Anabella – Rozdział CLXXVIII

Anabella – Rozdział CLXXVIII

– Nawet nie wiem, czy to mnie cieszy, Iza – powiedziała cicho Marta, wpatrując się w trzymaną w dłoni kartkę. – Ale może to i dobrze. Przynajmniej będę miała się czym zająć.

Było to oficjalne pismo z pozytywną decyzją o przyznaniu stażu, które dziś przekazała jej Iza, odebrawszy je dzień wcześniej z Działu Współpracy z Zagranicą. Choć w głębi duszy miała podobne odczucia jak Marta, dla dobra sprawy i podbudowania słabej kondycji psychicznej koleżanki udawała, że jest tym faktem zachwycona. Zresztą poniekąd cieszyła się, bo jak tu nie cieszyć się z wyjazdu do Liège, gdzie będzie mogła na co dzień rozmawiać po francusku? Pasja, którą odkryła w sobie w czasach wczesnego liceum, była pasją na całe życie i tego akurat nic nie mogło zmienić.

– Zobaczysz, będzie fajnie! – zapewniła ją wesołym, energicznym tonem. – Dzwoniłam wczoraj do Ani, żeby potwierdzić, że nas przyjęli, bardzo się ucieszyła i podała mi kontakt do tego faceta, który będzie nas przyjmował na staż. Dzisiaj albo jutro do niego napiszę i zapytam o szczegóły, no bo zobacz… do wyjazdu zostały nam de facto tylko trzy miesiące!

Marta pokiwała tylko głową, tępym wzrokiem wpatrując się w decyzję. Jej blada, poszarzała twarz z mocno podkrążonymi oczami nie mogła nie budzić współczucia i troski, którą od rana otaczały ją wszystkie koleżanki z roku, mimo że żadna z nich, na mocy wcześniejszego ustalenia z Izą, ani słowem nie wspomniała o Patryku. Zresztą, jako że był już czwartek a zarazem pierwszy dzień, kiedy od czasu sobotniej imprezy Marta pojawiła się na uczelni, najgwałtowniejsza fala emocji zdążyła już opaść, pozostawiając ją wprawdzie w stanie apatii i dołka psychicznego ale już bez łez. Fizycznie na szczęście nic jej już nie dolegało, bowiem choroba, która w niedzielę zaczynała ją atakować, stała się dla niej jedynie wygodnym pretekstem do pozostania w łóżku przez kilka dni, to zaś pozwoliło jej nie tylko szybko pokonać złapanego od Daniela wirusa, ale również na spokojnie przemyśleć sytuację i w ten sposób przeżyć pierwszy etap żałoby po zdradzonym uczuciu.

– Dzięki, Iza – westchnęła, budząc się z letargu po dłuższej chwili ciszy, składając kartkę na pół i wsuwając ją w pierwszą lepszą książkę w otwartym plecaku. – Jesteś kochana, że się tym zajmujesz i wszystko robisz za mnie, aż mi głupio, bo przecież to ja cię na to namawiałam, a nie ty mnie. Obiecuję, że za jakiś czas będę się cieszyć z tego stażu, ale teraz jakoś… nawet nie chcę o tym myśleć. Trzy miesiące to dla mnie kosmos, nie ogarniam tego, wiesz? W ogóle nie ogarniam przyszłości…

Iza położyła jej łagodnym gestem dłoń na przedramieniu.

– Wiem, Martuś – powiedziała ciepło. – Wiem doskonale, jak to jest, i bardzo ci współczuję. Ale wiem też z doświadczenia… które zresztą i ty masz… że to powoli minie i wszystko się ułoży. I tak jesteś bardzo dzielna i bardzo silna… tak, tak – zapewniła ją, widząc, że Marta kręci głową, zagryzając usta. – Uwierz mi, wiem, co mówię, mam porównanie. Radzisz sobie z tym naprawdę wspaniale. A ja jestem z ciebie bardzo dumna.

Marta uśmiechnęła się smutno, kładąc na chwilę dłoń na jej dłoni i poklepując ją lekko.

– Dzięki – powtórzyła. – Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie, zwłaszcza bez tej naszej rozmowy w niedzielę. Ustawiłaś mi myślenie i to mi bardzo pomogło, gdyby nie to, pewnie do tej pory nie robiłabym nic innego, tylko ryczałabym w poduszkę. W nocy jeszcze trochę ryczałam – zaznaczyła smutno – i pewnie jeszcze nieraz pęknę, ale przynajmniej nie robię tego tak bezmyślnie, bezkrytycznie, tylko po prostu… czy ja wiem?… chyba w ten sposób odreagowuję.

– Tak – potwierdziła z miną znawczyni Iza. – Odreagowujesz i to jest zupełnie normalne, nie ma sensu tego hamować. Łzy są dobre, oczywiście pod warunkiem, że nie dołują, tylko oczyszczają. Dzięki temu, jak już wywalisz z siebie emocje, możesz spojrzeć na sytuację bardziej przytomnie. A to każdemu dobrze robi.

Mówiąc to, sama również otworzyła plecak i wyjąwszy z niego teczkę na dokumenty, starannie ułożyła w niej pismo z decyzją o stażu. Miały teraz czterdzieści pięć minut przerwy, koleżanki poszły na obiad, a ponieważ na uczelni rozpoczęło się już pasmo zajęć, na korytarzach i holu było pusto i spokojnie.

– No… chyba tak – westchnęła Marta, zapatrując się w osnuty ponurą grudniową mgłą dziedziniec uczelni za oknem. – Wiesz? Wczoraj zastanawiałam się, czy jeszcze za nim tęsknię i dalej go kocham, czy raczej już nienawidzę, bo to chyba w końcu musi pójść w tę stronę, nie? I na razie jest tak pół na pół.

Iza odłożyła plecak, usiadła obok niej na parapecie holu i również wpatrzyła się w okno. Śniegu jeszcze nie było, ale temperatury w ostatnich dniach regularnie oscylowały między zerem a minus pięć, a nad miasto zaczynały nadciągać ciemne chmury, z których niebawem na pewno coś popada. Pytanie tylko – deszcz czy śnieg?

– Wcale nie musi pójść w tę stronę – odparła w zamyśleniu. – I nawet nie powinno. Nienawiść to nigdy nie jest dobre rozwiązanie, Martuś, za bardzo niszczy od środka, w pewnym sensie nawet gorzej niż rozpacz bo długofalowo. Po co ci to? On to i tak oleje, a ty tylko się wykończysz. Na twoim miejscu szłabym raczej w stronę obojętności – dodała, wspominając wychudzoną twarz Krawczyka. – Wiem, że to trudne, bo sprawa jest jeszcze świeża, ale postaw to sobie za cel. Obojętność. Tak jak z Radkiem, pamiętasz? Obie wiemy z doświadczenia, że na dłuższą metę to się sprawdza najlepiej.

– No… może i racja – przyznała drętwo Marta, opierając głowę o framugę wysokiego okna. – Chociaż wolałabym nie mieć tego doświadczenia… Ale co zrobić, głupota nie boli, a raczej boli dopiero po fakcie. Wiesz, co jest teraz dla mnie najgorsze? – dodała ciszej.

– Hmm?

– Wstyd – szepnęła.

Iza pokiwała smutno głową, przyglądając się z troską jej bladej, wymęczonej twarzy.

– Tak, to zrozumiałe – odpowiedziała łagodnie. – Ale wstyd to w sumie dobry znak, Martusiu. Sygnał, że zaczynasz się leczyć.

– Nie, nie o to mi chodzi – pokręciła głową. – Nie o Patryka… do tego etapu chyba jeszcze nie doszłam. Wiem, że byłam głupia i że sama sobie strzeliłam w piętę, poleciałam za nim jak ćma do ognia. A ty mnie ostrzegałaś, wiem, pamiętam… stałaś z boku, więc widziałaś wszystko to, czego ja nie chciałam widzieć. Chociaż i tak… co mi było po tym ostrzeżeniu? – uśmiechnęła się ze smutnym pobłażaniem. – Zanim w ogóle ci o tym powiedziałam, już i tak dawno byłam w tym po uszy.

– Prawda – przyznała Iza.

– Ale to nie o ten wstyd mi chodzi – ciągnęła Marta, poprawiając głowę na framudze. – Miałam na myśli ten drugi. Za to, jak się zachowywałam i co mówiłam do was… za tę scenę, co zrobiłam na weselu Kini… i za to, co było wcześniej… – pokręciła głową z zażenowaniem.

– Tym się nie przejmuj – odpowiedziała oględnie Iza, mimo woli wspominając dramatyczną scenę z wesela i jej rozpaczliwy płacz, który wzbudził powszechną sensację. – Byłaś w ciężkim szoku, zareagowałaś emocjonalnie… Przecież nikogo to nie dziwiło, wszyscy tylko ci współczuli.

– Tak – westchnęła Marta, odrywając wzrok od okna, przenosząc go na nią i znów z zakłopotaniem spuszczając oczy. – Ale jednak mi wstyd, Iza. Zrobiłam z siebie pośmiewisko, myślisz, że tego nie wiem? Chociaż w sumie to i tak drobiazg, zasłużyłam sobie na to. Najbardziej wstyd mi za to, jak odzywałam się do ciebie… i do Dana – dodała ciszej. – Za to, co o was mówiłam… jak nabijałam się z ciebie, jak ci docinałam, że idziesz z nim na wesele… jak go lekceważyłam… Boże, jak mi wstyd! – ukryła nagle twarz w dłoniach. – Przecież potem to właśnie wy najbardziej mi pomogliście… na was dwoje najbardziej mogłam liczyć…

Iza przysunęła się do niej bliżej i objęła ją współczującym gestem.

– Daj spokój, Martuś, nie dręcz się już tym – powiedziała łagodnie. – Przecież ja się nie gniewam o te docinki, brałam je z humorem, a Daniel… on chyba nawet o nich nie wie. A jeśli wie, to na pewno nie ode mnie – zaznaczyła. – Ja mu nic nie mówiłam.

– Ja na szczęście też – wyszeptała Marta. – Ale co z tego, że on nie wie, Iza? Te słowa i tak padły… i tak strasznie mi za to wstyd…

Iza przytuliła ją tylko mocniej, uznając, że dyplomatyczniej będzie nie rozwijać tego drażliwego tematu.

– Nie wiesz, jak on się czuje? – zapytała cicho Marta. – Lepiej mu już?

– Nie wiem – pokręciła głową. – Nie kontaktowałam się z nim od niedzieli, ale mam nadzieję, że lepiej. To chyba nic groźnego, skoro ty wyleczyłaś się w cztery dni, a mnie w ogóle nie ruszyło.

Marta znów oparła głowę o futrynę i przymknęła zaczerwienione, podkrążone sinawymi obwódkami oczy.

– Oby – szepnęła smutno.

***

„Zbyszek zaraz postawi mi pizzę” – kalkulowała Iza, kierując się w stronę pobliskiej pizzerii, gdzie umówiła się z kolegą na obiecywaną mu od weekendu rozmowę – „więc obiad, a właściwie obiadokolację będę mieć z głowy. Potem tylko o osiemnastej Koncertowa i będę mogła wrócić do domu. W sumie dobrze, że dzisiaj nie mam zmiany w pracy… może wreszcie uda mi się zasnąć i przespać noc jak człowiek?”

Skrzywiła się z dezaprobatą pod adresem samej siebie i odruchowo przyśpieszyła kroku. Zmęczenie, jakie znów skumulowało się w jej organizmie w wyniku kilku źle przespanych nocy, dawało jej dziś na popołudniowych zajęciach mocno w kość, a najgorsze (i najgłupsze!) było to, że sama była sobie winna.

„Dość, Iza” – powtórzyła w myśli nawracający od kilku dni refren. – „To przecież i tak nie ma sensu. Proszę, skończ już z tym, wyluzuj i nie rób z siebie idiotki!”

Ów auto-rozkaz, będący jednoznaczną konkluzją każdej sesji przemyśleń na ten temat, za każdym razem stawiał ją do pionu i pozwalał odsunąć od siebie dręczące myśli, których wstydziła się tak samo jak Marta zrobionej na weselu sceny. Tyle że ona, na szczęście, jeszcze żadnej sceny nie zrobiła i miała nadzieję, że tak zostanie… a raczej nie nadzieję, tylko pewność, tym bardziej że słowo nadzieja ostatnio z trudem przechodziło jej nie tylko przez gardło, ale i przez myśl.

Zbyszek czekał już na nią w pizzerii, przeglądając menu, znad którego podniósł na nią roztargniony wzrok dopiero, kiedy podeszła do jego stolika i usiadła na krześle.

– O, jesteś – skonstatował, podsuwając jej po blacie drugi egzemplarz karty. – Masz, wybierz sobie coś. I powiedz też od razu, co chcesz do picia.

Wybrawszy pizzę, do której ona zamówiła sobie zwykłą herbatę, a on kufel piwa, odczekali na podanie zamówienia, rozmawiając na neutralne tematy, głównie a propos świeżej decyzji, jaką Iza z Martą otrzymały dziś z Działu Współpracy z Zagranicą w sprawie stażu w Liège. Jednak kiedy posiłek stanął już przed nimi na stoliku, a kelnerka oddaliła się, życząc im smacznego, Zbyszek pochylił się nad blatem i z determinacją spojrzał jej prosto w oczy.

– Dobra, Iza, bez ściemy – powiedział stanowczo. – Przejdźmy do rzeczy. Oboje wiemy, po co się tu spotkaliśmy i o czym mieliśmy gadać. Na weselu Kingi obiecałaś mi, że pociągniemy temat.

– Tak, obiecałam – przyznała, spokojnymi ruchami krojąc swoją pizzę. – Chociaż to jest niezgodne z naszą poprzednią umową, według której mieliśmy nie gadać już o Korytkowie.

– No wiem, olać to – machnął ręką. – Ja już nie chcę ciągnąć tej umowy. Chcę pogadać o tym, o czym gadaliśmy na weselu. Fakt, upiłem się wtedy i połowy z tego, co mówiliśmy, nie pamiętam, ale o tym… znaczy o Zośce… to akurat każde słowo. Każde jedno słowo – powtórzył z naciskiem.

– Tym lepiej – odparła lekkim tonem. – Możemy od razu przejść ad rem. Słucham cię.

Spojrzał na nią zdziwiony i również sięgnął po sztućce.

– No… raczej myślałem, że to ja posłucham ciebie – odparł nieco zbity z tropu. – Chciałem, żebyś opowiedziała mi o niej. W sensie, że co tam u niej słychać i w ogóle…

Iza wzruszyła ramionami.

– A o czym tu opowiadać? Pracuje dalej w sklepie u mojej siostry i tyle. Nic nowego, codzienna rutyna, jak to na wiosce.

– No tak – pokiwał głową, zabierając się za jedzenie. – Jak to na wiosce. Chociaż myślałem, że może… sam nie wiem… że może dzieje się coś ciekawego.

– W Korytkowie zwykle nie dzieje się nic ciekawego – zapewniła go spokojnie Iza, wkładając do ust pierwszy kawałek aromatycznej pizzy i przeżuwając go ze smakiem. – Oczywiście od czasu do czasu przechodzi jakaś obyczajowa burza, miejscowe plotkary biorą kogoś na języki, ale taka mocniejsza akcja, jak na przykład ten wypadek, który spowodowaliście w wakacje, zdarza się bardzo rzadko. A jeśli chodzi o Zosię, to jej akurat trudno cokolwiek zarzucić, więc nikt o niej nie plotkuje – zaznaczyła. – Jedyne, co o niej wiem od siostry, to że jest bardzo sumiennym i obowiązkowym pracownikiem, ma coraz większe doświadczenie w sprzedaży i oboje ze szwagrem są z niej zadowoleni.

– Jasne – mruknął Zbyszek.

Wkłuł widelec w odkrojony kawałek pizzy i poniósł go do ust, zerkając na nią ponad blatem. Przez chwilę jedli w milczeniu.

– A w ogóle to po co pytasz mnie o Zosię? – zagaiła chłodniej Iza, uznając, że w istocie czas już przejść do rzeczy. – Mówiłeś, że nie masz zamiaru jej o sobie przypominać i że kontakt z nią cię nie interesuje. Pamięć raz wyczyszczona powinna zostać czysta, nie uważasz?

Zbyszek skrzywił się.

– Nie łap mnie za słówka, Iza, prosiłem cię. Co gadałem, to gadałem, zawsze tak się gada, nie?

– Zawsze? – podniosła brwi, krojąc sobie kolejny kawałek pizzy. – To znaczy?

– No… – zmieszał się lekko.

– Po każdej udanej wakacyjnej przygodzie, tak? – uśmiechnęła się pobłażliwie. – Zwłaszcza kiedy chwali się przez kumplami z jeszcze jednej łatwo zaliczonej sztuki i chce się wyjść na twardziela?

– Dobra, daj na luz – fuknął z urazą. – Nie leć znowu po bandzie, co? Przed nikim się tym nie chwaliłem, to nie o to chodzi.

– A o co?

– O to, że czasem tak jest, że jedno się gada, a drugie myśli. A czasem nawet samemu trudno złapać, co się naprawdę myśli, i przez to trzeba gadać byle co, żeby tylko coś powiedzieć. Nigdy tak nie miałaś?

Iza uśmiechnęła się smutno.

– Owszem, miałam. Milion razy.

– No właśnie – spojrzał na nią, sięgając po kufel i pociągając z niego łyka piwa. – Sama widzisz. Ja też tak nieraz mam, ale w tym przypadku to podwójnie albo i potrójnie… i też trochę przez ciebie.

– Przeze mnie? – zdziwiła się uprzejmie.

– No tak. Mówiłem ci to chyba, nie pamiętam, bo byłem nawalony, ale coś mi się majaczy, że mówiłem. Zresztą zawsze ci to mówię.

– Ale co?

– No to… że mam do ciebie wielki szacun i że jesteś najbardziej sensowną i ogarniętą kobietą, jaką znam – odparł z powagą. – Nawet nie chodzi o to, że na studiach jesteś najlepsza i masz frencz w jednym palcu, chociaż wiadomo… tym też mi imponujesz, no bo jak inaczej? Ale to, że jeszcze przy tym pracujesz, ogarniasz tyle rzeczy i we wszystkim masz taki, kurde no… jak to nazwać?… taki zdrowy rozsądek. Poważne podejście do poważnych spraw, nie? To się po prostu czuje. I nie mówię tego po to, żeby się do ciebie podlizywać – zaznaczył, podnosząc widelec z kawałkiem pizzy. – Serio tak myślę.

Iza pochyliła się nad talerzem, by odkroić kolejny kawałek pizzy.

– Dziękuję – odparła z pobłażaniem. – Wprawdzie na weselu Kini prawiłeś mi trochę inne komplementy, ale okej, nie wracajmy już do tego. Czuję się doceniona, tylko czy mógłbyś łaskawie wyjaśnić mi, jaki to ma związek z Zosią?

Ostatnie słowa wypowiedziała poważnym tonem, mierząc go podejrzliwym spojrzeniem ponad blatem stolika. Zbyszek znieruchomiał z widelcem w jednej i nożem w drugiej ręce, które zawisły tuż nad talerzem, nie dotykając pizzy.

– Szczerze?

– Jak najszczerzej.

– Taki, że myślałem, że ona jest trochę jak ty. Że ogólnie wszystkie dziewczyny z Korytkowa takie są… w sensie normalne i poważne. Nie takie jak Gabryśka, tylko właśnie takie jak ty, z głową na karku, pracowite, co same na siebie kasę umieją zarobić i nie boją się ciężkiej roboty.

– O – zdziwiła się uprzejmie. – To ty zwracasz uwagę na takie szczegóły?

– To nie są szczegóły – odparł spokojnie, wracając do konsumpcji. – I nie nabijaj się ze mnie, Iza, co? Wiem, że nie zasłużyłem na twój szacunek, pewnie po tym wszystkim nadal mam u ciebie przerąbane, ale trudno, ja cię i tak szanuję. Poza tym jeszcze nie dokończyłem – zaznaczył. – Przede wszystkim ty nie jesteś taka… jak by to powiedzieć…. zmanierowana. I pusta. W sensie, że nie myślisz o jakichś fryzurach, solariach, makijażach, pazurach i takich tam, tylko o konkretach. Takich życiowych, nie? Jak trzeba, to po prostu stajesz i działasz, a do tego pomagasz innym. Widzieliśmy to na wakacjach. My się bawiliśmy, balowaliśmy z chłopakami, a ty w tym czasie harowałaś za dziesięciu i to nie tylko w swoim własnym interesie. To jest, kurde, inna jakość… Zresztą Michu Krzemiński, wtedy co gadaliśmy przy wódce, też nam to mówił – podkreślił, zerkając na nią spod oka. – Wiem, że to dla ciebie śliski temat, dla mnie też, ale powiem, bo akurat w tym dupek miał rację.

Iza skrzywiła się z niechęcią, przełykając kolejny kawałek pizzy i odkładając widelec, by przysunąć sobie filiżankę z herbatą. Nie przerywała mu jednak, w duchu zaciekawiona, do jakich wniosków dojdzie w związku z Zosią, bowiem na ten moment niewiele jej się w jego dyskursie kleiło. I tak miała mu do powiedzenia swoje, decyzja była podjęta już dawno, niemniej najpierw warto było dobrze rozeznać teren, żeby jak najskuteczniej ochronić biedną dziewczynę przed nową falą niepotrzebnego cierpienia.

– Wtedy, co mówił, że są kobiety, z którymi się bawi, i takie, z którymi się żeni – ciągnął z powagą Zbyszek. – To było a propos ciebie, bo on chyba naprawdę myślał o tym poważnie, w sensie, że serio chciał się z tobą ożenić. Nawet jak potem zrobił numer z tą dziewczyną, co ich nakryłem w pokoju… tutaj to przegiął totalnie, ale dobra, mniejsza o to – machnął ręką. – W każdym razie opowiadał nam o tobie i o tym, czym się różnisz od innych i dlaczego właśnie ty. Wiadomo, że to było takie gadanie przy wódce – zastrzegł – ale i tak do mnie trafiło, chociaż może nie od razu. A ty dobrze zrobiłaś, że mu dałaś kopa w dupę. W sumie tym najlepiej mi udowodniłaś, że się co do ciebie nie myliłem.

– Okej, Zbyszek – odparła ostrożnie Iza. – Dziękuję ci za te wszystkie komplementy, ale nie mówimy o mnie. Nadal nie rozumiem…

– Już do tego dochodzę – przerwał jej. – Musiałem najpierw trochę naszkicować kontekst, nie? Chodzi mi o to, że ta mała… Zośka… jak tak sobie o niej myślałem, już po… no wiesz, jak już zamknąłem sprawę… to wydawało mi się, że ona jest trochę jak ty. W sensie, że podchodzi do takich spraw poważnie, a na pewno poważniej niż ja – podkreślił wyjaśniająco, odkładając widelec i upijając łyka piwa. – Że nie tylko śmichy-chichy, ale coś więcej, w sensie inaczej. Zmyliło mnie to, że pod niektórymi względami jest jak ty, na przykład jeśli chodzi o pracę. Ona przecież, tak jak ty, przeharowała całe wakacje w tym waszym sklepie, dzień w dzień. My się bawiliśmy, a ona harowała. A ja jeszcze byłem niezadowolony, że tylko wieczorem miała dla mnie czas… No, teraz to już wiem dlaczego – uśmiechnął się pobłażliwie. – Dla niej to był śmieciowy epizod, mała rozrywka wieczorami, nie? Ale z początku myślałem, że… nie wiem, może się zgrywała, ale serio myślałem, że byłem jej pierwszym i że brała mnie na poważnie.

Iza zagryzła wargi, przyśpieszając krojenie pizzy na małe kawałki, jednak wciąż nie przerywała mu, uznając, że powinna wysłuchać go do końca i od tego uzależnić sposób, w jaki dalej będzie z nim rozmawiać.

– Pewnie udawała cnotkę, a tak naprawdę chciała się zabawić i potem mnie wystawić – mówił dalej Zbyszek, również nerwowymi gestami krojąc swoje danie. – A ja, głupek, z początku miałem wyrzuty sumienia, że za łatwo ją spławiłem… Teraz sobie gratuluję, że zrobiłem to pierwszy, a z drugiej strony, jak sobie przypominam te wakacje… jak się wtedy czułem… jakie to, kurde, było w sumie fajne… zwłaszcza po tym, jak dałaś mi to – odłożył nóż i podniósł się lekko na krześle, by sięgnąć do kieszeni spodni, skąd wyjął pęk kluczy z doczepionym do niego znajomym breloczkiem w formie czterolistnej koniczynki. – To jakoś tak… pomyślałem, że chciałbym to sprawdzić i sam się przekonać.

Iza spojrzała na niego z niepokojem.

– Sprawdzić?

– No – skinął głową, kładąc klucze przed sobą między talerzami i podejmując z powrotem porzucony na blacie nóż. – Wiem, dalej jestem głupi, bo zamiast to olać i zostawić tak, jak jest, chcę sprawdzić, czy na serio od początku byłem dla niej gównem. Jak tak, to okej, niech się buja… ale muszę to wiedzieć na pewno.

– Po co ci ta wiedza? – zapytała zmrożona tym planem Iza.

Zbyszek zatrzymał na chwilę ruch sztućców, jakby zaskoczony tym pytaniem.

– No… sam nie wiem – spojrzał na nią z zastanowieniem. – Chyba tylko tak, dla samego siebie.

– Ale po co? – rzuciła nieco ostrzej. – Żeby nakarmić swoje ego, tak? Udowodnić samemu sobie, że rozdajesz karty? Że to ty zaliczasz dziewczyny, a potem je spławiasz, a nie one ciebie? Widzę, że ta cała Gabrysia jednak dała ci popalić i siadła na ambicję – dodała nie bez złośliwości. – Jeden raz mogłeś przeboleć bycie ofiarą i frajerem, ale ten drugi raz dał ci do myślenia, co?

– Nie – odparł równie ostro Zbyszek. – Przestań mnie prowokować, Iza. Dała mi popalić, pff!… Mówiłem ci, że Gabryśkę mam gdzieś, od początku wiedziałem, co to za sztuka, zresztą do Kingi zaprosiłem ją tak tylko, z braku laku. Nic mnie z nią nie łączy, to w ogóle nie mój typ, raz się tylko z nią przespałem, kurde, wielkie rzeczy! Nie porównuj jej do Zośki, okej? To nie jest to samo.

– Wielkie rzeczy – skrzywiła się z niesmakiem Iza.

– Zośka to nie to samo – powtórzył, ignorując jej wtręt. – Przynajmniej dla mnie, nawet teraz. A że jestem jej ofiarą, to… w pewnym sensie tak, żebyś wiedziała. Jeszcze nikt mnie nigdy nie oszukał tak jak ona.

– Jasne – pokiwała głową Iza, ironicznie wydymając wargi. – Biedny, skrzywdzony Zbysio. Zaraz chyba się popłaczę ze wzruszenia.

– Śmiej się, śmiej – odparł z goryczą, upijając kolejnego łyka piwa. – A ja ci mówię, jak jest. Może to głupie, że czuję się oszukany, bo sam ją spławiłem, ale nie w tym rzecz. Ja to muszę dokończyć, Iza – podkreślił stanowczo. – Słyszysz? Muszę się z nią skontaktować, chociaż pogadać z nią pięć minut przez telefon. Przekonać się, czy naprawdę jest warta tylko tyle co Gabryśka.

– Nie ma takiej opcji – odparła równie stanowczo Iza, wyprostowując się na swoim krześle i odkładając sztućce.

– Dlaczego?

– Bo nie. Nie będziesz leczył swoich frustracji kosztem tej dziewczyny.

– Kosztem? – podchwycił czujnie. – Przecież sama mówiłaś, że ona ma mnie w dupie!

– A co, wolałbyś, żeby było inaczej? – odparła, znów lekko zaostrzając ton. – Żeby myślała o tobie, tęskniła, wzdychała za tobą i płakała po nocach w poduszkę, tak? Wtedy byłbyś usatysfakcjonowany?

– Tak – oznajmił, patrząc jej hardo prosto w oczy. – Chciałbym, żeby tak było.

Iza zacięła wargi i również wbiła w niego piorunujące spojrzenie, które Zbyszek wytrzymał, nawet nie mrugając powieką. Przez kilka długich sekund siłowali się wzrokiem niczym dwoje wirtualnych zapaśników.

– A chciałbyś w ryj? – wycedziła w końcu Iza. – Bo to mogę załatwić osobiście i od ręki. W imieniu swoim i Zosi.

– No to wal – zgodził się, wciąż nie odrywając wzroku od jej twarzy. – A potem daj mi jej numer telefonu.

– Nie.

– Dlaczego?

– Powiedziałam już dlaczego. Nie będziesz zawracał jej głowy leczeniem swoich kompleksów i jakimś „sprawdzaniem”, czy traktowała cię poważnie i co do ciebie czuła. Nawet jeśli było tak, jak powiedziałam… o tym wzdychaniu i płakaniu w poduszkę… – dodała ciszej – to teraz jest inaczej.

Zbyszek zbladł.

– Co? – szepnął, wypuszczając widelec z ręki.

– To, co słyszysz – odparła stanowczo Iza. – Skoro chcesz gadać szczerze, to okej, będę z tobą szczera. I tak miałam taki zamiar na dziś, tylko najpierw chciałam posłuchać, co mi będziesz wkręcał. I dobrze zrobiłam, bo teraz wiem, że chodzi ci tylko leczenie osobistych frustracji, a ja na to nie pozwolę. Nie pozwolę, jasne, Zbyszek? – podkreśliła, świdrując go lodowatym wzrokiem. – Zosia to pracownica mojej siostry, dziewczyna, którą obie bardzo lubimy i dla której chcemy jak najlepiej. Poza tym to nasza młodsza sąsiadka z Korytkowa, a w Korytkowie, jak to na wiosce, obowiązuje patriotyzm lokalny. Takie już jesteśmy – uśmiechnęła się z przekąsem. – Dziewczyny z Korytkowa. Musimy trzymać wspólny front, zwłaszcza przeciwko takim gnojkom jak ty.

Zbyszek wytrzeszczył na nią oczy.

– No i co się tak gapisz? – wzruszyła ramionami. – Masz rację, dobrze to wyczułeś. Zosia jest w dużym stopniu taka jak ja, na pewno jeśli chodzi o podejście do życia i do spraw sercowych. Ale jednak jest kilka kroków za mną, jeśli chodzi o życiowe doświadczenie, dlatego czuję się osobiście zobowiązana do wzięcia jej w obronę.

– W obronę? – powtórzył blado Zbyszek. – Przede mną?

– Tak jest – skinęła głową. – Przed tobą, drogi kolego. Doszliśmy do momentu, kiedy faktycznie musimy rozmówić się uczciwie i podjąć wspólne kroki, żeby zapewnić Zosi spokój i warunki do ostatecznego wyleczenia. Na to liczę i mam nadzieję, że nie będziesz mi robił dywersji. Bo ona mocno cię odchorowała, wiesz, szanowny panie draniu? – zaznaczyła twardo, na co Zbyszek zmieszał się i odwrócił wzrok, wbijając go w swoją pizzę. – To rzeczywiście był jej pierwszy raz, pierwsza miłość w życiu. Zaufała ci i włożyła w to całą siebie, pod każdym względem, a jak na nim wyszła, to oboje dobrze wiemy.

Przerwała, by przeżuć i spokojnie przełknąć włożoną do ust porcję, a następnie zapić ją herbatą.

– Wtedy we wrześniu nie chciałam dawać ci satysfakcji – kontynuowała po chwili. – Uznałam, że to byłoby dla niej upokarzające, wręcz im większa twoja satysfakcja, tym większe upokorzenie dla niej. Zwłaszcza jak chrzaniłeś mi po chamsku o tym czyszczeniu pamięci w telefonie… Ale teraz, kiedy zaczynasz mnie straszyć, że będziesz szukał z nią kontaktu, muszę postawić sprawę jasno. Zostaw ją w spokoju, Zbyszek. Już wystarczająco się przez ciebie nacierpiała.

Zbyszek siedział nieruchomo, wciąż zapatrzony w swoją pizzę.

– Na tym etapie twoim moralnym obowiązkiem jest odpuścić – ciągnęła wciąż tym samym twardym tonem Iza. – Nie muszę ci tłumaczyć, jakie zrobiłeś jej świństwo, kiedy rozkochałeś ją w sobie, naobiecywałeś zamków na piasku, a potem cynicznie wykorzystałeś i wyrzuciłeś jak śmiecia do kosza. Zdajesz sobie z tego sprawę doskonale, wręcz podkreślasz, że taki właśnie był twój plan. Więc pociągnij go do końca i odpieprz się od niej raz na zawsze, okej? Bardzo cię o to proszę.

To powiedziawszy, znów sięgnęła po swoją filiżankę z herbatą i upiła z niej solidnego łyka mocno już wystygłego napoju. Zbyszek nadal siedział nieruchomo, nie poruszając się ani o milimetr.

– Wiem, że w ten sposób pośrednio daję ci satysfakcję, której miałam ci nie dawać – podjęła po chwili ciszy Iza. – Ale w tej sytuacji to już nieważne, liczy się to, żeby ona miała święty spokój. Czuj się dowartościowany, bardzo proszę, tylko nie szukaj już z nią kontaktu i nie dręcz jej swoją osobą. Ona naprawdę bardzo to przeżyła – zaznaczyła, zniżając głos. – Bardzo. Płakała tygodniami, wyglądała jak widmo, aż moja siostra martwiła się o jej zdrowie. Na szczęście czas leczy rany, a ona pracuje nad tym od czterech miesięcy i idzie jej coraz lepiej. Myślę, że za jakiś czas wyleczy się całkowicie, jest młoda, epizod z tobą nie potrwał długo, a do tego okazałeś się… wybacz szczerość… świnią i łajdakiem, więc okoliczności leczenia są sprzyjające. Bylebyś już nie wracał jak zmora z przeszłości i nie przerywał tego procesu – zaznaczyła. – To jest bardzo ważne, Zbyszek. Słyszysz?

Zapatrzony w talerz Zbyszek powoli podniósł głowę i popatrzył na nią nad stolikiem na wpół nieprzytomnym wzrokiem.

– Słyszę – szepnął.

– Obiecasz mi to?

Pokręcił głową przecząco.

– Nie mogę. Muszę z nią pogadać, Iza.

– Ale po co? – zapytała rzeczowo. – Chciałeś wiedzieć, czy jej na tobie zależało, tak? To właśnie chciałeś sprawdzić. No to mówię ci: zależało jej. Zależało bardzo, zakochała się w tobie po uszy, a kiedy ją rzuciłeś, bardzo ciężko to odchorowała. Co jeszcze chcesz sprawdzać? Tu już nie ma nic do sprawdzania. Powiedziałam ci, jak jest, więc odhacz sobie sukces w swoim notatniku z podbojami, a od Zosi się odinteresuj i przynajmniej nie rób więcej szkód.

– Szkód? – powtórzył cicho.

– Tak, szkód. Bo co innego mógłbyś jej zaoferować? – zapytała twardo. – Złapiesz z nią kontakt, znowu namieszasz jej w głowie i co dalej? Pobawisz się, dowartościujesz swoje męskie ego, a jak ci się znudzi, rzucisz ją drugi raz?

Zbyszek pokręcił głową.

– Przestań, Iza. Nie jestem takim gnojem.

– Też mam taką nadzieję – zgodziła się. – Dlatego mówię, odpuść. Ja na pewno telefonu do niej ci nie dam, Agę też uprzedzę, ale wiadomo, że nie żyjemy na pustyni, więc w jakiś sposób pewnie dałbyś radę go skołować. Jest chociażby Misiek Krzemiński, który często bywa w Korytkowie i mógłby ci w tym pomóc, są media społecznościowe…

– Nie, ona nie ma nigdzie konta – odparł ponuro Zbyszek. – Sprawdzałem.

– No to chwała Bogu. Tak czy inaczej, kiedy zna się nazwisko osoby i jej adres zamieszkania, są sposoby, żeby zdobyć jej numer. I wiem, że gdybyś się uparł, to ja jej przed tym nie ochronię, dlatego proszę cię po dobroci. Nie rób tego.

Zbyszek zaciął wargi i na wpół bezwiednym gestem sięgnął po klucze, wysupłując spośród nich breloczek.

– Myślisz, że takie ze mnie bydlę? – zapytał cicho. – Że zrobiłbym jej to drugi raz?

– No cóż – odparła dyplomatycznie Iza. – Nie mam powodu, żeby sądzić, że byłoby inaczej.

– Tak, wiem – pokiwał głową, opierając łokcie na blacie nad talerzem z niedojedzoną pizzą i obracając w palcach breloczek. – Ale tu się mylisz, Iza.

– Mylę się? – skrzywiła się z przekąsem. – Nie sądzę. Misiek Krzemiński, do którego ostatnio oboje nawiązujemy częściej, niż byśmy chcieli, ale to jest jednak nieoceniony przykład… otóż Misiek powiedział kiedyś w podobnym kontekście, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. To taka uniwersalna filozoficzna dewiza, którą warto zastosować w takiej sytuacji jak ta. Posłuchaj, Zbyszek – dodała poważnym tonem. – Powiem wprost. Zosia nie jest z gatunku dziewczyn, z którymi się bawi, ona zasługuje na to, żeby traktować ją poważnie. A ty z kolei nie jesteś z tych, którzy mogliby ją poważnie potraktować.

Zbyszek wzruszył ramionami.

– Skąd wiesz? – burknął, nie odrywając oczu od breloczka.

– Tak uważam. No bo co zrobisz? Tak czysto w teorii. Zaproponujesz jej poważny związek na odległość? Będziesz przyjeżdżał raz na jakiś czas do Korytkowa, żeby się z nią spotkać? To jest mimo wszystko sto kilometrów od Lublina. Wiadomo, że dla chcącego nic trudnego, ale ty już raz udowodniłeś, że bardzo szybko się nudzisz. Ale nawet gdyby, to co dalej? Jaką to ma przyszłość? Będziesz zwodził ją latami i robił jej nadzieję? A potem co?

– Nie wiem – znowu wzruszył ramionami. – Muszę teraz o tym myśleć?

– Nie musisz – odparła spokojnie. – Ale pomyśl o niej. Wyjdź raz z tego swojego cholernego egoizmu i pomyśl, jaką ona zapłaciłaby cenę, gdyby znowu ci zaufała. I jak długo to by się za nią ciągnęło. Korytkowo to wiocha zabita dechami, niewiele się tam dzieje, ale jednak każdy ma swoje życie. Zosia też. Ma rodziców z dużym gospodarstwem, sama pracuje w sklepie u mojej siostry, na studia się nie wybiera…

– Bo jej nie pozwalają – zaznaczył grobowym tonem Zbyszek. – Mówiła mi to. Nie puszczą jej na studia, bo jest im potrzebna w Korytkowie.

– No właśnie. Każdy ma jakieś zobowiązania, zawodowe czy rodzinne, ona też. Jej życie jest związane z Korytkowem, wyjechać stamtąd mogłaby chyba tylko za facetem, i to tylko za takim, który faktycznie traktowałby ją poważnie i zapewniłby jej przyszłość. A ty przecież tego nie zrobisz.

Zbyszek oderwał oczy od breloczka i spojrzał na nią z politowaniem.

– No przecież wiadomo, że się z nią nie ożenię. Ja to, kurde, nie Andrzej, co leci do ołtarza po paru miesiącach znajomości tylko po to, żeby pokazać, że traktuje laskę poważnie. Bez przesady, Iza. Aż tak to jeszcze na łeb nie upadłem.

– No właśnie – podjęła najspokojniejszym w świecie tonem Iza. – Ty masz inne priorytety, poważne zobowiązania cię nie interesują, więc daj chociaż szansę innym. Mam na myśli Zosię. Nie bądź psem ogrodnika, tylko szarpnij się na humanitarny gest i pozwól jej uwolnić się od tego chorego uczucia do ciebie. Zresztą, jak mówiłam, pod tym względem jest na bardzo dobrej drodze, tylko potrzebuje jeszcze trochę więcej czasu – zaznaczyła. – Więc pozwól jej spokojnie zapomnieć o tobie, żeby za jakiś czas mogła ułożyć sobie normalne życie z kimś innym.

Zbyszek spojrzał na nią zaskoczony.

– To znaczy z kim? – zapytał tonem, w którym wybrzmiała nuta niepokoju.

– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Czy to ważne? Na przykład z jakimś miejscowym chłopakiem, w każdym razie z kimś, kto będzie ją naprawdę kochał i szanował, przy kim będzie czuła się bezpiecznie i kto doceni ją tak, jak na to zasługuje. To śliczna, przemiła dziewczyna z dobrym sercem, więc na pewno prędzej czy później na kogoś takiego trafi – zapewniła go, sięgając po filiżankę, by dopić zimną już herbatę. – O to akurat możemy być spokojni.

Przy stoliku zapadła cisza. Zbyszek, idąc jej śladem, nerwowym gestem chwycił za swój kufel i pociągnął z niego długiego łyka.

– Teraz jest bardzo newralgiczny moment – ciągnęła Iza. – Jeśli na tym etapie znowu pojawisz się na horyzoncie i zaczniesz mieszać jej w głowie, to bardzo ciężko jej będzie się wyleczyć. Za to jeśli się nie pojawisz i odpuścisz, dasz jej szansę na powrót do równowagi i w miarę szybkie zaleczenie ran. Zrozum, Zbyszek, ona jest z innego świata niż ty – dodała tonem perswazji. – Z innego świata, z innej mentalności i w ogóle z innej pneumy. Jeszcze pal licho, gdybyś w wakacje nie zrobił jej takiego numeru, tylko chociaż przez jakiś czas próbował trzymać kontakt… pewnie wtedy samo by się rozlazło i dziewczyna przynajmniej nie wpadłaby w taką czarną dziurę, nie czułaby się tak upokorzona. Ale po tym, co odwaliłeś, nagle wracać i sypać jej sól na ranę? To już byłoby nieludzkie, wiesz?

Zbyszek odstawił kufel i ścisnął w dłoni klucze z breloczkiem.

– Ja pierdzielę – szepnął. – Teraz to mi dowaliłaś, Iza.

– E tam – uśmiechnęła się z przekąsem.

– Dowalasz mi zresztą dzisiaj cały czas, ale teraz to już pojechałaś po całości. I to nawet nie chodzi o ten cały ochrzan, bo to mnie średnio rusza, tylko tak ogólnie o to, co powiedziałaś teraz. Kurde – pokręcił głową w zafrasowaniu. – W życiu bym nie pomyślał, żeby tak na to spojrzeć…

– Jak?

– No tak. Tak jak powiedziałaś. A najgłupsze jest to, że chyba masz rację – westchnął. – Nie powinienem tego rozgrzebywać.

– Nie powinieneś – zgodziła się z ulgą. – Cieszę się, że zaczynasz to rozumieć.

– Zaczynam – pokiwał głową, znów bawiąc się breloczkiem. – I w sumie wystarczy mi, że wiem, że ona jednak nie jest taka jak Gabryśka. Że się nie myliłem, że jest bardziej taka jak ty… Czyli jednak płakała po mnie? – szepnął jakby do siebie. – A ty mnie okłamałaś, żeby ją chronić?

– Tak, dokładnie tak – przyznała Iza. – To było niby białe kłamstwo, ale prawda zawsze jest prawdą, a ja liczę na to, że zadziała o wiele skuteczniej. Że po prostu sumienie nie pozwoli ci więcej jej zaczepiać.

Zbyszek pokręcił powoli głową.

– Nie – odparł cicho. – Nie będę jej zaczepiał. Na razie i tak muszę to wszystko przemyśleć, ale w każdym razie dzięki za to, co mi powiedziałaś. To było bardzo fair, bo nie musiałaś mówić mi niczego. Bardzo to doceniam, serio. Bo widzisz, Iza – podniósł nagle głowę, znów z całej siły ściskając w ręce breloczek, aż zadzwoniły zwisające na blat klucze. – Ja połowy tego, co gadałem od września, nie myślałem na serio. To była tylko taka gra, żeby nie wyjść na głupka, chociaż w sumie i tak na niego wyszedłem. Ale powiem ci, że od czasu tego wypadku w Korytkowie już trochę inaczej patrzę na to wszystko, na życie i w ogóle… A z tobą można pogadać na takie tematy, że z nikim innym się nie pogada. I nawet to, jak mnie dzisiaj zjechałaś…

Znów pokręcił głową i wolną ręką sięgnął po kufel, z którego upił łyka odgazowanego już bursztynowego płynu.

– No dobra, powiem ci – podjął, odstawiając naczynie na blat. – Mnie to już się od wakacji śni po nocach. Najpierw ten wypadek, nie? Ten dzieciak, cośmy go rozwalili i mało co nie posłaliśmy na drugi świat… ale też Zosia. Bo w sumie nie musiałem tego tak załatwiać, mogłem jeszcze z nią potrzymać kontakt i zobaczyć, co z tego będzie. Nic mi nie szkodziło. Najwyżej, jak powiedziałaś, samo by się rozlazło, a ja bym przynajmniej nie miał wyrzutów sumienia. Ale najgorsze jest to, że nie chodzi tylko o sumienie – westchnął. – Bo widzisz… to jest coś takiego, że jak sobie przypominam te wakacje… wiadomo, żałuję, że w ogóle tam pojechałem, wszystko się przez to spieprzyło… ale jak sobie przypominam, jakie to jednak było fajne… te dyskoteki z nią w Małowoli, te, kurde, spacery po polach… Wiem, że to głupie, ale ja nie mogę tego zapomnieć, Iza.

– Ale przecież się nie zakochałeś? – uśmiechnęła się z pobłażaniem, odsuwając pusty talerz i sięgając po herbatę.

– Nie – odparł w zamyśleniu Zbyszek. – Ja tam generalnie się nie zakochuję, a takich lasek jak Zośka to znam od cholery. W sensie w takim typie urody, no bo fakt, że ładna jest, nawet bardzo ładna, ale też bez przesady. Znam dużo ładniejsze. Tylko że ona jest taka… kurde no, jak to powiedzieć… taka korytkowska. Inna niż wszystkie, co znam, i trochę podobna do ciebie, jakbyście tam mieli normalnie jakiś inny szczep ludzi, a przynajmniej kobiet. Inna rasa. Bo jak tak sobie przypomnę, jak ona mi, kurde, patrzyła w oczy… i była taka mięciutka, jak się przytulała albo głaskała mnie po gębie… jakoś tak inaczej niż wszystkie, serio. Dlatego jak mi powiedziałaś, że dla niej to był śmieciowy epizod i już dawno o mnie zapomniała, to nie bardzo wierzyłem, a nawet, powiem szczerze, wkurzyłem się. Wiadomo, że to ja ją spławiłem, fakt, nie przemyślałem tego, tylko poleciałem schematem, ale jednak wkurzyło mnie to… Dobra, nie będę ci truł – machnął ręką. – I tak wiesz, o co chodzi, nie?

– Szczerze mówiąc, to średnio – odparła oględnie. – Kręcisz tak, że trudno zrozumieć, czego ty w końcu chcesz.

Zbyszek rozłożył ręce.

– Nie wiem – westchnął. – Sam nie wiem. Ale jak mi dzisiaj powiedziałaś, jaka jest prawda, to przynajmniej to mi się jakoś układa. I już mnie tak nie wkurza. Mówisz, że mam się odczepić, to się odczepię, zresztą to mnie urządza, bo do tej pory miałem takie wahadło, że raz nosiło mnie, żeby z nią pogadać, a raz totalnie to zlewałem i miałem gdzieś. I tak w kółko. Teraz przynajmniej wiem, co mam zrobić.

– Czyli odpuścisz? – upewniła się Iza.

– Odpuszczę.

– Obiecujesz?

– Obiecuję – skinął głową. – Tak jak powiedziałaś, nie miałbym sumienia mieszać jej w głowie, zwłaszcza kiedy wiem co i jak. Z tego i tak by nic nie było, a mała tylko by się niepotrzebnie wycierpiała, po tym, co mi nagadałaś, to jest dla mnie oczywista oczywistość. A ja nie chcę już więcej nikomu z was robić kłopotów.

– Dzięki – odparła z ulgą Iza. – I mam nadzieję, że dotrzymasz słowa.

– Dotrzymam – zapewnił ją. – Tylko słuchaj… chcę cię o coś prosić.

– No?

– O to, żebyś czasami powiedziała mi tylko, co tam u niej, no wiesz… tak tylko. Nic z tym nie będę robił, nie będę szukał jej numeru ani nic, masz na to moje słowo. Po prostu chciałbym wiedzieć, czy wszystko u niej okej i jak się… no wiesz – spojrzał na nią zmieszany – jak się po tym leczy. Po tym, co odwaliłem.

– Aha – pokiwała głową, przyglądając mu się uważnie. – Chcesz w ten sposób uśpić wyrzuty sumienia?

– Mhm, coś takiego – zgodził się. – Możemy się tak umówić?

– Okej – wzruszyła ramionami. – Jeśli faktycznie nie będziesz jej zaczepiał, to ja mogę ci czasami coś o niej opowiedzieć. O ile oczywiście będzie o czym opowiadać – zastrzegła – bo, jak mówiłam, w Korytkowie zwykle niewiele się dzieje.

Twarz Zbyszka, wciąż jakby nieobecna i zamyślona, oblekła się wyrazem satysfakcji.

– Dzięki, Iza. Sam nie wiem, jak to się stało, że zszedłem z tobą na takie osobiste tematy, po prostu masz coś takiego, że umiesz gadać z ludźmi, już nie pierwszy raz się o tym przekonałem. Nawet jak opierdzielasz, to robisz to z klasą i to potem daje do myślenia. A ja w sumie rzadko kiedy mam okazję pogadać z kimś na takim poziomie, w sensie, że na takie głębokie tematy, bez robienia sobie jaj, na poważnie. Dlatego dzięki. I za rozmowę, i za to, że w ogóle zgodziłaś się pójść ze mną na pizzę. A właśnie, a propos… nie chciałabyś domówić jeszcze coś do picia? Bo ja to chyba strzelę sobie jeszcze jeden kufelek, po tych mocnych przyprawach to aż mi w gębie zaschło.

***

– Mnie się podoba – stwierdziła Klaudia, rozglądając się po pustej przestrzeni sali, na podłodze której leżały przygotowane do montażu listwy i okładziny ścienne w kolorze żywego mahoniu. – Chociaż w sztucznym oświetleniu nie widać dokładnie odcienia. Żeby mieć pełny ogląd, trzeba by go jeszcze obejrzeć w świetle dziennym.

– Ale po co? – wzruszyła ramionami Iza. – Myślisz, że to będzie aż taka różnica? Zresztą teraz grudzień, strasznie szybko robi się ciemno, ciężko będzie drugi raz skoordynować się całą brygadą.

Wspomniana „brygada”, złożona z Majka, Lidii, Izy, Klaudii i Wiktorii, popatrzyła po sobie i pokiwała głowami. Zebrani na umówione spotkanie w nowym lokalu Anabelli na Koncertowej kończyli właśnie omawianie szczegółów związanych z dyspozycjami, jakie Lidia miała wydać nazajutrz ekipie montującej pierwszą część wyposażenia lokalu.

– Poza tym nie ma czasu – dodała równie przytomnie Wiktoria, która, poproszona przez szefa o opinię na temat strategii zagospodarowania przestrzeni barowej, oderwała się na półtorej godziny od pracy na Zamkowej, by przyjechać tu peugeotem razem z Klaudią. – Nie ma co się zastanawiać, trzeba to montować i już. Jak będziemy się nie wiem ile nad tym modlić, to nie zdążą nam zrobić wszystkiego do Nowego Roku. Zobaczcie, ile tu jeszcze roboty – wskazała dłonią przestrzeń wokół siebie. – Przecież to są nadal gołe ściany.

– Meble będą w przyszłym tygodniu – oznajmiła Iza. – Może nawet w poniedziałek. Więc tym bardziej czas nam się kurczy, bo najpierw trzeba to zamontować i powyprowadzać instalację do oświetlenia.

– A właśnie, oświetlenie! – złapała się za głowę Lidia. – Kompletnie o tym zapomniałam! Trzeba przecież zamówić jeszcze jakieś lampy!

Cała piątka odruchowo podniosła głowy, przyglądając się kilku żarówkom, które smętnie zwisały na luźno wyprowadzonych przewodach pod sufitem, zapewniając prowizoryczne oświetlenie remontowanego lokalu.

– Spokojnie, Lidia, lampy kupimy dopiero po instalacji mebli – odparł Majk. – Trzeba połazić po sklepach i wybrać coś, co dizajnowo będzie dobrze pasowało do całości, a do tego dawało nastrój, to jest kluczowa rzecz. Tutaj znowu liczę na Izę i Klaudię – spojrzał wymownie po kolei na obie wymienione panie, które zgodnie pokiwały głowami. – Ale to dopiero przed samymi świętami, dziewczyny, umówię wtedy elektryków i zrobią nam hurtem wszystko, co będzie potrzebne. Na razie okładziny i meble. Wika ma rację, czas się kurczy, dlatego jeśli nie ma więcej uwag, proszę o konkluzję i autoryzację.

– Konkluzja jest na tak – wypowiedziała się w imieniu wszystkich Iza. – Autoryzujemy, co nie, Klaudziu?

– Mnie się pytasz? – wzruszyła ramionami Klaudia, zerkając przekornie najpierw na nią, a potem na Majka. – O ile dobrze pamiętam, od autoryzacji w tej firmie jesteś ty.

Lidia i Wiktoria parsknęły śmiechem, zaś Iza pokręciła tylko głową z dezaprobatą.

– Tak jest – potwierdził wesoło Majk, obejmując na chwilę jednym ramieniem Klaudię, a drugim Lidię, które stały po obu jego stronach. – Naczelna decydentka jest jedna, ale każda z was może mieć przecież głos doradczy! To jaka decyzja, szanowna pani przewodnicząca komisji? – zwrócił się do Izy. – Przyjmujemy protokół z dzisiejszych obrad?

– Przyjmujemy – skinęła głową.

– Świetnie. W takim razie od jutra nadzór nad wykonaniem zadania zostawiam pani kierownik lokalu – tu spojrzał znacząco na Lidię – którą niniejszym deleguję do realizacji połowy etatowych godzin na Koncertowej. Połowa po staremu na Zamkowej jako kelnerka, a połowa tutaj jako nadzorczyni remontu i osoba odpowiedzialna za jego terminowe zakończenie oraz rozliczenie. Jasne?

– Tak jest, szefie – odparła z powagą Lidia.

– Oczywiście nie będziesz z tym sama – zaznaczył. – Do stałej pomocy będziesz miała Kacpra, jego też wydeleguję tu od jutra w pełnym wymiarze czasu pracy, ma frajer zasuwać i robić wszystko, co mu każesz. A gdyby po drodze wykluły się jeszcze jakieś dodatkowe problemy, proszę o sygnał do mnie albo do Izy i będziemy reagować na bieżąco.

– Dobrze. Dziękuję, szefie.

– To będzie się też wiązać ze zmianą warunków twojej umowy – ciągnął Majk. – Szczegóły omówimy przy innej okazji, dzisiaj już nie ma czasu, ale załatwimy to przed końcem tygodnia. Z Kacprem zresztą też.

– To i Kacprowi zmieniamy umowę? – zapytała Iza, wymieniając dyskretnie zaniepokojone spojrzenia z Wiktorią i Klaudią.

– Sądzę, że tak. Skłaniam się do tego, żeby już teraz zaproponować mu etat na stałe. Będziemy potrzebować jak najwięcej sprawdzonych ludzi.

Jego ostatnie słowa wybrzmiały w całkowitej ciszy, dziewczyny popatrzyły po sobie znacząco, a Wiktoria pokręciła lekko głową.

– Co jest? – zdziwił się Majk, przyglądając im się po kolei podejrzliwym wzrokiem. – Coś nie tak z frajerem? Wiecie coś, o czym ja nie wiem?

– Nie, nie! – zaprotestowały natychmiast wszystkie cztery. – Absolutnie, szefie!

– Jak najbardziej popieramy ten plan – zapewniła go ze zmieszaniem Wiktoria. – Nie mamy nic do Kacpra, jest świetnym pracownikiem i bardzo się przyda na stałe w zespole, to oczywiste. Tylko tak… coś nam się przypomniało i skojarzyło. Ale to nieważne – machnęła ręką. – Takie tam głupoty.

– Takie tam głupoty? – powtórzył podejrzliwie Majk, skupiając teraz wzrok na Izie, która na wszelki wypadek odwróciła oczy.

– Tak – włączyła się lekkim tonem Lidia. – Szef nie bierze tego na poważnie. Przypomniały nam się tylko nasze babskie rozmowy, bo gadałyśmy kiedyś o Kacprze, ale to nie ma żadnego związku z tym, jak wykonuje obowiązki zawodowe. Bo wykonuje je świetnie – podkreśliła. – O co go nie poproszę, natychmiast robi, poza tym dobrze zna się na tych rzeczach remontowych, nawet na instalacji elektrycznej i na hydraulice, a ja będę tu bardzo potrzebować takiego człowieka. I to właśnie na stałe, zwłaszcza po Nowym Roku, jak już ruszymy.

Majk przeniósł spojrzenie z Izy na nią i pokiwał powoli głową.

– Okej – odparł spokojnie. – Pogadam z frajerem, musimy ustalić warunki. Poza tym trzeba zrobić ogólną rekrutację nowych ludzi na wszystkie stanowiska. Mam dwie osoby w zanadrzu, w tym kucharkę, ale od stycznia będzie konieczność zapewnienia też dodatkowych rąk do pracy na Zamkowej, myślę, że jak najszybciej powinniśmy wywiesić ogłoszenie. Iza, zajmiesz się tym?

– Oczywiście, szefie.

– Świetnie. To co, dziewczyny? – dodał konkludująco, rozkładając ręce. – Chyba nie ma już nad czym deliberować, wracamy do swoich obowiązków. Wika, zabierasz dziewczyny peugeotem na Zamkową, tak?

– Tak – pokiwała głową Wiktoria. – Muszę zwolnić Kamę, została za mnie na zastępstwie, ale przed dwudziestą musi wyjść, a Iwona sama sobie o tej porze nie poradzi. Lidziu, ty też jedziesz z nami?

– Aha, muszę – potwierdziła Lidia. – Zaczynam zmianę o dwudziestej.

– Ja dzisiaj nie mam zmiany – odezwała się niepewnie Iza. – Ale też pojadę z wami, przejdę się do domu na piechotę, a gdyby się okazało, że trzeba coś ogarnąć na Zamkowej, to mogę zostać i pomóc.

– Nie, ty pojedziesz ze mną – oznajmił stanowczo Majk. – Musimy załatwić jeszcze jedną sprawę, a potem podrzucę cię do domu. Wika, będę dzisiaj na Zamkowej, ale dopiero koło północy, poradzicie sobie do tego czasu?

– Jasne, szefie – odparła Wiktoria. – Antek i Chudy też dzisiaj są, wszystko ogarniemy bez problemu.

– Super, to zwijamy się stąd – odparł energicznie, ruszając w stronę nowo wstawionych przeszklonych drzwi do lokalu. – Chodź, Iza. Lidia, zamkniesz przybytek? Masz klucze?

– Tak, mam i wszystko pozamykam, szefie – zapewniła go Lidia. – Wika, poczekajcie na mnie jeszcze chwilkę, co? Sprawdzę tylko na zapleczu i w kuchni, czy wszystko powyłączane.

– Pewnie, leć.

Kiedy drzwi wejściowe szczęknęły cicho, zatrzaskując się za Izą i Majkiem, których sylwetki szybko zniknęły w ciemnościach za rogiem budynku, stojące wciąż w tym samym miejscu na środku pustej sali Klaudia i Wiktoria wymieniły spojrzenia.

– No co? – wzruszyła ramionami Wiktoria. – Pewnie mają coś do załatwienia na mieście, co w tym dziwnego?

– Nic – odparła niewinnie Klaudia. – Czy ja coś mówiłam?

– No to nie mów. W przyszłym tygodniu zrobimy nasz eksperyment i przekonamy się, kto ma rację, ale na razie ani słowa, okej? Boję się tylko, że Izka będzie musiała grubo się tłumaczyć przed szefem z tego Kacpra… – pokręciła głową z zafrasowaniem. – Widziałaś, jaką miał minę. Kurczę, głupio wyszło, nie?

– No, trochę głupio – przyznała Klaudia. – Zachowałyśmy się jak kretynki, a szef nabrał przez to podejrzeń i wątpliwości, czy na pewno Kacper będzie dobrym nabytkiem na stałe. A przecież nie o to chodziło. Mam nadzieję, że niechcący mu nie zaszkodziłyśmy.

– No właśnie – westchnęła Wiktoria. – Liczę na Izę, że załatwi to jakoś dyplomatycznie, nawet gdyby musiała opowiedzieć szefowi o klątwie Anabelli. Wiadomo, wtedy wyjdziemy na jeszcze większe idiotki, ale już chyba lepsze to, niż zostawić sprawę w zawieszeniu i żeby to się zemściło na Kacprze.

– No – mruknęła Klaudia. – Chociaż z drugiej strony sama nie wiem, co byłoby dla niego gorsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *