Anabella – Rozdział CLXXIII
– To jest świetny pomysł, Iza! – przyznała z entuzjazmem Amelia, wysłuchawszy relacji ze spotkania z Beatą. – Jak najbardziej może do nas dzwonić, zaraz uprzedzę Robcia i… wiesz co? Najlepiej będzie, jak spotkamy się na żywo, obie mogą wpaść do nas, usiądziemy sobie przy herbatce i pogadamy. Nie wiesz, kiedy będą w Suchej?
– Nie mam pojęcia, ale myślę, że bywają tam często, skoro kręcą biznes. Wczoraj były w Lublinie, ale to nic nie znaczy, na ostatnim roku nie ma już dużo zajęć, więc pewnie częściej bywają w domu niż tutaj.
– Jasne. Zapytamy je o to wprost i umówimy się, bardzo mi się podoba ten plan.
– A powiedz mi, Melu – podjęła Iza – jak sprawa wygląda u was? Podjęliście już decyzję?
– Jeszcze nie, ale nadal skłaniamy się, żeby w to wejść – odparła stanowczo Amelia. – W tym tygodniu Robert pojedzie do Radzynia pogadać z Giziakiem, już się umówił na środę. Ja zresztą może pojadę razem z nim, jeśli uda się zostawić Klarcię z Agą. Ona zresztą też ostatnio była u Giziaka, wiesz? – przypomniała sobie. – W sprawie alimentów.
– O! – ucieszyła się Iza. – Udało się to załatwić?
– Tak, w grudniu będzie rozprawa, ma mieć przyznane środki z funduszu i na tym na razie się skończy, bo Rafał nadal jest nieuchwytny. Giziak podejrzewa, że prysnął za granicę, niewykluczone, że na stałe, ale kogo to obchodzi? Jego problem, a dla Agi nawet tym lepiej. Ważne, żeby miała pieniądze, które jej się należą.
– Dokładnie – zgodziła się z satysfakcją.
– A pojutrze ma też być ta druga rozprawa, w sprawie wypadku – ciągnęła Amelia. – Aga musi wziąć wolne na ten dzień, więc w zamian chcę ją poprosić, żeby zajęła się Klarą w środę, ale nie wiadomo, czy ten plan wypali. Zosia wczoraj była przeziębiona i jeśli jutro okaże się, że jest chora i musi wziąć zwolnienie, to Wera sama nie da sobie rady. Ech… tak to już jest. Najwyżej Robik pojedzie do Giziaka sam.
– No tak, byle uradzili coś sensownego – zaznaczyła Iza. – A może zdążycie zgadać się z Beatą i ona pojedzie z nim? To też nie byłoby głupie.
– Nie byłoby – przyznała Amelia. – Im więcej danych do analizy, tym lepiej, bo mniejsze ryzyko błędu.
– Właśnie. Trzymam kciuki za tę analizę, Melu. A wracając do Agi, jak tam jej mieszkanie? – zaciekawiła się. – Zaczęła już coś tam robić?
– A jak! – ożywiła się Amelia. – Prace idą pełną parą, drzwi już wstawione, instalacje gotowe, teraz Piotrek maluje jej ściany, a w grudniu mają z Wojtkiem kłaść podłogę.
– Tak szybko? – zdziwiła się Iza.
– No. Mieszkanie nie jest duże, a Piotrek mówi, że z podłogami poradzą sobie sami, więc odpadnie jej koszt robocizny – zaznaczyła. – Aga wprawdzie chce mu zapłacić i ciągle się o to sprzeczają, ale on zamyka jej usta argumentem, że robi to nie dla niej, tylko dla Pepusia.
– No tak – uśmiechnęła się z sympatią Iza.
– Chociaż, moim i Dorotki zdaniem, to nieprawda – mówiła dalej Amelia – ale co my się będziemy wtrącać… Niech załatwiają to między sobą. W każdym razie mieszkanie wygląda coraz ładniej, a jak położą jej te podłogi, to zostanie tylko wstawić meble i będą mogli z Pepciem się wprowadzić. Aga część mebli już wybrała i zarezerwowała w sklepie w Radzyniu, jeżdżą tam teraz z Piotrkiem prawie codziennie, zwożą różne pudła… Zależy jej na tym, żeby wprowadzić się na Boże Narodzenie – wyjaśniła. – I powiem ci, że jeśli dalej to będzie szło w tym tempie, to ten plan wygląda całkiem realnie.
– Oby się udał! – odparła ciepło Iza. – Za to też będę mocno trzymać kciuki.
– Uda się na dziewięćdziesiąt dziewięć procent – oceniła z nutą pobłażania Amelia – pod warunkiem, że nie pokłócą się z Piotrkiem. Ona musi przecież ciągle jeździć do Radzynia też w sprawach sądowych i na rehabilitację z Pepciem, więc bez niego i jego samochodu niewiele by zrobiła.
– Dlaczego mieliby się pokłócić? Piotrek to równy chłopak, owszem, czasami zachowuje się trochę irytująco, ale jak trzeba pomóc, to zawsze można na niego liczyć. Aga przecież dobrze o tym wie.
– Mhm – zgodziła się Amelia. – Niby wie, chociaż jak czasem ich posłucham… a z drugiej strony każdy kij ma dwa końce, tak przynajmniej uważa Dorotka, więc póki co wolę tego nie komentować. Pożyjemy, zobaczymy.
– Pożyjemy, zobaczymy – powtórzyła z uśmiechem Iza. – A powiedz mi, coś jeszcze ciekawego dzieje się w Korytkowie? Czy nic nowego?
– W sumie to nic nowego – odparła z zastanowieniem. – Krzemińscy na szczęście się nie odzywają, on nadal w szpitalu, a ją widziałam tylko z daleka w kościele, nawet na nas nie spojrzała. Michał… hmm, Michał czasami przejeżdża obok nas samochodem, ale też nigdy się nie kłania, więc można uznać, że nasze relacje wróciły do stanu wyjściowego. I dobrze, wcale nas to nie martwi.
– A inni? – zapytała wymijająco Iza. – Monia Klimek?
– Z Moniką nadal nie najlepiej – westchnęła Amelia. – Ja jej nie widziałam, ale Klimkowa mówi, że ciągle jest w rozsypce, płacze i płacze, ledwo co z pokoju do łazienki wyjdzie, a jedyne, co zje, to trochę zupy, więc podobno schudła już jak szkielet. Szkoda dziewczyny, serio… miejmy nadzieję, że powoli się pozbiera i jakoś ułoży sobie życie. Ja zresztą Klimkowej mówiłam, że gdyby Monika potrzebowała zatrudnienia… no bo teraz, jak ją ten warszawiak rzucił, to i pracę w Warszawie zostawiła, nie? Powiedziała, że już tam nie wróci.
– Nie dziwię się – przyznała smutno Iza.
– Ja też, ani trochę. Więc mówię Klimkowej, że w razie czego Monia u nas w sklepie może się zahaczyć. Ciągle brakuje nam rąk do pracy, a ona przyuczyłaby się szybko przy dziewczynach, pomogłaby nam i przynajmniej zajęłaby czymś myśli.
– Dobry pomysł! – podchwyciła Iza. – A co Klimkowa na to?
– Podziękowała i obiecała, że będzie ją namawiać, ale póki co Monika jest w takim stanie psychicznym i fizycznym, że to nie wchodzi w grę. No wiadomo… trzeba dać jej czas. Ta rozpacz przecież w końcu minie, rana powoli się zagoi, a ona będzie musiała coś ze sobą zrobić, wyjść do ludzi i znowu zacząć żyć.
Iza pokiwała smętnie głową, wspominając bladą, wymęczoną twarz Moniki i jej pełne rozpaczy słowa. Ja sobie tego nigdy nie wybaczę. Mój biedny, kochany… tak mi ufał! Tak mnie kochał… A teraz pewnie nienawidzi mnie do szpiku kości… jak o tym myślę, to już nie chce mi się dalej żyć…
– No bo ileż można płakać za kimś, kto nie jest tego wart? – dywagowała dalej Amelia. – Strasznie dobre serce musi mieć ta Monia, że przez tyle tygodni jeszcze go nie przebolała. Za to nasza Wera kwitnie jak stokrotka na wiosnę, wiesz? – zmieniła ton na pogodniejszy. – To mi wygląda na poważne zakochanie, tylko jeszcze nie wykryłyśmy z Dorotką, w kim, bo tylu adoratorów się wokół niej kręci, że trudno się rozeznać w takim tłumie. Ale spokojnie, po nitce do kłębka dojdziemy, kto jest jej wybrankiem!
– Ech! – parsknęła śmiechem Iza, również chętnie porzucając wątek Moniki. – Co fakt, to fakt, przed wami, a zwłaszcza przed Dorotką nic się nie ukryje!
– Oczywiście, że nie, a co myślałaś? – odpowiedziała wesoło Amelia. – Gdyby nie ona, to ja bym nie miała nawet połowy informacji o tym, co się dzieje w Korytkowie! Ale dobra, teraz ty powiedz, co u ciebie, Iza – zmieniła stanowczo temat. – Jak udał się wam ten wczorajszy Dzień Francuski?
***
„Szkoda, że nie posiadam daru bilokacji” – myślała Iza, siadając z dwoma kubkami kawy na parapecie pierwszego piętra w oczekiwaniu na Martę, która poszła do łazienki. – „Tak bym chciała być na tych andrzejkach, kiedy Majk będzie animował wieczór wróżb… albo żeby był ze mną na weselu Kini…”
Westchnęła, wspominając poranne rozmowy pod salą, kiedy to rozentuzjazmowane koleżanki, od tygodni mówiące głównie o tym, dziś przechodziły same siebie w dzieleniu się szczegółami strojów i planów na sobotnią imprezę. Jakże inaczej wyglądałaby perspektywa rozpoczynającego się tygodnia, gdyby mogła pójść tam nie z Danielem tylko z nim!
„Mówi się, że są rzeczy, których żałuje się do późnej starości” – dumała, upijając łyka kawy. – „Czy to, że nie odważyłam się poprosić go, żeby mi towarzyszył, będzie jedną z nich? Niby ktoś musi ogarniać w tym czasie firmę, jego obecność na pokładzie zamiast mnie to był wręcz rodzaj warunku, żeby zwolnić mi ten wieczór. Ale gdybym chociaż spróbowała… zapytała go o to nawet w żartach… a nuż by się zgodził?”
– No wiesz co, Iza! Pijesz beze mnie? – oburzyła się żartobliwie Marta, opadając na parapet obok niej i chwytając wolny kubek z kawą. – Co to za maniery!
– Wybacz, Martusiu – uśmiechnęła się. – Tak mnie kusiła ta kawka, że nie mogłam się oprzeć. To jak z tą środą, bo nie dokończyłaś? Jedziemy razem?
– Razem! – podchwyciła żywo Marta. – Koniecznie razem, Iza! Nawet taniej nam wyjdzie za taksówkę, zwłaszcza że kurs za miasto może sporo kosztować. A może zabierzemy się we cztery z Werą i Martyną? – poddała w natchnieniu. – Co ty na to? Wyszłoby jeszcze taniej.
– Nie ma sprawy, możemy jechać we cztery – zgodziła się pogodnie Iza. – Zresztą, o ile się nie mylę, to jest ta sama knajpa, w której kiedyś byłam na imprezie z Danem, więc nawet kojarzę, gdzie to jest i jak się tam jedzie. Kawałek za miastem, owszem, ale nie tak znowu daleko.
– Podobno ma nas być ponad trzydzieści, wiesz? – podjęła Marta, zanurzając usta w kawie. – Ty sobie wyobrażasz? Tyle bab w jednym miejscu! – prychnęła śmiechem. – A faceci będą się bawić osobno na kawalerskim, ale to dopiero w czwartek. Dan się wybiera?
– Chyba tak – odparła niepewnie. – Na pewno dostał zaproszenie, bo mówił mi o tym, ale o to, czy się wybiera, to już go nie pytałam. Pewnie pójdzie, bo czemu nie? A Patryk?
– Wybiera się, oczywiście! – uśmiechnęła się. – On by przepuścił taką okazję na spotkanie w męskim gronie? Przecież to będzie niebanalna popijawa, a wiadomo, że faceci to uwielbiają! Zwłaszcza kiedy nie ma kobiet, które by ich pilnowały, nie?
– No tak – zgodziła się Iza.
Podniosła kubek do ust, starając się wymazać z pamięci widok Patryka stojącego za filarem holu, na który również teraz miała doskonały widok. Lepiej było o tym nie myśleć, może to jednak tylko głupie nieporozumienie?
– A ja się cieszę, bo wreszcie będzie musiał przyjechać do Lublina – mówiła dalej Marta. – Tak się już za nim stęskniłam! Wyobrażasz sobie, że przez ostatnie dwa tygodnie nie mógł się wyrwać z Warszawy nawet na pół dnia? Mam nadzieję, że w czwartek przyjedzie wcześniej i zobaczymy się chociaż na godzinkę przed tym wieczorem kawalerskim… czyli zanim zaczną chlać! – parsknęła śmiechem. – W sumie dobrze, że Andrzej zaplanował to na czwartek, będą mieli cały piątek na to, żeby porządnie wytrzeźwieć! Myślę, że…
– Cześć wam! – przerwał jej znajomy głos. – Jak smakuje kawa?
Obie podniosły głowy – przed nimi stała Lodzia.
– Ach, cześć, Lodziu! – ucieszyła się Iza.
– Hej – uśmiechnęła się Marta.
– Cześć, Martuś, miło cię widzieć. Jak tam przygotowania do imprezy?
– Świetnie! – odparła żywo. – Chociaż najpierw przed nami jeszcze wieczorek panieński, więc póki co myślimy głównie o tym. Na główną imprezę przyjdzie jeszcze czas.
– Jasne! – zgodziła się wesoło Lodzia, zerkając na Izę. – Mam nadzieję, że będziecie się super bawić, życzę wam tego z całego serca… Iza, słuchaj, masz minutkę? Mogłabym zamienić z tobą dwa słówka na osobności?
Iza spojrzała na Martę, która z uśmiechem pokiwała głową na znak, że poczeka, i chętnie zerwała się z parapetu, zabierając ze sobą kubek z kawą. Obie z Lodzią odeszły kilkanaście metrów w stronę schodów wiodących na drugie piętro, zatrzymując się dopiero pod ścianą korytarza.
– Sorry, że tak cię odciągam, ale nie chcę, żeby Marta nas słyszała – powiedziała konspiracyjnie Lodzia, na której twarzy uśmiech zgasł już teraz całkowicie. – Nie patrz w jej stronę, jak będziemy gadać, dobrze? Głupio mi strasznie, że muszę o tym mówić, ale nie widzę innej opcji, a wolę powiedzieć to tobie, bo ty znasz ją lepiej i będziesz wiedziała, co z tym zrobić.
– Co się stało? – zaniepokoiła się Iza, w duchu mętnie domyślając się odpowiedzi, choć miała jeszcze cichą nadzieję, że się myli.
– Chodzi o jej chłopaka – wyjaśniła poważnym tonem Lodzia.
– O Patryka?
– Tak, o Patryka. Przykro mi to mówić, w ogóle przepraszam, że tak w przerwie między zajęciami, ale to nie może czekać, a ponieważ nie ma czasu na owijanie w bawełnę, będę brutalna i powiem wprost. Ten facet nie jest względem niej uczciwy, Iza – oznajmiła ponuro, patrząc jej prosto w oczy swymi przepięknymi oczami w kolorze niezapominajek. – A mówiąc kolokwialnie, straszny z niego dupek.
Iza pokiwała głową bez większego zdziwienia.
– Dostawiał się do ciebie?
– Skąd wiesz? – otworzyła szerzej oczy Lodzia.
– Domyśliłam się – odparła ze smętną rezygnacją. – Od początku czułam, że to kanalia, i ostrzegałam ją przed nim, ale nie chciała słuchać. Poza tym widziałam, jak na ciebie patrzył, nawet miałam sama cię o to zapytać przy jakiejś okazji, bo w tamtym tygodniu… Ale dobra, powiedz mi, jak było – dodała energicznie, siłą woli powstrzymując się, by nie zerknąć w stronę Marty. – Kiedy się z nim widziałaś?
– W piątek – sarknęła z irytacją Lodzia, a w jej oczach zaiskrzyło to samo poirytowanie, jakie Iza widywała w nich dawniej, gdy rozmawiały o Krawczyku. – Chciałam pogadać z tobą o tym od razu, ale jak na złość cały weekend mieliśmy z Pablem mega zajęty, a ty też przecież w sobotę miałaś Dzień Francuski i wczoraj pewnie odsypiałaś. Więc uznałam, że nie będę dzwonić, tylko złapię cię w poniedziałek na uczelni i pogadam z tobą na żywo. Kurczę, aż mi głupio się zrobiło, jak zobaczyłam, że siedzisz na parapecie z Martusią… A przecież ja nie jestem tu niczemu winna!
– Czyli Patryk był w piątek w Lublinie? – upewniła się Iza.
– Mhm – skinęła głową Lodzia. – Marta oczywiście o tym nie wiedziała?
– Nie wiedziała, nic a nic. A to bydlak jeden… A w zeszłym tygodniu? – zapytała, z góry znając odpowiedź. – Też tu był i widział się z tobą, prawda?
– Aha. Dokładnie tak – potwierdziła z irytacją Lodzia. – Tyle że w tamtym tygodniu jeszcze jakoś się zachowywał, niby szukał Marty, mówił, że chce ją zabrać do Warszawy… Za to w piątek już zupełnie odkrył swoje brudne karty. Jak ja cierpię takich drani, Iza!
– Co ci powiedział?
– To, co każdy gnojek mówi w takiej sytuacji. Że oszalał na moim punkcie, że nie może przestać o mnie myśleć i takie tam… I że jedno moje słowo, a rzuci Martę w minutę, chociaż wolałby to zrobić dopiero po weselu Kingi, bo obiecał jej, że z nią tam pójdzie. Ty sobie wyobrażasz coś takiego? Co trzeba mieć w głowie, żeby robić komuś takie świństwa?
– Nie wiem, Lodziu – pokręciła głową do głębi zdegustowana Iza. – Są tacy, niestety. Czyli on tak do ciebie… prosto z mostu? Bez żenady?
– Bez najmniejszej. Chyba myślał, że wywrze na mnie wrażenie romantyczną sceną – zakpiła z niesmakiem. – Niewykluczone, że ćwiczył to przed lustrem, bo, obiektywnie patrząc, wypadł nawet przekonująco. Tylko mu się co nieco adresy pomyliły.
– No, nie tylko jemu – uśmiechnęła się lekko. – W twoim przypadku to akurat nic dziwnego. Ale powiedz mi, bo nie pojmuję, jak można być tak bezczelnym… on nie wiedział, że jesteś mężatką? I że masz dziecko?
– Otóż to – skrzywiła się Lodzia. – Tego właśnie pan kretyn nie wiedział, musiałam go uświadomić. A ponieważ w uświadamianiu palantów co do mojego stanu cywilnego oraz stanu moich uczuć mam już sporo doświadczenia, zapewniam cię, że poszło mu w pięty modelowo. Tak, że raczej nie sądzę, żeby chciał mnie jeszcze kiedykolwiek w życiu zobaczyć na oczy. Tylko co to zmienia, Iza? – dodała smutno, ruchem samych gałek ocznych wskazując w stronę, gdzie za ich plecami została Marta. – Z jej punktu widzenia to jest przecież dyskwalifikacja, bo jak można ufać takiemu oszustowi?
– Nie można – przyznała smutno Iza, podnosząc do ust kubek z kawą, który wciąż trzymała w ręce.
– I co teraz? – zapytała cicho Lodzia. – Jak jej o tym powiedzieć, Izunia? Ja nie mam odwagi. O ile z tym dupkiem mogłam gadać twardo, o tyle z nią po prostu nie dam rady. Jest mi tak niesamowicie przykro! Nie ze względu na mnie, bo po mnie to spływa, chociaż nie ukrywam, że wkurzyłam się na maksa… ale właśnie ze względu na Martusię. Dlatego uznałam, że powiem to nie jej, tylko tobie. Wiem, że to nieładnie zwalać na ciebie taki ciężar, ale ty znasz ją lepiej, więc może będziesz miała pomysł, jak przekazać jej to w możliwie najłagodniejszy sposób. I chyba… jak sądzisz?… chyba nie przed tym weselem, co? To byłoby nieludzkie, ona tak się cieszy na tę imprezę…
– Fakt – westchnęła Iza, przeciągając dłonią po czole. – Rozwalić jej życie w takim momencie byłoby skrajnym bestialstwem. A z drugiej strony ona przecież musi wiedzieć. Ma się bawić z gnojkiem na imprezie niczego nieświadoma? I jeszcze potem mieć do mnie pretensje, że wiedziałam i przez kilka dni to przed nią ukrywałam? A niech to! – pokręciła głową. – Jak ja uwielbiam takie sytuacje!
– Ja też – odparła smętnie Lodzia. – Ale to nie zmienia faktu, że musimy coś z tym zrobić, Iza. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ja bym jej o tym powiedziała dopiero po sobocie – zaznaczyła stanowczo. – To przecież tylko kilka dni, a niszczyć jej zabawę na weselu waszej wspólnej koleżanki… ja po prostu nie mam do tego sumienia. Możesz zresztą zwalić na mnie, że opowiedziałam ci o tym tak późno, w końcu mogłam przez tydzień bić się z myślami, nie? Wtedy nie będzie miała do ciebie pretensji, że coś przemilczałaś.
Iza przyglądała jej się przez dłuższą chwilę z zastanowieniem, powoli, łyk po łyku, pijąc kawę, której smak wydawał jej się teraz dziwnie gorzki.
– Okej, Lodziu, chyba masz rację – westchnęła w końcu. – Zaraz po weselu Kini zajmę się tym, bo faktycznie chyba to niewdzięczne zadanie spada na mnie. Tak czy inaczej dziękuję ci, że mi o tym powiedziałaś – dodała, kładąc jej dłoń na przedramieniu. – Zwłaszcza że dla ciebie to też nie jest przyjemne.
– Nie jest, ale nie mogłabym milczeć – odparła stanowczo Lodzia. – Nie na taki temat. Zresztą teraz, kiedy podzieliłam się tym z tobą, od razu lżej mi na sercu, chociaż nadal szkoda mi Martusi. Boję się też trochę, że mimo wszystko będzie miała żal i do mnie. Jak myślisz, Iza? – dodała ciszej. – Bardzo ją to załamie?
– Jak cholera – odparła ponuro Iza, mnąc w palcach pusty kubek po kawie. – Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Ale co zrobić, Lodziu? Postaram się być przy niej w tym najgorszym czasie i jakoś pomóc jej się podnieść po tej katastrofie. Bo katastrofa zresztą i tak byłaby nieunikniona – zaznaczyła z przekonaniem – więc może nawet lepiej, jak utniemy to szybko i bez pola do jakichkolwiek wątpliwości? Może dzięki temu chociaż odrobinę mniej będzie ją bolało…
Wzmagający się ruch na korytarzach zaświadczył o tym, że kończyła się przerwa między zajęciami, czas był zatem na zakończenie rozmowy. Wymieniwszy jeszcze kilka uwag z Lodzią, która ponowiła przy tej okazji zaproszenie do siebie do domu i pobiegła w swoją stronę, Iza wyrzuciła do kosza zgnieciony kubek po kawie i przybierając pogodną, neutralną minę, odwróciła się do idącej już w jej stronę koleżanki.
– No, nareszcie! – rzuciła z humorem Marta. – Coś nie dane nam było pogadać dzisiaj przy kawie, co? Najpierw ja musiałam do łazienki, potem ty z Lodzią… co tam w ogóle u niej ciekawego?
– A… wszystko w porządku – uśmiechnęła się. – Przepraszała mnie, że nie mogła przyjść na Dzień Francuski, bo miała jakąś imprezę rodzinną, ale to przecież żaden powód do przeprosin, nie?
– No, do przeprosin to może nie – przyznała Marta. – Ale do żalu, że się tam nie było, to już jak najbardziej! Ja na przykład wybawiłam się super, jedyne, czego żałuję, to to, że nie było z nami Patrysia… chociaż dzięki temu przynajmniej zatańczyłam sobie z twoim szefem!
– I co, podobało ci się? – zapytała wesoło Iza, zadowolona, że udało jej się zmienić temat i odciągnąć jej uwagę od Lodzi.
– A komu by się nie podobało! – zaśmiała się Marta, schylając się do kosza na śmieci, by również wyrzucić swój kubek po kawie. – Ten facet to wulkan, a tańczy jak zawodowiec, nie mówiąc już o tym, jaki sympatyczny! Gdyby tylko nie był taki stary… Ale dobra, Iza, koniec żartów, zobacz, która godzina! Jeszcze moment i spóźnimy się na seminarium!
***
Wnętrza podlubelskiej restauracji, w której Kinga wynajęła jedną z sal na organizację wieczoru panieńskiego, podobnie jak samo obejście przed lokalem wywołały z pamięci Izy obrazy sprzed półtora roku, wprawiając ją w stan niezbyt przyjemnego déjà vu. W istocie, nie pomyliła się – to właśnie tu była z Danielem na imprezie urodzinowej u jego kolegi, który okazał się być również kolegą Michała… i to właśnie tu niepotrzebnie odnowiła kontakt z tym ostatnim… brr! Czy nawet taka niby neutralna knajpa musiała być skażona śladem jego dawnej obecności?
Na szczęście sala, w której odbywał się wieczór panieński, mieściła się w innym skrzydle restauracji, a jej wystrój nie budził już żadnych niemiłych skojarzeń. Iza zresztą nie miałaby nawet na nie czasu, bowiem – jako że na wieczorek zostały zaproszone wszystkie niezamężne panie, które potwierdziły udział w sobotnim weselu – całą jej uwagę pochłonęło zawieranie nowych znajomości. Obsiadłszy z lampkami białego wina w rękach wszelkie dostępne kanapy, fotele i pufy, dziewczyny z początku rozmawiały dosyć sztywno, zwłaszcza te, które przybyły same, a nie w większej grupie znajomych, jednak po dwóch godzinach oraz wspólnej konsumpcji kilku zjawiskowych sałatek lody zostały przełamane i rozmowa potoczyła się znacznie swobodniej.
Choć Kinga wraz ze swoją druhną dwoiły się i troiły, by jak najbardziej rozluźnić atmosferę, udało to się dopiero wówczas, gdy Aneta zarządziła, aby każda z uczestniczek opowiedziała jakąś zabawną anegdotę o swoim partnerze.
– Ale to koniecznie musi być o tym, z którym idę na wesele? – zapytała jedna z dziewczyn. – Bo akurat o nim to dużo nie opowiem, ale za to mam kilka innych o moich byłych… takich, że boki można zrywać!
Zasady gry zostały zatem rozluźnione, w związku z czym można było opowiedzieć jakąkolwiek anegdotkę o jakimkolwiek facecie, a kiedy i tych zabrakło, rozmowa zeszła na dowolne tematy, byle związane z mężczyznami, bowiem ten wątek, jak wszystkie zgodnie uznały, był najodpowiedniejszy na wieczór w damskim gronie.
– Ja proponuję, żeby Kinga opowiedziała nam teraz dokładnie i w szczegółach pierwszy moment, kiedy zobaczyła Andrzeja! – zgłosiła postulat blondynka w różowej sukience, nosząca wdzięczne imię Lilla. – Ale ten pierwszy-pierwszy! Pierwsze pięć sekund! Jak to było, Kinia? Od razu poczułaś coś do niego, czy dopiero potem?
Na sali zapanowała cisza i wszystkie oczy z zaciekawieniem zwróciły się na Kingę, która, ubrana dziś w jasnobłękitną, zwiewną sukienkę, wyglądała tak prześlicznie i do tego stopnia promieniała szczęściem, że gdyby ktoś z zewnątrz miał wytypować, która z obecnych pań jest przyszłą panną młodą, zapewne bez wahania trafiłby w dziesiątkę.
– Przecież jak powiem wam, że od razu, to i tak nie uwierzycie! – odparła z przekorą. – Powiecie, że naciągam, albo coś takiego!
– Nie powiemy! – zapewniła ją Aneta. – Mów, Kinia, ja sama jestem ciekawa. O pierwszych pięciu sekundach to, kurczę, nie opowiadałaś nawet mnie!
Skwitował to śmiech zebranych, który jednak na stanowczy gest Anety szybko się uciszył.
– Czyli poczułaś coś od razu? – podpuściła Kingę Marta. – Od pierwszego wejrzenia?
Kinga pokiwała głową, wpatrzona z rozmarzeniem w przejrzyste firanki zdobiące okno, za którym panowały już nocne ciemności.
– Tak – odparła cicho. – I to było niesamowite, wiecie? Jakby mnie normalnie prąd popieścił.
Dziewczyny prychnęły śmiechem, jednak w niejednych oczach błysnęła tęsknota, a w niektórych nawet odrobina zazdrości.
– No, ale jak to było dokładnie? – domagała się Lilla. – Szczegóły prosimy! Gdzie się spotkaliście ten pierwszy raz? Na plaży? W autobusie? W hotelu?
– W hotelu – skinęła głową Kinga, budząc się ze swojego rozmarzenia. – A ściślej na stołówce.
– Ooo, to dopiero romantyczne miejsce! – zaśmiała się Weronika, popijając ze smakiem trzecią już lampkę wina.
– No, a co! – odpowiedziało jej natychmiast kilka głosów. – Każde jest dobre! W czym stołówka gorsza od plaży czy ulicy? Byle trafić na swoje przeznaczenie!
– Dokładnie! – zgodziła się Alina, śliczna szatynka w zielonej sukience, która siedziała tuż obok Izy i z którą już kilka razy zdążyły wzajemnie poczęstować się sałatką lub dolać sobie wina. – Wyobraźcie sobie, że ja z moim też poznałam się w hotelu na stołówce! Czy w takim razie mam to interpretować jako znak, że jesteśmy sobie przeznaczeni?
Wszystkie zebrane, łącznie z Kingą, roześmiały się chórem, zapewniając Alinę, że nawet jeśli nie ma na to gwarancji, to na pewno rokowania są korzystne.
– Ej, ale niech Kinga mówi dalej! – domagała się uparcie Lilla. – No weźcie, dziewczyny! Dajcie jej dokończyć!
– Mów, Kinia! – podchwyciło kilka kolejnych. – Opowiedz, jak było na tej stołówce! Wpadliście na siebie z talerzami?
– Nie do końca – pokręciła głową Kinga, na co znów zapadła pełna wyczekiwania cisza. – To było pierwszego dnia po przyjeździe na Rodos, w takiej hotelowej stołówce, gdzie wydają śniadania. Można było sobie wybrać, co się chciało, coś w rodzaju bufetu albo bistro, co nie? No więc idę sobie z talerzem, nakładam to i owo, ale od początku miałam ochotę na coś ciepłego, na przykład na jajecznicę.
– Blee! – wyrwało się Martynie. – Nie cierpię jajecznicy!
Umilkła jednak natychmiast pod gromiącym spojrzeniem towarzyszek.
– A ja lubię – uśmiechnęła się Kinga. – I dzięki Endrju będę ją uwielbiać już do końca życia.
– Aha, czyli spotkaliście się nad patelnią jajecznicy? – domyśliła się Marzena, wysoka brunetka ubrana w biały kombinezon w stylu biurowym.
– Raczej nad taką blachą – sprostowała rzeczowo Kinga. – Tam już zresztą było tylko trochę jajecznicy, bo poprzedni goście ją wyżarli. My podeszliśmy przypadkowo z dwóch różnych stron, sięgnęliśmy po tę resztkę w tym samym momencie, żeby nałożyć sobie na talerz, i zderzyliśmy się łyżkami.
– Łał! – westchnęła rzewnie Patrycja, siedząca obok Weroniki krótko obcięta blondynka z długimi i ciężkimi kolczykami w uszach. – Jakie to romantyczne!
– Faktycznie, przeznaczenie! – zawyrokowała wesoło Weronika.
Dziewczyny parsknęły śmiechem.
– I co dalej? – zapytała z zaintrygowaniem Lilla. – To była już ta pierwsza sekunda?
– Aha – skinęła głową Kinga. – Jak zderzyliśmy się łyżkami, to od razu je cofnęliśmy i razem powiedzieliśmy przepraszam! Tak odruchowo, po polsku zamiast po angielsku, nie?
– Aaa! – zaśmiała się Aneta. – Trafił swój na swego!
– I wtedy podniosłam głowę i spojrzałam na niego – ciągnęła Kinga, uśmiechając się słodko do swych wspomnień. – A on spojrzał na mnie. I to była ta druga sekunda… a potem trzecia i czwarta… no a w piątej byłam już po uszy zakochana! – zakończyła wesoło. – Chcecie, to wierzcie, nie, to nie, ale tak naprawdę było!
– Wierzymy – zapewniła ją Aneta. – Tylko dlaczego ty mi nigdy nie opowiedziałaś o tej jajecznicy?
– Bo nie pytałaś – wzruszyła ramionami Kinga.
– No, jak ktoś się gapi nieznajomemu w oczy przez cztery czy pięć sekund, to nic dziwnego, że go prąd przechodzi! – oceniła z przekąsem Marzena.
– Ale to znaczy, że spodobały ci się jego oczy? – zapytała Alina. – Na przykład kolor?
– Aha – pokiwała głową Kinga. – Były takie ładne, ciemnobrązowe z czarnymi rzęsami, i takie jakieś… dobre i głębokie. Aż mi się nogi ugięły, jak w nie spojrzałam.
– No, tu akurat ci się nie dziwię – przyznała z miną znawczyni Alina. – Bo mnie też pierwsze spojrzenie w oczy mojego faceta dosłownie z nóg zwaliło. Tyle że on ma niebieskie.
– I do tego to polskie przepraszam – ciągnęła Kinga. – Śmiejemy się z Endrju, że skoro zaczęliśmy od przeprosin, to znaczy, że jakoś ze sobą wytrzymamy całą resztę życia. A tak na serio, to bardzo się ucieszyłam, że on też jest Polakiem – zaznaczyła. – Nie mówiąc już o tym, co poczuliśmy, kiedy odkryliśmy, że oboje jesteśmy z Lublina! Obczajacie to? Grecka wyspa, inny kraj, inny język, a my z jednego miasta w Polsce zderzamy się łyżkami! I niech mi ktoś powie, że to jest przypadek!
– Na pewno nie – zgodziła się Marta. – W takich sprawach nie ma przypadków, jak ma się trafić na swoją drugą połówkę, to się po prostu trafia. Nawet w podróży na drugi koniec świata. A przynajmniej na drugi koniec Polski… tak jak to było u mnie – uśmiechnęła się tkliwie.
„Aha, jasne” – pomyślała z przekąsem Iza, nieco nerwowym gestem podnosząc do ust kieliszek z winem. – „Przykro mi, Martusiu, ale w tym względzie będę niebawem zmuszona bardzo cię rozczarować.”
– U mnie też – mrugnęła do Marty Alina. – Czyli i ty poznałaś swojego faceta w podróży? To ten, o którym opowiadałaś? Ten od motocykla?
– Mhm, ten. Byliśmy z całą grupą nad morzem i tam się wszystko zaczęło. Ale on jest z Warszawy, nie z Lublina – zaznaczyła. – I to jest trochę kłopot, bo niestety nie możemy widywać się codziennie.
– No wiem, znam to z własnego podwórka – pokiwała głową Alina. – Ale przecież z Warszawy do Lublina nie jest jeszcze tak daleko. U mnie też na szczęście to tylko kwestia stu kilometrów, gorzej, jakby było ich z pięćset… chociaż fakt, że to i tak trochę komplikuje życie. Kinga naprawdę ma szczęście, że trafiła w Grecji na kogoś z tego samego miasta. Jak ślepa kura w ziarno!
– No wiesz co! – zaśmiała się Kinga. – Wypraszam sobie ślepą kurę! Co to jest w ogóle za porównanie! Sprowadzić moje kosmiczne przeznaczenie do poziomu ślepej kury!
Rozmowa potoczyła się dalej, skupiając się tym razem na idei przeznaczenia, czyli wspólnego losu dwóch osób z góry zapisanego w gwiazdach, a następnie płynnie przeszła na kwestię matrymonialnych planów pozostałych dziewczyn. Szybko okazało się, że żadna z nich, choć było ich na sali ponad trzydzieści, w najbliższej przyszłości nie planowała tak odważnego kroku.
– Chyba że ja – zaznaczyła Alina. – Ale to na razie nic pewnego. Póki co jeszcze mi się nie oświadczył, więc nie chcę zapeszać, natomiast ze względów biznesowo-finansowych taka opcja jest bardzo prawdopodobna. Po prostu fuzja naszych firm byłaby korzystna dla nas obojga, zwłaszcza że działamy w jednej branży.
– Fuzja? – skrzywiła się Ewa, drobna szatynka o niezbyt ładnej buzi, ale za to o wielkich, magnetyzująco szmaragdowych oczach. – I to ma być powód do małżeństwa? My tu mówimy o gwiazdach, przeznaczeniu… a ty o fuzji firm?
– No co? Takie jest życie – uśmiechnęła się z pobłażaniem Alina. – Zresztą to przecież nie znaczy, że się nie kochamy. Wręcz miłość oparta na wspólnym interesie to najlepszy fundament, żeby zbudować coś trwałego, nie?
Iza uśmiechnęła się do siebie z melancholią, zatapiając usta w przepysznym białym winie i na chwilę przymykając oczy. Pod powiekami wyświetlił jej się obraz półmrocznej sali Anabelli i niepowtarzalna sylwetka Majka biegającego pomiędzy stolikami i ściskającego dłonie klientów. A potem jego wzrok ponad głowami tłumu i porozumiewawczy uśmiech skierowany do niej, przepasanej białym fartuszkiem i niosącej w rękach tacę pełną brudnych naczyń. To był przecież jej świat, spełnienie najpiękniejszych marzeń… ileż by dała, żeby to zwyczajne lecz jakże cudowne status quo mogło trwać do ostatniego tchu! Czegóż mogłaby chcieć więcej od losu niż tego zwykłego życia, wypełnionego codzienną pracą i bieżącymi kłopotami lecz niezwykłego dzięki temu, że toczyłoby się u jego boku? Fuzja firm… a może raczej fuzja rąk do pracy? Fuzja celów, pragnień, wysiłków, oczekiwań… fuzja serc i fuzja dusz… księżycowych dusz… Ech, marzenia!
– No to zobaczymy, która z nas na weselu złapie bukiet! – zawołała Patrycja. – Żebyśmy się nie zdziwiły! Bo plany planami, dziewczyny, ale życie niesie przecież różne niespodzianki!
– Właśnie! – podchwyciły inne. – To będzie najlepszy test!
– A w ogóle to, skoro wesele będzie w andrzejki, powinniście zorganizować porządną serię wróżb! – zaznaczyła Lilla. – Słyszysz, Aneta? To się narzuca! Przecież w taki dzień te zwykłe weselne wróżby, rzucanie bukietem i tak dalej, będą miały podwójną moc!
– Wpadłyśmy już na to, Lilciu – zapewniła ją z pobłażaniem Aneta. – Będzie pełno wróżb, nie bój się, mamy to już w programie. Drużba i ja będziemy animować, ale to nie znaczy, że nie weźmiemy w nich udziału. Jak wszyscy, to wszyscy!
Iza znów przymknęła oczy, wspominając zakończenie Dnia Francuskiego i uśmiechniętego Majka z mikrofonem.
Animatorem będzie znany wam już dobrze przynajmniej z widzenia największy błazen tego lokalu, czyli ja!
I znów znajoma kropelka żalu w sercu – co za pech, że nie będzie mogła tam być! Wróżby wróżbami, to tylko zabawa, ale tego andrzejkowego wieczoru tak bardzo pragnęłaby się bawić tam, gdzie będzie on… Po prostu tam być, najzwyczajniej w świecie chodzić z tacą po sali i patrzeć na niego z daleka, słuchać jego głosu. Czuć się właściwą osobą na właściwym miejscu. Jak to powiedział Krawczyk?
Nie potrafię tego wytłumaczyć, nawet nie wiem, jak to nazwać, ale pani ma w sobie to „coś”, które przepełnia tamto miejsce, wisi tam w powietrzu… Po prostu w pani jest Anabella… czy też raczej Anabella to pani.
Uśmiechnęła się smutno, podnosząc do ust pusty już kieliszek, z dna którego jednak udało się wysączyć jeszcze ostatnią kropelkę wina. Tu niestety Krawczyk się mylił, a właściwie tylko częściowo miał rację. Bo o ile, owszem, była w niej Anabella, wręcz stanowiła odwieczny fundament jej istoty, zapisany w gwiazdach na mocy miłości, jaką w odpowiednim momencie swego życia miała obdarzyć Majka, o tyle niestety to nie ona była Anabellą… Czy nie w tym właśnie rozdźwięku tkwił najboleśniejszy, najbardziej tragiczny paradoks jej życia?
Znów oczami duszy wróciła na zatłoczoną salę, gdzie ponad głowami gości wymienia z Majkiem pełne treści spojrzenia, wielokrotnie przećwiczony sposób komunikowania się bez słów na tle dudniącej muzyki. On uśmiecha się do niej jak zawsze, tym swoim kochanym, rozbrajającym uśmiechem, od którego w ułamku sekundy topnieje serce i dusza. Lecz oto nagle pojawia się ktoś jeszcze. Ona. Idzie przez salę, wdzięcznym gestem odrzucając na plecy swe długie ciemne włosy, tak piękne i tak bardzo podobne do włosów Ani Magnon… Majk natychmiast odwraca wzrok w tamtą stronę i jego oczy rozświetla nadnaturalne światło – to samo, które tyle razy obserwowała w nich w ostatnich tygodniach. Światło, które mówi samo za siebie…
Gwałtownym gestem odstawiła kieliszek na stół i poruszyła się na miejscu, by jak najprędzej odgonić sprzed oczu tę wizję.
– O, czekaj, doleję ci! – usłyszała tuż obok siebie życzliwy głos Aliny. – Znowu białego, czy teraz chcesz czerwone?
– Nie, dzięki – pokręciła głową. – Już wystarczy, nie będę więcej pić, mam słabą głowę.
– Okej – zgodziła się, odstawiając na stół butelkę, którą już zdążyła chwycić w rękę. – Nie będę cię namawiać, wiem, jak to jest.
Iza zerknęła na nią, dziękując jej uśmiechem, który sympatyczna dziewczyna natychmiast jej odwzajemniła. Przez głowę przebiegła jej ulotna myśl, że była bardzo młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat – i już posiadała własną firmę? I to taką, która byłaby przedmiotem korzystnej fuzji z firmą potencjalnego narzeczonego? To najwidoczniej musiał być jakiś rodzinny biznes… A z drugiej strony co ją to mogło obchodzić? Nic. Tylko na tyle, na ile mogło posłużyć za przedmiot do myślenia o czymś innym.
– Ej, słuchajcie, a ja się czuję poszkodowana i pominięta! – zawołała Basia, jedna z koleżanek z roku Kingi i Izy. – A powinno być sprawiedliwie!
– Dlaczego poszkodowana? –zdziwiła się Aneta, wymieniając zdezorientowane i nieco zaniepokojone spojrzenia z Kingą.
– No bo wy gadacie ciągle o swoich facetach, a przecież nie wszystkie z nas mogą się tym pochwalić – wyjaśniła. – Ja wiem, że to wieczór panieński, więc tak ma być, ale zobaczcie, ile dziewczyn jeszcze się nie odezwało. Bo po prostu nie mamy o czym mówić! Ja na przykład na wesele Kini idę z bratem, bo nie mam chłopaka, ani nawet żadnego kumpla, którego mogłabym zaprosić. A Aśka – tu wskazała na jedną z koleżanek – idzie z jakimś typem, którego nawet nie zna, bo załatwiła jej go ciocia i pierwszy raz zobaczą się w piątek. Tak samo Iza! – wskazała przez przestrzeń sali na Izę. – Nie ma chłopaka, więc idzie z kolegą z innego kierunku, ale też niezobowiązująco, co nie, Iza?
Iza z uśmiechem pokiwała głową, łapiąc przy tym pełne dezaprobaty i współczucia spojrzenie Marty. Sprawiło ono, że uśmiech w ułamku sekundy zbladł jej na wargach, choć bynajmniej nie z powodu, który zakładała Marta. Ech, jakie to życie jest ciężkie i skomplikowane! Istna gmatwanina wątków, którą każdego dnia trzeba na nowo rozsupływać, nigdy nie mając pewności, czy nie popełni się jakiegoś błędu!
– Ja też – odezwało się tymczasem kilka niepewnych głosów z różnych stron. – I ja! U mnie też jednorazówka i raczej nic z tego nie będzie… A ja idę z sąsiadem, ale już żałuję, że go zaprosiłam, bo facet tak mnie wpienia, że szok!…
Rozmowa skupiła się zatem wokół tematu, który poruszyła Basia, i przez kilka minut dziewczyny przekrzykiwały się wzajemnie, dzieląc się doświadczeniem i żartobliwie komentując słabą podaż na rynku wolnych osobników płci męskiej.
– Nie martw się – pocieszyła Izę Alina, zniżając głos na tle trwającej wrzawy. – Jeszcze trafisz na kogoś fajnego. Ja też długo czekałam na swojego, ale doczekałam się i myślę, że to jest wreszcie to.
– Ależ nie martwię się – zapewniła ją z pobłażliwym uśmiechem Iza. – Wśród powodów do zmartwienia ten jest na samym dole mojej listy, a właściwie to nawet poza listą. A powiedz mi, tak a propos – zmieniła swobodnie temat – serio mówiłaś o tej fuzji?
– No… tak pół żartem, pół serio – uśmiechnęła się. – Z moim facetem znamy się jeszcze niedługo, dopiero od sierpnia, więc trudno mówić o jakichś szybkich planach. Ale ja traktuję rzecz bardzo poważnie – zaznaczyła. – Jeszcze żaden inny nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak on. To, co Kinga opowiadała o Andrzeju, o tych prądach i uginających się nogach, to prawda. Ja też mogłabym opowiedzieć o moich pierwszych pięciu sekundach… a zwłaszcza o pierwszych dwóch dniach i nocach – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Ale nikt nie chciał słuchać, więc jak nie, to nie.
– Aż tak gorąco było? – zapytała z rozbawieniem Iza.
– Milion stopni Celsjusza – zapewniła ją, uśmiechając się z rozmarzeniem, podobnie jak wcześniej Kinga. – Dosłownie jak walnięcie piorunem, nie miałam żadnych szans.
– I to było w hotelowej stołówce przy okazji jakiejś podróży, tak? – podsumowała z mimowolnym zaciekawieniem. – Ale pewnie nie nad blachą z jajecznicą? – zażartowała.
– Nie! – roześmiała się Alina. – Nad talerzem z zupą ogórkową! I nad schabowym z młodymi ziemniaczkami! Ale słuchaj… jaka to różnica? Efekt przecież ten sam co u Kini! Tyle tylko, że my nie zaczęliśmy od zderzenia się łyżkami, a od zwykłej rozmowy.
– No tak, domyślam się – zgodziła się wesoło.
– Byłam tam na służbowej delegacji – wyjaśniła Alina. – Chociaż może delegacja to zbyt szumne określenie, po prostu pod koniec wakacji był taki zjazd branżowy, a ponieważ tata chce, żebym wdrażała się powoli w interesy, bo kiedyś przejmę jego firmę, to rozumiesz… wysłał mnie, a ja nie mogłam odmówić. Zresztą trzeba przyznać, że sporo się przy tym nauczyłam. No i spotkałam mojego Ogóreczka – uśmiechnęła się. – Tak go nazywam, od tej zupy ogórkowej, która na stołówce połączyła nasze serca!
– Ach! – roześmiała się Iza. – Rozumiem!
– Ogóreczek ma najpiękniejsze oczy na świecie – ciągnęła Alina, najwyraźniej szczęśliwa, że może podzielić się z kimś swoją historią. – Wprawdzie jako Ogórek powinien mieć zielone… ale ma niebieskie. Takie mocno niebieskie, dosłownie jak woda w tym greckim morzu Kini! – prychnęła śmiechem. – Mówię ci! Jak pokazywała mi zdjęcia, to od razu mi się skojarzyło, identyczny kolor. Na obiedzie posadzili nas przy jednym stoliku, on siadł naprzeciwko i jak raz spojrzałam w te oczy… nie no… to był koniec!
– Nie koniec, tylko początek – zauważyła żartobliwie Iza.
– No tak, oczywiście! Ale koniec ze mną i z moją wolnością, w tym sensie, nie? Ja też od razu wpadłam mu w oko – zaznaczyła mimochodem – a pierwszym naszym tematem była ogórkowa, bo dokładnie w tym momencie nam ją przynieśli. Coś tam sobie o niej pożartowaliśmy, a potem ja mówię… serio, nie wiem, co mi odbiło… mówię do niego: no to smacznego, ogóreczku! I tak się zaczęliśmy śmiać, że porozlewaliśmy tę zupę jak dzieci w przedszkolu, kelner musiał nam obrus zmienić!
Iza pokiwała głową z uśmiechem, wciągnięta już w tę rozmowę na tyle, że zupełnie nie zwracała uwagi na to, o czym dywagują inne dziewczyny, mimo że tamten wątek również musiał być ciekawy, bowiem zaśmiewały się z czegoś chóralnie i do łez.
– No i został Ogóreczkiem – ciągnęła Alina. – Moim Ogóreczkiem… Nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżyłam! Tak nas do siebie ciągnęło, że ledwo dotrwaliśmy do końca popołudniowego szkolenia i jak tylko można było rozejść się do pokoi, to… wyobrażasz sobie, hmm? – mrugnęła do niej znowu. – Nigdy tak nie robiłam, zwykle trzymałam facetów na dystans, ale tym razem to było jak burza. Przez te dwa i pół dnia, kiedy trwał zjazd, byliśmy nierozłączni, a przez dwie noce, bo noce mieliśmy tylko dla siebie, był taki kosmos, że prawie nie zmrużyliśmy oka. Strasznie żałowaliśmy, że impreza skończyła się tak szybko, ja to w takiej delegacji mogłabym być miesiącami! – zaśmiała się. – I jestem taka wdzięczna tacie, że mnie tam wtedy wysłał… to był najlepszy pomysł, na jaki wpadł w całym swoim życiu!
– Czyli znowu przypadek, który wcale nie był przypadkiem – podsumowała ciepło Iza. – Ale czekaj… mówiłaś, że mieszkacie w innych miastach?
– Tak… to znaczy ja w Warszawie, a on tak ze sto kilometrów za miastem – wyjaśniła. – Czyli w sumie nie tak znowu daleko, zwłaszcza jak ma się dobry samochód, ale jednak to jest trochę ograniczające. No bo wiesz, każdy ma swoje obowiązki, nie? Ja jestem jeszcze na studiach, a w międzyczasie tata wdraża mnie w zarządzanie firmą, czasem to zajmuje całe dni aż do wieczora, więc ledwo znajdę czas na telefon do Ogórka. On tak samo. Też kończy swoje studia, nota bene robi je w Lublinie, wiesz? Więc musi dojechać na zajęcia, na miejscu ma swój biznes, a Warszawa jest stamtąd w inną stronę niż Lublin… No i przez to rzadko się widujemy, ale za to, jak już się spotkamy, to wyobrażasz sobie, jak jest intensywnie!
– Wyobrażam sobie – uśmiechnęła się Iza. – Czyli z Lublinem macie cokolwiek wspólnego tylko dlatego, że on tu studiuje? A w ogóle to które z was znało wcześniej Kinię?
– Żadne. Ogóreczek zna się od lat z Andrzejem i to dlatego dostał zaproszenie na wesele.
– Ach, rozumiem! – pokiwała głową.
– Kingę poznałam dopiero dzisiaj – wyjaśniła Alina, sięgając po paluszki i przegryzając jeden z nich. – A Andrzeja wcześniej widziałam tylko raz. W ogóle Ogórek dosyć późno powiedział mi o tym weselu, tłumaczył, że sam też późno dostał zaproszenie.
– No tak, tempo Kini i Andrzeja wszystkich zaskoczyło – przyznała wesoło Iza. – Ale ta zwariowana akcja ze ślubem w andrzejki mimo wszystko ma swój urok, prawda?
– O tak! – uśmiechnęła się Alina. – Ja ich doskonale rozumiem. Sama zresztą też mam nadzieję, że…
– Ej, cześć! – przerwała im nagle jakaś dziewczyna, długowłosa i długonoga blondynka w kusej skórzanej mini, opadając na kanapę obok Izy. – Ty jesteś Iza, z roku Kingi, tak? Z romanistyki?
– Tak – skinęła głową.
– Sorry, że przeszkadzam, chcę się tylko przedstawić – odpowiedziała dziewczyna, wyciągając rękę do niej, a potem też do Aliny. – Gabi jestem… no, Gabriela, Gabrysia, mówcie na mnie, jak tam chcecie. Krążę właśnie i obczajam wszystkie kumpele z waszego roku, bo na imprezę idę ze Zbyszkiem Dudziakiem – wyjaśniła. – A on jeszcze nikomu z was nie zdążył mnie przedstawić.
– Ach, ze Zbyszkiem! – zdziwiła się Iza. – No to fajnie, miło mi… Faktycznie, nic nam o tobie nie wspominał.
– Bo dopiero w poniedziałek mnie zaprosił – wyjaśniła lekko Gabi. – Trochę późno, ale co tam… jest impreza, nie ma co wydziwiać, nie? A tam jest moja kumpela Jagoda – wskazała na niską dziewczynę o jasnobrązowych włosach, ubraną w podobną skórzaną spódniczkę mini. – Ona idzie na wesele z Kubą.
– Aha – kiwnęła głową Iza. – Czyli Kuba jednak idzie? Bo w tamten piątek już coś gadał, że chyba zrezygnuje.
– Pewnie dlatego, że nie miał z kim – wzruszyła ramionami Gabrysia. – Ale jak Zbyszek zapytał, czy mam kogoś dla niego pod ręką, to od razu zaproponowałam mu Jagódkę. I się dogadaliśmy, chociaż czasu zostawili nam tyle co nic.
– Aha – powtórzyła Iza, wspominając aferę towarzyską, jaka kilka dni wcześniej wybuchła na roku właśnie z powodu Kuby.
Ów bowiem miał na weselu Kingi towarzyszyć Julii z drugiej grupy, co prawda niezobowiązująco, jak oboje zapewniali, ale jednak byli umówieni. Tymczasem Julia na tydzień przed imprezą oznajmiła mu, że jednak idzie z kimś innym, przez co pozostawiony na lodzie Kuba zrobił jej publiczną awanturę i oznajmił, że w takim razie w ogóle rezygnuje z udziału w imprezie. Niewątpliwie afera ta była również powodem jego nieobecności na Dniu Francuskim, kiedy to w Anabelli pojawił się sam Zbyszek, mimo że przy takich okazjach zawsze trzymali się we dwóch. Iza już wcześniej wiedziała od Marty, że Kinga, zatroskana o to, by nikt z zaproszonych gości nie wyłamał się w ostatniej chwili, przeprowadziła ze Zbyszkiem poważną rozmowę, prosząc go, by znalazł dla Kuby jakieś zastępstwo, on zaś widocznie, znając takich dziewczyn jak Gabi i Jagoda na pęczki, zaproponował im obu rolę towarzyszek last minute.
„I Marta mi mówi, że to ja wszystko odkładam na ostatnią chwilę!” – pomyślała z przekąsem, dolewając sobie soku, kiedy Gabrysia oddaliła się już, a Alina zajęła się rozmową z kimś innym. – „A chłopaki improwizują jeszcze bardziej niż ja! Swoją drogą co za frajerzy, a niech ich… Mieć kilkanaście wolnych koleżanek na roku i z żadną nie potrafić dogadać, tylko szukać nie wiadomo gdzie! Chociaż z drugiej strony fakt, że tym razem to Julka przegięła, to trzeba Kubie przyznać. Uff, jak dobrze, że ja nie mam takich problemów, bo w odwodzie zawsze jest solidny, niezawodny Dan! A Martusia? No, ona to lepiej, jakby w ogóle się nie odzywała. Gdyby wiedziała, na jakim cienkim włosku wisi nie tylko jej udział w tej imprezie, ale i dużo, dużo więcej…”
***
W okolicach północy grono uczestniczek wieczorku zaczęło się powoli przerzedzać, część z nich bowiem musiała wracać do domu, mając rano do wypełnienia różne obowiązki. Również Iza skorzystała z tej okazji, by się odmeldować, a ponieważ Marta, Weronika i Martyna chciały zostać do końca, chętnie przyjęła propozycję Aliny, która zaoferowała jej wspólny kurs taksówką.
– Jedziesz do centrum? – ucieszyła się, kiedy obie wyszły już na parking i otulając się szalikami, gdyż na dworze było bardzo zimno, przystanęły w umówionym miejscu przy ogrodzeniu, oczekując na taksówkę. – To świetnie się składa, bo ja też! Wynajęłam sobie hotel na starówce, trochę po znajomości, bo prowadzi go kolega taty… ależ tam jest pięknie! W ogóle Lublin bardzo mi się podoba, a zanim poznałam Ogóreczka, jeszcze nigdy tu nie byłam. Ty na jaką ulicę?
– Na Bernardyńską – odparła rzeczowo Iza. – Ale to niedaleko starówki, więc mogę wysiąść gdziekolwiek, na ulicach jest bezpiecznie, a ja bardzo lubię chodzić po mieście nocą.
– Mieszkasz tu z urodzenia?
– Nie. Studiuję tylko i pracuję, dopiero trzeci rok, ale tak mi się super mieszka, że czasem czuję się jak rodowita lublinianka.
– Pracujesz? – podchwyciła Alina. – W jakim fachu?
– Jestem kelnerką w restauracji. A właściwie w klubo-restauracji, bo wieczorem nasza grzeczna knajpa zamienia się w odlotowy nocny klub z muzyką.
– Ach! To chyba muszę cię kiedyś tam odwiedzić!
– Oczywiście – uśmiechnęła się Iza. – Zapraszam cię serdecznie razem z twoim Ogóreczkiem. Organizujemy też różne imprezy okolicznościowe, więc gdybyście chcieli kiedyś zrobić w Lublinie jakąś bibę, na przykład urodziny, z dobrym jedzeniem i muzyką, to polecam ci nasz lokal. Jeszcze nie słyszałam, żeby ktokolwiek, kto zdecydował się na nasze usługi, był z nich niezadowolony.
– Bardzo chętnie, Iza – odparła żywo Alina. – Poddałaś mi super myśl! Muszę koniecznie pogadać o tym z Ogórkiem, może właśnie w Lublinie urządzilibyśmy jakąś fajną imprezkę? Po cichu marzą mi się zwłaszcza odlotowe zaręczyny – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Takie z nastrojem, dobrą muzyką i w jakimś przyjemnym miejscu… Wiadomo, że to dopiero kiedyś tam, ale kto wie, może właśnie u was? Jak nazywa się ten lokal?
– Anabella. Mieścimy się w podziemiach kamienicy na Zamkowej. Łatwo znaleźć, jak zapytasz, to prawie każdy na ulicy powie ci, gdzie to jest. Zresztą niewykluczone, że twój Ogóreczek już nas zna – zaznaczyła. – Wręcz, jeśli studiuje w Lublinie, to raczej mało prawdopodobne, żeby nigdy u nas nie był.
– Jasne! – ucieszyła się. – Pogadam z nim, ale… wiesz co? Dałabyś mi numer telefonu? A ja dam ci swój. Tak fajnie się z tobą gada! Naprawdę bardzo się cieszę, że się poznałyśmy, może uda się nawet usiąść gdzieś blisko na weselu? A zresztą, nawet jakby nie, to i tak znajdziemy sposób, żeby pogłębić znajomość, prawda? I przede wszystkim musisz koniecznie poznać mojego Ogóreczka!