Anabella – Rozdział LIV

Anabella – Rozdział LIV

Pociąg zbliża się do stacji końcowej Lublin. Prosimy o przygotowanie się do wysiadania. Dziękujemy Państwu za wspólną podróż i życzymy miłego pobytu.

Monotonny głos w interfonie napełnił duszę Izy radością i wzruszeniem. Pociąg, który wiózł ją z Warszawy, gdzie kilka godzin wcześniej, na lotnisku Okęcie, wysiadła z samolotu przybywającego z Liège, wjeżdżał do miasta od strony zachodniej. Pierwszy raz jechała tą trasą, tym razem bezpośrednio ze stolicy, a nie z Radzynia Podlaskiego, bowiem po powrocie z Bressoux nie mogła już sobie pozwolić na to, by zajrzeć do Korytkowa, lecz musiała wracać prosto do Lublina. Nazajutrz zaczynała już zajęcia na uczelni, a na szesnastą była umówiona na swoją pierwszą po Nowym Roku zmianę w pracy.

Z lotniska wysłała tylko cztery smsy informujące o szczęśliwym powrocie do kraju, adresując je w pierwszej kolejności do Ani i Victora, którym obiecała dać znak, kiedy tylko doleci do Warszawy, a także do tych samych dwóch osób, do których pisała po przyjeździe do Bressoux, mianowicie do Amelii i do Majka.

Cudownie, kochanie, bardzo się cieszę! – odpisała jej Amelia. – Zadzwoń do mnie, jak tylko dojedziesz do Lublina, koniecznie muszę z tobą porozmawiać! Majk z kolei odpowiedział dość zdawkowo: Super, Iza, dzięki! Jutro szesnasta.

„Ciekawe, co Melcia ma mi do powiedzenia” – zastanawiała się Iza. – „Z maluszkiem chyba wszystko okej, po tonie jej smsa nie widać, żeby coś było nie tak. Ależ to niesamowite, będziemy mieli w rodzinie takie maleństwo! Słodziutkie jak mały Edzio… A właśnie!” – przypomniała sobie, nieco pochmurniejąc. – „Jak już wrócimy na uczelnię, muszę koniecznie zadzwonić do Lodzi. Mam nadzieję, że przed świętami nie miała kłótni małżeńskiej z powodu psychola Krawczyka… Ech! O czym ja myślę! Trzeba cieszyć się z powrotu do domu! Proszę bardzo, wjeżdżamy już do Lublina!”

Serce zabiło jej radośnie na widok zabudowań miasta, które przez miniony rok stało się jej tak bliskie. Teraz, kiedy wracała z zagranicznej podróży, przywiązanie do polskiej ziemi i jej wschodnich rubieży, gdzie sama mieszkała od dzieciństwa, odezwało się ze zdwojoną mocą, uświadamiając jej, że tu jest jej miejsce i chyba nigdzie indziej nie mogłaby się czuć w pełni szczęśliwa. Przypomniała sobie słowa Ani o życiu na obczyźnie, a potem to, co powiedział jej na ten temat Victor. Czy umiałaby podjąć taką decyzję jak ona? Nie była tego pewna, nawet gdyby pokochała Victora tak mocno jak Ania Jean-Pierre’a… to zaś zupełnie nie wchodziło z grę.

„Nie” – uśmiechnęła się do siebie, kiedy pociąg, coraz bardziej zwalniając, wjeżdżał na dworzec kolejowy Lublin. – „Nigdy. Moje miejsce jest tutaj, w Polsce. Super było tam u nich, a tego balu nie zapomnę do końca życia. Ale jednak wolę być tutaj… i jestem taka szczęśliwa, że już wróciłam!”

Pan Stanisław ucieszył się na jej widok jak dziecko. Ponieważ syn z rodziną wyjechał od niego zaraz po świętach, już od tygodnia siedział w domu sam, z powodu przeziębienia nie mogąc nawet wyjść na pogawędki ze znajomymi z dzielnicy.

– Ale już jest lepiej, o wiele lepiej, pani Izo – zapewnił ją, wysmarkując nos w pomiętą bawełnianą chustkę. – Katar już mi się kończy i czuję się silniejszy, bo w Sylwestra to naprawdę porządną gorączkę miałem. Niech się pani nie martwi, już nie zarażam. Końcóweczka choroby, sama końcóweczka…

– To dobrze, panie Stasiu – uśmiechnęła się Iza. – Teraz zimno, to może gdzieś pana przewiało, albo w nocy pan sobie za bardzo kaloryfer przykręcił. Widzi pan, jak to oszczędności nie zawsze się opłacają? – dodała żartem. – Kacper od razu by to panu wytknął…

Oboje spoważnieli na to imię, spojrzeli po sobie i westchnęli jak na komendę.

– A właśnie… od Kacpra żadnych wiadomości nie ma? – zapytała cicho Iza, zalewając herbatę w imbryku. – Pan Maciej nie odzywał się do pana?

– Odzywał się – odparł posępnie pan Stanisław. – Ale nic dobrego, pani Izo. Wprawdzie mówił, że w połowie stycznia załatwią nam widzenie z nim, ale to jest jedyna dobra wiadomość, bo ogólnie sprawy idą źle. Ten poszkodowany nadal jest w słabym stanie, tylko trochę mu się poprawiło i na ten moment jest coraz bardziej prawdopodobne, że nie wyjdzie z tego bez szwanku. Raczej na pewno orzekną mu grupę inwalidzką…

– O mój Boże – szepnęła Iza. – I po co im to było? I jednemu, i drugiemu…

– No właśnie! – westchnął gospodarz. – Jeden zdrowie stracił, a drugi życie sobie zniszczył w takim młodym wieku… Ech! Jak ten Kacper teraz będzie żył, gdzie go nawet do pracy kto weźmie, pani Izo? Odsiedzi swoje, wiadomo… ale potem? Ja to słyszałem, że jak ktoś raz za kratki trafi, to już nic z niego nie będzie.

– Niech pan tak nie mówi, panie Stasiu – pokręciła głową Iza. – Tak nie wolno myśleć.

– No tak, no tak… Trzeba wierzyć, że będzie dobrze – przyznał bez przekonania pan Stanisław. – A wracając do tych złych wieści, to jeszcze druga jest taka, że policja przesłuchała świadków… w tym naszych sąsiadów… i niech pani sobie wyobrazi, pani Izo, że ta jędza, pani Kazia, zeznawała przeciwko Kacprowi! Nagadała im, jaki to on zawsze był agresywny, jak ludzi nie szanował… i że niby raz to nawet chciał ją pobić! Wyobraża pani sobie? Wariatka jedna!

Mówiąc to, aż zatrząsł się z oburzenia, zaciskając leżące na stole dłonie w pięści. Iza znieruchomiała, zmrożona tą wiadomością. Przed jej oczami pojawiła się nieprzyjemna scenka sprzed roku, kiedy to sąsiadka zagadnęła na schodach ją i Kacpra, ów zaś zareagował w niewybredny sposób, który w istocie można było zinterpretować jako agresywny. Zdarzyło się to tylko jeden jedyny raz, jednak to wystarczyło, by sąsiadka zraziła się do niego, o czym świadczył fakt, iż od tamtej pory prawie się nie odzywała, przy każdej okazji manifestując wobec niego swoją niechęć i wrogość.

– No tak, pani Kazia – szepnęła z rezygnacją. – Jeszcze tylko tego brakowało…

– Już nigdy się do niej nie odezwę – zapowiedział stanowczo pan Stanisław. – A jak kiedy będzie czego potrzebowała, to nawet niech jej się nie śni, że coś dam albo pomogę! Żeby tak pogrążyć chłopaka… taką mu… tfu!… czarną robotę zrobić! I za co? Ja rozumiem, że sąsiadom przeszkadzały te jego bale, ale przecież kiedy to było! Ostatni raz rok temu albo nawet więcej! I z takiego powodu całe życie mu łamać? Oj, nie daruję ja jej tego… nie daruję!

– Niedobrze – przyznała smętnie Iza. – Zemściła się, pewnie od roku tylko na to czekała. Ale co zrobić, panie Stasiu? Kacper ma sposób bycia i reakcje, na które nie każdy przymknie oko. A pan Maciej mówił coś na ten temat? – podjęła z niepokojem. – Przewidują, że to bardzo obciąży go w procesie?

– Mówi, że obciążyć, to obciąży go na pewno – przyznał ponuro gospodarz. – Chociaż i tak najwięcej będzie zależało od tego poszkodowanego, od jego stanu zdrowia i od jego zeznań.

– Przesłuchali go już?

– Podobno tak – pokiwał głową. – Ale nam nic na ten temat nie powiedzą, Kacprowi też. Dopiero w sądzie się dowiemy.

Rozmowa ta skutecznie przygasiła radość Izy z powrotu do Polski i Lublina. W jej sercu zrodziło się wręcz coś w rodzaju wyrzutów sumienia, nie tylko dlatego, że sama spędziła Sylwestra na szampańskim balu w Liège, podczas gdy Kacper tkwił zamknięty w więzieniu, ale również (a może przede wszystkim) dlatego, że w pewnym sensie czuła się winna jego dawnej agresywnej reakcji na słowa pani Kazimiery.

Z tych smętnych rozważań wyrwała ją myśl, że musi rozpakować walizkę i przygotować się na jutrzejszy dzień, kiedy to pełną parą wracała do starej codzienności. Wykładając na łóżko i biurko zawartość walizki, przypomniała sobie, że Amelia prosiła ją o telefon zaraz po przyjeździe do Lublina. Sięgnęła zatem po aparat, usiadła na łóżku, gdzie wygospodarowała sobie kawałek miejsca pomiędzy stosami wypakowanych rzeczy, i nawiązała połączenie. Amelia nie posiadała się z radości, że podróż udała się i młodsza siostra szczęśliwie wróciła do kraju.

– Powiem ci szczerze, że niepokoiłam się trochę – mówiła swym ciepłym, miłym głosem. – Te samoloty, przejazdy, obce miejsca… Ale teraz już wiem, że niepotrzebnie się stresowałam, z ciebie jest taka światowa dziewczyna, że poradzisz sobie zawsze i wszędzie! Opowiedz mi dokładnie, jak było. Jak udał się bal?

Iza posłusznie zdała jej szczegółową relację ze swojego pobytu w Liège, pomijając tylko, na ile się dało, kwestię zaangażowania Victora, a w szczególności jego sugestie i propozycje. Jednak czy to po barwie jej głosu, czy też z uwagi na tok opisywanych wydarzeń, Amelia sama wyczytała to i owo między wierszami.

– Oj, Izunia, ten Victor wyraźnie do ciebie uderza! – zauważyła wesoło. – Słyszę o nim już od zeszłej wiosny, ciągle do siebie telefonujecie, a teraz, jak rozumiem, na balu nie odstępował cię na krok. Jak on się nazywa, powiesz mi?

– Na nazwisko? – zdziwiła się Iza, która z pobłażaniem słuchała tych uwag. – Nie wiem, po co ci ta informacja, Melciu… ale okej. Lambert. Victor Lambert.

– Ładne nazwisko – oceniła Amelia. – Z twoich opowieści wynika, że to jakiś bardzo fajny chłopak. I polskiego już się uczy… Hmm, kto wie, kochana, jak się skończy ta twoja przygoda z francuskim! Ja bym…

– Melu! – przerwała jej surowo Iza. – Proszę cię… nie przesadzaj. Victor to mój dobry przyjaciel, dzięki niemu coraz lepiej mówię po francusku i bardzo go lubię, ale nic poza tym. Nie dokuczaj mi, co? Opowiedz lepiej, co u was w Korytkowie, a przede wszystkim, jak ty się czujesz. Lepiej już?

– Dużo lepiej – zapewniła ją Amelia, posłusznie schodząc z tematu Victora, choć w jej głosie nadal dało się wyczuć ślad znaczącego uśmiechu. – Mdłości jeszcze trochę mnie męczą, ale z każdym dniem jest ich coraz mniej, więc liczę, że do końca stycznia w pełni stanę na nogi. To zresztą będzie konieczne, bo Agnieszka, jak sama wiesz, niedługo nie będzie już mogła nam pomagać.

– Tak, wiem – westchnęła Iza. – Zostało jej tylko kilka tygodni. Oby nie szalała już z tą ciężką pracą! Może wyślij ją na jakiś przymusowy urlop, co, Melciu? Ja się ciągle boję, że ona tym nieodpowiedzialnym zachowaniem zrobi krzywdę i sobie, i dziecku.

– Mnie też to martwi – przyznała Amelia. – Ale na razie nie ma na to rady. Nie chcę do niczego jej przymuszać, ona i tak psychicznie balansuje na ostrzu noża. Lepiej niech robi tak, jak chce, a bez przerwy powtarza, że bardzo chce pracować… prosi, żeby jej tego nie odbierać… Ja zresztą ją rozumiem – westchnęła. – To jej jedyny sposób na zabicie myśli.

– Tak – szepnęła smutno Iza. – Wiem, Melu.

– Zosia, Robik i Piotrek pilnują jej, żeby się nie przemęczała – ciągnęła Amelia. – Ale to tylko w sklepie, bo co ona robi w domu, to nikt przecież nie wie. Sama wiesz, jaką sytuację mają Kmiecikowie. Ciężko tam u nich z pieniędzmi, do tego choroba… po świętach staremu Kmiecikowi jeszcze się pogorszyło… W ogóle jakoś dziwnie skończył się ten rok – dodała innym tonem. – Jak to się mówi, fortuna kołem się toczy, bo takie rzeczy się zdarzają, że nikt by się nie spodziewał. Nawet u Krzemińskich, wiesz?

Iza zagryzła wargi.

– No tak – odparła spokojnie. – W Sylwestra uroczyście zainaugurowali działalność hotelu.

– Owszem – przyznała Amelia. – Zainaugurowali… ale to nie było najważniejsze wydarzenie tego dnia. Chodzi o to, że ich syn…

– Tak, wiem – przerwała jej szybko Iza. – Zaręczył się. Niech Pan Bóg da im zdrowie i dużo szczęścia. A wracając do Agi…

– Poczekaj, Izunia – zaprotestowała Amelia. – Nie przerywaj mi. Właśnie o tym najbardziej chciałam ci opowiedzieć. Całe Korytkowo aż huczy od plotek, Dorotka wczoraj zdała mi szczegółową relację, ale ja już i tak wszystko wiedziałam od Marczukowej. Wszyscy od kilku dni gadają tylko o tym!

– O czym? – zapytała z rezygnacją Iza.

– No o tych niedoszłych zaręczynach!

– Niedoszłych? – szepnęła Iza, czując, jak serce zaczyna jej mocniej bić. – Jak to?

– Właśnie tak! – odparła z przejęciem Amelia. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka była afera! Krzemińska od trzech miesięcy rozpowiadała o tych zaręczynach po całej okolicy, w Sylwestra impreza, przyjęcie jak u króla, wszystko gotowe, kilkudziesięciu gości… O dwudziestej oficjalnie otworzyli hotel, przecięcie wstęgi, toasty i tak dalej, a o północy miały być zaręczyny. Marczukowa nie była zaproszona, ale wie od Maliniakowej, która tam była i widziała to na własne oczy… i mówi, że szok! Uroczystość miała się właśnie rozpocząć, wszyscy w jak najlepszych nastrojach, młody Krzemiński pokazuje swoim kolegom i koleżankom pierścionek zaręczynowy… bo wiesz, kupili taki naprawdę wypasiony, Marczukowa mówi, że fortuna na to poszła, więc musieli wszystkim się pochwalić. Pięć minut do północy, a tu nagle ktoś się zorientował, że nigdzie nie ma przyszłej narzeczonej! I to od pół godziny, kiedy to powiedziała młodemu, że idzie do łazienki. Wszyscy się przestraszyli, zapomnieli o toaście noworocznym i rzucili się, żeby jej szukać. I jak myślisz? Szukają wszędzie, szukają, ale nie mogą znaleźć. Zniknęła!

– Ach! – wyrwało się zdumionej Izie.

– No wyobraź to sobie, Iza! – ciągnęła Amelia z takim podnieceniem w głosie, jakby oglądała tę scenę na własne oczy. – Podobno akcja była jak na filmie, młody sam zaskoczony, że mu dziewczyna zniknęła, wszyscy biegali w panice, krzyczeli… My z Robciem też słyszeliśmy z daleka te krzyki, ale myśleliśmy, że to z radości, na toast… A oni panikowali, że może dziewczynie, nie daj Boże, coś złego się stało. Krzemińscy chcieli nawet po policję dzwonić, ale uznali, że najpierw trzeba uzgodnić to z jej ojcem. I wtedy zorientowali się, że rodziców młodej też nie ma!

– Rodziców też…

– Aha, pamiętasz chyba, że jej ojciec to znany polityk z Lublina? – mówiła dalej Amelia. –Krzemińscy przez całe przyjęcie nadskakiwali mu, jak tylko mogli… jemu i jego żonie… ale w tym zamieszaniu pogubili się i dopiero wtedy Krzemińska uświadomiła sobie, że już od prawie godziny ich miejsca były puste. Tego ojca i matki narzeczonej, rozumiesz. Zniknęli tak jak ich córka! No i wtedy to już sprawa zaczęła wyglądać inaczej, wiadomo. Telefony młodej i rodziców nie odpowiadały. Wszyscy w szoku, goście zdezorientowani… usiedli przy stole i zaczęli się zastanawiać, co robić. Młody Krzemiński był tak wściekły, że aż kipiał, chodził w nerwach wokół stołu i rozbijał talerze… koszmar jakiś! I właśnie wtedy do sali wrócił jej ojciec… no wiesz, ten polityk. Marczukowa wie od Maliniakowej, że jak wszedł, to zapadła cisza jak w grobie. A on podszedł do młodego Krzemińskiego i głośno powiedział przy wszystkich, że jego córka nie zaręczy się z nim ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy. I że ma już więcej się z nią nie kontaktować, bo ani ona, ani on sobie tego nie życzą.

Iza słuchała w oszołomieniu, na wstrzymanym oddechu, niezdolna do tego, by wydusić z siebie choć jedno słowo. Wiadomość o tym, że nie doszło do zaręczyn, z którymi przecież już zdążyła się pogodzić, wprawiła ją na kilka pierwszych minut w nieprzyjemny stan szoku. W głowie miała całkowitą pustkę, a w uszach szumiało jej na tyle, że musiała skupić całą siłę woli, żeby słuchać dalej.

– Nie powiedział, z jakiego powodu jego córka zrywa z młodym – głos Amelii dobiegał teraz do jej świadomości z trudem, jakby zza ściany. – Ale jasno dał do zrozumienia, że to jego wina. Dodał coś takiego… czekaj, jak to Dorotka ujęła, bo to ona mi to powtarzała… coś takiego, że on się cieszy, że poznał się na nim teraz, a nie później, bo nie zdążył jeszcze do końca skrzywdzić mu córki. Coś w tym stylu… W każdym razie możesz sobie wyobrazić, jakie to było publiczne upokorzenie. I dla młodego, i dla starych Krzemińskich. No bo wiadomo, zaproszeni goście, sąsiedzi, koledzy tego Michała… a tu taka afera, taki cios! Robcio mówi, że mają za swoje i że wcale mu ich nie żal, a młody pewnie tę dziewczynę puścił kantem na boku, jak to ma w zwyczaju. No ja bym się wcale nie zdziwiła… Ale powiem ci, Izunia, że jak starej Krzemińskiej nie lubię, tak teraz nawet trochę jej współczuję. Tyle się kobieta nabiegała za tym przyjęciem, tak się cieszyła, że syn życie sobie ułoży… ech!… Iza? Jesteś tam?

– Jestem, jestem – zapewniła ją szybko Iza, która powoli odzyskała już równowagę i głos. – Tak się tylko dziwię, bo rzeczywiście niesamowita historia…

– Niesamowita – przyznała Amelia. – Korytkowo prędzej by się trzęsienia ziemi spodziewało niż tego, że Krzemińscy zaliczą taką wtopę. Teraz to aż im głupio na wsi się pokazywać, bo zaraz wszyscy ich palcami wytykają, a po domach aż wrze od plotek. Zresztą dużo osób ma satysfakcję, bo wiesz, że Krzemińscy ogólnie nie są lubiani. Nawet ten młody już z niejednym sąsiadem pozadzierał, ostatnio straszny snob się z niego zrobił, taki co to nie on. I proszę, jak dziewczyna nosa mu utarła! Sprawiedliwość jednak zawsze górą!

W głosie Amelii zabrzmiała nutka satysfakcji. Iza pomyślała mętnie, że jeszcze pół roku temu taka uwaga na temat Michała sprawiłaby jej przykrość, dziś jednak na dnie serca sama przyznawała siostrze rację. Bo czyż w istocie sprawiedliwości nie stało się zadość? Czyż Michał sam już dawno nie zasłużył sobie na to, by ktoś w końcu potraktował go tak, jak zrobiła to Sylwia? Czy sam nie zapracował sobie na to upokorzenie? Co prawda ona, Iza, nigdy i za nic w świecie nie upokorzyłaby go w taki sposób, dla niej zaręczyny z nim byłyby szczytem szczęścia. A jednak… jakiś dziwny chochlik ukryty na samym dnie jej duszy zaśmiał się cichutko, a w jego śmiechu echem odbiła się ta sama nutka satysfakcji co w głosie Amelii. Iza wzdrygnęła się i metodycznym, wystudiowanym aktem woli odsunęła od siebie nieprzyjemne myśli.

– Młody wyjechał z Korytkowa zaraz na drugi dzień, w Nowy Rok – kontynuowała beztrosko Amelia. – Maliniakowa mówiła Marczukowej, że pokłócił się z rodzicami i pojechał do Lublina dokończyć semestr, ale że pewnie nie będzie chciał tam zostać, tylko na resztę studiów przeniesie się do Warszawy. No wiesz, żeby już tamtej nie widywać, a zwłaszcza nie ryzykować, że wpadnie gdzieś na jej ojca. Oni przecież mieszkają w Lublinie.

– Aha – szepnęła Iza dla podtrzymania rozmowy. – No tak…

– I widzisz, jak to wszystko może się w życiu zmienić… jak w kalejdoskopie – podsumowała Amelia. – No, ale już nie truję ci o Krzemińskich. Wiem, że to nie jest twój ulubiony temat, a Robcio też nie lubi, jak za dużo o nich mówię. Po prostu to jest teraz w Korytkowie temat numer jeden, dlatego musiałam się z tobą tym podzielić. To ma zresztą też swoje dobre strony, bo dzięki temu ucichło już gadanie na temat Agnieszki. W sumie po cichu bardzo na to czekałam, wreszcie odczepią się od biednej dziewczyny…

Po rozłączeniu się z Amelią Iza odłożyła telefon na biurko i energicznie zabrała się za segregowanie i układanie rzeczy wyjętych z walizki. Myśli o Michale, choć z całej siły wypychane ze świadomości, tłukły się jej po głowie jak stado spłoszonych ptaków. Właściwie to nie były nawet myśli, a rozmyte i nakładające się na siebie obrazy.

Michał w eleganckim garniturze, z cudowną burzą blond loków… śmieje się, pokazując kolegom pierścionek zaręczynowy… a potem na jego twarzy pojawia się niepokój, strach, wreszcie wściekłość… O tak… choć Iza zna te sceny tylko ze słów Amelii, doskonale je sobie wyobraża. Wie, jak wyglądał w tych chwilach Michał i jakie robił miny… Zna go przecież tak dobrze! Upokorzenie, jakiego doznał ze strony Sylwii i jej ojca niewątpliwie było dla niego dotkliwym ciosem, wielką próbą dla jego wizerunku i osobistej dumy. Lecz czyż ta przykra sytuacja nie była dla niego potwierdzeniem, że na świecie istniała tylko jedna kobieta, z którą mógł być naprawdę szczęśliwy? Jedyna, która kochała go bezwarunkowo i która nigdy nie zrobiłaby tego co Sylwia… Jedyna, która była gotowa przymknąć oko na wszystko, byleby tylko z nią był…

Ach, gdybyż dane jej było móc go dziś pocieszyć! Przytulić go, pogładzić po włosach, okazać mu ów ogrom czułości, jaki od lat nosiła dla niego w sercu… Dla niego, tylko dla niego! Powinna dziś cieszyć się, że został odtrącony przez Sylwię, wszak w ten sposób odradzały się jej pogrzebane już nadzieje, powstawały niczym feniks z popiołów… odżywały jak młode pączki kwiatów po zimie, gdy pada na nie blady promyk wiosennego słońca…

Lecz oto przed jej oczami pojawia się scena z Korytkowa w przeddzień jej wyjazdu do Bressoux. Sylwetka Michała odcinająca się w ciemnościach na tle jasno świecącego księżyca… I jego dwa lodowate słowa… cześć, Iza. Słowa, które odradzającą się nadzieję grzebią znów pod warstwą zimnego popiołu, jaki pozostał z jej dawnych marzeń.

„I co z tego, że ona z nim zerwała?” – myślała, stanowczym gestem odkładając pustą walizkę do szafy. – „Czy to w jakikolwiek sposób zwiększa szanse na to, że Misio wróci do mnie? Nie… to nic nie zmienia… Teraz nawet jest jeszcze gorzej, bo on przez to wyjedzie z Lublina i nie będę już miała więcej okazji natknąć się tu na niego. Tylko w Korytkowie… może raz na rok, jak kiedyś… Nie, zostawmy to, nie ma sensu rozgrzebywać ran. To koniec. Pogodziłam się już przecież z tym, że to definitywny koniec… i niech tak zostanie.”

***

– Tak, byłam u Szczepcia z samego rana – powiedziała Iza, kiedy obie z Martą dotarły do parapetu na holu, ostrożnie niosąc w rękach kubki z gorącą kawą. – Na szczęście dobrze się czuje, bardzo się ucieszył, że przyszłam. Mam dla niego pewną wybuchową wiadomość, ale dzisiaj nie było czasu na pogaduszki, mogłam do niego zajrzeć tylko na chwilkę przez zajęciami. Chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku, zależało mi na tym, bo teraz już do nocy nie będę mieć ani sekundy wolnego. Dzisiaj wracam do pracy na nocną zmianę.

– Od razu wracasz? – zdziwiła się Marta, zajmując swoje tradycyjne miejsce na szerokim parapecie. – Ależ z ciebie pracoholiczka! Przecież dopiero wczoraj przyjechałaś.

– Muszę – odparła spokojnie Iza. – Wykorzystałam już tyle dni urlopu, że aż mi głupio, a do tego zerwałam się z balu sylwestrowego, kiedy w firmie było najwięcej roboty i… ups, przepraszam – zmieszała się, widząc, że twarz Marty na wspomnienie balu natychmiast przybladła i zgasła. – Zapomniałam, Martusiu, wybacz…

– Nic nie szkodzi, Izka – westchnęła Marta. – Przecież muszę z tym jakoś żyć, nie?

Nieco nerwowym gestem podniosła do ust kubek i upiła łyka kawy.

– Trzymasz się jakoś? – zapytała ciszej Iza.

– Różnie – odparła smutno Marta. – W Sylwestra miałam okropnego doła, możesz sobie wyobrazić… Przesiedziałam wieczór w domu z rodzicami, a potem przeryczałam resztę nocy aż do rana. Jednak nie dałam rady, te wspomnienia były za trudne. Rok temu poznaliśmy się… wtedy myślałam, że kolejny Sylwester to już będzie raj i bajka… i do pewnego momentu wszystko na to wskazywało…

– Wiem, Martusiu – pokiwała głową Iza, przechylając się na chwilę, by uścisnąć jej dłoń. – Wiem dobrze, jak to jest, i bardzo ci współczuję.

– Dam radę, nie martw się – zapewniła ją stanowczo Marta, podnosząc głowę i upijając kolejnego łyka kawy. – Przez cały czas pracuję nad sobą i odnoszę coraz większe sukcesy. Czasami, owszem, dopada mnie dołek, ale z każdym tygodniem jest coraz lepiej. Wyleczę się, zobaczysz.

– Na pewno – uśmiechnęła się smutno Iza, myśląc jednocześnie z melancholią, jak słabo Marta musiała kochać Radka, skoro tak szybko planowała się wyleczyć.

„Rok znajomości to przecież jeszcze nic” – zauważyła w duchu. – „Na szczęście jeszcze nie zdążyła wejść w to całą sobą…”

– A powiedz mi, co tam nowego u Kacpra? – zmieniła skwapliwie temat Marta. – Dalej siedzi w pudle?

– Siedzi – pokiwała głową Iza. – Ale może pod koniec stycznia coś już w jego sprawie się wyjaśni, a niedługo mamy go odwiedzić z panem Stasiem, adwokat załatwia nam wjazd.

– Nieźle się załatwił – pokiwała głową Marta. – Oby nie zamknęli go na długo, bo…

– Cześć, Iza! – rzucił wesoło jakiś damski głos.

Iza podniosła głowę i przed sobą zobaczyła rudowłosą Ninę z polonistyki, która przechodziła akurat holem w towarzystwie Ali.

– Cześć – uśmiechnęła się, podnosząc się z parapetu.

Marta poszła za jej przykładem.

– O, i Marta też jest! – zawołała Nina, ściskając im po kolei ręce. – Cześć, miło was widzieć!

– Znacie się? – zdziwiła się Iza, spoglądając raz na nią, raz na Martę.

– A pewnie! – pokiwała głową Nina. – Kto by nie znał naszej słynnej motocyklistki z romańskiej! Daniel przez nią od dwóch tygodni nie może doleczyć przeziębienia, tak go przed świętami przegoniła yamahą po jakichś bezdrożach!

– Ach! – roześmiała się Iza. – No tak, zapomniałam… Daniel! Nic mi nie mówiłaś, Martuś, że przed świętami jeździliście na motorze!

– Nie? – zdziwiła się Marta. – A może i nie, pewnie wypadło mi to z głowy… Ale jak to leczy przeziębienie? – spojrzała z niepokojem na Ninę. – Serio przewiało go na tym naszym przedświątecznym wypadzie po polach?

– Tak twierdzi – przyznała Ala. – Napisał mi w smsie… to było ostatnio, kiedy wysyłałam mu życzenia noworoczne… że od Wigilii przez tydzień leżał w łóżku, bo przeziębił się na motocyklu. I że dopiero teraz mu przechodzi.

– Ups – szepnęła zmieszana Marta. – Niedobrze. A ja mu nawet życzeń nie wysłałam…

– Ja też – przyznała równie skonfundowana Iza. – Zapomniałam…

– No, spokojnie, nie martwcie się, dziewczyny! – machnęła ręką Nina. – Już się wyciąga, od poniedziałku powinien wrócić na zajęcia. Powiedzcie lepiej, jak tam po Sylwestrze? Dobrze się bawiłyście?

Iza zerknęła z niepokojem na Martę, jednak tym razem na jej twarzy nie było widać żadnych śladów smutku czy wzruszenia.

– Mnie nie pytaj, Nina! – zastrzegła żartobliwym tonem. – Ja całego Sylwka przekiblowałam w domu, więc nie mam się czym pochwalić. Ale za to Izka… zgadnijcie, gdzie była?

– Nie muszę zgadywać, przecież wiem, że w Belgii – wzruszyła ramionami Nina z lekko pobłażliwą miną. – A dokładniej w Liège.

– Skąd wiesz? – zdziwiła się Marta.

– Od Lodzi – wyjaśniła Nina, zerkając z uśmiechem na Izę. – Pojechała tam na zaproszenie jej szwagierki, ale tak naprawdę to do swojego chłopaka.

Iza spojrzała na nią z niesmakiem i wzruszyła lekko ramionami.

– No co? – uśmiechnęła się Nina, trącając ją znacząco łokciem. – Może nieprawda? No powiedz, jak się bawiłaś? Facet zabrał cię chociaż na jakieś zwiedzanie Belgii?

Iza uznała, że wszelkie aluzje na temat Victora, na które i tak nic nie poradzi, najlepiej będzie przyjmować z przymrużeniem oka.

– Można to tak ująć – odparła rzeczowo. – Tak naprawdę zwiedziłam dość dobrze tylko Liège i trochę Brukselę, pojechaliśmy tam na parę godzin a w dzień przed moim powrotem do Polski. Więc nie widziałam bynajmniej całej Belgii – zaznaczyła. – Ale dwa duże miasta owszem.

– I wystarczy! – zaśmiała się Ala. – W końcu nieważne, co się zwiedza, tylko z kim!

Iza uśmiechnęła się lekko.

– Niby tak… A powiedzcie mi, Lodzia mówiła coś o powrocie na zajęcia? – zmieniła zręcznie temat. – Ostatnio zapomniałam zapytać, a już dawno się z nią nie widziałam.

– Tak, wraca od drugiego semestru – skinęła głową Nina. – Teraz zalicza wszystko w trybie indywidualnym, ale od połowy lutego chce już chodzić normalnie.

– No i słusznie – przyznała Ala. – Przestawi małego na butelkę i będzie niezależna. A w ogóle to ile on już ma?

– Prawie pięć miesięcy – odparła Nina. – Przy dzieciach czas leci niesamowicie, mam wrażenie, jakby dopiero co się urodził! Ale super z niego agent, mówię wam, boki można zrywać! Chociaż ostatnio nie byłam u nich, a Lodzia wspomniała przez telefon, że Edi teraz więcej płacze, nie chce spać i w ogóle jest marudny.

– Może ząbkuje? – poddała tonem znawczyni Ala. – Niektórym niemowlakom pierwsze zęby potrafią wyrastać bardzo wcześnie. Moja siostrzenica tak miała. Albo męczy go kolka, to jest kolejna typowa przypadłość takich maluchów, czasami przez kilka tygodni potrafią wrzeszczeć, bo boli ich brzuszek. Ale spoko, przejdzie mu powoli… Ups, słuchaj, Nina, lećmy już na opisówkę, co? – ocknęła się nagle, zerkając na wyświetlacz swojego telefonu. – Została już tylko minuta!

Nina złapała się za głowę i obie, pożegnawszy się pośpiesznie, pobiegły schodami na górę. Iza spojrzała na Martę, która wciąż stała w tym samym miejscu i piła swoją kawę z zamyślonym wyrazem twarzy.

– To co, Martuś, my już chyba też pójdziemy pod salę? – zagadnęła.

– A tak – Marta ocknęła się, dopiła kawę i wrzuciła papierowy kubek do stojącego obok kosza na śmieci. – Masz rację, czas się zbierać.

– Co ty taka śnięta jesteś? – zdziwiła się Iza. – Wyglądasz jak zbity pies. Źle się czujesz?

– Nie – pokręciła głową Marta, próbując się uśmiechnąć. – Tak tylko sobie myślę, że powinnam zadzwonić do Dana… albo chociaż wysłać mu smsa. Kurczę, głupio wyszło, że przeze mnie się przeziębił…

– Nie martw się, nic mu nie będzie – pocieszyła ją Iza. – Zresztą wcale nie jest powiedziane, że to przez ciebie, teraz w ogóle jakieś choróbska po ludziach chodzą. Mój pan Stasio też cały zasmarkany… Nic na to nie poradzisz, taki sezon.

– No… może i tak – westchnęła bez przekonania Marta. – Ale dobra, Izka, serio, lećmy już, bo zaraz się spóźnimy. Nie chcę podpaść Flisakowi tuż przed zaliczeniem, i tak coś czuję, że w tym semestrze ledwo wyciągnę na tróję…

„Muszę koniecznie zajrzeć do Lodzi” – myślała tknięta wyrzutem sumienia Iza, kiedy wraz z Martą wspinały się po schodach na pierwsze piętro. – „Aż mi głupio, że tak długo się nie odzywałam. Zadzwonię do niej jutro i trzeba będzie znaleźć jakieś pasmo na spotkanie. Muszę wygospodarować chociaż dwie godzinki, żeby ich zobaczyć, choćbym miała na głowie stanąć! Edzia nie widziałam już chyba z sześć tygodni, ależ musiał urosnąć od tamtej pory! Ciekawe tylko, dlaczego tak płacze i marudzi, może to faktycznie jakaś kolka? Zresztą to pewnie dlatego Lodzia ostatnio była nie w humorze, jak gadała przez telefon z Anią. Pewnie niewyspana i w ogóle… Pablo tak samo. No cóż, takie są uroki rodzicielstwa!”

***

– Tutaj jest grafik, szef zostawił dla ciebie – oznajmiła Klaudia, podając Izie plik zapisanych kartek z tabelkami. – Ja wróciłam dopiero dzisiaj, tak jak ty, a Ola, Lidzia i Kamila jeszcze do jutra są na urlopie. A Antek na zwolnieniu lekarskim.

– Co mu jest? – zaniepokoiła się Iza.

– Nic takiego, jakąś grypę złapał – wyjaśniła Klaudia. – Miał pecha, bo akurat na Sylwestra najgorzej go rozwaliło, ale na szczęście, o ile wiem, już mu lepiej. Jeszcze do końca tygodnia ma zostać w domu i doleczyć się, szef prosił, żeby uwzględnić to w grafiku. Jest nas trochę mniej, ale damy radę, ruch na razie niewielki.

– A szef o której ma być? – zapytała od niechcenia Iza, przeglądając grafik.

– Nie wiem – pokręciła głową Klaudia, zerkając na nią badawczo spod oka. – Nie widziałam go jeszcze. Trzeba zapytać Wiki, ona była w Sylwestra w pracy i od wczoraj też jest na stanowisku. Może coś jej mówił?

Obie przeszły z zaplecza do baru, gdzie wartę trzymała niezawodna Wiktoria. Siedziała teraz bezczynnie, gdyż klientów na sali rzeczywiście była tylko garstka, więc z ich obsługą przy stolikach bez problemu radziły sobie Gosia i Alicja.

– Nic nie wiem o szefie – pokręciła głową Wiktoria, kiedy Iza i Klaudia usiadły obok niej, by porozmawiać. – Nie mówił, kiedy przyjdzie, nawet nie wspominał, czy w ogóle… Może znowu poszedł na amory? Teraz ruch jest słaby, dopiero za parę dni się rozkręci, więc może korzysta z okazji, kiedy jest mniej potrzebny.

– E tam, Wika, nie wymyślaj! – machnęła ręką Klaudia. – To już mu się dawno nie zdarzało. Pewnie przyjdzie później albo załatwia coś z dostawcami. Dziewczyny po Nowym Roku mają pustki w kuchni i w magazynku, dzisiaj Dorotka narzekała, że dysponują tylko tym, co zostało z Sylwestra. A, czekaj… ty, wiesz co? – przypomniała sobie nagle. – Pokaż Izie ten filmik z Tomem! Iza, musisz koniecznie to zobaczyć, mówię ci, boki można zrywać!

Wiktoria roześmiała się i chętnie wyjęła telefon, na którym miała nagrany filmik z balu sylwestrowego wydanego jak co roku w Anabelli. Bohaterem filmiku był ochroniarz Tom, który przy wtórze oklasków, gorąco dopingowany przez kwiczący ze śmiechu zespół kolegów, zatańczył noworoczny taniec z ukochaną Darią. Iza na ten widok nie zdołała powstrzymać wybuchu serdecznego śmiechu, Tom bowiem tańczył jak oswojony niedźwiedź, przestępując z nogi na nogę, a w drugiej części filmu wielkimi krokami, niczym w butach siedmiomilowych, przemierzał wzdłuż i wszerz parkiet, unosząc w ramionach swą tancerkę. Widać było, że nie tylko jej nocne nauki nie poszły w las, a przyjacielskie instrukcje zostały w stu procentach wdrożone, ale również spodziewany efekt przekroczył wszelkie oczekiwania, bowiem Daria była tym wyraźnie zachwycona i oczarowana.

– Chudy płakał ze śmiechu i błagał o litość! – relacjonowała wesoło Wiktoria. – Szef tak samo! Ja też dawno tak się nie uśmiałam, a Ola rozmazała sobie przez to cały makijaż. Żałowaliśmy, że cię nie ma, Iza, doceniłabyś ten taniec! I kto by pomyślał, że z naszego Tomcia taki romantyczny brutal?

Wszystkie trzy znowu wybuchły gromkim śmiechem.

– A patrz dalej, bo to jeszcze nie koniec – ciągnęła Wiktoria, włączając kolejny filmik i podstawiając Izie telefon przed oczy. – Potem był rock’n’roll… lukaj, jak nasz Tom wywija! Mógłby w cyrku robić za tańczącego słonia!

Schylone nad telefonem roześmiane dziewczyny nie zauważyły zmierzającego w ich stronę szefa, który, przeszedłszy przez półmroczną, pustawą dziś salę, na ostatnich metrach zwolnił i zatrzymał się kilka kroków od nich. Gdyby ktokolwiek śledził go wzrokiem, dostrzegłby, że już z daleka jego twarz rozpromieniła się na ich widok jak słońce, a w miarę jak zbliżał się do baru, rozświetlała się jeszcze bardziej, jednocześnie dziwnie poważniejąc. Zatrzymawszy się jakby w zawahaniu, przez kilkanaście sekund stał nieruchomo i drgnął dopiero, gdy zaśmiewająca się nad telefonem Iza, w której utkwione było jego spojrzenie, podniosła dłoń, by odgarnąć sobie opadające jej na twarz włosy.

W tym samym momencie ona również przypadkowo rzuciła okiem w głąb sali, dostrzegła jego sylwetkę naprzeciw baru i natychmiast poderwała się z miejsca, a oczy rozbłysły jej radością. Majk wykonał gest, jakby miał rzucić się w jej stronę, powściągnął się jednak i spokojnym krokiem podszedł do baru.

– O, jest szef! – zauważyła go Wiktoria, również zrywając się z miejsca i wygaszając telefon.

– Czołem, dziewczyny! – rzucił wesoło, odkładając na blat teczkę z dokumentami, którą niósł w ręce, i ściągając z siebie kurtkę, pod którą miał grubą flanelową koszulę w kolorze khaki. – Widzę, że w martwym czasie za kontuarem znajdzie się nawet czas na babskie plotki?

– Pokazywałyśmy tylko Izie taniec Toma – wyjaśniła mu Wiktoria tonem usprawiedliwienia.

Majk zerknął na Izę i roześmiał się.

– No tak, wróciła nasza szefowa – zauważył, przerzucając sobie kurtkę przez ramię. – I musi dostać sprawozdanie z tego, co tu się działo pod jej nieobecność. Dobra, to w takim razie wracajcie do roboty, a Izę zabieram do mnie na sesję sprawozdawczą. Oraz na zapoznanie się z tymi nowymi papierami – dodał, podnosząc z blatu swoje dokumenty i pokazując je Izie znaczącym gestem. – Szykuje się robota na dobry wjazd, droga pani. Mamy zamieszanie w kadrach i w umowach, więc dzisiaj nie będzie luzu.

– Tak jest, szefie! – odparła z entuzjazmem Iza, uniesiona najszczerszą radością na jego widok i na dźwięk znajomego, wesołego tonu jego głosu. – Melduję się na posterunku i czekam na rozkazy!

– Można piwo? – zapytał młody mężczyzna, który w towarzystwie kolegi podszedł właśnie do baru. – Tylko wolałbym z butelki. Jakie macie?

Na ten sygnał Wiktoria rzuciła się do obsługi klientów, Klaudia wycofała się z tacą w stronę stolików, by sprawdzić, czy nie trzeba zebrać z nich brudnych naczyń, zaś Majk mrugnął porozumiewawczo do Izy i ruchem ręki wskazał jej wejście na zaplecze.

W milczeniu przeszli przez korytarz i weszli do gabinetu szefa. Majk zamknął za sobą drzwi i odwrócił się do rozpromienionej dziewczyny, nonszalanckim gestem rzucając na krzesło kurtkę i teczkę z dokumentami. Nastąpiła króciutka chwila konsternacji, lecz już w następnej sekundzie Iza podskoczyła ku niemu i z radością zarzuciła mu ręce na szyję. Natychmiast chwycił ją w ramiona i oboje ze śmiechem wykonali powitalny pląs wokół biurka.

– Nareszcie! – zawołała zachwycona Iza, mierzwiąc mu obiema dłońmi włosy. – Ależ się za tobą stęskniłam, szefie! Już nie mogłam się doczekać, kiedy cię zobaczę!

Każdy z jej spontanicznych, radosnych gestów odbijał się na twarzy Majka wyrazem niemego zachwytu i wzruszenia. Kiedy zatrzymali się na środku gabinetu, przytulił ją do siebie i schyliwszy się, na chwilę zanurzył twarz w jej włosy, przymykając oczy.

– Wróciłaś, elfiku – szepnął. – A niech to… we łbie mi się kręci…

– Wróciłam – pokiwała głową, z rozkoszą wdychając jego zapach, który dziś jeszcze bardziej dodał jej skrzydeł. – I nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę!

– Jak udał się wyjazd? – zagadnął neutralnym tonem. – Dobrze się bawiłaś?

– Cudownie! – zapewniła go z entuzjazmem. – Mam ci tyle do opowiedzenia! I zdjęcia do pokazania… Wszyscy z Bressoux przesyłają ci chóralne pozdrowienia, a mała Tosia narysowała dla ciebie laurkę! Pokażę ci, mam ją przy sobie… Ale to później – zreflektowała się, wyprostowując się i wycofując z jego ramion. – Teraz nie ma na to czasu, najpierw praca!

Majk w pierwszej chwili chciał ją przytrzymać, ale zawahał się i puścił ją posłusznie.

– Tak – mruknął z niechęcią, sięgając na krzesło po dokumenty. – Cholerna praca… Ale fakt, że muszę pokazać ci parę rzeczy. Siadaj, Izulka.

Gestem dłoni wskazał jej, by usiadła w fotelu, a gdy to uczyniła, przysunął sobie krzesło po przeciwnej stronie biurka i rozłożył papiery na blacie.

– Od Nowego Roku mamy trochę zmian – podjął, podając jej jeden z dokumentów, nad którym natychmiast pochyliła się w skupieniu. – Rozwiązałem trzy umowy i będziemy podpisywać nowe. Jedna za Tkaczyka, bo już zwija interes… Szukam innego cukiernika, w tej chwili dziewczyny testują towar od dwóch, do połowy stycznia spróbujemy zdecydować się na jednego. A druga za Ćwiklińskiego.

– Jak to? Ćwikliński się wycofał? – zdumiała się Iza, wiedząc, że ów podstawowy dostawca warzyw i owoców współpracował z Anabellą od samego początku jej istnienia. – Dlaczego?

– Nie wiem – pokręcił głową Majk. – Też się zdziwiłem, ale cóż… Nie wyjaśniał mi nic, a ja nie pytałem. Nie moja sprawa. Na razie musimy radzić sobie bez dostawcy, jutro wyślesz Dorotkę z Chudym do jakiegoś marketu albo na targ, okej? Kupią, co trzeba, i przez parę dni trzeba będzie polecieć w tym trybie.

– Okej, jasne – przytaknęła skwapliwie Iza. – Dzisiaj zostawię im zlecenie i dane do rachunku, muszą to załatwić rano, jeszcze przed otwarciem. Gdybym mogła, sama bym z nimi pojechała, ale akurat wtedy mam zajęcia…

– Zostaw im zlecenie – powiedział, przekładając kolejne papiery. – Poradzą sobie. Jutro przejmiesz ster na cały wieczór, a ja postaram się poumawiać spotkania i pojeździć trochę po tych ogrodnikach-sadownikach. Posprawdzam wstępnie, jaką mają ofertę, i wybiorę ze dwóch.

– Tak jest.

– Aha, zapomniałem ci powiedzieć, że przyjąłem do pracy tę twoją Zuzię – przypomniał sobie Majk, zerkając na nią ponad biurkiem. – Od drugiego stycznia ma już umowę na okres próbny.

Iza z ciepłym uśmiechem wspomniała przedświąteczny epizod z dziewczyną oszukaną przez Marciniakową, dziwiąc się samej sobie, że zupełnie wypadło jej to z pamięci.

– Przyjąłeś ją! – podchwyciła żywo. – O, to super, Majk, wielkie dzięki! Ale dzisiaj chyba jej nie ma? Nie widziałam jej na sali.

– Nie ma jej, bo pracuje na pierwszej zmianie, od dwunastej do szesnastej – wyjaśnił jej spokojnie. – Chociaż jak na moje oko taki podlotek powinien jeszcze zasuwać do szkoły. No, ale nie wnikam w to, ma chyba jakąś niewesołą sytuację w domu.

– Z tego, co zrozumiałam, to tak – przyznała Iza. – Mieszka z bezrobotną mamą i z siostrą, rozpaczliwie brakuje im kasy. A u nas przynajmniej odbije się od dna.

– A poza tym celowo nie dawałem jej na salę – dokończył Majk. – Tym bardziej że musiałaby iść bez przeszkolenia, bo pod twoją nieobecność nikt nie miał na to czasu. Wolałem nie ryzykować strat… Rzuciłem ją na razie do kuchni, Dorotka fajnie się nią zajęła i oddelegowała ją do doraźnej pomocy, czyli do obierania ziemniaków, ładowania zmywarek i takich tam niegroźnych akcji.

– I dobrze! – ucieszyła się Iza. – Zwłaszcza że w kuchni dziewczyny nadal są tylko we dwie… zresztą trzeba będzie na serio rozejrzeć się za trzecią kucharką, zajmę się tym od przyszłego tygodnia… więc Zuzia pomoże im przynajmniej w jakichś mniej strategicznych pracach. No, no! – spojrzała na niego z uznaniem. – Super to wymyśliłeś!

– Tak powiadasz? – uśmiechnął się rozbawiony. – Dziękuję ci za komplement, elfiku.

Iza roześmiała się serdecznie z własnej gafy.

– Ojej, wybacz! – zawołała wesoło. – Do kogo ja to mówię… Nie gniewaj się, szefuniu, przecież i tak wszyscy wiedzą, kto tu jest niezrównanym mistrzem logistyki i organizacji!

Majk pokiwał głową, przez chwilę przyglądając się jej z uśmiechem, po czym powoli przeniósł wzrok na leżące na biurku papiery i jego twarz spoważniała.

– A tu jest nasza trzecia rozwiązana umowa – podjął, podsuwając jej przed oczy jeszcze jeden dokument. – Z datą piątego stycznia.

Iza rzuciła nań okiem i aż zbladła z wrażenia, przeczytawszy widniejące tam nazwisko.

– Krawczyk? – szepnęła zaskoczona. – Wypowiedziałeś umowę Krawczykowi?

Podniosła na niego zaniepokojone oczy. Choć fakt przerwania współpracy z Krawczykiem w głębi serca cieszył ją i sprawiał jej ulgę, głównie ze względu na Lodzię, której nawet obiecała porozmawiać kiedyś z Majkiem o takiej decyzji, zastanawiała się teraz, czy aby na pewno ta decyzja była korzystna dla firmy. I wiedziała, że z punktu widzenia finansowego na pewno nie. W ostatnich tygodniach dokładnie przeanalizowała dokumentację firmy, w tym bieżące umowy, i z tego, co pamiętała, wkład Krawczyka w remont łazienek i kuchni obwarowany był klauzulą, według której Anabella miała świadczyć mu usługi nie krócej niż rok, ale warunkiem skorzystania z dofinansowania był okres dwuletni.

– Nie wypowiedziałem, tylko odmówiłem przedłużenia – odpowiedział spokojnie Majk.

Iza patrzyła na niego z niepewną miną.

– Ale… tam chyba była adnotacja…

– Była – skinął stoicko głową. – Muszę zapłacić karę umowną, pójdzie na to kilkanaście tysięcy… no trudno. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a chyba znasz mnie już na tyle, żeby wiedzieć, że nie jestem człowiekiem, który mamonę stawia na pierwszym miejscu.

– Wiem – przyznała ostrożnie Iza. – Tyle że dla ciebie to jednak spora strata…

Majk uśmiechnął się lekko.

– Miewałem już o wiele większe – zapewnił ją spokojnie. – A w tej sprawie podjąłem decyzję, klamka zapadła i od dziś współpraca z panem Sebastianem jest zakończona.

– Tak jest, szefie – szepnęła Iza.

Na chwilę zapadła cisza, w trakcie której czuła na sobie badawczy wzrok Majka.

– Widzę, że nie jesteś do końca przekonana co do mojej decyzji – zauważył, odkładając dokument na bok. – Ale ona już zapadła, więc olać frajera, szkoda na niego nerwów… No, Izulka, uśmiechnij się do mnie! – dodał weselszym tonem, na co Iza natychmiast podniosła głowę i obdarzyła go promiennym uśmiechem. – O, właśnie tak! Nie będziemy przecież psuć sobie humoru przez jakiegoś osła, tylko dlatego, że ma trochę kasy i próbuje na tym grać, nie? Stać nas jeszcze na to, żeby uwolnić się od takich chybionych zobowiązań. Zresztą to nie tylko dla mnie będzie ulga… No, w porządku. A teraz zajmiemy się fakturami – dodał neutralnym tonem, sięgając po kolejny plik dokumentów leżący na osobnym stosie po prawej stronie biurka. – Zrobiłem trochę przemeblowania w klaserach, zaraz ci pokażę, jaki mam nowy system. Wszystkie papiery z tego roku będziemy układać już w ten sposób, żeby było jednolicie. Kupiłem sześć nowych segregatorów, po dwa w różnych kolorach. Te czerwone będą na…

– Szefie? – do gabinetu zajrzała Wiktoria. – Jakiś facet przyszedł, chce pilnie widzieć się z szefem. Mówi, że od Rogalskiego.

– A niech to diabli! – mruknął Majk, podnosząc głowę. – Zapomniałem o tym frajerze… Poproś go tutaj, Wika, okej? I zapytaj przy okazji, czy nie chce kawy, bo to będzie dłuższa rozmowa.

– Jasne, szefie.

– Dzięki. A ty, Izula, skocz za mnie na kwadrat i dopilnuj wszystkiego, dobrze? – zwrócił się po jej wyjściu do Izy, która na te słowa natychmiast poderwała się z fotela. – Ja muszę pogadać z tym człowiekiem, pilna sprawa, a na śmierć o tym zapomniałem… Ale jak skończy się ten kocioł – zniżył głos, również podnosząc się z krzesła – to zostaniemy tu jeszcze z godzinkę i opowiesz mi wszystko, co masz do opowiedzenia. Może tak być?

– Pewnie, szefie – uśmiechnęła się Iza. – Czekam na to od dwóch dni.

Przechodząc obok niego w drodze do drzwi, zatrzymała się i podniosła rękę, którą pogładziła go przyjacielsko po ramieniu. Majk uśmiechnął się, nieruchomiejąc pod dotykiem jej dłoni.

– Tęskniłem, elfiku – powiedział cicho.

– Ja też – zapewniła go ciepłym tonem, poprawiając mu pod szyją kołnierzyk jego flanelowej koszuli. – Czekaj, coś ci się tu zagięło… o, teraz jest super. Ja też tęskniłam, Michasiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *