Anabella – Rozdział CXLVI

Anabella – Rozdział CXLVI

„To jednak będzie trudniejsze, niż sądziłam” – myślała smętnie Iza, mijając kolejne skrzyżowanie, na którym, jak pamiętała, należało skręcić w prawo. – „Łatwo ukrywać uczucia, kiedy tę osobę widuje się rzadko, od okazji do okazji, ale co, jeśli widuje się ją codziennie albo prawie codziennie? Tak łatwo o jedno potknięcie, o jakiś jeden idiotyczny rumieniec, przez który wszystkie wysiłki i pozory w sekundę mogą wziąć w łeb. Mam nadzieję, że on się niczego nie domyśla i że to nie przez to ostatnio rezygnował z wysyłania mi awaryjnych smsów. Nie, chyba nie… Ta wczorajsza terapia wyglądałaby wtedy inaczej, nie otwierałby się tak przede mną, byłby bardziej zachowawczy. Z jednej strony to jest takie cudowne, kiedy mnie przytula, zwierza mi się ze swoich tajemnic, prosi, żeby głaskać go po włosach… A z drugiej tak się boję, żeby przez jakiś głupi błąd nie stracić jego zaufania! Dlaczego przy tej akcji z piórkiem znowu tak dziwnie na mnie patrzył? Jakby chciał mi coś powiedzieć i nie mógł się zdecydować… jak wtedy, na parkingu…”

Westchnęła, ruszając na zielonym świetle przez skąpaną w przedpołudniowym słońcu ulicę, która wiodła na północno-zachodnie peryferie Lublina. Końcówka września była przepiękna, tak ciepła i pogodna, że bardziej przypominałaby pełnię lata niż początek jesieni, gdyby nie żółknące już na drzewach liście, nawracający wieczorny chłód i z dnia na dzień coraz szybciej zapadający zmierzch.

„Tak… myślę, że to dobry trop” – stwierdziła, kierując się już ku znajomej wylotówce z miasta. – „On od kilku tygodni zbiera się, żeby coś mi powiedzieć, ale ciągle się waha. A to znaczy, że sprawa musi być dużej wagi, może kontrowersyjna albo po prostu z jakiegoś powodu niewygodna? Zaprzeczył, kiedy powiedziałam, że znam wszystkie jego tajemnice, czyli przynajmniej jakiejś jednej ważnej nie znam… i być może właśnie o to chodzi! Aż się boję, co to może być” – wzdrygnęła się z niepokojem. – „Lepiej nawet nie zgadywać, taka niepewność jest okropna! Ale co mogę zrobić? Nie będę go przecież dopytywać, muszę poczekać na jego decyzję. Powie mi sam, to powie… a nie, to nie…”

Wysiłkiem woli przerwała te chaotyczne rozważania, które snuła od wczoraj niemal w każdej wolnej chwili – był już najwyższy czas, aby je przerwać, dojeżdżała bowiem do posesji Krawczyka na umówione spotkanie, podczas którego musiała zachować pełną przytomność umysłu. Znajomy portier nawet jej nie zatrzymywał, lecz rozpoznawszy jej samochód, zawczasu otworzył bramę, już z daleka dając jej ręką znak, by wjeżdżała. Przejechała zatem aleją obsadzoną bajecznie kolorowymi krzewami, które kilka tygodni wcześniej nie prezentowały jeszcze tak intensywnych jesiennych barw, a dziś zachwycały kompozycją kształtów i odcieni, niewątpliwie świadomie zaprojektowaną przez jakiegoś słono opłaconego ogrodnika-profesjonalistę.

„Baśniowy ogród, przepiękny pałac” – myślała, wjeżdżając na rozległy, wyłożony piaskowcem plac przed rezydencją milionera. – „Tylko co z tego? Nie wierzę, że on kiedykolwiek był tu szczęśliwszy, niż mógłby być z Madi w tamtym ich małym domku na Bazylianówce. O ile taki cyborg w ogóle potrafi jeszcze odczuwać coś takiego jak szczęście, bo nawet co do tego mam poważne wątpliwości.”

Ledwo zaparkowała auto przy monumentalnych schodach, ciężkie drzwi u ich szczytu otworzyły się i na jej spotkanie wyszła znajoma gospodyni o surowym wyrazie twarzy, ubrana identycznie jak poprzednim razem.

– Zapraszam – powiedziała krótko, wskazując jej, by weszła, po czym w milczeniu poprowadziła ją tą samą co poprzednio drogą po schodach na pierwsze piętro.

Tym razem Iza szła za nią bez większego stresu, a choć siłą rzeczy odczuwała naturalne w takiej sytuacji napięcie, nie miało ono porównania z tym, co czuła trzy tygodnie wcześniej, kiedy walące mocno serce omal nie rozsadziło jej piersi.

– Czy napije się pani cappuccino? – zapytała grzecznie gospodyni, nim zdążyły dojść do drzwi sypialni Krawczyka.

Iza natychmiast odgadła, że propozycja ta, celująca dokładnie w jej kawowe gusta, stanowiła wyprzedzające polecenie milionera.

– Tak, chętnie – potwierdziła z uśmiechem. – Bardzo pani dziękuję.

Gospodyni skinęła tylko głową i poszła przodem, by otworzyć przed nią znajome dębowe drzwi.

– Proszę – powiedziała uprzejmie.

Już pierwszy rzut oka od progu pomieszczenia pozwolił Izie ocenić stan chorego, który dziś wyglądał bardzo podobnie jak na początku poprzedniego spotkania – właściwie ani lepiej, ani gorzej. W jego sypialni również nic się nie zmieniło, podobny był nawet jego strój, składający się z eleganckiej białej koszuli i wygodnych piżamowych spodni z jasnej bawełny, częściowo wystających spod białego włochatego koca, którym miał przykryte nogi. Sprawiło to, że Iza odniosła wrażenie, jakby od tamtej pory minęły nie trzy tygodnie, ale trzy dni… jakby czas w tym dziwnym, pałacowym wnętrzu od jej ostatniej bytności całkowicie się zatrzymał.

Na jej widok wyniszczona twarz Krawczyka rozjaśniła się uśmiechem. Mężczyzna natychmiast podniósł rękę i drżącym gestem wskazał jej miękkie tapicerowane krzesło, to samo co wtedy i przygotowane specjalnie dla niej dokładnie w tym samym miejscu.

– Dzień dobry – powiedziała grzecznie, podchodząc i posłusznie zajmując krzesło, po czym odwróciła się, by zawiesić na jego oparciu zdjętą z ramienia torebkę.

– Witam, witam, pani Izabello – pokiwał głową milioner, przyglądając jej się z nieskrywaną radością. – Wiem, że pani nie przepada za frazesami, ale chyba nie zabrzmię zaskakująco, jeśli powiem, że bardzo się cieszę, że znowu panią widzę?

Iza popatrzyła na niego uważnie, sama zdziwiona tym, że w pewnym sensie czuła to samo – widok Krawczyka w bądź co bądź nienajgorszej formie mimo wszystko w duchu ją ucieszył. Przed oczami pamięci wyświetliła jej się delikatna twarz Magdaleny… Jak miło będzie mieć dziś dla niej choć odrobinę lepsze wieści niż poprzednim razem!

– Nie zabrzmi pan – zgodziła się z nutą przekory. – Za to ja mogę zabrzmieć dziwnie, jeśli powiem, że dzisiaj pana widok… hmm… powiedzmy, że nie sprawia mi takiej nieprzyjemności jak zwykle.

– Ach! – parsknął śmiechem Krawczyk, opierając się odruchowo na poduszkach, by nieopatrznie nie wykonać jakiegoś zbyt gwałtownego ruchu. – To niesłychane! Nie minęła nawet minuta, a ja doczekałem się z ust pani Izabelli pierwszego w życiu komplementu! Co prawda żałuję, że dopiero teraz, kiedy ledwo zipię… ale cóż, jak to się mówi, lepiej późno, niż wcale.

Iza pokręciła głową, starając się zachować poważną minę.

– Niech pan się tak nie forsuje – ostrzegła go. – Pamięta pan, co było tamtym razem, kiedy zaczął się pan śmiać? Niech pan uważa, naprawdę. A co do komplementu… to nie był żaden komplement, tylko stwierdzenie faktu – wzruszyła ramionami. – Ja bym tych dwóch pojęć ze sobą nie mieszała.

– Ma pani rację – zgodził się Krawczyk, nie odrywając od niej rozbawionego wzroku. – Zbyt szybko zinterpretowałem pani słowa na swoją korzyść, zapomniałem, że pani przecież mnie nie lubi… a ja oczywiście sympatii od pani nie wymagam – zaznaczył. – Niemniej przyzna pani, że nasza rozmowa zaczyna się dziś bardzo obiecująco. Czy zaproponowano już pani kawę, tak jak o to prosiłem?

– Tak – skinęła głową. – Zaproponowano mi cappuccino, a ja przyjęłam propozycję.

– Znakomicie. Ja również poprosiłem o małe americano, nie mógłbym odmówić sobie przyjemności przełknięcia w pani towarzystwie chociaż kilku łyków kawy. Czekam na tę przyjemność już od trzech tygodni, więc nawet jeśli znowu więcej porozlewam, niż wypiję, korzyść z tego i tak będzie nieoceniona. Tak czy inaczej pozwoli pani, że, zanim przejdziemy do sedna naszej rozmowy, najpierw dokończę kwestie organizacyjne, ponieważ mam dla pani pewną propozycję… ależ proszę się nie obawiać, to nic strasznego! – dodał z rozbawieniem na widok jej podejrzliwej, zaniepokojonej miny. – Chciałem tylko zapytać, czy wyświadczyłaby mi pani zaszczyt zjedzenia ze mną obiadu.

– Ach… obiadu? – powtórzyła zaskoczona.

– Tak jest. Choć obiad to może zbyt szumne słowo, chodzi o lekki, wczesny posiłek, można powiedzieć lunch. Dziś muszę zjeść go równo w południe, takie jest zalecenie lekarza, a ponieważ tak długo czekałem na naszą rozmowę i nie chciałbym, aby czas nas ograniczał, będę wdzięczny, jeśli zechce mi pani towarzyszyć. Hmm? Pani Izabello? Bardzo proszę o szybką decyzję, muszę to wiedzieć już teraz, żeby wydać moim pracownikom odpowiednie dyspozycje.

Iza spojrzała na niego z wahaniem, kalkulując czas. Było już kilkanaście minut po dziesiątej, ostatnia rozmowa w istocie zajęła im ponad dwie godziny, a dziś trudno było oczekiwać, że będzie inaczej. Co prawda nie spodziewała się takiego zaproszenia, ale czy miała jakikolwiek racjonalny powód, żeby mu odmówić?

– Dobrze – zgodziła się po chwili namysłu.

– Dziękuję – uśmiechnął się milioner, a jego blada, wychudzona twarz jeszcze bardziej się rozjaśniła. – Sprawia mi pani dzisiaj przyjemność za przyjemnością, pani Izo, i proszę mi wierzyć, że jeśli tylko trafi się dogodna okazja, aby się odwdzięczyć, moja wdzięczność nie będzie znała granic. O, dobrze, że pani już jest, pani Gabrielo – dodał na widok pokojówki wnoszącej właśnie na tacy dwie filiżanki z dymiącą kawą. – Proszę to odstawić i natychmiast przekazać pani Danucie, że mój gość będzie towarzyszyć mi przy obiedzie. Tylko tyle, ona już będzie wiedziała, co robić.

– Tak jest – pokiwała głową pokojówka, posłusznie odstawiając tacę na szafkę przy łóżku.

– A potem proszę wrócić i pomóc mi w przygotowaniu się do picia kawy – zaznaczył surowo Krawczyk. – Tylko proszę się pośpieszyć. Żeby mi to nie trwało w nies-koń-czo-ność.

– Tak jest.

– A może ja panu pomogę? – zaoferowała się Iza, zerkając na pokojówkę, która na te słowa przystanęła zdezorientowana. – Widziałam już tamtym razem, na czym to polega, więc skoro tu jestem, to chyba nie ma sensu fatygować pani?

– Dobrze – zgodził się natychmiast. – Skoro pani taka uprzejma… Może pani odejść i na razie nie wracać, pani Gabrielo – zwrócił się do pokojówki, popierając swoje słowa niecierpliwym gestem drżącej dłoni. – Proszę tylko bezzwłocznie przekazać pani Danucie informację dotyczącą obiadu.

– Tak jest – powtórzyła po raz trzeci kobieta, pośpiesznie wycofując się ku drzwiom.

– I dziękuję pani za kawę – rzuciła za nią życzliwie Iza.

Pamiętając, że talerze powinny znajdować się w jednej z szuflad komody, szybko odnalazła właściwą i wyjąwszy z niej największy, pewnymi, wprawnymi ruchami ustawiła go na kolanach Krawczyka, a następnie ostrożnie umieściła na nim filiżankę z kawą. Starała się przy tym omijać wzrokiem jego wyniszczoną, szkieletowo chudą twarz z zabarwionymi na sino oczodołami oraz równie wychudzone ręce, które drżały tak samo mocno jak poprzednim razem, nie rokując najlepiej w kwestii picia z filiżanki. A jednak, nie wiedzieć czemu, dziś stan chorego wydawał jej się nieco stabilniejszy, jakby lepiej trzymany pod kontrolą, co niewątpliwie było zasługą trafniej dobranych lekarstw, zaś wyraźnie lepsze samopoczucie fizyczne wpływało również korzystnie na jego nastrój.

– Dziękuję – skinął głową, kiedy Iza, obłożywszy talerz serwetkami mającymi za zadanie wchłonąć rozlany płyn, wycofała się na swoje miejsce na krześle. – Jest pani absolutną profesjonalistką, na co zresztą zwróciłem uwagę już dawno… właściwie spostrzegłem to od razu na samym początku.

– Na samym początku, czyli tego dnia, kiedy w Anabelli ochlapałam pana kawą i tiramisu? – uśmiechnęła się przekornie Iza. – Zdaje się, że wtedy miał pan o mnie wręcz przeciwne zdanie. Pamięta pan? Zażądał pan nawet od mojego szefa, żeby wyciągnął wobec mnie konsekwencje karne.

Krawczyk podniósł na nią wzrok znad talerza i pokiwał powoli głową, odwzajemniając jej uśmiech.

– Owszem, pamiętam i przyznaję to. W pierwszej chwili rzeczywiście byłem na panią wściekły, bo nie znoszę brudnych ubrań, a na tamtą kawę z ciasteczkiem, których pani mnie pozbawiła, miałem wtedy wyjątkową ochotę. Jednak to był tylko chwilowy impuls, który wynikał z zaskoczenia. Kiedy przebrałem się w świeże ubrania, złość na panią bardzo szybko mi przeszła i wcale nie żałowałem tej przygody. Zwróciła ona moją uwagę na pani osobę, czego do dziś serdecznie sobie gratuluję, więc, jak widać, korzyści w tym przypadku zdecydowanie przewyższyły straty. Ale bardzo proszę pić swoje cappuccino, pani Izabello, przecież wystygnie – dodał tonem gospodarza, na co Iza posłusznie sięgnęła po filiżankę. – A ja skosztuję sobie mojej kawki…

Pochylił się nad filiżanką i z trudem bo z trudem, ale udało mu się podnieść ją do ust, rozlewając nad talerzem tylko odrobinę ciemnego płynu, który natychmiast wchłonął się w przygotowane serwetki. Iza przyglądała mu się uważnie, gotowa w każdej chwili służyć pomocą, ta jednak najwyraźniej na ten moment nie była potrzebna.

„Jednak dzisiaj dużo mniej trzęsą mu się ręce” – skonstatowała z nutą satysfakcji. – „I w ogóle wydaje się jakiś taki… jakby silniejszy i w o wiele lepszym humorze. Ależ Madi się ucieszy!”

– Tak… tiramisu i macchiato w Anabelli – podjął melancholijnie milioner, ostrożnym gestem drżącej dłoni odstawiając filiżankę na pochlapane serwetki. – Mój ulubiony zestaw, na który być może już nigdy nie będę mógł sobie pozwolić. Prawdą jest, że nawet takie drobne rzeczy najbardziej docenia się dopiero wtedy, kiedy już nie można ich mieć… Niemniej nie ukrywam, że wiele bym dał, żeby móc jeszcze kiedyś zajrzeć tam do państwa i wypić moją kawę z ciasteczkiem w miłym towarzystwie. Restauracja pana Michała zawsze pozostanie dla mnie wyjątkowym miejscem, nawet jeśli on sam pogniewał się na mnie i nie chce już ze mną współpracować.

Iza zerknęła na niego czujnie, wspominając chwytającą za serce opowieść Magdaleny. Czy jego słowa w jakiś sposób nawiązywały do tamtego wieczoru sprzed niemal dziesięciu lat? Czy on też zapamiętał go tak mocno jak ona?

– Ale cóż… wszystko przemija – stwierdził filozoficznie, wzruszając ramionami. – I jeśli chce się oszczędzić sobie niepotrzebnych nerwów, najrozsądniejszym rozwiązaniem jest się z tym pogodzić. Czyż nie, pani Izo?

– To zależy – odparła z namysłem. – Według mnie, z mniej ważnymi rzeczami rzeczywiście lepiej się pogodzić, ale o inne, te naprawdę najważniejsze, warto walczyć do końca.

– Hmm – mruknął, przyglądając jej się uważnie. – Te naprawdę najważniejsze… To ciekawe, bo między innymi właśnie o tym chciałem dzisiaj z panią porozmawiać, dosłownie wyjmuje mi to pani z ust. Niemniej pozwoli pani, że nawiążę do tego trochę później – zastrzegł spokojnie. – Bo na początek chciałbym poruszyć z panią dwie inne, nieco bardziej prozaiczne sprawy.

– Dobrze – zgodziła się grzecznie Iza, upijając kolejnego łyka kawy, która podobnie jak poprzednim razem smakowała wyśmienicie.

Krawczyk poszedł za jej przykładem, schylając się nad talerzem i z najwyższym skupieniem podnosząc do ust naczynie, z którego znów wylało się nieco płynu, jednak znacząco mniej niż wcześniej. Jego mina wyraźnie wskazywała, że ów drobny sukces sprawił mu niemałą satysfakcję.

– Pierwsza z nich to prośba, od której chciałem zacząć już tamtym razem, ale w końcu nie zdążyłem jej zwerbalizować – ciągnął, ostrożnie odstawiając trzęsącą mu się w dłoni filiżankę. – Co prawda pośrednio zaczęliśmy ten temat, ale pani, wbrew moim oczekiwaniom, zmieniła tor rozmowy, mówiąc o wyrzutach sumienia, które męczyłyby panią po mojej śmierci, gdyby nie zdecydowała się pani mnie odwiedzić. To zbiło mnie z tropu, ponieważ miałem zamiar poruszyć inną kwestię i pomówić nie tyle o wyrzutach sumienia, ile o czymś dla mnie o wiele istotniejszym. Mianowicie o litości.

– To znaczy? – zapytała zachowawczo.

– Mam na myśli litość, jaką prawdopodobnie odczuwa pani względem mnie – wyjaśnił stoicko. – Nie wiem, na ile jest pani do niej skłonna akurat w moim przypadku, jako że, mówiąc delikatnie, nie uważa mnie pani za swojego przyjaciela i zapewne nie życzy mi najlepiej…

– To nieprawda – przerwała mu stanowczo Iza.

– Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się lekko. – Niemniej wiem, że pani życzliwość, której najlepszym dowodem jest owocny przebieg naszej poprzedniej rozmowy, wynika nie tyle z ciepłych uczuć względem mnie co z idealizmu, którego jest pani żarliwą i konsekwentną wyznawczynią. Mówiąc prościej, płynie z pani dobrego serca, które, zgodnie z chrześcijańskim zabobonem nakazującym kochać nawet wrogów, nie pozwala pani życzyć mi źle, mimo że w przeszłości porządnie zalazłem pani za skórę. Czyż nie?

Iza nie odpowiedziała, na wszelki wypadek zanurzając usta w kawie.

– Nie tylko zatem nie darzy mnie pani sympatią, ale również, co wielokrotnie pani podkreślała, gardzi mną pani, czy też, w wersji nieco bardziej stonowanej, nie czuje pani do mnie szacunku. Oczywiście nie dziwi mnie to – uśmiechnął się z pobłażaniem – i skłamałbym, gdybym powiedział, że jakoś szczególnie mnie to dotyka, choć nie zaprzeczę, że każdy pani życzliwy gest czy uśmiech sprawia mi autentyczną przyjemność. Jednak nade wszystko w naszej trudnej relacji cenię sobie szczerość, zatem, o ile pani niechęć czy pogarda są mi dość obojętne, wręcz mnie bawią, o tyle litości nie jestem w stanie tolerować. Mówiąc krótko, nie życzę sobie, żeby pani się nade mną litowała. Nie życzę sobie – podkreślił chłodniejszym, niemal surowym tonem. – Czy to jest jasne, pani Izabello?

Ton ów jednak nie zrobił na Izie najmniejszego wrażenia.

– Nie do końca – odparła spokojnie. – Bo zależy, co pan rozumie przez słowo litość. Jeśli ma pan na myśli naturalne współczucie, jakie każdy zdrowy emocjonalnie człowiek żywiłby wobec osoby tak ciężko chorej jak pan, to ja niestety nie umiem się go wyzbyć. Nic nie poradzę na to, że współczuję panu tej choroby i związanego z nią cierpienia, co więcej, szczerze i z całego serca życzę panu, żeby pan całkowicie wyzdrowiał. Czy takie uczucia, w pana rozumieniu, spełniają kryterium niepożądanej litości?

Krawczyk przyglądał jej się z leciutkim, na wpół pobłażliwym, na wpół zafascynowanym uśmiechem.

– Nie – pokręcił głową. – W żadnym wypadku nie miałem zamiaru tępić w pani naturalnych odruchów altruistycznych, których zresztą u idealistów z krwi i kości i tak nie da się wytępić. Chodziło mi o co innego, pani Izo. O coś o wiele bardziej konkretnego, mianowicie o pani szczerość względem mnie.

– Nie rozumiem – spojrzała na niego zdziwiona. – Wydaje mi się, że przez cały czas jestem z panem wystarczająco szczera.

– Tak – zgodził się. – A ja to doceniam i bardzo pani za to dziękuję. Być może zresztą to, że poprzednim razem ten temat upadł, wynika z faktu, że pani rzeczywiście od początku zdaje się rozmawiać ze mną szczerze. Niemniej chciałbym, żeby to wybrzmiało explicite. Nie chcę, żeby litość i współczucie, jakie odczuwa pani względem tych nędznych resztek mojej osoby, które widzi pani przed sobą, w jakikolwiek sposób wpłynęły na swobodę wyrażania pani myśli i opinii. Mówiąc krótko, proszę mnie nie oszczędzać, pani Izabello. Nie hamować się w obawie, że to źle wpłynie na moje zdrowie, że dostanę jakiegoś ataku nerwowego i tak dalej. To jest dla mnie całkowicie nieistotne. Nie-is-tot-ne – podkreślił skandująco, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. – Z atakami poradzę sobie na tyle, na ile się da, od tego mam lekarza, który dziś na wszelki wypadek stacjonuje u mnie w domu, i cały zespół medyczny, który będzie nade mną czuwał. Więc o to proszę się nie martwić. O wiele ważniejsza jest dla mnie otwarta rozmowa z panią… bo, jak już nieraz podkreślałem, tylko z panią mogę rozmawiać otwarcie. Czy teraz jasno wyraziłem swoje stanowisko?

– Teraz już tak – skinęła głową Iza. – A ja oczywiście zgadzam się na ten warunek, ponieważ po pierwsze taka formuła jest mi bardzo na rękę, a po drugie doskonale pana rozumiem. W pana sytuacji ja również nie chciałabym, żeby ktoś, z kim chcę porozmawiać otwarcie, oszczędzał mi twardej prawdy w imię jakiejś źle pojętej litości.

– O! – zdziwił się uprzejmie Krawczyk. – Więc nawet idealiści potrafią to postrzec i zrozumieć?

– Owszem, potrafią – uśmiechnęła się lekko. – Dlaczego mieliby nie potrafić? Mówi pan to tak, jakby w pana rozumieniu idealiści byli jakimś gorszym gatunkiem ludzkości, o ograniczonych możliwościach postrzegania. Tymczasem, według mnie, ograniczenia w tej materii dotyczą raczej racjonalistów… zwłaszcza tych najbardziej zatwardziałych, ze wszystkich stron obudowanych różnego rodzaju maskami, pancerzami i tarczami po to, żeby nie dopuścić do siebie za wiele prawdy o życiu.

– Ach! – roześmiał się Krawczyk, aż filiżanka z kawą przechyliła mu się, ulewając nieco płynu na całkowicie przemoczone już serwetki. – Znakomicie! Właśnie to w pani lubię, pani Izo, tak proszę ze mną rozmawiać! Uwielbiam, kiedy pani tak uroczo mnie miażdży, to dla mnie jeszcze większa przyjemność niż ta kawa… o, dziękuję – dodał, jako że Iza pośpieszyła mu z pomocą, podając kolejny plik serwetek. – Już, to powinno wystarczyć. Cóż… nie będę się z panią spierał w kwestii wyższości racjonalizmu nad idealizmem czy też na odwrót. Zapewniam panią jednak, że w żadnym wypadku nie gardzę idealistami, przeciwnie, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej ich doceniam. Zwłaszcza w kobiecej formie reprezentowanej na przykład przez panią. Dodam, że w całym swoim życiu spotkałem bardzo niewiele takich rasowych idealistek i to między innymi dlatego możliwość rozmowy z panią jest dla mnie wyjątkowo cenna. Tym bardziej że, będąc idealistką, mimo wszystko posiada pani w sobie solidny rys racjonalizmu, a to, proszę mi wierzyć, doceniam podwójnie.

– Myślę, że to dotyczy nie tylko mnie, ale każdego człowieka – zauważyła przytomnie Iza. – Każdy idealista, jeśli chce poradzić sobie w życiu i nie umrzeć z głodu, musi w jakiejś części zachować racjonalizm, podobnie jak każdy racjonalista, jeśli nie chce zwariować w klatce swojego pustego materializmu, musi czasem poratować się choćby niewielką domieszką idealizmu. Tak jak pan. Bo pan też ma w sobie, jak pan to ujął, solidny rys idealizmu – zaznaczyła spokojnie. – Wprawdzie bez przerwy staje pan na głowie, żeby ukryć to pod maską bezdusznego cyborga pozbawionego sumienia, ale przede mną pan i tak tego nie ukryje. A na pewno nie po naszej ostatniej rozmowie.

Co powiedziawszy, podniosła do ust swoją filiżankę, upijając kolejnego łyka cappuccino. W sypialni na kilkanaście sekund zapanowała cisza, w trakcie której Krawczyk przyglądał jej się świdrującym wzrokiem, a jego twarz powoli poważniała.

– Zgoda, punkt dla pani – odezwał się w końcu zupełnie innym, pozbawionym maniery tonem. – Uznaję ten nokaut, pani Izabello, bo… w istocie do pewnego stopnia ma pani rację. Gdybym nie nosił w sobie jakiejś niewielkiej domieszki idealizmu, nasza rozmowa w formie, w jakiej ją prowadzimy, prawdopodobnie w ogóle nie byłaby możliwa, a na pewno nie miałaby sensu. Tymczasem na niczym innym bardziej mi nie zależy, zwłaszcza po wydarzeniach, które w ostatnim czasie stały się moim udziałem, a o których rozmawialiśmy poprzednim razem. Pozwoli pani jednak, że na razie zostawię ten temat… hmm, metafizyczny. Wrócimy do niego później, dobrze?

– Jak pan sobie życzy – zgodziła się pogodnie.

– Wrócimy do niego później, ponieważ obawiam się, że okaże się on na tyle wciągający, że znów zabraknie nam czasu na inne, bardziej przyziemne sprawy – wyjaśnił milioner, znów ostrożnie unosząc do ust swoją filiżankę, z której tym razem udało mu się upić większego łyka napoju bez uronienia ani kropelki. – A jest jedna taka, której niestety nie udało mi się poruszyć tamtym razem, podczas gdy jej załatwienie jest dla mnie priorytetem. Chodzi o interesy – sprecyzował, na co Iza natychmiast wyprostowała się zmrożona. – Wybaczy pani, że po tak wzniosłym początku naszej rozmowy odwołam się na chwilę do racjonalnej części pani istoty i poruszę kwestię stricte związaną z wymiarem materialnym. Chociaż, jeśli posiadane przeze mnie informacje są zgodne z prawdą, rzecz w pewnym sensie wpisuje się również w sferę idealizmu… bo rozumiem, że to do niej właśnie, jako kobieta, zalicza pani uczucia żywione względem mężczyzny, czyż nie?

Pomimo poważnego wyrazu twarzy w jego głosie zabrzmiała nuta kpiny. Iza, opuściwszy rękę z filiżanką na kolana, przyglądała mu się na wpół podejrzliwie, na wpół z niepokojem.

– Nie wiem – odparła zachowawczo. – Czy mógłby pan wyrażać się jaśniej?

– Oczywiście – skinął głową, również odstawiając swoją kawę na talerz, a jego głos przybrał rzeczowy ton wytrawnego biznesmena. – Chodzi mi o pani sprawy w Korytkowie, a ściślej o naturę pani relacji z panem Romanem Krzemińskim oraz z jego synem Michałem.

Niemile zaskoczona tym nagłym zwrotem w rozmowie Iza na kilka sekund znieruchomiała wyprostowana na krześle, jednak już po chwili uznała, że de facto dobrze się składało, był to bowiem temat, który i ona miała zamiar poruszyć z Krawczykiem. Wręcz w pewnym sensie była mu wdzięczna za to, że sam go zaczął, mimo iż sam dźwięk nazwiska Krzemińskich w jego ustach wywołał na jej ciele nieprzyjemną gęsią skórkę.

– Wybaczy pani, że pytam o takie osobiste sprawy – kontynuował tymczasem Krawczyk, nie spuszczając z niej uważnego wzroku. – Jednak muszę mieć w tej materii jasność, jako że z panem Romanem łączą mnie pewne wstępne ustalenia dotyczące kwestii biznesowych, a pani osoba jest w tym względzie kluczowa. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie – zaznaczył. – Nie ukrywam, że w grę wchodzą duże pieniądze, które pod pewnymi warunkami jestem skłonny zainwestować we współpracę z panem Krzemińskim, a ściślej w partnerskie wsparcie jego interesów na Podlasiu. Nie chcę zanudzać pani szczegółami, być może zresztą słyszała pani już o tym co nieco od niego samego?

– Tak, słyszałam – skinęła chłodno głową Iza. – Bez szczegółów, ale owszem, słyszałam.

– Świetnie – w jego głosie zabrzmiała satysfakcja. – Tak więc, jak wspomniałem, rozważam szeroko zakrojoną współpracę z panem Romanem oraz z jego synem, który, według posiadanych przeze mnie informacji, niebawem ma skończyć studia i w pełni przejąć rodzinny biznes, zatem i jego muszę traktować jako pełnoprawnego partnera w planowanych interesach. Otóż interesy te, jak szacuję chociażby po wielkości wkładu, który byłbym skłonny przekazać na ten cel, mają szansę uczynić z rodziny Krzemińskich absolutnego potentata na lokalnym rynku. Absolutnego i bez-kon-ku-ren-cyj-ne-go – podkreślił swym dawnym, irytującym tonem. – Nie tylko w kwestii finansowej, ale również w wymiarze wpływu społecznego, a nawet politycznego, jeśli mogę tak to ująć. Oczywiście chodzi tu stricte o państwa region czyli okolice Radzynia Podlaskiego.

Iza pokiwała głową z kamienną miną.

– Rozumiem. Czy mogłabym wiedzieć, w jakim celu pan mi o tym opowiada?

Krawczyk podniósł lekko brwi na znak zdziwienia, przez co jego przeźroczysta, żółtawa skóra na czole zmarszczyła się jak na twarzy osiemdziesięcioletniego staruszka.

– Nie domyśla się pani?

– Częściowo się domyślam – odparła zgodnie z prawdą. – Ale tylko częściowo, więc mogę się mylić. Zresztą poprzednim razem ja również miałam w planie porozmawiać z panem na temat związany z panem Krzemińskim, tylko, jak wiemy, nie było na to czasu ani okazji. Niemniej… niech pan dokończy. Zanim sama się wypowiem, chciałabym poznać pana stanowisko.

– Co za profesjonalne podejście, pani Izo – zauważył z rozbawieniem milioner. – Wyrabia się pani. Pomimo pani niepoprawnego idealizmu oceniam, że również w biznesie będą z pani ludzie, i nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy. Wyczuwam tu zresztą dyskretną rękę pana Michała, u którego już od prawie dwóch lat nabiera pani szlifów i któremu, gdyby jeszcze kiedyś trafiła mi się przyjemność rozmowy z nim, chętnie pogratulowałbym takiej wychowanki.

Iza uśmiechnęła się lekko, jednak nie uznała za stosowane komentować tej uwagi.

– Cieszy mnie to tym bardziej, że interesy, o których mówiłem, są ściśle powiązane z pani osobą, a dokładniej z relacją osobistą, jaka, o ile zostałem prawidłowo poinformowany, łączy panią i młodszego pana Krzemińskiego. Mam na myśli oczywiście relację uczuciową, jednak przede wszystkim… proszę wybaczyć ten mój haniebny pragmatyzm, jednak w interesach tylko to się liczy… przede wszystkim relację matrymonialną. Słyszałem bowiem z ust samego pana Romana, iż owo szczęśliwe wydarzenie wkrótce ma nastąpić. Czy zechce pani mi to potwierdzić, pani Izo?

Na nowo poirytowana bezczelnością Romana Krzemińskiego Iza na chwilę zagryzła wargi, by nieopatrznie nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego.

– Proszę wybaczyć, wiem, że to sprawa stricte osobista, o którą w normalnych okolicznościach nie powinienem pani dopytywać – ciągnął Krawczyk. – Jednak zważywszy na moje plany biznesowe i pieniądze, jakie zamierzam wyłożyć, jestem w nią bezpośrednio implikowany. Mówiąc wprost, współpracę z rodziną państwa Krzemińskich uzależniam od tego, co usłyszę z pani ust, a ściślej od potwierdzenia, że niebawem stanie się pani pełnoprawnym członkiem tej rodziny, a co za tym idzie, również udziałowcem w naszych wspólnych interesach.

– Aha – szepnęła Iza, której teraz zaczęły już pasować wszystkie elementy układanki.

Co prawda po rozmowie z ojcem Michała na chrzcinach Klary domyślała się, że jej wpływ na współpracę rodziny Krzemińskich z Krawczykiem może mieć jakieś znaczenie, jednak nie sądziła, że milioner uczyni z tego warunek sine qua non. Konsekwencje tego faktu, choć na ten moment jeszcze nie była w stanie w pełni ich przeanalizować, mogły w przyszłości okazać się bardzo poważne, zwłaszcza w kontekście bliskiego sąsiedztwa placówek biznesowych Romana Krzemińskiego oraz Roberta i Amelii. Tu niewątpliwie trzeba było zachować ostrożność… Niemniej jedno było pewne ponad wszelką wątpliwość – z Krzemińskimi ani ona, ani jej rodzina nigdy więcej nie będą mieć nic wspólnego. Czy miała jakikolwiek powód, by ukrywać ten fakt przed Krawczykiem? Wręcz przeciwnie. Jeśli milioner chciał uczynić z Romana Krzemińskiego „bez-kon-ku-ren-cyj-ne-go potentata” w jej regionie, to ona będzie ostatnią osobą, która z własnej woli poprze tę inicjatywę.

– Powiem więcej, pani Izo – mówił dalej Krawczyk w oczekiwaniu na jej odpowiedź. – Jak oboje wiemy, mam wobec pani dług wdzięczności, który chętnie spłaciłbym właśnie w taki sposób, zważywszy że pani idealizm w kwestiach finansowych do tej pory zawsze wiązał mi ręce. Ponadto, biorąc pod uwagę niepewny stan mojego zdrowia, inwestycja w interesy pani przyszłej rodziny pozwoliłaby mi sensownie ulokować przynajmniej część środków, a na tym, nie ukrywam, coraz bardziej mi zależy. Powiem bez ogródek. Jako że nie posiadam naturalnego spadkobiercy, wizja zbliżającej się śmierci stawia przede mną również dylemat związany z zagospodarowaniem środków, które zgromadziłem i których nie chciałbym przekazywać byle komu. Oczywiście testament mam spisany od dawna – zaznaczył – jednak na ten moment jego treść zupełnie mnie nie satysfakcjonuje. Dlatego, jeśli jeszcze za życia mam możliwość przynajmniej częściowego ukierunkowania moich pieniędzy tam, gdzie uważam to za właściwe, wolałbym załatwić to w ten sposób. Dzięki temu umrę może nieco spokojniejszy.

Iza pokręciła głową, patrząc na niego z mieszaniną współczucia i wyrzutu.

– Niech pan tak nie mówi – powiedziała łagodnie. – Nie wolno się poddawać.

– Ależ nie poddaję się – zapewnił ją spokojnie. – Wbrew rozsądkowi i prognozom medycznym mimo wszystko wierzę, że jakimś cudem, głównie dzięki pani, uda mi się z tego wyjść i wrócić do zdrowia. Jest to wiara irracjonalna, co już samo przez się, niejako wbrew mojej woli, czyni ze mnie w jakimś procencie idealistę, ale jednak jako racjonalista i pragmatyk, którym nadal jestem, przewiduję ten najbardziej prawdopodobny scenariusz. I proszę przypadkiem nie zrozumieć mnie opacznie, pani Izo – zastrzegł, schylając się, by dopić resztkę kawy, po czym odstawił na talerz swą ochlapaną ze wszystkich stron filiżankę. – Nie jestem żadnym filantropem ani altruistą, który za darmo rozdaje pieniądze, ale biznesmenem, który z zimną krwią ocenia zyski i straty każdego zaplanowanego przedsięwzięcia. I tym biznesmenem mam zamiar pozostać do samego końca, dlatego również wspomniana przeze mnie ewentualna współpraca z panami Krzemińskimi musi spełniać konkretne warunki. Mówiąc prosto, musi mi się kal-ku-lo-wać. Hmm… skończyłem kawę i dziś nawet udało mi się wypić jej więcej, niż rozlałem – dodał z nutą satysfakcji. – Czy byłaby pani łaskawa pomóc mi pozbyć się tego talerza?

– Oczywiście! – odparła Iza, natychmiast podrywając się z miejsca.

– Dziękuję – podjął, kiedy odstawiła już talerz na szafkę i poprawiła mu na nogach zmięty koc. – Otóż walutą wspomnianej przeze mnie kalkulacji, w tym przypadku absolutnie wyjątkowo, jest zysk nie tyle materialny co… hmm, nawet nie wiem, jak to ująć – spojrzał na nią z zastanowieniem. – Nazwijmy to roboczo zyskiem intelektualnym, dobrze? Zdecydowanie wolę to określenie niż słowo duchowy, niemniej rozumie pani, co mam na myśli.

– Rozumiem – skinęła głową, z powrotem zajmując swoje miejsce na krześle.

– Tak czy inaczej, jak powiedziałem, jest to dla mnie sprawa priorytetowa. Zbyt wysoko cenię sobie pani pomoc w kwestiach, w których nota bene nikt poza panią nie może mi pomóc, żeby pozostać pani dłużnikiem. I nie chodzi tu wcale o wyrzuty sumienia czy inne tego rodzaju dyrdymały – zaznaczył. – Chodzi o mój honor. Bo o ile może nie zasługuję na pani szacunek, o tyle proszę mi wierzyć, że pod pewnymi względami jestem mimo wszystko człowiekiem honorowym… a na pewno potrafię docenić poświęcony mi czas i wysiłek, za który, ujmując to w twardych terminach biznesowych, partnerowi należy się rekompensata. Oczywiście nie mam tu na myśli każdego partnera w interesach, a jedynie takiego, którego z jakiegoś powodu cenię, a panią, jak pani wie, cenię bardzo… wręcz jest pani jedną z bardzo nielicznych osób, zwłaszcza kobiet, jakie kiedykolwiek w życiu ceniłem.

– O – uśmiechnęła się z przekąsem Iza, znów wspominając smutną historię opowiedzianą jej przez Magdalenę. – Czyżby takie kobiety w pana percepcji w ogóle miały prawo istnieć?

Milioner spojrzał na nią uważnie, wygodniej układając się na poduszkach.

– Owszem – odparł z nutą rozbawienia. – Widzę, że to panią dziwi, pani Izabello. A to błąd, bo ja nie jestem męskim szowinistą i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek dawał coś takiego do zrozumienia. W sprawach biznesowych kobieta jest dla mnie takim samym partnerem w interesach jak mężczyzna, oczywiście pod warunkiem, że wykazuje się profesjonalizmem, natomiast w sprawach osobistych… cóż, z natury są to sprawy bardziej skomplikowane, więc… Ale dobrze, zostawmy to na razie – przerwał sobie nagle, poważniejąc. – Wolałbym, żebyśmy, jeśli pani pozwoli, najpierw dokończyli kwestię, którą zaczęliśmy omawiać. Pod tym względem lubię mieć porządek.

– Oczywiście – zgodziła się bez wahania Iza. – Przepraszam za tę dygresję… rzeczywiście była niepotrzebna.

– Jeśli czas na to pozwoli, wrócimy do niej jeszcze – zaznaczył oględnie Krawczyk. – Niemniej na razie chciałbym zamknąć temat pana Krzemińskiego i współpracy, jaką warunkowo planuję z nim rozwinąć. Ten warunek, jak już wspomniałem, dotyczy pani. Otóż, pani rasowy idealizm nie pozwala pani przyjąć ode mnie pieniędzy, mimo że już wielokrotnie to proponowałem, a ja, choć uważam pani decyzję za naiwność, czuję się w obowiązku ją uszanować. Dlatego dogodnym sposobem na honorowe wyrównanie rachunków byłaby dla mnie formuła pośrednia, a mianowicie finansowe wsparcie interesów rozwijanych przez pani przyszłego męża i teścia. Mógłbym oczywiście zrobić to, nie pytając pani o zdanie, jednak muszę mieć pewność, że ta inwestycja przyniesie taki skutek, jakiego po niej oczekuję, a mianowicie że będzie korzystna dla pani. Chciałbym, żeby to było jasne. Nie interesują mnie korzyści panów Krzemińskich, a ich podlaskie interesy, mówiąc delikatnie, ani mnie ziębią, ani grzeją. Jedyną przesłanką do podjęcia współpracy z nimi jest korzyść, jaką może mieć z tego pani… jako przyszła małżonka pana Michała Krzemińskiego, a więc osoba z tego tytułu partycypująca w jego interesach.

Iza, która przez cały czas jego tyrady układała sobie w głowie odpowiedź, skrzywiła się lekko na ostatnie słowa, mimo woli wspominając scenę oświadczyn Michała w hotelu Europa. Choć od tamtej pory minął zaledwie tydzień, dziś to było dla niej tak odległe, jakby minęło co najmniej kilka lat… A jednak, słuchając Krawczyka, znów wyraźnie poczuła to samo co wtedy – ulgę, głęboki spokój duszy i upajający jak francuskie rosé smak wolności. Wolności odzyskanej niemal w ostatniej chwili!

– Niemniej państwa plany matrymonialne mogą być dość odległe w czasie, w końcu oboje jesteście jeszcze na studiach – ciągnął milioner. – Z kolei ja tego czasu być może mam już niewiele, dlatego, aby go nie tracić, potrzebuję przynajmniej ustnego potwierdzenia, że te plany w istocie są poważne. Zapewniał mnie o tym bardzo stanowczo pan Roman, ale ja mimo wszystko chcę usłyszeć to bezpośrednio od pani.

Iza pokiwała stoicko głową, w pełni już gotowa na udzielenie mu odpowiedzi.

– Niestety ode mnie nie usłyszy pan takiego potwierdzenia – odparła rzeczowo – ponieważ z Michałem Krzemińskim nie łączą mnie ani więzy uczuciowe, ani tym bardziej plany matrymonialne. Jedynym biznesem w Korytkowie, z którym się identyfikuję, jest biznes mojej siostry i jej męża, natomiast z rodziną państwa Krzemińskich mam nadzieję nigdy więcej nie mieć nic wspólnego.

Krawczyk, który na te słowa znieruchomiał jak słup soli, przyglądał jej się z nieskrywanym zaskoczeniem, jakby zbity z tropu.

– Hmm – mruknął w końcu, opanowawszy tę pierwszą reakcję, a jego twarz przybrała teraz surowy, skupiony wyraz. – To ciekawe… Czy w takim razie mam rozumieć, że pan Roman był łaskaw brzydko mnie okłamać?

– Nie – sprostowała lojalnie Iza. – W czasie, kiedy rozmawiał z panem o mnie… a wiem o tym, bo zdążył mi się już tym pochwalić… miał wszelkie podstawy do tego, by założyć, że relacja między mną i jego synem faktycznie idzie we wspomnianym przez pana kierunku. Jednak tak się nie stało.

– Posprzeczali się państwo?

– Poniekąd – wzruszyła ramionami.

– Hmm. Proszę mi wybaczyć, pani Izo, ale dla mnie to jest sprawa bardzo istotna z punktu widzenia strategicznego – ciągnął poważnym tonem milioner. – Czy jest pani pewna, że stan rzeczy, o którym pani mówi, jest w istocie stanem ostatecznym? Sprzeczki między zakochanymi czasami się zdarzają, to całkowicie naturalne, jednak zazwyczaj to nie wyklucza…

– W moim przypadku wyklucza – przerwała mu spokojnie Iza. – I tu nie chodzi o sprzeczkę zakochanych, bo o żadnym zakochaniu, przynajmniej z mojej strony, mowy być nie może, ale o głęboko przemyślaną decyzję, z której się nie wycofam. Jest to decyzja, którą podjęła racjonalistyczna część mojej istoty – zaznaczyła z ironicznym półuśmiechem. – Natomiast część idealistyczna nie tylko nie protestowała, ale wręcz całkowicie ją w tym poparła.

Krawczyk nie spuszczał z niej przenikliwego wzroku, a jego twarz coraz bardziej ściągała się, przybierając wyraz głębokiego niezadowolenia.

– Czy zechciałaby pani przybliżyć mi tę sprawę? – zapytał grzecznie. – Muszę przyznać, że bardzo mnie pani zaskoczyła, byłem pewien, że to już rzecz przesądzona.

– Owszem, przesądzona – zgodziła się. – Tyle że nie tak, jak nakreślił to panu pan Roman. Jednak niezbyt rozumiem, co dokładnie mam panu przybliżyć – spojrzała na niego pytająco. – Naturę mojej relacji z jego synem?

– Tak jest. Chcę mieć w tej sprawie jasny obraz sytuacji.

– Pff… dobrze. Co prawda nie bardzo widzę powód, dla którego miałabym spowiadać się przed panem z takich rzeczy, ale niech będzie. Faktem jest, że pana osoba została wmieszana w tę sprawę i to w sposób, który bardzo mi się nie podobał, wręcz odczułam go jako uwłaczający. A więc, jeśli chodzi o pana pytanie, w przeszłości w istocie przez krótki czas byłam uczuciowo związana z Michałem Krzemińskim, jednak to były czasy mojego liceum, czyli już dość dawno. Rozstaliśmy się po kilku miesiącach i przez prawie pięć lat nie utrzymywaliśmy kontaktów, natomiast podjęta przez nas w tym roku nieudolna próba odgrzania tego, wybaczy pan sformułowanie, starego kotleta zwyczajnie się nie powiodła. Tak bywa, prawda? – uśmiechnęła się z dyskretną nutką złośliwości. – Nie wszystkie związki uczuciowe kończą się przecież happy endem, a zawsze lepiej dojść do takich wniosków przed niż po podjęciu poważnych zobowiązań na całe życie.

– Hmm – mruknął znowu Krawczyk, wbijając wzrok w okno, za którym roztaczał się widok na ogród buzujący feerią barw. – Rozumiem. Czy mógłbym w takim razie prosić panią o wyjaśnienie, w jakiż to uwłaczający sposób moja osoba została, jak pani to ujęła, wmieszana w tę sprawę?

W jego tonie zabrzmiała nuta, która pół roku temu, podczas szantażu w pamiętnej kawiarence, wywoływała u Izy gęsią skórkę, lecz która dziś, ku jej podświadomemu zdziwieniu, nie robiła na niej większego wrażenia. Nie miała wątpliwości, że sprawa Romana Krzemińskiego powinna zostać wyjaśniona, i w duchu cieszyła się, że niebawem będzie miała to z głowy, zwłaszcza że reakcja milionera, w jej odczuciu, była i tak dość stonowana i łagodna. Zauważyła przy tym, że ręce Krawczyka obecnie prawie zupełnie przestały drżeć, jakby rozmowa o konkretnych sprawach biznesowych pozytywnie wpłynęła na jego układ nerwowy. Zdecydowanie, dziś był w o wiele lepszej formie niż przed trzema tygodniami, teraz już nie można było mieć co do tego najmniejszych wątpliwości!

– Oczywiście – skinęła głową. – Zresztą de facto właśnie o to miałam zamiar zapytać pana poprzednim razem, ale może dobrze się stało, że rozmawiamy o tym dopiero dzisiaj, kiedy sytuacja całkowicie się wyklarowała. Otóż, jak już wspomniałam, pod koniec sierpnia pan Roman Krzemiński rozmawiał ze mną o panu, czy też raczej relacjonował mi przebieg swojej telefonicznej rozmowy z panem na mój temat. Podobno powiedział mu pan, że jest ze mną w bliskiej relacji… czy też że jestem osobą panu bliską, nie pamiętam już dokładnie sformułowania… a to, zwłaszcza w tamtym momencie, nie było przecież prawdą. Co więcej, mogło zostać i zostało zrozumiane dość dwuznacznie.

Krawczyk oderwał wzrok od okna i spojrzał na nią czujnie.

– Proszę jaśniej, pani Izo.

– Mam na myśli to, że pan Krzemiński pozwolił sobie na insynuacje natury… hmm, powiedzmy obyczajowej, które bardzo mnie wtedy dotknęły i zdenerwowały. Nie będę panu przedstawiać mojej całościowej opinii na temat tego człowieka, bo, wybaczy pan szczerość, w moim odczuciu jest mu bliżej do pana niż panu do mnie, ale chcę, żeby pan to wiedział. Tylko wiedział – zaznaczyła – bo nie podejrzewam, żeby w rozmowie z panem Krzemińskim sugerował pan cokolwiek w tym guście. Tego akurat, nawet mając o panu takie zdanie, jakie mam, mimo wszystko bym się po panu nie spodziewała.

Milioner uśmiechnął się lekko, jednak w jego oczach pojawiły się te same groźne błyski, które trzy tygodnie wcześniej w ułamku sekundy postawiły do pionu obsługę jego domu, nie wyłączając lekarza.

– A zatem, proszę wybaczyć otwartość sformułowań, pan Roman insynuował, jakoby pani była w przeszłości moją kochanką? – zapytał rzeczowo, na co Iza pokiwała tylko głową, krzywiąc się z niesmakiem. – Hmm… interesujące. Nie ukrywam, że to mi w pewnym sensie pochlebia, niemniej nie bardzo rozumiem, w jakim celu miałby to robić.

– Myślę, że w żadnym – wzruszyła ramionami. – Podzielił się tylko ze mną swoją rzekomą wiedzą na ten temat, co chyba już samo w sobie sprawiło mu satysfakcję. Wyraził również chęć współpracy ze mną jako jego przyszłą partnerką w interesach, ponieważ, chociaż do tej pory nie traktował mnie w tym względzie poważnie, pana rzekoma protekcja nastawiła go do mnie wyjątkowo pozytywnie.

– Czy to źle? – uśmiechnął się z przekąsem Krawczyk.

– Dla mnie generalnie obojętne, jednak tego rodzaju sugestie uważam za obrzydliwe i upokarzające – wyjaśniła mu spokojnie Iza. – Zwłaszcza że, będąc przekonanym o poważnych planach swojego syna względem mnie, pan Krzemiński nie widział w mojej domniemanej relacji z panem nic zdrożnego. Wręcz przeciwnie, uznał to za okoliczność korzystną dla swoich interesów, które najwyraźniej przedkłada nad wartości wyższego rzędu, w tym nad szczęście małżeńskie własnego dziecka. Oczywiście dla pana jest to pewnie rzecz naturalna, bo ma pan podobny jak on format postrzegania świata, w którym nadrzędną wartością są pieniądze, niemniej dla mnie, naiwnej idealistki, jest to fakt bulwersujący i tak jak pan nie życzy sobie mojej litości, tak ja nie życzę sobie, żeby w przestrzeni towarzyskiej krążyły tego rodzaju insynuacje na mój temat.

Milioner pokiwał powoli głową, przyglądając jej się z poważną miną. Choć twarz miał kamienną, w jego oczach wciąż migały znajome groźne ogniki.

– Cóż, to akurat rozumiem doskonale, pani Izabello – zapewnił ją spokojnie. – I proszę mi wierzyć, że nie tylko nigdy nie sugerowałem niczego takiego, ale również ani przez chwilę nie miałem wobec pani tego rodzaju planów czy zamiarów.

– Co do tego nie mam wątpliwości – odpowiedziała równie spokojnie Iza. – Oboje przecież wiemy najlepiej, jaki jest charakter naszej znajomości. Niemniej jestem zdania, że jako przyszły partner w interesach pana Krzemińskiego powinien pan wiedzieć, jak postrzega on pańską… hmm, życzliwość względem mnie. Może pan mieć też wpływ na ukrócenie dalszych takich insynuacji, za co nota bene byłabym panu bardzo wdzięczna.

– Oczywiście – odparł szybko Krawczyk. – Co do tego, że je ukrócę, proszę nie mieć żadnych wątpliwości. Ukrócę zresztą nie tylko to, bo widzę, że bez mojej woli i zgody uczyniono ze mnie przedmiot manipulacji, a ja nie znoszę… ba, nie toleruję bycia ma-ni-pu-lo-wa-nym. Zwłaszcza w taki sposób.

Jego ukryte w sinawych oczodołach oczy błysnęły teraz jak ślepia drażnionego wilka, zaś dłonie, które znów zaczęły lekko drżeć, odruchowo zacisnęły się na kocu, aż skóra oblekająca kości zbielała na nich, stając się niemal przeźroczysta.

– Jednak nie chciałbym zostać źle zrozumiany – ciągnął poważnym tonem. – Insynuacje, które pani uważa za uwłaczające, mnie również dotykają, chociaż nie w ten sam sposób co panią. Dotykają… hmm, pani pozwoli mi się chwilę zastanowić, bo jest to całkowicie świeża myśl… dotykają bodaj tego niewielkiego procentu idealizmu, jaki dopiero co była pani łaskawa mi przypisać, czy też zarzucić. Jak wspomniałem, insynuacje te obiektywnie nie są dla mnie obrazą, a raczej pochlebstwem, gdyż jest pani kobietą bardzo atrakcyjną i mężczyzna, który potrafi zdobyć pani względy, może mieć powody do dumy. Osobiście, jak już podkreśliłem, nigdy, ani przez chwilę nie myślałem o pani w tych kategoriach, jednak nie dlatego że pani mi się nie podobała, ale dlatego że jest w pani coś, co od początku wykluczało postawienie pani w jednym szeregu z kobietami, które od czasu do czasu w istocie przyjmowały rolę zasugerowaną przez pana Romana. Mam nadzieję, że, chociaż tłumaczę to tak mętnie, rozumie pani, co mam na myśli.

– Rozumiem – skinęła głową Iza. – Co prawda pańska ocena mojej osoby nie jest dla mnie istotna, ale chciałam wyjaśnić tę sprawę i dziękuję, że potraktował pan ją poważnie. Zaznaczę tylko, że jeśli chodzi o pana współpracę z panem Krzemińskim lub jej brak, to ta kwestia zupełnie mnie nie obchodzi i nie chcę mieć z nią nic wspólnego, tak jak ogólnie nie chciałabym już nigdy więcej mieć do czynienia z tym człowiekiem.

– Ma pani o nim aż tak złe zdanie? – zapytał od niechcenia Krawczyk, wygładzając sobie koc na kolanach.

– Owszem – wzruszyła ramionami. – Najgorsze z możliwych, przynajmniej na tyle, na ile stać w tym względzie idealistę.

– Rozumiem, że wynika to nie tylko ze wspomnianych przez panią insynuacji, ale również z innych powodów? Na przykład z konfliktu dotyczącego niewielkiego acz strategicznego kawałka ziemi w Korytkowie? – uśmiechnął się lekceważąco. – Co prawda, o ile wiem, konflikt ten już dawno został zażegnany, ale wina pana Romana, jak widzę, nie uległa w pani oczach przedawnieniu.

Jego dyskretnie ironiczny, nieco prowokujący ton poirytował Izę.

– Nie wiem, do czego pan zmierza – odparła zniecierpliwionym tonem. – Ale wydaje mi się, że już wystarczająco jasno przedstawiłam swoje stanowisko, a co do pana Krzemińskiego, to… Kwestia działki czy obraźliwych insynuacji to tylko dwie z wielu spraw, które nie pozwalają mi żywić do niego ani szacunku, ani sympatii. I nie chodzi tu tylko o mnie czy moją rodzinę, ale też o liczne grono przyjaciół, znajomych czy osób, które z jakiegoś powodu lubię i cenię, a którym pan Roman wyrządził różnego rodzaju przykrości.

– Na przykład? – zapytał czujnie Krawczyk.

– Na przykład kolega z Małowoli, który wyleciał z pracy u niego za odmowę oszukiwania klientów – rzuciła z irytacją. – Albo moje dwie koleżanki z liceum, które z wielkim poświęceniem zakładają klinikę weterynaryjną w okolicy, a pan Roman, z powodu jakiegoś dawnego konfliktu z ojcem jednej z nich, utrudnia im działania, korzystając ze swoich znajomości w różnych urzędach.

– Hmm… klinika weterynaryjna – mruknął z zastanowieniem. – Całkiem ciekawy pomysł na biznes. Z wyczuciem rynku, bo zdaje się, że obecnie jest na to rosnące zapotrzebowanie.

– Dokładnie tak. Dziewczyny dopiero zaczynają, ale mają kompetencje i bardzo ambitne plany. Co prawda na ich pełną realizację na razie brakuje im pieniędzy, ale to akurat jest mniejszym problemem niż działania pana Krzemińskiego, który… a zresztą! – machnęła ręką zniecierpliwiona. – Nie wiem, po co w ogóle rozwijamy dalej ten wątek, ja już powiedziałam, co miałam do powiedzenia, a zdaje się, że mamy dziś do omówienia znacznie ważniejsze kwestie.

– To prawda – zgodził się. – Niemniej ten wątek jest dla mnie z różnych względów istotny, a ciekawi mnie tym bardziej że, z punktu widzenia oceny charakterologicznej, w ciągu ostatnich kilku minut już co najmniej dwa razy zdążyła pani postawić mnie z panem Romanem w jednym szeregu. Sądzę zatem, że to nie jest zbędna dygresja, ale, przeciwnie, możemy potraktować to jako preludium do dalszej części naszej rozmowy.

Iza zerknęła na jego kamiennie spokojną twarz, której wyraz w połączeniu z żółtawą bladością cery budził skojarzenie z mumią albo porcelanową lalką.

– Jak pan uważa – wzruszyła ramionami.

– Niemniej podsumujmy to – mówił dalej milioner – i zamknijmy definitywnie temat panów Krzemińskich, ponieważ, wybaczy pani, za kilka minut będę potrzebował małej przerwy technicznej na zmianę pozycji i miękkości materaca.

– Oczywiście – pokiwała głową, odruchowo zerkając na zegar ścienny, który wskazywał już godzinę jedenastą zero dwa.

– Rozumiem zatem, że pani małżeństwo z synem pana Romana nie dojdzie do skutku, a co za tym idzie, nie ma możliwości, aby weszła pani do rodziny państwa Krzemińskich i stała się ich partnerką w interesach. Proszę mi to jasno potwierdzić, pani Izo.

– Potwierdzam. Nie ma takiej opcji.

– Dobrze, dziękuję – skinął głową. – Lubię mieć w pełni klarowny obraz sytuacji. Oczywiście w tych okolicznościach nie mam już żadnych podstaw do nawiązania współpracy biznesowej z panem Romanem, to nie ulega kwestii, natomiast pozostaje jeszcze sprawa przykrości, jaką pani sprawił. Jak życzy pani sobie rozwiązać ten problem? Zapewniam, że zastosuję się ściśle do pani preferencji.

Spojrzała na niego zdziwiona.

– Nie bardzo rozumiem – odpowiedziała ostrożnie. – Do moich preferencji?

– Tak jest – odparł spokojnie, sięgając na szafkę po swój pager. – Zważywszy, że pan Roman zachował się wobec pani nie po dżentelmeńsku, jest rzeczą oczywistą, że musi ponieść konsekwencje tego faktu. Ja zobowiązuję się dopilnować tego osobiście, natomiast do pani należy wybór rodzaju kary.

Iza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

– Rodzaju kary? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Pan żartuje?

– Dlaczego miałbym żartować? – Krawczyk również wydawał się zdziwiony. – Chyba oboje zgodzimy się, że pan Roman zasłużył na przykładną karę za swoje zachowanie, zaś pani, jako osoba pokrzywdzona, ma prawo i przywilej zadecydować o sposobie, w jaki damy mu nauczkę. Zna go pani od lat, więc najlepiej będzie pani wiedziała, co może go zaboleć, natomiast ja zadbam o należyte wykonanie pani dyspozycji. Oczywiście i tak zniszczę go po swojemu – zaznaczył, wzruszając wychudzonymi ramionami – ale na tym pierwszym etapie chciałbym, żeby i pani miała z tego satysfakcję.

Zaskoczona i zmrożona takim postawieniem sprawy Iza na kilka sekund zaniemówiła, nie będąc w stanie zebrać myśli, nie mówiąc już o udzieleniu odpowiedzi. Dopiero teraz w pełni dotarło do niej, z kim rozmawia i jakie to może pociągnąć za sobą konsekwencje. Krawczyk bowiem wcale nie zdawał się żartować, a co do możliwości, jakimi dysponował, by wprowadzić swój plan w życie, nie można było mieć żadnych wątpliwości. Przed oczami mignęła jej skrzywiona w fałszywym uśmiechu twarz Romana Krzemińskiego, a potem naburmuszona twarz Michała… na ciele znów poczuła bezczelny dotyk jego dłoni… A jednak, mimo że zarówno ojciec, jak i syn budzili w niej niechęć i odrazę, nigdy w życiu nie pomyślałaby, żeby się na nich mścić! I to jeszcze w porozumieniu z Krawczykiem!

– Pan wybaczy, ale chyba się nie rozumiemy – odparła, z trudem odzyskując głos. – Nie wiem, czy pan mówi to poważnie, czy tylko chce pan sprawdzić, jak zareaguję, niemniej to, co pan mówi, jest… przerażające. Ja nie chcę w żaden sposób karać pana Krzemińskiego, ani się na nim mścić, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy, a tym bardziej nie sprawiłoby mi satysfakcji. Mam zresztą nadzieję, że pan również tylko blefuje – dodała, spoglądając uważnie na jego nieprzeniknioną minę. – Bo jeśli nie, to proszę przyjąć do wiadomości, że ja w w żadne koalicje z panem nie wchodzę, przeciwnie, z całego serca potępiam inicjatywę „niszczenia” kogokolwiek i wręcz bardzo pana proszę, żeby pan tego nie robił.

– Hmm – uśmiechnął się krzywo milioner. – Teraz to pani raczy żartować, pani Izo.

– Absolutnie nie żartuję – zapewniła go, kręcąc głową. – Mówię to śmiertelnie poważnie. Jeśli, w pana przekonaniu, mam prawo o cokolwiek pana prosić, to proszę właśnie o to. Niech pan zostawi pana Romana Krzemińskiego i jego rodzinę w spokoju.

Krawczyk przyglądał jej się świdrującym wzrokiem, bezwiednie obracając w drżącej dłoni pager.

– No proszę – powiedział powoli, jakby z namysłem. – Czyli jednak, wbrew temu, co mi pani powiedziała, nie wyklucza pani odnowienia swojego związku z synem pana Romana?

– Pff! – prychnęła ze zniecierpliwieniem Iza. – Ależ z panem ciężko się rozmawia… oczywiście, że wykluczam! Jednak czy to znaczy, że mam się na nim mścić? Nie! Ja nie chcę nikomu szkodzić, ani jemu, ani jego ojcu, ani nikomu innemu. Jakkolwiek śmiesznie by to nie zabrzmiało w pana uszach, sumienie mi na to nie pozwala. Czułabym się okropnie, gdyby ktokolwiek miał cierpieć z mojego powodu albo choćby za moim przyzwoleniem. Czy panu naprawdę tak trudno to zrozumieć? Niech Krzemińscy robią sobie, co chcą, niech im się wiedzie jak najlepiej, byle ode mnie trzymali się z daleka!

Na twarzy słuchającego jej w milczeniu Krawczyka wciąż igrał lekki uśmieszek, w którym jednak nie było już zdziwienia, a raczej pobłażanie.

– Więc jeśli koniecznie chce pan, jak pan to ujął, „ukarać” pana Romana – ciągnęła nieco spokojniej Iza – to, w moim odczuciu, wystarczającą karą dla niego będzie pańska rezygnacja ze współpracy biznesowej. Wiem, że bardzo mu na tym zależy i dużo sobie po tym obiecuje, więc odmowa z pana strony bez wątpienia byłaby dla niego silnym ciosem. Zresztą, jeśli mam być szczera, nie jestem zwolenniczką czynienia z niego, jak pan to nazwał, potentata w naszej okolicy, gdyż jego zbyt silny wpływ finansowy, a przez to i polityczny mógłby zostać wykorzystany w złych celach. Mam tu na myśli możliwość szkodzenia ludziom, na których mi zależy, w tym mojej rodzinie. Jednak, o ile w pełni popieram pańską rezygnację z finansowego wsparcia interesów pana Krzemińskiego, o tyle jestem przeciwna aktywnemu działaniu na jego szkodę i z całego serca pana proszę, aby pan tego zaniechał. Czy mógłby pan to dla mnie zrobić? – dodała łagodniej. – Proszę. To dla mnie naprawdę ważne.

Milioner przyglądał jej się jeszcze kilka sekund w milczeniu, wciąż mechanicznie obracając w dłoni pager. Jego twarz wyrażała teraz zastanowienie, jakby w myślach kalkulował opłacalność swej decyzji.

– Hmm – mruknął w końcu. – Idealiści to w istocie dziwna rasa, aczkolwiek autentycznie fascynująca. No cóż… dobrze, pani Izo. Stawia mnie pani pod ścianą. Zważywszy że altruizm, jakim wykazuje się pani względem swoich wrogów, obejmuje również mnie, muszę być konsekwentny, dlatego na ten moment spełnię pani prośbę i powstrzymam się od aktywnych działań na szkodę pana Romana. Niemniej zastrzegam, że zgadzam się na to tylko warunkowo – podniósł w górę drżący palec. – A mój warunek jest taki, że jeśli pan Krzemiński jeszcze raz w jakikolwiek sposób nadepnie mi na odcisk, pani dzisiejszą prośbę będę uważał za nieaktualną i policzę się z nim po mojemu tak, jak na to zasługuje. Oczywiście będzie to już wtedy sprawa tylko między mną a nim, z wyłączeniem pani osoby. Czy takie zapewnienie z mojej strony panią satysfakcjonuje?

– Tak – szepnęła Iza. – Bardzo panu dziękuję.

– Dobrze. Przemyślę to sobie jeszcze, bo wynik naszych dzisiejszych ustaleń nieco komplikuje mi plany, niemniej może być pani pewna, że z podjętego zobowiązania wywiążę się bezapelacyjnie. Może jestem materialistą i pozbawionym sumienia cyborgiem, jak dziś łaskawie zechciała pani mnie określić – uśmiechnął się z rozbawieniem – ale obietnic mam w zwyczaju dotrzymywać. Przy czym ja również dziękuję pani za jasne nakreślenie stanowiska w omówionej przez nas sprawie, to mi w znacznym stopniu porządkuje ocenę sytuacji. A teraz, wybaczy pani… muszę na kilka minut sprowadzić tu obsługę i zadbać o mój kręgosłup – dodał, naciskając jeden z przycisków pagera. – Przy okazji możemy wydać też dodatkowe dyspozycje w sprawie obiadu. Czy życzy pani sobie wypić do posiłku lampkę wina? Mam piwnicę pełną najlepszych gatunków i roczników, a chociaż sam niestety nie mogę z nich skorzystać, byłbym zaszczycony, mogąc ugościć panią.

– Nie, dziękuję – uśmiechnęła się grzecznie. – Uwielbiam wino, zwłaszcza francuskie, ale dziś prowadzę samochód, więc jestem zmuszona panu odmówić. Może innym razem. Natomiast, jeśli to nie problem, w czasie, kiedy będzie pan zmieniał materac, chętnie skorzystałabym z łazienki.

– Naturalnie – skinął głową Krawczyk, zerkając w stronę drzwi, przez które właśnie wchodziła kilkuosobowa ekipa mężczyzn oraz pokojówka. – Pani Gabriela panią zaprowadzi. A ja za jakieś dziesięć do piętnastu minut będę gotowy i będę tu na panią czekał.

***

Znalazłszy się wreszcie sama w luksusowej łazience wyłożonej lustrami i różowym marmurem, Iza obmyła sobie dłonie i czoło zimną wodą, by odrobinę się zrelaksować i ułożyć w głowie buzujące myśli. Mimo intensywnych wrażeń, jakie zapewniała jej rozmowa z Krawczykiem, sama dziwiła się własnemu spokojowi, bowiem w porównaniu z tym, ile nerwów kosztowała ją poprzednia wizyta w rezydencji milionera, dziś ów koszt emocjonalny był niemal niezauważalny. Tak jakby w ciągu ostatnich tygodni przeszła jakiś kryzys osobowościowy, który wyniósł ją na wyższy poziom asertywości i siły psychicznej. Czy miało to związek z Michałem i odzyskaną wolnością? Czy raczej z Krawczykiem, którego nie tylko przestała się już bać, ale wręcz chwilami łapała się na tym, że odczuwa wobec niego coś w rodzaju szorstkiej sympatii? A może wpływ na tę zmianę miała świeżo odnaleziona w sercu miłość? Tak czy inaczej, skąd by się nie brało to uczucie, musiała przyznać, że było bardzo przyjemne.

„Niezły numer” – pomyślała z humorem acz nie bez satysfakcji, spoglądając na swe odbicie w olbrzymim, podświetlonym reflektorowymi światełkami lustrze. – „Mało brakowało, a zostałabym wspólniczką Krawczyka przeciwko Krzemińskim. Ech, gdyby pan to wiedział, panie Romanie! I ty, Misiu… Wystarczyłoby jedno moje słowo, żebyście obaj mieli zdrowo przechlapane! Dzisiaj wręcz solidnie musiałam się nagimnastykować, żeby ocalić wam skórę… więc na przyszłość uważajcie, bo z panem Sebastianem nie ma żartów, nawet jak jest chory!”

Prychnęła śmiechem, wyobrażając sobie minę ojca Michała, kiedy dowie się o wolcie niedoszłego wspólnika – wolcie, którą nota bene sam pośrednio sprowokował, snując podłe i bezczelne insynuacje na jej temat. Cóż, doigrał się, a ona ani trochę nie żałowała, że powiedziała o wszystkim Krawczykowi. Jedyne, o czym być może nie powinna była mu wspominać, to klinika Beaty i Emilii, które, bądź co bądź, były w tej sprawie osobami postronnymi, jednak z drugiej strony Roman Krzemiński im również nieźle dawał popalić, więc w jakiś sposób dotyczyło to też ich. Tak wiele osób, które darzyła sympatią, mogło skorzystać na ukróceniu imperialistycznych zapędów tego łajdaka w regionie! A przy tym… czy to nie zabawna ironia losu, że przyczyniła się do tego właśnie ona, zawsze taka lekceważona i nic nie znacząca? Co więcej, gdyby tylko chciała, mogłaby doprowadzić do całkowitego zniszczenia imperium Krzemińskich, bo kto jak kto, ale taki gigant finansowy jak Krawczyk umiałby wymierzyć im bardzo celny i dotkliwy cios – wystarczyłoby, aby dała mu na to zielone światło.

Uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Mimo że sumienie nigdy w życiu nie pozwoliłoby jej skorzystać z cynicznej propozycji milionera, sama myśl o tym, że miała taką możliwość, dawała jej satysfakcję i przyjemne poczucie sprawczości. Czy tak smakowała władza, świadomość bycia osobą wpływową, zwłaszcza w środowisku najbardziej drapieżnych rekinów finansowych? Być może. Podchodząca do tego z humorem i dystansem Iza nie miała najmniejszego zamiaru korzystać z owych wpływów, zwłaszcza że zawdzięczała je nie tyle sobie samej co serii zbiegów okoliczności oraz metafizycznej interwencji pani Ziuty, która pociągała za sobą poważne zobowiązania natury duchowej. Niemniej sama świadomość, że dzięki temu taki gracz jak Krawczyk dziś całkowicie stał po jej stronie, w naturalny sposób podnosiła jej morale i właściwie zamykała sprawę Romana Krzemińskiego. Nie było bowiem wątpliwości, że w razie jakichkolwiek wrogich działań z jego strony, wpływowy i bezwzględny milioner nie omieszkałby zainterweniować, zapewniając tym samym pośrednią ochronę interesom Roberta i Amelii.

Czy jeszcze miesiąc temu mogłaby się spodziewać takiego zwrotu akcji? Co prawda był on wypadkową korzystnie składających się okoliczności, a interesowna natura Krawczyka nie gwarantowała, że za jakiś czas nie wykona on wolty w drugą stronę, niemniej na ten moment przynajmniej od strony Krzemińskich ani ona, ani jej rodzina nie musiała niczego się obawiać. Mimo wszystko był to kolejny, mały lecz znaczący krok ku wolności.

„Tak, ale jednak powinnam powiedzieć Meli o zerwaniu z Miśkiem” – pomyślała z zatroskaniem, a jej odbita w lustrze twarz spoważniała i okryła się chmurą. – „Bo przecież oni z Robciem wcale nie są wolni, nadal męczą się i podtrzymują relacje towarzyskie z Krzemińskimi, kiedy nie ma już do tego żadnego powodu! Poza tym to nie fair, że nawet Krawczyk już o tym wie, a oni nadal nic. Jak tak dalej pójdzie, dowiedzą się o tym nie z moich ust, tylko od osób trzecich… Ach, nie, to niedopuszczalne! Nie mogę czekać na osobiste spotkanie, muszę porozmawiać z Melcią jak najszybciej! Najlepiej jeszcze dziś.”

Postanowienie to uspokoiło ją, a ponieważ w łazience spędziła już dobrych dziesięć minut, jej myśli skierowały się ku bieżącej perspektywie dalszej rozmowy z Krawczykiem i obiadu w jego towarzystwie.

„Tego też jeszcze miesiąc czy dwa temu kompletnie bym się nie spodziewała” – myślała, poprawiając włosy i odruchowo wygładzając na sobie bluzkę. – „Jednak im dłużej i szczerzej z nim gadam, tym wyraźniej widzę, że on jednak jest inny niż Roman Krzemiński. Owszem, w kwestiach finansowo-biznesowych zbytnio się nie różnią, takie same bezwzględne hieny w stu procentach skoncentrowane na trzepaniu kasy… ale co się dziwić? W wielkim biznesie bycie hieną jest pewnie warunkiem wybicia się ponad tłum. A mimo to pan Sebastian nie jest taki jak tamten, potrafi zachować klasę, a przede wszystkim nie ma w nim tego ohydnego fałszu, który Krzemińskiemu aż wycieka uszami. Fakt, że w przypadku Lodzi manipulował i właził z butami w cudze życie, podsyłał Pablowi tę nieszczęsną Ewelinę… ale czy kłamał? Nie. Trzeba mu przyznać, że ma swój honor i ogólnie jest prawdomówny. Czasem, jak to mówiła Madi, może coś przemilczeć, ale kłamać nie kłamie, ze mną przy tamtym szantażu też rozmawiał szczerze aż do bólu… owszem, bezczelnie, ale jednak szczerze. Zresztą z Pablem wtedy w tej knajpie też. Może i łajdak z niego, ale jednak nie taka gnida jak tamten, a to już przecież coś!”

Przed jej oczami znów, jak zawsze gdy zdarzało jej się choć odrobinę cieplej pomyśleć o Krawczyku, przepłynęła wizja anielskiej twarzy Magdaleny. Czy już sam fakt, że pokochała go taka kobieta, nie świadczył o jakichś jego zaletach? Zaletach dziś może już zwietrzałych i zdegradowanych, stłamszonych w pędzie ku władzy i pieniądzom, głęboko skrytych pod szczelną warstwą masek i pozorów, lecz jednak zaletach… Bo czy taka osoba jak Madi mogłaby oddać serce człowiekowi całkowicie bez wartości?

„No, nie wiem” – zreflektowała się, naciskając klamkę i wychodząc z łazienki. – „Może nacięła się na niego tak samo naiwnie jak ja na Miśka? Wprawdzie ja po szesnastu latach zdołałam się obudzić, ale przecież pomógł mi w tym mój promyczek, a Madi widocznie nie miała nikogo, kto by ją wyleczył…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *