Anabella – Rozdział CLXXXIV

Anabella – Rozdział CLXXXIV

– Iza, tort gotowy do załadunku! – zameldowała wesoło Dorota. – Jak jest gdzieś szef, to powiedz mu, żeby podrzucił nam tego fanta, co? Zaraz musimy to zamknąć i wstawić do lodówki, nie może tak stać w gorącym.

– Jasne, zaraz go poszukam – odparła Iza, z uznaniem mierząc wzrokiem imponujący tort, który ozdabiały misterne wzorki z bitej śmietany i powtykane wszędzie świeże poziomki. – Kurczę, pięknie to wygląda, dziewczyny! Po prostu arcydzieło! Liziu, przygotujesz w międzyczasie te zamówienia dla Lidii? – zwróciła się przymilnie do krojącej jakąś sałatkę Elizy. – Zaraz po to przyjdzie, Kama już leje jej piwo i kawę, akurat się zsynchronizuje.

– Jasne, pokaż, co tam macie?… A niech ją, ale nabazgrała!… Okej, już podaję.

– Dzięki! To ja lecę szukać szefa, a potem… O, jesteś, szefie! – ucieszyła się na widok wpadającego z szerokim uśmiechem do kuchni Majka. – Pilna sprawa, potrzebujemy na cito tego fanta do tortu.

– Miejsce spojenia musi dobrze stężeć – wyjaśniła mu Dorota. – Więc już czas, żeby…

– Tak wiem, zaraz przyniosę – przerwał jej Majk, cofając się na korytarz. – I kwiatki też. Właśnie lecę po to na parking, frajer już czeka na mnie w samochodzie, tylko właśnie sobie przypomniałem, że tam jest śnieg i mróz jak cholera, więc najpierw skoczę po kurtkę. O, sorry, Klaudia! – rzucił do wchodzącej do kuchni Klaudii, z którą niemal zderzył się w drzwiach. – Ależ tu ruch, chyba będę musiał zamontować jakieś sygnalizatory! Jak tam obrus, już gotowy?

– Gotowy i nawet sztućce rozłożone – zameldowała Klaudia. – Dzbanki też już są. Kiedy przyjadą kwiatki?

– Już przyjechały – odparł, ruszając pośpiesznie w stronę gabinetu. – Poczekajcie pięć minut, zaraz wszystko przyniosę. A najlepiej dajcie mi tu któregoś z chłopaków, pomogą mi nosić, cholera wie, czego ten frajer jeszcze tam nazwoził…

Jego głos ucichł w głębi korytarza, w oddali trzasnęły drzwi od gabinetu.

– Dobra, ja wracam na chwilę na salę – powiedziała Iza. – Zawołam Antka, niech pomoże szefowi, a potem tu wrócę i zajmiemy się we dwie kwiatami, co, Klaudziu? Aha, zaraz przyślę też Lidkę te po zamówienia! – dodała już z korytarza. – Spokojnie, zdążymy, mamy jeszcze prawie całą godzinę!

W Anabelli, oprócz bieżącej obsługi klientów na sali, od kilku godzin trwały intensywne przygotowania do imprezy imieninowej, jaką Pablo wydawał na cześć żony. Menu, które zamówił, jak się okazało, wcale nie było takie zwyczajne, jak kilka dni wcześniej twierdził Majk, bowiem tylko w niewielkim stopniu pokrywało się z ofertą z karty, a przez to od wczoraj wymagało intensywnej, indywidualnej pracy pani Wiesi. Starsza kucharka, która od stycznia miała przejść na emeryturę, podjęła się tego zadania, ponieważ osobiście lubiła Lodzię, niemniej gołym okiem widać było, że jej zasoby sił i energii były już mocno ograniczone. Dlatego w trosce o jej zdrowie po szesnastej Majk nakazał Tymkowi odwieźć ją do domu, by odpoczęła, zaś kuchnię przejęły pod swe wyłączne władanie Eliza i Dorota, wspomagane w mniej wymagających pracach przez Agatę.

Wkrótce Majk i Antek wrócili z parkingu z naręczami niezapominajek i białych storczyków, które Pablo przywiózł wraz z prezentem przeznaczonym do zakamuflowania w torcie z poziomkami. Podarunek został przekazany kucharkom w niewielkim, opakowanym w biały papier pudełeczku, a następnie ulokowany przez Dorotę w nieco większym szklanym pojemniku po to, by w torcie nie nasiąkł wilgocią. Nadzorowana przez szefa delikatna operacja ukrycia go w cieście i umiejętnego zaklejenia wyrwy białym kremem i bitą śmietaną urosła do rangi widowiska sezonu, ściągając do kuchni niemal wszystkie kelnerki i barmanki, a nawet Toma, Chudego i Antka.

– Ja w ogóle myślałam, że to będzie coś większego – zauważyła Wiktoria. – A to jest coś małego, pewnie jakaś biżuteria. Zapakowany jak ta bransoletka Oli, pamiętacie?

Stojące obok Iza, Klaudia i Lidia pokiwały z uśmiechem głowami, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

– Ja też obstawiam, że to biżuteria – zgodził się lekceważącym tonem Antek. – Jak nic jakiś banał typu łańcuszek albo wisiorek, tyle że za grubą kasę. No bo co innego można kupić w prezencie kobiecie?

Iza uśmiechnęła się leciutko, wspominając przedmiot w podobnym pudełeczku w kolorze ecru, który rano po długim namyśle wrzuciła do torebki i przyniosła do pracy. Za chwilę zresztą przyjdzie czas, żeby przebrać się na imprezę i założyć na szyję talizman, którego od września jeszcze ani razu nie odważyła się nosić. Miała cichą nadzieję, że może dziś, kiedy było jej tak ciężko na sercu, ten drobiazg przyniesie jej odrobinę szczęścia i pozwoli odzyskać wewnętrzną równowagę.

– Ty lepiej nie dociekaj, Antek – poradził mu z przekąsem szef, obserwując, jak Dorota ozdabia zaklejone miejsce kremem i brakującymi poziomkami. – Prezenty dla kobiet to nie jest twój problem, przynajmniej na razie. Przypominam ci, że do kwietnia obowiązują cię śluby czystości.

Towarzystwo prychnęło śmiechem, łącznie z Antkiem oraz kucharkami, które, choć nie znały kontekstu ślubów kawalerskich, potraktowały tę uwagę jako żart. Korzystając z powstałego przy tym zamieszania, Iza zerknęła spod oka na Majka, który właśnie ze śmiechem klepał Antka po ramieniu, tryskając szampańskim humorem i promieniejąc jak słońce w zenicie. Czy to po wczorajszym? Czy tak ogólnie? Zresztą nieważne, i tak na jedno wychodziło.

– No dobra, koniec przedstawienia, chowamy tort do lodówki – oznajmiła Dorota, przyklejając ostatnią poziomkę i ostrożnie podnosząc tacę z ciastem. – Aga, otwórz mi drzwi od tej górnej, co?… Aha, dzięki. Szefie, przed podaniem to musi postać w zimnie co najmniej dwie godziny – zaznaczyła stanowczo.

– Jasne, Dora, dopilnuję tego – zapewnił ją Majk. – Myślę, że postoi nawet ze cztery, najpierw przecież serwujemy dania główne i przekąski. Z tortem wjedziemy nie wcześniej niż po dwudziestej pierwszej, może nawet bliżej dwudziestej drugiej, dam wam znać, na kiedy go szykować. A wy co? – odwrócił się do zebranych. – Jeszcze tu sterczycie? Zmiatać mi stąd piorunem i wracać na stanowiska!

Towarzystwo natychmiast poruszyło się, posłusznie opuszczając kuchnię.

– Antek, pokażesz mi tę playlistę, okej? – ciągnął Majk, zerkając kątem oka za Izą, która na jego sygnał wyszła z kuchni jako jedna z pierwszych. – Chodźmy, od razu przejdę z tobą do konsoli, bo potem już pewnie nie będę miał czasu. Zrzuć też i trzymaj w razie czego pod ręką tego walca, którego zawsze zamawia pan mecenas… no wiesz, drugiego Szostakowicza. Tańców dzisiaj nie będzie, ale na życzenie kontrahenta można puścić w tle. Tylko ściągnij jakieś ładne wykonanie.

– Mam już na pulpicie, szefie – zapewnił go Antek. – Sam się domyśliłem.

– O proszę! – zaśmiał się Majk, przyśpieszając kroku, by dogonić idące przed nimi dziewczyny. – Brawo, Antonio, wyrabiasz się… Iza! – rzucił głośniej, na co Iza odwróciła się i przystanęła, dając znak towarzyszącym jej Kamili, Wiktorii, Oli, Lidii i Klaudii, żeby szły dalej bez niej. – Zerkniesz z nami na muzykę? Może miałabyś jakieś spersonalizowane sugestie dla gwiazdeczki?

Iza pokręciła z zastanowieniem głową.

– Nie… chyba nie, szefie. Oprócz walca nic nie przychodzi mi do głowy, ale to już pewnie przewidziane. Przepraszam – dodała, cofając się o krok. – Póki jest jeszcze kilka minut do imprezy, chciałabym na chwilę skoczyć do szatni i przebrać się w coś bardziej odświętnego.

– Ach, jasne! – klepnął się w czoło Majk. – Masz rację! Przecież już prawie osiemnasta, a ja też muszę zmienić koszulę na bardziej reprezentacyjną, żeby niegodnym strojem nie obrazić pani mecenasowej! Antek, leć sam i czekaj na mnie przy konsoli, okej? – zakomenderował, wycofując się w przeciwną stronę. – Zajrzę tylko na moment do gabinetu, zmienię zbroję i zaraz do ciebie przyjdę!

– Tak jest, szefie.

***

Okienko pod sufitem w szatni kelnerek było dziś odśnieżone, dzięki czemu, nim Iza zapaliła w pomieszczeniu światło, wdzierała się tamtędy pomarańczowa łuna ulicznych świateł. Do osiemnastej został niespełna kwadrans, więc goście mogą przybyć lada chwila. Co prawda jej obecność nie będzie kluczowa, gdyż osobiście powita ich Majk, jednak mimo wszystko będzie wypadało jak najszybciej się pokazać i złożyć Lodzi imieninowe życzenia. Musiała się zatem pośpieszyć.

W szatni było pusto, nikt inny o tej porze nie musiał się przebierać, jednak ona, z jednej strony pracownica Anabelli lecz z drugiej przyjaciółka Lodzi, winna założyć na tę okazję bardziej elegancki acz niezbyt krzykliwy strój. Dlatego dziś po południu, wróciwszy do domu z zajęć, spędziła dobrą godzinę na przeglądaniu szafy, by wybrać coś odpowiedniego. Najbardziej kusiła ją złoto-ruda bluzka, w której była na wrześniowej prywatce u Lodzi i Pabla, ta sama, którą Majk skomplementował wówczas w samochodzie, jednak szybko odrzuciła tę opcję. Nie miała dziś humoru na żywe kolory, wolała wtopić się w tło, a do tego czy założenie tak sentymentalnej bluzki na pierwszą lepszą imprezę nie byłoby w pewnym sensie profanacją tamtych chwil? Tych w samochodzie i tych przy księżycu, na niezapomnianej łące pokrytej dywanem fosforyzująco białych kwiatów.

Zdecydowała się zatem na znacznie skromniejszy strój złożony z grafitowej spódnicy i prostej satynowej bluzki w kolorze jasnoszarym, która posiadała nadający jej eleganckiego rysu dekolt typu serek ozdobiony delikatną srebrzystą tasiemką. Spódnicę miała już zresztą na sobie, przyszła w niej od razu do pracy, jednak bluzkę, z obawy, by nie zaplamić jasnej tkaniny podczas rutynowej pracy na sali, przyniosła osobno, planując przebrać się w nią dopiero tuż przed imprezą.

I oto stała już w niej przed niewielkim służbowym lustrem, z którego dziewczyny korzystały, by uczesać się lub poprawić sobie makijaż, i w którym zaledwie półtora miesiąca temu odbijała się jej widmowo blada twarz, gdy Wiktoria pudrowała ją i malowała jej powieki na pierwszy Dzień Francuski. Tak… to wtedy wszystko się zaczęło… Dziś jednak nie chciała o tym myśleć, wolała metodycznie wymazać to z pamięci, a miał jej w tym pomóc talizman w małym pudełeczku, które właśnie wyciągnęła z wewnętrznej kieszonki torebki i położywszy na stoliku przed lustrem, otwarła atłasowe wieczko. Jeszcze chwila, kilka ruchów palców i srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie półksiężyca zabłysł pośrodku zbyt pustego dekoltu, tak idealnie komponując się z całością stroju, że nie mogła powstrzymać uśmiechu smutnej satysfakcji.

W domu długo zastanawiała się nad tym, czy założyć go dzisiaj na imprezę, nie chciała bowiem zwracać nań uwagi Majka, który, jeśli choć trochę domyślał się tajemnicy jej serca (a tego wszak nie mogła do końca wykluczyć), mógłby zinterpretować to w zbyt jednoznaczny sposób. Po namyśle uznała jednak, że po pierwsze takie myślenie to głupia megalomania, bo Majk albo w ogóle tego nie zauważy, albo ucieszy się tylko, że jego prezent do czegoś się przydał, a po drugie wisiorek pasował do tej bluzki tak perfekcyjnie, że sam ten fakt wystarczająco uzasadniał właśnie taki wybór.

Co prawda szarość to nie był jej kolor, w tych odcieniach wyglądała raczej blado i niezbyt korzystnie, jednak efekt skromnej elegancji, jaki chciała uzyskać, był więcej niż zadowalający. Odłożyła zatem pudełeczko do torebki, a wyjęła z niej szczotkę do włosów, by odświeżyć fryzurę, choć i tak prostym, równo ułożonym pasmom trudno było cokolwiek zarzucić. No, może tylko to, że były już odrobinę za długie i wymagały rychłego podcięcia końcówek.

Na korytarzu rozległy się pośpieszne kroki, na co Iza natychmiast wrzuciła szczotkę do torebki, zawiązała na biodrach kelnerski fartuszek i skierowała się do drzwi.

– Iza, jesteś tu? – zapytał głos Oli, po czym ona sama wetknęła głowę przez drzwi. – O, jesteś! To chodź szybko, bo ci wasi goście już przyszli, szef kazał cię zawołać.

– Tak, Olciu, już lecę! – odparła energicznie. – Właśnie miałam tam iść.

– Ale łał, jak ty super wyglądasz! – zauważyła ze szczerym uznaniem Ola. – Fajna bluzka, a z tym wisiorkiem to już w ogóle elegancja Francja. Tylko ten fartuch pasuje ci jak kwiatek do kożucha – skrzywiła się. – Może go zdejmij?

– Nie ma mowy – uśmiechnęła się Iza, wypychając ją za drzwi i wyłączając światło. – To mój atrybut kelnerki i gospodyni, pod żadnym pozorem nie dam go sobie odebrać!

Ola popukała się wymownie palcem w czoło, na co Iza roześmiała się i obie ruszyły pośpiesznie korytarzem ku wejściu na salę.

„Telefon” – przypomniała sobie, przesuwając w drodze dłonią po kieszeni fartuszka. – „Zostawiłam go w torebce, a niech to… E, dobra, nieważne, potem po niego wrócę, zresztą pewnie i tak teraz nie będzie mi do niczego potrzebny”.

Kiedy wraz z Olą weszła na salę, jej wzrok natychmiast powędrował w stronę wydzielonego miejsca tuż za sektorem dla VIP-ów, gdzie ustawiono imieninowy stół. Rzeczywiście stało tam już spore towarzystwo, które nie zasiadło jeszcze na krzesłach, lecz kotłowało się wokół stołu, ściągając płaszcze i odwieszając je na przygotowane pod ścianą wieszaki, a także witając się hałaśliwie między sobą. Od razu wychwyciła wśród nich sylwetkę Majka i serce zabiło jej mocniej, dostrzegła bowiem, że miał na sobie tę samą koszulę, w której wystąpił na swoich urodzinach w maju – szarą płócienną koszulę o wyraźnym splocie tkaniny przetykanym srebrzystą jedwabną nicią. Skonfundowana tym odkryciem mimowolnie rzuciła okiem na swoją własną bluzkę, która miała niemal identyczny odcień, a połyskująca przy dekolcie srebrzysta tasiemka zdawała się wprost nawiązywać do stroju szefa lokalu.

Przypadek? Bez wątpienia, przecież w ogóle tego nie konsultowali. A jednak ów drobny zbieg okoliczności sprawił jej dyskomfort, bowiem w tym samym momencie uświadomiła sobie, dlaczego kilka tygodni temu kupiła tę bluzkę. Pamiętała dobrze, jak ów ciuszek przyciągnął jej uwagę w sklepie i od razu jej się spodobał, ba, chwycił ją za serce do tego stopnia, że nie mogła przejść obok niego obojętnie. Wówczas zupełnie nie skojarzyła jego koloru z kolorystyką urodzinowej koszuli Majka, tymczasem najwidoczniej w ten sposób zadziałała podświadomość. A skoro u niej zadziałała, to przecież i on może czegoś się domyślić! Zwłaszcza w połączeniu z tym wisiorkiem…

„Wyluzuj, Iza, nie bądź żałosna” – skarciła z niesmakiem samą siebie, skręcając w stronę gości. – „Kto niby zwróci na to uwagę, ty megalomanko od siedmiu boleści? O, Lodzia!” – ucieszyła się, dostrzegając solenizantkę, którą otaczały wianuszkiem inne panie, wznosząc okrzyki zachwytu. – „Ależ ona wygląda!”

Rzeczywiście, ubrana w długą elegancką suknię w kolorze własnych oczu i uczesana w wysoki kok Lodzia robiła piorunujące wrażenie nie tylko swą zjawiskową urodą, ale i nienaganną sylwetką, wspaniale podkreśloną przez obcisły krój. Towarzyszący jej Pablo wprost pękał z dumy, co Iza nie bez rozbawienia zauważyła nawet z odległości kilkunastu metrów. Jednak w kolejnej sekundzie owo rozbawienie ustąpiło miejsca nagłemu i silnemu ukłuciu znajomą szpilką.

„Ona” – mignęło jej w głowie. – „Jest…”

Na kilka ułamków sekundy cały świat przed oczami zniknął, zniknęli też pozostali ludzie na sali, nawet Majk, pozostała tylko ona – piękna, elegancka Natalia ubrana w wystawną ciemnobordową suknię wieczorową. Wyglądała w niej równie zjawiskowo jak Lodzia, a choć jej uroda miała zupełnie inny styl, to tylko działało na jej korzyść. Przecież właśnie tak musiała wyglądać prototypowa Majkowa Anabella! Była dziś taka podobna do Ani! Zwłaszcza do tej Ani, którą Iza ujrzała po raz pierwszy półtora roku temu na urodzinach Lodzi i Pabla i która wówczas miała na sobie bardzo podobną bordową sukienkę. Stała po drugiej stronie stołu w towarzystwie Justyny i jej męża, rozmawiając z nimi wesoło i prezentując przy tym w uroczym uśmiechu równe, bielutkie zęby, a jej długie czarne włosy lśniły zdrowym blaskiem, mieniąc się bajkowo w świetle kinkietów zamontowanych na ścianie lokalu.

Izie wystarczył jeden króciutki rzut oka, by zapisać sobie ten obraz pod powiekami ze wszystkimi szczegółami, jak na wysokiej jakości zdjęciu. Na szczęście nikt jeszcze jej nie zauważył, miała więc czas, żeby szybko się opanować i z uśmiechem na ustach podejść do gości, a ściślej do grupy, gdzie znajdowała się Lodzia, z nią bowiem wypadało przywitać się w pierwszej kolejności.

– Iza! Cześć, kochana! – ucieszyła się solenizantka, a pozostali zebrani wokół niej przyjaciele również podnieśli owację.

– Hej, Iza! Kurczę, jak ja cię dawno nie widziałam! – zawołała Dominika, ściskając ją i całując w oba policzki. – Nasza dzielna gospodyni!

– No bo zobaczcie, ile my już tu nie byliśmy! – dodała Asia, idąc w jej ślady. – Prawie dwa miesiące!

– Serio! – zdumiała się Lodzia. – Ależ to zleciało!

– Życzeń solenizantce na razie nie składamy! – zastrzegł wesoło Pablo, ubrany dziś w białą koszulę o wojskowym kroju i czarne dżinsy. – Będzie na to czas przy torcie, jasne? No, cześć, Izabello – podał Izie rękę, po czym, schyliwszy się mocniej ku niej, dodał przyciszonym głosem. – Będę chciał później zamienić z tobą dwa słowa, dobrze?

Iza zerknęła na niego czujnie. Czyżby wiedział już o Rolskim od Giziaka?

– Jasne – pokiwała głową.

Owszem, tak mogło być, albowiem Pablo, nim puścił jej dłoń, spojrzał jej wymownie prosto w oczy, a jego twarz przybrała na sekundę bardzo poważną minę. Nie było jednak czasu na rozwijanie tematu, gdyż Pablo musiał podać rękę przybyłym właśnie kolegom z kancelarii, Lodzia została porwana przez ich żony, zaś z Izą chciała się przywitać Julka oraz brygada z polonistyki, która przybyła dziś w stuprocentowo damskim składzie liczącym (oprócz rudowłosej Niny) aż cztery inne koleżanki.

– Lodzia chciała zaprosić Daniela – powiedziała Nina, kiedy Iza zwróciła uwagę na tak liczną reprezentację z uczelni. – Ale niestety rozchorował się po tym weselu i do tej pory nie może się pozbierać.

– Ojej – zmartwiła się, szarpnięta wyrzutem sumienia, że nie zadzwoniła do niego, mimo że od kilku dni miała taki zamiar. – Nadal mu się ciągnie to choróbsko? Przecież to już prawie dwa tygodnie…

– No – westchnęła Nina. – Ja z nim nie gadałam, ale Marcin mówił, że strasznie go rozwaliło. Jeden antybiotyk mu nie pomógł, teraz zaczął drugi, miejmy nadzieję, że tym razem lekarz trafił i już będzie lepiej.

– Oby – odparła smętnie, kątem oka rejestrując, że do Justyny, Wojtka i Natalii podszedł właśnie Majk i musiał powiedzieć coś zabawnego, gdyż grupka natychmiast ożywiła się i wybuchła gromkim śmiechem. – On w ogóle ma bardzo słabą odporność.

– Fakt – przyznała Nina. – W tamtym roku też długo chorował o tej porze, pamiętam. Oby tylko do świąt mu przeszło, nie? Najgorzej to chorować w święta…

– Przepraszam, Iza, mogę cię prosić na chwilę? – przerwała im Lidia, podchodząc do nich pośpiesznym krokiem z głębi sali. – Pilna sprawa.

Iza natychmiast dała Ninie znak, że musi się wycofać, i odeszła z Lidią na bok.

– Coś się stało?

– Chudy prosi, żebyś przyszła ty albo szef – zameldowała Lidia. – Najlepiej szef. Jakaś bójka była, najpierw pod drzwiami, a potem przy łazienkach. I to tak solidnie, aż krew poleciała.

Iza zerknęła w stronę, gdzie Majk brylował w towarzystwie Justyny, Natalii i Wojtka, do których teraz dołączyło jeszcze kilka innych osób. Bójka w lokalu to niby była męska sprawa, rzeczywiście powinien się tym zająć szef, ale na myśl o tym, że miałaby podejść do niego i przerwać mu rozmowę, poczuła silny psychiczny opór, który w dodatku chyba nie miał związku z incydentem.

– Dobra, zajrzę tam na razie sama – powiedziała stanowczo. – Szef teraz wita gości, nie chcę mu przeszkadzać. Jeśli to coś poważnego, to zaraz go ściągniemy, ale najpierw sprawdzę, co jest grane.

Lidia skinęła głową i ruszyła w swoją stronę, zaś Iza pośpiesznie skierowała się przez salę w stronę wyjścia. Interwencja Chudego, a zwłaszcza wiadomość, że polała się krew, z jednej strony ją niepokoiły, jednak z drugiej były jej na rękę, bo stwarzały okazję do zajęcia myśli czymś stosunkowo neutralnym. Tak… przynajmniej w teorii…

„Ciekawe, kto ją tu dzisiaj zaprosił?” – myślała mimo woli, idąc środkiem sali ku drzwiom. – „Justyna? A może on?… albo Lodzia na jego prośbę?… albo Pablo?…”

– Przepraszam? – zatrzymała ją jakaś siedząca przy przejściu dziewczyna. – Można prosić jeszcze drugą kawę? I szarlotkę z lodami?

– Tak, oczywiście – uśmiechnęła się służbowo, dając znak uwijającej się nieopodal Patrycji, by zajęła się klientką. – Zaraz koleżanka podejdzie i przyjmie zamówienie.

„Jeśli Klaudia, Wika i reszta już to zauważyły, to dlaczego mieliby nie zauważyć i tamci? On sam raczej o tym nie mówi, ale przecież takie rzeczy widać gołym okiem…”

Szybko jednak musiała porzucić te myśli, bowiem, przechodząc przez sektor D, zauważyła, że jeden ze stolików był odsunięty pod ścianę, dwa krzesła wywrócone, a Ola i Martyna, które dziś obsługiwały tę część lokalu, pracowały przykucnięte nad podłogą, zbierając stłuczone szkło i wycierając rozlany wszędzie płyn. Siedzący przy sąsiednich stolikach klienci przyglądali się temu z mieszaniną zaciekawienia i dezaprobaty, a niektórzy przesiadali się w głąb sali albo wychodzili na zewnątrz.

Uznawszy, że nie ma sensu przeszkadzać dziewczynom i dopytywać ich, co się stało, Iza wyszła na korytarz i przepchnęła się przez zgromadzonych tam gapiów, którzy, jak to często bywało przy interwencji ochroniarzy, głośno dzielili się komentarzami i nagrywali filmiki na smartfonach. Widok, jaki ujrzała przy łazienkach, był w istocie nietuzinkowy. Stali tam wygięci w nienaturalnych pozycjach Chudy i Tom, trzymając w żelaznym uścisku dwóch wyrywających im się, wierzgających jak dzikie mustangi chłopaków w dresowych bluzach, z których jeden miał artystycznie podbite na ciemnoczerwono oko, drugi zaś, łysy jak kolano, broczył krwią, która spływała mu z rozciętej czaszki po twarzy i skapywała na podłogę.

– Stój spokojnie, mówię ci! – huknął na niego groźnie Chudy, mocniej wykręcając mu rękę. – I tak nic ci to nie pomoże, fajtłapo… O, Iza, jesteś! Mieliśmy zadymę, trzeba natychmiast dzwonić na policję! Gdzie jest szef?

– Przy stołach – odparła, odruchowo sięgając do kieszeni i w tym samym momencie przypominając sobie, że telefon przecież zostawiła na zapleczu. – Cholera, jasna… Zaraz go zawołam, Łukasz, i zajmę się tą policją, tylko powiedz mi w skrócie, co tu się odwaliło.

– Ej, cofnąć się! – zawołał tymczasem do zebranego tłumu Tym, który dopiero teraz dowiedział się od Lidii o sprawie i właśnie dobiegł z drugiego końca sali. – No już, do tyłu! To nie jest przedstawienie!

– Jeden drugiemu mordę skuł – wyjaśnił na tle jego krzyków Chudy. – A tamten trzasnął go po łbie butelką. Uważaj, nie podchodź za blisko, bo jeszcze któryś cię skopie. Powiedz szefowi, że obaj są najarani jak lokomotywa, policja musi ich przeszukać, na bank któryś ma przy sobie dragi.

– Puszczaj mnie, ty…! – bluznął na to stekiem niecenzuralnych epitetów łysy, zaś ten z podbitym okiem, przytrzymywany przez spokojnego jak kamień Toma, zawtórował mu wściekłym wyciem i kolejną wiązanką najwymyślniejszych przekleństw.

W tym samym momencie po schodach zbiegła zmierzająca na swoją nocną zmianę Zuzia, która, ujrzawszy scenę przy łazienkach, podbiegła do nich, ściągając szybko z głowy czapkę, a z dłoni rękawiczki.

– Pani Izo, panie Łukaszu, czy coś trzeba pomóc? – zapytała z niepokojem.

– Nie, dajemy radę – zapewnił ją Chudy, nie zważając na sypiące się bluzgi. – Odsuń się, mała, bo jeszcze zarobisz od któregoś! Za dużo nas tu już… Aha, Iza, weź jeszcze formularz protokołu, trzeba spisać straty, gnojki narozpieprzali szkła i jedno krzesło połamali.

– Jasne, Łukasz – odparła Iza, wycofując się i pociągając za rękę Zuzię. – To ja już lecę po telefon i protokół, a ty, Zuzanko…

– Co tu się dzieje?! – zabrzmiał nagle twardo głos Majka, który, przecisnąwszy się przez odpychany przez Tymka tłum gapiów, stanął właśnie za ich plecami. – Co to za rozwała?!

Kolejna fala przekleństw płynąca z ust dwóch unieruchomionych młodych mężczyzn i połączona z podniesionym głosem Tyma niemal zagłuszyły wyjaśnienia Chudego.

– Cisza!!! – huknął Majk tak donośnym głosem, że na chwilę rzeczywiście zrobiło się ciszej, zapewne przez efekt zaskoczenia. – Iza, Chudy! Mówcie. Co tu się dzieje, do cholery!?

Uzyskawszy od Chudego pobieżne informacje na temat sytuacji, kazał dla rozładowania sensacji wprowadzić obydwu delikwentów do znajdującego się tuż obok składziku, podczas gdy Iza, w oczekiwaniu na instrukcje dla siebie, poleciła Zuzi iść na zaplecze, przebrać się, a następnie pomóc Oli i Martynie na sektorze D.

– Dobra, ja sam zadzwonię po gliny – oznajmił poirytowanym tonem Majk, sięgając do kieszeni po telefon i zerkając z wyrzutem na Izę. – Iza, co ty wyprawiasz? Dlaczego mnie nie zawołałaś? To nie jest robota dla kobiety!

– Przepraszam, szefie – odparła ze skruchą. – Nie wiedziałam, że to takie poważne, a ty przecież witałeś gości…

Pokręcił głową z dezaprobatą i chciał dodać coś jeszcze, lecz w tym momencie dostrzegł połyskujący na jej szyi wisiorek, a choć zahaczył o niego tylko przelotnie kątem oka, nie miał wątpliwości, że to był ten.

– Dobra, nieważne, nic się nie stało – machnął ręką, palcami drugiej wybierając w telefonie numer policji. – Przynieś mi tu tylko ten protokół z szuflady, okej?

– Tak jest – skinęła głową Iza, natychmiast wycofując się ku wejściu na salę.

„I co się wściekasz?” – pomyślała smutno. – „Skąd miałam wiedzieć, że to interwencja kwalifikująca się na wezwanie glin? Chciałam sama się tym zająć, żeby nie przerywać ci romantycznej konwersacji. Powinieneś to docenić…”

Zmierzając przez salę na zaplecze, zerknęła mimochodem w stronę stołu imieninowego, gdzie natychmiast, niczym zaprogramowany radar, wychwyciła postać Natalii w bordowej sukience. Uczestnicy przyjęcia zasiadali właśnie do stołu pod dyktando Pabla, który uroczyście usadził na honorowym miejscu Lodzię, budząc tym aplauz zebranych. Uwadze Izy nie umknęło, że Natalia usiadła po drugiej stronie stołu, po prawej ręce mając Justynę, a po lewej puste krzesło. Na kogo czekało? Czy nie na niego? Prawie nie miała co do tego wątpliwości. I teraz wcale już się nie dziwiła, dlaczego był taki poirytowany – w tych okolicznościach interwencja przy łazienkach rzeczywiście wypadła bardzo nie w porę.

W drzwiach zaplecza spotkała Klaudię, która niosła tacę z przekąskami.

– Iza, my już zaczynamy podawać – oznajmiła, ruchem głowy wskazując na idącą za nią z podobną tacą Gosię. – Nie siadasz do stołu? Postawiłyśmy dla ciebie talerz.

– Tak, potem siądę – odparła w roztargnieniu Iza. – Ale teraz nie mogę, mamy interwencję, muszę lecieć do gabinetu po protokół.

Klaudia i Gosia przystanęły, patrząc na nią z niepokojem.

– Coś poważnego? – zapytała Gosia.

– No, dosyć – odparła, mijając je i wchodząc pośpiesznie w korytarz zaplecza. – Bójka do krwi z narkotykami w tle, niestety nie obędzie się bez policji. Ale spokojnie, szef już się tym zajmuje – dodała, dając im znak, żeby szły dalej. – Nie rozpowiadajcie tego, zwłaszcza tam przy stole, okej? Za pół godziny powinno być po wszystkim.

Dotarłszy do gabinetu, wyjęła z szuflady kopię formularza protokołu szkody i zawróciła w stronę drzwi, po drodze gasząc światło. Jej wzrok padł przy tym na okienko pod sufitem, za którym chyba znów padał mocny śnieg, bo jego dolna część była oblepiona białym, podświetlonym na pomarańczowo puchem.

Takie warunki atmosferyczne to najlepszy klimat na różne czary-mary

„Nie będę zawracać mu głowy Victorem” – postanowiła, wracając przez salę i tym razem nie patrząc już w ogóle w stronę stołu z przyjęciem Lodzi. – „To było mi potrzebne wczoraj, dzisiaj już poradzę sobie sama.”

Jako że wczoraj Majka nie było, a dziś ona dotarła do pracy dopiero przed siedemnastą, nie miała jeszcze okazji zamienić z nim słowa na osobności, lecz teraz to już nie miało znaczenia. Co tam Victor! Teraz liczyło się tylko to, żeby jakoś przetrwać dzisiejszy wieczór, w jak największym stopniu zajmując myśli czymś neutralnym, na przykład rozmową z Pablem o Rolskim. O właśnie, to było teraz kluczowe! Przynajmniej w ten sposób odrobinę pomoże Amelii, Robertowi i Beacie w naświetleniu tej przedziwnej inwestycji, która równie dobrze mogła się okazać wielką szansą, jak i zwykłą pułapką. A Krawczyk? Przecież powinna odpowiedzieć mu na smsa, i to jak najszybciej, dalsza zwłoka będzie wręcz niegrzeczna.

„W sumie to nie muszę pytać o zgodę Pabla” – stwierdziła, wychodząc na korytarz, gdzie nie zastała ani Majka, ani ochroniarzy, co znaczyło, że pewnie wszyscy czekali na policję w składziku. – „A sama czuję, że powinnam pojechać do niego na ten obiad z narzeczoną. To będzie dość niekomfortowe, ale lepiej trzymać z nim dobre stosunki, bo gdyby okazało się, że jednak maczał palce w tych pomysłach Rolskiego…”

Majk rzeczywiście był w składziku z Chudym i Tomem, którzy wciąż trzymali obu delikwentów, teraz już spokojniejszych i jakby pogodzonych ze swoim losem.

– Aha, dzięki – skinął głową, biorąc protokół z ręki Izy i kierując się wraz z nią do drzwi. – Dobra, chłopaki, pilnujcie ich tu, ja idę spisywać szkody. Iza, kto ma teraz sektor D?

– Ola i Martyna – odparła rzeczowo, kiedy oboje znaleźli się już na korytarzu. – A teraz wysłałam im jeszcze do pomocy Zuzię.

– Okej, zaraz je przepytam, co tu się naodwalało, Chudy na razie jest zablokowany. Posłuchaj, elfiku – dodał łagodniej, zatrzymując ją tuż przed wejściem na salę i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Mam do ciebie prośbę.

Iza podniosła na niego oczy.

– Tak?

Majk zawiesił się na pół sekundy. Te oczy… Czy przewrotna natura specjalnie wyposaża kobiety w takie cuda, by hipnotyzowały nimi frajerów odmiennej płci i jednym ruchem długich rzęs zamieniały ich w galaretę?

Dlaczego dzisiaj znowu tak go unikała? Tak bardzo jej potrzebował! Odkąd przyjechał do pracy, pragnął właściwie tylko jednego – znaleźć się z nią sam na sam choćby na pół minuty, przytulić się do niej i w ten sposób uspokoić zszargane nerwy. To już nawet nie było lekarstwo na wszystko… to było autentyczne uzależnienie, nałóg nie do pokonania, który z każdym dniem i tygodniem zdawał się pogłębiać i przybierać na sile.

Od wczoraj nic mu się nie układało, najpierw omal szlag go nie trafił przez prawie trzy godziny opóźnienia w Urzędzie Skarbowym, potem tamten facet nie przyjechał na umówione spotkanie, a wreszcie ta cholerna śnieżyca, która zakopała mu samochód w jednej z chyba najwęższych uliczek miasta. Do dziś czuł w mięśniach skutki wykopywania go z zaspy podręczną saperką w tamtym zakazanym zaułku, a i tak cud, że w ogóle stamtąd wyjechał i na oparach paliwa zdołał dojechać do stacji benzynowej. Kiedy o trzeciej w nocy dotarł wreszcie do domu, mógł tylko zwalić się jak martwy na łóżko i przespać kilka godzin z perspektywą kolejnego dnia wypełnionego od rana milionem obowiązków.

A dzisiaj? Przygotowania do imprezy dla Lodzi okazały się o wiele bardziej absorbujące, niż się spodziewał, przy czym doglądał ich osobiście, Iza bowiem, jak wyczytał w pozostawionym w szufladzie biurka grafiku, zaczynała swoją zmianę dopiero o siedemnastej. Informacja ta była dla niego wielkim rozczarowaniem, liczył bowiem, że jeszcze przed imprezą uda mu się spędzić z nią kilka minut na osobności, tymczasem, kiedy już przyszła do pracy, nie udało mu się znaleźć po temu żadnego pretekstu. Co więcej, miał wrażenie, że celowo go unikała i że znowu coś ją gryzło – a może nawet źle się czuła? Świadczyć o tym mogły jej bledsze niż zwykle policzki i szare cienie pod oczami, a on przecież przysiągł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli na to, by powtórzyła się sytuacja z pierwszego Dnia Francuskiego.

Ale jeśli nie? Jeśli to, co obserwował w jej zachowaniu ostatnio, było czymś znacznie poważniejszym, a mianowicie oznaką budzącej się w niej świadomości? Niepożądaną reakcją na dziesiątki owych drobnych aluzji, jakie od wielu miesięcy wysyłał jej w nadziei, że odpowie na nie tak, jak tego pragnął? Myśl ta podminowała go jeszcze bardziej, bo jakże dość miał już tej niepewności i ciągłego strachu, że coś się zawali! Gdyby tak mógł to uciąć, rozstrzygnąć w kilku słowach… a dziś przynajmniej ją przytulić, może nie tak cudownie jak kilka dni temu podczas łóżkowej sesji filozofii, ale chociaż na chwilę, tak, by poczuć to, co koiło mu nerwy za każdym razem, gdy łapał go tego rodzaju metafizyczny niepokój – ów miękki gest przyzwolenia i pełnej ufności, z jaką wtulała się w jego ramiona, udowadniając mu w ten nieuświadomiony sposób, że wszystko było w porządku.

Dlatego, kiedy rozpoczęła się impreza, a Iza przyszła na jego wezwanie z zaplecza przebrana w elegancką szarą bluzeczkę, dziwnym trafem idealnie dobraną do koloru jego koszuli, ucieszył się na myśl, że uczyni z tego żartobliwy pretekst do chwili rozmowy. Już chciał podejść do miejsca, gdzie stała z Lodzią i koleżankami z polonistyki, lecz właśnie wtedy, gdy na chwilę spuścił ją z oczu zajęty żartami z Wojtkiem, Justyną i resztą towarzystwa, ona znów nagle zniknęła, dosłownie przepadła jak kamień w wodę! W innej sytuacji pewnie by się tym nie przejął i poczekał na stosowną okazję, jednak dziś, po wczorajszym ciężkim dniu, czując się bez jej natychmiastowego wsparcia jak narkoman, któremu odmówiono dawki narkotyku, to wyjątkowo silnie podziałało mu nerwy.

Przekazawszy zatem pałeczkę mistrza ceremonii Pablowi, zasłonił się koniecznością przeprowadzenia kontroli w kuchni i udał się na zaplecze, gdzie jednak nie znalazł Izy, choć przeszukał dokładnie wszystkie pomieszczenia. Dopiero od przechodzącej z tacą Lidii dowiedział się, że poszła pomóc Chudemu i Tomowi ogarnąć na zewnątrz sali jakąś krwawą interwencję, to zaś w jego stanie podminowania było przysłowiową ostatnią kroplą, która przepełniła kielich.

Dlaczego poszła tam sama i nic mu nie powiedziała? Czy do tego stopnia odstraszała ją rozmowa z im? I niby z jakiego powodu? Zwłaszcza że akcja z bójką do krwi na terenie lokalu, kiedy szef był obecny na miejscu, to z założenia było wyzwanie dla niego i wszyscy w zespole doskonale o tym wiedzieli. Pobiegł zatem czym prędzej na miejsce interwencji, by zająć się sprawą, i zastawszy ją tam z ochroniarzami, nie mógł powstrzymać słów wyrzutu, które same cisnęły mu się na usta. Cisnęły się – i nagle przestały, rozmywając się bez śladu jak mgła w słoneczny poranek. Wystarczył jeden rzut oka na jej szyję, na której połyskiwał srebrny wisiorek z półksiężycem.

O, cudowna nieprzewidywalności życia! Jak to się dzieje, że czasem jeden taki drobiazg pozornie bez znaczenia przywraca spokój ducha i napełnia uskrzydlającą radością niczym za pstryknięciem palców dobrej wróżki? Co prawda nie powinien za wiele sobie wyobrażać, założyła go dzisiaj pewnie tylko dlatego, że pasował jej do tej szarej bluzeczki, ale przecież, gdyby jego obawy były uzasadnione, nie zrobiłaby tego. A zatem… We wzniesionych na niego oczach wciąż czaił się ten dziwny smutek, który nawracał w ostatnich tygodniach regularnie, zwłaszcza od czasu andrzejkowego wesela koleżanki, lecz jeśli nie dotyczył jego, a płynął z zewnątrz (na co na szczęście wszystko wskazywało), nie będzie większego problemu sobie z nim poradzić. Wręcz jego przyjacielskim obowiązkiem było zapytać wprost, co się stało, a dzięki temu zyskać okazję do kolejnej sesji filozoficznej rozmowy, która w magiczny sposób potrafiła zatrzymywać czas.

– Zastąp mnie przy stole, dobrze? – podjął rzeczowym tonem. – Ja muszę tu zostać, spisać szybko protokół i poczekać na gliny, zaraz powinni być. A ty idź do Pabla i Lodzi, zapytaj, czy czegoś nie potrzebują i ogólnie czyń honory pani domu – uśmiechnął się lekko. – Myślę, że maksymalnie w pół godziny powinienem się z tym uporać.

– Oczywiście, szefie – skinęła głową. – Co mam im mówić, jak będą o ciebie pytali?

– Mów prawdę – odparł bez wahania. – Mordobicie, interwencja, policja i tak dalej, po prostu muszę to ogarnąć jak zwykle. Nie martw się, oni są do tego przyzwyczajeni. Niech toast za zdrowie Lodzi wychylą beze mnie, ja potem nadrobię to indywidualnie… o ile oczywiście pan mecenas mi pozwoli! – zażartował.

– Jasne – uśmiechnęła się. – Już idę.

W tym momencie u góry schodów, gdzie stało kilka grupek rozmawiającej młodzieży, wszczęło się zamieszanie i pojawiły się tam sylwetki dwóch umundurowanych policjantów, którzy, rozejrzawszy się, skierowali się w dół. Iza wymieniła z Majkiem znaczące spojrzenia i wróciła na salę, słysząc za plecami początek rozmowy i skrzypnięcie drzwi od składziku.

„Nie zdążył spisać protokołu” – pomyślała. – „Ale to nic, najważniejsze, żeby przekazać policji tych dwóch, protokół mogę potem zrobić i ja… jak już wywiążę się z honorów pani domu.”

Uśmiechnęła się smutno na to sformułowanie. Pani domu. Jasne. Raczej niezastąpiona plenipotentka do spraw gaszenia pożarów w środowisku zawodowym.

– O, Iza! – ucieszyła się na jej widok Lodzia. – Gdzie ty nam tak zniknęłaś?

– Właśnie! – podchwyciła żywo Justyna, zrywając się z krzesła i ściskając ją serdecznie. – Nawet nie zdążyłam się z tobą przywitać!

– Ani ja – dodała Natalia, która siedziała obok niej i również podniosła się na chwilę, by podać Izie rękę. – Cześć! Niby pracujemy razem, a prawie wcale się nie widujemy.

– To prawda – uśmiechnęła się Iza.

– A gdzie się podziewa nasz kudłaty maestro? – zagadnął wesoło Maciek, przechylając się przez stół, by uścisnąć jej rękę. – Czekamy na niego z toastem! Jak poszedł kontrolować przystawki na zapleczu, tak ślad po nim zaginął!

– Szef ma teraz problem do rozwiązania – wyjaśniła grzecznie, na co wszyscy natychmiast uciszyli się i skupili na niej uwagę. – Prosił, żeby wypić toast bez niego.

– Jak to bez niego?! – zawołało towarzystwo. – Bez Majka? Nie ma takiej opcji! Poczekamy!

– Poczekamy – potwierdziła Lodzia.

– A co to za problem? – zapytała z niepokojem Dominika. – Coś poważnego? Kiedy tu wróci?

Zgodnie z zaleceniem Majka Iza wyjaśniła im krótko naturę interwencji, co spotkało się z jednej strony ze zrozumieniem, a z drugiej z nową falą żartów, które tym razem niespodziewanie skierowały się przeciwko Pablowi.

– Nooo… jeśli chodzi o policję i aresztowanie w Anabelli, to nic nie przebije tego numeru z Leśniewskim – zauważył wesoło Maciek. – Wojtek, pamiętasz aresztowanie bandziora?

Wszyscy ze starej gwardii roześmiali się, jednak, ponieważ część obecnych, w tym koleżanki z roku Lodzi oraz Natalia, nie znali słynnej historii z Pablem i Lodzią w rolach głównych, skupiono się na jej zbiorowym omówieniu wśród gromkich salw śmiechu. Dopiero kiedy historia została opowiedziana, Justyna wstała i pociągnęła stojącą z boku Izę za rękę, wskazując jej puste miejsce na brzegu stołu obok Natalii.

– Siadaj z nami, Iza! – powiedziała z sympatią. – Tu jest wolne, czekaj, postawię ci talerz… Dominiś, podaj mi ten czysty talerzyk, co? Dla Izy.

– Ale tu miał siedzieć Majk… – zaprotestowała niepewnie Natalia.

Iza cofnęła się o krok.

– E tam, przecież na razie go nie ma – machnęła ręką Justyna. – Siadaj, Iza… no siadaj, mówię ci! I tak czekamy na toast, a ja muszę cię o coś zapytać.

Mówiąc to, pociągnęła ją za rękę, zmuszając do zajęcia wolnego krzesła obok Natalii, która teraz znalazła się pomiędzy nimi. Iza usiadła nieco sztywno, odnosząc nieprzyjemne wrażenie bycia dokładnie tam, gdzie nie powinno jej być. Wszędzie na świecie, tylko nie tutaj! Nerwowym gestem wygładziła sobie na kolanach fartuszek, mimochodem zahaczając o kieszeń, co ni stąd ni zowąd przypomniało jej o pozostawionym w szatni telefonie.

„Jak będę szła do kuchni, to wstąpię po niego” – pomyślała niemrawo. – „Lepiej mieć pod ręką, czasem zdarza się coś pilnego…”

– Słuchaj, Iza, a propos tego waszego nowego lokalu na Czechowie – zagadnęła Justyna, zsuwając sobie na talerz przekąski z oliwkami i podając paterę Natalii, która również nałożyła sobie dwie sztuki. – Czy ja dobrze zrozumiałam, że otwieracie się w Sylwestra?

– W Sylwestra? – powtórzyła niepewnie Iza. – Nic mi o tym nie wiadomo, plany były takie, że po Nowym Roku, ale jeśli Majk tak powiedział…

– Nata, Majk mówił, że w Sylwestra czy po Sylwestrze? – upewniła się Justyna.

– No właśnie za to głowy nie dam – miły głos Natalii rozbrzmiał tuż przy uchu Izy. – Mogłam coś przekręcić.

– Dobra, dopytamy go, jak wróci – stwierdziła Justyna. – Ale chyba gdyby to miało być w Sylwestra, to Iza by już o tym wiedziała, nie? To dobry znak. Czekaj, Iza, może chcesz trochę tych koreczków? – podstawiła jej kolejną srebrną z przekąskami. – Nie? A tuńczyka?

– Nie, dziękuję – pokręciła głową. – Potem chętnie coś zjem, ale na razie wolę zostawić sobie miejsce na danie główne.

– Aha, rozumiem – uśmiechnęła się porozumiewawczo Justyna, przechylając się ku niej ponad talerzem Natalii. – Ja w takim razie chyba też tak zrobię. Bo słuchaj, dlaczego cię o to pytam… – spoważniała znowu. – W sensie o to otwarcie nowego lokalu. Chciałabym wiedzieć, czy Majk w tym roku w Sylwestra będzie sztywno uwikłany w pracy, czy jednak jest szansa, że raz w życiu, po dziesięciu latach zachrzanu w tej knajpie, wreszcie pomyśli o sobie. Od niego oczywiście się nic nie dowiemy, jak zwykle będzie ściemniał i lawirował, a na koniec i tak wyląduje w robocie, dlatego wolę pogadać z tobą. Powiedz mi, jak wyglądają wasze plany na Zamkowej? Organizujecie tu jakiś bal sylwestrowy?

– Tak – odparła grzecznie Iza. – Organizujemy, niedługo będziemy wywieszać plakaty. Co roku taki jest, chociaż ja jeszcze ani razu nie miałam okazji go obsługiwać, bo dwa lata temu jeszcze tu nie pracowałam, a rok temu byłam na Sylwestra w Belgii.

– A tak, pamiętam! – przyznała Justyna, zerkając z rozbawieniem na resztę towarzystwa, które właśnie ryknęło śmiechem po jakimś żarcie brylującego po drugiej stronie stołu Pabla. – Ania opowiadała, że bawiliście się super, a ty i Victor przetańczyliście całą… no, nieważne – zmieszała się nagle. – Nie o tym miałam mówić.

– Jaki Victor? – zaciekawiła się Natalia.

– A, taki nasz znajomy z Belgii – odparła wymijająco Justyna. – Potem ci powiem. Czyli jednak będzie bal sylwestrowy na Zamkowej? – wróciła czym prędzej do tematu. – A Majk koniecznie musi na nim być?

– No… nie wiem – pokręciła głową Iza. – O to trzeba by go pytać osobiście. Jeszcze nie rozmawialiśmy w zespole o tym, kto będzie obsługiwał sylwestra, ale szef zazwyczaj jest obecny na takich dużych imprezach, często zresztą sam je animuje.

– O tak, widziałam to ostatnio na andrzejkach! – ożywiła się natychmiast Natalia.

– Mhm, my też już milion razy widzieliśmy go w tym żywiole – zgodziła się z lekkim przekąsem Justyna. – Tyle że po tylu latach to już się zaczyna robić nudne. Dlatego mam nadzieję, że w tym roku na Sylwka uda się zorganizować inaczej, zwłaszcza że Lodzia obiecała nam w tym pomóc. Iza zresztą też nam to obieca, prawda, Izunia? – uśmiechnęła się przymilnie. – Twoje wsparcie logistyczne jest dla nas kluczowe. Bo jeśli my nie weźmiemy się w końcu za tego patałacha…

– Ej, Justyś, a o czym wy tam tak deliberujecie? – przerwała im siedząca po drugiej stronie stołu Dominika, przechylając się w ich stronę. – Coś mnie ominęło?

– Szanowni goście, proszę o ciszę! – rozległ się w tym samym momencie donośny głos Pabla, na co wszyscy przerwali rozmowy i spojrzeli na niego. – Chcę coś zapowiedzieć!

– Cisza! – podchwycił wesoło Kajtek, stukając widelcem w dzbanek z wodą.

– To coś o Lodzi? – zaciekawiła się Asia.

– Nie – uśmiechnęła się uroczo Lodzia.

– Nie – powtórzył za żoną Pablo, podnosząc się z krzesła z telefonem w dłoni. – Zostałem właśnie zobowiązany, żeby przekazać wam pozdrowienia od mojej szlachetnej siostry Anny oraz od jej męża, a mojego znamienitego szwagra Jean-Pierre’a, którzy niniejszym uroczyście zapowiadają swój przyjazd do Lublina na dzień osiemnastego grudnia!

Słowa te skwitowała owacja i brawa.

– Super! – cieszyła się Dominika. – Pozdrów ich od nas, Pablo!

– To co? Będzie nowa impreza u Majka? – zapytał Wojtek. – Nie chciałbym się napraszać, ale miałem dostać moje ślimaki!

– A właśnie! – podchwyciła Justyna. – Przecież oni jakoś wtedy mają Dzień Francuski! Może połączymy to, jak myślicie? Iza?

– Z naszej strony nie ma żadnych przeciwwskazań – odpowiedziała grzecznie Iza. – Oczywiście decyzja w tej sprawie zawsze należy do szefa, ale w tym przypadku mogę od razu odpowiedzieć za niego. Zapraszamy!

Podsumowały to kolejne brawa.

– No to ustalone! – stwierdził Kajtek. – Wpisuję do kalendarza! Którego to jest, Iza?

– Dziewiętnastego. A jeśli chodzi o ślimaki – uśmiechnęła się do Wojtka – to nie zapomnieliśmy i cały czas nad tym pracujemy.

– Ach! – roześmiali się zebrani, a Piotrek i Kajtek, którzy siedzieli z Wojtkiem po sąsiedzku, poklepali go po plecach na znak przyjacielskiego wsparcia. – No to teraz, brachu, już się nie wyłgasz! I widzisz? Było siedzieć cicho! Straciłeś szansę na milczenie!

– Wkopałeś się, frajerze! – potwierdził wesoło Pablo. – Obaj z Majkiem dopilnujemy, żebyś wyczyścił talerz do zera!

– Aha – pokiwał sceptycznie głową Wojtek. – Nie ma sprawy. Tyle że po moim czyszczeniu talerza Majk będzie musiał porządnie wyczyścić podłogę!

Towarzystwo znów gruchnęło śmiechem.

– No, jeśli chodzi o mnie, to bardzo chętnie skosztuję tych ślimaków – zaznaczył Pablo, zajmując z powrotem swoje miejsce obok Lodzi. – A jak jeszcze do tego Majk dobierze jakieś dobre wino…

Rozmowa znów potoczyła się w mniejszych grupkach, a ponieważ Justyna zagadała się z siedzącą naprzeciwko Dominiką, Iza pomyślała, że może to być dobra okazja, by wstać i choć na parę minut czmychnąć na zaplecze. Co prawda Majk prosił ją o zastąpienie go na czas nieobecności, ale w pewnym sensie już to zadanie wykonała, a na zapleczu przecież mogło wyniknąć coś nieprzewidzianego.

„No i ten telefon” – przypomniała sobie. – „O właśnie! To jest bardzo dobry pretekst!”

– Iza? – zagadnęła dokładnie w tym momencie Natalia, na co Iza, która właśnie miała podnieść się z krzesła, opadła na nie z powrotem.

– Tak?

– A propos tej policji – podjęła ostrożnie Natalia. – To się często zdarza?

– Masz na myśli tę interwencję na schodach? Nie, na szczęście niezbyt często, ale raz na dwa albo trzy miesiące bywa… zwłaszcza w porze wieczornej i nocnej.

– Aha. I jak myślisz, dzisiaj to jeszcze długo potrwa?

Iza pokręciła głową, wpatrując się mimochodem w jej dłoń trzymającą widelczyk do przystawek – piękną, wypielęgnowaną dłoń z długimi paznokciami pomalowanymi opalizująco lśniącym, ciemnobordowym lakierem, dokładnie w kolorze jej sukienki. Istne cudo manikiuru!

– Nie wiem, każdy przypadek jest inny – wyjaśniła. – Zależy, co policja zdecyduje się zrobić z tymi chłopakami i czego będzie oczekiwać od nas. Na pewno zeznań i protokołu szkody, to taki standard, ale tam polała się krew, więc nie wiadomo, co z oceną lekarza. Mam nadzieję, że załatwią to już poza naszym lokalem. Tak czy inaczej Majk ma w takich interwencjach wieloletnie doświadczenie – dodała uspokajająco. – Więc spodziewam się, że niedługo się z tym upora i do nas wróci.

– Powinien, przecież czekamy na niego z toastem – zgodziła się Natalia. – Nie sądziłam, że jako szef tak świetnie prosperującej firmy musi jeszcze zajmować się tego typu brudną robotą, no, ale wiadomo… nikt nie zrobi tego lepiej niż on. A swoją drogą żałuję, że tak rzadko mamy okazję się widywać. W sensie ty i ja – uśmiechnęła się. – Wiem, jaką ważną osobistością tu jesteś, Majk ciągle powtarza, że jesteś niezastąpiona, a ja prawie cię nie znam, chociaż pracuję tu już od półtora miesiąca. Dlatego bardzo chciałabym się bliżej z tobą zapoznać, podpytać się o różne rzeczy i w ogóle… Słyszałam, że studiujesz francuski, tak? Na którym jesteś roku?

– Na trzecim – odparła grzecznie. – W tym roku będę kończyć licencjat, a potem mam zamiar kontynuować magisterkę.

– Jesteś z Lublina?

– Nie, z Podlasia. Pochodzę z takiej małej wioski za Radzyniem. Administracyjnie to północ Lubelszczyzny, ale geograficznie południowe Podlasie.

– O! – zdziwiła się Natalia. – Myślałam, że jesteś rodowitą lublinianką. To ciekawe, widzę, że mamy coraz więcej wspólnego, bo ja też nie jestem stąd – dodała, jakby z namysłem. – W Lublinie mieszkam dopiero od trzech lat.

– Naprawdę? – teraz z kolei zdziwiła się Iza. – A skąd przyjechałaś? Jeśli można zapytać oczywiście.

– Pochodzę z Bydgoszczy, ale studiowałam w Łodzi, a przed przyjazdem do Lublina kilka lat mieszkałam i pracowałam w Warszawie. Czyli można powiedzieć, że długo szukałam swojego miejsca, ale Lublin podoba mi się najbardziej i mam nadzieję, że tu już zostanę. Musimy kiedyś spotkać się i porozmawiać sobie dłużej, co ty na to? – zerknęła na nią z uśmiechem. – Zależy mi na tym, żeby złapać z tobą jak najlepszy kontakt.

– Jasne – odwzajemniła jej uśmiech Iza. – Na pewno jeszcze nieraz będzie okazja, jeśli nie w pracy, to na jakiejś imprezie, tak jak dzisiaj. Ale teraz przepraszam cię, muszę na chwilę zajrzeć na zaplecze – dodała, podnosząc się z krzesła i wygładzając na sobie fartuszek. – Zwłaszcza że Majk jeszcze nie wrócił, a ja…

W tym momencie Justyna, wyczuwając jej gest, natychmiast odwróciła się od Dominiki i chwyciła ją za rękę.

– Czekaj, Iza, gdzie ty mi uciekasz? Jeszcze nie skończyłyśmy rozmowy!

– Zaraz wrócę – zapewniła ją ciepło. – Skoczę tylko na chwilę do kuchni i zapytam dziewczyny, czy wszystko w porządku na sali.

– No dobra – machnęła ręką Justyna. – Idź. Z doświadczenia wiem, że jak Majk albo jego prawa ręka uprą się, że koniecznie muszą pójść popracować, to nic ich nie powstrzyma. Za to jak twój szef pracoholik skończy już te swoje akcje z policją i trochę cię zluzuje, to zamawiam z tobą rozmowę, okej? Tylko nic mu nie mów – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – To na razie ma być tajemnica.

– Okej – pokiwała głową, po czym, zerknąwszy okiem gospodyni na stół, dodała głośniej. – Czy może jeszcze coś donieść? Jakieś świeże talerzyki albo szkło?

– Jakie szkło, jakie szkło! – prychnął z politowaniem Wojtek. – Jeszcze nawet kropelki nie wypiliśmy! Czekamy przecież z toastem na marudę Majka!

– Iza, a można by dokładkę tej sałatki? – zapytała Ewa, pokazując jej pustą miskę po drugiej stronie stołu. – Była tak pyszna, że panowie już ją wykończyli, a ja ledwo zdążyłam skosztować…

– Oczywiście – uśmiechnęła się Iza, w duchu zadowolona, że ma dodatkowy pretekst do oddalenia się na zaplecze. – Zaraz doniosę więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *