Anabella – Rozdział CXIII

Anabella – Rozdział CXIII

– Wszystkie lampy do zamontowania są tutaj – oznajmiła Iza elektrykowi, otwierając drzwi do łazienki. – Podpisałam flamastrem, do jakich pomieszczeń to ma iść, ale gdyby miał pan jakąś wątpliwość, a mnie by akurat nie było, to proszę do mnie dzwonić, dobrze?

Mężczyzna pokiwał głową, rzucając tylko od progu kontrolne spojrzenie do środka. Na łazienkowej podłodze leżały równo ułożone na podłodze pudełka ze sprzętem oświetleniowym, które Iza tego ranka przywiozła ze sklepu i umieściła właśnie tutaj, korzystając z faktu, że na razie było to jedyne pomieszczenie jej niewielkiego mieszkanka przy Bernardyńskiej, w którym ściany i sufit były już gotowe do montażu lamp, wyłączników i gniazdek elektrycznych. Salon, kuchnia i przedpokój nadal czekały na malowanie, do którego wynajęta przez nią ekipa remontowa właśnie się przygotowywała, rozciągając po podłodze i okaflowanych ścianach wielką ochronną folię malarską.

– Grzesiek, taśmę daj na ramy i zasłoń tamto okno – polecił szef ekipy jednemu z młodych pracowników, który mógł być co najwyżej w wieku Izy. – Tu z podłogą mniejszy problem, bo parkietów jeszcze nie ma, ale okna, jak widać, nowe pani sobie założyła, to trzeba dobrze okleić, co nie? Żeby tam potem farba nie podeszła… Drzwi stare i do wymiany, tak? – zwrócił się do Izy. – Można po nich chlapać? Czy też oklejamy?

– Można spokojnie chlapać – machnęła ręką. – Za dwa tygodnie będą nowe, a te pójdą na śmietnik, do niczego już się nie nadają. Tylko tutaj na dole, przy progu, panowie mi te płytki zabezpieczą, dobrze? – zastrzegła, wskazując palcem na podłogę przy drzwiach wejściowych. – Żeby mi panowie świeżej fugi farbą nie zalali.

– Tak jest – uśmiechnął się z pobłażaniem mężczyzna. – Pani się nie boi, my profesjonaliści, niczego tu pani nie zniszczymy. Sławek, zaczniemy ci stąd, żebyś jak najszybciej mógł baterie montować – dodał, zwracając się do stojącego w drzwiach kuchni hydraulika. – A póki co możesz robić z Darkiem łazienkę, tam już malowane.

– Ja już muszę wyjść – oznajmiła mu Iza, ostrożnie przechodząc nad rozwijaną folią, by udać się w stronę drzwi wyjściowych na klatkę. – Poradzą sobie panowie?

– Pewnie że tak! – zapewnił ją wesoło robotnik. – Co se mamy nie poradzić! Dzisiaj wszystko pani tu zrobimy na zycherek, pani się nie martwi! Klucze zostawimy u sąsiadki spod trójki, tak jak umówione.

– Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się Iza. – To w takim razie do widzenia panom… do zobaczenia jutro.

– Do widzenia, do zobaczenia! – odpowiedzieli jej nierównym chórem robotnicy z różnych stron mieszkania, gdzie każdy z nich wykonywał jakieś zadanie.

– Tylko niech pani nie zamyka drzwi – zaznaczył szef ekipy. – Jak okleimy w progu, to się zamknie, ale na razie pani tak zostawi.

Iza posłusznie wycofała się na korytarz, zostawiając otwarte drzwi, i pośpiesznie zbiegła po schodach. Ponieważ w ostatnich dniach nie miała możliwości zająć się remontem, a czas leciał nieubłaganie, coraz bardziej stawiając pod znakiem zapytania wizję wprowadzenia się tam przed początkiem roku akademickiego, zdecydowała się na wynajęcie ekipy świadczącej kompleksowe usługi wykończeniowe, by przyśpieszyć ten proces. Jako że ekipa składała się ze znajomych sprawdzonego elektryka i hydraulika, którzy już wcześniej kładli u niej instalacje, Iza z pełnym zaufaniem powierzyła im klucze do mieszkania, prosząc, by na koniec dniówki, zamknąwszy drzwi, zostawili je u pani Jadzi.

„Ściany muszą dobrze wyschnąć, a teraz w powietrzu jest wilgoć, więc to trochę potrwa” – myślała, zmierzając mokrym od deszczu chodnikiem w stronę ścisłego centrum miasta. – „Dopiero za jakieś dwa tygodnie będzie można kłaść podłogę. Noo… to się dobrze składa, wypadnie akurat na ostatni tydzień sierpnia, jak wrócę z chrztu Klarci. Hmm, tak. Trzeba będzie zadzwonić do parkieciarza i potwierdzić datę. A w międzyczasie zamówić te meble na wymiar do kuchni… najlepiej jeszcze przed weekendem, bo gdyby się okazało, że muszę na nie czekać całe sześć tygodni, to będę je mieć dopiero na koniec września… dosłownie na styk!”

Zajęta obliczaniem terminów przewidzianych na kolejne etapy wykańczania mieszkania nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się przed kamienicą na Zamkowej. Było wczesne środowe popołudnie, a jej dzisiejszy plan zakładał zajrzenie na chwilę do Anabelli na kontrolę pierwszej popołudniowej zmiany, zabranie stamtąd dokumentów potrzebnych do zaplanowanego na czternastą spotkania z dostawcą sezonowych owoców, a następnie, po załatwieniu tej sprawy, powrót na stancję i obiad z panem Stanisławem, po którym zamierzała wrócić do pracy już na swoją pełną nocną zmianę.

Jako że Majk miał zjechać z gór w sobotę wieczorem, a w pracy pojawić się dopiero w niedzielę, Izę czekały jeszcze cztery pełne dni wzmożonego wysiłku w samodzielnym prowadzeniu firmy, jednak już teraz czuła narastającą ulgę. Wynikała ona z przeświadczenia, że skoro przez dziesięć dni poradziła sobie z zadaniem, pozostały czas już tego nie zmieni, a po powrocie szefa jej obciążenie psychiczne i fizyczne wreszcie znacząco spadnie. Do tego dochodziło przyjemne poczucie poczynienia kolejnego ważnego kroku na drodze rozwoju zawodowego i zdobywania praktycznego doświadczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej, co, jak się spodziewała, w taki czy inny sposób będzie musiało istotnie zaprocentować w przyszłości.

Kiedy tylko ta myśl mignęła jej w głowie, natychmiast przed oczami pojawiła jej się postać Michała schylonego nad rozłożonymi na lakierowanym biurku planami domu w Polanach. Kiedy tak się pochylał, opadająca mu na czoło burza blond włosów lśniła w świetle lampki jak szczere złoto, a kiedy podnosił głowę, fascynującego obrazu dopełniały turkusowo błękitne tęczówki jego oczu. W jej pamięci rozbrzmiały słowa, które wówczas wypowiedział ściszonym i jakże znaczącym tonem. Ten plan ma dalszy ciąg, kochanie. I nie odpuszczę, dopóki go nie zrealizuję.

Odsunęła czym prędzej od siebie tę wizję. Nie, teraz nie mogła się rozpraszać, szła przecież do pracy, a tam musiała bez przerwy zachowywać bezwzględną przytomność umysłu. Kiedy energicznym krokiem schodziła w dół po schodach, jej wzrok padł na ogłoszenie o pracy dla kelnerek, jakie dzień wcześniej osobiście sporządziła na komputerze i kazała powiesić Antkowi przy zejściu do Anabelli. O tak, mimo że w bieżącym tygodniu obłożenie lokalu wreszcie odrobinę spadło, wracając do względnej normy, wciąż potrzeba było nowych rąk do pracy na sali, a odpowiedzialność za ich zapewnienie spadała w stu procentach na nią.

„Ciekawe, czy dzisiaj albo jutro ktoś się zgłosi?” – pomyślała. – „Dobrze by było zatrudnić chociaż jedną dodatkową osobę przed weekendem…”

Kiedy weszła na salę, natychmiast wpadła na Tymka, który pośpiesznym krokiem zmierzał w przeciwną stronę, czyli ku wyjściu z lokalu.

– O, Iza! Jak super, że już jesteś! – zawołał z ulgą na jej widok. – Właśnie miałem do ciebie dzwonić, kurde, sytuacja awaryjna! Mamy kontrolę, a tu ciebie nie ma, Antka nie ma, szef i Wika na urlopie, a nikt inny za cholerę nie zna się na tych papierach!

– Jaką kontrolę? – zdumiała się Iza.

– Nalot ze skarbówki – wyjaśnił jej Tymek, wskazując ręką w stronę baru, przy którym stało kilka osób. – O, widzisz? Tamci.

Skrajnie zaskoczona i zaniepokojona tą informacją Iza natychmiast odwróciła się we wskazanym kierunku. Przy barze w istocie stało dwóch mężczyzn i kobieta, wszyscy w eleganckich ubraniach i z jednakowymi skórzanymi aktówkami w rękach, rozmawiając ponad blatem ze zdezorientowaną Kamilą oraz z Gosią, która wraz z Alicją i Karoliną pracowała dzisiaj na popołudniowej zmianie.

– Dzięki, Tymek – rzuciła Iza, z miejsca kierując się w tamtą stronę. – Wracaj na stanowisko i w razie czego pomagaj dziewczynom ogarniać salę, okej? Ja się nimi zajmę.

„Skarbówka?” – pomyślała zdziwiona. – „Niby z jakiej racji? Przecież podatki płacimy terminowo… poza tym chyba najpierw powinni przysłać zawiadomienie o kontroli, a nie robić taki nalot znienacka.”

Na jej widok stojące przy barze dziewczyny, podobnie jak Tymek, odetchnęły z ulgą.

– O, jest już nasza szefowa! – oznajmiła Gosia, na co eleganckie towarzystwo natychmiast zlustrowało Izę badawczym wzrokiem.

– Dzień dobry – ukłoniła się uprzejmie, starając się zachować zimną krew. – Czym mogę państwu służyć?

– Dzień dobry, Urząd Skarbowy – odpowiedział jeden z mężczyzn, wyciągając z kieszeni i prezentując jej urzędniczą legitymację służbową. – Jak rozumiem, to pani reprezentuje obecnie firmę Anabella należącą do pana Michała Błaszczaka?

Iza zerknęła na legitymację, której autentyczność nie pozostawiała wątpliwości.

– Tak jest – skinęła głową. – Szef do końca tygodnia przebywa na urlopie, ja jestem jego zastępcą i plenipotentem.

– W porządku – odpowiedział urzędnik. – Pozwoli pani, że najpierw sprawdzimy te uprawnienia, a potem poprosimy panią o przedstawienie dokumentów. Mamy nakaz kontroli zeznań podatkowych z ostatnich dwóch lat.

Przysłuchujące się tej rozmowie Gosia i Kamila popatrzyły z niepokojem na Izę, która ze stoicką miną wskazała przybyszom wejście na zaplecze.

– Rozumiem – odpowiedziała neutralnym tonem. – Zapraszam państwa do gabinetu szefa. Tam trzymamy wszystkie dokumenty i tam też będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Może napiją się państwo czegoś? – dodała uprzejmym tonem doświadczonej kelnerki. – Kawa, herbata, woda, sok… hmm?

Urzędnicy popatrzyli po sobie z wahaniem.

– Dla mnie kawa – zdecydowała się jako pierwsza kobieta. – Skoro pani taka miła, to bardzo proszę. Zwykła czarna bez mleka.

– Tak jest – skinęła głową Iza. – Kama, przygotujesz kawę dla pani?

Kamila natychmiast rzuciła się do obsługi ekspresu i przygotowywania filiżanki.

– W takim razie dla mnie również – dodał mężczyzna, który z nią rozmawiał. – Taką samą.

– No to i dla mnie – odezwał się trzeci. – Tylko ja bym wolał taką z mlekiem… i z cukrem.

– To może w takim razie cappuccino? – zaproponowała swobodnie Iza.

– Tak, bardzo proszę.

– Kama, przygotuj kawę dla państwa i poproszę kogoś o przyniesienie jej do gabinetu – zadysponowała Iza, zwracając się do barmanki i zerkając znacząco na Gosię. – I dla mnie też, małe espresso. Dzięki z góry. Proszę bardzo – zwróciła się do kontrolerów. – Zapraszam państwa, tu jest wejście.

Kiedy urzędnicy w towarzystwie Izy zniknęli w korytarzu zaplecza Kamila i Gosia popatrzyły po sobie zdezorientowane.

– Kontrola ze skarbówki? – pokręciła głową Gosia. – Ciekawe… Pracuję tu już prawie cztery lata i nie pamiętam, żeby szef kiedykolwiek miał taki nalot. I to bez ostrzeżenia. Współczuję Izie, ale jej się trafiło… akurat jak go nie ma!

– Ale zobacz, jak świetnie sobie radzi – zauważyła z uznaniem Kamila, wprawnymi ruchami przygotowując zamówioną kawę. – Zero nerwów, pewna siebie i gada z nimi wcale nie gorzej niż sam szef.

– Aha, to prawda – uśmiechnęła się Gosia. – I nawet zamawia espresso, zupełnie tak jak on. Tak czy siak dobrze, że przyszła wcześniej, bo mielibyśmy problem, nikt inny z nas by tego nie ogarnął. Oprócz szefa tylko ona obczaja, o co w ogóle biega w tych papierach. To co z tą kawą? Poczekam, aż zrobisz, i zaniosę im, nie? Ty musisz zostać na barze.

***

– Dziękujemy, wszystko się zgadza – powiedział urzędnik, oddając Izie dowód osobisty oraz podpisane przez Majka dokumenty poświadczające jej ogólne pełnomocnictwo w prowadzeniu firmy, a także pełnomocnictwo podatkowe. – Możemy przystąpić do kontroli.

Iza, która usadziła całą trójkę wokół biurka na fotelu i krzesłach, rozstawiając przed nimi przyniesioną przez Gosię kawę, sama również przysunęła sobie krzesło spod drzwi, jednak nie usiadła na nim jeszcze, spodziewając się, że za chwilę i tak będzie musiała sięgać na regał po klasery z dokumentami.

– Chwileczkę – odpowiedziała grzecznie. – Proszę wybaczyć, ale chciałabym wyjaśnić na początek jedną sprawę. Nie mam nic przeciwko kontroli naszych podatków, płacimy je uczciwie, ale wydaje mi się, że, według przepisów, nie mogą państwo kontrolować nas bez uprzedzenia. Wcześniej powinno być wysłane urzędowe zawiadomienie o kontroli, a my takiego nie dostaliśmy.

– Jak to nie? – zdziwił się urzędnik, zerkając na towarzyszącą mu koleżankę. – Jolu, przecież było do pana Błaszczaka wysyłane zawiadomienie, prawda?

– Oczywiście – skinęła głową kobieta, otwierając swoją teczkę i wyciągając z niej plik dokumentów. – Zaraz poszukam kopii i potwierdzenia odbioru… o, jest! Proszę bardzo – podała Izie żółty pocztowy blankiet z napisem Potwierdzenie odbioru. – Doręczone dnia trzydziestego lipca, odebrane i osobiście podpisane przez pana Michała Błaszczaka.

Izie wystarczył jeden rzut oka, by przekonać się, że potwierdzenie odbioru korespondencji, o której nie miała najbledszego pojęcia, w istocie zostało podpisane przez Majka. Tak, to był ewidentnie jego podpis. Odebrał pismo dwa dni przed swoim urlopem, jednak dlaczego w takim razie nie uprzedził jej o zapowiedzianej kontroli Urzędu Skarbowego? To przecież nie była bagatela! Nawet jeśli w dniu wyjazdu zapomniał o tym w gorączce przygotowań, powinien był naprawić ten błąd później, choćby wysyłając smsa albo wspominając o tym podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej! Dzwonił przecież, żeby sprawdzić, czy wszystko w firmie działa jak należy, rozmawiali między innymi o planowanej wizycie w ZUS-ie i tego typu formalnych kwestiach. Jak mógł nie przypomnieć sobie o piśmie ze skarbówki i nie poinformować jej o czymś tak istotnym?

– Ach… tak – odparła zmieszana, oddając kobiecie potwierdzenie. – Rzeczywiście. Proszę wybaczyć, pismo jest z końca lipca, mnie wtedy nie było w pracy, bo byłam na trzytygodniowym urlopie, potem szef wyjeżdżał na swój i chyba w tym zamieszaniu trafił nam się mały defekt komunikacji. Ale skoro tak, to już wszystko rozumiem i nie mam więcej pytań.

– Dobrze – uśmiechnął się lekko urzędnik. – W takim razie nie traćmy czasu i załatwmy szybko to, co mamy do załatwienia. Poprosimy panią o wszystkie dokumenty powiązane z zeznaniami podatkowymi, jakie posiadają państwo z ostatnich dwóch lat, zwłaszcza te, które dotyczą nabycia środków trwałych. Interesują nas głównie większe wydatki, w szczególności te, w przypadku których był składany wniosek o zwolnienie z VAT.

– Oczywiście – skinęła głową Iza, której ostatnie słowa natychmiast rozjaśniły mętlik w głowie. – Już przedstawiam państwu wszystko, co mamy.

Podeszła do półki z klaserami, wyjmując spośród nich te, które dotyczyły podatków. Segregator z ostatniego roku łatwo mogła rozpoznać po kolorze, bowiem już jakiś czas temu ustalili z Majkiem system ułatwiający segregację dokumentów, jednak faktury z poprzedniego roku, kiedy nie pełniła jeszcze funkcji zastępczyni szefa, musiała odszukać na wyższych półkach niejako na oślep.

Domyślała się już powodu kontroli – bez wątpienia dotyczyła ona niedawnego zakupu nowego peugeota, a także ewidencji kosztów eksploatacji pozostałych samochodów Majka, na które firmie przysługiwały spore ulgi w podatku VAT. Jeśli dodać do tego regularny zakup dużego sprzętu AGD do kuchni, w tym najnowszego modelu ogromnej zmywarki, wymianę części nagłośnienia, a także inne inwestycje, jakich wymagało prowadzenie klubo-restauracji, kontrolna wizyta urzędników z Urzędu Skarbowego rzeczywiście nabierała sensu. Iza była już jednak względnie spokojna, wiedziała bowiem, że wymagane dokumenty dotyczące majątku firmy były kompletne i prowadzone poprawnie.

Mimo to nieoczekiwana konieczność przyjęcia kontroli urzędniczej wymagała od niej zaangażowania, skupienia i przede wszystkim czasu, który dziś miała rozplanowany co do godziny. Szybko okazało się, że umówione spotkanie z dostawcą trzeba było przełożyć na inny termin, co Iza musiała ustalić z nim przez telefon, przepraszając za nagłą zmianę planów, nie było też mowy o wspólnym obiedzie z panem Stanisławem, ani w ogóle o wyjściu przed nocą z Anabelli. Wszystkie jej misterne plany na ten dzień zostały unicestwione przez jedno niedopatrzenie Majka, który o niczym jej nie uprzedził, mimo że osobiście odebrał zawiadomienie o zbliżającej się kontroli. Choć Iza starała się go o to nie winić, trudno jej było całkowicie opanować naturalną irytację, jaką wywołało to niepotrzebne zamieszanie.

„Zapomniał… znowu zapomniał!” – myślała, wykładając przed urzędnikami kolejne dokumenty, a te już sprawdzone chowając na powrót do odpowiednich klaserów i odstawiając na miejsce. – „Za dużo ma na głowie, jest wiecznie przemęczony i przez to potem mamy takie kwiatki. No dobra, teraz jeszcze te dwie faktury… miejmy nadzieję, że to już ostatnie.”

Kiedy około szesnastej trójka urzędników wreszcie opuściła lokal Anabelli, wymęczona i potwornie głodna Iza, która od rana nie miała jeszcze czasu zjeść niczego poza niewielką kromką chleba z masłem na śniadanie, wpadła do kuchni z prośbą o talerz zupy i porcję gulaszu z ziemniakami, specjalności pani Wiesi. Starsza kucharka właśnie kończyła swoją zmianę, jednak została jeszcze kilka minut, by osobiście nałożyć Izie jedzenie na talerze, i usadziwszy ją przy niewielkim bocznym stoliku w kuchni, stanęła nad nią, matczynym gestem gładząc ją po włosach.

– Moje dobre, kochane dziecko – powiedziała ciepło, przyglądając się z uśmiechem, jak dziewczyna łapczywie pochłania porcję zupy ogórkowej. – Jak smakuje?

Iza, której ten drobny gest zalał serce falą przyjemnego ciepła, podniosła oczy na kucharkę i odwzajemniła jej uśmiech.

– Przepyszne – odpowiedziała, nabierając na łyżkę kolejną porcję zupy i niosąc ją do ust. –Pani przecież nie musi nawet pytać, pani Wiesiu. Wiadomo, że wszystko, co pani ugotuje, to absolutne mistrzostwo świata. A ja jestem dzisiaj taka głodna, że ta ogórkowa smakuje mi po prostu jak nektar z ambrozją!

***

– Iza, ktoś chce z tobą gadać – oznajmiła Alicja, wchodząc z tacą pełną brudnych naczyń na korytarz zaplecza, gdzie Iza rozmawiała z przybyłą właśnie na swoją zmianę Klaudią. – Jakaś kobieta. Czeka u Kamy na barze.

– Aha, okej – skinęła głową Iza. – Pewnie kolejna w sprawie pracy. Patrzcie, dziewczyny, jakie mamy powodzenie, wczoraj wywiesiliśmy ogłoszenie, a dzisiaj już trzecia osoba się zgłasza!

– I dobrze – zauważyła Klaudia. – Im więcej rąk do pomocy, tym lepiej, zwłaszcza że najpierw trzeba je przeszkolić. No dobra, Iza, niech będzie… mogę się zająć tamtymi dwiema, tylko dajcie mi sygnał, jak przyjdą, okej? Jeszcze ich na oczy nie widziałam.

– Jasne, Klaudziu – uśmiechnęła się. – Dzięki.

Odwróciła się w stronę wyjścia z zaplecza, gotowa na kolejną dziś rozmowę kwalifikacyjną z kandydatką do pracy. Dosłownie godzinę wcześniej zgłosiły się i zostały przez nią przyjęte na dwutygodniowy okres próbny dwie studentki o imionach Iwona i Agata, jednak, ponieważ jasno zapowiedziały, że pracy chcą się podjąć tylko dorywczo w okresie wakacyjnym, a do tego nie miały żadnego doświadczenia, Iza uznała, że może zarekrutować jeszcze kolejną osobę, gdyby taka się zgłosiła. Tymczasem przyjętymi dziewczynami, które zadeklarowały stawienie się po raz pierwszy w pracy już tego wieczoru przed dwudziestą, zgodziła się zająć Klaudia, biorąc na siebie przeszkolenie ich w łatwiejszych zadaniach na sali podczas szczytu przypadającego na pierwsze trzy godziny dyskoteki.

Przy barze stało wiele osób, jednak Iza od razu wyłowiła z tłumu sylwetkę kobiety, która na tle przekrzykujących się, zamawiających piwo i drinki klientów wyróżniała się zarówno wyglądem, jak i sposobem zachowania pełnym naturalnej, swobodnej dystynkcji. Była to szczupła, delikatnej urody szatynka w wieku około trzydziestu pięciu lat, o półdługich, falowanych, połyskujących na miedziano włosach i błękitnych oczach, których kolor spontanicznie skojarzył się Izie z nasyconą barwą modrych oczu Lodzi, a pośrednio również z oczami Michała. Ubrana była ze skromną elegancją w letnią lnianą sukienkę z krótkim rękawem i proste sandały z brązowej skóry, jednak było w niej coś tak rasowego, niemalże królewskiego, że Izie wystarczył jeden rzut oka, by z miejsca odrzucić hipotezę, według której przybywała tu w sprawie pracy z ogłoszenia jako kandydatka na stanowisko kelnerki w Anabelli. Nie, to w jej przypadku absolutnie nie wchodziło w grę.

Mimo że kobieta nie uczyniła żadnego gestu i nawet nie patrzyła w jej stronę, Iza nie miała prawie żadnych wątpliwości, że to właśnie ona chciała z nią rozmawiać. Niemniej dla pewności zerknęła na Kamilę, dyskretnie wskazując jej pytającym wzrokiem intrygującą przybyszkę. Barmanka natychmiast potwierdziła jej domysły lekkim skinieniem głowy.

– Dobry wieczór, zdaje się, że pani chciała ze mną rozmawiać? – zagadnęła grzecznie Iza, na co kobieta natychmiast odwróciła się w jej stronę.

Jej błękitne oczy błysnęły w słabym oświetleniu podobnie intensywnym blaskiem jak oczy Michała. Iza zadrżała, uderzona tym narzucającym się skojarzeniem.

– Ach… tak, chyba tak! – odparła niepewnie przybyszka, przyglądając jej się uważnie. – Pani Izabella, prawda?

– Tak jest, Izabella Wodnicka – skinęła głową, przybierając oficjalną minę.

– Proszę wybaczyć, nie podano mi pani nazwiska, tylko imię – ciągnęła wyraźnie zmieszana kobieta. – Ale rozumiem, że chodzi o panią. Bo to pani jest prawą ręką pana Michała Błaszczaka, tak? – zerknęła na nią badawczo, na co Iza pokiwała tylko głową. – Mogłybyśmy porozmawiać kilka minut na osobności?

Iza zawahała się, bowiem tego rodzaju prośba, w dodatku wychodząca od nieznajomych, nigdy nie kojarzyła jej się dobrze. Kobieta natychmiast zauważyła jej opór.

– Nie zajmę pani dużo czasu – obiecała. – A być może, jeśli pani nie wie nic o sprawie, o którą chcę zapytać, wystarczy nam dosłownie jedna minuta.

– Dobrze – odparła grzecznie Iza. – Przejdźmy na zaplecze, tam będziemy mogły spokojnie porozmawiać.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu szefa i przybyszka została standardowo usadzona na krześle, a Iza zajęła swoje naprzeciw niej, na kilka sekund zapadła cisza, podczas której obie lustrowały się badawczym wzrokiem.

– Przychodzę do pani niejako po nitce do kłębka – zaczęła w końcu kobieta. – Co prawda ten kłębek jak dla mnie jest jeszcze bardzo daleko, ale być może… taką mam nadzieję… będzie pani mogła udzielić mi choć szczątkowych informacji.

– Na jaki temat?

– Na temat Sebastiana Krawczyka.

Iza odruchowo wyprostowała się na krześle.

– Ach! – szepnęła zmrożona.

– Tak – skinęła głową nieznajoma, przyglądając jej się spod oka. – Widzę po reakcji, że pani go zna, więc chyba dobrze trafiłam. Chodzi mi głównie o… ach, przepraszam! – przerwała sobie nagle, podrywając się na krześle i wyciągając rękę. – Nie przedstawiłam się pani jeszcze. Magdalena Dobrowolska.

Iza z wahaniem uścisnęła podaną jej rękę i natychmiast cofnęła swoją. Co prawda personalia kobiety nie mówiły jej zupełnie nic, jednak wymienione przez nią nazwisko Krawczyka z miejsca wprowadziło ją w tryb najwyższej czujności i nieufności. Czyżby to była kolejna osoba nasłana tu przez milionera po nieudanej misji Eweliny? To była pierwsza myśl, jaka automatycznie przyszła jej do głowy, a choć nie rozumiała motywów, jakie w tym wypadku miałyby kierować Krawczykiem, jednego była pewna – musiała zachować stuprocentową ostrożność.

– Chodzi mi głównie o jakieś potwierdzone i przede wszystkim aktualne informacje na temat jego stanu zdrowia – podjęła niepewnie kobieta. – Nie będę pani opisywać, jaką drogę przeszłam, zanim trafiłam tutaj, kto mnie skierował do państwa… tak naprawdę do pana Błaszczaka, ale w drugiej kolejności również do pani… chcę tylko wiedzieć, czy posiada pani takie informacje, a jeśli tak, to czy zechciałaby pani mi ich udzielić.

Iza patrzyła na nią poważnym, skupionym wzrokiem, zastanawiając się, jak powinna zareagować. Z jednej strony sprawa pachniała jakąś kolejną intrygą, w której wolałaby nie uczestniczyć, tym bardziej że nie czuła się upoważniona do przekazywania komukolwiek informacji na temat Krawczyka, jakie chcąc nie chcąc posiadła podczas ostatniej rozmowy z Eweliną. Jednak z drugiej strony w pełnej wewnętrznego uroku postaci kobiety oraz w spojrzeniu jej błękitnych oczu było coś tak urzekającego i budzącego zaufanie, że trudno jej było potraktować ją nieuprzejmie. Może to przez analogię do szczerego jak u dziecka spojrzenia Lodzi, z którą postać przybyszki skojarzyła jej się od pierwszej chwili? A może raczej przez uderzającą różnicę z zimnym wzrokiem Eweliny i beznamiętnym wyrazem jej twarzy przykrytej maską wykwintnego, profesjonalnego makijażu? W przeciwieństwie do niej owa Magdalena ubrana była skromnie i nie nosiła ani śladu makijażu, lecz jej delikatna, w pełni naturalna, choć jakby nieco przygasła uroda robiła tak silne wrażenie, że zdecydowana większość znanych Izie pięknych kobiet mogłaby się przy niej schować. Krótko mówiąc, było w niej coś, co nie tylko przyciągało uwagę, ale również budziło instynktowną sympatię, a tego rodzaju sygnałów płynących z głębi serca zazwyczaj nie umiała ignorować.

W gabinecie znów zapadła cisza. Kobieta cierpliwie oczekiwała na odpowiedź, nie spuszczając z niej uważnego wzroku, w którym również tliło się coś w rodzaju iskierki rodzącej się sympatii. Jakże inna była to osoba w porównaniu do Eweliny, nie mówiąc już o samym Krawczyku! A jednak przyszła tu właśnie w jego sprawie, a to nakazywało zachować względem niej najwyższą ostrożność.

– Proszę wybaczyć – odpowiedziała ostrożnie Iza, uznając, że dalsze milczenie byłoby niegrzeczne. – Jeśli mam być szczera, wolałabym nie udzielać nikomu informacji dotyczących osób trzecich, a pana Krawczyka w szczególności. Tak się składa, że…

– Czyli posiada pani jakieś informacje na jego temat? – przerwała jej w napięciu kobieta.

Iza westchnęła i pokręciła głową na znak, że na to pytanie trudno jej udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

– „Jakieś” to dobre słowo – odparła z wahaniem. – Bo właściwie to posiadam ich niewiele, tym bardziej że osoba pana Krawczyka zupełnie mnie nie interesuje, wręcz wolałabym trzymać się od niego i jego spraw jak najdalej. Wiem tylko tyle, ile chcąc nie chcąc usłyszałam w rozmowie, jednak nie czuję się upoważniona…

– W rozmowie z kim? – podchwyciła czujnie kobieta.

– Z osobami, które znają go lepiej niż ja – wyjaśniła jej dyplomatycznie Iza, znów wizualizując sobie w myśli fałszywie uśmiechniętą twarz Eweliny. – Właściwie z jedną osobą, z którą, jeśli mam być szczera, wolałabym nie rozmawiać wcale, a że rozmawiałam, to tylko dlatego, że zmusiły mnie do tego okoliczności.

– Czy chodzi może o pana mecenasa Pawła Lewickiego?

Iza pokręciła głową przecząco.

– Nie – odparła zdawkowo.

Choć starannie ukryła zdziwienie wobec faktu, że kobieta znała nazwisko Pabla lub może nawet jego samego, a w dodatku wiązała je z osobą Krawczyka, mimo wszystko czuła zaniepokojenie. Hipoteza, według której sympatyczna nieznajoma, prawdopodobnie na polecenie samego milionera, w jakimś celu próbowała podstępem wykorzystać jej naiwność, stawała się coraz bardziej prawdopodobna.

– Zna go pani, prawda? – zapytała kobieta, patrząc jej prosto w oczy.

– Pana mecenasa? Tak, znam – skinęła głową. – Jest mężem mojej przyjaciółki.

– Oraz przyjacielem pana Michała Błaszczaka, u którego pani pracuje – dokończyła nieznajoma. – Proszę mi wybaczyć… Moim pierwszym zamiarem było porozmawiać z panem mecenasem, ale ponieważ akurat wyjechał na urlop, jak dowiedziałam się przed chwilą w jego kancelarii… tutaj, na górze… – mówiąc to, wykonała ruch ręką w stronę sufitu – jego koleżanka odesłała mnie na dół do pana Błaszczaka. Więc pomyślałam, że może faktycznie dowiem się czegoś od niego, zwłaszcza że, jak mi powiedziano, on w ostatnim czasie chyba nawet współpracował z Sebastianem. Bo tak było, prawda? – upewniła się.

– Tak jest – potwierdziła spokojnie Iza. – Współpracowali w zakresie wynajmowania naszej restauracji na spotkania biznesowe pana Krawczyka, zapewnialiśmy mu lokal i catering. Ale ta współpraca z początkiem bieżącego roku już się zakończyła.

– Rozumiem – uśmiechnęła się leciutko kobieta. – Tak… Znam ten lokal, pamiętam jego początki, tuż po otwarciu. Od razu bardzo spodobała mi się ta nazwa, Anabella… elegancka i dobrze brzmiąca, przyciągająca uwagę. To było już dawno, prawie dziesięć lat temu.

– Zgadza się – odwzajemniła jej uśmiech Iza. – Ja oczywiście tego nie pamiętam, wtedy nawet nie było mnie w Lublinie, ale Anabella rzeczywiście ma już dziesięć lat. Czyli zna pani mojego szefa osobiście? – zaciekawiła się.

– Osobiście nie, tylko z widzenia – sprostowała nieznajoma. – Ale pamiętam go doskonale. Bardzo sympatyczny człowiek, otwarty, pomocny i z poczuciem humoru. On raczej na pewno by mnie nie pamiętał, byłam tu u niego tylko raz, natomiast ja ze swojej strony pamiętam wszystko. To miejsce wryło mi się w pamięć tak bardzo, że kiedy dzisiaj tu weszłam, przez chwilę miałam poczucie, jakby czas się cofnął. Co prawda wystrój od tamtego czasu dosyć mocno się zmienił, ale ta sala… ten klimat…

Uśmiechnęła się znów w zamyśleniu, jakby z melancholią. Iza słuchała jej w najwyższym skupieniu, starając się wychwycić w jej słowach wszystko, co mogłoby wskazywać na odgrywaną komedię i potwierdzać, że, podobnie jak Ewelina, działała na zlecenie Krawczyka. Lecz choć rozum nakazywał jej ostrożność i nieufność, serce podpowiadało co innego, niczym niewidzialny pająk plotąc pomiędzy nią i nieznajomą srebrzystą niteczkę sympatii. To była tylko intuicja, podświadomy odruch, impuls serca… mimo wszystko musiała zachować dystans… a jednak nie umiała wyzbyć się do głębi pozytywnego wrażenia, jakie zrobiła na niej ta kobieta.

– A wracając do tematu – podjęła po chwili Magdalena. – Jak wspomniałam, z kancelarii pana mecenasa Lewickiego odesłano mnie tutaj, do pana Błaszczaka. Niestety, ta pani przy barze poinformowała mnie, że on również aktualnie przebywa na urlopie, ale że we wszystkim zastępuje go pani Izabella. Czyli pani. Więc pomyślałam, że skoro już tu jestem, to spróbuję porozmawiać z panią, bo co mi szkodzi… a nuż okaże się, że i pani coś wie? Krok po kroku, po nitce do kłębka… Rozumie pani, szukam jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Od wielu lat mieszkam na stałe i pracuję poza Lublinem – wyjaśniła. – Daleko, na drugim końcu Polski. W Lublinie nie byłam już od ponad dziewięciu lat, a teraz przyjechałam specjalnie po to, żeby dowiedzieć się czegoś na temat Sebastiana. Pani, jak wywnioskowałam, wie, o co chodzi, więc nie zdradzam tu żadnej tajemnicy, prawda? – zerknęła na nią porozumiewawczo. – Mówiąc krótko, dotarła do mnie informacja, że Basti jest bardzo ciężko chory. Dowiedziałam się o tym zupełnie przypadkowo od kogoś, kto zna go z relacji zawodowych, podobno w środowisku było o tym głośno. Osoba, która o tym wspomniała, nie rozmawiała ze mną, tylko z kimś innym, ja usłyszałam to niechcący… ech! Chyba nie ma sensu, żebym relacjonowała pani wszystkie te zawiłości i szczegóły – uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Widzi mnie pani po raz pierwszy, w dodatku jest pani w pracy i nie ma czasu. Mówię to wszystko tylko po to, żeby jakoś się uwiarygodnić i żeby pani uwierzyła, że nie przychodzę w żadnych złych zamiarach. Bo mam wrażenie, że pani chyba o to mnie podejrzewa.

Iza odruchowo odwróciła oczy, wiedząc, że nie może temu zaprzeczyć. Kobieta pokiwała powoli głową.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co mówię, może być dla pani mało wiarygodne – podjęła po chwili. – Ale ja naprawdę nie mam złych intencji. Tak jak powiedziałam, chcę tylko dowiedzieć się czegoś konkretnego na temat aktualnego stanu zdrowia Sebastiana, nic więcej. Nie spodziewam się zobaczyć go osobiście, on sam zresztą pewnie też by sobie tego nie życzył, a ja wolałabym nie odświeżać kontaktu ani z nim, ani z naszymi dawnymi wspólnymi znajomymi. Jednak biorąc pod uwagę relacje, jakie łączyły mnie z nim w przeszłości… wybaczy pani, że nie będę o tym mówić, ale były to bliskie relacje… w naturalny sposób nie potrafię przejść obojętnie wobec informacji o jego chorobie. Co prawda nie znam szczegółów, ale to, co na ten temat słyszałam, martwi mnie na tyle, że dla zwykłego spokoju ducha chciałabym mieć pewność, że Bastek jest… hmm… bezpieczny. W sensie, że jego życie nie jest zagrożone i że wyjdzie z tego – sprecyzowała smutno. – Tylko tyle, pani Izabello. Taka informacja, o ile pani nią dysponuje, nie jest chyba dla pani jakoś szczególnie zobowiązująca, prawda? A mnie w zupełności by wystarczyła. Uspokoiłaby mnie… Oczywiście pod warunkiem, że byłaby to informacja w jakiś sposób potwierdzona i wiarygodna.

Iza słuchała jej z mieszaniną niepokoju, podejrzliwości i mimowolnego współczucia. A jeśli nieznajoma wcale nie była nasłana przez Krawczyka, tylko mówiła prawdę? Jeśli naprawdę szukała informacji o nim nie z wyrachowania, a z odruchu serca? Ta opcja o wiele bardziej by do niej pasowała… Lecz z drugiej strony czy osoba w jakikolwiek sposób związana z Krawczykiem z samego założenia mogła być w pełni szczera i budzić zaufanie? Ze słów kobiety i sposobu, w jaki o nim mówiła, wynikało, że kiedyś, wiele lat temu, była z nim w bliskiej relacji, a potem zerwali kontakt – zatem prawdopodobnie była to jakaś jego dawna kochanka, która do dziś nie mogła o nim zapomnieć i dlatego przybyła tu incognito poruszona wieścią o jego ciężkiej chorobie. Jednak czy ta historia sama w sobie była przekonująca? Wieloletni brak kontaktu, a teraz nagle taka determinacja… nie, stanowczo, coś nie pasowało w tej układance!

„Na szczęście to nie mój problem, bo ja i tak niewiele wiem o Krawczyku” – pomyślała przytomnie. – „W sumie niedużo więcej niż ona. Ciekawe, czy Pablo faktycznie ma o nim jakieś nowe informacje? Niewykluczone, ale nawet jeśli, to czy powinnam ją do niego wysyłać? Tuż po urlopie denerwować go rozmowami o psycholu? Nie, raczej powinnam jakoś ochronić go przed jej potencjalną wizytą… i jego, i Lodzię… już wystarczająco się przez niego nacierpieli. Trzeba spróbować rzucić jej na żer kilka szczegółów i skierować jej uwagę w inną stronę.”

– Cóż… powiem pani tak – odparła ostrożnie po kilku sekundach niezręcznej ciszy. – Jak już wspomniałam, nowych wieści na temat stanu zdrowia pana Krawczyka za wiele nie posiadam, wiem tylko… i jest to informacja sprzed kilku dni… że jest to stan ciągle dość poważny. Jak mi powiedziano, wprawdzie wyszedł już ze szpitala, ale nadal musi leżeć w łóżku i nie może wychodzić z domu.

– Rozumiem – szepnęła smutno kobieta.

– Oczywiście nie sprawdzałam tego sama – zaznaczyła Iza. – Wiem to z drugiej ręki od osoby, która z nim współpracuje, a której słowo dla mnie osobiście znaczy tyle co nic, podobnie zresztą jak, wybaczy pani, słowo samego pana Krawczyka. Powtarzam pani tylko to, co usłyszałam. Natomiast jeśli chodzi o pana mecenasa Lewickiego – przeszła zgrabnie do sedna sprawy, którą chciała załatwić – to nie sądzę, żeby obecnie wiedział na ten temat cokolwiek więcej niż ja. Wręcz, zważywszy na fakt, że pozostaje z panem Krawczykiem w poważnym konflikcie osobistym, radziłabym pani nie zaczepiać go o to, ani nawet nie wymawiać tego nazwiska w jego obecności.

– Ach… rozumiem – pokiwała powoli głową Magdalena. – Konflikt osobisty… No cóż, znając Sebastiana, nawet mnie to nie dziwi, ale tak czy inaczej bardzo dziękuję pani za to ostrzeżenie. Nigdy nie miałam przyjemności poznać pana mecenasa, zostałam do niego skierowana przez lekarza, który zajmował się Bastkiem w szpitalu, i niestety mam takie ciche wrażenie, że podał mi nazwisko pana Lewickiego trochę na odczepnego. Sam nie chciał ze mną rozmawiać, zasłonił się tajemnicą lekarską, a o konflikcie między nimi nic mi nie powiedział. Hmm, czyli tak to wygląda… Mam nadzieję, że pan doktor nie zrobił tego celowo, żeby się mnie pozbyć – dodała smutno. – Ale faktem jest, że odesłał mnie do człowieka skonfliktowanego z Sebastianem. No cóż, dziękuję, pani Izabello – uśmiechnęła się leciutko. – Dzięki pani ostrzeżeniu przynajmniej uniknę niepotrzebnych nieprzyjemności.

– Tak, zdecydowanie – przyznała Iza, starannie ukrywając ulgę i satysfakcję z tak szybko osiągniętego efektu. – Pan Paweł na pewno nie byłby zadowolony z rozmowy na ten temat, to akurat mogę pani zagwarantować. Tak samo mój szef, pan Błaszczak, który też jest z panem Krawczykiem w konflikcie, co prawda bardziej na płaszczyźnie zawodowej niż osobistej, ale w tym kontekście to chyba na jedno wychodzi. Zwłaszcza że w jego przypadku akurat mam pewność, że na temat pana Krawczyka wie nie więcej niż ja – zaznaczyła. – A wręcz dużo mniej.

Ostatnie dwa zdania wypowiedziała z lekkim zawahaniem, świadoma faktu, że w ten sposób skupia uwagę nieznajomej na sobie, a przez to podejmuje ryzyko nabawienia się nowych, w tym momencie trudnych do przewidzenia kłopotów. A jednak chęć uchronienia Pabla przed wizytą tej kobiety i jej pytaniami na temat milionera przeważyła – skoro i tak miała na głowie Ewelinę, która zamierzała niebawem wrócić, by dalej nękać ją zaproszeniem na spotkanie z Krawczykiem, to co jej szkodziło wziąć na siebie i tę rozmowę? Pablo bez wątpienia mocno by to przeżył, takie wywoływanie wspomnień o Krawczyku nie tylko siadłoby mu na nerwy, ale wręcz byłoby dla niego upokarzające, bo kto jak kto, ale on był naprawdę ostatnią osobą, która powinna służyć za źródło informacji dla dawnych kochanek milionera. Nie, lepiej będzie, jak załatwi to sama… Przekaże tej kobiecie na odczepnego to, co wie o stanie zdrowia Krawczyka, a po fakcie powie o wszystkim tylko Majkowi, zostawiając w jego rękach decyzję o ewentualnym poinformowaniu Pabla. Zdecydowanie, na ten moment to było najlepsze z możliwych rozwiązań.

– Rozumiem – odpowiedziała cicho kobieta. – Czyli, przychodząc do pani, trafiłam najlepiej, jak mogłam trafić. Proszę mi więc powiedzieć, pani Izabello… czy mogę liczyć na to, że podzieli się pani ze mną tymi informacjami? Nawet jeśli są szczątkowe i nie do końca pewne, za każdą z nich będę pani niewymownie wdzięczna.

– Powiem pani wszystko, co wiem – obiecała Iza. – Choć, jak już mówiłam, wiem niewiele, a wszystkie informacje, jakie posiadam, pochodzą z drugiej ręki. Podobnie jak w przypadku pana mecenasa Lewickiego moje własne relacje z panem Krawczykiem również, że tak to ujmę, nie należą do przyjaznych, mogę śmiało powiedzieć, że jest wręcz przeciwnie.

– Rozumiem – szepnęła znów kobieta.

– Znam go z racji jego zakończonej już współpracy z moim szefem – wyjaśniła na wszelki wypadek. – Wielokrotnie jako kelnerka obsługiwałam jego gości i jego samego podczas różnych spotkań biznesowych, rautów czy koktajli, jakie odbywały się w naszym lokalu. Z tego samego kontekstu znam też jego asystentkę biznesową i to właśnie od niej mam ostatnie informacje na temat stanu jego zdrowia. Przekazała mi je, chociaż wcale o to nie prosiłam – zaznaczyła. – Nie mam też żadnej pewności, że są prawdziwe, bo, jak już wspomniałam, słowu tej osoby nie ufam w żadnej mierze, dlatego powtórzę pani tylko to, co mi powiedziała, ale nie biorę za to żadnej odpowiedzialności.

– Oczywiście – pokiwała skwapliwie głową Magdalena.

– Była tu u mnie kilka dni temu – ciągnęła spokojnie Iza. – Wolałabym nie mówić, w jakiej sprawie, bo to dotyczy mnie osobiście, niemniej przy tej okazji nakreśliła mi, jak wygląda obecna sytuacja pana Krawczyka. Mianowicie po wyjściu ze szpitala, gdzie spędził jakieś dwa miesiące, nadal nie jest zdrowy, a rokowania na przyszłość, jak zrozumiałam, wciąż są niepewne. Obecnie ma poważny problem z mobilnością, nie może opuszczać domu i leży przykuty do łóżka, natomiast powoli zaczyna wracać do nadzorowania swoich interesów. Co prawda nie może działać w pełnym wymiarze obowiązków i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie w stanie wrócić do dawnej formy, ale za pośrednictwem swoich współpracowników stara się uporządkować różne swoje sprawy, zarówno zawodowe, jak i prywatne.

– Ach! – szepnęła z niepokojem słuchająca jej w skupieniu kobieta. – Uporządkować… Czyli nie jest dobrze.

– Nie wiem – odparła dyplomatycznie. – Być może jego asystentka trochę koloryzuje dla lepszego efektu, nie umiem tego ocenić. Ale faktem jest, że wspominała coś o porządkowaniu sumienia… Mówiła też, że pan Krawczyk jest obecnie w stanie zdrowia, który może się rozwinąć w różnych kierunkach i… tu zacytuję dokładnie jej słowa… to, że wyszedł już ze szpitala, nie znaczy, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

– O mój Boże… – westchnęła ciężko Magdalena.

– Jednak nie wiem, ile w tym jest prawdy, proszę pani – zastrzegła po raz kolejny Iza. – Powtarzam tylko to, co mi powiedziano.

– Nie wie pani, co to za choroba?

– Nie mam zielonego pojęcia – pokręciła głową. – Zdaje się… słyszałam wcześniej z innego źródła… że jakaś autoimmunologiczna i że raczej nie nowotwór. Ale wiadomo, że takich rzeczy się nie rozpowiada, a biorąc pod uwagę, że lekarz, z którym pani rozmawiała, zasłonił się tajemnicą lekarską, wychodzi na to, że ja i tak powiedziałam pani aż za dużo. Gdyby nie to, że te informacje dotyczą osoby, której nie lubię i z którą, że tak powiem, mam ostro na pieńku, nie dzieliłabym się z nimi z kimś, kogo widzę na oczy po raz pierwszy w życiu. Jednak akurat w przypadku pana Krawczyka nie mam z tym problemu i jest mi całkowicie obojętne, kim pani jest i co pani zrobi z tym, co powiedziałam.

– Rozumiem – uśmiechnęła się leciutko Magdalena. – Dziękuję pani za szczerość. I przede wszystkim za udzielone informacje, są dla mnie bardzo cenne, mimo że wcale mnie nie uspokajają. Przepraszam, że tak panią męczę, ale czy wie pani cokolwiek o okolicznościach, w jakich Sebastian trafił do szpitala?

– Okolicznościach? – nie zrozumiała Iza.

– Chodzi mi o to, czy zgłosił się tam sam w wyniku stopniowego pogorszenia stanu zdrowia, czy może to był jakiś nagły atak – wyjaśniła jej kobieta. – Widzi pani… z zawodu jestem pielęgniarką, pracuję w prywatnej przychodni, ale wcześniej przez kilka lat pracowałam w szpitalu i jeśli chodzi o jednostki chorobowe, widziałam już naprawdę niejedno. Więc może udałoby mi się choć w przybliżeniu odgadnąć, co mu dolega. Wiem, że to brzmi trochę… hmm, głupio… ale dla mnie to jest bardzo ważne.

– Rozumiem – odpowiedziała cicho Iza, mimo woli poruszona tą determinacją, a w głębi serca również mile zdziwiona tym, że owa piękna kobieta, dawniej wszak związana z ekscentrycznym milionerem, wykonuje tak zwyczajny i praktyczny zawód zaufania publicznego. – Z tego, co wiem, to był nagły i niespodziewany atak.

– W dzień czy w nocy?

– W dzień. Podczas prywatnego spotkania w miejscu publicznym, prawdopodobnie pod wpływem bardzo silnych emocji.

– Co się stało dokładnie?

– Dokładnie to nie wiem – pokręciła głową. – Słyszałam tylko od bezpośredniego świadka tej sytuacji, że pan Krawczyk podczas emocjonalnej rozmowy, a właściwie kłótni z… z pewnym mężczyzną… nagle stracił przytomność i runął jak długi na podłogę. Przyjechało pogotowie, ale nie mogli go docucić i zabrali go do szpitala nieprzytomnego.

– Mhm…

– Słyszałam też, że to było dla wszystkich zaskoczeniem, podejrzewam, że dla samego pana Krawczyka też – dodała Iza. – Podobno wcześniej na nic się nie leczył, więc chyba nie wiedział o tym, że rozwija mu się ta choroba. A z drugiej strony muszę powiedzieć, że już kilka miesięcy przed tym atakiem widać było po nim, że coś jest nie w porządku… w tym sensie, że schudł, zwłaszcza na twarzy, jakoś tak pobladł i w ogóle wyglądał nie najlepiej. Ale to mógł być równie dobrze wynik emocji albo nerwów, mnie na przykład zupełnie nie przyszło do głowy, że to od choroby, raczej sądziłam, że te zmiany mają podłoże, hmm… emocjonalno-psychiczne, że tak powiem. I to tyle – podsumowała. – Pani wybaczy, ale naprawdę nic więcej nie wiem.

– To i tak bardzo dużo, o wiele więcej, niż się spodziewałam – odpowiedziała szybko kobieta, przechylając się nagle w jej stronę i ujmując jej dłoń, którą uścisnęła przyjaznym gestem. – Bardzo, bardzo pani dziękuję, pani Izabello. Jestem pani wielką dłużniczką i gdybym mogła jakoś się pani odwdzięczyć…

– Nie trzeba – uśmiechnęła się Iza, chętnie odwzajemniając jej krótki uścisk dłoni. – Dla mnie to nic takiego, powtórzyłam pani tylko, co usłyszałam, i cieszę się, jeśli to pani w czymś pomogło.

– Pomogło – zapewniła ją żywo. – Przynajmniej nie wyjadę stąd z niczym. Tak się składa, że jutro muszę już uciekać z Lublina, bo w piątek wracam do pracy, udało mi się dostać tylko trzy dni urlopu na ten wyjazd. Co prawda po tym, co mi pani powiedziała, widzę, że będę wracać do siebie jeszcze bardziej zmartwiona, niż przyjechałam, ale wolę to, niż nie wiedzieć nic, domyślać się… ech! Biedny Basti – pokręciła głową, otwierając torebkę, z której nerwowym ruchem wyszarpnęła chusteczkę higieniczną. – Przepraszam, pani Izabello… proszę mi wybaczyć…

Głos zadrżał jej i załamał się, zamilkła więc i podniosła do twarzy chusteczkę, by otrzeć sobie oczy, w których w międzyczasie zaszkliły się łzy. Mimo że, jak natychmiast odgadła Iza, dotąd całą swą siłę woli wkładała w to, by przynajmniej z pozoru zachować spokój i opanowanie, owa prowizoryczna tama okazała się nie do utrzymania i zerwała się. Jakże dobrze Iza znała kulisy tej wewnętrznej walki! Nierównej przepychanki z niemożliwymi do opanowania emocjami… Jakby widziała samą siebie w niejednej sytuacji z przeszłości!

„Jesteś podobna do mnie” – pomyślała ze współczuciem, przyglądając się spod oka próbującej opanować łzy kobiecie. – „Może nawet bardziej, niż można by pomyśleć. Nie rozumiem tylko, jak taka subtelna, wrażliwa istota jak ty mogła związać się z takim padalcem i psycholem jak Krawczyk?”

Choć między nią i nieznajomą nie padło zbyt wiele słów, a rozmawiały ze sobą dopiero od niespełna pół godziny, Iza w istocie miała wrażenie, jakby znały się od lat. Czy to przez te reakcje, w których jak w lustrze widziała dawną samą siebie? A może przez czyste, do głębi szczere i uczciwe spojrzenie jej oczu, które z miejsca budziły zaufanie? Jak oczy Lodzi, z którą swego czasu nawiązała podobną instynktowną nić porozumienia… A jednak owa Magdalena nie była do końca taka jak Lodzia, było w niej coś jeszcze innego, niezrozumiałego, a jednocześnie dziwnie bliskiego, co przyciągało do niej Izę jak niewidzialny magnes, mimo że starała się rozmawiać z nią neutralnie i z dystansem.

Jakże dziwne było to wrażenie… Wszystko wszak powinno odpychać ją od tej kobiety, która przyszła tu wypytywać o Krawczyka i której z tego właśnie powodu, w szczególności ze względu na spokój ducha Pabla, należałoby się jak najszybciej pozbyć. Niech wraca do siebie, gdziekolwiek mieszka i pracuje, tylko niech nie włóczy się tutaj więcej i nie denerwuje ludzi pytaniami o tego człowieka! A jednak Iza nie umiała jej wyprosić z gabinetu… nie potrafiła sprawić jej przykrości… Poruszona współczuciem na widok łez w jej oczach wyciągnęła rękę i ostrożnie położyła ją na jej ramieniu osłoniętym lekkim rękawem lnianej sukienki.

– Niech pani nie płacze – powiedziała łagodnie. – Jeśli byłam zbyt obcesowa i bezpośrednia w tym, co powiedziałam o zdrowiu pana Krawczyka, to przepraszam… może powinnam była przekazać to pani jakoś delikatniej…

– Nie, nie – pokręciła głową kobieta, a łzy popłynęły jej już teraz bez oporu po policzkach, zostawiając na nich mokry ślad. – To nie przez to, pani Izo… Bardzo pani dziękuję za te informacje, jestem za nie naprawdę wdzięczna. To tylko tak… z samego faktu… Przepraszam, zaraz się opanuję – dodała, wyciągając kolejną chusteczkę i próbując osuszyć nią potok płynących łez. – Niech pani da mi tylko pół minutki… nie chcę robić pani kłopotu…

– Ależ to dla mnie nie jest żaden kłopot – zapewniła ją Iza. – Tylko nie wiem, jak pani pomóc, pani Magdaleno… a naprawdę bardzo bym chciała.

Na dźwięk swojego imienia w jej ustach kobieta podniosła głowę i spojrzała na nią przez łzy.

– Pani jest bardzo dobrą osobą – powiedziała z przekonaniem. – Dobrą, wrażliwą i empatyczną. Ja to wyczuwam od razu i cieszę się, że udało mi się dzisiaj porozmawiać właśnie z panią. Dlatego pozwolę sobie… wiem, że zabieram pani czas, strasznie mi głupio z tego powodu, ale jeśli mogę, chciałabym panią jeszcze o coś zapytać.

– Proszę pytać – odpowiedziała ciepło Iza.

– Mówiła pani, że nie lubi pani Sebastiana i jest z nim w konflikcie – podjęła ostrożnie Magdalena, gniotąc w dłoni przemoczone łzami chusteczki. – Więc może to nie jest dobry grunt do obiektywnej oceny, ale mimo to chciałabym usłyszeć pani zdanie. Co pani o nim sądzi? Tak ogólnie, jako o człowieku.

– O panu Krawczyku? – szepnęła zaniepokojona Iza, wyprostowując się na krześle.

– Tak – skinęła głową kobieta. – I proszę mówić szczerze, nie przejmować się moimi uczuciami. Ja Bastka znam na tyle dobrze, że nic mnie nie zdziwi, wręcz wiem, czego mogę się spodziewać, chciałabym jednak usłyszeć z pani ust niezależną opinię na jego temat. Zależy mi na tym. Dlatego naprawdę, proszę mówić bez ogródek – dodała, widząc wahanie na twarzy Izy. – Nie sprawi mi pani tym przykrości, o to proszę się nie bać. Przeciwnie, będę pani za to nieskończenie wdzięczna.

– No dobrze – odpowiedziała Iza, w duchu zadowolona, że łzy na twarzy jej rozmówczyni przestały już płynąć i zaczęły powoli obsychać. – Skoro pani sobie tego życzy, to spróbuję odpowiedzieć na to pytanie najszczerzej, jak umiem. Co prawda nigdy nie zastanawiałam się nad tym tak explicite, ale postaram się ująć to jak najbardziej całościowo. Powiem tak. W moim odczuciu, które oczywiście jest bardzo subiektywne, pan Krawczyk jest człowiekiem wyjątkowo odpychającym, wręcz odrażającym. Oczywiście nie mam na myśli względów fizycznych – zaznaczyła – bo jeśli chodzi o jego wygląd i styl bycia, to nie da się zaprzeczyć, że obiektywnie jest przystojnym i eleganckim mężczyzną, a do jego manier i obycia w towarzystwie trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Niewątpliwie jako biznesmen i wpływowy gracz w świecie finansjery również ma wiele zalet, których nie sposób mu odmówić, choćby silny charakter, cechy przywódcze, kontaktowość czy umiejętność prowadzenia negocjacji. Ale skoro pani pyta o niego jako o człowieka, to, w moim przekonaniu, trudno znaleźć w nim jakieś wartościowe cechy. Nie wiem, może jestem uprzedzona, ale osobiście odbieram go bardzo negatywnie.

– Tak, to już wiem – uśmiechnęła się lekko, jakby ze smutkiem Magdalena. – A czy mogłaby pani określić powody tej niechęci? Mam na myśli cechy Sebastiana, które wydają się pani szczególnie odpychające.

– Egoizm, zadufanie w sobie, pycha, fałsz, wyrachowanie, irytująca maniera w zachowaniu i emocjonalne niezrównoważenie – wyrecytowała jednym tchem Iza, sama zaskoczona tym, że w ogóle nie musiała się nad tym zastanawiać. – A do tego absurdalne przekonanie, że wszystko, czego tylko sobie zażyczy, może kupić za te swoje zakichane pieniądze – skrzywiła się z niesmakiem. – Tak jakby nie rozumiał, że są wartości, które nie mają ceny, bo po prostu nie są na sprzedaż.

– O tak – szepnęła Magdalena. – Dokładnie tak… cały on. Czyli jednak pod tym względem nie zmienił się ani o jotę…

– Nie wiem, jaki był w przeszłości – zaznaczyła lojalnie Iza. – Osobiście znam go dopiero od półtora roku, więc dzielę się z panią tylko wrażeniami z tego dość krótkiego okresu. Wprawdzie jest to znajomość raczej powierzchowna, ale w tym czasie pan Krawczyk zdążył już zapisać mi się w pamięci bardzo nieprzyjemnymi wspomnieniami, w szczególności z powodu kilku brzydkich działań, jakie podjął zarówno wobec mnie, jak i wobec moich najbliższych przyjaciół. Dlatego mam szczerą nadzieję, że w przyszłości już nie będę musiała mieć z nim do czynienia. Oczywiście współczuję mu choroby i z całego serca życzę powrotu do zdrowia, ale najchętniej widziałabym, jak po tym wyzdrowieniu wyjeżdża na Hawaje albo odlatuje w kosmos i nigdy nie wraca, bo wtedy… proszę wybaczyć… wtedy wreszcie byłby z nim święty spokój.

– Ech… – uśmiechnęła się smętnie kobieta. – Widzę, że Bastek u wielu osób nie ma dobrej prasy. Choć sądzę, że są i tacy, którzy bardziej go doceniają.

– O tak, niewątpliwie – skrzywiła się Iza. – Wszystkie szuje i kanalie z okolicy. Każdy, kto jest chętny ubić z nim jakiś szemrany in-te-re-sik – wyskandowała, do złudzenia naśladując zmanierowany ton Krawczyka, na co Magdalena prychnęła śmiechem przez łzy. – Proszę mi wybaczyć… może trochę się zagalopowałam – zreflektowała się. – W ogóle dziwnie się czuję, wyrażając się tak krytycznie o panu Krawczyku, zwłaszcza że nie wiem, kim pani jest i jak pani to odbiera, ale… cóż – uśmiechnęła się. – Poprosiła mnie pani o szczerą opinię, a ja, chociaż sama nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, z jakiegoś powodu nie umiem pani odmówić.

– A ja z jakiegoś powodu po półgodzinie znajomości ufam pani całym sercem – podchwyciła żywo Magdalena, ocierając resztki łez zmaltretowaną chusteczką i wrzucając ją z powrotem do torebki. – I też nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale taka jest prawda. Proszę nie czuć żadnych skrupułów ani wyrzutów sumienia, pani Izo. Przecież nie prosiłabym pani o opinię na temat Sebastiana, gdybym nie chciała usłyszeć z pani ust szczerej prawdy, a to, co pani przed chwilą powiedziała, tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam. Swoją drogą z tymi pieniędzmi trafiła pani w sedno… w samo sedno. I to mi w zupełności wystarcza, żeby ocenić, w jaką stronę przez ostatnie dziesięć lat poszedł Bastek. Niestety w tę, którą przewidywałam… Cała reszta, o której pani mówiła, to tylko gra pozorów – zaznaczyła spokojnie. – Głupia maniera, którą swego czasu biedak się zachłysnął i której ja też u niego nie znosiłam, ale co tam… każdy przecież nosi jakieś maski, a w środowisku rekinów finansowych to jest wręcz konieczne. Natomiast to, co pani powiedziała o jego podejściu do pieniędzy, to jest kwintesencja całego problemu. Wyczuła to pani tak perfekcyjnie, że ja sama lepiej bym tego nie ujęła, chociaż znam go od dzieciństwa.

– Od dzieciństwa? – zdumiała się Iza.

– Mhm – uśmiechnęła się Magdalena. – Praktycznie od zawsze. Byliśmy przyjaciółmi z podwórka… bardzo skromnego podwórka na Bronowicach, bo tam oboje się wychowaliśmy. Bastek był w szkole kilka klas wyżej ode mnie, ale mieszkaliśmy w sąsiednich kamienicach, chodziliśmy do jednej szkoły i razem z kolegami z dzielnicowej paczki spędzaliśmy wspólnie każdą wolną chwilę. Przez wiele lat byliśmy nierozłączni, znaliśmy nawzajem każdy swój sekret i gdyby akcja naszego życia rozgrywała się nie w Lublinie, a na Dzikim Zachodzie, to bez wątpienia razem kradlibyśmy konie. A raczej ja bym je kradła, a Basti by sprzedawał – dodała z przekąsem. – Z minimum podwójnym albo potrójnym zyskiem.

Iza, która patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, na ostatnie słowa mimowolnie parsknęła śmiechem, lecz natychmiast spoważniała, uznając, że taka reakcja była nie na miejscu. A zatem Magdalena nie była dawną kochanką Krawczyka, a jego przyjaciółką z dzieciństwa! To stawiało jej postać w zupełnie innym świetle i wyjaśniało bardzo wiele… mimo że nadal nie wszystko.

– Widzę, że to panią dziwi – podjęła kobieta, zerkając na jej zdezorientowaną minę. – Co zresztą jest zrozumiałe, bo w tym, co mówię, jak dotąd nie ma ładu ani składu. Tak, zdaję sobie z tego sprawę, pani Izo… Ale skoro już tyle pani powiedziałam, a jutro i tak stąd wyjeżdżam z biletem w jedną stronę, to powiem do końca, zwłaszcza że nie spodziewam się, żeby w najbliższym czasie miała pani osobisty kontakt z Sebastianem, a tym bardziej, żeby informowała go pani o naszym dzisiejszym spotkaniu.

– Oczywiście że nie – zapewniła ją Iza. – Nie mam najmniejszego zamiaru ani się z nim spotykać, ani o czymkolwiek go informować.

– Wierzę pani – skinęła głową Magdalena. – Zależy mi bardzo, żeby nic o tym nie wiedział, i będę pani bardzo wdzięczna za dyskrecję. Tak czy inaczej, jak już mówiłam, jestem zachwycona dzisiejszym spotkaniem z panią, całą pani osobą i możliwością rozmowy, jaką odbyłyśmy. To, czego dowiedziałam się o Bastku, jest dla mnie niezwykle ważne i cenne… wręcz bezcenne… i jestem pani za to naprawdę bezgranicznie wdzięczna. Dlatego nie chciałabym odjechać z Lublina, pozostawiając za sobą niedomówienie, które zakłamałoby mój obraz w pani oczach… bo nie wiem dlaczego, ale jakoś dziwnie zależy mi na pani sympatii – zaznaczyła, spoglądając na nią z łagodnym uśmiechem. – Nawet jeśli siłą rzeczy, po godzinie znajomości, pozostanie ona tylko powierzchowna.

– Ja czuję to samo – szepnęła zafascynowana tą zbieżnością wrażeń Iza.

– Czyli wygląda na to, że w dużym stopniu rozumiemy się bez słów – podsumowała Magdalena, patrząc na nią porozumiewawczo. – Niezwykłe, prawda? Być może dłuższa rozmowa wyjaśniłaby jakoś ten fenomen, ale póki co zostawmy to tak, jak jest. W każdym razie, kończąc to, co zaczęłam, wolę, żeby pani w pełni znała naturę mojej dawnej relacji z Sebastianem, chociaż nie ukrywam, że z początku miałam zamiar to przemilczeć. Jak już powiedziałam, przyjaźniliśmy się z Bastim od dzieciństwa, a wiadomo, że w dorosłym wieku takie przyjaźnie często kończą się czymś więcej – uśmiechnęła się z melancholią. – Jak pani może się domyślić, tak było i w naszym przypadku. Z długoletniej przyjaźni rozwinęło się uczucie, nasze pierwsze… zarówno dla mnie, jak i dla niego… i tak silne, że przysięgliśmy sobie być razem już zawsze, na dobre i na złe. Niestety, jak widać, z tych ambitnych planów po kilku latach zostały tylko żałosne gruzy i ruiny – pokiwała smętnie głową. – No, ale to już inna historia… Krótko mówiąc, Sebastian to mój były mąż.

– Ach! – szepnęła niebotycznie zdumiona Iza.

– Tak – westchnęła Magdalena, a jej modre oczy na nowo zasnuły się mgiełką smutku. – Niestety nasze małżeństwo nie przetrwało próby czasu, rozwiedliśmy się ponad dziewięć lat temu i od tamtej pory całkowicie zerwaliśmy kontakt. A właściwie to ja go zerwałam. Wyjechałam z Lublina, zaszyłam się na drugim końcu Polski i zaczęłam tak zwane nowe życie, a o Bastku nie chciałam więcej słyszeć. Aż do teraz, kiedy przypadkowo dowiedziałam się o jego chorobie. Nigdy bym nie pomyślała, że ta wiadomość aż tak mnie uderzy, ale jednak uderzyła bardzo. Więc przyjechałam incognito do Lublina, żeby czegoś się o nim dowiedzieć, choć nie sądziłam, że to będzie takie trudne. Dlatego tym bardziej jestem pani wdzięczna, pani Izo. Dzięki pani moja długa podróż przynajmniej miała sens.

Iza patrzyła na nią w milczeniu, jak zahipnotyzowana. Owszem, już na samym początku swojej pracy w Anabelli słyszała o tym, iż Krawczyk kiedyś był żonaty, lecz, rozwiódłszy się przed laty, nigdy więcej nie związał się z nikim na stałe, a jedynie zmieniał doraźne partnerki jak przysłowiowe rękawiczki. Jednak nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że tą jego legendarną żoną mogła być taka kobieta jak Magdalena! Nie… to jej się po prostu nie mieściło w głowie!

– A teraz powiem lojalnie, dlaczego odkryłam przed panią tę smutną kartę – mówiła dalej łagodnym głosem Magdalena. – Bo zapewniam panią, że mówienie o tym wcale nie jest dla mnie łatwe. Pomyślałam jednak, że muszę zaryzykować i uwiarygodnić się w pani oczach, żeby móc poprosić panią o kolejną przysługę, której bez wątpienia nie zechciałaby pani mi wyświadczyć, nie znając tego aspektu mojej tożsamości… ba, nawet obawiam się, czy zgodzi się pani na to, znając go… Ale liczę na pani dobre serce i ufam, że mi pani nie odmówi, zwłaszcza że z pani perspektywy to raczej nic wielkiego.

– Co mogę dla pani zrobić? – zapytała cicho Iza.

– Wymienić się ze mną numerami telefonu – odpowiedziała rzeczowo. – I obiecać mi, że gdyby dowiedziała się pani czegokolwiek nowego o stanie zdrowia Sebastiana…

– Dobrze – zgodziła się bez wahania, sięgając do kieszeni swego kelnerskiego fartuszka po schowany tam telefon. – To bez problemu mogę pani obiecać. Oczywiście nie gwarantuję, że czegokolwiek się dowiem, ale gdyby takim czy innym kanałem dotarła do mnie jakaś informacja na ten temat, przekażę ją pani. Proszę podać mi swój numer, a ja zadzwonię na niego, żeby miała pani mój.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Magdalena.

Po wykonaniu operacji wymiany numerów, obie w milczeniu schowały telefony i popatrzyły po sobie badawczo. W oczach obu zabłysło przy tym światełko sympatii i porozumienia, które instynktownie odczuwały wobec siebie od pierwszej minuty rozmowy, a których teraz żadna z nich już nie kryła.

– Jeszcze raz bardzo pani dziękuję, pani Izo – podjęła po dłuższej chwili ciszy Magdalena, zamykając torebkę i podnosząc się z krzesła. – I skoro wszystko ustaliłyśmy, to pójdę już… Wiem, że pani jest w pracy, a ja zabrałam pani tyle czasu, że aż mi wstyd, ale zapewniam, że jeśli tylko będę miała możliwość jakoś się pani odwdzięczyć, to może pani na mnie liczyć w każdej sytuacji.

Iza, która za jej przykładem również podniosła się do pionu, z uśmiechem pokręciła głową przecząco na znak, że dla niej to nie jest żaden problem i że bynajmniej nie oczekuje wdzięczności.

– Jeszcze tylko jedna, ostatnia rzecz – zastrzegła z lekkim zakłopotaniem kobieta. – Może to głupio zabrzmi, ale chcę być wobec pani lojalna do końca. Chodzi o moje personalia. Na imię mam naprawdę Magdalena, natomiast nazwisko, którym przedstawiłam się pani na początku, jest fałszywe i chcę, żeby pani o tym wiedziała. Jeśli chodzi o prawdziwe, to używam oczywiście mojego panieńskiego, jednak wolałabym go nie podawać nawet pani… z wiadomych względów.

– Ależ oczywiście – pokiwała głową Iza. – Rozumiem to doskonale. Chce pani pozostać incognito, przynajmniej na tyle, na ile się da, ja zresztą też wolę wiedzieć jak najmniej. Mam pani numer telefonu i to wystarczy nam do ewentualnego kontaktu.

– A właśnie – podchwyciła Magdalena. – Numer telefonu…

– Nikomu go nie podam – zapewniła ją Iza, bez trudu czytając w jej myślach. – Proszę się o to nie niepokoić, zachowam go tylko i wyłącznie dla siebie. Nie podaję nikomu numerów innych osób bez ich wyraźnego pozwolenia. I panią zresztą proszę o to samo.

– Oczywiście – odparła z powagą. – To się rozumie samo przez się, pani Izo.

– A gdyby…

Przerwał jej gwałtowny huk u drzwi gabinetu.

– Iza, mogę cię prosić na chwilę? – rozległ się niecierpliwy głos Antka, który nagle i bez ostrzeżenia wetknął głowę do środka. – Sorry, że przeszkadzam, ale jest pilna akcja na sali.

– Jasne, Antoś – odparła z niepokojem. – Co się stało?

– Chodź, to sama zobaczysz – odpowiedział dyplomatycznie Antek, zerkając spod oka na Magdalenę. – W telegraficznym skrócie skasowane trzy stoliki, cztery krzesła i full szkła. A do tego dwa rozcięte łby, aż krew się polała na podłogę. Chudy właśnie wzywa pogotowie i policję.

– A niech to! – mruknęła Iza, odruchowo podchodząc do biurka i sięgając do szuflady szefa po schowane tam formularze. – Dobra, Antek, już idę. Wezmę tylko papier, coś do pisania i pieczątkę, trzeba będzie zrobić protokół…

– Do widzenia, pani Izo – wtrąciła Magdalena, podchodząc szybko do niej i serdecznym gestem ściskając ją za rękę. – Jeszcze raz dziękuję i przepraszam za kłopot. A teraz zmykam i już dłużej nie przeszkadzam.

– Do widzenia – uśmiechnęła się Iza.

Obie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym zwiewna sylwetka Magdaleny wysunęła się lekko przez drzwi gabinetu i szybko zniknęła za załomem korytarza zaplecza. Wciąż oszołomiona tym niezwykłym spotkaniem Iza spojrzała na Antka, który wymownym gestem podał jej z biurka przygotowany papier, długopis i firmową pieczątkę.

– No okej, dzięki – westchnęła, przejmując je z jego rąk. – Idziemy.

„Kolejna dniówka z piekła rodem” – pomyślała, zmierzając wraz z nim na salę. – „Najpierw niespodziewana kontrola skarbowa, potem ta Magdalena… była żona Krawczyka, no niezłe jaja, serio!… a teraz jeszcze bójka na pokładzie, policja i pogotowie do kompletu. Ech, szefie, wracaj już… Przecież ja tu niedługo fioła dostanę!”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *