaznaczyła tonem organizatorki, na co koleżanki również karnie poderwały się ze swoich miejsc. – Rozmowę o Bartku dokończymy innym razem, zresztą może będzie jeszcze dalszy ciąg historii? – zerknęła znacząco na Klaudię. – Musimy tylko zarezerwować sobie na to znowu jakieś spokojniejsze pasmo, bo w pracy nie da się pogadać, obowiązki jednak są obowiązkami. Ale mam pomysł – podniosła w górę palec. – Proponuję zwołać w przyszłym tygodniu drugi zlot czarownic, tym razem u mnie, w moim nowym mieszkaniu. Hmm? Co wy na to?
– Ooo! – ucieszyły się dziewczyny. – Zaprosisz nas na parapetówkę?
– Właśnie to robię – uśmiechnęła się, odwracając się do drzwi. – I was, i chłopaków też, zwłaszcza tych, co pomagali mi przy remoncie. Ale zrobimy sobie dwie osobne imprezy – zastrzegła. – Najpierw zlot czarownic, tylko my sześć, a potem ogólna parapetówa z chłopakami. Okej?
– Super pomysł! – zgodziła się z entuzjazmem Wiktoria. – Dzięki, Iza! Już się cieszę na samą myśl!
– Ja też! – podchwyciła Gosia. – Podaj tylko termin, będziemy w gotowości!
– I przyniesiemy wino! – dodała Ola.
– Byle w dużej ilości! – zastrzegła Klaudia. – Mam nadzieję, że tym razem go nie zabraknie, ja naprawdę chcę się w końcu porządnie znieczulić!
– O to się nie martw – zapewniła ją wesoło Iza, otwierając drzwi na korytarz i zapraszającym gestem wskazując koleżankom wyjście. – Lidzia mało pije, ja tym razem też muszę uważać, żeby nie załatwić się na szaro jak na Dniu Francuskim, więc dla was zostanie lwia część tego, co naznosimy. Znieczulisz się tak, że na długo zapamiętasz tę lukę w pamięci!
Roześmiały się wszystkie i zgasiwszy światło w dyżurce, dziarskim krokiem ruszyły na salę, poprawiając na sobie białe kelnerskie fartuszki.
***
Dzwonek telefonu wyrwał Izę z popołudniowej drzemki, jaką ucięła sobie w przerwie między zajęciami a nocną zmianą w pracy. Poderwała się na łokciu i sięgnęła po telefon, drugą ręką rozcierając zaspane oczy. Na wyświetlaczu, który niebieskawym światłem rozpraszał ciemności salonu, widniało imię Ania. Serce zabiło jej mocniej.
– Słucham? – rzuciła, odebrawszy połączenie, starając się, by głos zabrzmiał energicznie i nie zdradzał oznak zaspania.
– Cześć, Izunia – po drugiej stronie odezwał się ciepły jak zawsze głos Ani. – Przepraszam, że tak cię nachodzę bez uprzedzenia, masz chwilkę, żeby ze mną porozmawiać?
Iza szybko rzuciła okiem na godzinę wyświetloną w rogu ekranu – była osiemnasta trzydzieści pięć, ona zaś miała się zameldować w pracy dopiero na dwudziestą.
– Oczywiście, Aniu – zapewniła ją szybko, siadając na łóżku i odruchowo otulając się mocniej kocem, którym była okryta, w mieszkaniu było bowiem dość chłodno. – Miło, że dzwonisz, ale ja niestety nie mam jeszcze wyników rekrutacji na ten staż – wyjaśniła czym prędzej, uznając, że pewnie o to chodziło. – Mają być dopiero w końcu listopada, może nawet na początku grudnia, więc…
– Nie, nie w tym rzecz – przerwała jej Ania. – Na wyniki czekamy spokojnie, zresztą nie wyobrażam sobie innej opcji niż ta, że dostaniesz się na staż i będziemy gościć cię u nas na wiosnę. Ale nie po to dzwonię. Dzisiaj chciałabym porozmawiać o z tobą dwie minutki o czymś innym.
– Okej – szepnęła.
– Pomyślałam, że zadzwonię, bo z Leą już o tym rozmawiałam, a jednak, biorąc pod uwagę naszą pogawędkę we wrześniu, nie wypada, żeby informacje ode mnie przepływały do ciebie przez nią albo przez Pawła. Wolę pomówić z tobą osobiście.
– Coś się stało? – zaniepokoiła się.
– Nie, u nas wszystko w porządku – odpowiedziała szybko. – Wręcz lepiej, niż można by się spodziewać, ale to nie temat na dzisiaj, Izunia. Zostawmy go sobie na czas, kiedy przyjedziemy z Jean-Pierrem i Tosią do Lublina, dobrze? Chodzi mi o Victora – wyjaśniła poważniejszym tonem. – A ściślej o Gaëlle.
Iza wzdrygnęła się lekko, wygrzebując z pamięci informacje związane z tym imieniem i pośpiesznie kalkulując czas. Czy to możliwe, żeby leciał tak szybko?
– Ach, Gaëlle – wyszeptała w roztargnieniu. – Chcesz powiedzieć, że… to już?
– Tak, kilka dni temu urodziła córkę – potwierdziła jej domysły Ania. – Trochę przedwcześnie, ale chyba wszystko jest w porządku. Jean-Pierre dowiedział się o tym przypadkowo od kolegi z pracy, jego siostra mieszka z nią po sąsiedzku. To zresztą kolejny dowód na to, jaki świat jest mały… W każdym razie dziecko jest już na świecie, a mnie jakoś dziwnie mocno ta wiadomość poruszyła – dodała ciszej. – Z jednej strony cieszę się, że maleństwo jest zdrowe, ale z drugiej, jak pomyślę o Vicu, to po tej informacji jeszcze bardziej mi żal, że zrobił to, co zrobił.
– Mnie też – przyznała smutno Iza. – Tak nie powinno być.
– Nie powinno. Wiem, że dookoła jest mnóstwo takich przypadków, ale jednak, kiedy to się dzieje obok i dotyczy osób, które znamy, jakoś inaczej się na to patrzy. Od wczoraj nie mogę przestać o tym myśleć, a ponieważ oprócz Jean-Pierre’a nie bardzo mam z kim o tym porozmawiać, bo nie chcę rozsiewać plotek na pół świata, to pomyślałam, że zadzwonię do was. Do Lei i do ciebie – sprecyzowała. – Tak tylko na chwilę… żeby się tym podzielić.
– Jasne. Dziękuję ci za tę informację, Aniu – odpowiedziała cicho Iza. – Wiem, co czujesz, mnie też to dotyka, nawet nie tylko ze względu na Victora, ale tak ogólnie… Jak wiesz, mam bliską przyjaciółkę, która przeżyła podobny scenariusz, zresztą obawiam się, że jeszcze długo się po tym nie pozbiera. Psychiczne rany nadal się w niej odzywają, chociaż ma dookoła życzliwych ludzi, a synek codziennie wynagradza jej tamtą traumę. Ale z drugiej strony wiem, że nie żałuje. Dziecko zawsze jest cudem, bez względu na wszystko, więc mam nadzieję, że i dla Gaëlle to będzie ważniejsze niż ucieczka Victora.
– Ja też mam taką nadzieję – przyznała ostrożnie Ania. – Chociaż wydaje mi się, że w jej przypadku to nie jest wcale takie czarno-białe, ona też ponosi odpowiedzialność za tę sytuację. O ile oczywiście Vic powiedział nam prawdę – zaznaczyła. – Bo, znając go, pewności co do tego nie ma żadnej… Ale powiedz mi, Iza, skoro o tym wspomniałaś, jak czuje się teraz ten chłopczyk? Pozbierał się już po wypadku?
– Względnie. Jak na takie obrażenia, biorąc pod uwagę początkowe prognozy, i tak pozbierał się znakomicie, ale jednak nadal musi być rehabilitowany i nie wiadomo, czy w przyszłości nie będzie utykał na prawą nóżkę. Tego niestety żaden lekarz nie może zagwarantować.
– Rozumiem – westchnęła Ania. – Biedny maluszek, oby wyzdrowiał całkowicie! Zawsze smutno mi, kiedy słyszę takie historie, nie mogę pojąć, dlaczego cierpią takie niewiniątka. No ale dobrze, Izunia… To tyle o Gaëlle, chciałam tylko przekazać ci tę informację. Wiem, że to średnio cię obchodzi, ale na wszelki wypadek wolę, żebyś wiedziała.
– Dziękuję, Aniu – odparła ostrożnie Iza. – Niby mnie nie obchodzi, ale jednak gdzieś w środku rusza mnie tak samo jak ciebie. Bo jak sobie pomyślę, że Vic ma córeczkę, której nie chce… która pewnie nigdy nie pozna swojego taty… ech! Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Powiedz, wiadomo o nim coś nowego? – dodała ciszej.
– O Vicu? Nie, nic. Przepadł jak kamień w wodę. Mam nadzieję, że chociaż Gaëlle ma z nim kontakt i doczeka się jakiegoś wsparcia finansowego na odległość, chociaż teraz, kiedy spalił za sobą wszystkie mosty, raczej trudno tego oczekiwać. Naprawdę nie spodziewałam się po nim takiego zachowania, ale cóż… niewiele wiemy o ludziach, dopóki nie zobaczymy, jak działają w warunkach ekstremalnych.
– To prawda – szepnęła Iza.
– Vic bardzo nas zawiódł, zwłaszcza Jean-Pierre’a, ale to drobiazg w porównaniu z tym, że wyrzekł się własnego dziecka – ciągnęła smutno Ania. – Takiej postawy nikomu nie jestem w stanie wybaczyć, dla mnie to jest najgorszy rodzaj braku odpowiedzialności, jakie tylko istnieje na świecie. Dlatego tak mnie to ruszyło… a może nie tylko dlatego? – w jej głosie zabrzmiała nuta melancholii. – No, ale nic, Iza, tak tylko chciałam zadzwonić na chwilkę i podzielić się z tobą tą nowiną, w sumie ani wesołą, ani smutną, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie te okoliczności. Powiedz mi teraz tylko szybko, co tam u ciebie? Piszesz już pracę dyplomową?
– Zaczynam – odparła oględnie Iza. – Na razie znalazłam temat, a profesor go zaakceptował, więc to już jest coś, chociaż o pisaniu jako takim jeszcze nie ma mowy.
– A o czym będziesz pisać? – zaciekawiła się.
– O najciekawszych miejscach na Père-Lachaise – uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Chociaż pewnie zawężę to do jednego albo dwóch wybranych, bo praca ma nie być za długa.
– Père-Lachaise? – zdziwiła się Ania. – To ten wielki cmentarz w Paryżu?
– Tak. Może to głupie, ale chciałam koniecznie pisać o Paryżu, a ponieważ lubię cmentarze, nagrobki i historie zmarłych, którzy są w nich pochowani, to dlaczego miałabym nie napisać pracy dyplomowej właśnie o tym? Père-Lachaise kryje milion ciekawych historii, o samym grobie Abelarda i Helojzy można znaleźć mnóstwo materiałów, chociaż ja poszukałabym raczej czegoś o tych mniej znanych. Może nawet potropię jakiś wątek polski?
– Hmm, ciekawy pomysł – przyznała Ania. – Nie wiedziałam, że taka z ciebie pasjonatka cmentarzy, ale skoro lubisz te klimaty… W takim razie powinnaś pojechać do Paryża i osobiście odwiedzić miejsce, o którym będziesz pisać – dodała znacząco. – Jak przyjedziesz do nas do Bressoux, musimy koniecznie o tym pomyśleć.
– Ach… dziękuję, Aniu – odparła z zakłopotaniem Iza. – Prawda, że wycieczka do Paryża to moje marzenie, ale nie chciałabym, żebyście mi ją organizowali. Kiedyś pojadę sobie sama i to nie na jeden dzień, ale na kilka, a nawet na kilkanaście. Mam już całą listę miejsc do zwiedzenia i muszę zrobić to na własną rękę… kiedyś tam.
Przed jej oczy, jak zawsze gdy mówiła lub myślała o Paryżu, automatycznie wróciły sceny z dawnych dziewczęcych marzeń, w których zatapiała się nocami tuż przed zaśnięciem. Wieczorny Paryż rozświetlony feerią barw, gwarne uliczki, kawiarnie i wieża Eiffela odcinająca się na tle zachodu słońca, którego ostatnie promienie połyskują złoto-czerwonawym blaskiem w wodach Sekwany… A obok on – ukochany. Ciepło jego dłoni, szmer oddechu na jej skroni i głębina oczu, które w dawnych snach miały barwę modrej laguny, lecz z biegiem czasu, w miarę budzenia się świadomości, powoli i niepostrzeżenie nabrały innego, spokojniejszego odcienia. Bo czy ciepła szarość nie jest szlachetniejsza od zimnego błękitu? Tak jak srebrny promień księżyca ma w sobie więcej czaru niż złoto południowego słońca… Gdyby tak móc we dwoje przejść wieczorem alejkami Père-Lachaise… razem popatrzeć na Sekwanę… a po powrocie, o tej samej porze dnia, odwiedzić niewielki lecz tak drogi jej sercu cmentarz w Korytkowie… z nim, tylko z nim… Ech, marzenia! Marzenia, które nigdy się nie spełnią, lecz których aura tak cudownie oświetla szarość codziennego dnia!
– Pomyślimy o tym, Izunia – powtórzyła stanowczo Ania. – Nie na siłę, ale pomyślimy, okej? Ten twój pomysł z cmentarzem zaczyna mnie naprawdę ciekawić! A jak tam w pracy? – zagadnęła. – Mam nadzieję, że tyran Majk daje ci teraz pożyć i skupić się na studiach, hmm? Obiecał mi to, a ostatnim razem potwierdził nawet z ręką na sercu, więc mam nadzieję, że dotrzymuje słowa?
– Tak – zapewniła ją szybko. – Od listopada mam nowy grafik, dużo lżejszy, a do tego część moich obowiązków przejęła nowa księgowa. Zdecydowanie, mam teraz dużo więcej czasu na studiowanie, muszę tylko znaleźć motywację do nadrabiania zaległości.
– No tak – zgodziła się ciepło Ania. – Z motywacją rzeczywiście często jest największy problem, wiem coś o tym. Ale dasz radę, byle Majk faktycznie odpuścił i nie wykorzystywał cię tak bezlitośnie. Z nim trzeba twardo, pamiętaj o tym – dodała żartobliwym tonem. – To typowy facet, a faceci często nie mają wyobraźni, to my musimy za nich myśleć! No, ale dobrze, nie przeszkadzam ci już dłużej – zreflektowała się. – Pewnie jesteś zajęta, a ja jeszcze zajmuję ci wolny czas. Trzymaj się, działaj i pozdrów ode mnie wariata Majka, jak będziesz się z nim widzieć, dobrze?
– Jasne – szepnęła ze ściśniętym sercem Iza. – Oczywiście, Aniu.
– Stęskniłam się już za nim, za Pawłem i Leą, za Edikiem… w ogóle za wami wszystkimi, za Polską… Nie mogę się doczekać tego wyjazdu do Lublina, tym razem wyjątkowo, aż mnie nosi. Ale trudno, muszę wytrzymać jeszcze tych parę tygodni. No, wystarczy już tego gadania! Odmeldowuję się, a ty daj znać, jak będziesz coś wiedziała o tym stażu, okej?
– Tak jest, odezwę się od razu, jak będziemy miały z Martą decyzję. Dziękuję.
– No to pa, Izunia, wszystkiego dobrego i jesteśmy w kontakcie! Do następnego!
– Do następnego, Aniu.
Ekran zgasł, w salonie znów zrobiło się ciemno, jedynie poświata ulicznych latarni pozwalała odgadywać wzrokiem linie skąpanych w mroku mebli. Odłożywszy telefon na brzeg stołu, Iza jeszcze ściślej opatuliła się kocem i oparłszy głowę o tył kanapy, w zamyśleniu zapatrzyła się w okno. Bujające się za nim nagie gałęzie jesionu, dobrze widoczne z głębi ciemnego pomieszczenia dzięki podświetlającej je od tyłu latarni, jak zwykle malowały na firance fantastyczne wzory.
A więc Victor miał córkę… Czy wiedział już o tym? Co myślał? Czy naprawdę mógł pozostać wobec tego faktu obojętnym? W pamięci odezwał się jego czuły głos. Je t’aime, mon Isabelle… Wzdrygnęła się i przymknęła powieki, pod którymi wyświetliła się inna, tym razem przyjemna wizja – twarz jej własnego ojca.
Tata… taki dobry, taki silny, kochany… Jest z nią w łazience, gdzie minutę wcześniej upuściła buteleczkę z wodą kolońską, rozbryzgując ją na podłodze w drobny mak… zapłakaną gładzi po włosach, z troską ogląda jej małe dziecięce łapki… Pokaż mi rączki, nie skaleczyłaś się?… ona zaś tuli się do niego, jest taka wdzięczna, że się na nią nie gniewa, i tak mocno czuje jego bezwarunkową miłość… Wtedy jeszcze nie wie, że straci go zaledwie kilka lat później i że scenę z łazienki zapamięta na zawsze, ukrywszy ją w skarbcu najpiękniejszych wspomnień. Czy córka Victora będzie miała choć jedno takie wspomnienie? I czy jego brak nie odbije się na całym jej życiu?
Znów twarz ojca, tak wyraźna, jakby widziała ją wczoraj. Ów ciepły uśmiech i łagodny blask ciemnych oczu, które obie z Amelią odziedziczyły właśnie po nim… Cóż z tego, że był przy niej tylko osiem lat i że ledwo go pamiętała, skoro przez ten krótki czas kochał ją tak mocno, że nawet po śmierci nieustannie czuła nad sobą parasol jego opieki? Oto z czeluści pamięci wychyla się rozmyty obraz młodej matki w kolorowej sukience… i czuły, pełen światła wzrok owych ciemnych oczu, którymi ojciec wodził za nią, gdy podawała kolację. Czy nie w podobny sposób na Amelię patrzył Robert? Czy nie takie właśnie światło lśniło w oczach Pabla, gdy spoglądał na Lodzię? I zapewne tak samo wyglądały bladoniebieskie oczy Szczepana, gdy była przy nim Hania…
Hania… Kolejne imię bliskie jej sercu! Choć nigdy nie poznała jego właścicielki, a jej twarz znała wyłącznie ze zdjęć, była w nim jeszcze jakaś inna głębia, której istoty nie była w stanie uchwycić nawet strzępkiem myśli, lecz którą odczuwała podświadomie całą sobą. Imię skrywające obietnicę odrodzenia, nowego rozdania, innego wymiaru życia… Dlaczego pomyślała o tym właśnie teraz? I dlaczego skojarzyło jej się to z Victorem i jego nowonarodzoną córką, o której on sam być może jeszcze nawet nie miał pojęcia? A może wcale nie chodziło o Victora, a tylko i wyłącznie o jego córkę? O córkę…
Pod przymkniętymi powiekami zawirował szybko przesuwający się w cyklicznej pętli korowód twarzy – ojciec, Victor, Michał, Szczepan, Hania… Robert… znowu ojciec… Robert… Majk. W nozdrza uderzył ją słodką falą znajomy zapach… zapach eau de Cologne… zapach, który mógł pochodzić wyłącznie z pamięci, bo tu, w salonie na Bernardyńskiej, przecież go nie było! Ów jedyny na świecie zapach, z którym kojarzyli jej się tylko dwaj mężczyźni… ci najważniejsi… najukochańsi, najbardziej godni zaufania…
Udajesz, że jesteś taki twardy, a w głębi duszy pragniesz tylko ciepła i czułości – odezwał się przytłumiony głos z przeszłości. – Marzysz o zwykłym domowym ognisku, o własnej rodzinie, dla której mógłbyś żyć i pracować…
Kto tak mówił? I kiedy? Głos raczej nieznajomy, a jednak gdzieś musiała go zasłyszeć, bo przecież kojarzy te słowa. Dlaczego wydaje jej się, że i to ma jakiś związek z Victorem? Jakże męcząca jest ta niezdolność dotarcia do sedna podświadomej myśli! Victor… Hania… Majk… A na to wszystko nakłada się głos Ani – ten sprzed chwili.
Obiecał mi to… potwierdził z ręką na sercu… pozdrów go ode mnie…
Dość, ach, dość! Jak to boli! Jak kłuje… Na to chyba jednak nigdy nie da się uodpornić. Można jedynie założyć maskę i grać – tak jak i on grał od lat, czasami tylko przed nią jedną odsłaniając swą prawdziwą twarz. Wyspecjalizować się w owej grze i stać się mistrzynią pozorów. Dorównać mu w tym, a może nawet i prześcignąć?
Pierwszej córce dasz na imię…
Iza zerwała się gwałtownie z kanapy, stanowczym gestem odrzucając na bok koc.
„Czas się zbierać” – pomyślała, sięgając po telefon i aktywując ekran. – „Aha! Już po dziewiętnastej, a przydałoby się jeszcze zjeść coś na kolację. Swoją drogą ciekawe, jak Gaëlle da na imię małej… no bo chyba nie Victoria?” – uśmiechnęła się do siebie z przekąsem. – „To już byłby pomysł z pogranicza absurdu i czarnego humoru!”