Anabella – Rozdział CLXXXIII

Anabella – Rozdział CLXXXIII

Zmierzając do pracy, Iza odebrała sms od Majka.

Iza, zgłaszam nieobecność, wypadło mi coś ważnego. Dopilnujesz chłopaków przy montażu ledów? Postaram się dotrzeć do firmy przed zamknięciem i zdążyć na próbę światła.

Pokiwała głową i przystanęła na środku zaśnieżonego chodnika, żeby mu odpisać.

Oczywiście, szefie. Wszystkim się zajmę. I.

Wysławszy wiadomość, ruszyła dalej, chowając telefon do zamykanej kieszeni torebki. Operacja ta zajęła jej uwagę na tyle, że przez kilka chwil nie patrzyła przed siebie, a kiedy wreszcie podniosła głowę, musiała gwałtownie się zatrzymać, gdyż tuż przed nią, na tle wirujących w świetle latarni płatków śniegu, wyrosła jak spod ziemi męska postać w długim czarnym płaszczu.

– Isabelle – przemówiła owa postać znajomym aż do bólu głosem.

– Vic! – szepnęła zdumiona, cofając się o krok.

Przed nią w istocie stał Victor, ubrany niemal tak samo jak dwa tygodnie wcześniej na warszawskim peronie kolejowym, tyle tylko że dziś, z racji padającego śniegu i kilku stopni mrozu, na głowie miał czapkę, a szyję owijał mu długi szalik w kolorze bordowym.

– Wybacz, jeśli cię przestraszyłem – powiedział szybko po francusku swym aksamitnym głosem o pięknym akcencie. – Ale musiałem się z tobą zobaczyć, od tamtego spotkania na dworcu w Warszawie myślę tylko o tym. Moglibyśmy chwilę porozmawiać? Proszę, Isabelle. Na przykład tutaj – wskazał ręką na niewielką kawiarenkę usytuowaną kilka metrów dalej na parterze kamienicy. – Postaram się, żeby to nie potrwało zbyt długo.

Wstrząśnięta tą niespodziewaną, krępującą sytuacją Iza spojrzała na niego z wahaniem.

– Ale… idę do pracy – odparła niepewnie. – Za dwadzieścia minut zaczynam moją zmianę, a do tego muszę wszystkiego dopilnować, mój szef jest dzisiaj nieobecny.

– Proszę, Isabelle – powtórzył nalegająco Victor, patrząc jej prosto w oczy. – To dla mnie bardzo ważne.

Jego poważna mina i widoczna w całej postawie determinacja wskazywały, że nie będzie łatwo mu odmówić i wymigać się od tej rozmowy, dlatego po kolejnych kilku sekundach wahania Iza uznała, że skoro i tak tego nie uniknie, najlepiej będzie mieć to jak najszybciej za sobą. Tym bardziej że kwadrans czy nawet pól godziny spóźnienia w pracy, gdzie o tej porze zwykle nie było jeszcze tłumów, nie powinny stanowić problemu.

– Okej – westchnęła, zwracając się w stronę wskazanej przez niego kafejki. – Chodźmy.

Weszli do środka, strzepując z siebie śnieg, który oklejał grubą warstwą zwłaszcza ubranie Victora, po czym na znak czekającego w gotowości kelnera odwiesili na wieszak okrycia wierzchnie i zajęli jeden z trzech pustych stolików pod ścianą. Zestresowana Iza, siadając na krześle, popadła w nieprzyjemne uczucie odrealnienia, jakby scena, którą postrzegała zmysłem wzroku, działa się daleko poza nią i w ogóle jej nie dotyczyła. Victor… był tutaj… przyjechał do Lublina, żeby z nią porozmawiać… Czego chciał? Przed oczy wróciła jej wizja bukietu czerwonych róż strąconego na zakurzony chodnik i biegu na oślep w stronę domu, ze łzami w oczach i żołądkiem wywróconym na drugą stronę, byle jak najdalej od niego. Czy miał zamiar do tego wracać? Tylko nie to…

– Czego się napijesz, Isabelle? – zapytał, gdyż kelner właśnie podszedł do nich z kartą.

– Poproszę małe cappuccino – zwróciła się do niego po polsku. – Bez żadnych dodatków.

– Dobrze. A dla pana?

– Dla mnie podwójne espresso – zadysponował Victor płynną, poprawną polszczyzną, aczkolwiek z typowym dla niego zbyt zmiękczonym akcentem i lekko grasejowanym „r”. – Czy można od razu zapłacić rachunek?

– Oczywiście – uśmiechnął się życzliwie kelner. – Przyniosę razem z kawą.

Po jego odejściu przy stoliku zapadła niezręczna cisza. Iza, która zdążyła ukradkiem przyjrzeć się Victorowi podczas zamawiania kawy, teraz nie patrzyła na niego, wciąż jeszcze walcząc z męczącym wrażeniem, że nie jest do końca sobą, jakby jej świadomość uległa czasowemu rozdwojeniu.

Victor wyglądał dokładnie tak samo jak dawniej, miał nawet na sobie jedną z tych sztruksowych koszul, które pamiętała z czasu jego dawnych wizyt w Polsce, fryzurę też miał identyczną – półdługie, nieco poplątane pukle brązowych włosów opadające na ramiona w artystycznym nieładzie, co nadawało mu magnetyzującej aury niesfornego romantyka. A jednak dziś był już dla niej kimś innym niż wówczas, o wiele odleglejszym, niemal obcym… kimś, kogo wcale nie miała ochoty oglądać i kto, jak miała nadzieję, tylko epizodycznie wychynął z mroków przeszłości.

– Cieszę się, że cię widzę, Isabelle – odezwał się, co zobligowało ją do tego, by choć na chwilę podnieść na niego oczy. – I dziękuję, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać.

– Mówiłeś, że to coś ważnego – odparła wymijająco.

– Tak. Bardzo ważnego – pokiwał głową. – Długo nad tym myślałem, po tym naszym spotkaniu na dworcu zastawiałem się, co zrobić, jak to rozwiązać… Wtedy, jak wsiadłaś do pociągu, wróciłem, żeby cię znaleźć, niestety to mi się nie udało. Nawet próbowałem dzwonić, ale nie odbierałaś, o ile oczywiście to był nadal twój aktualny numer… a potem pociąg i tak odjechał, więc to już nie miało sensu.

– Po co to robiłeś? – zapytała, starannie kryjąc niepokój.

– Chciałem porozmawiać, a raczej umówić się na rozmowę w innym czasie. Wtedy i tak by się nie dało, twój pociąg już odjeżdżał, a ja byłem na dworcu z Julie. Zresztą musiałem się nieźle nagimnastykować, żeby zgodziła się poczekać na mnie, kiedy pobiegłem cię szukać, i żeby nic nie podejrzewała. Bo ona nie może o niczym wiedzieć, Isabelle – zaznaczył z powagą. – I właśnie o to chcę cię dzisiaj prosić. Tylko o to, o nic więcej. O milczenie przed Julie.

Iza patrzyła na niego podejrzliwie, a choć na to wyjaśnienie w duchu odetchnęła z ulgą, że nie chodzi o nią, prośba Victora wydała jej się nie tylko absurdalna, ale wręcz niesmaczna. Na pamięć wróciła jej twarz Szymkiewicza i bezczelna propozycja schadzki w knajpie Pod Świerkami. Czy to, co przed chwilą usłyszała, choć jeszcze nie znała szczegółów, nie było dowodem, że nie bez przyczyny Szymkiewicz kojarzył jej się z Victorem? Podobnie zresztą jak Michał Krzemiński, który w ostatniej rozmowie na weselu Kingi sformułował podobną prośbę.

Proszę cię o to, żebyś wszystko, co o mnie wiesz, zachowała dla siebie. I żebyś przy żadnej okazji nie wykorzystywała tych informacji przeciwko mnie.

Więc Victor przyjechał specjalnie do Lublina i odszukał ją, żeby prosić o dyskrecję w sprawie swoich grzeszków z przeszłości? Nie chciał ich wyjawić przed tamtą dziewczyną z dworca… Dziewczyna miała na imię Julie, czyli pewnie po prostu Julia, gdyż, sądząc po jej wymowie polskich słów, Iza nie miała wątpliwości, że była rodowitą Polką. Obraz całości, choć Victor rzucił na ten temat dopiero kilka słów, powolutku zaczynał wyłaniać się z chaosu i nabierać sensu, choć nie był to sens, który mógłby budzić jej aprobatę.

– Kto to jest Julie? – zapytała uprzejmie.

– Zaraz ci powiem – odparł wymijająco Victor. – To wcale nie jest takie proste, Isabelle. Najpierw muszę wyjaśnić ci to, co było wcześniej, i w ogóle całą sytuację, również w kontekście tego, co zdarzyło się między nami – zaznaczył, kładąc obie dłonie na stoliku i pochylając się w jej stronę. – Czyli w kontekście mojej kwietniowej propozycji i twojej… hmm, odmowy… po prostu tego, jak to się skończyło. I mam w związku z tym takie pytanie, a właściwie prośbę. Czy moglibyśmy już do tego nie wracać? A przynajmniej tylko na tyle, na ile to będzie konieczne?

– Oczywiście, Vic – przytaknęła natychmiast Iza. – Mnie też jest bardzo niezręcznie o tym mówić.

– Dziękuję – skinął głową. – Od razu podkreślę, że w ogóle nie zawracałbym ci głowy swoją osobą, gdyby nie to nasze spotkanie na dworcu, a właściwie to, że w ten sposób przypadkowo dowiedziałaś się, że jestem w Warszawie. Kiedy odjechałaś pociągiem do Lublina, a ja nie zdążyłem ani z tobą porozmawiać, ani skontaktować się przez telefon, byłem pewien, że natychmiast powiesz o tym Jean-Pierre’owi i Anne. Nie ukrywam, że zdenerwowało mnie to, głowiłem się, jak mam zareagować, ale kiedy kilka dni temu rozmawiałem z Didierem przez Skype’a, z jego słów wynikało, że oni chyba jeszcze o niczym nie wiedzą. Powiedz mi, Isabelle – dodał, patrząc na nią w napięciu. – Rozmawiałaś o tym z Anne?

– Nie – pokręciła głową.

Na twarzy Victora odmalowała się ulga.

– Powiedziałam o tym tylko jednej osobie, ale ona zachowa to dla siebie – sprecyzowała. – I to nie jest nikt z Bressoux, Anne i Jean-Pierre o niczym nie wiedzą. Niemniej, jak widzę, są w Bressoux też tacy, co znają twoją tajemnicę – dodała z przekąsem. – Bo na przykład z Didierem nadal trzymasz kontakt.

– Owszem, ale nie tak jak myślisz – zaznaczył Victor. – Jeśli chodzi o Didiera i Yvette…

Urwał, gdyż właśnie podszedł kelner i zestawił na blat stolika zamówioną kawę, a obok położył rachunek. Kiedy Victor sięgnął po portfel, by uregulować należność, Iza zwróciła uwagę, że palce mocno mu drżały – najwyraźniej stresował się nie mniej niż ona.

– Z Didierem i Yvette od początku była trochę inna sytuacja – podjął, kiedy kelner znów zostawił ich samych. – Jak na pewno pamiętasz, dostaliśmy finansowanie projektu wymiany międzykulturowej i mieliśmy realizować go w Warszawie z ramienia domu kultury, w którym pracowałem. Tyle że na początku lata zwolniłem się z pracy i wyjechałem z Bressoux, a potem nawet sprzedałem dom. Słyszałaś pewnie o tym.

– Tak, słyszałam – skinęła głową.

– Wiesz, dlaczego to zrobiłem, prawda?

– Domyślam się.

– Po prostu nie dałbym rady dłużej żyć w tym piekle – westchnął. – Wiem, że pewnie tego nie pochwalasz, Isabelle, nikt tego nie pochwala, ale spróbuj wyobrazić sobie, jak to jest tkwić w takiej gęstej atmosferze i ze wszystkich stron czuć tylko potępienie… taki niewypowiedziany wyrzut… Bo ja oczywiście zostałem z miejsca potępiony za to, jak zakończyłem sprawę Gaëlle – wyjaśnił ponuro. – A to wcale nie wygląda tak, jak inni myślą.

– Nie musisz mi o tym opowiadać, Vic – zauważyła chłodno Iza, sięgając po swoją filiżankę i zanurzając usta w cappuccino. – To nie jest moja sprawa.

Victor poszedł za jej przykładem i również nieco nerwowym gestem podjął z blatu dymiącą filiżankę z espresso.

– Wiem, że nie – zgodził się. – Ale to jest ważne dla całego kontekstu, bo nie chciałbym, żebyś myślała, że zrobiłem Gaëlle jakąkolwiek krzywdę. Że zostawiłem ją na pastwę losu z dzieckiem i rozpłynąłem się w powietrzu, żeby nie brać odpowiedzialności za ten wypadek przy pracy… że tak powiem. Tak nie jest, Isabelle – podkreślił stanowczo, odstawiając filiżankę na spodeczek. – Zachowałem się odpowiedzialnie i zależy mi, żebyś o tym wiedziała.

„Wypadek przy pracy” – powtórzyła w myśli z dezaprobatą Iza. – „Własną córkę nazywasz wypadkiem przy pracy…”

– Z Gaëlle wszystko jest dogadane – mówił dalej. – Czekam jeszcze na test DNA, zaraz po tym, jak urodziła, byłem na chwilę incognito w Liège, żeby osobiście oddać w klinice próbkę materiału do badań. Wprawdzie wierzę jej, że to moje dziecko, ale jednak chcę mieć stuprocentowe potwierdzenie czarno na białym, bo jeśli mam do końca życia płacić za ten błąd, to przynajmniej nie chcę mieć wątpliwości, że faktycznie go popełniłem.

Iza skrzywiła się lekko i znów podniosła do ust filiżankę z kawą.

– Mamy z Gaëlle układ zawarty na piśmie, myślę, że uczciwy – ciągnął ponurym tonem Victor, wpatrując się w blat. – Ona zobowiązała się nie wpisać w dokumenty dziecka mojego nazwiska oraz nie ścigać mnie z tego tytułu i nie wtrącać się nigdy więcej w moje życie. A ja w zamian zobowiązałem się wpłacać jej co miesiąc na konto umówioną sumę pieniędzy. Dożywotnio – podkreślił. – Nawet jak dzieciak będzie już dorosły, będę jej dalej płacił za milczenie.

– Nie musisz mi tego mówić – powtórzyła zażenowana tym dyskursem Iza.

– Muszę. Niestety muszę, Isabelle – odparł, podnosząc na nią wzrok. – Bo dzisiaj chcę dogadać się i z tobą. Jestem ci bardzo wdzięczny, że na razie nie zdekonspirowałaś mnie przed Anne, ale to się przecież może zmienić, a ja chcę cię prosić o utrzymanie tego w tajemnicy. Im mniej osób będzie o tym wiedziało, tym lepiej.

– O tym, że jednak przyjechałeś do Warszawy realizować projekt? – zapytała uprzejmie.

– O tym, że jestem w Warszawie – zgodził się. – Ale żadnego projektu nie realizuję, pracuję zupełnie gdzie indziej.

– Aha – szepnęła zdziwiona.

– Projekt dotyczył współpracy między domem kultury w Bressoux i analogiczną placówką w Warszawie – wyjaśnił. – Więc z chwilą, kiedy ustało moje zatrudnienie w Bressoux, automatycznie z tego wypadłem, a Yvette i Didier uznali, że sami, beze mnie, nie będą tego ciągnąć. W końcu to ja byłem pomysłodawcą projektu, ja upierałem się na Polskę, no i ja jako jedyny z nas trojga trochę znałem język, więc kiedy wypadłem z gry, oni nie byli już tym zainteresowani. Więc po długiej dyskusji wspólnie podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy z finansowania i nie podpisujemy umowy.

– Rozumiem – pokiwała głową. – Ale mimo to przyjechałeś do Warszawy.

– Tak. Jednak Yvette i Didier o tym nie wiedzą.

– Nie wiedzą? – zdziwiła się znowu. – Przecież…

– Tak, czasami rozmawiam z Didierem przez telefon albo przez Skype’a – uprzedził jej uwagę. – Mamy umowę, że od czasu do czasu zdzwaniamy się i on opowiada mi o tym, co dzieje się w Bressoux. Wiadomo, że wolałbym się od tego odciąć całkowicie, ale mimo wszystko, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, chcę trzymać rękę na pulsie, mam wtedy poczucie kontroli nad sytuacją. Tyle że Didier nie wie, skąd do niego dzwonię – zaznaczył. – Powiedziałem mu, że pracuję teraz w Amsterdamie.

– O – skrzywiła się z niesmakiem Iza. – Widzę, że opracowałeś cały system mylenia tropów.

– Można to tak nazwać – zgodził się, zerkając z niepokojem na jej zdegustowaną minę. – Ale zrozum mnie, Isabelle, ja po prostu chcę się uwolnić od przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Warszawa była o tyle dobrym kierunkiem, że po rezygnacji z projektu Yvette i Didier mogli się spodziewać, że wyjechałem gdziekolwiek, ale na pewno nie do Polski, więc nawet jeśli nie do końca wierzą w ten Amsterdam, to i tak nie podejrzewają Warszawy. Ja zresztą za jakiś czas mam zamiar wyjechać i z Warszawy – zaznaczył. – Zaszyję się w jakimś dzikim miejscu w Polsce, gdzie już nikt mnie nie namierzy, tylko najpierw muszę się do tego przygotować. A zwłaszcza potrzebuję czasu, żeby przygotować do tego Julie.

Sięgnął po filiżankę i pociągnął z niej solidnego łyka, krzywiąc się przy tym, jako że kawa była bardzo mocna. Iza zerknęła spod oka na jego poważną, jakby zmęczoną twarz, po której widać było, że rozmowa ta kosztowała go dużo nerwów.

– Pytałaś, kim ona jest – podjął, odstawiwszy filiżankę. – Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo formalnie na razie jest tylko moją koleżanką z pracy, ale dla mnie, tutaj – położył dłoń na sercu, a w jego oczach zapalił się znajomy ognik romantycznego uniesienia – jest kimś najważniejszym na świecie. Jest moją muzą, moim słońcem, moim szczęściem, za którym pragnę biec, dopóki nie schwytam go jak motyla…

Pomimo wysiłku, by zachować kamienną twarz, Iza nie zdołała powstrzymać lekkiego uśmiechu, w którym pobłażanie mieszało się z niesmakiem. Bo czyż nie podobnych, niemal identycznych słów Victor używał zaledwie kilka miesięcy wcześniej, kiedy mówił o niej, zapowiadając dedykowaną jej piosenkę w Anabelli?

Elle mon soleil et ma lune, mon vent et mon printemps… mon unique muse…

Jej mina, choć próbowała ją ukryć, zanurzając usta w kawie, nie umknęła uwadze Victora.

– Wiem, że w moich ustach to brzmi dziwnie – przyznał lekko zmieszany. – Zwłaszcza w świetle tego, co zdarzyło się między nami w kwietniu. Bardzo mnie wtedy zraniłaś, Isabelle – zaznaczył – ale dzisiaj, z perspektywy czasu, jestem ci wdzięczny za to, co zrobiłaś, bo dzięki tobie poznałem Julie. Gdybyś mnie wtedy nie odtrąciła, nie zrezygnowałbym z projektu w domu kultury i nigdy nie trafiłbym w miejsce, gdzie teraz pracuję. I gdzie jest ona. Cóż… tak właśnie działa przeznaczenie – uśmiechnął się z rozmarzeniem, wpatrując się w wirujące płatki śniegu za oknem, po czym przeniósł na nią wzrok i znów spoważniał. – W każdym razie ty i ja to już przeszłość, o której, jak sądzę, oboje powinniśmy zapomnieć. Zgadzasz się ze mną?

– Całkowicie i w stu procentach – przytaknęła natychmiast Iza.

– Dziękuję – w jego głosie znów zabrzmiała ulga. – Ty i ja nie mamy już ze sobą nic wspólnego i tak jest dobrze, prawda? Nie przeczę, że kiedy mnie odrzuciłaś, byłem załamany, ale kiedy zaraz potem wyszła ta sprawa z Gaëlle, zrozumiałem, że to i tak była z góry przegrana sprawa, bo ty byś mi tego nie wybaczyła. Takie kobiety jak ty… i jak Julie… nie wybaczają mężczyznom tak poważnych błędów.

– Nie błędów, tylko oszustw – sprostowała spokojnie Iza. – To jest jednak różnica, Vic.

– No tak… w pewnym sensie trochę cię oszukałem – przyznał. – Ale tak naprawdę to nie było zaplanowane oszustwo, tylko głupi błąd, którego będę żałował do końca życia. Jedna spontaniczna chwila słabości z Gaëlle i stało się to, co się stało. Ja wcale tego nie chciałem, po prostu… no, tak wyszło. A ty przecież i tak mnie nie kochałaś – zaznaczył. – Powiedziałaś mi to wtedy w twarz, więc uważam, że nawet jeśli nie byłem do końca fair wobec ciebie, dzisiaj to już nie ma znaczenia.

– Dla mnie żadnego – zgodziła się. – Ale fakt jest faktem.

– No okej – westchnął. – Nazywaj to sobie, jak chcesz, tak czy inaczej to już przeszłość, która ani dla ciebie, ani dla mnie już się nie liczy i o której powinniśmy zapomnieć. Miałem zresztą nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkamy, chociaż oczywiście nie wykluczałem tego, Lublin jest mimo wszystko niedaleko od Warszawy, a świat jest cholernie mały. Liczyłem się z ryzykiem, że moje aktualne miejsce pobytu kiedyś tam się wyda, tylko nie sądziłem, że to będzie aż tak szybko, a już na pewno nie pomyślałbym, że zdemaskujesz mnie właśnie ty.

Iza upiła kolejnego łyka kawy, zerkając ukradkiem na zegar wiszący na ścianie. Kilka minut temu powinna była stawić się na swojej zmianie w Anabelli, jednak to nie było w tym momencie istotne, po prostu beznamiętnie skonstatowała ten fakt. Za oknem padał coraz większy śnieg, który niemal całkowicie przysłaniał widok na ulicę, nawet poruszające się tuż za szybą sylwetki przechodniów wydawały się spowite gęstą mgłą, tym bardziej że na dworze było ciemno.

– Ktoś mi kiedyś powiedział… – ciągnął Victor – nie pamiętam już kto, może Paul?… albo Michel?… w każdym razie ktoś powiedział mi, że masz nadprzyrodzone zdolności i nie do końca jesteś z tego świata. I to jest prawda, Isabelle. Jak cię zobaczyłem wtedy na tym dworcu, to od razu pomyślałem, że coś w tym musi być, bo że znalazłaś się akurat w tamtym miejscu i czasie… – zawiesił na chwilę głos, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Tak czy inaczej przyjechałem tutaj, żeby z tobą porozmawiać i poprosić cię o dyskrecję – podjął rzeczowym tonem. – Nie miałem pewności, czy Jean-Pierre i Anne już o tym wiedzą czy nie, ale liczyłem się z tym, że im o tym powiedziałaś. Natomiast po ostatniej rozmowie z Didierem, która dała mi nadzieję, że nadal nic nie wiedzą, uznałem, że muszę wybrać się do Lublina, odnaleźć cię i zapytać o to wprost.

– A niby skąd Didier mógłby wiedzieć, czy ja im coś powiedziałam? – zaciekawiła się Iza.

– Rozmawiał z Jean-Pierrem o mnie nie dalej niż w zeszły piątek – wyjaśnił jej bez wahania Victor. – Mówi, że to był przypadek, wpadli na siebie w jakimś sklepie i zamienili kilka słów. Jean-Pierre zapytał go przy tej okazji, czy cokolwiek wiadomo o mnie, a ponieważ Didier jest lojalny, oczywiście udawał, że nic nie wie i że nie ma ze mną kontaktu. Jean-Pierre uznał, że widocznie postanowiłem spalić mosty i powiedział, że trzeba to uszanować, wywnioskowałem z tego, że nic nie wie o Warszawie, i nie ukrywam, że to mi dodało skrzydeł. Jestem ci naprawdę wdzięczny za to, że nie przekazałaś im tej informacji, bo jeśli moje miejsce pobytu znasz nadal tylko ty, to jeszcze nie jest źle.

– Czyli przyjechałeś tu specjalnie po to, żeby poprosić mnie o dalsze trzymanie języka za zębami? – upewniła się Iza.

– Tak – skinął głową. – Chociaż chodziło mi nie tyle o Anne i Jean-Pierre’a, co o Julie.

– Ach, o Julie…

– Tak, Isabelle – w jego oczach wyświetliła się prośba, niemal błaganie. – To jest dla mnie najważniejsze na świecie i zrobię wszystko, co tylko zechcesz, w zamian za to, żebyś zachowała przed nią tajemnicę. Jean-Pierre, Anne, Didier i reszta znajomych z Bressoux to mniejszy problem, bo nawet gdyby wiedzieli, że mieszkam teraz w Warszawie, to co mogliby mi zrobić? Nic. Przecież mnie tu nie odnajdą, po co zresztą mieliby zawracać sobie tym głowę? Fakt, że trochę by mi było głupio przed Didierem, ale wytłumaczyłbym mu, dlaczego okłamałem go z tym Amsterdamem, i wierzę, że on by to zrozumiał. Natomiast Julie nie może się dowiedzieć… oczywiście nie o Warszawie, to wiadomo… ona nie może się dowiedzieć o mojej przeszłości. Zwłaszcza o Gaëlle i o tym nieszczęsnym dziecku – zaznaczył ciszej, odwracając oczy. – To by mnie zdyskwalifikowało.

Jedna z osób przechodzących ulicą zerknęła przypadkowo przez szybę mijanej kawiarenki i zatrzymała się na środku chodnika zaskoczona, po czym, jakby niedowierzając, podeszła bliżej i przez kilkanaście sekund z zaintrygowaniem obserwowała parę siedzącą przy stoliku na tle jasno oświetlonego wnętrza. Ewidentnie to była Iza, a ten facet, to… czyż to nie był tamten śpiewający Belg z gitarą? Ależ on, oczywiście że on! Znowu tutaj, w Lublinie? No, no, ciekawe, ciekawe… A swoją drogą ależ sypał ten śnieg! Kobieca postać w pokrytej teraz całkowicie białym puchem czapce jeszcze raz rzuciła okiem na parę rozmawiającą w kawiarni i ruszyła dalej chodnikiem, przyśpieszając kroku.

– Czyli, krótko mówiąc, chcesz ją oszukać? – podsumowała z dezaprobatą Iza. – Zataić przed nią prawdę o swojej przeszłości, żeby myślała, że jesteś kimś innym, niż faktycznie jesteś?

– Nie bądź taka radykalna, Isabelle – westchnął Victor. – I błagam, spróbuj mnie zrozumieć. Ja po prostu chcę się odciąć od przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Już nigdy więcej nie popełnię takich błędów jak ten z Gaëlle, ale muszę dać sobie szansę na nowy początek, inaczej to się będzie za mną ciągnęło w nieskończoność i niszczyło wszystko, co tylko spróbuję zbudować. Zwłaszcza że Gaëlle nie była ze mną uczciwa – zaznaczył. – Sama mnie w to wmanipulowała, a potem sama podjęła decyzję, że chce urodzić to dziecko, więc niech je sobie ma, ja chcę być tylko wolny. I będę jej za to solidnie płacił. Mam pieniądze ze sprzedaży domu, pracuję, przede mną całkiem niezła ścieżka kariery… to nie będzie problem. Ale Julie nie może się o tym dowiedzieć.

– I boisz się, że może dowiedzieć się ode mnie? – wzruszyła lekko ramionami. – Przecież ja jej nawet nie znam.

– Wiem, że nie znasz – pokiwał głową Victor, nerwowym gestem sięgając po filiżankę z espresso i upijając z niej łyka kawy. – Ale ja wolę dmuchać na zimne, Isabelle. Z osób, które znają moją historię z Bressoux, tylko ty jedna wiesz, że jestem w Warszawie, i tylko ty jedna widziałaś Julie. A ty masz moce nadprzyrodzone i jestem przekonany, że jeśli dzisiaj tego z tobą nie załatwię, to prędzej czy później jakimś cudem trafisz na Julie tak samo jak wtedy na dworcu.

– Nie przesadzaj – skrzywiła się, również sięgając po swoje cappuccino.

– Nie przesadzam – pokręcił głową. – A nawet jeśli, to wolę przesadzić, niż czegoś nie dopilnować. Zrozum mnie, Isabelle. Julie to moje przeznaczenie, miłość mojego życia, ktoś, na kogo czekałem od lat, a przecież kiedy długo się czeka, popełnia się też błędy… Sama wiesz, że to, co czułem do ciebie, to były tylko złudzenia, zresztą ty mnie nigdy nie kochałaś, ja też z perspektywy czasu widzę, że to od początku nie miało sensu. Ale z Julie jest inaczej – zapewnił ją żarliwie, a jego twarz znów oblekła się wyrazem tkliwego uniesienia. – My naprawdę jesteśmy dla siebie stworzeni, to kobieta, z którą chcę spędzić resztę życia, pierwszy raz czuję to tak mocno, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I wiem, że ona też mnie kocha i myśli o mnie poważnie, tylko jeszcze potrzebuje czasu, żeby mi zaufać.

W pamięci Izy natychmiast rozbrzmiały wypowiedziane dobitnym tonem słowa Majka sprzed zaledwie kilku dni.

Ja jestem na nią gotowy. To ona potrzebuje czasu.

Serce ścisnęło jej się boleśnie, a twarz ściągnęła się w dziwnym wyrazie, który zaniepokoił obserwującego ją spod oka Victora.

– Czas, Isabelle – ciągnął stropiony. – Zrozum, ja muszę mieć więcej czasu. Na to, żeby pokazać jej, jak bardzo mi na niej zależy i że traktuję ją poważnie. Na to, żeby mi całkowicie zaufała. Pamiętasz, jaki błąd popełniłem z tobą na samym początku? – zniżył głos. – Pierwszego dnia znajomości chciałem cię zaprosić do hotelu, bo nie ukrywam, że bardzo mi się spodobałaś i pragnąłem spędzić z tobą noc. To był oczywiście straszny faux pas, bo z takimi kobietami jak ty nie wolno tak postępować, a Julie jest pod tym względem taka sama. Nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym zrobił coś takiego, ale ja na szczęście, dzięki nauczce, którą mi wtedy dałaś, umiem już unikać takich błędów. Dlatego czekam, aż ona będzie gotowa. Czekam na… jak by to powiedzieć…

– Na właściwy moment? – uśmiechnęła się smutno.

– Właśnie! – podchwycił żywo. – Na właściwy moment, to jest bardzo dobre określenie, Isabelle. Bo kiedy mężczyźnie naprawdę zależy na kobiecie, to woli dłużej zaczekać i dać jej czas, niż zaatakować przedwcześnie i coś bez sensu zepsuć. Tak jest właśnie z moją Julie, ja po prostu wiem, że muszę jeszcze trochę poczekać, zanim odważę się sięgnąć po szczęście. I w dużym stopniu to ty mnie tego nauczyłaś – zaznaczył. – Dzięki temu, że pod wieloma względami jesteście z Julie takie same, zwłaszcza jeśli chodzi o zasady moralne, byłaś dla mnie wspaniałym poligonem doświadczalnym i zawsze będę ci za to wdzięczny. Tylko proszę… – znów przeszedł na błagalny ton. – Obiecaj mi, że nie zniszczysz mojego szczęścia i moich nadziei… że jeśli jakimś szatańskim przypadkiem losu kiedyś wpadniesz na Julie, nie powiesz jej o Gaëlle.

Iza skrzywiła się z niesmakiem, po raz drugi podczas tej rozmowy wizualizując sobie twarz Michała na korytarzu restauracji, w której odbywało się wesele Kingi. Bezczelność, z jaką Victor roztaczał przed nią swoje plany, właściwie nie ustępowała bezczelności tamtego, wręcz Michał, choć był niezaprzeczalnym kłamcą i oszustem, w obecnych okolicznościach wydał jej się i tak uczciwszy, a na pewno mniej wyrachowany.

– Dlaczego miałabym ci to obiecać, Vic? – zapytała z ironiczną przekorą. – Jeśli, jak twierdzisz, od strony zasad moralnych Julie jest taka jak ja, to chyba powinnam być lojalna wobec tych zasad, a nie wobec ciebie, prawda?

Victor zbladł, na jego twarzy pojawił się wyraz przestrachu.

– Proszę, Isabelle – powtórzył z niepokojem. – Wiem, że potępiasz to, co mówię, i mnie samego pewnie też, nie przeczę, że masz w tym trochę racji, ale błagam, spróbuj postawić się na moim miejscu. Dla ciebie to przecież nic takiego, a dla mnie wszystko, życie, szczęście, przyszłość… wszystko, na czym najbardziej mi zależy. Proszę, nie każ mi żyć w ciągłym strachu o to, że nagle znowu pojawisz się ni stąd, ni zowąd, tak jak na tym dworcu, że staniesz między mną i Julie, wyciągniesz brudy z przeszłości i zniszczysz naszą przyszłość. Co prawda mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie spotkamy, że nie użyjesz swoich magicznych mocy, żeby znowu mnie odnaleźć, a ja za kilka lat, jak mówiłem, postaram się wyprowadzić z Warszawy… oczywiście z nią… i zaszyć gdzieś z dala od świata, gdzie nikt nas nie znajdzie. Ale tu chodzi o moją psychikę, Isabelle – westchnął. – Ja nie chcę ciągle tak się bać, żyć na minie i czekać na moment, kiedy wybuchnie i rozwali wszystko… Właśnie po to dzisiaj przyjechałem do Lublina, po to czekałem na tym śniegu na ulicy koło twojej pracy, licząc na to, że będziesz tędy przechodzić, że uda mi się złapać cię i z tobą porozmawiać. I jak widzisz, rozmawiam z tobą całkowicie szczerze – zaznaczył, patrząc jej w oczy proszącym wzrokiem. – Niczego nie ukrywam, uznałem, że tylko w ten sposób mogę cię przekonać. Błagam, nie niszcz mojego życia, Isabelle.

Iza wydęła lekko wargi, odstawiając na spodeczek filiżankę po wypitej już kawie. Słowa, jakich używał, w dodatku w języku, do którego miała słabość, brzmiały pięknie, jednak emfaza, z jaką się wyrażał, była irytująca. Bo czy niespełna rok wcześniej, kiedy rozmawiali na balu w Liège, a potem, gdy wręczał jej bukiet czerwonych róż, nie opowiadał jej takich samych frazesów jak dziś na temat owej Julii? Jak widać, szybko zmienił zdanie co do „miłości swojego życia”, a to jasno świadczyło o tym, jak wiarygodne były jego słowa. A z drugiej strony – co ją to mogło obchodzić?

– Jeśli ta obietnica ma kosztować, to jestem na to gotowy – ciągnął Victor, nie odrywając niespokojnego wzroku od jej ściągniętej w surowym wyrazie twarzy. – Zapłacę każdą cenę, powiedz mi tylko ile, Isabelle.

Ocknęła się na te słowa i spojrzała na niego z mieszaniną niesmaku i niedowierzania.

Pardon? – podniosła w górę brwi. – Czy ja dobrze rozumiem, że oferujesz mi pieniądze za milczenie?

– Tak – skinął z powagą głową. – Jeśli to ma rozwiązać problem, tak jak w przypadku Gaëlle, to dla mnie nie ma sprawy. Podaj tylko sumę, nie będę negocjował.

Przed oczami Izy natychmiast pojawiła się wizja twarzy Krawczyka – tej z dawnych czasów, kiedy jeszcze był zdrowy i z właściwą sobie bezczelnością próbował ubić z nią pamiętny in-te-re-sik. Wzdrygnęła się z niesmakiem.

– Ty chyba jesteś chory, Vic – odparła z urazą. – Radzę ci, cofnij te słowa, bo w tym momencie mnie obrażasz, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Może już nigdy więcej się nie spotkamy, ja mam na to taką samą nadzieję jak ty, ale wbij sobie do głowy jedno, s’il te plaît. Ja nie jestem Gaëlle.

W chwili, gdy wypowiadała te słowa, w jej pamięci, niczym odbite echem, rozbrzmiały słowa Majka. Jest tutaj pewna istotna różnica. Ja nie jestem Victorem.

Ach, te skojarzenia! Milion przenikających się, wzajemnie przeplecionych skojarzeń, z których każde odsyłało do innej historii i innej życiowej postawy! Victor… Szymkiewicz… Michał… Krawczyk… Majk… A naprzeciw nich wszystkich ona, która w każdej sytuacji, bez względu na wszystko, powinna trzymać się swoich zasad i nie stosować podwójnych standardów. Wszak tylko w ten sposób mogła pozostać sobą w każdych okolicznościach, bez względu na noszone w sercu uczucia.

– Tak, wiem – przyznał pokornie spłoszony Victor. – Pardonne-moi ce faux pas[*], Isabelle.

A Kacper? Następny do kolekcji! Bo czy Kacper nie zachowywał się podobnie jak Victor, czy jego opór przed przyznaniem się przed Kasią do niezręcznej przeszłości, nie był motywowany takimi samymi obawami, jakie ów żywił wobec swojej Julii? Owszem, jednak Kacper, podobnie jak Majk, nie był Victorem! On nie kłamał, nie manipulował, po prostu milczał na temat, który był dla niego za ciężki, lecz gdyby Kasia zapytała, wszystko by jej wyśpiewał, co do tego Iza nie miała wątpliwości. A ten? Cóż, noblesse oblige. Choć z całego serca cieszyła się, że historia z nią była już dla Victora zamkniętą przeszłością, i sama również nie chciała mieć z nim nigdy więcej nic wspólnego, musiała jasno wyrazić swoje zdanie, tak jak swego czasu wyrażała je przed Michałem albo przed Krawczykiem.

– Dobrze – powiedziała spokojnym, stanowczym tonem. – Dziękuję ci za szczerość, Vic. Doceniam to, że z własnej i nieprzymuszonej woli odkryłeś przede mną swoją prawdziwą twarz, co prawda niepotrzebnie, ale doceniam to, bo na pewno taki akt wymagał od ciebie wielkiej odwagi i determinacji. Przykro mi tylko, że tej prawdziwej twarzy nie chcesz odkryć przed Julie… Nie bój się, ja jej nie powiem o Gaëlle – zaznaczyła, na co jego zaniepokojona twarz natychmiast oblekła się wyrazem ulgi. – Prawdopodobnie nigdy nie będę miała okazji jej spotkać, ani tym bardziej z nią porozmawiać, bo niby jak i gdzie? To, co mówisz o moich nadprzyrodzonych mocach, to tylko twoje lęki i frustracje, ale nawet gdyby los kiedykolwiek zetknął mnie z Julie, obiecuję, że nic jej nie powiem. Nie mam zamiaru wtrącać się w twoje sprawy, wyciągać żadnych, jak to ująłeś, brudów z przeszłości, ani tym bardziej niszczyć ci życia. Nie, Victor. Tego się nie obawiaj.

– Dziękuję ci, Isabelle – szepnął.

– Jednak muszę postawić sprawę jasno – ciągnęła Iza. – To, że daję ci tę obietnicę, nie znaczy, że pochwalam twój sposób działania i że akceptuję twoje manipulacje, bo tak nie jest. Nie jestem i nigdy nie będę twoją wspólniczką w kłamstwie, Vic – podkreśliła dobitnie. – Nie będę z tobą kłamać, organizować ci alibi ani przed kimkolwiek cię kryć, na to nie licz i nigdy nie próbuj mnie o to prosić. Mogę ci obiecać tylko i wyłącznie milczenie, a ściślej to, że Julie nie dowie się ode mnie o twojej przeszłości, a Anne i Jean-Pierre o twoim pobycie w Polsce. To, podobnie jak twój układ z Gaëlle, to nie są moje sprawy, więc nie będę się wtrącać, jednak w zamian muszę ci powiedzieć jedno. Przykro mi, ale sumienie mi to nakazuje, a co z tym zrobisz lub nie zrobisz, to już twój problem.

Victor spojrzał poważnym wzrokiem na nią ponad blatem i zagryzł wargi.

– W porządku, mów – odparł cicho.

– Chodzi mi o to, że kłamstwo ma krótkie nogi i nie jest fundamentem, na którym da się zbudować cokolwiek trwałego – oznajmiła spokojnie. – Oczywiście nie mam zamiaru się przed tobą wymądrzać, ani wchodzić w rolę kaznodziei, po prostu muszę to wypowiedzieć na głos, żeby być w porządku przed samą sobą. Tak jak przed chwilą powiedziałeś, mam zasady moralne, które nie pozwalają mi tego przemilczeć, a jeśli Julie ma podobne, to sam pomyśl, czy byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, jaka jest prawda.

– Wierzę, że ona nigdy się tego nie dowie – odparł z przekonaniem Victor. – Będę chronił ją przed prawdą i zrobię wszystko, żeby nie musiała cierpieć przez moje dawne błędy.

– Chronił przed prawdą… to tak nie działa, Vic – pokręciła głową. – Wiadomo, każdy z nas popełnia błędy, ale przychodzi taki moment, kiedy trzeba się do nich przyznać i wziąć na siebie konsekwencje. Zwłaszcza przed kimś, kogo kochamy i z kim chcemy związać się na całe życie – zaznaczyła. – Pomijam, że kłamstwo zawsze się wyda, zwłaszcza kłamstwo takiego kalibru, ale po prostu, jeśli się kogoś kocha, nie ukrywa się przed nim takich rzeczy. To nie jest fundament, na którym można zbudować zaufanie i wspólną przyszłość, dlatego, moim zdaniem, musisz się liczyć z tym, że pomimo twoich zabiegów i włożonych w to pieniędzy ta misterna konstrukcja, którą stworzyłeś, żeby, jak mówisz, chronić Julie przed prawdą, prędzej czy później i tak się zawali. W taki czy inny sposób.

– Liczę się z tym ryzykiem, Isabelle – odparł poważnym tonem Victor. – Ale powiedz mi, co innego mogę zrobić? Gdybym powiedział jej prawdę, byłbym u niej spalony na starcie, a zależy mi na niej bardziej niż na własnym życiu. Ja ją naprawdę kocham – dodał ciszej. – I gdybym miał ją stracić, to nie wiem, co bym zrobił, wolę nawet o tym nie myśleć. Le mensonge a les jambes courtes[**], niby tak… Tyle że łatwo rzucić przysłowiem, a w praktyce życie bywa o wiele bardziej skomplikowane. Poza tym czy przemilczenie, które dotyczy przeszłości, to jest faktycznie takie straszne kłamstwo? Przecież i tak najważniejsza jest przyszłość i to, co chcę dać Julie teraz. Ja jej nigdy nie zdradzę, nigdy nie oszukam, po prostu chcę wymazać przeszłość ze wszystkimi jej błędami, zresetować to i zacząć wszystko od nowa. Zwłaszcza że Julie jeszcze nawet nie jest moja, ciągle o nią walczę… W takim momencie wyspowiadać jej się otwarcie z przeszłości byłoby dla mnie samobójstwem.

– Pewnie tak – zgodziła się Iza, wspominając dylematy Kacpra. – Ale jeśli w przyszłości chcesz jej zaproponować poważny związek, zwłaszcza małżeństwo, to uważam, że powinieneś powiedzieć jej prawdę. Oczywiście to jest tylko moje zdanie – zaznaczyła. – A ty i tak zrobisz, co uznasz za stosowne. To w końcu twoje życie, nie moje.

– Otóż to – podchwycił. – To jest moje życie, Isabelle, i zrobię wszystko, żeby pomimo dawnych błędów dać sobie szansę na szczęście. A co do Julie… mówisz, że kiedy kogoś się kocha, mówi się mu prawdę? A ja ci mówię, że kiedy się kogoś kocha, przede wszystkim oszczędza się mu cierpienia. Dla mnie jedna jej łza znaczy więcej niż wszystkie zasady moralne razem wzięte, nawet jeśli wiem, że one dla niej są ważne. Owszem, w teorii są, ale w praktyce ufam, że nie będzie musiała ich stosować. Dopóki nie będzie znała prawdy, będzie szczęśliwa, a ja razem z nią… Zresztą nie wiem, czy ty w ogóle rozumiesz, o czym mówię – dodał z ponurym przekąsem, zerkając na jej kamienną twarz. – Jak tak patrzę na ciebie, również wstecz, widzę, że w głębi jesteś zimną kobietą, która kieruje się wyłącznie rozsądkiem i zasadami, a nie sercem. Taką, która być może nawet nie wie, co to znaczy naprawdę kochać.

Iza uśmiechnęła się leciutko.

– Być może – odparła w zamyśleniu. – Ktoś kiedyś nazwał mnie zimną rybą, Mademoiselle Poisson froid. I chyba coś w tym jest… Zimna ryba to faktycznie obrazowy symbol mojej natury, a tego, jak sądzę, nie da się tak łatwo zmienić. Wręcz wszystko wskazuje na to, że zostanę nią do końca życia.

– Mhm, nie zdziwiłbym się – pokiwał z ponurą satysfakcją głową Victor. – I właśnie dlatego nigdy nie zrozumiesz mnie do końca, bo nie jesteś w stanie pojąć, co to jest prawdziwa miłość. Tak, teraz widzę to wyraźnie… ty myślisz tylko sztywnymi kategoriami zasad moralnych, a nie znasz prawdziwego smaku namiętności…

Aha. Oto znów skojarzenie, nad którym nie umiała zapanować. Z głębin pamięci dobiegł drżący ze wzruszenia głos Krawczyka. Czy pani wie, co to znaczy bardzo czegoś pragnąć, pani Izo?

– I to właśnie twój główny problem, Isabelle – dokończył z przekonaniem Victor. – Dlatego proszę, zostawmy to już. Ani ty nie zrozumiesz mnie, ani ja ciebie, już zresztą nawet to jest dowodem, że nigdy nie powinienem był myśleć o tobie poważnie. My i tak nigdy byśmy się nie dogadali.

– Co fakt, to fakt – zgodziła się pogodnie Iza.

– Więc dajmy już temu spokój i niech każdy z nas idzie swoją drogą – podsumował. – Oczywiście bardzo ci dziękuję za obietnicę milczenia, jestem ci za to ogromnie wdzięczny i to mnie uspokaja, ale pozwól, że o własnym życiu i o tym, co mam powiedzieć Julie, będę decydował sam.

W jego głosie zabrzmiała pewność siebie, którą teraz, kiedy Iza złożyła mu obietnicę, odzyskał już niemal całkowicie. Kontrast między jego pokorną, błagalną postawą sprzed kilkunastu minut a obecnym tonem był tak silny, że mimo woli wyobraziła sobie kameleona zmieniającego nagle skórę z zielonej na czerwoną. A do tego, co ciekawe, owemu kameleonowi zmieniała się jednocześnie i twarz, przybierając na przemian rysy Victora i Michała Krzemińskiego. Cóż, nic dziwnego. Wszak intuicja już dawno podpowiadała jej, że oni obaj, choć z wierzchu inni, w środku są dokładnie tacy sami, a dziś Victor udowodnił to ponad wszelką wątpliwość.

– Oczywiście, Vic – odparła konkludującym tonem, wyprostowując się na krześle i sięgając po swoją torebkę na znak, że rozmowę uważa za zakończoną. – Ja też jestem zdania, że powinniśmy to zostawić i nigdy więcej do tego nie wracać. Ze swojej strony obiecuję, że w żaden sposób nie będę się wtrącać w twoje życie, a ty w zamian obiecaj mi tylko, że nie będziesz mnie już nigdy więcej szukał, ani prosił mnie o żadne przysługi. Z całego serca życzę ci powodzenia, szczęścia i spełnienia marzeń, ale nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego.

– Obiecuję ci to, Isabelle – oznajmił uroczystym tonem Victor. – I jeszcze raz dziękuję.

Skinęła na to tylko głową i podniosła się z krzesła, on poszedł za jej przykładem. W milczeniu założyli na siebie płaszcze i rzuciwszy stojącemu za barem kelnerowi krótkie do widzenia, wyszli z kawiarenki na ulicę, gdzie wionął na nich zimny wiatr, a wciąż padający śnieg ograniczał widoczność do zaledwie kilku metrów.

Ben, au revoir, Isabelle – rzucił Victor, otulając ściślej szyję długim szalem. – Ou plutôt… adieu.

Adieu, Vic. Et bonne chance[***].

Po czym, nie patrząc już na siebie, każde z nich odwróciło się w przeciwnym kierunku i ruszyło swoją drogą pośród gęsto padających płatków śniegu, które tańczyły w świetle ulicznych sodowych lamp jak stado biało-pomarańczowych motyli.

***

– Słuchajcie, muszę wam koniecznie coś powiedzieć! – rzuciła konspiracyjnie Gosia do Klaudii, Oli i Wiktorii, które wymieniały między sobą jakieś uwagi przy barze. – Tylko poczekajcie na mnie chwilę, okej? Zaniosę te frytki na D osiem, żeby nie wystygły, i zaraz wracam!

– Okej – odparła Wiktoria, po czym znów skierowała wzrok na Klaudię i Olę. – No wiem, że dzisiaj byłaby świetna okazja, ale skoro Izy nie ma… A w ogóle to słyszałaś, Klaudziu, że ona gadała z szefem o Kacprze?

– Nie – zainteresowała się natychmiast Klaudia. – Serio? Kiedy? Nic mi nie mówiła.

– Tobie nie, ale mówiła nam, ciebie przecież przez cały weekend nie było. Miałyśmy ci przekazać, tylko jakoś ciągle nie było okazji. Gadała z nim od razu wtedy, w czwartek. Tak jak przewidywałam, chciał wiedzieć, o co nam chodziło z tymi głupimi uwagami na temat Kacpra, i zażądał od niej wyjaśnień. No to wszystko mu opowiedziała.

– O klątwie Anabelli też?

– Mhm. Też. Mówi, że nie miała innego wyjścia, bo tylko w ten sposób mogła go przekonać, że Kacper niczego złego nie wywinął.

– No tak… A co szef na to? Jak zareagował?

– Podobno bardzo dobrze. Pewnie i tak po cichu uznał, że jesteśmy zdrowo szurnięte, ale przyjął to wyjaśnienie do wiadomości i nawet obiecał Izie, że na razie wstrzyma Kacprowi umowę na stałe, żeby nie prowokować losu, a tylko przedłuży mu o kolejny miesiąc tę obecną.

– O, to super! – ucieszyła się Klaudia. – To jest salomonowe rozwiązanie!

– No – uśmiechnęła się Wiktoria. – Iza potrafi gadać z nim dyplomatycznie, a on ma duże poczucie humoru i dystans do siebie, więc chyba wziął to po prostu za żart. Ale nam nic na ten temat nie wspominał – zaznaczyła. – Gadał o tym tylko z Izą, więc w razie czego lepiej przy nim nie nawiązywać do klątwy, dopóki sam tego nie zrobi.

– Jasne – pokiwała głową Klaudia, zerkając na nieco zniesmaczoną minę przysłuchującej im się Oli. – A nie wiesz, czy powiedziała mu o klątwie tylko w kontekście Kacpra, czy o naszej hipotezie na temat jego jako szefa Anabelli też?

– Nie wiem. Aż tak drobiazgowo nam tego nie opowiadała, skupiłyśmy się zresztą głównie na sprawie Kacpra. Jak chcesz, to sama ją podpytaj.

– A pewnie, jeśli tylko trafi się okazja, to podpytam. To jest ważne, bo…

– O, zobaczcie, już jest! – przerwała jej Ola, dyskretnym ruchem głowy wskazując na zmierzającą ku nim z głębi sali Izę, która pośpiesznie rozpinała na sobie w biegu ośnieżony płaszcz, ściągała z głowy czapkę i odwijała szalik. – Wygląda jak bałwan, jeszcze bardziej oklejona tym śniegiem niż Gosia pół godziny temu. No, no… na dworze musi teraz nieźle sypać!

– Bez kitu – przyznała Klaudia.

– Hej, dziewczyny! – rzuciła zdyszana Iza, dopadłszy do baru. – Sorry za spóźnienie, mam nadzieję, że wszystko okej?

– Wszystko okej, nie martw się – zapewniła ją uspokajająco Ola. – Dzisiaj w ogóle jakoś mniej klientów, to pewnie przez tę pogodę. Bardzo tam pada?

– Okropnie! – pokręciła głową Iza, ściągając z siebie płaszcz i wchodząc za bar, żeby go otrzepać. – Czekaj, Wika, zrzucę to tu, żeby nie nachlapać na podłogę po stronie sali, dobrze? Zaraz i tak wyschnie… Uff, ale tu ciepło! Śnieg sypie jak szalony, dawno nie widziałam czegoś takiego – dokończyła odpowiedź na pytanie. – Wcześniej też padało, ale teraz to jest po prostu odlot, mówię wam. Ledwo trafiłam do właściwej bramy!

– Niedobrze – skrzywiła się Wiktoria. – Jak tak dalej pójdzie, odwołają nocne autobusy i jak ja trafię do domu? Dzisiaj mam zmianę do drugiej.

– Spokojnie, do drugiej to już pewnie się wypada – pocieszyła ją Iza – i służby drogowe zdążą to posprzątać. Myślę, że z autobusami najgorzej jest teraz, nie widać nic nawet na dwa metry do przodu, więc podejrzewam, że całe miasto jest sparaliżowane. Dobra, to ja lecę na zaplecze – dodała, przerzucając sobie przez przedramię otrzepany już ze śniegu płaszcz. – Wika, nie wiesz, czy chłopaki przywieźli już te ledy? Mam nadzieję, że zdążyli przed śnieżycą i nie utknęli w jakimś korku?

– Nie mam pojęcia, zapytaj Antka – odparła Wiktoria. – Ja tu jestem dopiero od osiemnastej i o żadnym transporcie ledów nie słyszałam.

– Okej – pokiwała głową Iza, przeciągając sobie zmęczonym gestem dłonią po czole. – Dzięki… Zaraz go zapytam, tylko odniosę te graty do szatni i trochę się ogarnę.

Mówiąc to, skierowała się ku wejściu na zaplecze.

– A nie wiesz, o której będzie szef? – rzuciła za nią Klaudia.

Iza odwróciła się w drzwiach zaplecza. Uwadze koleżanek nie umknęło, że jej twarz, przed chwilą uśmiechnięta i pełna energii, wyglądała teraz jak szare widmo.

– Dopiero przed drugą – odparła, znów przesuwając sobie dłonią po czole. – Kazał chłopakom montować ledy, sam wpadnie tylko na koniec na próbę światła. A co?

– Nie, nic – machnęła ręką Klaudia, przybierając niewinną minę. – Zastanawiałam się tylko, bo jak po czternastej wyszedł z Natalią na miasto, tak słuch po nim zaginął. Dobrze, że przynajmniej do ciebie się odezwał.

Iza opuściła lekko rękę z płaszczem, skutkiem czego czapka i szalik, które były na nim ułożone, zsunęły się i opadły na podłogę. Rzuciła się natychmiast, żeby je podnieść.

– Tak, wysłał mi smsa – odpowiedziała, wyprostowując się i otrzepując starannie czapkę, do której przyczepiło się kilka drobinek kurzu z podłogi. – Wszystko jest pod kontrolą, ma jakąś ważną sprawę do załatwienia na mieście. Obiecałam mu, że wszystkiego tutaj dopilnuję, a on ma przyjechać tuż przed zamknięciem, żeby sprawdzić z chłopakami oświetlenie.

– Aha – uśmiechnęła się Wiktoria, wymieniając znaczące spojrzenia z Klaudią. – Chyba że dzisiaj już w ogóle nie przyjedzie, może mieć ważniejsze sprawy na głowie. A do tego ta śnieżyca… – zawiesiła wymownie głos.

– Właśnie! – zaśmiała się Ola. – Śnieżyca to jest zawsze świetny pretekst! Na przykład do ściągania klątwy Anabelli!

– Racja, takie warunki atmosferyczne to najlepszy klimat na różne czary-mary – przyznała wesoło Klaudia. – No, ale dobra, nie nabijajmy się już z szefa, dziewczyny. Ważne, że dał znak życia.

– Tak – pokiwała w roztargnieniu głową Iza. – Nawet jak już dzisiaj nie przyjedzie, to żaden problem, sami zrobimy tę próbę światła. Szef nie jest do tego niezbędny, wystarczy Antek. Słuchajcie, przepraszam was – dodała, cofając się w kierunku zaplecza. – Potem o tym wszystkim pogadamy, zaraz staję do roboty, ale na razie muszę się przebrać i chociaż trochę pobyć sama ze sobą. Wybaczcie… Miałam przed chwilą bardzo ciężką rozmowę i potrzebuję paru minut, żeby się wyciszyć.

– Jasne! – odparły chórem koleżanki. – Leć i wyciszaj się, ile tylko potrzebujesz.

Kiedy Iza zniknęła w korytarzu zaplecza, pozostałe trzy koleżanki popatrzyły po sobie znaczącym wzrokiem, zaś na twarzy Klaudii odbiło się coś w rodzaju triumfu.

– No? – zagadnęła z satysfakcją. – I co powiecie?

– Rzeczywiście, wyglądało to dwuznacznie – przyznała ostrożnie Wiktoria. – Chociaż ja bym nadal o niczym nie przesądzała.

– Ja też – zgodziła się Ola. – Fakt, że miała minę, jakby ducha zobaczyła, ale, moim zdaniem, ona dzisiaj jest w ogóle jakaś niewyraźna.

– Jasne! – prychnęła Klaudia. – Tylko dziwnym trafem, jak wypowie się w kontekście szefa to magiczne imię, to od razu fanty jej z rąk lecą. Jak z automatu. Najpierw te wykałaczki, a dzisiaj czapka i szalik.

– Fakt, dwa razy się zdarzyło – pokiwała powoli głową Wiktoria. – I to dokładnie w momencie, kiedy padło imię Natalii, przyglądałam się dokładnie i potwierdzam. Ale ja nadal uważam, Klaudziu, że może być przypadek, zbieg okoliczności…

– Dobra, jestem! – przerwała jej Gosia, podchodząc do nich z pustą tacą i kilkoma zapisanymi karteczkami, które rzuciła na blat. – Wika, lej dla mnie piwo, okej? Trzy z dystrybutora i cztery z butelek. Zaniosę na stoliki, bo mówili, że to pilne, a potem skoczę do kuchni rzucić dziewczynom zamówienie na przekąski. Ale najpierw, póki tu jesteście, muszę wam coś powiedzieć – zniżyła konspiracyjnie głos. – Widziałyście, że przyszła Iza, nie?

– Aha – odparła Klaudia, podczas gdy Wiktoria, sięgnąwszy po zapiski, zajęła się przygotowywaniem odpowiedniej wielkości kufli na brzegu blatu. – Nie tylko widziałyśmy, ale nawet zdążyłyśmy zadziałać. Nawet nie wiesz, co straciłaś!

– Zadziałać? – powtórzyła niepewnie Gosia.

– Aha. W sensie, że wdrożyłyśmy nasz eksperyment. Zgadnij, z jakim efektem!

– No? – zaciekawiła się.

Podczas gdy Wiktoria zajęła się realizacją zamówienia, Klaudia i Ola streściły nowo przybyłej koleżance rozmowę z Izą i jej dwuznaczną reakcję na wiadomość, że szef wyszedł wczesnym popołudniem z firmy w towarzystwie Natalii i od tamtej pory przepadł jak kamień w wodę.

– A tak faktycznie było? – zapytała Gosia.

– Nie do końca – machnęła ręką Ola. – Znaczy, owszem, wyszli razem, ale szef przy nas przepraszał ją, że nie będzie jej mógł dzisiaj nigdzie podwieźć, bo bardzo się śpieszy. Miałam wrażenie, że powiedział tak specjalnie tylko po to, żeby się jej pozbyć.

– Mnie wtedy jeszcze nie było, więc się nie wypowiem – zaznaczyła Wiktoria, która, nalawszy już piwo z dystrybutora, wróciła do nich, by poprzelewać do kufli to z butelek.

– A ja byłam – oznajmiła Klaudia. – I też odniosłam takie wrażenie jak Ola.

– Za to Natalia ewidentnie szefa kokietuje – zaznaczyła Ola. – Akurat byłam dzisiaj na popołudniowej zmianie i miałam okazję przypatrzeć im się z bliska. Znowu prosiła go o pomoc w papierach, a potem próbowała wkręcić się na podwózkę. Po tym, jak skończyła pracę, czekała chyba z pół godziny przy barze i gadała z Kamą o pierdołach, pewnie po to, żeby przyczaić się, jak szef będzie wychodził, i podpiąć się pod niego.

– Na bank po to – wzruszyła ramionami Klaudia. – Takie rzeczy się widzi i czuje. Tyle że on wcale się do tego wyjścia nie kwapił, łaził w tę i z powrotem po całym lokalu, dawał Antkowi jakieś instrukcje, gadał z dziewczynami w kuchni o zmywarkach… To wyglądało tak, jakby specjalnie zwlekał, aż ona się zniechęci i sobie pójdzie.

– Ale nie odpuściła – stwierdziła z pobłażaniem Ola. – A kiedy przyszedł już ubrany w kurtkę, żeby powiedzieć, że jedzie na miasto, od razu wsiadła na niego z pytaniem, czy może skorzystać z jego uprzejmości i dać się podwieźć do centrum. I wtedy szef nagle tak strasznie zaczął się śpieszyć… no aż tak bardzo, że niestety musiał jej odmówić.

Prychnęły śmiechem wszystkie cztery.

– Siła wyższa, nie? – zauważyła kpiąco Klaudia.

– No! – zaśmiała się Gosia. – Cały szef! Ten to umie załatwiać takie rzeczy z klasą.

– Lata doświadczenia – dodała z uśmiechem Wiktoria. – Aż żałuję, że tego nie widziałam.

– W każdym razie wyszli razem – podjęła Ola. – Natalia polazła za nim przez kuchnię na parking, że niby jej też tamtędy będzie bliżej, nie? A co było potem, to już nie wiemy, ale wątpię, żeby cokolwiek ugrała.

– Ja też. Wręcz jestem pewna, że nic – wzruszyła znów ramionami Klaudia. – Fakt, jest bardzo ładna, obiektywnie na pewno o wiele bardziej efektowna od Izy, ale, jak na moje oko, szef w ogóle nie jest nią zainteresowany.

– A Izą jest? – skrzywiła się Ola. – Bo tego to ja też nie widzę.

– Ani ja – zgodziła się Wiktoria, wprawnymi ruchami przelewając kolejne piwo do kufla.

– Nie musicie – odparła spokojnie Klaudia. – Tutaj akurat nie mam żadnych wątpliwości, natomiast z Izą to już nie jest takie ewidentne.

– No właśnie, miałyśmy mówić nie o szefie i Natalii, tylko o Izie – przypomniała Ola. – A jeszcze Gosia miała nam coś powiedzieć…

– Tak, poczekaj – zatrzymała ją Klaudia. – Tylko dokończę Gosi ten motyw z eksperymentem. No więc dzięki temu, że szef dzisiaj naprawdę wyszedł z firmy z Natalią, mogłyśmy wykorzystać to jako pretekst, żeby sprawdzić Izę. Okazja stuprocentowa, zero kłamstwa, po prostu trochę podkoloryzowałyśmy prawdę, rzuciłyśmy parę aluzji i bach! czapka i szalik od razu poleciały na podłogę. A zobaczyłabyś jej minę!

– No, co do tego, to… – zaczęła bez przekonania Gosia.

– E tam, jeśli już, to mnie bardziej niż ta czapka przekonuje to, co powiedziała na końcu – odezwała się z namysłem Wiktoria. – Ten jej pretekst do przerwania rozmowy i pójścia na zaplecze. Że niby musi posiedzieć parę minut w szatni sama – dodała wyjaśniająco do Gosi – bo przed chwilą miała jakąś ciężką rozmowę i musi się wyciszyć.

– No, racja, to też było mocne! – przyznała Klaudia.

– Ale przecież to jest prawda – odparła Gosia, przenosząc wzrok z jednej na drugą i z powrotem. – Właśnie o tym chciałam wam powiedzieć.

Dziewczyny zastygły na kilka sekund w bezruchu, patrząc na nią podejrzliwym wzrokiem. Nawet Wiktoria przerwała nalewanie piwa do ostatniego kufla i znieruchomiała z opróżnioną do połowy butelką w ręce.

– O czym? – zapytała w końcu Ola.

– O tym, że jak szłam do pracy, widziałam Izę w tej małej kawiarence za rogiem – wyjaśniła Gosia. – I to by wyjaśniało wszystko, co mi tu opowiadacie, bo… Dobra, zgadnijcie, z kim tam była – dodała energicznie. – Podpowiem wam tylko, że to był facet.

– No… to jest trudne pytanie – pokręciła głową Wiktoria, przyglądając jej się z zaintrygowaniem. – Ale jeśli mówisz, że ta jej ciężka rozmowa to nie był blef, tylko prawda, to będę strzelać. Z tym blond ćwokiem, z którym wtedy całowała się pod bluszczem?

– Nie – uśmiechnęła się Gosia.

– Z którymś z naszych chłopaków?

– Też nie.

– No to nie wiem – poddała się Wiktoria, wracając do nalewania piwa.

– Ja też nie – podchwyciła Klaudia.

– Ani ja – dodała Ola. – Dobra, mów, Gosia, nie katuj już. Z kim była?

– Z tym Belgiem, co w kwietniu śpiewał u nas dla niej i grał na gitarze.

– Co??! – wszystkie trzy zgodnie wytrzeszczyły na nią oczy.

– Serio, z tym samym? – zapytała zaskoczona Wiktoria. – Z tym Victorem?

– Mhm – pokiwała głową Gosia. – Masz rację, on miał na imię Victor.

– Aż się dziwię, Wika, że tak dobrze to pamiętasz – skrzywiła się z pobłażaniem Klaudia.

– No to dziw się dalej – odparła z politowaniem Wiktoria, wzruszając ramionami. – Rzeczywiście bardzo dziwne, skoro to jest moje własne imię, tylko w męskiej wersji.

– Ach, no tak! – prychnęły śmiechem Ola i Gosia.

– Ale, Gosia, bez kitu, to był naprawdę on? – podjęła Wiktoria, stawiając przed nią tacę z gotowym piwem. – Masz. Zamówienie zrealizowane.

– Super, dzięki, już to zabieram i niosę. Tak, to był na bank on, też się zdziwiłam, że znowu jest w Lublinie, ale przyjrzałam mu się naprawdę dobrze i nie ma mowy o pomyłce. Nie wiem oczywiście, o czym gadali, ale oboje mieli takie miny, że wcale się nie dziwię Izie, że poszła się wyciszyć i odstresować w szatni. A ty, Wika, też się nie zdziw, jak zaraz tu przyjdzie i poprosi cię o jakiegoś turbo drinka, żeby się znieczulić – zaznaczyła, podnosząc tacę i cofając się z nią w stronę sali. – Więc ja nie wiem, Klaudziu, czy to jej zachowanie to faktycznie była reakcja na twój eksperyment, czy raczej skutki tej rozmowy z Belgiem. Dobra, dziewczyny, sorry, ale lecę z tym na stoliki, zanim się odgazuje. Jak potem będzie chwila czasu, to jeszcze pogadamy.

Pozostawione znów we trzy Klaudia, Wiktoria i Ola popatrzyły po sobie zdezorientowanym wzrokiem.

– No to… chyba faktycznie nie chodziło o Natalię – odezwała się jako pierwsza Wiktoria.

– Też tak myślę – przyznała Ola. – Od razu wam mówiłam, że Iza była jakaś niewyraźna, jeszcze zanim padło imię Natalii. A to przez tego Belga z gitarą… niezłe jaja, serio. Ciekawe, co jej nagadał i w ogóle po co tu przyjechał.

– Tego nie zgadniesz – odpowiedziała Wiktoria. – Może dalej się w niej kocha i próbuje ją odzyskać? Tak czy siak ja bym jej na razie o to nie dopytywała. Może sama nam opowie na jakimś zlocie czarownic, ale dzisiaj miała taką minę, że póki co lepiej dać jej spokój.

– A niech to! – pokręciła z niezadowoleniem głową Klaudia, która przysłuchiwała im się z ponurą miną. – Faktycznie, słabo to wyszło. W tych okolicznościach sama muszę przyznać, że eksperyment nie jest miarodajny, ponieważ nałożyła się na niego dodatkowa zmienna, która zafałszowuje wynik.

– Pięknie to ujęłaś – przyznała z lekkim przekąsem Ola.

– W sumie szkoda, to była super okazja do obserwacji w terenie i sprawdzenia, czy teoria Klaudii ma jakikolwiek sens – zauważyła Wiktoria, na co Klaudia wydęła tylko wargi i wzruszyła ramionami. – Druga taka pewnie nieprędko się trafi, bo przecież nie możemy robić tego za często. Ale i tak, jak na moje oko, Iza ma to gdzieś.

– Jak na moje też – podchwyciła z przekonaniem Ola. – Bo jak teraz patrzę na to przez pryzmat Belga, to mam wrażenie, że ona nawet nie zwróciła uwagi na to, co mówiłyśmy o Natalii. A o szefie gadała tak mechanicznie… wysłał sms, próba światła, ledy itepe… Pewnie przez cały czas miała w głowie tamtą rozmowę, a my tu jakieś wnioski wyciągamy, snujemy hipotezy…

– Dobra, przyznaję, dzisiaj to był niewypał – zgodziła się z poirytowaniem Klaudia. – Ale to wcale nie znaczy, że wynik wyszedł negatywnie, po prostu jest dwuznaczny i tyle. Dlatego, jak tylko trafi się następna okazja, musimy to powtórzyć.

– Możemy – pokiwała głową Wiktoria. – Tylko na drugi raz lepiej wyczajmy moment, żeby wyniki były jednoznaczne i nie do podważenia.

– A na razie przede wszystkim wracajmy do roboty – dodała Ola, wskazując na zapełniającą się powoli salę i grupkę kilku klientów, którzy wyraźnie kierowali się w stronę baru. – Wika, ty już masz klientów, a my, Klaudziu, wracajmy na stoliki. Przed nami ostatnia godzina zmiany, trzeba pomóc dziewczynom. Zwłaszcza że z tego, co widzę, ani Zuza, ani Lidia jeszcze nie dotarły. To pewnie przez ten śnieg…

***

W szatni kelnerek panowała cisza, piwniczne okienko pod sufitem, identyczne jak to w gabinecie szefa, było tak zasypane śniegiem od zewnątrz, że nie wpuszczało dziś nawet jednej smugi ulicznego światła. Iza, która po przebraniu się w wygodne pantofle i kelnerski fartuszek przysiadła na jednym z krzeseł, gotowa w każdej chwili poderwać się, gdyby na korytarzu rozległy się czyjeś kroki, wpatrywała się w owo okienko niewidzącym wzrokiem, jak zahibernowana.

Tylko kilka minut… trzy, pięć, maksymalnie dziesięć, bo przecież i tak przyszła do pracy spóźniona, więc nie może pozwolić sobie na kolejne zbyt rażące nadużycie. Zaraz wstanie i pójdzie podjąć swoje codzienne obowiązki, przejmie kontrolę nad lokalem, pomoże dziewczynom w obsłudze klientów na sali, a potem przypilnuje chłopaków, żeby prawidłowo podwiesili paski ledów, które jutro, na imieninach Lodzi, mają zachwycić wszystkich błękitną iluminacją na cześć solenizantki. Co prawda dziś ma zaplanowaną zmianę tylko do północy, ale skoro jest taka potrzeba, to nie ma problemu, zostanie dwie godziny dłużej, aż do zamknięcia lokalu, a potem odpisze je sobie innego dnia. Elastyczność – naczelna dewiza firmy, w której była prawą ręką szefa.

Dziękuję ci, elfiku… Jesteś niezastąpiona.

Niezastąpiona! Dlaczego nie lubiła tego słowa w jego ustach? Nie lubiła go niemal tak bardzo jak słowa nadzieja, ponieważ obydwa szczelnie zamykały jej horyzont, wtłaczały w rolę, która oczywiście była ważna, ba, która wręcz była dla niej zaszczytem, ale… Ech, ciągle jakieś ale! Człowiek to jednak okropne stworzenie, nawet jak dostanie więcej, niż mógłby sobie wymarzyć, to i tak zawsze mu mało. Tęsknota za rajem… nieosiągalnym rajem, w którym miejsce jest zarezerwowane dla kogoś innego, podczas gdy ona, szara acz niezastąpiona pełnomocniczka do spraw zawodowych, miała za zadanie tylko zapewnić bezbłędnie funkcjonujące zaplecze.

Bo przecież nawet raj ma zaplecze, tak jak królewski pałac wyłożony złotogłowiem ma swoje czworaki, kuchnie, spiżarnie i inne pomieszczenia gospodarcze. I ktoś musi zajmować się tym, żeby w czasie, gdy na salonach trwa bal, w tle wszystko działało prawidłowo. To była właśnie jej rola. Tylko czy nie byłoby jej łatwiej ją pełnić, gdyby od czasu do czasu nie wpuszczano jej na salony i nie pozwalano posmakować raju?

Musimy częściej powtarzać nasze łóżkowe tête-à-tête

Ech, wystarczy. Powinna z tym walczyć. Zresztą wcale nie o tym chciała myśleć, teraz przecież musi się skupić na Victorze. Pozbierać myśli, które wciąż hulały po głowie nieposkładane, ułożyć je jakoś i spróbować pozbyć się tego uczucia niesmaku, który zalewał jej serce do tego stopnia, że jego gorzki smak czuła również fizycznie na języku. Ta rozmowa to była ciężka przeprawa, zaskoczył ją dziś tak bardzo, że przez pierwszy kwadrans z trudem łapała kontakt z rzeczywistością, jakby trafiła do jakiejś dziwnej przestrzeni, w której tylko w połowie była sobą. Teraz zresztą też czuła się podobnie.

Jak po czternastej wyszedł z Natalią na miasto, tak słuch po nim zaginął

Nie, to nie to. Victor! Musiała chociaż wstępnie podsumować sprawę Victora i ustalić, czy na pewno postąpiła dobrze, dając mu obietnicę milczenia. Bo czy w ten sposób, pomimo zastrzeżeń, które poczyniła, i moralnych tez, które wygłosiła mu w twarz, nie stała się mimo wszystko jego wspólniczką? Sojuszniczką, jak kiedyś ujął to Krawczyk… sojuszniczką w budowaniu gmachu kłamstwa i oszustwa, którym chciał zasłonić swoją brudną przeszłość przed jakąś Bogu ducha winną Julią.

Zrozum mnie, Isabelle. Julie to moje przeznaczenie, miłość mojego życia, ktoś, na kogo czekałem od lat… kobieta, z którą chcę spędzić resztę życia, pierwszy raz czuję to tak mocno, nie mam co do tego żadnych wątpliwości

„Biedna Julka” – pomyślała z mieszaniną niesmaku i współczucia. – „Trafić na takiego padalca… Co gorsza, ona pewnie naprawdę się w nim zakochała i myśli, że wygrała los na loterii. Że faktycznie jest dla niego tą jedyną, na którą czekał całe życie, że są sobie przeznaczeni, i te wszystkie jego inne bla-bla-bla. A on tak mówi każdej… Ja też byłam jego jedyną, ze mną też pierwszy raz w życiu czuł coś takiego, byłam jego… jak to leciało?… słońcem, muzą, powietrzem i jeden Bóg wie czym jeszcze. Owszem, jako zimna kobieta, która kieruje się rozsądkiem, a nie sercem, zadałam mu ranę, po której musiał się pocieszyć, niemniej zadziwiająco szybko zmienił obiekt swojej dozgonnej miłości” – skrzywiła się z politowaniem. – „A teraz karmi tę dziewczynę identycznymi głodnymi kawałkami, co prawda wydaje mi się, że na tym etapie sam w to wierzy, ale ile to potrwa? Jak długo książę z bajki będzie frunął na skrzydłach romantycznego uniesienia? On jest przecież taki sam jak Misiek, a Misiek ma to do siebie, że bardzo szybko się nudzi.”

Właśnie! To podobieństwo! Czy to przypadek, że dwaj faceci, na których ona sama omal się nie nacięła, byli do siebie z natury tak podobni? Obaj kłamcy, zdrajcy, manipulatorzy… i obaj myśleli o niej poważnie, obaj przecież jej się oświadczyli! Czy to nie znaczyło, że takie naiwne kobiety jak ona sprzed lat – i jak Julia, wszak Victor powiedział, że Julia jest do niej podobna! – nie były najlepszym materiałem na żony dla takich gagatków? Ślepo zakochane, łykające jak pelikan słodkie słówka, a potem całe życie nieszczęśliwe.

A zatem czy na pewno dobrze zrobiła, że weszła w brudną grę Victora i obiecała mu milczenie? W przypadku Ani i Jean-Pierre’a nie miała takich dylematów, informacja o tym, że Victor przeprowadził się do Warszawy, nie była niczym, co mogłoby w jakikolwiek sposób wpłynąć na ich życie, jej milczenie na ten temat nie miało znaczenia. Ale w przypadku Julii? Może jednak powinna zrobić wszystko, żeby ratować tę dziewczynę? Ona przecież miała prawo wiedzieć…

„Tak, jasne” – skarciła ironicznie samą siebie. – „Rozwiń swoje skrzydła, dobra wróżko Izabello, i leć na złamanie karku, żeby ratować świat. Niby jak miałabym ją ratować? Pojechać do Warszawy i szukać jej na chybił trafił, żeby uświadomić jej, kim jest Vic? Swoją drogą ciekawe, jak miałabym ją znaleźć, to jest przecież nie do zrobienia, a nawet gdyby, to wtrącać się w takie rzeczy? Bez przesady. To by zresztą i tak nic nie dało, kiedy ktoś jest ślepo zakochany, to nic do niego nie dotrze, najlepszym przykładem jestem ja sama z czasów Miśka. A teraz też Ali… pff! Następna naiwna!”

Przypomniała sobie słowa Aliny wygłoszone z dumnie podniesioną głową.

Teraz on jest ze mną i jestem pewna, że tak już zostanie, jesteśmy sobie przeznaczeni i tego nic nie może zmienić. On mnie naprawdę kocha, a ja kocham jego i to, co nas łączy, jest absolutnie wyjątkowe. Takie coś zdarza się tylko raz w życiu.

„Aha, jasne” – wzruszyła ramionami. – „Już to przerabialiśmy. Ale o co zakład, że Julka odpowiedziałaby mi dokładnie tak samo?”

Otóż to. Nie uszczęśliwia się ludzi na siłę, tym bardziej że Victor nazwałby to wręcz niszczeniem szczęścia. A jeśli on ją naprawdę kocha i będą ze sobą szczęśliwi? Jakie miała prawo się w to wtrącać? Majk zresztą też jej to radził – nie wtrącać się.

Nota bene, będzie musiała uprzedzić Majka, żeby nie wysypał przypadkiem przed Pablem albo Anią czegokolwiek na temat Victora. Teraz, kiedy złożyła tę głupią obietnicę, musiała o to zadbać, a Majk był jedyną osobą, której opowiedziała o listopadowym spotkaniu na warszawskim dworcu. Swoją drogą powinna mu się zwierzyć też z dzisiejszej traumy, przegadać to z nim w trybie tera… nie, pardon… w trybie filozofii księżycowej.

Nie lubię słowa terapia… dlatego teraz, kiedy leczenie dobiegło końca, chciałbym się go pozbyć z naszego słownika.

Dobra, nie czepiajmy się o słówka. Terapia czy księżycowa filozofia, nieważna etykietka, faktem jest to, że dziś taka rozmowa z Majkiem o Victorze bardzo by jej pomogła. Potrzebowała jego rady, zdroworozsądkowego podejścia, które już nieraz ratowało jej nerwy po podobnych traumach, a nade wszystko przyjacielskiego wsparcia, poczucia, że jest blisko i że ją rozumie. Więc może kiedy przyjedzie tu o drugiej i zrobią już tę próbę światła, powinna go o to poprosić?

Chyba że dzisiaj już w ogóle nie przyjedzie – rozbrzmiał w jej uszach rozbawiony głos Klaudii. – Może mieć ważniejsze sprawy na głowie.

Wyprostowała się na krześle i wciągnęła mocniej powietrze w płuca, po czym z całych sił zagryzła zęby. Przyjedzie. Na pewno przyjedzie, a ona po zamknięciu lokalu zatrzyma go i poprosi o pół godziny rozmowy. Co prawda pora będzie już bestialska, ale co tam, przecież to nie pierwszy raz. Wszak zasady terapii zakładają, że kiedy któreś pilnie potrzebuje rozmowy, dla drugiego to jest priorytetem. Tak, tylko że…

Terapia właściwie już się skończyła.

Okej, terapia może tak, wszak dotyczyła przeszłości, ale w jej miejsce wchodzi przecież inny tryb. Zatem jakie są zasady trybu filozofii księżycowej?

Na razie ich nie ustalajmy, dobrze? Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i moje nadzieje się spełnią, te zasady zmienią się na pewno.

Ciekawe, kiedy służby zaczną odśnieżać chodniki i czy do jutra zdążą uwolnić to okienko pod sufitem z przygniatającego je naporu białego puchu. Ależ niesamowita śnieżyca! Chyba jeszcze większa niż tamta sprzed roku, kiedy razem z Majkiem biegli na oślep na Narutowicza, a ona w zaciszu ciemnej klatki schodowej własnym oddechem rozgrzewała mu zmarznięte uszy… Gdzie był dzisiaj? Co robił, kiedy na zewnątrz szalał taki śnieg?

Śnieżyca to jest zawsze świetny pretekst! Na przykład do ściągania klątwy Anabelli!… Takie warunki atmosferyczne to najlepszy klimat na różne czary-mary

Stop, wystarczy. Stanowczym gestem podniosła się z krzesła, wygładzając na sobie biały fartuszek. Koniec tych smętów, czas wracać na salę. Najpierw jeszcze zajrzy do gabinetu, czy nie czekają tam na nią jakieś papiery, choć pewnie nie, skoro Natalia pracowała dziś nad tym w ramach swojej wtorkowej sesji obsługi księgowości, a Majk pewnie razem z nią… Chyba że nie mieli czasu na papiery, co też by jej nie zdziwiło. A zatem zajrzy tam, ogarnie, co trzeba, a potem pomoże dziewczynom na sali, na szczęście przez tę pogodę obłożenie stolików było o połowę mniejsze niż zwykle, ale i tak każda para rąk się przyda. No i te ledy… Trzeba będzie pogadać z Antkiem, dowiedzieć się, czy Chudy przywiózł po południu wszystko, co trzeba, bo jeśli czegoś brakuje, to jak tu teraz jechać do sklepu przez taką śnieżycę?

Sięgnęła jeszcze tylko do torebki po telefon, żeby przełożyć go do kieszeni fartuszka i mieć go stale pod ręką. Dioda powiadomień migała na niebiesko, na pulpicie widniała informacja o nieodebranym smsie. Majk.

Iza, przepraszam, dzisiaj już nie dotrę do firmy. Wszystko okej? Powiedz Antkowi, żeby ogarnął to światło. Widzimy się jutro.

Cóż, księżycowe dusze formatują się w cierpieniu. Sama to wymyśliła, to teraz sama musi poczuć, jak wygląda praktyczne zastosowanie tej teorii.

Tak jest, szefie. W firmie wszystko pod kontrolą, dopilnuję próby światła. Do jutra.

_______________________________________________

[*] Pardonne-moi ce faux pas (fr. – Wybacz mi tę gafę.

[**] Le mensonge a les jambes courtes (fr.) – kłamstwo ma krótkie nogi.

[***] Ben, au revoir, Isabelle. Ou plutôt… adieu. – Adieu, Vic. Et bonne chance (fr.) – Cóż, do widzenia, Isabelle. A raczej… żegnaj. – Żegnaj, Vic. Powodzenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *