Anabella – Rozdział CXLVIII
– Aż tyle ci tego dał? – zdziwił się pochylony nad otwartym bagażnikiem peugeota Majk, ostrożnie przekładając butelki z winem do przywiezionej z Anabelli brezentowej torby. – A to frajer… Ostrożnie, Izula, bez pośpiechu. To jest cenny towar, nie pchajmy tego tyle, najwyżej obrócimy dwa razy.
– Może te cztery pozostałe wezmę do ręki? – zastanowiła się Iza. – Chociaż tak paradować po ulicy z butelkami… O, czekaj, tu jest jakaś reklamówka! – ucieszyła się, sięgając w sam róg bagażnika, gdzie w istocie leżała zwinięta w kłębek plastikowa reklamówka. – To ta po zniczach na grób Szczepcia, akurat się przyda. Przełożę je tutaj i załatwione. Hmm… tylko co ze skrzynką?
– Jeśli ci niepotrzebna, to weźmiemy ją na Zamkową – odparł Majk, zamykając torbę i podnosząc ją z najwyższą ostrożnością wśród cichego szczęku szkła. – W magazynku zawsze się przyda. Tylko uważaj, nieś tę siatkę na rękach, żeby nie przerwała się dołem, okej?
– Racja – przyznała, równie ostrożnie podnosząc swoją reklamówkę i zabezpieczając ją jedną ręką od dołu. – Jakby mi się to roztłukło gdzieś na klatce, to dopiero byłby cyrk. Nie mówiąc już o tym, że szkoda wina.
Majk zatrzasnął klapę bagażnika, zablokował drzwi zaparkowanego na chodniku peugeota i dał jej znak, by szła przodem. Ponieważ nie udało im się zaparkować blisko kamienicy na Bernardyńskiej, lecz wolne miejsce znaleźli dopiero w jednej z bocznych uliczek, musieli przejść spory kawałek, niosąc do domu Izy wino, które dostała w podarunku od Krawczyka. Poproszony o pomoc Majk, ciesząc się, że dziewczyna wróciła z wizyty u milionera spokojna i w dobrym humorze, chętnie przejął dowodzenie nad tym niespodziewanym transportem, zaskoczony zarówno gestem Krawczyka, jak i faktem, że Iza kazała wieźć swoje wino nie na Narutowicza, a na Bernardyńską.
– Nic nie mówiłaś, podstępny elfie, że już skończyłaś remont – zauważył z nutą żartobliwego wyrzutu, kiedy zbliżali się do bramy pod numerem dziewiątym. – Byłem pewien, że to się jeszcze ciągnie, miałem nawet o to zapytać, jak wczoraj podrzucałem cię do kościoła, tylko jakoś wypadło mi z głowy… A tu proszę. Spryciara już się ze wszystkim uporała, wprowadziła się na nową chatę i co? Ani słowa! To tak się traktuje własnego szefa, hmm?
– Ech! – pokręciła z rozbawieniem głową Iza. – Wybacz, szefie, ale przecież to jest świeża sprawa! Wprowadziłam się tam dopiero w sobotę, no to kiedy miałam ci powiedzieć? Nie było okazji, terapia była zarezerwowana na ważniejsze sprawy. W ogóle przez te wszystkie perturbacje na milion innych rzeczy też nie było okazji, a przydałaby się jakaś, bo mam ci już sporo do opowiedzenia z innej beczki. I to nie tylko o remoncie i Krawczyku.
Uśmiechnięta twarz Majka natychmiast spoważniała.
– No tak, domyślam się – odparł szybko, poprawiając na ramieniu torbę z winem. – Wypadłem z gry na całe dwa tygodnie, więc nazbierało mi się zaległości. Nadrobimy to, Izula… ale na razie powiedz mi o tym remoncie. Wszystko już tam masz zrobione na tip-top?
– Zaraz zobaczysz – uśmiechnęła się tajemniczo.
W milczeniu przeszli resztę drogi i wkrótce znaleźli się na półmrocznej klatce kamienicy, idąc wciąż ostrożnie, by niesione wino nie szczękało zbytnio, a tym bardziej by się nie potłukło. Majk uśmiechnął się z uznaniem na widok jasnych dębowych drzwi, które wyróżniały się nowością na tle starego korytarza.
– Potrzymaj mi to chwilkę, dobrze? – powiedziała przyciszonym głosem Iza, podając mu swoją reklamówkę. – Wyjmę tylko klucze.
Nim jednak zdążyła przekręcić klucz w zamku, sąsiednie drzwi uchyliły się i wyjrzała przez nie czujnie głowa pani Jadzi.
– O, dzień dobry państwu! – ucieszyła się na ich widok.
– Dzień dobry – odpowiedzieli zgodnie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
– To widzę, że panienka już się wprowadza – zauważyła sąsiadka, mierząc zaciekawionym spojrzeniem jej obładowanego bagażami towarzysza. – A pana to już dawno nie widziałam, oj, dawno… Ale dobrze, że pan jej pomaga, bo przy takiej przeprowadzce to wiadomo, że co męska ręka, to męska ręka. Ostatnio nie słyszę żadnych hałasów za ścianą – dodała, zerkając podstępnie na Izę. – Wcześniej to codziennie coś stukali czy wiercili, a teraz cicho, no to tak sobie myślę, że już chyba się panienka i z meblami urządziła?
– Tak – uśmiechnęła się Iza. – Wszystko już gotowe i więcej hałasów nie będzie, bardzo pani dziękuję za wyrozumiałość. Od soboty już tu mieszkam, chociaż ciągle nie ma mnie w domu, więc niełatwo się spotkać na klatce. Miałam zresztą do pani zapukać, żeby zaprosić panią na obiecaną herbatkę – dodała znacząco, na co sąsiadka aż podskoczyła z radości. – Teraz trochę się śpieszymy, ale co by pani powiedziała na jutro przed południem? To mój ostatni dzień przed początkiem roku akademickiego, więc gdyby pani miała czas koło jedenastej…
– A pewnie, pewnie, bardzo chętnie! – zapewniła ją z satysfakcją sąsiadka. – Ja na emeryturze, to czasu mam mnóstwo. O jedenastej zajrzę do panienki, co mam nie zajrzeć… i szarlotki przyniosę, bo akurat zaraz będę piekła. Lubi panienka szarlotkę?
– Uwielbiam – odparła z powagą Iza. – Bardzo pani dziękuję, będzie w sam raz do herbaty.
– Do herbaty najlepsza! – zgodziła się rozpromieniona pani Jadzia. – No to będę jutro, a teraz już państwu nie przeszkadzam, jak się państwo śpieszą – wycofała się za drzwi. – Do zobaczenia i miłego dnia!
– Miłego – odpowiedział w imieniu obojga Majk, zagryzając wargi, żeby nie prychnąć śmiechem, po czym, po raz kolejny wymieniwszy z Izą wesołe spojrzenia, wszedł za nią do mieszkania, do którego niespełna dwa lata wcześniej przytaszczył na plecach zmoczonego staruszka bez jednego buta.
***
– Rewelacja, elfiku – ocenił z uznaniem Majk, rozglądając się po salonie, do którego w ostatniej kolejności wprowadziła go Iza. – Przepiękna kolorystyka, a do tego wydaje się, że ten pokój ma dwa razy więcej metrażu niż za Szczepka. Masz świetny gust i rękę do urządzania wnętrz.
Uszczęśliwiona zarówno tą pochwałą, jak i samą jego obecnością Iza wskazała mu na ścianę nad kanapą, po której spływał gęsty, zielony bluszcz.
– Wszystko już skończone, tylko tam brakuje dwóch zdjęć – wyjaśniła mu rozpromieniona. – Po lewej od kwiatka będzie wisiał duży portret ślubny Szczepcia i Hani, a po prawej taki sam moich rodziców, tylko muszę zamówić u fotografa identyczny format. Najpierw zresztą trzeba będzie zrobić kopię ze zdjęcia rodziców, a to dopiero jak pojadę do Korytkowa, czyli za jakiś miesiąc. Mam tam już kilka spraw do załatwienia… Napijesz się czegoś?
– Słucham? Nie, dzięki – ocknął się Majk, zwracając się w stronę przedpokoju, gdzie zostawili torby z winem. – Rozładujemy tylko te butelki i zaraz muszę wracać do firmy. Na szesnastą umówiłem się w końcu z tym Rogalskim, tym razem nie wypada mi zawalić terminu.
– No tak – szepnęła Iza, mimowolnie przypominając sobie koszmarny wieczór sprzed niecałych dwóch tygodni. – Renegocjacja umowy.
– Mhm – potwierdził spokojnie, wnosząc do salonu torby i ostrożnie, z lekkim brzękiem szkła ustawiając je na stole. – To nam trochę zajmie, bo on chce zmienić warunki dowozu, a ja przy tej okazji chcę go wrobić w obsługę Koncertowej.
– Czyli to już przesądzone – spojrzała na niego uważnie.
– Raczej tak – skinął głową, otwierając torbę i wyciągając z niej butelki z winem, które po kolei oglądał i odstawiał na stół. – No, no, niezłe roczniki… Pablo dał mi zielone światło na treść umowy, więc od listopada można by ją podpisać. Na dniach pojedziesz tam ze mną na wizję lokalną, a potem musimy jak najszybciej ustalić kwestie kadrowe. No, ale pogadamy o tym jeszcze na spokojnie, Izula, teraz nie ma czasu – dodał, zerkając na wyświetlacz odłożonego na blat telefonu, który wskazywał już dwadzieścia minut do szesnastej. – Gdzie chcesz dać to wino?
– Zostaw, ja już sobie poradzę – powiedziała szybko. – Dzięki za pomoc, a teraz faktycznie leć do firmy, żebyś się nie spóźnił. Weź samochód, okej? Ja trochę odetchnę i przyjdę na piechotę na moją zmianę o siedemnastej trzydzieści.
– Okej – zgodził się bez wahania, wciąż oglądając trzymaną w ręce butelkę. – Świetne wino, co by nie powiedzieć o panu Sebastianie, w takich sprawach potrafi trzymać klasę. To mówisz, że nawet poczęstował cię obiadem? – uśmiechnął się z rozbawieniem. – No, no, elegancko. Powiedz mi tylko szybko, jak wam poszła dzisiaj rozmowa? Znowu gadaliście o Ziucie i metafizyce?
Iza sięgnęła na stół po najcenniejszą dla niej w tym zestawie butelkę z czerwonym burgundem i tknięta nagłą myślą zważyła ją w dłoni, zerkając ukradkiem na swego towarzysza. Bujna czupryna, gdy pochylał tak głowę, w charakterystyczny, tylko jemu właściwy sposób opadała mu na czoło…
– Tylko trochę – odparła w roztargnieniu. – On już chyba pogodził się z tym, że spotkała go taka metafizyczna przygoda, w jakimś stopniu przeszedł nad tym do porządku dziennego. Więc gadaliśmy o innych rzeczach. Głównie o idealizmie, który niby strasznie go mierzi, ale ciągle chce o nim słuchać – uśmiechnęła się. – O naszej restauracji, którą wspomina z sentymentem i chętnie zjadłby tam swoje ciasteczko z macchiato, a tego niestety mu nie wolno… no i takie tam – machnęła ręką, celowo bagatelizując, nie chciała bowiem wspominać o idei klątwy Anabelli, która wciąż chodziła jej po głowie. – Ogólnie groch z kapustą, mówiliśmy nawet o moich interesach w Korytkowie, bo tam też wynikły różne komplikacje… Na szczęście udało się dosyć szybko to ogarnąć.
– Komplikacje? – powtórzył obojętnym tonem Majk, nie odrywając oczu od butelki. – Pan Sebastian prowadzi z tobą interesy w Korytkowie?
– Ze mną nie, ale miał zamiar z moim przyszłym teściem – zakpiła. – I wyszła z tego niezła jazda, z jednej strony zabawna, a z drugiej… no, ale o tym opowiem ci kiedy indziej – dodała wymijająco – bo ostatnio w ogóle w moim życiu dużo się działo i to jest o wiele bardziej skomplikowana historia.
Na kilka długich sekund w salonie zapadła idealna cisza.
– Wyobrażam sobie – odparł w końcu z kamiennym spokojem Majk, odkładając butelkę na stół i powolnym gestem przejeżdżając sobie dłonią po włosach. – Pewnie materiał na kolejną sesję w trybie terapii?
– Dokładnie tak – zgodziła się, wciąż wpatrując się w swojego burgunda. – Ale to na spokojnie, nic pilnego. Teraz się śpieszysz, więc biegnij, chciałam tylko… Co się stało? – zapytała z niepokojem, podnosząc głowę i patrząc za nim zdziwiona, Majk bowiem nagle odwrócił się i odszedł kilka kroków w głąb pokoju, po czym, zatrzymawszy się przy oknie, zamaszystym gestem odgarnął z niego firankę. – Chcesz otworzyć okno?
– Nie – pokręcił głową, ruchem podbródka wskazując na widoczny za szybą jesion ubrany w jaskrawożółte jesienne liście. – Chciałem tylko zerknąć, co to tak świeci na żółto, a to tylko to drzewo… pięknie wygląda jesienią. Przepraszam, elfiku – dodał zmieszany, zasuwając z powrotem i poprawiając firankę. – Będę już biegł do tego Rogalskiego, bo czas leci jak wariat, a muszę przecież jeszcze wrócić po samochód.
– Tak jest, biegnij… i weź to – pokiwała głową, podchodząc do niego i stanowczym gestem podając mu butelkę z burgundem.
Odruchowo przejął ją z jej rąk.
– Burgund? – przeczytał na etykiecie. – Hmm, niebanalny rocznik, ponad siedemdziesiąt lat. Mam ci to zawieźć do firmy?
– Nie – pokręciła głową. – To dla ciebie.
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Dla mnie? Wino? Przecież wiesz, że ja…
– Wiem. Obiecałeś i nie mam wątpliwości, że dotrzymasz obietnicy, dlatego właśnie ci to daję. Ufam ci. Zresztą wino akurat wyłączyłam z warunków obietnicy, pamiętasz? – uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. – A już na pewno w takiej ilości. No, proszę. Chciałabym, żebyś wziął ode mnie tego burgunda. Tak po prostu. Zrób z nim, co chcesz, możesz go wypić, komuś podarować, ewentualnie zachować go na jakąś wyjątkową okazję… ale weź.
Majk przyglądał jej się przez chwilę z zastanowieniem. Ciepły lecz jakby smutny blask jego oczu i widok gładko ogolonych, szczuplejszych niż zwykle policzków sprawił, że serce Izy mocniej zabiło, zalane znajomą falą czułości. Dla własnego bezpieczeństwa czym prędzej odwróciła wzrok.
– Okej – odpowiedział cicho. – Skoro tak, to wezmę ten szlachetny trunek i zastosuję się do trzeciej opcji, czyli zachowam go na jakieś lepsze czasy. Kto wie, może one kiedyś naprawdę nadejdą? Bardzo chcę w to wierzyć. Dziękuję ci, Izulka.
– Nie ma za co – uśmiechnęła się, starając się ukryć wzruszenie. – To ja dziękuję ci za pomoc. A jak będzie jakaś wolna chwila, to zapraszam cię do mnie na parapetówkę, hmm? Tylko do herbaty musisz przynieść co najmniej własnoręcznie upieczoną szarlotkę! – zaznaczyła wesoło, podnosząc w górę palec, na co Majk roześmiał się i pokiwał głową, pakując wino do brezentowej torby. – Pani Jadzia wyznacza standardy! No, a teraz idź już wreszcie! – popchnęła go żartobliwym gestem w stronę drzwi. – Zobacz, zostało ci tylko dwanaście minut, jak nie wyjdziesz natychmiast, to naprawdę się spóźnisz!
– Tak jest, czuję się wywalony z rewiru i w ogóle niemile widziany! – zaśmiał się, składając jej w drzwiach przedpokoju teatralny ukłon. – Więc pozostaje mi się tylko karnie odmeldować. Już zjeżdżam, proszę pani!
– A ja będę w firmie o siedemnastej trzydzieści – dodała Iza, ze śmiechem wypychając go za drzwi wejściowe. – No już, wynocha! Jeszcze raz dzięki i do zobaczenia, szefie!
Zatrzasnąwszy za nim drzwi, natychmiast spoważniała i oparła się ciężko o ścianę, na kilka sekund kryjąc twarz w dłoniach.
„Lepsze czasy” – powtórzyła w myśli jego słowa. – „Ja też chcę wierzyć, że one kiedyś nadejdą, kochanie. Że przynajmniej ty odzyskasz spokój serca, zdejmiesz jakoś klątwę Anabelli i będziesz mógł wypić tego burgunda na szczęście. A ja? Co tam ja… dla mnie już i tak nie ma ratunku…”
Dopiero po kilkunastu sekundach niemocy opanowała emocje i wyprostowawszy się, z westchnieniem ruszyła do kuchni, by zrobić sobie coś do picia, miała bowiem do wykonania dwa pilne telefony. Nie mogła wiedzieć, że stojący wciąż po drugiej stronie drzwi, ogarnięty tą samą niemocą mężczyzna, podobnie jak ona oparty plecami o ścianę i z twarzą ukrytą w dłoniach, również powoli zbiera się w sobie, by wreszcie zejść po schodach i udać się na umówione spotkanie, na które zresztą i tak już był spóźniony.
***
– To wspaniałe wieści! – cieszył się w słuchawce głos Magdaleny. – Jesteś anielskim posłańcem, Iza, tak ci dziękuję! A powiedz mi jeszcze… jak u niego z płucami?
– Przez cały ten czas, kiedy tam byłam, nie miał ani jednego napadu kaszlu – zapewniła ją z uśmiechem Iza, upijając łyka herbaty malinowej, którą zaparzyła sobie na czas wykonywania telefonów i której przyjemny aromat wypełniał cały salon. – Z oddechem też zero problemów, mimo że raz dość mocno się zdenerwował, co trzy tygodnie temu skończyłoby się pewnie atakiem duszności. Dzisiaj nic z tych rzeczy, ani razu nie musiał wzywać obsługi na pomoc, a lekarza ani pielęgniarki nie widziałam na oczy, chociaż podobno przez cały czas byli pod ręką. Papierosa też nie palił – zaznaczyła – i chyba nawet o tym nie myślał, chociaż dzisiaj zrobiłoby mu to na pewno o wiele mniejszą krzywdę niż poprzednim razem. Ogólnie te nowe leki działają na niego znakomicie, sam przyznał, że z dnia na dzień czuje coraz większą poprawę, a ja potwierdzam, że widać ją gołym okiem.
– Cudownie – szepnęła słuchająca jej jak niebiańskiej muzyki Madi.
– Oczywiście to jest tylko relatywna poprawa – zaznaczyła Iza. – Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało tak, jakby on był już prawie zdrowy, bo tak nie jest. Nadal jest bardzo słaby, przykuty do łóżka, w pozycji siedzącej na wózku inwalidzkim wytrzymuje co najwyżej dwadzieścia minut, a jak się zmęczy, dostaje tych swoich drgawek, najpierw w rękach i w nogach, a potem w całym ciele. Co prawda dzisiaj nie były takie mocne jak wtedy i szybciej przechodziły, ale jednak to go ciągle trzyma.
– No tak – westchnęła Magdalena. – Wiem, jak to jest. Pół życia pracuję z pacjentami i niejedno już widziałam, więc nie robię sobie wielkich złudzeń, zwłaszcza po tak krótkim czasie. Jednak dobrze dobrane leki potrafią dużo zmienić, a w takim stanie, w jakim jest Bastek, każda, nawet najmniejsza poprawa to mimo wszystko dobry znak. Mówił ci może coś więcej na temat tej choroby? Wspomniałaś, że ma problemy z kośćcem?
Iza pokiwała głową i cierpliwie opowiedziała jej każdy szczegół wizyty, skupiając się wyłącznie na informacjach dotyczących stanu zdrowia Krawczyka, zarówno tych, które on sam przekazał jej mimochodem, jak i tych, które wynikały z naocznej obserwacji. Magdalena na szczęście nie dopytywała o nic więcej, ona zresztą i tak, związana obietnicą daną milionerowi oraz naturalnym poczuciem lojalności, nie mogłaby powtórzyć jej treści odbytej z nim rozmowy. Wnioski z niej nie były zresztą budujące, bowiem, jako że Iza znała historię nieudanego małżeństwa Krawczyka, nietrudno było jej wychwycić w jego słowach negatywne nawiązania do byłej żony, a także konkluzję ich związku wyrażoną w dwóch opcjach – obojętność lub nienawiść. Czy to, którą z nich ostatecznie wybrał, miało jakiekolwiek znaczenie, skoro obydwie były równie smutne?
Rozłączywszy się z Madi, która po wyczerpaniu głównego tematu wypytała ją jeszcze o przygotowania do mającego rozpocząć się za dwa dni nowego roku akademickiego, Iza w zamyśleniu wypiła kolejnych kilka łyków pachnącej herbaty i z ciężkim sercem wybrała numer Amelii. Zdecydowanie, nie mogła już dłużej odkładać tej rozmowy.
– Czytasz w moich myślach, Iza! – zawołała zdumiona siostra, odebrawszy połączenie natychmiast po pierwszym sygnale. – Nie uwierzysz, ale właśnie sięgałam po telefon, żeby do ciebie zadzwonić! To naprawdę jakaś telepatia!
– Rzeczywiście – przyznała nieco zbita z tropu. – Chciałaś zadzwonić do mnie tak sobie czy z jakiegoś konkretnego powodu?
– Z konkretnego powodu – odparła stanowczo Amelia. – Ale najpierw ty powiedz, kochanie. Wszystko u ciebie w porządku?
W jej głosie brzmiało napięcie i podenerwowanie, które znająca ją na wylot Iza odczytała bezbłędnie po zaledwie kilku słowach.
– W jak najlepszym – zapewniła ją szybko. – A u was?
– U nas ogólnie też, jesteśmy zdrowi, w sklepie i na budowie wszystko gra, a Klarcia znowu urosła i coraz ładniej się uśmiecha. Ale dzwonię, żeby ci powiedzieć o czymś innym, Izunia – zaznaczyła nerwowym tonem. – Bo moje podejrzenia były słuszne i nie ukrywam, że oboje z Robciem mocno się dziś zdenerwowaliśmy.
– Co się stało, Melu? – zaniepokoiła się Iza. – Domyślam się, że chodzi o ten kredyt?
– Dokładnie tak.
– No, mów. Ustaliłaś coś? Sprawdziłaś te wyciągi?
– Sprawdziłam. I niestety jest tak, jak myślałam. Posłuchaj, Iza, to ważne. Czy mówi ci coś nazwisko Arkadiusz Rolski?
– Arkadiusz Rolski? – powtórzyła odruchowo. – Nie… nic a nic. Pierwsze słyszę. Co to za człowiek?
– Nie mam pojęcia – odparła poirytowanym tonem Amelia. – Ale udało nam się ustalić, że to właśnie on pod koniec sierpnia wpłacił piętnaście tysięcy na rachunek naszego kredytu.
– Żartujesz – szepnęła zdumiona. – Piętnaście tysięcy?
– Aha. Byliśmy dzisiaj z Robertem w banku w Radzyniu i mamy potwierdzenie. Kiedy tylko odkryłam na wyciągu nadprogramową wpłatę, powiedziałam mu o wszystkim, a on zdecydował, że natychmiast jedziemy to wyjaśnić. Musieliśmy rozmawiać z samym dyrektorem, no bo wiesz, ochrona danych osobowych i tak dalej, ale jednak to nasz rachunek, nasz kredyt, a my takiej wpłaty nie dokonywaliśmy, więc mieliśmy prawo wiedzieć. Na szczęście udało się wyciągnąć te dane, bo facet ich nie zastrzegał, bank miał jego imię i nazwisko w potwierdzeniu wpłaty.
– Ale… to przecież absurd – pokręciła głową zdezorientowana i zaniepokojona Iza. – Jaki znowu Arkadiusz Rolski? To musi być jakaś pomyłka!
– Też tak myśleliśmy – zapewniła ją ponuro Amelia. – Między innymi dlatego tam pojechaliśmy, bo gdyby to była omyłkowa wpłata, to trzeba by było natychmiast zwrócić człowiekowi te pieniądze. Pietnaście tysięcy to przecież nie jest byle co! Ale obsługa banku twierdzi, że o żadnej pomyłce nie ma mowy, facet intencjonalnie wpłacił kasę na nasz rachunek. Serio, Iza, na własne oczy widzieliśmy te dokumenty! Nawet w tytule napisał dodatkowa spłata kredytu numer… i tu podał numer naszej umowy, który, swoją drogą, nie wiem, skąd mógł znać. A na końcu dopisał nazwisko Roberta. Wyobrażasz to sobie? Przecież my nawet nie wiemy, kto to jest!
– Cholera – mruknęła Iza.
– A najbardziej nie podoba nam się to, że już wcześniej był ten numer z Waldkiem! – ciągnęła Amelia, teraz już nawet nie próbując ukryć wzburzenia. – Głowę bym dała, że to jest jakoś ze sobą powiązane! Ten Rolski to dziwny gość, nikt go nie zna, może to tylko jakiś słup? Ale czyj? I po co miałby robić coś takiego? To kompletnie bez sensu! Iza, powiedz… rozmawiałaś może o tym z Michałem?
Iza westchnęła ciężko.
– Poniekąd – odparła oględnie. – Nie pytałam wprost o Waldka, bo nie chciałam wyjść na idiotkę, ale próbowałam nawiązać do tego w rozmowie.
– I co?
– Nic. On zupełnie nie złapał aluzji, z jego reakcji wynika, że o niczym nie ma pojęcia. Słuchaj, Melu, tak a propos…
– Poczekaj, Iza, poczekaj – przerwała jej nerwowo siostra. – Tu już nie ma miejsca na podchody i aluzje, trzeba to jak najszybciej wyjaśnić! Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest Michał i opcja, że zrobił to dla ciebie, ja naprawdę nie widzę innej możliwości. Posłuchaj, musisz z nim porozmawiać jeszcze raz – dodała stanowczo. – Tyle że tym razem już wprost i bez ściemy. Musimy wiedzieć, czy to on, taka kasa to przecież nie są żarty!
– Nie denerwuj się tak, Melciu – odpowiedziała łagodnie Iza, choć sama czuła narastającą nerwową gulę w gardle. – Daj mi pomyśleć… Opcja, że to Michał czy jego ojciec, moim zdaniem, odpada, nie mamy powodu łączyć ich z jakimś Rolskim, a poza tym to nie jest działanie w ich stylu. Mówiłam ci już, że jak na Romana Krzemińskiego to zbyt subtelne, na Miśka zresztą też. Tu musi być jakieś inne wytłumaczenie.
– Ale jakie? Jakie, Iza? – zdenerwowała się jeszcze bardziej Amelia. – Jeśli nie Michał za tym stoi, no to kto? Nikt inny nie ma powodu, żeby w ten sposób nam pomagać! O ile to w ogóle jest pomoc, a nie jakiś podstęp! Iza, proszę cię. Musisz koniecznie porozmawiać z Michałem! I to jak najszybciej, najlepiej jeszcze dziś!
– Zaraz, zaraz… nie krzycz tak, Melu – pokręciła głową Iza, przymykając oczy. – Daj mi się chwilę zastanowić…
Pod przymkniętymi powiekami wyświetliła jej się wychudzona twarz Krawczyka z dzisiejszego spotkania. Mam wobec pani dług wdzięczności… A jeśli? Do niego, przeciwnie niż do obu Krzemińskich, taka koronkowa intryga doskonale by pasowała. Jednak z drugiej strony podpłacenie Waldka miało miejsce na długo przed jej pierwszą wizytą u niego, kiedy o żadnych długach wdzięczności nie mogło być mowy…
– Przychodzi mi na myśl taka jedna opcja – powiedziała powoli. – Co prawda niezbyt prawdopodobna, ale kto wie?
– To znaczy? – w głosie Amelii obok niepokoju zabrzmiała nuta zaintrygowania.
– Nie, Melciu, na razie nic ci nie powiem – zastrzegła stanowczo. – Najpierw muszę to sprawdzić i wykluczyć, bo potwierdzenia raczej się nie spodziewam, ale w tej sytuacji trzeba przecież brać pod uwagę każdą możliwość. Umówmy się, że ja sprawdzę wszystkie swoje opcje, a wy z Robciem przemyślcie dobrze swoje, okej? Może jednak jest coś, co przeoczyliście?
– Nie, Iza – odparła zdecydowanym tonem Amelia. – Nie mogliśmy nic przeoczyć. Dyskutujemy nad tym od kilku godzin i nic ale to nic nie przychodzi nam do głowy. Tylko to jedno wytłumaczenie ma sens. To, że to Michał.
– Nie, Michał odpada – wzruszyła ramionami. – Mówiłam ci to już.
– No, ale skąd możesz wiedzieć, że odpada, skoro nawet nie chcesz z nim porozmawiać! – rzuciła ze zniecierpliwieniem siostra. – Nie rozumiem cię, Iza. Co ci szkodzi zadać mu to pytanie wprost? Przecież jeśli to on, to chyba nie będzie ukrywał tego przed tobą w nieskończoność! A my wiedzielibyśmy przynajmniej, czego się trzymać!
– Michał Krzemiński odpada – powtórzyła spokojnie Iza. – Uwierz mi, Melu, i przestań się już na tym fiksować, proszę cię. Gdyby za tym całym Rolskim stał on albo jego ojciec, już dawno bym o tym wiedziała. Chyba że to by była jakaś perfidna machinacja po to, żeby nam zaszkodzić, nawet brałam przez moment taką opcję pod uwagę. Jednak po namyśle wątpię, bo niby w jaki sposób mieliby to zrobić? Nadpłacając nam kredyt?
– Ale kto tu mówi o szkodzeniu? – zdumiała się Amelia. – Iza, co ty wygadujesz?
– Wybacz, Melu – westchnęła, uznając, że już dłużej nie może czekać ze swoją bombą. – Powinnam była powiedzieć ci to już dwa tygodnie temu, tylko naiwnie myślałam, że może uda się to zrobić osobiście, a nie przez telefon. Ale jednak nie ma na co czekać. Z Michałem Krzemińskim to już koniec. Definitywny koniec.
Na kilka chwil na linii zapadła głucha cisza.
– A… ale… jak to? – wydukała wreszcie zaskoczona Amelia. – W jakim sensie… koniec?
– W każdym. Absolutnie w każdym. Miałaś rację, że to od początku była pomyłka, szkoda tylko, że sama zrozumiałam to tak późno. Mówiąc krótko, nie zostanę młodą panią Krzemińską i nie zamieszkam w willi w Polanach – uśmiechnęła się z ironią. – Przepraszam cię, kochana, że mówię o tym dopiero teraz, powinnam była od razu, ale najpierw sama musiałam to przetrawić i poukładać sobie w głowie. To mimo wszystko był dla mnie dość traumatyczny zwrot akcji.
Znów cisza.
– Poczekaj… zaraz, Iza – wyszeptała w końcu siostra. – Daj mi ochłonąć. Chcesz powiedzieć, że Michał z tobą zerwał?
– Nie. Tym razem to ja zerwałam z nim.
– Ty? – zdumiała się jeszcze bardziej Amelia. – Nie rozumiem… zerwałaś z Michałem? Przecież mówiłaś mi…
– Mówiłam – przyznała ze skruchą. – Tyle że wtedy sama nie wiedziałam, co mówię.
– Pokłóciliście się?
– W pewnym sensie tak, ale to nie o to chodzi, Melu. Ja po prostu przejrzałam na oczy, zrozumiałam, że się myliłam… że oszukiwałam samą siebie przez wiele lat… że byłam ślepa jak kret albo jak nietoperz. Wmawiałam sobie… a ostatnio i tobie… że ciągle go kocham, a to nie była prawda. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Zrozumiałam, że on nie jest moim promyczkiem – oznajmiła cichym, drżącym ze wzruszenia głosem. – I że nigdy nim nie był.
– Iza… – wyszeptała Amelia. – Co ty mówisz…
– Wiem, co mówię, Melu – zapewniła ją ciepło. – Nie kocham go. Pamiętasz, jak próbowałaś mnie zmusić, żebym wymówiła to na głos, bo chciałaś mieć pewność? A mnie jakoś nie chciało to przejść przez usta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego, ale teraz już wiem. Michał Krzemiński to dla mnie historia, pomyłka, błąd młodości. Falstart, jak kiedyś to ujęłaś. Sama sobie się dziwię, że tak długo byłam zaślepiona, ale teraz już się obudziłam, a przecież zawsze lepiej późno niż wcale… prawda?
Amelia milczała, jakby nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Przepraszam, że tak nagmatwałam – ciągnęła skruszonym tonem Iza. – Wiem, że to było nieodpowiedzialne, ale co ja na to poradzę… Mnie samą też to zaskoczyło, to było jak grom z jasnego nieba. Ale mimo wszystko dobrze się stało, bo wreszcie czuję się wolna od czegoś, co prędzej czy później by mnie zniszczyło. Wyjaśnię ci to wszystko w szczegółach, jak przyjadę na Wszystkich Świętych, dobrze? Wtedy będzie okazja pogadać twarzą w twarz, bo przez telefon to jakoś tak… nie bardzo. Teraz chcę tylko, żebyś wiedziała, jak wygląda sytuacja… Halo?… Melu? Jesteś tam?
– Tak, tak… jestem, Izunia – wyszeptała siostra. – Przepraszam, ale tak mnie zszokowałaś, że nie mogę zebrać myśli. Powiedz mi… czy rodzice Michała o tym wiedzą?
– Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami Iza. – Nie interesuje mnie to, zresztą ciebie i Robcia też od tego momentu nie powinno interesować. W sumie głównie po to chciałam ci o tym powiedzieć jak najszybciej… po to, żebyście nie musieli już dłużej tolerować Krzemińskich ze względu na mnie. Bo ja wiem, że tak było, i wiem, ile poświęcenia was to kosztowało – zaznaczyła ciepło. – Jestem wam za to naprawdę bardzo wdzięczna, to był z waszej strony niesamowity gest i przysięgam, że nigdy tego nie zapomnę. Ale teraz czujcie się już z tego zwolnieni. Koniec szopki z Krzemińskimi, wracamy do normalności.
Amelia znów zamilkła na dłuższą chwilę.
– Oni chyba nic nie wiedzą – podjęła w końcu nieco przytomniejszym głosem. – Krzemińska nie dalej jak wczoraj zaczepiła mnie pod kościołem, żeby opowiedzieć o tym, jak Michałowi idą prace w Polanach. Zachowywała się jak zawsze, a przy okazji podpytywała o ciebie, bo, jak zrozumiałam, Michał w ogóle niewiele im na ten temat mówi. On chyba dalej jest w Lublinie, tak?
– Nie wiem, Melu – odparła cierpliwie Iza. – Od tygodnia nie mam z nim kontaktu i nie zamierzam go mieć.
– Nie… ona na pewno nic nie wie, więc jej mąż pewnie też. Uff, Iza… ale numer! – odetchnęła mocno siostra. – Zaskoczyłaś mnie jak nie wiem co, ale dobrze, że mi to mówisz, bo to zmienia postać rzeczy… Powiedz, dawno to się stało?
– Niedawno. Definitywnie i oficjalnie zakończyłam to tydzień temu, więc sprawa jest dość świeża, chociaż ja mam wrażenie, jakby minęło sto lat… Ale wróćmy do tego waszego kredytu – dodała stanowczo. – W tym kontekście chyba sama rozumiesz, że gdyby to Krzemińscy nadpłacili coś za naszymi plecami, Misiek już by mi to wypomniał. Przecież chcieliby odzyskać pieniądze, piętnaście kawałków to nie jest byle co nawet dla nich, prawda?
– No tak – szepnęła Amelia. – W tej sytuacji to faktycznie odpada…
– Ja to wykluczałam prawie na sto procent od samego początku – zaznaczyła spokojnie Iza, w duchu uszczęśliwiona, że najgorszą przeprawę ma już za sobą. – Mówiłam ci, że to zupełnie nie ich styl. Dlatego trzeba rozważyć wszelkie inne opcje, bo to jest faktycznie niepokojące. Może trzeba jakoś dowiedzieć się, kim jest ten Rolski? Tylko jak?
– Nie mam pojęcia – westchnęła Amelia. – A teraz, po tym, co mi powiedziałaś, to już zupełnie zgłupiałam. Muszę najpierw przedyskutować to z Robertem… bo rozumiem, że mogę mu przekazać te rewolucyjne wieści o Michale? – upewniła się.
– Oczywiście, Melciu. Robert musi o tym wiedzieć tak samo jak ty, a ja mam nadzieję, że to wam przynajmniej w kilku sprawach rozwiąże ręce. I przeproś go ode mnie za to zamieszanie, dobrze? Jest mi naprawdę wstyd, że dopuściłam do takiej sytuacji, że zepsułam wam chrzciny Klarci…
– Przestań, Iza – przerwała jej stanowczo siostra. – W tej sprawie najważniejsza jesteś ty, twój spokój i szczęście, reszta to drobiazg. A zresztą… może nie powinnam tak mówić, ale cieszę się, że tak wyszło. Naprawdę się cieszę, kochanie – dodała ciszej. – Bo przecież wiesz, co myślę o Michale, wyłożyłam ci to wtedy, w sierpniu, i od tamtej pory to się ani trochę nie zmieniło. Więc tak szczerze, dla mnie to jest ulga. Wielka ulga, Izunia. Przeogromna.
– Dla mnie też – uśmiechnęła się Iza.
– Ja wiedziałam, że jeśli chodzi o najważniejsze wybory życiowe, to ty nie zrobisz głupoty – ciągnęła wzruszonym tonem Amelia. – Jesteś przecież córką naszego taty i naszej mamy, a oni by na to nigdy nie pozwolili, tego jestem absolutnie pewna. Nie wiedziałam tylko, jak to rozumieć, myślałam, że może Michał faktycznie się zmienił i że będziesz z nim szczęśliwa mimo moich obaw, bo przecież znasz go lepiej niż ja. Ale jednak nie… jednak to się skończyło… Bogu dzięki.
– Bogu dzięki – potwierdziła z przekonaniem.
– Uff… no dobrze, Iza – odetchnęła znowu siostra. – Ja już chyba teraz nic na gorąco nie wymyślę, mam kompletny mętlik w głowie. Najpierw muszę przetrawić te informacje i omówić sytuację z Robikiem.
– Jasne, Melu – podchwyciła szybko Iza. – Spróbujcie wyjaśnić, co się da, swoimi kanałami, a ja też jeszcze to przemyślę i poszukam w głowie opcji, które być może do tej pory mi umknęły. Jednak wasze działanie jest ważniejsze, to w końcu wasz kredyt. Ja prawdopodobnie nie mam z tym nic wspólnego, ale oczywiście nie wykluczam tego, w ogóle w tej sprawie niczego nie można wykluczyć. Słuchaj… a może niech Robert porozmawia jeszcze raz z Waldkiem? Może on zna tego Rolskiego?
– Mhm, myśleliśmy o tym – przyznała Amelia. – I pewnie tak zrobimy, zwłaszcza że teraz nie musimy się już przejmować Krzemińskimi. W końcu Waldek to człowiek od nich, więc wiadomo… Dobrze, Iza, zajmiemy się tym i będziemy w kontakcie. Zadzwonię do ciebie niebawem, jak tylko się naradzimy i zdobędziemy jakieś nowe informacje. A teraz wybacz, że się rozłączę… w głowie mi się kręci. Muszę natychmiast porozmawiać z Robim.
– Oczywiście, Melu – zgodziła się Iza. – Ja zresztą też zaraz muszę zbierać się do pracy, usiadłam tylko na chwilę, żeby wypić herbatę i do ciebie zadzwonić. Jeszcze raz przepraszam was oboje za to, co nawywijałam, wiem, że dzisiaj rzuciłam granatem w skład prochu, ale musiałam… Nie wyobrażałam sobie, żebyście mieli dowiedzieć się o czymś takim z innych ust niż moje.
– Tak… dziękuję ci – szepnęła Amelia.
– A teraz już ci nie truję. O innych sprawach, tych bieżących, porozmawiamy na spokojnie innym razem, okej? Mam tylko jedną prośbę. Prześlesz mi w wolnej chwili jakieś nowe zdjęcia Klarci?
– Prześlę, kochanie – obiecała ciepło siostra. – Prześlę i zadzwonię niedługo, obiecuję.
Pożegnawszy się z nią, Iza odłożyła aparat na stół i w zamyśleniu sięgnęła po ciasteczko z migdałami, które wczoraj przywiozła od Majka, a teraz przygotowała sobie jako przekąskę do herbaty. Ulga wynikająca z przekazania Amelii kluczowych informacji związanych z Michałem mieszała się w jej duszy z niepokojem wywołanym przez kwestię tajemniczej nadpłaty kredytu. Kim był ów Arkadiusz Rolski? I z jakiego powodu robił takie rzeczy? Czy maczał w tym palce Krawczyk? A może jednak, jak sama powiedziała Amelii, to nie miało żadnego związku z nią, a dotyczyło bezpośrednio Roberta?
„Tego nie zgadniemy, dopóki nie zdobędziemy więcej informacji” – pomyślała, upijając łyka zimnej już herbaty i zagryzając ją rozkosznie rozpływającym się w ustach ciastkiem. – „Mmm, ależ to pyszne, szefie… Niech Robik na razie pogada z Waldkiem, może uda mu się coś z niego wyciągnąć na temat tamtej akcji z rachunkami? Przynajmniej wiedzielibyśmy, czy te dwie sprawy są jakoś ze sobą powiązane. A ja? Z Miśkiem gadać nie mam zamiaru, co to, to nie” – wzruszyła ramionami. – „Zresztą to bez sensu, on nie ma o tym pojęcia, już wtedy inaczej by zareagował. Z kolei z panem Sebastianem widzę się najwcześniej za trzy tygodnie, ale jeśli do tego czasu nic się nie wyjaśni, to może faktycznie zapytam go o tego Rolskiego? Nie wiem… wolałabym nie mieszać go w takie sprawy, w ogóle nie rozmawiać z nim o Korytkowie, to jest mimo wszystko śliski temat. Ale jeśli nie będzie innego wyjścia… Hmm… paskudna sprawa. Co to w ogóle za pomysł, żeby nadpłacać cudzy kredyt?”
***
Mimo że ostatni dzień września wypadał w środę czyli w samym środku tygodnia, wieczorne obłożenie sali w Anabelli nie ustępowało temu, jakie notowano głównie w soboty, kiedy ruch klientów, zwłaszcza miłośników dyskoteki, był zazwyczaj największy. Miało to niewątpliwie związek z faktem, iż nazajutrz rozpoczynał się rok nowy akademicki, więc przyjezdni studenci byli już w większości na miejscu i spędzali ten ostatni wieczór wakacji, bawiąc się na mieście.
Pomimo narastającego naporu klienteli, która zbierała się przy stolikach w oczekiwaniu na mającą się niebawem rozpocząć dyskotekę, zamówienia były obsługiwane płynnie i bez opóźnień. Wynikało to z faktu, że pracownicy Anabelli działali we wzmocnionym ostatnio składzie kelnerskim, a od wczoraj także ochroniarskim, jako że do zespołu dołączył na stałe Jacek, kolega Tymka, który już nieraz dorywczo wspierał ekipę lokalu jako kierowca-dostawca. Obecnie, oficjalnie przyjęty przez szefa na pełny etat, pod okiem Chudego wprawiał się w roli ochroniarza, zajmując stanowisko przy drzwiach, gdyż zazwyczaj pracujący tam Tom miał dziś zjawić się na swojej zmianie dopiero o dwudziestej pierwszej.
Ponieważ gości napływało coraz więcej, wolne miejsca przy stolikach szybko się skończyły, jednak przyuczony do elastycznego reagowania na zmieniające się warunki zespół wyszedł naprzeciw oczekiwaniom klientów i na polecenie Izy Chudy z Jackiem przynieśli ze składziku przy schodach trzymane tam na takie właśnie okazje cztery tuziny składanych krzeseł zapasowych. Zostały one rozdane wśród tłumu, który przez to jeszcze bardziej zgęstniał przy stolikach, blokując przejścia i utrudniając kelnerkom roznoszenie zamówień, z czym jednak te, od dawna wyćwiczone w boju, umiały sobie poradzić.
– No, utarg to dzisiaj będzie bajeczny! – stwierdziła wesoło Klaudia, mijając się z Izą w korytarzu zaplecza, gdzie kelnerki biegały w tę i z powrotem z tacami pełnymi zamówień lub brudnych naczyń znoszonych ze stolików. – Chociaż już widać, że uharujemy się po łokcie, przecież jeszcze nie ma nawet dwudziestej, a mnie już nogi odpadają… Mam nadzieję, że szef rzuci nam za to coś ekstra na konto!
– Rzuci, rzuci! – zapewniła ją w locie Iza. – O to się nie martw, Klaudziu, osobiście tego dopilnuję! Zresztą on zaraz ma wrócić z miasta i trochę nam pomóc. Obiecał, że będzie przed dwudziestą, a w takim kotle każda para rąk się przyda!
– O tak! – zgodziła się Klaudia, podążając w stronę kuchni, skąd właśnie wychodziła ze swoją tacą Ola. – Zwłaszcza doświadczonych… Ej, uważaj, Olka! Zwariowałaś?! Nie wypadaj tak nagle zza drzwi, o mało co mnie nie staranowałaś!
Wszystkie trzy spojrzały po sobie i roześmiały się jak na komendę, po czym Klaudia udała się do kuchni, a Iza z Ola pośpieszyły z pełnymi tacami na salę, obsługując przypadające im dziś w udziale sektory – Iza sektor A, Ola C. Tłum był tak gęsty, że przeciskanie się z zamówieniami przez rozwrzeszczane grupki klientów stłoczonych wokół poprzesuwanych na nietypowe miejsca stolików było nie lada wyzwaniem nawet dla najbardziej doświadczonych kelnerek i wymagało pełnego skupienia uwagi. Sprawiało to, że Iza, zajęta obsługą swojego sektora, nie mogła kontrolować innych części sali, zmuszona zaufać w tym względzie oddelegowanym tam koleżankom, a tym bardziej nie była w stanie lustrować na bieżąco wchodzących wciąż do lokalu nowych klientów, spośród których zwłaszcza jeden mógłby wzbudzić jej zainteresowanie.
Doświadczony już w odwiedzaniu Anabelli w trybie incognito młody mężczyzna, ubrany jak zwykle w takich okolicznościach w bluzę z wielkim kapturem ściśle naciągniętym na głowę, starannie wybrawszy strategiczne miejsce w samym kącie sektora D obsługiwanego dziś przez jakąś nową, nieznaną mu nawet z widzenia kelnerkę, już od dobrej półgodziny siedział samotnie w ciemnym kącie przy bocznej ławie pod ścianą, obserwując sytuację na sali i nieśpiesznie sącząc zamówioną na odczepnego wodę mineralną.
Izę zauważył od razu w pierwszej sekundzie, kiedy tylko przestąpił próg lokalu, trafił bowiem akurat na akcję rozdawania zapasowych krzeseł, która odbywała się pod jej dyktando. Zaaferowana, z wypiekami na policzkach, przewiązana w biodrach tym swoim głupawym białym fartuszkiem, który nie wiedzieć czemu zawsze go u niej irytował, sprawnie dyrygowała działaniami ochroniarzy, którzy bez szemrania wykonywali jej polecenia, przenosząc krzesła we wskazywane przez nią sektory sali. W każdym jej geście widać było pełne skoordynowanie i pewność siebie doświadczonego logistyka, a posłuch, jakim cieszyła się pośród innych pracowników lokalu, sprawiał wrażenie, jakby to ona była jego właścicielką.
Ukryta pod kapturem twarz Michała wykrzywiła się z niechęcią na tę myśl, odsunął ją jednak siłą woli, by w pełni skupić uwagę na krzątającej się po sali postaci skromnie ubranej dziewczyny. Tak bardzo chciał ją już zobaczyć! Wszak przyszedł tu tylko po to, by – z braku lepszego pomysłu – popatrzeć na nią z ukrycia, poobserwować jej zachowanie i dopiero wtedy podjąć jakąś decyzję co do dalszych działań. Albowiem po tym, co ponad tydzień wcześniej wydarzyło się w hotelu Europa, Michał chyba po raz pierwszy w życiu znalazł się w sytuacji, kiedy, miotany skrajnymi emocjami, nie tylko zupełnie nie wiedział, co robić, ale wręcz bał się zrobić cokolwiek, by jeszcze bardziej nie pogrążyć i tak już tonącego okrętu.
Wspomnienie tamtego spotkania, a zwłaszcza jego fatalnego finału od ponad tygodnia dręczyło go dniem i nocą niczym najstraszliwszy koszmar, z którego, choć pragnął tego ponad wszystko, nie mógł się obudzić. Nakładające się na siebie obrazy i słowa, jakie wówczas usłyszał z ust Izy, majaczyły mu w pamięci tylko jak przez mgłę, tak zagmatwane, że sam już nie wiedział, co z tego było prawdą, a co tylko sobie wyobraził. Jednego był pewien – sytuacja wyglądała źle. Bardzo źle, wręcz katastrofalnie.
Gdy, oswobodziwszy się z jego uścisku przy schodach, Iza z całej siły uderzyła go w twarz i dumnie opuściła hotel, przez długie minuty Michał nie mógł dojść do siebie, nie do końca pojmując, co się właśnie stało. Powodem tego było nie tylko oszołomienie po jej nadspodziewanie silnym ciosie, lecz również zbyt szybko i pochopnie wypity alkohol, bo choć niby to było tylko wino, okazało się na tyle mocne, że odurzyło go i zaćmiło mu umysł w najmniej odpowiednim momencie. I tego chyba żałował najbardziej – tego, że podczas rozmowy z Izą w ogóle dotykał tego nieszczęsnego wina. Bo czy to nie przez to wszystko tak się porąbało? Gdyby wówczas nic nie pił, zapewne nie poniosłoby go aż tak, nie straciłby nad sobą kontroli… a przynajmniej nie do tego stopnia.
Niemniej droga, jaką Michał przebył od zeszłego poniedziałku i która dziś przyprowadziła go w progi Anabelli, była długa, kręta i wyboista. W pierwszych chwilach po samotnym powrocie do pokoju numer czterdzieści osiem, upokorzony, wściekły na siebie ale przede wszystkim na Izę, rzucił się na łóżko, kryjąc rozpaloną twarz w chłodnej poduszce i zarzekając się na wszystkie świętości, że to już koniec. Koniec z tą przeklętą Izą Wodnicką, definitywny koniec raz na zawsze! Bo jak ona śmiała uderzyć go w twarz?! I jak miała czelność odrzucić jego oświadczyny?! Ona! Ta, którą on ostatecznie wybrał spośród innych, choć niejedna o wiele ładniejsza z chęcią zajęłaby jej miejsce… ta, która latami zapewniała, że kocha go do szaleństwa, od zawsze i na zawsze… ta, która niespełna tydzień wcześniej całowała go z takim ogniem… teraz nagle, kiedy przyszło co do czego, tak po prostu dała mu kosza? I jeszcze przywaliła mu z liścia po gębie jak jakiemuś pierwszemu lepszemu gnojkowi! To było niewyobrażalne, niedopuszczalne… nie do wybaczenia!
Uniesiony urażoną do żywego dumą, kipiący z oburzenia i wściekłości Michał zablokował zatem natychmiast jej numer w telefonie i przez kolejne dwa dni przeklinał ją, na czym świat stoi, miliony razy w myślach posyłając ją do diabła i przysięgając sobie nigdy więcej nie odezwać się do niej ani słowem. Jednocześnie, jako że w kolejnych dniach czekały go dwa egzaminy poprawkowe, od których zależało jego być albo nie być na ostatnim roku studiów, metodycznie próbował skupić się na powtarzaniu materiału, który jednak kompletnie nie chciał wchodzić mu do głowy. Jak bowiem miał wygasić w pamięci prześladujące go sceny z hotelu Europa, zwłaszcza widmo kamiennie spokojnej twarzy Izy i jej brązowych oczu lśniących jak dwie gwiazdy po drugiej stronie stolika? To udawało mu się tylko połowicznie, skutkiem czego, o ile pierwszy egzamin zdał z nadludzkim wysiłkiem na ocenę dostateczną, o tyle drugi oblał z kretesem i tylko życzliwości starszego profesora zawdzięczał brak wpisu do protokołu oraz możliwość powtórnego podejścia kilka dni później. Wychodziło na to, że jeśli chciał zaliczyć semestr, na tych kilka dni musiał bezwarunkowo zatonąć w książkach, tym razem już bez żartów.
Uprzedził więc ojca, że aż do przyszłego weekendu zostaje w Lublinie, dla wymazania wspomnień przeprowadził się do innego hotelu i zły jak osa całymi dniami siedział w pokoju, z wielką determinacją próbując zakuwać do egzaminu. Jednak to było jak orka na ugorze… nadal, zwłaszcza nocami, nie mógł odpędzić sprzed oczu widma twarzy Izy, które powracało do niego jak bumerang – nieznośne, przytłaczające i rozdzierające na pół. Bo gdyby tylko mógł o niej zapomnieć, olać ją przykładnie, zlekceważyć… ale nie mógł! Nie potrafił! Czerwona zasłona wściekłości, która przez kilka pierwszych dni skutecznie przesłaniała mu oczy, stopniowo zaczęła się przerzedzać i coraz bardziej blednąć, a spoza niej znów nieubłaganie wyzierała jej twarz – naturalnie blada twarz dziewczyny o przeciętnych rysach i niepozornej urodzie lecz o oczach, w których tonął cały świat. Była to twarz kobiety, o której od wielu tygodni myślał na poważnie jako o swojej stałej towarzyszce życia, i niepostrzeżenie tak się do tej myśli przyzwyczaił, że kiedy ta perspektywa niespodziewanie upadła, pustka, jaka po niej została, była wprost nie do zniesienia. Bo co mu było po innych kobietach, nawet jeśli same pchały mu się w ręce? Czy chwilowa przyjemność mogła mieć prawdziwy smak bez tego fundamentu, jakim była Iza? Cóż mu było po domu w Polanach, który budował przecież głównie z myślą o niej? Czy szumiące pod oknami sypialni wierzby (te wierzby, które tak bardzo jej się podobały!) bez niej będą miały choć połowę tego uroku, jaki miałyby w jej obecności? Pustka, ach, pustka… znowu ta sama pustka!
Leżąc nocami w zmiętej pościeli, gapiąc się nieruchomo w sufit, Michał coraz dobitniej zdawał sobie sprawę z tego, że choć wciąż był wściekły na Izę i najchętniej ukarałby ją jakoś za to, jak go potraktowała, nadal była jedyną kobietą na świecie, która mogła wypełnić tę nieznośną pustkę jego życia. Bo to się niestety nie zmieniło… przemyślenia i wnioski z ostatnich tygodni nadal były aktualne. Ba, teraz, kiedy tak stanowczo i dumnie odrzuciła jego oświadczyny, on paradoksalnie jeszcze bardziej pragnął zatrzymać ją przy sobie – o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy to znaczyło, że naprawdę ją kochał? Ha! Raczej nienawidził! Na wspomnienie jej twardych słów i policzka, jaki mu wymierzyła, odczuwał względem niej taką samą nienawiść jak kiedyś względem Sylwii, która śmiała nie tylko z nim zerwać, ale do tego publicznie go upokorzyć. A jednak po odejściu Sylwii jego życie nie ziało taką pustką… przeciwnie, oprócz wściekłości odczuwał wówczas ulgę… Wszak z Sylwią i tak by się nie ożenił, prędzej czy później sam zerwałby te absurdalne, zaaranżowane przez matkę zaręczyny! Natomiast z Izą… gdyby tylko się zgodziła… pomimo tego upokorzenia, które przecież dałby radę jej wybaczyć… Zdecydowanie dałby radę, zwłaszcza że sam też nie był bez winy.
Cztery dni po spotkaniu w hotelu Europa Michał łaskawie odblokował numer Izy, uznając, że już wystarczająco ukarał ją milczeniem. Czy pisała do niego w tym czasie? Czy próbowała dzwonić? Tego nie wiedział, ale liczył, że tak właśnie było, bo z tym policzkiem mimo wszystko przesadziła. On co prawda też przesadził, niewątpliwie był zbyt nachalny, pozwolił sobie na zbyt wiele, ona zaś mogła odczytać to jako brak szacunku… ale czy naprawdę nie rozumiała, że jego zachowanie, płynące z impulsu chwili i wzmocnione alkoholem, wynikało jedynie z faktu, że tak bardzo jej pragnął? Tak bardzo, tak namiętnie i szalenie, że w tamtej chwili pod schodami był naprawdę gotów wziąć ją siłą, a dopiero potem łagodzić tego skutki… I to był w istocie błąd strategiczny, do którego musiał się przyznać nawet sam przed sobą.
Kolejne dni, naznaczone chaotyczną i półprzytomną nauką do „egzaminu ostatniej szansy”, jak wyraził się profesor, utwierdziły Michała w przekonaniu, że żarliwe przysięgi nieodzywania się nigdy więcej do Izy były zdecydowanie przedwczesne i nieprzemyślane. Kurczowo trzymając się założenia, że ona wciąż darzy go uczuciem, lecz po prostu nie umie mu zaufać, po długim namyśle doszedł do wniosku, że te jej niezrozumiałe, nielogiczne fochy mogły być sposobem na sprawdzenie jego stałości i determinacji – bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że zaledwie tydzień wcześniej w Anabelli całowała go, jakby miał się skończyć świat? Widocznie miała sobie za złe, że wówczas zbyt szybko odkryła przed nim prawdziwe uczucia, i w hotelu Europa usiłowała znów odzyskać swój bezpieczny dystans. Po to, by nie myślał sobie za wiele… i by znowu nie puścił jej kantem… Cóż, w świetle zdarzeń z przeszłości miała prawo tak myśleć. Czyż on sam nie był sobie winien?
Tak, ale jednak nie mógł mieć pewności, że to była właściwa interpretacja. Bo ta jej zimna mina… stanowcze słowa… tamten bolesny policzek… no i to milczenie! Pomimo odblokowania numeru Iza przez kolejne dni nie szukała z nim kontaktu, znów milczała jak głaz, a to mogło oznaczać, że naprawdę nie żartowała. Nie żartowała, odrzucając jego oświadczyny… nie żartowała, zabraniając mu zbliżania się do siebie… nie żartowała, mówiąc, że to koniec… Nie, to niemożliwe! Przecież nie mogła mówić tego na poważnie! A jednak – jeśli mówiła?
Szarpany coraz większą niepewnością, z dnia na coraz dzień bardziej skruszony wspomnieniem własnego zachowania Michał doszedł w końcu do wniosku, że policzek, jaki zainkasował od Izy, nie tylko słusznie mu się należał, ale wręcz mógł wyjść mu na korzyść –zadziałać jako okoliczność łagodząca, w jakimś stopniu zrekompensować jego własne wykroczenie. Co prawda, będąc wówczas upojony alkoholem, niezbyt dokładnie pamiętał scenę pod schodami, ale z biegiem dni miał coraz mniej wątpliwości, że zachował się wobec Izy karygodnie i że to znowu ona miała rację. Jednocześnie wspomnienie jej słodko szamoczącego mu się w ramionach ciała, jej ciepła i odurzająco zmysłowego zapachu jej włosów na nowo rozbudzało w nim pragnienie zagarnięcia jej na własność – na własność, na wyłączność i na zawsze, już bez odwołania. Jednak tym razem chciał zrobić to tak, aby ona sama naprawdę tego chciała, aby poddała mu się w pełni z własnej woli. Jak kiedyś… I jak wtedy – zaledwie dwa tygodnie wcześniej w Anabelli.
Jak to było możliwe, że w ciągu tak krótkiego czasu stracił wszystko, co ledwie zdążył zyskać? Czy to dlatego, że Iza w międzyczasie dowiedziała się o czymś, czego nie powinna była wiedzieć? Zapewne – tylko o czym? I skąd? Nie chciała nic powiedzieć, jednak on i tak domyślał się, że najprawdopodobniej sypnął Zbyszek… To było wszak do przewidzenia. Tak… lecz nawet jeśli – to cóż z tego? Przecież on, Michał, jasno jej powiedział, że dla niego żadne takie epizody nie miały znaczenia, że liczyła się tylko i wyłącznie ona! Więc jeśli go kochała, powinna wybaczyć mu wszystko, jak kiedyś… a już zwłaszcza takie drobiazgi. Ale jeśli ona się zmieniła i teraz rozumiała to inaczej? Albo jeśli to nie chodziło wcale o to? Bo przecież była jeszcze druga opcja, ta jeszcze gorsza, wręcz nie do zniesienia. Opcja, że był ktoś jeszcze…
Tego też niestety Michał nie mógł w stu procentach wykluczyć. Tylko kto mógł mu tak nagle wejść w paradę? Krawczyk? W to mimo wszystko ciężko było uwierzyć. Przecież ten facet był od Izy ze dwadzieścia lat starszy, a w dodatku obecnie leżał w łóżku ciężko chory, ledwie żywy! Nie, to się nie kleiło, ojciec jednak przesadzał z tymi teoriami, a on w pierwszej chwili zbyt łatwo dał się na nie nabrać. Zwłaszcza że Iza twardo temu zaprzeczyła. Czy miał powód, żeby jej nie wierzyć? Zresztą czy ona, tak stała w uczuciach, zawsze wierna do absurdu, w ciągu zaledwie tygodnia zmieniłaby tak radykalnie obiekt uczuć? Nie, to było zbyt nieprawdopodobne, by brać taką możliwość na poważnie pod uwagę. Więc jednak Zbyszek… Zaraz! A może wcale nie Zbyszek? Może to… tamten?
Nieprzyjemny telefon, jaki Michał odebrał w weekend, do tej pory chodził mu po głowie, mimo że przed samym sobą udawał, że bynajmniej go to nie obeszło. Jednak obeszło i – co tu dużo mówić – mocno zaniepokoiło. Zwłaszcza w kontekście Izy i zwłaszcza teraz, kiedy ona znów tak uparcie milczała… milczała jak grób… A jeśli te dwie okoliczności jednak miały ze sobą bezpośredni związek?
Zagubiony w domysłach niczym w labiryncie Michał na przemian rozważał i odrzucał każdą kolejną opcję, coraz bardziej plując sobie w brodę, że w ogóle dopuścił do takiej sytuacji. Po jakiego diabła pił wtedy to wino? Gdyby nie tamten epizod przy schodach, który wymknął mu się spod kontroli, miałby prawo zadzwonić do Izy, poprosić o spotkanie, jeszcze raz spróbować to wyjaśnić… A teraz? Teraz miał związane ręce. Przez własną głupotę musiał cofnąć się o kilka kroków i znów zacząć niemal od zera! I to w dodatku bez gwarancji, że cokolwiek uda mu się naprawić.
W przeddzień egzaminu oliwy do ognia dolał kolejny telefon, tym razem od ojca, który na podstawie swoich tajnych źródeł uprzejmie donosił, że Iza znowu odwiedziła Krawczyka i spędziła u niego kilka godzin. Zdezorientowanie i nerwowy niepokój Michała sięgnęły zenitu. O co tu chodziło, do cholery?! Znowu tam poszła?! Po co? Czy to znaczyło, że kłamała mu w żywe oczy? I że jednak mylił się co do niej? Nie… niemożliwe… Niemniej źle skrywana satysfakcja w głosie ojca, który nota bene nie miał pojęcia o wyniku rozmowy w hotelu Europa, sprawiła, że Michałowi aż poczerwieniało przed oczami. Nowiutki telefon, na którym w odruchu wściekłości przerwał połączenie, wylądował z hukiem na podłodze, a ekran pękł i pokrył się siateczką drobnych rys.
Krawczyk! Milioner z jedną nogą w grobie! Czyżby Iza była aż tak wyrachowana? Nie, to się nie mieściło w głowie… Na nowo rozbudzona fala zazdrości, niby irracjonalnej lecz jednak niemożliwej do opanowania, nie pozwoliła mu zmrużyć oka aż do rana, w związku z czym na egzamin stawił się ledwo żywy, z bezdenną pustką w głowie, i gdyby nie odruch litości ze strony życzliwego profesora, tego dnia najprawdopodobniej pożegnałby się ze studiami na co najmniej rok. Na szczęście profesor, znany ze swojej niechęci do oblewania studentów, uparł się, żeby wyciągnąć go na słabą tróję, dzięki czemu Michał – sam nie do końca wierząc w ten cud – wyszedł z jego gabinetu jako pełnoprawny student ostatniego roku, z zielonym światłem na ukończenie kierunku w terminie.
Okoliczność ta odrobinę poprawiła mu humor, przywracając nikłą wiarę w to, że również z Izą wszystko jeszcze może się ułożyć. Jednak w tym celu nie mógł dłużej czekać bezczynnie – musiał działać! Musiał, owszem… tylko jak? To nie było wcale takie proste! Bo od czego tu zacząć? Czy miał napisać do niej smsa? Zadzwonić? W obecnych warunkach szansa na to, że zareaguje na jego sygnał, była jak jeden do tysiąca… A zatem spotkać się z nią osobiście! Tak, zdecydowanie, spotkać się z nią i poprosić o rozmowę. Tylko gdzie jej szukać? W Anabelli, dokąd wyraźnie zakazała mu przychodzić? To przecież odpadało, tym razem musiał być ostrożny i zastosować się do jej żądania. Więc na uczelni? Tak… to byłoby już rozsądniejsze, tym bardziej że w czwartek zaczynał się nowy rok akademicki, więc okoliczności układały się idealnie. Jednak co powinien jej powiedzieć? Jak z nią rozmawiać? Przeprosić ją za swoje zachowanie? A jeśli i tak mu nie wybaczy? Poprosić jak kretyn o kolejną, trzecią już szansę? Narazić się na kolejne odtrącenie, na ten sam zimny, obojętny ton, którym pewnie i tak każe mu spadać? Znowu tak się przed nią upokorzyć? Więc może lepiej jeszcze poczekać? Dać jej za sobą zatęsknić, odczekać, aż sama poczuje wyrzuty sumienia? Niby tak… ale jeśli ona wcale ich nie poczuje? Jeśli nie żałuje tego, co się stało?
Zagubiony w plątaninie hipotez, szamoczący się w niej jak mucha w sieci Michał spędził w ten sposób cały dzień i kolejną bezsenną noc, uznając, że nie było innego wyjścia, jak poczekać do czwartku, kiedy to spróbuje odnaleźć Izę na uczelni i zaaranżować niby przypadkowe spotkanie. Jednak czas dłużył mu się niemiłosiernie, a gonitwa myśli krążących wokół bolesnych wspomnień z hotelu Europa i zagadkowej postaci Krawczyka, nie pozwalały mu usiedzieć na miejscu. Gdyby chociaż mógł zobaczyć ją z daleka! Przyjrzeć się jej, przeanalizować jej zachowanie, w którym być może udałoby się wychwycić jakieś znaki cierpienia, tęsknoty za nim albo chociaż duchowej rozterki… Zobaczyć ją również po to, by zweryfikować własne uczucia, przekonać się, czy rzeczywiście wciąż tak bardzo mu na niej zależało, czy też może niepotrzebnie się wkręcał. Odpowiedzieć sobie na pytanie, czy bardziej ją kochał, czy jednak bardziej nienawidził, bo że jedno z drugim się mieszało, to było dla niego oczywiste. Tak, zobaczyć ją i sprawdzić samego siebie. I dopiero wtedy podjąć decyzję, w jaki sposób działać dalej.
Kiedy nastał wieczór, tknięty niemożliwym do zdławienia impulsem Michał ubrał się w czarną bluzę z kapturem i z duszą na ramieniu udał się w zakazane lecz jedyne miejsce, gdzie prawie na sto procent mógł zobaczyć Izę – do Anabelli. Znienawidzony lokal, którego dziś nienawidził jeszcze bardziej, na szczęście był przepełniony, a Iza tak zajęta, że nie było wielkiego ryzyka, by zauważyła go i rozpoznała wśród tłumu. A zatem miał to, czego chciał. Zaszyty w kącie, gdzie cudem znalazł miejsce bez stolika na ławie pod ścianą, mógł obserwować ją z daleka zajętą obsługą klientów w najlepiej oświetlonej części sali nieopodal baru, śledzić jej drobną sylwetkę fruwającą bez wytchnienia w tę i z powrotem z tacą pełną napitków i przekąsek, jakie wprawnymi ruchami zestawiała z uśmiechem na kolejne stoliki. Patrząc na nią, trudno było oprzeć się wrażeniu, że była w swoim żywiole – nie tylko jako głównodowodząca zdyscyplinowaną, działającą jak w szwajcarskim zegarku ekipą kolegów, ale po prostu jako kelnerka, która najwyraźniej lubiła swoją pracę.
Pracę tutaj… w jakiejś badziewnej knajpie! Ach, ten cholerny Błaszczak! Jak on to zrobił, że tak ją wytresował i sfidelizował?! I to przez niespełna dwa lata! Michał od dawna nie cierpiał za to szefa Anabelli, jednak dziś, kiedy patrzył na Izę, pełną niespożytej energii i realizującą swe obowiązki z widoczną radością, zadeklarowana niechęć do jej pracodawcy zaczęła się przeradzać w autentyczną nienawiść. Jak to dobrze, że tego błazna dzisiaj tu nie było! Dzięki temu nie musiał przynajmniej patrzeć na tę jego uśmiechniętą gębę, w którą zresztą już nieraz chętnie przywaliłby z całej siły z pięści, gdyby tylko nadarzył się po temu jakiś pretekst. A z drugiej strony co tam Błaszczak… gorszy był przecież ten Krawczyk! Choć Michał nie znał go osobiście, jego również zdążył już znienawidzić do szpiku kości. Bo co knuł ten dziwny typ z milionami na koncie? Po co z taką regularnością jeździła do niego Iza? I dlaczego dzisiaj miała taki dobry humor?
W istocie uśmiech na twarzy Izy i bijąca z jej gestów energia nie podobały się Michałowi, zbyt jaskrawie świadczyły bowiem nie tylko o tym, że dobrze się tu czuła, ale również o tym, że po rozstaniu z nim bynajmniej nie cierpiała. Czy to nie był dobitny znak, że już jej na nim nie zależało? I że nie miał już czego tutaj szukać? Szarpany gwałtownymi emocjami, od tygodnia wciągnięty w kołowrót męczących wahań i domysłów, a do tego fizycznie wyczerpany serią nieprzespanych nocy Michał popadł w swoim ciemnym kącie w nieprzyjemny stan odrealnienia, niemal transu, który sprawił, że gwar głosów wokół niego przycichł jak za szybą, a sceneria restauracyjnej sali rozmyła się i zbladła jak zasnuta mgłą. Na scenie przed jego gorączkowo błyszczącymi oczami pozostała tylko postać Izy – uśmiechnięta, niemal tańcząca między stolikami z tacą w rękach… tak ukochana i zarazem tak znienawidzona!
Kiedy w głośników huknęła muzyka, a tłum gości z radosnym wyciem zerwał się od stolików, Michał nawet się nie poruszył, jakby zamienił się w posąg z kamienia. Ledwo przytomny, z drobinkami światła wirującymi przez zmęczonymi oczami, mechanicznym gestem podniósł do ust szklankę z wodą, nie spuszczając wzroku z Izy, która wraz z koleżankami zbierała teraz brudne naczynia z poopuszczanych stolików. Siłą zdeterminowanej woli wygasił w sobie buzujące emocje, by uruchomić działanie przytępionego ostatnio rozumu. O tak, właśnie tego mu było trzeba – rozumu! Bo co on, do cholery, widział w tej dziewczynie? Budziła w nim takie skrajne uczucia, a przecież była taka zwykła, z wyglądu zupełnie przeciętna i niepozorna, obiektywnie nawet niezbyt ładna. On zaś mógł mieć niemal każdą, nawet te najpiękniejsze, najbardziej reprezentacyjne, co już nieraz, nawet ostatnio, udowodnił sobie ponad wszelką wątpliwość. Dlaczego więc uparł się właśnie na nią? Przecież na zdrowy rozum to nie miało żadnego sensu!
Może matka jednak miała rację? Iza to przecież była tylko Iza, koleżanka z Korytkowa, nic nadzwyczajnego, a matrymonialnie rzecz biorąc, partia grubo poniżej jego możliwości. Więc co on tu w ogóle robił? Po tym, jak odrzuciła jego oświadczyny, powinien posłuchać pierwszego odruchu i odpuścić ją sobie, unieść się honorem, przestać wreszcie za nią łazić jak zbity pies żebrzący o łaski – to było wszak wbrew jego godności! Odpuścić, olać i wyleczyć się z niej! Otóż to!
Przez kolejnych kilkanaście minut, wpatrzony krytycznym wzrokiem w postać Izy, która wciąż krążyła po tonącej w mroku sali, Michał celowo rozbudzał w sobie jak najgorsze emocje, metodycznie szukając w niej wad i zapominając o jakichkolwiek zaletach. To przecież zależało tylko od jego woli! Musiał po prostu wyjść z tego absurdalnego zaślepienia, którego sam nie pojmował, i zobaczyć ją taką, jaka naprawdę była – zwyczajną aż do bólu. W przypływie rozumu wreszcie przejrzeć na oczy!
W przypływie rozumu? A może raczej w odruchu samoobrony? Nieważne! Nie chciała go, to nie, bez łaski! Świat się od tego nie zawali, a on sam, kiedy już definitywnie wyleczy się z tej głupiej obsesji na jej punkcie, zadba o to, żeby wypełnić pozostałą po niej pustkę. Pfi! Możliwości w tym względzie bynajmniej mu nie zabraknie! A ona? Jej problem. Skoro tak dobrze jej bez niego, to bardzo proszę, niech sobie robi, co chce! Niech jeździ do Krawczyka, ile dusza zapragnie, a skoro tak uwielbia pracę kelnerki, to niech do końca życia pracuje sobie jako najemnik u Błaszczaka. Jej sprawa, jeszcze kiedyś tego pożałuje! Jeszcze zatęskni za dniem, kiedy, odrzucając jego ofertę, odrzuciła swą życiową szansę! Tyle że wtedy już będzie za późno, bo on nigdy więcej nie będzie się przed nią upokarzał!
Dopiwszy wodę, Michał stanowczym gestem odłożył szklankę na jeden z pustych stolików obok i podniósł się z miejsca. W sumie dobrze się stało, że dziś tu przyszedł, właśnie o to chodziło – o chwilę prawdy, która pokazała mu, że Iza jednak nie była warta tego zachodu, tego bólu serca, zawalonego egzaminu i nieprzespanych nocy. Nie była warta! Niepotrzebnie stracił na nią tyle czasu i nerwów! Na całe szczęście nie zdążył jeszcze zrobić żadnej głupoty i nie odezwał się do niej jako pierwszy, nie zrobił z siebie kompletnego idioty. I już nigdy nie zrobi. Nigdy! Znakomicie powiedział jej kiedyś, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, co wypomniała mu ostatnio z taką urazą. Fakt, nie wchodzi się. Matka miała rację, tym razem wyjątkowo musiał jej to przyznać.
Ale wystarczy już. Teraz czas był na to, by wyjść stąd, wrócić do hotelu i wreszcie porządnie się wyspać. Nie musiał bać się, że krzątająca się kilkanaście metrów dalej Iza go zauważy – z racji dyskoteki światła na sali były wygaszone, świeciły się tylko jakieś śmieszne lampki na stolikach, a jedynym większym źródłem lumenów był wciąż jasno oświetlony bar. Do jego kąta światło nie docierało praktycznie wcale, a od miejsca, gdzie się znajdował, do drzwi wiodła droga prostą linią wzdłuż tylnej ściany lokalu. Mógł zatem swobodnie opuścić Anabellę, nie narażając się na śmieszność, nie pozostawiając żadnego śladu po tym, że był tu dzisiaj, aby ją zobaczyć. O nie, za nic nie da jej tej satysfakcji! Wyjdzie stąd tak samo niepostrzeżenie, jak tu wszedł, a od jutra zacznie nowe życie. Od jutra wreszcie…
Urwał nagle myśl i z powrotem opadł na ławę, gdyż w słabym świetle migających na parkiecie barwnych reflektorów dostrzegł na swojej planowanej trajektorii charakterystyczny zarys czupryny szefa lokalu. Ów, niosąc pod pachą sporych rozmiarów rulon papieru, wszedł przez główne drzwi, zamienił na migi kilka słów z ochroniarzem, po czym, poklepawszy go po ramieniu, z szerokim uśmiechem na ustach podał rękę kilku mijanym osobom i ruszył przez salę w stronę baru, rozglądając się uważnie na boki. Michał, który nie miał dziś najmniejszej ochoty spotkać go na swojej drodze, zagryzł z niechęcią wargi i zmrużywszy oczy w wąskie szparki, czekał, aż mężczyzna odejdzie na bezpieczną odległość. Wówczas znów podniósł się z ławy, ostatni raz odruchowo rzucając okiem na Izę, która, pochylona nad jednym ze stolików, pracowicie przestawiała z niego na mocno przeładowaną już tacę brudne kufle po piwie.
W tym momencie skanujący wzrokiem tłumy Majk wyłapał w półmroku jej postać i natychmiast skręcił w jej stronę, przyśpieszając kroku, a jego twarz jeszcze bardziej rozjaśniła się uśmiechem. Zakapturzony klient zatrzymał się mimo woli, z naburmuszoną miną obserwując niemą scenę rozgrywającą się na tle głośno dudniącej muzyki – najpierw zaskoczenie Izy, gdy szef podszedł do niej znienacka, a potem jej nieskrywaną radość na jego widok. To sprawiło, że Michał nachmurzył się jeszcze bardziej. Bo kiedy Iza ostatnio w taki sposób ucieszyła się z jego obecności? Właściwie już takiego przypadku nie pamiętał. A niby w czym ten Błaszczak był od niego lepszy? Ech, co tam, nieważne… przecież on i tak już z nią skończył. Niech sobie robi, co chce, niech dalej uśmiecha się do Błaszczaka, do Krawczyka i do wszystkich diabłów razem wziętych! Jego to już nie obchodziło, zresztą właśnie stąd wychodził.
Wychodził, tak… ale jednak jakoś ciężko mu było ruszyć się z miejsca. Tymczasem Majk dawszy Izie na migi znak, że chce jej coś pokazać, rozwinął przed nią przyniesiony rulon, odwracając go do światła padającego od strony baru. Powierzchnia papieru, który wyglądał z daleka jak jakiś afisz, była na tyle duża, że na kilka chwil twarze obojga skryły się za nim przed oczami Michała, a kiedy znowu zza niego wychynęły, widać było, że nieźle się z czegoś zaśmiewają. Ach, jak ten Błaszczak działał mu na nerwy! Jak potwornie go wkurzał! Ta jego uchachana gęba, ta głupia fryzura, jakby piorun w miotłę strzelił, ta jego skórzana kurtka, w której wiecznie łaził, jakby nie miał w szafie nic innego… a nade wszystko ten skierowany do niego uśmiech Izy… i ta ich wyczuwalna na kilkometr komitywa! Niby nic, zwykła rozmowa, a jednak w tym obrazku było coś nie do zniesienia! Nawet teraz, kiedy oboje zgodnie rozłożyli papier na blacie stolika i pochylili się nad nim głowa przy głowie, wskazując sobie coś palcami i analizując. Albo chwilę później, gdy Majk sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął stamtąd długopis, po czym, zginając się w żartobliwym ukłonie, teatralnym gestem podał go Izie. Jak ona się z tego roześmiała! Najwyraźniej była zachwycona tą żałosną błazenadą. A niech ją… Ale co tam, wolna wola, niech sobie robi, co uważa za stosowne! On, Michał, miał to już daleko gdzieś! Choć nie zmieniało to faktu, że Błaszczaka chętnie by wystrzelał po tej uśmiechniętej mordzie.
Na nowo poirytowany aż do szpiku kości mężczyzna w kapturze zagryzł wargi, siłą zmuszając się do opuszczenia stanowiska obserwacyjnego i pójścia do drzwi. Ostatni rzut oka w stronę Izy pozwolił mu dostrzec, że, mocno pochylona nad blatem, dopisywała coś podanym sobie długopisem na owym wielkim kawałku papieru, jakby coś na nim poprawiała, Błaszczak zaś ze skupieniem śledził ruch jej dłoni, od czasu do czasu zerkając na nią z porozumiewawczym uśmiechem. Ach, co za zgrana współpraca! Aż się mdło robiło… A niech ich wszyscy diabli wezmą!
Wyszedłszy z Anabelli, a następnie również z kamienicy, Michał zrzucił wreszcie z głowy niewygodny kaptur i ruszył ulicą prowadzącą w stronę niewielkiego hoteliku, mniej prestiżowego a przez to tańszego niż Europa, gdzie przeprowadził się na czas nauki do drugiego podejścia do egzaminu z zamiarem przemieszkania tam jeszcze do końca weekendu. Nazajutrz miał się rozpocząć nowy rok akademicki… Tak, tylko co z tego? On i tak nie będzie szukał Izy na uczelni. Niedoczekanie! I zresztą miał już tego wszystkiego serdecznie dość… dość, dość, dość! Tak cholernie, tak beznadziejnie dość!
Leżąca pod ścianą kamienicy zgnieciona puszka po coca-coli zadźwięczała metalicznie, potrącona z całej siły potężnym kopniakiem. I jeszcze raz… i jeszcze! A teraz o ścianę! Raz, dwa… trzy! Niech to wszystko szlag trafi! Szlag, szlag, szlag!
– Ej, gówniarzu, co jest, odbiło ci? – warknął na niego jakiś przysadzisty przechodzień ze szpakowatym wąsem, prowadzący pod ramię wytapirowaną blondynkę w średnim wieku. – Zostaw tę puszkę w spokoju, co? Albo podnieś ją lepiej i wyrzuć do kosza. No już! Słyszałeś, co do ciebie mówię? Podnoś to! Pff… no patrz, Tereniu! Poszedł sobie, głuchego udaje! Co za niewychowane bydło ta dzisiejsza młodzież!