Anabella – Rozdział CLXXV

Anabella – Rozdział CLXXV

Kiedy zamówiona przez Daniela taksówka podjechała pod kościół, w którym za około kwadrans miał się odbyć ślub Kingi i Andrzeja, w oczy Izy rzuciło się, że na tonącym już w lekkim półmroku placu przed wejściem nie było spodziewanych tłumów. Nic dziwnego – temperatura oscylowała w granicach zera, a wisząca w powietrzu wilgoć przejmowała tym większym chłodem, zatem przybyli na uroczystość goście, okutani w zimowe kurtki i płaszcze, witali się pośpiesznie ze stojącą w oświetlonej arkadzie kościoła młodą parą i od razu wchodzili do środka.

Jej uwadze nie umknęło, że panna młoda, ubrana w narzucone na suknię ślubną białe futro i takąż czapkę nałożoną na wystający spod niej przejrzysty welon, zachwycała dziś wyjątkową urodą i tryskającym z oczu szczęściem, które promieniało również z oczu jej narzeczonego. Nie był to jednak jeszcze czas na gratulacje, a jedynie na krótkie pozdrowienie, dlatego oboje z Danielem, zatrzymawszy się tylko na chwilę, by uścisnąć dłonie państwa młodych, wzorem pozostałych gości udali się do kościoła.

Tuż za progiem można było zauważyć, że temperatura wewnątrz różni się od tej na dworze o dobrych kilkanaście stopni, co znaczyło, że na czas ceremonii budynek został specjalnie dogrzany. Obszerne wnętrze było już zapełnione na tyle, że wolne ławki pozostały tylko przy bocznych nawach i wzdłuż ścian, w związku z czym Iza i Daniel, który naśladował jak cień każdy ruch swej towarzyszki, skierowali swoje kroki właśnie tam. W kościele było bardzo ciepło, zatem większość gości porozpinała okrycia wierzchnie, a niektórzy nawet je pozdejmowali, eksponując eleganckie wieczorowe stroje. Iza, również rozpiąwszy na sobie płaszcz z wielbłądziej wełny, po krótkiej modlitwie i zajęciu miejsca przyglądała się dyskretnie zebranym, próbując wyszukać wśród nich znajome twarze i sylwetki.

Dość szybko namierzyła grupkę koleżanek z roku, w tym Weronikę, Julię i jeszcze kilka dziewczyn ze swoimi towarzyszami, jednak większość osób, zapewne członków rodzin młodej pary, była jej nieznana, dlatego po kilku minutach porzuciła obserwację i przeniosła wzrok na pięknie udekorowany kwiatami ołtarz. Nie powinna zapominać o postanowieniu, jakie podjęła wczoraj w nocy, kładąc się spać – w dniu święta Kingi i Andrzeja starać się nie myśleć o sobie i swoich problemach, ale skupić się na nich i na ich szczęściu, którego przecież z całego serca im życzyła. A jednak łatwo powiedzieć… Wystarczyło, że płomyki świec umieszczonych przed ołtarzem zamigotały poruszone leciutkim podmuchem powietrza, a jej serce natychmiast zabiło mocniej, tknięte mimowolnym, nieodpartym skojarzeniem.

„Promyczku” – pomyślała z tęsknotą, która rozsadzała jej piersi.

Na tle drgających płomyków ukazała jej się skupiona twarz Majka z wczorajszego wieczoru, kiedy to przed jej wcześniejszym niż zwykle wyjściem do domu przysiedli oboje w gabinecie Anabelli, ona zaś, na jego prośbę, opowiedziała mu o swym warszawskim spotkaniu z Magdaleną, nie kryjąc również faktu, że widziała na dworcu Victora. Sprawiło to, że ponad godzinna rozmowa skupiła się właściwie wyłącznie wokół tematu Krawczyka, a potem Victora, przy czym Majk obiecał jej, że o tym ostatnim nie wspomni nikomu, nawet Pablowi, a tym bardziej Ani i Jean-Pierre’owi.

Jeśli uznasz to za stosowne, powiesz im sama – stwierdził na koniec. – Ale ja też, tak jak ty, jestem zdania, że nie ma sensu tego ruszać. Chciał zniknąć ze swojego otoczenia w Belgii, to zniknął, nie chciał wtajemniczyć w to Jean-Pierre’a, to nie wtajemniczył, a tej jego dziewczyny z dzieckiem przecież nie znasz, więc też nie wiesz, jaki ma z nim układ. Może są już dawno dogadani co do kasy? Ja bym go na twoim miejscu nie demaskował, w takie sprawy lepiej się nie wtrącać.

Słowa te, w pełni potwierdzające jej własne odczucia, uspokoiły ją ostatecznie i zamknęły w jej sumieniu temat Victora. I tak nikomu poza Majkiem nie miała zamiaru ujawniać jego aktualnego miejsca pobytu, kontaktu z nim również nie chciała mieć żadnego, a Gaëlle i jej córka to nie była jej sprawa, więc warszawski epizod, choć w tamtej chwili kosztował ją sporo nerwów, należało po prostu puścić w niepamięć.

Tak… lecz teraz powinna skupić się na młodej parze i mającej zacząć się za kilka minut uroczystości. Daniel, dobry stary kumpel i niezawodny towarzysz, siedział cicho obok niej, starannie ułożywszy na brzegu ławki torbę z rzeczami na zmianę i niewielkie pudełko z prezentem, które powierzyła mu w taksówce. Jego obecność, pozbawiona dawnych obaw i znaków zapytania, była kojąca i na swój sposób przyjemna, jednak… jednak… Ileż by dała za to, by dziś, zamiast niego, siedział tu przy niej ktoś inny… Fakt, miała dziś o tym nie myśleć, lecz jak odegnać od siebie to ciche, wciąż nawracające marzenie? Piękne lecz niespełnione… niespełnione bo zbyt piękne…

Czy Majk czuł się na co dzień w jej obecności właśnie tak jak ona teraz przy Danielu? Przyjaciel bez zobowiązań, miły sercu i godny zaufania, lecz nic więcej… No, może ona dla Majka znaczyła odrobinę więcej, bo oprócz tego, że była jego przyjaciółką, pełniła też niepowtarzalną rolę terapeutki księżycowej duszy – lecz to nadal była tylko rola dobrej wróżki. Czy to zresztą nie znaczące, że w baśniach dobre wróżki pomagają ludziom, udzielają im swej mocy, ale na koniec i tak zawsze pozostają same?

Organista zajął już swoje miejsce i rozpoczął cichą przygrywkę w tle, zebrani wyprostowywali się na swych miejscach, zaś przez drzwi wciąż napływali kolejni, wypełniając szczególnie tylną część kościoła. Pod chórem ustawiali się także państwo młodzi, Kinga ściągała z siebie białe futerko i czapkę, pozostając w samej sukni ślubnej i welonie. Jak prześlicznie wyglądała w wysoko upiętych włosach ozdobionych białymi różyczkami! Na taki widok nie sposób było się nie uśmiechnąć!

Po drugiej stronie kościoła, w linii wzroku Izy pojawili się Zbyszek i Gabrysia, a za nimi Kuba z Jagodą. Cała czwórka najwyraźniej dopiero teraz weszła do środka, bo idąc, rozpinali kurtki i płaszcze. Hmm… ciekawe, czy Alina też już była na miejscu? A Marta z Patrykiem? Jej również Iza jeszcze dzisiaj nie widziała.

Przez wysokie witraże nie wpadało już światło dzienne, były czarne jak noc. Wprawdzie dochodziła dopiero szesnasta, ale dni pod koniec listopada są krótkie, więc na zewnątrz zapadał już i coraz bardziej gęstniał mrok. W Anabelli o tej porze trwały ostatnie przygotowania do wieczornej imprezy, Majk pewnie już biegał po sali i pomagał Antkowi albo dziewczynom, ewentualnie pracował jeszcze w gabinecie, jako że do andrzejkowego wieczoru wróżb, kiedy będzie potrzeby w roli wodzireja, zostało ładnych parę godzin. A koło osiemnastej zacznie się zabawa, którą szef lokalu poprowadzi dziś osobiście, by potem aż do północy bawić się na parkiecie w damskim gronie, jednocześnie dyskretnie pilnując porządku i nadzorując pracę zespołu. Cóż, nadzór w taki wieczór, przy rosnącym obłożeniu i lejącym się strugami alkoholu, był wyjątkowo potrzebny, zwłaszcza pod nieobecność Izy…

Ach, jest i Marta! Przystanęła razem ze Patrykiem po przeciwnej stronie kościoła, tam, gdzie wzdłuż drugiej bocznej nawy ustawiono wielkie wazony z kwiatami. A Martyna i ten cały Wojtek? Pewnie byli gdzieś niedaleko, bo przecież dziś mieli się bawić we czwórkę… Tak, jednak teraz już spokój, koniec rozglądania się, czas na skupienie! Zaczyna się uroczystość.

Grzmiący dźwięk organów i obraz kroczących środkiem głównej nawy państwa młodych były tak wzruszające, że Iza poczuła lekkie szczypanie w oczach. Kiedy ostatnio była na czyimś ślubie? Zaraz, zaraz… ostatnio? Wszak odkąd pamięta, w takiej uroczystości brała udział tylko jeden jedyny raz! W niezapomnianym ślubie Amelii i Roberta, który odbył się już niemal dwa i pół roku temu w kościele w Korytkowie… To zresztą do tamtego wnętrza przez wiele lat biegły jej słodkie dziewczęce marzenia, kiedy wyobrażała sobie, że pewnego dnia ona i Michał Krzemiński…

Stop! Wzdrygnęła się i skrzywiła z niesmakiem usta. Co za absurdalne skojarzenie! Obrażać Kingę myśleniem na jej ślubie o Miśku Krzemińskim! Porzuciła więc natychmiast myślami kościół w Korytkowie i przeniosła się nimi na chwilę do tego drugiego… tego, z którym wiązały się o wiele przyjemniejsze skojarzenia. Szczepcio i Hania… pani Rozalia… pani Irena w swoim eleganckim koronkowym stroju… Majk podjeżdżający oplem z wesołym dźwiękiem klaksonu… jego niepowtarzalny śmiech, którego dziś wieczorem tak bardzo będzie jej brakowało…

Tak. Ale teraz już naprawdę skupienie. Rozpoczęła się msza. Znajome gesty… modlitwy… czytania z Biblii o miłości i piękne słowa kaznodziei skierowane do Kingi i Andrzeja, którzy za kilka minut będą składać sobie małżeńską przysięgę. I ona – coraz silniej zagłębiająca się w dziwne poczucie odrealnienia, siedząca w jednej z bocznych ławek, niewidzialna dla ludzi, lecz przecież nie dla Boga. On jeden w całym wszechświecie znał tęsknotę, która przepełniała jej serce. Przed Nim nie było tajemnic.

Na jej paznokciach połyskiwał złotawy lakier, który kupiła przedwczoraj i samodzielnie nałożyła dziś rano, by pasował jej do sukienki. Chyba dopiero trzeci raz w życiu pomalowała sobie paznokcie lakierem, a po raz pierwszy takim odważnym kolorem, nie na przeźroczysto. Gdyby on to widział… Jej sukienkę w kolorze złocistej brzoskwini, która tak korzystnie ocieplała jej cerę… jej makijaż i paznokcie… i jej włosy, podpięte tylko lekko z boku złotymi wsuwkami, które mimo wszystko zostawiła rozpuszczone – tak jak lubił. Gdyby tu był… Czy powiedziałby jej jakiś miły, przyjacielski komplement?…

Ech, dość! Toż to wstyd i marność! Vanitas vanitatum. Nie wypada myśleć o sukience i lakierze w czasie takiej ceremonii! Bóg zna przecież każdą myśl, nawet tę niepomyślaną… tak jak doskonale znał i te, które kotłowały się w jej duszy na pamiętnej lipniakowej łące. Wówczas lepiej niż ona sama wiedział, czego pragnęło jej serce, i czytając w jej duszy jak w otwartej książce, wbrew niemożliwemu przysłał w tamto dzikie i odludne miejsce jedyną osobę, która mogła ukoić w niej ową szaloną, niewypowiedzianą słowami tęsknotę. Osobę, którą wprawdzie widywała codziennie, lecz za którą w tamtych chwilach tęskniła inaczej… Dziś również odczuwała tę tęsknotę wyjątkowo mocno… może nawet jeszcze mocniej niż owej księżycowej nocy na Lipniaku?

Kinga i Andrzej, stanąwszy właśnie przed kapłanem, podali sobie ręce i za chwilę powtórzą za nim formułę przysięgi. Niech im Bóg błogosławi, niech czuwa nad nimi i strzeże ich miłości, która rzeczywiście musiała być darem niebios, skoro połączyła ich tak silną więzią w takim krótkim czasie.

Czym jest czas, Iza?

Dobre pytanie. W metafizycznej przestrzeni czas przecież nie istnieje, jest dany tylko na ziemi – jako ograniczenie, a zarazem szansa, by nauczyć się czekać.

Wszystko, co ma w życiu jakąś wartość, sprowadza się do umiejętności cierpliwego czekania. Kto nie umie czekać, ten przegrywa, a na pewno słono za to płaci. Rozumiesz, co mam na myśli, Izuś?…

Słowa przysięgi już wybrzmiały, doniosłe i zarazem tak wzruszające, że gardło znów się ściska i do oczu pchają się łzy. Na szczęście inni czują to samo, ci bardziej wrażliwi, zwłaszcza obie matki państwa młodych, nawet się z tym nie kryją i wyciągają chusteczki. Piękna uroczystość, pełna niezwykłego światła, choć za wysokimi oknami skąpanego w kwiatach kościoła jest już całkiem czarno.

– Iza, masz może chusteczkę? – szepnął Daniel, pochylając się do jej ucha.

Pokiwała głową i sięgnęła do torebki, by wyciągnąć chusteczki higieniczne. Podała mu całą paczkę, on zaś, starając się jak najmniej szeleścić, wysupłał jedną i oddał jej resztę, po czym, zaczekawszy, aż zabrzmią organy, skorzystał z hałasu, by wydmuchać nos.

– Dzięki – rzucił szeptem. – I sorry. Chyba trochę mnie przewiało.

Pokiwała głową, uśmiechając się do niego uspokajająco. Na pamięć wrócił jej obraz chłodnego sierpniowego wieczoru, kiedy to przeziębiła się, czekając na wietrze za stodołą Kulikowej na Miśka, który nie dojechał z Poznania. I chwała Bogu, że nie dojechał! Co prawda najadła się wtedy strachu o niego, a potem przypłaciła to kilkudniowym katarem, ale biorąc pod uwagę to, jak miała zamiar wówczas go przyjąć, dzięki temu uniknęła znacznie gorszych konsekwencji. Bo czy to nie było zrządzenie losu, że Misiek zatruł się wtedy jakimiś parówkami? Patrząc retrospektywie, zdecydowanie tak.

Msza ślubna powoli zmierzała do końca. Wracając od komunii, którą przyjęła w skupieniu, polecając Bogu nowożeńców, Iza dostrzegła, że pozostawiony w ławce Daniel znowu wydmuchuje nos w resztki wymiętej chusteczki. Litościwie otworzyła torebkę i klękając, wymownym gestem podała mu kolejne dwie, on zaś ze skonfundowaną miną podziękował jej ruchem głowy i od razu podniósł jedną z nich do nosa.

„Trzeba będzie dzisiaj unikać gwałtownych zmian temperatur” – pomyślała z troską, zajmując miejsce obok niego po zakończeniu modlitwy. – „Żebyś mi się, biedaku, jeszcze bardziej nie doprawił…”

Kolejny niezapomniany obraz. Rozpalony gorączką i zanoszący się kaszlem Majk, który w czasie najgorszego psychicznego kryzysu, jaki kiedykolwiek u niego widziała, przeziębił się na końcu świata. I to niestety była po części jej wina. Czy kiedykolwiek wybaczy sobie tak do końca, że przegapiła wówczas ważne sygnały i nie zdołała mu pomóc? A z drugiej strony to był taki dziwny kryzys… Bo jaka była jego przyczyna, skoro, jak twierdził, już dawno wyleczył się z Ani? Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem był wyjątkowo silny atak bólu egzystencjalnego, który męczył go od wielu lat, a był związany z panującą w jego życiu pustką i poczuciem niespełnienia. Tak, lecz to się przecież wkrótce zmieni. Jego nadzieje wreszcie się spełnią…

Drgnęła gwałtownie i wyprostowała się na ławce, aż Daniel zerknął na nią zdziwiony. Na szczęście wszyscy właśnie wstawali na końcowe błogosławieństwo, więc nie musiała się tłumaczyć, jednak jej duszę i tak przepełniły wyrzuty sumienia, że nie zdołała dostatecznie skupić uwagi na uroczystości. Za dużo tych myśli w głowie… lecz jak je zresetować?

Organy huknęły pełną mocą, odgrywając słynny marsz Mendelsona, na tle którego młoda para, promieniejąc szczęściem, zmierzała ku wyjściu z kościoła.

„Wszystkiego najlepszego, Kiniu” – pomyślała ze wzruszeniem Iza. – „I tobie, Andrzeju. Bądźcie zawsze tacy szczęśliwi jak dzisiaj, kochani!”

***

Tłumy gości zebrane na słabo oświetlonym placu przed kościołem ustawiały się w kolejce, by złożyć życzenia i wręczyć prezenty młodej parze, która znów przystanęła pod arkadą u szczytu schodów uścielonych płatkami róż i ziarenkami ryżu. Ci, którzy dokonali już tego aktu, zbierali się w mniejszych lub większych grupkach w różnych częściach placu, witając się między sobą i przedstawiając się nawzajem nieznajomym. Również Iza i Daniel, dołączywszy spontanicznie do grupy koleżanek i kolegów z roku pani młodej, zatonęli w lawinie powitań, prezentacji i uścisków dłoni.

– Ale zimno, co? – wzdrygnęła się Weronika, ściślej otulając szyję szalikiem.

– No, okropnie! – przytaknęła Julia, na co jej towarzysz natychmiast objął ją ramieniem na znak, że spróbuje ją ogrzać. – Chyba spadło już poniżej zera. Mam nadzieję, że zaraz będziemy jechać do tej knajpy.

– Ale Kinia super wygląda, nie? – uśmiechnęła się Basia.

Wszyscy zebrani zareagowali na to aplauzem i rozmowa gładko zeszła na suknię i makijaż pani młodej. Wkrótce do grupki dołączyli Marta z Patrykiem i Martyna z Wojtkiem. Marta, podawszy przelotnie rękę Danielowi, uściskała Izę na powitanie, odciągając ją przy tym nieco na bok.

– Patrz, co straciłaś! – szepnęła, dyskretnym ruchem głowy wskazując na Wojtka. – Przystojniak, co? A mógł być dzisiaj twój!

Iza uśmiechnęła się z przekąsem, zerkając na Patryka, który właśnie podawał rękę wszystkim dookoła.

– Aha – pokiwała głową. – Chyba nigdy się po tej stracie nie podniosę. Daj spokój, Martuś, to przegrana sprawa. Ślicznie wyglądasz, wiesz? – zmieniła temat. – Wprawdzie jeszcze nie widzę całokształtu, ale już sam ten makijaż… rewelacja!

– Dzięki, twój też – odparła Marta, przyglądając jej się spod oka. – Słuchaj, zastanawiam się, czy nie moglibyśmy dzisiaj…

– Iza! – przerwał jej wesoły głos Aliny, która, ubrana w gustowne futerko i beżową czapkę, wparowała między nie jak burza, by uścisnąć Izę. – Nareszcie! Cześć, kochana! Szukam cię i szukam, już się bałam, że coś się wydarzyło i że cię nie będzie! Ale jesteś, na szczęście jesteś… Cześć – podała rękę Marcie, która, uścisnąwszy ją z grzecznym uśmiechem, wycofała z powrotem do Patryka. – Czekaj… a który to twój chłopak?

– Tamten – odparła Iza, wskazując na Daniela, który, dostrzegłszy to, podszedł i ukłonił się uprzejmie. – Poznajcie się. To jest Daniel… a to Alina.

– Cześć, miło mi! – zawołała wesoło Alina, chętnie ściskając mu dłoń. – A ja zaraz przedstawię wam mojego Ogóre… znaczy, mojego faceta – poprawiła się z rozbawieniem, zerkając porozumiewawczo na Izę. – Tylko muszę po niego pójść, jest tam, przy samochodach – wskazała ręką w stronę zatłoczonego przykościelnego parkingu oświetlonego słabym światłem jedynej w tym miejscu latarni. – Poczekajcie sekundkę, dobrze?

Jednak nim zdążyła się odwrócić i zrobić dwa kroki, na placu zapanowało zamieszanie, wjechał nań bowiem wielki złoty autokar ozdobiony kwiatami, zaś pod schody kościoła w tym samym czasie podjechała identycznie ozdobiona biała limuzyna.

– Ej, już się zbieramy! – wołali goście, wskazując na młodą parę, która, zakończywszy przyjmowanie życzeń, szykowała się, by wsiąść do limuzyny. – Jedziemy, słyszycie?! Wracamy do samochodów!

– Proszę państwa, kto nie ma własnego transportu, jedzie z nami! – wołał jeden z mężczyzn, którzy wysiedli z autobusu. – Pozostali proszę pakować się do samochodów i ustawiać się do wyjazdu! Wszyscy jadą w kolumnie za młodymi!

Alina zawróciła i chwyciła Izę za rękę.

– Macie swój samochód? – zapytała szybko.

– Nie, przyjechaliśmy taksówką.

– Kurczę… szkoda – zmartwiła się. – A my akurat nie mamy miejsca w aucie, bo jadą z nami znajomi. Ale jakbym zapytała kogoś z naszych…

– Ali, spokojnie – przerwała jej łagodnie Iza, dając Danielowi znak, by zajął już kolejkę do wejścia do autokaru. – Zabierzemy się autokarem, to przecież żaden problem. Nie myśl o nas, tylko wracaj szybko do swoich, pewnie już się martwią, gdzie im tak zniknęłaś. Zobaczymy się na miejscu, hmm? Za jakieś pół godziny. I wtedy przedstawisz mi swojego Ogóreczka – mrugnęła do niej. – Na pewno będzie dzisiaj niejedna okazja, żeby razem porozmawiać.

– Dobra! – zgodziła się Alina, cofając się posłusznie w stronę parkingu. – Masz rację, lecę, bo pewnie już tam jajko znoszą i wściekają się, że mnie nie ma. To na razie, Iza! Do zoba!

W autokarze, wypełnionym tylko do połowy, bowiem większość przybyłych dysponowała własnymi środkami transportu, było ciepło i wygodnie, a podsufitowe oświetlenie nastrojowo przygaszone, by nie razić gości w oczy. Usadzona przez Daniela na wygodnym miejscu przy oknie Iza melancholijnym wzrokiem wpatrywała się w mijane ulice, świecące reflektorami samochody i kolorowe witryny sklepów. Zwykłe sobotnie popołudnie w mrocznej aurze późnej jesieni, lecz dla Kingi i Andrzeja tak niezwykły dzień! A dla niej? Gdyby mogła być tam… całkiem niedaleko od miejsca, przez które przejeżdżał autokar, albowiem właśnie mijali centrum…

– Iza, rzuciłabyś mi jeszcze jedną chusteczkę? – zagadnął ze skonfundowaną miną Daniel.

– Oczywiście – pokiwała głową, otwierając torebkę i wyciągając z niej chusteczki, które podała mu stanowczym gestem. – Proszę, weź całą paczkę, mam jeszcze drugą. Ostro cię bierze, co?

– Mhm – mruknął, schylając się, by wydmuchać nos. – Sorry… mam tylko nadzieję, że cię nie zarażę.

– Nie martw się, jestem bardzo odporna – zapewniła go. – Bylebyś ty się nie doprawił. Musisz uważać, żeby się nie przegrzać ani nie przechłodzić. Żadnych szaleństw, jasne? – mrugnęła do niego. – Będę cię pilnować.

Uśmiechnął się smętnie.

– Daj spokój, na szaleństwa to ja nawet nie mam siły – odparł, chowając chusteczki do kieszeni kurtki. – Siłą rzeczy będę się oszczędzał. Boję się tylko, żeby przez to nie zwalić ci imprezy.

– W razie czego mam w torebce lek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy – zaznaczyła spokojnie Iza. – Zawsze noszę przy sobie na wszelki wypadek, więc jakbyś czuł, że zaczyna cię mocniej kręcić, to od razu mów.

– Okej, dzięki – szepnął.

– A imprezą się nie przejmuj – dodała uspokajająco. – Tak się składa, że dzisiaj ja sama nie mam jakiejś szczególnej ochoty na tańce, więc będziemy się bawić w trybie umiarkowanym, zgoda? Chociaż tak ogólnie to musisz bardziej dbać o siebie, Daniel – zaznaczyła. – Odkąd pamiętam, w każdą zimę łapiesz jakieś choróbska i długo z nich wychodzisz.

– No, to prawda – westchnął ponuro. – Odporność na wirusy mam kompletnie do bani. Pamiętasz tę grypę z tamtego roku? Pięć tygodni mnie trzymała. Dlatego mam nadzieję, że dzisiaj to jest tylko zwykły katar…

Za oknem wolno jadącego autobusu przewijały się kolejne miejskie obrazki. O tej porze ludzie wracali z pracy, więc ruch na ulicach był natężony, a opadł dopiero, kiedy wyjechali na peryferie miasta. Jeszcze kilka przecznic i okolica wydała się Izie dziwnie znajoma. Czy nie przejeżdżała tędy już kiedyś? Na pewno! Może nawet kilka razy?

– Nie wiesz, gdzie jest ta knajpa? – zapytała, odwracając się do Daniela.

– Nie wiem dokładnie, ale słyszałem, że gdzieś na Lipniaku – odparł z zastanowieniem. – Albo trochę dalej.

„Na Lipniaku!” – błysnęło jej w głowie. – „No właśnie!”

Jako że w tych rejonach miasta bywała bardzo rzadko i zawsze jechała tam samochodem jako pasażer, dopiero teraz uświadomiła sobie, że w istocie ta droga prowadziła w okolice nowego domu Lodzi i Pabla. Może nie było to dokładnie tutaj, ale… Z podwójnym skupieniem obserwowała zatem mijane uliczki, które teraz stawały coraz węższe i słabiej oświetlone, autokar bowiem wyjechał już poza miasto. Kiedy przejeżdżał przez dzielnicę nowych domów jednorodzinnych, z których część była jeszcze w budowie, jej serce nagle zabiło mocniej. Po prawej domy, ale po lewej… Czy to nie było gdzieś tutaj? Ależ tak! Tak! Choć nie było tu latarni, nawet w ciemnościach doskonale rozpoznawała to miejsce – rozległą, pokrytą zwiędłą, nieskoszoną trawą łąkę na wzgórzu, która po lewej stronie drogi rozpościerała się pustą przestrzenią aż ku odległej o jakieś sto metrów kolejnej linii domów z daleka świecących światłami. Jednym z nich musiał być dom Lodzi i Pabla, do którego prowadziła od tyłu ukryta za krzakami, niewidoczna z tej perspektywy ścieżka…

Tak, to było tutaj. Jadący powoli wąską drogą autokar mijał właśnie najwyższy punkt płaskiego wzniesienia, z którego trzy miesiące wcześniej oboje z Majkiem obserwowali księżyc. Czy to przypadek, że dziś weselna trasa prowadziła właśnie tędy? I że godzinę temu w kościele, jakby tknięta szóstym zmysłem, odczuwała w sercu taką samą tęsknotę jak wtedy? To było przecież ich miejsce! Tak samo ważne jak to na końcu świata! Wprawdzie w pożółkłej, wyschłej trawie nie widać było już śnieżnobiałych kwiatów, które wówczas zaściełały całą połać łąki, jednak ich korzenie przecież nadal żyły… na wiosnę wypuszczą nowe pędy, a potem znów zakwitną, by cieszyć oczy przepychem późnego lata…

Już. Autokar minął pustą przestrzeń łąki, a za nią niewielki brzozowy lasek i wyjechał na szeroką drogę wiodącą między starszymi, luksusowo urządzonymi willami. Powoli dojeżdżali na miejsce.

***

Dom weselny, stylizowany na szlachecki dworek i otoczony rozległym ogrodem, jaśniał światłami i dudnił brzmiącą już w tle muzyką. Jako że na dworze było coraz chłodniej, goście wprost z parkingu byli zapraszani do przestronnego holu, gdzie po skorzystaniu z szatni mieli czekać na powitanie młodej pary przed wejściem do sali bankietowej. Iza i Daniel, który coraz częściej pociągał nosem i co jakiś czas musiał dyskretnie użyć chusteczki, oddawszy wierzchnie ubrania w ręce sympatycznej szatniarki, przystanęli nieco z boku, pod ścianą, i z tej perspektywy obserwowali kolejnych wchodzących i krążących po holu gości. Tłum z każdą minutą gęstniał i coraz ściślej wypełniał przestrzeń holu, wkrótce w drzwiach pojawiła się też Marta z Patrykiem oraz Martyna z Wojtkiem, jednak, jako że byli zajęci rozmową, żadne z nich nawet nie spojrzało w ich stronę.

– Nie lubię tego typa – mruknął Daniel, wpatrując się spod byka w brylującego w towarzystwie partnera Marty.

Iza zerknęła na niego spod oka. Na pamięć wróciła jej postać Patryka ukrywającego się za filarem holu, a potem wzburzona mina Lodzi podczas ostatniej rozmowy.

– Dlaczego? – zapytała lekkim tonem. – Masz jakieś złe doświadczenia?

– No… nie wiem – zmieszał się. – Niby nie, ale jakoś tak… Po prostu mam wrażenie, że ten gość coś kręci. Nie chcę nikogo oskarżać, ale…

Zamilkł nagle wpatrzony w okolice szatni, a na jego twarzy odmalowała się mieszanina zaskoczenia i niechęci. Iza czym prędzej podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i skamieniała jak rażona gromem.

„O szlag!” – pomyślała zmrożona. – „Tylko nie to! Skąd on się tu wziął, do cholery?! I to… z nią?!”

Wśród osób, które ściągały płaszcze i oddawały je do szatni, znajdowała się ubrana w błyszczącą zielonkawą sukienkę Alina, zaś jej towarzyszem był… Michał Krzemiński we własnej osobie! Iza zamrugała nerwowo oczami w nadziei, że obraz, który widzi przed sobą, rozmyje się dzięki temu i zniknie, jednak nic z tego – to był ewidentnie on. Przystojny jak zawsze, ubrany w elegancki granatowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę, z burzą blond włosów opadającą na czoło, z którego odgarnął je właśnie znajomym ruchem ręki, pochylił się teraz ku Alinie i słuchał tego, co do niego mówiła, z typową dla niego na wpół znudzoną, na wpół zniecierpliwioną miną.

„Nie wierzę” – pomyślała skrajnie zaskoczona Iza, wpatrując się na przemian w Michała i w szczebioczącą coś do niego z entuzjazmem Alinę. – „A niech to! Ogóreczek?!…”

W przeciągu kilku sekund przed oczami przeleciały jej w zawrotnym tempie obrazy, a w uszach wybrzmiały wypowiedziane przez Alinę słowa, które same z siebie ułożyły się w spójną, absurdalnie oczywistą całość.

Ogóreczek ma najpiękniejsze oczy na świecie… Wprawdzie jako Ogórek powinien mieć zielone, ale ma niebieskie. Takie mocno niebieskie, jak woda w greckim morzu Kini!...

Ja mieszkam w Warszawie, a on tak ze sto kilometrów za miastem… on też kończy swoje studia, nota bene robi je w Lublinie…

Z moim facetem znamy się jeszcze niedługo, dopiero od sierpnia… poznałam się z nim w hotelu na stołówce… pod koniec wakacji był taki zjazd branżowy…

Ach, no jasne! Jak to możliwe, że aż do teraz nie skojarzyła tylu zbieżnych faktów? Zjazd branżowy! Zjazd hotelarzy z całej Polski, który pod koniec wakacji odbył się w Poznaniu!

Przez te dwa i pół dnia, kiedy trwał zjazd, byliśmy nierozłączni, a przez dwie noce… bo noce mieliśmy tylko dla siebie… był taki kosmos, że prawie nie zmrużyliśmy oka…

O tak, to musiały być wyjątkowe noce, zwłaszcza ta ostatnia. Dla niej też. Do końca życia nie zapomni tamtej ciemnej scenerii pól za stodołą Kulikowej, na tle której świecił milczący telefon… powiewu zimnego, przenikliwego wiatru, przez który dostała kataru… i treści smsa wysłanego jej nad ranem z numeru Michała.

Sorry, Iza, wczoraj nie zdążyłem. Wypadło mi coś ważnego, dopiero po śniadaniu dam radę ruszyć z Poznania.

Aha, nie zdążył! Wypadło mu coś ważnego! Iza skrzywiła się z niesmakiem, wspominając telefon z pociągu, którym tego dnia wracała z chrzcin Klary do Lublina.

Wczoraj byłem nie do życia… fatalnie się czułem… Może coś było w tym żarciu ze śniadania? Wciągnąłem rano dwie parówy w jakimś takim dziwnym sosie… Nie mam pojęcia, co w nich było, ale tak mnie rozpieprzyło, że nie mogłem się zwlec z wyra. Bardzo chciałem wczoraj przyjechać, ale sama widzisz, jakiego mam pecha

Pecha. Jasne. Więc jednak intuicja dobrze jej podpowiadała. Jakaż była głupia i naiwna, że tak łatwo uwierzyła w głupią ściemę o zatruciu parówkami! Tak łatwo po raz kolejny dała się upokorzyć… co prawda nieświadomie, ale jednak. Ile jeszcze razy przez tego kretyna będzie wstydzić się za samą siebie? Owszem, to już zamknięta przeszłość, lecz wciąż wychylające się z niej nowe kwiatki były mimo wszystko irytujące. A Alina? To był dopiero cios! Taka fajna dziewczyna, już zdążyły szczerze się polubić, a tu taka przykra niespodzianka… Ogóreczek! Obiektywnie to by było nawet śmieszne, gdyby nie było takie żenujące.

Danielowi, który i tak miał dziś wyrzuty sumienia, że przyszedł na imprezę zakatarzony i przez to zepsuje Izie zabawę, na widok Michała literalnie opadły ręce. Nie dało się wszak zapomnieć tamtej wrześniowej sceny z Anabelli, kiedy to Iza i on… pod bluszczowym przepierzeniem w głębi sali… Znał go zresztą od dawna, to wszak z nim trzymał ów Radek, przez którego Marta tyle wycierpiała, a teraz jakimś szatańskim zbiegiem okoliczności musiał znaleźć się i tutaj! Oczywiście z inną dziewczyną, bo jakże by inaczej? Tylko po to, żeby już do końca dobić Izę. Co prawda Daniel nie miał pojęcia, jaki układ panował obecnie między nią i Michałem, scena spod bluszczowej ściany nigdy więcej na jego oczach się nie powtórzyła, ale na wpół smutna, na wpół poirytowana mina Izy, która nie odrywała oczu od towarzyszki Michała, świadczyła sama za siebie.

Daniel zagryzł wargi i sięgnąwszy do kieszeni po chusteczkę, wydmuchał nos, ponurym wzrokiem obserwując rozmawiającą pod szatnią parę. Zatem nie obędzie się dzisiaj bez scen i kłopotów, to już murowane, ale cóż… weźmie to na klatę. Postara się wspierać Izę, na ile tylko będzie mógł, tak jak kiedyś wspierał Martę… Mimo woli przeniósł wzrok ponad głowami gości w miejsce, gdzie, uwieszona na ramieniu Patryka, stała Marta ubrana w kusą, wyzywająco czerwoną sukienkę. Wyglądała w niej oszałamiająco, ale jednak ten styl zupełnie do niej nie pasował, zresztą dawniej nigdy by się tak nie ubrała. To musiał być wpływ tego typa, za którym pobiegła jak ćma do ognia, paląc za sobą mosty.

I tego właśnie Daniel od dawna nie mógł zrozumieć – jak takie dwie wspaniałe, rozsądne dziewczyny jak Iza i Marta mogły tak ślepo biec za idiotami pokroju Patryka czy Michała? Zwłaszcza Iza, która oleju w głowie miała więcej niż większość jej koleżanek razem wziętych. Ale Marta też. No właśnie. Iza to Iza, od dawna pogodził się z tym, że była dla niego postacią z innej bajki, za to Marta… Wszak jeszcze do niedawna tak świetnie się dogadywali, wyczuwał w niej bratnią duszę i takie magnetyzująco miłe ciepło… Do tej pory pamiętał jej zapłakane oczy, kiedy cierpiała po Radku, a on zabierał ją na długie przejażdżki motocyklem, żeby choć odrobinę ją rozweselić. Na jednej z nich przeziębił się tak, że przez tydzień leżał z gorączką, jednak gdyby miał wrócić do tamtych czasów, zrobiłby tak samo.

Wciąż wchodzący do holu goście przysłonili teraz zarówno grupkę Marty i Patryka, jak i Alinę z Michałem, dzięki czemu Iza chwilowo odetchnęła z ulgą. Na całe szczęście nie zauważyli jej jeszcze, a choć to było nieuniknione, przynajmniej miała czas na mentalne przygotowanie się do przykrej konfrontacji. A niech to… Czy wszystkie gwiazdy i planety nieba sprzysięgły się dziś przeciw niej? Co jeszcze mogło się zdarzyć, by do końca zepsuć jej wieczór, który dopiero się zaczynał?

Obecność Michała na weselu Kingi, w dodatku w roli towarzysza Aliny, z którą miała nadzieję pogłębić dziś znajomość, była dla niej ciosem, jakiego nie spodziewałaby się w najgorszych koszmarach. Czy ten drań już nigdy nie przestanie jej prześladować? Nawet jeśli nie robił tego celowo, nie zmieniało to faktu, że po raz kolejny, jak na złość, stawał jej na drodze i zaburzał spokój ducha. Podłe kłamstwo, które właśnie zdemaskowała post factum, nie zrobiło na niej aż takiego wrażenia, jakie mogłoby zrobić, gdyby wydało się od razu, bowiem dziś było tylko dodatkową kroplą w czarze goryczy, która już dawno się przelała. Jednak myśl, że przez cały wieczór będzie musiała znosić jego widok, była mimo wszystko trudna do zaakceptowania.

Przed oczami przepłynęła jej wizja ukochanej twarzy Majka… ale nie tej z wczoraj lecz tej sprzed miesiąca, z ciemną raną na dolnej wardze i smutkiem w oczach. Ach, tego nigdy nie wybaczy Michałowi! Mniejsza o wszystko inne, o własne upokorzenia, na które zresztą sama zapracowała swą głupotą i naiwnością, mniejsza o te poznańskie niby-parówki, o Monię Klimek, o ciągłe kłamstwa, o brutalną scenę w hotelu Europa, o to wszystko, czym w ostatnim czasie zdyskwalifikował się w jej oczach na wszystkich możliwych frontach. Ale tego jednego nigdy mu nie zapomni… nigdy!

Po raz pierwszy tego wieczoru przestała żałować, że nie było z nią Majka. Bóg jednak wiedział, co robi, układając dzisiejsze klocki tak, by nie dać jej pola do niewłaściwego ruchu. Majk musiał być dziś w firmie, ona zaś, jak widać, nie bez kozery nie odważyła się poprosić go o towarzyszenie jej na weselu Kingi, choć w głębi serca czuła, że gdyby się przełamała, on by nie odmówił. Tylko co wtedy? Znów stanąłby twarzą w twarz z tym gnojkiem? Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak nieprzyjemna byłaby to dla niego sytuacja, ona zaś, naraziwszy go niechcący na taki dyskomfort, do końca wieczoru paliłaby się ze wstydu.

„Tak jest lepiej” – pomyślała z przekonaniem, podnosząc oczy na Daniela, który przyglądał jej się z zaniepokojoną miną, i posyłając mu lekki uśmiech. – „Może nie będę się dzisiaj szampańsko bawić, ale przynajmniej to będzie wyłącznie mój problem. Hmm, tak… tylko co z Alinką?”

Właśnie! Alina. To był teraz najważniejszy dylemat i musiała rozstrzygnąć go natychmiast, zanim Alina zdąży odnaleźć ją w tłumie. Na szczęście w tym momencie rozpoczęła się ceremonia oficjalnego powitania młodej pary u progu sali bankietowej, w związku z czym cała uwaga skupiła się na Kindze i Andrzeju, toaście, tłuczeniu kieliszków i uroczystym wejściu na salę przy wesoło dudniącej muzyce. Jako że wraz z Danielem weszli na salę jako jedni z ostatnich, nie tylko nie rzucali się w oczy, ale z pozycji pod drzwiami Iza łatwo mogła wychwycić w tłumie połyskującą modrymi refleksami sukienkę Aliny i charakterystyczne blond włosy jej towarzysza, którzy teraz stali do niej tyłem.

„Powiedzieć jej?” – zastanawiała się gorączkowo. – „Uprzedzić, z kim ma do czynienia, czy jednak nic nie mówić i udawać Greka? Przecież nie ukryje się fakt, że znamy się z Miśkiem od dawna… a z drugiej strony czy muszę dzisiaj robić głupie sceny i odkrywać wszystkie karty? Nie chciałabym zepsuć jej zabawy, poza tym w takie rzeczy najlepiej się nie wtrącać. Zresztą, pff…” – mimowolnie wzruszyła ramionami. – „ Ona i tak prędzej czy później sama się na nim pozna, więc po co jeszcze ja mam przy tym szarpać sobie nerwy?”

Przypomniała sobie postać Victora na peronie warszawskiego dworca kolejowego i decyzję, jaką po konsultacji z Majkiem podjęła w jego sprawie – nie wtrącać się. Niby dlaczego w przypadku Michała i Aliny miałaby postąpić inaczej? Czy nie czas był już wyrosnąć z idealistycznych wizji zbawiania świata i ratowania każdego, nawet tych, którzy być może wcale nie chcieli być ratowani? Marta… Zosia Kowalikówna… Tom… Każda taka psychologiczna interwencja kosztowała ją przecież mnóstwo czasu, wysiłku i stresu, więc po co dobrowolnie brać sobie na barki jeszcze kolejne ciężary? Zwłaszcza że od Miśka Krzemińskiego dopiero co udało jej się uwolnić… a przynajmniej tak myślała, bo oto dziś znowu wracał jak bumerang, żeby dalej psuć jej krew. Ale przecież wszystko jest kwestią podejścia! Majk miał rację, powinna trochę wyluzować, tym bardziej że Alina nie wyglądała na osobę, która sama sobie nie poradzi.

Podjąwszy w duchu tę decyzję, odetchnęła z ulgą i spojrzała na Daniela, który właśnie kończył wydmuchiwanie nosa w kolejną chusteczkę.

– Powinieneś napić się czegoś ciepłego – powiedziała z troską. – Może pójdziemy od razu do stołu i na wjazd poprosimy dla ciebie o herbatę z cytryną?

– E, nie, spokojnie – pokręcił głową. – Nie róbmy zamieszania, już jest lepiej, muszę tylko złapać temperaturę i będzie całkiem dobrze. Słuchaj… – dodał ciszej, ruchem głowy wskazując na postać Michała. – Nie miałem pojęcia, że on tutaj będzie.

– Ja też nie – wzruszyła ramionami.

– W każdym razie gdyby zrobił się z tego jakiś problem – ciągnął zakłopotany – no wiesz… jakbyś chciała wcześniej wracać do domu albo coś… to wystarczy, że powiesz słowo i zmiatamy.

– Dzięki – uśmiechnęła się swobodnie. – Jesteś aniołem, Dan, ale nie martw się o mnie, od tej strony żadnego problemu nie będzie.

Spojrzał na nią bez przekonania, ale pokiwał głową, nie ciągnąc tematu, i oboje ruszyli w głąb sali, gdzie młoda para przygotowywała się już do pierwszego, otwierającego zabawę tańca. I wtedy właśnie dostrzegła ich Alina, która od kilku chwil rozglądała się po sali, skanując tłum w poszukiwaniu znajomych. Na widok Izy, podskoczyła z radości i chwyciwszy swego towarzysza pod ramię, zawróciła w stronę wejścia, pociągając go za sobą.

– Iza! – zawołała, machając do niej z daleka. – Tu jesteśmy!

Michał, który drgnął lekko na wymówione imię, dopiero teraz zauważył osobę, do której zwracała się jego partnerka, i z zaskoczenia zatrzymał się w miejscu jak wryty. Iza! Iza Wodnicka! Tutaj! Jak to możliwe?! Ach, no tak… W ułamku sekundy przypomniał sobie zignorowaną wcześniej informację, że dzisiejsza pani młoda, świeżo poślubiona żona jego biznesowego znajomego Andrzeja, studiowała w Lublinie jakąś filologię. A więc to stąd owo dzisiejsze wrażenie, że kojarzył Kingę z wyglądu, widocznie musiał ją kiedyś spotkać na uczelni, być może nawet Iza sama mu ją przedstawiała, choć zupełnie tego nie pamiętał. I to dlatego przed chwilą widział tu Zbyszka i Kubę, których obecność również zmroziła go do szpiku kości! Teraz wszystko stało się jasne – byli tu ludzie z jej roku.

Czyli ta „super dziewczyna, sam zobaczysz, jaka fajna”, którą Alina poznała na wieczorze panieńskim i której przedstawienie zapowiadała mu od pół godziny, to była Iza? A niech ją! Dlaczego ani razu nie wymieniła jej imienia? A może wymieniła, tylko on jej nie słuchał, zatopiony dziś w myślach na tyle głęboko, że gadaninę swej towarzyszki traktował jak nieistotny szum w tle? Gdyby wiedział, o kogo chodziło… Ech, do diabła! W kolejnym ułamku sekundy Michał w pełni uświadomił sobie, w jak głupiej i niebezpiecznej sytuacji się znalazł. Bo jeśli Iza dowie się od Aliny o tym Poznaniu… skojarzy fakty z przeszłości… jeśli obie się dogadają i zdemaskują go jedna przed drugą… o, szlag!!! Z niepokojem zrobił krok w tył, jednak przebłysk zdrowego rozsądku uświadomił mu, że to i tak na nic się nie zda, bo mleko, które miało się rozlać, już się rozlało.

– No, chodź, chodź! – ponagliła go Alina, mocniej pociągając za ramię.

Nie miał zatem innego wyjścia, niż skomponować twarz, na ile się dało, i odważnie ruszyć do przodu. Tym bardziej że mina Izy nie mówiła dosłownie nic, nie wyrażała żadnych emocji, była całkowicie obojętna i nieprzenikniona.

Swoją drogą jak ona dzisiaj wyglądała! W tej połyskującej na złocisto brzoskwiniowej sukience, w upiętych po bokach włosach i delikatnym, idealnie dobranym do owalu twarzy makijażu prezentowała się tak zjawiskowo, że zapierało mu dech. Było w niej coś tak elektryzującego, że nawet Alina, niby dużo ładniejsza od niej, ustępowała jej pod pewnymi względami, podobnie jak cała reszta pięknych kobiet na sali. To był właśnie ów wciąż niezrozumiały dla niego fenomen Izy, dziewczyny o przeciętnej urodzie, która jednym uśmiechem potrafiła znokautować wszystkie inne i której twarz jako jedyną mógłby bez niechęci oglądać na co dzień tuż po otworzeniu oczu.

A poza tym – nie było z nią Błaszczaka! Michał od razu zwrócił uwagę na jej towarzysza i bez trudu rozpoznał w nim owego chłopaka z grona uczelnianych kolegów, Dawida, Daniela czy jak mu tam było… w każdym razie tego samego, z którym Iza była kiedyś na imprezie u Marcina i o którym sama mówiła, że był dla niej tylko kumplem. Fakt, że dziś przyszła właśnie z nim, sprawił mu nie tylko ulgę, ale i coś w rodzaju satysfakcji. Bo czy jego obecność, a raczej nieobecność tamtego kudłatego cwaniaka z Anabelli, który w tak niewybaczalny sposób upokorzył go na oczach tłumów, nie była znacząca? Ba! Więcej niż znacząca! Zmieniająca wszystko! Bo czy to nie był jasny sygnał, że Błaszczak ostatecznie nic nie ugrał? Ha! Za dużo sobie myślał, błazen jeden!

Choć w pierwszych dwóch sekundach po tym, jak dostrzegł Izę, Michał żałował, że przyjął zaproszenie na wesele od Andrzeja, w trzeciej sekundzie, niesiony tą ulotną, ledwie naszkicowaną myślą, poczuł silne i przyjemne uderzenie pozytywnych emocji. Choć po wydarzeniach sprzed miesiąca pogodził się już z myślą, że był u niej na zawsze spalony, teraz to nie było wcale takie oczywiste. A może to, że dzisiaj ją tu spotkał, wcale nie było pechem, a zrządzeniem losu? Gdyby nie ta Alina… a z drugiej strony co tam Alina! Iza nie takie rzeczy już mu wybaczała.

– Poznajcie się! – zaszczebiotał wesoły głos Aliny. – Iza, to jest Michał, mój… no wiesz – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Kochanie, to jest ta dziewczyna, o której ci mówiłam. Ma na imię Iza. A to jest Daniel, jej… – urwała zdziwiona, widząc, że ani Iza, ani Michał nie kwapią się do podania sobie ręki, a Daniel przygląda im się ze zmieszaną miną. – No poznajcie się, co z wami? Iza? Michał?

Przy ostatnim słowie podniosła na swego towarzysza zdezorientowane spojrzenie, on zaś pokręcił tylko lekko głową i odwrócił wzrok. Iza, która już wcześniej dostrzegła z daleka jego minę wyrażającą w pierwszej sekundzie mieszaninę zaskoczenia i wściekłości, uznała, że Alina niczym nie zasłużyła sobie na to, by robić jej przykrości, i ze względu na nią należało jakoś rozładować sytuację.

– My się już znamy – wyjaśniła jej spokojnie.

– Ach… znacie się? – zdumiała się niebotycznie Alina, przenosząc oszołomione spojrzenie z jednego na drugie. – Ale jak to? Skąd?

– Oboje pochodzimy z Korytkowa – odpowiedziała rzeczowo. – Co prawda ja teraz bywam tam tylko przejazdem, ale mieszka tam moja siostra z rodziną, więc można powiedzieć, że nadal jesteśmy sąsiadami.

Mówiąc to, celowo nie zaszczyciła Michała ani jednym spojrzeniem, jakby był powietrzem, Alina jednak zupełnie nie zwróciła na to uwagi.

– Ach, sąsiadami! – szepnęła, a oczy jej rozbłysły. – Naprawdę? Z jednej wioski? Ależ to niesamowite, Iza! – zawołała z entuzjazmem, chwytając ją za obie dłonie. – Po prostu niesłychane! Świat jest naprawdę mały! I widzisz, jaką miałam intuicję? – zaśmiała się. – Od razu ciągnęło mnie do ciebie, normalnie, jakbyś miała w sobie jakiś magnes! Teraz już wiem dlaczego! Ha! – dodała, puszczając jej ręce i dla odmiany chwytając za ramię Michała. – Ale niespodzianka! Co na to powiesz, Ogóreczku?

Michał znów skrzywił się z niechęcią.

– Prosiłem cię, żebyś nie nazywała mnie tak przy ludziach – skarcił ją surowo. – Obiecywałaś, pamiętasz?

– Przepraszam – zmieszała się Alina, po czym uśmiechnęła się do niego przymilnie. – No, nie gniewaj się, kochanie, to przecież nic złego… Czyli znacie się od dzieciństwa? – zwróciła się znów do Izy. – Jesteście mniej więcej rówieśnikami?

– Mhm – skinęła głową Iza. – Tak. Chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce.

– Niewiarygodne! – zawołała zafascynowana. – Co za zbieg okoliczności! W życiu bym nie pomyślała! No, ale skoro tak, to będę miała do ciebie milion pytań! – dodała wesołym tonem, zerkając przekornie na Michała. – Usiądziemy razem przy stole? Wiem, że są rezerwacje i pewnie nie wylądujemy razem, ale może dałoby się z kimś zamienić? Jakbyśmy na przykład…

– Zapraszamy wszystkich tutaj! – przerwał jej wzmocniony mikrofonem głos weselnego wodzireja. – Państwo młodzi są już gotowi do tańca otwarcia! Prosimy o brawa dla nich!

– Chodźmy! – rzuciła na tle owacji Iza, w duchu przepełniona ulgą, że może przerwać tę niezręczną rozmowę. – Dan, szybko! – chwyciła Daniela za ramię i pociągnęła w stronę parkietu. – Kinia z Andrzejem będą tańczyć, musimy to zobaczyć!

Po czym, nie oglądając się na Alinę, ani tym bardziej na Michała, wmieszała się w tłum gości, którzy stali w wielkim kręgu wokół parkietu, czekając na początek tańca. Wkrótce światła zaczęły przygasać, włączono kolorowe reflektory, a z głośników popłynęła muzyka.

***

– Iza, soku? – zapytał uprzejmie Zbyszek, podstawiając jej pustą szklankę i pokazując trzymany w ręce dzbanek z sokiem pomarańczowym.

– Aha, nalej – zgodziła się. – Ale tylko trochę, co najwyżej do połowy. Daniel, tobie też? – odwróciła się do siedzącego z drugiej strony towarzysza. – Na potem, co?

Daniel, który siedział przy stole nad dymiącą filiżanką herbaty z cytryną, pokręcił tylko głową odmownie i z przepraszającym uśmiechem sięgnął po kolejną stołową serwetkę, których użył już ze dwadzieścia do wydmuchiwania czerwonego jak pomidor nosa.

– Przeziębił nam się ziomal, co? – zagadnął cicho Zbyszek, nalewając Izie soku. – Siedzi tylko i smarka, uważaj, żeby i ciebie nie zaraził tym cholerstwem.

– Uważam, nie martw się – zapewniła go Iza. – Mam żelazną odporność.

– Widziałaś Micha Krzemińskiego? – zapytał, niechętnym ruchem głowy wskazując w stronę, gdzie kilka stołów dalej, zanim poszli tańczyć, siedzieli Michał z Aliną.

– Mhm – odparła obojętnie.

– Jego to zawsze diabli przywieją, gdzie nie trzeba. Nie miałem pojęcia, że zna Andrzeja i że będzie tutaj, bo jakbym wiedział, to mnie na pewno by nie było. Kuby zresztą też.

„I mnie” – pomyślała smętnie Iza.

Choć nie wypowiedziałaby tego na głos, by nikomu nie robić przykrości, już teraz miała pewność, że ten wieczór, magiczny dla Kingi i Andrzeja, dla niej będzie całkowitą porażką. Wbrew uśmiechowi, jaki dla świętego spokoju przykleiła sobie do twarzy, bawiła się fatalnie i nic nie wskazywało na to, że do końca wesela to miałoby się zmienić. Co prawda zakatarzony Daniel starał się, jak mógł, by stanąć na wysokości zadania, jednak widać było, że nie ma wielkiej ochoty na tańce, ona zaś wręcz mu tego zabroniła. Sama zresztą też wolała nie zarazić się od niego, dlatego oboje uznali, że najlepiej będzie ograniczyć wszelki bliższy kontakt fizyczny, którego w tańcu wszak nie dałoby się uniknąć.

Na sali bankietowej usadzono ich obok koleżanek i kolegów z roku, skutkiem czego wylądowała z Danielem po prawej stronie, Zbyszkiem po lewej oraz Martą i Patrykiem tuż naprzeciwko, bowiem na prośbę Marty Kinga zadbała o to, by wraz z Martyną i Wojtkiem oraz Jagodą i Kubą wszyscy znaleźli się przy jednym stole. Co prawda dawało to Izie wygodny pretekst do odmówienia Alinie, gdyby ta podjęła zapowiedziany plan zamiany miejsc i zaproszenia jej z deszczu pod rynnę czyli do stołu Michała, jednak konieczność znoszenia irytującego towarzystwa Patryka okazała się niewiele mniej męcząca. Na szczęście Alina, wciągnięta w nowy krąg znajomych Michała, z którymi zaśmiewali się kilka stołów dalej, zdawała się świetnie bawić i przynajmniej na razie nie zabiegała o jej uwagę, choć kilka razy Iza złapała ponad głowami gości jej porozumiewawcze, pełne sympatii spojrzenie.

Po niemal dwóch godzinach spędzonych przy stole większość towarzystwa poszła na parkiet tańczyć, zatem Iza została z Danielem sama. Widząc, że oczy zaczynają mu niepokojąco błyszczeć, czym prędzej zamówiła dla niego u kelnera filiżankę herbaty z cytryną, po czym dyskretnie wyjęła z torebki lekarstwo i nakazała mu je zażyć w nadziei, że uchroni go przed gorączką. Kiedy przesiedzieli tak przy pustym stole dobre pół godziny, niewiele rozmawiając, na swoje miejsce niespodziewanie wrócił Zbyszek, oznajmiając, że Gabrysia zagadała się w koleżankami w korytarzu, a jemu nie chciało się tam stać jak parasol w kącie i słuchać w kółko o damskich ciuchach i makijażach.

– Nie chciałabyś potańczyć? – zagadnął, odkręcając butelkę z wódką i nalewając jej sobie do kieliszka, po czym jednym haustem wlewając sobie do gardła. – Siedzisz tak i siedzisz przy tym stole, z tego, co widziałem, to na parkiet nie wbijałaś ani razu. I wcale nie mówię, żebyś tańczyła z Danielem – zaznaczył ciszej, pochylając się ku niej. – Widzę, że chłopak zdycha i wysmarkuje sobie flaki jak jakaś, kurde, mumia faraona… Ale póki nie ma Gabryśki, mogłabyś zatańczyć ze mną. Hmm? – mrugnął go niej. – Co ty na to? Dasz się zaprosić chociaż na jednego?

Iza uśmiechnęła się i pokręciła głową przepraszająco.

– No, ale dlaczego nie? – zapytał nalegająco Zbyszek, odstawiając pusty kieliszek na stół. – Tylko jeden, już nie bądź taka, co ci szkodzi? Daniel się nie pogniewa, co nie, Daniel?

– Za co? – zdziwił się Daniel, podnosząc głowę zawieszoną smętnie nad filiżanką.

– Za to, że zabiorę Izę na parkiet na jeden albo dwa kawałki – wyjaśnił mu. – Dzisiaj chyba jeszcze ani razu nie tańczyła, a moja Gabi akurat wsiąkła z dziewczynami, więc chętnie posłużę koleżance za partnera.

– Jasne! – ożywił się natychmiast Daniel. – Iza, leć potańczyć, koniecznie!

– Ale… – skrzywiła się niechętnie, przenosząc niepewny wzrok z jednego na drugiego.

– Proszę – powiedział Daniel, patrząc jej prosto w oczy. – Zrób to dla mnie, okej? I tak zżerają mnie wyrzuty sumienia, a jak zatańczysz sobie z nim chociaż symbolicznie, to i ja będę się lepiej czuł. Posiedzę tu i poczekam na was – dodał, zwracając się do Zbyszka. – A jak przyjdzie Gabrysia, to powiem jej, co i jak, i poczekamy razem.

– Dobra, dzięki! – pokiwał z satysfakcją głową Zbyszek, wstając z krzesła i stanowczym gestem wyciągając dłoń do Izy. – No, chodź, nie świruj, musisz machnąć sobie chociaż ze dwa na weselu Kingi! Dwa tańce, dwa kieliszki wódki i impreza będzie zaliczona! No, dawaj! – pociągnął ją za rękę, którą podała mu bez przekonania. – Lecimy!

Iza zerknęła jeszcze raz na Daniela, lecz widząc jego aprobujące spojrzenie, z westchnieniem poddała się i pozwoliła Zbyszkowi poprowadzić się na parkiet rozmigotany laserowymi wiązkami kolorowych świateł. Trafili idealnie, bowiem poprzedni utwór kończył się już i zaczynał się kolejny, szybki i tak naładowany muzyczną energią, że nogi same zrywały się do tańca.

„A w sumie czemu nie?” – pomyślała nagle, jakby budząc się z letargu, w którym tkwiła od dobrych dwóch godzin. – „Dzisiaj przynajmniej nie muszę podawać do stołów!”

Zbyszek może nie był wybitnym tancerzem, ale radził sobie bardzo skutecznie, widać było, że na dyskotekowych parkietach ma sporo doświadczenia. Poza tym, odkąd zamknęli temat wakacyjnych wydarzeń w Korytkowie, uraza, jaką żywiła względem niego, przybladła już na tyle, że jego towarzystwo nie wywoływało w niej odruchu niechęci. Stokroć bardziej wolała potańczyć z nim, niż oglądać po drugiej stronie stołu fałszywie uśmiechającą się do Marty gębę Patryka, nie mówiąc już o Michale, którego sylwetka z przytuloną do niego Aliną mignęła jej właśnie przelotnie gdzieś w drugim rogu sali. Doceniała zwłaszcza to, że Zbyszek zachowywał się w pełni poprawnie, jak przystało na kolegę z roku, nie robił żadnych niezręcznych wycieczek, ani nie zamęczał jej rozmową, która zresztą wymagałaby przekrzykiwania muzyki. Przeciwnie, w jego gestach wyczuwała dystans i szacunek, który wynikał zapewne z chęci ostatecznego pojednania, bo z czegóż by innego? Tak czy inaczej, biorąc pod uwagę niedyspozycję Daniela, to wcale nie był zły deal, warto było skorzystać z okazji, zanim Gabrysia wróci z ploteczek na korytarzu i zechce odzyskać partnera.

Gabrysia jednak musiała zagadać się po uszy, bowiem utwór za utworem mijały, a ona wciąż nie wracała, w związku z czym oboje w milczącym porozumieniu kontynuowali swe spontaniczne szaleństwo na parkiecie. Wreszcie, po kolejnych dwóch utworach zespół, który grał dotąd na żywo, udał się do stołu, na czas posiłku uruchamiając automatyczną playlistę. Iza, która przez cały ten czas miała z tyłu głowy myśl o pozostawionym przy stole Danielu, chciała już skorzystać z tej okazji i zejść z parkietu, jednak właśnie w tym momencie z głośników popłynęły znajome aż do bólu dźwięki… Joe Dassin, Et si tu n’existais pas.

Przystanęła uderzona falą najpiękniejszych wspomnień, i bezwolnie, jak zaczarowana, pozwoliła Zbyszkowi poprowadzić się z powrotem między tańczące pary. Światła przygasły i przestały intensywnie migać, lecz jej wspomnienia nabrały tym jaśniejszych i bardziej nasyconych barw. Majk… gdzie był i co robił teraz Majk?… Minęła już dwudziesta, więc w Anabelli trwał zapowiedziany bal andrzejkowy, on zaś, jako główny animator zabawy, pewnie sam też szalał na parkiecie. Ileż by dała za to, by móc zatańczyć z nim przy tym utworze! Obojętnie gdzie, tu czy tam – byle z nim. Jak na majowych urodzinach, kiedy na sam koniec zaśpiewał właśnie Joe Dassin, a on tak niespodziewanie poprosił ją do tańca…

Lecz dziś to było tylko marzenie, które nie mogło się spełnić. Majk był daleko, a ona w wyniku przypadkowego zbiegu okoliczności tańczyła ze Zbyszkiem, znów niesiona tak szarpiącą serce tęsknotą, że gardło mimowolnie ścisnęło jej się, a oczy zaczęły niebezpiecznie szczypać. Ach, ta muzyka… te znajome nuty… tak wzruszające, że jeśli ten utwór zaraz się nie skończy i nie przestanie dręczyć duszy wspomnieniami, chyba się rozpłacze! Zacisnęła zęby, próbując powstrzymać napór niewygodnych łez, i odwróciła głowę, by Zbyszek przypadkiem nie dostrzegł symptomów owej niespodziewanej chwili słabości.

I wtedy ponad jego ramieniem napotkała spojrzenie oczu, które kiedyś były dla niej całym światem – świecących błękitem nawet w ciemności oczu Michała. Tańczył z Aliną nieopodal, a jego biała koszula odbijała światło podobnie jak kiedyś, półtora roku temu, gdy oboje trafili na siebie przypadkiem na urodzinach Marcina. Wówczas również ich oczy spotkały się w półmroku podczas tańca z innymi partnerami, lecz jakaż to była różnica! Jakże inaczej ten niemal identyczny epizod wyglądał w porównaniu do dziś! Była wtedy taka głupia i naiwna… i tak niewiele wiedziała o tym człowieku… Co prawda więcej niż obecnie Alina, ale i tak za mało, biorąc pod uwagę dodatkowe zniekształcenie obrazu widzianego przez noszone latami na nosie różowe okulary.

„Spadaj!” – pomyślała, natychmiast odwracając wzrok.

Jednak wzruszenie związane z płynącą z głośników muzyką w połączeniu z uderzeniem negatywnych emocji na widok Michała sprawiło, że z trudem hamowane łzy bez jej woli znalazły ujście i popłynęły po policzkach. Spłoszona oderwała dłoń od ramienia Zbyszka i prędko przeciągnęła nią po oczach, zdając sobie sprawę, że przy ich ocieraniu prawdopodobnie roztarła sobie makijaż.

„Cholera jasna!” – pomyślała z irytacją. – „Jeszcze mi tego brakowało! Dobra, wystarczy, Izabello. To był o jeden taniec za dużo, czas wracać do Daniela!”

Wycofała się powoli z ramion Zbyszka, dając mu znak, że chce zejść z parkietu, na co on pokiwał głową i puściwszy ją, bez słowa ruszył za nią.

– Coś się stało? – zapytał, kiedy znaleźli się za progiem sali bankietowej, gdzie muzyka nie dudniła już tak głośno.

– Nie, nic – pokręciła głową. – Po prostu jestem już zmęczona. Dzięki, Zbyszek, fajnie się tańczyło, ale teraz muszę się koniecznie czegoś napić.

– Okej – odparł, przyglądając się podejrzliwie spod oka jej zaczerwienionym oczom z lekko rozmazanym tuszem i nienaturalnie rozpłomienionym policzkom.

Przy stole obok Daniela, ku zdziwieniu obojga, siedziała Marta w swej widocznej z daleka czerwonej sukience, popijając wodę z wyraźnie znudzoną miną. Patryka ani Martyny z Wojtkiem nie było, widocznie zostali na parkiecie albo poszli skorzystać z toalety, tak czy inaczej widok ów pozwolił Izie ostatecznie ochłonąć. Utwór Joe Dassina na szczęście już się skończył, skutkiem czego wzruszenie ściskające za gardło puściło je tak samo nagle, jak wcześniej złapało, pozwalając w kilka sekund odzyskać równowagę.

– Hej, Martusiu – zagadnęła energicznie, podchodząc do stołu. – Macie tu jakąś otwartą wodę? Tylko niegazowaną. Muszę się napić, w gardle mi zaschło.

Daniel, który wyglądał teraz o wiele lepiej niż przed godziną, natychmiast poderwał się z miejsca i sięgnął po butelkę.

– Naleję ci – zaoferował się skwapliwie. – Która to twoja szklanka? Ta? Okej… proszę.

– Dzięki.

– Nie ma sprawy. Jak wam się tańczyło?

– Super – odparła, uśmiechając się do Zbyszka, który, usiadłszy na swoim miejscu, sięgnął po inną butelkę z wodą i w niemej odpowiedzi na pytanie Daniela podniósł w górę kciuk. – Wyszaleliśmy się po wszystkie czasy, aż mi głupio, bo chyba za długo to trwało… A jak ty się czujesz, Dan? – zapytała z troską.

– Dużo lepiej – zapewnił ją. – Ten twój lek jest zajebisty, z początku nie działał, ale potem zaczął i normalnie mówię ci… jak ręką odjął. Nawet katar mi się całkiem fajnie uspokoił. Odpukać oczywiście – zaznaczył, stukając lekko w stół, a potem we własne czoło. – Ale póki co jest dobrze, siedzimy sobie z Martką i gadamy o pierdołach. Tak podejrzewałem, że pewnie zaraz wrócicie ze Zbychem… I co? Nie mówiłem? – uśmiechnął się do Marty, zakręcając butelkę. – Ledwo ci to powiedziałem, a już są!

Marta odwzajemniła mu zamyślony uśmiech, jakby nie do końca słuchała, o czym mówił, po czym zerknęła ukradkiem w stronę drzwi na salę taneczną, przez które co jakiś czas wchodzili kolejni zgrzani goście. Iza przyjrzała jej się uważnie sponad szklanki z wodą.

– To super, bardzo się cieszę, że ci pomogło – odpowiedziała Danielowi. – Chociaż, moim zdaniem, i tak nie powinieneś za bardzo szaleć, na parkiecie jest strasznie gorąco. Mogłoby ci zaszkodzić, ten lek jest tylko doraźny. A gdzie reszta? – dodała od niechcenia. – Patryk, Martynka, Wojtek? Kuba, Jagoda, Gabrysia? Nie widziałam ich na sali.

– Nie wiem – odparła niepewnie Marta. – Właśnie też na nich czekam, i to już chyba z pół godziny. Patryś poszedł do łazienki, mówił, że na chwilę, a nadal go nie ma.

– Pewnie się z kimś zagadał – domyślił się Zbyszek, wychylając w kilku łykach drugą już szklankę wody. – Gabryśka, Jagoda i Kuba gadali wcześniej z jakimiś dziewczynami o tam, w korytarzu – wskazał ręką w głąb sali. – Fakt, już godzinę temu, zanim poszliśmy z Izą tańczyć, ale, jak znam życie, pewnie dalej tam stoją. Tylko wódki sobie donieśli! – zaśmiał się. – Ja przynajmniej bym tak zrobił na ich miejscu! Chcesz zobaczyć? – zerknął na Martę, która pokiwała na to głową. – No to chodź, pokażę ci, gdzie to było.

Mówiąc to, odstawił szklankę na blat i podniósł się z krzesła, zaś Marta poszła za jego przykładem, poprawiając na sobie przykusą sukienkę. Iza i Daniel wymienili między sobą pytające spojrzenia.

– Dobra, to my też idziemy – zadecydowała Iza, w duchu kalkulując, że kiedy Alina i Michał wrócą z parkietu, lepiej będzie nie siedzieć przy stole samotnie, lecz dla bezpieczeństwa wmieszać się w większe towarzystwo. – Tam jest na pewno chłodniej, a ja po tym tańcu dosłownie się gotuję.

– No, widać po tobie – przyznała Marta, kiedy ruszyli za Zbyszkiem między stołami. – Rzadko kiedy masz takie czerwone policzki, musiałaś nieźle dać czadu na parkiecie. Ale tak ogólnie to genialnie wyglądasz w tej sukience, wiesz? – mrugnęła do niej. – Pasuje ci ten kolor.

– Dzięki, Martuś – uśmiechnęła się. – Ty też dzisiaj wymiatasz.

W korytarzu, do którego zaprowadził ich Zbyszek, stało kilka osób, jednak byli to sami nieznajomi. Mimo że nie było w tym nic zaskakującego, na twarzy Marty odbiło się zaniepokojenie. Rozejrzawszy się po jeszcze kilku bocznych korytarzach i zaułkach, cała czwórka zgodnie uznała, że najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji będzie wrócić do stołu i cierpliwie tam poczekać. W drodze powrotnej, tuż przy wejściu na salę taneczną, natknęli się na Wojtka i Martynę oraz Jagodę, którzy akurat również zmierzali w to samo miejsce.

– A gdzie Gabi? – zdziwił się Zbyszek.

– Nie wiem – odparła równie zdziwiona Jagoda. – Myślałam, że wróciła do was.

– A Kuba?

– Kuba wyszedł z chłopakami na papierosa – wyjaśniła, wskazując ręką za siebie. – O tam, na taras.

– A Patryk? – zapytała coraz bardziej zaniepokojona Marta. – On też poszedł palić?

– Nie – pokręcił głową Wojtek. – Tam był tylko Kuba, Piotrek i ten drugi, jak mu tam… chyba Marek. Patryk przecież był z tobą.

– No tak, był, ale już chyba więcej niż pół godziny temu poszedł do… – zaczęła Marta, jednak urwała, bowiem z bocznego korytarza wypadł nagle zziajany Kuba w rozpiętej kurtce i z zaróżowionymi od zimna policzkami, machając w ich stronę obydwoma ramionami niczym wiatrakami.

– Chodźcie, szybko! – zawołał z daleka. – No szybko! Ty i ty! – wskazał na Zbyszka, a potem na Martę, kiedy tylko do nich dobiegł. – Weźcie tylko coś na siebie z szatni, bo zimno jak cholera! Wy jak tam chcecie – oznajmił mimochodem przysłuchującej się ze zdziwieniem reszcie – ale Zbychu i Marta obowiązkowo! Tylko szybko, bo teatrzyk zaraz się skończy!

– Jaki teatrzyk? – zapytała podejrzliwie Marta, jednak posłusznie skierowała się do szatni.

– Zaraz zobaczysz – zapewnił ją Kuba. – Ale ruszcie się! Szybciej, Zbychu, no! Bierz kurtkę i lecimy, nie ma czasu!

Zaintrygowane towarzystwo, nie zadając już więcej pytań, rzuciło się do szatni po płaszcze. Tylko Iza, choć również zaciekawiona tym, co chciał im pokazać Kuba, w poczuciu odpowiedzialności została na miejscu, przytrzymując za ramię Daniela.

– Nie, my nie idziemy – oznajmiła mu stanowczo. – Oni i tak zaraz opowiedzą nam, o co chodziło, a ty nie będziesz mi teraz wychodził na dwór, jasne? Wiesz, jakiego odlotu byś dostał od takiej zmiany temperatur? Mowy nie ma, Daniel. Poczekamy na nich tutaj.

– Okej – zgodził się posłusznie.

Przystanęli zatem w rogu, obserwując gorączkowe ruchy pozostałych, którzy w tempie błyskawicy pobrali z szatni okrycia wierzchnie i zarzuciwszy je na siebie, wypadli za Kubą na oświetlony zewnętrzny dziedziniec, po czym jedno po drugim przebiegli wzdłuż przeszklonych od sufitu do podłogi okien holu i zniknęli w ciemnościach.

– Ciekawe, o co chodzi – zastanowił się Daniel.

– Nie mam pojęcia – odparła ponuro Iza. – Ale mam złe przeczucia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *