Anabella – Rozdział LV
– O, tutaj też jest kotka Isabelle! – zaśmiała się Iza, pokazując Majkowi kolejne zdjęcie na wyświetlaczu telefonu. – Widzisz, jakie miała przyjęcie z tortem? Tosieńka jest przeurocza… Sama też będę musiała pomyśleć o jakimś fajnym prezencie dla niej i dać jej, jak przyjedzie tu w kwietniu.
Majk w milczeniu, z delikatnym uśmiechem na ustach przeglądał zdjęcia dziewczynki. Właściwie niewiele odzywał się od początku relacji z pobytu w Bressoux, którą Iza zdawała mu szczegółowo na jego własną prośbę i którą mogła rozpocząć dopiero po zamknięciu lokalu, gdyż przez cały wieczór w firmie ciągle było coś do zrobienia. Pomimo umiarkowanej liczby klientów na sali silnie we znaki dawała się dziś nieobecność Antka. W obowiązkach, jakie zwykle pełnił, musiał zastąpić go szef, który miał też inne sprawy na głowie, począwszy od wieczornego spotkania z człowiekiem od Rogalskiego, przez przygotowywanie jakiejś pilnej oferty na jutro, aż po długą, prywatną rozmowę, jaką odbył z kimś przez telefon, wychodząc w tym celu aż na klatkę schodową kamienicy.
Iza, skupiona na układaniu papierów oraz nadzorowaniu stanu kuchni i sali, czasowo wspierająca Klaudię, Gosię i Alicję w obsłudze zamówień, około północy została dodatkowo implikowana wraz z Chudym w rozwiązywanie konfliktu między kilkoma podpitymi klientami, co kosztowało ją niemało nerwów. Ponadto musiała sprawdzić grafiki kelnerek przygotowane przez Wiktorię na zlecenie szefa i niestety zawierające sporo błędów, które należało jak najszybciej usunąć. Nie miała właściwie chwili wytchnienia, jednak humor jej dopisywał, bowiem we wszystkim, co robiła, towarzyszyło jej owo jedyne w swoim rodzaju poczucie, które uwielbiała – poczucie, że znowu pracuje pełną parą i że jest potrzebna. I było jeszcze coś… coś nie do końca uchwytnego myślą… instynktowna radość z powrotu w miejsce, co do którego, dopiero będąc za granicą, zrozumiała, jak bardzo było jej bliskie.
Przez cały wieczór oboje z Majkiem czekali na moment, kiedy wreszcie będą mogli spokojnie porozmawiać, jednak nic nie zapowiadało, by mogło się to stać wcześniej niż przed zamknięciem klubu o godzinie drugiej w nocy. Iza nie czuła jednak zniecierpliwienia, bowiem z jednej strony czerpała szczerą przyjemność z podjęcia pracy, za którą w dniach przymusowej bezczynności zdążyła już zatęsknić, a z drugiej cieszyła ją sama perspektywa rozmowy z Majkiem sam na sam. Przelotne spojrzenia i uśmiechy, jakie wymieniali, mijając się na sali czy zapleczu, sprawiały jej dziś taką radość, jaką w przeszłości odczuwała tylko w obecności najbliższych osób, w szczególności Amelii – radość pełną, głęboką i niezmąconą… radość wynikającą z głębokiej nici porozumienia łączącej ludzkie dusze.
Wyjazd do Bressoux uświadomił jej z niespotykaną dotąd mocą, jak cenna była dla niej przyjaźń Majka. To do niego, oprócz siostry, wysyłała stamtąd nieliczne smsy, to jego wspominała najcieplej i to o nim myślała w pierwszej kolejności, wracając do Lublina z zagranicznych wojaży. Właściwie całe to miasto kojarzyło jej się najbardziej właśnie z nim i z jego Anabellą… bardziej niż z uczelnią, bardziej niż z czymkolwiek czy kimkolwiek innym. Odkąd wróciła tu po podróży do Belgii, z każdą chwilą coraz wyraźniej uświadamiała sobie wagę jego przyjaźni, bo choć swoim przyjacielem nazywała go od dawna, teraz całą duszą odczuwała głęboki sens tego słowa i płynącą z niego radość.
Tak, radość… szczerą, czystą i uskrzydlającą. Odczuwała ją od pierwszych chwil powrotu, oczekując na spotkanie z Majkiem… odczuwała ją w chwili, gdy zobaczyła go na sali i gdy potem, w gabinecie, w powitalnym uścisku wsunęła dłonie w jego włosy… i odczuwała ją też teraz, zerkając z daleka na jego sylwetkę, nie do pomylenia z żadną inną, choćby z racji owej charakterystycznej czupryny, która była jego znakiem rozpoznawczym. Co więcej, tę samą radość widziała też w jego oczach, odczytywała ją w nich jak w zwierciadle odbijającym jej własną duszę, jak w książce, którą razem napisali przez ostatni rok. Napisali ją swymi własnymi słowami, tymi samymi, które wymieniali przy trudnych zwierzeniach, odkrywając najgłębsze zakamarki ich dusz… napisali ją uśmiechami i emocjami… radością i smutkiem, bólem i ukojeniem, rozterką i spokojem… i nadal pisali dalsze jej rozdziały coraz bogatszym kodem łączącego ich głęboką więzią naturalnego braterstwa dusz. Kodem prawdziwej przyjaźni, której Iza teraz nie oddałaby już za żadną inną.
„On jest moim jedynym prawdziwym przyjacielem” – myślała, ścierając wylane piwo ze stolika w głębi sali i z daleka obserwując jego postać, gdy zajęty rozmową z kilkoma klientami, stał przy barze. – „Takim, któremu można zaufać na sto procent i powiedzieć mu wszystko. Takim, jak kiedyś Aga… Innym niż Szczepcio, niż Kacper, Marta czy Lodzia… innym niż Mela i Robik… Oni są moją rodziną, ale nawet im nie mogę zwierzyć się w stu procentach. Tylko jemu… on jeden ma dostęp do moich największych tajemnic… i sam tylko przede mną odkrywa swoje. W trybie terapii, okej… ale sam kiedyś nazwał to trybem przyjacielskim. I teraz to naprawdę nabrało znaczenia!”
Świadomość, że odtąd nie istniały już takie problemy czy złe myśli, z którymi musiałaby zostać zupełnie sama, uderzała ją dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i napełniała ją żywą, rozpierającą piersi radością. Jakże przyjemne było to poczucie, że od niedawna był w jej życiu ktoś, komu z pełną ufnością mogła powierzyć wszystko, co leżało jej na sercu… Od niedawna, od niespełna roku… a przecież jakby od wieków!
A jednak nie… nie do końca… była jakaś różnica… Wcześniej wiele razy wahała się, czy skorzystać z trybu terapii, czy zawracać Majkowi głowę swoimi sprawami, tak samo, jak czasami bała się pytać go o jego własne myśli, problemy czy smutki. Ze względu na różne czynniki blokujące, w tym sporą różnicę wieku i pozycji w firmie, nie mówiła mu wszystkiego i nie o wszystko pytała. Dziś to się zmieniło. Dziś chciała powiedzieć mu wszystko i porozmawiać z nim o każdym drobiazgu, jaki nosiła w sercu, otwarcie i bez żadnych zahamowań. Jak z najlepszym, najprawdziwszym przyjacielem. Wcześniej też niby tak było, ale jednak nie w takim stopniu… Dlaczego dopiero teraz w jej umyśle ustąpiły wszelkie bariery? Miała niejasne wrażenie, że jakiś wpływ na to miały owe trzy jedynki z Bressoux… nie do końca uchwytna rozmowa ich dusz w księżycowym blasku… Tak jakby to od tamtej pory Majk stał się jej jeszcze bliższy niż wcześniej, jakby w ciągu tych kilku minut telepatycznej konwersacji w magiczny sposób zacieśniła się więź łącząca ich umysły.
Po zamknięciu lokalu oboje zostali w gabinecie szefa i usiadłszy obok siebie na kozetce, na prośbę Majka oglądali na telefonie Izy zdjęcia z jej belgijskiego wyjazdu. Pierwszym tematem stała się laurka, jaką Tosia własnoręcznie wykonała dla wujka Majka i którą Iza przekazała mu uroczyście, a także zdjęcia dziewczynki z obiema ulubionymi maskotkami, które od niego dostała.
– Nie masz pojęcia, jak ona ciągle cię wspomina – mówiła Iza. – Już nie może się doczekać, kiedy sama będzie mogła ci pokazać, jak bawi się tym pieskiem i kotkiem. W kwietniu przyjedzie z rodzicami do Lublina, Ania przy mnie jej to obiecała… a mała aż skacze z radości na myśl o tym, że zobaczy wujka Majka. Musiałeś nieźle ją przekupić tymi wszystkimi niespodziankami! – uśmiechnęła się, zerkając na niego z rozbawieniem. – Baloniki, zabawki, bajery, lody z truskawkami…
Majk również spojrzał na nią znad telefonu i odwzajemnił jej uśmiech.
– Aha – pokiwał głową. – I znowu będę musiał coś wymyślić. Muszę trzymać poziom i nieustannie stać na wysokości zadania.
– Właśnie, noblesse oblige! – zaśmiała się Iza. – O, zobacz… a tutaj już mam zdjęcia z rozpoczęcia balu. Robiła nam je Yvette, koleżanka z pracy Vica.
Majk przejął od niej telefon i z ciekawością przeglądał kolejne zdjęcia, na których widniały głównie dwie pary – Iza i Victor oraz Ania i Jean-Pierre. Iza pamiętała, jak ustawiali się do tych zdjęć w różnych pozach, zaśmiewając się i wygłupiając, jednak teraz, patrząc na te fotki, miała wrażenie, jakby były robione nie kilka dni temu, a w jakiejś odległej, na wpół nierealnej przeszłości.
– A tutaj są tylko ze mną i z Anią – wyjaśniła, kiedy przeglądający powoli kolejne slajdy Majk doszedł do serii zdjęć, na których rzeczywiście widniały tylko one, w dodatku w większym zbliżeniu niż na wcześniejszych. – To był pomysł Ani, wygoniła chłopaków z kadru i pozowałyśmy tylko we dwie.
– Mhm – mruknął Majk, wpatrzony jak w obrazek w pierwsze zdjęcie, na którym roześmiana Ania przyjacielskim gestem obejmowała Izę.
Powolutku przesunął palcami po ekranie, odsłaniając kolejne ujęcie, podobne do poprzedniego, ale zrobione w większym zbliżeniu, i również zatrzymał się na nim. Iza zerknęła spod oka na jego skupiony półprofil.
„Zaraz dojdzie do tego najładniejszego” – pomyślała w napięciu. – „Od tego to się chyba z dziesięć minut nie oderwie…”
Zdjęcie, które miała na myśli, a którego kolej powoli się zbliżała, przedstawiało samą Anię w dużym powiększeniu, właściwie w formie portretu. Kiedy Iza oglądała je po raz pierwszy, jeszcze w Bressoux, otrzymawszy cały zestaw na telefon od Yvette, od razu pomyślała, że na Majku portret ów zrobi wielkie wrażenie. Nie chciała uprzedzać go i czekała cierpliwie, aż sam dojdzie do tej fotografii, on jednak ciągle wpatrywał się w to poprzednie, a jego skupiona twarz przybrała teraz wyraz tkliwego wzruszenia.
„Oglądaj ją sobie, ile tylko chcesz” – myślała ciepło Iza. – „Chociaż tyle mogłam ci stamtąd przywieźć… mój biedaku kochany…”
Majk przeglądał kolejne zdjęcia, teraz już nieco szybciej, dzięki czemu po chwili doszedł do rzeczonego portretu Ani. Jej piękna twarz, ujęta na fotce tak, że widać było nawet hipnotyzujący blask jej ciemnych oczu, do tego stopnia olśniewała urodą, że Iza sama, patrząc na nią przez ramię Majka, po raz kolejny nie mogła powstrzymać w duszy fali zachwytu. Majk w istocie zatrzymał się na tym zdjęciu i przyglądał mu się w milczeniu.
– Piękne, prawda? – szepnęła Iza, znów dyskretnie zerkając na niego, by sprawdzić, jakie zrobiło na nim wrażenie.
Pokiwał głową twierdząco, ale nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył jeszcze na portret, po czym powoli przesunął palcem po wyświetlaczu, przechodząc do kolejnych zdjęć. Iza poczuła rodzaj rozczarowania, spodziewała się bowiem, że Majk poświęci tej fotografii o wiele więcej uwagi. Gdyby ona miała przed oczami taki sam portret Michała, prawdopodobnie godzinami nie chciałaby odrywać od niego oczu! Chociaż… z drugiej strony… to była tak intymna chwila, że obecność drugiego człowieka, nawet oddanego przyjaciela, mogłaby jej przeszkadzać. Może dla Majka ładunek emocji był zbyt silny i dlatego tak szybko przewinął to zdjęcie?
„Niepotrzebnie się odezwałam” – pomyślała z niezadowoleniem. – „Spłoszyłam go tym tylko. Gdybym nie otwierała gęby, to pewnie oglądałby ją sobie dłużej…”
Chęć naprawienia własnego błędu odezwała się w niej z całą mocą.
– Jeśli chcesz, to prześlę ci któreś z tych zdjęć na twój numer – zaproponowała ostrożnie. – Widzę, że niektóre bardzo ci się podobają…
Majk podniósł głowę i popatrzył na nią z miną człowieka wyrwanego ze snu.
– A tak – pokiwał głową, odruchowo odgarniając sobie dłonią włosy z czoła. – Prześlij mi jedno, Izulka… Czekaj, pokażę ci które.
Znów pochylił się nad jej telefonem, szybkimi ruchami palców przewijając do tyłu klatki. Ku zdumieniu Izy ominął portret Ani i zatrzymał się dopiero na jednym z pierwszych zdjęć z serii od Yvette.
– Wyślij mi to – poprosił, podając jej aparat.
– Okej – szepnęła zaskoczona Iza. – Akurat to? No dobrze…
Otworzyła książkę kontaktów, by udostępnić mu wybrane zdjęcie, jednocześnie w myślach usiłując dociec, dlaczego chciał właśnie to, a nie któreś z dalszych, w jej przekonaniu o wiele lepszych, gdyż Ania była na nich widoczna dużo wyraźniej. Majk uważnie śledził ruchy jej palców i uśmiechnął się leciutko, kiedy z listy wybrała kontakt zatytułowany Michaś. Po chwili z jego telefonu, który leżał dwa metry dalej odłożony na biurko, dobiegł do ich uszu dźwięk powiadomienia.
– Przyszło – stwierdziła Iza, ruchem głowy wskazując w tamtą stronę. – Chcesz sprawdzić?
– Nie – odparł spokojnie. – Potem sobie obejrzę.
– Dziwne, że akurat to najbardziej ci się spodobało – podjęła skonsternowana, wpatrując się uważniej w wybrane przez niego zdjęcie.
Nie mogła jednak dostrzec w nim nic nadzwyczajnego. Przedstawiało ją i Anię stojące obok siebie na tle marmurowych kolumn w holu restauracji, gdzie odbywał się bal i gdzie Victor przedstawił jej Yvette, która następnie zatrzymała ich na krótką sesję zdjęciową. Ania obejmowała ją ramieniem, a jedyne, co mogło rzucać się w oczy, to ich wystawne sylwestrowe kreacje – elegancka, czarno-złota suknia Ani i nieco skromniejsza, połyskująca na srebrzysto sukienka Izy.
„A może on chce ją mieć na zdjęciu w całości?” – pomyślała, widząc, że Majk nie zamierza podjąć tematu. – „Nie tylko twarz, ale całą jej sylwetkę? Twarz przecież też widać, ślicznie się uśmiecha… tak, to pewnie o to chodzi!”
Wytłumaczenie to wydało jej się na tyle satysfakcjonujące, że przestała zastanawiać się nad tym dziwnym wyborem Majka i przewinęła zdjęcia do miejsca, w którym się zatrzymali.
– Tutaj już są zdjęcia z samego balu – powiedziała, znów przekazując mu telefon. – To była ogromna sala, ze trzy razy większa od naszej… o, zobacz, tutaj widać z daleka, ile jest stolików. Chociaż zgaduję, że u nas w Lublinie bal był równie szampański – uśmiechnęła się. – A do tego z efektami specjalnymi! Ten taniec Toma był nie do przebicia!
Majk w milczeniu przeglądał kolejne zdjęcia, tym razem w regularnym, niezbyt szybkim rytmie, przy żadnym nie zatrzymując się na dłużej, jednak każde lustrując z tą samą uwagą i skupieniem co wcześniej.
– Większość z nich robiła nam Yvette – wyjaśniła mu Iza. – Potem jest też kilka zrobionych przez Jean-Pierre’a i Didiera. Niektóre z tańca są niewyraźne, może je powykasowuję, jak będę miała chwilę czasu…
Majk nadal oglądał zdjęcia w milczeniu, które powoli zaczęło już ciążyć Izie, bo choć sam chciał, żeby opowiedziała mu wszystko w najdrobniejszych szczegółach, teraz zaczęła ogarniać ją wątpliwość, czy na pewno chce dalej słuchać. Może ta relacja z Bressoux męczyła go już, tylko nie chciał się do tego przed nią przyznać?
– Majk? – zagadnęła ostrożnie.
– Hmm? – mruknął Majk, przerywając wreszcie milczenie i zerkając na nią przez ramię.
Jego twarz wyrażała głębokie zamyślenie, z którego teraz jakby się ocknął, podobnie jak przed wysyłaniem zdjęcia.
– Nic nie mówisz – zauważyła niepewnie, przyglądając mu się na wpół badawczym, na wpół zaniepokojonym wzrokiem. – Może nie chcesz już dalej słuchać? Albo jesteś zmęczony? To zrozumiałe… już jest za dwadzieścia trzecia. Możemy przełożyć to na inny dzień…
– Nie – pokręcił głową i uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Chcę słuchać. Bardzo chcę, Izulka… Wybacz, że nie jestem przy tym zbyt rozmowny, wiem, że to do mnie niepodobne. Ale to nie dlatego, że mnie to nudzi, wręcz przeciwnie. Po prostu… myślę.
– O niej? – szepnęła tonem domysłu.
Majk znów uśmiechnął się leciutko, po czym odwrócił twarz, na powrót zagłębiając się w telefon. Przeglądał teraz zdjęcia szybko, jakby nerwowo. Iza westchnęła ze zrozumieniem i w odruchu współczucia przytuliła policzek do jego ramienia. Znieruchomiał na chwilę, po czym wrócił do przeglądania zdjęć, na których dominowały wciąż te same dwie pary.
– Ja cię rozumiem, Michasiu – zagadnęła cicho. – Wiem, co przy tym czujesz. Ale sam chciałeś zobaczyć te zdjęcia, a ja tak sobie myślę, że to ci mimo wszystko dobrze zrobi. W trybie terapii… no wiesz.
– Mhm – pokiwał głową, opuszczając dłoń z telefonem i wspierając rękę na kolanie.
– Ja też to ćwiczę, kiedy tylko mogę – zapewniła go. – Kiedy ktoś mówi mi o nim… nawet najgorsze rzeczy… staram się nie przerywać i słucham jak jakaś masochistka. Tak jak ty oglądasz teraz te zdjęcia. Ale trzeba tak robić… trzeba, bo to nas jakoś powoli uodparnia. Na tym między innymi polega nasza terapia… prawda?
Majk pokiwał powoli głową i jeszcze mocniej opuścił dłoń z telefonem, którego wyświetlacz po chwili zdezaktywował się i zgasł.
– Dalej milczysz – westchnęła z lekkim wyrzutem.
– Milczę, bo… nie wiem, co powiedzieć, elfiku – odparł cicho Majk, wbijając wzrok w podłogę. – Mam w głowie taki bajzel, że nie mogę się połapać, gdzie jest prawa, a gdzie lewa. Nie gniewaj się na mnie… Z jednej strony cieszę się jak wariat, że wróciłaś, a z drugiej…
Urwał i pokręcił głową, jakby sam nie wiedział, jak ubrać myśl w słowa.
– A z drugiej ciężko ci, bo wiesz, że wróciłam stamtąd… od nich? – dokończyła za niego łagodnym tonem Iza. – Ja wiem, że tak jest, nie zaprzeczaj. Tak już było przed świętami, zanim tam pojechałam. A jednak sam chcesz, jak rasowy masochista, żebym wszystko ci opowiadała i pokazywała ci te zdjęcia. Przecież ja to rozumiem w stu procentach. Pamiętaj, że jestem taka sama jak ty – dodała lekko żartobliwym tonem. – Wiem, co czujesz, czytam w twoich myślach.
Miała wrażenie, że jego ramię, do którego nadal przytulała policzek, siedząc obok niego na kozetce, zadrżało lekko. Ale może to było tylko złudzenie… Majk podniósł dłoń z telefonem, znów aktywował wyświetlacz i wrócił do oglądania zdjęć.
– Dokumentacja fotograficzna wskazuje na to, że Victor nie odstępował cię ani o krok – zauważył spokojnym, neutralnym tonem, który Iza odczytała jako sygnał, że nie chce kontynuować poprzedniego tematu. – Na każdym zdjęciu jest przy tobie… albo prawie na każdym.
– Tak – pokiwała głową, odrywając policzek od jego ramienia i wyprostowując się. – I powiem szczerze, że pod koniec miałam już tego trochę dość. Może nawet nie tyle samego Vica, bo bardzo go lubię – sprostowała dla porządku. – Ale tej całej gęstej atmosfery, która się wokół tego zrobiła… tych wszystkich podjazdów i sugestii…
– Sugestii? – zdziwił się Majk, zerkając na nią badawczo przez ramię.
– Aha, sugestii – powtórzyła Iza, wzruszając lekko ramionami. – Sugestii, aluzji, podszeptów, znaczących spojrzeń wszystkich dookoła… no wiesz, w kwestii mnie i Victora. Przecież już od jakiegoś czasu wszyscy mnie z nim swatają – uśmiechnęła się z pobłażaniem. – W Bressoux wszyscy są pewni, że to idzie w jednym kierunku i że za jakiś czas zostanę drugą Anią. Ona sama też tak to widzi. Może nawet w pewnym sensie po to mnie tam zaprosiła.
– Tak myślisz? – szepnął Majk, odwracając oczy.
– Oczywiście na pewno nie tylko dlatego – zastrzegła szybko Iza, obawiając się, że właśnie strzeliła jakąś niepotrzebną gafę. – Ania jest życzliwą osobą, bezpretensjonalną… dobrą i kochaną… Nie podejrzewam jej o to, że zaprosiła mnie z wyrachowania albo w ramach jakiegoś spisku z Victorem. Nie, nie o to mi chodziło, Majk… nie bądź zły, że tak głupio to zabrzmiało – dodała, spoglądając z niepokojem na jego spoważniałą twarz. – Po prostu rozmawiałam z nią o tym trochę i pośrednio przyznała, że bardzo by się ucieszyła, gdybym i ja trafiła kiedyś na stałe do Bressoux, bo wtedy miałaby tam przyjazną duszę z Polski. Jean-Pierre i Victor nawet nazywają nas âmes sœurs… ze względu na tę zbieżność imion… Zresztą sama muszę przyznać, że bardzo polubiłam Anię, a myślę, że ona mnie też. Więc na pewno ucieszyłaby się, gdybym i ja… gdyby Victor…
Urwała i machnęła ręką, uznając, że nie ma sensu tego tłumaczyć, bo i tak wiadomo, o co chodzi. Majk uśmiechnął się lekko.
– Victor pewnie też nie miałby nic przeciwko temu? – zagadnął, nadal powolnym, jakby mechanicznym ruchem palców przewijając zdjęcia na ekranie telefonu.
– Nie miałby – przyznała Iza, zastanawiając się gorączkowo, jak zatrzeć złe wrażenie, jakie mógł odnieść po tym, co nieopatrznie powiedziała o Ani. – Oczywiście, że by nie miał, wręcz przeciwnie. Sam to zasugerował, praktycznie mi się oświadczył.
– Co takiego? – zdumiał się Majk, gwałtownie podnosząc głowę znad telefonu.
– No tak – podjęła Iza, zadowolona, że udało jej się zejść z tematu Ani. – Co prawda nie wyjechał mi z tym wprost, ale tak jak wszyscy sypał aluzjami. Grubo szytymi aluzjami… O własnym domu w Bressoux, o tym, że wynajmie mi lokal z widokiem na Mozę… wiesz, to jest ta duża rzeka, która przepływa przez Liège, bardzo mi się podobała… lokal na restaurację albo caffé, gdzie byłabym panią i mogłabym serwować polskie przysmaki… takie tam – machnęła ręką. – Jeśli to nie są matrymonialne zajazdy, to ja w takim razie nie wiem, co to jest. Inne też były… ale o tych już nie będę mówić – westchnęła w zamyśleniu, wspominając zwierzenia Victora w noworoczną noc. – Tak czy inaczej mam pewność, że gdybym powiedziała jedno tak… zresztą on to tak właśnie ujął…
Twarz Majka spochmurniała, znów schylił głowę i wpatrzył się w podłogę. Wyświetlacz telefonu, który trzymał w ręce, po raz drugi zgasł z powodu braku aktywności.
– Pieprzony Belg! – wycedził cicho przez zęby.
Iza zignorowała tę uwagę, odczytując w niej emocjonalną reakcję wynikającą ze złych wspomnień, w tym delikatną aluzję do Jean-Pierre’a, której nie chciała podejmować ze względu na szczerą sympatię, jaką darzyła męża Ani.
– A wszyscy pozostali zgodnie mu w tym kibicują – ciągnęła z przekąsem. – Nawet moja własna siostra zaczyna o niego dopytywać i sugerować, że może coś kiedyś… Lodzia też swego czasu podpytywała o Vica, moja koleżanka z roku tak samo… a ostatnio, po aluzjach Lodzi, nawet jej kumpela z polonistyki. Chwilami mam wrażenie, że dla wszystkich wokół sprawa już jest przesądzona. A ja… wiadomo, co o tym myślę.
– Co myślisz? – zapytał, nadal wpatrzony w podłogę.
– No jak to co? – wzruszyła ramionami. – To samo, co ty sam myślisz, kiedy koleżanki zakładają się z tobą, że nie wytrzymasz w wolnym stanie nawet do czterdziestki. Albo to, co myślałeś, kiedy kochały się w tobie te kelnerki z Anabelli… Wiesz już co?
Pokiwał głową twierdząco, choć jakby bez przekonania.
– Ja sama, kiedy się nad tym zastanawiam, widzę, jak to może wyglądać z zewnątrz – przyznała z westchnieniem. – Wszystko składa się idealnie, nawet ten mój francuski, którym pasjonuję się od lat. I gdyby moje serce było wolne, to… kto wie? Victor to bardzo fajny facet… Ale moja sytuacja jest, jaka jest. A oni tego nie wiedzą… Wiesz tylko ty – zaznaczyła z powagą. – Reszta dopowiada sobie bzdury, naditerpretowuje… nawet sam Vic, chociaż już wiele razy powiedziałam mu jasno, że nic z tego nie będzie. Ty jeden wiesz, jak jest naprawdę, bo tylko tobie mówię o tym i niczego nie ukrywam. Tylko tobie, Majk… w trybie terapii… i przyjaźni.
Majk, który słuchał w milczeniu, nieruchomy jak skała, na jej ostatnie słowa poruszył się i zerknął na nią przez ramię. Uśmiechnęła się do niego ciepło, przechylając głowę, sama nieświadoma ukrytego ładunku kokieterii, jaki zawarł w sobie ten gest. Przez jego twarz przebiegł promyk światła, który na króciutki moment, niczym błyskawica, rozświetlił jego oczy. Natychmiast odwzajemnił jej uśmiech i wyprostowawszy się ze zgarbionej nad telefonem pozycji, w jakiej trwał od ponad pół godziny, z nagle rozpromienionym obliczem przechylił się w jej stronę i objął ją ramieniem.
Iza przytuliła się do niego z radością i ulgą, gest ten bowiem oznaczał, że nie pogniewał się o jej niefortunne słowa na temat Ani. Owionął ją znajomy, przyjemny zapach wody kolońskiej… W jej podświadomości zamajaczyła niewyraźna myśl, że właśnie tego było jej dziś trzeba… i że tak bardzo już za tym tęskniła…
– Tak, mój elfiku – szepnął Majk. – Nasza terapia to chyba najdziwniejsze, co mogło mi się w życiu przytrafić. Ale nie żałuję ani sekundy, ani jednego słowa…
– Ja też nie żałuję – zapewniła go Iza.
– A powiedz mi coś – podjął ostrożnie i jakby z zawahaniem. – Jedną rzecz, bo to dla mnie bardzo ważne. W ten Nowy Rok, o pierwszej w nocy… kiedy pewnie tańczyłaś z Victorem, bo on nie puszczał cię nawet na chwilę…
– Wtedy puścił – sprostowała, podnosząc na niego oczy w porozumiewawczym geście. – Nie miał innego wyjścia, uciekłam od niego na kilka minut… a może na kilkanaście? – zastanowiła się. – Chyba straciłam wtedy poczucie czasu…
– Uciekłaś? – wyszeptał Majk, jakby z niedowierzaniem.
– Tak – pokiwała głową. – To w ogóle było niesamowite, bo prawie zapomniałam o naszych trzech jedynkach… nie gniewaj się, to był środek balu… ale w samą porę przypomniał mi o nich księżyc.
Tym razem nie miała już wątpliwości, że jego ramię zadrżało.
– Zimno ci? – zapytała z niepokojem, odruchowo odsuwając się od niego. – Może chcesz założyć kurtkę albo…
– Nie, nie – pokręcił głową, znów przyciągając ją do siebie energicznym gestem. – Jest okej. Chodź do mnie, nocny elfie, i opowiedz mi o tym. Wszystko, każdy szczegół. Mówisz, że… księżyc?
– Aha – uśmiechnęła się, znów z przyjemnością przytulając się do niego i wspierając głowę na jego ramieniu. – Może nie uwierzysz, bo to pewnie głupio zabrzmi, ale naprawdę tak było.
Wesołym głosem, w głębi duszy szczęśliwa, że może z nim porozmawiać nawet o tym, opowiedziała mu o promyku księżyca, który dwie minuty przed umówioną pierwszą w nocy padł na tarczę zegara, a potem poprowadził ją na pierwsze piętro, gdzie w ciszy i spokoju, nie niepokojona przez Victora, który w tym czasie panicznie szukał jej na dole, mogła skupić się na przesłaniu myślą życzeń przyjacielowi z Polski.
– Mojemu przyjacielowi, za którym bardzo już tęskniłam – zaznaczyła. – Ten księżyc był niesamowity, pomagał mi się skupić… miałam wrażenie, że dzięki niemu naprawdę z tobą rozmawiam. Tak jakbyś ty też na niego patrzył.
– Bo patrzyłem – szepnął Majk.
– Naprawdę? – podniosła głowę i spojrzała na niego zdumiona. – Ale jak to? Nie ściemniaj! Przecież wtedy trwał bal w Anabelli! Jak z piwnicy mogłeś widzieć księżyc?
Na twarzy Majka, który dotąd słuchał, nie przerywając jej ani słowem, również malowało się zaskoczenie.
– A niech to! – pokręcił głową. – Albo stary frajer Majk niebawem skończy w wariatkowie, albo… Nie, Iza, nie byłem wtedy na dole – odpowiedział rzeczowo na jej pytanie. – Bal sobie trwał, to prawda, ale ja wyszedłem wtedy na ulicę… tuż przed pierwszą… po to, żeby nikt mnie nie rozpraszał.
– Ach… – szepnęła zafascynowana. – I widziałeś ten sam księżyc w pełni?
– Widziałem go tak samo jak ty. Trudno było go nie zauważyć, bo świecił jak wariat, dawno nie widziałem takiej wielkiej tarczy… dopiero potem zasłoniły go chmury… Ale, Izulka… to przecież jakieś szaleństwo! – wyszeptał, nie mogąc wyjść z oszołomienia. – Kompletne szaleństwo, jak z tą cyganichą…
– Ja bym raczej interpretowała to jako znak, że dobrze się rozumiemy – sprostowała Iza, szczerze ucieszona tym niezwykłym zbiegiem okoliczności. – Sam kiedyś powiedziałeś, że jesteśmy tacy sami. Powiedziałeś to pierwszy, jeszcze zanim w ogóle była mowa o terapii… a teraz to jest tylko kolejne potwierdzenie, że miałeś rację. Przecież w naszym przypadku to nie pierwsza taka intuicja.
Majk uśmiechnął się i mocniej ogarnął ją ramieniem.
– Rzeczywiście – przyznał. – To prawda, elficzku… A wracając do Victora – zmienił nagle temat, przybierając neutralny ton – to widzę, że frajer pojechał po bandzie. Chociaż ja mu się wcale nie dziwię, mówiłem ci to już kiedyś…
Podniósł rękę z telefonem, który wciąż trzymał w dłoni i o którym jakby dopiero teraz sobie przypomniał, zaktywował ekran i wrócił do przeglądania zdjęć, których większość przedstawiała Izę i Victora w rozmaitych pozach w tańcu.
– Nieźle już tańczysz – zauważył z uśmiechem.
– Coraz lepiej – przyznała nie bez satysfakcji Iza. – Co prawda do Vica się nie umywam, nie mówiąc już o tym, jak tańczą Ania i Jean-Pierre… ale nie mam ambicji, żeby im dorównać, więc to mnie zupełnie nie frustrowało – dodała wesoło. – Cieszyłam się, że mogłam raz w życiu przez całą noc poszaleć na parkiecie ze świetnym partnerem. Długo tego nie zapomnę… może nigdy.
– Skoro ty się cieszysz, to ja też się cieszę – odparł Majk, który doszedł już do końca serii zdjęć z balu i zatrzymał przeglądanie. – Ale powiedz mi coś, Iza…
– No? – spojrzała na niego wyczekująco.
– Nie boisz się, że zrobisz mu krzywdę? – ruchem głowy wskazał na ostatnie wyświetlone zdjęcie, na którym widniała w dużym zbliżeniu uśmiechnięta twarz Victora. – Zdaje się, że frajer wsiąkł po uszy, bo skoro chce cię widzieć jako panią kafejki z widokiem na rzekę w Liège… Ja też miałem takie wizje, kiedy otwierałem tę knajpę, nie robiłem tego z myślą o sobie. Znam ten tok myślenia, znam go doskonale… i to nie są żarty, Isabelle.
Iza zmieszała się, we francuskiej wersji swego imienia, której użył, odczytując ironiczno-ostrzegawczą nutę. Co prawda Majk miał do niej prawo jako jej terapeuta i przyjaciel, a przy tym wyraził to, co jej samej nieraz chodziło po głowie, ale jednak nawet on wszystkiego nie rozumiał…
– No wiem – westchnęła, również wpatrując się w wyświetloną na ekranie twarz Victora. – Ja też mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Tylko że to nie jest takie proste, Majk… Victor wie, że z mojej strony nie może niczego oczekiwać… przynajmniej na razie… a ja nie chcę się pozbywać tego kontaktu. Choćby ze względu na Anię i Jean-Pierre’a, a pośrednio na Lodzię, bo to by mimo wszystko położyło się jakimś cieniem na naszych relacjach.
– Przynajmniej na razie? – powtórzył Majk, ignorując drugą część jej wypowiedzi.
– Znaczy… no tak – zmieszała się jeszcze bardziej Iza. – Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, bo sama nie łapię tego do końca. Może źle to ujęłam… no sama nie wiem – pokręciła głową z rezygnacją. – Nie chcę niczego przed tobą ukrywać, tylko nie wiem, jak to wyrazić. Widzisz… Ja nie kocham Victora, ale bardzo go lubię, naprawdę bardzo… Nie tak jak ciebie, bo to jest jeszcze coś innego. Ty jesteś moim przyjacielem… terapeutą… i dla mnie nie ma znaczenia to, że jesteś facetem, nie myślę o tobie jak o mężczyźnie…
Majk drgnął i zesztywniał na moment, dokładnie w tej samej chwili, w której w jego dłoni znów wygasł wyświetlacz ze zdjęciem twarzy Victora.
– Z tobą nie muszę obawiać się o żadne numery – ciągnęła w zamyśleniu Iza, przytulając mocniej głowę do jego ramienia. – Sam wyjaśniłeś to na początku, zadbałeś o to, żeby nie było nieporozumień, i to było genialne posunięcie… bez tego nie moglibyśmy dojść do takiego etapu jak dzisiaj… kiedy możemy powiedzieć sobie naprawdę wszystko. Jak prawdziwi przyjaciele. A Vic to co innego. Z nim jestem w typowej relacji damsko-męskiej… takiej utrąconej, zdystansowanej… ale jednak. I lubię go mimo to, na tyle mocno, że nie chcę zrywać z nim znajomości. Bolałoby mnie to…
– Hmm – mruknął Majk, oddając jej telefon, który posłusznie przejęła z jego ręki i odłożyła za siebie. – Rozumiem. Czyli jednak coś tam osiągnął.
– Nie – pokręciła głową. – W tym względzie nie.
– A jednak – uśmiechnął się nieznacznie. – Kobiety są dość przewidywalne. On sączy ci do uszka słodkie słówka, a ty nie protestujesz, bo niby go nie kochasz, ale mimo wszystko sprawia ci to przyjemność. Nie chcesz z nim zrywać, bo to by cię bolało… Więc zostawiasz sobie furtkę na frajera i w przyszłości nie wykluczasz, że dasz mu to, czego oczekuje.
– Nie! – przerwała mu z oburzeniem Iza, natychmiast podrywając głowę i odsuwając się od niego. – Wcale nie! Może i mam trochę skrupułów i wątpliwości, ale w praktyce nigdy nie dopuszczę do tego, żeby to poszło chociaż o krok dalej. Nigdy… nie umiałabym być taka zakłamana!… Dlaczego tak do mnie mówisz, Majk? – dodała smutno. – Dlaczego tak mnie oceniasz? Ty? Przecież ty wiesz o mnie wszystko! Wiesz, jaka jestem…
W jej głosie zabrzmiał wyrzut i żal. Majk zmieszał się, oparł łokcie na kolanach i wbił wzrok w podłogę, wracając do swojej wcześniejszej, przygarbionej pozycji.
– Przepraszam, Iza – powiedział po chwili cichym, stłumionym głosem, kurczowo wczepiając palce w swoje włosy i szarpiąc je tak, jakby chciał je sobie wyrwać. – Nie wiem, co mi odbija… Mam we łbie taki chaos, że już sam się w tym gubię… Wybacz mi, elfiku…
Iza, którą w pierwszej chwili oburzyły jego słowa, ochłonęła natychmiast i jej sercem szarpnęły wyrzuty sumienia. To wszystko była przecież terapia… ciężka terapia, która obojgu im dawała ciągle w kość… Poza tym sama czuła, że w słowach Majka o Victorze była odrobina prawdy, którą ona sformułowała może trochę inaczej, ale czyż to nie wychodziło na jedno? Gdyby przed laty nie oddała serca Michałowi, dziś mógłby zdobyć je Victor. Mógłby przekonać ją do siebie właśnie w taki sposób, o jakim mówił Majk. Czułymi francuskimi słówkami szeptanymi jej do ucha… słodkimi obietnicami szczęśliwego życia… obietnicami, które zresztą spełniłby pewnie tak samo niezawodnie jak Jean-Pierre… Jak w porównaniu z jego zaangażowaniem wyglądał Michał? Czy w ogóle można było to porównać?
W głowie Izy zaszemrały płomienne słowa Victora. Na świecie istnieje tylko jedna kobieta, o której kiedykolwiek pomyślałem poważnie i z którą mógłbym… wszystko. Tylko jedna, jedyna… moja Isabelle… A potem chłodne pozdrowienie Michała na korytkowskiej drodze oświetlonej posępnym blaskiem księżyca. Cześć, Iza. Tylko tyle… A przecież gdyby obaj stanęli przed nią i miałaby prawo wybierać, nadal wybrałaby Michała! Nie wahałaby się nawet jednej sekundy! Poszłaby za nim na koniec świata, gdyby tylko tego chciał… Zgodziłaby się na każde warunki, byle tylko móc z nim być! A Victor? Victor przy nim był nikim… „nikim takim”, według własnych słów Michała…
Nagle zachciało jej się płakać. Jak mogła mówić tak do Majka, jak mogła choćby zasugerować mu, że ta jej wierność i stałość, ta beznadziejna miłość do Michała… taka sama jak jego do Ani… mogłaby ustąpić miejsca słodkim słówkom Victora! Jak mogła dać mu do zrozumienia, że to, co cenił w niej najbardziej i co od początku tak mocno ich ze sobą łaczyło, mogło ulec degradacji! Jak mogła sprawić mu taki zawód… Musiała natychmiast wyjaśnić to nieporozumienie!
Pełna żalu do samej siebie, przysunęła się z powrotem do Majka i teraz ona objęła go ramieniem, jak kiedyś w samochodzie, kiedy z głową wspartą na kierownicy opla, ukrywając twarz, cierpiał po całodniowym spotkaniu z Anią. Pochyliła się nad nim i łagodnym ruchem dłoni odsunęła jego rękę, którą wciąż bezwiednie szarpał się za włosy. Opuścił ją posłusznie na kolano, jakby z rezygnacją.
– To ty mi wybacz, Michasiu – wyszeptała, gładząc go po włosach delikatnym gestem, w który wkładała teraz całą swoją duszę. – Głupio powiedziałam o tym Vicu… mogłeś pomyśleć, że terapia podziałała i już jestem zdrowa, a przynajmniej na dobrej drodze. Tak pomyślałeś, prawda? Wiem, że tak. Pomyślałeś, że jednak nie jestem taka jak ty, tylko… przewidywalna jak inne kobiety… jak to przed chwilą ująłeś. Pomyślałeś, że za jakiś czas to, o czym tyle razy rozmawialiśmy, przejdzie mi jak ręką odjął… i że pojadę do Liège do Victora, a ty znowu zostaniesz z tym wszystkim sam. Bo tak rzeczywiście by było… już nie moglibyśmy tak się porozumieć… byłabym po drugiej stronie barykady… Ale tak nie jest, Majk. Słyszysz? – szepnęła, wciąż nie przestając gładzić go po włosach i schylając się, by zajrzeć mu w twarz. – Tak nie jest… Nadal jestem w bagnie razem z tobą, nic się nie zmieniło. Nadal kocham tylko jego… tak jak ty ją…
Poczuła, że znów zadrżał, jednak teraz to jej wcale nie dziwiło. Przepełniona żalem i wyrzutami sumienia, zamilkła i tylko nadal gładziła go po włosach, wsuwając w nie dłoń i przesiewając przez palce ich miękkie, lekko skręcone kosmyki.
„To miała być fajna pogawędka z oglądaniem zdjęć, a oboje dokopaliśmy tylko sobie jak idioci” – pomyślała ze smutkiem. – „I ja chyba bardziej jemu niż on mnie. To dla niego musi być jednak wielki strzał emocjonalny… Te zdjęcia, te wiadomości o niej i o Tosi… Pewnie znowu uświadomił sobie z całą mocą, jak bardzo ją kocha, a ja, zamiast wesprzeć go w trudnej chwili, gadam mu jakieś bzdury o Victorze. Co prawda sam o to zapytał, ale przecież wiadomo, że chciał po prostu zmienić temat… a wyszło przy okazji, że nawet ja robię mu woltę i zostawiam go na lodzie…”
Majk siedział nieruchomo, pozwalając gładzić się po włosach. Kiedy znów schyliła się, by zajrzeć mu w twarz, zauważyła, że przymknął oczy, a jego rysy rozluźniły się, co znaczyło, że jej dotyk sprawiał mu przyjemność. Ona sama zresztą też ją czuła…
„Ale nie muszę już nic więcej mówić” – myślała, czując, jak powoli ogarnia ją spokój. – „Mamy tę samą nieszczęśliwą duszę, rozumiemy się bez słów… Biedaku mój… gdzież ja bym ciebie zostawiła samego z tym wszystkim…”
Jej serce zalała tkliwa czułość dla niego i jego złamanego serca, które dziś tak mocno dało mu się we znaki. Zwłaszcza że stało się tak w dużym stopniu przez nią, przez jej opowieści z Bressoux i zdjęcia, które przywiozła… Nie sądziła, że to go aż tak poruszy, ale cieszyła się, że w tej trudnej chwili może przy nim być, bo w ten sposób razem pokonają ten kryzys, który prędzej czy później nadszedłby i tak. I gdyby dopadł go w samotności, mogłoby skończyć się czymś jeszcze gorszym, jakimś krzykiem rozpaczy na końcu świata, a nie daj Boże w ruch poszłaby i brandy…
„Biedaku, biedaku mój…” – powtarzała czule w myślach, coraz bardziej pieszczotliwymi gestami dłoni przeczesując jego miękkie, przyjemne w dotyku włosy. – „Jestem tu z tobą i nie zostawię cię z tym samego… nigdy cię nie zostawię… zawsze będę przy tobie…”
Jakieś mętne skojarzenie opanowało jej myśli, płynnie przenosząc ją na korytkowskie pola i łąki… na tę łąkę, po której tyle razy włóczyła się z Michałem… To było już prawie pięć lat temu… ależ ten czas leci! Lecz skąd to skojarzenie? Może to przez włosy Majka, które od początku były punktem stycznym łączącym go w myślach z Michałem? Pewnie tak… ale to nie było tylko to. Jeszcze te słowa… słowa dobiegające z jej szczęśliwej, jakże ulotnie szczęśliwej przeszłości. Będziemy zawsze razem, prawda, Misiu? – Zawsze… zawsze, kochanie… Jakże innym tonem je wypowiadał w porównaniu do zimnego pozdrowienia sprzed zaledwie kilku dni! Wtedy wszystko wyglądało inaczej…
Lecz czy naprawdę to miało już nigdy nie wrócić? Czy nie było już nadziei? Trudno jej było w to uwierzyć, bo Iza miała teraz wrażenie, jakby mogła przenosić góry i jakby nie było dla niej nic niemożliwego… z dłonią wsuniętą w te miękkie, tak przecudownie miękkie włosy jej umysł nabrał nagle magicznej mocy i zdało jej się, że może zrobić i zmienić wszystko… Wszystko! Nawet tamto… tak… wystarczyło tylko się skupić…
Jej serce znów bije rytmem tamtych dni… Jest taka szczęśliwa! Znów jest z Michałem na korytkowskiej łące, lecz jednocześnie pamięta wszystko, co wydarzyło się później, aż do dziś. Pamięta Lublin, studia, Anabellę, Victora… tak jakby to nie była przeszłość, ale przyszłość! Przyszłość, w której znów wróciło to, na co tak długo i tak cierpliwie czekała! Drżąc z rozkoszy, tuli się do Michała i najczulszym gestem wsuwa dłoń w jego włosy, przesiewa je przez palce… o tak… Jest jej tak dobrze, tak cudownie! Wreszcie wszystko jest w porządku i na swoim miejscu… wreszcie może powiedzieć mu to, co od lat buzuje w jej sercu…
Zaraz, stop, to przecież tylko złudzenie. Iza ma tego niejasną świadomość, ale odpycha ją od siebie i w uniesieniu rzuca się w wir marzenia… Nawet jeśli to złudzenie, to ona chce je zatrzymać… zatrzymać w sobie najdłużej, jak tylko to możliwe! Bo teraz on jest przy niej… jest… znów widzi rozświetlony słońcem błękit jego oczu… pod palcami czuje jedwab jego włosów… schyla się do nich, powoli zanurza w nich twarz… pachną męskim szamponem i wodą kolońską… Kocham cię, Misiu – szepcze mu do ucha, odgarniając z niego czule ukochane blond kosmyki. – Jestem tu i zawsze będę przy tobie…
– Jestem przy tobie, kochanie…
Majk drgnął, co natychmiast przywróciło jej świadomość. Powolutku wyplotła dłoń z jego włosów i wyprostowała się, uznając, że znów odrobinę przesadziła. A jednak… dziś nie czuła już takiego wielkiego wstydu, że po raz kolejny pomyliła go z Michałem… Czyż Majk kiedyś sam jej na to nie pozwolił? Czyż to nie były jego własne słowa? Kiedy będziesz chciała się przytulić, albo weźmie cię na wspomnienia i skojarzę ci się z tamtym, zawsze możesz potraktować mnie jak narzędzie terapii. Na przykład możesz czochrać mnie po włosach, ile tylko chcesz… Przecież on też doskonale wiedział, że słowa, które właśnie czule wyszeptała mu do ucha, nie były skierowane do niego…
Majk wyprostował się i popatrzył na nią z leciutkim, melancholijnym uśmiechem.
– Znowu myślałaś o nim?
– Tak… o Misiu – pokiwała głową, w głębi serca zadowolona, że tym niewielkim epizodem w pewnym sensie udowodniła mu, że nic się nie zmieniło. – To przez te twoje włosy, zawsze kojarzą mi się z nim… Nic na to nie poradzę – uśmiechnęła się, podnosząc rękę i czochrając go żartobliwym gestem po czuprynie. – Super masz tego sierściucha, uwielbiam go… Zresztą co powiesz na taki deal? Ja odjechałam sobie w myśli o nim, a ty przy okazji dostałeś swoje doładowanie!
Majk parsknął śmiechem, odwrócił się bardziej do niej i spontanicznym gestem ogarnął ją obydwoma ramionami.
– Ech, ty mój mały elfie! – szepnął, tuląc ją do siebie. – Ależ ty mi mieszasz w głowie… co tam, mniejsza o to. Już mi lepiej. Chodź do mnie, dawaj to twoje doładowanie i nie gniewaj się na starego osła Majka, że ma dzisiaj taki podły humor! Zaraz wszystko wróci do normy i stary osioł znowu będzie szczerzył pyska, o to się nie martw. Powiedz mi tylko… ten twój Misio już jest po zaręczynach, tak?
– Nie – pokręciła głową, przytulając się do niego, uszczęśliwiona, że znowu zaczyna rozmawiać normalnie. – Do zaręczyn nie doszło, ukochana na widok pierścionka zwiała gdzie pieprz rośnie.
– Serio? – zdumiał się Majk, rozluźniając uścisk i patrząc na nią w zaskoczeniu.
– Serio! – prychnęła śmiechem, sama zdziwiona swoją beztroską reakcją. – Wyobraź sobie, jaki blamaż! Gdyby to był ślub, panna młoda uciekłaby mu sprzed ołtarza, ma wielkie szczęście, że to były tylko zaręczyny! Dowiedziałam się o tym od siostry, cała nasza wiocha od paru dni plotkuje tylko o tym.
– Ach, to dlatego jesteś taka wesoła… – pokiwał głową, a oczy jakby mu przygasły.
– Czy ja wiem? – wzruszyła ramionami, znów z przyjemnością opierając policzek na jego piersi. – To raczej dlatego, że cieszę się, że wróciłam do Lublina… że mogłam zobaczyć Szczepcia, pana Stasia, ludzi z mojego roku… i ciebie. Tak mi jest dobrze, Michasiu – zapewniła go, na co on natychmiast mocniej otulił ją ramionami. – A co do niego… jeśli myślisz, że te niedoszłe zaręczyny przywracają mi nadzieję… to nie, tak nie jest. Widziałam się z nim w Korytkowie tuż po świętach. Minęliśmy się na drodze. Potraktował mnie, jakbym była powietrzem… czyli standardowo… jak zawsze…
Jej głos posmutniał teraz, ale tylko o jeden ton. Poczuła, że Majk podnosi rękę i ostrożnie gładzi ją po włosach.
– Wiadomo, że chciałabym mieć nadzieję – ciągnęła ciszej, przymykając oczy w poczuciu bezpieczeństwa i przyjemnego błogostanu. – Bardzo bym chciała… Ale wiem, że nie mogę sobie na nią pozwolić. Odpycham ją metodycznie, żeby nie robić sobie niepotrzebnych złudzeń. I to jest chyba mój główny zysk z naszej terapii. Pod tym względem ona mi naprawdę pomogła, czuję wyraźną różnicę względem tego, jak reagowałam jeszcze parę miesięcy temu. Gdybym dziś mogła wrócić do tamtego czasu… chyba już nie zachowywałabym się jak tamta idiotka sprzed pół roku. Byłabym mądrzejsza…
Westchnęła na wspomnienie spotkania z Michałem w pubie na lubelskiej starówce. Na pamięć wrócił jej błękit jego oczu wpatrzonych w nią z zachwytem i zaintrygowaniem… dotyk jego dłoni, w których ponad stolikiem ściskał jej dłoń… i pocałunek, który połączył ich usta na ulicy… Była wtedy taka szczęśliwa!
– Ale wiem, że to już i tak nie wróci – mówiła znów odrobinę smutniejszym tonem. – Nie dostanę tej szansy. I moje marzenia nie spełnią się… tak samo jak twoje…
– Jakie masz marzenia, elficzku? – zapytał łagodnie Majk.
– Przecież wiesz jakie – uśmiechnęła się leciutko.
– Wiem… w przybliżeniu – przyznał, nadal gładząc ją po włosach delikatnym gestem, który koił ją jak usypiające dziecko. – Ale opowiedz mi o nich, dobrze? No, opowiedz, Izulka, chcę posłuchać.
– Okej – uśmiechnęła się znowu, nie otwierając oczu. – Marzę… a raczej marzyłam… o tym wszystkim, o czym marzą zakochane dziewczyny. O zaręczynowym pierścionku… o białym welonie… o takich słodkich szkrabach jak Edzio… Miałam też od dawna jedno takie marzenie… takie bardziej spersonalizowane…
– Takie są najciekawsze – zauważył cicho Majk.
– Chyba tak – przyznała. – Ale ich niespełnienie może bardziej boleć. To marzenie przypomniało mi się, kiedy Victor zabrał mnie w ostatnim dniu do Brukseli. Pojechaliśmy samochodem, to była całodniowa wyprawa. Pokażę ci kiedyś zdjęcia, jeśli będziesz chciał… bardzo ładne miasto. Pozwiedzaliśmy je trochę i na koniec Vic obiecał mi, że następnym razem zabierze mnie do Paryża. I wtedy odpowiedziałam mu, że nie… i zrobiło mi się tak strasznie smutno… bo ja nie chcę tam jechać z nim…
– Hmm… chyba rozumiem – pokiwał głową Majk. – Zrobiło ci się smutno, bo to jest właśnie twoje ciche marzenie? Żeby pojechać do Paryża z Miśkiem?
– Właśnie – westchnęła. – Od dawna marzyłam, że pojadę tam z nim i że to będzie przy okazji… tylko nie śmiej się ze mnie, Majk, okej?… przy okazji podróży poślubnej. Że będziemy zwiedzać Paryż we dwoje… pływać bateau-mouche* po Sekwanie… a wieczorami przesiadywać w nastrojowych knajpkach na Champs-Elysées… Więc wiadomo, że gdybym pojechała tam z Victorem, to byłoby to dla mnie swego rodzaju świętokradztwo. Dlatego muszę pojechać tam sama – dodała stanowczo. – Tak, żeby w razie czego móc mu powiedzieć, że już byłam w Paryżu i że nie podobało mi się tam.
– A dlaczego zakładasz, że nie będzie ci się podobało? – zdziwił się Majk, ostrożnym gestem odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów. – Hmm? Dlaczego? Z Miśkiem czy bez Miśka… na pewno tam jest bardzo ładnie. Sam chętnie zobaczyłbym kiedyś Paryż. Rozumiem, że to twoja rezerwacja sentymentalna, ale samo miasto chyba nie jest tu nic winne?
– To prawda – pokiwała głową, mrużąc oczy pod dotykiem jego dłoni jak łaszący się kot. – Masz rację… Ale i tak pojadę tam sama. Zresztą nie chcę już o tym mówić – dodała ciszej. – I tak mam potworne wyrzuty sumienia, że dzisiaj bez przerwy gadamy o mnie, a nie porozmawialiśmy ani trochę o tobie.
– O mnie? – powtórzył zdziwiony. – A po co o mnie? To nie ja byłem w Bressoux.
– Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi – pokręciła głową. – Ja byłam w Bressoux, ale dla ciebie to jest dużo cięższe przeżycie niż dla mnie. Sądzisz, że nie wiem, o czym myślisz i co czujesz?
– Sądzę, że nie wiesz, elfiku – uśmiechnął się łagodnie. – Bo skąd możesz wiedzieć, skoro ja sam tego nie wiem? Mówiłem ci już, że mam dzisiaj pod czaszką Hiroszimę.
– No tak – westchnęła. – Ale gdybyś chciał o tym pogadać… zamiast ciągle pytać o mnie…
– Ale ja właśnie chciałem pogadać o tobie, Iza – zapewnił ją spokojnie. – Już dawno nie rozmawialiśmy z taką szczerością, a przecież wiesz, że zawsze na to czekam. Interesuje mnie wszystko, co cię dotyczy.
– Izabello Anno – dokończyła odruchowo Iza.
– Co takiego? – wyszeptał, a jego dłoń gładząca jej włosy znieruchomiała.
– Przepraszam – zreflektowała się, podnosząc głowę. – Tak kiedyś powiedziałeś… Kiedyś, na samym początku, kiedy jeszcze nie wiedziałam, w kim tak mocno się kochasz. Powiedziałeś do mnie takim znaczącym tonem właśnie tak jak teraz. Interesuje mnie wszystko, co cię dotyczy… i dodałeś: Izabello Anno. Wtedy nie rozumiałam, jaka w tym była ukryta aluzja. A teraz… tak mi się jakoś przypomniało…
– Okej – skinął głową. – Pamiętam to… rzeczywiście.
Zwolnił uścisk ramion, czując, że Iza ostrożnie stara się z nich wycofać.
– Poczekaj… muszę znaleźć mój telefon.
Wyplątawszy się z jego objęć, odwróciła się bokiem, po omacku szukając ręką telefonu, który zawieruszył się w fałdach patchworkowej kapy z napisem Anabella. Majk przyglądał się z uwagą jej błądzącej po kapie dłoni, po czym jego spojrzenie przeniosło się na jej zarysowany w słabym świetle profil. Choć w gabinecie panował półmrok, jego stalowoszare oczy powoli napełniły się niezwykłym, błękitnawym światłem, jakby odbił się w nich kawałek pogodnego nieba… Jednak już w następnej chwili odwrócił oczy, a jego leżąca na kolanie dłoń powolutku zacisnęła się w pięść, aż nabrzmiały w niej wszystkie mięśnie.
Znalazłszy telefon, Iza zaktywowała na chwilę wyświetlacz, żeby zerknąć na godzinę.
– Już prawie czwarta – oznajmiła, odwracając się do niego. – Chyba musimy spadać do domu, jak myślisz, szefie? Całe szczęście, że zajęcia mam dopiero o dwunastej… Musimy się wyspać, już i tak zarwaliśmy noc.
Ściśnięta dłoń Majka rozluźniła się powoli, a na jego usta wybiegł ów swobodny, chojracki uśmiech, z którego był tak dobrze znany w szeregach swoich klientów i przyjaciół.
– Tak jest, pani generał! – rzucił żartobliwym tonem, podnosząc się z kozetki i podchodząc do biurka, skąd energicznym gestem zabrał swój telefon. – Zamykamy interes i uciekamy na chatę, w końcu jutro… a właściwie już dziś… nikt nie da nam taryfy ulgowej. Dzięki za fotkę z Bressoux i za miły wieczór zwierzeń… no i za doładowanie baterii elfikową energią! Bardzo mi już tego brakowało.
Iza sięgnęła po swój płaszcz, który przyniosła sobie do gabinetu z szatni kelnerek tuż przed zamknięciem lokalu, i lekkim ruchem zarzuciła go sobie na ramiona.
– Mnie też – zapewniła go, puszczając do niego filuterne oko. – Elf był już bardzo głodny.
Majk zerknął na nią z promiennym uśmiechem, zebrał w obie dłonie fałdy własnej flanelowej koszuli i pochylił się, aby ją powąchać.
– Bardziej śmierdzi długą dniówką w knajpie, niż pachnie wodą kolońską – zauważył z przekąsem, krzywiąc się przy tym komicznie. – I tym się żywią nocne elfy?… Tfu!
Iza prychnęła śmiechem, ale powściągnęła go szybko i spojrzała na niego z udawanym politowaniem.
– Pan się na tym nie zna, panie Błaszczak – wzruszyła ramionami, podając mu jego skórzaną zimową kurtkę. – Więc pan się lepiej nie odzywa, tylko zakłada to i idziemy.
Rozbawiony tą uwagą Majk wziął kurtkę z jej rąk, nie odrywając od niej oczu. Na ich dnie zatliła się ciepła iskierka podobna do promyka słońca.
– Tak jest – szepnął, mechanicznym gestem wsuwając jedną rękę w rękaw kurtki, a drugą chowając do kieszeni swój telefon. – Rozkaz, elfiku.
________________________________________________
* Bateau-mouche (fr.) – otwarta łódź wycieczkowa, w szczególności używana do wycieczek po Sekwanie w Paryżu, ale również w innych miastach Fracji, np. w Lyonie.