Anabella – Rozdział CLXXVI

Anabella – Rozdział CLXXVI

Jako że w holu przy szatni było dość chłodno, Iza i Daniel zdecydowali się wrócić do stołu i tam poczekać na kolegów, którzy, wybiegłszy na dwór w porozpinanych ubraniach i bez czapek, powinni wkrótce wrócić, by się nie przeziębić. U progu sali wpadli jednak na Alinę, która zatrzymała ich, chwytając Izę za rękę.

– Iza, możemy chwilę porozmawiać? – zapytała szybko. – Na osobności, dobrze? – uśmiechnęła się przepraszająco do Daniela.

– Jasne – odparł ów, wyciągając z kieszeni chusteczkę. – Leć, Iza, ja poczekam przy stole.

– Dzięki! – ucieszyła się Alina.

I nim Iza zdążyła odpowiedzieć, pociągnęła ją ze sobą w głąb jednego z korytarzy, za załomem którego znajdowało się tylne wyjście z lokalu prowadzące do oświetlonego gustownymi lampkami ogrodu.

– Posłuchaj, muszę cię o coś zapytać – ciągnęła na jednym tchu, zatrzymując się pod jedną ze ścian. – Bo naprawdę nic już z tego nie rozumiem. Czy ty i Ogórek… znaczy Michał… – poprawiła się – czy wy macie ze sobą na pieńku? Albo coś takiego? W sensie, że jest między wami jakiś konflikt?

Iza westchnęła i pokręciła głową, starając się naprędce sklecić jakąś dyplomatyczną odpowiedź, która jednocześnie nie byłaby kłamstwem.

– No cóż… – odparła zmieszana.

– Słuchaj, on mi powiedział, żebym z tobą nie gadała! – przerwała jej żywo Alina. – Pytam go dlaczego, a on mi na to, że nie lubi, jak plotkują o nim ludzie z Korytkowa. Że tam jest wiocha zabita dechami, że wszyscy są do siebie uprzedzeni i jeden pod drugim dołki kopie. I że w lecie był jakiś wypadek, który spowodowali jego kumple, a przez to do tej pory wszyscy na wsi mają to za złe jemu, bo on tych kumpli zaprosił. Nie wiem, może coś pokręciłam, ale tak mniej więcej… O co chodzi, Iza? Jaki wypadek? I dlaczego mam z tobą o tym nie rozmawiać? Miałaś z tym coś wspólnego?

– Tak, chodzi o wypadek samochodowy, w którym ucierpiał pięciomiesięczny synek mojej przyjaciółki – wyjaśniła jej Iza, w duchu zadowolona, że rozmowa skupiła się na relatywnie neutralnym temacie. – Rzeczywiście spowodowali go koledzy Michała.

– Pięciomiesięczne dziecko? – szepnęła ze zgrozą Alina. – Boże… co mu się stało? Żyje?

– Na szczęście żyje – zapewniła ją uspokajająco. – Był w bardzo ciężkim stanie, ale udało się go uratować i po rehabilitacji powinien wyjść z tego bez większych konsekwencji. Taką przynajmniej mamy nadzieję. To mój chrześniak – wyjaśniła. – A ja byłam bezpośrednim świadkiem tego wypadku. I naprawdę wyglądało to strasznie.

– O Boże – odetchnęła Alina. – Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, taki maluszek! Czyli to dlatego jesteś zła na Michała? – domyśliła się. – Masz do niego żal o to, co się stało?

– Trochę tak – przyznała zgodnie z prawdą Iza. – Co prawda to nie była jego bezpośrednia wina, ale gdyby nie zaprosił tych chłopaków na wakacje, nic by się nie stało.

– No tak – pokiwała głową. – Już rozumiem. Pewnie boi się, że będziesz stawiać go przede mną w złym świetle, oczerniać, odradzać mi go albo coś… Ale przecież to bez sensu, Iza – pokręciła głową. – Nie wierzę, że ty byś mogła tak robić. To są tylko jego fobie i wymysły, prawda?

– Oczywiście, że nie będę go przed tobą oczerniać – odpowiedziała oględnie Iza. – Chociaż, moim zdaniem, oczernianie to pojęcie szerokie i bardzo względne, zwłaszcza w niektórych przypadkach. A co do odradzania ci go, to… daj spokój – machnęła lekko ręką. – Wasz związek to nie jest moja sprawa i nie mam zamiaru się w to wtrącać.

Alina przyglądała jej się badawczo, coraz bardziej poważniejąc.

– No, ale jednak coś tu nie gra, prawda? – zapytała ostrożnie. – Widzę to po tobie, poza tym mówisz, że w niektórych przypadkach… oczywiście masz na myśli jego, ale w jakim sensie? Powiedz mi, Iza – dodała prosząco. – Czy jest coś, czego nie wiem o Ogórku, a powinnam wiedzieć?

W jej głosie zabrzmiało zaniepokojenie. Iza odetchnęła z głębi płuc, czując, że chyba jednak nie obędzie się bez przykrej sceny, której dziś tak bardzo chciała uniknąć. Zwłaszcza że to była sprawa, od której wolałaby się trzymać jak najdalej. Czy jednak, zapytana wprost, miała prawo kłamać?

– Myślę, że takich rzeczy trochę by się znalazło – odparła dyplomatycznie. – Ale to przecież normalne, że przy tak krótkiej znajomości nie wiesz o nim wszystkiego, a najlepszym źródłem informacji, moim zdaniem, powinien być on sam. Dlatego proszę cię, pytaj o to Michała, nie mnie. Ja znam go od dzieciństwa, więc patrzę na niego przez inny pryzmat niż ty, mam inne doświadczenia i w ogóle. Po prostu każdy ma własny rozum i serce, Ali – dodała łagodnie, kładąc jej dłoń na przedramieniu. – A ja naprawdę nie chcę się w nic wtrącać.

Alina nie spuszczała z niej uważnego, podejrzliwego wzroku, a uśmiech zniknął z jej twarzy już całkowicie.

– Nie podoba mi się to – odpowiedziała poważnie. – Oboje coś przede mną ukrywacie. I nie chodzi tylko o ten wypadek, prawda? Wiem, że nie. To jest coś o wiele gorszego, aż się boję pytać, bo po twojej minie widzę, że to wcale nie są żarty. Ale muszę… muszę, Iza – podkreśliła stanowczo. – Muszę wiedzieć. Mam do tego prawo.

Iza milczała, w duchu walcząc ze sobą, bo choć z jednej strony wolałaby trzymać się od Michała i jego spraw z daleka, z drugiej sympatia, jaką żywiła wobec tej dziewczyny, nie pozwalała ani jej okłamywać, ani traktować nieuprzejmie. Zresztą już nie było odwrotu, na dłuższą metę i tak nic się nie ukryje, a ona przecież nie miała powodu czegokolwiek przed nią kryć. Tylko jak jej to wszystko powiedzieć? Od czego zacząć? Jak ubrać w możliwie najdelikatniejsze słowa brutalną prawdę, którą niczym sztylet będzie musiała wbić w jej ufnie zakochane serce? Wiedziała przecież z doświadczenia, jak bardzo to boli.

– Okej, to powiedz mi chociaż jedno – podjęła po chwili ciężkiej ciszy Alina, uznając, że najwyraźniej nie doczeka się odpowiedzi. – Tylko jedno, dobrze? Proszę, Iza. Chcę wykluczyć przynajmniej to najgorsze. Czy ty i Michał… – zawahała się. – Mam na myśli to, czy?… między wami nigdy nic nie było, prawda? – dokończyła prawie szeptem.

Jej słowa zawisły w miażdżąco gęstej ciszy, której nie zaburzało ani rytmiczne dudnienie basów dobiegające z sali tanecznej, ani głośny śmiech rozmawiających za załomem korytarza osób. Iza odwróciła oczy i zagryzła wargi, szukając w głowie najodpowiedniejszych słów, takich, które w jak największym stopniu oszczędziłyby tej Bogu ducha winnej dziewczynie przykrości. Jednak znaleźć je było rzeczą niemożliwą, bo one po prostu nie istniały, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jakim człowiekiem był Michał.

– Iza? – szepnęła Alina.

– Było, Ali – odparła z trudem, nie patrząc na nią. – Ale to już stara historia i…

– Jak stara? – przerwała jej.

– Bardzo stara. Jeszcze z czasów liceum.

– Ach… z liceum – powtórzyła cicho Alina.

– Tak. Byliśmy razem przez jakiś czas, ale…

– Długo? – przerwała jej znowu.

– Jakieś pół roku. Ale patrząc realnie, dużo mniej, bo uczyliśmy się w innych miastach i przez ten czas kontaktowaliśmy się głównie przez telefon. Tak naprawdę to spędziliśmy razem tylko jedne wakacje.

– Jedne wakacje… czyli nic poważnego? – w drżącym głosie Aliny zabrzmiała nuta ulgi.

Iza uśmiechnęła się smutno do siebie. Nic poważnego – dobrze powiedziane! Oczywiście, że to nie było nic poważnego, szkoda tylko, że ona sama zrozumiała tę nieszczęsną prawdę dopiero niedawno, wcześniej przez wiele lat żyjąc marzeniami o tym bęcwale.

– Nic – odpowiedziała lekkim tonem. – Tylko taki mały, głupi błąd młodości.

– Aha…

Znów zapadła niezręczna cisza, na tle której dudnienie basów i odgłosy zabawy na sali dobiegały jakby z innego świata.

– Ali, posłuchaj – podjęła łagodnie Iza. – Naprawdę bardzo mi przykro, że trafił nam się taki fatalny zbieg okoliczności, po prostu pech, bo jak inaczej to nazwać? Nie miałam pojęcia, kim jest twój Ogórek, a przy tym naprawdę cię polubiłam i…

– Ja też cię polubiłam, Iza – przerwała jej smutnym, nieco drżącym ale zdecydowanym tonem Alina, cofając się o krok. – I mnie też jest bardzo przykro, ale w tych okolicznościach nie mogę kontynuować znajomości z tobą. Po prostu sobie tego nie wyobrażam. Nie w sytuacji, kiedy wiem, że jesteś jego eks.

– Rozumiem – odparła cicho, a choć na te słowa poczuła w sercu żal, nie miała wątpliwości, że jej decyzja jest słuszna.

– Nawet jeśli to trwało krótko i niewiele znaczyło, fakt jest faktem, a ja nie potrafiłabym być względem ciebie obiektywna – mówiła dalej Alina. – I myślę, że Ogórek też czułby się z tym źle, bałby się, że obmawiasz go przede mną albo coś, a ja… ja nie chcę nic więcej wiedzieć. Słyszysz? Nie chcę już nic więcej wiedzieć o jego przeszłości – podkreśliła stanowczo. – To, czego dowiedziałam się teraz, w zupełności mi wystarczy, już i tak ciężko mi będzie sobie z tym poradzić.

– Tak, wiem – odparła smutno Iza.

– Pewnie w ogóle niepotrzebnie o to zapytałam – ciągnęła załamującym się głosem Alina. –. Przeszłość to przecież tylko przeszłość, to, co było kiedyś, już się nie liczy, bo co z tego, że on miał kiedyś takie… przygody? Teraz jest ze mną i jestem pewna, że tak już zostanie, jesteśmy sobie przeznaczeni i tego nic nie może zmienić. On mnie naprawdę kocha – podkreśliła, podnosząc dumnie głowę. – A ja kocham jego i to, co nas łączy, jest absolutnie wyjątkowe. Takie coś zdarza się tylko raz w życiu.

– Jasne – szepnęła Iza, starając się nie dać jej wyczuć zawartej w tym słowie ironii.

– Dlatego sorry, Iza, ale nie możemy tego ciągnąć. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a ja w tym przypadku naprawdę bardzo się zawiodłam. Bardzo – podkreśliła coraz mocniej drżącym głosem. – Niby wiem, że to nie twoja wina, ale…

– No nareszcie! Tu jesteś! – rozległ się za ich plecami znajomy głos, w którym zabrzmiała charakterystyczna dla niego nuta pretensji i niezadowolenia.

Obie odwróciły się jak na komendę – przed nimi stał Michał, świecąc w półmroku bielą eleganckiej koszuli i błękitem oczu.

– Szukam cię po całej knajpie jak kretyn – zwrócił się z rozpędu do Aliny, zerkając na Izę, której mina, podobnie jak mina jej towarzyszki, świadczyła o tym, że rozmowa, którą właśnie przerwał, nie była przyjemna. – Nie mówiłaś mi, gdzie idziesz.

– Przepraszam – szepnęła Alina, w której oczach na jego widok stanęły łzy. – Ja… muszę na chwilę do łazienki.

Co powiedziawszy, czym prędzej odsunęła się od Izy, przemknęła tuż obok ramienia Michała i szybkim krokiem, niemal biegiem rzuciła się w głąb korytarza.

– Ja też przepraszam – powiedziała chłodno Iza, bez wahania ruszając jej śladem. – Muszę wracać do stołu, kolega na mnie czeka.

Michał jednak, nawet nie spojrzawszy za Aliną, zastąpił jej drogę, co było o tyle łatwe, że wąski przesmyk przy jego ramieniu nie miał nawet metra szerokości.

– Poczekaj – rzucił szybko. – Możemy zamienić dwa słowa?

Iza jednak nie miała zamiaru z nim negocjować.

– Nie – odparła krótko, próbując wyminąć go z drugiej strony. – Nie życzę sobie więcej z tobą rozmawiać. Puszczaj mnie.

– Czekaj! – Michał przesunął się równie szybko, znów zastawiając jej przejście. – Co jej nagadałaś? – ruchem głowy wskazał w stronę, w którą pobiegła Alina.

Pytanie to przyszło mu na myśl jako jedyne, które miało szanse zatrzymać Izę, poza tym naprawdę był ciekawy, o czym rozmawiały. Choć z jednej strony nie podobało mu się, że Alina, wbrew zakazowi, jaki jej wydał, zaczepiła Izę za jego plecami, z drugiej był jej wdzięczny za nieświadome sprowokowanie tak korzystnej sytuacji. Od kilku godzin czekał bowiem z niecierpliwością na jakąkolwiek okazję pogadania z Izą na osobności i dokończenia tamtej niezaczętej rozmowy z Anabelli, skąd musiał wycofać się na tarczy po niechlubnym starciu z Błaszczakiem. Ech… jak on nienawidził tego typa! Gdyby wówczas nie stanął mu na drodze, wszystko niewątpliwie wyglądałoby inaczej!

Dzisiaj jednak sytuacja znów niespodziewanie się zmieniła, ba, zdawała się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni! Błaszczaka tu nie było, Iza nie zabrała go ze sobą na imprezę, a to był pośredni acz niezbity dowód na to, że – jednak! – nic poważnego jej z nim nie łączyło. Być może nawet nie miała pojęcia o tamtej bójce w Anabelli, kudłaty gnojek mógł to ukryć z obawy przed jej reakcją, bo gdyby dowiedziała się, komu śmiał podbić oko… Co więcej, choć przyszła dziś z Danielem, na parkiet jako jedyny dał radę wyciągnąć ją Zbyszek, poza tym widać było z daleka, że średnio się bawiła. A do tego to jej spojrzenie, które wychwycił w ciemnościach sali, rzucone wprost na niego ponad ramieniem Zbyszka… Jedno krótkie spojrzenie, za to takie, że poszło mu w pięty, albowiem, choć było ciemno, dokładnie widział łzy szklące się w jej oczach, a potem spływające po policzkach. Usiłując je ukryć, uciekła z parkietu, ale on zdążył je dostrzec i nie miał wątpliwości, skąd się brały.

Żałowała! Jednak żałowała! Dokładnie tak, jak myślał, kiedy miesiąc temu spotkał ją na uczelni bladą i wycieńczoną, z podkrążonymi na sino oczami. Dziś co prawda wyglądała prześlicznie, a jej twarz niby nie zdradzała oznak trwającego od dwóch miesięcy cierpienia, jednak dobry makijaż może zdziałać cuda, a tamte łzy na sali mówiły same za siebie. Teraz zresztą też, kiedy zaczepiła ją Alina, zapewne nie zdołała ukryć zazdrości, skoro obie miały takie miny. Ha! Jakim niesamowitym zbiegiem okoliczności było to, że się dziś spotkali! I że on akurat był z Aliną! Co prawda zaprosił ją na wesele Andrzeja bez większego przekonania i po długich wahaniach, niemal do ostatniej chwili nie mogąc się zdecydować, czy w ogóle się na nie wybierać, ale teraz musiał przyznać, że to był znakomity ruch.

Teraz pozostało mu zatem wykonać kolejny. Oczywiście, znając kobiecą naturę, Iza będzie udawać, że nadal się gniewa i że jest jej obojętny, nie chcąc w swojej idealistycznej szlachetności wchodzić rywalce w drogę, ale co tam! To tylko przejściowa przeszkoda, którą da się pokonać bez większych trudności. Byle dobrze zacząć i jakoś ją tu zatrzymać, od tego zależała cała reszta. I najlepiej nie zaczynać od sedna sprawy, ale od punktu, w którym aktualnie się znaleźli, mianowicie od jej przerwanej przed chwilą rozmowy z Aliną.

Ku zadowoleniu Michała intuicja ta okazała się słuszna, bowiem pytanie o to, co powiedziała Alinie, odniosło przewidywany skutek – Iza zatrzymała się.

– Nic – odparła chłodno. – Tylko tyle, o ile sama zapytała. Puść mnie, chcę wrócić do stołu.

– A o co zapytała? – nie dawał za wygraną.

– Niech ona ci powie – wzruszyła ramionami, znów próbując go ominąć. – Biegnij za nią i postaw jej to pytanie, a mnie wreszcie puść. Słyszałeś? – dodała ostrzej. – Odsuń się, chcę przejść.

– Domyślam się, co jej powiedziałaś – odparł, nadal nie pozwalając jej się wyminąć. – Widziałem to po jej minie, po twojej zresztą też. Myślisz, że jestem ślepy i głupi? Gadaj sobie, co chcesz, i tak się przede mną nie ukryjesz – oznajmił z nutą satysfakcji, zamaszystym gestem odgarniając sobie włosy z czoła. – Zrobiłaś jej scenę zazdrości, co? Aż poleciała do kibla się wybeczeć?

Iza skamieniała, uderzona skalą jego bezczelności, która, w obliczu sceny z hotelu Europa oraz tego, co wykonał miesiąc temu w Anabelli, była w jej oczach porażająca. A więc nadal nic do niego nie dotarło? Nadal wydawało mu się, że ma jeszcze jakieś karty w grze? Z trudem powstrzymała wybuch oburzenia, uznając, że emocjonalna reakcja nie będzie w tej sytuacji wskazana.

– Scenę zazdrości? Chyba cię pogięło – odparła z politowaniem, wydymając usta. – O kogo niby miałabym być zazdrosna? O ciebie? To chyba jakiś niesmaczny żart, bo nie wierzę, że mógłbyś powiedzieć to na serio – popukała się wymownie palcem w skroń. – Nie rób z siebie większego durnia, niż jesteś, co?

Tym razem Michał znieruchomiał jak zaklęty, a w jego oczach błysnęły znajome, groźne iskierki. Niewątpliwie to była z jej strony dalsza część ryzykownej gry, jednak w tym punkcie zdecydowanie przesadziła.

– Jeśli chodzi o mnie, już raz się na ten temat wypowiedziałam – ciągnęła zimnym tonem Iza – i zapewniam cię, że nie zmieniłam zdania. Miałeś się do mnie nie odzywać i nie zbliżać się nawet na krok, pamiętasz? Podtrzymuję to i mam nadzieję, że w przyszłości będziesz to łaskawie respektował. A jeśli chodzi o to, co powiedziałam o tobie Alinie, to myślę, że o wiele ważniejsze powinno być dla ciebie to, czego jej nie powiedziałam. Bo nie powiedziałam jej wielu interesujących rzeczy – zaznaczyła. – Oczywiście wyłącznie przez wzgląd na nią, nie na ciebie.

– To znaczy? – burknął z urazą Michał. – Czego?

– Na przykład tego, że w tamten weekend w sierpniu, kiedy miałeś wracać ze zjazdu hotelarzy w Poznaniu, czekałam na ciebie jak idiotka za stodołą Kulikowej, a ty nie przyjechałeś, bo rzekomo zatrułeś się parówkami – odparła z ironicznym przekąsem. – Dzisiaj Ali niechcący uświadomiła mnie, jak w rzeczywistości wyglądały te parówki.

Twarz Michała lekko przybladła.

– No… – zaczął i urwał, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Oczywiście mam to gdzieś – zaznaczyła spokojnie. – Jedyne, czego dzisiaj żałuję, to straconego czasu i tego, że przez twoje machlojki nabawiłam się kataru. A wystarczyło wysłać mi smsa, że nie przyjedziesz. Widzisz? Nawet na tyle nie było cię stać. Tak się nie robi, Ogóreczku.

Ostatnie słowo wymówiła kpiącym tonem, na co Michał podskoczył jak ukłuty szpilką, jednak nadal nie był w stanie znaleźć słów odpowiedzi.

– Nie opowiedziałam jej też o tym, co w wakacje odwaliłeś z Moniką Klimek – ciągnęła Iza, notując mimochodem, że na dźwięk ostatniego nazwiska odcień jego twarzy zmienił się na jeszcze bledszy. – Ani o tym, w jak uprzejmy sposób próbowałeś zaprosić mnie do swojego pokoju w hotelu Europa na małe co nieco… a myślę, że to mogłoby ją szczególnie zainteresować, zważywszy że już wtedy, o ile dobrze zrozumiałam, byliście w poważnym związku. Wystarczy już tych przykładów? – zapytała uprzejmie, znów próbując ominąć go z lewej strony. – Ufam, że tak. Więc teraz daj mi przejść.

Michał odruchowo zastawił jej drogę, jednak wyraz jego twarzy świadczył o tym, że zupełnie stracił pewność siebie.

– Skąd wiesz o Monice? – zapytał zbity z tropu. – Zbychu ci wygadał?

– Nie – pokręciła głową. – Wiem to od Darka.

– Od Darka? – powtórzył zaskoczony, otwierając szeroko oczy. – To ty go znasz?

– Znam – skinęła głową. – Opowiedział mi wszystko, bo myślał, że jestem twoją dziewczyną. To zresztą ja podałam mu numer telefonu do ciebie i do Zbyszka.

– Aha – szepnął z miną człowieka, który stara się zebrać w głowie myśli.

– Zbyszek niczego mi nie przekablował – zaznaczyła dla porządku. – Był wobec ciebie lojalny, chociaż nie zasługujesz na lojalność, o czym oboje doskonale wiemy. A co do Moniki, to cóż… gratuluję ci kolejnego sukcesu w rozpieprzaniu ludziom życia – skrzywiła się ironicznie. – Widzę, że przyjąłeś to sobie za cel, i faktycznie, świetnie ci idzie, szkoda tylko, że następna w kolejce jest taka fajna dziewczyna jak Ali. Oczywiście i ona prędzej czy później się na tobie pozna, chociaż ja nie będę jej uświadamiać, o to się nie martw. Proszę cię tylko uprzejmie, żebyś ode mnie trzymał się jak najdalej i nigdy więcej nie właził mi w drogę. To jest prośba bezterminowa – zaznaczyła, podnosząc w górę palec. – Nawet śmierć z niej nie zwalnia, rozumiemy się? A teraz przepraszam cię – odepchnęła go znienacka – ale muszę już iść.

Korzystając z efektu zaskoczenia, prześlizgnęła się obok niego i pośpiesznie ruszyła korytarzem w stronę holu, on zaś na szczęście nie gonił jej, lecz został na miejscu niczym wbity w ziemię.

***

„Jak on śmiał, bezczelny gnojek!” – myślała rozdrażniona Iza, kierując kroki na salę bankietową. – „Mam nadzieję, że teraz już się definitywnie odczepi. Nawet nie pobiegł za Ali, olał ją kompletnie… Biedna, naiwna dziewczyna! Zakochać się w takim kundlu! No, ale cóż, sama nie byłam lepsza. A co mogę zrobić w tej sytuacji? Uświadomić jej, że kto zadaje się z Miśkiem Krzemińskim, ten jest z góry skazany na cierpienie? I tak nie uwierzy, będzie musiała przekonać się na własnej skórze. Poza tym ona nie chce już ze mną gadać, a ja nie będę przecież…”

Urwała, zaalarmowana sceną, jaką dostrzegła w głębi sali i która sprawiła, że z miejsca zapomniała o Michale. Przy stole, który zajmowali razem z Danielem, trwało wielkie zamieszanie, jak zauważyła z daleka, tłoczyło się tam całe towarzystwo z romanistyki, w tym Kuba i Zbyszek. Obydwaj, podobnie jak Martyna i Jagoda, wciąż mieli na sobie okrycia wierzchnie, w których dwadzieścia minut wcześniej wybiegli na dwór. Z całej piątki, która wówczas opuściła lokal, brakowało tylko Marty, co zaniepokoiło Izę, zwłaszcza że nigdzie nie widać było również Patryka ani Wojtka. Idąc pośpiesznie w ich stronę miedzy stołami, dopiero kilka metrów od celu dostrzegła pomiędzy tłoczącymi się w jednym miejscu ludźmi czerwoną plamę sukienki Marty, która siedziała na krześle w rozpiętym zimowym płaszczu i zanosiła się rozpaczliwym płaczem. Właśnie dobiegła tam Kinga w białej ślubnej sukni, z niepokojem dopytując najbliżej stojącego Zbyszka, co się stało.

– A jak myślisz? Patryk ją wystawił – oznajmił ów rzeczowo, zerkając na Izę, która w tym momencie dopadła do nich, również nadstawiając ucha. – Delikatnie mówiąc, bo tak dokładnie to poszedł na całego z moją Gabryśką. Zaszyli się w tamtej altanie po drugiej stronie ogrodu – wskazał swobodnie ręką w stronę wyjścia z restauracji – a Kuba, debil jeden, polazł tam nie wiadomo po co i ich nakrył. Niezłe przedstawienie straciłaś – uśmiechnął się pobłażliwie do Izy. – Żałuj, że z nami nie poszłaś, trafiliśmy na najlepszy moment. Dziwię się tylko, że im dupy w taką pogodę nie odmarzły.

– Ale jak to? – nie dowierzała Kinga, mrugając w oszołomieniu oczami. – Marty chłopak? I twoja dziewczyna?

– E tam moja – skrzywił się z niesmakiem i machnął ręką. – Żadna moja, zabrałem ją tylko awaryjnie do was na wesele. I co? Nawet paru godzin nie wytrzymała, nie?

Iza, rozumiejąc już mniej więcej, co się wydarzyło, ze zgrozą rzuciła się w stronę, gdzie, łkając wniebogłosy, siedziała Marta. A więc Patryk… więc tak to się skończyło? O wiele szybciej i bardziej spektakularnie, niż się spodziewała, ale czy w przypadku Patryka było się czemu dziwić? Jedynym, za co czuła do niego coś w rodzaju wdzięczności, było to, że wyręczył ją w nieprzyjemnym obowiązku uświadomienia Marcie, z kim miała do czynienia, a sprawa Lodzi tym samym zeszła na dalszy plan. To mimo wszystko, choć współczuła Marcie z całego serca, sprawiło jej ulgę. Przepchnąwszy się przez tłum, nachyliła się nad rozpaczającą przyjaciółką i objęła ją obydwoma ramionami.

– Iza! – chlipnęła z wyrzutem Marta, podnosząc na nią zapłakane oczy z rozmazanym makijażem. – Gdzie ty byłaś?… dlaczego?…

– Przepraszam, Martuś – wyszeptała, gładząc ją po włosach. – Musiałam z kimś porozmawiać. Nie wiedziałam, że Patryk…

Przerwała, gdyż na ostatnie słowo Marta znów zawyła jak zranione zwierzę, a z jej oczu trysnęła nowa kaskada łez.

– Nic do niej nie mów, Iza – poradziła jej stojąca obok ze współczującą miną Basia. – Jak się coś mówi, to jest jeszcze gorzej.

Iza posłusznie wycofała ramiona i spojrzała po otaczających ich koleżankach i ich partnerach, którzy wpatrywali się w łkającą Martę jak w aktorkę darmowego teatru. Napotkała przy tym wzrok Daniela, który z bezradną miną i czerwonym od kataru nosem siedział na krześle obok Marty, trzymając w ręce jej szalik. Musiał pomyśleć dokładnie o tym samym co ona, bo pokręcił z dezaprobatą głową, niemym ruchem samych gałek wskazując jej na tłum dookoła. Izie nie trzeba było więcej, by podjąć decyzję.

– Dobra, kochani, wystarczy, zostawcie ją już – powiedziała stanowczo, wyprostowując się i odpychając lekko do tyłu Basię i Weronikę. – Po co takie zbiegowisko? Nie róbmy z tego cyrku, ja i Dan się nią zajmiemy, a wy wracajcie tańczyć. Kinia, ty niczym się nie przejmuj – zwróciła się do pani młodej, która ze wciąż zszokowaną miną patrzyła na płaczącą Martę. – Wracaj do męża, zabierz resztę, a ja zostanę tu z Martusią i powoli ją uspokoimy. Biorę to na siebie.

– Okej – pokiwała głową Kinga, jakby budząc się z letargu. – Dzięki, Iza. Ale kurczę, tak mi jej szkoda…

– Kinia, chodź! – zawołała Aneta, wpadając między nich jak burza. – Szukają cię! O kurczę, i co? – zaciekawiła się. – Co tu się stało? Jakaś drama?

Pozostałe dziewczyny, posłusznie wycofując się o kilka kroków na rozkaz Izy, rzuciły się do wyjaśnień, starając się na tyle ściszyć głosy, by ich gorączkowy raport nie dotarł do uszu Marty. Co prawda ta i tak nic by nie usłyszała, bowiem wciąż zanosiła się płaczem, szlochając tak, że chwilami brakowało jej tchu, jednak, jako że zebrana wokół niej grupa tylko trochę rozluźniła szyki i nie miała zamiaru odchodzić, Iza uznała, że potrzeba tu bardziej radykalnego rozwiązania.

– Martuś, chodź, wyjdziemy stąd – rzuciła energicznie, pociągając ją za ramię i dając Danielowi znak, żeby jej pomógł. – Słyszysz? Wstawaj. Pójdziemy gdzieś, gdzie jest spokojniej.

***

– Jak on mógł, Iza?… jak mógł?… – chlipała Marta usadzona na kanapie w bocznym holu pomiędzy Izą i Danielem. – Przecież to… nie, ja w to nie wierzę!… Ja…

– No już, Martuś, już dobrze – powtarzała smutno po raz nie wiadomo który Iza, gładząc ją po włosach. – Chcesz się napić jeszcze trochę wody?

– Daj – pokiwała głową, na co Daniel natychmiast sięgnął po odstawioną na niewielki stolik kawowy butelkę wody mineralnej, odkręcił i podał jej do ręki. – Dzięki…

Drżącą jak liść osiki dłonią podniosła butelkę do ust i łapczywie wypiła kilka łyków wody. Iza i Daniel wymienili ponad jej głową zafrasowane spojrzenia. Marta płakała tak już prawie godzinę i choć chwilami wydawało się, że jest nieco lepiej, wystarczał najdrobniejszy impuls, jedno nieopatrzne słowo i znów zapadała się w swoją rozpacz jak w czarną dziurę bez dna. Wylała przy tym już tyle łez, że zawsze przytomna w takich wypadkach Iza wysłała Daniela po wodę, którą podawali jej, by na bieżąco uzupełniać braki. Na szczęście Marta przyjmowała ten gest bez oporu, a nawet z wdzięcznością.

Z jej zrozpaczonych półsłówek, a także z opowieści Zbyszka, Kuby i Martyny, z którymi Iza w przelocie zdążyła wymienić kilka zdań, wyłaniał się przykry obraz wydarzeń, jakie rozegrały się w przeciągu ostatniej półtorej godziny. Niestety nie ograniczały się one jedynie do sceny w altanie, której świadkami stali się zaprowadzeni tam przez Kubę koledzy, lecz w czasie, gdy Iza rozmawiała z Aliną i Michałem, afera miała dalszy ciąg w holu przy szatni. To tam rozegrała się awantura, jaką Marta urządziła Patrykowi, gdy ów wrócił z ogrodu, przy czym, co podkreślili wszyscy naoczni świadkowie, winowajca bynajmniej nie wyglądał na zawstydzonego i nawet nie próbował się usprawiedliwiać. Przeciwnie, poirytowanym tonem oznajmił Marcie publicznie i prosto w twarz, że już jej nie kocha i że chętnie skorzysta z tej okazji, by się od niej uwolnić. Po tym oświadczeniu ostentacyjnie opuścił imprezę, zabierając ze sobą Wojtka.

Iza nie musiała bardzo się wysilać, żeby wyobrazić sobie, jak wyglądał stan ducha Marty po przyjęciu takiej serii nokautujących ciosów, dlatego od godziny robiła wszystko, żeby otoczyć ją życzliwym wsparciem i pod żadnym pozorem nie dolewać oliwy do ognia. Nieoceniona była w tym pomoc Daniela, który, choć nadal lało mu się z nosa, pod wpływem lekarstwa czuł się całkiem dobrze i chętnie wykonywał polecenia Izy.

– Ja już nie chcę tu być – wyszeptała Marta, na oślep oddając Danielowi butelkę. – Słyszycie? Chcę wracać do domu… Muszę zamówić taryfę.

– Jasne, Martuś – pokiwała głową Iza. – Odwieziemy cię.

– Nie, ja sama – zaprotestowała słabo. – Nie chcę wam psuć zabawy… a Kini robić przykrości… Nie, Iza – chwyciła ją za rękę i spojrzała na nią prosząco przez łzy. – Ty musisz zostać, proszę cię… Kini będzie przykro, a ja… ja muszę teraz pobyć sama. Już wystarczająco scen wam narobiłam… Teraz chcę tylko wrócić do domu, położyć się do łóżka i zostać sama… Pomóżcie mi tylko zamówić tę taryfę… okej?

– Okej, już dzwonię – poderwał się Daniel, sięgając do kieszeni po telefon. – I tak pewnie z pół godziny potrwa, zanim tu dojedzie.

– Martuś, pojedziemy z tobą – powiedziała łagodnie Iza, kiedy Daniel odszedł na bok, by porozmawiać z dyspozytornią taksówek. – Rozumiem doskonale, że chcesz wrócić do domu, ale nie możesz jechać sama, ja na to nie pozwolę. Odwieziemy cię tylko i wrócimy tutaj – zaznaczyła, widząc, że znów chce protestować. – Nie bój się, Kinia nawet nie zauważy, jak nie będzie nas przez pół godziny, a ja przynajmniej będę o ciebie spokojna.

Po krótkich negocjacjach, nim przyjechała zamówiona taksówka, rozedrgana od emocji, wciąż zalewająca się łzami Marta zgodziła się wreszcie na ten plan, po czym nagle opadła z sił i pogrążyła się w rodzaju odrętwienia, niemal letargu, bezwolnie pozwalając swym towarzyszom założyć sobie płaszcz i zaprowadzić się do szatni po resztę przywiezionych na wesele rzeczy. Iza i Daniel również poprosili o swoje okrycia wierzchnie, lecz ledwo szatniarka zdążyła im je podać, do Izy podbiegły jak po ogień trzy koleżanki z roku, Basia, Weronika i Asia. Dziewczyny odciągnęły ją na stronę, meldując na wyścigi, że Zbyszek, który od godziny odreagowywał emocje, topiąc je na przemian w zimnej wódce i Jacku Danielsie z colą, prosi, by przyszła do niego do stołu, bowiem koniecznie musi z nią pogadać.

– Ze mną? Ale ja teraz jadę z Danem odwieźć do domu Martusię – odparła Iza, wymownym ruchem głowy wskazując na słaniającą się na nogach Martę, której Daniel pomagał właśnie założyć szalik na szyję. – Nie ma opcji, dziewczyny, to jest teraz najpilniejsze. Powiedzcie mu, że wrócimy tu jeszcze, myślę, że za jakieś… ja wiem? – zastanowiła się. – Pewnie koło godziny nam to zajmie, może trochę dłużej.

– Koło godziny? – popukała się palcem w czoło Weronika. – No co ty, Iza! W godzinę to on zachleje się na śmierć!

– Aż tak? – skrzywiła się z niedowierzaniem. – Z powodu tej Gabi? Serio to go tak ruszyło?

– No – zapewniła ją z powagą Asia. – Ruszyło. Ja to jeszcze nigdy go w takim stanie nie widziałam. Słuchaj, a nie dałoby się tak zrobić, żeby Daniel pojechał z Martą sam? Przecież da radę, a ty byś została, co? Jesteś naprawdę potrzebna Zbyszkowi.

– E tam, zaraz potrzebna! – prychnęła zirytowana tą niespodziewaną komplikacją Iza, nie mając wcale ochoty służyć za pomoc psychologiczną dla Zbyszka. – Marta potrzebuje mnie jeszcze bardziej niż on, zresztą… koniecznie musi gadać ze mną? Akurat ze mną? Nie może z kimś innym?

– Chce koniecznie z tobą – podkreśliła stanowczo Weronika. – Iza, no weź… zrób tak, jak mówi Asia, co? Wiem, że Marta jest teraz w największej rozsypce, ale ją już ogarnialiście przez godzinę, a Daniel może pojechać z nią sam. My mamy jeszcze na pace Martynę – dodała, wymieniając ponure spojrzenia z koleżankami. – Ją też trzeba pocieszać po tym, jak Wojtek dał nogę z Patrykiem i została na imprezie sama. No a Zbychu nie chce przestać chlać. Jeśli ty go nie zatrzymasz, to nie wiem kto, Kuba już nie daje rady, przed chwilą mało co nie dostał po gębie, zresztą sam ma już dobrze w czubie.

– Obalili na spółę jedną półlitrówkę – wyjaśniła dla porządku Basia. – Wiadomo, musieli się znieczulić, to była mimo wszystko mocna akcja. Ta cała Gabrysia pojechała już do domu, a Jagoda zabrała się z nią, tak jak Wojtek z Patrykiem, nie?

– Solidarnie – skrzywiła się Weronika.

– No. Solidarność debili – wzruszyła ramionami Asia.

– W każdym razie chłopaki odreagowują – ciągnęła Weronika. – Znaczy głównie Zbyszek. Kuba trochę wypił, ale już przestał, a Zbyszek pruje dalej i cały czas powtarza, że wszyscy mają spadać, a on chce gadać z Izą. Z Izą i tylko z Izą.

– Jasne – mruknęła z mieszaniną niechęci i rezygnacji Iza, dając znak Danielowi, żeby podszedł do nich.

Ów usadził troskliwie ubraną już i bezwolną jak dziecko Martę na miękkiej kanapie przy wyjściu i podszedł posłusznie, po drodze dyskretnie wycierając sobie nos.

– Iza, no weź, please… chodź z nami i pomóż go ogarnąć – naciskała tymczasem Asia. – Zrób coś, żeby chociaż przestał chlać, bo nic mu nie przemawia do rozumu, a jak dalej będzie tak tankował, to naprawdę się zatruje i będzie kłopot. A Kinia? To przecież jej wesele. Jak będzie się czuła, jak Zbyszka zabierze pogotowie? Już i tak wystarczająco najadła się nerwów przez tę aferę z Patrykiem.

Iza, acz niechętnie, nie mogła nie przyznać jej racji, argument związany z Kingą w istocie trafiał w punkt – choćby nie wiadomo, co się działo, nie należało psuć humoru pani młodej, lecz zrobić wszystko, żeby oszczędzić jej nerwów w tym jakże ważnym dniu. Poza tym, choć trudno jej było uwierzyć w to, że Zbyszek aż tak bardzo przejął się zdradą jakiejś przygodnej Gabrysi, mimo wszystko mu współczuła, choćby ze względu na upokorzenie, jakie musiał dziś publicznie znieść. Miała też w pamięci fakt, że gdyby nie poprosił jej do tańca i nie spędził z nią dobrej godziny na parkiecie, scena w altanie pewnie nigdy by się nie zdarzyła. Czy choćby z tego względu nie była winna Zbyszkowi odrobiny duchowego wsparcia, zwłaszcza kiedy explicite o to prosił? To było przecież zgodne z przyjętymi przez nią od niedawna zasadami pracy dobrej wróżki, według których nieproszona miała się nie wtrącać w cudze sprawy, jednak kiedy ktoś o to poprosił, nie powinna odmawiać pomocy. Co prawda Zbyszek miał u niej sporo punktów karnych, ale skoro nie odmówiła rozmowy nawet Krawczykowi…

Anielska misja wpisuje się w twoją naturę – podpowiedział jej w głębi duszy ciepły, ukochany głos. – Nie byłabyś sobą, gdybyś nie mogła jej pełnić

Daniel, któremu przedstawiła w kilku słowach problem, wykazał dla Zbyszka wielkie zrozumienie i bez wahania przychylił się do zdania koleżanek, zapewniając, że poradzi sobie z Martą sam, odwiezie ją taksówką do domu, a potem tym samym kursem wróci na wesele. Jako że Marta nie oponowała przeciwko takiemu rozwiązaniu, a po jej minie widać było, że faktycznie ma już na dzisiaj dość i jest jej wszystko jedno, Iza uznała, że nie ma więcej argumentów przeciw, tym bardziej że pod same drzwi lokalu podjechała właśnie zamówiona przez Daniela taksówka. Pomógłszy załadować do niej Martę, która już nie płakała, lecz patrzyła tylko przed siebie szklanym wzrokiem, obiecała jej na odjezdne, że jutro ją odwiedzi, po czym oddała z powrotem swój płaszcz szatniarce i ku uldze dziewczyn pozwoliła im zaprowadzić się na salę.

Zbyszek rzeczywiście już z daleka wyglądał nieciekawie. Siedział przy stole w pozycji tak mocno pochylonej nad blatem, że niemal dotykał go czołem, w jednej ręce trzymając kieliszek wódki, a drugą oganiając się od mówiącego coś do niego Kuby nieskoordynowanymi gestami typowymi dla osób upojonych alkoholem. Kiedy Iza podeszła bliżej, zauważyła, że koszulę miał wymiętą, włosy zmierzwione, a twarz czerwoną i spoconą, co wskazywało na to, że było mu gorąco.

– Zbyszek? – zagadnęła Weronika, pochylając się nad nim. – Halo? Słyszysz mnie? Obudź się, złomie. Przyprowadziłyśmy ci Izę.

Na dźwięk tego imienia Zbyszek podniósł chwiejnie głowę i popatrzył na Izę mętnymi, zaczerwienionymi oczami, których wyraz, nie wiedzieć czemu, skojarzył jej się z wyrazem oczu Majka, gdy ów nieraz w podobny sposób podnosił na nią wzrok znad szklaneczki brandy. Miał wówczas ten sam zrezygnowany wyraz twarzy, te same niezborne, jakby spowolnione ruchy… Serce zabiło jej mocniej na to déjà vu. Co robił teraz Majk? Czy szykował się już do animowania wieczoru andrzejkowych wróżb w Anabelli? Zbliżała się wszak dwudziesta trzecia, był na to najwyższy czas. A może, choć tutaj zabawa na sali tanecznej trwała wciąż w najlepsze, tam wróżby już się rozpoczęły?

Odgoniła jednak szybko od siebie tę myśl, starając się nie zapominać, że była teraz w pracy. Tak – w pracy, bowiem dobra wróżka musiała pełnić etatowe obowiązki bez względu na czas i miejsce, a skoro zgłosił się do niej kolejny pacjent, musiała się na nim skupić.

– Jestem – oznajmiła, siadając na krześle obok Zbyszka i dając znak dziewczynom oraz Kubie, żeby zostawili ich samych. – Podobno chciałeś ze mną gadać.

– Mhm – pokiwał powoli głową, z każdym kiwnięciem znów coraz mocniej opuszczając ją na blat. – Chciałem… dzięki, Iza.

– O ile w ogóle jesteś w stanie – zaznaczyła, przyglądając mu się sceptycznie. – Po co tyle piłeś? I dlaczego? Chyba nie powiesz mi, że przez Gabrysię?

Znów pokiwał głową, próbując chwiejnie dźwignąć ją znad blatu.

– Mhm – mruknął.

– Co „mhm”? Przez Gabrysię?

– No. Mam ją gdzieś – wybełkotał. – Niech wraca za własną kasę, zdzira jedna… Nie będę fundował jej taryfy.

– Ona już pojechała do domu – zauważyła z rezygnacją Iza, widząc, że niełatwo będzie się z nim dogadać. – Ale okej, mów, o co chodzi. W czym mogę ci pomóc?

– Nie chcę jej więcej widzieć – mamrotał dalej Zbyszek, opierając łokcie na stole, a głowę na dłoniach. – Ani jej, ani tej Jagody… ani żadnej innej. One są wszystkie takie same… Takie same, kurde… do dupy…

Głowa zakiwała mu się na boki, ale (z trudem bo z trudem) udało mu się przywrócić ją do pozycji pionowej.

– Wszystkie kobiety są do dupy – ciągnął niemrawo. – Wszystkie… albo prawie wszystkie… ty, Iza, w sumie trochę też.

– Dzięki za komplement – uśmiechnęła się z pobłażaniem.

– No sorry – westchnął. – Ty może najmniej ale też… niestety. W każdej jest coś do dupy. Kurde, w każdej… No bo powiedz mi – przeniósł na nią mętny wzrok – dlaczego ty nie masz faceta?

Wiedząc z doświadczenia, że osoba upojona alkoholem potrafi wygadywać najróżniejsze rzeczy, czego potem najczęściej się wstydzi, Iza metodycznie uzbroiła się w anielską wyrozumiałość, na którą zapewne nie zdobyłaby się, gdyby Zbyszek miał czelność postawić jej takie pytanie na trzeźwo.

– A muszę mieć? – wzruszyła lekko ramionami.

– Ja wiem dlaczego – odpowiedział sam sobie, znów opuszczając głowę, która ciążyła mu, jakby była z ołowiu. – Słyszałem, co mówiła Marta. Nie masz, bo nie chcesz mieć… Ale dlaczego nie chcesz?… Hmm? – dźwignął na chwilę głowę, by na nią spojrzeć. – Powiedz mi, Iza. Dlaczego? Co z tobą jest nie tak?… Dlaczego, kurde, nawet ty jesteś do dupy?… Nawet ty…

– Może dlatego, że większość facetów też jest do dupy? – zastanowiła się filozoficznie, wchodząc w jego retorykę. – A ja po prostu nie chcę za każdym razem wyglądać tak jak dzisiaj Marta? Albo tak jak ty – dodała, wskazując wymownie na stojący przed nim kieliszek. – Chociaż nie ukrywam, że ciebie szkoda mi tylko połowicznie – zaznaczyła. – I jak już prawimy sobie wzajemnie komplementy, to chcę podkreślić, że ty też należysz do tej większości. A dzisiaj przynajmniej raz poczułeś, jak to wygląda z drugiej strony.

Zbyszek pokiwał chwiejnie głową.

– No – przyznał ponuro. – Wiem… w sumie to, co mówisz o Marcie, ma sens… z jednej strony mądrze gadasz… ale z drugiej głupio… Każda kobieta powinna mieć faceta – oznajmił stanowczo, z trudem podnosząc na nią wzrok. – Każda, Iza. A ty nie chcesz.

– Naprawdę to cię obchodzi? – zapytała spokojnie.

– No – pokiwał chwiejnie głową. – Ja mam do ciebie wielki szacun, wiesz o tym… Jak popatrzę na te wszystkie laski dookoła, to ty jesteś jak… jak, kurde, z innej bajki… Marta mówiła, że ten Daniel kiedyś się w tobie kochał – dodał, zniżając głos. – Ale ty go spławiłaś, tak jak wszystkich… tak jak tego ćwoka Micha Krzemińskiego… – skrzywił się – chociaż za to, kurde, to ja bym ci dał puchar świata. Co on sobie, kurde, myślał, szmaciarz jeden? Uderzać do takiej kobiety…

Iza wydęła ze zniecierpliwieniem wargi, mimo woli rzucając okiem w stronę sali, na której wciąż przy muzyce bawił się tłum gości. Nie miała ochoty wpaść znowu na Michała, ani nawet o nim słuchać. Czy Zbyszek naprawdę musiał czepić się akurat tego tematu?

– On już pojechał na chatę z tą swoją nową laską – mamrotał dalej Zbyszek. – Widziałem. I dobrze… niech mi spieprza z oczu. Jakbym mógł wrócić do tamtych wakacji, to kurde… wszystko byłoby inaczej… Po co ja tam pojechałem? Po jaką cholerę? Ech… to wszystko jest do dupy… do dupy, Iza…

Mówiąc to, znów pochylił głowę mocno do przodu, tym razem do oporu, aż oparł się czołem o blat.

– Mieliśmy nie wracać do tego tematu – przypomniała mu uprzejmie Iza, w duchu czując ulgę na wiadomość, że Michał i Alina opuścili już imprezę. – Pamiętasz? Umówiliśmy się, że wakacje w Korytkowie to już rozdział zamknięty. Byłabym ci wdzięczna, gdybyś to respektował i podłączył pod to również wątek Michała Krzemińskiego. Nie chcę o nim rozmawiać, okej? Szkoda mi na to prądu. Powiedz lepiej, jak mam pomóc tobie.

– Właśnie tak – wymamrotał Zbyszek, nie podnosząc głowy. – Pogadaj ze mną. O Korytkowie też… Powiedz mi, czemu wy tam jesteście tacy… dziwni?

– Dziwni? – uniosła w górę brwi. – W jakim sensie?

– No… dziwni. Tacy, jak to się mówi?… extrêmement différents… – ledwo wyartykułował plączącym się językiem francuskie słowa. – Taki Michu i taka ty… ta dziewczyna, z którą się wtedy przespał, chociaż miała chłopaka… i tamta Agnieszka, co mało nie zabiliśmy jej dzieciaka… No i… ona… ech! Powiedz, Iza… Dlaczego nawet ona okazała się do dupy?

– Kto? – zdziwiła się. – Agnieszka?

– Nie – pokręcił głową, znów próbując ją podnieść. – No co ty… Do Agnieszki to ja nic nie mam… wręcz przeciwnie… Bardzo chciałem się z nią spotkać, wiesz?

– Z Agnieszką? – zdziwiła się jeszcze bardziej. – Z Agnieszką Kmiecik? Ty?

– No. We wtorek mieliśmy tę rozprawę… w sądzie…

– A… okej! – zrozumiała wreszcie. – Rzeczywiście, na śmierć o tym zapomniałam. I co? Jak to się skończyło? – zaciekawiła się.

– Nie skończyło się – westchnął, podnosząc głowę i spowolnionym gestem sięgając po pustą szklankę po whisky. – Dla nas tak, ale dla Jacka jeszcze nie… Kurde, jak gorąco… nalejesz mi trochę?

– Nie ma mowy – odparła stanowczo Iza. – Jeśli chcesz ze mną gadać, to masz nie pić. Ani kropelki, jasne?

– Ale ja nie chcę wódki – odparł zmęczonym tonem. – Ani whisky, ani nic… tylko trochę wody.

– A, jak wody, to co innego – skinęła z aprobatą głową, sięgając po butelkę. – Już ci nalewam. Może być gazowana?

– Wszystko jedno – szepnął. – Byle mokra.

Nalała mu wody do szklanki, którą wziął od niej niemrawym gestem i powoli podniósł do ust, po czym, upiwszy niewielkiego łyka, odstawił ciężko na blat.

– Dzięki – mruknął. – No to… tak jak mówię, chciałem z nią pogadać, ale jej nie było. Był tylko ten jej adwokat.

– Aha, mecenas Giziak – pokiwała głową. – Ma jej pełnomocnictwo, więc Agi nie musiało tam być osobiście, a widocznie miała milion innych rzeczy do roboty.

– No… pewnie tak.

– Tak, na pewno. Ma teraz remont mieszkania, chce go skończyć przed Bożym Narodzeniem, a do tego trzy razy w tygodniu musi jeździć z małym do Radzynia na rehabilitację. A co? Chciałeś z nią pogadać o odszkodowaniu? – domyśliła się.

Zbyszek pokręcił lekko głową i znów z wysiłkiem podniósł szklankę do ust.

– Nieważne – burknął, upiwszy kolejnego łyka wody. – To i tak bez sensu.

Przy stole zapadło milczenie, z sali tanecznej dobiegały dudniące dźwięki basów, powoli wracali stamtąd niektórzy zmęczeni goście, żeby napić się albo coś przekąsić. Zegar nad wejściem wskazywał za kwadrans dwudziestą trzecią. Kod… e, jaki tam znowu kod! A jednak jej myśli znów pobiegły w stronę Majka i rozświetlonej ustawionymi na stolikach lampkami sali w Anabelli

– Myślałem, że powie mi coś o niej – powiedział cicho Zbyszek, a jego ton świadczył o tym, że ledwo wydusza z siebie te słowa. – Wiem, że ty mi już mówiłaś… niby wszystko wiem, ale… Tak tylko chciałem zapytać… kogoś innego, nie?…

Iza zerknęła na niego spod oka.

– Co masz na myśli? – zapytała podejrzliwie.

– Nieważne – pokręcił głową. – Wszystko i tak jest do dupy…

Spowolnionym przez alkohol gestem sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich pęk kluczy, który położył przed sobą na stole, opuszkiem wskazującego palca dotykając podwieszonego przy ich breloczka w kształcie czterolistnej koniczynki. Iza rozpoznała go od razu.

– Mówisz o Zosi? – szepnęła nie bez zdziwienia.

Zbyszek nie odpowiedział, lecz ujął tylko w dwa palce ową zawieszkę i obracał ją w nich przez długą chwilę w milczeniu.

– To o niej chciałeś rozmawiać z Agą Kmiecik? – domyśliła się.

– Mhm – mruknął, nie odrywając oczu od breloczka. – Ale może to i dobrze, że jej tam nie było. Chyba nie ma sensu tego ruszać… bo po co? Wiesz? Myślałem, że ona jest taka jak ty… i nawet z początku miałem wyrzuty sumienia, że ją… kurde no… skrzywdziłem… Ale nie. Nie skrzywdziłem – oznajmił stanowczo. – Dostała tylko to, na co zasłużyła. Ona jest jeszcze gorsza od Gabryśki.

Mówiąc to, zacisnął z całej siły palce na breloczku, aż zbielały mu paznokcie. Iza patrzyła na niego jak na wariata.

– Zosia Kowalik? Gorsza od Gabrysi? – powtórzyła z politowaniem. – Jasne. Ty się naprawdę zdrowo nawaliłeś, Zbyszek.

– Gorsza – powtórzył z uporem przez zaciśnięte zęby. – Dużo gorsza. Gabryśka jest zdzira, bez dwóch zdań… taka sama jak te wszystkie inne… ale one przynajmniej nie udają świętych niewiniątek. Nie oszukują.

– A Zosia to cię niby oszukała? – zapytała z mieszaniną pobłażania i poirytowania Iza. – Ty jej nie, tylko ona ciebie, co?

– Ja ją też – przyznał, wpatrując się w połyskujący w świetle sufitowych lamp breloczek. – I bardzo dobrze, taki był mój plan. Na szczęście zdążyłem pierwszy.

– Pierwszy? – nie zrozumiała.

– No. Jakbym jej pierwszy nie wystawił, to ona wystawiłaby mnie – wyjaśnił jej jakby nieco trzeźwiejszym tonem. – Tylko na to czekała.

– Co?! – zdumiała się i oburzyła Iza.

– No tak – wzruszył ramionami. – Sama mi to mówiłaś.

– Ja?!

– No. Mówiłaś, że dla niej to była tylko śmieciowa wakacyjna przygoda… nie, czekaj, jakoś inaczej… śmieciowy epizod! O! – podniósł chwiejnie w górę palec. – Dokładnie. Śmieciowy wakacyjny epizod, pamiętasz? I że ona już i tak dawno o mnie zapomniała…

Iza patrzyła na niego z mieszaniną niedowierzania i dezaprobaty.

– Do tego stopnia zapamiętałeś każde moje słowo? – odparła z ironicznym przekąsem. – No to super, szkoda tylko, że zupełnie nie pamiętasz swoich własnych. Na przykład tych o zaśmiecaniu sobie jej numerem pamięci w telefonie. Hmm? Może tak nie powiedziałeś?

– Powiedziałem – skinął głową.

– No właśnie. Ale to nie ty ją oszukałeś, tylko ona ciebie, co? Pff! – wydęła z poirytowaniem wargi. – Jesteś taki sam jak Misiek Krzemiński. Mistrz świata w odwracaniu kota ogonem.

Zbyszek podskoczył jak ukłuty.

– Nie porównuj mnie do niego! – warknął. – Tylko nie do niego, okej?

– Przykro mi, ale to, co zrobiłeś Zosi, kojarzy mi się właśnie z nim – odgryzła się z udawanym spokojem, choć wewnątrz niej aż wrzało. – I nic na to nie poradzę.

– A co niby jej zrobiłem? – skrzywił się, sięgając po szklankę z wodą i jednym haustem wychylając ją do dna. – No, co? Najwyżej tyle co Patryk Gabryśce… czyli tyle, ile była warta.

Iza zagryzła wargi, starając się zapanować nad rozsadzającym jej piersi oburzeniem.

– Okej, Zbyszek – wycedziła przez zęby. – Wiem, że jesteś pijany i bredzisz głupoty, biorę na to poprawkę, ale jednak pewnych tekstów nie jestem w stanie tolerować. Więc albo zostawisz Zosię w spokoju i zmienisz temat, albo kończę z tobą rozmowę. Wybieraj.

– Nie – pokręcił głową, porzucając klucze na stole i sięgając po butelkę z wodą, którą z trudem odkręcił śliskimi od potu rękami. – To nie są głupoty, Iza. Mnie to naprawdę zabolało, wiesz?

– Ach, zabolało cię? – uśmiechnęła się ironicznie. – Serio? Niby co?

– To, że ona tylko udawała, że jest taka jak ty – odpowiedział, podając jej butelkę i proszącym gestem wskazując pustą szklankę. – Nalejesz mi?… Please. Boję się, że porozlewam, łapy mi się trzęsą.

W istocie, ręce drżały mu dość mocno, co Iza wyczuła nawet przez butelkę, przejmując ją, by dolać mu wody. Mimo to wydawało się, że najgorsza fala upojenia alkoholowego cofnęła się nieco, bowiem wzrok miał jakby wyraźniejszy, a głowa przestała już opadać mu na blat.

– Udawała, że jest taka jak ja? – powtórzyła podejrzliwie. – To znaczy? Rozwiń tę myśl, s’il te plaît.

– Taka jak ty – powtórzył, biorąc z jej ręki szklankę. – Dzięki… Inna niż wszystkie. Myślałem, że w tym Korytkowie wszystkie jesteście inne… I ty faktycznie jesteś, za to masz mój szacun. Ale ona nie… I ta wasza kumpela, co przespała się bez sensu z Michem też nie… czyli to jednak nie od tego zależy…

W zamyśleniu podniósł szklankę do ust i upił długiego łyka wody.

– Chciałem pogadać z tą Agnieszką, żeby dała mi do niej numer telefonu – podjął po chwili, gapiąc się nieruchomym wzrokiem w dal. – Ciebie nie chciałem już o to zahaczać, żebyś znowu się nie wkurzyła… już i tak mam u ciebie przewalone… a one pracują razem, więc pewnie ma ten numer i co by jej szkodziło dać?… Ale nie było jej w sądzie… może to i dobrze… Sam nie wiem…

– Chciałeś wziąć do Zosi numer telefonu? – zapytała niemile zaskoczona Iza.

– No… chciałem. Tak tylko, żeby mieć. Na wszelki wypadek.

– Żeby znowu zaśmiecić sobie pamięć?

– Dobra, przestań już – machnął ręką. – Nie łap mnie za słówka, Iza… Chciałem, ale teraz już nie chcę. Po tej Gabryśce już mi się wszystkiego odechciało… Wszystko jest do dupy… Ja pierdzielę, ale mi gorąco! – otarł ręką pot z czoła. – Chyba zaraz wyjdę na dwór, tutaj się normalnie ugotuję!

– Tylko uważaj, żebyś się nie przeziębił – ostrzegła go mechanicznie Iza, w duchu wstrząśnięta tym, czego się właśnie dowiedziała. – Jak wyjdziesz na mróz taki spocony, to na bank załatwisz się odmownie. Ja bym ci nie radziła.

– Spoko – westchnął, znów sięgając po klucze i bawiąc się breloczkiem. – Kurtkę wezmę, nie? Ale to potem. Najpierw powiedz mi… jak już przy tym jesteśmy, a tej Agnieszki we wtorek nie było… co tam u niej?

– U Zosi? – upewniła się.

– No. Dalej pracuje w sklepie u twojej siory?

– Naprawdę sądzisz, że będę ci służyć za źródło informacji w tej sprawie? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie.

Zbyszek podniósł głowę i popatrzył na nią prawie trzeźwym wzrokiem.

– Ale w czym masz problem? – zdziwił się. – Zapytać nie można? Tak tylko… z ciekawości.

– Przykro mi – odparła stanowczo Iza – ale nie będę zaspokajać twojej ciekawości. Nie w tym przypadku, jasne? I z góry uprzedzam, że nie dam ci numeru do Zosi – zastrzegła. – Więc nawet mnie o to nie proś.

– Przecież nie proszę – burknął z urazą.

– Uprzedzę też Agnieszkę, żeby tego nie robiła – ciągnęła spokojnie Iza. – Ani żeby nie próbowała przekazywać jej od ciebie żadnych pozdrowień. I żeby w ogóle nie rozmawiała z tobą o niej, gdybyście spotkali się w sądzie.

– Ale dlaczego? – popatrzył na nią zdziwiony. – No co ty, Iza? Odbiło ci? Po co taki szlaban?

– Po to, żeby przypadkiem nie strzeliło ci do głowy przypominać jej o swoim istnieniu – wyjaśniła. – Zresztą mam nadzieję, że nie masz takiego zamiaru.

– Nie mam – pokręcił chybotliwie głową. – Za cholerę nie mam. Po prostu ciekawiło mnie, co u niej… no to zapytałem.

– Więc na drugi raz nie pytaj – poradziła mu uprzejmie. – Zwłaszcza że mieliśmy już nie gadać o Korytkowie.

– O Michu Krzemińskim też – przypomniał jej złośliwie. – A ty sama zaczynasz i jeszcze mnie do niego porównujesz.

– No okej – wzruszyła ramionami. – Więc oboje zostawmy już te drażliwe tematy i wróćmy do naszego neutralnego układu, zgoda? Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

Zbyszek westchnął z rezygnacją, a jego oczy znów oblekły się mgłą.

– Chciałem tylko pogadać – wyszeptał, wpatrując się tępo w szklankę. – Tylko pogadać, Iza…

W jego tonie było coś tak żałosnego, że we wrażliwym sercu Izy odezwały się wyrzuty sumienia. Co prawda informacja o tym, że próbował szukać kontaktu do Zosi, zmroziła ją na wskroś, bowiem, gdyby mu się to udało, mogły z tego wyniknąć jedynie kłopoty, których z całego serca pragnęła jej oszczędzić. Niemniej fakt, że o nią pytał i wciąż pamiętał o wakacyjnej przygodzie z Korytkowa, nie mogła nie zrobić na niej wrażenia. Oczywiście nie było tu mowy o żadnych romantycznych wizjach pojednania, światy (i światopoglądy!) Zbyszka i Zosi były zbyt niekompatybilne, żeby brać pod uwagę taką opcję, a tym samym narażać wycieńczoną wielomiesięcznym cierpieniem dziewczynę na odgrzewanie płonnych nadziei. Nie, to dla jej dobra było wykluczone, a Zbyszek, za to, co właśnie o niej powiedział, powinien z miejsca oberwać po gębie. Powinien… ale z drugiej strony, summa summarum, czy nie lepiej było, że tak właśnie o niej myślał? Tak czy inaczej to, co dzisiaj przeżył, było w jej oczach okolicznością łagodzącą.

– Przecież gadamy – zauważyła.

– No… niby tak – pokiwał smętnie głową. – Ale to jest do dupy… wszystko jest do dupy…

Na sali tanecznej urwała się muzyka, zapaliło się światło, po czym rozległy się śmiechy i owacje. Ktoś mówił coś przez mikrofon, ale brzmiał on dość cicho i był na tyle słabo wyregulowany, że do miejsca, gdzie siedziała Iza, docierały tylko niezrozumiałe strzępki słów co jakiś czas przerywane gromkimi oklaskami. Po chwili z sali wybiegło kilka dziewczyn z roku, a wśród nich Asia i Weronika, które rozejrzały się i ruszyły w ich stronę, z daleka przyglądając się z niepokojem siedzącemu wciąż w tej samej pozycji Zbyszkowi.

– Iza, i jak? – zapytała Weronika, pochylając się nad stołem i wskazując na niego dyskretnym ruchem głowy. – Wszystko okej?

– Nie wiem – westchnęła. – Mam nadzieję. A co tam się dzieje na sali?

– Zaczynają się wróżby andrzejkowe! – odpowiedziała jej z entuzjazmem Asia. – Dacie radę przyjść? Kinia prosiła, żeby ściągnąć wszystkich! Zbyszek? – szarpnęła go lekko za ramię. – Halo? Lepiej ci już?

– Gorąco mi – odpowiedział niemrawo. – Chcę na dwór… Muszę iść po kurtkę.

– Nie ma mowy – zaprotestowała stanowczo Iza. – Nie będziesz wyłaził na dwór, jesteś cały spocony. Dziewczyny, nie można wypuścić go na zewnątrz, bo się przeziębi – zwróciła się do koleżanek. – Powinien położyć się gdzieś i przespać, Kinia mówiła, że na górze są jakieś pokoje na nocleg… Zapytacie kogoś z organizatorów?

– Jasne! – poderwała się natychmiast Weronika. – Poczekajcie tutaj, zaraz to załatwimy!

Po czym obie zawróciły na pięcie i pobiegły w stronę sali, na której światła znowu przygasły wśród śmiechów i oklasków gości.

– Nie chcę spać – zaprotestował bełkotliwie Zbyszek. – Chcę na dwór…

– Nie martw się, otworzymy ci okno – zapewniła go Iza. – Wywietrzymy pokój, żebyś miał powietrze i żeby nie było ci gorąco.

– Ale ja nie chcę – powtórzył z uporem. – Chciałem pogadać, a nie spać… kurde no! Dokończyć chociaż temat…

– Jaki temat? – zapytała podchwytliwie, chcąc sprawdzić, czy pamięta, o czym przed chwilą rozmawiali, i w duchu mając nadzieję, że nie.

– No ten… o małej – westchnął, znów biorąc w spocone palce breloczek i obracając go mechanicznie raz w jedną, raz w drugą stronę. – O Zosi.

Iza spoważniała. A więc problem był bardziej złożony, niż się spodziewała, a wszystko było w jej rękach, bo przecież to ona była główną osobą kontaktową dla Zbyszka i Zosi. Do odcięcia tego kontaktu wystarczyło odmówić podania Zbyszkowi jej numeru telefonu i uprzedzić o sprawie Agnieszkę, która dla dobra Zosi zrobi, co Iza jej powie. Tylko czy na pewno powinna się wtrącać? Odmowa pośrednictwa a aktywne stawianie szlabanów to wszak dwie różne rzeczy… A z drugiej strony czy miała pozwolić na to, żeby Zbyszek dalej dręczył tę biedną dziewczynę i w swoim głupim egoizmie rozdrapywał jej z trudem gojące się rany? Zwłaszcza że dla niego pytania o Zosię były tylko „pytaniami z ciekawości”, z których wagi, gdyby jakimkolwiek kanałem dotarły do zainteresowanej, nawet nie zdawał sobie sprawy… Tak czy inaczej musiała najpierw porządnie to przemyśleć.

– Dobrze, Zbyszek – odpowiedziała z przekonaniem. – Masz rację, ja sama też widzę, że trzeba będzie pociągnąć ten temat. I to otwarcie. Ale pod jednym warunkiem – zaznaczyła.

Natychmiast podniósł na nią wzrok, w którym znów na ułamek sekundy błysnęło przytomniejsze światełko.

– Jakim?

– Takim, że będziemy o tym rozmawiać na trzeźwo – oznajmiła stanowczo.

– E, nie przesadzaj – skrzywił się. – Nie jestem aż taki pijany…

– Jesteś – zapewniła go spokojnie. – Jesteś bardzo pijany, a po pijaku gada się różne głupoty, co właśnie przed chwilą udowodniłeś mi z nawiązką. A potem się tych głupot żałuje. Poza tym to jest kwestia odpowiedzialności za swoje słowa, a po alkoholu ta odpowiedzialność, przynajmniej w moim przekonaniu, stoi pod znakiem zapytania. Dlatego odłóżmy to, aż całkowicie wytrzeźwiejesz, okej?

– Serio? – skrzywił się z rozczarowaniem. – Przecież wiem, co mówię.

– Może i wiesz, ale ja ci w takim stanie nie ufam. To jest zbyt poważny temat, żeby załatwiać go na pełnym gazie. Więc jeśli chcesz o tym ze mną porozmawiać, to w porządku, zgadzam się, ale nie dzisiaj. Compris? Tylko i wyłącznie na trzeźwo.

– Ech! – pokręcił głową z rezygnacją. – No dobra… Ale obiecujesz?

Iza pokiwała głową, zerkając w stronę wejścia na salę, gdzie właśnie znowu pojawiły się Asia i Weronika. Zmierzały ku nim w towarzystwie dwóch postawnych ochroniarzy w firmowych strojach z logo restauracji, których rola nie ulegała wątpliwości – ich zadaniem było odholowanie Zbyszka do przygotowanego dla niego pokoju.

– Obiecuję – zapewniła go bez wahania. – Spotkamy się na spokojnie na tygodniu, zaprosisz mnie na kawę albo na pizzę i wtedy wszystko sobie omówimy, zgoda? Mnie zresztą też na tym zależy – zaznaczyła. – A ty z góry się nastaw, że to nie będzie łatwa rozmowa.

– No… okej – westchnął Zbyszek.

– A teraz chowaj te klucze i zbieraj się, pójdziesz się przespać – dodała tonem organizatorki, dając znak mężczyznom, że mogą podejść i się nim zająć. – Panowie ci pomogą, a ja pójdę z wami i dopilnuję tego wietrzenia.

***

„Jeszcze tylko dramy z Zosią mi brakowało” – myślała ponuro Iza, wracając od Zbyszka na parter, gdzie trwała weselna zabawa. – „Dobrze, że przynajmniej teraz dał sobie na luz i poszedł spać, może tak tylko gada, ale trzeba to z nim wyjaśnić, zanim narobi jakichś nowych szkód. Całe szczęście, że Agi nie było na tej rozprawie i że dzisiaj wzięło go na zwierzenia, bo dzięki temu będę mogła trzymać rękę na pulsie. Tak… tylko że niedługo rąk mi do tego trzymania zabraknie, bo przecież muszę jeszcze dokończyć sprawę z Martusią… a właśnie, Martusia!” – przypomniała sobie, zatrzymując się u podnóża schodów i pośpiesznie sięgając do torebki po telefon. – „I Dan! Ciekawe, gdzie teraz jest, może wrócił już i mnie szuka?”

Wyrzuty sumienia, że na rzecz Zbyszka zostawiła Martę w potrzebie, odezwały się znów ze zdwojoną mocą, dlatego tym bardziej pragnęła potwierdzić, że bezpiecznie dotarła z Danielem do domu.

„Nie powinnam jej była zostawiać” – pomyślała, aktywując ekran i pośpiesznie otwierając smsa, który w istocie kilka minut wcześniej przyszedł z numeru Daniela. – „To przecież dla niej najgorszy moment, a ja…”

Iza, Marta już w domu, ale znowu się rozkleiła. Posiedzę z nią trochę. D.

– A niech to! – szepnęła i czym prędzej wklepała odpowiedź.

Przyjechać do Was? Już jestem wolna.

Zajęta korespondencją przystanęła pod ścianą za schodami, by nie blokować innym przejścia. Na holu zresztą było spokojnie, wszyscy świetnie bawili się na sali, o czym zaświadczały podnoszące się co chwila salwy śmiechu i gromkie oklaski.

Nie trzeba – odpisał niemal natychmiast Daniel. – Zostań, żeby Kindze nie było przykro, już i tak dużo osób się zerwało.

Chwilę potem przyszedł kolejny sms.

Dam sobie radę, już jest trochę lepiej.

Pokręciła głową, zastanawiając się, co odpisać, kiedy na ścianę obok niej padł cień podchodzącej postaci. Podniosła szybko głowę i skamieniała – przed nią, niczym koszmarne widmo, stał Michał Krzemiński.

„Boże” – mignęło jej w głowie. – „A ten co tu jeszcze robi? Przecież pojechał do domu! Ja chyba zwariuję…”

– Iza, możemy pogadać? – zapytał z poważną miną.

– Znowu? – skrzywiła się z niechęcią, chowając telefon do torebki. – Myślałam, że już skończyliśmy rozmowę. Przepraszam cię, ale śpieszę się, dziewczyny czekają na mnie na sali.

– Tylko pięć minut. To ważne.

Jego skrajnie poważna mina i nieobecność przy nim Aliny zaniepokoiła ją – a jeśli to miało ze sobą jakiś związek?

– Coś się stało? – zapytała, spuszczając nieco z tonu. – Gdzie Ali?

– Odwiozłem ją do hotelu – wyjaśnił. – Wywaliła mnie za drzwi, powiedziała, że chce zostać sama, przemyśleć wszystko i takie tam bla-bla-bla… No to okej – wzruszył ramionami. – Tym lepiej, nie będzie mi przeszkadzać. Miałem to wszystko olać, ale wróciłem, żeby z tobą pogadać i raz na zawsze wyjaśnić naszą sytuację – oznajmił stanowczo. – Raz na zawsze, Iza.

Ostatnie słowa podkreślił z naciskiem, wymawiając je powoli, sylaba po sylabie, co Izie skojarzyło się mimowolnie ze zmanierowanym tonem Krawczyka.

– Wydawało mi się, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy – zauważyła uprzejmie. – Raz na zawsze, w dodatku z kilkoma poprawkami. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.

– No to wyjaśnijmy to ostatni raz, okej? – zażądał. – Czarno na białym, żeby nie było nieporozumień. Bo więcej nie będę się napraszał.

Jego głos zabrzmiał tym razem ostrzegawczo, z tą samą butną nutą, której nigdy u niego nie lubiła, a która dziś irytowała ją wyjątkowo, aż do szpiku kości.

– Okej – zgodziła się jednak, uznając, że to całkiem dobry układ i być może jedyna szansa, żeby wreszcie się od niej odczepił. – Słucham.

– Mam już dość tych przepychanek – podjął tonem wyuczonej lekcji ze wzrokiem utkwionym w jej twarzy. – Dlatego dzisiaj pytam cię ostatni raz. Prosto z mostu, Iza. Popatrz mi w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz. I że nie chcesz ze mną być.

Iza pokiwała głową i zgodnie z życzeniem popatrzyła mu prosto w oczy – w owe błękitne jak lazur nieba oczy, które kiedyś były dla niej ważniejsze od własnego życia, a dziś budziły jedynie irytację.

– Mówiłam to już kilka razy – odpowiedziała czystym, pogodnym tonem. – Ale nie ma sprawy, mogę powtórzyć. Nie kocham cię. I nie chcę z tobą być.

Michał zagryzł wargi. Choć po rozmowie sprzed kilku godzin spodziewał się, że tak właśnie mu odpowie, w duchu miał nadzieję, że na jej twarzy wyczyta chociaż cień wahania, jakikolwiek sygnał, że sprawa nie jest jeszcze zamknięta. Tylko po to tu wrócił z postanowieniem pójścia va banque, jednak tym razem brał pod uwagę również to, że się przeliczy. Niestety. Wyraz twarzy Izy nie pozostawiał wątpliwości, a nadwerężony już zbyt wiele razy honor nie pozwalał mu się dłużej przed nią płaszczyć. Cóż, jej wybór. I tak jeszcze kiedyś tego pożałuje.

– Czyli nie ma szans na naprawienie tego? – upewnił się.

– Żadnych.

– Absolutnie żadnych?

– Absolutnie.

Pokiwał powoli głową, mierząc ją ponurym wzrokiem, który z sekundy na sekundę coraz bardziej lodowaciał.

– Okej – odparł spokojnym tonem. – Przynajmniej sprawa jasna. Więcej cię o to nie zapytam.

„Chwała Bogu!” – pomyślała z ulgą Iza.

– Chcę cię prosić tylko o jedno – podjął chłodnym tonem.

– O co? – zapytała uprzejmie.

– O to, żebyś wszystko, co o mnie wiesz, zwłaszcza to o Monice, zachowała dla siebie. I żebyś przy żadnej okazji nie wykorzystywała tych informacji przeciwko mnie.

– Jasne – skinęła głową. – O to bądź spokojny. Nigdy nie działałam na twoją szkodę i nie mam zamiaru robić tego w przyszłości. Oczywiście pod warunkiem, że ty też nie będziesz się wtrącał w moje sprawy – zaznaczyła. – Ani w sprawy mojej rodziny.

– Nie będę – burknął.

– Świetnie, umowa stoi. Czy w takim razie mogę już pójść na salę? – zapytała, ruchem głowy wskazując na przejście do sali tanecznej. – Niedługo północ, kończą się wróżby andrzejkowe, a ja z grzeczności i z szacunku dla młodej pary chciałabym wziąć udział chociaż w jednej z nich.

Michał w milczeniu cofnął się o krok, odsłaniając jej drogę, ona zaś przemknęła obok niego natychmiast i nie odwracając się, ruszyła w stronę sali. Wciąż dobiegał stamtąd gwar, śmiechy i oklaski, które świadczyły o tym, że zabawa z wróżbami jeszcze się nie skończyła, mimo że dochodziła już północ.

Pozostawiony na pustym holu młody mężczyzna mechanicznym gestem przeciągnął sobie dłonią po włosach i z totalną pustką w głowie śledził oddalającą się sylwetkę dziewczyny w długiej, połyskującej na złocisto sukni. Czy to przez tę suknię dziś, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, wydawała mu się być baśniową istotą z innego świata, mimo że znał ją od dzieciństwa?

– Nie, to nie – szepnął przez zaciśnięte zęby, kiedy zniknęła za rogiem. – Jak sobie chcesz.

***

Dokładnie w minucie, kiedy wzburzona Iza dotarła na salę, rozpoczęła się ostatnia seria andrzejkowych wróżb, których ukoronowaniem miała być tradycyjna weselna zabawa z rzucaniem bukietem przez panią młodą.

– Zapraszam na prawo wszystkie niezamężne panie! – wołał do mikrofonu wodzirej. – O tam, proszę stanąć przy tej ścianie… tak jest! Zapraszam! No, dalej, dalej… Wszystkie, które są w stanie wolnym! Szybko, jeszcze pani… i pani też? No to zapraszam! Stawać, nie krępować się! Będziecie łapać bukiet! Tradycja głosi, że która go złapie, ta w przyszłym roku jako pierwsza wyjdzie za mąż!

Odpowiedział mu gromki aplauz z oklaskami, roześmiane i podekscytowane dziewczyny tłoczyły się już licznie pod ścianą, a uwadze obserwujących nie umknęło, że znalazło się wśród nich kilka całkiem leciwych pań.

– Te z odzysku też mogą? – zapytał wesoło jakiś podchmielony męski głos.

– A pewnie, że mogą! – zapewnił go równie wesoło wodzirej. – Wszystkie niezamężne! Wiek nie ma znaczenia! No, zapraszam, zapraszam, drogie panie! Za chwilę zaczynamy.

– Iza, chodź! – zawołała jedna z koleżanek, podbiegając do Izy, która, wszedłszy właśnie na salę, rozglądała się w poszukiwaniu znajomych twarzy. – Tam, pod ścianę! Kinia będzie rzucać bukiet!

Wciąż zdenerwowana po nieprzyjemnej rozmowie z Michałem, z głową pełną obaw co do stanu Marty i tego, jak poradzi sobie Daniel, Iza bezwolnie dała się pociągnąć we wskazane miejsce, próbując przywdziać na twarz wskazany w tych okolicznościach uśmiech. Gwar towarzyszący przygotowaniom do zabawy, przygaszone światła i zapełniony roześmianymi ludźmi parkiet do złudzenia przypominał jej atmosferę, jaka panowała tam… na tamtej sali i na tamtym parkiecie… tam, gdzie był on… Co teraz robił? Czy wciąż animował wróżby? A może tańczył? Krążył po lokalu i rozmawiał z klientami? Doglądał pracy na zapleczu?

– Uwaga, pani młoda! – zawołał wodzirej, zwracając się do Kingi, która stała już w gotowości z bukietem w ręce, odwrócona plecami do czekających dziewczyn. – Tylko rzucamy mocno! Żeby daleko leciał! Zaczynamy! Uwaga! Trzy… dwa… jeden… zero!

Ostatnie słowo zagłuszył przeszywający uszy pisk podekscytowanych dziewczyn i ślubny bukiet, rzucony w istocie bardzo mocno, pofrunął ponad głowami gości, mijając las wyciągających się po niego rąk i lądując pod samą ścianą, dokładnie tam, gdzie w ostatnim rzędzie stała zatopiona w myślach Iza. Ta ocknęła się w ostatnim ułamku sekundy, kątem oka dostrzegłszy lecący w jej stronę przedmiot, i chwyciła go odruchowo, dopiero w następnej sekundzie uświadamiając sobie, co trzyma w rękach. Nim zdążyła się zorientować, rozległa się głośna owacja i roześmiany tłum porwał ją, prowadząc w stronę Kingi, której po zakończonej zabawie należało oddać bukiet.

– Iza!!! – cieszyła się pani młoda, klaskając w ręce z radości i ściskając serdecznie. – I kto by pomyślał! Wcale w ciebie nie celowałam! A widzisz? Gratulacje!

– Iza, ty cicha wodo! – śmiały się koleżanki. – Widziałyście to? Poleciał jej prosto w ręce! Jak zaczarowany! Nooo… teraz to już się nie wywiniesz!

– Gratulujemy zwycięskiej pani! – zawołał wesoło wodzirej, z ukłonem ściskając jej rękę. – I oczywiście liczymy na zaproszenie! Zgodnie z wróżbą, impreza w przyszłym roku!

– Jasne! – zaśmiała się Iza, chętnie ściskając kolejne tłoczące się wokół niej koleżanki. – Nie wierzcie w to! To jakaś pomyłka losu! Strzelił nie w tę stronę, co trzeba! Totalnie na odwrót, bo ja miałam być nie pierwsza, tylko ostatnia!

Niemniej po kilku minutach, ku jej zadowoleniu, rozpoczęła się kolejna zabawa, tym razem z udziałem obojga państwa młodych, na których znów skupiła się cała uwaga ogółu. Iza skorzystała z tej okazji, by wycofać się pod ścianę i sprawdzić telefon, gdzie, zgodnie z jej przewidywaniem, czekały dwa smsy od Daniela.

Iza, Marta dalej płacze, chce gadać z Tobą. Chyba jednak będziesz musiała przyjechać – głosił pierwszy.

A potem drugi: Mnie zresztą rozwala gorączka, powinienem wrócić do siebie, boję się, że ją zarażę.

Odpisała natychmiast, na nowo szarpnięta wyrzutami sumienia, że nie pojechała z nim od razu. Jasne, już biorę taksówkę i do was jadę. Przypomnij mi tylko adres Martusi, okej?

***

Noblesse oblige” – pomyślała z przekąsem Iza, kiedy taksówka ruszyła wąskimi, skąpanymi w ciemnościach drogami w stronę miasta. – „Dobra wróżka musi być na posterunku o każdej porze dnia i nocy. Dzisiaj moje moce przerobowe sięgnęły już górnej granicy wydolności, ale to przecież nadal nie koniec!”

Dochodziła pierwsza w nocy, mijane wioski tonęły w najgłębszym śnie, a w niektórych z nich nie było nawet latarni, przez co jedynym źródłem światła pozwalającym zorientować się w terenie były reflektory samochodu. Jednak w miarę jak zbliżali się do miasta, bijąca od niego łuna rozświetlała okolicę na tyle, że za boczną szybą nie panowała już atramentowa ciemność, lecz można było bez większego problemu rozróżnić kontury pól, łąk, lasków i ogrodzeń mijanych domostw.

Jeszcze kilka sekund i taksówka wyjechała na wąską drogę prowadzącą wzdłuż łąki… tej łąki! Iza wytężyła wzrok, niemal przyklejając nos do szyby. O tak, znowu tu była! Niezapomniana księżycowa kraina, tak bliska jej sercu… Co prawda dziś księżyca nie było, a noc, w przeciwieństwie do tamtej, była zimna i ponura, jak przystało na końcówkę listopada, jednak atmosfera tego miejsca, trwale naznaczona cudownym piętnem tamtych chwil, nie zmieniła się ani o jotę, jakby ta szarobura połać ziemi na rozległym wzgórzu wciąż emanowała ponadnaturalnym światłem ukochanej obecności. Promyczek! Księżycowy promyczek, którego odbicie w magiczny sposób zostało tu na zawsze!

„Muszę tu kiedyś przyjechać” – postanowiła, gdy łąka została już w tyle, a taksówka znów jechała pomiędzy ciemnymi o tej porze domami jednorodzinnymi. – „Sprawdzić, jak to miejsce wygląda za dnia, odczarować je sobie… za dnia wszystko wygląda inaczej, zwyczajniej i mniej magicznie. Może tego mi właśnie potrzeba?”

Przymknęła oczy, po raz kolejny przywołując na pamięć uśmiechniętą twarz Majka, który od miesiąca wydawał się innym człowiekiem. Jakby ów ciężki wrześniowo-październikowy kryzys naprawdę pozwolił mu wyzdrowieć i na nowo rozwinąć skrzydła… Na dnie serca zaszemrały nieprzyjemnie dręczące ją od kilku tygodni wyrzuty sumienia. Bo dlaczego to jej wcale nie cieszyło? Co z niej była za przyjaciółka i dobra wróżka, skoro wolałaby, żeby znów był tamtym nieszczęśliwym, zagubionym, szukającym w ciemnościach jej pomocy Majkiem z lipniakowej łąki? Wszak kiedy kogoś się kocha, chce się jego szczęścia bez względu na wszystko… nawet przeciw samej sobie…

„Muszę z tym walczyć” – pomyślała smutno, otwierając oczy i wpatrując się w rozświetloną tablicę rozdzielczą taksówki. – „Jestem w końcu dorosłym człowiekiem, skończyłam dwadzieścia trzy lata, mam inną świadomość niż tamta gówniara sprzed pięciu lat, która przez zazdrość o jakiegoś Miśka omal nie przejechała się na drugi świat. To, co chciałam wtedy zrobić, to był totalny egoizm… A teraz?” – westchnęła cicho. – „Czy to, co czuję, kiedy myślę o… o Anabelli… nie jest egoizmem sensu stricte? A z drugiej strony życie jest takie niesprawiedliwe…”

Przed oczami przepłynął jej niewyraźny obraz twarzy Ani, a potem Natalii, po czym obie twarze zlały się w jedną, okoloną długimi, ciemnymi kosmykami włosów. Dlaczego jedni dostają wszystko bez walki, niemal za darmo, zaś inni, choć oddaliby za to swoje życie, muszą zostać z niczym? Dlaczego jedna iskierka w nieznajomych oczach bywa więcej warta niż plecione milionem drobnych nitek porozumienie księżycowych dusz? Z odległej przeszłości wróciły do niej słowa odurzonego brandy Majka, który z typową dla siebie smętną swadą opowiadał jej historię Ani i Jean-Pierre’a.

Gdyby nie on mogłaby pokochać mnie. Ale jednak nie dostałem tej szansy. Tamto było jak jakiś pieprzony piorun… coup de foudre… On zdobył w pięć minut to, o co ja musiałbym walczyć latami… Zakochała się w nim na moich oczach, pod moim bokiem, aż sam czułem, jak sypały się te przysłowiowe iskry… Widziałem to po niej od razu, wystarczył mi rzut oka, kiedy na niego patrzyła

Otóż to, wzajemność. Wzajemność w miłości oraz jej brak, świetny temat do filozoficznej analizy. Czy brak wzajemności to nieszczęście? A może tylko sygnał, że nie tędy droga? To boli, wiadomo, że boli, nie każdy jest w stanie wytrzymać ten ból, ale czy przykład Majka nie pokazuje, że jednak się da? I że… warto?

Powinienem był czekać do skutkuczekać i mieć nadzieję

Jasne. A co ze wzajemnością spóźnioną, taką jak w przypadku Miśka, od którego dziś znowu musiała się opędzać? Kiedyś oddałaby za niego życie, a teraz?…

„E tam, jaka znowu wzajemność?” – wzruszyła ramionami. – „On ma mnie w takim samym poważaniu jak każdą inną, po prostu wkurza go, że mu się wymknęłam, że nie ma już nade mną dawnej władzy, bo zmądrzałam i przejrzałam na oczy. Gdybym mu uległa, znudziłby się mną tak samo szybko jak za pierwszym razem, tyle że konsekwencje byłyby o wiele poważniejsze, bo w międzyczasie pewnie zdążyłabym wyjść za niego za mąż i zamieszkać z nim w pułapce pod wierzbami…”

Wzdrygnęła się i odgoniła od siebie tę wizję, nerwowym ruchem sięgając do torebki po telefon. Na pulpicie powiadomień cisza, Daniel zresztą nie musiał już nic pisać, wiedział, że jedzie, i czekał na nią u Marty.

„Swoją drogą świetna impreza!” – pomyślała z przekąsem, wrzucając aparat z powrotem do torebki i wyszukując w niej po omacku portfel, gdyż taksówka wjechała już do Lublina i niedługo trzeba będzie zapłacić za kurs. – „Chociaż ja i tak nie mogę narzekać, w porównaniu do Martusi bawiłam się u Kini na weselu całkiem nieźle!”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *