Anabella – Rozdział CLXXXII

Anabella – Rozdział CLXXXII

Przez okna kościoła, w którym właśnie skończyła się poranna msza, dopiero teraz zaczynały przenikać pierwsze lumeny światła, a i ono było słabe, dzień bowiem zapowiadał się pochmurnie. Prognozy meteorologiczne od prawie dwóch tygodni sygnalizowały ryzyko opadów śniegu, które, choć dotąd omijały Lublin, były już obecne na terenie niemal całego kraju, więc ich dotarcie do miasta było tylko kwestią czasu. Msza odbyła się w zamówionej przez Izę intencji zdrowia dla Karolinki, ona zaś przez cały czas jej trwania skrupulatnie pilnowała swoich myśli, nie dając im odjechać w żadną inną stronę niż modlitwa za ową ciężko chorą, nieznajomą dziewczynkę. Dopiero teraz, kiedy, ukląkłszy w ławce, jeszcze raz poprosiła Boga o łaskę zdrowia dla niej, pozwoliła sobie na sformułowanie również innych próśb, które przyniosła w sercu, by wypowiedzieć je przed obliczem Najwyższego.

„Proszę, daj mi siłę, żebym umiała to wytrzymać” – myślała, zaciskając powieki i opierając czoło na złożonych dłoniach. – „O nic więcej nie proszę, tylko o to jedno. O siłę. Prosiłabym Cię też o czas, ale wiem, że nie mogę, to byłoby egoistyczne i nieuczciwe względem niego. On przecież ma prawo być szczęśliwy, już tak długo na to czekał…”

Natychmiast, jakby na poparcie tych słów, odezwał się w jej pamięci głos Majka.

Mam już swoje lata i za stary jestem na to, żeby czekać w nieskończoność

„Właśnie!” – podchwyciła. – „Dlatego nie wolno mi prosić, żeby dalej czekał, tęsknił i cierpiał… ani żeby się rozczarował” – wzdrygnęła się na ostatnie słowo i w przypływie szczerości jeszcze mocniej pochyliła głowę przed majestatem Stwórcy. – „Tak, Panie Boże… Ty wiesz… Wstyd mi strasznie, ale Ty przecież i tak znasz moje myśli i wiesz, że to mi czasem chodzi po głowie. Ta okropna myśl… ta podła nadzieja, że może jemu się z nią nie uda, że rozczaruje się po raz drugi i znowu będzie potrzebował terapii, a wtedy wróci do mnie. Że znowu będę mogła go pocieszać i leczyć… Wiem, wiem, że tak nie wolno, to podłe, wiem, wiem, wiem!… Walczę z tym przecież, chcę dla niego szczęścia, ale to takie trudne… Pomóż mi, proszę. Pomóż mi tylko w tym jednym, w tym, żebym umiała wytrzymać i bez względu na wszystko zawsze być dla niego dobrą przyjaciółką. On mi tak ufa…”

Pod zaciśniętymi z całych sił powiekami wyświetliła jej się twarz „cyganki” z czarnymi oczami, które patrzyły na nią przenikliwie, jakby chciały przewiercić na wylot jej duszę.

Nosisz w sercu jego imię… To jedno imię, które kochasz najbardziej na świecie… 

„Kogo pani miała na myśli, pani Ziuto?” – zapytała z nutą wyrzutu. – „Ciągle mówi pani to samo, a jak dotąd nic z tego nie wynika. Wtedy marzyłam o Miśku, ale oni obaj, jak na złość, noszą to samo imię, więc jak się w tym połapać? Zresztą… to przecież tylko złudzenia. Takie same złudzenia, jakie on latami pielęgnował a propos Ani.”

Czekałem na coś, czego nigdy nie było… Żałosna konkluzja, co, elfiku?

„Żałosna, to prawda. Ja też do takiej dojdę, właściwie znam ją już teraz, to żadne odkrycie. I obiektywnie, biorąc pod uwagę nasze doświadczenie, całą tę logikę terapii, która tak pięknie zadziałała w przypadku Miśka i Ani, dla własnego dobra powinnam zrobić wszystko, żeby i z tego jak najszybciej się wyleczyć. Tylko jak?” – pokręciła głową, jeszcze mocniej zaciskając powieki. – „Wyleczyć się z mojego promyczka? Musiałabym uciec przed nim na koniec świata, a i to pewnie by nie pomogło, byłoby jeszcze gorzej. Z Miśka mogłam się wyleczyć, bo Misiek to Misiek, szkoda na niego słów. Ale on? Taki dobry, kochany… tyle razem przeszliśmy… Jak miałabym znieść świadomość, że zawiodłam jego zaufanie? Nie, to nie do zrobienia! Terapia mogła zadziałać tylko raz, drugi raz to się nie uda, nie ma szans…”

Drugi raz już bym się z tego nie podniósł. Raz tak, ale drugi raz już nie. Dlatego tym razem muszę aktywnie powalczyć o moją drugą i ostatnią szansę

„Drugą i ostatnią… Tak, on ma rację, Panie Boże. Tego nie da się powtarzać w nieskończoność. Tym bardziej nie wolno mi prosić, żeby się rozczarował, nie wolno mi nawet o tym myśleć, żeby czegoś niechcący nie zepsuć. Złe myśli mogą mieć moc, którą nawet trudno sobie wyobrazić, a ja tego nie chcę. Nie chcę… Niech będzie szczęśliwy, proszę Cię o to. Daj mu to długo wyczekiwane szczęście, a mnie tylko siłę, żeby udało mi się przewalczyć w sobie zło, które mnie atakuje. Zazdrość to takie potworne uczucie… nie wiem, czy nawet nie gorsze niż nienawiść. Ech… Boże, pomóż! Ja sobie sama z tym nie poradzę…”

W kościele było całkowicie cicho, wszyscy wierni chyba już dawno wyszli, pewnie niedługo będą zamykać przybytek. Powinna zatem wstać i wyjść – i oczywiście za chwilę to zrobi, tylko dokończy modlitwę.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i moje nadzieje się spełnią, te zasady zmienią się na pewno

„Tak, wiem. I wiem nawet, w jaki sposób. Po prostu stracę wszystko to, co w naszej przyjaźni było najcudowniejsze, to, na czym najbardziej mi zależy. Nie będę już mogła cię dotykać, przytulać się na sesję doładowania energią, ani głaskać cię po włosach, bo kiedy będziecie razem… a na pewno będziecie, o to się nie martw, jaka kobieta mogłaby odmówić takiemu mężczyźnie jak ty?… wtedy wszelki kontakt fizyczny będzie stricte zarezerwowany dla niej. To zresztą normalne, tak właśnie powinno być. Najważniejsza będzie ona, a ja zostanę tylko zwykłą przyjaciółką, której będziesz mógł się zwierzać w trybie filozofii księżycowej, prosić o radę i opinię, żeby poznać kobiecy punkt widzenia, a przez to lepiej dbać o jej uczucia. W sumie i taka rola nie byłaby dla mnie zła, ale czy to będzie uczciwe? Czy nie będę się z tym czuła tak, jak poczułam się ostatnio przy tym zaproszeniu do Rzeszowa? Nie na miejscu, poza nawiasem, à côté de la plaque…”

Drgnęła, poczuwszy na swoim ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Podniosła szybko głowę, rozwierając powieki, przed którymi, jako że długo trzymała je mocno zaciśnięte, zawirowały kolorowe paproszki, w pierwszej chwili całkowicie przysłaniając wzrok. Dopiero po dwóch czy trzech sekundach potrzebnych na to, by oczy odzyskały ostrość widzenia, dostrzegła nad sobą wysoką, postawną sylwetkę brodatego mężczyzny w czarnej sutannie, która wystawała spod narzuconej na wierzch puchowej kurtki w tym samym kolorze.

– Wszystko w porządku? – zapytał z troską przyciszonym głosem.

Głos ów, wyjątkowo ciepły i miły, zabrzmiał znajomo i pozwolił jej skojarzyć rozmówcę – był to ten sam kapłan, który tydzień wcześniej przyjmował od niej w zakrystii intencję mszalną.

– Ach… tak, proszę księdza – odparła spłoszona, podrywając się z klęczek. – Wszystko w porządku, przepraszam… zagapiłam się.

– To ja przepraszam, że przeszkodziłem w modlitwie – uśmiechnął się, dając jej znak, żeby nie wstawała. – Po prostu zaniepokoiłem się, że może coś się stało. Już dwadzieścia po, kościelny chce zamykać, śpieszy się… ale to nic. Proszę jeszcze zostać i spokojnie kontynuować modlitwę, ja wezmę od niego klucze i poczekam przy wyjściu.

– Dziękuję – odpowiedziała zmieszana Iza, z powrotem opadając na klęczki. – To nie potrwa długo, najwyżej dwie minuty. Już kończę.

Ksiądz uśmiechnął się uspokajająco i dał jej znak, że nie musi się śpieszyć, po czym odszedł w stronę wyjścia, o czym zaświadczył głuchy odgłos jego kroków niesiony echem po kamiennej posadzce. Sztuczne oświetlenie było już wyłączone i kościół tonął w półmroku, co Iza zarejestrowała mimochodem dopiero teraz. Ułożywszy się na klęczkach, znów przymknęła oczy dla lepszego skupienia, jednak nie zaciskała już mocno powiek, dzięki czemu wpadające przez okna rozproszone światło budzącego się poranka przeświecało przez nie jak przez gęsty filtr.

„Panie Boże, przepraszam… i dziękuję” – modliła się pośpiesznie, aby nie przetrzymywać zbyt długo przy wyjściu życzliwego księdza. – „Dzisiaj już nie mam czasu, ale będę tu regularnie wracać i prosić Cię o pomoc. Zwłaszcza że dzisiaj od razu jakoś mi lepiej, kiedy Ci o tym wszystkim powiedziałam. Tutaj, właśnie tutaj… właśnie w tym kościele. Przyjmij jeszcze tylko na koniec modlitwę za moich kochanych zmarłych, za mamę i tatę… za Szczepcia… za babcię Tereskę i pozostałych dziadków… za panią Ziutę… no i za dziadka Stefana, jego dziadka. Pani Irenka na pewno codziennie pamięta o nim w modlitwie, ale i ja chcę się dołączyć. Wieczny odpoczynek…”

Po odmówieniu modlitwy za zmarłych oraz ponowieniu prośby o zdrowie dla Karolinki przeżegnała się, podniosła się z klęczek i zebrawszy swoje rzeczy, ruszyła ku wyjściu. Ksiądz, zgodnie z obietnicą, czekał na nią cierpliwie na zewnątrz, teraz jednak kurtkę miał już szczelnie zapiętą, a do tego założył czapkę i szalik, bowiem powietrze było mroźne i zaczynały w nim już tańczyć pierwsze drobniutkie płatki śniegu. Z jego twarzy, ozdobionej dość długą siwo-szpakowatą brodą, obecnie widać było dobrze tylko oczy, które patrzyły na nią z taką sympatią, że nie mogła się nie uśmiechnąć.

– Już, proszę księdza – powiedziała, wychodząc szybko z przedsionka, by mógł zamknąć za nią masywne drzwi. – Dziękuję i bardzo przepraszam za kłopot.

Ksiądz przekręcił klucz w zamku i spokojnym gestem schował go sobie do kieszeni.

– Żaden kłopot, dziecko – odparł swym miękkim, miłym głosem. – Na rozmowę z Panem Bogiem nie powinno się żałować czasu, a ty chyba miałaś Mu dzisiaj sporo do powiedzenia, prawda?

– Tak – szepnęła.

– Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że skądś cię kojarzę – zagadnął, kiedy oboje ruszyli chodnikiem w stronę ulicy. – Jestem tu skierowany tylko na trzy miesiące w zastępstwie za księdza Mariana, nie znam parafian, ale ciebie musiałem już gdzieś widzieć.

– Tak – uśmiechnęła się. – Ksiądz ma dobrą pamięć. W tamtym tygodniu zamawiałam u księdza intencję na dzisiejszą mszę, za dziewczynkę chorą na białaczkę, z prośbą o zdrowie.

– Aaa… rzeczywiście! – uśmiechnął się szeroko, zatrzymując się na środku chodnika. – Pamiętam! Przepraszam cię, idę w tamtą stronę – wskazał kierunek przeciwny do głównej ulicy, na co Iza również się zatrzymała. – Tak, pamiętam. Czyli to za tę małą dzisiaj tak się modliłaś?

– Tak… chociaż nie tylko – odparła zmieszana. – Modliłam się w różnych intencjach, trochę się ich nazbierało, dlatego tak długo mi zeszło. Ale za Karolinkę oczywiście też.

– To bardzo trudna sprawa?

– Chyba tak… nie wiem, na ile, bo osobiście nie znam tej dziewczynki, ale białaczka to przecież poważna choroba, a ja obiecałam jej mamie chrzestnej, że będę się za nią modlić.

– Rozumiem. Każda modlitwa jest miła Bogu, byle pamiętać, żeby nie urządzać sobie z niej koncertu życzeń. Modlitwa to rozmowa z Bogiem, nie magia.

– Tak, wiem, proszę księdza – pokiwała głową. – Jeśli coś jest niezgodne z Jego planem, to On nas nie wysłucha.

– Bóg wysłuchuje nas zawsze – sprostował spokojnie ksiądz. – Tylko niekoniecznie daje nam to, o co prosimy, ponieważ to On, a nie my, najlepiej wie, co jest dla nas dobre. Często bywasz w tym kościele?

– Właściwie co tydzień, w prawie każdą niedzielę. Czasem też zaglądam tu na kilka minut, jak idę do pracy albo na uczelnię. Mieszkam tu niedaleko – wskazała ręką w stronę biegnącej w dół ulicy Bernardyńskiej. – Dosłownie dwieście metrów stąd.

– Czyli jesteś naszą parafianką – skonstatował, przyglądając jej się z sympatią.

– Tak – uśmiechnęła się.

– Cieszę się. Niech cię Pan Bóg wysłucha we wszystkim, co jest zgodne z Jego wolą – powiedział z powagą. – Ja też Go dzisiaj o to poproszę, a ty trwaj w ufności i bądź dobrej myśli.

– Dobrze. Bardzo księdzu dziękuję.

– No, do zobaczenia, dziecko – wyciągnął do niej rękę, którą uścisnęła nieśmiało i z szacunkiem. – Pewnie jeszcze nieraz się zobaczymy. Z Panem Bogiem.

– Z Panem Bogiem – odparła cicho, po czym każde z nich ruszyło w przeciwnych kierunkach chodnikiem, który zaczynały pokrywać białe płatki coraz gęściej padającego śniegu.

***

Dotarłszy prosto z kościoła na uczelnię, Iza oddała płaszcz do szatni i wchodząc na górę, sprawdziła powiadomienia w telefonie. Czekał tam na nią sms z podziękowaniami od Magdaleny, którą wczoraj poinformowała o zamówionej mszy za Karolinkę i która donosiła jej, że diagnoza dziewczynki niestety potwierdziła się, a rokowania zostały określone przez lekarzy jako bardzo niekorzystne.

Ale będziemy wierzyć, że się uda – pisała w kolejnym smsie, kiedy Iza przekazała jej krzepiące słowa księdza. – Tak jak mówisz, trzeba być dobrej myśli i mieć nadzieję, nawet wbrew rozumowi.

I jeszcze jedna wiadomość. A powiedz mi, co u Bastka? Widziałaś się z nim może od czasu naszego spotkania?

Nie – odpisała, zmierzając korytarzem pod salę, gdzie za chwilę miały się zacząć zajęcia z gramatyki opisowej. – W ogóle od miesiąca nie miałam z nim kontaktu, podejrzewam, że pewnie niedługo się odezwie.

Ledwo wysłała wiadomość, w skrzynce odbiorczej znalazła się nowa. Zerknęła na nadawcę i aż przystanęła z zaskoczenia. Krawczyk.

„Nie do wiary” – pomyślała, otwierając wiadomość. – „To jakaś telepatia!”

Dzień dobry, Pani Izabello, kłania się Sebastian Krawczyk. Czy zechce Pani przyjąć ode mnie i od mojej narzeczonej zaproszenie na obiad? Proponuję przyszłą niedzielę 13 grudnia o godzinie 15.00 u mnie w domu.

Iza skrzywiła się, wygasiła wyświetlacz i wrzuciwszy telefon do kieszeni plecaka, skierowała się pośpiesznie w stronę sali, do której, jak dostrzegła z daleka, wchodziła już jej grupa.

„Obiad z narzeczoną pana Sebastiana” – pomyślała z przekąsem. – „Tylko tego mi do szczęścia brakowało. I po co mu to? Chce mi dać lepiej poznać narzeczoną, a potem zapytać mnie o opinię na jej temat? Czy może to raczej ona ma wydać opinię o mnie? Sama nie wiem… nie uśmiecha mi się to, a z drugiej strony trochę niegrzecznie odmówić… Dobra, potem o tym pomyślę. Teraz gramatyka.”

Kiedy opadła na krzesło w ławce obok Marty, nie było już czasu zamienić nawet dwóch zdań, zaczynały się bowiem zajęcia. Jednak od razu zauważyła, że Marta jest w nienajlepszej formie, a na pewno dużo gorszej niż poprzedniego dnia, o czym świadczyła jej blada, wymięta twarz i smutne, podkrążone oczy. To mogło oznaczać tylko jedno – po fazie poprawy psychicznego samopoczucia znowu dopadł ją kryzys.

– Ja po prostu w niczym nie widzę sensu, Iza – wyjaśniła zmęczonym głosem, kiedy obie swoim zwyczajem zasiadły z kubkami kawy na parapecie górnego holu. – Wiesz, co mi ostatnio przyszło do głowy?

– No?

– Żeby sprzedać mój motocykl.

– O!

– Serio. On mi się tak strasznie kojarzy z Patrykiem, że nie mogę na niego patrzeć, bo zaraz wyję jak głupia. Od tego wesela jeszcze ani razu nigdzie się nie przejechałam… teraz zresztą też nie będę jeździć, bo śniegu napadało i zimno jak diabli… ale to nie o to chodzi. Ja po prostu źle na niego reaguję.

– Może daj sobie czas? – poddała ostrożnie Iza. – Gdzie go trzymasz?

– Stoi pod plandeką u taty w garażu – westchnęła Marta. – W weekend poszłam tam, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim okej, i tak mnie to rozwaliło, że znowu całą noc ryczałam w poduszkę. I wtedy pomyślałam sobie, że chyba muszę go sprzedać w cholerę, żeby mi nie przypominał tych wakacji… i tego, co straciłam…

Głos załamał jej się przy ostatnich słowach, czym prędzej zanurzyła usta w kawie. Iza pokręciła głową z dezaprobatą.

„Straciłaś… jasne!” – pomyślała z przekąsem. – „Wielka mi strata!”

Nie mogąc jednak wypowiedzieć tej uwagi na głos, postanowiła skupić się na bardziej neutralnym temacie motocykla.

– No tak, to zrozumiałe – odpowiedziała oględnie. – Kiedy coś się źle kojarzy, chciałoby się tego pozbyć natychmiast i nie musieć na to dłużej patrzeć. Ale z drugiej strony ten motocykl to było przecież spełnienie twoich marzeń, pamiętasz, jak długo na niego zbierałaś? Uważam, że tak radykalną decyzję powinnaś najpierw porządnie przemyśleć, nie podejmować jej pochopnie pod wpływem pierwszych emocji.

– Pierwszych? – prychnęła z wyrzutem Marta. – To już przecież całe dziesięć dni!

– Dziesięć dni to jeszcze niewiele, Martuś – odparła łagodnie. – Ja wiem, że kiedy się cierpi, to każda godzina wydaje się trwać rok, ale obiektywnie to jest jeszcze krótki czas, powinnaś dać go sobie dużo więcej. Na twoim miejscu na razie zostawiłabym ten motocykl w spokoju, niech sobie stoi w garażu, a ty tam po prostu nie zaglądaj, zwłaszcza że teraz jest zima. No chyba żebyś faktycznie rozważyła sprzedaż i w zamian kupno innego – zastanowiła się. – Takiego, który już by ci się nie kojarzył z Pa… z tym wszystkim.

– Myślałam o tym – przyznała smętnie Marta. – Tylko jak sobie wyobrażę, że miałabym się tym zająć, to aż mnie mdli. Poza tym to już nie byłby taki model, musiałabym kupić słabszy i pewnie za jakiś czas bym żałowała. Ech, nie wiem… może i masz rację? To jest wszystko takie bez sensu, Iza…

***

Telefon zadzwonił, kiedy, pozmywawszy po obiedzie, Iza szykowała się do wyjścia do pracy. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Amelii.

– Co u ciebie, Izunia, wszystko w porządku? – zapytała energicznym tonem, w którym Iza natychmiast wyczuła podekscytowanie.

– W porządku, Melu – zapewniła ją ciepło. – Nic nowego, rutyna. A u was? Jak Klarcia?

– Klarcia cudownie, znowu urosła i zaczyna już gaworzyć, wiesz? Jak przyjedziesz na święta, zobaczysz, jaka z niej agentka! – zaśmiała się. – I coraz bardziej podobna do Robcia! Zajrzyj sobie do albumu w chmurze, wrzuciłam tam wczoraj nowe zdjęcia.

– Okej, chętnie zajrzę, dzięki – uśmiechnęła się. – Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjadę i zobaczę ją na własne oczy. Podpowiesz mi, co ciotka chrzestna mogłaby jej kupić pod choinkę?

– Zawsze możesz przywieźć jakieś śpioszki – odparła bez wahania Amelia. – To się nigdy nie zmarnuje, mała szybko wyrasta z ciuchów, normalnie rośnie nam jak na drożdżach. Więc tak w ogóle, jakbyś kupowała jej ubranka, to najlepiej bierz takie większe, nie na pięć, tylko na sześć albo nawet osiem miesięcy.

– Dobrze, tak zrobię. Dzięki za sugestię, Melu. Poszukam jakichś eleganckich, twarzowych śpioszków w odpowiednim rozmiarze dla naszej księżniczki. A jak interesy? – zagadnęła. – Słyszę po twoim głosie, że aż kipisz, żeby mi coś powiedzieć. Pozwól, że zgadnę. Podpisaliście już umowę z Rolskim?

– Nie zgadłaś! – zaprzeczyła wesoło siostra. – Jeszcze nic nie podpisywaliśmy, nawet nie mamy projektu umowy. Ale w temat ogólnie trafiłaś, bo to jest rzeczywiście jedna z dwóch rzeczy, które muszę ci opowiedzieć.

– No to opowiadaj. Konsultowaliście to z Giziakiem?

– Aha. I właśnie o niego chodzi.

– O Giziaka? – zdziwiła się. – Jak to?

– Już ci mówię. On jest wprawdzie tylko częścią większej układanki, ale, patrząc strategicznie, chyba tą najważniejszą, bo jeśli mamy po swojej stronie dobrego prawnika, to możemy spać spokojnie. A na pewno spokojniej niż wcześniej.

– Giziak jest po waszej stronie? – powtórzyła podejrzliwie Iza. – W jakim sensie?

– W takim, że, jak się okazało, on też zna Rolskiego – wyjaśniła jej Amelia. – I tak jak my ma zamiar wejść z nim we współpracę, chociaż na trochę innych warunkach.

– O, proszę. Widzę, że Rolski oplótł już swoją pajęczą siecią całą okolicę?

– A żebyś wiedziała! – w głosie Amelii zabrzmiała nuta uznania. – Ale poczekaj, zacznę od początku. Widziałaś się może jakoś teraz w Lublinie z Beatą?

– Nie, ostatnio nie. A co?

– To, że zawiązaliśmy z nią tę koalicję, o której mówiłaś. Już wtedy, zaraz po tym, jak dzwoniłaś do mnie w tej sprawie, umówiliśmy się z nią i obgadaliśmy sytuację, a potem razem spotkaliśmy się z Giziakiem. Była z tą swoją koleżanką, Emilią, ale tamta niewiele się odzywała, widać, że to Beata gra w ich firmie pierwsze skrzypce. Fajna dziewczyna zresztą – podkreśliła. – Bardzo rzutka i energiczna, widać, że z prawdziwą żyłką do biznesu.

– To prawda – uśmiechnęła się Iza.

– No więc razem pojechaliśmy do Giziaka i wtedy okazało się, że on zna Rolskiego osobiście. Co więcej, od kilku tygodni trafiają do niego inni biznesmeni z okolicy, żeby konsultować sprawę, więc kiedy i my się tam pojawiliśmy, z góry już wiedział, o co chodzi. Od słowa do słowa zgadaliśmy się i wciągnęliśmy go do naszej koalicji, bo, jak wyszło w rozmowie, on też jest w pewnym sensie w to implikowany.

– W jaki sposób? – zapytała słuchająca jej z uwagą Iza.

– W taki, że sam ma z Rolskim niepisany ale bardzo opłacalny układ. Opowiedział nam o tym dopiero przy drugim spotkaniu, jak już gadaliśmy ze wszystkimi z koalicji. Rolski zgłosił się do niego z prośbą o polecenie jakiegoś lokalnego radcy prawnego do obsługi wszystkich umów, które niedługo będzie zawierał, a w zamian on polecił Giziaka jakiemuś swojemu kumplowi ze środowiska biznesu, któremu trzeba będzie poprowadzić sprawę w sądzie. Giziak nie chciał gadać o szczegółach, wiadomo, tajemnica adwokacka, ale zrozumieliśmy, że to dla niego prestiżowa sprawa, a do tego szansa na duże pieniądze.

– Jasne – pokiwała z przekąsem głową Iza. – Czyli Rolski podkupił nawet jego?

– No właśnie Giziak taki głupi nie jest, żeby iść w to w ciemno – zaznaczyła Amelia. – Jemu też to się wydaje zbyt piękne, żeby nie było podejrzane, zwłaszcza w kontekście tych wszystkich propozycji, które Rolski złożył nam, biznesmenom. Giziak biznesmenem nie jest, ale w jego przypadku taki gest Rolskiego to też jakaś niezrozumiała filantropia, bo, jak mówi, tego rodzaju spraw nie powierza się byle podrzędnemu adwokatowi z małego miasteczka na prowincji, tylko najbardziej uznanym szychom w środowisku. Oczywiście dla niego to wygląda jak życiowa szansa, bo jeśli przegra sprawę, niewiele straci, i tak przecież w wielkim świecie nikt go nie zna, za to gdyby udało mu się wygrać, zapewniłby sobie niebanalną pozycję na rynku adwokackim.

– Świetnie pomyślane – przyznała Iza. – Z tego Rolskiego cwaniak kuty na cztery łapy.

– Tak, ale, jak powiedziałam, Giziak w ciemno w to nie pójdzie – podkreśliła Amelia. – I to jest właśnie sedno sprawy. Obiecał nam, że najpierw sam prześwietli Rolskiego, przeanalizuje wszystko od strony prawnej, a w razie wątpliwości poradzi się kolegów po fachu i dopiero wtedy podejmie decyzję. A nam albo da zielone światło, albo ostrzeże nas, żeby się w to nie pakować.

– O, to dobry pomysł! – ucieszyła się Iza. – Wreszcie jakieś rozsądne podejście do sprawy!

– No, nie przesadzaj z tym „wreszcie”, Iza, my wcale nie zachowujemy się nierozsądnie – odparła z nutą urazy Amelia. – Przecież cały czas to analizujemy, jeszcze niczego nie podpisaliśmy.

– Wiem, wiem, Melciu, nie gniewaj się – odpowiedziała pojednawczo. – Wiem, że jesteście z Robciem bardzo ostrożni, Beti tak samo i chwała wam za to, bo tego gościa rzeczywiście trzeba solidnie sprawdzić, zanim wejdzie się z nim w jakiekolwiek interesy.

Wypowiadając to słowo, znów mimowolnie przypomniała sobie twarz Krawczyka i jego dziwne pytania o nazwiska wypisane na żółtej karteczce post-it, którą dzierżył w drżącej dłoni nad blatem swojego luksusowego biurka. Nazwisko mecenasa Giziaka też znajdowało na tamtej liście… Czy to na pewno był przypadek?

– No właśnie poczekaj, niech dokończę – mówiła dalej Amelia. – Bo to jeszcze nie wszystko, jeśli chodzi Giziaka. On potem zatrzymał mnie i Roberta i pogadaliśmy chwilę na osobności, powiedział nam, że skonsultuje tę sprawę ze swoim kolegą z Lublina, no wiesz… z tym mężem twojej koleżanki, który na twoją prośbę polecił go Agnieszce.

– Aha, z mecenasem Lewickim – podchwyciła Iza.

– O właśnie! Z mecenasem Lewickim. Chce poprosić go o pomoc i radę w tej sprawie, bo, jak mówi, kolega jest bardziej doświadczony i ma szeroką sieć kontaktów, z której można by skorzystać, żeby prześwietlić Rolskiego. Co o tym myślisz, Iza?

– Świetny pomysł! – odparła bez wahania. – Jestem całym sercem za, aż się dziwię, że sama o tym nie pomyślałam. Mecenas Lewicki to najlepszy możliwy adres i przede wszystkim w stu procentach pewny człowiek, a to jest tu najważniejsze. Ja zresztą też we własnym imieniu poproszę go o pomoc, wprawdzie trochę mi głupio po raz kolejny nadużywać jego uprzejmości, ale trudno, priorytety są priorytetami. To jest zbyt poważna sprawa, żeby cokolwiek zaniedbać.

– Super – ucieszyła się Amelia. – Dziękuję ci, Izunia. I widzisz? Chyba wcale nie jest tak źle, co? Naszą siłą jest to, że działamy razem, więc jak wszyscy się zbierzemy i uruchomimy każdy swoje możliwości, to niełatwo będzie nas oszukać.

– To prawda – zgodziła się. – I to mnie bardzo uspokaja, Melu.

– A, i jeszcze jedno – przypomniała sobie siostra. – Nie dokończyłam o tym lokalnym radcy prawnym. Giziak ma w Radzyniu znajomego, z którym od lat współpracuje i który jest też notariuszem. Mówi, że właśnie jego poleci Rolskiemu, więc to on będzie przygotowywać dla nas umowy. A to też przecież będzie nasz człowiek.

– Rzeczywiście – przyznała z niejakim zdziwieniem Iza. – Hmm… wiesz co, Melu? Ten argument bardziej niż inne przekonuje mnie co do uczciwych zamiarów Rolskiego, bo gdyby facet coś knuł, nie prosiłby drugą stronę o prawnika, tylko wziąłby własnego. To przecież logiczne.

– No właśnie – odparła ciepło Amelia. – Sama widzisz, Izunia, że to wygląda całkiem sensownie, chociaż oczywiście, jak ciągle to powtarzam, niczego nie zrobimy w nieprzemyślany sposób. Natomiast jeśli to rzeczywiście uczciwy układ ze strony Rolskiego i wszystko się uda, to korzyści dla nas będą ogromne, a on też, jak uznaliśmy jednogłośnie na ostatnim spotkaniu koalicji, na dłuższą metę na tym nie straci.

– Widzę, że koalicja działa jak w zegarku – zauważyła żartobliwym tonem Iza, znów wyświetlając sobie w pamięci scenę z żółtą karteczką w drżącej ręce Krawczyka. – Dużo was tam jest?

– Jedenaście osób – odparła rzeczowo Amelia. – Chociaż czekaj… biznesów i ewentualnych umów trzeba liczyć trochę mniej, bo na przykład ja i Robert reprezentujemy jedną firmę, Beata i Emilia też jedną… no, ale reszta to już występuje pojedynczo.

– Czyli dziewięć firm? – policzyła szybko Iza.

– Mhm. Właściwie osiem, bo Giziak to nie firma, tylko wolny zawód i on nie będzie podpisywał z Rolskim umowy. Tam jest tylko kwestia polecenia go jako adwokata.

– Okej, ale osiem to i tak bardzo dużo – oceniła. – Nie sądziłam, że jest was aż tyle.

– Ja też. Ta koalicja to w ogóle był rewelacyjny pomysł. Tutaj wielkie ukłony dla Beaty, bo to ona to skoordynowała, namierzyła wszystkich i skontaktowała ze sobą w takim krótkim czasie. Niesamowita dziewczyna. A Giziak na koniec podsunął nam jeszcze jednego faceta z Wólki Polańskiej, który zgłosił się do niego po poradę w tej samej sprawie. Nawet nie wiedziałam, że tam jest firma, która produkuje części do kominków, słyszałaś coś o tym?

– Nic a nic – odparła zdziwiona Iza. – A to przecież niedaleko od nas.

– Właśnie. Jak widać, Rolski ma niezły wywiad, na razie nawet lepszy od nas, ale my też już zwieramy szyki i nie damy się zaskoczyć.

– A kto tam jeszcze jest oprócz was, Beti, Giziaka i tego od kominków? – dociekała Iza. – Rozumiem, że ten Kołodziej z warsztatu od Szymka Siwca?

– Tak, jest Kołodziej… i Grzesiuk, ten z drugiego warsztatu, co wcześniej Robert z Szymkiem też przez jakiś czas u niego pracowali… jest Waligórski z tego dwupoziomowego sklepu w Łubkach… Małecka, ta, co prowadzi aptekę w Małowoli… no i jeszcze taki jeden, nie pamiętam już dokładnie, czym się zajmuje. Zresztą pewnie jeszcze nieraz się spotkamy, to się dowiem.

– Aha – pokiwała głową. – A Mańczak?

– Ten od dyskoteki w Małowoli? Nie, jego nie ma, przynajmniej ani Beata, ani Giziak nie słyszeli, żeby Rolski składał mu jakąś propozycję. Ale oczywiście możliwe, że o czymś nie wiemy – zastrzegła. – Tak samo jak w przypadku Krzemińskich.

Ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, co nie umknęło uwadze Izy.

– Właśnie, Krzemińscy – podjęła rzeczowo. – Wiem, że wam się nie spowiadają, ale może są jakiekolwiek sygnały, że Rolski z nimi też się kontaktował?

– Nie, żadnych sygnałów. Zresztą stary Krzemiński półtora miesiąca był w szpitalu, dopiero w ten weekend wrócił do domu, wiesz? A po Nowym Roku ma jechać do Warszawy na operację.

– Aha – mruknęła Iza.

– Więc nie sądzę, żeby gadał z Rolskim, jeśli już, to Michał… chociaż też nie sądzę, on ma teraz inne plany na współpracę – dodała z rozbawieniem. – I to jest zresztą ta druga rzecz, z którą do ciebie dzwonię. Od paru dni Korytkowo mówi tylko o tym.

– To znaczy? – skrzywiła się z niechęcią. – O czym?

– O jego nowej dziewczynie – wyjaśniła Amelia. – A niedługo nawet narzeczonej, tak przynajmniej twierdzi Krzemińska.

Przed oczami Izy natychmiast stanęła smutna lecz pełna determinacji twarz Aliny.

– O – zdziwiła się uprzejmie.

– No, wyobraź sobie! – podchwyciła żywo Amelia, a po jej tonie słychać było, że tylko na to czekała. – Jak tylko Roman Krzemiński wrócił ze szpitala, zaraz na drugi dzień Michał przywiózł tę dziewczynę, żeby przedstawić ją rodzicom, i dopiero wczoraj odwiózł ją do Warszawy. Mieszkała u niego w hotelu – zaznaczyła – ale codziennie na obiad szli do Krzemińskich, a w niedzielę razem byli w kościele… znaczy Krzemińska, Michał i ona… ma chyba na imię Alicja, bo mówią na nią Ala. Wiadomo, że dla Romana takie wyjście tuż po szpitalu to byłby jeszcze za duży wysiłek, ale za to Michał, jak ostatnio w ogóle do kościoła nie chodził, tak w niedzielę przyszedł razem z matką i z tą Alą centralnie na sumę! Siedli razem w pierwszej ławce i w ogóle zachowywali się jak rodzina.

– Aha – uśmiechnęła się nie bez rozbawienia Iza. – A dzięki temu całe Korytkowo mogło obejrzeć sobie jego nową ukochaną?

– A co myślisz! – prychnęła Amelia. – To była sensacja na całą wieś! W ogóle Dorotka uważa, że oni zrobili to specjalnie, chcieli przez to pokazać wszystkim, że sprawa jest poważna. Zresztą dziewczyna jest mega ładna i wyglądała na bardzo zakochaną – zaznaczyła tonem eksperta. – Michał, jak to Michał, on ma zawsze taką głupią, niezadowoloną minę, ale ona to po prostu patrzy w niego jak w obrazek. A żebyś widziała minę Krzemińskiej! Ta to dosłownie pękała z dumy, w ogóle cały czas nadskakiwała tej Ali, przymilała się i łasiła do niej jak kot. Oczywiście szybko okazało się, że nie bez powodu – dodała z pobłażaniem. – Bo obiektywnie rzecz biorąc, Ala jest nie tylko bardzo ładna, ale i bogata, więc byłaby dla Michała znakomitą partią biznesową.

– Domyślam się – pokiwała głową Iza.

Jednocześnie zastanawiała się na szybko, czy powinna przyznać się siostrze do znajomości z Aliną, nie miała już bowiem żadnych wątpliwości, że (pomimo nieścisłości w interpretacji imienia) to ją Michał przywiózł z taką pompą do Korytkowa. To zaś był nie tylko dowód, że oboje pogodzili się po przykrej scenie na weselu Kingi, ale również znak dla niej, że Michał faktycznie odpuścił i wreszcie zajął się swoim życiem.

– Podobno tam w grę wchodzi ogromny majątek – ciągnęła Amelia. – Więc nawet nie zdziwiłabym się, gdyby Rolski zaproponował Krzemińskim układ, a oni by go wyśmiali. Taki biznes na małą skalę pewnie ich nie interesuje, skoro mają na oku dużo lepszy. Maliniakowa mówiła Dorotce, że ojciec Ali ma w Warszawie świetnie prosperującą firmę, a ona niedługo, jak się przeszkoli, ma zająć u niego stanowisko wiceprezesa. Z czasem zresztą przejmie po nim cały interes, tak jak Michał przejmuje swój po ojcu tutaj… Swoją drogą zgadnij, w jakiej branży jej ojciec ma działalność? Ha!

– Podejrzewam, że w tej samej co Krzemińscy – odparła pobłażliwie Iza, mimo woli wspominając bezchmurną, zimną noc za stodołą Kulikowej. – W hotelarskiej.

– Skąd wiesz? – zdumiała się Amelia. – No, ale w sumie to logiczne, można się domyślić… Tak, właśnie w hotelarskiej. I to jest o wiele bardziej rozwinięty biznes niż u Krzemińskich, Dorotka mówi, że w porównaniu z ojcem Alicji Krzemińscy to na rynku początkujące płotki. A tamten gość to szycha w branży, ma całą sieć kilkugwiazdkowych hoteli, głównie w Warszawie i okolicach, ale podobno nie tylko, bo mają też coś w Gdańsku i w Krakowie. Więc możesz sobie wyobrazić, jaka to jest skala.

– Aha, rzeczywiście imponująca – przyznała Iza.

– No. Dorotka słyszała od Zielińskiej, że Krzemińscy i ojciec Ali mają w planach nie tylko współpracę biznesową, ale wręcz fuzję firm, i to już w najbliższym roku. A przecież wiadomo, że takie fuzje robi się głównie przez małżeństwo, nie? I to nie są tylko domysły czy pobożne życzenia Krzemińskiej, wszystko naprawdę na to wskazuje… Na przykład to, że w niedzielę Michał pojechał z Alą do Polan, żeby pokazać jej swój dom w budowie. Zielińska mówi, że nie wiadomo, czy zdecydują się tam zamieszkać, bo może będą woleli Warszawę, ale już sam fakt, że razem oglądali tę willę, chyba coś znaczy, nie sądzisz?

– Mhm – zgodziła się ciepło Iza. – Niewątpliwie tak.

– Roman Krzemiński podobno zadowolony, plan fuzji bardzo mu się spodobał, dziewczyna jako kandydatka na synową też. A Krzemińska jest po prostu zachwycona. Najpierw była w szoku, bo Michał wcześniej nic im nie powiedział o Ali, wyciągnął ją dosłownie jak królika z kapelusza, ale jak dowiedziała się o majątku jej ojca, to domyślasz się… mało nie wystrzeliła w kosmos. I teraz od paru dni latają we trzy z Maliniakową i Zielińską po wsi i opowiadają, jakie to Michał ma szczęście, że znalazł taką idealną dziewczynę. Wiadomo, w końcu córka nadzianego hotelarza to nie jakaś tam Iza Wodnicka, nie? – w tonie Amelii zabrzmiała nuta ironii. – Co do tego akurat wszyscy się zgodzą, tylko że, jak powiedział Robert, my interpretujemy to zupełnie inaczej niż oni. Swoją drogą Michał szybko się pocieszył, co? – zauważyła z przekąsem. – Jak dla mnie, to po samym tempie tej akcji widać, ile był wart.

– E tam – wzruszyła ramionami Iza. – Z tym różnie bywa, przecież istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia, prawda? Może po prostu dopiero teraz trafił na swoją drugą połówkę? Ja im z całego serca życzę szczęścia, Melu.

– Ja też – zgodziła się. – I nawet wczoraj mówiłam Robciowi, że to by nas wszystkich bardzo urządzało. Po pierwsze zajęliby się tą fuzją i przygotowaniem do ślubu, nie mieliby głowy zajmować się obsługą gastronomiczną hotelu, a my w tym czasie zdążylibyśmy spokojnie wykończyć lokal i otworzyć restaurację jako pierwsi. To jest mimo wszystko ważne, przynajmniej potem nikt nam nie zarzuci, że skopiowaliśmy pomysł od Krzemińskich, nie? A po drugie Korytkowo przestałoby wreszcie kojarzyć z Michałem ciebie… bo jednak niestety nadal trochę kojarzy – zaznaczyła. – Może po tym weekendzie, jak przywiózł tu tę Alę, to już dużo mniej, ale na przykład jeszcze tydzień temu Kunowa próbowała podpytać Dorotę, kto z kim zerwał, Michał z tobą czy ty z nim. Dorotka oczywiście powiedziała, że nikt z nikim nie zrywał, bo żadnego związku nie było, ale Kunowa i tak jej nie uwierzyła… wiesz, jak to jest. Możesz sobie mówić jedno, a ludzie i tak myślą drugie.

– Dobrze, dajmy już temu spokój, Melu – skrzywiła się Iza. – Nie obchodzą mnie plotki na mój temat, niech ludzie myślą sobie, co chcą, natomiast to, co mówisz o otwarciu restauracji przed nimi, to jest rzeczywiście argument. A powiedz mi, na jakim etapie są prace? – zmieniła zgrabnie temat. – Udało się Robciowi powstawiać już te wszystkie drzwi na pierwszym piętrze?

***

Kiedy Amelia, opowiedziawszy jej jeszcze kilka nowinek na temat Klary oraz Pepusia i Agnieszki, rozłączyła się, obiecując zadzwonić natychmiast, gdy tylko wyjaśni się coś w sprawie Rolskiego, Iza usiadła na kanapie w salonie i zapatrzyła się w okno, za którym padający już teraz gęsto śnieg tańczył w świetle latarni i powoli okrywał białą warstwą puchu nagie, baśniowo podświetlone gałęzie jesionu.

Informacje z Korytkowa, choć obiektywnie uspokajające, na nowo obudziły w niej wątpliwości, którymi niestety nie mogła się podzielić z siostrą. Dotyczyły one owej zadziwiającej zbieżności nazwisk z listy Krawczyka zapisanej na żółtej karteczce i nazwisk podlaskich biznesmenów z okolic Radzynia, Małowoli i Korytkowa, którym intratną propozycję współpracy złożył tajemniczy Rolski. A jeśli, zgodnie z jej pierwotną intuicją, to jednak miało ze sobą związek? Co prawda lista Krawczyka była o wiele krótsza od listy Rolskiego, ale obecność na obydwu nazwiska mecenasa Giziaka oraz fakt, że Rolski wyeliminował Mańczaka, z którym Iza zadeklarowała Krawczykowi brak jakichkolwiek bliższych relacji, był mimo wszystko wymowny. A z drugiej strony aptekarka z Małowoli albo ten facet od kominków byli jej równie obojętni jak Mańczak, a jednak znaleźli się w gronie wybrańców Rolskiego… Więc może to jednak był tylko przypadek?

„Jest tylko jeden sposób, żeby to wyjaśnić” – pomyślała stanowczo. – „Musi się w to włączyć Pablo. Nie chciałam mu mówić o tych podejrzeniach a propos Krawczyka, zresztą nadal niewykluczone, że się mylę i strzelam kulą w płot, ale jednak trzeba będzie. Giziak i tak niebawem zadzwoni do niego w sprawie Rolskiego, więc chodzi tylko o uzupełnienie informacji i poddanie jednego dodatkowego tropu do sprawdzenia. Przecież Giziak nie ma zielonego pojęcia o Krawczyku, to mogę Pablowi podpowiedzieć tylko ja.”

Perspektywa uzyskania w tej sprawie wsparcia od Pabla podbudowała ją na duchu, bowiem nie miała wątpliwości, że jeśli tylko skieruje do niego taką prośbę, on jej nie odmówi. Trzeba więc będzie porozmawiać z nim o tym przy pierwszej nadarzającej się okazji, akurat jutro Lodzia miała imieninową imprezę w Anabelli… No właśnie – czy to nie był wymowny zbieg okoliczności? A Majk? Czy powinna powiedzieć mu o swoich podejrzeniach, o których zresztą chyba nawet raz już mu wspominała? Niewątpliwie tak, najlepiej jeszcze przed rozmową z Pablem, chyba że Giziak zadzwoni do Pabla pierwszy i Pablo sam ją o to zagadnie. Do jutra zresztą mogła nie zdążyć porozmawiać z Majkiem, wymagałoby to wolnego pasma czasowego, którego dziś ani jutro raczej nie będzie, wszyscy byli teraz tak okropnie zajęci…

Porzuciła zatem ten wątek, uznając, że w tej sprawie po prostu podda się biegowi wypadków, i skupiła uwagę na tym drugim. A więc Michał po przykrej scenie na weselu ostatecznie pogodził się z Aliną? Fakt, że przywiózł ją do Korytkowa i przedstawił rodzicom, a do tego pokazał jej willę w Polanach, rzeczywiście wskazywał na to, że musiały zapaść między nimi jakieś poważne ustalenia. No cóż, ich sprawa, niech żyją razem długo i szczęśliwie, ona musiała rozstrzygnąć tylko na szybko swój mały dylemat, który przeszkadzał jej dziś w rozmowie z siostrą i który nadal pozostawał nierozstrzygnięty.

Bo czy powinna przyznać się przed Amelią do tego, że zna Alinę? I że pod koniec listopada wszyscy troje spotkali się na tym samym weselu? Siostra nie dopytywała jej na razie o wesele Kingi, pewnie w nawale wrażeń zupełnie o tym zapomniała, ale jeśli przypomni sobie w czasie świąt i będzie pytać? Niby to bzdura, nic, co należałoby ukrywać, jednak Iza, choć zapewniła Amelię, że plotki jej nie obchodzą, wolałaby uniknąć ściągania na siebie uwagi korytkowskich kumoszek o detektywistycznych zapędach. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby przez tę informację znowu kojarzono ją z Michałem Krzemińskim!

„Na razie lepiej nic nie mówić” – stwierdziła z przekonaniem. – „Jak powiem Meli, a ona w zaufaniu przekaże to Dorocie, jak to było przy Vicu, to na drugi dzień całe Korytkowo będzie miało co komentować. A wiadomo, co się dzieje, jak plotka się rozhula. Zaraz dowiemy się na przykład, że to ja zapoznałam Miśka z Ali, ona mi go odbiła, a ja popadłam z tego powodu w rozpacz i trwam w nieutulonym żalu po tej stracie. Niby śmieszne, ale jak to się utrwali, to nigdy się od tego nie uwolnię. Nawet moja samotność będzie interpretowana przez pryzmat tego popaprańca, za kilka lat Zielińskie i inne Maliniakowe będą gadać, że nie wyszłam za mąż, bo ciągle za nim tęsknię. Pff! Żenada. A z drugiej strony faktycznie… co mnie to obchodzi? Jakbym nie miała ważniejszych problemów na głowie…”

Z westchnieniem odchyliła głowę na oparcie fotela i zapatrzyła się w sufit, jak w chwilach głębokiej refleksji zwykł to robić Majk. Na pamięć wróciła jej weekendowa rozmowa w trybie filozofii księżycowej, a wraz z nią dręcząca sumienie sprawa odmowy wyjazdu do Rzeszowa. Nie mogła oprzeć się przeczuciu, że sprawiła mu tym wielką przykrość, mimo że nie pokazał tego po sobie i pozornie zbagatelizował. Czy na pewno dobrze zrobiła? A jeśli na własne życzenie, przez głupie i nieuzasadnione skrupuły, straciła coś ważnego? Może jednak trzeba było się zgodzić?

Dzień wcześniej, niesiona wyrzutami sumienia, wykonała telefon do pani Rozalii, a następnie do pani Lewickiej i z obiema umówiła się na spotkania na początku kolejnego tygodnia. Do szybkiej decyzji pozostała jej teraz tylko sprawa zaproszenia na obiad do Krawczyka, któremu, jeśli nie dziś, to najdalej jutro wypadałoby odpowiedzieć na smsa.

„Może to będzie okazja, żeby zapytać go o Rolskiego?” – pomyślała, przymykając oczy. – „A z drugiej strony strach poruszać z nim ten temat, bo jeśli on nie ma z tym nic wspólnego, a po moim pytaniu niepotrzebnie się tym zainteresuje i zacznie się wtrącać? Nie wiem… Chyba najpierw spróbuję pogadać o tym z Pablem.”

Pod zamkniętymi powiekami ni stąd, ni zowąd wyświetliła jej się wizja rozległej, pokrytej świecącymi w ciemnościach białymi kwiatami łąki na Lipniaku. Dlaczego akurat to? Czy to przez skojarzenie z Pablem, którego dom znajdował się zaledwie dwieście czy trzysta metrów od tamtego miejsca? Pewnie tak, tym bardziej że niedawno przejeżdżała tamtędy w drodze na wesele Kingi i z powrotem… Na to wspomnienie ukwiecona łąka przed jej oczami natychmiast zmieniła scenerię, pokrywając się zwiędłą, zwarzoną trawą i zeschłymi szkieletami martwych ziół. Czy ta metamorfoza nie miała w sobie coś symbolicznego? Była metaforą wyjącego w duszy pragnienia, miejscem kulminującej tęsknoty za ukochaną obecnością, której brak przyćmiewa światło księżyca i każe nawet więdnąć kwiatom.

Z westchnieniem otworzyła oczy, podniosła się z kanapy i podeszła do okna, by zaciągnąć zasłony. Jej wzrok padł na stojący na środku parapetu kwiat w glinianej doniczce. Chyba dobrze się tu czuł, bo miała wrażenie, że od czasu, kiedy Majk jej go podarował, długie trawiaste liście urosły o dwa lub trzy centymetry.

„Dlaczego nie kwitniesz?” – zapytała go smutno w myślach. – „Nawet kaktusy pani Irenki zakwitły, a ty nadal nie chcesz. Jakbyś tkwił w jakimś klinczu… jak ja… A może na ciebie też działa klątwa Anabelli?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *