Anabella – Rozdział CLXXII

Anabella – Rozdział CLXXII

– A teraz zamknij oczy – zażądała Klaudia, sięgając do leżącej na blacie kosmetyczki. – I nie ruszaj się przez moment, żebym ci nie obsypała pudrem bluzki. Okej… cierpliwości, jeszcze pół minutki… już!… Dobra, możesz patrzeć.

Iza posłusznie otworzyła oczy i spojrzała na swoje odbicie w lusterku, które Wiktoria ustawiła na stoliku w dyżurce kelnerek. Po drugiej stronie srebrnej tafli ukazała się znajoma postać jej samej z pierwszego Dnia Francuskiego. Ten sam trójkolorowy ubiór, ten sam profesjonalnie wykonany makijaż, ta sama fryzura z wysoko upiętych włosów, w której przypominała Szczepanową Hanię… Tylko jednym różniła się od tamtej siebie – doskonałym dziś samopoczuciem, które skutkowało pełną ostrością widzenia i przytomnością umysłu, nadając jej ruchom energii, a oczom i całej twarzy zdrowego blasku.

– Super wyglądasz, Iza – stwierdziła z zadowoleniem Wiktoria. – Klaudia, doczep jej jeszcze tu z tyłu na włosach ze dwa kotyliony, co?… Jak szefowa, to szefowa, musi się wyróżniać. A potem ja, okej?

Klaudia posłusznie poprawiła Izie fryzurę, wsuwając w kok dwie kolejne trójkolorowe ozdoby, po czym dała jej znak, że może już ustąpić miejsca przed lustrem Wiktorii, która również zamówiła dziś okolicznościowy makijaż.

– Dzięki, Klaudziu – powiedziała Iza, energicznie podnosząc się z krzesła. – To umaluj Wikę, a ja w tym czasie pójdę po Lidzię i Olę, może one też zdecydują się wskoczyć ci pod pędzel? Gdzie masz te kotyliony dla chłopaków? Od razu im zaniosę.

– Tam, w tej białej siatce – wskazała ruchem głowy Klaudia, pochylając się nad siedzącą już na krześle Wiktorią. – Wika, pokaż… to jak? Robimy ci powieki na niebiesko?

– No właśnie się zastanawiam – odparła z namysłem barmanka. – A ty jak myślisz? Boję, się, że to będzie strasznie głupio wyglądało. Może lepiej daj mi ten sam złoty co Izie? Będzie bardziej naturalnie.

– Jak wolisz. Twoja gęba, ty decydujesz.

Iza uśmiechnęła się, wyjmując ze wskazanej siatki kotyliony wyposażone w agrafki i odliczając je w skupieniu na brzegu stołu.

„Antek, Jacek, Tymek… i Majk. To na teraz. A na wieczór jeszcze trzy dla Łukasza, Tomka i Kacpra.”

– Dobra, to biorę sześć – oznajmiła, kierując się do drzwi. – Na razie, dziewczyny!

Przygotowania do listopadowego Dnia Francuskiego były już na ukończeniu, męska część ekipy z popołudniowej zmiany montowała jeszcze ostatnie dekoracje przy wejściu na salę, która miała zostać otwarta za niespełna pół godziny, zaś w kuchni wrzała zupa cebulowa i piekły się tarty, roznosząc po korytarzu zaplecza apetyczne zapachy.

Iza, która poprzedniego dnia dostała nakaz zakończenia pracy przed dwudziestą pierwszą i wyspania się porządnie przed ciężką dniówką, była dziś w istocie wypoczęta i kipiała energią jak wulkan, co przez kontrast z październikową męczarnią wprawiało ją w wyśmienity humor. Jak przyjemnie było wdychać zapach francuskich przysmaków, kiedy nic nie leżało na żołądku! Tym bardziej że w ekipie pracującej od rana nad przygotowaniem sali i menu był również uwijający się jak w ukropie i podobnie jak ona buzujący niespożytą energią Majk, którego obecność była dla niej szczęściem samym w sobie.

Od wczoraj zresztą miała wrażenie, że unosi się nad ziemią również z innego powodu, choć obiektywnie to niby nie było nic takiego. Jak zaraportował jej po powrocie z Rzeszowa Majk, transport babci Ireny oraz jej bagaży do domu jego rodziców zakończył się sukcesem, a cała rodzina zobowiązała go do przekazania najserdeczniejszych, gorących pozdrowień dla „dzielnej Izabelki” oraz bezterminowego zaproszenia do odwiedzenia ich kiedyś osobiście.

Więc pojedziesz któregoś razu ze mną – zapowiedział jej wesoło, kiedy razem segregowali wino na biurku w gabinecie. – Najlepiej skoczyć tam w weekend, jak tylko trochę nam się tu rozluźni i będę mógł się wyrwać do nich w odwiedziny na półtora dnia. Mama bardzo chciałaby poznać moją słynną prawą rękę i na znak wdzięczności za pomoc uhonorować ją jakimś wykwintnym obiadem. Miejsca tam mają od groma, więc z nocowaniem zero problemu, a babcia będzie w siódmym niebie. Co ty na to, mały elfie? Chyba nie odmówisz?

Onieśmielona lecz jednocześnie uszczęśliwiona życzliwością tych ledwie znanych jej ludzi Iza przystała na ten projekt z radością, która promieniała z niej aż do dziś, skutecznie tłamsząc w duszy wszelkie złe myśli, obawy i smutki. Pojechać z nim oplem w długą podróż… odwiedzić panią Irenę, poznać jego mamę… Co za wizja! Nawet jeśli z ich strony to była tylko grzeczność i ostatecznie nic z tego nie wyjdzie, już sam fakt, że otrzymała takie miłe zaproszenie, był dla niej przyjemny i nobilitujący. Na razie i tak nie mogło być mowy o żadnych wyjazdach zważywszy na ściśle wypełniony grafik na kolejne dni i tygodnie, niemniej perspektywa ta kreśliła przyszłość w o wiele jaśniejszych barwach, niż widziała ją jeszcze dzień wcześniej, walcząc z wkłuwającymi się bezlitośnie w serce igiełkami zazdrości. Poza tym od czwartkowego spotkania w gabinecie Majk nie wspomniał ani jednym słowem o Natalii… Czy to zatem nie była z jej strony tylko głupia nadinterpretacja, jak z pamiętnym ogniskiem, do którego niepotrzebnych aluzji do tej pory się wstydziła?

– Iza, zapraszam na odbiór dekoracji! – zaanonsował gromko Majk, wpadając za konsolę, gdzie kończyła właśnie przypinać kotylion do koszuli stojącego przed nią na baczność Antka. – Zostaw frajera i chodź sprawdzić, czy tak może być. Nie lepiej podwiesić to wyżej?

Iza uśmiechnęła się do Antka, wygładzając mu na piersi materiał lekko zgnieciony wokół miejsca wpięcia, i posłusznie udała się za Majkiem we wskazaną stronę, mianowicie do głównych drzwi wejściowych, nad którymi Jacek skończył właśnie przybijać listwę z ogromną trójkolorową girlandą ze wstążek przygotowaną dzień wcześniej przez Klaudię i Lidię.

– Jest super – oceniła z uznaniem. – Wyżej nie, bo wtedy nie będzie jej widać. Właśnie tak jest fajnie, niech te wstążeczki zwisają sobie w świetle drzwi. Dobra robota, chłopaki!

Majk, który przyglądał się spod oka jej imprezowej kreacji, z radością notując zdrowy blask jej oczu i nieudawaną energię w ruchach, na ostatnie słowa cofnął się o krok i złożył przed nią teatralny ukłon.

– Polecamy się na przyszłość, chère Mademoiselle – odparł z powagą. – Najważniejsze, żeby gospodyni imprezy była zadowolona z efektu. Patrzyłaś, jak tam w kuchni? – dodał tonem organizatora. – Wszystko gra?

– Tak, gra i tańczy – zapewniła go wesoło. – A od zapachów to aż ślinka leci. Ale teraz chodźcie tu obaj do mnie, panowie, muszę was natychmiast wyposażyć w kotyliony. Widzieliście, która godzina? Otwieramy już za dziesięć minut!

***

Płynąca z głośników francuska muzyka kołysała do tańca stłoczone na parkiecie tłumy, a dyskotekowe światła, których kolorystykę Antek zawęził dziś do niebieskiego, czerwonego i białego, migały pod sufitem, rozjaśniając błyskami przestrzeń wielkiej sali, po której w tle uwijały się kelnerki, roznosząc nowe zamówienia i zbierając na tace brudne naczynia ze stolików. Obsługująca dziś wraz z Zuzią sektor D Iza co jakiś czas zerkała spod oka w stronę oświetlonego, oblężonego przez gości baru, opodal którego w grupce znajomych klientów brylował szef lokalu, przekrzykując muzykę, wznosząc winem kolejne toasty i bawiąc towarzyszy swoim zaraźliwym śmiechem. Wciąż jeszcze zziajany i czerwony po szalonym tańcu, do jakiego od początku dyskoteki wyciągały go po kolei rozmaite dziewczyny, nadal wyglądał na pełnego energii, choć wraz z całą ekipą Anabelli przepracował dziś na pełnych obrotach dobrych dziesięć godzin.

„Jesteś nie do zarąbania, mój promyczku” – myślała z mieszaniną rozbawienia i wzruszenia, automatycznymi ruchami ścierki wycierając kolejny blat z rozlanego piwa. – „Bylebyś nie przeholował z tym winem, bo widzę, że nikomu dzisiaj nie odmawiasz!”

Choć od początku imprezy każde z nich wykonywało własne zadania, działając w różnych miejscach lokalu, a ich drogi przecinały się tylko od czasu do czasu, porozumiewawcze spojrzenia, jakie wymieniali czasem na odległość ponad głowami tłumu, wystarczały Izie do tego, by czuć dziś wyjątkowo silną jedność duszy z jego duszą. Czy to przez to, że tym razem nie mieli żadnych gości specjalnych, którymi musieliby się zajmować i skupiać na ich uwagę? A może wpływ na to miały bliskie jej sercu dźwięki francuskich utworów i specyficzna atmosfera Dnia Francuskiego, który dziś płynął wyjątkowo spokojnie i zgodnie z planem, przyciągając do lokalu tłumy klientów? Niewykluczone. Lecz czy to było tylko to? Chwilami odnosiła przemożne wrażenie déjà vu… jakby cofnęła się w czasie do sylwestrowego balu w Liège, gdzie do tańca również puszczano francuską muzykę i gdzie srebrny promień księżyca, kładąc się na tarczy wielkiego zegara, przypomniał jej o tym co najważniejsze.

Księżycowy kod… metafizyczny komunikat nadawany ponad przestrzenią… Dziś nie był do niczego potrzebny, a jednak jego magia zdawała się wypełniać całą przestrzeń udekorowanej w trzech kolorach sali. Dziwne. Przecież Majk był tuż obok, w zasięgu wzroku, nie musiała komunikować się z nim za pośrednictwem księżyca, lecz mogła podejść i porozmawiać z nim w dowolnej chwili twarzą w twarz. A jednak w powietrzu wisiało coś nieuchwytnego zmysłami, a do złudzenia podobnego jak wtedy. Jakby niewidzialny muzyk niewidzialnymi palcami wygrywał niesłyszalną melodyjkę na strunach jej duszy…

Lecz oto muzyka urwała się, dyskotekowe światła zgasły na rzecz rozświetlających się powoli kinkietów na ścianach, a z parkietu dobiegł chóralny jęk zawodu.

– Przerwa techniczna! – ogłosił przez mikrofon Antek. – Zapraszamy teraz państwa do stolików na picie i odpoczynek! Dyskotekę wznawiamy za piętnaście minut!

Tłum znów zajęczał na znak protestu, ale rozszedł się posłusznie, wypełniając salę i zajmując miejsca przy stolikach, przez co kelnerki znów miały pełne ręce roboty. Niosąc na sektor D tacę pełną butelek wody, Iza rzuciła okiem w stronę wejścia i uśmiechnęła się na widok znajomych postaci, które właśnie weszły do lokalu i przystanęły, by przywitać się z Tomem.

„Emi i Becia!” – pomyślała z radością. – „A to ci niespodzianka!”

W istocie były to Beata oraz Emilia w towarzystwie obejmującego ją ramieniem młodego mężczyzny, w którym Iza natychmiast domyśliła się znanego jej dotąd wyłącznie z opowiadań Jacka. Zaniósłszy zamówienia na odpowiednie stoliki, z pustą tacą podeszła do nich i stanęła za ich plecami, puszczając porozumiewawcze oko do Toma. Jego oszołomiona, niepewna mina zmieniła się na jej widok w wyraz ulgi, to zaś natychmiast zwróciło uwagę obu dziewczyn, każąc im spojrzeć za siebie.

– Iza!!! – zakrzyknęły zgodnie, rzucając się, by ją uściskać.

– Ale wyglądasz! – zawołała z podziwem Beata. – Prawie cię nie poznałam w tej fryzurze, jak nie ty! I te kolory francuskie… wszystko macie dopracowane w każdym calu!

– Poznaj mojego Jacka – dodała Emilia, wskazując na swojego towarzysza, który grzecznie uścisnął Izie rękę. – Od paru dni kusiły nas te wasze plakaty na mieście, więc uznaliśmy, że trzeba tu zajrzeć chociaż na godzinkę. Mieliśmy nadzieję na tańce…

– Tańce zaraz będą – zapewniła ją Iza. – To tylko mała przerwa techniczna i zaraz znowu ruszy dyskoteka. Ale dzisiaj tylko muzyka francuska! – zastrzegła, podnosząc w górę palec.

– Wszystko jedno jaka, byle trochę się pogibać – machnęła ręką Beata. – Kurczę, jak ja dawno już u was nie byłam! Macie dzisiaj na zbyciu jakichś wolnych królewiczów? – zagadnęła żartem. – Mówią, że u was jest najlepszy wybór towaru w mieście, a ja, w przeciwieństwie do Emi, przyszłam totalnie niewyposażona!

Roześmiali się wszyscy, łącznie z Tomem stojącym wciąż nieruchomo w tym samym miejscu z przypiętym do koszuli kotylionem, który na jego szerokiej klatce piersiowej wyglądał jak mała trójkolorowa plamka.

– Mam pomysł, potańczę dzisiaj z Tomkiem! – ciągnęła wesoło Beata, szturchając łokciem Toma, który na te słowa zbladł i cofnął się o krok. – Bo chyba wypada zadbać o wizerunek firmy i zabawić tańcem samotną klientkę, kiedy o to prosi, co, Herkulesie? No nie bój się tak, nie bój! – roześmiała się na widok jego wystraszonej miny. – Przecież żartuję! To, że uwielbiam tańczyć, nie znaczy, że kogokolwiek będę do tego zmuszać!

Iza, Emilia i Jacek roześmiali się, poklepując po ramieniu ochroniarza, na którego obliczu odmalował się teraz obraz ulgi pomieszanej z wahaniem.

– No, jakbyś naprawdę bardzo chciała… – odpowiedział niepewnie, co pozostała czwórka skwitowała kolejnym wybuchem śmiechu.

– Pewnie, że bym chciała! – zapewniła go ciepło Beata. – Zatańczyć z tobą to od dawna moje marzenie, ale doskonale wiem, że tego nie lubisz, więc nie wymagam, żebyś się poświęcał dla idei. Zaraz znajdę sobie jakiegoś partnera na wolnym rynku, ale najpierw chwilę pogadamy z Izą, dobrze? – spojrzała na przysłuchującą im się z rozbawieniem Izę. – Parę minut, póki jeszcze nie gracie. Muszę koniecznie zapytać cię o coś na osobności.

– Jasne – pokiwała głową Iza.

– Emi, ja to załatwię – dodała Beata, spoglądając znacząco na przyjaciółkę. – Idźcie sobie spokojnie potańczyć, jak tylko zacznie się muza. Ja dołączę do was potem.

– To chodź na razie do baru, weźmiemy coś do picia – zaproponował Emilii Jacek i oboje ruszyli w głąb sali, podczas gdy Iza i Beata udały się w przeciwną stronę, pozostawiając stojącego na środku Toma, który patrzył za nimi z na wpół zdezorientowaną, na wpół rozanieloną miną.

***

– Słuchaj, jest taka sprawa – zagadnęła Beata, kiedy obie stanęły przy tylnej ścianie lokalu, skąd można było jednym spojrzeniem ogarnąć całą salę. – Sorry, że tak prosto z mostu, trochę głupio mi pytać, ale pomyślałyśmy z Emi, że jednak trzeba, a ty jesteś jedyną osobą z Korytkowa i okolic, jaką znamy. I w dodatku masz tam rodzinę, która prowadzi własny interes.

– No? – spoważniała natychmiast Iza. – I co?

– Zapytam z głupia frant. Kojarzysz nazwisko Arkadiusz Rolski?

Iza drgnęła, otwierając szeroko oczy. Choć pytanie to w ustach Beaty samo w sobie nie było zaskakujące, plątanina hipotez i obaw powiązanych z tym nazwiskiem sprawiła, że jego dźwięk automatycznie zapalił w jej głowie czerwoną lampkę alarmową.

– Czyli jednak! Kojarzysz! – stwierdziła z nutą triumfu Beata. – Co o nim wiesz?

– Niewiele – odparła ostrożnie. – Nie znam go, Beciu, i osobiście nie mam z nim nic wspólnego.

– No, tego to się domyślam – uśmiechnęła się pobłażliwie. – Przecież u nas na Podlasiu jesteś rzadkim gościem, ale za to twoja rodzina… – zawiesiła znacząco głos.

– Tak. Nie będę przed tobą ukrywać, że słyszałam o Rolskim od siostry. Właściwie to mój szwagier ma z nim kontakt, chociaż kontaktuje się z nim głównie przez pośrednika.

– Mariusz Kowal? – zmrużyła znacząco oczy Beata.

– Mhm – pokiwała głową. – Dokładnie tak. Bo co? Do was też się odzywali? – domyśliła się.

– Tak. Osobiście rozmawiałam z tym Kowalem.

– I co? – zaciekawiła się Iza. – Złożył ci ofertę nie do odrzucenia?

– O! – Beata uśmiechnęła się z mieszaniną ulgi i zafascynowania. – Widzę, że naprawdę jesteś w temacie. Złożył, owszem, ale słyszałam, że nie tylko nam, więc zastanawiałyśmy się obie z Emi, czy i do Korytkowa nie dotarły na jego temat jakieś pogłoski. Jak widać, dotarły, i to chyba nawet nie tylko pogłoski, hmm? Sucha, Korytkowo, Małowola… niezły zasięg. Jesteś już chyba piątą osobą, którą o to pytam i która słyszała to nazwisko.

Iza odruchowo oparła się o ścianę i podniosła dłoń do czoła gestem człowieka, który stara się zebrać myśli. Na pamięć wróciły jej słowa Amelii.

Rolski złożył taką samą propozycję jeszcze kilku innym firmom z okolicy. Nie chciał powiedzieć, komu dokładnie, ale podobno nie jesteśmy jedyni…

– To dobrze czy źle? – zapytała ostrożnie.

– Nie wiem, chyba dobrze – odparła Beata, poważniejąc. – Na pewno dobrze o tyle, że mam z kim to skonsultować, bo powiem ci, że obie z Emi bardzo się wahamy. Słuchaj, Iza, możemy wyjść stąd na moment i pogadać na schodach? Obiecuję, że nie zajmę ci więcej niż kilka… no, może kilkanaście minut. Sprawa jest naprawdę mega ważna.

Iza rozejrzała się kontrolnie po sali – wszystko wydawało się w porządku, a ilość koleżanek krążących wśród stolików pozwalała ufać, że jej chwilowa nieobecność nie odbije się negatywnie na płynności obsługi zamówień.

– Jasne – odparła. – To wyjdź pierwsza i poczekaj tam na mnie sekundkę, okej? Odłożę tylko tę tacę, powiem dwa słowa koleżance i zaraz do ciebie przyjdę.

Przekazawszy przebiegającej właśnie obok Zuzi tacę i informację o konieczności krótkiego zastępstwa, zawróciła ku wyjściu, nieopodal którego dostrzegła postawną sylwetkę Toma wgapionego w drzwi z bezcenną miną, która wyrażała coś w rodzaju mieszaniny oszołomienia i fascynacji. Pomimo zdenerwowania związanego z nawracającą jak czarne widmo postacią Rolskiego nie umiała powstrzymać uśmiechu.

– Hej, Tomciu! – rzuciła, podchodząc do niego i trącając go w ramię. – Mam prośbę.

Tom ocknął się natychmiast,

– Rzuć mi na kilka minut klucze od składziku, co?

– Pewnie – odparł skwapliwie, wysupłując klucze z kieszeni spodni. – Masz.

– Dzięki. I pilnuj mi porządku na sektorze, a jakby ktoś o mnie pytał, zaraz wracam!

Tom, wciąż z miną człowieka wyrwanego z głębokiego snu, pokiwał tylko głową, wyprostowując się pod ścianą w pozycji czujnego stróża. Iza tymczasem pośpieszyła ku drzwiom, nim jednak zdążyła przestąpić próg, omal nie zderzyła się z wpadającym do środka jak burza mężczyzną, który z radością chwycił ją w ramiona.

– Iza!!! – wrzasnął. – To ty?!

Był to spóźniony do pracy Kacper, który od pół godziny powinien być na stanowisku i którego, sarkając, kilkanaście minut wcześniej bezskutecznie szukał Chudy.

– Kacper, która godzina? – zawołała z wyrzutem. – Miałeś być na…

Urwała, dostrzegłszy za jego ramieniem towarzyszącą mu dziewczynę.

– Ach, Kasia! – uśmiechnęła się, wyciągając do niej rękę. – Cześć.

– Cześć – nieśmiało odwzajemniła jej uśmiech Kasia, chętnie ściskając jej dłoń i prezentując przy tym swoje urocze dołeczki w policzkach.

Sorry, Iza – powiedział lekko skonfundowany lecz promieniejący szczęściem Kacper. – Nie wyrobiłem na zakrętach, no! Ale za to zabrałem Kasieńkę! Obiecałem jej taniec przy francuskiej muzie, co nie, żabciu? – objął czule ramieniem narzeczoną i ucałował we włosy. – Tylko jeden, na sam koniec, ten, co szef mówił, że zrobi mocny akcent na zamknięcie imprezy. Zatańczymy sobie dzisiaj, aniołeczku… Ale najpierw oczywiście popracuję – zaznaczył, z powrotem przenosząc wzrok na przyglądającą mu się sceptycznie Izę. – Już idę do Chudego się meldować, a za spóźnienie odrobię wszystko co do minuty! Nie bój się, Iza, ja człowiek honoru jestem. Tylko o Kasię muszę jeszcze najpierw zapytać… A właśnie, masz teraz chwilę?

– No właśnie nie bardzo – pokręciła głową, rzucając spojrzenie w stronę oczekującej pod łazienkami Beaty. – Akurat mam pilną sprawę do załatwienia.

– A szef jest?

– Jest, gada z klientami przy barze.

– Dobra, to już nie przeszkadzam, lecimy do szefa! – zadecydował Kacper, chwytając Kasię za rękę i pociągając w głąb sali. – Chodź, kochanie! Dzięki, Iza, nara!

Odprowadziwszy ich rozbawionym wzrokiem, Iza odwróciła się do Beaty.

– Już, przepraszam! – powiedziała, dając jej znak, by podeszła. – Chodź, schowamy się tutaj, zaraz muza zacznie bębnić, a tu jest dużo ciszej.

Mówiąc to, otworzyła kluczem drzwi składziku i otworzyła je przed koleżanką zapraszającym gestem.

– E, co za klasa! – zaśmiała się Beata, wchodząc do środka. – Nie wiedziałam, że macie tu taki fajny bunkier!

Kiedy jednak usiadły na środku na podsuniętych przez Izę krzesłach, jej twarz znów spoważniała i przybrała wyraz skupienia.

– Będę mówić z tobą szczerze – oznajmiła. – Tylko proszę, Iza, niech to zostanie między nami, okej? Przynajmniej do czasu wyjaśnienia sytuacji.

– Oczywiście, Beti – zapewniła ją równie poważnie.

– Co najwyżej powiedz o tym twojej siostrze i szwagrowi – zaznaczyła Beata. – Im tak, bo, o ile dobrze rozumiem, jesteśmy w podobnej sytuacji. Byle oni sami nie podawali tego dalej.

– Jasne. Mów.

– No to tak. Kowal, czyli de facto Rolski, zaproponował mnie i Emi układ finansowy. Właściwie to najpierw nie tyle zaproponował, co sam bez naszej zgody go zaczął, bo zapłacił nam rachunki za meble do kliniki. Wyobrażasz sobie coś takiego?

– Mhm – mruknęła bez zdziwienia Iza. – I pewnie dopiero jak meble przyszły, okazało się, że już są opłacone?

– Skąd wiesz? – zdziwiła się Beata.

– Domyśliłam się – uśmiechnęła się z przekąsem. – Kojarzę już trochę jego styl działania, kreatywności nie można mu odmówić. Zaraz wszystko ci powiem, najpierw dokończ. Jak było z tymi meblami?

– No dokładnie tak, jak mówisz – podjęła Beata, odgarniając kosmyk włosów za ucho. – Pod koniec września zamówiłyśmy z Emi meble do części biurowo-gabinetowej i do poczekalni, miałyśmy już te pomieszczenia całkowicie wykończone i pomalowane, więc to miał być ostatni sztych. Uznałyśmy, że meble powinny być solidne, takie raz na zawsze, porządne biurka, stoły, szafy z szufladami na wymiar, oczywiście zamykane i od razu pod sam sufit, żeby potem było gdzie trzymać papiery, kartoteki… no rozumiesz.

– Mhm – pokiwała głową Iza.

– Ale wiadomo, że za jakość się płaci, więc całe zamówienie wyniosło prawie trzydzieści tysięcy. W sumie, jak jeszcze doliczyć do tego wieszaki na ubrania i parę innych drobiazgów, to wyszło nawet trochę ponad trzydzieści. Na szczęście udało się załatwić u handlarza system ratalny – zaznaczyła. – Na początek miałyśmy bulnąć tylko dwadzieścia procent, a resztę stopniowo w ratach już po uruchomieniu działalności, bardzo korzystny układ. No i słuchaj, tydzień temu… nie, już prawie półtora… no, powiedzmy, półtora tygodnia temu, dokładnie jedenastego, przyjeżdża transport z tymi meblami. Emi wtedy ze mną nie było, akurat musiała coś tam załatwić w rodzinie, no ale co to dla mnie za problem przyjąć meble? Dwóch facetów przyjechało, wszystko elegancko mi rozładowali, więc już tylko czekam na fakturę i chcę ich pożegnać, a oni nagle pytają, gdzie mają mi to zamontować. Ja oczy w słup: jak to, zamontować? A oni na to, że usługa montażu w miejscu docelowym została opłacona i mają to zrobić tego samego dnia co transport. No to ja już zupełnie zdębiałam i się pytam: jak to usługa została opłacona? To chyba jakaś pomyłka, my niczego takiego nie zamawiałyśmy… Na co facet podaje mi papiery i palcem pokazuje: proszę bardzo, usługa transportu opłacona z góry, usługa montażu opłacona z góry, jak byk stoi, nie? No to niech pani mówi, gdzie mamy to montować, bo czas leci, a sama pani widzi, ile tego jest. No szok, mówię ci, Iza… aż mi się słabo zrobiło.

– Wyobrażam sobie – uśmiechnęła się.

– Tak mną zakręciło, że już o nic nie pytałam, tylko pokazałam im, gdzie mają zamontować największą szafę, a sama szybko zadzwoniłam do Emi. Myślałam, że może ona coś wie o tej opłaconej usłudze, ale okazało się, że nie, była w takim samym szoku jak ja. A potem to już w ogóle był matrix, nie do opowiedzenia, normalnie surrealizm… Faceci montują te meble w gabinecie, klną przy tym, bo wszystko trzeba składać od zera, a ja siedzę w pokoju obok na jakichś paczkach, czekam na Emi i przeglądam sobie te faktury, żeby obczaić, o co w tym, do cholery, chodzi. I nagle, słuchaj, jakby mnie piorun strzelił. Patrzę na tę fakturę i oczom nie wierzę: zamówienie opłacone w całości, suma łącznie dwadzieścia dziewięć tysięcy coś tam, do zapłaty pozostało zero złotych.

– Aha – pokiwała głową z mimowolnym rozbawieniem Iza. – Tego się spodziewałam.

– No. Mówię ci, chyba z dziesięć razy przecierałam oczy, bo myślałam, że to jakaś fatamorgana, ale nie… Faktura legitna, zamówienie ewidentnie nasze, wszystko się zgadza w najmniejszych szczegółach, tylko ta suma na dole… Więc od razu wali mnie w głowę pytanie, kto nam to opłacił. Najpierw pomyślałam, że może tata, co prawda ostatnio nie miał kasy, ale w sumie mógł nam zrobić taką niespodziankę, więc natychmiast do niego zadzwoniłam i pytam, czy to on. Ale nie. Tak się zdziwił, a nawet wystraszył, że nie miałam wątpliwości, że nie ma z tym nic wspólnego. Zaraz potem przyjechała Emi i razem analizowałyśmy tę fakturę, w międzyczasie ci faceci od mebli zawracali głowę, gdzie zamontować to, gdzie wstawić tamto i tak dalej. Serio, jak dzisiaj sobie to przypominam, to widzę te sceny jak przez mgłę, jakbym wtedy pijana była albo co… ech! – pokręciła głową. – Niby fajnie, ktoś zapłacił za nas rachunek, nie? Tyle że to wcale takie fajne nie było.

– Wiem, domyślam się – przyznała Iza. – A jak się dowiedziałaś, że to Rolski?

– Poszłam po nitce do kłębka – wyjaśniła. – Najpierw przez tego sprzedawcę od mebli, bo jego biuro wystawiało fakturę, a potem w banku… mój tata ma tam znajomą, sprawdziła to dla niego poza protokołem… no i dosyć szybko doszłam do nazwiska. A potem wywiad środowiskowy, gdzie tylko się dało. W sumie do tej pory zbieram dane, między innymi po to tu jestem i zawracam ci gitarę – uśmiechnęła się nieco krzywo. – Okazuje się, że sporo ludzi już słyszało o panu Arkadiuszu, tylko nikt go jeszcze nie widział. I wiesz co? Ja się wręcz zastanawiam, czy on w ogóle istnieje.

– Istnieje – zapewniła ją spokojnie Iza. – Mój szwagier rozmawiał z nim osobiście.

– Serio? – Beata otworzyła szeroko oczy, a na jej twarzy odmalował się wyraz żywego zainteresowania. – I jakie miał wrażenia?

– Zaraz ci powiem, cierpliwości, najpierw dokończ swoje. Jak dotarłaś do Kowala?

– Trochę przez przypadek. Pytałam o Rolskiego każdego, kto mi się nawinął pod rękę, aż w końcu w Małowoli wpadłam na Szymka Siwca. I okazało się, że to był strzał w dziesiątkę.

– Aha, kapuję – pokiwała głową Iza, wspominając słowa Amelii.

– Dowiedziałam się, że jego szef, ten z warsztatu, też miał do czynienia z Rolskim. Co prawda Szymek nie znał szczegółów, ale to był dla mnie ważny sygnał, a ponieważ mój tata akurat dosyć dobrze zna tego Kołodzieja, to poprosiłam, żeby z nim pogadał i spróbował się czegoś dowiedzieć. No i wyszło, że u niego była podobna akcja jak u nas. Nie będę zanudzać cię szczegółami, ale też kopsnął mu bez powodu jakąś większą kasę, kompletnie nie pytając go o zdanie, a pośredniczył w tym właśnie ten cały Mariusz Kowal.

– No tak – mruknęła Iza.

– Znasz mnie, więc domyślasz się, że nie spoczęłam, dopóki nie zdobyłam do niego numeru telefonu – wydęła usta Beata. – Zdobyłam, zadzwoniłam i poprosiłam o spotkanie, a on bardzo chętnie się zgodził, wręcz miałam wrażenie, jakby tylko na to czekał.

– Mhm.

– Spotkaliśmy się w Radzyniu, w tej knajpie na rogu przy placu, spotkanie oczywiście we trójkę, on, ja i Emi. Od razu przyznał się, że zapłacił za nas tę fakturę na polecenie Rolskiego, a ja nie ukrywam, że nerwy mi puściły i zrobiłam mu o to awanturę. Kazałam mu natychmiast wyśpiewać, w jakim celu to zrobili i co to w ogóle ma znaczyć. A wtedy on, znowu w imieniu Rolskiego, złożył nam propozycję biznesową.

– Czego chciał? – zapytała od niechcenia Iza.

– Zgadnij.

– Dwudziestu pięciu procent udziałów w firmie?

Beata znów wytrzeszczyła na nią oczy.

– Skąd wiesz? – szepnęła.

– Mojemu szwagrowi zaproponował to samo – odparła ponuro. – A co najlepsze, Robert skłania się do tego, żeby przyjąć propozycję, bo wydaje mu się wyjątkowo korzystna. Ta wasza pewnie też taka jest, hmm? – zerknęła na nią spod oka.

– No – ocknęła się Beata. – I to jak! My właśnie też rozważamy to na poważnie, bo powiem ci, że gdyby okazało się, że propozycja jest uczciwa i nie ma w niej drugiego dna, to wyszłybyśmy na tym rewelacyjnie.

– Co konkretnie wam zaproponował?

– Zakup sprzętu – odparła Beata, a jej oczy rozbłysły i przybrały wyraz rozmarzenia. – Takiej profesjonalnej elektroniki do badań nieinwazyjnych, zwłaszcza diagnostyki obrazowej. No wiesz, tomograf i takie tam. Kurczę, Iza… Jakbyśmy miały kupić to same, to chyba najpierw z dziesięć lat musiałybyśmy kasę zbierać, bo pieruństwo drogie jak cholera. A tu Rolski proponuje, że kupi nam komplet od ręki, plus te meble. I wszystko za dwadzieścia pięć procent udziałów w firmie! Serio, nie wiem, co o tym myśleć – westchnęła. – Dla mnie to brzmi za pięknie, żeby mogło się udać, a z drugiej strony Emi mówi, że to może być nasza życiowa szansa…

– Mhm – pokiwała pobłażliwie głową Iza. – Życiowa szansa. Dokładnie to samo powiedziała moja Mela.

– No właśnie, opowiedz mi wreszcie, jak to wyglądało u twoich – zażądała Beata. – Dwadzieścia pięć procent udziałów za co?

– Za spłatę kredytu obrotowego i kompleksowe wyposażenie budynku w stanie surowym – odparła rzeczowo. – To nowa inwestycja, na razie w budowie, ale niedługo chcą tam otworzyć interes.

– Interes? – zdziwiła się Beata. – Przecież oni chyba już prowadzą sklep?

– Prowadzą, ale chcą otworzyć nową nitkę. Mają ruszać w przyszłym roku, planowali od sezonu letniego, ale gdyby Rolski faktycznie sypnął kasą, to myślę, że mogliby zacząć nawet na wiosnę.

Starając się nie wchodzić w niepotrzebne szczegóły i zastrzegając tajność informacji, opowiedziała jej w skrócie o planach biznesowych Amelii i Roberta oraz o perypetiach z tajemniczym Rolskim, który mimo wszystko, jak podkreśliła, wywarł na szwagrze bardzo pozytywne wrażenie.

– Chociaż, moim zdaniem, to jeszcze nie jest powód, żeby ufać mu w ciemno – zaznaczyła z zafrasowaniem. – Niemniej oczywiście to jest ich decyzja, ja nie mogę się w to wtrącać. Zwłaszcza że, gdybym przez zbytnią ostrożność ich od tego odwiodła, mogliby faktycznie stracić życiową szansę na rozwój, a tego za żadne skarby świata nie chcę sobie brać na sumienie.

– No właśnie – westchnęła Beata. – Sama widzisz, jakie to trudne. Gdyby wypaliło, można by naprawdę bardzo dużo zyskać, ale gdyby nie, to też bardzo dużo stracić.

– Jak to w biznesie – uśmiechnęła się Iza.

– Fakt. Ale jednak są granice, a my z Emcią wolałybyśmy nie ryzykować bankructwem zaraz na początku działalności. A z drugiej strony przegapić taką szansę też byłoby głupio jak diabli… ech, sama nie wiem. Od kilku dni analizujemy to na wszystkie strony, nawet mój tata nam w tym pomaga, on się nieźle zna na takich rzeczach, a też włożył w ten nasz interes sporo oszczędności i chciałby dla nas jak najlepiej. Analizujemy, szukamy haczyków, bawimy się w proroków i w adwokatów diabła… no mówię ci, szaleństwo jakieś!

– I co? Znaleźliście jakiekolwiek przeciwwskazania? – zagadnęła z ciekawością Iza.

– No właśnie wyobraź sobie, że nie – odparła nie bez nuty zdziwienia Beata. – Na tym etapie to wygląda modelowo, po prostu mucha nie siada. My dajemy Rolskiemu dwadzieścia pięć procent udziałów, czyli wcale nie tak dużo, do pakietu kontrolnego jeszcze daleko, a on w zamian rzuca na wjazd kasą na kluczowe inwestycje i liczy na udział w zyskach. Jak by na to nie spojrzeć, nam to się bardzo opłaca, bo ze stu procent zysku i tak pewnie jeszcze długo nie wykręciłybyśmy środków na zakup tego sprzętu, więc odpalić mu raz w roku dywidendę to całkiem korzystne rozwiązanie. On z kolei nie musi nic robić, ma dochód pasywny, w dodatku z różnych źródeł, więc niewiele ryzykuje, a my bierzemy swoje trzy czwarte zysku i wszyscy są zadowoleni. Kurczę, Iza… – rozmarzyła się znowu. – Gdybyśmy miały z Emi ten sprzęt i mogły robić profesjonalną diagnostykę, to w całej okolicy nie byłoby dla nas konkurencji! Za rok albo dwa miałybyśmy taki rynek, że żyć, nie umierać!

Iza uśmiechnęła się z przekąsem.

– Aha, brzmi bajecznie – przyznała. – Spryciarz z tego Rolskiego, trzeba przyznać, że trafianie w sedno to jego specjalność. Mela i Robert też reagują podobnie jak ty, zresztą nie ulega wątpliwości, że faktycznie zyskaliby na szybkim otwarciu lokalu, jako że u nich konkurencja ma głównie jedno imię… – zawiesiła znacząco głos. – No, ale to już tylko drobiazg kontekstowy.

– Masz na myśli Krzemińskiego? – domyśliła się Beata, wydymając z niechęcią usta.

– Mhm. Hotel Krzemińskich nie posiada restauracji, a kuchnia działa tylko w ograniczonym zakresie, więc i oni noszą się z myślą o rozwoju w stronę gastronomii. No i to jest trochę tak, że kto pierwszy postawi taki lokal w Korytkowie, ten będzie górą, jeśli chodzi o zagospodarowanie rynku.

– No tak, to oczywiste – pokiwała głową. – Ty, ale czekaj! Krzemiński też korzysta z oferty Rolskiego? Słyszałaś coś o tym?

– Nic a nic – zaprzeczyła spokojnie. – Nie mam zielonego pojęcia, czy współpracują, ale można założyć, że tak, a wtedy wiadomo… Jeśli Krzemińscy dostaną od Rolskiego kasę, a Mela z Robciem się wycofają, to już na starcie będą na przegranej pozycji.

– Jasna sprawa – zgodziła się Beata, przyglądając jej się w natchnieniu. – Ja bym też na ich miejscu miała niezłą zagwozdkę, to w pewnym sensie nawet bardziej skomplikowana sytuacja niż u nas. Słuchaj, mam pomysł! – dodała energicznie. – Mogłabyś mi dać do nich numer telefonu?

– Do Meli i Roberta? – zdziwiła się Iza.

– No. Zadzwoniłabym do nich i skonsultowałabym to z nimi bezpośrednio, żeby już nie męczyć ciebie, tylko mieć z nimi kontakt z pierwszej ręki. I zresztą nie tylko z nimi… Ty wiesz? – spojrzała na nią w olśnieniu. – Tak mi teraz przyszło na spontanie do głowy, że to chyba byłoby najlepsze rozwiązanie. Tak! Namierzę jak najwięcej przedsiębiorców z okolicy, którzy dostali od Rolskiego takie oferty, i spotkam się z nimi po kolei, albo w ogóle zorganizuję wspólne spotkanie, żeby zrobić burzę mózgów. Bo skoro w pewnym sensie jedziemy na tym samym wózku, a przynajmniej mamy zamiar jechać, to dlaczego by nie założyć małej koalicji? Hmm? Co ty na to?

Iza pokiwała głową z uznaniem.

– Dobry pomysł, Beciu – przyznała. – Nie ma sprawy, podam ci numer do Roberta, tylko nie dzwoń do niego od razu jutro, dobrze? Daj mi czas, żebym mogła przygotować teren, nie chciałabym, żeby byli zaskoczeni twoim telefonem.

– Oczywiście, Iza! – ucieszyła się Beata, chwytając ją za obie dłonie. – Dziękuję! Umówmy się w takim razie, że zadzwonię do niego w poniedziałek wieczorem, okej? Wystarczy ci niedziela na to przygotowanie? To jest jednak dosyć pilna sprawa.

– Tak, wiem, jeden dzień na spokojnie mi wystarczy. A pomysł na zjednoczenie sił naprawdę świetny, coraz bardziej go doceniam – zaznaczyła. – Pogadacie sobie bezpośrednio, wymienicie się informacjami, a ja też będę spokojniejsza, jednak co kilka głów to nie jedna czy dwie. Bo powiem ci, że mimo wszystko trochę się o nich martwię – westchnęła. – A z drugiej strony cieszę się, że i wy macie ten sam dylemat. Przed wami wszystkimi bardzo trudna decyzja, ale w perspektywie, kto wie? Może duży zysk? – mrugnęła do niej. – Bardzo wam tego życzę, naprawdę. I będę mocno trzymać za was kciuki.

– Dzięki, Iza.

– To co? – dodała, podnosząc się z krzesła. – Zapiszesz sobie ten numer do Robcia? A potem wracamy na salę, okej? Ja muszę pomóc dziewczynom, a ty przecież masz w planach jeszcze jakieś tańce, hmm?

– Tak jest! – odparła wesoło Beata, wyciągając telefon i również wstając z miejsca. – Dawaj szybko ten numer i lecę wyluzować się na parkiecie z jakimś przystojnym królewiczem! Albo i bez! Dzisiaj załatwiłam już na plus tyle spraw, że przez resztę wieczoru mam zamiar dobrze się bawić bez myślenia o interesach. Ech, Iza… jak ja się cieszę, że zdecydowałam się z tobą pogadać! Od razu inaczej mi się oddycha!

***

Zbliżała się godzina druga nad ranem, muzyka nieprzerwanie sączyła się z głośników, jednak była już spokojniejsza i bardziej stonowana niż wcześniej, bowiem na ostatnie pół godziny imprezy Antek celowo wybrał do playlisty wolniejsze utwory. Spotkało się to z wielką aprobatą zmęczonych tłumów, które teraz, dobrawszy się w pary, kołysały się na parkiecie w rytm starych francuskich przebojów, coraz rzadziej wracając do stolików czy zamawiając przy barze napoje i drinki. Pozwalało to zmęczonym kelnerkom powoli zbierać śmieci, ustawiać krzesła i czyścić zabrudzone blaty, zostawiając na każdym z nich jedynie nastrojową lampkę, z których dziś każda była okryta bibułkowym abażurem w kolorach flagi francuskiej.

Kuchnia, z której po pierwszej w nocy wydano ostatnie porcje okolicznościowych smakołyków, została już zamknięta, a kucharki zwolnione po ciężkiej dniówce do domu. Została tylko jedna z nich – pomagająca dziś w trybie specjalnym Kasia, która, chcąc się do czegoś przydać, za pośrednictwem narzeczonego, który uzyskał na to zgodę szefa, została oddelegowana do wsparcia Doroty i Elizy po opuszczeniu stanowiska przez panią Wiesię. Ofiarna pomoc przesympatycznej i w dodatku bardzo kompetentnej kuchareczki zrobiła pozytywne wrażenie na całym zespole Anabelli, który nie szczędził jej wyrazów przychylności, wynosząc tym samym duszę pękającego z dumy Kacpra niemal pod niebiosa.

Ha, i co powiecie o mojej Kasieńce? – indagował przy każdej nadarzającej się okazji wszystkich, którzy tylko znaleźli się na jego drodze. – Sama zaproponowała, że jak już tu jest, to chętnie w kuchni pomoże! Ja jej wcale na to nie namawiałem! No? Czy to nie prawdziwy anioł?

A kiedy zapytani chętnie przyznawali mu rację i z serca chwalili Kasieńkę, słuchał ich z rozanieloną twarzą, czym budził wśród rozbawionych kolegów tym większą sympatię.

Kacper, przyznaję, z twojej Kaśki zuch dziewczyna! – zapewnił go Majk, szerokim gestem klepiąc go po plecach, kiedy w jednej z przerw w muzyce ubawione grono kelnerek i ochroniarzy skupiło się na chwilę wokół baru. – Świetny wybór, będziesz miał żonkę, że tylko pozazdrościć! Aż się zastanawiam, czy przypadkiem nie spróbować jej przechwycić… hmm – zastanowił się, na co Kacper natychmiast nastroszył się jak zaatakowany jeż, zaś pozostali ryknęli gromkim śmiechem – No i co się śmiejecie, frajerzy? – wzruszył ramionami. – Kacper tak nam ją dzisiaj zachwalił, że zaczynam się poważnie zastanawiać, czy w całym Lublinie da się znaleźć lepszą partię!

Ku jeszcze większemu rozbawieniu towarzyszy Kacper nie docenił żartu.

Szef nie przegina, to wcale nie jest śmieszne – fuknął, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. – Jak szefa szanuję, tak od razu mówię, że niechby szef tylko spróbował, to

Mówiąc to, ścisnął obie dłonie w pięści, na co Majk czym prędzej uchylił się i cofnął o krok, w udawanym przerażeniu zasłaniając głowę ramieniem. Skwitował to kolejny wybuch dzikiego śmiechu zebranych.

Dobra, nie bij! – zawołał wesoło, wracając do normalnej pozycji. – Coś się tak nastroszył, stary, przecież żartowałem! Gdzież bym ci właził w szkodę! Po pierwsze ograniczają mnie śluby kawalerskie, a po drugie nie mam w zwyczaju pakować się między wódkę i zakąskę. To moja święta zasada, od której nie robię odstępstw. Zresztą nie bój się – poklepał go przyjaźnie po ramieniu. – U Kasieńki ani ja, ani ci tutaj – ruchem głowy wskazał po kolei na towarzyszących im Chudego i Antka – ani nikt inny nie ma z tobą szans!

Scena ta na całą resztę wieczoru stała się powodem do kuluarowych żartów ekipy, choć nikt nie odważył się już wypowiadać ich bezpośrednio ani przy Kacprze, ani przy Kasieńce. Ta, nieświadoma zabawnej przepychanki z udziałem szefa i Kacpra, który nota bene dopiero po jakiejś godzinie przestał się na niego boczyć, po zamknięciu kuchni przeniosła się na salę, gdzie pod okiem Izy dzielnie pomagała w obsłudze stolików.

Tymczasem Emilia z Jackiem potańczyli tylko niespełna godzinę i pożegnawszy się z Izą, opuścili lokal, zostawiając wciąż bawiącą się na parkiecie Beatę. Ta wkrótce po ich wyjściu odłączyła się od nowo poznanego partnera i korzystając z przerwy w muzyce, z zamówioną przy barze szklanką wody podeszła do Toma, który właśnie skończył swoją zmianę i został zastąpiony na stanowisku przez Tyma. Biegająca między stolikami Iza zauważyła, że pogawędka, jaką wszczęła Beata, przeciągnęła się do końca przerwy, zaś Tom, z początku nieco spłoszony, stopniowo się rozluźnił i nawet zaczął się uśmiechać. Miała wielką ochotę sama podejść i chwilę z nimi pożartować, jednak kiedy światła zgasły i z głośników huknęła muzyka, szybko straciła ich z oczu, zaś kilkanaście minut później, przechodząc obok w ciemnościach, dostrzegła tam już tylko postać Tymka.

„Beti chyba już sobie poszła” – stwierdziła, zawracając. – „A swoją drogą to niezła jazda z tym Rolskim, serio… Jutro koniecznie muszę zadzwonić do Meli!”

Około dwudziestej trzeciej do Anabelli zawitała również grupka kolegów z roku Izy, mianowicie Marta, Weronika, Martyna, Zbyszek oraz Kinga z nieodstępującym jej na krok Andrzejem.

Kontrola jakości! – oznajmiła wesoło Marta, rozglądając się z zaciekawieniem po sali. – No, no, mega wystrój, nawet jeszcze fajniejsze dekoracje niż tamtym razem. A ty, Iza, wyglądasz po prostu genialnie w tym stroju! Co nie, chłopaki i dziewczyny?

Pozostali przytaknęli jej ze śmiechem, taksując pełnym uznania wzrokiem gospodynię wieczoru ubraną w barwy francuskiej flagi.

A ja pękam z dumy, że osobiście znam organizatorkę! – dodała Weronika. – To się nazywa impreza! A jaka muza… mmm! Iza, super fryz, wiesz? Dlaczego ty się nigdy tak nie czeszesz, tylko zawsze chodzisz w rozpuszczonych?

Czekajcie, strzelę jej fotkę! – zawołała w natchnieniu Martyna, wyciągając telefon. – Albo wiecie co? Zróbmy sobie wszyscy razem wspólne zdjęcie!

To może ja je zrobię? – zaoferował się Zbyszek, również sięgając do kieszeni po swój najnowszy model iPhone’a. – Mam lepszy aparat, twój ostatnio rozmazał wszystkie zdjęcia, pamiętasz?

Sorki, Iza, my z Endrju niestety tylko na godzinkę – zastrzegła tymczasem tonem usprawiedliwienia Kinga, posłusznie ustawiając się do zdjęcia razem z narzeczonym. – Jest tyle roboty z przygotowaniami, że nie wiemy, w co ręce włożyć, ale jednak tego, żeby dzisiaj zajrzeć do ciebie na chwilę na Dzień Francuski, nie mogliśmy sobie darować!

Scena wykonywania wspólnego zdjęcia przyciągnęła uwagę krążącego nieopodal Majka, który, rozpoznawszy wśród zebranych wokół Izy ludzi Martę, domyślił się, kim byli, i z szerokim uśmiechem podszedł, by przedstawić się i uścisnąć im ręce.

Fajny facet z tego twojego szefa – zauważyła Weronika, kiedy Iza prowadziła całą grupkę do specjalnie wybranego dla nich stolika. – Kojarzę go z widzenia, ale dopiero dzisiaj miałam okazję go poznać. Taki sympatyczny wesołek, widać, że rozrywkowa natura, jak na właściciela klubu nocnego przystało. A jaką ma wystrzałową fryzurę! – zaśmiała się, w czym pozostali zawtórowali jej zgodnie. – Od razu się czuje, że macie tutaj mega atmosferę, sama bym chciała pracować z takimi ludźmi!

Przystojniak – skwitowała Martyna, wiodąc spojrzeniem za jego oddalającą się w już w stronę baru sylwetką. – I chyba wolny, bo obrączki nie widziałam, a zawsze zwracam na to uwagę. Ale swoje lata to już ma, co nie, Iza? Jak na moje oko, ze trzydzieści pięć na pewno.

Mhm – skinęła stoicko głową Iza. – Dokładnie trzydzieści cztery i pół. Siadajcie tutaj, co wam dać do picia?

Rozbawione tą matematyczną dokładnością towarzystwo parsknęło śmiechem, jednak szybko porzuciło temat, skupiając się na zajmowaniu miejsc, a następnie na wyborze napojów i przekąsek w stylu francuskim. Wkrótce zresztą i oni, podobnie jak większość gości, wylądowali na parkiecie, by potańczyć w rytm francuskich przebojów i – ku wielkiej satysfakcji Izy – pomimo zapowiedzi Kingi wszyscy, łącznie z nią i Andrzejem, zostali aż do teraz, co było najlepszym dowodem na to, że świetnie się bawili.

Krążąc z tacą, na której wraz z koleżankami pracowicie znosiła do kuchni brudne naczynia ze stolików, zerkała zatem od czasu do czasu na parkiet, wychwytując wśród kołyszącego się teraz wolniej tłumu znajome sylwetki. Zanotowała przy tym z rozbawieniem, że o ile Kinga nie odstępowała Andrzeja ani na krok, Zbyszek z utworu na utwór zmieniał partnerki, tańcząc raz z Martą, raz z Weroniką, a raz z Martyną, a wszystkie trzy, śmiejąc się przy tym i żartobliwie przepychając, skrupulatnie pilnowały swej kolejki. Jej uwadze nie umknęło też, że Majk, który co jakiś czas dla żartu wpadał jak burza na parkiet i na minutę lub dwie porywał losowo do tańca tę czy inną z tańczących tam samotnie dziewczyn, budząc wśród nich istną euforię, nie omieszkał zatańczyć również z jej koleżankami, w tym nawet z Kingą, którą ze śmiechem na pół minuty odebrał Andrzejowi.

– Szef znowu robi za króla parkietu – zauważyła wesoło Wiktoria, która, zostawiwszy na barze Iwonę, sama wyszła na salę, by pomóc koleżankom w dyskretnym sprzątaniu, a teraz razem z Izą i Klaudią wstawiała w opustoszałej kuchni brudne naczynia do zmywarek. – Widziałyście? Obtańcował już chyba wszystkie, co przyszły bez partnerów, dziewczyny są w siódmym niebie! I on nam mówi, że się nie zna na kobietach!

– Zna się, zna – pokiwała głową Klaudia. – I dobrze wie, co robi, nie bój się!

– Dobra, to dokończcie to wkładać, a ja lecę po następne – oznajmiła Iza, wyprostowując się z pustą tacą. – Tylko wstawcie ten najszybszy program, okej?

– Aha, okej – skinęła głową Wiktoria zajęta ostrożnym układaniem szkła na górnej półce zmywarki. – A jak będziesz wracać, to sprawdź jeszcze, czy coś do zmywania nie zostało u Iwony.

– Jasne! – rzuciła od progu. – Zaraz ją zapytam!

Po jej wyjściu Wiktoria i Klaudia wymieniły spojrzenia, po czym ta pierwsza pokręciła sceptycznie głową.

– Nie, Klauduś, ja w to nie wierzę – oznajmiła przyciszonym głosem. – Przestań już wymyślać i naginać fakty, przecież gołym okiem widać, że tam nic nie ma. Przyglądam im się cały wieczór naprawdę dokładnie i wiem, co mówię. Ani ona nie zwraca na niego większej uwagi, ani on jej nie faworyzuje, jak mówisz. Tamtym razem może i trochę tak, ale to pewnie tylko dlatego, że źle się czuła. Ale dzisiaj? Nie, ja tu naprawdę nic nie widzę.

– Bo nadal ślepa jesteś – wzruszyła ramionami Klaudia. – Wszystkie jesteście ślepe, tylko ja go przejrzałam, no i może trochę Antek. Przecież on obtańcowuje jak wariat te przypadkowe laski tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę! Jej uwagę – zaznaczyła. – Ja też wiem, co mówię, Wika. Obserwuj ich dalej, to sama się przekonasz.

– Pff! – Wiktoria wydęła usta, umieszczając ostatni kieliszek na samym brzegu półki. – Tak na dobrą sprawę to obserwuję ich już ze dwa lata, a na pewno od czasu, kiedy Iza zaczęła tak szybko awansować. I co? Jakoś nic się nie dzieje. Niby jak mam się przekonać do twojej teorii, jak nie mam na nią żadnych dowodów?

– Nie wiem. Ale się przekonasz – odparła z przekonaniem. – Dowody może są nieoczywiste, ale czasem drobiazgi liczą się bardziej niż twarde fakty. Kurde, Wika, no… Chyba zauważyłaś, że facet ostatnio wygląda jak nowonarodzony? Prawie fruwa pod sufitem!

– Zauważyłam – zgodziła się Wiktoria. – Nawet brandy już nie pije i chyba się faktycznie odzwyczaja, bo od dwóch miesięcy nie wziął u mnie ani jednej szklaneczki. Humorek też mu dopisuje, fochów nie strzela, to prawda. Ale co z tego?

– To, że on tak reaguje na Izkę. Przyuważ to sobie, mówię ci. Śluby czystości, jej autoryzacja, trata-tata… Moim zdaniem, on doskonale wie, że zerwała z tamtym blond palantem, tak samo jak wcześniej doskonale wiedział, że z nim kręci, i był zazdrosny jak jasna cholera. A teraz zmiana o sto osiemdziesiąt stopni, normalnie jakby mu skrzydła urosły!

– E tam, daj spokój, masz już manię na tym punkcie – machnęła ręką Wiktoria, stanowczym gestem zamykając drzwi zmywarki i ustawiając program na panelu sterowania. – Jak bardzo chce się w coś wierzyć, to łatwo nadinterpretować fakty. Oczywiście to nie znaczy, że nie będę im się dalej przyglądać – dodała lojalnie. – A na razie puśćmy tę zmywarkę i wracajmy na salę, co? Zostało pół godziny, a im szybciej posprzątamy, tym szybciej pójdziemy do domu!

***

– Słuchajcie, szef każe nam wszystkim za dwie minuty stawić się u Antka! – oznajmiła Lidia, podchodząc do Gosi i Izy, które sprzątały stoliki tuż przy drzwiach. – Cały zespół ma być, wszyscy co do jednego!

– Po co? – zdziwiła się Iza. – Coś się stało?

Przerwała odruchowo wycieranie blatu i zerknęła w stronę oświetlonego silnym światłem parkietu, na którym kłębiły się tłumy gości czekające już od paru minut na wznowienie muzyki.

– Nie, chyba nic – odparła Lidia. – Po prostu zakończenie imprezy.

– Aha, okej.

– A ty jako gospodyni Dnia Francuskiego masz tam być na dwieście procent – zaznaczyła.

– Jasne – skinęła głową, odkładając ściereczkę na stolik. – Już idziemy, Lidziu.

– Szanowni państwo, proszę o uwagę! – rozbrzmiał w tym samym momencie wzmocniony przez mikrofon głos Majka. – Bardzo proszę wszystkich naszych gości o podejście do parkietu! Zbliżamy się do finału imprezy!

Na sali natychmiast wszczęło się lekkie zamieszanie, nieliczni siedzący przy stolikach klienci wstawali i posłusznie zmierzali w stronę parkietu, porzucając resztki niedopitych drinków i napojów. Wygładziwszy na sobie kelnerski fartuszek, Iza skinęła ręką Gosi i obie również ruszyły w tamtą stronę. Jednak nim zdążyła zrobić kilka kroków, jej uwagę przyciągnęły dwie znajome sylwetki, które na wezwanie Majka pojawiły się jak spod ziemi tuż przy drzwiach.

„Beti!” – zdziwiła się. – „I Tomek! To oni jednak nie poszli do domu?”

W istocie była to Beata, która wróciła na salę w towarzystwie Toma, niosąc w ręce pustą szklankę po wodzie. Owa szklanka oraz fakt, że nie miała na sobie kurtki, wskazywały, że prawdopodobnie przez ostatnie dwie i pół godziny nie opuszczała lokalu, lecz zagadała się z Tomem gdzieś na schodach albo w korytarzu.

Oboje zatrzymali się zaraz za drzwiami, gdzie zaczepił ich Tym, ów jednak nie zdążył nawet dobrze otworzyć ust, bowiem w tej samej chwili podbiegła do nich Lidia, stanowczym gestem wskazując parkiet. Tym pokręcił głową z rezygnacją, machnął ręką i skierował kroki we wskazaną stronę, zaś Tom po sekundzie zastanowienia, powiedziawszy coś wyjaśniająco do Beaty, ruszył za nim, pociągając ją ze sobą.

Tłum na parkiecie był tak gęsty, że Iza i Gosia ledwo przecisnęły się w kierunku konsoli Antka, gdzie tuż obok oczekującego z mikrofonem w ręce szefa lokalu stała już cała grupka oderwanych od pracy kelnerek i barmanek. Na ich widok Majk, ubrany tak samo jak na poprzednim Dniu Francuskim w białą koszulę z przypiętym na piersi kotylionem, rozjaśnił się i odgarnąwszy zamaszystym gestem włosy z czoła, wystąpił na oświetlony środek parkietu.

– Wszyscy już są? – zapytał retorycznie, rozglądając się na boki. – No to zaczynamy! Proszę o uwagę! Za chwilę zamkniemy wspólnym tańcem nasz drugi już w historii Dzień Francuski, ale zanim to nastąpi, mam jeszcze jedno ważne ogłoszenie, a właściwe zaproszenie.

– Ooo! – poniosło się wśród zgromadzonego wokół parkietu tłumu.

– Mhm – pokiwał głową Majk, uśmiechając się do stojących bliżej gości. – Pewnie zresztą już się domyślacie. Otóż, jak wszyscy wiemy, za tydzień, dokładnie w następną sobotę, wypadają andrzejki…

– Aaaa! – zareagował natychmiast tłum.

– … na które bardzo serdecznie zapraszamy do naszego lokalu! Jeśli chcecie w ten wieczór fajnie się pobawić i potańczyć przy dobrej muzyce, to znacie adres, hmm?

– Taaaak! – wykrzyknęli zebrani, podnosząc owację. – Znaaamy!

– Będzie muza, będą tańce, będą nawet wróżby andrzejkowe! Sięgniemy do tradycji, dziewczyny przygotują dla was jakieś fajne konkurencje, a animatorem wieczoru wróżb będzie… – zawiesił głos, na co w lokalu natychmiast zapadła wyczekująca cisza. – No cóż – wzruszył ramionami. – Nie oczekujcie nie wiadomo czego, rozczaruję was. Animatorem będzie nikt inny, tylko znany wam już dobrze przynajmniej z widzenia największy błazen tego lokalu, czyli ja!

Odpowiedział mu pełen entuzjazmu ryk tłumu, śmiechy i oklaski.

– Suuuper! – wołali jeden przez drugiego goście. – Przyjdziemy! Oczywiście, że będziemy, Majk! To najlepsza rekomendacja! Przekonałeś nas! Hej, ludzie! W andrzejki wszyscy meldujemy się w Anabelli!

Majk przez dłuższą chwilę śmiał się razem ze wszystkimi, przybijając piątki ze znajomymi klientami, po czym znów podniósł mikrofon do ust.

– Czujcie się więc zaproszeni na przyszły tydzień, ale póki co musimy dokończyć obecną imprezę, która, mam nadzieję, wszystkim się podobała i…

Przerwała mu kolejna burza oklasków, odczekał zatem kilka sekund, by móc kontynuować.

– … i która, jak już zapowiadałem tamtym razem, będzie imprezą cykliczną, a mianowicie będzie się odbywać co miesiąc. Tu też z góry macie nasze zaproszenie! – zaznaczył. – Z miesiąca na miesiąc mamy zamiar doskonalić naszą ofertę, wzbogacać ją o nowe akcenty muzyczne i o nowe przysmaki rodem z kuchni francuskiej, nie mówiąc już o francuskim winie, bo, zapewniam was, że w tym względzie nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa!

Znów śmiech zebranych i aplauz, w którym brał udział również przysłuchujący się z rozbawieniem zespół Anabelli. Stojąca w drugim rzędzie za plecami Zuzi Iza dostrzegła nieopodal Kasię, która wcześniej na dłuższy czas zniknęła jej z oczu, ale teraz odnalazła się i wymieniła z nią na odległość uśmiechy. Po chwili zresztą nieuchronnie zmaterializował się i Kacper, który stanął za narzeczoną i z błogą miną objął ją od tyłu, namiętnie przyciskając usta do jej skroni.

„Super z was para!” – pomyślała Iza, przyglądając im się z aprobującym uśmiechem. – „Stworzeni dla siebie, jakbyście byli z jednej pneumy!”

– … podobnie jak poprzednim razem zapraszam do ostatniego tańca! – rozbrzmiewał w tle wesoły głos Majka. – Utwór będzie w wersji wydłużonej, mix specjalnie przygotowany na tę okazję przez naszego didżeja Antoniego!

„A właśnie, co to miało być?” – zastanowiła się mimochodem Iza. – „Mireille Matthieu? Dassin? Aznavour? Zapomniałam zapytać, na co Antek się w końcu zdecydował…”

– Ale uwaga, bez wymówek! – ciągnął stanowczo Majk, podnosząc w górę palec. – Do ostatniego utworu dzisiaj nikt nie tańczy sam! Zrozumiano? Dlatego proszę wszystkich panów o zaproszenie do tańca swoich partnerek, a kto takowej nie ma, daję mu minutę na jej znalezienie! Jasne? No już, chłopaki! – machnął ręką w stronę stojącej nieopodal grupki kilku studentów płci męskiej. – Rozejrzyjcie się, ile tu pięknych dam, które nie mają dzisiaj pary, i atakujcie! Macie na to całe sześćdziesiąt sekund!

Ubawiony tłum, kwitując te zachęty salwami śmiechu, zafalował i posłusznie przemieszał się, chętnie przyjmując zaproponowaną konwencję, która pozwalała w kilkanaście sekund przełamać lody między nieznajomymi. Ci, którzy mieli partnerów, ustawili się na parkiecie w oczekiwaniu na taniec, jednak bardzo duża grupa gości rzeczywiście musiała podobierać się w przypadkowe pary, co samo w sobie okazało się szampańską zabawą.

– Dawać, dawać! – dopingował ich Majk. – Odwagi, frajerzy, bądźcie mężczyznami! I ruszać mi się tam, zostało wam pół minuty na znalezienie sobie białogłowy! A panie bardzo proszę o otwartość! Przyjmować zaproszenia, nie odmawiać! To tylko jeden taniec!

Zgromadzona przy konsoli Antka ekipa Anabelli ze śmiechem obserwowała jego wysiłki i panujące na sali zamieszanie.

– Nie no, szef jest nie do podrobienia! – śmiała się Wiktoria. – Urodzony animator, serio! Zobaczcie, jak się go słuchają!

– Ej, ale my też powinniśmy dać przykład! – zawołała w natchnieniu Ola, odwracając się do stojących za jej plecami ochroniarzy. – Chudy, chodź no tu! Tymek też! Zatańczycie z nami, jasne? Ruszajcie się! Wybierać sobie partnerki!

Chudy i Tym spojrzeli po sobie wymownie, jednak nie ruszyli się ani o milimetr, udając, że nie słyszą.

– Antek, ty też! – zarządziła Gosia. – Odpalisz tę muzę i tańczysz, jasne? Możesz nawet ze mną!

– A Tomek? – dodała Klaudia, wychwytując w tłumie postawną sylwetkę Toma. – On też… a nie, czekajcie, on już sobie wyhaczył partnerkę! – zaśmiała się, wskazując koleżankom. – Patrzcie! No, no! Oby tylko Daria się nie dowiedziała!

Iza również spojrzała w tamtą stronę i uśmiechnęła się z sympatią na widok Toma, który, pochylony nad wciąż towarzyszącą mu Beatą, mówił coś do niej ze skonfundowaną miną. Nieopodal zauważyła też Kingę i Andrzeja oraz Zbyszka z Weroniką, która najwidoczniej przejęła go na ostatni taniec, podczas gdy Marta i Martyna zostały zaproszone przez jakichś dwóch nieznajomych chłopaków, z którymi wymieniały właśnie zapoznawcze grzeczności. Zamieszanie na sali trwało, minuta, którą zapowiedział Majk, zamieniła się już w dobre pięć minut, jednak coraz więcej par stawało w gotowości na parkiecie, on zaś wciąż cierpliwie czekał, popędzając tylko wesoło nielicznych już spóźnialskich.

Na pamięć Izy, ni stąd, ni zowąd, wróciła scena sprzed pół roku z Victorem szykującym się na występ z gitarą, a potem zapowiadającym go przez mikrofon pół po polsku, a pół po francusku.

Elle mon soleil et ma lune, mon vent et mon printemps… mon unique muse… – zaszumiał jej w uszach jego aksamitny głos.

To była ta sama sala, ten sam mikrofon, niemalże ta sama atmosfera. I ten nieporównywalny z niczym innym dźwięk francuskich słów… Nagle drgnęła, uderzona takim właśnie dźwiękiem – nie tym samym, rzecz jasna, nie tak pięknym, wymówionym dosyć nieudolnie, z zabawnym akcentem, ale za to mającym barwę najukochańszego w świecie głosu! Czy tylko śniła? Czy Majk naprawdę mówił po francusku?

Podniosła głowę i spojrzała w jego stronę, natychmiast wychwytując jego wzrok.

Je ne connais pas cette langue, mais je vais dire quand même quelques mots – mówił wśród zapadłej nagle ciszy tonem wyuczonej lekcji, starając się pilnować akcentu. – Je me suis préparé spécialement pour ce soir[*]… No, dużo to w tym ciężkim narzeczu nie powiem – przeszedł z zakłopotaniem na polski – ale noblesse oblige, więc próbuję, jak mogę.

Odpowiedziały mu oklaski i pełne uznania okrzyki gości.

Et je parle français… o ile można to tak nazwać – skrzywił się z przekąsem – pour honorer Isabelle, l’hôtesse de La Journée française. Czyli robię z siebie osła, udając, że umiem mówić po francusku, po to, żeby oddać honor Izie, gospodyni naszej dzisiejszej imprezy – przetłumaczył sam siebie, wskazując na Izę, która na znak uznania podniosła w górę kciuk. – Bo podkreślam po raz kolejny i na pewno nie ostatni, że nie byłoby Dnia Francuskiego w Anabelli, gdyby nie ona… gdyby nie jej pasja i jej kompetencje, przed którymi chylę czoła. Viens, Isabelle! – skinął do niej dłonią. – Et merci pour tout! Proszę bardzo, podziękujmy brawami naszej dzielnej organizatorce, która jest duszą tej francuskiej imprezy!

– Iza, no idź! – zaśmiała się cicho Wiktoria, popychając ją lekko w stronę parkietu.

Iza posłusznie wystąpiła z szeregu i z uśmiechem ukłoniła się klaszczącym gościom.

Merci, Monsieur! – rzuciła wesoło.

– Tak jak wspomniałem, niewiele umiem powiedzieć po francusku – ciągnął Majk. – Chociaż pracuję nad tym i zobaczycie, że za rok będę już ekspertem! Ale tak czy inaczej jedno zdanie musiałem wykuć dzisiaj na blachę, bo cóż to byłby za Dzień Francuski, gdyby finalny taniec miał zacząć się po polsku? Jako szef tego lokalu mam obowiązek dać dobry przykład, n’est-ce pas? Oraz dopełnić wymogów obowiązującej etykiety! Dlatego uwaga, trzymajcie za mnie kciuki! – zaśmiał się, po czym, skłoniwszy się przed Izą zamaszystym, teatralnym gestem, wyciągnął ku niej prawą dłoń, przekładając mikrofon do lewej. – Isabelle, voudriez-vous danser avec moi?[**]

Zebrani wokół parkietu goście skwitowali to wybuchem śmiechu i owacji. Uszczęśliwiona tym niespodziewanym zaproszeniem i jednocześnie pełna uznania dla odważnego stylu, w jakim zostało sformułowane, Iza również roześmiała się, chętnie podając mu dłoń.

Avec plaisir, Monsieur ![***] – odparła z ukłonem.

– No to już! Trzymajcie mi to! – zawołał energicznie Majk.

Odrzucił mikrofon w stronę ochroniarzy, z których najszybszy okazał się Chudy, łapiąc go w locie ponad głową Wiktorii, i zakomenderował już bez mikrofonu, ale tak donośnym głosem, że słuchać go było w każdym zakamarku sali:

– Antek, muzyka!!!

Odpowiedział mu aplauz zebranych, po czym światła przygasły i na parkiecie zapadła cisza – wszyscy w pełnej gotowości czekali na muzykę, która po chwili popłynęła z głośników. Iza już po kilku pierwszych taktach rozpoznała L’été indien Joe Dassina i pomyślała pobłażliwie, że z tego utworu rzeczywiście nietrudno było zrobić dłuższą wersję. Jednak w następnej sekundzie wszystkie myśli ulotniły się z jej głowy jak kamfora, poczuła bowiem, że Majk przyciąga ją do siebie i ogarnia ramionami, w których utonęła bezwolnie, przymykając oczy.

Światła przygasły teraz prawie całkowicie, tak że nawet najbliżej tańczące pary słabo widziały się wzajemnie, przez co każda z nich mogła mieć poczucie, że jest sama na parkiecie. Oszołomiona tą nieplanowaną chwilą szczęścia Iza przytuliła policzek do piersi Majka, obejmując go wpół i pozwalając kołysać się leciutko w rytm powolnej muzyki. To było tylko, jak to ujął, „dopełnienie wymogów obowiązującej etykiety”, w naturalny sposób narzucało się wszak, by szef klubu zaprosił do oficjalnego tańca gospodynię imprezy, jednak dla niej tych kilka minut miało zupełnie inny wymiar. Tak rzadko miała okazję z nim zatańczyć! Zazwyczaj, gdy on przy rozmaitych okazjach tańczył z rozchwytującymi go klientkami, ona biegała po sali zajęta obsługą gości, w duchu marząc o tym, by choć na jeden utwór, pod jakimkolwiek pretekstem, znaleźć się z nim na parkiecie – właśnie tak jak teraz.

Jak cudownie pachniała jego koszula! I jaką rozkosz sprawiał jej miękki uścisk jego ramion! Natychmiast przypomniał jej się finałowy taniec z jego majowych urodzin i to, co wówczas czuła, jeszcze nieświadoma własnych uczuć lecz tak bardzo zawstydzona owym dziwnym, buzującym w żyłach ogniem… Dziś, gdy już wiedziała, skąd się brał, nie wstydziła się go, lecz świadomie upajała jego żarem, pilnując tylko, by niczego nie dać po sobie poznać, a zwłaszcza by nie wyczuł tego on.

Był tak blisko… o wiele bliżej niż w czasie żartobliwych sesji doładowywania energii, kiedy nie było muzyki autoryzującej ową bliskość, usprawiedliwiającej ją i nadającej jej pozorów neutralności poprzez konwencję tańca. Bo o ile w przyjacielskiej terapii z założenia można było pozwolić sobie na więcej niż zwykle, na pozbawione dwuznaczności przekroczenie granic, których nawet przyjaciele nie zawsze mają odwagę przekroczyć, o tyle w tańcu wolno było jeszcze więcej – o wiele więcej! Tak jak teraz, gdy, kołysana muzyką, mogła bezkarnie przylgnąć do niego całym ciałem, przez które pod wpływem owej bliskości raz za razem przebiegały słodkie, obezwładniające prądy. Drżała od nich każda komórka jej ciała, w głowie się kręciło, a muzyka dobiegała do umysłu jak przez gęstą mgłę. Jak dobrze, że Antek wyłączył te światła! W ciemnościach wszystko się ukryje… zwłaszcza kiedy zamknie się oczy…

O ile ani ona, uniesiona do gwiazd, ani Majk, który na tych kilka minut czekał niecierpliwie przez cały dzisiejszy dzień, nie zwracali najmniejszej uwagi na to, co działo się wokół nich, o tyle oczy innych tańczących oraz osób obserwujących ich z boku szybko przyzwyczaiły się do ciemności. Nie każdy bowiem zdążył znaleźć parę, nie każdy też o to zabiegał, jak chociażby Wiktoria i Lidia, które, autorytarnie ekspediując Antka do tańca z Gosią, obiecały mu, że w tym czasie dopilnują konsoli. Ich uwagę skupiała zwłaszcza postać Oli, która tuż przed rozpoczęciem tańca, z figlarnym uśmiechem na ustach, zapowiedziała im w tajemnicy, że „zaraz weźmie sprawy w swoje ręce”, chciały więc przekonać się, co to miało znaczyć.

Ku ich rozbawieniu Ola zaciągnęła na parkiet Chudego, który w pierwszej chwili stawił lekki opór, jednak potem, roześmiawszy się, podjął się zadania bez dalszych protestów. Nie tańczył wprawdzie zbyt dobrze, nie miał w tym bowiem doświadczenia, a do tego, ze względu na swój wzrost, musiał mocno pochylać się nad partnerką, jednak jego wyjątkowa sprawność fizyczna powodowała, że taniec ów wcale nie wyglądał nieporadnie ani niezręcznie. Wiktoria i Lidia zerknęły po sobie, pokiwały z uznaniem głowami i przeniosły wzrok w inną stronę, gdzie tańczyli Gosia z Antkiem oraz Klaudia z Tymkiem. Ten ostatni, kiedy Chudy został zmuszony do wyjścia na parkiet, sam nie dał się prosić, lecz z własnej inicjatywy ukłonił się Klaudii, ta zaś, acz niechętnie, przyjęła zaproszenie. Obie pary tańczyły teraz poprawnie tuż przy brzegu parkietu, dzięki czemu były doskonale widoczne, jednak Wiktoria i Lidia, nie dostrzegając w ich tańcu nic nadzwyczajnego, przemieściły się nieco dalej, by wychwycić wśród tłumu sylwetki innych kolegów.

Pierwszym, który wpadł im w oko, był Kacper, tak ściśle przyklejony w tańcu do tonącej w jego ramionach Kasi, że prawie nie było jej widać, drugim zaś Tom, który wciąż stał na brzegu parkietu, mimo że muzyka trwała już od co najmniej minuty. Towarzysząca mu dziewczyna budziła zainteresowanie Lidii i Wiktorii nie tylko dlatego, że dziś (czego nie omieszkały zauważyć) długo rozmawiała z nim na korytarzu przy schodach, mimo że dawno skończył swoją zmianę, ale również ze względu na to, iż obie kojarzyły ją jako dobrą znajomą Izy. Nie była to zatem osoba całkowicie przypadkowa! Z zaciekawieniem obserwowały zatem, jak Tom mówi coś do niej, ona zaś kręci głową przecząco, pokazując mu trzymaną w dłoni pustą szklankę. Przez chwilę wydawało się, że oboje nad czymś się zastanawiają, po czym Tom, jakby nagle podejmując decyzję, chwycił z jej ręki szklankę i wsunął ją sobie do tylnej kieszeni dżinsów, w której przepastnych głębinach mogłaby się schować nie tylko taka szklanka, ale i cała butelka wody. Dziewczyna roześmiała się serdecznie na ten gest, Tom zaś wyciągnął ku niej oba ramiona, a następnie, chwyciwszy ją wpół, dźwignął lekko jak piórko w górę i wniósł na parkiet, gdzie chwilę później rozpoczął swój niedźwiedzi taniec, znany już doskonale całemu zespołowi Anabelli.

– Łaaał! – zaśmiała się z uznaniem Wiktoria, wymieniając z Lidią rozbawione spojrzenia.

Taniec ów, polegający na miarowym przestępowaniu z nogi na nogę z partnerką trzymaną nad podłogą, był jak zwykle ciężki i nieporadny, a dla obserwatorów z zewnątrz skrajnie zabawny, miał dziś jednak w sobie coś tak spontanicznego i żywiołowego, że koleżanki przyglądały mu się z prawdziwą przyjemnością, wręcz z zafascynowaniem.

Jednak kilkanaście sekund później ich uwagę przyciągnął inny intrygujący obrazek, mianowicie widok przycupniętej pod ścianą Zuzi, która rozmarzonym wzrokiem śledziła w tłumie wysoką postać Chudego tańczącego z Olą. Dokładnie w tej samej chwili, gdy dostrzegły ją Wiktoria i Lidia, zwróciła na nią uwagę również Ola, która przez cały czas rozglądała się dyskretnie wokół, jakby kogoś szukając. Na jej widok ucieszyła się i stanowczym gestem pociągnęła Chudego w tamtą stronę, a kiedy oboje znaleźli się wystarczająco blisko, ze śmiechem, bez uprzedzenia, popchnęła go w kierunku Zuzi, jednocześnie łapiąc dziewczynę za rękę i pociągając ją ku sobie w taki sposób, że ta – nim którekolwiek z nich zorientowało się po ciemku w tym manewrze – wylądowała wprost w ramionach ochroniarza. Chudy zatrzymał się zdziwiony, zaś Zuzia, spłoniona takim rumieńcem, że widać go było nawet w ciemności, w pierwszej chwili usiłowała uciec, jednak Ola nie pozwoliła na to i wskazawszy koledze, że ma kontynuować taniec z nową partnerką, czym prędzej wycofała się z parkietu.

Zdezorientowany ochroniarz w pierwszej chwili zawahał się, jednak, widząc zawstydzoną i niepewną minę Zuzi, uśmiechnął się do niej swobodnie i pociągnął ku sobie, obejmując ją obydwoma ramionami tak jak wcześniej Olę. Jako że dziewczyna była jeszcze niższa od swej poprzedniczki, musiał nachylać się nad nią tak, że niemal składał się wpół, dlatego, rzuciwszy okiem na Toma tupiącego obok z zaśmiewającą się do rozpuku Beatą w ramionach, po kilku krokach poszedł za jego przykładem, unosząc swą partnerkę w górę i umieszczając ją sobie na jednym przedramieniu jak dziecko. Zaskoczona Zuzia, zarumieniona po uszy i z emocji bliska łez, odruchowo chwyciła go za szyję, by utrzymać równowagę, po czym, poddając się mu już bez protestu, ukryła rozpaloną buzię za jego ramieniem tak, by nie mógł zajrzeć jej w twarz. Wiktoria i Lidia roześmiały się na ten uroczy obrazek, pokazując Oli podniesione w górę kciuki, ta zaś, dołączywszy do nich na brzegu parkietu, odpowiedziała im tym samym, przybierając przy tym figlarno-triumfującą minę.

Obserwacja dwóch ostatnich par skupiła ich uwagę na tyle, że nie zwracały jej na nikogo więcej, zwłaszcza na osoby tańczące bliżej przejścia na salę, gdzie światło nie docierało praktycznie wcale. Tylko Klaudia, która przypadkiem znalazła się tam razem z Tymem, dostrzegła w ciemnościach znajomą sylwetkę szefa, której nie sposób było nie rozpoznać po konturze fryzury, oraz wtulonej w jego ramiona Izy. Choć z wierzchu nie różnili się od innych par, a fakt, że przy utworze zamykającym Dzień Francuski tańczyli razem, był logicznie uzasadniony, w sposobie, w jaki się poruszali, emanującym tak perfekcyjną harmonią, że zdawało się, iż są jednym ciałem, było coś, co nie pozwalało przyznać racji Wiktorii twierdzącej, że „tam nic nie ma”. Nie ma? Zdecydowanie, Wiktoria powinna zobaczyć to na własne oczy! A z drugiej strony to – czyli co? Niby tylko tańczyli, zupełnie tak samo jak wszyscy inni, jak więc określić tę niewidzialną, wyczuwalną jedynie intuicją aurę, która otaczała ich złączone postacie? A może to rzeczywiście była tylko nadinterpretacja?

Nad tym jednak Klaudia nie zdążyła się już zastanowić, musiała bowiem natychmiast oderwać wzrok od obserwowanej pary i zająć się własnym problemem, jako że w tym właśnie momencie Tym schylił się nad nią mocniej i – jak oceniła – stanowczo zbyt śmiało przytulił swój niedogolony policzek do jej policzka. Odepchnęła go zatem od siebie i rzuciła mu ostrzegawcze, gromiące spojrzenie, on zaś natychmiast cofnął głowę i wyprostował się posłusznie, przybierając niewinną minę. Ten drobny, niedozwolony gest wystarczył Klaudii za pretekst, by zakończyć taniec i wyplątać się z jego objęć, na co Tym pozwolił jej bez oporu, rozkładając tylko ręce w geście bezradności. Skutkiem tego, nim utwór w zmiksowanej, wydłużonej wersji dobiegł do połowy, do Wiktorii, Lidii i Oli dołączyła kolejna obserwatorka, której uwaga od razu tak bardzo skupiła się na Zuzi i Chudym, że zapomniała nawet o Izie i szefie.

Oni zaś, odgrodzeni od świata niczym barierą niewidzialnego księżycowego światła, płynęli leniwie w rytm muzyki, pozornie nie komunikując się ze sobą, lecz w trybie metafizycznego porozumienia łącząc w jedno dwie połówki dusz i jednym głosem dwóch serc modląc się do Boga, by chwila ta mogła trwać wiecznie. Majk, który właśnie wpadł na pomysł, by ów ostatni taniec szefa lokalu z gospodynią wieczoru wprowadzić na stałe do programu każdego przyszłego Dnia Francuskiego jako swoisty rytuał, zatopił twarz we włosach Izy i wdychał ich kwiatowy zapach, odurzając się nim aż do zawrotów głowy. Ów zapach i ciepło jej ciała tuż przy jego ciele doprowadzały zmysły do stanu wrzenia, lecz z drugiej strony ufność, z jaką pozwalała mu się przytulać, obligowała do bezwzględnego zachowania nad sobą kontroli. Tak zresztą było dobrze. Bo czy nadzieja sama w sobie nie daje już słodkiego przedsmaku spełnienia? I czy nie warto rozsmakować się w niej w oczekiwaniu, aż owoc dojrzeje, zanim będzie wolno po niego sięgnąć? Zwłaszcza gdy wreszcie jest się wolnym od zazdrości… wprawdzie wciąż niepewnym, ale z każdym takim dniem jak dziś coraz bardziej upoważnionym do nadziei.

Utwór powoli lecz nieubłaganie dobiegł końca, muzyka ucichła. Antek, który pół minuty wcześniej przeprosił Gosię i opuściwszy parkiet, wrócił do konsoli, zapalił boczne światła, które, choć niezbyt mocne, i tak oślepiły przyzwyczajone do ciemności oczy tańczących. Pary zatrzymały się zatem i rozdzieliły, wracając do rzeczywistości, lecz widać było, że wśród tych przypadkowo złączonych na jeden taniec zaczynają się nawiązywać znajomości, przygodni partnerzy przedstawiali się sobie z imienia, a niektórzy nawet powyciągali telefony, by wymienić się od razu numerami. Na parkiecie podniósł się gwar i zamieszanie, podczas którego zespół Anabelli w skoordynowany sposób rozproszył się, wracając na swoje stanowiska.

Tymczasem szef lokalu, ukłoniwszy się z uśmiechem swej partnerce, podbiegł do konsoli Antka i przejąwszy od niego mikrofon, stanął z nim na brzegu parkietu.

– Dziękujemy wszystkim za dzisiejszą zabawę i za wspólny taniec! – rzucił wesoło. – I zapraszamy na kolejne Dni Francuskie! Kontynuujmy razem tę tradycję! A za tydzień, przypominam, impreza andrzejkowa! No to co? Do zobaczenia?

– Do zobaczenia! – odryknął tłum. – Będziemy! I dziękujemy! Dzięki, Majk!

Po czym, wśród gwaru rozmów i szurania krzesłami, chwytając z wieszaków swoje kurtki i płaszcze, goście powoli opuścili lokal, pozostawiając za sobą istne pobojowisko, które teraz należało posprzątać, włączając w to usunięcie francuskich dekoracji. Zmęczona lecz usatysfakcjonowana udanym wieczorem ekipa wymieniła między sobą porozumiewawcze spojrzenia i bez wahania, zakasawszy rękawy, ruszyła do pracy. Zegar nad barem wskazywał już dwadzieścia pięć po drugiej.

_____________________________________________________________

[*] Je ne connais pas cette langue, mais je vais dire quand même quelques mots. Je me suis préparé spécialement pour ce soir (fr.) – Nie znam tego języka, ale mimo wszystko powiem kilka słów. Przygotowałem się specjalnie na ten wieczór.

[**] Isabelle, voudriez-vous danser avec moi? (fr.) – Izabello, czy zatańczy pani ze mną?

[***] Avec plaisir, Monsieur ! 9fr.) – Z przyjemnością, proszę pana !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *