Anabella – Rozdział CLXXXV
– Iza, powiedz mi, co z Martusią? – zapytała konspiracyjnie Lodzia, kiedy obie wyszły z sali i zatrzymały się przy schodach. – Udało ci się jakoś załatwić tę sprawę?
Lodzia była po Justynie już drugą osobą, która w przeciągu ostatniej godziny poprosiła Izę o słówko na osobności, jednak, zważywszy na obowiązki jednej jako solenizantki, a drugiej jako przedstawicielki obsługi imprezy, dopiero teraz trafiła się okazja, żeby razem opuścić salę. Choć od pamiętnej rozmowy o Patryku minęły już prawie dwa tygodnie, nie miały jeszcze okazji ani się spotkać, ani nawet skontaktować się telefoniczne, zaś Daniel, który jako kolega z roku mógłby być dla Lodzi źródłem informacji, jak na złość wciąż chorował i nie pojawiał się na uczelni.
– Tak… chociaż właściwie to Patryk sam ją za mnie załatwił – odparła z przekąsem Iza. – I z jednej strony jestem mu za to wdzięczna, a z drugiej udusiłabym drania gołymi rękami za to, co odwalił.
– A co odwalił? – błękitne oczy Lodzi rozszerzyły się w wyrazie niepokoju.
Iza opowiedziała jej w skrócie wydarzenia z wesela z Patrykiem w roli głównej, a także nakreśliła obraz obecnego stanu ducha Marty, która i tak, jej zdaniem, trzymała się całkiem nieźle.
– Ma teraz taką sinusoidę, że raz jest lepiej, raz gorzej – tłumaczyła. – Ale generalnie, chociaż oczywiście nadal cierpi, ma świadomość, ile wart był ten typ, i myślę, że podniesie się z tego szybciej niż po Radku.
– Oby – pokręciła głową Lodzia. – Biedna Martusia. Że też takich łajdaków w ogóle ziemia nosi… Nie wiem, Izunia, ja chyba jestem zbyt radykalną idealistką, żeby przejść nad tym do porządku dziennego. To mi się po prostu w głowie nie mieści.
– Mnie też – zgodziła się Iza. – Ale niestety takich przypadków wszędzie jest pełno, ja sama co chwila na jakiś trafiam i powiem ci, że z każdym takim doświadczeniem coraz ciężej mi wierzyć w ludzi.
– No, nie dziwię ci się – westchnęła Lodzia, po czym nagle spojrzała na nią uważniej. – Ale mam nadzieję, że ciebie osobiście nic takiego nie dotyczy, co? Ty już ostatnio i tak miałaś tyle tych problemów i rozczarowań…
– Nie, na szczęście bezpośrednio mnie nie dotyczy – zapewniła ją Iza. – Za to pośrednio niestety co chwila, bo jakimś dziwnym trafem tak się składa, że to ja muszę wszystkich pocieszać, stawiać do pionu i służyć za pomoc psychologiczną.
– No tak – przyznała Lodzia, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Ja też swego czasu z tej pomocy korzystałam… i Majk… nawet Krawczyk… a wyobrażam sobie, że na co dzień takich zleceń dostajesz dużo więcej. A wiesz dlaczego? – uśmiechnęła się. – Bo masz w sobie coś takiego, że człowiek automatycznie otwiera przed tobą serce, wywala z siebie smutki i wychodzi z tej rozmowy o wiele spokojniejszy. Jakbyś miała nadprzyrodzoną moc uspokajania ludziom nerwów! Pablo zresztą też ciągle powtarza, że jesteś aniołem dobroci.
Iza odwzajemniła jej nieco smutny uśmiech, wspominając wczorajsze słowa Victora.
– Aniołem dobroci z nadprzyrodzoną mocą to na pewno nie – zapewniła ją z pobłażaniem. – Ale psychologiem na amatorskim etacie już tak. Ogólnie bardzo to lubię, takie rozmowy to mój żywioł, ale jednak czasami bywają stresujące, a w nadmiarze wręcz męczące.
– Wyobrażam sobie – pokiwała głową Lodzia.
– Nawet na tym weselu sprawa Marty wcale nie była moim jedynym zleceniem – ciągnęła Iza, wyświetlając sobie w pamięci czerwoną twarz i mętne oczy odurzonego alkoholem Zbyszka. – A oprócz tego miałam jeszcze własne problemy, bo wyobraź sobie, że spotkałam tam Michała.
– Michała? – Lodzia spojrzała na nią zaskoczona. – Tego Michała?
– Tak, właśnie tego – wzruszyła ramionami. – Zatruł mi imprezę i zepsuł fajnie zapowiadającą się znajomość. Właściwie to zepsuł ją już dawno, w sierpniu, chociaż wtedy jeszcze o niej nie wiedziałam, a wczoraj siostra powiedziała mi, że … ech, długo by gadać! – machnęła ręką. – Musimy kiedyś umówić się w jakimś spokojnym paśmie na herbatę, to wszystko ci opowiem, dzisiaj szkoda na to czasu.
– W sierpniu? – powtórzyła zaintrygowana Lodzia. – Wtedy, kiedy ty jeszcze…
– Tak, kiedy jeszcze myślałam o nim poważnie. A potem jeden po drugim zaczęły wypływać dowody na to, jaka byłam głupia, i to jest tylko kolejny z nich.
– Ach! – oczy Lodzi zalśniły jeszcze większą ciekawością. – Musisz mi koniecznie o tym opowiedzieć! A zresztą powiedz mi, kiedy ty w końcu do nas wpadniesz, co? – dodała z nutą wyrzutu. – Już chyba ze trzy razy cię zapraszałam, a ty ciągle się wywijasz! I teraz już koniec, moja droga! – oznajmiła ostrzegawczo. – Strzeż się, bo tym razem nie odpuszczę!
Iza roześmiała się na widok jej groźnej miny.
– Nie strasz mnie, bo w nocy nie zasnę! – zażartowała. – Oczywiście, że wpadnę do was, Lodziu, obiecuję. Może w przyszłym tygodniu? Mam wtedy pasmo na nadrabianie zaległości towarzyskich, umówiłam się na herbatkę nawet do twojej teściowej, wiesz? – mrugnęła do niej. – Na wtorek po południu.
– A tak, mama czeka na to od dawna – przyznała Lodzia. – Często pyta nas albo Majka, co u ciebie, bardzo cię polubiła. W takim razie ja też poproszę o takie spotkanie, Iza! I to od razu, bo potem znowu wszystko się rozpłynie. Co byś powiedziała na środę?
– Hmm – zastanowiła się Iza. – Wydaje mi się, że nie ma przeszkód, zajęcia kończę po czternastej, a zmianę w pracy mam dopiero od dziewiętnastej, zresztą w razie czego nie będzie problemu przerzucić na dwudziestą. O dwudziestej to już pewnie Edzio idzie spać?
– Nawet wcześniej – uśmiechnęła się Lodzia. – Wiesz co, Iza, mam pomysł! A jakbyś przyjechała do mnie od razu po zajęciach? Umówimy się na uczelni i pojedziemy moim samochodem, po drodze wskoczymy tylko do mojej mamy po Edika, a potem pomożesz mi przygotować obiad. I razem go sobie zjemy, co?
Plan był na tyle kuszący, że Iza chętnie na niego przystała, po czym, ustaliwszy szczegóły, obie uznały, że czas już wracać do towarzystwa, tym bardziej że niedługo miało być serwowane kolejne danie.
– A słuchaj, Justi rozmawiała z tobą o Sylwestrze? – zapytała Lodzia, kiedy skierowały się już na salę. – I o Majku?
– Tak – skinęła głową. – Jeszcze nie mamy dokładnych planów obsadowych na ten wieczór, ale obiecałam, że pomogę we wszystkim, w czym tylko będzie trzeba. Bo rozumiem, że chodzi o to, żeby zwolnić wtedy Majka z obowiązków? I żeby mógł pobawić się z wami w Nałęczowie?
– Dokładnie tak. To jest na razie taki luźny plan, Justyna wypatrzyła w Nałęczowie jakiś bal sylwestrowy i dziewczyny lobbują, żebyśmy pojechali tam całą paczką i tym razem pobawili się w innym miejscu. Między innymi chodzi o odciągnięcie Majka od pracy zawodowej, bo on podobno od dziesięciu lat każdego Sylwestra spędza tutaj, więc najwyższy czas, żeby chociaż raz wyciągnąć go z tego kotła. A ja oczywiście chciałabym, żebyś i ty pojechała z nami – zaznaczyła. – Mam nadzieję, że uda się to zorganizować, co, Iza? Ktoś przecież dopilnuje tutaj za was balu, chodzi tylko o to, żeby porozmawiać o tym z Majkiem i namówić go na takie rozwiązanie.
„Jeszcze jedna strata” – pomyślała ze smutną rezygnacją Izy, zerkając z daleka w stronę stołu, gdzie, jak od razu zauważyła, Majk wciąż siedział obok Natalii. – „Przecież wiadomo, że ja tam z nimi nie pojadę… zresztą nawet nie chcę. Tutaj przynajmniej zajmę się pracą i mniej będzie mnie bolało.”
– Postaram się – obiecała neutralnym tonem. – Justyna ma mi dać znać, kiedy z nim pogadać, mówiła, że najlepiej będzie, jak poczekam, aż sam mnie o to zaczepi. Prosiła, żeby nie spalić za wcześnie, bo on się wtedy zacietrzewi i tym bardziej się nie zgodzi, więc najpierw chcą go pourabiać same. Ja mam tylko pomóc ostatecznie go przekonać.
– Aha – uśmiechnęła się porozumiewawczo Lodzia. – Ja dostałam takie samo zadanie.
– Więc na razie będę trzymać język za zębami i czekać – dokończyła spokojnie Iza. – Decyzja i tak będzie należała do Majka, ale ja postaram się pomóc, na ile się da.
– Super. Dzięki, Izunia!
Kiedy podeszły do stołu, wszyscy siedzieli tam w komplecie nad nowym zestawem sałatek, popijając w luźnej atmosferze wino i zaśmiewając się do rozpuku z jakichś żartów.
– Pablo, ale jak znowu nie trafisz, to jak ty się wytłumaczysz przed teściową? – śmiała się Dominika. – Przecież ona od samego początku zamawiała dziewczynkę!
– Trafię! – zapewnił ją wesoło Pablo. – Jak nie za drugim razem, to za trzecim! Do trzech razy sztuka! W końcu się uda!
– Co takiego? – zdumiała się Lodzia, która właśnie niezauważona stanęła wraz z Izą za ich plecami.
Na dźwięk jej głosu towarzystwo zamilkło na chwilę jak zaczarowane, odwróciło się w jej stronę i gruchnęło tak potężną salwą śmiechu, że wielu klientów na sali i przy barze spojrzało ku nim z rozbawionymi minami.
– Ha! Jest nasza gwiazdeczka! – zawołał Majk do Pabla. – No to teraz masz, frajerze, przerąbane!
– Zrobi z ciebie marmoladę – pokiwał głową Kajtek. – Albo udusi warkoczem.
– Nie boję się! – zaśmiał się Pablo, wskazując Lodzi honorowe krzesło. – Warkocza moja żona i tak dzisiaj nie ma, więc jestem bezpieczny. Chociaż nie tylko dlatego. Siadaj, kochanie, i powiedz tym niedowiarkom, że za takie rzeczy męża nie zabijasz. Jak stanowi nasz domowy regulamin, jednym z moich podstawowych i niezbywalnych praw, które przysługują mi bezterminowo, jest prawo do negocjacji!
– To prawda – potwierdziła z uśmiechem Lodzia, zajmując miejsce.
Majk tymczasem podniósł się z krzesła i wskazał je stojącej za plecami gości Izie.
– Chodź tu i siadaj – powiedział do niej ciepło. – Ja zaraz przyniosę sobie drugie.
Cofnęła się o krok, czując na sobie spojrzenie Natalii.
– Nie, nie trzeba, siedź – odparła z uśmiechem, wskazując na grupkę polonistek zainstalowanych z Julką i Szymonem po drugiej stronie stołu. – Pójdę do Niny, tam pod ścianą mają wolne krzesła. Może zresztą najpierw zajrzę na zaplecze?
– Ale słyszałaś, Lodziu, co on chce negocjować? – wołała tymczasem Justyna. – Dziewczynkę! I to nie warunkowo, tylko do skutku!
– Wiem o tym! – zapewniła ją Lodzia, zerkając z rozbawieniem na męża.
– Ale ty się nie daj! Ja po dwóch facetach postawiłam szlaban i zdania nie zmienię!
– A kto cię o to prosi? – wzruszył ramionami Wojtek. – Czy ja coś negocjuję?
Wszyscy parsknęli śmiechem, przekrzykując się w kolejnej serii żartów.
– Na zapleczu wszystko gra, dopiero stamtąd wróciłem – zapewnił tymczasem Izę Majk, stając obok niej za plecami Natalii nad pustym krzesłem. – Tort zakontraktowałem na dwudziestą pierwszą trzydzieści, na sali też wszystko okej. Siadaj tutaj, Izula, a ja…
Pokręciła przepraszająco głową i czym prędzej przeszła na drugą stronę stołu, pytając wesoło studenckie towarzystwo, czy znajdzie się dla niej miejsce. Szymon natychmiast poderwał się, przyniósł spod ściany krzesło i podstawił jej uprzejmym gestem, zaś Nina w międzyczasie położyła przed nią czysty talerz i sztućce.
– Dzięki – uśmiechnęła się, zajmując miejsce pomiędzy nią a Julką.
Kątem oka widziała, że Majk usiadł już z powrotem obok Natalii, a teraz, sięgnąwszy po butelkę czerwonego wina, dolał jej do kieliszka.
– A jak tego skutku nawet po trzech razach nie będzie? – docinała tymczasem Pablowi Dominika. – To ile będziesz strzelał?
– Co najmniej do dziesięciu! – zapewnił ją Piotrek. – Pablo ma rozmach i jak wiemy, cechuje go totalny brak umiaru, więc liczba dwucyfrowa nikogo z nas nie zdziwi!
– Nie pomieściliby się nawet na Lipniaku! – zauważyła ze śmiechem Asia. – A on z braku miejsca wylądowałby w schowki na szczotki!
– No i co? To przecież jego przeznaczenie!
– E tam! Dobuduje pięterko! Albo dwa!
– Dziesięciu chłopaków, Boże! – złapała się żartobliwie za głowę Justyna. – Lodziu, czy ty wiesz, w co się pakujesz?
Zarumieniona uroczo Lodzia śmiała się tylko, kręcąc głową.
– Jak to dziesięciu? – zaprotestował wesoło Majk. – Pablo, nie bądź frajer, nie zatrzymuj się tuż przez metą! Jak już dziesięciu, to i jedenasty! Drużyna piłkarska!
Znów wesoły, zaraźliwy śmiech towarzystwa.
– A jak jedenasta będzie dziewczynka?
– To stanie na bramce! Albo za jedenastego będzie robił ojciec!
– Jak jedenasta będzie dziewczynka, to spróbuję wynegocjować jeszcze bramkarza i trzech sędziów! – zapewnił ich zadowolony z siebie Pablo, odchylając się nonszalancko do tyłu na krześle.
Lodzia popatrzyła na niego z politowaniem, co jeszcze bardziej rozbawiło towarzystwo.
– E, na to już za stary będziesz! – zakpiła Dominika. – Nawet rok po roku dziesięciu… plus jedenasta… już na tym etapie wyjdzie ci najbidniej pod pięćdziesiątkę!
– O to się nie bój! – zawołał dziarsko Majk, wznosząc do góry swój kieliszek wina, na co Pablo odpowiedział mu bliźniaczym gestem i obaj zgodnie wychylili po łyku. – My z Pablem jesteśmy żelazny rocznik, pod pięćdziesiątkę to dopiero zaczniemy się rozkręcać!
– Jasne, Majk! Zwłaszcza ty! – dogryzła mu Justyna. – Chojrak się odezwał! Jak tak dalej pójdzie, to nie zdążysz nawet z jednym!
– Właśnie! – podchwyciły naraz Dominika i Asia.
– Pablo przynajmniej już zaczął, a u ciebie to nawet światełka w tunelu nie widać! – ciągnęła Justyna. – I kto tu baja o drużynie piłkarskiej!
– Zostawcie go, hetery! – zaśmiał się Maciek. – Już na niego wsiadacie?
– Było się nie odzywać, Majk – stwierdził z przekąsem Wojtek, dolewając sobie wina.
– Na drużynę piłkarską to rzeczywiście szans już nie mam – przyznał beztrosko Majk, upijając ze smakiem kolejnego łyka wina. – Ale na siatkarską? W piłkę dużo nie grałem, za to w siatę całe studia…
– Siatkarska? – przerwała mu Dominika. – Czekajcie! Ilu zawodników ma siatkarska?
– Sześciu, kochanie – odpowiedział jej usłużnie Kajtek.
Wszyscy roześmiali się.
– Nawet na sześciu nie masz szans! – prychnęła Asia. – Musiałbyś zacząć natychmiast, a tu nawet się nie zapowiada!
– Chyba że czegoś nie wiemy – uśmiechnęła się podstępnie Justyna.
– Majk, nie daj się podpuścić! – poradził mu wesoło Maciek. – Pełna czujność, z heterami nie ma żartów!
– Cicho! – zestrofowała go Asia. – Sam widzisz, że on niczego nie wyklucza!
– Tego nie powiedziałem – uśmiechnął się rozbrajająco Majk.
– Powiedziałeś! – zaprotestowała Dominika, celując w niego palcem. – Sam mówiłeś, że na piłkarską nie masz szans, ale na siatkarską już tak!
– Tylko teoretycznie – wzruszył ramionami. – Ale w praktyce już tak różowo nie jest. Co prawda własna drużyna siatkarska to rzeczywiście moje marzenie…
– Aaaa! Mamy cię!!! – zakrzyknęły z radością panie.
– Nie liczcie na to! – zaśmiał się Kajtek. – On się z was nabija!
– Ale są przynajmniej trzy powody, dla których to jest na ten moment wykluczone – dokończył stoickim tonem Majk.
– Jakie?! – zaciekawiło się natychmiast damskie towarzystwo. – No mów!
– Jakie? – powtórzyła z zaciekawieniem Natalia, odwracając się do niego na krześle.
– Po pierwsze – uśmiechnął się do niej – i najważniejsze, nie mam do tego takich warunków jak chociażby Pablo. Mianowicie nie mam takiej wspaniałej gwiazdeczki – tu przeniósł wzrok na Lodzię i podniósłszy się lekko na krześle, ukłonił jej się przez stół. – A bez tego, jak sami wiecie, niewiele da się zdziałać.
Odpowiedział mu przeciągły okrzyk zebranych, podczas którego Pablo przechylił się na krześle ku Lodzi, objął ją ramieniem i z dumą ucałował w skroń.
– Ale mógłbyś mieć! – zawołała żywo Dominika. – Gdybyś tylko chciał! Tylko że ty nie chcesz!
– Właśnie! – podchwyciła Asia. – Ciołku jeden! Od lat co druga się za tobą ogląda, a ty wybrzydzasz jak stara primadonna! Nic z tym nie robisz! I jeszcze powtarzasz w kółko, że nie będziesz miał teściowej!
– Bo nie będę miał – odparł spokojnie Majk, na co panowie roześmiali się i pokiwali z satysfakcją głowami.
– Zostawcie go! – poradził im wesoło Piotrek. – Chłopak się asekuruje. Pamiętacie, co mówił na Dniu Francuskim? On po prostu nie umie walczyć o kobiety!
Wszyscy znów gruchnęli śmiechem, tylko Lodzia, zerknąwszy wymownie na męża, pokręciła z dezaprobatą głową.
– Nie umie! Jasne! – śmiała się Dominika. – Tak jak kot nie umie walczyć z myszą!
– Dajcie mu spokój! – włączył się Pablo, odczytawszy prawidłowo niemy komunikat Lodzi. – Jak mówi, że nie, to nie!
– Spokojnie, Pablo! – uśmiechnął się Majk, dając mu znak, że nie musi go bronić. – Podnoszę tę rękawicę, drogie hetery. Podałem na razie tylko pierwszy, aczkolwiek najważniejszy powód, dla którego przynajmniej chwilowo muszę wykluczyć drużynę siatkarską. Ale on częściowo wynika i z drugiego.
– Czyli? – podchwyciła Asia.
– Ej, słyszeliście! – zaśmiała się w kułak Dominika. – Powiedział chwilowo! Ha!
– Czekaj! – machnęła do niej niecierpliwie ręką Justyna. – Majk, mów! Jaki jest drugi powód?
– Drugi jest taki – uśmiechnął się szelmowsko Majk – że na czas najbliższych kilku miesięcy, a mianowicie do końca kwietnia, wiąże mnie uroczysta przysięga czystości, czyli tak zwane śluby kawalerskie!
Na chwilę przy stole zapadła głucha cisza, po czym zebrani nagle ryknęli takim śmiechem, że aż zadzwoniło szkło na stole.
– Coooo?! – zaśmiewał się Wojtek. – Śluby kawalerskie?! Ja pierniczę! Aleś wymyślił!
– Śluby kawalerskie! – wtórowała mu Asia. – Nie no… Majk, litości! Ty?!!
– Punkt dla ciebie, Majk! – zawołał z uznaniem szczerze ubawiony Pablo. – Czegoś takiego to nawet ja bym nie wymyślił!
Julka pochyliła się ze śmiechem w stronę Izy.
– On jest niesamowity! Iza, słyszałaś coś o tych ślubach?
– Tak – potwierdziła wesoło. – To były takie żarty z ochroniarzami.
– Aha! – zaśmiała się Julka. – A ja już myślałam, że wymyślił to na poczekaniu!
– Majk, ale dlaczego akurat do kwietnia? – zaciekawiła się Dominika.
– No właśnie! – podchwyciła Justyna. – Skąd taki termin?
– Żebyście się pytały – odgryzł jej się wesoło Majk, upijając wina z kieliszka. – Myślcie, kombinujcie, a może wpadniecie na trop. Tego też nie wykluczam!
– Justi, Domi, musimy koniecznie rozgryźć tę zagadkę! – zawołała zaintrygowana Asia. – Pokombinujemy, Majk, nie bój się! Ale teraz powiedz nam jeszcze jedno. Skoro śluby kawalerskie obowiązują cię do kwietnia, to co będzie od maja?
– Nie wiem – rozłożył ręce. – To się dopiero okaże.
– Ale powiedział chwilowo! – przypomniała im Dominika. – Słyszałyście! Jest nadzieja!
– Majk, a trzeci powód? – zapytała Asia.
Majk uśmiechnął się z uznaniem.
– Patrz, cwaniara! – pokiwał głową, zwracając się do Pabla. – A już myślałem, że zapomną!
– Nie zapomniałyśmy! – zaprotestowała natychmiast Justyna. – Ja też pamiętałam i właśnie miałam pytać o ten trzeci!
– Trzeci powód jest taki, że gdybym miał strzelać jak Pablo, to trafiłbym od razu – oznajmił z powagą. – I to bez zlecenia od teściowej.
– Że co? – zdziwiła się Dominika.
– Trafiłbyś? – powtórzyła Justyna. – W sensie, że w dziewczynkę?
– Mhm – potwierdził Majk, rozpierając się wygodnie na krześle.
– Jasne! – pokiwał pobłażliwie głową Pablo. – Akurat tego się nie da przewidzieć, frajerze!
– Da się – zapewnił go beztrosko. – Ja to wiem na pewno.
– A niby skąd? – zaciekawiła się Dominika.
– Przepowiedziała mi to cyganka.
Towarzystwo znów wybuchło śmiechem.
– Majk daje dzisiaj czadu, aż miło! – zawołał z uznaniem Kajtek. – Trzyma formę, nie, chłopaki? Jak za starych dobrych czasów! Polać mu za to! Wojtek, rzuć to czerwone, co stoi koło ciebie, co?
– Iza, o tym też słyszałaś? – zapytała tymczasem wesoło Julka.
– Aha! – odparła równie wesoło Iza. – Nawet widziałam tę cygankę!
– Ach! – roześmiała się Julka, w oczywisty sposób biorąc to za kolejny żart.
Iza trzymała na twarzy szeroki uśmiech, maskując nim wrażenie, jakie wywołało w niej wspomnienie sprzed półtora roku. Tamta cyganka na wielkim parkingu pod Leroy Merlin… To przecież ona wypowiedziała słowa, które niedawno skojarzyły jej się z Victorem, gdy myślała o jego nowonarodzonej córce.
Pierwszej córce dasz na imię…
„Nie dokończyła tego” – przebiegło jej przez głowę. – „Nie dokończyła, bo Majk jej przerwał. A potem, kiedy już odjeżdżaliśmy, zamieniła się w panią Ziutę…”
Czyżby on też tak dobrze to pamiętał? Zerknęła na niego ostrożnie ponad stołem, on jednak w ogóle nie patrzył w jej stronę, bowiem właśnie mówił coś z uśmiechem do Natalii. Czym prędzej odwróciła wzrok i spokojnym gestem sięgnęła po półmisek z sałatką, nakładając sobie niewielką porcję na talerzyk.
– Przepowiedziała mu cyganka! – wołała z entuzjazmem Dominika. – Słyszycie, dziewczyny?! Jednak! Majk, ty ośle jeden! Ściemniaj sobie dalej, przeznaczeniu i tak się nie wymkniesz!
– I przegrasz zakład! – cieszyła się Asia, teatralnym gestem zacierając ręce. – Teraz to już przesądzone! Skoro wmieszała się w to cyganka i cygańskie przepowiednie…
– Tak czy inaczej nie unikniesz tej teściowej – zapewniła go z satysfakcją Justyna. – To tylko kwestia czasu.
– Uniknę – odparł z powagą Majk. – Niestety uniknę, moja droga hetero.
– Niestety?
– A co, myślisz, że nie chciałbym jej mieć? – uśmiechnął się rozbrajająco. – Tylko się z wami droczę, ale tak naprawdę szczerze żałuję, że nie ma na to szans.
– Jak to nie ma szans? – zniecierpliwiła się Dominika. – Przecież sam przed chwilą powiedziałeś…
– Dobra, zostawcie go, dziewczyny, nie piłujcie już! – machnął ręką Maciek. – Chłopak od początku was wkręca, a wy się na to łapiecie!
– Chociaż z tymi ślubami kawalerskimi to naprawdę było dobre! – zauważył wesoło Kajtek.
– Co jeszcze przepowiedziała ci cyganka, Majk? – zaciekawił się Wojtek. – Może liczby w totolotku?
– O, to ja też poproszę! – podchwycił Piotrek. – Dasz mi na nią namiar?
– A słuchajcie, a propos totolotka – podchwycił Kajtek. – Mam w robocie jednego kumpla, który gra codziennie, a jak nie zdąży puścić kuponu, to panikuje jak wariat, że tym razem na pewno jak na złość padną jego liczby. No i raz zrobiliśmy sobie jaja…
Rozmowa potoczyła się dalej w mniejszych grupkach. Iza, konsumując sałatkę, rozmawiała z Julką i Niną na temat terminów zbliżających się ferii świątecznych na uczelni, a kątem oka obserwowała to, co działo się po drugiej stronie stołu. Zwłaszcza tam, w rogu, gdzie Natalia opowiadała coś z ożywieniem Majkowi, on zaś słuchał, sącząc przy tym wino. Scenka ta nie umknęła również uwadze Justyny i Dominiki, które kilka razy spojrzały na nich ukradkiem, a potem wymieniły rozbawione, znaczące spojrzenia.
Kiedy w ferworze rozmowy piękna dłoń Natalii z pomalowanymi na bordowo paznokciami spoczęła na dłuższą chwilę na przedramieniu Majka, Iza odłożyła widelec na talerzyk i zerknęła w stronę wejścia na zaplecze.
„Nic tu po mnie” – pomyślała stanowczo. – „Przejdę się na mały obchód, a przy okazji wreszcie zajrzę do szatni po ten nieszczęsny telefon. Już trzy raz po niego szłam i ciągle coś mnie zatrzymuje, a to chyba znaczy, że lepiej mieć go przy sobie.”
Po czym, podniósłszy się z krzesła, zebrała ze stołu kilka brudnych naczyń i przeprosiwszy swoje rozmówczynie, udała się na zaplecze, w pierwszej kolejności kierując kroki do kuchni.
***
Tort z poziomkami wjechał na stół przy nastrojowym utworze Presleya i w blasku błękitnych ledów, które na ten czas oświetliły całą salę, przyciągając uwagę i budząc zachwyt gości. Miało to trwać tylko kilka minut, jednak w tle nad efektem musiała intensywnie popracować spora część ekipy Anabelli, w tym panowie od spraw technicznych pod dyktando Majka oraz kucharki, które przygotowały i wniosły tort pod nadzorem Izy.
– Łaaał! – zakrzyknęli zgodnie goście, nagradzając brawami zarówno wystawne ciasto z poziomkami, jak i spektakl świetlny. – Ale czad! Coś pięknego!
Uwadze trzymającej się na uboczu Izy nie umknęło zaskoczenie i wzruszenie na twarzy Lodzi, które, jak domyśliła się, było wymarzoną nagrodą dla Pabla – dysponenta błękitnego widowiska.
„W tych jego niespodziankach nie ma nic wyrachowanego” – myślała, przyglądając się z sympatią, jak Lodzia zarzuca mężowi ramiona na szyję i przytula się do niego w gorącym pocałunku. – „Są małżeństwem już ponad dwa lata, a on dalej zabiega o nią jak konkurent do ręki księżniczki. Gdyby umiał śpiewać, pewnie co impreza wykonywałby dla niej takie koncerty jak Vic dla mnie w kwietniu… z tą różnicą, że u niego za każdym takim romantycznym gestem kryje się prawda, a nie ściema”.
Myśli te nie przeszkadzały jej w dyskretnym doglądaniu prawidłowego przebiegu zdarzenia, tym bardziej że Majk zniknął na czas wnoszenia tortu, by osobiście dopilnować jednoczesnego włączenia wszystkich ledów. W kulminacyjnym momencie Antek uruchomił także punktowy reflektor nad parkietem, który, ku uciesze gości, przez kilka minut miał omiatać błękitnym światłem całą salę, emitując dynamiczne błyski.
„I jeszcze prezent” – pomyślała, czujnie czekając na znak, by wraz z Elizą i Klaudią pomóc Lodzi w otwarciu tortowej skrytki bez naruszenia reszty pięknie przybranego ciasta. – „Ale to za moment, do tego musimy mieć z powrotem normalne światło.”
Nie zwróciła przy tym uwagi, że Majk wrócił już od Antka i przystanął za plecami Kajtka i Wojtka po drugiej stronie oświetlonego na niebiesko tortu. W rozmigotanej błękitnej poświacie niewiele było widać, a mimo to zdawało mu się, że w półmrocznej przestrzeni pobłyskuje ku niemu światełko odbijane od maleńkiego półksiężyca, który wisiał na szyi kelnerki w skromnej szarej bluzeczce.
Szczęście i nadzieja mają wiele twarzy i wiodą do nich różne ścieżki, a on swojej drogi, choć czasem trzeba było przedzierać się przez ciernie i zarobić pięścią w ryj, nie oddałby za żadną inną. Owszem, może frajer Pablo, który właśnie tulił w ramionach swoją gwiazdeczkę, był od niego o niebo odważniejszy, może wiele wygrał na tym, że umiał się nie patyczkować i uderzyć wprost, gdy tylko zrozumiał, że to jest właśnie to. Lecz czy choć jeden raz w życiu czuł to co on teraz? Spełnienie przed spełnieniem, niepowtarzalny smak oczekiwania na szczęście dostępny tylko dla tych, którzy zaznali bolesnego uczucia formatowania księżycowej duszy… Bo przecież nie mógł się mylić! Czy ta absolutna pewność, którą czuł teraz, gdy patrzył na sylwetkę niepozornego elfika wtopionego w tło sali, mogłaby okazać się tylko złudzeniem? Wykluczone! Oto tam, w tym błękitnym półmroku, wpatrzona z leciutkim uśmiechem w Lodzię i Pabla, stała jego żona. Tak po prostu. Jeszcze nigdy, choć myślał i marzył o tym milion razy, nie czuł tego w taki oczywisty, naturalny sposób jak teraz i wiele by oddał, żeby ta magiczna chwila potrwała jak najdłużej.
Gromka owacja powoli kończyła się, niebieskie światełka zaraz zgasną i nastąpi dzielenie tortu z niespodzianką. O ile Iza, skupiona na tym, by w odpowiedniej chwili dać sygnał do działania Elizie i Klaudii, nie zauważyła Majka, który zatrzymał się kilka metrów dalej przysłonięty przez kolegów, o tyle Natalia, stojąca nieopodal z Justyną i Dominiką, namierzyła go od razu. Korzystając z zamieszania i ciemności przesunęła się dyskretnie o kilka kroków tak, by niby przypadkiem znaleźć się tuż przy nim. Stał wpatrzony świetlistym wzrokiem w tort, a przynajmniej gdzieś w tamtą stronę – zapewne obserwował promieniejących szczęściem przyjaciela i jego żonę. Ostrożnie dotknęła dłonią jego przedramienia.
– Piękny tort. I te poziomki w środku zimy…
Majk drgnął jak wyrwany ze snu i spojrzał na nią, starannie kryjąc mimowolny odruch irytacji. Znowu ona. Gdyby nie była koleżanką Justyny, na której wyraźną prośbę została tu dziś zaproszona, niezmierzone pokłady jego dyplomatycznej uprzejmości już dawno by się wyczerpały. Jednak Justynie wolał nie podpadać – zwłaszcza z takiego powodu.
– A tak – uśmiechnął się swobodnie. – Pablo lubi odwalać takie romantyczne numery, tylko zgadnij, kto musi się przy tym najwięcej nagimnastykować? Oczywiście my! Zwłaszcza że poziomki to jeszcze nie wszystko.
– A co jeszcze będzie? – zaciekawiła się Natalia, wciąż nie cofając dłoni.
– Niespodzianka – odparł tajemniczo. – Zaraz zobaczycie.
Zajęty rozmową nie zauważył, że dokładnie w tym momencie Iza po raz pierwszy skierowała wzrok w stronę, gdzie stał. Dostrzegłszy go, lekko pochylonego ku Natalii, która z dłonią na jego przedramieniu patrzyła mu w oczy i o coś pytała, odruchowo przesunęła się głębiej w cień, w miejsce, gdzie czekały Klaudia ze stosem talerzyków oraz Eliza z nożem do ciasta w ręce. Zatem, kiedy Majk ponownie spojrzał w stronę tortu, nie znalazł już w zasięgu wzroku światełka nadziei o kształcie półksiężyca, tym bardziej że kilka sekund potem czas, jaki wyznaczył Antkowi i Chudemu, skończył się i błękitna ledowo-reflektorowa iluminacja zgasła jak ucięta nożem, ustępując miejsca zwykłemu oświetleniu.
***
– Klaudia, skoczysz po jeszcze kilka czystych talerzyków? – poprosiła Iza, kiedy goście zakończyli konsumpcję tortu i można było zebrać ze stołu niepotrzebne naczynia. – Niech będą w pogotowiu, jakby ktoś chciał dobrać sobie na przykład sałatki.
– Jasne, ile przynieść? – zapytała Klaudia, podnosząc załadowaną tacę z brudnymi talerzami i sztućcami, a przy okazji zerkając ukradkiem w stronę, gdzie szef rozmawiał przy stole z Justyną i Natalią.
– Ja wiem? – zastanowiła się Iza. – Z osiem? Albo weź od razu dziesięć dla równego rachunku. I sprawdź, jak tam na sali, okej? – dodała, spoglądając za siebie. – Coś dużo ludzi się naszło, jeśli trzeba pomóc dziewczynom, to ja chętnie pójdę. Tutaj już prawie koniec.
– Aha, okej. Zaraz zapytam, co i jak.
Po odejściu koleżanki Iza przeszła jeszcze wzdłuż stołu, przyglądając się gospodarskim okiem, czy nikomu niczego nie brakuje. Kiedy przechodziła za plecami Majka, ów nagle, przerywając rozmowę, odwrócił się na krześle i chwycił ją za nadgarstek.
– Jak tam, Izula, wszystko tam gra? – zapytał przyciszonym głosem, ruchem głowy wskazując na salę. – Coś trzeba pomóc ogarnąć?
– Nie, szefie, siedź spokojnie, dajemy radę – zapewniła go. – Trochę ludzi się naszło, ale wszystko pod kontrolą. Klaudia zaraz ma mi dać znać, czy dziewczyny sobie poradzą, jak nie, to ja pójdę im pomóc chociaż na godzinkę.
– Okej – uśmiechnął się, patrząc na nią do góry porozumiewawczym wzrokiem. – Ufam ci, mój sterniku.
Odpowiedziała mu uśmiechem, przechylając się ponad ramieniem Justyny, by sięgnąć po pusty dzbanek po soku.
– Zaraz doniosę więcej picia.
– Hej, sterniku, a może byś usiadła z nami na chwilę? – zażartowała Justyna. – Mamy tu już w jasyrze twojego kapitana, bez was przez pół godziny statek chyba nie zatonie?
– Nie zatonie, ale zdryfuje na mieliznę – odpowiedziała wesoło Iza, sięgając po inny pusty dzbanek. – Kiedy kapitan pełni funkcję reprezentacyjną, reszta załogi bezwzględnie musi być na posterunkach.
– Amen – dokończył z satysfakcją Majk. – Widzisz, Justyno? Mówiłem ci. Z taką załogą można bezpiecznie pruć przez morza i oceany, poradzą sobie, nawet jak kapitan spije się i wypadnie za burtę.
Justyna i Natalia roześmiały się. Iza zabrała dzbanki i niezatrzymywana odeszła w stronę zaplecza.
– To dlatego, że potwornie ich tresujesz, kapitanie! – usłyszała za plecami cichnący głos Justyny. – Mają to już we krwi. Iza nawet jak usiądzie z nami na chwilę, to i tak siedzi jak na szpilkach, bo robota czeka…
Jak się okazało, przeciążone kelnerki na sali rzeczywiście potrzebowały wsparcia, w związku z czym Iza, przejąwszy od Klaudii czyste talerzyki i poprosiwszy w kuchni o dolanie soków, z pełną tacą udała się do stołu sama, prosząc koleżankę o natychmiastowe dołączenie do dziewczyn na sektorach.
– Ja też zaraz do was przyjdę – obiecała. – Zaniosę tylko to, upewnię się, że wszystko mają, i lecę wam pomagać.
Kiedy podeszła z tacą do stołu, trwała tam wesoła dyskusja na temat prezentu od Pabla, który Lodzia znalazła w torcie. Podejrzenie Antka, że chodziło o biżuterię, okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż rzeczywiście był to pierścionek, jednak tak spersonalizowany i zachwycający kunsztem roboty jubilerskiej, że trudno było uznać ów podarunek za coś oklepanego. Pierścionek był bowiem ozdobiony złoto-błękitnym wzorem w kształcie kwiatów niezapominajki, tak łudząco podobnych do prawdziwych, że nie tylko paniom zapierało dech, ale i panowie nie szczędzili wyrazów uznania.
– Pablo, spóźniłeś się – stwierdziła Dominika, która specjalnie wstała i podeszła do Lodzi, by jeszcze raz obejrzeć cudo na jej palcu. – To powinien być pierścionek zaręczynowy! Ten ze szmaragdem się do niego nie umywa!
– A ja lubię mój szmaragd – uśmiechnęła się Lodzia, dziękując skinieniem głowy Izie, która właśnie ustawiła przed nią czysty talerzyk.
– No, ja też żałuję, że wtedy na to nie wpadłem – przyznał Pablo. – Ale tak to jest, że czasami na świetne pomysły wpada się dopiero po fakcie.
– Ale to chyba dobrze? – zastanowił się Wojtek, spoglądając z nieco złośliwym uśmiechem na żonę. – Bo jakbym ja miał spersonalizować wzór, to nie wiem, co bym kazał umieścić na takim pierścionku. Może wałek do ciasta?
Towarzystwo roześmiało się.
– Brawo, doigrałeś się – pokiwała głową Justyna, celując w niego palcem. – Dzisiaj nim oberwiesz, jak tylko wrócimy do domu!
– Masz rację, Wojtek, dla nas na szczęście na pierścionki zaręczynowe już za późno – przyznał wesoło Kajtek. – A to nam oszczędza poważnych kłopotów!
– Tylko Majk jeszcze może skorzystać z tych doświadczeń – zauważyła Asia.
– Ooo, właśnie, Majk! – podchwyciła Dominika. – Ty patrz! Twoje opóźnienie w rozwoju społecznym może mieć też swoje dobre strony! Będziesz mógł skorzystać z doświadczenia poprzedników!
– Z niczego nie będę korzystał – zapewnił ją spokojnie Majk.
– No jak to! – zaśmiała się Asia. – Jak przyjdzie do przegrania zakładu, przynajmniej profesjonalnie spersonalizujesz pierścionek zaręczynowy!
– Niczego nie będę personalizował.
– Ale dlaczego? Pablo ci doradzi, my wszyscy zresztą możemy, bylebyśmy znali kandydatkę!
Postawiwszy ostatni talerzyk przed Dominiką, Iza zabrała pustą tacę i w milczeniu ruszyła z powrotem na zaplecze.
– Jak sam nie będziesz miał pomysłu, to my ci podpowiemy wzór!
– I kolor!
– Albo kwiat!
– Niczego nie będę personalizował – powtórzył spokojnie Majk, kątem oka śledząc oddalającą się sylwetkę Izy. – Nawet jeśli przegram zakład, to i tak nie będę inwestował w żadne pierścionki.
– Ooo! – rozległ się okrzyk zawodu, który wydały nie tylko Asia, Justyna i Dominika, ale nawet koleżanki z polonistyki Lodzi.
Natalia spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Nie żartuj sobie, Majk! – prychnęła Dominika. – To taki z ciebie gbur? Nawet pierścionka narzeczonej nie dasz?
– Nie powiedziałem, że nie dam – odparł swobodnie, sięgając po swój kieliszek z winem. – Mam w szufladzie różne rupiecie sprzed pięćdziesięciu lat, coś tam się wygrzebie na taką okazję.
– Majk!!! – wykrzyknęły z oburzeniem panie, co wywołało gromki wybuch śmiechu panów, którzy po kolei podnieśli w stronę Majka kciuki na znak uznania.
– No co? – wzruszył ramionami, kiedy śmiech nieco się uspokoił. – Zakładam, że jak kobieta kocha, to wszystko jej jedno, co nosi na palcu.
– No wiesz co! – fuknęła Justyna. – Ty jednak jesteś niereformowalny!
– A szacunek dla niej? – podchwyciła Asia. – Dałbyś jej jakiegoś starego rupiecia z szuflady?
– Mhm – skinął głową z powagą.
Panie wymieniły zniesmaczone spojrzenia.
– Dobra, wyluzujcie, hetery, przecież on się z was nabija! – zaśmiał się Kajtek. – Co się tak najeżyłyście, to tylko żarty!
– Tylko żarty – zgodził się Pablo, patrząc przez stół prosto w oczy przyjaciela.
Majk ze stoicką miną wytrzymał to spojrzenie, po czym, podniósłszy swój kieliszek z resztką wina, uśmiechnął się i dodał:
– Bez urazy. Za zdrowie naszej gwiazdeczki!
***
– Iza, szef woła cię do gabinetu – zameldowała przelotem Gosia, której od pół godziny Iza pomagała obsługiwać przeciążony sektor C.
– Do gabinetu? – zdziwiła się. – To nie siedzi już przy stole?
– Nie, poszli tam we dwóch z panem Pawłem – wyjaśniła. – I wołają cię.
– Ach, jasne! Chyba wiem, o co chodzi.
– No – skinęła głową Gosia. – Daj mi tę swoją tacę i leć. Gdzie mam to zanieść?
– Piwo na C dwanaście, chipsy i cola na C dziewięć.
– Dobra.
Pozbywszy się tacy, Iza pośpiesznie udała się na zaplecze, po drodze łapiąc obsługującą sektor D Zuzię i prosząc ją o wsparcie Gosi, gdyby zaszła taka potrzeba. Kiedy weszła w korytarz zaplecza, po raz kolejny przypomniała sobie o telefonie, po który już kilka razy zmierzała do szatni kelnerek, lecz jeszcze tam nie dotarła, gdyż ciągle coś odciągało jej uwagę.
„Teraz też nie ma czasu” – pomyślała, skręcając w stronę gabinetu. – „Zresztą już dawno po dwudziestej drugiej, więc nawet jeśli ktoś dzwonił, nie będę przecież oddzwaniać w środku nocy. Do Krawczyka też napiszę jutro.”
Majk i Pablo czekali na nią w gabinecie, jednak nie zajęli miejsc siedzących, lecz stali na środku pomieszczenia.
– O, jesteś, Iza – ucieszył się na jej widok Pablo, po czym, kiedy podeszła bliżej, zapytał, poważniejąc: – Domyślasz się, o czym chcę z tobą mówić, prawda?
– Tak – skinęła głową, zerkając na Majka, który również przyglądał jej się z uwagą. – Ja też chciałam z tobą porozmawiać na ten temat, ale rozumiem, że mecenas Giziak już mnie w tym uprzedził.
– Tak jest – potwierdził Pablo.
– Siadajcie – dodał Majk, wskazując Izie miejsce na kozetce, a Pablowi podsuwając krzesło. – Iza, czy ja też mogę uczestniczyć w tej rozmowie?
– Oczywiście – odparła bez wahania.
Uśmiechnął się z satysfakcją i przysunął sobie drugie krzesło, skutkiem czego wszyscy troje zasiedli w układzie trójkąta skupionego w rogu, gdzie stała kozetka.
– Bartek dzwonił do mnie w poniedziałek – wyjaśnił Pablo. – Naszkicował mi obraz sytuacji związanej z osobą niejakiego Arkadiusza Rolskiego, który wyczynia istne cuda w waszej okolicy, a ściślej przedstawia lokalnym biznesmenom propozycje nie do odrzucenia. Wśród nich jest też twoja siostra i szwagier, dobrze zrozumiałem?
– Tak – pokiwała głową. – Mela dzwoniła do mnie wczoraj. Mówiła mi o koalicji i o tym, że mecenas Giziak miał się kontaktować z tobą, żeby poprosić cię o pomoc w naświetleniu sprawy. Ja też chciałam cię o to poprosić, bo… mimo wszystko martwię się o nich.
– Domyślam się – skinął głową Pablo. – Oczywiście pomogę wam na tyle, na ile będę mógł, ale najpierw chciałbym usłyszeć od ciebie, jak wygląda sytuacja z punktu widzenia twojej rodziny. Bo jak dla mnie to oni, ze względu na ciebie, są tutaj najważniejsi.
– Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością Iza.
– Nie dziękuj, tylko mów.
– O propozycji Rolskiego?
– Wszystko, elfiku – wyręczył Pabla Majk. – Wszyściutko, od samego początku aż do teraz. I nie przejmuj się czasem, Lodzia jest uprzedzona o tej rozmowie, a jakby ktoś inny próbował nam przeszkadzać, wezmę to na siebie.
– Dobrze.
Uspokojona tak życzliwą reakcją Pabla, a do tego uszczęśliwiona obecnością Majka, starając się zrobić to jak najzwięźlej, przedstawiła sytuację związaną z kontaktem Amelii i Roberta z Rolskim, począwszy od tajemniczej nadpłaty kredytu, a kończąc na przygotowywanej umowie odstąpienia dwudziestu pięciu procent udziałów w inwestycji w zamian za natychmiastowe środki na pełne wykończenie lokalu. Podkreśliła też rolę Beaty w budowaniu koalicji biznesmenów znajdujących się w analogicznej sytuacji, a także fakt, że w każdym przypadku układ z Rolskim w teorii prezentował się bez zarzutu i jak dotąd nikt z zainteresowanych nie wykrył w nim żadnych słabych ani podejrzanych punktów.
– To jest taki klasyczny klincz – podsumowała. – Z jednej strony zapala się czerwona lampka, bo wiadomo, że przy zbyt pięknych propozycjach trzeba zachować najwyższą ostrożność, ale z drugiej to wygląda jak życiowa szansa, więc człowieka dręczy myśl, że jeśli ją straci, będzie sobie pluć do końca życia w brodę. Zwłaszcza kiedy z powodzeniem wykorzystają ją inni z okolicy.
– Mhm, rozumiem – odparł z zastanowieniem Pablo, wymieniając poważne spojrzenia z Majkiem. – Bardzo ciekawa inicjatywa. A co jeszcze ciekawsze, ja sam a priori nie widzę w tym nic niebezpiecznego. Oczywiście musiałbym najpierw zobaczyć umowę, ale w świetle tego, co mówisz, Iza, to wygląda całkiem nieźle. Układ jest dwustronny i wydaje się uczciwy, każda ze stron coś daje, ale też każda korzysta, a skoro do tej pory kilkunastu biznesmenów i Bartek Giziak nie znaleźli dziury w całym, to ja pewnie też jej nie znajdę.
– Chyba że to ma zadziałać na planie długofalowym – zauważył Majk. – Ale tak się zastanawiam, na czym mógłby polegać myk, i też za bardzo nie widzę.
– Otóż to. Na pewno nie można odmówić panu Rolskiemu ani rozmachu, ani psychologicznego wyczucia i kreatywności…
– Ani odwagi.
– Ani odwagi – zgodził się Pablo. – Też o tym pomyślałem. Przy dwudziestu pięciu procentach do pakietu kontrolnego daleko, jeśli firmy będą kwitnąć, to i Rolski na tym skorzysta, ale jeśli nie, to straci tylko on. Owszem, z jego strony to jest sprytny pomysł na dochód pasywny, ale jednak obciążony dużym ryzykiem, o wiele większym, niż gdyby zainwestował w sprawdzone firmy na giełdzie. A wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej uderzyło?
– No?
– Jego styl działania. A ściślej nawiązania kontaktu z potencjalnymi wspólnikami. Bo nawet pal licho te pieniądze, facet widocznie ma kolosalne zwyżki, skoro nie boi się zainwestować w takie coś, ale te podchody z nadpłacaniem kredytów, regulowaniem za kogoś rachunków… Kto tak działa?
– No właśnie – szepnęła Iza.
– Ja też pierwszy raz spotykam się z czymś takim – przyznał Majk. – Mówiłem to już Izie, bo trochę znam historię, ale teraz coraz bardziej mi świta, bo jednak jest ktoś, z kim ten styl może się kojarzyć. Pamiętasz, Iza? – zerknął na nią znacząco. – Miałaś pewne podejrzenia a propos tego kredytu i nazwisk biznesmenów, o których wypytywał cię pewien dobrze znany nam dżentelmen.
– Tak – pokiwała głową, przenosząc wzrok na Pabla. – O tym też chciałam porozmawiać.
Na chwilę w gabinecie zapadła cisza, Pablo przyglądał jej się z poważną miną, w jego ciemnych oczach o przenikliwym spojrzeniu zapaliło się specyficzne światełko.
– Krawczyk? – domyślił się.
Pokiwała głową twierdząco.
– Swego czasu wypytywał ją o biznesmenów z Podlasia – wyjaśnił Majk. – Może to przypadek, ale może nie. W każdym razie to trzeba sprawdzić w pierwszej kolejności.
– Nazwiska się zgadzają? – zapytał rzeczowo Pablo.
– Tak – odparła Iza. – W stu procentach, chociaż lista Krawczyka była dużo krótsza niż lista Rolskiego. Ale pokrywają się. Zwłaszcza że na obu jest nazwisko mecenasa Giziaka.
– O! – zareagowali zgodnie obaj, wyprostowując się na krzesłach.
– Tego mi nie mówiłaś – zauważył Majk.
– Nie mówiłam, bo dopiero od wczoraj wiem od siostry, że Rolski i jemu złożył propozycję współpracy – wyjaśniła Iza. – Wcześniej nie chciałam kojarzyć tego z Krawczykiem, wydawało mi się, że to przypadek, bo on też od dawna ma kontakty w mojej okolicy. Jeszcze niedawno planował zainwestować tam w interes z… z Krzemińskimi – zmieszała się nieco pod świdrującym spojrzeniem Majka. – Z tymi, z którymi kiedyś byliśmy w konflikcie w sprawie działki.
– Mhm, pamiętam – mruknął Pablo.
– Ale wycofał się z tego, przynajmniej tak twierdzi. Tylko że teraz, jak mecenas Giziak też dostał od Rolskiego propozycję, to już trochę za dużo tych zbiegów okoliczności.
– Krzemińscy są na liście Rolskiego?
– Nie. Właśnie nie, a przynajmniej Mela nic o tym nie wie.
Pablo i Majk znów wymienili spojrzenia.
– To faktycznie może być Sebek – stwierdził Majk. – Styl działania pasuje, czego by o nim nie powiedzieć, frajer jest kreatywny i potrafi działać niekonwencjonalnie.
– Dobra, Iza, to teraz mów o Krawczyku – zażądał stanowczo Pablo. – Zwłaszcza o tej rozmowie a propos biznesmenów, ale też o twojej aktualnej relacji z nim i o wszystkim, co może mieć znaczenie dla sprawy. Moimi uczuciami się nie przejmuj – zaznaczył. – Jeśli trzeba zahaczyć o cokolwiek, co dotyczy mnie i Lei, to nie wahaj się, teraz chodzi o was. Musimy mieć pełny obraz sytuacji.
Iza pokiwała głową i odetchnąwszy, posłusznie przystąpiła do wyjaśnień, które były o tyle trudne, że niektórych rzeczy, zwłaszcza wątku metafizycznego, nie mogła ująć w słowa. Nie przed Pablem – o tym mógł wiedzieć tylko i wyłącznie Majk. Niemniej znów, jak kiedyś po szantażu Krawczyka, każde słowo wyrzucone z siebie wobec tych dwóch życzliwie słuchających jej mężczyzn sprawiało jej ulgę i dawało poczucie bezpieczeństwa, a to, że obaj podchodzili do sprawy tak poważnie i z takim zaangażowaniem, było wręcz wzruszające. Jak dobrze mieć takich sojuszników… takich przyjaciół… zaufanych ludzi, na których zawsze można liczyć.
Majk przyglądał się mówiącej Izie z dziwną mieszaniną wzruszenia, ulgi i wyrzutów sumienia. Czy to dlatego ostatnio była taka zamyślona, taka nieobecna? Dlaczego nic mu nie powiedziała? A z drugiej strony – czy musiała? Nie miał przecież prawa tego od niej żądać. Może zresztą to był tylko jeden z problemów, jakie nosiła na tej kochanej, biednej główce? Dobra wróżka o anielskim sercu i naturze pracowitej mrówki, ze wszystkich stron wciągana w rozmaite kabały, rozchwytywana przez dziesiątki sępów, z którym jednym, być może nawet tym najbardziej żarłocznym, był on sam… Mimo że z całej duszy pragnąłby być nie sępem lecz orłem, który chroniłby ją na co dzień swoimi skrzydłami przed Miśkiem, Krawczykiem i całą resztą bandy krwiopijców.
Na jej szyi w półmroku gabinetu połyskiwał srebrny wisiorek w formie półksiężyca, talizman, w który, dając jej go w urodzinowym podarunku, włożył tyle serca i najlepszych myśli. A jednak nadal czegoś brakowało do kompletu… Jego wzrok padł na jej pozbawione biżuterii dłonie, które splatała nieco nerwowo, opowiadając Pablowi o swoich trudnych rozmowach z Krawczykiem. Tak, to było to. Do kompletu brakowało czegoś na jej palcu – odziedziczonego po Szczepku pięćdziesięcioletniego rupiecia z szuflady ze skarbami.
O, a teraz zeszli na byłą żonę Krawczyka… Pablo też, tak jak on wcześniej, niedowierza, że ta cała Magdalena nie gra z panem Sebastianem w jednej drużynie. Ale skoro Iza twierdzi inaczej, powinien to przyjąć za dobrą monetę. Zwłaszcza że dochodzi do tego jeszcze nowa narzeczona i zaproszenie na obiad w niedzielę… Zaraz, zaraz. Co takiego?
– Obiad w niedzielę u Krawczyka? – powtórzył ostatnie słowa Izy. – Z narzeczoną?
– Aha – skinęła głową. – I powinnam jak najszybciej mu odpisać, zaproszenie wysłał mi wczoraj, więc jutro rano to już ostatni dzwonek, żeby nie wyglądało niegrzecznie. Tylko najpierw chciałam się was poradzić, czy w tej sytuacji w ogóle powinnam tam iść.
Obiad. W niedzielę. W najbliższą niedzielę. Dokładnie wtedy, kiedy miała jechać z nim na obiad do Rzeszowa. Odmówiła, a zamiast tego rozważa Krawczyka. I jak, do jasnej cholery, interpretować coś takiego?!
– Myślę, że bezpieczniej będzie, jak tam pójdziesz – stwierdził z zastanowieniem Pablo. – Jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało. Dopóki nie sprawdzimy, czy ten Rolski to sprawka Krawczyka, lepiej trzymać z nim kontakt, zwłaszcza że a nuż dowiesz się czegoś kluczowego? A ja w tym czasie poszperam, gdzie się da, w sprawie pana Arkadiusza i spróbuję ustalić, z kim mamy do czynienia. Hmm? Jak uważasz, Majk? Skoro Iza ma już do Krawczyka taki wjazd, to przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy trzeba z tego korzystać i trzymać rękę na pulsie.
– Mhm – mruknął bez przekonania Majk. – Obawiam się, że możesz mieć rację.
– Tylko ani słowa Krawczykowi o Rolskim – zaznaczył Pablo. – Jasne, Iza? Nawet gdyby sam do tego nawiązał, udawaj, że nie zrozumiałaś.
– Okej – pokiwała głową.
– Giziakowi też na razie ani słowa o Krawczyku – dodał po chwili namysłu. – To jest niebezpieczny typ, więc im mniej osób wie, że podejrzewamy go o maczanie w tym palców, tym lepiej. Dzieliłaś się tymi podejrzeniami z siostrą?
– Nie. W ogóle nic im nie mówiłam o Krawczyku.
– I dobrze – skinął głową z satysfakcją. – Tak trzymać. Na razie nic nikomu nie mów, tylko idź normalnie na ten obiad i daj nam znać, gdybyś się czegoś nowego dowiedziała. A ja będę działał po swojemu. Tak czy inaczej pełna dyskrecja.
– Dobrze.
– Zastanawia mnie tylko jedno – odezwał się Majk. – Jeśli faktycznie okazałoby się, że Rolski to Seba, to po jaką cholerę on to robi?
– Dobre pytanie – przyznał Pablo.
– Też mi to nie pasuje – westchnęła Iza. – Zwłaszcza że obiecał, że nie będzie się na nas mścił. Na początku, owszem, sam przyznał, że miał taki zamiar, ale zrezygnował z tego i wierzę, że mnie nie okłamał.
– Tego to bym akurat nie był pewien – skrzywił się Pablo. – Tyle że nie bardzo widzę, jak niby miałby się mścić za pośrednictwem Rolskiego, zwłaszcza że tu chodzi o ludzi, którzy poza kilkoma wyjątkami nie mają ani z tobą, ani ze mną nic wspólnego.
– Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to dokopanie Krzemińskim przez wzmocnienie lokalnej konkurencji – myślała głośno Iza. – Ale to też jest słabe, bo to są przecież ludzie z różnych branż. Dlatego właśnie mam wątpliwości, czy to faktycznie Krawczyk – dodała zmęczonym tonem. – Im dłużej o tym myślę, tym mam w głowie większą mgłę…
Poderwało ich ciche pukanie do drzwi, które po chwili uchyliły się i do środka wetknęła głowę Ola.
– Szefie?
– Już idziemy – zapewnił ją Majk, podnosząc się z miejsca. – Coś się stało, jakiś dym?
– Nie, tylko niektórzy goście z przyjęcia już idą do domu i chcą się pożegnać. Solenizantka prosiła, żeby zawołać jej męża. Powiedziała, że chociaż na chwilę.
Pablo również zerwał się na równe nogi.
– Idziemy – powtórzył Majk, wyciągając rękę do Izy. – Wstawaj, mały elfie.
Posłusznie podała mu dłoń, by wesprzeć się na nim przy wstawaniu z kozetki.
– Dziękuję – szepnęła, na chwilę podnosząc na niego oczy.
***
„Odniosę to i zmywam się na chatę” – pomyślała drętwo Iza, wracając z sali z tacą pełną brudnych naczyń. – „Najwyżej Chudy zamknie łajbę, ja już mam dość na dzisiaj.”
Było czterdzieści minut po północy, goście z przyjęcia imieninowego Lodzi dawno już sobie poszli, a wraz z nimi Majk, który miał ich „tylko” wyprowadzić na parking, lecz do tej pory nie wrócił. Ona zaś, mając zmianę zaplanowaną do północy, i tak była już po godzinach pracy, a do tego emocje, które towarzyszyły jej przez cały wieczór, doprowadziły ją do lekkiego lecz z każdym kwadransem coraz bardziej nasilającego się bólu głowy. Dobrze znała to charakterystyczne ćmienie w skroniach i wiedziała, że z tym sygnałem nie należy igrać, w przeciwnym razie skończy się całonocnym cierpieniem, któremu może nie zaradzić nawet silna tabletka przeciwbólowa.
– Olciu, głowa mnie trochę boli – zahaczyła w drodze powrotnej koleżankę. – Pójdę już do domu, żeby się nie rozkręciło, dacie sobie radę?
– Jasne, Iza, leć! – odparła żywo Ola. – Pewnie, że damy, no co ty! Zmiataj natychmiast na chatę, jeszcze znowu nam się pochorujesz!
– Dzięki – uśmiechnęła się blado, kierując się do szatni kelnerek. – Aha, i powiedz Wice, żeby dopilnowała zamknięcia, gdyby szef nie wrócił, okej? Chudy niech weźmie klucze.
– Oczywiście, zaraz jej powiem.
„Nie myśl o tym, Iza… nie teraz” – upominała się w duchu, zmieniając buty i zakładając płaszcz. – „Chcesz, żeby łeb jeszcze bardziej cię rozbolał? Mam nadzieję, że już dzisiaj śnieg nie padał, bo jak trzeba będzie przedzierać się przez zaspy… Zaraz, jeszcze torebka… Dobra. Można iść.”
Rzuciwszy przechodzącej z tacą Gosi krótkie pożegnanie, przeszła przez salę, pozdrowiła warującego pod drzwiami Toma i z ulgą wydostała się na ulicę. W twarz wionął jej natychmiast mroźny wiatr, jednak śnieg nie padał wcale, a ulice były odśnieżone, co pozwoliło jej bez przeszkód dojść na Bernardyńską. Zimne powietrze i spacer złagodziły nawet odrobinę ból głowy, choć nie usunęły go do końca, dlatego, gdy tylko dotarła do domu, spłukała się tylko pośpiesznie pod prysznicem i udała się do łóżka, po drodze zabierając telefon z pozostawionej w przedpokoju torebki.
Powiadomienia na wyświetlaczu informowały o siedmiu nieodebranych połączeniach. Wszystkie z tego samego numeru – Monika Klimek.
– Monia? – szepnęła zaskoczona, siadając z aparatem na łóżku. – Chciała ze mną gadać?
Ostatnie połączenie pochodziło z godziny dwudziestej trzeciej dwadzieścia siedem. Iza zerknęła na zegar na ścianie – było już dwadzieścia pięć po pierwszej.
„Za późno, żeby oddzwaniać” – stwierdziła stanowczo, nastawiając budzik na siódmą trzydzieści, gasząc lampkę i wsuwając się pod kołdrę. – „Zajmę się tym rano. Oby tylko do rana ten łeb przestał mnie boleć!”