Anabella – Rozdział CLXX

Anabella – Rozdział CLXX

– Zuzanko, przejmij za mnie B3, dobrze? – rzuciła pośpiesznie Iza, zatrzymawszy w przelocie przez salę młodszą koleżankę. – Muszę zajrzeć na chwilę do Antka.

– Tak jest, proszę pani! – odparła energicznie Zuzia, swoim zwyczajem wyprostowując się w pozycji na baczność. – Już tam idę, tylko odniosę te naczynia do kuchni.

Iza pogładziła ją po ramieniu na znak wdzięczności, z przyjemnością przyglądając się jej rozpromienionej buzi okolonej falami coraz dłuższych blond włosów, które ostatnio dla wygody podpinała po bokach niewielkimi spineczkami. Wyglądała w tej odsłonie tak dziewczęco i uroczo, że nie sposób było się nie uśmiechnąć, zwłaszcza że na jej widok od razu przypominały jej się żarty z sobotniego spotkania na Bernardyńskiej. Żarty, których Chudy zdawał się kompletnie nie rozumieć, wciąż nieświadomy uczuć, jakie żywiła względem niego młodziutka kelnerka… A może wcale nie był taki nieświadomy, tylko świetnie udawał nieświadomość, jak zauważyła Klaudia, kiedy wczoraj znów rozmawiały o tym konspiracyjnie przy barze? Bo czy naprawdę można było być aż tak ślepym?

Moim zdaniem, można – stwierdziła stanowczo Ola. – Chudy w tych sprawach to kompletny ciołek, z takimi jak on po prostu ręce opadają. Ale w sumie może to i dobrze? Zanim się obudzi, Zuzka zdąży się wyleczyć.

Faktem było, że nikt, nie wyłączając Izy, nie traktował tego zauroczenia Zuzi zbyt poważnie, to jednak nie umniejszało szczerego podziwu, jaki zespół Anabelli żywił względem jej postępów na polu fizycznej sprawności czynionych pod okiem Chudego.

Niemniej tego wieczoru to nie Zuzia ani Chudy lecz Tom, od kilku dni znów cichy i wycofany, zajął uwagę Izy, prosząc ją około północy o chwilę rozmowy na osobności.

– Bo ja muszę w końcu to powiedzieć, Iza – wypalił, kiedy zamknęły się za nimi drzwi składziku, w którym schronili się przed hukiem muzyki z wciąż trwającej dyskoteki. – Sorry, że tak cię łapię w środku roboty, ale na imprezie u ciebie nie było jak, tutaj też ciągle się z tobą mijam…

– Mów, Tomciu – przerwała mu, siadając na jednym z krzeseł i wskazując mu drugie. – Nie tłumacz się, tylko wal prosto z mostu. Co się stało? Znowu jakiś problem z Darią?

– No – westchnął ponuro, zwalając się na krzesło jak worek kartofli. – A ty pewnie w dodatku jesteś na mnie zła, bo nie posłuchałem twojej rady.

– Nieprawda – zapewniła go łagodnie. – No co ty, Tomek. Nie jestem na ciebie ani trochę zła, dlaczego miałabym być? Słyszałam, że wróciliście z Darią do siebie, widziałam nawet co nieco na własne oczy – uśmiechnęła się lekko – i nie mam najmniejszego zamiaru się w to wtrącać. To są przecież twoje prywatne decyzje, twoje życie, twoje uczucia i tak dalej. Oczywiście kiedy pytasz mnie o radę, mogę powiedzieć ci, co myślę, ale krytykować cię za to, że działasz po swojemu? Nigdy. Wręcz przeciwnie, przez cały czas stoję po twojej stronie i trzymam za ciebie kciuki.

– Dzięki, Iza – szepnął.

– No to teraz gadaj. Co się dzieje?

– W sumie to nic – westchnął. – Znowu się do mnie nie odzywa, już cały tydzień albo więcej. Na smsy mi nie odpisuje, telefonu nie odbiera… Ja rozumiem, że może potrzebuje odpocząć, ale, kurde, Iza, jeden sms? No i wczoraj zauważyłem, że zablokowała mnie na fejsie – dodał ponuro. – Ja tam zwykle nie włażę, ale wczoraj wszedłem na chwilę, żeby zobaczyć, czy w ogóle żyje, a tu blokada. A najgorsze jest to, że znowu nie wiem, co ja złego zrobiłem… Myślę nad tym i myślę, no i nie wiem, serio.

„Może znowu nie byłeś wystarczająco romantyczny” – miała już rzucić Iza, ale ugryzła się w język.

– Nie pokłóciliście się? – zapytała dla porządku.

– No właśnie nie – pokręcił głową. – Ja przynajmniej nic takiego nie pamiętam, ale cholera wie… może znowu niechcący zrobiłem coś nie tak? Problem tylko, że nie wiem co, już mi normalnie łeb od myślenia pęka. W tamtą sobotę wszystko było super, a na drugi dzień znowu cisza i od tamtej pory jakby mnie nie znała.

– Dziwne – przyznała Iza, w duchu obiecując sobie, że będzie na tyle dyplomatyczna, na ile tylko się da. – Jeśli ktoś tak nagle zrywa kontakt, to zwykle ma jakiś powód, ale tak bez ostrzeżenia… Nie wiem, dla mnie to nie jest normalne, Tomek. Zwłaszcza że to już nie pierwszy raz.

– No – zgodził się posępnie, spuszczając głowę. – Nie pierwszy. I wiesz co? Ja się boję, że ty miałaś rację z tym, że ona tylko się mną bawi. A ja jestem głupek i tyle.

Pokręciła głową, wyciągając rękę, by pogładzić go po muskularnym ramieniu obleczonym w czarną ochroniarską bluzę z firmowym logo Anabelli.

– Nie mów tak – powiedziała łagodnie. – Nie jesteś żaden głupek, po prostu w tym przypadku nie masz szczęścia.

– No, żebyś wiedziała – przyznał smętnie. – Jakiś, kurde, pech mnie prześladuje. Chudy mówi, żebym się nie przejmował, tylko cieszył się, że mam święty spokój, ale co on tam wie. Ja właśnie nie chcę mieć spokoju… znaczy chcę, ale nie taki. Ja bym chciał mieć tak jak Kacper, wiesz? – dodał poufnie, zniżając głos. – Żeby Daria była taka jak jego Kasia, żeby nie robiła żadnych głupich numerów, tylko po prostu mnie kochała.

– No właśnie – pokiwała głową Iza. – To jest bardzo dobre porównanie.

– Ja bym nic więcej od niej nie wymagał – ciągnął Tom, wpatrując się w podłogę. – Robiłbym, co by mi kazała, słuchałbym się jej tak jak Kacper Kasi albo nawet bardziej. Wiesz? Jak on ją tu przyprowadził… w sensie Kacper Kasię, nie?… i tak sobie trochę razem pogadaliśmy, to ja mu normalnie tej kobiety zazdrościłem. Nie że jej jako jej – zaznaczył – bo ja nic do Kasi nie mam, tylko tak ogólnie. Ona jest dla niego taka dobra, Iza! – westchnął z rozrzewnieniem. – Wszędzie z nim pójdzie, nie wstydzi się go, specjalnie dla niego żarcie ugotuje… jeszcze przy mnie go pytała, co by wolał, czy lubi kaszę gryczaną… To jest, kurde, jakiś inny świat. Mnie to by Daria nigdy się nie spytała, jakie żarcie lubię. I pozwala mi się widywać tylko tutaj, w Anabelli.

– Jak to? – zdziwiła się słuchająca go uważnie Iza.

– No. Od kiedy do mnie wróciła, nigdzie nie chce ze mną nie pójść, ani na spacer, ani na miasto, nigdzie. Jak się spotykamy, to tylko tu, zabroniła mi przychodzić na uniwerek, do siebie na nową stancję też mnie nigdy nie zaprosiła… No to jak teraz znowu zniknęła i wszędzie mnie zablokowała, to nawet nie wiem, gdzie jej szukać, nie? Zresztą tutaj to też było tylko parę razy. Ech… – pokręcił głową. – Ja się coraz bardziej zastanawiam, czy ona w ogóle mnie bierze na poważnie.

– Ja też – przyznała krótko Iza.

– A wcześniej była tutaj z jakimś typem, wiesz? – ciągnął ponuro. – Tańczyła z nim cały wieczór, a mnie aż skręcało… Zapytałem potem o niego, to mi powiedziała, że to nic takiego, tylko jakiś znajomy, i że tak naprawdę to przyszła z nim po to, żebym poczuł się zazdrosny i żebym przez to bardziej ją docenił.

– Pff! – wydęła z niesmakiem usta.

– A ja przecież ją doceniam! Jakby, kurde, trzeba było, to bym w ogień za nią poszedł! Tylko pewnie nie umiem tego pokazać, ale czy to moja wina? Ja już sam nie wiem, Iza – pokręcił głową. – Po prostu nie wiem, co mam zrobić, żeby było dobrze.

– Moim zdaniem, nie rób nic – odparła spokojnie, z trudem powstrzymując się, by nie pokazać po sobie irytacji. – Tłumaczyłam ci to już kiedyś. Jeśli Daria cię kocha i chce dalej z tobą być, to powinna akceptować cię takiego, jaki jesteś. Przecież właśnie takiego cię pokochała, prawda? Jeśli zaczniesz się zmieniać pod jej dyktando i udawać kogoś, kim nie jesteś, to będziesz to robił wbrew własnej naturze, a to na dłuższą metę będzie nie do utrzymania. Musisz cały czas być sobą, Tomek, rozumiesz to? Inaczej zwariujesz.

– No – przyznał smętnie Tom. – Dobrze mówisz. Zwariuję, fioła jakiegoś dostanę, już i tak go dostaję… A, i jeszcze te jej koleżanki! – dodał z nagłym wzburzeniem. – Kurde, jak one mnie wkurzają, Iza! Ciągle za nią łażą, jeszcze ani razu nie było tak, żeby przyszła tu bez nich! Zawsze we trzy, a nawet jak Daria posiedzi ze mną, to tamte i tak są niedaleko, lampią się bez przerwy i chicholą jak potłuczone. W ogóle cały czas wydaje mi się, że się ze mnie śmieją… jakbym był jakimś klaunem albo co.

– Daria ani razu nie przyszła spotkać się z tobą sama? – upewniła się Iza. – Zawsze jest z tą Aśką i Julitą?

– Zawsze – skinął głową z miną człowieka przekonanego o swojej racji. – Pamiętasz, jak kiedyś kazałaś mi zwracać uwagę na te dwie? No to zwracam. Udaję, że nie patrzę, ale mam je na oku i serio… one zawsze są gdzieś obok niej! Czasami nawet przychodzą same, bez Darii, ale żeby ona bez nich, to już nie. I wiesz, co ja sobie myślę?

– No?

– Że gdyby nie te jej kumpele, to ona zachowywałaby się zupełnie inaczej. Jakby przychodziła tutaj bez nich, albo jakby poszła ze mną na miasto czy w ogóle spotkała się ze mną sam na sam, to by mnie traktowała normalnie. Ale one tak ją przerabiają, że przy nich nie chce być dla mnie za bardzo miła… może boi się, że będą się z niej śmiały?

Iza pokręciła głową bez przekonania.

– Myślisz, że nie? – zgasił się Tom, zerkając na jej sceptyczną minę.

– Myślę, że nie, Tomciu – potwierdziła smutno. – Obawiam się, że nikt tu nikogo nie przerabia, tylko one we trzy… wybacz, że będę szczera… one we trzy są siebie warte, a ty sam przed sobą wybielasz Darię, bo po prostu ci na niej zależy. To całkowicie normalna reakcja, znam ją doskonale z osobistego doświadczenia, ale nie tędy droga… Powiedz mi, nadal ją kochasz? – dodała ciszej.

Tom westchnął i pokiwał smętnie głową.

– No – odparł z miną skazańca. – Wiem, że to głupie, ale nic na to nie mogę, Iza… Już raz obiecywałem sobie, że to koniec i że o niej zapomnę, ale potem wystarczyło, że przyszła i mnie pocałowała, a już znowu jestem ugotowany jak, kurde, jajko na miękko. To się tylko tak mówi, że z tego da się wyleczyć, a to wcale nie jest łatwe.

– Mhm – pokiwała głową. – To prawda, że łatwo nie jest, bo rozum w takich sprawach zwykle przegrywa z sercem, ale dać się, da. Tylko trzeba tego naprawdę chcieć.

Tom znów pokręcił głową i rozłożył ręce w geście bezradności.

– No wiem, wiem – westchnęła. – Nie chcę się wymądrzać, sama też przechodziłam przez takie piekło i wiem, jak działa ludzka psycha, ale z drugiej strony nie mogę kłamać i udawać, że mam inne zdanie, niż mam. A moje zdanie od naszej ostatniej rozmowy wcale się nie zmieniło, Tomciu. Wręcz jeszcze bardziej się zradykalizowało.

– To znaczy? – spojrzał na nią niepewnie.

– To znaczy, że Daria, mówiąc delikatne, nie budzi mojego zaufania – wyjaśniła oględnie. – A im dłużej to trwa, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ona nie jest warta uczucia takiego dobrego i uczciwego faceta jak ty.

Tom spojrzał na nią smutno, po czym, oparłszy łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach. Na kilkanaście sekund w składziku zapanowała cisza, tylko zza drzwi dochodziło głuche dudnienie basów z trwającej na sali dyskoteki.

– To co mi radzisz? – zapytał w końcu cicho przez palce.

– Wolałabym nie ingerować zbytnio w twoje sprawy – zaznaczyła ostrożnie. – Ale skoro prosisz mnie o radę, to mogę tylko powtórzyć to, co mówiłam wcześniej. Na twoim miejscu nie robiłabym na razie nic, tylko biernie poczekała na ruch Darii. Zablokowała cię i nie chce kontaktu? No to trudno, uszanuj to i nie biegaj za nią, już wystarczająco pokazałeś, że ci na niej zależy, nie musisz tego robić kolejny raz. Jeśli cię kocha, to sama się odezwie.

– No… wiem – pokiwał głową. – A jak się nie odezwie, to będzie znaczyło, że jej nie zależy, tak?

– Dokładnie tak. Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda, nie ma co owijać jej w bawełnę. Wiem, że to boli i że będzie cię korciło, żeby jednak dalej szukać z nią kontaktu, ale spróbuj nad tym zapanować. Teraz jej kolej, żeby udowodnić, że traktuje cię poważnie.

– Okej – szepnął.

– A co do tych jej koleżaneczek – ciągnęła z przekonaniem – to reaguj tak samo, jak wcześniej ci radziłam, czyli, jeśli przyjdą tu bez niej, nie pytaj o nią, tylko udawaj, że w ogóle ich nie zauważyłeś. Powiedziałeś, że masz wrażenie, że się z ciebie nabijają, a takie rzeczy intuicyjnie się czuje, więc jeśli rzeczywiście tak jest, to najlepsze, co możesz zrobić, to nie dawać im satysfakcji. Już kiedyś ci to mówiłam, pamiętasz? Po prostu poczekaj, jak sytuacja się rozwinie, bo tylko po reakcji Darii będziesz mógł ocenić, jakie są szanse na dalszy ciąg. Jeśli się nie odezwie, to będziesz miał dowód czarno na białym, że jej nie zależy, natomiast jeśli się odezwie, to od razu poproś ją o szczerą rozmowę w cztery oczy i wyjaśnijcie sobie wprost, jakie macie względem siebie plany i oczekiwania. Moim zdaniem, nie ma sensu dalej bawić się w kotka i myszkę, trzeba wziąć tego byka za rogi i raz a dobrze wyklarować sytuację.

Tom pokiwał głową i powoli odjął dłonie od pogniecionej twarzy.

– Dobra – odparł zdeterminowanym tonem. – Masz rację. Spróbuję zrobić tak, jak mówisz.

– Świetnie. A gdybyś w międzyczasie znowu chciał o tym pogadać i wywalić z siebie emocje, to ja oczywiście zawsze jestem do twojej dyspozycji – zaznaczyła, przechylając się, by położyć mu dłoń na ramieniu. – I nie łam się, Tomek. Może chwilami będzie ciężko, ale zobaczysz, że definitywnie wszystko ułoży się tak, jak powinno. Najważniejsze to przestać tkwić w takiej niekończącej się niepewności, tylko jasno ustalić, na czym się stoi.

– To prawda – szepnął Tom. – Dzięki, Iza.

„Najgorzej będzie, jak ona znowu przetrzyma go w zawieszeniu przez parę tygodni, a kiedy chłopak powoli zacznie się z niej leczyć, nagle wróci i znowu narobi bigosu” – myślała ponuro, kiedy po powrocie na salę, zostawiwszy Toma na stanowisku przy drzwiach, stanęła do pomocy koleżankom w zbieraniu brudnych naczyń ze stolików. – „Biedny Tomek. Taki fajny chłopak, a musiał trafić na taką niezrównoważoną psychopatkę… A z drugiej strony czemu się dziwić? Tak właśnie działa klątwa Anabelli. Przypadek Kacpra niby temu przeczy, ale on jest tu nowy, a niewykluczone, że klątwa dotyka tylko starej gwardii, do której Tom przecież też należy.”

***

Stare wnętrza mieszkania pana Stanisława tak żywo kontrastowały z nowocześnie wykończonym mieszkaniem na Bernardyńskiej, że Iza, która wpadła do niego z krótką kurtuazyjną wizytą, miała wrażenie, jakby przez kilkutygodniowy czas jej nieobecności w tym miejscu uległy lawinowej degradacji. Jednak radosna atmosfera, w jakiej przywitał ją gospodarz, a także plany na przyszłość, którymi dzień wcześniej podzielił się z nim Kacper, w pełni to wrażenie rekompensowały.

– Ja się tego sam nie spodziewałem, pani Izo! – mówił ucieszony, kiedy Iza postawiła przed nim szklankę świeżo zaparzonej herbaty i zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu. – Że się gówniarz tak szybko opamięta i uczciwie ożeni, to dla mnie szok, chociaż cieszę się z tego jak wariat. Ale że do tego jeszcze młodzi u mnie będą mieszkać? To już mi się nawet nie śniło! Jak mi wczoraj Kacper to zaproponował, to myślałem, że z radości się przewrócę!

– Ja też się cieszę, że pan się cieszy, panie Stasiu – uśmiechnęła się Iza. – Od dwóch dni jakoś się z Kacprem nie widziałam, więc nie zdążył mi powiedzieć o tym rozwiązaniu, mówił tylko, że mieszkania musi pilnie szukać. A przecież pomieszkać u pana chociaż przez jakiś czas, aż nazbierają pieniędzy na swoje, to jest naprawdę znakomity pomysł.

– Najlepszy na świecie – przyznał rozpromieniony gospodarz. – Bo ja od paru dni tak sobie myślałem, co to będzie, jak tu sam zostanę. Pani już dwa miesiące temu się wyprowadziła, Kacper niedługo będzie się żenił, no to, myślę sobie, znowu będę siedział sam jak palec, nawet wieczorem z kim porozmawiać nie będzie. I że też samemu nie wpadłem na to, żeby on tu Kasię sprowadził! Przecie dwa pokoje by mi wolne stały! A tak, to i oni będą mieli gdzie mieszkać, i ja będę miał do kogo gębę otworzyć… no i kobieca ręka w domu, bo bez tego, to, powiem pani, ciężko.

– No tak – przyznała Iza, upijając łyka herbaty. – Pokój Kacpra i ten po mnie to będzie dla nich dwojga całkiem fajny metraż. Pan i tak przecież mieszka tylko w salonie, a kuchnię to, myślę, chętnie pan odda pod wyłączne władanie Kasi, hmm? – mrugnęła do niego. – Na pewno pan na tym nie straci.

Pan Stanisław pokiwał głową z uśmiechem.

– A pewnie, że jej kuchnię oddam! – zgodził się żywo. – I cały dom, co tylko będzie chciała! Takie dobre, kochane z niej stworzenie, pani Izo… – dodał wzruszony. – Mnie to aż się na łzy zbiera, jak sobie pomyślę, ile to szczęścia ma ten nasz gówniarz, że na taką dziewuszkę trafił! Ale z tym salonem, to ja myślę inaczej, niż pani mówi – zaznaczył z powagą. – Bo ja przecie sam takiego wielkiego pokoju nie potrzebuję, a młodzi muszą mieć miejsce, nie? Oni dwoje są, ja jeden, a Kacper to taki nakręcony, że tylko patrzeć, jak sobie do kompletu dzieciaka zmajstrują!

– A tak, to prawda! – roześmiała się Iza. – Ja też myślę, że długo im to nie zajmie. Jeszcze trochę, to będzie pan miał tu taki gwar, że nudzić się pan na pewno nie będzie! Czyli chce pan im oddać salon? – domyśliła się.

– No – skinął głową. – Pewnie. Oddam im salon, wezmą sobie też Kacpra pokój po Przemku, a ja z moimi gratami pójdę do tego po pani… i po Ziutce – dodał ciszej. – Zmieszczę się tam bez problemu, a oni będą mieli dużo więcej miejsca. Zresztą, jakby się Kacper uparł, to z tego mojego dużego pokoju można by nawet wykroić dwa mniejsze.

– O! – zdziwiła się Iza.

– A co! – wzruszył ramionami pan Stanisław. – Jaki problem? Dwa okna są? Są. No to tylko ściankę postawić na środku, jakieś drzwi wmontować i zrobione.

– Racja. To jest bardzo dobry pomysł, panie Stasiu.

– Kacprowi jeszcze o tym nie mówiłem – zastrzegł, wyraźnie zadowolony z jej poparcia. – Ale powiem mu dzisiaj, jak tylko wróci, niech już sobie z Kasią wszystko rozplanują. Szczyl mówi, że póki co pieniędzy dużo nie ma, a jeszcze chce Kasi pierścionek ładny kupić, no i ten ślub to też ich trochę będzie kosztował… Ale pracuje! Pracuje uczciwie, ona też, a jak dwoje pracują, to się zawsze koniec z końcem zwiąże.

– Pewnie – zgodziła się Iza. – Zwłaszcza że będą mogli pomieszkać u pana. Dołożą się panu do czynszu i rachunków, a i tak wyjdzie im kilka razy taniej, niż jakby mieli coś wynajmować na mieście.

– Kacper to samo powiedział. I obiecał, że jak się zgodzę, to on zaraz jakiś kredyt weźmie i porządny remont mi tu zrobi. A jak się broniłem, to mówi, że to przecie nie dla mnie, tylko dla Kasieńki, bo on na stare ściany i podłogi wprowadzać jej nie będzie. Taki z niego rycerz, spodziewałaby się pani? – prychnął z ironią, ale oczy promieniały mu przy tym jak słońce. – Nawet nowe okna chce powstawiać, żeby zimą ciepło nam przez dziury nie uciekało. Prawda, że to już dawno temu trzeba było zrobić, ale ja pieniędzy nigdy na to nie miałem… No a druga rzecz to jest to, że szczyl na budowlance się zna i sporo sam może przy remoncie zrobić, żeby na robociźnie przyoszczędzić. Ale i tak… pięć nowych okien, pani Izo, to jest jednak duży koszt!

– Owszem, spory – przyznała z miną znawczyni. – Ale jak w zimie ciepło nie będzie uciekało, to i mniejsze rachunki za ogrzewanie będą, więc na dłuższą metę to wam się opłaci. I widzi pan? – dodała przekornie. – Tak pan wątpił w Kacpra, tak się bał, że nic dobrego z niego nie będzie, a tu proszę, jaki wzorowy obywatel się z niego zrobił!

– Nooo… niby prawda – odparł ostrożnie pan Stanisław, nagle poważniejąc. – Ale wie pani, ja się dalej trochę boję, żeby tu się coś nie posypało. Może nie powinienem tak mówić, bo jeszcze, nie daj Boże, zapeszę, ale to mi ciągle po głowie chodzi. Aż się czasem w nocy budzę i spać nie mogę. Bo wie pani, że on nadal nic jej nie powiedział? – zniżył głos. – W sensie o tych swoich wygłupach z tamtymi kobitkami… jak to sobie z nimi hulał, aż się ściany trzęsły. Nic a nic!

– Wiem – westchnęła Iza, sięgając po szklankę i z zafrasowaniem podnosząc ją do ust. – Też mnie to martwi, panie Stasiu. Ale co zrobić? To jest akurat coś, w czym nikt nie może go zastąpić. Prędzej czy później i tak będzie musiał ze wszystkiego jej się wyspowiadać, bo takich rzeczy na dłuższą metę nie da się ukryć, wręcz nie warto, najlepiej wyczyścić je jak najszybciej i mieć spokojne sumienie. Ja mu to tłumaczę, za każdym razem, jak go widzę, tłukę mu to do głowy i on niby wie, rozumie… ale sam pan widzi. Nadal nie może się przełamać. Chyba po prostu się boi.

– Ano, boi się, wiadomo – pokiwał głową gospodarz. – Nagadał dziewczynie andronów, naudawał świętoszka, to teraz boi się, że jak się kłamstwo wyda, to mu drzwi pokaże. Ja sam się tego boję, pani Izo. Tak mi ta dziewuszka do serca przypadła, że żal byłby straszny, jakby przez krętactwa szczyla wszystko się popsuło.

– Miejmy nadzieję, że nic się popsuje – pocieszyła go Iza. – On w końcu jej to powie, tylko musi się zebrać na odwagę. Przecież Kasia, skoro zgodziła się za niego wyjść, to chyba naprawdę go kocha, a jak ktoś kocha, to wszystko wybaczy, prawda?

– O tak – przyznał w zamyśleniu pan Stanisław. – Chociaż ja i tak bym na jego miejscu powiedział jej to jak najszybciej, żeby mi na sercu nie leżało. A przed ślubem to już na pewno. Jak gówniarz chce być uczciwy i z czystym sumieniem stanąć przed ołtarzem, to powiedzieć jej musi.

– Co fakt, to fakt – zgodziła się.

– No, ale nic – machnął ręką. – Ja też, tak jak pani, wierzę, że będzie dobrze, przecie widzę, jak szczyl się zmienił i wreszcie się ogarnął. Niechby mu się z tą Kasieńką poszczęściło, toć ona w pięć miesięcy człowieka z niego zrobiła! Nadal się nie mogę nadziwić, że taka dobra, złota dziewczyna zechciała za męża takiego szajbusa i matoła jak on… Ale też myślę, że on jej żadnej krzywdy ani przykrości nie zrobi – zaznaczył. – Wariat z niego, bo wariat, ale w sercu dobry chłopak, ja go znam.

– Ja też. I myślę, że Kasieńka też już zdążyła się o tym przekonać.

– A wie pani, co mnie najbardziej uspokaja, jak się w nocy ze strachem budzę? – ciągnął poufnie mężczyzna. – To, że moja Ziutka to przepowiedziała! Mówiła przecie, że Kacper niedługo się poprawi i pójdzie dobrą drogą! I mnie to teraz nawet wstyd, że jej nie wierzyłem… no, ale jak miałem wierzyć? Jak on do tego więzienia trafił, to wyglądało na to, że zamiast coraz lepiej, będzie coraz gorzej. Ale jednak nie! To ja wyszedłem na niedowiarka, a Ziutka miała rację! I wie pani co? – dodał ciszej. – Ja sobie nawet czasem myślę, czy to nie ona sama mu na drodze tę Kasieńkę postawiła.

Iza uśmiechnęła się leciutko, po czym, dopiwszy resztę herbaty, odstawiła powoli szklankę na stół.

– Niewykluczone, panie Stasiu – przyznała ciepło. – Mnie by to wcale nie zdziwiło. Przecież pana żona, nawet jeśli miała swoje słabości, była dobrą kobietą i dla swojej rodziny na pewno chciała jak najlepiej.

– A tak… pewnie – przyznał nieco stropiony. – Że dobre serce miała, to nikt jej nie odmówi, a tam, po drugiej stronie, też pewnie dużo ze swoich błędów zrozumiała. I może przez to jakoś chce Kacprowi pomóc? A przy okazji i mnie. Aż żałuję, wie pani, że od paru miesięcy ani razu mi się nie przyśniła, ale tak sobie po cichu kalkuluję, że może jak przeprowadzę się do tego pokoju – ruchem podbródka wskazał w stronę drzwi do dawnego pokoju Izy – to ona do mnie częściej będzie we śnie wracać.

– Nie boi się pan? – zapytała przekornie Iza.

– Już nie – odparł z powagą. – Kiedyś to, muszę powiedzieć, bałem się jak cholera, przez parę lat to prawie tam nie zaglądałem, a żeby tam pójść spać, to już w ogóle. Ten piec przecie szalał, no i tak spać w pokoju, gdzie ona umarła… No bałem się, normalnie się bałem, pani Izo. Najbardziej tego, że ona mi się w nocy jako duch ukaże. Ale teraz, jak już starszy jestem, to tak sobie myślę: e tam. Ziutka przecie krzywdy nikomu nie zrobi, zresztą piec już dawno cicho siedzi, pani też w tym pokoju dwa lata przemieszkała i nic się nie stało, no to czego mam się bać? A ja tak lubię, kiedy ona mi się śni…

– Ale na cmentarzu to pan jej za często nie odwiedza – zauważyła od niechcenia.

Pan Stanisław zmieszał się i odwrócił wzrok, pośpiesznym gestem podnosząc szklankę z herbatą do ust.

– Nie lubię cmentarzy – odpowiedział krótko.

– Jasne – wycofała się z obawy, by go nie urazić. – Tak tylko mówię, bo sama bardzo je lubię, nawet pracę dyplomową na studiach będę pisać o cmentarzu w Paryżu. Ale przecież nie każdy musi, wiadomo.

– Widziałem, jak tam pani pięknie u Ziutki na Wszystkich Świętych wysprzątała – podjął gospodarz. – I bardzo za to dziękuję, pani Izo.

– Przecież już mi pan dziękował przez Kacpra, dla mnie to żaden problem – zapewniła go ciepło. – I jeśli pan nie lubi tam chodzić, to ja w ogóle mogę się na stałe zająć utrzymaniem jej grobu. Hmm, co pan na to, panie Stasiu? Pan nie będzie musiał się tym przejmować, a dla mnie to będzie okazja, żeby zajrzeć czasem na Lipową. Mnie się ten cmentarz bardzo podoba, może akurat tamten zakątek, gdzie leży pani Ziuta, jest najmniej przyjemny, bo strasznie tam zimno i wilgotno, ale z drugiej strony ma niepowtarzalny nastrój. Zwłaszcza jak się tam posprząta i położy kwiaty.

Pan Stanisław pokiwał w milczeniu głową, znów podnosząc szklankę i upijając łyka herbaty. Iza przyglądała mu się spod oka z mimowolnym zaintrygowaniem, jednak, skoro sam nie chciał kontynuować tematu, nie wypadało dopytywać o ten konsekwentny opór, jaki wykazywał przed odwiedzaniem grobu zmarłej żony. W kuchni na kilkanaście sekund zapanowała cisza.

– Ja już kiedyś pani to mówiłem – odezwał się w końcu cicho.

– Co? – zdziwiła się.

– To, że z pani musi być bardzo dobry, święty człowiek – wyjaśnił, wpatrując się w blat. – Bo że dwa lata przemieszkała pani w jej pokoju i nic… Ale dobrze – dodał, wyprostowując się na krześle. – Jak pani chce jej tam pilnować porządku na grobie, to ja nie mam nic przeciwko, gdzież bym miał? Tylko wstyd mi trochę, bo to mój obowiązek, nie pani. Dla pani Ziutka to przecie całkiem obca osoba.

„Nieprawda” – pomyślała. – „Znam ją tak samo dobrze, jakby nadal żyła, panie Stasiu”.

Uznała jednak, że nie jest to dobry moment, by zgłębiać ten temat, bo choć już od dawna miała ochotę porozmawiać o tym szczerze z panem Stanisławem, wymagałoby dużo czasu, którego ona dziś niestety nie miała.

– Nie do końca – zauważyła dyplomatycznie. – Przecież to pana żona, znam ją z pana opowieści, modliliśmy się za nią razem z Kacprem… no i mieszkałam w jej pokoju, a to też zawsze jakoś mnie z nią łączy.

– No, prawda – zgodził się nieco niechętnie.

– Tak czy inaczej przepowiedziała, że Kacper się ogarnie, i miała rację – podsumowała Iza. – Ja też, tak jak pan, nie bardzo w to wierzyłam, nie podejrzewałam, żeby taka zmiana zachowania i nawet podejścia do życia była możliwa, i to w parę miesięcy, ale teraz oboje musimy przyznać, że się myliliśmy. On się naprawdę zakochał, panie Stasiu – dodała z uśmiechem. – I nie kłamie, kiedy mówi, że to jego pierwszy raz, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę jego przeszłość. Ale ja to rozumiem. Po prostu dla niego życie dzieli się teraz na dwie części, przed Kasią i z Kasią. To, co było wcześniej, jest już bez znaczenia, liczy się tylko to, co jest i co będzie.

– No – pokiwał głową gospodarz. – Byle jej o tym, co było, jak najszybciej opowiedział. Wyszalał się za pięciu przez tych parę kawalerskich lat, to może i dobrze, zawsze lepiej wcześniej niż potem, ale ukrywać to przed własną narzeczoną? To się naprawdę nie godzi, pani Izo.

***

Przerwa między zajęciami kończyła się już, zatem, jako że Iza musiała dziś zerwać się z dwóch ostatnich wykładów i nie wypadało jej rzucać się w oczy wykładowcom, pożegnała pośpiesznie zajęte dyskusją o weselu Kingi koleżanki i zbiegła na dół do szatni. Odebrawszy tam swój brązowy płaszcz z wielbłądziej wełny, narzuciła go na siebie i przystanęła na chwilę przed wielkim lustrem umieszczonym na jednej ze ścian holu, by otulić szyję rudo-pomarańczowym szalikiem, który wraz z czapką otrzymała kiedyś od Amelii. Nagle w odbiciu lustra ujrzała obok siebie znajomą, uśmiechniętą twarz.

– Lodzia! – ucieszyła się, natychmiast odwracając się, by ją uścisnąć.

– Cześć, kochanie! – odparła wesoło Lodzia. – Widzę, że już skończyliście na dzisiaj? Czy tylko mała przerwa?

– Ani to, ani to – wyjaśniła z lekkim zakłopotaniem. – Zajęcia mamy do piętnastej, ale ja niestety muszę się zerwać już teraz. Na trzynastą jestem umówiona.

– Ach, umówiona? – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Czyżby działo się coś nowego, o czym jeszcze nie wiem?

Iza parsknęła śmiechem, wiążąc sobie szalik pod szyją i sięgając do kieszeni po czapkę.

– Nie, Lodziu, nic z tych rzeczy, niestety – pokręciła głową. – A właściwie to nie „niestety”, tylko raczej „na szczęście”. Po prostu lecę do pracy – wyjaśniła. – Umówiłam się z koleżanką na zastępstwo, bo w przyszłym tygodniu mam taki kocioł, że muszę wcześniej poodrabiać co najmniej dwie dniówki.

– No tak, faktycznie – przypomniała sobie Lodzia. – Słyszałam, że idziecie z Danielem na to weselisko, wyobrażam sobie, że to wymaga od ciebie niezłej logistyki. A z drugiej strony, gdybyś poprosiła Majka o kilka dni wolnego, tak po prostu…

– Nie, nie chcę tego robić – przerwała jej stanowczo. – Już i tak ostatnio non stop nadużywam jego życzliwości. Praca jest pracą, obowiązki obowiązkami, a ja źle się czuję, kiedy ich nie dopełniam.

– Jasne – zgodziła się Lodzia, poważniejąc. – Rozumiem cię.

– Poza tym nie chodzi tylko o wesele, w przyszłym tygodniu nawaliło mi się jeszcze milion innych spraw – ciągnęła Iza, odwracając się do lustra, by założyć sobie czapkę i poprawić wystające spod niej włosy. – Kinga w środę robi wieczór panieński, obiecałam, że będę, w czwartek muszę skoczyć na kilka godzin pociągiem do Warszawy i pewnie też zjadę do Lublina dopiero w nocy…

– Jedziesz do Warszawy? – podchwyciła z zaciekawieniem Lodzia.

– Tak… Tylko w tę i z powrotem, ale to i tak zajmie mi cały dzień.

– Z Martą?

Iza odwróciła się od lustra i spojrzała na nią zdziwiona.

– Z Martą?

– No… tak mi spontanicznie przyszło na myśl. Bo ten jej chłopak chyba jest z Warszawy, nie?

– Mhm – przyznała, starannie kryjąc niechęć. – Ale to nie ma z nim nic wspólnego.

– Jasne, przepraszam, Iza – machnęła ręką Lodzia. – Po prostu nasunęło mi się szybkie skojarzenie, bo skoro Marta miała jechać z nim do Warszawy, a ty też się tam wybierasz, to pomyślałam, że może jedziecie razem. Mniejsza o to, nie dopytuję i w ogóle nie będę cię zatrzymywać, bo widzę, że się śpieszysz. Powiedz mi tylko, jak idą wam przygotowania do Dnia Francuskiego? Widziałam plakaty na mieście – mrugnęła do niej. – I założę się, że znowu zrobicie furorę!

– Czy furorę, to nie wiem – uśmiechnęła się skromnie Iza, poprawiając wiązanie szalika pod brodą. – Ale pracujemy nad tym, żeby wyszło jak najlepiej. Tym razem bez dodatkowych fajerwerków, dyskontujemy doświadczenie z października i jedziemy na tym samym programie i sprawdzonym menu, może dopiero w grudniu wprowadzimy jakieś nowinki kulinarne. O ile oczywiście logistyka nam pozwoli – zaznaczyła. – Bo na razie musimy sporą część energii skierować w stronę nowego lokalu na Czechowie.

– No tak – pokiwała głową Lodzia. – Majk mówił, że chcecie się otworzyć najpóźniej od Nowego Roku, wyobrażam sobie, ile z tym musi być roboty. Ale wracając jeszcze do soboty i Dnia Francuskiego – dodała z lekkim zmieszaniem. – Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jak tym razem nas nie będzie? Moja mama dopiero niedawno wróciła ze szpitala i wydają z tej okazji uroczysty obiad, nie może nas tam zabraknąć, a Pablo…

– Ależ przestań, Lodziu! – zawołała Iza, chwytając ją za rękę. – Nawet nie próbuj się tłumaczyć, no co ty! Za co miałabym się pogniewać? Przecież nikt nie oczekuje od was, że będziecie nas zaszczycać na każdym Dniu Francuskim! Zwłaszcza że mamy zamiar organizować go cyklicznie co miesiąc, a wiadomo, że każdy ma w życiu multum własnych spraw.

– Dziękuję ci – uśmiechnęła się ciepło Lodzia. – Akurat chętnie byśmy przyszli, Pablo ostatnio rozkochał się na zabój we francuskiej kuchni, nie mówiąc już o winie, ale co zrobić? Tym razem pokonała nas siła wyższa. Za to na początku grudnia planujemy małą imprezkę u was – dodała, zerkając na nią znacząco. – A ściślej dziewiątego, bo wtedy są moje imieniny.

– O! – ucieszyła się Iza. – Naprawdę? Leokadii?

– Aha. Pablo zaklepał już na tę okazję u Majka wstępną rezerwację i jakieś wyszukane menu, nie dopytuję o szczegóły, bo to ma być dla mnie niespodzianka – uśmiechnęła się. – W każdym razie przyjdziemy całą chmarą, jak zwykle.

– No to super, Lodziu! Nic jeszcze o tym nie wiedziałam, ale bardzo się cieszę.

– Ja też. A powiedz mi jeszcze, Iza, ostatnia rzecz… kiedy do nas wpadniesz? – spojrzała na nią przymilnie. – Wypiłybyśmy jakąś kawkę, pogadałybyśmy sobie… Poza tym chyba nie chcesz, żeby mój syn całkowicie zapomniał, jak wygląda ciocia Zaza?

Roześmiały się obie.

– Wpadnę – zapewniła ją Iza. – Obiecuję, że wpadnę w najbliższych tygodniach, też już chętnie zobaczyłabym Edziulka… Pewnie nieźle urósł od początku września, co?

– Pewnie, że urósł – odparła z dumą Lodzia. – Robi się z niego facet na schwał! A jak chodzi! Właściwie to nawet nie chodzi, tylko biega jak torpeda i gada przy tym, że buziak mu się nie zamyka. Ma to po ojcu – wyjaśniła z pobłażaniem. – Wczoraj skończył piętnaście miesięcy, wiesz?

– Ach, już piętnaście! – zdumiała się Iza. – Niesamowite, jak ten czas leci… No, ale ja też muszę już lecieć, Lodziu – zreflektowała się, znów chwytając ją za rękę i ściskając ją. – Bo zaraz się w tym płaszczu i czapce ugotuję. Trzymaj się, kochana, jesteśmy w kontakcie! I koniecznie pozdrów ode mnie swoich chłopaków!

– Dziękuję, pozdrowię – uśmiechnęła się Lodzia, chętnie odwzajemniając jej uścisk. – Jasne, biegnij, Izunia, nie chcę, żebyś przeze mnie złapała opóźnienie. Do następnego… i trzymam cię za słowo!

„Piętnaście miesięcy!” – myślała Iza, kiedy śpiesznym krokiem zmierzała w stronę centrum, z przyjemnością przyjmując na twarz chłodne powiewy wiatru, bowiem w holu uczelni w istocie zrobiło jej się gorąco. – „A dopiero co spał w wózeczku i był taki malutki! Faktycznie, po dzieciach najlepiej widać upływ czasu…”

Co to jest czas, Iza?… – odezwało się z oddali echo ukochanego głosu.

Uśmiechnęła się do siebie ze wzruszeniem, jednak w następnej chwili uśmiech ów zbladł jej na wargach, przypomniała sobie bowiem dziwne słowa Lodzi o Marcie i Warszawie. Niby nic nieznaczące, zupełnie nawiasowe, jednak skąd ta informacja, że Marta miała jechać z Patrykiem do Warszawy, skoro nawet sama Marta tego nie planowała? Wszak nie dalej niż wczoraj mówiła, że będzie się z nim widzieć dopiero w dniu wesela Kingi, bo on wcześniej nie ma na nic czasu.

Przed oczy wróciła jej scena, jakiej tydzień wcześniej była świadkiem na uczelni – Patryk zagadujący Daniela i idący z nim po schodach w przeciwnym kierunku niż sale, w których zajęcia zwykle mieli romaniści. A to, że tamtego dnia, jak wynikało z jej późniejszych rozmów z Martą, nie ujawnił przed nią swojej obecności w Lublinie, lecz zniknął jak kamień w wodę? Do tej pory zastanawiała się, czy przypadkiem się nie pomyliła, nie uległa jakiemuś złudzeniu, bo może to był tylko ktoś bardzo do niego podobny? Lecz jeśli jednak nie?

„Byłby aż takim bezczelnym dupkiem?” – pomyślała z niedowierzaniem, wywołując z pamięci inny obraz, który przedstawiał Patryka zapoznającego się przy schodach z Lodzią, a potem rzucającego jej samej ponad głową Marty znaczące spojrzenie. – „Widziałam przecież, że Lodzia zrobiła na nim piorunujące wrażenie, ale bez przesady… Bo jeśli wtedy to faktycznie był on i poszedł z Danem pod sale polonistów, żeby zobaczyć tam Lodzię… jeśli gadał z nią i wciskał kity o wyjazdach do Warszawy, a Martusię olał i nawet jej się nie pokazał… Nie, nie wierzę” – pokręciła głową. – „Chyba jestem za bardzo do niego uprzedzona. Ale jeśli? Muszę koniecznie zapytać o to Lodzię wprost, jak tylko się spotkamy. A może najpierw dyplomatycznie zahaczyć o to Dana? Bo jeśli Patryk…”

Wzdrygnęła się, wspominając jeszcze jedną scenę, pozornie niezwiązaną z dwiema poprzednimi – sylwetkę Radka, którego kiedyś, idąc do pracy, dostrzegła przelotnie na ulicy obejmującego inną dziewczynę. To wówczas była zapowiedź katastrofy, po której Marta przecież ledwo się podniosła… Co prawda Lodzi Patryk mógł co najwyżej skoczyć po kawę, bo o innych względach nawet nie miał co marzyć, jednak gdyby okazało się, że faktycznie ukrył przed Martą swoją zeszłotygodniową bytność w Lublinie, byłaby to nielojalność z gatunku dyskwalifikujących.

„Mam nadzieję, że to ja się mylę” – pomyślała, zagryzając wargi. – „Ale co, jeśli jednak nie? Intuicja od początku mi podpowiadała, że temu typowi nie warto ufać, i obawiam się, że miała rację. Ech, Martuś… dlaczego zawsze to ja muszę być pierwszym świadkiem takich głupich akcji?”

***

Z racji wczesnej pory restauracyjna sala była jeszcze pustawa, przy niektórych stolikach siedzieli klienci, którzy wpadli tu na kawę lub na wczesny obiad, przy barze pracowała Kamila, dyżur ochroniarski pełnił Jacek, zaś obsługą kelnerską zajmowały się Alicja i Martyna. Tego dnia na popołudniowej zmianie miała pracować również Gosia, lecz to właśnie z nią Iza zamieniła się, by odrobić jeden z przyszłotygodniowych wieczorów, a od dziewiętnastej czekało ją jeszcze własne czterogodzinne pasmo. Znaczyło to, że spędzi dziś w pracy dobrych dziesięć godzin, jednak takie maratony nie były dla niej niczym nadzwyczajnym, podobnie jak roszady w grafiku, które wychowany do elastyczności zespół Anabelli nieraz stosował w ramach koleżeńskiej pomocy.

– Cześć, Iza, wszystko w porządku – zameldowała jej Alicja, która niosła właśnie ostrożnie na tacy dwie miski z dymiącą zupą ogórkową. – I za wiele roboty na razie nie ma. Przebierz się spokojnie i nie śpiesz się, my tu bez problemu dajemy radę.

– Dzięki, Alu – skinęła głową Iza, lustrując gospodarskim okiem wszystkie kąty sali. – W takim razie najpierw zerknę, czy są dla mnie papiery do obróbki, i za jakieś pół godziny melduję się u was. Oczywiście w razie gdyby coś się zmieniło i potrzeba by wam było natychmiastowego wsparcia, wołajcie mnie, okej? Będę u szefa w gabinecie.

Przebrawszy się w szatni kelnerek w wygodne robocze pantofle, zabrała ze sobą torebkę, przerzuciła przez przedramię biały fartuszek i udała się do gabinetu, po drodze zaglądając do kuchni.

– U nas wszystko gra! – zapewniła ją wesoło Dorota. – Na razie mało zamówień, ale pani Wiesia ma przyjść o piętnastej i zabieramy się za twoje francuskie przysmaki.

– Już dzisiaj? – zdziwiła się Iza. – Nie za wcześnie?

– Jak nie zaczniemy dzisiaj, to do soboty ciężko będzie się wyrobić – wyjaśniła jej kucharka, mieszając wielką chochlą w dymiącym garze z zupą. – Chociaż fakt, że zrobimy tylko tyle, ile zmieści nam się do lodówki. Szef obiecał, że kupi nową, ze dwa razy większą niż ta – wskazała chochlą na stojącą na jednej ze ścian wielką, przeszkloną lodówkę, w której przechowywane były dania i produkty wymagające chłodzenia. – A ta ma pójść na Koncertową.

– O, tego to nie wiedziałam – zdziwiła się Iza. – Ale pomysł faktycznie niezły. No dobrze, to spokojnej pracy, Dorciu – dodała, wycofując się do drzwi. – Ja lecę do moich obowiązków.

Dorota uśmiechnęła się znad garnka z zupą i machnąwszy jej lekko chochlą na znak pozdrowienia, wróciła do swojej pracy.

„Trzeba będzie najpóźniej jutro wyciągnąć ze składziku i odświeżyć te francuskie dekoracje” – myślała Iza, kierując się do gabinetu szefa. – „Ciekawe, o której Majk zjedzie dzisiaj ze swojego tournée po urzędach, znając życie, pewnie dopiero po szesnastej. Muszę go zapytać o lodówkę, a przy okazji o to wino, bo…”

Urwała myśl, gdyż w tym momencie, naciskając klamkę gabinetu, który o tej porze zazwyczaj był pusty, usłyszała dochodzące z wnętrza odgłosy rozmowy. Zaskoczona uchyliła drzwi. W głębi gabinetu przy biurku, na którym piętrzyły się wyjęte z regału różnokolorowe klasery, stał odwrócony plecami do drzwi Majk w towarzystwie Natalii, którą łatwo było poznać po nienagannej sylwetce i długich ciemnych włosach. Nagle, jak w przebłysku uwolnionej świadomości, Iza uzmysłowiła sobie, jak bardzo te włosy były podobne do włosów Ani Magnon… aż do złudzenia! Serce zabiło jej mocno, nieprzyjemnie, a wbijająca się w nie znajoma igiełka przeszyła całe jej ciało jak krótki lecz bolesny impuls prądu.

– Nie ma problemu, właśnie jadę w tamtą stronę, to mogę cię podrzucić – mówił właśnie Majk, swoim zwyczajem oklepując na sobie kieszenie w poszukiwaniu kluczyków od samochodu. – Jestem umówiony dopiero na czternastą, więc…

Cichy szczęk klamki, która, wypuszczona z dłoni Izy, odskoczyła nieco zbyt gwałtownie na swoje miejsce, zaalarmował oboje i sprawił, że natychmiast odwrócili się w stronę drzwi.

– Iza! – zdumiał się niebotycznie Majk. – A co ty tu robisz o tej porze?

Jako że, zanim ją dostrzegli, miała kilka zbawiennych sekund na błyskawiczne opanowanie emocji, mogła z pozorną swobodą wejść do gabinetu, prezentując przed nimi uśmiechniętą twarz. Przypomniała sobie od razu, że w istocie było to przecież pasmo pracy Natalii, która zawsze kończyła ją na tyle wcześnie, że ich drogi – poza jedynym wyjątkiem w dniu niedawnego szkolenia z samoobrony – nie przecinały się, ona bowiem w tym czasie miała zajęcia na uczelni. Klasery leżące w bezładzie na biurku wskazywały na to, że dzisiejsza sesja pracy biurokratycznej była bardzo intensywna… jednak co robił tu Majk? O ile dobrze pamiętała, na dzisiaj miał zaplanowany rutynowy oblot po urzędach, czyżby ze wszystkim, co miał do załatwienia na mieście, wyrobił się tak wcześnie? A z drugiej strony jego obecność w firmie o dowolnej porze obiektywnie nie była przecież niczym dziwnym.

Pracuję na razie pod okiem Majka, bo ciągle się wdrażam – przypomniała sobie słowa Natalii. – Ale myślę, że za jakiś czas już się usamodzielnię

No tak, minęły przecież dopiero trzy tygodnie, a nowa księgowa, zgodnie z planem Majka, miała powoli wdrożyć się również w obsługę faktur. Ktoś przecież musiał ją w tym przeszkolić, a skoro ona, Iza, nie mogła się tym zająć w tych godzinach… cóż, wszystko się zgadzało. Zresztą jakie miała prawo w ogóle się nad tym zastanawiać?

– Cześć wam! – rzuciła wesoło, odkładając torebkę na krzesło. – Nie przeszkadzam?

– Ależ skąd! – uśmiechnęła się Natalia. – Miło cię widzieć, Iza.

– Nie powinnaś być teraz na uczelni? – dodał zdziwiony Majk.

– Powinnam – przyznała, mimowolnie rejestrując rozpromieniony wyraz jego twarzy i oczu, które wydawały się jaśnieć w półmrocznym pomieszczeniu nadnaturalnym blaskiem. – Ale zorganizowałam się dzisiaj na zastępstwo za Gosię. Na sali jeszcze mało ludzi, to pomyślałam, że może ogarnę coś tutaj, na śmierć zapomniałam, że to pasmo podatkowo-księgowe – uśmiechnęła się do Natalii. – Podejrzewam, że i tak zrobiliście już wszystko, co było na dziś, więc mogę z czystym sumieniem wrócić na salę.

Mówiąc to, przewiązała biodra fartuszkiem, wygładzając go na sobie i przy tej okazji sprawdzając, czy w kieszeni znajduje się niezbędny w pracy kelnerki bloczek z kartkami do zamówień oraz długopis. Tymczasem Majk sięgnął na wieszak przy drzwiach po swą skórzaną kurtkę i narzucił ją na siebie.

– Tak, wszystkie bieżące papiery są ogarnięte – zapewnił ją. – Czyli jesteś dzisiaj na podmiance za Gosię? Tego nie wiedziałem, a w sumie dobrze się składa… Ale dobra, potem pogadamy, bo teraz wybywam na miasto – dodał wyjaśniająco. – Podwiozę Natę na Racławickie, a potem mam umówione jedno ważne spotkanie w sprawach pozafirmowych. Przez jakiś czas może mnie nie być pod telefonem – zaznaczył – ale koło siedemnastej, góra osiemnastej, powinienem zjechać tu z powrotem.

– Jasne – skinęła głową Iza, zerkając na Natalię, która również zdjęła z wieszaka swój elegancki ciemnobordowy płaszczyk i założyła go, wdzięcznymi ruchami dłoni wyciągając spod kołnierza i poprawiając sobie włosy. – Ja wszystkim się zajmę.

– Dzięki, Izula. Wiem, że się zajmiesz, i nawet o to nie proszę, domyślnie zostawiam łajbę pod najlepszą możliwą kontrolą. A propos… powkładałabyś na półki te klasery? – wskazał na zawalone dokumentami biurko. – Trochę tego nawyciągaliśmy.

– Oczywiście.

– Potem będę miał do ciebie dwa słowa w sprawie wina na sobotę – dodał znacząco. – Złożyłem już zamówienie, transport przyjedzie jutro koło południa, ale mam na oku jeszcze dwa nowe gatunki. Wziąłem po butelce na degustację, tylko na razie zostawiłem je w samochodzie. Koniecznie będziesz musiała mi powiedzieć, co o nich sądzisz.

– Okej – uśmiechnęła się. – Pogadamy o tym, jak wrócisz.

– Mhm – skinął głową, wskazując Natalii, by poszła ku drzwiom pierwsza. – No to w drogę, proszę pani, szkoda czasu. Dzisiaj wolę się nie spóźnić, a zaraz zaczną się korki.

Natalia z uśmiechem skierowała się do wyjścia.

– To cześć, do następnego, Iza – rzuciła, odwracając się na chwilę w progu. – Fajnie było cię zobaczyć, chociaż na tak krótko. Miłego dnia!

– Wzajemnie – odparła ciepło Iza.

Jeszcze tylko chwila, uśmiech, jakim należało zareagować na ostatnie spojrzenie, które rozpromieniony jak jutrzenka Majk rzucił jej, nim zamknął za sobą drzwi, odgłos oddalających się kroków i całkiem już odległe echo śmiechu Natalii gdzieś w głębi korytarza… I cisza. Uff, wreszcie można odetchnąć i odkleić od twarzy ten grymas, który, jak miała nadzieję, całkiem nieźle imitował uśmiech.

Powoli, jak automat, okrążyła biurko i bezwładnie opadła na fotel. Różnokolorowe klasery piętrzące się na blacie biurka zlały się przed jej oczami w jedną niewyraźną plamę, na tle której wyświetliła jej się tamta twarz… Piękna kobieca twarz, która jako taka nie istniała, była bowiem tylko wytworem jej wyobraźni. Twarz, którą w myślach nazywała Anio-Wercią, gdyż łączyła w sobie rysy ich obu, symbolicznie wizualizując obraz mitycznej Majkowej Anabelli. Dziś owa twarz przybrała częściowo jeszcze trzecie rysy, przez co powinna zostać nazwana Anio-Wercio-Natalią… chociaż nie, właściwie to z Werci pozostało w niej już bardzo niewiele, prawie nic. Zatem Anio-Natalia.

„Klasery” – błąkała jej się po głowie bezradna myśl. – „Muszę posprzątać klasery…”

Tak, powinna zabrać się do pracy, żeby jak najszybciej uspokoić tę gonitwę poszarpanych strzępków myśli w głowie. I przede wszystkim przestać bez sensu nakręcać wyobraźnię. Natalia, jak by na to nie spojrzeć, była pracownikiem Anabelli, wprawdzie tylko dorywczym, ale jednak kluczowym z punktu widzenia struktury zespołu. Odwalała ważną część roboty papierkowej i z tygodnia na tydzień na polecenie Majka przejmowała na siebie kolejne porcje obowiązków, które dotąd należały do Izy. To była przecież część planu wdrożonego po to, by dać jej przestrzeń na odpoczynek i spokojne dokończenie studiów… planu, który póki co działał bez pudła. Czy nie powinna być im za to wdzięczna?

Ależ była, owszem, była! Dzięki redukcji godzin pracy na sali oraz wsparciu Natalii, która w profesjonalny sposób zajmowała się obsługą podatków i bieżących faktur firmy, rzeczywiście w ostatnich tygodniach zdołała złapać oddech, podreperować zdrowie, nadrobić zaległości z pierwszego miesiąca na studiach, a w ostatnich dniach nawet zebrać trochę materiałów do pracy licencjackiej. Dzięki temu mogła również w bardziej systematyczny sposób skupić się na organizacji Dnia Francuskiego, swojej sztandarowej imprezy, która pojutrze miała odbyć się w Anabelli po raz drugi, o czym informowały rozwieszone po mieście plakaty. I nawet udało jej się upchnąć w harmonogramie takie nietypowe wydarzenia jak wieczorek panieński u Kingi i udział w weselu, nie mówiąc już o wyjeździe do Warszawy na spotkanie z Magdaleną. Przy poprzednim obciążeniu trudno byłoby jej pogodzić to wszystko w tak krótkim czasie… A zatem same korzyści!

Poza tym naturalne było, że Natalia w pierwszych tygodniach pracy potrzebowała stałego nadzoru i wsparcia, do tego miała wpisane do umowy cotygodniowe raporty ze swoich działań, a ponieważ Iza, obecna w firmie najwcześniej od godziny piętnastej, nie mogła ich przyjmować, oczywiste było, że musiał wziąć to na siebie szef. A więc to był dla niego kolejny obowiązek, co prawda obowiązek spełniany z przyjemnością, o czym dziś ponad wszelką wątpliwość zaświadczyła jego promienna mina, ale jednak obowiązek…

– Dość! – szepnęła, zaciskając usta. – Dość, głupia! Zabieraj się do roboty.

Stanowczym ruchem podniosła się z fotela, ignorując lekki zawrót głowy, który wywołała zbyt gwałtowna zmiana pozycji, po czym, sięgnąwszy po dwa pierwsze klasery leżące na wierzchu, nie otwierając ich, zaniosła do regału pod ścianą i na pamięć odłożyła na właściwe miejsca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *