Anabella – Rozdział CLXXX
– Zacznę od razu drugi z moich tematów – powiedział Majk, kiedy oboje z Izą szli do salonu, niosąc talerz z przygotowanymi w kuchni kanapkami, sztućce, dwa wolne talerzyki, dwa kubki i dzbanek ze świeżo zaparzoną herbatą na kolację. – Zresztą chyba już o tym słyszałaś, Lodzia twierdzi, że ci wspominała. Chodzi o jej imieniny u nas w środę.
– A tak, rzeczywiście – przyznała Iza. – Mówiła, że Pablo zamówił dla niej imprezę z niespodziankowym menu. To będzie coś bardzo skomplikowanego?
– Nie, z nietypowych rzeczy zależy mu tylko na torcie z poziomkami. Bez świeczek, bo to nie urodziny, po prostu chce w nim ukryć prezent dla gwiazdeczki – wyjaśnił, zestawiając wiktuały na stół i wskazując jej krzesło. – Siadaj, elfiku… Oczywiście my musimy umiejętnie go tam wkomponować, żeby z wierzchu nie było nic widać, ale to już dla dziewczyn żaden problem. Byle przyniósł nam tego fanta dzień wcześniej, a nie na ostatnią chwilę.
– A co to będzie? – zaciekawiła się Iza.
– Nie mam pojęcia – uśmiechnął się z rozbawieniem. – Rzecz będzie zapakowana i przed godziną zero absolutnie nikt nie może wiedzieć, co to jest. Nawet ja.
– No to ja tym bardziej – stwierdziła wesoło. – Zresztą zrozumiałe, Pablo bałby się, że coś jej przechlapiemy.
Podsunęła ku sobie po stole oba kubki i ostrożnie napełniła je dymiącą herbatą, po czym przechyliła się, żeby jeden z nich postawić przed Majkiem.
– Mhm, dzięki – skinął głową. – Do tego na czas wręczania prezentu zamówił niebieską iluminację całej sali.
– O! – uśmiechnęła się Iza, jak zwykle z jednej strony rozbawiona, a z drugiej wzruszona typowym dla Pabla rozmachem kochającego serca. – Mamy do tego sprzęt?
– Na całą salę nie, ale załatwimy to listwami ledów. Chłopaki popodczepiają je tu i ówdzie, ustawimy kolor na niebieski i powinno zadziałać. Zresztą dzień wcześniej po zamknięciu lokalu zrobimy próbę generalną światła.
– Aha – pokiwała głową, nadgryzając kanapkę z pomidorem. – Bardzo dobry pomysł, szefie. Czy ja też będę miała jakieś zadanie specjalne?
– Tylko ogólny nadzór nad całością – odparł Majk. – Oczywiście w duecie ze mną, tak żeby każde z nas mogło też trochę posiedzieć z nimi przy stole.
– Czyli jak zawsze?
– Jak zawsze, kochanie. Całkowity standard i rutyna.
Pokiwała głową z uśmiechem, który natychmiast odwzajemnił jej znad swojej kanapki. Jadł z wielkim smakiem, widać było, że jest bardzo głodny, a ona uwielbiała przyglądać mu się w takich zwykłych chwilach, przy prostych codziennych czynnościach, właśnie takich jak kolacja pod koniec pracowitego dnia. Nagle znów wszystko było dobrze, jak dawniej, w czasach, kiedy, choć nie rozumiała jeszcze tajemnicy swego serca, czuła się przy nim tak spokojnie i bezpiecznie… tak cudownie! Cóż z tego, że sobotnią imprezę andrzejkową przetańczył z Natalią i że ciągle siedział z nią w tych dokumentach, choć już dawno powinna je ogarniać bez jego pomocy? Dziś to nie miało znaczenia, bowiem dziś zaprosił tutaj nie Natalię, tylko ją. Jakby szóstym zmysłem, tajemną mocą księżycowej duszy wyczytał w jej sercu, że takiego właśnie gestu potrzebowała z jego strony po tych kilku ciężkich dniach.
– Następna sprawa to nasz trzeci Dzień Francuski – podjął Majk, kończąc kanapkę i sięgając po następną. – Do dziewiętnastego jest jeszcze trochę czasu, więc nie zawracałbym ci tym głowy tak wcześnie, gdyby nie to, że dzisiaj miałem wizytę twoich żabojadów.
– Ach, naprawdę? – podchwyciła mile zaskoczona Iza. – Tych samych co wtedy?
– Mhm. Szukali cię, chcieli się umówić na podobny obiad jak w październiku, tylko, o ile dobrze zrozumiałem, tym razem ma być dwa razy więcej osób. Jakaś wycieczka z Warszawy, może nawet sam ambasador, nie wiem, musiałabyś dopytać. Umówiłem ich na jutro na osiemnastą trzydzieści – zaznaczył, upijając łyka herbaty. – Widziałem w grafiku, że zmianę masz od osiemnastej, mam nadzieję, że to aktualne?
– Tak, oczywiście – pokiwała głową. – Jak najbardziej aktualne. Przyjdę nawet trochę wcześniej, żeby nie ryzykować spóźnienia, i chętnie sobie z nimi porozmawiam. Jak myślisz, może od razu dogadać menu? Jeśli będą chcieli coś bardzo konkretnego, to będzie czas się przygotować, wręcz można to przewidzieć w ogólnej ofercie.
– Jak najbardziej. To pani impreza, Mademoiselle, więc pani o wszystkim decyduje. Zwłaszcza że ma pani już swoich stałych klientów, którzy chcą rozmawiać tylko z panią. Jedyne, na co chciałbym mieć wpływ, to karta win! – zaśmiał się. – Pamiętasz? Mamy w szafie jeszcze te dwie butle do sprawdzenia. Możemy zresztą poszukać jeszcze innych gatunków, co miesiąc dodawać coś nowego i stopniowo wzbogacać ofertę.
– O tak – uśmiechnęła się. – Bardzo proszę, szefie. Mieliśmy też wprowadzić twoje nowe danie, ślimaki po prokuratorsku, na pierwszym Dniu Francuskim panowie adwokaci bardzo się tego domagali.
– Pomyślimy o tym – obiecał wesoło Majk, dolewając sobie herbaty. – A żebyś wiedziała! Zrobię Wojtkowi ten numer i wprowadzę takie danie do oferty, z dedykacją specjalnie dla niego. Muszę tylko ogarnąć jakąś oryginalną formułę sosu na bazie sera pleśniowego, to musi być niepowtarzalna receptura!
Roześmiali się oboje.
– No dobra, to teraz przedostatni temat – podjął swobodnie. – Ten bonusowy, co wyskoczył nam dzisiaj na Koncertowej. Nie chciałem ciągnąć go przy dziewczynach, wolę dowiedzieć się od ciebie. O co chodzi z Kacprem?
– Ach – zmieszała się Iza, natychmiast poważniejąc, i nieco nerwowym gestem sięgnęła po kubek z herbatą.
Zaabsorbowana innymi tematami rozmowy podczas wizyty w mieszkaniu pani Ireny zupełnie zapomniała o niedokończonym wątku Kacpra, choć przecież zaraz po wyjściu z lokalu na Koncertowej spodziewała się od Majka właśnie tego pytania. Cóż jednak mogła zrobić? Skoro pytał, musiała powiedzieć mu prawdę.
On również spoważniał i odłożył ledwo nadgryzioną kanapkę na talerzyk.
– No, mów, co znowu zmalował ten frajer? – zapytał z nutą niepokoju w głosie.
– Nic – pokręciła głową.
– Nic?
– Nic a nic, naprawdę. On sam nie ma z tym nic wspólnego, Wika dobrze powiedziała, że to tylko nasze głupie skojarzenia z rozmowy na zlocie czarownic… znaczy na spotkaniu w naszym babskim gronie – poprawiła się, rzucając mu przepraszający uśmiech. – Postawiłyśmy wtedy pewną hipotezę dotyczącą całego naszego zespołu, a ponieważ Kacper właśnie do niego dołączył, jego przypadkowi przyglądałyśmy się szczególnie. Ola twierdzi, że to kompletna bzdura – dodała z zażenowaniem – i rzeczywiście obiektywnie to jest strasznie głupie, ja sama zresztą też wolałabym, żeby to ona miała rację. Ale jednak trudno nam to całkowicie wyrzucić z głowy i po prostu martwimy się o Kacpra.
Majk patrzył na nią podejrzliwym wzrokiem.
– Przepraszam – podjęła ze skruchą Iza. – Nie chciałam ci o tym opowiadać, a właściwie to chciałam, ale nie miałam odwagi, bo… musiałabym to zrobić w trybie terapii – dodała ciszej, spuszczając oczy i wbijając wzrok w trzymaną w ręce kanapkę.
Na chwilę zapadła cisza, Majk wyprostował się czujnie na swoim miejscu.
– W trybie terapii? – powtórzył zaniepokojony.
– Aha. Bo tak się składa, że to dotyczy też ciebie jako szefa firmy… właściwie to głównie ciebie, chociaż nas wszystkich też. Głupio mi było poruszać z tobą taki absurdalny temat, ale teraz, jeśli sobie życzysz, wszystko ci opowiem. Nie chcę, żeby na Kacpra padał niezasłużenie jakikolwiek cień, a poza tym nie ukrywam, że chciałabym usłyszeć, co ty o tym sądzisz. Już dawno myślałam, żeby kiedyś omówić to filozoficznie… oczywiście jeśli uznałbyś, że jest warte uwagi.
Majk na wpół mechanicznym gestem przesunął sobie dłonią po włosach, nie odrywając od niej badawczego wzroku, w którym niepokój mieszał się z rosnącym zaintrygowaniem.
– Hmm – mruknął, kiedy skończyła mówić. – Zlot czarownic? Hipoteza? Martwicie się? W trybie terapii? Dotyczy i mnie? Oj, elfiku – pokręcił głową. – Zdaje się, że niechcący wdepnąłem na jakiś bardzo grząski ale za to bardzo ciekawy teren. Oczywiście zaraz wszystko mi opowiesz – zastrzegł stanowczo. – Skoro w grę wchodzi tryb terapii i wyższa filozofia, nie zacznę mojego najważniejszego tematu, zanim nie dowiem się, o co chodzi tutaj.
– Dobrze – pokiwała posłusznie głową.
– Ale spokojnie – podjął, z powrotem sięgając po swą niedokończoną kanapkę i niosąc ją do ust, a drugą ręką wskazując, by ona również jadła dalej. – Najpierw zjemy do końca kolację i przygotujemy się do snu. Wiem, że godzina jeszcze młoda, ale mówiłaś, że masz tyły ze spaniem, więc wolę, żebyś jak najszybciej znalazła się w wyrku i mogła uderzyć w kimę, jak tylko cię zmorzy. Zwłaszcza że ta rozmowa może być długa… teraz widzę, że o wiele dłuższa, niż myślałem.
***
„Znowu u ciebie, promyczku” – myślała ze wzruszeniem Iza, szorując zęby przed lustrem w łazience Majka. – „A przez ostatnie dni myślałam, że to się już może nigdy nie wydarzyć, że ten etap zamknął się i nawet nie będzie mi wypadało być tu jeszcze kiedykolwiek na takich zasadach… A jednak nie. Jednak życie jest nieprzewidywalne, tak cudownie nieprzewidywalne! Nieważne, co mi dzisiaj powiesz, nawet jeśli będzie bolało, i tak dostałam swoją porcję życiodajnych okruszków i jestem za nie taka wdzięczna!”
Zerknęła z rozbawieniem na falbanki i malutkie białe kokardki zdobiące seledynową koszulę nocną, w którą ubrała się po wzięciu prysznica i której historia, cokolwiek by się nie zdarzyło, miała pozostać na zawsze powiązana z tym miejscem.
„Trzyma ją specjalnie dla mnie w szafie” – pomyślała, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze. – „Kolor raczej nie mój, wyglądam w nim jak blade widmo, ale czy to ważne? Jest moja… moja u niego… jakbym była tutaj jednym z domowników!”
Wypłukawszy usta, odłożyła szczoteczkę na półkę przy lustrze i sięgnęła do najwyższej szuflady po grzebień, by rozczesać sobie włosy. Ostatnio musiały urosnąć o kilka dobrych centymetrów, bo nie dało się ich przeczesać jednym ruchem, lecz na końcówkach każdego pasma musiała ów ruch ponawiać.
„Oczywiście to są tylko złudzenia” – myślała, pochylając głowę, by ułatwić sobie czesanie. – „Ale czy życie nie składa się między innymi z pięknych złudzeń? To, że mogę dzisiaj tu być, to zasługa naszej przyjaźni, która była możliwa tylko dlatego, że na samym początku dobrowolnie zrezygnowałam z bycia dla niego kobietą. To był mimo wszystko strzał w dziesiątkę. Gdyby patrzył na mnie jak na kobietę, czyli tak jak Misiek czy Victor, od których dzisiaj zresztą jasno się odciął, to nie mogłabym marzyć nawet o okruszkach. Nie byłoby koszuli babci, rozmów w trybie terapii, doładowania księżycową energią… nie mogłabym dotykać jego włosów… Podzieliłabym tylko los tych wszystkich dziewczyn, które zakochiwały się w nim w przeszłości bez żadnych szans na wzajemność. Oczywiście ja również ich nie mam, ale jednak posiadam coś w zamian. Jego przyjaźń i jego zaufanie. A to mi daje pozycję, jakiej w jego życiu nie miał jeszcze nikt oprócz Ani.”
Rozczesała ostatnie pasmo włosów, które zalśniły w świetle łazienkowej lampy, opadając jej na ramiona. Ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie scenę z przygotowań do balu w Bressoux, kiedy obie z Anią stały wystrojone przed lustrem w górnej łazience, a ona mimowolnie porównywała jej oszałamiającą urodę do swojej bladej, zwykłej i przeciętnej twarzy. Nawet w wieczorowej sukni i sylwestrowym makijażu wyglądała jak cień Ani, jak jej marne odbicie w zaśniedziałym lustrze… Choćby włosy. Niby miała podobne, długie i proste, ale jednak inne, jaśniejsze i takie jakieś… mniej rasowe. Za to dokładnie takie jak Ania miała Natalia – imponująco piękne, grube i gęste, o niemal identycznym głębokim odcieniu lśniącej czerni. Cóż. Inna półka.
Odłożyła grzebień do szuflady i krytycznym wzrokiem przyjrzała się swemu wizerunkowi w lustrze. Bladawa twarz o przeciętnych rysach, jedna z tłumu, zwyczajność wcielona.
Z oddali, jak zza grubego muru, dobiegł głos małej Tosi.
Patrz, tatusiu, jakie one są piękne!… I jakie podobne do siebie!…
A potem dwa inne nakładające się na siebie głosy, które właściwie chyba były jednym i tym samym, tylko rozszczepionym na dwa, jak osobne, nałożone na siebie ścieżki dźwiękowe.
Prawdziwy obraz to ten odbity w lustrze…
Poczekaj, aż obraz w lustrze obróci się do końca…
Na szklanej półeczce przed lustrem stała buteleczka ze znajomą etykietą. Eau de Cologne. Pokarm głodnych elfów. Jednak Iza nie czuła dziś pokusy, by odkręcić ją i wciągnąć w nozdrza ukochany, charakterystyczny zapach.
„Po co?” – pomyślała z przekorą, ostatni raz uśmiechając się do swego odbicia i odwracając się od lustra. – „Za chwilę głodny elf i tak nakarmi się do syta!”
***
– O, jesteś już! – zaśmiał się na jej widok Majk. – I to jest właśnie to! Już prawie zapomniałem, jak super wyglądasz w tej babcinej koszulince, a to znak, że za rzadko do mnie zaglądasz! No, chodź, Izulka – dodał, wskazując jej drzwi do sypialni. – Wyrko już gotowe, możesz się tam ładować. Ja tylko skoczę na moment pod prysznic i zaraz zaczynamy naszą filozofię. Przyniosłem dwie butle zapasowej wody, bo jak zaczniemy gadać, to w gardłach nam pozasycha… Chyba że na noc wolałabyś chlapnąć sobie coś ciepłego? – zatrzymał się na środku przedpokoju i spojrzał na nią pytająco. – Może zaparzę mięty, hmm?
– Chętnie – podchwyciła Iza. – Mięta z odrobiną filozofii to najlepsza mieszanka na sen. Ale zaparzę ją ja, okej? A ty w tym czasie idź spokojnie do łazienki.
– Okej – zgodził się bez wahania. – W takim razie oddaję ci do dyspozycji kuchnię, a sam idę zmywać z siebie brudy tego świata. Zbiórka za dziesięć minut w sypialni – mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Tak jest, szefie – uśmiechnęła się.
W kuchni, niewielkiej ale doskonale wyposażonej, co zawsze podziwiała, czuła się równie swobodnie i swojsko jak w łazience. Znała to pomieszczenie ze wszystkimi jego szafkami i ich zawartością niemal tak samo jak własną kuchnię, mimo że bywała tu tylko od czasu do czasu. Czy to dlatego, że zawsze była tu przyjmowana jako pół-gość i pół-domownik, w naturalny i oczywisty sposób włączana przez Majka w przygotowywanie posiłków? To, że tak bezwarunkowo otworzył przed nią drzwi własnego domu, był kolejnym cudownym dowodem jego zaufania, którego nie wolno jej było zawieść pod żadnym pozorem.
Zaparzywszy dzbanek mięty, udała się z nim do sypialni, zakładając, że Majk zabrał tam już jakieś szklanki. W istocie, stały na nocnej szafce wraz z dwiema butelkami wody, z których jedna była mocno gazowana, a druga niegazowana – dla niej. Łóżko było pościelone inaczej niż zwykle, bowiem leżała na nim podwójna pościel, każdy komplet w innym kolorze, oddzielnie ułożony po prawej i lewej stronie, dzielący przestrzeń szerokiego mebla na dwie równe połowy. Uśmiechnęła się z mimowolnym rozbawieniem, zestawiając butelki z wodą na podłogę, by zrobić na szafce miejsce na dzbanek z miętą.
„Nie będę się dzisiaj niczym dręczyć, ani przed niczym uciekać” – obiecała sobie, siadając na brzegu łóżka z sercem przepełnionym radosnym oczekiwaniem. – „Nieważne, co będzie jutro, dzisiaj ważne jest tylko tu i teraz!”
Ogarnął ją nagle idealny spokój, wręcz błogostan, głębokie poczucie bycia na właściwym miejscu, a dręcząca ją od kilku dni zazdrość rozmyła się i ulotniła jak kamfora. To oczywiście jeszcze wróci, co do tego nie mogła mieć wątpliwości, jednak teraz, w tej magicznej chwili oświetlonej rozproszonym światłem nocnej lampki podejrzenia i bolesne hipotezy, jakie wcześniej snuła, znów wydały jej się dziwnie słabe, wręcz absurdalne. Bo czy Majk zaprosiłby ją tutaj, niby w trybie żartu, ale jednak do własnego łóżka, gdyby myślał poważnie o Natalii? Przyjaźń przyjaźnią, jednak wobec nowej Anabelli wszystko musiałoby ustąpić i zmienić się nieodwracalnie, a tymczasem tutaj jakby nic się nie zmieniło… A może było po prostu za wcześnie? Może jeszcze nie myślał o Natalii w ten sposób, może to były tylko początki, które przeczuwał jedynie podświadomie, promieniejąc wewnętrzną radością, jak to bywa w czasie, gdy niepostrzeżenie rodzi się uczucie? Być może. Ale to i tak znaczyło, że ona, Iza, nadal miała czas na swoje chwile szczęścia.
– Pachnie ta mięta w całym domu! – zauważył wesoło Majk, wpadając do sypialni owinięty w swój szary frotowy szlafrok, z wilgotnymi włosami, które musiał przypadkowo zmoczyć pod prysznicem. – No co? Dlaczego jeszcze nie w łóżku? Śmigaj pod kołdrę, elfiku! Daję ci dzisiaj przywilej wybrania swojej połowy. Wolisz pościel w żółte kwiatki czy w zielono-niebieskie mazaje?
– Mogą być żółte kwiatki! – odparła równie wesołym tonem, podnosząc się z miejsca, by obejść łóżko, i wsuwając się pod kołdrę ułożoną z drugiej strony. – Gospodarzowi zostawiam miejsce bliżej szafki, będziesz nam serwował miętę.
– Tak jest! – zaśmiał się, siadając na łóżku po swojej stronie i sięgając po dymiący dzbanek. – I od razu naleję nam po porcji tej ambrozji, w szklankach szybciej wystygnie. O tak… to moja nowa brandy, ma tę zaletę, że będę mógł ją pić do końca życia i żaden lekarz geriatra się do tego nie przyczepi… Dobra, gotowe – oznajmił, odstawiając dzbanek. – Teraz musimy ustalić zasady.
– Jakie zasady? – zdziwiła się Iza, która w międzyczasie zdążyła już wygodnie ulokować się pod kołdrą w pozycji półsiedzącej, ułożywszy sobie wysoko poduszkę.
– Zasady podziału terytorium. Podczas kolejnego testu zaufania do starszego brata ty będziesz, nomen omen, Izoldą, a ja tym frajerem Tristanem. Tu będzie leżał miecz obosieczny – wskazał z powagą na linię styku obu kołder dzielącą łóżko na pół. – Niestety nie mam pod ręką takiego rekwizytu, będziemy musieli go sobie tylko wyobrazić.
Iza roześmiała się.
– To w zupełności wystarczy, sir Tristanie! – zapewniła go wesoło. – Miecz obosieczny nie jest do niczego potrzebny, dla damy wystarczającym gwarantem bezpieczeństwa jest twój rycerski honor.
– O tak, jestem człowiekiem honoru, jak sir Kacper! – zaśmiał się, zajmując miejsce na swojej połowie łóżka. – Poza tym ciebie wiążą śluby panieńskie, a mnie kawalerskie oraz mój deal z Panem Bogiem, czyli podwójny sznur bezwzględnej ascezy. Możesz czuć się bezpieczna, o pani. Poczekaj, ja też postawię sobie tę poduchę tak jak ty… Tyle że ja jeszcze nie skończyłem omawiania zasad podziału terytorium – zaznaczył, opierając się plecami na poduszce i okrywając sobie nogi kołdrą. – Miecz obosieczny, owszem, będzie tu leżał, ale dopiero od północy, czyli za… dokładnie za dwie godziny i osiem minut – sprecyzował, zerkając na elektroniczny budzik stojący na komodzie w kącie sypialni. – A do tego czasu granice nie obowiązują, więc, korzystając z tej okazji, poproszę o zaległe doładowanie elfikowej energii. W tym żaden miecz ani inny topór mi nie przeszkodzi. Hmm? – zerknął na nią wymownie, wyciągając ramię zapraszającym gestem. – Przysuń się tu do mnie, Izulka. Weź sobie swoją kołderkę, żebyś nie czuła się niezręcznie, i chodź, proszę… Nie każ już dłużej czekać staremu frajerowi.
Przepełniona wzruszeniem i uskrzydlającym szczęściem Iza nie dała sobie tego dwa razy powtarzać. Jako że obie poduszki były ułożone na wezgłowiu wielkiego łóżka na podobnej wysokości, tak, by mogli opierać się na nich plecami w pozycji półsiedzącej, wystarczyło przesunąć się po swojej w jego stronę. On zareagował lustrzanym gestem i już w następnej chwili zatonęła w pachnącej wodą kolońską otchłani jego ramion… Dziś, w tym mieszkaniu i w tym łóżku, to było takie proste! Proste i oczywiste, jak dwa razy dwa.
– Jeszcze troszkę bliżej – poprosił, pociągając ją mocniej ku sobie. – O tak… Zawiń się w kołdrę, połóż sobie tu wygodnie główkę i doładuj mnie wreszcie porządnie. Nie po łebkach, jak dzisiaj u babci, tylko na maksa, hmm? Tak, żebym naprawdę to poczuł.
– Nie wiem, czy to mi się uda – odparła z przekorą Iza, posłusznie moszcząc się na nowym miejscu i układając głowę na jego ramieniu. – Moje moce jednak są ograniczone.
– Nieprawda, skarbie. Twoja kosmiczna moc jest niewyczerpana, nawet nie zauważysz ubytku, kiedy podłączę się pod prąd, a dla mnie to jest źródło życia. Właśnie po to zaciągnąłem cię do łóżka – uśmiechnął się. – A skoro sama się na to zgodziłaś, teraz musisz spełniać moje łóżkowe fantazje.
Iza prychnęła śmiechem. Żarty, znów te zabawne żarty, które oboje lubili i które, choć czasem ocierały się o granicę, nigdy jej nie przekraczały… Lecz czy żartem był ów ciepły prąd, który na te słowa natychmiast przeszył całe jej ciało? Co tam. Nie miała najmniejszego zamiaru się przed tym bronić.
– Oho! – mruknęła z udawanym przekąsem. – No to ładnie się wkopałam!
– Nie da się ukryć – zgodził się pogodnie. – To zresztą dopiero początek, chère Mademoiselle. No, ale dobra, do rzeczy – spoważniał nieco. – Opowiedz mi, o co chodzi z tym Kacprem i waszą hipotezą. Pod prysznicem próbowałem kombinować, jak połączyć to wszystko, o czym wspomniałaś, i niestety nic mądrego nie wykombinowałem. Co Kacper może mieć wspólnego ze mną i z trybem terapii?
– Już mówię – odparła, również poważniejąc. – Tylko proszę, Majk, podejdź do tego z dystansem, dobrze? W październiku gadałyśmy sobie z dziewczynami przy integracyjnym winku o naszej ekipie, no wiesz, w kontekście relacji osobistych, zwłaszcza że Klaudia była świeżo po tym Bartku. I zaczęły nam wychodzić różne interesujące analogie… zresztą właśnie na tej kanwie założyłyśmy nasz słynny klub zawiedzionych kobiet.
– Jakie analogie?
– Takie, że w naszym zespole nie ma żadnych szczęśliwych związków – wyjaśniła z bijącym sercem. – A nawet jak coś się na chwilę zawiązuje, to szybko się rozpada i jest jeszcze większa katastrofa. Przy czym nie chodzi o to, że stricte wewnątrz zespołu, bo to akurat normalne, że tylko pracujemy razem. Wyjątkiem byli Antek z Karoliną, zresztą wiemy, jak to się skończyło. Chodzi ogólnie o nasze życie osobiste, zwłaszcza uczuciowe, które na dłuższą metę nikomu z nas się nie układa.
– Hmm – mruknął Majk. – Ciekawe…
– Niby nic, a jednak – ciągnęła Iza. – Kiedyś Klaudia i Wika o tym wspominały, ja też już jakiś czas temu to zauważyłam, ale to były tylko takie luźne spostrzeżenia, a teraz po prostu to usystematyzowałyśmy. Bo jak się okazało w naszym gronie, że każda z nas, co do jednej, ma jakieś przykre doświadczenia z facetami i nic nam się nie układa… rozumiesz. Biorąc pod uwagę, że jest nas sześć, to daje do myślenia. Potem, idąc tym tropem, zaczęłyśmy się przyglądać reszcie zespołu, no i wyszło nam, że tu jest tak samo. Więc od słowa do słowa postawiłyśmy hipotezę do zweryfikowania i nawet nadałyśmy jej nazwę. Właściwie to ja ją nadałam – przyznała się z zakłopotaniem. – Chociaż cały czas mam nadzieję, że mocno na wyrost.
– Jaka to nazwa?
– Klątwa Anabelli – szepnęła.
Majk drgnął i podniósł się nieco na poduszce, by spojrzeć jej w twarz. Posłusznie podniosła głowę.
– Klątwa? – powtórzył, również zniżając głos niemal do szeptu.
– Tak… wiem, że to mocne słowo, myślę, że o wiele za mocne, ale tak już się przyjęło. Zainspirowała mnie do tego jedna rozmowa z Krawczykiem, bo któreś z nas, już nie pamiętam które, użyło tego słowa w połączeniu ze słowem magia. A z kolei o magii, to akurat pamiętam doskonale, Krawczyk mówił w kontekście naszej restauracji… Wiesz, jaką on ma do nas słabość – uśmiechnęła się leciutko. – Więc to był taki ciąg skojarzeń. Magia Anabelli… klątwa… klątwa Anabelli. Tylko że jak się temu przyjrzeć z bliska i pod tym kątem, o którym mówiłam przed chwilą, to okazuje się, że to się dziwnie dobrze składa w jedną całość.
Majk przyglądał jej się przez dłuższą chwilę podejrzliwie, po czym z powrotem opadł na poduszkę, ogarniając ją ramieniem, i zapatrzył się w sufit. Iza skorzystała z tej okazji, by ułożyć się bardziej na boku, i przytuliła policzek do jego piersi obleczonej w szlafrok. Frotowa faktura tkaniny i znajomy zapach przeniosły ją wehikułem skojarzeń do urodzinowej nocy, kiedy w tej samej sypialni oboje pili burgunda.
– Tak jak mówiłam, mam nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności – podjęła. – Ale tak wbiłyśmy to sobie z dziewczynami do głowy, że trudno to z niej wyrzucić. Tylko jedna Ola…
– Poczekaj – zatrzymał ją Majk. – Nadal nie rozumiem. Jaki to ma związek z Kacprem?
– Taki, że on też należy do naszego zespołu – wyjaśniła – ale akurat w jego przypadku klątwa póki co nie działa. Wręcz z Kasieńką układa mu się coraz lepiej, więc niby to jest argument za tym, że Ola ma rację, a my tylko wymyślamy głupoty.
– No właśnie – podchwycił. – Klątwa Anabelli… a niech was! Gdyby coś takiego powiedział mi ktoś inny, pewnie bym go wyśmiał, ale w momencie, kiedy mówisz to ty, wysłanniczka z krainy elfów i bliska kumpela Ziuty, wcale mi nie do śmiechu. Przecież moja firma to nie jest, do licha, jakaś piramida egipska, gdzie umarlak faraon rzuca klątwę na żyjących! Poza tym, jak tak sobie przeskanować w głowie cały zespół, to oprócz Kacpra przeoczyłyście też Basię – zauważył przytomnie. – I panią Wiesię. Jeden wyjątek od reguły, okej, można przymknąć oko, ale trzy? To już, moim zdaniem, dyskwalifikuje waszą hipotezę.
Wtulona w niego Iza pokręciła głową.
– Niestety nie – odparła smutno. – Brałyśmy pod uwagę i Basię, i panią Wiesię, ale to nic nie zmienia, Majk. Pani Wiesia jest wdową, więc tego rodzaju klątwa jej nie dotknie, bo niby jak? A Basia już u nas nie pracuje, odeszła, jak tylko wyszła za mąż. Zresztą, jak mówi Wika, to mogło być dla niej ratunkiem, bo gdyby została, to różnie mogłoby być… Wiem, to głupie, brzmi jak jakaś dziecinada, ale nawet ten klocek układa się w obrazku idealnie.
– Hmm – mruknął znowu Majk.
– Oczywiście są w zespole te nowe dziewczyny, Patrycja, Kinga, Martyna, Iwona, pewnie będą też kolejne… o ich sytuacji osobistej za wiele nie wiemy, bo są nowe, ale uznałyśmy, że to nie ma znaczenia, bo póki co jeszcze żadna z nich nie ma umowy na stałe. Kacper też – zaznaczyła wymownie. – Dlatego, jak dzisiaj wspomniałeś, że chcesz mu zmienić warunki i już teraz dać umowę na czas nieokreślony, to zareagowałyśmy tak, jak widziałeś.
– Kapuję – pokiwał głową. – Według waszej hipotezy, klątwa mojej firmy działa tylko na tych, którym dam umowę na stałe?
– Tak wynika z naszej interpretacji faktów. Są w zespole osoby, na które klątwa nie zdąży zadziałać, bo są za słabo z nami związane, przychodzą i szybko odchodzą, jak na przykład ostatnio Agata. Karolina też długo miejsca nie zagrzała, co prawda u niej klątwa zadziałała bardzo spektakularnie, chociaż nie miała umowy na stałe, ale to tylko dlatego, że wmieszany był w to Antek. Natomiast jeśli chodzi o stały trzon zespołu, to wszystko się zgadza. Oczywiście nie wiem, jak było wcześniej, zanim sama przyszłam u ciebie pracować – zastrzegła – ale stan na teraz w stu procentach to potwierdza. I właśnie dlatego martwimy się o Kacpra. Gdyby był wolnym strzelcem i szalał sobie po staremu na prawo i lewo, to nie byłoby problemu, ale on teraz ma swoją Kasieńkę… Zakochał się jak wariat, z wielką wzajemnością, zaręczył się, planuje z nią wspólne życie i jest taki szczęśliwy, że aż strach pomyśleć, co by było, gdyby… rozumiesz.
– Mhm – mruknął. – Gdyby zadziałała klątwa.
– Właśnie. Niby to absurd, ale jednak ja się tego boję. Można sobie tłumaczyć, racjonalizować, ale gdyby miało się okazać, że to prawda, to potem osobiście miałabym wyrzuty sumienia. A z drugiej strony z takiego powodu zamykać Kacprowi drogę do stałego zatrudnienia… sama nie wiem, Majk. To zresztą ty będziesz musiał podjąć tę decyzję.
Zapatrzony w sufit Majk milczał przez chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał.
– Wiem – odparł w końcu spokojnie. – Podejmę ją, elfiku, tylko najpierw muszę sobie to przemyśleć. Hmm… ale mi zabiłaś ćwieka. Obiektywnie taka klątwa to oczywisty absurd, ale życie już mnie nauczyło, zwłaszcza po tych wszystkich metafizycznych przygodach z cygankami, że nie mogę lekceważyć twoich intuicji. I tak teraz patrzę sobie historycznie… bo odkąd założyłem firmę, sporo osób się tu przewinęło i zawsze część z nich była zatrudniona na stałe. Z biegiem lat sporo z nich odeszło, właściwie wszyscy, z pierwotnego składu do dzisiaj została tylko pani Wiesia. Ale faktem jest, że ona już wtedy była wdową, co zresztą paradoksalnie mnie pociesza, bo gdyby ten jej stan cywilny miał być wynikiem mojej klątwy, to ja cię przepraszam… Natomiast co do innych, to… hmm… a niech to! Daj mi jeszcze chwilę nad tym pomyśleć, dobrze?
– Jasne – szepnęła Iza.
Przytulona policzkiem do jego piersi, owinięta w kołdrę, której ciepło przyjemnie rozprężało zmęczone po całym dniu mięśnie, przymknęła z rozkoszą oczy, czując, że leciutko kręci jej się w głowie. Było jej tak dobrze… cudownie… bez porównania do tego, co działo się w jej duszy zaledwie kilka godzin wcześniej! Zresztą fakt, że wreszcie podzieliła się z Majkiem hipotezą na temat klątwy Anabelli, również przynosił jej ulgę, bo czy nie był on pierwszą osobą, która powinna była o tym wiedzieć? W sumie dobrze, że ta sprawa wypłynęła dziś przypadkiem w rozmowie z dziewczynami.
– Hmm… nigdy nie przyszło mi do głowy spojrzeć na to z takiej strony – odezwał się po dłuższej chwili milczenia Majk. – Ale jak teraz o tym myślę, to faktycznie nie znajduję żadnego ewidentnego przypadku, który mógłby być kontrargumentem dla waszej hipotezy. Wprawdzie nigdy nie wnikałem w osobiste sprawy moich pracowników, ale o tych stałych, na umowach na czas nieokreślony, siłą rzeczy niejedno się wiedziało. No i cóż… od samego początku to wyglądało podobnie jak teraz.
Iza podniosła głowę i spojrzała na niego, opierając się na łokciu o poduszkę.
– Naprawdę? – podchwyciła. – W sensie, że u dawnych pracowników też nie było stałych i szczęśliwych związków?
Majk, który w wyniku jej manewru został zmuszony cofnąć ramię, pokiwał powoli głową, przyglądając jej się z zastanowieniem.
– Tak mi się wydaje. Jeszcze pogłówkuję, ale przynajmniej na ten moment nie przychodzi mi do głowy nikt, kto swoim świetlistym przykładem mógłby rozwalić waszą mroczną hipotezę. Owszem, i dziewczyny, i chłopaki mieli czasem jakieś tam przygody, sam nieraz widziałem, ale żeby coś na serio? Nie pamiętam.
Serce Izy zabiło mocniej. Uznając, że rozmowa wkracza właśnie w kluczową fazę wymagającą pełnego skupienia uwagi, podciągnęła się wyżej i usiadła na łóżku twarzą do niego, by móc go dobrze widzieć.
– Kurczę – powiedziała cicho. – Teraz to naprawdę zaczynam się martwić. Ty masz przecież wszystkie dane historyczne, a to jest najlepszy sposób, żeby zweryfikować tę hipotezę na przestrzeni czasu. Dziesięć lat to przecież nie byle co, bardzo wiarygodna próbka… Powiedz mi jeszcze jedno, Michasiu – dodała ostrożnie. – Czy kiedykolwiek w zespole były jakieś małżeństwa?
Majk, wciąż półleżąc w tej samej pozycji na swej wysoko ułożonej poduszce, patrzył na nią z poważną miną.
– Małżeństwa? – zastanowił się, marszcząc lekko brwi.
– Mhm. Nie mówię, że wewnątrz zespołu, chodzi mi o to, czy były osoby, które w ogóle miały męża albo żonę. Ewentualnie narzeczonego albo narzeczoną. To najlepiej potwierdza status stałego związku, a u nas na ten moment nikogo takiego nie ma. Oczywiście oprócz Kacpra – spojrzała na niego znacząco. – Fakt, że była Basia, ale ona odeszła, o tym już mówiliśmy. A wcześniej?
– Nie – odparł z przekonaniem. – Przewinął się tylko jeden chłopak, który faktycznie był żonaty, kiedy go zatrudniałem, ale już wtedy tragicznie nie układało mu się z żoną i po paru miesiącach rozwiedli się. Pamiętam to dobrze, bo cholernie ciężko to przeżył, sam parę razy gadałem z nim przy piwie, opowiadał mi różne rzeczy, a ja próbowałem mu pomóc postawić się do pionu.
– Byłeś jego terapeutą? – uśmiechnęła się Iza.
– Takim od siedmiu boleści – skrzywił się z pobłażaniem – ale w przybliżeniu można to tak nazwać. Co ja mu mogłem doradzić, elfiku, jak sam nie miałem żadnych doświadczeń w tej materii? Nic. Mogłem tylko dać mu się wygadać, poklepać po ramieniu i powiedzieć, że trzymam z nim męską sztamę.
– To też jest bardzo ważne – zauważyła.
– Tak… chociaż to zawsze tylko doraźny plasterek na ranę rozwalonego życia, że tak to ujmę poetycką metaforą. Ale zgadzam się, że zawsze coś. Ten Marek wtedy jeszcze z pół roku u mnie popracował, a potem wyjechał gdzieś w Polskę, żeby, jak mówił, zrobić sobie restart. Dla mnie to był cios, bo w tamtym czasie był jednym z moich najbardziej zaufanych pracowników, łebski był z niego facet i odpowiedzialny, no ale cóż… chyba i jego pokonała ta klątwa – uśmiechnął się ze smutną ironią. – Mówię to pół żartem, ale jak tak spojrzeć przekrojowo, to coś w tym chyba jest… Napijesz się trochę mięty? – zmienił nagle temat, również podnosząc się do pozycji siedzącej. – Zdaje się, że już przestygła.
– Bardzo chętnie – pokiwała głową.
Przechylił się, by sięgnąć na szafkę po szklankę, którą podał jej ostrożnie, sam zaś wziął swoją, usiadł naprzeciw niej na łóżku i przez chwilę oboje pili w milczeniu ciepły, aromatyczny płyn, zerkając na siebie sponad swoich naczyń.
– Rozumiem już, jak ta cała sprawa ma się do trybu terapii – podjął Majk. – Bo ja też jestem w to implikowany. I ty.
– Tak – zgodziła się Iza. – Ale zwłaszcza ty, jako szef tej firmy.
– Co głosi na mój temat wasza hipoteza? – uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Głosi, że ta klątwa musiała zacząć się od ciebie jako założyciela Anabelli – odparła cicho, na co on znów spoważniał i powoli pokiwał głową. – Dziewczyny same na to wpadły, chociaż nie znają twojej tajemnicy i nie mają pojęcia, co kryje w sobie nazwa twojej firmy. A co mam powiedzieć ja, która to wiem? Mogę tylko przyznać im rację. One od dawna się dziwią, dlaczego ciągle jesteś sam i nie zakładasz rodziny, pamiętasz, jak cię podchodziły u mnie na imprezie? To niby tylko żarty, ale nie do końca. Jesteś najbardziej emblematycznym dowodem działania klątwy, więc trudno nie dojść do wniosku, że ona jest związana z tobą… a raczej że płynie od ciebie.
Majk dopił powoli swoją miętę i opuścił pustą szklankę na kolana okryte kołdrą w niebiesko-zielone wzorki.
– Czyli to ja jestem tym posępnym faraonem, co rzuca klątwę na niewinnych? – zapytał żartobliwym tonem, w którym jednak brzmiała całkowicie poważna nuta. – Kto zawiera ze mną umowę na stałe, jednocześnie podpisuje na siebie diabelski cyrograf? Pięknie to wygląda, nie ma co.
– Wygląda słabo – przyznała smutno Iza. – Ale chyba nie zaprzeczysz, że ta hipoteza niestety ma sens.
– Niestety ma – zgodził się bez wahania. – Oboje wiemy to doskonale, nie musimy sobie niczego tłumaczyć, elfiku. Wychodzi na to, że metafiza działała w moim życiu od dawna, tylko ja tego nie zauważałem. Rzeczywiście w nazwę mojej firmy włożyłem całe serce, a ledwie trochę rozkręciłem biznes, z tego serca została krwawa marmolada, więc wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby w jakiś metafizyczny sposób to, co nosiłem w sobie, przeniosło się na teren zawodowy. Co prawda nigdy nie pomyślałbym, że w taki sposób… Nie zauważyłem nigdy tych analogii, nie spojrzałem nigdy na mój zespół pod tym kątem, ale teraz muszę przyznać, że coś w tym jest. Tylko jaki z tego wniosek, Izulka? – dodał, poważniejąc już teraz całkowicie. – Jaki z tego wniosek dla mnie?
– Wniosek? – szepnęła.
– No tak. Co mam z tym zrobić, powiedz mi? Wywalić Kacpra z roboty, żeby uchronić go od klątwy? A może w ogóle rozwiązać firmę, żeby nie obciążać sobie sumienia złym wpływem na życie osobiste moich pracowników?
– Przestań – pokręciła głową. – No co ty, Majk, nawet tak nie myśl. To przecież nie twoja wina, zresztą nadal nie mamy stuprocentowej pewności, że tak jest, to może być jednak tylko zbieg okoliczności. O tym też rozmawiałyśmy z dziewczynami, bo ja od razu zmartwiłam się, że ze strachu przed klątwą będą chciały odejść z pracy. Ale nie. Żadna z nas nie ma takiego zamiaru… to znaczy żadna z nas sześciu, bo tylko my o tym wiemy – zaznaczyła dla porządku. – Nikomu innemu nie wspominałyśmy o naszej hipotezie, dopiero teraz mówię o tym tobie. A nam, póki co, klątwa wcale nie przeszkadza. Ola zupełnie w nią nie wierzy, śmieje się tylko z tego, z kolei Lidię to bardzo urządza, bo ona po porażce z byłym mężem do końca życia nie chce mieć nic wspólnego z facetami. Klaudia też chce skorzystać z fatum, żeby odpocząć minimum rok po głupku Bartku, a Wika uważa, że opuszczanie świetnej pracy z takiego powodu to byłby szczyt bezmyślności. Zadeklarowała, że na pewno tego nie zrobi, Gosia i Klaudia tak samo, a co do mnie, to… sam wiesz – uśmiechnęła się leciutko. – Ja się nie boję żadnej klątwy, Michasiu. Zwłaszcza twojej.
Majk nie spuszczał z niej uważnego, przenikliwego wzroku, znów na dłuższą chwilę w salonie zapadła cisza. Nagle w jego oczach pojawiło się tamto… ów nieokreślony znak zapytania, który tyle razy już ją prześladował! Czyżby jednak czegoś się domyślał? Czym prędzej odwróciła oczy i podniosła do ust szklankę z miętą, dopijając ją do dna.
– Już wypiłaś? – zagadnął neutralnym tonem. – Dolać ci jeszcze?
– Nie, na razie dziękuję – odparła cicho.
Oddała mu szklankę, którą wraz ze swoją odstawił na szafkę, jednak nie zmienił pozycji, zatem nadal siedzieli naprzeciw siebie na środku łóżka, każde z nogami owiniętymi w swoją kołdrę. Poła szlafroka, którego wiązanie musiało się w międzyczasie rozsunąć, odchyliła się na piersi Majka, odsłaniając jego kształtny tors… Iza, która przypadkowo zahaczyła o to miejsce wzrokiem, zadrżała i dla własnego bezpieczeństwa wpatrzyła się we wzorek na poduszce przy jego ramieniu.
Może niepotrzebnie wypowiedziała te dwa ostatnie słowa? Zwłaszcza twojej. A jeśli on zinterpretuje je właściwie, zgodnie z tym, co naprawdę znaczyły w jej ustach? Jeśli od dawna czegoś się domyślał, a dzisiaj tylko się w tym utwierdzi? Ach, nie, to by była klęska! Musiała natychmiast to skontrować, zablokować to jakoś i obrócić w żart!
– Poza tym nasza hipoteza zakłada, że ta klątwa jest odwracalna – oznajmiła neutralnym tonem, podnosząc głowę i uśmiechając się lekko do niego. – Tylko że odwrócić może ją wyłącznie ten, od którego się zaczęło. Czyli ty.
– Czyli ja – powtórzył powoli Majk, przyglądając jej się podejrzliwie. – W jaki sposób?
– Dziewczyny uznały, że w tym celu musiałbyś się ożenić – oznajmiła swobodnie. – Oczywiście szczęśliwie, to jest warunek sine qua non.
Majk parsknął śmiechem, pokręcił głową i przechyliwszy się do pozycji półleżącej, oparł się z powrotem na poduszce, podkładając sobie ręce pod głowę. Poła szlafroka rozsunęła mu się przy tym jeszcze bardziej, on jednak zupełnie nie zwrócił na to uwagi.
– Aha. No to już rozumiem, dlaczego dziewczyny tak mnie na to namawiają – uśmiechnął się pobłażliwie, przyglądając jej się spod oka. – Chcą mnie skłonić do altruistycznego czynu, bo mają w tym własny interes. No cóż… to trochę zmienia postać rzeczy, bo skoro w grę wchodzi nie tylko moje szczęście, ale i szczęście innych, będę się musiał nad tym bardzo poważnie zastanowić.
Ton jego głosu był żartobliwy, jednak jego słowa zmroziły serce Izy niczym lód. Mimo to musiała zachować spokojną, wręcz swobodnie uśmiechniętą twarz.
– No to zastanawiaj się, byle nie za długo – zgodziła się wesoło. – A najlepiej zgłoś się po wsparcie do Wiki, miała ci pomóc w szukaniu kandydatki. A ja w międzyczasie przygotuję papiery autoryzacyjne.
– Mhm – uśmiechnął się. – Papiery autoryzacyjne owszem, chociaż, jak mówiłem, nie wcześniej niż za pięć miesięcy. Dopóki trwają nasze śluby czystości, klątwa jest wręcz wskazana jako gwarant dotrzymania przysięgi. Za to po Wielkanocy, jak już puszczą kajdany wstrzemięźliwości, które zbiorowo na siebie nałożyliśmy, dziewczyny i chłopaki będą chcieli ożywić swoje wygłodzone celibatem serca i ulokować gdzieś uczucia na wiosnę. I wtedy dla ich dobra wypadnie mi zdjąć klątwę… a przynajmniej spróbować. Ale nie będę potrzebował do tego pomocy Wiki – zaznaczył z rozbawieniem. – Z wyborem kandydatki poradzę sobie sam.
– Jasne – uśmiechnęła się. – W tej firmie szef osobiście podejmuje kluczowe decyzje.
– Tak jest – skinął stoicko głową, wyjmując jedną rękę spod głowy i wyciągając ją ku niej nonszalanckim gestem. – Ale chodź do mnie, elfiku. Rozmowa rozmową, klątwa klątwą, a ja muszę zadbać o swoje. Przerwałaś doładowanie, więc tamto się nie liczy, mówiłem ci, że w takich przypadkach za karę zaczynasz od nowa.
Iza prychnęła śmiechem, posłusznie położyła się obok niego na poduszce i podobnie jak wcześniej ułożyła głowę na jego piersi, starając się nie wykroczyć poza teren rozsuniętej poły szlafroka. Majk ogarnął ją ramieniem i drugą ręką poprawił zsuwającą się z niej kołdrę.
– Pomyślę nad tym jeszcze, Izula – podjął w zamyśleniu po kilkunastu sekundach ciszy. – Znaczy, nad tą klątwą. Może samo słowo faktycznie jest za mocne, ale ogólna linia się zgadza, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Natomiast jeśli chodzi o warunki odwracania zaklęcia… o tym też jeszcze pogadamy w swoim czasie. I to wcale nie w żartach. Już raz zasięgałem twojej rady w tej materii, ale będę musiał zrobić to jeszcze raz.
Serce Izy zabiło tak mocno, że odniosła wrażenie, jakby na krótki ułamek sekundy zatrzymało się w tym uderzeniu niczym film na stop-klatce. Przed oczami mignęła jej letnia sceneria łąki na końcu świata i zachodu słońca przepoczwarzającego się w półmrok wczesnej nocy oraz konturu niepełnego księżyca po wschodniej stronie nieba. Eksperyment psychologiczny… Czy właśnie to chciał dzisiaj z nią powtórzyć? Wówczas, jako że nie była świadoma samej siebie, wytrzymała to wyzwanie całkiem nieźle, lecz czy drugi raz zdoła je wytrzymać?
– I tak prędzej czy później chciałem poruszyć ten temat – mówił dalej Majk. – A właściwie dojść do niego po pokonaniu innych, wcześniejszych etapów, o których wspólne przejście chciałem cię poprosić. To był mój plan na dzisiaj, ostatni ale najważniejszy punkt w naszej filozoficznej dyskusji. Nie wiem, jakim cudem przyplątała się ta klątwa, ale to się ze sobą ściśle wiąże, więc może akurat dobrze się złożyło?… Chodź jeszcze trochę bliżej – poprosił, na co Iza posłusznie przysunęła się do niego na tyle, na ile pozwalały obie kołdry, w które mieli zaplątane nogi. – No, jeszcze… albo wiesz co? Wskocz tu cała pod moją kołdrę i przytul się porządnie, hmm? Obiecuję, że nie będę robił żadnych numerów. Po prostu kiedy wchodzimy na wyżyny filozofii, chcę cię czuć przy sobie, to mi daje metafizycznego kopa… zwłaszcza że to, o co dzisiaj zamierzam cię poprosić, będzie, jak sądzę, swego rodzaju rewolucją.
„Rewolucją?” – powtórzyła w myśli zaniepokojona Iza.
Powoli, jakby z wahaniem odłożyła na bok swoją kołdrę i ostrożnie wsunęła się pod drugą, którą Majk odchylił zapraszającym gestem. Tak rzeczywiście było wygodniej, a ciepło bijące od niego nawet przez szlafrok było takie przyjemne… I ten zapach! O tak… w tych warunkach na bieżąco dokarmiany elf może rozmawiać z nim o wszystkim – i wszystko wytrzyma. W pierwszej kolejności trzeba zapytać, o co chodzi mu z tą rewolucją. Ale to zaraz, za chwilkę… a może zresztą sam jej to powie?
Wahanie Izy nie umknęło uwadze Majka, jednak postanowił tego nie komentować. Czy nie wystarczająco jasno naświetlił tę sprawę w mieszkaniu babci? Żart z mieczem obosiecznym sir Tristana był dodatkowym zabezpieczeniem, które paradoksalnie dawało mu pole do manewru, pozwalało po raz kolejny bezkarnie pojechać po bandzie. Tak bardzo pragnął jej bliskości! I miał ją! Może i w pierwszym momencie się zawahała, ale jednak posłuchała go, wsunęła się pod jego kołdrę i przytuliła się… fakt, trochę sztywno ale jednak ufnie, tak samo jak wtedy, pamiętnej urodzinowej nocy, kiedy czuł ją przy sobie tak blisko. Blisko jak nigdy wcześniej, no, może z wyjątkiem tańca, ale to jednak co innego niż taka bezpośrednia „łóżkowa” bliskość jej ciała ubranego jedynie w cienką nocną koszulinkę babci… A niech to! Za takie chwile jak teraz warto było zgrywać durnia, budować absurdalne mury pozorów i racjonalizacji, bić się ze sobą i wbrew wierzgającemu sercu trzymać ryja na kłódkę. Czekać na właściwy moment, po cichutku okradając raj.
Tak… byle tego właściwego momentu nie przegapić. To przecież nie mogło trwać w nieskończoność, musiał powoli zacząć działać, jeśli nie chciał na wieki wylądować we friendzone. Pół roku z hakiem na pozbieranie się po Miśku powinno jej wystarczyć, a on i tak wystarczająco będzie się stresował, kiedy ona pojedzie na miesiąc do Liège. Może Victor nic nie zdziałał, ale Belgowie ogólnie potrafią być niebezpieczni, poza tym historia lubi się powtarzać. Brr… Tego wolał nawet sobie nie wyobrażać, ba, w takich chwilach zaczynał rozumieć Pabla i jego obsesje. A mimo to chciał, żeby Iza pojechała na ten staż do Liège, wierzył, że ta pierwsza od dwóch lat tak długa rozłąka będzie momentem przełomu. Musiał ją jednak na to przygotować. Nie mógł puścić jej na miesiąc do Belgii, nie zasiawszy uprzednio w jej sercu nasionka, z którego, jak ufał, powolutku wykiełkują pędy innej niż dawniej tęsknoty, rodząc w jej duszy pytania, na które po powrocie razem będą mogli poszukać odpowiedzi.
Ech, marzenia! Przecudowne marzenia, które oświetlały tajemniczą poświatą każdy nowy dzień i których za nic w świecie nie zgodziłby się wyrzec. Czy dziś mimo wszystko nie zrobił kolejnego małego kroku w stronę ich spełnienia? Zaliczył wprawdzie po drodze kilka ciosów, ale w ogólnym rozrachunku to nie miało znaczenia, a zresztą… Może to, że Iza odmówiła mu wyjazdu do Rzeszowa, było właśnie dobrym, a nie złym sygnałem? Coś musiało się zmienić w jej myśleniu, skoro zrodziły się w niej tego rodzaju opory i moralne dylematy. Czy to nie znak, że powolutku zaczynała postrzegać go przez inny pryzmat, wreszcie ten właściwy, damsko-męski?… Byle tylko tego nie zepsuć.
Jakże cudownie miękkie jest jej ciało, jakież rozkoszne emanuje z niego ciepło! Przytuliła się tak ufnie i położyła mu główkę na piersi, żeby udowodnić, że się go nie boi.
Udowodnię…
Jej długie ciemne włosy o jedwabistym połysku, znak rozpoznawczy Anabelli, rozsypały mu się na ramieniu, całkowicie kryjąc jej twarz. Na kołdrze, którą był przykryty, spoczęła jej dłoń… drobniutka dłoń o wysmukłych paluszkach zakończonych krótko przyciętymi paznokciami o kształcie wydłużonych migdałów. Dłoń, której dotyk od początku leczył go i sklejał rany w sercu, a w duszę wlewał nowe życie… dłoń, której sam widok budził w nim szalone pragnienia i uderzał do głowy jak zmysłowa brandy… dłoń, z którą żadna inna nie mogła się równać… żadna inna!
A ja w międzyczasie przygotuję papiery autoryzacyjne…
Uśmiechnął się leciutko. Owszem, papiery też, ale najpierw co innego. Symbol. O tam, w zamkniętej szufladzie ze skarbami, od dawna czekał ów symbol w sfatygowanym pudełeczku sprzed pięćdziesięciu lat. Bez wątpienia Szczepkowa Hania miała dokładnie takie same palce, na jednym ze zdjęć zwrócił uwagę na te kształtne migdałowe paznokietki, nieskażone żadnym lakierem, tak piękne w swej naturalności… Lecz czy dłonie Hani umiały dotykać tak jak dłonie Izy, tak budzić męskie zmysły? Ha! O to musiałby zapytać Szczepka. Szkoda, że już nigdy nie będzie miał do tego okazji.
Wyobraźnia podsuwa przed oczy obraz, który sprawia, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Obraz dłoni Izy, która nie spoczywa już na kołdrze, lecz odrywa się od niej i wsuwa mu się zmysłowym gestem za pazuchę szlafroka… sunie po jego piersi aż na ramię i emanuje tym cudownym czymś, które nieraz czuł we włosach, gdy gładziła je i przesiewała przez palce. Ech… to tylko marzenie, ale tak realne, że oszaleć można! Swoją drogą nie miał dzisiaj okazji poprosić ją o głaskanie po włosach, ale może jeszcze da się to nadrobić? A na razie to on pogładzi jej włosy… te pachnące łąką pełną kwiatów włosy, które akurat ma tuż pod ręką…
Cisza chyba trochę za bardzo się przedłuża, powinien coś powiedzieć. Czas podjąć temat, który miał w planie na dziś i który Iza wprowadziła już poniekąd, opowiadając mu o klątwie Anabelli. O tak, westalko Anabello, strażniczko firmowego ognia, pełnio księżycowej duszy… tę klątwę zdejmiemy razem – i to już niebawem. Hmm, teraz na serio trzeba już się odezwać. Tyle że jemu tak się nie chce… Pod kołdrą jest ciepło, coraz cieplej, temperatura krwi rośnie, w powietrzu znowu zaczynają tańczyć niewidzialne feromony.
Jak miękkie, jak cudowne w dotyku są jej włosy!… Leży tak ufnie wtulona w niego, nie rusza się, lecz pozwala mu gładzić się po włosach, jakby nawet tego nie zauważała. Pozwala mu na wszystko… Bezwstydna wyobraźnia idzie zatem dalej, wyświetla kolejne obrazy, od których czubki uszu zaczynają płonąć jak pochodnia. Nie, dziś nie będzie się przed tym bronił. Nie zrobi żadnego fałszywego ruchu, ale przed wyobraźnią bronił się nie będzie, choćby Iza miała zauważyć jego słabość i domyślić się, że pod powłoką szlachetnego starszego brata kryje się zwyczajny, standardowy samiec. To byłoby dla niej rozczarowanie, ale co tam. Zawsze jakoś obróci się to w żart.
Dobra, koniec tych projekcji, teraz już naprawdę trzeba podjąć temat. Filozofia i tryb terapii, który dla otwarcia nowego etapu trzeba będzie zmienić w inny. Nie miał jeszcze nazwy na ten nowy, ale może wymyślą ją wspólnie? Byle dobrze wytłumaczyć jej, co miał na myśli.
Ile to już sekund minęło w tej ciszy? Pewnie kilkadziesiąt. A może i cała minuta? Raczej dwie, a niewykluczone, że pięć. Trudno powiedzieć, wszak w krainie elfów czas płynie inaczej niż w zwyczajnym świecie, nie zawsze do przodu, czasem lekko w tył, spiralą albo nawet rozszczepiając się na kilka wiązek. Ta cisza jest taka spokojna i rozleniwiająca… nie ciąży i nie wymaga natychmiastowego działania, w sumie może jeszcze trochę potrwać. Zwłaszcza że Izulka też o nic nie pyta, a tylko leży wtulona w niego, teraz już całkowicie rozluźniona i taka cieplutka, taka słodka w tych babcinych falbankach i kokardkach… Oddycha tak równo i spokojnie… Zaraz, zaraz! Czy ona przypadkiem nie śpi?
Ależ tak! Oczywiście, że spała! Świadczył o tym nie tylko jej oddech, z każdą chwilą coraz głębszy i równiejszy, ale i bezwład mięśni, a także głowa, którą wcześniej trzymała w kontrolowany sposób na jego ramieniu, a która teraz osunęła się powoli i wylądowała na jego piersi, dopiero tam zarzucając wygodną kotwicę. Na swej na wpół obnażonej klatce piersiowej poczuł dotyk delikatnej skóry jej policzka… To ostateczny dowód, że zasnęła, bo gdyby nie spała, już dawno zażenowana poderwałaby głowę.
Spała, biedactwo kochane. Zasnęła tak szybko, niemal w pół zdania… Jakaż musiała być zmęczona! Owszem, wspominała, że od weekendowego wesela koleżanki ma tyły ze snem, ale kto by pomyślał, że aż takie? Nie było po niej widać morderczego zmęczenia, wręcz wydawała się pełna energii, kiedy pili miętę, a potem wystarczyło, że przytuliła się do niego i zrobiło jej się ciepło, a już odjechała jak niemowlę w objęcia Morfeusza. Ile to trwało? Pięć minut? Dziesięć? A może jednak trochę dłużej?
Odwrócił głowę, by zerknąć na elektroniczny budzik na komodzie – wskazywał godzinę dwudziestą trzecią czterdzieści trzy. Majk drgnął zaskoczony. Co takiego? Prawie północ?! Niemożliwe! Przecież dopiero co mówił Izie, że mają przed sobą ponad dwie godziny do północy! Ledwie zdołali ułożyć się w tym łóżku, omówić temat Kacpra i klątwy Anabelli, a tu już północ? Czas w krainie elfów… ech! Z tym jednak nie ma żartów.
Spała. A zatem dziś już nici z rozmowy, na którą tak czekał… ale czy to ważne? Przed nimi było jeszcze wiele takich chwil, wiele dni i wiele nocy, które miał nadzieję dzielić z nią tak jak tę – noc magiczną do utraty tchu. Jeszcze zdążą porozmawiać, nie pali się, a na razie niech śpi sobie smacznie i wypoczywa, kochany mały elfik, dobra wróżka w zielonej koszulince babci. Sama jej obecność i dotyk jej cieplutkiego, uśpionego ciała były najcudowniejszym okruszkiem szczęścia, jaki mógł mu się dzisiaj zamarzyć. Zasnęła przytulona do niego, okryta tą samą kołdrą, zupełnie nieświadoma tego, jak działa mu na zmysły i jaką burzę krwi wywołuje w nim samą swoją bliskością. Czy to nie był znak, że czuła się przy nim bezpiecznie? Najwyższy dowód zaufania, ale pośrednio też sygnał, że fizycznie nie był dla niej odpychający. Wszak przyjaźń przyjaźnią, ale taka bezpośrednia bliskość nie zawsze wchodzi w grę, bo gdy facet zupełnie nie podoba się kobiecie, żadna przyjaźń nie zmusi jej do takiego przekroczenia kruchej fizycznej granicy.
Ostrożnie zsunął się niżej po poduszce i obrócił ku niej, obejmując ją ściślej obydwoma ramionami. Westchnęła tylko leciutko przez sen, poprawiła sobie głowę i wygodniej rozprostowała nogi, a następnie znów całkowicie rozluźniła mięśnie, zapadając w chyba jeszcze głębszy sen. Na piersi czuł teraz jej ciepły, równy oddech, a w nozdrzach odurzający zapach jej włosów, w których z rozkoszą zatopił twarz. A niech to! Czy nie tak właśnie smakuje szczęście? Jak to powiedziała mu na samym początku tamta cyganicha?
Wiem, że teraz tego nie rozumiesz… Ale to przyjdzie… przyjdzie samo. Idź tą drogą, a będziesz szczęśliwy… tak szczęśliwy, jak nawet ci się nie śniło.
O tak, już rozumiał. I już teraz na swój sposób był szczęśliwy. Bo czy takie chwile jak ta nie są przepustką do raju? Obraz w lustrze… inny wymiar, a właściwie wiele wymiarów, wcześniej widzianych w negatywie i dopiero teraz nabierających właściwych barw i kształtów. Albowiem lustro to nie tylko odwrócone imiona Anabelli, lecz również ten czysty dotyk jej ciała, jakże inny od dotyku tych, które jeszcze półtora roku temu licznie przewijały się przez to łóżko… Fakt, ciało ma swoje prawa, ale tam, gdzie do gry dołącza dusza, nie ma wątpliwości co do priorytetów.
A zatem nie będzie rozmowy. Może to nawet i lepiej? Ubieranie myśli w słowa wymagałoby skupienia i walki ze sobą, bo jak w takich okolicznościach skupiać się na tym, co się mówi? Majk ostrożnie wysunął jedno ramię i wyciągnąwszy się na łóżku, sięgnął w tył w stronę nocnej szafki, by wyłączyć lampkę. Światło, choć słabe, zgasło tak nagle, że przez moment przed oczami zapanowała idealna ciemność. Tylko budzik w kącie wyświetlał elektroniczne zielonkawe cyferki. Zero, zero, osiem. Odwrócił się z powrotem do śpiącej w jego objęciach dziewczyny i otulił ją na oślep ramionami, przygarniając do siebie jeszcze bliżej… tak bliziutko, że aż nieprzyzwoicie. Ech, co tam! Spała na tyle mocno, że nie będzie się czuła niezręcznie, a on znał granice. Czy zresztą nie tak właśnie powinien wyglądać porządny transfer elfikowej energii? Gdyby mógł codziennie w ten sposób podłączyć się pod prąd…
Podniósł rękę do jej włosów, odgarnął je na swoje ramię i z najwyższą ostrożnością przycisnął usta do jej skroni. Spała, wciąż oddychała równo i głęboko, więc na pewno tego nie poczuje, podobnie jak zmysłowego drżenia całego jego ciała, nad którym nie dało się zapanować, nawet gdyby chciał. A nie chciał. Może i był złodziejem, tchórzem, hipokrytą, ale co z tego, skoro w zamian, w środku tej szalonej choć tak zwykłej nocy, dane mu było odurzać się najsilniejszym koktajlem namiętności, jakiego zaznał kiedykolwiek w życiu?
W tym szlafroku zaczynało mu się robić za gorąco, najchętniej by się go pozbył, jednak nie chciał poruszać się zbyt gwałtownie, żeby nie wybudzić Izy z pierwszego, najcenniejszego snu. Powoli zsunął go tylko z jednej strony, uwalniając ramię i odrzucając frotową połę za plecy, jednocześnie odchylając swoją część kołdry, a naciągając ją za to mocniej na śpiącą. I znów przy tym technicznym manewrze centymetr bliżej ku niej… Od jej ciała dzieliła go już tylko bawełniana materia seledynowej koszulki nocnej. W uszach szumiało, w głowie się kręciło… wirowało jak po brandy… Jak niewiele trzeba, by odpalić tę rakietę! Kosmos nagle otworzył się i w księżycowym świetle zatańczyły naraz wszystkie gwiazdy, a czas zatrzymał się jak zaklęty, mimo że na elektronicznym budziku w regularnych odstępach wyświetlały się kolejne cyfry. Zatrzymać czas. O tak. Dziś po raz pierwszy w życiu w pełni poczuł, co to znaczy.
Kiedy na zegarze elfów minął pełny wiek, Iza odetchnęła mocniej i poruszyła się, przez sen odwracając się na wznak. Majk bez oporu wypuścił ją z ramion, pozwalając ułożyć się tak, jak było jej wygodnie. Jej głowa zsunęła się teraz z jego piersi na poduszkę tak, że w rozproszonych ciemnościach widać było zarys jej spokojnej, uśpionej twarzy. Przenikająca z zewnątrz przez zasłony łuna latarni oświetlała lekko kontury jej policzka i czoła, a także linię dłoni, która opadła teraz bezwładnie na poduszkę tuż przy jego ramieniu. Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie i okrywszy tę dłoń swoją dłonią, przymknął oczy, czekając, aż burza zmysłów w jego ciele powoli ucichnie, ustępując miejsca przyjemnemu przedsennemu odrętwieniu. Elektroniczny wyświetlacz wskazywał godzinę pierwszą zero jeden.