Anabella – Rozdział CLXXXVI
Dźwięk alarmu wyrwał Izę z tak głębokiego snu, że w pierwszym momencie nie wiedziała, ani gdzie jest, ani jak powinna zareagować na ten przeszywający mózg hałas. Ledwo udało jej się wyłączyć budzik i nieco rozkleić oczy, telefon odezwał się znowu, tym razem dzwonkiem przychodzącego połączenia. Na ekranie wyświetliło się imię Amelii.
– Melu? – poderwała się, opierając się łokciem na poduszce.
– Iza, możesz rozmawiać? – zapytała szybko siostra.
– Mogę… dopiero się zbudziłam, ale mogę, jasne… coś się stało? – wymamrotała.
– Zbudziłam cię? – zaniepokoiła się Amelia. – Przepraszam, Izunia, myślałam, że o wpół do ósmej to już…
– Nie, właśnie wstawałam, tuż przed tobą budzik mi zadzwonił – zapewniła ją już przytomniejszym głosem Iza, odrzucając kołdrę i siadając na łóżku. – Spokojnie, mam czas, zajęcia dopiero o dziewiątej. Co się dzieje? Coś z Rolskim?
– Nie, właśnie nie – odparła Amelia. – Chodzi o Monikę Klimek.
– O Monię? – Iza wyprostowała się w zaalarmowaniu, natychmiast przypominając sobie serię wczorajszych nieodebranych połączeń telefonicznych.
– Tak, dzisiaj to jest sensacja na całe Korytkowo. Monika jest w szpitalu w Radzyniu, ledwo ją odratowali.
– Ale co jej się stało? – wyszeptała zmrożona Iza.
Nim Amelia odpowiedziała, ultraszybki przebłysk świadomości i tak podpowiedział jej straszliwe podejrzenie.
– Próba samobójcza – potwierdziła jej domysły siostra.
Na chwilę na linii zapadła cisza. Przed oczami Izy pociemniało i w tej ściemnionej scenerii mignęły sceny z jej własnej przeszłości, zwłaszcza przygotowana na spodeczku garść tabletek, a potem twarz Moniki z ostatniego spotkania i jej blady, lekko drwiący uśmiech.
Obiecasz mi, że odwiedzisz mnie za jakiś czas? Gdziekolwiek będę? Bo mogę już wtedy nie być u rodziców… Ale będę niedaleko, na pewno do mnie trafisz. Myślę, że wtedy będę się czuła już całkiem dobrze…
Wtedy te słowa dziwnie ją tknęły, zaniepokoiły, ale nie chciała o tym myśleć, bo jak w ogóle myśleć o czymś takim? A tymczasem Monika… I te wczorajsze telefony!… Boże!
– Nad ranem u Klimków była karetka z Radzynia na sygnale – podjęła Amelia. – Nie wiem, po co ten sygnał, przecież o tej porze drogi puste, chyba tylko po to, żeby postawić na nogi całą wieś. No i wiadomo, zaraz ludzie się zbiegli, ja nie szłam, bo Klara, ale Robik poszedł w razie czego sprawdzić, o co chodzi. A Dorotka była tam jako jedna z pierwszych, więc potem przyszła do nas z nim i wszystko mi opowiedziała. Jak karetka przyjechała i zabierali Monikę, to Klimkowa wpadła w totalną histerię, biegała po śniegu w samej koszuli nocnej, musieli dać jej coś na uspokojenie. A Klimek, cały zakrwawiony, w głos płakał. W głos! Dorotka mówi, że jak żyje, takiego czegoś nie widziała!
Iza słuchała na wpół przytomna, wciąż wizualizując sobie przed oczami na przemian twarz Moniki i ekran telefonu z informacją o siedmiu nieodebranych połączeniach. Narastające wyrzuty sumienia i straszliwe poczucie odpowiedzialności sprawiały, że coraz trudniej było jej oddychać. Monika wczoraj chciała z nią rozmawiać! A jeśli potrzebowała pomocy? Jeśli?…
– Ale co z Moniką? – zapytała blado. – Co ona sobie zrobiła?
– Podcięła tasakiem żyły na nadgarstku – odparła ponuro Amelia.
– O kurczę – wzdrygnęła się Iza.
– No. I tak dobrze, że tylko na jednym. Jakoś w nocy się chlasnęła, jak już wszyscy w domu spali, pewnie po to, żeby nikt nie zdążył zareagować. Ale Klimkowa na szczęście ją znalazła… coś ją tam do niej zaprowadziło, wiesz? – zniżyła głos. – Chyba intuicja matki. Mówi, że spać nie mogła, koło trzeciej poszła się napić wody do kuchni i tak ją tknęło, żeby zajrzeć do Moniki. Sprawdzić, czy śpi i czy czegoś nie potrzebuje, jakiegoś koca czy coś… bo ona czasem całymi nocami potrafiła na fotelu siedzieć, a teraz zimno… rozumiesz. Tak tylko. No i zagląda do niej, w pokoju cisza, ale coś jakby od czasu do czasu kapało na podłogę. Myśli, chyba kaloryfer przecieka, awaria jakaś od tego mrozu, męża trzeba będzie budzić. Załączyła światło na korytarzu i weszła po cichu sprawdzić, skąd ta woda kapie. Patrzy, a to nie woda, tylko krew…
– Boże – wyszeptała ze zgrozą Iza.
– Monika już była nieprzytomna, bo długo to trwało, a rana była głęboka. Klimkowa mówi, że ten tasak to najostrzejszy nóż u nich w domu, tnie jak żyleta. Na szczęście krew krzepła i leciała powoli, ale Monika i tak mocno się wykrwawiła. Jak tylko ją znaleźli, Klimek nie stracił głowy, pozaciskał jej prowizorycznie jakieś szmaty na nadgarstku i zatamował tę krew, lekarz mówił, że jakby nie to, to niewykluczone, że karetka już by po nic tam jechała. I tak nie wiadomo, co będzie, ale zabrali ją do Radzynia i ratują. Klimek pojechał z nią, a Klimkowa dalej w histerii, jak padła na fotel, tak wstać nie może. Po sto razy opowiada wszystko jak nakręcona, a pół wioski siedzi u niej i ją pociesza. Robert już w pracy, ale Dorotka właśnie do mnie dzwoniła, bo też jest u Klimków na miejscu. No i czekamy na wieści z Radzynia. Na razie nic nie wiadomo.
„Monia, co ty zrobiłaś?” – myślała bezradnie zdruzgotana tym opisem Iza. – „Biedactwo, co ty zrobiłaś…”
– A to wszystko przez tego nadętego warszawiaka! – prychnęła z oburzeniem Amelia. –Klimek się odgraża, że pojedzie tam do niego do Warszawy i zatłucze jak psa. W ogóle na wsi nastroje są takie, że gdyby jakimś przypadkiem ten Darek się tu pojawił, to by go ludzie normalnie rozszarpali! Tak dziewczynie życie zmarnować! I pewnie nawet nie wie, do czego doprowadził!
Darek! Przed oczami Izy natychmiast pojawiła się otoczona dymem z papierosa, stężała z bólu twarz młodego mężczyzny, który z zaciętą miną opowiadał jej o wakacyjnych wydarzeniach z Korytkowa. Biedak… gdyby wiedział… Przecież w tym wszystkim to on był jedynym niewinnym! A niczego nieświadoma wiocha jeszcze zaocznie odsądzała go od czci i wiary!
– Przestań, Melu! – przerwała ostro, na co Amelia zamilkła zaskoczona. – Ani mi się ważcie rzucać jakichkolwiek oskarżeń na Darka! Nie macie prawa go osądzać, nie wiecie, jak było! Jemu oczywiście ganc egal, co sobie o nim myśli jakieś Korytkowo, mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie, ale Monika… Monika nie chciałaby, żebyście tak go oskarżali – dodała ciszej, przypominając sobie zalaną łzami twarz koleżanki. – Wiem, że by nie chciała, i dlatego nie mogę tego słuchać.
– Ale… Iza? – odezwała się ostrożnie Amelia. – Ty wiesz coś więcej, prawda?
– Wiem bardzo dużo – odparła, zagryzając wargi. – Ale nie będę niczego rozpowiadać, Melu, Monika mnie do tego nie upoważniła. Mam nadzieję, że wyciągną ją z tego i sama wszystko opowie, miała to zresztą w planach od samego początku, ja osobiście ją od tego odwodziłam. I pewnie źle zrobiłam… na pewno źle – głos zadrżał jej nagle i lekko się załamał. – Może jakby wszystko powiedziała, wyrzuciła to z siebie, to byłoby jej lżej, a tak…
– Iza, no co ty? – w głosie Amelii zabrzmiał niepokój i zmieszanie. – Chyba się nie obwiniasz o to, że Monika… Ty? Przecież ciebie tu nawet nie było!
– Nie było mnie, ale dzwoniła do mnie wczoraj – wyznała z bólem, czując, że nie ma prawa tego ukrywać. – Pewnie chciała porozmawiać, a ja… nie odebrałam – dokończyła szeptem.
– Dzwoniła do ciebie? – zdumiała się Amelia. – Wczoraj? Przed tym?
– Tak, podejrzewam, że to było tuż przed tym. Późnym wieczorem. Dobijała się do mnie aż siedem razy, ale byłam w pracy i telefon zostawiłam w torebce. Znalazłam te nieodebrane połączenia dopiero po pierwszej w nocy i pomyślałam, że już za późno, żeby oddzwaniać. No i fakt – głos znów jej zadrżał, ledwo wydobywając się przez ściśnięte gardło. – Wtedy już pewnie było za późno. Ale może gdybym odebrała na czas…
Na linii zapadła cisza, Amelia ewidentnie była w szoku, tymczasem w duszy Izy rozszalała się istna burza, na tle której jednak, pośród gromów i błyskawic, klarowała się powoli trudna acz stanowcza decyzja.
– Izunia, ja… nie wiem, co powiedzieć – szepnęła w końcu siostra. – Ale to przecież tylko telefony… nie możesz się obwiniać…
– Melu, posłuchaj – przerwała jej zdecydowanym tonem Iza, podnosząc się z łóżka z telefonem w dłoni i zmierzając w stronę szafy. – Zostawmy już to, ja teraz muszę działać. Zaraz się ubiorę, zjem coś i sprawdzę, o której jest najbliższy pociąg do Radzynia. Na razie Robert nie musi…
– Jak to? – teraz przerwała jej Amelia. – Chcesz tu przyjechać?
– Na razie tylko do Radzynia. Robert nie musi po mnie wyjeżdżać, poradzę sobie.
– Ale… masz przecież zajęcia, pracę…
– To nieważne – odparła stanowczo. – Muszę jechać do Radzynia do szpitala, zobaczyć co z Moniką i pogadać z Klimkiem. Wczoraj zawaliłam sprawę, ale do dalszych nieszczęść nie dopuszczę, a on w rozpaczy naprawdę mógłby pojechać do Darka do Warszawy i zrobić coś głupiego. Adres przecież znają… A niech to! Melu, dzięki za telefon i informacje, ale teraz już muszę się rozłączyć. Będziemy w kontakcie, zadzwonię do ciebie z pociągu, okej?
I nie czekając na odpowiedź, przerwała połączenie, po czym, otworzywszy w telefonie wyszukiwarkę internetową, a w niej stronę PKP, zabrała się za pośpieszną analizę najbliższych połączeń do Radzynia Podlaskiego, w międzyczasie naciągając na siebie ubrania wyjmowane na chybił trafił z szafy.
***
Martuś, dzisiaj ani jutro nie będzie mnie na zajęciach, musiałam pilnie pojechać do domu. Rób wyraźne notatki, żebym mogła potem zrobić sobie z nich zdjęcia, okej? Z góry dzięki. Iza.
Wysławszy smsa do Marty, wyszukała w kontaktach numer telefonu Majka i wpisała kolejną wiadomość.
Szefie, musiałam pilnie wyjechać do Radzynia, proszę o dwa dni wolnego. Wszystko odrobię w przyszłym tygodniu. I.
Wiedząc, że Majk o tej porze zwykle jeszcze śpi, nie chciała dzwonić, jednak musiała uprzedzić go o nieobecności w pracy, a skoro i tak miał wyciszone dźwięki powiadomień… Odsunąwszy narzucające się nieprzyjemne skojarzenie z pamiętnym smsem, który niechcący zobaczyła na ekranie jego telefonu, wysłała wiadomość, opuściła rękę z aparatem na kolana i zapatrzyła się w okno pędzącego pociągu, za którym rozpościerały się połacie zaśnieżonych pól.
„Monia, przepraszam” – powtórzyła kolejny raz w myśli. – „Nigdy nie dzwoniłaś, a ja nie odebrałam akurat ten jeden raz, kiedy mnie potrzebowałaś. Zawaliłam na całej linii… Panie Boże, dlaczego ja zawsze muszę coś zawalić?”
Pociąg wjechał w las, pokryte wielkimi czapami śniegu drzewa migały jej szybko przed oczami. Pomyślała, że chyba powinna pomodlić się za Monikę, ale nie umiała się skupić. Jedynym, co kojarzyło jej się z modlitwą, było oblicze brodatego księdza o przemiłym głosie, jednak dziś wizja jego życzliwej twarzy i ciepłego uśmiechu w oczach nie uspokajała jej, a wręcz irytowała.
„Jak to ksiądz powiedział?” – zwróciła się do niego w myślach z wyrzutem. – „Trwaj w ufności… Jasne. Piękne słowa, tylko że łatwo je wypowiedzieć, a w praktyce to wcale nie jest takie proste. Zwłaszcza kiedy się patrzy na te wszystkie niesprawiedliwości… Bardzo proszę, niech mi ksiądz wytłumaczy, jak zinterpretować w świetle Bożego planu to, co zrobiła Monia. Szatan ją skusił? Ukarała się słusznie za własny grzech? Mam jej współczuć, czy raczej ją potępiać? A jej rodzice? Co oni Bogu zawinili, że tak muszą cierpieć?”
Jednak, w miarę jak pociąg pochłaniał kolejne kilometry, te gorzkie refleksje powoli się tonowały, ustępując miejsca przekonaniu, że to nie do końca tak… i że sympatyczny ksiądz zapewne umiałby odpowiedzieć jej na te pytania w kompetentny i satysfakcjonujący sposób. Przez głowę przebiegła jej ulotna myśl, że chętnie by z nim o tym porozmawiała. O tym i nie tylko o tym… o wszystkim… Wszak kapłana obowiązuje tajemnica spowiedzi, a ona przed nim, akurat przed nim, chyba umiałaby otworzyć duszę.
Dzwonek telefonu w torebce wyrwał ją z zamyślenia. Amelia. Rozejrzała się po wagonie, by ocenić, czy nikt nie będzie słuchał rozmowy, ta bowiem mogła się okazać bardzo nieprzyjemna. Wszak nie wiadomo, z jakimi wiadomościami dzwoniła siostra… Wagon na szczęście był prawie pusty, wraz z nią jechało tylko kilka osób rozproszonych tu i ówdzie na pojedynczych siedzeniach. Odebrała z bijącym sercem.
– Tak, Melciu?
– Jesteś w pociągu? – zapytała szybko Amelia. – Jedziesz już?
– Mhm, jadę. Dojeżdżamy do Parczewa, miałam zamiar odezwać się do ciebie, jak będę bliżej Radzynia. A co? Coś się stało? Są jakieś nowe wieści o Monice?
– Niewiele. Wiemy tylko tyle, że żyje i dalej ją tam ratują. Oby się udało. Ale Klimek… kurczę, Iza, z Klimkiem to ty chyba miałaś rację – dodała energicznie. – Jemu ktoś naprawdę musi przemówić do rozsądku.
– Co zrobił? – zaniepokoiła się Iza.
– Jeszcze nic, bo siedzi w tym szpitalu. Klimkowa już się trochę pozbierała i zaraz ma tam jechać, żeby go zmienić, Marczuk zawiezie ją swoim samochodem. Ale on, znaczy Klimek, cały czas się odgraża, że za chwilę wsiada w auto, jedzie do Warszawy i jak tylko znajdzie tego Dariusza, to mu spuści taki… no, nie będę powtarzać, jak to dokładnie ujął – zaznaczyła oględnie – ale wiadomo, o co chodzi, nie? Problem w tym, że on jest w stanie naprawdę to zrobić, Iza. A co gorsza Marcin chce mu pomóc.
– Marcin? – powtórzyła ze zgrozą.
– No Marcin Klimek, brat Moniki. Ten, co mieszka teraz w Małowoli.
– Ech, wiem przecież, Melu! – żachnęła się Iza. – No co ty, nie pamiętałabym Marcina? Tylko wystraszyłaś mnie, bo faktycznie, jak oni pojadą tam we dwóch…
– Właśnie! – podchwyciła Amelia. – Obaj to przecież chłopy jak dęby i obaj wkurzeni za maksa, Klimkowa też się boi, że naprawdę coś temu Darkowi zrobią. Synowa dzisiaj rano do niej dzwoniła przestraszona, bo Marcin podobno na serio się szykuje do Warszawy, czeka tylko na ojca, chcą jechać we dwóch. Adres znają, bo Monika im stamtąd nieraz jakieś paczki wysyłała, chyba że ten Darek potem się gdzie indziej przeprowadził… Ale jeśli nie?
– Cholera – sarknęła Iza.
– Klimkowa, jak mówię, jedzie zaraz do Radzynia i będzie się starała ich powstrzymać – ciągnęła Amelia. – Ale czy jej posłuchają? Biedna kobieta, nie dość, że Monika w takim stanie, to ona jeszcze z nimi musi się użerać. Ja oczywiście Klimka rozumiem, ale przecież z tego nic dobrego nie będzie, a… Iza?
– Hmm?
– Ty mówiłaś, że coś wiesz – przypomniała jej zdeterminowanym tonem Amelia. – O Monice i o Darku. Słuchaj, jeśli to coś ważnego, co mogłoby Klimka uspokoić, to trzeba mu to jak najszybciej powiedzieć. Znaczy najpierw Klimkowej, zanim pojedzie do Radzynia, a ona by… czekaj, przepraszam cię na chwilę – przerwała sobie nagle i w słuchawce Iza usłyszała tylko jakieś szumy, trzaski i przytłumione okrzyki.
Na tle tych hałasów i bełkotu niezrozumiałych słów wypowiadanych chaotycznie przez co najmniej kilka damskich i męskich głosów zastanawiała się gorączkowo, co powinna zrobić. Powiedzieć Amelii o tym, co Monika wykonała w wakacje z Michałem Krzemińskim? Udowodnić niewinność Darka, ale rzucić złe światło na Monikę? A Michał? Nim ogólnie nie warto było się przejmować, ale jednak obiecała mu na weselu Kingi, że z nikim nie będzie się dzielić informacjami na ten temat. Czy miała moralne prawo złamać dane słowo? To była w tym momencie jedyna droga do przekazania informacji Klimkowej, by ta z kolei mogła przemówić do rozumu zaślepionemu wściekłością mężowi. Powstrzymać go, zanim odnajdzie Darka i…
„Może powiedzieć o tej jej zdradzie, tylko nie wymieniać nazwiska Miśka?” – myślała w popłochu. – „W końcu nieważne z kim, ważne, że to była jej wina, a nie Darka… Cholera, wiedziałam, że tak będzie! Klimek jest w gorącej wodzie kąpany, a jak pojadą do Darka we dwóch z Marcinem, to zostanie po nim mokra plama, zanim zdąży się odezwać!”
Najchętniej zrobiłaby to, co planowała, wybierając się rano do Radzynia, mianowicie przeprowadziłaby osobistą rozmowę z Klimkiem i tylko jemu powierzyła w tajemnicy te przykre informacje. Jemu i Klimkowej jako rodzicom, ewentualnie Marcinowi, ale nikomu więcej! Amelia mimo wszystko była osobą postronną, a jeśli w dodatku Dorota wyciągnie z niej te informacje, za chwilę będzie je znało całe Korytkowo. Czy mogła wziąć na siebie taką odpowiedzialność?
Nim zdążyła rozwiązać swój dylemat, połączenie z Amelią nagle urwało się. Ona jednak nie kwapiła się, by oddzwaniać. Wręcz było jej to na rękę, dawało więcej czasu na zastanowienie się, zważenie za i przeciw…
„A jak Klimkowa i tak ich nie przekona?” – pomyślała ponuro. – „Klimek wcale nie musi jej uwierzyć. Usłyszy od żony, że powiedziała jej to Amelia Stawecka, która z kolei wie to od swojej siostry, uzna to za chamskie plotki i jeszcze bardziej się wścieknie. Nie, jeśli już, to muszę z nim rozmawiać osobiście. Ale jeśli nie zdążę? Zwłaszcza gdyby lekarzom się… nie udało” – wzdrygnęła się. – „Wtedy Klimka nic już nie powstrzyma.”
Strach, że może się spóźnić, sprawił, że zrobiło jej się zimno. Kalkulowała gorączkowo, ile ma czasu. Pociąg pojedzie jeszcze z pół godziny, potem trzeba wyjść z dworca i dojechać do szpitala… A jeśli się nie uda? Przecież ten Bogu ducha winny Darek był w realnym niebezpieczeństwie! Przypomniała sobie reakcję Piotrka Siwca po wypadku Pepusia i jego dziki rajd na oślep w stronę winowajców. Gdyby wówczas nie został powstrzymany, z tego całego Jacka niewiele by zostało… A kto powstrzyma Klimków, gdy pojadą do Warszawy mścić się na Darku? Nikt! Co prawda jest szansa, że nie zastaną go w domu, ale mogą się na niego zaczaić, w końcu tam przecież wróci. Pozostawała więc tylko jedna bezpieczna opcja – ostrzec go. Miała przecież do niego numer telefonu.
Wyszukała szybko imię Darka w kontaktach i znów się zawahała.
„Może jednak lepiej poczekać, jak rozwiąże się sprawa z Klimkiem?” – pomyślała. – „Bo jeśli uda się go zatrzymać, to po co alarmować Darka? On i tak już swoje wycierpiał, a jak teraz jeszcze dowie się, że Monia… A może właśnie powinien się dowiedzieć?” – myśl ta uderzyła ją jak obuchem, aż wyprostowała się na siedzeniu. – „Może mam wręcz obowiązek go o tym poinformować? Kto inny w Korytkowie ma do niego numer? Pewnie tylko Monia miała… znaczy ma! Ma!” – poprawiła się szybko, zła na samą siebie za to znaczące użycie czasu przeszłego. – „Ale ona przecież do niego nie zadzwoni…”
Zdenerwowana, teraz już z kompletnym mętlikiem w głowie, przypomniała sobie o przerwanym połączeniu od Amelii. Ktoś chwilowo przeszkodził jej w rozmowie, ale ona przecież zaraz oddzwoni i znowu będzie naciskać, żeby podać jej informacje mogące uspokoić Klimka. A tego jednak nie mogła zrobić, tylko Monika miała prawo odkryć przez innymi swoją tajemnicę. Zwłaszcza przed plotkarkami z Korytkowa. Nie, nie, stanowczo nie. To zbyt duża odpowiedzialność. Z dwojga złego już chyba lepiej ostrzec Darka.
Pociąg zatrzymał się w Parczewie, zabrał pasażerów i znów ruszył, szybko nabierając prędkości. Iza drżącymi palcami aktywowała telefon i nawiązała połączenie. Nie odebrał.
„Pewnie jest w pracy i nie może” – stwierdziła. – „No cóż… przynajmniej spróbowałam. Zresztą nadal nie jestem przekonana, czy to jest na pewno dobry pomysł…”
Telefon zawibrował jej na kolanach, a serce mocniej zabiło na widok imienia wyświetlonego na ekranie. Michaś. Już wstał i odebrał smsa? To ciekawe. Wczoraj tyle czasu zabrało mu odprowadzanie gości na parking, że zapomniał wrócić do firmy, więc sądziła, że dzisiaj pośpi po tym dłużej… Ale nie. Stop. Nie będzie teraz o tym myśleć. Za dużo już tego jak na jeden dzień.
– Tak? – szepnęła przez ściśnięte gardło do słuchawki.
– Iza, co się dzieje? – odezwał się z niepokojem po drugiej stronie linii jeszcze nieco zaspany głos Majka. – Jaki pilny wyjazd do Radzynia? Coś z tym Rolskim?
– Nie… to zupełnie nie to – odparła blado.
– A co? – niepokój w jego głosie narastał. – Coś się stało w twojej rodzinie?
– Nie, na szczęście nie. Chodzi o moją koleżankę z Korytkowa.
– O koleżankę? – zdziwił się. – O Agnieszkę?
– Nie, o Monikę. Opowiadałam ci raz o niej a propos Miśka, pewnie już nie pamiętasz, ale…
– Pamiętam – przerwał jej z ożywieniem. – To ta, co wpadła w kosmiczną rozpacz, kiedy po akcji z Miśkiem zerwał z nią facet? Darek, o ile się nie mylę.
– Masz świetną pamięć, szefie – uśmiechnęła się smutno, zdziwiona, że zapamiętał takie szczegóły.
– Zależy do czego – stwierdził z przekąsem. – Do pism ze skarbówki bardzo średnią, ale akurat tę historię pamiętam. No i co z tą Moniką?
– W nocy podcięła sobie żyły – odparła cicho. – Jest w szpitalu, lekarze ratują jej życie.
– O cholera! – mruknął. – To po tamtym, tak?
– Tak, na pewno. Ona się z tego nigdy nie podniosła, ale nikt nie przypuszczał, że to się może tak skończyć. Ja też nie… a pewnie powinnam była…
Głos zadrżał jej przy tych słowach, ręka, w której trzymała telefon, była teraz zimna jak lód, tak zimna, że aż bolała. Odruchowo przełożyła aparat do drugiej.
– Ale co ty mówisz, Izulka? – popłynął z niego ciepły, wciąż podszyty niepokojem głos Majka. – Co ty możesz mieć z tym wspólnego? Chyba nie masz wyrzutów sumienia, że coś zaniedbałaś? To z tego powodu pojechałaś do Radzynia?
Jego ukochany głos i pełna uwagi postawa w połączeniu z wczorajszymi i dzisiejszymi emocjami wywołała mieszankę wybuchową, sprawiając, że do oczu napłynęły jej łzy. Nie chciała jednak się rozklejać, zwłaszcza w pociągu, gdzie przecież nie była sama.
– Tak – odparła, siłą panując nad drżeniem głosu. – Jestem jeszcze w drodze, w pociągu, ale już powoli dojeżdżam i będę biec do szpitala. Muszę tam być. Monika wczoraj potrzebowała mojej pomocy, dzwoniła do mnie kilka razy, a ja nie odebrałam. I zaraz potem to zrobiła.
– A niech to szlag! – mruknął Majk.
– Są zresztą jeszcze inne okoliczności, dla których koniecznie muszę tam być. Dlatego wysłałam do ciebie prośbę o dwa dni wolnego – zaznaczyła cicho. – Mam nadzieję, że w sobotę już uda mi się wrócić do Lublina i wtedy wszystko odrobię.
– Tym się nie przejmuj – odpowiedział szybko. – W ogóle o tym nie myśl, skarbie, to nie jest żaden temat. Oczywiście, że masz wolne, bierzesz, ile tylko potrzebujesz, bez żadnego odrabiania. Tylko że… do diabła! Ile jeszcze takich rzeczy zwali ci się na głowę? Dopiero co gadaliśmy z Pablem o tym frajerze Rolskim, widziałem, że ledwo przez to żyjesz, a dzisiaj z samego rana kolejne bagno? Powiedz, mogę ci jakoś pomóc? – zapytał z troską. – Jakby trzeba było cokolwiek…
– Niestety nie możesz – odparła smutno. – Dziękuję ci, Michasiu, ale to jest coś, z czym muszę poradzić sobie sama.
– Chciałem wczoraj jeszcze trochę z tobą pogadać – dodał ciszej. – Tak na gorąco. Ale jak wróciłem na pakę, ciebie już nie było. Ola powiedziała, że rozbolała cię głowa i poszłaś do domu.
– Tak – potwierdziła, starając się nie zastanawiać nad tym, o czym chciał z nią rozmawiać „na gorąco”. – Musiałam się położyć. I dopiero w domu odkryłam, że Monia do mnie dzwoniła, ale olałam to, uznałam, że już późno i oddzwonię rano. A rano zadzwoniła Mela i mówi mi, że ona…
Urwała, gdyż telefon zawibrował, sygnalizując inne przychodzące połączenie. Oderwała go od ucha i spojrzała na ekran. Dzwonił Darek.
– Majk, przepraszam cię, muszę się rozłączyć – powiedziała szybko, czując, że wzdłuż kręgosłupa przechodzi jej lodowaty dreszcz. – Mam inną, bardzo ważną rozmowę na linii. Zadzwonię do ciebie wieczorem, dobrze? Albo jutro.
– Jasne, Izuś, już spadam – odparł poważnym tonem Majk. – Dzwoń o każdej porze dnia i nocy, będę pod telefonem. Trzymaj się, elfiku.
Rozłączył się natychmiast. Teraz na całej powierzchni ekranu wyświetlało się przychodzące połączenie od Darka. Odebrała drżącym palcem i podniósłszy aparat do ucha, przymknęła oczy, opierając głowę o szybę.
– Halo?
– Cześć, Iza, Darek Maciąg z tej strony – w jego głosie czuć było napięcie. – Dzwoniłaś do mnie? Czy to tylko przez pomyłkę?
– Dzwoniłam – potwierdziła. – Masz chwilę? Nie jesteś za kierownicą?
– Nie, właśnie wszedłem do biura. A co? – zaniepokoił się. – Coś się stało?
– Tak.
– Coś z Moniką? – domyślił się natychmiast.
– Tak – odetchnęła z głębi płuc.
– Co z nią? – w jego głosie zabrzmiał strach.
– Jest w szpitalu.
– Dlaczego?… Mów, Iza! Co się stało? Wypadek?
– Nie. Próba samobójstwa.
– Co?… – szepnął.
– Tak. W nocy – mówiła mechanicznie, z trudem łapiąc oddech pomiędzy półsłówkami. – Na szczęście ją znaleźli i zawieźli do szpitala, zanim było za późno. Lekarze walczą o nią, wszyscy mamy nadzieję, że się uda.
Na linii zapanowała głucha cisza, mimo że połączenie trwało.
– Jest bardzo źle? – wyszeptał w końcu Darek.
– Nie wiem, dopiero jadę z Lublina – ciągnęła z trudem. – Słyszałam tylko, że lekarze nadal ją ratują, ale nie mam żadnych pewnych informacji na bieżąco. Posłuchaj, dzwoniłam, żeby powiedzieć ci jeszcze coś innego. Chodzi o jej ojca. I brata. Oni myślą, że…
– Czekaj! – przerwał jej. – Chwila, Iza, sorry, daj mi ochłonąć. Ja pierdzielę, ale mnie ścięło, aż musiałem sobie usiąść. Daj mi sekundę…
– Jasne – szepnęła.
Znów cisza w słuchawce, a w tle jednostajny szum pociągu mknącego po torach przez wysokie zaspy śnieżne.
– Dobra, już jestem – usłyszała wreszcie w słuchawce drżący, bardzo poważny głos Darka. – Przepraszam, to mnie rozwaliło jak z armaty, ale dziękuję ci, że zadzwoniłaś. A teraz mów – zażądał. – Mów mi wszystko, co wiesz o Monice. Co dokładnie się stało?
– Wiem bardzo mało – odparła ostrożnie. – I wszystko z drugiej ręki. Pewne jest chyba tylko tyle, że głęboko podcięła sobie żyły i straciła dużo krwi.
– Chrystusie… – jęknął ze zgrozą Darek. – Dlaczego to zrobiła?
Iza pokręciła głową, nie umiejąc znaleźć słów, w które można by ubrać odpowiedź na tak postawione pytanie.
– Powiedz mi, Iza – dodał prosząco. – Mów, nie owijaj w żadne gówniane papierki. To chyba nie przez to, że ja?… w sensie nie po tym, jak?…
– Po tym – odparła smutno. – Niestety po tym, Darku.
– Przeze mnie? – wyszeptał.
– Nie przez ciebie, no co ty! – pokręciła głową. – Ty tu nic nie zawiniłeś. Tyle że z wierzchu to wygląda dwuznacznie, a ja właśnie dzwoniłam, żeby ci powiedzieć, że ojciec Moni…
– Nie obchodzi mnie jej ojciec, mów mi o niej – przerwał stanowczym tonem. – Proszę, Iza. Tylko to chcę wiedzieć. Dlaczego to zrobiła?
– Myślę, że nie wytrzymała psychicznie – westchnęła. – Po tym, jak się rozstaliście, bardzo rozpaczała, właściwie non stop. Od tych dwóch miesięcy prawie nic nie jadła, niewiele spała, praktycznie nie wychodziła z domu… Podejrzewam, że miała silną depresję. Ja rozmawiałam z nią tylko raz, jak byłam w Korytkowie na Wszystkich Świętych, i to mi wystarczyło. Strasznie cierpiała… Potem cały czas byłam w Lublinie, ale i tak mam wyrzuty sumienia, bo może mogłam pomóc…
Urwała, nie mając odwagi, przynajmniej na razie, wspominać mu o wczorajszych nieodebranych połączeniach od Moniki.
– Cierpiała… – powtórzył cichym, załamującym się głosem Darek. – Ale, Iza… aż tak? Żeby chcieć się zabić?
– Tak – potwierdziła smutno. – Ona już wtedy, na początku listopada, sypała takimi aluzjami, tylko ja nie dopuszczałam tego do świadomości. Dopiero dzisiaj, jak sobie przypominam, co mówiła… Ona cię naprawdę bardzo kochała – dodała cicho. – I pewnie dalej kocha – poprawiła się szybko, znów poirytowana tym nieuzasadnionym użyciem czasu przeszłego – bo przecież żyje i mam nadzieję, że wyjdzie z tego jakoś. Kiedy z nią rozmawiałam, była zdruzgotana, nie mogła sobie darować, że tak cię zraniła, mówiła, że po tym, co ci zrobiła, nie chce już dalej żyć. Myślałam, że tak tylko mówi, ale to, co zrobiła wczoraj, tylko potwierdza, że…
Przerwał jej dziwny dźwięk, jakby ciche chlipnięcie w słuchawce. Znieruchomiała, nadstawiając ucha. Czyżby Darek płakał? Nie… chyba tylko jej się wydawało.
– Gdzie ona teraz jest? – zapytał opanowanym głosem. – Mów. Że w szpitalu, to wiem, ale gdzie konkretnie?
– W Radzyniu. Tylko że posłuchaj, Darek…
– Dobra, jadę tam – przerwał jej stanowczo. – Dzięki, Iza.
– Co? – przeraziła się. – Jak to jedziesz? Zwariowałeś? Nie możesz tam jechać! Wszędzie, tylko nie tam! Właśnie chciałam ci powiedzieć, że…
On już jednak przerwał połączenie. Zaniepokojona nie na żarty Iza pośpiesznie zainicjowała nowe – bez skutku.
„Cholera jasna!” – pomyślała zdenerwowana. – „No to świetnie rozwiązałam problem! Nie tylko go nie ostrzegłam, ale jeszcze sam przyjedzie do jaskini lwa! Całe szczęście, że tak szybko nie zdąży i ja będę tam przed nim… No cóż. Przed tobą kolejna ważna misja, Izabello, i tym razem tego nie spieprz! Tylko co, jak Klimek mi nie uwierzy i jeszcze bardziej go tym wkurzę?”
Zaśnieżone krajobrazy przemykały w szybkim tempie za oknem pociągu, na dworze było mroźnie, a przez nieliczne dziś chmurki nieśmiało przebijały się słabe promienie grudniowego słońca. Piękny zimowy dzień, zwykły dzień tygodnia, czwartek… dla jednych codzienność, dla innych koniec świata…
Telefon znów zawibrował jej w dłoni – Amelia.
– Iza, słuchaj, nie wyobrażasz sobie, jaka jest afera! – wykrzyknęła do słuchawki, nim Iza zdążyła się odezwać. – Wszystko się wydało! Już wiem, o co ci chodziło, kiedy tak mnie uciszałaś z tym Darkiem, ty to po prostu wiedziałaś od Moniki! A teraz cała wieś już wie, wszyscy w szoku! Klimkowa nie może jechać do Radzynia, bo zemdlała i ją cucą, ale pojedzie Marczuk i pogada z Klimkiem, pokaże mu ten list…
– Melu, zlituj się! – przerwała jej zdezorientowana Iza. – Mów po kolei, co się dzieje? Jaki znowu list?
– Od Moniki! A raczej nie list, tylko listy! Do wszystkich, do całej wsi! Każdy dostał taki sam!
– Ach! – szepnęła, w ułamku sekundy łącząc w głowie kropki.
Natychmiast przypomniała sobie stanowcze, pełne determinacji słowa Moniki.
Teraz tylko prawda, Iza. I ja już dopilnuję, żeby nikomu nie umknęła.
A więc zrobiła to! Zrealizowała to, co zapowiadała, wysłała listy, w których przyznała się publicznie do winy, żeby oczyścić Darka. I oczywiście wywołała tym aferę na całe Korytkowo, a sama…
„Po czymś takim rzeczywiście można się już tylko zabić” – mignęło jej w głowie.
– Napisała wszystko! O Michale Krzemińskim też! – ciągnęła rozemocjonowana Amelia. – Nie oskarża nikogo, nawet jego, całą winę bierze na siebie i tylko prosi, żeby nikt nie potępiał Darka, bo on jest niewinny i to ona go skrzywdziła. Mówię ci, Iza, ludzie czytają to i wszyscy w szoku! A reakcje różne, jedni płaczą nad Moniką, inni psy na niej wieszają, tylko Klimkom wszyscy jak jeden mąż współczują… no bo co oni, biedni, zawinili, że ich takie nieszczęście spotkało?
– Ale skąd wy macie te listy? – zapytała przytomnie Iza. – Mówisz, ze wszyscy dostali? Jak ona wam je dostarczyła?
– Pocztą! Właśnie pani Janinka z poczty mówi, że się dziwiła, jak wczoraj Monika przyszła przed samym zamknięciem i kupiła trzydzieści pięć znaczków na listy. Podobno wyglądała bardzo ładnie, miała nawet makijaż, uśmiechała się… A potem rano taka wiadomość! Przez to pani Janinka później niż zwykle otworzyła skrzynkę, wiesz, tę czerwoną, co wisi na ogrodzeniu przed pocztą, patrzy, a tam całe pliki takich samych listów. I to do kogo? Do wszystkich rodzin z Korytkowa! Zdziwiła się trochę, ale z początku w ogóle nie skojarzyła tego z Moniką, myślała, że to jakieś reklamy. No i normalnie wydała listonoszowi do doręczenia, a on…
– Rozumiem – przerwała jej Iza, zerkając na wyświetlacz z przodu wagonu, który zapowiadał rychły wjazd na stację Radzyń Podlaski. – Już wszystko rozumiem, Melu, powiedz mi tylko, Marczuk już wyjechał?
– Nie wiem – odparła nieco zbita z tropu Amelia. – Czekaj, zaraz zadzwonię do Dorotki i zapytam, ona jest na miejscu, tam u nich w domu…
– A nie, jak masz dzwonić, to zostaw – machnęła ręką Iza. – Ja już i tak dojeżdżam do Radzynia, zaraz tam będę i postaram się pogadać z Klimkiem. Nie wiem, ile mi to zajmie, ale dam znać, po prostu bądźmy w kontakcie, okej?
– Oczywiście, Izunia. Daj sygnał, jak będziesz już wolna, Robert po ciebie pojedzie. I dzwoń albo pisz, jakbyś się cokolwiek nowego dowiedziała o Monice, dobrze? – dodała smutno. – My tu przecież wszyscy czekamy i siedzimy jak na szpilkach.
***
Znajome wnętrza szpitala budziły w pamięci Izy nieprzyjemne wspomnienia z czasów wypadku Pepusia, jednak dziś nie miała czasu o tym myśleć. Choć ani Klimek, ani tym bardziej ona nie dostali pozwolenia na wejście na oddział, gdzie przebywała Monika, wkrótce napłynęły stamtąd krzepiące informacje na temat stanu jej zdrowia. Lekarze zapewnili ojca, że minęło zagrożenie życia, wprawdzie dziewczyna nadal była nieprzytomna i przynajmniej do wieczora musiała pozostać podłączona pod specjalistyczną aparaturę, jednak bezpośrednie niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Dzięki Marczukowi wieść ta szybko trafiła do Korytkowa, którego mieszkańcy, wstrząśnięci wydarzeniami minionej nocy i poranka, zgodnie odetchnęli z ulgą i powoli wrócili do swej codziennej pracy.
Ku wielkiej uldze Izy, przed jej przyjazdem do szpitala Klimek zdążył dowiedzieć się od Marczuka o desperackim liście córki, a nawet osobiście go przeczytać, skutkiem czego szarża na Warszawę w poszukiwaniu zemsty na Darku została odwołana. Nie znaczyło to jednak, że mężczyzna psychicznie poczuł się lepiej, Iza odniosła wrażenie, że było wręcz przeciwnie, a informacja o tym, że Monika dzwoniła do niej w nocy i nie uzyskała pomocy, jeszcze bardziej go przybiła.
– Ma do mnie o to żal, to czuć – powiedziała smutno do Amelii przez telefon. – Ja zresztą też go mam do siebie, bo gdybym odebrała te telefony, może mogłabym jej jakoś pomóc? Musiałam powiedzieć to Klimkowi, nie mogłam tego przed nim ukrywać, ale to było takie trudne, Melu… Pociesza mnie tylko to, że ją uratowali, bo gdyby to się nie udało, to nie wiem, jak bym się po tym pozbierała.
Choć Amelia pocieszała ją, jak mogła, żal i wyrzuty sumienia, wcześniej przytępione przez szok i konieczność szybkiego działania, odzywały się w niej teraz ze zdwojoną mocą. Nie żałowała jednak, że przyjechała do Radzynia, przeciwnie, miała pewność, że gdyby dziś została w Lublinie i wieści o Monice pozyskiwała tylko przez telefon od Amelii, dręczyłaby się tym jeszcze bardziej.
Koło południa do szpitala dojechał wyglądający jak cień samego siebie Darek. Iza rozpoznała go bardziej po złotym łańcuchu na szyi, który połyskiwał spod rozpiętej kurtki, niż po twarzy, bowiem od czasu, kiedy widziała go ostatnio, mężczyzna znacząco zmienił wygląd, zapuściwszy włosy i zarost. Zaskoczony jego widokiem Klimek, którego Iza nie odważyła się uprzedzić o jego przyjeździe, wprawdzie (nie bez oporów) podał mu rękę, ale nie chciał z nim rozmawiać, a ponieważ do Moniki nie mógł być wpuszczony nikt, misja przekazania nowo przybyłemu informacji na temat jej stanu w naturalny sposób spadła na nią. Zabrała go zatem w znane sobie miejsce za załomem korytarza, gdzie znajdowała się wygodna kanapa dla pacjentów i odwiedzających, kazała zdjąć kurtkę i usiadłszy przy nim, zrelacjonowała mu zasłyszane od Klimka najnowsze komunikaty lekarzy.
– Wyjdzie z tego całkowicie – zapewniła go na koniec, zerkając na jego szarą, wymiętą twarz i zacięte usta. – Fizycznie na pewno, to już przesądzone, gorzej z psychiką, ale miejmy nadzieję, że i z tym lekarze sobie poradzą. Ten, który gadał z jej ojcem, powiedział coś o konieczności konsultacji psychiatrycznej, więc na pewno szybko ją zdiagnozują, dadzą jakieś leki i będzie dobrze. Pewnie powinna dostać je już dawno – westchnęła. – Ale kto mógł wiedzieć, że to się tak skończy? Za to teraz już się nią zajmą i wyprowadzą ją z tego, zobaczysz.
Darek pokiwał powoli głową, wpatrzony tępo w przeciwległą ścianę.
– To moja wina – szepnął.
– Przestań – pokręciła głową. – Nawet tak nie mów, to przecież nieprawda. Wiadomo, że po takim czymś każdy się obwinia, ale akurat ty nie powinieneś. To już bardziej ja – dodała cicho.
– Ty?
– Mhm. Mam do siebie wielki żal, bo Monia wczoraj do mnie dzwoniła, a ja nie odebrałam – wyznała smutno. – Pewnie potrzebowała pomocy, obiecałam jej to, kiedy rozmawiałyśmy na początku listopada, a wczoraj nawaliłam. Niechcący, niby niechcący, ale to mnie jednak strasznie męczy.
Darek wzruszył lekko ramionami, wciąż patrząc w ten sam punkt.
– Jej rodzice też pewnie się obwiniają, że nie zareagowali właściwie – ciągnęła. – Że nie zawieźli jej wcześniej do lekarza, tylko myśleli, że samo przejdzie… że…
– Daj spokój, Iza – przerwał jej cicho Darek, nie poruszając się. – Nie wymyślaj już, okej? To są totalne pierdoły. Tego w ogóle by nie było, gdybym to ja nie spieprzył sprawy. To ja jestem winny, rozumiesz? Ja i tylko ja.
– Nie mów tak – szepnęła bezradnie.
– Będę mówił, bo taka jest prawda – odparł, wciąż wpatrzony niewidzącym wzrokiem w ścianę. – Możesz mi to tłumaczyć, jak chcesz, ja i tak wiem swoje. Spieprzyłem to na całej linii i żadne gadanie tego nie zmieni. Nie powinienem być dla niej taki twardy, wiedziałem to od początku… czułem to tu – po raz pierwszy od kilkunastu minut poruszył się, podniósł rękę i na chwilę położył sobie na piersi. – Ale uparłem się, że są zasady, że to koniec, że nigdy jej nie wybaczę, i trzymałem się tej decyzji jak debil. I teraz mam za swoje.
Zamilkł, zagryzając wargi. Iza pokręciła głową.
– Tylko nie mów mi, że się mylę – uprzedził, nim zdążyła się odezwać. – Proszę cię, Iza. Nie tłumacz mi, nie pocieszaj mnie i nie wciskaj mi głodnych kawałków, okej? Ja tego nie chcę.
– Okej – szepnęła.
– Ogólnie bardzo ci dziękuję, że do mnie zadzwoniłeś – dodał, odwracając się do niej i na chwilę kładąc jej dłoń na przedramieniu. – Wiem, że nie musiałaś, mogłaś to olać, zwłaszcza że to na pewno był dla ciebie trudny telefon. Ale jednak zadzwoniłaś i jestem ci za to bardzo wdzięczny.
– Może powinnam była zadzwonić już dawno – odparła cicho Iza. – Już wtedy, w listopadzie, zaraz po tym, jak rozmawiałam z Monią. Myślałam o tym, wiesz? Wahałam się i jednak się nie zdecydowałam, bo nie chciałam się wtrącać i rozdrapywać ran.
Darek odetchnął i cofnął rękę, po czym oparł łokcie na kolanach i zapatrzył się w podłogę.
– A szkoda – odpowiedział po chwili milczenia. – Może to by mi dało kopa, żeby jakoś inaczej to rozwiązać… Ale nie wiem. I tak powinienem był to zrobić sam. Powiedz – szepnął, nie podnosząc głowy. – Chciałaś wtedy do mnie dzwonić, bo?
– Bo strasznie żal mi było was obojga – odparła smutno Iza. – To był taki głupi incydent… wiadomo, że dla związku nokautujący, zdrada to zawsze zdrada, ale wiem, że Monika nie zrobiła tego z premedytacją. Wręcz była okoliczność, która, w moim odczuciu, w jakimś stopniu mogła ją usprawiedliwiać, chociaż ona sama tak nie uważała. Zresztą głównie to mnie męczyło, kiedy zastanawiałam się, czy się do ciebie nie odezwać – dodała znacząco. – Sumienie podpowiadało mi, że powinieneś o tym wiedzieć i sam ocenić, na ile to było ważne… ale cóż, wygrały skrupuły.
– O co chodziło? – zapytał głucho Darek.
– O to, że wtedy, w tym hotelu, Michał poczęstował ją winem – wyjaśniła. – Wypili razem całą butelkę.
Darek podniósł głowę i spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Całą butelkę wina? Na dwoje?
– Tak mi powiedziała – zaznaczyła Iza. – A nie miała powodu kłamać, bo ona nawet nie wie, że mam z tobą kontakt. Nie mówiłam jej tego, żeby nie zaogniać sytuacji, więc nie mogła się spodziewać, że cokolwiek ci powtórzę. Zresztą sama nie uważała tego za usprawiedliwienie, uznała, że to i tak nic nie zmienia.
Darek przez długą chwilę patrzył na nią nieruchomo, jakby zawiesił mu się system.
– Ja pierdzielę… – szepnął w końcu, znów spuszczając głowę i kryjąc twarz w dłoniach.
– Ale ja jestem zdania, że jednak zmienia – ciągnęła Iza. – Mówiła mi, że ma bardzo słabą głowę i alkohol działa na nią w nieprzewidywalny sposób, dlatego dla niej to wino to jedyne wytłumaczenie na to, co zrobiła. W sensie wytłumaczenie dla niej, przed samą sobą – doprecyzowała. – Bo ona serio nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że poszła do łóżka z… z kimś takim – poprawiła się w ostatniej chwili, by nie użyć zbyt mocnego słowa. – Ja zresztą też myślę, że to przez to wino. Monia to jedno, ale znam też trochę Michała i wiem, jak on potrafi się zachowywać, kiedy jest wstawiony. Zwłaszcza że na pewno nie obalili tej butelki pół na pół, on przecież musiał wypić dużo więcej – zauważyła. – Przez to pewnie stracił nad sobą kontrolę, on ogólnie ma słabe hamulce, a Monia to przecież śliczna dziewczyna… Widocznie była w amoku po tym winie i nie umiała zaprotestować, a gnojek bezczelnie to wykorzystał.
– Ja pierdzielę – powtórzył szeptem Darek.
– Tak jak powiedziałam, ona nie chciała się tym usprawiedliwiać – podkreśliła Iza. – Miała poczucie, że zdradziła cię już w momencie, kiedy zgodziła się na to wino. Podobno obiecała ci, że nie będzie tego robić, kiedy ciebie przy niej nie ma… tak?
Pokiwał w milczeniu głową twierdząco, nie odrywając dłoni od twarzy.
– No właśnie – westchnęła. – Nie mogła sobie tego darować, bo to pierwsze niepotrzebne przyzwolenie pociągnęło za sobą kolejne… jeden błąd i poszła lawina. Wiadomo, że to nie jest usprawiedliwienie dla zdrady, ale chyba jednak można to uznać za jakąś okoliczność łagodzącą – dodała smutno. – I za przesłankę do wybaczenia, chociaż wiem, że to jest bardzo trudne.
Darek podniósł głowę i oderwawszy dłonie od wymiętej twarzy, popatrzył na nią oczami czerwonymi jak u królika.
– Do wybaczenia? – powtórzył chrapliwym półgłosem. – Przecież ja jej już dawno wszystko wybaczyłem, Iza! Dawno, prawie od razu, tyle że nie chciałem się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą. Debil, głupi debil – pokręcił głową. – Tyle razy mi się śniła, taka smutna, zapłakana… jak wtedy w restauracji. A ja nie i nie, bo zasady, bo jak ktoś raz to zrobi, to będzie robił zawsze, bo takich rzeczy się nie wybacza, bo pewnie już i tak kimś się po mnie pocieszyła, więc co będę robił z siebie durnia. A ona w tym czasie… Jezu! – jęknął, znów podnosząc dłonie do twarzy. – Jak mi dzisiaj o tym powiedziałaś przez telefon, to myślałem, że normalnie pieprznę o podłogę. Jakby mi ktoś cegłą po łbie przywalił! A teraz jeszcze o tym winie…
Pochylił głowę aż do wysokości kolan i rękami chwycił się za włosy, na tyle długie, że mógł je chwycić całymi garściami i zacisnąć na nich pięści.
– A wiesz, co jest w tym najgorsze, Iza? – mówił dalej przytłumionym głosem. – To, że nie dałem jej szansy niczego wytłumaczyć. Uciąłem to jak nożem, zerwałem z nią i wyszedłem, nie chciałem słuchać, co ma do powiedzenia, a potem zablokowałem jej numer i ani razu nie spróbowałem nawiązać kontaktu. Czaisz? Ani razu! Myślałem, że taki ze mnie twardziel, bo wytrzymałem, chociaż codziennie mnie kusiło, żeby się odezwać, zapytać chociaż co u niej, usłyszeć jej głos… Ja pierdzielę! Twardziel! Dupa, nie twardziel! Żałosne gówno…
Jego plecami wstrząsnął tłumiony, bezgłośny szloch. Poruszona Iza odruchowo objęła go ramieniem i ostrożnie, omijając jego zaciśnięte pięści, pogładziła po rozczochranych włosach o nierównych, posklejanych kosmykach. Były zupełnie inne niż włosy Majka, twarde i nijakie, same z siebie nie budzące w niej żadnych emocji – poza współczuciem, jakie całym sercem odczuwała względem niego i Moniki.
– Ja ją przecież ciągle kocham – wyznał złamanym głosem. – Nawet po tamtym nie przestałem… ani na sekundę… a teraz, po tym wszystkim, kiedy wiem, jakie kretyństwo odwaliłem, to jeszcze bardziej… I zrobię wszystko, żeby ją z tego wyciągnąć, choćby nie wiem co. Przysięgam. Przysięgam ci to, Moniś… Kurde, nie dam rady… Iza, masz chusteczkę?
Wygrzebała szybko chusteczki w torebce i podała mu, on zaś wyłuskał szybko jedną z paczki, wytarł sobie oczy i wydmuchał nos. Na pamięć Izy wróciła podobna scena z Majkiem w roli głównej, w uszach zabrzmiał jej jego kochany głos.
Wstyd mi tylko jak cholera, że tak się rozmemłałem i znowu zachowałem się jak miękki glut. Ale wybaczysz mi to w trybie terapii, prawda?
W trybie terapii… Jasne. Tryb terapii przecież już nie istniał.
– Dzięki – szepnął Darek, oddając jej resztę chusteczek.
***
– Najważniejsze, że ją odratowali – podsumowała Amelia, podnosząc ze stołu dzbanek z kakao. – I że Klimek już się uspokoił. Dolać ci, Izunia?
– A tak, dolej trochę – poprosiła zajęta konsumpcją kanapki Iza. – Dzięki, Melu. Ależ jestem głodna! Tak, odratowali ją, to już pewne, jest stabilna i jutro rano mają ją wybudzać. Klimek po południu pojechał do domu, zresztą to już pewnie sami wiecie… a Klimkowa została i będzie przy niej czuwać. W sensie, że na korytarzu, bo na razie nadal nikogo do Moniki nie wpuszczają – zaznaczyła. – Darek też ma tam zostać do rana.
– No, z tym Darkiem to dałaś do pieca, siostra – przyznał Robert, który podjadał kolację z doskoku, chodząc po pokoju i kołysząc do snu małą Klarę. – Nie chwaliłaś się, że masz do niego kontakt… My oczywiście nikomu nie mówiliśmy, że to ty go wezwałaś – zastrzegł. – Ludzie w głowę zachodzą, skąd on się tam wziął, wiedzą już od Klimka, że przyjechał do szpitala, ale nie mogą się nadziwić, kto go poinformował o sprawie. Ale to jest właśnie cała Iza, co nie, Mel? – uśmiechnął się do żony. – Nic nie mówi, niczym się nie chwali, a jak nagle coś się dzieje i pojawia się potrzeba, to ciach… wyjmuje asa z rękawa!
– Oj tak! – przyznała z nutą wyrzutu Amelia. – A ja się dziwiłam, dlaczego ciągle mnie ucisza, kiedy krytykuję Darka. Ale to dobrze, że on wie i jest z Moniką w szpitalu – dodała z przekonaniem. – To może jej pomóc wyjść z tego kryzysu, wszyscy mamy taką nadzieję. Tyle że, jak mówi Dorotka, w Korytkowie ona już życia mieć nie będzie.
– Co masz na myśli? – zaniepokoiła się Iza, odejmując kanapkę od ust i zatrzymując ją w powietrzu nad talerzem.
– No, a myślisz, że co? – westchnęła Amelia. – Po tym skandalu, zwłaszcza po jej listach, tak się we wsi zakotłowało, że ludzie tego długo nie zapomną. Może nawet nigdy. Nie mówię, że będą ją jawnie palcami wytykali, ale i tak miło jej się tu mieszkać nie będzie. Słuchaj, a miałam zapytać – przypomniała sobie. – Darek wie, że Klimek z Marcinem chcieli jechać do niego z zemstą?
– Wie – wzruszyła ramionami Iza. – Powiedziałam mu, w ogóle go to nie ruszyło, za to tymi listami Moni bardzo się przejął. Serio, tak jest źle? – zapytała, przenosząc wzrok z Amelii na Roberta i z powrotem. – Co tu się w ogóle dzieje w Korytkowie? Mówiłaś mi, że ludzie już trochę się uspokoili, rozeszli się, wrócili do pracy…
– Wrócili – skinął głową Robert. – Ale myślisz, że to im pozamykało gęby?
– Domyślam się, że nie – przyznała. – I nie mam wątpliwości, że Monika tymi listami zgotowała sobie tutaj wieczne piekło, nie mówiąc już o tym, jaki to będzie dla niej wstyd wrócić tutaj po nieudanej próbie samobójczej. Ale jednak po cichu miałam nadzieję, że sąsiedzi okażą się chociaż trochę ludzcy i nie będą kopać leżącego.
– No cóż… na razie niestety kopią. Na szczęście tylko niektórzy, ale to i tak wystarczy.
– Korytkowo się podzieliło – wyjaśniła jej Amelia. – Większość jest oczywiście za Moniką, współczują jej, żałują, Andrzejczakowa to się aż nad jej listem popłakała… ale są i tacy, co ją potępiają, mówią, że sama jest sobie winna. Zwłaszcza ci, co trzymają z Krzemińskimi.
– No tak – mruknęła Iza, wracając do jedzenia kanapki.
– Chociaż na Michała też dzisiaj poszedł hejt – zaznaczyła siostra. – I to jaki! Niby Monika go w tym liście nie oskarżała, ale wymieniła jego nazwisko, a to wystarczyło, żeby rozpętało się piekło. Krzemińskich przecież na wsi ogólnie nie lubią, więc jak trafiła się okazja, żeby wsiąść na Michała, to jadą po nim, ile wlezie. Że latawiec, podrywacz, że dziewczyny zmienia jak rękawiczki, skacze z kwiatka na kwiatek, że rozbija związki, aż w końcu przez to do nieszczęścia doprowadził. No i ta data! Bo to się stało w lipcu, w ten sam dzień, kiedy Pepuś miał wypadek, wiesz? Wieczorem, kiedy wszyscy modliliśmy się w kościele za niego i za Agnieszkę.
– Wiem – skinęła spokojnie głową Iza.
– Widzisz? Ona wszystko wie – uśmiechnął się z rozbawieniem Robert.
– Ludzie są oburzeni, że w takich okolicznościach odstawili taki numer – ciągnęła Amelia, nie zwracając uwagi na jego wtręt. – I Moniki pod tym względem też nie oszczędzają, chociaż fakt, że Michałowi dzisiaj oberwało się najbardziej. A Krzemińska wściekła jak osa… Niby się tymi plotkami nie przejmuje i trzyma stronę syna, ale podobno boi się panicznie, żeby ta afera przypadkiem dziewczyny mu nie odstraszyła. No wiesz, tej Alicji od ojca hotelarza – spojrzała wymownie na Izę, która stoickim gestem sięgnęła po kakao. – Bo jakby ona się dowiedziała o Monice, to mogłoby się skończyć tak samo jak rok temu z tamtą Sylwią. I wtedy nici z fuzji. Dlatego Krzemińskim zależy, żeby jak najszybciej to załagodzić i żeby ludzie zapomnieli o sprawie, zanim dziewczyna znowu tu przyjedzie.
– Michał po południu wyjechał z Korytkowa – oznajmił Robert, podchodząc do stołu z uśpioną już Klarą na rękach, by upić łyka herbaty. – I myślę, że nieprędko wróci. Koło siedemnastej przejechał koło nas, jakby go diabli gonili, miał ze sto dwadzieścia na liczniku.
– Pewnie tak samo wściekły jak matka – stwierdziła Amelia, podnosząc się i zerkając przez jego ramię na twarz niemowlęcia. – Śpi? O, super… To daj mi ją, odłożę ją do łóżeczka.
Iza dopiła szybko kakao i odstawiwszy kubek na stół, również podniosła się z krzesła.
– A nie mogłabym jej trochę potrzymać, Melu? – poprosiła. – Proszę. Siądę sobie z nią w fotelu i niech śpi spokojnie, chciałabym tylko sobie na nią popatrzeć. Tak urosła przez te półtora miesiąca i jest taka śliczna…
Jako że żadne z rodziców nie miało nic przeciwko temu, Robert ostrożnie przekazał jej zawinięte w kołderkę dziecko i przyniósłszy sobie z kuchni piwo, zasiadł przy stole, odkapslował je, nalał sobie do szklanki i z wyraźną przyjemnością zanurzył w nim usta.
– Tak czy inaczej dzisiaj jeszcze bardziej dziękujemy Bogu, że uwolniłaś się w porę od tego drania – podjęła Amelia, kiedy Iza zasiadła z Klarą w fotelu. – To kolejny dowód na to, jak perfidnie cię okłamywał. Przecież to z Moniką stało się dokładnie wtedy, kiedy on się do ciebie najbardziej umizgiwał! Nawet rodziców przyprowadził, żeby nas przepraszali, a to im przecież było bardzo nie na rękę!
– No, Roman Krzemiński nie wyszedł na tym najlepiej – przyznał Robert. – Musiał znieść takie upokorzenie i to zupełnie na darmo… Nie zdziwiłbym się, jakby dzisiaj się o to z młodym pokłócili. Kto wie, czy to nie dlatego Michał wypalił dzisiaj z taką prędkością z Korytkowa? Jak rakietą w kosmos, mówię wam. Aż mu silnik w tej beemce jęczał.
– Też możliwe – przyznała Amelia. – Chociaż ja bym na jego miejscu uważała, jeszcze mu ojciec znowu przez to zawału dostanie…
– Dobrze, kochani, zostawmy już to – poprosiła Iza, wpatrując się w uśpioną twarzyczkę Klary. – Nie chcę już rozmawiać o Krzemińskich. O Moni zresztą też mam na dzisiaj dość – westchnęła. – Jutro będę dalej się tym martwić, ale teraz, na odtrutkę przed snem, opowiedzcie mi coś innego, dobrze? O Klarci, o innych sprawach w Korytkowie… W sklepie wszystko w porządku?
– W jak najlepszym – zapewniła ją Amelia. – Dzisiaj tylko Werce coś się stało, przyszła cała zapłakana i prosiła, żeby przed czasem zwolnić ją do domu, bo głowa ją boli. Na szczęście przez tę aferę z Moniką obłożenie w sklepie było mniejsze niż zwykle, więc zwolniłam ją, wyglądała jak siedem nieszczęść… Ona zresztą ostatnio w ogóle chodzi jakaś niewyraźna, nie, Robciu? To na bank sprawy sercowe. Wprawdzie ani ja, ani nawet Dorotka jeszcze nie wykryłyśmy, w kim ona się tak kocha – zaznaczyła – ale że za tym stoi jakiś chłopak, to więcej niż pewne.
– A Zosia? – zapytała Iza.
– Zosia okej. Chyba już się po tym Zbyszku pozbierała, wiesz? Wygląda coraz lepiej, uśmiecha się i w ogóle energia jej wraca. Może to jeszcze nie jest to co przed wakacjami, ale w porównaniu do września czy października po prostu niebo a ziemia.
– No to super – ucieszyła się Iza, w duchu gratulując sobie pozytywnego wyniku rozmowy ze Zbyszkiem. – Najlepszy dowód na to, że czas rzeczywiście leczy rany. A co u Agi?
– Aga chciałaby się jutro z tobą na chwilę zobaczyć – odparła Amelia. – Jeśli oczywiście znajdziesz czas, bo wiadomo…
– Znajdę – zapewniła ją szybko Iza. – Godzinkę przecież zawsze się wykroi, chętnie z nią porozmawiam.
– No, fajnie by było. Ona też mocno przeżyła tę aferę z Moniką, bardzo się cieszy, że ją uratowali. A z tobą chce się zobaczyć, żeby coś ci pokazać – uśmiechnęła się. – Tylko nie pytaj co! Podpowiem, że chodzi o Pepusia, ale Agnieszka zabroniła mi zdradzać szczegółów, bo to ma być niespodzianka.
– Aha, okej! – pokiwała głową Iza, odwzajemniając jej uśmiech. – W takim razie nawet nie próbuję zgadywać. Szkoda tylko, że przez ten szybki wyjazd zupełnie nie pomyślałam o prezentach dla Pepunia i dla Klarci… ale co tam! Na święta przywiozę im za to podwójne.
***
Wyświetlacz telefonu wskazywał godzinę dwudziestą drugą pięćdziesiąt osiem, kiedy Iza, zgasiwszy światło, wreszcie wsunęła się pod kołdrę w swoim korytkowskim łóżku. Idealny moment, żeby zadzwonić do Majka. Wszak przerwała mu w pociągu, ledwo zdążyli zacząć rozmowę i przez cały dzień nosiła w sercu tę myśl – oddzwonić. Oddzwonić wieczorem i usłyszeć jego głos. Wczoraj po powrocie do Anabelli chciał z nią o czymś rozmawiać „na gorąco”, niewątpliwie miało to związek z jego przydługą nieobecnością po odprowadzeniu przyjaciół do taksówek… niby tylko do taksówek, ale dlaczego to trwało aż tyle? Czy sam nie wsiadł do którejś z nich? Gdzie i z kim pojechał na tak długo? Przecież na taksówkę nie czeka się półtorej godziny…
„Ech, głupia!” – skarciła samą siebie. – „I co cię to obchodzi? Nie twoja sprawa. Rozmowa na gorąco? Podsumowanie terapii, która odchodzi do lamusa, bo nie jest już potrzebna? Cóż. Masz być na to gotowa w każdym momencie, naucz się tego wreszcie i przestań jęczeć. I tak masz więcej, niż mogłabyś mieć, gdybyś nie wpakowała się w jego życie tylnym wejściem. Jak przez kuchnię i zaplecze Anabelli… No właśnie. Kuchnia i zaplecze, zrozumiano? Tam jest twoje miejsce. A teraz nie wydziwiaj, tylko dzwoń i ciesz się, że przynajmniej usłyszysz jego głos.”
Zainicjowała połączenie, przymykając oczy, które zresztą same opadały ze zmęczenia. Nie odebrał. Poczta głosowa. No tak, pewnie był zajęty nadzorowaniem pracy w firmie, wystarczy, że Chudemu znowu trafił się taki incydent jak wczoraj albo jakakolwiek inna komplikacja. Skoro nie odebrał, to widocznie nie mógł, całkowicie normalna sytuacja, a ona, skoro wzięła wolne w pracy, tym bardziej nie powinna mu przeszkadzać.
Lecz co poradzić na tę głupią wyobraźnię, która znów zaczynała pracować, produkując dręczące wizje? Trzeba koniecznie pomyśleć o czymś innym. Chociażby o Monice, która wczoraj w nocy zrobiła taką straszną rzecz. O Darku. O Klimkach. Albo o Zosi, która na szczęście coraz skuteczniej leczyła ranę w sercu. Jak dobrze, że udało się rozmówić ze Zbyszkiem i wymóc na nim obietnicę niewpieprzania się więcej w jej życie! A Rolski? Co prawda chwilowo ten temat zszedł na dalszy plan, dziś nie zamieniła nań z Amelią i Robertem ani słowa, ale co z tego? Problem Rolskiego przecież nie zniknął, wręcz mógł mieć drugie dno, bo jeśli Krawczyk…
Krawczyk! A niech to! Iza usiadła gwałtownie na łóżku, otwierając oczy. Przecież dzisiaj z rana miała odpisać Krawczykowi na zaległy sms! I zupełnie wypadło jej to z głowy! Podniosła telefon, aktywując wyświetlacz. Dwudziesta trzecia dziesięć – za późno, by teraz odpisywać, to byłoby niegrzeczne. A więc jutro. Jutro z samego rana, koniecznie! Tym razem bez pudła.
Odłożyła telefon na biurko i z powrotem opadła na poduszkę. W domu nie paliło się już żadne światło, ale pokój nie tonął w totalnych ciemnościach, gdyż przez okno, pomimo zaciągniętych zasłon, biła z zewnątrz poświata leżącego wszędzie śniegu. Nawet kiedy przymknęła oczy, przez powieki przebijała delikatna łuna niczym promień metafizycznego światła. Zmęczona, skołowana wrażeniami z ciężkiego dnia Iza powoli wyciszyła się i zapadła w senne odrętwienie, z którego nie mogło już wyrwać jej nic… nawet rozświetlony na chwilę ekran telefonu i cichy dźwięk powiadomienia o przychodzącym smsie.