Anabella – Rozdział CXII

Anabella – Rozdział CXII

– Lepiej być za wcześnie, niż się spóźnić, panie Stasiu – mówiła Iza, kiedy wraz z panem Stanisławem zmierzali w dół po schodach kamienicy, by udać się na widzenie u Kacpra. – Niby jedziemy samochodem, ale o tej porze zdarzają się korki, więc lepiej nie ryzykować. Najwyżej poczekamy tam sobie parę minut, to przecież…

Umilkła, bowiem w tym momencie z parteru dobiegło głuche echo trzaśnięcia drzwiami wejściowymi na klatkę, a następnie odgłos powolnych, ciężkich kroków, które zapewne należały do któregoś ze starszych sąsiadów. Niebawem na podeście najniższego półpiętra pojawiła się znajoma sylwetka pani Kazimiery, która, podpierając się drewnianą laską i posapując z wysiłku, wspięła się właśnie po pierwszej części schodów, a teraz przystanęła przy barierce, żeby odpocząć. Dostrzegłszy ją z góry, Iza i pan Stanisław wymienili tylko znaczące spojrzenia i w milczeniu kontynuowali schodzenie.

– Dzień dobry – ukłoniła się uprzejmie Iza, kiedy mijali sąsiadkę.

Pani Kazimiera nie odpowiedziała, jak zwykle mierząc ją tylko surowym, wyniosłym spojrzeniem, na co idący za dziewczyną pan Stanisław odpowiedział jej podobnie morderczym wzrokiem bazyliszka.

– Pani nie powinna się w ogóle do niej odzywać, pani Izo – powiedział z niesmakiem, rozkładając parasol, kiedy wyszli już z kamienicy na ulicę, dziś ponurą i zalaną deszczem. – Co za wredne babsko! Pani do niej jak do człowieka, a ona jak do psa… tfu! Proszę, pani się schowa pod parasolem, leje ten deszcz jak diabli… Ja to jej w ogóle dzień dobry nie mówię. O, jeszcze czego! Niedoczekanie!

– Pan to pan, panie Stasiu – odparła oględnie Iza, chętnie przyjmując propozycję schronienia się przed deszczem i ujmując go pod ramię, by we dwoje łatwiej mogli się zmieścić pod parasolem. – Dziękuję… Ale ja jestem dużo młodsza i wypada mi ukłonić się sąsiadce, choćby nie wiem, jak mnie nie lubiła. To mnie przecież nic nie kosztuje, prawda? – uśmiechnęła się. – A Kacprowi złość na panią Kazię i tak nie pomoże, więc po co psuć sobie nerwy?

Mówiąc to, poprowadziła go w stronę srebrnego peugeota, który mókł zaparkowany na pobliskim płatnym parkingu pod drzewami.

– Pani jest dobra dziewczyna, pani Izo – pokręcił z dezaprobatą głową pan Stanisław. – Aż za dobra i za delikatna, a z takimi jak ten babsztyl to trzeba twardo. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, żeby za dużo sobie nie myślała! A ja to jej jeszcze pokażę! I za Kacpra, i za panią, i za siebie. Przyjdzie koza do woza…

– Pan wsiada, panie Stasiu, bo deszcz leje – przerwała mu Iza, wskazując na drzwi pasażera. – Aha, jeszcze siatka z prezentami… Pan mi ją da, dobrze? Parasol też.

Zapakowawszy do bagażnika ociekający wodą parasol oraz dwie reklamówki z prezentami, jakie wieźli dla Kacpra, usiadła za kierownicą, zdeterminowana, by odwrócić uwagę towarzysza od nieprzyjemnego spotkania z sąsiadką, a jednocześnie załatwić sprawę, która od wczoraj wyjątkowo leżała jej na sercu.

– A tak z innej beczki, panie Stasiu… – zagadnęła, kiedy zjeżdżali ulicą w dół do skrzyżowania. – Byłam wczoraj na grobie mojego Szczepcia, zaniosłam mu świeże kwiatki i tak mi się przypomniało, że miał pan kiedyś pokazać mi też grób pani Ziuty. Hmm, pamięta pan? Tyle razy pan mi to obiecywał, a jeszcze ani razu u niej nie byłam.

– No tak – zmieszał się pan Stanisław. – Prawda. Obiecywałem, obiecywałem i nie dotrzymałem. Ale to wszystko przez to, że ja strasznie nie lubię chodzić po cmentarzach – westchnął. – Co ja na to poradzę, pani Izo? Nie lubię i już. Do mojej Ziutki to tylko raz na rok zaglądam, na Wszystkich Świętych, wie pani, żeby świeczkę zapalić. Tak, żeby nie było, że wszyscy obok swoje świeczki mają, a ona nie – wyjaśnił. – Ale że nie lubię tam chodzić, to inna rzecz… A co, chciałaby pani do niej zajrzeć? – skrzywił się z niechęcią.

– Chciałabym – pokiwała głową Iza. – W sobotę rano będzie za nią msza, wczoraj zamówiłam i tak sobie przy tym pomyślałam, że ja przecież nadal nawet nie wiem, gdzie ona leży. Pokazałby mi pan?

– Teraz? – zaniepokoił się. – Przecie leje…

– Nie, teraz nie – odparła stanowczo. – Ale jeszcze dzisiaj, dobrze? Jak będziemy wracać od Kacpra. Mamy samochód, czas też będzie… Wprawdzie pada, ale może do tego czasu trochę się przejaśni, zresztą mamy parasol, a druga taka okazja tak szybko może się nie trafić. Zgoda, panie Stasiu? Tylko ten jeden raz, na chwilkę – uśmiechnęła się do niego znad kierownicy. – Potem już nie będę pana o to męczyć, obiecuję.

– No… dobrze – westchnął pan Stanisław. – Nie lubię tam chodzić, ale jak pani chce dzisiaj, to niech już będzie dzisiaj. Przynajmniej słowa dotrzymam.

***

– Iza!!! – radosny ryk Kacpra odbił się echem nie tylko po sali widzeń, ale też po całym więziennym korytarzu. – Jesteś wreszcie!!! Chodź tu do mnie, mała! Kurde, jak ja się za tobą stęskniłem!!!

I nim roześmiana Iza zdążyła się obejrzeć, już gniótł ją w swoim niedźwiedzim uścisku, chwilowo ignorując stryja. Dopiero kiedy naprzytulał się do niej i nawdychał do woli zapachu jej włosów, mrucząc przy tym z przyjemności jak kot, puścił ją i wyciągnął do pana Stanisława rękę, by uścisnąć mu dłoń na powitanie.

– Siema, stryj! – rzucił luźno, szarmanckim gestem podsuwając Izie krzesło. – No, siadaj sobie, młoda, nie stój tak. Kurde, ale fajnie, że wpadliście! A najbardziej Iza, moja przyszywana siostra… z chwilowego braku innych możliwości – mrugnął do niej łobuzersko. – Ja to wprawdzie niedługo wychodzę, ale jeszcze cały miesiąc został… a nie, czekajcie, więcej! Pięć tygodni! No pięć tygodni, jak w pysk strzelił… E! – machnął lekceważąco ręką. – Co tam! Co to jest pięć tygodni, jak się tu już osiem miechów gnije, co nie? – zaśmiał się. – Śmiech na sali! Pryszcz!

Iza przyglądała się z uśmiechem jego rozpromienionej twarzy oraz całej postaci tryskającej niespożytą energią i szampańskim humorem. Od samego wejścia Kacpra, kiedy tylko go zobaczyła, w oczy rzuciła jej się zmiana, jaka dokonała się w nim od jej ostatnich odwiedzin w więzieniu, w szczególności jeśli chodzi o jego wygląd zewnętrzny. Włosy, wcześniej króciutko przystrzyżone, urosły mu teraz o dobrych kilka centymetrów i pojaśniały na końcówkach, jakby długo przebywał na słońcu, co sugerował również opalony odcień jego skóry, zwłaszcza na czole i przedramionach. Ponadto jego twarz nabrała nieco innych proporcji z racji kilkudniowego zarostu na brodzie i policzkach, w którym, jak stwierdziła z uznaniem, wyglądał bardzo męsko, a pozytywnego efektu dopełniała jego sylwetka, teraz już trwale szczuplejsza i bardziej proporcjonalna niż w czasach sprzed więzienia, jednak nadal charakterystycznie krępa i ładnie umięśniona. Ogólnie prezentował się bardzo korzystnie i w niczym nie przypominał tamtego zdruzgotanego, bladego i przygarbionego więźnia sprzed kilku miesięcy, ba!, wręcz obecnie wydawał się być w jeszcze lepszej formie fizycznej niż za czasów wolności.

– To którego dokładnie wychodzisz? – zagadnęła, zajmując wskazane krzesło.

– Piętnastego września – odpowiedział rzeczowo, podsuwając drugie krzesło stryjowi, po czym sam zajął kolejne naprzeciwko nich. – Jasiek to mi zazdrości jak diabli, bo on kibluje tu jeszcze do końca roku, dopiero w styczniu ma wyjść. Wczoraj to się prawie popłakał i mówi mi, fujara, że będzie za mną tęsknił – zaśmiał się pobłażliwie. – Co za baba, ja pierdzielę… Ale okej, obiecałem mu, że będę odwiedzał go w pierdlu, a jak w styczniu wyjdzie, to pójdziemy razem na taką balangę, że jeszcze w życiu takiej nie widział. Ha! Już ja mu to zorganizuję!

– Zorganizujesz, zorganizujesz… pewnie! – skrzywił się z dezaprobatą pan Stanisław. – A niby za czyje pieniądze, co?

– Jak to za czyje?! – oburzył się Kacper. – Za swoje! Do roboty pójdę! Ma się te dwie łapy, nie? – tu dumnym ruchem wyciągnął przed siebie opalone ręce. – A jak łapy są, siła i trochę doświadczenia w budowlance, to i robota się znajdzie!

– Karany jesteś – przypomniał mu z przekąsem pan Stanisław.

– No to co? – wzruszył ramionami Kacper, rzucając mu urażone spojrzenie. – Karany czy nie, do solidnej roboty zawsze ktoś tam przyjmie. O to, stryj, nie pękaj.

Iza uśmiechnęła się, wspominając czasy, kiedy krótko po aresztowaniu, otrzymawszy decyzję o dyscyplinarnym zwolnieniu z pracy, Kacper załamał się psychicznie i sam nie wierzył, że jeszcze kiedyś znajdzie dobrą pracę, a jego życie wróci do normy. Teraz jego nastawienie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, ze skrajnie pesymistycznego przechodząc w zdecydowanie optymistyczne, co, jak natychmiast sobie pomyślała, było dobrym znakiem na przyszłość.

– No dobra, fakt, że z Lafarge wyleciałem na zbity pysk – przyznał beztrosko, rozsiadając się na krześle i opierając luźno łokciem o stół. – Ale u jakiegoś mniejszego prywaciarza przecież zawsze da się zahaczyć. Może za mniejszą kasę i na gorszych warunkach, ale zawsze… E tam, już nie truj, stryj, teraz nie będę sobie zawracał sobie tym gitary! – machnął ręką z niezadowoleniem. – Pomartwię się, jak wyjdę… No co? – wzruszył ramionami na widok niedowierzającej miny pana Stanisława. – Póki co mam trochę kasy za pracę tutaj, starczy mi na rozruch, nie? A w międzyczasie czegoś się poszuka. Już ty się nie bój, stary zgredzie, od ciebie grosza nie wezmę. Człowiek honoru, kurde, jestem, nie?!

Tu swoim zwyczajem huknął się pięścią w tors, aż jęknęło. Iza z trudem stłumiła śmiech, rozbawiona jego starym powiedzonkiem, które zawsze tak jaskrawo obrazowało jego charakter i styl.

– A że kasę muszę mieć, to wiadomo – ciągnął z ożywieniem. – I będę ją miał. Na łbie stanę, a zarobię, ile trzeba. Uczciwie! – zaznaczył, podnosząc w górę palec. – Bo już mi Jasiek zaczynał podpowiadać triki, jak tu skołować kasę, a się nie narobić, wiecie? Ze swoimi szemranymi kumplami od koksu chciał mnie skontaktować… że niby jak wyjdę, to mogę się u nich załapać na robotę i łatwo siana zarobić… Ta! Mowy nie ma!… tfu! – wzdrygnął się. – Żadnych takich! Ja człowiek honoru jestem i pracować będę uczciwie. Zresztą… obiecałem to mojej Kasieńce.

Ostatnie słowa wypowiedział z nieskrywaną dumą, a jego oczy rozbłysły natychmiast jak dwie płonące pochodnie obficie podlane naftą. Iza uśmiechnęła się. Od początku ciekawił ją wątek „kuchareczki”, w której zadurzył się Kacper, zwłaszcza że, jak dotąd, jeszcze ani razu o niej nie wspomniał, co w jego przypadku było na swój sposób podejrzane.

– Obiecałeś? – powtórzyła, zerkając na niego spod oka. – No, no… taka obietnica to nie byle co. Widzę, że wasza znajomość nabiera rumieńców.

– Znajomość! – prychnął lekceważąco Kacper, a jego oblicze oblekł wyraz satysfakcji połączonej z wylewną czułością. – Ty to, Iza, zimna ryba jesteś, ja ci dawno to mówiłem… Nie znajomość, tylko miłość! – sprostował stanowczo, waląc nagle pięścią w stół, aż oboje z panem Stanisławem podskoczyli na krzesłach. – Miłość!!! Kapujesz, młoda? Największa na świecie! Taka, że aż mnie dusi!

– Przymknij się, gówniarzu – zbeształ go surowo pan Stanisław. – Musisz tak ryja drzeć? Miłość… pff! Chyba tylko z twojej strony. Ciebie to może i dusi, bo jesteś świr w gorącej wodzie kąpany, ale ta panna to na pewno taka głupia nie jest!

Iza rzuciła mu czym prędzej ostrzegawcze spojrzenie, sygnalizując, żeby nie drażnił niepotrzebnie bratanka, jednak Kacper, który ani myślał się obrażać, roześmiał się tylko serdecznie i przechyliwszy się nad stołem, dobrodusznie poklepał stryja po ramieniu.

– Ech, ty stary capie! – rzucił pobłażliwie. – Co ty tam wiesz! Na czym ty się znasz? W całym życiu to jedną stryjenkę trochę se poobracałeś, a mądrzysz się, jakbyś serio znał się na kobietach! Żeby mieć jako taki ogląd, to trzeba nabrać szerszej, no… perspektywy – pouczył go, na powrót wygodnie rozsiadając się na krześle. – Doświadczenia trochę zdobyć, chlebka z różnych… mmm… piecyków pojeść – tu oczy znów mu rozbłysły, a twarz przybrała typowy dla niego wyraz rozanielonej błogości. – Ja teraz co prawda na głodzie, że aż mi kichy ściska, ale niedługo nadrobię sobie… oj, nadrobię!… A co do doświadczenia z kobietami, to żeby je mieć, trzeba najpierw długo popracować w terenie, a w tym to, sorry, ale ty mnie, stary zgredku, nigdy nie przebijesz. Nawet jakbyś zaczął od jutra, ha, ha! – zaśmiał się, zerkając z rozbawieniem na zdegustowanego pana Stanisława. – No co? Źle mówię? Nawet jakby jakaś jeszcze na ciebie poleciała… może jedna na sto… to liczbowo i tak nie masz szans! Więc co ty mi się tu będziesz mądrzył?

– Czyli Kasia już cię nie unika? – wtrąciła dyplomatycznie Iza, aby odwrócić jego uwagę od stryja i w ten sposób zapobiec zbierającej się w powietrzu kłótni. – Udało ci się przekonać ją do siebie?

Kacper rzucił jej triumfujące spojrzenie.

– Pewnie! A co myślałaś? Że ja się na swojej robocie nie znam? Jak powiedziałem wam, że Kasieńka będzie moja, to znaczyło, że będzie moja! Kwestia czasu, nie? Niedowiarki, kurde… – prychnął lekceważąco. – Nawet Jasiek mi nie wierzył, a ja przecież słów na wiatr nie rzucam! Człowiek honoru jestem! Jak sobie przysiągłem, że będę ją miał… a przysiągłem to sobie od razu, jak tylko pierwszy raz ją zobaczyłem… to nawet przez sekundę nie było innej opcji! No dobra… fakt, że musiałem się nad nią ostro napracować – zaznaczył poważniej. – I dalej muszę, bo Kasieńka to, jak już mówiłem, nie jest łatwa sztuka. Coś takiego jak ty, Iza, chociaż na moje szczęście nie aż taka zimna, bo wtedy to bym chyba się pochlastał! I tak już tyle czekałem, tak za nią tęskniłem, że prawie ściany gryzłem. A jak sobie wyobrażałem takie mocniejsze sceny z nią, to uuuu…. Jasiek musiał mi po ryju z piąchy dawać albo zimną wodą lać! Tak mnie nosiło!

– Serio? – zdziwiła się Iza. – Jasiek cię bił, a ty na to pozwalałeś?

– Nie że pozwalałem – sprostował z urazą Kacper. – Sam go o to prosiłem! On to niechby tylko spróbował… zbierałby zęby po całej celi i jeszcze za oknem musiałby ich szukać! To ja kazałem mu się lać po mordzie, czasem w środku nocy… no wiesz, na otrzeźwienie – wyjaśnił jej z powagą, ostentacyjnie ignorując stryja, który, choć przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu, od czasu do czasu wykonywał jakiś gest wyrażający niesmak i dezaprobatę. – On oczywiście na początku nie chciał. Bał się, że go wkręcam, żeby mieć pretekst i potem jemu samemu przypierdzielić, niby w odwecie, nie? – zaśmiał się. – Za pierwszym razem to prawie musiałem go błagać, żeby strzelił mnie po pysku i chlusnął zimną wodą… No co? – wzruszył ramionami. – Przynajmniej pomogło. Musiałem się jakoś rozładować, inaczej bym się żywcem zagotował!

– Wariat! – pokręciła głową Iza, przyglądając mu się w zadziwieniu. – O takim czymś to ja jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam…

– Pff… bo co ty wiesz o miłości, Iza! – prychnął z pobłażaniem. – Może i dobra z ciebie kobitka, na siostrę nadajesz się na stówę, ale w tych sprawach to, nie gniewaj się, ciemna jesteś jak noc. Zero ognia, pary… zimne drewno! W sumie jak ten szef cię ruszył, to ja serio nie wiem – pokręcił głową. – Spił cię czymś najpierw czy co? Przecież ty alkoholu nawet palcem nie tykasz… Dosypał ci coś do soku? Muszę go zapytać, jak go kiedyś spotkam, bo już od roku mi to spokoju nie daje.

– Przestań, Kacper! – roześmiała się Iza. – Przecież to nieprawda! Już dawno ci mówiłam, że to było nieporozumienie!

– Ta, jasne, nieprawda! – odparł z przekąsem Kacper. – Nieporozumienie! Aha! Nie łżyj, mała, na własne oczy widziałem! Z początku sam nie wierzyłem, bo przecież ty na wszystkich facetów masz inwersję, ale wtedy to na bank nie było przywidzenie, aż tyle nie wypiłem. Tak czy siak, szacun dla niego – podsumował z uznaniem. – Jak nie cierpię dawać się wyprzedzać konkurencji, tak jego szanuję na maksa, bo żeby wyrwać taką zimną sztukę jak ty, to trzeba mieć niezłe zaplecze… Nieraz się zastanawiałem, jak on to, kurde, zrobił? Albo coś ci dosypał, albo ma w odwodzie jakieś triki, których nie znam… oczywiście jeśli chodzi o pierwszy etap – zaznaczył, podnosząc w górę palec. – Bo jakby już przyszło co do czego, to nawet on by mnie nie przebił! Jeszcze mógłby się niejednego ode mnie nauczyć! Co, nie wierzysz? – wzruszył ramionami. – Jakbyś tylko chciała, to sama byś się przekonała! Mogę dać ci na to dożywotnią gwarancję!

– Nie, Kacperku, dziękuję! – zaśmiała się Iza, szczerze rozbawiona tymi absurdalnymi, nawracającymi od roku uwagami. – I daj już spokój, co? Nie przecz sam sobie, dopiero co mówiłeś, że jestem zimna i nie znam się na tym ani w ząb!

– Bo się nie znasz – potwierdził spokojnie. – Nie masz zielonego pojęcia, jak to jest, kiedy tak się kogoś kocha, że aż człowieka w dołku ściska! Nie byle jak, na odwal, tylko naprawdę, na dwieście procent – podkreślił, na co Iza natychmiast spoważniała. – Jak się tego nie wie, to się nie zakapuje, po co komu takie lanie w mordę, jak ja sobie od Jaśka zażyczyłem. Bo co wy tam ze stryjem wiecie! – machnął ręką. – Drętwi jesteście, kurde, jak kije od szczotki… i jedno, i drugie!

Iza uśmiechnęła się smutno, nawet nie próbując zaprzeczać. Mimo że rozmowa była prowadzona pół żartem, zarzuty Kacpra niespodziewanie dotknęły jej sumienia. Czy to przez to, że, jak pomyślała z melancholią, miały w sobie ziarno prawdy? A może nawet nie ziarno, a dużo, dużo więcej?

„Kochać kogoś na dwieście procent” – powtórzyła w myślach jego słowa. – „Akurat on coś o tym wie! Teraz trochę mocniej zaszumiało mu w głowie, a za pół roku, znając gagatka, to po Kasieńce w jego życiu już śladu nie będzie. Ale czy ja jestem lepsza od niego?”

Odpowiedź na to pytanie napełniła ją jeszcze większym smutkiem. Wszak jeszcze rok temu wydawało jej się, że tak… że nikt nie umie kochać tak jak ona… Była gotowa pójść za Michałem w każdy ogień, przyjąć na siebie każde upokorzenie, byle z nią był… A teraz? Co się w niej zmieniło? Dlaczego teraz, kiedy jej marzenia zaczynały się spełniać, ona wycofywała się, jakby się ich bała? Jakby bała się kochać…

– Drętwi czy nie drętwi, przynajmniej rozum mamy – zauważył pan Stanisław. – Nie to co ty, co w kółko tylko o jednym byś myślał! I wraz nie powiedziałeś jasno, czy ta kucharka rzeczywiście się na ciebie skusiła, czy tylko tak się przechwalasz – dodał z pobłażaniem. – Bo coś mi się wydaje, szczylu, że to tylko w twojej głowie te amory. Ostatnio, jak byliśmy tu z Przemkiem, to też się tak przechwalałeś, a na koniec wydało się, że dziewczyna wcale nie taka łasa na ciebie, jak ci się zdawało!

– Bo wtedy sytuacja była inna – odparł spokojnie Kacper. – Ale teraz wszystko się zmieniło i Kasieńka naprawdę jest moja. Moja! – dodał z rozrzewnieniem. – Mój aniołek, różyczka kochana… Jeszcze nie na sto procent, bo wiadomo, że na wisienkę z tortu to jeszcze trochę muszę poczekać, w pierdlu nie da się poszaleć na całego, nie? Za to jak wyjdę, to dopiero będzie bal! Ha! Co, nie wierzysz, stryj? – wzruszył ramionami. – To se nie wierz. Pff! Mnie to ani ziębi, ani grzeje!

– Nie wierzę, bo szanuję tę pannę, chociaż jej nie znam – zaznaczył oględnie pan Stanisław. – Porządna dziewczyna nie skusiłaby się na takiego świntucha i łajdaka jak ty. O! I tyle ci powiem!

Kacper roześmiał się, zerkając na Izę, która w zamyśleniu wpatrywała się w róg stołu.

– A ty co, Iza? – zagadnął wesoło. – Też mi nie wierzysz, co? Okej, powiem wam, jak było – zniżył konspiracyjnie głos. – Tak naprawdę to główna bitwa rozegrała się przedwczoraj, bo wcześniej to prawda, że Kasia trzymała mnie na dystans i było tak, jak stryj mówił. Nie powiem, że nie – przyznał lojalnie. – Udawała, że jej nie interesuję, że nie chce ze mną gadać… Ta! – zaśmiał się. – Myślała, że mnie oszuka! Ale ja głupi nie jestem, od początku wiedziałem, że to ściema, bo zgrywać to się można, za to już rumieńców na buziaku tak łatwo się nie ukryje. Ech, mała spryciara! – uśmiechnął się z czułością. – Nie sądziła, że Kacper tak dobrze zna się na kobietach! Widziałem przecież już dawno, jak się rumieni, kiedy do niej podchodzę… jak jej się te śliczne rączki trzęsą… jak ucieka i chowa się, żeby nic po sobie nie pokazać… ach! – westchnął z rozmarzeniem. – Uwielbiam to! Zwłaszcza u Kasieńki… z nią to dopiero jest polowanie!

– Polowanie – mruknął z dezaprobatą pan Stanisław.

– No! – zaśmiał się Kacper. – I to jakie! Zazdrościsz, stryj, co? Przyznaj się, stary capie! Każdy facet lubi polowania, mamy to po przodkach jaskiniowcach, ha, ha! A ja głupek byłem, że lubiłem tylko łatwe polowania, takie na szybko, a nie doceniałem tych długich i trudnych… a one przecież są jeszcze fajniejsze! Zwłaszcza jak się poluje na zwierzynkę, za którą by się własne życie oddało. Ach, Kasieńka… – westchnął rzewnie. – Ile ona mnie nauczyła! Znam ją dopiero dwa i pół miesiąca, a już tyle lekcji mi dała! Jak żadna inna! I pomyśleć, że jakbym do tego pierdla nie poszedł, to nigdy bym jej nie spotkał! Co ja bym bez niej z tego życia miał? Nie wiedziałbym, co to znaczy naprawdę się zakochać… na śmierć i życie!

– Tra-ta-ta-ta! – prychnął z pogardą pan Stanisław.

– A tak, stryj! – podchwycił żywo, nie wykazując najmniejszych oznak urazy. – Właśnie tak! Iza miała rację, jak kiedyś mi mówiła, że to, co ja miałem z Bożenką, Marzenką, Reginką, Iwonką czy Ilonką, to nie było prawdziwe zakochanie. Racja, młoda! – uśmiechnął się porozumiewawczo do Izy. – Że zimna jesteś jak lód, to fakt, ale olej w głowie masz! Ja tego wtedy nie obczajałem, myślałem, że jak mi się jakaś z wierzchu podoba, bo ma fajny tyłek albo… no, wiadomo, nie będę tłumaczył, nie?… to od razu myślałem, że to jest zakochanie. A wcale nie! Dopiero teraz wiem, jak jest naprawdę… i że od tyłka do serca to droga jeszcze daleka, a tak naprawdę to powinno być na odwrót… No, ale dobra, o czym ja mówiłem? – zreflektował się. – Aha, już wiem, o tym pikniku!

– O jakim pikniku? – zdziwiła się Iza.

– No… o tym, co był w niedzielę. A co, nie mówiłem wam jeszcze? – Kacper również wydawał się zdziwiony. – Tu, w więzieniu, mieliśmy na boisku piknik wakacyjny, dwa dni z Jaśkiem i resztą chłopaków harowaliśmy jak dzikie woły, żeby wszystkie te stragany, stoły i ławki poustawiać… Hmm, a może i faktycznie nic wam nie mówiłem? Sami widzicie, jak mi ta moja Kasieńka we łbie miesza! – zaśmiał się. – Już sam nie wiem, co mówię, a co tylko myślę!

– Ale jaki piknik? – zapytał równie zdziwiony jak Iza pan Stanisław. – W więzieniu?

– No tak – skinął głową Kacper. – Taki tylko dla nas, bez rodzin, bo na nikogo z zewnątrz poza stałym personelem nie było zgody. Zresztą tak samo jak na alkohol, nawet po kuflu piwka nie chcieli dać… ale i tak było fajnie. Lato, na wolności wakacje i sezon urlopowy, a u nas od paru miesięcy spokój, prawie zero zadymy na kwadracie… no to dyrekcja zrobiła nam taką imprezę w plenerze. Niby w nagrodę i na poprawę humoru, nie? Cały dzień na dworze, żarcia po uszy, siłownia na świeżym powietrzu, muzyka…

– Aha, i to dlatego jesteś taki opalony? – domyśliła się Iza, z uśmiechem wskazując na jego przedramiona w kolorze ciemnego karmelu.

– No – pokiwał głową, odwzajemniając jej uśmiech. – Dwa dni na słoneczku się smażyłem jak na jakiejś, kurna, Teneryfie! Akurat w niedzielę na pikniku to już się chmurzyło, dobrze, że dopiero od wczoraj leje… ale wcześniej upał był jak diabli, a ja byłem z Jaśkiem w ekipie technicznej i od piątku rano zasuwaliśmy przy stawianiu na trawie tych budek i stołów. No to się opaliłem, nie?… A w niedzielę to bardziej w kuchni pomagałem. Talerze się nosiło, kubki, różne ciężkie gary… Moje dziewczyny nagotowały tony genialnego żarcia – podkreślił z dumą. – Kasieńka to od szóstej w kuchni zasuwała, ale jakie cuda wyszły, mówię wam! Rosołek to normalnie… mmm… niebo w gębie! Ludzie wtranżalali jak wariaci, zwłaszcza że na powietrzu żarcióweczka też inaczej smakuje.

W tym miejscu aż przełknął głośno ślinę na wspomnienie piknikowych przysmaków.

– Chociaż dla niektórych nie żarcie było najważniejsze – ciągnął. – Bo najbardziej doceniali, że można było poznać ludzi z innych oddziałów. Z damskich też – zaznaczył. – Mnie to akurat nie interesowało, co mi po jakichś degeneratkach z wyrokami… żadna nie umywa się do mojej Kasieńki! Jasiek też to olewał, bo on ciągle wzdycha do tej swojej Ali… czy tam Eli… ale chłopaki z ekipy byli w siódmym niebie. Oczywiście bez żadnych jaj, bo naczelnik zapowiedział, że jak ktoś jakiś numer wywinie, to na przyszłość o takich imprezach możemy zapomnieć. To wyobrażacie sobie, że nikt nie chciał podpaść! – zaśmiał się. – Nawet jedni drugich pilnowali!

– Fajny taki więzienny piknik, prawda, panie Stasiu? – zauważyła z uznaniem Iza. – Bardzo dobry pomysł, zwłaszcza na lato. I co, Kacper? – uśmiechnęła się do rozpromienionego chłopaka. – Rozumiem, że to właśnie na pikniku znalazłeś okazję, żeby dłużej porozmawiać z Kasią?

– A jak! – pokiwał głową z satysfakcją. – Pewnie! Ja bym taką okazję przepuścił? Po tym rozstawianiu stołów naczelnik na niedzielę chciał mi dać wolne, żebym już w kuchni nie musiał pomagać, ale ja oczywiście nie skorzystałem. Jeszcze co! Stracić taką okazję do pobycia przy Kasieńce? Chyba na łeb bym upadł! No to pomagałem dziewczynom przy tym piknikowym żarciu, nie? Gary im na dwór nosiłem, naczynia rozkładałem… i oczywiście cały czas tak lawirowałem, żeby jak najwięcej być przy niej. Ech, co to był za dzień! – wywrócił z błogością oczami. – Taki szczęśliwy to ja chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłem… nawet na wolności!

Iza uśmiechnęła się mimo woli uderzona rozmarzonym, tkliwym wyrazem jego twarzy, który zdawał się w stu procentach potwierdzać prawdziwość jego słów.

„On naprawdę jest szczęśliwy” – pomyślała. – „Świeże uczucie zakochania zawsze daje takiego kopa. Zwłaszcza kiedy jest odwzajemnione…”

Nagle na dnie serca poczuła podobne ukłucie, jakie niedawno tknęło ją w Korytkowie na widok idących ciemną drogą, wtulonych w siebie Zosi i Zbyszka. Co prawda Zbyszek potraktował Zosię jak miłą acz przelotną wakacyjną przygodę, o której zapewne zdążył już zapomnieć, jednak tamta świeżość ich spontanicznego uczucia, może tylko odrobinę mniej żywiołowego niż spektakularne uczucie Kacpra do Kasieńki, stała się dla niej wówczas źródłem bolesnych wspomnień. Bo czyż ona sama kiedyś też nie czuła tego porywającego szczęścia będącego udziałem świeżo zakochanych, tak pewnych tego, co czują, że nawet nie muszą się nad tym zastanawiać? Szczęścia, które przysłania wszystko, łącznie ze zdrowym rozsądkiem, i sprawia, że życie jest takie proste i piękne… O tak, czuła to kiedyś… kiedyś… bo teraz niestety to już była przeszłość.

Dlaczego dziś nie umiała odnaleźć w sobie tamtego żaru nieporównywalnego z niczym innym? Czy coś się w niej wypaliło? Przecież cud, o którym tak długo marzyła, ziścił się i Michał znowu chciał z nią być, tym razem na poważnie. Dlaczego nie umiała się tym cieszyć? Dlaczego wciąż odwlekała moment rzucenia się znów w jego ukochane ramiona? Ukochane, jedyne, wytęsknione od tylu lat… Czy to było normalne, że chciała jeszcze poczekać i nabrać pewności, zanim wykona ostateczny ruch? A może to było tylko marne usprawiedliwienie jej ciągłych ucieczek i kroków w tył, próba uspokojenia sumienia, które po cichu wyrzucało jej tę absurdalną grę na zwłokę? Bo w sumie… dlaczego to robiła? Czy to z jej psychiką było coś nie tak?…

– Oczywiście przez cały czas pilnowałem się, żeby czegoś nie spalić – ciągnął z rozmarzeniem Kacper, zapatrując się mydlanym wzrokiem w przeciwległą ścianę. – Chodziłem za nią jak pies, nosiłem jej te gary, ładowałem zmywarki, pomagałem nakrywać, kiełbaski na patyczki nadziewać i przyprawami posypywać… co tam kazała. Zagadywałem o różne rzeczy, ale takie zwyczajne, bez żadnych podtekstów ani nic – zaznaczył z powagą. – Wszystko tak jak mówiłem, ostrożnie i powoli, żeby nie spłoszyć mojego aniołeczka… No i w końcu doczekałem się nagrody.

Tu uśmiechnął się na wpół triumfalnie, na wpół z czułością, nie odrywając oczu od ściany, jakby wyświetlały mu się na niej słodkie wspomnienia sprzed dwóch dni.

– To znaczy? – zapytał podejrzliwie pan Stanisław.

– To znaczy, że zgodziła się ze mną porozmawiać – wyjaśnił mu Kacper. – Bo co, stryj? Ty to już pewnie nie wiadomo co sobie pomyślałeś, co? Stary zboczeńcu… Mówiłem przecież, że na razie żaden większy bal nie wchodzi w grę, moje hasło ostrożnie i powoli, nie pamiętasz? Dla mnie taka rozmowa… a gadaliśmy chyba z godzinę… to było więcej niż te wszystkie szybkie akcje z Martynką, Marlenką, Justynką… z Judytką i Julitką… z Asią, Basią, Renią… z Anetką… z Iwonką czy tam Ilonką… z Jolką…

– To o czym rozmawialiście? – przerwała mu Iza, widząc, że marszczy czoło, by wygrzebać z pamięci wszystkie imiona swoich dawnych towarzyszek zabaw, to zaś mogłoby potrwać niebezpiecznie długo.

– O wszystkim – odparł pogodnie. – Przy tylnym wejściu do kuchni, tam, gdzieśmy na ten piknik żarcie wynosili, były poskładane puste skrzynki po warzywach i owocach, bo dopiero wczoraj transport był, żeby to zabrać. No i siedliśmy sobie z Kasieńką na tych skrzynkach, tak trochę za rogiem, żeby za bardzo nie było nas widać z placu. Tylko jeden strażnik, taki Mietek, co mnie pilnował, widział nas przez cały czas, ale stał z daleka i w niczym nie przeszkadzał. Szanuję za to chłopa, bo w sumie jakby tylko chciał, to by mógł, a nie zrobił tego. Fakt, że wolałbym nie być pod obserwacją, ale takie życie… siedzisz w pudle, to nie masz pełnej wolności, nie? Co tam! – machnął ręką. – Może to i lepiej, bo jakby Mietek nas nie obserwował, to mógłbym stracić kontrolę i wystraszyć Kasieńkę, a tak to się podwójnie pilnowałem. I mówię wam – zniżył nagle głos, nadając mu tkliwą nutę – za tę jedną godzinę, cośmy tam na tych skrzynkach przegadali, to ja bym pół życia oddał… wszystkie Aśki, Baśki, Jolki razem wzięte… Siedzieliśmy sobie, muzyka gdzieś z tyłu grała, ludzie gdzieś tam się śmiali, ale w naszym kąciku było spokojnie, nikt nam nie przeszkadzał. Tak trochę ciemnawo było, bo to już był wieczór i na deszcz się zbierało… kurde, no, każdy szczegół mogę wam opowiedzieć! Do końca życia tego nie zapomnę. Jak Kasia zawsze ode mnie uciekała i nie chciała za bardzo ze mną gadać, tak teraz sama z siebie zaczęła mnie o wszystko wypytywać. Zwłaszcza musiałem jej dokładnie opowiedzieć, jak to było z tym moim wyrokiem… znaczy się, dlaczego w ogóle trafiłem do pierdla, nie? No to opowiedziałem.

– Całą prawdę? – upewnił się pan Stanisław.

– No… tak całą to nie – westchnął Kacper, poważniejąc. – O tym pobiciu to wszystko co do joty jej opowiedziałem. O piciu wódy też… tak naprawdę to całą winę zwaliłem na wódę, że to przez to tak mi mózg zaćmiło i pobiłem tamtego Filipa. Od razu jej zapowiedziałem, że już nigdy więcej do takiego czegoś nie dopuszczę – zastrzegł. – I że jak coś kiedyś wypiję… bo ona sama przyznała, że prawdziwy facet czasem musi sobie wypić, byle nie za dużo… no, anioł po prostu! – uśmiechnął się czule. – No i że jak coś wypiję, to tylko tak na humor, z umiarem i żeby nie stracić nad sobą kontroli, bo nigdy więcej nie mam zamiaru do pierdla wrócić.

– A o tych wszystkich dziewczynach, coś latami obracał na prawo i lewo, też jej powiedziałeś? – zapytał podstępnie pan Stanisław.

– No właśnie o nich to nie – odparł z lekkim zmieszaniem Kacper. – Nawet z tym pobiciem Filipa musiałem kombinować, żeby nie wydało się, jaki był prawdziwy motyw, nie? Że Anetki broniłem… Nie mogłem jej o tym powiedzieć, przecież zaraz by pytała, co to za Anetka, a ja bym wtedy musiał się przyznać, bo łgać Kasieńce w żywe oczy to już bym nie mógł. Przemilczeć parę rzeczy to tak, żaden problem, ale łgać? Nigdy. Człowiek honoru jestem, nie? A ty, stryj, jakby co, to ani mi się waż przy niej pary z pyska puścić! – dodał ostrzegawczo, celując w niego palcem wskazującym. – Ty, Iza, też, okej? Bo jak wyjdę z kicia, to pewnie poznacie Kasię, prędzej czy później przecież wam ją przedstawię… i żebyście mi wtedy obory nie zrobili!

Iza pokręciła głową z dezaprobatą.

– Okej, Kacper, ja jej nic nie powiem – obiecała lojalnie. – Ale ty sam jednak powinieneś. Jeśli myślisz o Kasi poważnie, to nie możesz niczego przed nią ukrywać, a zwłaszcza takich rzeczy.

– Właśnie! – potwierdził pan Stanisław. – Jak jej o tym nie powiesz, to będziesz oszust i łajdak, a nie żaden człowiek honoru!

Kacper przyglądał im się przez dłuższą chwilę, z poważną miną przenosząc wzrok z jednego na drugie.

– No… dobra, niech wam będzie – zgodził się w końcu niechętnie. – Jasiek też tak mówi, a ja sam też bym jej nie chciał łgać. Komu jak komu, ale nie Kasieńce. Zresztą ja szczery chłopak jestem i łgać nie umiem, od razu to po mnie widać, nie? Więc powiem jej… pewnie, że powiem. Ale jeszcze nie teraz – zaznaczył. – Na razie nie mogę jej mówić ani o Anetce, ani o Jolce, Martynce ani o żadnej innej, bo wiem, że ona by to źle odebrała. Spłoszyłaby mi się tylko moja mała sarenka i nici by były z polowania… No co? Co się tak głupio wykrzywiasz, stryj? Mówię przecież, że łgać jej nie będę, ale co się mam wyrywać przed szereg? Na razie sytuacja jest delikatna, nie mogę sobie pozwolić na żadne ryzykowne ruchy, bo jakbym ją stracił, to… koniec! Chyba w łeb bym sobie strzelił!

W jego głosie zabrzmiała tak autentyczna determinacja, że Iza nie miała ani cienia wątpliwości, że w takim stanie zadurzenia Kacper rzeczywiście byłby zdolny do wszystkiego.

– Na razie ostrożnie i powoli – ciągnął z przekonaniem. – Dopiero jak już będzie całkiem moja, to wszystko jej powiem… i to też po kolei. Teraz to by było za wcześnie, skreśliłaby mnie, zanim bym jej zdążył wszystko wytłumaczyć, nie? Może ze mnie jest cham i świnia, ale Kasieńkę kocham jak własne życie i krzywdy jej nie zrobię. Gdzieżby mi to do łba przyszło! Przecież ja bym jej normalnie nieba przychylił, do piekła bym za nią poszedł! A że tam po drodze jakaś Iwonka czy Julitka… jakie to ma znaczenie? – machnął ręką. – Żadna się nie liczy, tylko ona… moja Kasieńka…

Mówiąc to, przymknął z błogością oczy, a jego twarz znów przybrała rozanielony wyraz. Iza i pan Stanisław spojrzeli po sobie i z rezygnacją pokręcili głowami.

– Ale dobra, dokończę wam tamto – podjął Kacper, otwierając oczy i wyprostowując się na krześle. – Bo jak już wam opowiadam, to opowiem wszystko, a co! Tylko z wami i z Jaśkiem mogę o tym pogadać, a z kimś muszę, bo by mnie udusiło, jakbym miał to tylko w sobie w środku trzymać. No, okej, na czym to ja stanąłem?… Aha. Jak siedzieliśmy z Kasią na tych skrzynkach i gadaliśmy o wszystkim po kolei, to ja się do niej tak powoli przysuwałem… tak naprawdę powolutku, centymetr po centymetrze, żeby jej nie spłoszyć, nie? I tak była spięta, rączki jej się trzęsły i oddech ledwo łapała. Widziałem to po bluzeczce, jak jej falowała… tylko czekałem, kiedy guziczki eksplodują!… Mmm! – zamruczał z rozkoszą. – Co to był za widok! Oczywiście chciała to przede mną ukryć, a ja zachowywałem się normalnie i udawałem, że nic nie widzę – uśmiechnął się. – Nawet głupa rżnąłem, że niby jestem smutny i załamany, bo mi się przez to pudło życie zawaliło. I że chciałbym to jakoś naprawić, zacząć od nowa… takie tam, no wiecie.

– Czyli udawałeś przed nią kogoś innego, niż naprawdę jesteś? – pokiwała głową Iza. – Ładnie to tak oszukiwać, Kacperku?

– Wcale nie! – zaprotestował żywo. – Nie naciągaj, Iza! Nie oszukiwałem! To nie była bujda, bo ja naprawdę chcę zacząć od nowa i żyć uczciwie. W tym to ani trochę jej nie zełgałem, powiedziałem samą prawdę. Tylko z tym smutkiem i złym humorem trochę przed nią udawałem, tu się przyznaję, bo tak naprawdę to wiadomo, że byłem w siódmym niebie… taki szczęśliwy, że aż mi się w dyni kręciło i w uszach szumiało! Im bliżej się do niej przysuwałem, tym bardziej byłem szczęśliwy, ale specjalnie nie chciałem dać jej tego po sobie poznać. Wiem przecież, że na kobietę lepiej działa, jak facet jest smutny, bo wtedy wydaje jej się bezbronny, a ona może go pocieszać.

– No proszę, jaki cwaniak! – prychnął z dezaprobatą pan Stanisław.

– A co! – uśmiechnął się Kacper. – Ma się to doświadczenie… A na Kasieńkę to akurat elegancko zadziałało. Rozluźniła się, przestała się spinać, a potem nawet sama trochę się do mnie przysunęła. Ja oczywiście udawałem, że na nią nie patrzę, tylko siedziałem jak flak ze spuszczoną głową, niby zdołowany, a tak naprawdę to sobie po cichu łypałem okiem na jej nóżki… mmm, mówię wam! Spódniczkę miała całkiem krótką, a jak siedziała na tej skrzynce, to jej się akurat z mojej strony jedna część do góry zawinęła… uch! Tego się nie da opowiedzieć… aż się gotowałem! I w sumie dobrze, że Mietek obserwował nas z daleka, bo to mnie przynajmniej jakoś chłodziło, gdyby nie on, nie wiem, co by mi mogło odwalić.

– Tak czy inaczej grałeś przed Kasią biedne, pokrzywdzone niewiniątko – podsumowała na wpół rozbawiona, na wpół zrezygnowana Iza. – Chciałeś wziąć ją na litość, tak?

– Oczywiście – przyznał beztrosko. – I wziąłem! No co? Wszystkie chwyty dozwolone, byle efekt był! Jak to się mówiło? Czekaj… cel uświęca środki!

– Ta! – mruknął pan Stanisław.

– No, a co? – wzruszył ramionami. – Krzywdę jej tym jakąś zrobiłem, czy co? Z tym opowiadaniem o zwalonym życiu to wcale nie łgałem, bo taka jest prawda. Nawet jak smutny nie byłem, tylko udawałem… bo jak tu być smutnym przy Kasi?… to jakie w tym kłamstwo? No, powiedz, stryj, tak uczciwie. Chciałbyś być na moim miejscu? Przesiedzieć dziewięć miechów w pierdlu, a potem wyjść i szukać roboty jako karany? Z wilczym listem, kurde… Nie chciałbyś, nie? Nikt by nie chciał, ja też. No to gdzie tu kłamstwo?

Pan Stanisław pokręcił tylko głową i machnął ręką na znak, że nie będzie z nim dyskutował, bo to nie ma sensu.

– Kłamstwo to by było, jakbym jej obiecał to, co obiecałem, a nie miał zamiaru dotrzymać – ciągnął z przejęciem Kacper. – A wiecie, co jej obiecałem? Mówiłem wam już. Że po wyjściu od razu uczciwej roboty zacznę szukać. I będę! Bo jakbym tylko tak gadał, a robił co innego… na przykład zgodził się na taki łatwy kesz, jak mi proponował Jasiek… to by dopiero było kłamstwo! A nie jakieś tam niegroźne udawanie, że jestem smutny i zdołowany. Zwłaszcza że to mi się bardzo opłaciło – uśmiechnął się z zadowoleniem. – Kasieńka tak mnie pożałowała, że w końcu aż mnie przytuliła… tak trochę nieśmiało, ale z serca… i pocieszała mnie, pocieszała… po włosach mnie zaczęła głaskać… Kurde, jakie to było boskie, mówię ci, Iza!… Normalnie niebo! Raj!

Iza uśmiechnęła się, a w opuszkach jej palców natychmiast odżyło wspomnienie dotyku gęstych, cudownie miękkich włosów… tak realne, że przez chwilę zdało jej się, jakby ich kosmyki naprawdę załaskotały ją w palce…

„Raj…” – powtórzyła leniwie w myśli.

– No i w końcu pomyślałem, że czas zaatakować – ciągnął Kacper. – Bałem się jak cholera, żeby nie przypalić, więc ciągle powtarzałem sobie w głowie moje hasło. Ostrożnie i powoli, Kacper… uważaj, ostrożnie i powoli, żebyś se, durniu, roboty nie schrzanił… Tak w kółko do siebie gadałem, a do tego Mietek się gapił, więc na szczęście jakoś dałem radę ogień w kominku utrzymać… hehe! – zarechotał po swojemu. – Ale że ciężko było, to możecie mi wierzyć! Po pierwszym etapie ledwo hamulce włączyłem! No, ale niestety trzeba było… na tym musiałem się zatrzymać.

– Na czym? – zaciekawił się pan Stanisław.

– Na pocałunku – wyjaśnił mu z tkliwym westchnieniem Kacper. – Na jednym buziaczku od mojej Kasieńki… Ech! Do końca życia tego nie zapomnę! Te usteczka… ten jej zapach… ciepełko… Jakby mnie ktoś prądem potraktował! Albo jakby mnie piorun strzelił! Raj, kochani, mówię wam… raj… za te pół minuty to ja bym życie oddał…

– Aha, czyli jednak omotał ją – westchnął z rozczarowaniem pan Stanisław, zerkając wymownie na Izę. – Skubaniec jeden… A ja myślałem, że dziewczyna rozsądna i tak łatwo mu się nie da.

– Łatwo! – żachnął się Kacper. – Ty, kurde, nie wiesz, co gadasz, stryj! Jeszcze w życiu tak pod górkę nie miałem! Nigdy tak się nie namęczyłem, żeby jednego głupiego całuska dostać! Znaczy nie, nie głupiego… – zreflektował się. – To złe słowo, bo za jednego całusa od Kasieńki to ja bym oddał wszystkie te, co dostałem od innych… od Jolki, Baśki, Martynki… no wiecie. Ani sekundy bym się nie zastanawiał! Ale chodzi o to, że to tylko całus, nic więcej. Kiedyś to sam bym siebie za to wyśmiał, bo po godzinie polowania to od tego się powinno zaczynać, a nie na tym kończyć – zaznaczył z powagą. – To taka podstawowa zasada, której zawsze się trzymałem, i gdyby nie chodziło o Kasieńkę, to już dawno bym odpuścił. Bo jak po godzinie dobijania się nie chcą nam drzwi otworzyć, to znak, że czas zapukać gdzie indziej, nie? Prosta sprawa. Taaa… tylko że tutaj, z Kasieńką, to mi się wszystkie zasady posypały. Jak domek z kart! I co? – wzruszył ramionami. – I nic! Tym lepiej! Jestem przez to taki szczęśliwy, że aż mi się we łbie kręci! Taki szczęśliwy, że… no, mówię ci, Iza… jakbym w niebie był!

– Wierzę ci – uśmiechnęła się Iza.

Mimo że na niepoprawną gadaninę Kacpra reagowała chwilami z podobnym niesmakiem jak pan Stanisław, w głębi duszy darzyła tego zwariowanego chłopaka szczerą, iście siostrzaną sympatią, która z biegiem czasu, zwłaszcza odkąd Kacper trafił do więzienia, coraz bardziej się potęgowała. Dlatego dziś z całego serca cieszyła się z tak dobrej formy fizycznej i psychicznej, w jakiej go widziała, starając się traktować jego wywody na temat Kasieńki z przymrużeniem oka, pewna, że to więzienne zauroczenie nie potrwa długo i po wyjściu na wolność Kacper zapomni o niej szybciej, niż obecnie mogło mu się wydawać.

A jednak w jego uniesieniach zadurzonego po uszy amanta było coś tak szczerego i na swój sposób uroczego, że jej wrażliwa dusza nie umiała pozostać na to obojętna, wahając się pomiędzy wzruszeniem, rozbawieniem i czymś w rodzaju cichej, może nawet nie do końca uświadomionej zazdrości. Bo czy Michał kiedykolwiek szalał za nią tak jak Kacper za Kasieńką? Czy w ogóle był człowiekiem zdolnym do takich uniesień? Raczej nie. Nawet nie umiałaby wyobrazić go sobie w takim stanie… Co prawda nie chciałaby, żeby zachowywał się jak on, zwłaszcza żeby tak beztrosko uzewnętrzniał to przed innymi ludźmi, ale jednak w porównaniu ich obu było coś, co paradoksalnie przechylało szalę na korzyść Kacpra. Przynajmniej pod pewnymi względami.

– Tyle że niestety długo to nie potrwało – mówił dalej Kacper. – Bo Kasia tak się tym buziakiem zawstydziła, że zaraz mi uciekła z tych skrzynek, pobiegła do kuchni i tyle ją widziałem. Oczywiście chciałem za nią lecieć, ale Mietek mnie zatrzymał – pokręcił głową z niezadowoleniem. – Miał rozkaz przez cały czas mieć mnie na oku, więc od razu podbiegł i zapytał, dokąd się wybieram, a ona w tym czasie szybko się przebrała na zapleczu i wymknęła się do domu. No i co zrobić? Tak to jest w tym pudle, że nie dają człowiekowi pożyć… E, co tam! Jak wyjdę, to dopiero rozwiniemy skrzydła! Bo powiem wam, że od tamtej rozmowy wszystko idzie jak po maśle – uśmiechnął się. – I wczoraj, i dzisiaj… Oczywiście dalej trzymam się mojego hasła, ostrożnie i powoli, i wiem, że dla dobra sprawy muszę się go trzymać, choćby mnie skręcało, ale kroczek za kroczkiem i dojdzie się do celu, nie? Ach, Kasieńka… – westchnął czule. – Od wczoraj już tak przede mną nie ucieka, a jak w kuchni nikt nie patrzy, to nawet daje mi się na chwilkę przytulić, pogłaskać tu i tam… mmm! Tak niby niechcący, przypadkiem, ale zawsze… I wiem, że ona sama tego chce – zaznaczył, podnosząc w górę palec. – Bo ja mam swoje zasady i nic nie robię na siłę, człowiek honoru jestem!

– Pff! – prychnął pan Stanisław.

– A powiedz mi, Kacperku, przeczytałeś może tę książkę, którą przyniosłam ci ostatnio? – zmieniła szybko temat Iza, uznając, że o Kasieńce dowiedzieli się już wystarczająco dużo, a warto byłoby porozmawiać również na inne tematy. – Czy jednak nie miałeś nastroju do czytania?

– Nooo… tak szczerze, to nie miałem – zmieszał się Kacper. – Sorry, Iza… Teraz całymi dniami i nocami tylko o Kasi myślę, nie daję rady skupić się na jakimś tam czytaniu. Po co zresztą mam czytać, jak i tak za cholerę nic z tego tekstu nie rozumiem, bo ciągle Kasia chodzi mi po głowie? Za to Jasiek czytał – dodał pośpiesznie. – Wszystkie te książki, co mi przyniosłaś, przeczytał jak leci, a tę pierwszą, o hrabim Monte Christo, to nawet ze trzy razy. Tak mu się spodobało, że w tamtym tygodniu to nawet z biblioteki coś sobie wypożyczył, mówi, że przez to czas mu szybciej leci.

– Aha – uśmiechnęła się Iza, sięgając po jedną z reklamówek, które przynieśli z samochodu, i wręczając ją Kacprowi. – No to dobrze się składa. Tutaj masz między innymi dwie książki, więc jak sam nie czytasz, to możesz dać je Jaśkowi. A dla ciebie będą inne rzeczy. Masz też trochę słodyczy i przekąsek, parę nowych ubrań… a to jest od twoich rodziców, przysłali i prosili, żeby ci przekazać – dodała, podając mu drugą reklamówkę.

– Dzięki – odparł z ożywieniem Kacper, z ciekawością zaglądając do obu toreb i sprawdzając ich zawartość. – I ode mnie, i od Jaśka. Czekaj, co tu jest? O, moje ulubione paszteciki! Uch, ale dzisiaj będzie uczta! Kurde… jakbyście mi tu jeszcze jakieś piwko przemycili…

– O nie! – zaśmiała się Iza. – Piwka nie da rady! Strażnik sprawdza to bardzo dokładnie przy wejściu, nawet książki przekartkował, czy czegoś niedozwolonego tam nie ukryłam, więc co dopiero mówić o alkoholu… Trudno, Kacperku. Napijesz się, jak wyjdziesz stąd i wrócisz do domu.

– Jak wrócę do domu! – powtórzył w natchnieniu Kacper. – Kurna… aż nie mogę w to uwierzyć, a to już naprawdę niedługo! Dzięki, Iza. Ale czekaj… ty to się chyba niedługo wyprowadzasz od stryja, co? – przypomniał sobie, przenosząc niepewne spojrzenie z niej na pana Stanisława. – Bo zdaje się, mówiliście, że we wrześniu… dobrze pamiętam?

– Tak – skinęła głową Iza. – Ale to będzie raczej dopiero pod koniec miesiąca, tuż przed nowym rokiem akademickim. Oczywiście jeśli do tego czasu zdążę skończyć remont, bo to też jeszcze wcale nie jest pewne.

– A niech to diabli! – zmieszał się Kacper. – Ale ze mnie debil. Gadam wam tu i gadam o Kasi, a jeszcze nic nie zapytałem, co tam u was… sorry, Iza.

– No – mruknął z satysfakcją pan Stanisław. – Wreszcieś się obudził, szczylu, bo już myślałem, że nawet na minutę nie otrzeźwiejesz.

– Ech… fakt – uśmiechnął się. – Ale co ja na to poradzę, stryj, że tak mnie zamroczyło? Ja bym za jedną minutę z Kasieńką oddał normalnie… no dobra, okej – zdyscyplinował się karnie. – To co tam u was? I u moich starych? Opowiadajcie! Mówcie wszystko po kolei, a ja sobie w tym czasie wtrząchnę jednego pasztecika… już tak dawno ich nie jadłem!

***

Stary, porośnięty wysokimi drzewami cmentarz, na którym Iza była dziś po raz pierwszy w życiu, mimo że nieraz mijała go w drodze na uczelnię, tonął w lekkim lecz uporczywie moczącym deszczu. Miarowy szum i chlupot wody rozbijającej się o kamienne płyty nagrobków zdawały się potęgować melancholijny nastrój, jaki musiał tu panować zawsze, nawet w najbardziej pogodny dzień, co, jak zauważyła, odróżniało to miejsce od położonego na nasłonecznionym terenie cmentarza w Korytkowie.

Pomimo wyraźnie manifestowanej przez pana Stanisława niechęci do tej wizyty, nie bacząc na jego próby odwiedzenia jej od tego pomysłu, Iza uparła się, by skorzystać z wolnej godziny, jaka została jej po zakończeniu widzenia u Kacpra, i udać się wreszcie na grób pani Ziuty. Zakupiwszy zatem na jedynym czynnym dziś straganie przed wejściem niewielki znicz i wiązankę białych kwiatów, pozwalała teraz swemu towarzyszowi prowadzić się poprzez labirynt długich, jednakowych alejek, obserwując w skupieniu otoczenie, by jak najlepiej zapamiętać drogę. Pan Stanisław, który od czasu wyjazdu z parkingu pod więzieniem Kacpra sprawiał wrażenie nieobecnego duchem, człapał w milczeniu u jej boku, trzymając parasol, cichy i przygaszony, a jednocześnie z dziwnym pośpiechem, jakby tę wymuszoną wizytę na cmentarzu chciał mieć jak najszybciej za sobą.

Kiedy dotarli do końca jednej z głównych alejek, która rozchodziła się na dwie mniejsze prowadzące pod przeciwległe krańce cmentarza, wyjątkowo mocno zaciemnione rzędami wysokich tuj i litym ceglanym murem ogrodzeniowym, mężczyzna zatrzymał się nagle i spojrzał niepewnie na swą towarzyszkę.

– Pani Izo, a może lepiej, jak pani pójdzie tam sama? – zaproponował, dyskretnym ruchem głowy wskazując w alejkę na lewo. – To jest o tam, koło tego dużego drzewa, zaraz przy murku. Tabliczka jest, to pani rozpozna… a ja tu poczekam.

W jego przyciszonym głosie czuć było napięcie, które po raz kolejny tego dnia zwróciło uwagę Izy na ów niezrozumiały opór, jaki pan Stanisław od wielu miesięcy wykazywał przed przyprowadzeniem jej na miejsce wiecznego spoczynku swojej zmarłej żony. O ile rok wcześniej chętnie chodził z nią i z Kacprem do kościoła na msze gregoriańskie odprawiane za duszę pani Ziuty, o tyle na cmentarz nie wybierał się nigdy, a prośby Izy o pokazanie jej, gdzie znajduje się grób jego żony, zbywał na różne sposoby, obiecując, że owszem, zrobi to, ale nie od razu, tylko przy jakiejś dogodniejszej okazji. Iza od roku akceptowała to i starała się na niego nie naciskać, jednak dziś, po ostatniej serii nowych manifestacji zmarłej „cyganki”, uznała, że w końcu dla własnego spokoju sumienia musi poznać miejsce, gdzie została pochowana, i choć raz, podobnie jak na grobie rodziców czy pana Szczepana, zapalić tam symboliczną lampkę. Nie tylko bowiem czuła taką potrzebę, ale dodatkowo odnosiła przemożne wrażenie, że pani Ziuta też by sobie tego życzyła.

Tymczasem zachowanie pana Stanisława wyraźnie wskazywało, że ta krótka i czysto techniczna wizyta na cmentarzu nie była dla niego łatwym wyzwaniem. Niewątpliwie, jak odgadywała Iza, chodziło o trudny do uniesienia nawał przykrych wspomnień związanych ze śmiercią i pogrzebem żony, jednak dla dorosłego człowieka w wieku lat siedemdziesięciu przezwyciężenie tego rodzaju emocji sprzed dwunastu lat nie powinno już stanowić problemu. Tym bardziej że, jak sam twierdził, już dawno pogodził się ze swoją sytuacją… Mimo to Iza nie widziała powodu, by nie uszanować jego decyzji o pozostaniu w alejce i nalegać na towarzyszenie jej w okolice grobu.

– Dobrze, panie Stasiu – odparła bez wahania. – Zaniosę tylko te kwiatki, postawię lampkę i wracam. Potrzymałby mi pan to na chwilę? – dodała, podając mu niesione przedmioty i sięgając do torebki, skąd wyjęła gazową zapalarkę do zniczy. – Zapalę tylko światełko, póki jestem pod parasolem. Mam nadzieję, że popali się trochę i nie zgaśnie za szybko od wilgoci.

– E, nie – rozmyślił się nagle pan Stanisław, obserwując, jak dziewczyna zapala znicz, ochraniając dłonią wątły płomień od wiatru i deszczu. – Jednak pójdę z panią, przecie leje jak cholera, gdzie pani będzie z tym zapalonym zniczem po deszczu latać! I jeszcze kwiatki…

Iza skinęła tylko głową na znak, że zgadza się na każde zaproponowane rozwiązanie, i oboje powolnym krokiem podeszli do zaciemnionego kąta w rogu cmentarza. Tam, pod wysokim drzewem, przy samym murze z popękanej czerwonej cegły, widniał prosty, żeliwny krzyż górujący nad niewielkim grobem z betonowej płyty, podobnej do tej, która jeszcze niedawno znajdowała się na miejscu wiecznego spoczynku rodziców Izy w Korytkowie. Na zaśniedziałej, niegdyś srebrnej, teraz ciemnoszarej tabliczce z trudem można było odczytać na wpół zatarty napis: Śp. Józefina Woźniak, żyła lat 49. Pokój Jej duszy. Data śmierci, wypisana mniejszą czcionką, była obecnie nie do odczytania.

„Żyła tylko trzy lata dłużej niż mama” – pomyślała Iza, wspominając napis wyryty na grobie rodziców. – „Nie miała nawet pięćdziesiątki, czyli była sporo młodsza od pana Stasia… jakieś dziesięć lat, o ile dobrze liczę.”

Zerknęła spod oka na towarzyszącego jej mężczyznę, który, trzymając nad nią parasol, wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w płomień tlący się wewnątrz szklanego znicza ustawionego przez nią na brzegu grobowej płyty. Uznając, że lepiej będzie na razie o nic go nie pytać, schyliła się, by ułożyć obok znicza przyniesioną wiązankę białych astrów, a następnie, wyprostowawszy się, przeżegnała się z powagą i rozpoczęła w myślach rutynowe odmawianie modlitwy za zmarłych. Jej uwagę, podobnie jak uwagę pana Stanisława, mimowolnie przyciągnął znicz, którego płomień, przykryty od góry ozdobnym plastikowym wieczkiem, migotał wewnątrz szklanej oprawy, z każdą minutą rozpalając się coraz mocniej, mimo że siąpiący deszcz teoretycznie zagrażał mu z racji samej wilgoci panującej w powietrzu. Było coś zaiste fascynującego w tym jasnym płomyczku ognia pośród szumu wody lejącej się strumieniami z nieba…

Zakończywszy modlitwę, Iza zerknęła okiem gospodyni na stan grobu i jego najbliższego otoczenia. Zarówno płyta, jak i ziemia wokół niej były usłane starymi, zeschłymi liśćmi i drobnymi gałązkami, zapewne oderwanymi z pobliskich drzew podczas porywów wiatru, a teraz całkowicie mokrymi od deszczu. Jedna z takich gałązek, większa niż inne, opadła na sam środek płyty, końcówką opierając się o nasadę krzyża, co dla Izy, zawsze dbającej o porządek na grobach ukochanych bliskich, było sprawiającym psychiczny dyskomfort symbolem zaniedbania. Bez zastanowienia postąpiła w stronę krzyża, starając się przy tym uniknąć wdepnięcia w błoto, które ze wszystkich stron otaczało grób.

– Pan poczeka minutkę, panie Stasiu – rzuciła przez ramię do swojego towarzysza. – Zaraz idziemy, zdejmę tylko tę gałąź, żeby tu nie leżała, i zrzucę na bok trochę tych liści, dobrze?

– I po co to? – machnął niecierpliwie ręką pan Stanisław. – Po co, pani Izo? Porządki Ziutce niepotrzebne, a jeszcze w taki deszcz? Pomoczy się pani tylko i pobłoci… przeziębi się, nie daj Boże…

Nie zważając na jego słowa, Iza ściągnęła z cementowej płyty ociekającą wodą gałąź i odrzuciła ją pod mur, po czym obiema rękami zgarnęła możliwie jak największą ilość zalegających tam mokrych, częściowo zbutwiałych liści, żałując, że nie wzięła ze sobą żadnego worka ani reklamówki, które umożliwiłyby jej wyniesienie ich na śmietnik.

„Muszę tu wrócić i posprzątać, jak będzie lepsza pogoda” – postanowiła w duchu, przestawiając w jedno miejsce za krzyżem stare wypalone znicze, których skorupy wychynęły spod zgarnianych liści. – „Powynosić te śmiecie, więcej kwiatków przynieść…”

Urwała myśl, gdyż w momencie, kiedy na chwilę podniosła głowę, zdało jej się, że w głębi przeciwległej alejki za plecami pana Stanisława coś się poruszyło. Tak, ktoś szedł w ich kierunku od strony bocznego wejścia na cmentarz – była to nieco przygarbiona kobieca postać ubrana w długi czarny płaszcz z szerokim kapturem narzuconym na głowę. Serce Izy zabiło mocniej, uświadomiła sobie bowiem, że już raz gdzieś widziała podobną sylwetkę… Czy nie tak właśnie wyglądała pani Ziuta, gdy po raz pierwszy zjawiła się przy niej na cmentarzu w Korytkowie pod postacią nieznajomej starszej kobiety? Tamta co prawda miała na głowie wełnianą chustę, a nie kaptur, ale dzisiaj przecież padał deszcz…

Odruchowo poderwała się do pionu, by móc lepiej widzieć zbliżającą się kobietę.

– No i widzi pani? Już zgasło – odezwał się ponuro pan Stanisław, wskazując na znicz, którego płomień, chluśnięty wodą wlewającą się przez wywietrzniki wieka, zdławił się i zgasł, wypuszczając smużkę siwego dymu. – Mówiłem przecie, że to nie czas, żeby chodzić po cmentarzach i lampki palić.

Iza bez słowa sięgnęła do kieszeni po zapalarkę i schyliła się, by na nowo zapalić znicz. Przy tej okazji zerknęła w głąb alejki, aby nie stracić z oczu tajemniczej kobiety, jednak, choć odwróciła wzrok tylko na sekundę, obecnie nie było już po niej ani śladu ani w świetle alejki, ani w najbliższym otoczeniu.

„No tak” – pomyślała bez większego zdziwienia, jakby właśnie tego podświadomie się spodziewała. – „Jasne, pani Ziuto… bardzo śmieszne.”

Niemniej, jako że pan Stanisław najwyraźniej nic nie zauważył, postanowiła przemilczeć ten drobny epizod, tym bardziej że, kiedy oboje wyszli już z cmentarza i udali się do samochodu, popadła w dziwne uczucie odrealnienia i sama zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno postać widziana przed chwilą w alejce nie była tylko złudzeniem.

– No i załatwione! – odetchnął z ulgą pan Stanisław, kiedy, włożywszy ociekający wodą parasol do bagażnika, wsiedli do samochodu i ruszyli w niedługą trasę wiodącą do domu. – Przynajmniej słowa dotrzymałem i już mi to nie będzie więcej leżeć na sumieniu.

– Tak jest – skinęła głową Iza, wpatrując się w drogę poprzez zalaną deszczem przednią szybę, na której pracowały wycieraczki. – Pokazał mi pan, gdzie to jest, to teraz sama mogę sobie tu zaglądać i już nie będę panu suszyć o to głowy.

– Nie to, że zaraz suszyć – pokręcił głową nieco skonfundowany mężczyzna. – Co też pani opowiada, pani Izo, przecie ja dla pani wszystko, pani taka dobra dziewczyna jest… Po prostu nie lubię chodzić po cmentarzach i tyle, a już zwłaszcza sam. Mojej Ziutce to palenie lampek już i tak nic nie da, a ja ją tak czy siak zawsze będę miał w pamięci. No to po co łazić tam i tylko nerwy sobie psuć? Jak na Wszystkich Świętych raz w roku się pójdzie, to wystarczy… Ale dzisiaj to może nawet dobrze, że się tam wybraliśmy – zastanowił się. – Deszcz leje, to długo nie dało się zostać, ja słowa dotrzymałem, a z panią to nawet na cmentarzu jakoś tak… raźniej. Ja już zresztą dawno mówiłem i będę to powtarzał, że z pani musi być bardzo dobry człowiek, że się pani żadne takie dziwy nie imają…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *