Anabella – Rozdział LIX
– No dobra, czyli do ciebie się nie przystawiał? – upewnił się Majk, dolewając sobie piwa i pociągając powoli niewielkiego łyka.
– Nie – pokręciła głową Iza. – Na początku to trochę tak wyglądało, nawet sama przez moment miałam wątpliwości, kiedy całował mnie po rękach, a potem wyjechał mi z tą propozycją pracy. Ale jednak takie rzeczy wyłapuje się instynktownie, a ja nie wyczuwałam z jego strony żadnych podchodów. Owszem, stresowało mnie jego głupie zachowanie, ale nie z tego powodu. W tym względzie uderzał tylko do Lodzi.
– Hmm – mruknął Majk. – Ma frajer szczęście, że ta propozycja pracy miała tylko taki cel. Czyli od dawna robił mi krecią robotę…
– I tak nie poszłabym do niego pracować – zapewniła go Iza, wzdrygając się lekko. – Wprawdzie przez moment namieszał mi w głowie i rozważałam to całkiem na poważnie, ale bardzo szybko się z tego wyleczyłam. Odejść z Anabelli do psychola… chyba na mózg bym upadła!
Majk zerknął na nią spod oka i pokręcił głową.
– Nie odeszłabyś – odparł stanowczo. – Ja sam bym cię nie puścił. Za nic w świecie nie pozwoliłbym na to, Iza. Rzuciłbym się Rejtanem i zatrzymałbym cię, a potem tak długo bym cię przekonywał, aż wybiłbym ci to z głowy. Nie wyobrażam sobie mojej firmy bez ciebie, ani ciebie… w jego domu – dodał ciszej, zaciskając na chwilę zęby jak Pablo. – Nie… Są rzeczy, które wykraczają poza wyobraźnię.
– To prawda – przyznała z westchnieniem Iza. – Jak tak popatrzę na samą siebie sprzed roku, to dopiero teraz widzę, jaka byłam naiwna.
Była już prawie druga w nocy. Oboje siedzieli na kanapie w salonie Majka, gdzie przyjechali, by w spokojnych warunkach omówić sprawę Lodzi i Pabla z myślą o strategii przyjacielskiej pomocy. Całą drogę samochodem rozmawiali jednak nie o nich, a o Ćwiklińskim, który ku wielkiemu zdumieniu Majka zaproponował mu powrót do współpracy, jej zerwanie sprzed kilku tygodni określając ze skruchą jako „kolosalny i głupi błąd”. Majk, który na kwestie lojalności był wyczulony w sposób szczególny, odpowiedział na tę propozycję chłodno i z dystansem, jednak obiecał, że przemyśli sprawę i da mu odpowiedź do połowy lutego.
Od lat mam zasadę, że kiedy ktoś zrywa ze mną współpracę, to tym samym bezpowrotnie pali most – tłumaczył Izie, kiedy jechali pustymi ulicami miasta. – I tak pewnie skończy się też sprawa Ćwiklińskiego. To była wspaniała wieloletnia współpraca, fakt… ale dla mnie są rzeczy ważne i ważniejsze. Odłożyłem to do połowy lutego po pierwsze po to, żeby nie działać w emocjach, tylko zakomunikować mu moją odpowiedź na zimno i w przemyślany sposób, a po drugie dlatego, że zaskoczył mnie tym jak cholera. Spodziewałem się raczej jakichś roszczeń i asów z rękawa, a nie propozycji powrotu do współpracy.
Ponieważ Iza również miała w tej sprawie mieszane uczucia, oboje zgodnie odłożyli refleksję nad przypadkiem Ćwiklińskiego na dogodniejszy czas, skupiając się w całości na sprawie Pabla i Lodzi. Kiedy usiedli w salonie przy piwie i soku pomarańczowym, Iza opowiedziała Majkowi w szczegółach historię zabiegów Krawczyka, nie ukrywając przed nim niczego, nawet wstydliwej kwestii propozycji pracy, która od dawna ciążyła jej na sumieniu i której wyjawienie przyniosło jej dziś szczerą ulgę.
– Chodziło mu tylko o zapewnienie sobie stałego, opłacanego pośrednika – mówiła ze zdegustowaniem. – Wiedząc że znam Lodzię, chciał mnie od siebie uzależnić, żeby móc mi wydawać odpowiednie polecenia. Brrr… jak dobrze, że nie zaćmiło mnie wtedy do końca i nie narobiłam żadnych większych głupstw! Straciłabym tak wiele…
Majk sięgnął po stojącą na stole butelkę i wlał sobie resztę piwa do szklanki.
– A jak to wygląda teraz? – zapytał, odstawiając pustą butelkę i znów rozsiadając się na kanapie. – Frajer nadal próbuje podjeżdżać do Lodzi, czy dał już sobie spokój?
– Z tego, co mi mówiła, na razie wyluzował. Od grudnia cisza… no, ale to wcale nie znaczy, że odpuścił definitywnie – zaznaczyła z przekonaniem. – Psychol potrafi cicho siedzieć, a potem nagle uaktywnia się po bardzo długim czasie. Jednak mam nadzieję, że tym razem to się już skończy… Zresztą nawet gdyby Krawczyk wrócił, to co z tego, Majk? On tu jest teraz najmniej ważny.
– Prawda – przyznał Majk. – Najwięcej naświrował sam Pablo. I albo to się zakończy jakimś konstruktywnym rozwiązaniem, albo on tę dziewczynę do grobu wpędzi… siebie zresztą też. Od świąt tylko raz zajrzałem do nich przelotem i byłem przerażony tym, jak ona wygląda. Jak zgaszone słońce… Zresztą na Edku to też się odbija – westchnął, kręcąc głową. – Jeszcze przez te odpały wpakują małego w jakąś nerwicę… Nie wiem, jak Pablo mógł do tego doprowadzić, zachowuje się, jakby mu mózg wypaliło. Choć fakt, że Lodzia powinna była o wszystkim mu powiedzieć – dodał surowiej. – Nie zważać na to, że zachowuje się jak zazdrosny kretyn, tylko powiedzieć mu to od razu. Jego właśnie najbardziej zabolało i dobiło to jej milczenie.
– No wiem – szepnęła Iza.
– Przez cały czas interpretował je jednoznacznie jako dowód na to, że ona coś przed nim ukrywa – ciągnął ponuro Majk. – A bał się doprowadzić do ostatecznej konfrontacji, bo gdyby okazało się, że jego podejrzenia są słuszne… w co ja nie wierzyłem ani przez sekundę, ale z nim nie dało się gadać… to na serio nie wiem, co by zrobił. Jej raczej nic, ale sobie? Niewykluczone, że Edek zostałby półsierotą.
– Przestań – pokręciła głową zmrożona taką wizją Iza. – Nawet nie mów takich rzeczy, Majk. Fakt, że Lodzia powinna była wyjaśnić to od razu, ja sama mam wyrzuty sumienia, bo źle jej doradziłam. Ale Pablo też nie jest taki święty. Pomijając zazdrośnictwo i niepotrzebne nakręcanie emocji, on też nie powiedział jej wszystkiego.
– To znaczy?
– Nie powiedział jej o Ewelinie – wyjaśniła smutno.
Majk omal nie zakrztusił się piwem.
– O Ewelinie? – powtórzył szeptem. – To ty o tym wiesz? I Lodzia?…
– Oczywiście, że Lodzia wie. Znalazła w jego kieszeni liścik od pani lafiryndy. Pokazała mi go, a ja od razu skojarzyłam, od kogo to było. Ale powiedz, Majk – dodała ciszej. – Przecież Pablo nic z nią… prawda?
– Nic, elfiku – zapewnił ją szybko Majk, opierając się ciężko o oparcie kanapy i przejeżdżając sobie dłonią po włosach. – Nic, absolutnie nic. Prędzej chyba dałby sobie jaja uciąć. Ale cholera, więc to był jeszcze taki numer… a niech to! Biedna gwiazdeczka – pokręcił głową z miną wyrażającą głębokie współczucie. – To przez to tak cierpiała… no tak… I ja już rozumiem, dlaczego frajer tak na ciebie nawrzeszczał i wyparował od nas jak opętany. Wcale mu się nie dziwię, takich emocji koń by nie wytrzymał. Czyli tak to wygląda… hmm… Swoją drogą bardzo dobrze, że mu o tym powiedziałaś, Iza – dodał z nutą pochwały w głosie. – Może otrzeźwieje po tym trochę i puknie się wreszcie w ten swój pusty łeb.
– Powiesz mi, o co chodziło z tą Eweliną? – poprosiła Iza. – Bo rozumiem, że Pablo zwierzył ci się ze wszystkiego, tak samo jak Lodzia mnie na temat Krawczyka. Ja kompletnie nie kapuję tego wątku. Jak w ogóle do tego doszło? Wiem, że Pablo poznał ją na majowym koktajlu Krawczyka, to akurat działo się bezpośrednio przy mnie. Ale co było potem? Ewelina pośredniczyła przecież w rozmowach z kancelarią Pabla jako reprezentantka Krawczyka, to były spotkania czysto biznesowe. I co? Pablo tak bardzo wpadł jej w oko, że próbowała go uwieść, nie bacząc na to, że jest żonaty?
– Owszem, to jest jedna z hipotez – przyznał Majk. – Nie jedyna i nie najbardziej prawdopodobna, ale możliwa. Ten typ kobiet nie patrzy na obrączkę, a Pablo mógł jej się na tyle spodobać, że chociaż nie wykazywał nawet minimalnego zainteresowania, ona i tak brnęła w to jak zaślepiona.
– Identycznie jak Krawczyk – zauważyła Iza.
– Dokładnie tak. I to jest właśnie najbardziej podejrzane. Szczerze mówiąc, ja sam byłem zdezorientowany. Typencja czepiła się Pabla jak uparte cielę, mimo że on w ogóle nie reagował na jej umizgi, a od pewnego momentu, za moją poradą, wręcz przestał być dla niej uprzejmy… delikatnie mówiąc. Ale to nic nie dało. Nachodziła go w kancelarii, czyhała na niego na ulicy, aż w końcu zaczęła zarzucać go tymi głupawymi liścikami. Facet nie nadążał tego niszczyć! Co z tego, że zablokował jej numer w telefonie, skoro słała mu smski z innych… a numeru nie chciał zmieniać, żeby nie niepokoić tym Lodzi. Biedak robił wszystko, żeby gwiazdeczka miała spokój i komfort psychiczny…
– Ona ze swojej strony robiła to samo – wtrąciła smutno Iza.
– Biedny frajer! – ciągnął w zamyśleniu Majk. – Aż mi go szkoda było. Na głowie stawał, żeby lala wreszcie się od niego odczepiła, nawet dwa czy trzy razy spotkał się z nią na mieście, żeby jasno jej wyłożyć, że nie jest zainteresowany i że nie życzy sobie jej towarzystwa. Nie dotarło, dalej za nim łaziła… Ale pewnie w końcu jakoś dałby sobie z tym radę, nie alarmując Lodzi, gdyby nie ta sprawa Krawczyka. To go dosłownie rozbiło na kawałki…
– Ale to jest jednak dziwne, Majk – zauważyła ostrożnie Iza. – W tym liściku, który znalazła Lodzia, a który ja sama przekazałam Pablowi, było słowo „kocham”. Przecież takich słów nie rzuca się bez powodu…
– Ty przekazałaś Pablowi jakiś list od niej? – przerwał jej ze zdziwieniem Majk. – Nic mi o tym nie mówił. Fakt, że dostawał sporo tego ścierwa, ale przecież mógł skojarzyć, że ty wiesz… to było dość kluczowe w tym wszystkim. Czyli ty… znowu ty?
– No właśnie nie wiem, dlaczego mam takiego pecha – westchnęła Iza. – W obu przypadkach zrobiono ze mnie nieświadomą, naiwną pośredniczkę. Gdybym mogła cofnąć czas…
– Poczekaj! – przerwał jej z zastanowieniem Majk. – Poczekaj, Iza… poczekaj… to mi się bardzo nie podoba. Opowiedz mi dokładnie o tym pośrednictwie – zażądał stanowczo. – Jak to wyglądało?
Wysłuchawszy w milczeniu jej relacji, zamyślił się i w pokoju zapadła cisza. Iza, której po ciężkim dniu coraz bardziej chciało się spać, nieco przytępionym wzrokiem zapatrzyła się w obraz wiszący na przeciwległej ścianie. Przedstawiał on jakąś martwą naturę, której kolorystyka harmonijnie komponowała się z jasnobeżową tonacją ścian, nadając pomieszczeniu ciepła i głębi. Uwagę dziewczyny przykuł zwłaszcza realistycznie odmalowany wąski, szklany wazon, w którym tkwił tylko jeden pomarańczowo-żółty kwiat. Czy była to frezja? Kwiat wyglądał bardzo podobnie jak te z bukietu, który przed świętami dostała od Majka… Jeden z nich, zasuszony, nadal przechowywała w którejś z przegródek portfela…
– No niestety… sprawa jasna – mruknął nagle Majk, jakby sam do siebie.
– Co takiego? – podchwyciła, odrywając wzrok od obrazu i zerkając na niego.
– Cała ta afera. Jest niestety tak, jak podejrzewałem. Już wcześniej wspominałem o tym Pablowi, dawałem mu to pod rozwagę, ale on twierdził, że to nie ma znaczenia. A ja uważam, że ma… i teraz to już nie podlega dyskusji. Mamy tu co najmniej dwa zbiegi okoliczności, Iza. A kiedy są dwa, to znaczy, że o co najmniej jeden jest za dużo.
– Jakie zbiegi okoliczności?
Majk popatrzył na nią świdrującym wzrokiem.
– Sama pomyśl – podjął powoli. – Nie wydało ci się dziwne, że dokładnie w tym samym czasie, kiedy Krawczyk zacząć podjeżdżać do Lodzi, Pablem zajęła się akurat jego asystentka?
Iza pokiwała powoli głową.
– Tak – przyznała ostrożnie. – Też to zauważyłam… Myślisz, że oni… razem?…
– Jej upór w łażeniu za nim był kompletnie od czapy – ciągnął w skupieniu Majk. – Ale w tym kontekście to by miało sens. Zakładając, że robiła to na polecenie Krawczyka, który w dodatku porządnie jej za to zapłacił, jej odporność na jego odmowy i manifestacyjny brak zainteresowania przestaje mnie dziwić. Pomyśl tylko… Gdyby Pablo złapał haczyk, sprawa byłaby załatwiona. Nie wątpię, że Krawczyk zadbałby o odpowiednią dokumentację fotograficzną z ich tajnych spotkań, którą wraz z wyrazami współczucia przekazałby Lodzi… oczywiście po to, żeby móc pocieszyć ją po tym ciosie i otoczyć dżentelmeńską opieką.
Iza aż zadrżała z oburzenia.
– Drań! – wycedziła przez zęby. – Wstrętny łajdak!
Majk uśmiechnął się leciutko, z zaciekawieniem przyglądając się jej wzburzonej minie i oczom ciskającym iskry.
– Tacy są ludzie, elfiku – powiedział łagodnie. – Nie lubię nikogo oskarżać w ciemno, ale ta hipoteza za dobrze mi się układa. Plan sam w sobie był niezły, tyle że Pablo nie złapał się w pułapkę, więc sprawa trochę im się skomplikowała. Jednak Krawczyk to cwany gracz, a w takiej sytuacji zawsze pozostaje wariant B.
– Czyli? – szepnęła Iza.
– Chodziło przecież tylko o jedno – podjął spokojnie Majk. – O usunięcie z drogi zawadzającego męża, prawda? Wszelkie środki prowadzące do tego celu były dobre. Jeśli nie udało się uwieść go naprawdę, trzeba było przynajmniej stworzyć takie wrażenie w nadziei, że sprawa dotrze do uszu Lodzi i namiesza jej w głowie. Oraz że podważy jej uczucia względem Pabla, bo to Krawczyka wkurzało najbardziej. Tak… – zamyślił się znowu, jakby wyciągał jakieś obrazy z dna pamięci. – On doskonale wiedział, że ma wszelkie atuty w zdobyciu względów obojętnie jakiej kobiety… i wygląd, i pozycję, i kasę…
– Chyba żartujesz! – wzdrygnęła się Iza. – Masz bardzo słabe wyobrażenie na temat kobiet!
Majk spojrzał na jej zdegustowaną minę i parsknął śmiechem.
– Przeciwnie, elfiku – zapewnił ją stoicko. – Mam na ich temat bardzo dobre wyobrażenie poparte latami obserwacji i doświadczeń. Przy odpowiednim działaniu strategicznym, że tak powiem… oraz przy odrobinie cierpliwości… facet z warunkami Krawczyka może mieć prawie każdą kobietę.
– Nieprawda! – wykrzyknęła oburzona Iza.
– Ależ prawda, skarbie – uśmiechnął się rozbawiony tym protestem Majk. – Oczywiście sposób działania zależy od tego, z jaką, mówiąc językiem myśliwskim, zwierzyną miałby do czynienia. Ty i Lodzia jesteście innym typem kobiet niż większość… tym najwartościowszym… Ale nawet takie kobiety jak wy prędzej czy później mogłyby ulec frajerowi, o czym on doskonale wie. Wystarczyłoby mu trochę zachodu… adoracji, prezencików, słodkich słówek i obietnic… udawania szczerych uczuć i stopniowego zmiękczania materiału…
– Bzdura! – pokręciła głową Iza.
– Gdyby nie pewien ważny szczegół – ciągnął beztrosko Majk, przyglądając się z rozbawieniem jej pełnej urazy minie. – Mianowicie gdyby nie wierne i oddane serce takiej kobiety. To serce jest jak twierdza… raz zdobyte, nie przyjmuje już nikogo innego. W tym punkcie chyba zgodzisz się ze mną, co, elfiku?
Mina Izy natychmiast złagodniała. Przed oczami stanęła jej twarz Victora, a na pamięć wróciła jej tamta ulotna myśl, że gdyby nie Michał, to kto wie… kto wie… Majk przyglądał jej się czujnie, a wyraz rozbawienia coraz bardziej bladł na jego ustach, zamieniając się w tkliwy i jakby smutny półuśmiech.
– Tak – szepnęła Iza po dłuższej chwili ciszy, nie patrząc na niego. – Tu masz pełną rację.
– Tak było właśnie w przypadku Lodzi – podjął neutralnym tonem. – Frajer miał pecha. Doskonale wiedział, że największą przeszkodą, jaką musiał pokonać, były jej uczucia do męża, dlatego próbował je zniszczyć. To był jego priorytet. Wydelegował więc na front Ewelinę, a kiedy nic nie wskórała, kazał jej przynajmniej stworzyć pozory. Teraz już rozumiem, po co była ta lawina smsów i papierowych liścików.
– Plan był taki, żeby Lodzia znalazła chociaż jeden z nich? – domyśliła się Iza.
– Dokładnie tak. I to się niestety udało. A teraz przeanalizuj sobie wszystko pod tym kątem. Powiedziałaś, że to dziwne, że w liściku było słowo „kocham”, skoro między nimi nic nie było. No to teraz chyba widzisz, że to wcale nie było dziwne, bo miało inny cel. Powiedz mi, kiedy dokładnie przekazywałaś Pablowi tamten list?
– To było… jakoś na początku grudnia – odparła ostrożnie, wytężając pamięć. – Tak, na pewno… w pierwszych dniach grudnia, niedługo przed aresztowaniem Kacpra.
– To by się zgadzało – przyznał z satysfakcją Majk. – Właśnie wtedy ona zaczęła bombardować go listami i smsami jak wariatka. Podejrzewam, że ten, który ty mu przekazałaś, był jednym z pierwszych. Tu zresztą mamy drugi zbieg okoliczności, który dopełnia nam obraz. Tym razem chodzi o ciebie jako pośredniczkę.
– O mnie – powtórzyła szeptem Iza.
– Tak, Izula – pokiwał głową Majk. – Nie uważasz, że to ciekawe, że na pośredniczkę zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku wybrali sobie właśnie ciebie? Wiedzieli, że znasz Lodzię, więc liczyli, że coś jej przekażesz… choć z drugiej strony to nie był zbyt inteligentny manewr, bo równie dobrze mogłaś połapać się w intrydze i spalić im ją, zanim przyniosła skutek. Ale ryzyko do pewnego stopnia im się opłaciło.
– Tak, rozumiem – westchnęła Iza. – Jeśli rzeczywiście było tak, jak mówisz, to ja już nie mam słów na tego człowieka. Co za łajdak… bezczelny psychopata!
– Tak czy inaczej, zakładając, że plan był taki, jak podejrzewamy, ten punkt udał im się znakomicie – podsumował Majk. – Na tym rola Eweliny prawdopodobnie już się kończy… przynajmniej na razie. Natomiast sam Krawczyk, jeśli się nie mylę, nie tylko nie odpuścił, ale nawet jeszcze nie przeszedł do głównej fazy swojej rozgrywki.
– Czyli do udawania współczucia i pocieszania zdradzonej żony? – upewniła się z obrzydzeniem Iza.
– Tak sądzę. Dlatego teraz najważniejsze jest to, żeby Pablo i Lodzia wyjaśnili to między sobą i pozamiatali po sprawie, zanim frajer Krawczyk znowu przejdzie do czynu. Chociaż ja bym mu nie radził, Pablo rozszarpałby go na kawałki… I tak boję się, czy tego nie zrobi i nie dołączy przez to do Kacpra.
– Właśnie – szepnęła Iza, przypominając sobie furię w oczach Pabla.
– Dlatego musimy dyskretnie monitorować sprawę i w razie potrzeby włączyć się w nią jako mediatorzy – oznajmił jej stanowczo. – Już i tak tkwimy w tym po uszy, więc na jedno wychodzi. Ja mam wyrzuty sumienia, bo to przeze mnie Lodzia poznała tego głąba, a ty z kolei nawywijałaś z tym nieszczęsnym pośrednictwem. Teraz może będzie okazja, żebyśmy choć częściowo naprawili nasze błędy. Oni oboje mogą potrzebować naszej pomocy.
Iza pokiwała skwapliwie głową.
– Oczywiście na razie damy im szansę, żeby sami się dogadali. Mam nadzieję, że tak będzie, frajer ma już w ręce wszystkie dane, a łebski z niego chłopak, więc powinien poradzić sobie z interpretacją. Gdyby jednak okazało się, że emocje znowu ich przerosły… nie ręczę zwłaszcza za niego… to naszym moralnym obowiązkiem będzie zareagować. Ja pogadam wtedy z Pablem, a tobie dam znać, żebyś pogadała z Lodzią, okej?
– Tak jest – zgodziła się natychmiast Iza. – Możesz na mnie liczyć, Majk. Tak bym chciała, żeby to się naprawiło! Oni są taką fajną parą… i taką cudowną rodzinką…
– Naprawi się, nie martw się, elfiku – zapewnił ją Majk, podnosząc się z kanapy i zabierając się za ostrożne odsuwanie stołu pod przeciwległą ścianę. – Już ja tego dopilnuję. Nawet z urzędu jestem to winien mojemu chrześniakowi.
Iza w zdezorientowaniu śledziła jego działania.
– Co ty robisz? – zapytała zdziwiona. – Dlaczego przesuwasz ten stół?
– Muszę zrobić trochę więcej miejsca – odparł stoicko Majk, ustawiając obok stołu również krzesła i jeden z foteli. – Ta kanapa po rozłożeniu zajmuje pół szerokości podłogi.
– Ach! – Iza natychmiast poderwała się z kanapy. – Chcesz to rozłożyć… Przepraszam, już stąd uciekam. Ale czekaj… – zreflektowała się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Po co to rozkładasz? Przecież masz łóżko w sypialni.
Majk spokojnie podniósł siedzenie kanapy, wyjął z jej wnętrza pościel i nonszalanckim gestem rzucił ją na fotel.
– Sypialnia dzisiaj jest twoja – oznajmił jej beztrosko. – Ja pościelę sobie tutaj.
Iza aż skamieniała z zaskoczenia.
– Ale… jak to? – wydukała w zdezorientowaniu, obserwując, jak Majk rozkłada kanapę i narzuca na nią prześcieradło. – Przecież nie było umowy, że zostaję u ciebie na noc. Myślałam, że pogadamy i odwieziesz mnie do domu…
Majk poprawił prześcieradło, ułożył na nim poduszkę i kołdrę, po czym wyprostował się i odwrócił się do niej z najspokojniejszą miną na świecie.
– Szkoda na to czasu, elfiku – odparł, podchodząc do niej i przyjaznym gestem kładąc jej dłoń na ramieniu. – Już prawie trzecia w nocy, a każdy kwadrans snu jest ważny. Cieszę się, że omówiliśmy sprawę i doszliśmy do konstruktywnych rozwiązań, które od jutra będziemy wdrażać w życie. Ale teraz trzeba odpocząć. A po co masz wracać na chatę, skoro u mnie jest wystarczająco miejsca do spania?
Iza pokręciła głową bez przekonania, choć argumentacja ta wydała jej się racjonalna.
– Ale… nie mam tutaj żadnych ubrań na zmianę – odparła niepewnie. – Poza tym nie chciałabym ci robić kłopotu…
– Kłopotu? W czym widzisz jakikolwiek kłopot? Wyro w sypialni jest od ręki do twojej dyspozycji, a ja mam już gotowe to – wskazał ręką na pościeloną kanapę. – Każdy będzie spać w innym pokoju, jak poprzednim razem. Pełny komfort i dyskrecja. A co do ciuchów…
Uśmiechnął się porozumiewawczo i podszedłszy do stojącej pod oknem szafy, z jednej z półek wyjął równo poskładany stosik ubrań, na wierzchu którego leżała znajoma seledynowa koszula nocna z kokardkami i falbankami. Iza mimo woli prychnęła śmiechem.
– Twoja nocna szata czeka w gotowości – oznajmił jej wesoło Majk, rozwijając koszulę i wręczając jej ją teatralnym gestem. – Czysta, wyprana… co prawda nie prasowałem jej, ale co tam, w spaniu i tak by się pogniotła! – zaśmiał się. – Z reszty babcinych ciuchów też możesz korzystać do woli.
Iza niepewnym gestem wzięła z jego rąk koszulę.
– W łazience, w najwyższej szufladzie szafki jest twój osobisty grzebień i szczoteczka do zębów – ciągnął, przyglądając się spod oka jej niezdecydowanej minie. – Zostawiłem je tam na wypadek, gdybyś kiedyś znowu u mnie zagościła, co zresztą wprost mi obiecałaś, o ile dobrze pamiętam.
– Ja? – szepnęła Iza.
– Tak, ty. Czekałem na to cierpliwie od paru miesięcy, a dzisiaj akurat trafia się okazja, więc musimy z niej skorzystać. Chcę, żebyś tu została. No, elfiku – uśmiechnął się, wyciągając rękę, by pogładzić ją po policzku. – Nie bądź niedobra i zrób mi tę przyjemność. Jeśli się zgodzisz, jutro rano dostaniesz za to nagrodę.
– Jaką nagrodę? – zapytała z rozbawieniem.
– Usmażę dla ciebie moją niepatentowaną jajecznicę – mrugnął do niej znacząco. – Ostatnio udoskonaliłem formułę przypraw i uważam nieskromnie, że jest jeszcze lepsza niż wcześniej. Liczę, że się skusisz. To jedyna taka okazja, chyba nie chcesz jej zmarnować?
Iza roześmiała się serdecznie. Choć propozycja Majka mocno ją zaskoczyła, w duchu była zdecydowana ją przyjąć, choćby ze względu na to, że oboje byli już bardzo zmęczeni i nawet gdyby ona sama wolała wracać do domu, myśl o tym, że Majk musiałby odwieźć ją samochodem i przez to sam zarwać kolejną godzinę zasłużonego odpoczynku, była dla niej decydującym argumentem. Poza tym miło jej było, że specjalnie na taką okazję trzymał dla niej w pogotowiu babciną koszulę nocną oraz grzebień i szczoteczkę do zębów, których użyła tylko raz w październiku, a jego słowa o tym, że jej obecność w domu sprawiłaby mu przyjemność, dopełniły dzieła perswazji. Nie mówiąc już o obietnicy pysznej jajecznicy o poranku…
– No cóż… ten argument jest nie do zbicia! – zgodziła się wesoło. – Za taką jajecznicę warto nawet skoczyć w ogień! W takim razie skorzystam z twojej gościny, Majk – dodała ciszej. – I dziękuję ci… to miło z twojej strony.
Twarz Majka rozjaśniła się jak słońce.
– Nie ma za co, elfiku – odparł głosem podszytym szczerą radością. – To dla mnie zaszczyt, że przyjmujesz tę gościnę, i to ja powinienem ci dziękować.
– W takim razie podziękujmy sobie wzajemnie, ukłońmy się sobie, wymieńmy grzeczności, ale potem już idźmy spać! – zaśmiała się Iza. – Masz rację, każdy kwadrans snu się liczy! Wskoczyłabym tylko na sekundkę pod prysznic…
– Łazienka jest do twojej dyspozycji – oznajmił jej Majk, otwierając jedną z szuflad komody i wyciągając stamtąd świeży ręcznik, który wręczył jej z ukłonem. – Proszę, to dla ciebie.
Iza podziękowała mu uśmiechem i wziąwszy ręcznik, udała się do łazienki. Po szybkim prysznicu, w trakcie którego starała się jak najmniej pomoczyć włosy, ubrała się w koszulę nocną babci Majka i sięgnęła do najwyższej szuflady szafki przy lustrze, gdzie w istocie znalazła wspomniany grzebień i szczoteczkę do zębów.
„Jakie to miłe” – pomyślała, rozczesując przed lustrem lekko wilgotne włosy. – „Wszyscy przyjmują mnie tak życzliwie… i Lodzia, i Majk, i Ania z Jean-Pierrem… Tylko z Pablem niechcący zadarłam” – westchnęła, smutniejąc na wspomnienie kłótni w gabinecie. – „Mam nadzieję, że nie pogniewa się na mnie na zawsze i wszystko jakoś się ułoży…”
Odłożyła grzebień na półkę przy lustrze i jej wzrok padł na stojącą tam buteleczkę męskiej wody toaletowej z napisem Eau de Cologne.
„Ach, takiej używasz!” – uśmiechnęła się do siebie. – „Oryginalna francuska, dlatego tak genialnie pachnie! Muszę zapamiętać, jak dokładnie wygląda… kremowa etykieta z czarnym napisem…”
Ostrożnie sięgnęła po buteleczkę i nie mogąc opanować pokusy, odkręciła ją i podniosła do nosa. Owionął ją mocny, przyjemny zapach, który tak lubiła… lubiła go o wiele bardziej niż tamten dawny… silny, korzenny… Tak, zdecydowanie, ten był znacznie przyjemniejszy, zarazem kojący nerwy i pobudzający zmysły…. Iza przymknęła z rozkoszą oczy, lecz natychmiast otworzyła je w popłochu, by nie stracić równowagi, gdyż od połączenia zapachu wody kolońskiej i silnego zmęczenia aż zakręciło jej się w głowie. Z przechylonej w zbyt gwałtownym geście buteleczki chlusnął płyn i lekko skropił jej koszulę.
„Ups!” – skarciła się w duchu, szybko zakręcając butelkę i odstawiając ją na półkę. – „Co ja wyprawiam, to droga woda, a ja mu ją rozlewam! W dodatku pochlapałam koszulę babci! Dobrze, że tylko odrobinę… Ech, Iza, wiesz co? Ty chyba naprawdę najlepiej zrobisz, jak pójdziesz już spać!”
Niezadowolona z samej siebie, pośpiesznie umyła zęby i wyszła z łazienki, po czym udała się do sypialni Majka, w której po październikowej przygodzie z brandy przespała już dwie noce i którą również dziś gospodarz oddawał do jej dyspozycji. Pomieszczenie było oświetlone rozproszonym światłem niewielkiej lampki, która stała na nocnej szafce przy łóżku, zaś Majk kończył właśnie układanie poduszek i kołdry.
– Uff, zdążyłem! – odetchnął z satysfakcją, wyprostowując się i spoglądając z rozbawieniem na jej seledynową kreację. – Dałem ci świeżą pościel, możesz z miejsca wskakiwać do wyrka i spać. No, już! – dodał rozkazująco. – Pakuj się pod kołdrę, każda minuta snu jest ważna, to już chyba ustaliliśmy!
Iza posłusznie usiadła na łóżku w miejscu, które jej wskazywał, po czym wsunęła się pod pachnącą świeżością kołdrę. Jej zapach harmonijnie zlał się z zapachem wody kolońskiej, którą przesączona była jej koszula.
„Jak cudownie!” – pomyślała, wtulając policzek w miękką poduszkę.
Majk, nadal ubrany w te same rzeczy, w których przyjechał z pracy, schylił się nad nią i troskliwym gestem otulił ją kołdrą aż po brodę.
– Dziękuję ci, Michasiu – szepnęła, z przyjemnością przymykając oczy.
Na włosach poczuła miękki dotyk jego dłoni.
– Postawiłem ci na szafce wodę na wypadek, gdyby chciało ci się pić – mówił ściszonym głosem Majk, gładząc jej włosy z tkliwym uśmiechem na ustach. – A teraz śpij… Ja też idę w kimę, najpierw skoczę jeszcze na dwie minuty pod prysznic, ale postaram się jak najmniej tłuc, żeby cię nie budzić. Czekaj, wyłączę ci już tę lampkę…
Światło zgasło i pod przymkniętymi powiekami Izy zrobiło się całkowicie ciemno. Zmysł wzroku odłączył się i uspokoił, lecz tym wyraźniej wyostrzyły się inne zmysły – dotyku, słuchu i zapachu. Ogarnięta błogim przedsennym odrętwieniem wsłuchiwała się w ciszę, w której słychać było jedynie cichutki szum wody w kaloryferach i świst wiatru za oknem, bowiem na zewnątrz rozszalała się nocna śnieżyca.
– Śpij, elfiku – głos Majka przeszedł teraz w łagodny szept, podobny do szeptu matki usypiającej swoje dziecko. – Śpij smacznie, mój biedny, zmęczony nocny duszku…
Iza nie miałaby już teraz siły, by otworzyć oczy. Jej ciało ogarnęła przyjemna niemoc… Czuła się tak spokojnie i tak bezpiecznie… Jakże przyjemny był ten delikatny dotyk jego dłoni na jej włosach… i ten zapach… i szept, który powolutku robił się coraz cichszy i cichszy, oddalając się i rozmywając w sennej mgle… zlewając się w jedno z jej coraz głębszym, spokojnym oddechem… A teraz pozostało z niego już tylko odległe, jakby nierealne echo, które samo w sobie było chyba snem…
– Śpij, Izulka… śpij, skarbie… moje małe kochane światełko…
***
Przeciągnąwszy się leniwie w miękkiej pościeli, Iza otworzyła oczy i uśmiechnęła się na widok znajomego wnętrza. Rozproszone światło poranka delikatnymi smugami przenikało przez zaciągnięte zasłony, w mieszkaniu Majka panowała idealna cisza. Dziewczyna odruchowo sięgnęła na nocną szafkę po telefon, by sprawdzić godzinę, a nie znalazłszy go tam, przypomniała sobie, że torebkę zostawiła przecież w przedpokoju. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru wychodzić z ciepłego łóżka, w którym było jej tak dobrze… Tym bardziej, że tego dnia nie miała żadnych ważnych obowiązków aż do zaplanowanej zmiany w pracy, którą miała zacząć o siedemnastej i wyjątkowo skończyć przed północą, by móc wyspać się przed czekającym ją nazajutrz egzaminem z literatury francuskiej.
„Na szczęście zostawiłam panu Stasiowi obiad, więc odgrzeje sobie, nawet gdybym wróciła później” – myślała, wtulając twarz w poduszkę i na nowo przymykając oczy. – „Śniadanie też sam sobie zrobi… a ja zjem dzisiaj pyszną jajecznicę à la mon chef” – uśmiechnęła się do siebie. – „Jak on ma tu fajnie i przytulnie w tym mieszkanku! Chciałabym kiedyś mieć swój własny kąt, nawet mniejszy niż ten, nie potrzeba by mi było aż tyle miejsca… byle mieć go na własność. Urządziłabym go sobie bardzo podobnie, wygodnie, przytulnie, a jednocześnie funkcjonalnie. Kupię sobie kiedyś własne mieszkanko… albo każę wybudować mały domek w Korytkowie, na tej działce od Andrzejczakowej…”
Wzdrygnęła się gwałtownie, natychmiast przerywając myśl, której wcale nie chciała pomyśleć, lecz która jakoś sama jej się pomyślała. Dom na działce od Andrzejczakowej? Pierwszy raz w życiu przyszedł jej do głowy taki pomysł! To przecież nie ona, a Krzemińscy chcieli tam zbudować dom dla syna i jego przyszłej rodziny… dom, którego jedne okna w nieunikniony sposób wychodziłyby na hotel, a drugie, boczne, na rodzinną posiadłość Izy i Amelii… dom, w którym ona nigdy by nie zamieszkała…
„Nie chcę o tym myśleć!” – pomyślała z buntem w duszy, czując jak nieprzyjemnie ściska jej się serce. – „Nigdy nie zamieszkam w tym miejscu, nawet gdybym miała kiedyś wrócić do Korytkowa! Nie… Prędzej wybudowałabym coś pod lasem, po drugiej stronie, równie blisko Melci, ale tak, żeby z okien nie było widać hotelu. A najlepiej, gdybym nigdy nie musiała tam wracać. Zostać w Lublinie… zostać tutaj…”
Zza okna dobiegł śmiech dzieci z pobliskiego placu zabaw, na który wychodziły okna bloku Majka. Perlisty śmiech i dziecięce piski swym beztroskim brzmieniem w mgnieniu oka rozwiały złe myśli w jej głowie. Iza uchyliła powieki i wpatrzyła się w smugę światła padającą ukosem na jasną podłogę przez szparę w zasłonie. Wtulona w miękką pościel, błogo rozleniwiona, obserwowała ten niesforny promyczek światła, który zdawał się tańczyć i migotać, jakby chciał powiedzieć jej coś ważnego, wskazać jej drogę… coś jej przypominał… Ach! Czyż nie tak samo prowadził jej kroki srebrny promień księżyca na balu sylwestrowym w Liège?
Na króciutką, ulotną chwilę umysł Izy oświetlił błysk światła, w którym ukazał jej się najgłębszy sens jej życia… pełnia spokojnego szczęścia, za jakim tęskniła od zawsze, a które zdawało się być na wyciągnięcie ręki… najpiękniejsza z dróg wiodąca… dokąd? Nie zdążyła tego zrozumieć. Ów metafizyczny błysk zgasł, nim zdołała uchwycić świadomością ukazany jej obraz, lecz pozostało po nim uczucie tak nieziemskiego szczęścia, że przez kilkanaście sekund bała się nie tylko poruszyć, ale nawet pomyśleć o czymkolwiek, by go nie spłoszyć. Nagle ogarnęło ją głębokie, irracjonalne lecz nieposkromione przekonanie, że wszystko będzie dobrze… że wszystko się ułoży… że przed nią przecież jeszcze całe życie…
W promyczku światła igrającego na podłodze zamajaczyły niewyraźne kontury twarzy… znajomej twarzy o czarnych jak węgiel oczach… Tak, o tak… – usłyszała śpiewny szept tuż przy swoim uchu. – To jest właśnie twoja droga, dziecko… Idź nią, a będziesz bardzo szczęśliwa…
Iza poderwała się gwałtownie z poduszki i usiadła na łóżku. Smuga światła przybladła i przestała migotać, w mieszkaniu znów panowała głęboka cisza, przerywana tylko odległymi śmiechami i okrzykami dzieci bawiących się na placu zabaw.
„To jest moja droga?” – powtórzyła w myśli półświadomie uchwycone słowa. – „Moja droga… Czyli jaka, pani Ziuto? Dom na działce od Andrzejczakowej? To była moja ostatnia myśl… Czy o to pani chodziło? Ach… a jeśli zamieszkam tam naprawdę? Z nim?…”
Lecz owa wizja, która niegdyś uniosłaby jej duszę do chmur, dziś jakoś jej nie porwała. Jakby coś jej w niej przeszkadzało… jakby zupełnie nie o to chodziło… Iza machnęła ręką, uznając, że nie ma sensu zaprzątać sobie głowy urojeniami, gdyż ważniejsze było ubranie się, sprawdzenie telefonu i przede wszystkim ustalenie, która była godzina. Światło zza okna, dziwnie mocne jak na początek lutego, podpowiadało jej, że było już dość późno.
Podniosła się z łóżka i wyprostowała się, z przyjemnością zatapiając bose stopy w miękkim, włochatym dywanie rozłożonym przy łóżku. Przypomniawszy sobie, że swoje ubrania zostawiła wczoraj w łazience, cichutko podeszła do drzwi i uchyliła je ostrożnie. W mieszkaniu było cicho, z jego głębi nie dobiegał najlżejszy dźwięk.
„Majk pewnie jeszcze śpi” – pomyślała, bezszelestnie wysuwając się przez drzwi do przedpokoju i zerkając na wiszący na ścianie zegar. – „Już po dziewiątej… niech śpi, biedak, ciągle jest taki niedospany…”
Wyobraziła sobie Majka śpiącego smacznie ze zmierzwioną czupryną rozrzuconą na poduszce i wizja ta wywołała na jej ustach delikatny uśmiech, jak na myśl o śpiącym dziecku. Cichutko przemknęła w stronę łazienki i dopiero kiedy położyła rękę na klamce, zauważyła, że choć w wyłożonym ciemnym drewnem przedpokoju panował lekki półmrok, przez oszklone drzwi salonu padało na podłogę mocne dzienne światło, które świadczyło o tym, że zasłony musiały być tam odsłonięte.
„Jednak już nie śpi?” – zdziwiła się.
Z zaintrygowaniem podeszła do drzwi salonu i ostrożnie nacisnęła klamkę, po czym, starając się nie zrobić najmniejszego hałasu, wsunęła głowę do środka. W pokoju panował idealny porządek, zasłony były odsunięte, łóżko pościelone, fotele i stół odstawione na swoje miejsca i… nie było tam nikogo. Zaskoczona dziewczyna wycofała się i zajrzała do kuchni, która była równie czysta i pusta jak salon, po czym wróciła do przedpokoju z zamiarem zajrzenia do łazienki, choć wyłączone światło nie wskazywało na czyjąkolwiek obecność.
W tym momencie w zamku drzwi wejściowych zachrobotał klucz i do środka wparował Majk w mocno ośnieżonej kurtce i czapce, objuczony wielką torbą z zakupami.
– Hej, elfiku! – rzucił wesoło od progu, odkładając torbę na szafkę i ściągając z siebie wierzchnie ubrania. – Już wstałaś? Musiałem skoczyć po parę rzeczy na śniadanie… A co to za bieganie na bosaka? – dodał surowo, wskazując na jej bose stopy. – Raz dwa zakładaj mi skarpety!
Iza roześmiała się na widok jego groźnej miny, on zaś zawtórował jej śmiechem i zrzuciwszy szybko buty, podszedł i chwycił ją w objęcia, okręcając się z nią wokół własnej osi. Wionęła od niego fala zimna, a kiedy w żartobliwej przepychance na chwilę dotknął lodowato chłodnym policzkiem do jej czoła, aż zachłysnęła się powietrzem, siłą powstrzymując się od krzyku.
– Zwariowałeś?! – zawołała z oburzeniem. – Jesteś zimny, jakbyś wyszedł z lodówki!
– A ty cieplutka jak piecyk! – zaśmiał się Majk, jeszcze mocniej i tym razem celowo przytulając policzek do jej policzka.
Iza odruchowo złapała go obiema rękami za włosy, by na siłę odsunąć go od siebie.
– Puszczaj! – zawołała ze śmiechem.
– No już – zgodził się wesoło, posłusznie puszczając ją i rozcierając sobie zmarznięte ręce. – Nawet taka mała dawka ciepła to już coś… Ależ mróz, nie uwierzyłabyś, Iza! Od wczoraj spadło chyba o dziesięć stopni, do tego śnieg pada jak szalony, a ja, stary głupek, poleciałem bez rękawiczek!
Iza uśmiechnęła się leciutko. W jej pamięci wyświetliła się scena z małowolskiej pizzerii, w której niemal dokładnie pięć lat temu była na swej pierwszej w życiu randce z Michałem. Jego uśmiech… jego błękitne oczy wpatrzone w nią ponad stolikiem… i jej zmarznięte dłonie, które on ujął w obie swoje i schylił się, by rozgrzać je ciepłym chuchnięciem… Było to wspomnienie chwil, które zapewne już nigdy nie wrócą, jednak ku jej podświadomemu zdziwieniu nie było w nim dziś nic smutnego ani bolesnego, przeciwnie, było ono tak samo radosne jak czas, kiedy na żywo brała udział w tamtych wydarzeniach. Właściwie istotny w tym wspomnieniu był tylko jeden szczegół… ten, który poprowadził jej myśli w tym kierunku… Czyż nie było w nim ukrytej sugestii?… instrukcji?…
Oczy rozbłysły jej figlarnym blaskiem. Nie dając sobie czasu do namysłu, ulegając nakazowi chwili, spontanicznie wyciągnęła obie ręce, chwyciła w nie zimne dłonie Majka i schyliła się, by rozgrzać je ciepłem swojego oddechu. Czyż nie był to zabawny gest? Taki zwyczajny… przyjacielski i niezobowiązujący… lecz dający jej tyle frajdy, tyle głębokiej radości, która dziś w niewytłumaczalny sposób przepełniała jej serce!
Zaskoczony Majk znieruchomiał i spoważniał na ten gest, lecz poddał mu się bez protestu, a w jego oczach, wpatrzonych w jej schyloną głowę z ciemnymi, nieco poplątanymi włosami, zapaliło się podobne światełko, jakie kilka minut wcześniej migotało przed Izą na podłodze sypialni. Trwało to tylko kilka sekund, gdyż po trzech długich chuchnięciach, dziewczyna puściła jego dłonie i ze śmiechem podniosła głowę.
– No! Załatwione! – rzuciła wesoło, wyprostowując się i odgarniając sobie kosmyk włosów z twarzy. – To ja myślałam, że ty jeszcze sobie smacznie śpisz, a ty już biegasz po świecie? Zresztą niepotrzebnie się fatygowałeś – dodała, poważniejąc. – Aż mi głupio, że przeze mnie zrywałeś się specjalnie po to, żeby ogarnąć zakupy na śniadanie. Moglibyśmy przecież zjeść cokolwiek.
– Obiecałem ci autorską jajecznicę, więc muszę dotrzymać słowa – zauważył stoicko Majk. – Poza tym zależało mi na świeżych bułeczkach, a te można dostać tylko z samego rana. Skoczyłem też do warzywniaka…
Mówiąc to, sięgnął do torby z zakupami i wyciągnął z niej pęk włoszczyzny, a po niej trzy nierozwinięte róże z zielonymi pączkami, z których każda była opakowana w osobną przeźroczystą folię.
– Trzeba to rozwinąć i wstawić do wody, elfiku – powiedział, podając jej kwiaty, które ze zdziwieniem przyjęła z jego rąk. – Proszę, są dla ciebie, udekorujemy sobie nimi stół do śniadania. Zaraz dam ci wazon i zajmiesz się tym, dobrze? A ja rozpakuję resztę… Ale najpierw idź się ubrać! – dodał surowo, wskazując na jej bose stopy. – No już, szybko! Nie pozwolę, żebyś przeziębiła się w moim domu!
Iza, która już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, zrezygnowała z tego zamiaru i posłusznie zawróciła do łazienki, gdzie zamknęła się z zamiarem przebrania się we wczorajsze ubrania. Nie były najświeższe, ale jeszcze na tyle czyste, że założenie ich po raz drugi nie stanowiłoby problemu… jednak w miejscu, gdzie je wczoraj zostawiła, nie było ich, za to leżała tam znana jej już fioletowo-złota sukienka babci Majka wraz z kompletem świeżej bielizny w równie przedpotopowym stylu, a w zestawie znalazły się również grube bawełniane rajstopy w kolorze karmelowym. Prychnęła śmiechem, doceniając tę kolejną żartobliwą aluzję do jej poprzedniego pobytu w domu Majka po niefortunnej przygodzie z brandy. Przeszukawszy całą łazienkę łącznie z pralką, lecz nie znalazłszy tam swoich ubrań, z beztroską rezygnacją, a nawet szczerym rozbawieniem przebrała się w przygotowany babciny komplet i znów parsknęła śmiechem na widok swojego odbicia w lustrze.
„Świr z niego i żartowniś, ale trzeba przyznać, że świetny gospodarz” – pomyślała z uznaniem, rozczesując włosy i zerkając przy tym na leżące na skraju umywalki róże. – „Pomyślał nawet o kwiatkach do wazonu… to takie miłe! No dobra, trzeba to rozpakować…”
Odłożyła grzebień i zabrała się za rozpakowywanie róż, słuchając przez drzwi dobiegającego z kuchni szczęku naczyń, którym wtórowało wesołe pogwizdywanie Majka. Uporawszy się z kwiatami, wzięła je do rąk wraz pustymi kawałkami folii i udała się do kuchni, gdzie na gazie szumiała już lekko woda na herbatę, a Majk kroił na desce wędlinę. Zerknął na jej fioletową kreację i oboje roześmiali się jak na komendę.
– Nie śmiej się, dywersancie! – zawołała z żartobliwym oburzeniem Iza. – Gadaj, co zrobiłeś z moimi rzeczami?!
– Zapakowałem je i oddam ci przed wyjściem – odparł wesoło Majk, rzucając jej znad deski do krojenia łobuzerskie spojrzenie. – Ale nie mogłem sobie darować zobaczenia cię dzisiaj w tej sukience. Wyglądasz szałowo, elfiku!
– Tylko tym razem nie próbuj robić mi w tym zdjęć z zaskoczenia! – zastrzegła ze śmiechem, podchodząc do stołu, na którym stał już przygotowany pusty szklany wazon. – O, jest wazon… Już nalewam wody. Śliczne te kwiaty, tylko jeszcze słabo rozwinięte, same pączki. Ale postoją w cieple i do jutra pięknie się otworzą.
Podeszła do zlewu i nalała wody do wazonu, który postawiła z powrotem na stole, by ułożyć w nich róże. Majk przyglądał jej się spod oka z delikatnym uśmiechem. Następnie zwinnym ruchem ściągnął nożem z deski pokrojone kawałki wędliny, zrzucając je na patelnię, zapalił pod nią gaz, po czym sięgnął na wiszącą na ścianie półkę, skąd w skupieniu wybrał kilka buteleczek i torebek z przyprawami.
– Zalejesz herbatę? – zagadnął, ruchem głowy wskazując na gotującą się już wodę. – Weź ten biały imbryk i nasyp twojej malinowej. Jest w szafce nad twoją głową.
Iza posłusznie zabrała się za wykonywanie zadania.
– Bardzo wcześnie dzisiaj wstałeś – zauważyła mimochodem, przykrywając dymiący imbryk pokrywką i z przyjemnością wdychając unoszący się wokół przyjemny zapach malin. – A powinieneś był się wyspać, bo na pewno masz przed sobą ciężki dzień.
– Owszem – przyznał spokojnie Majk zajęty dosypywaniem na patelnię odpowiednich ilości kolejnych przypraw. – Mam dzisiaj w planie nieprzyjemność z Urzędem Skarbowym, najpóźniej przed dwunastą będę musiał tam być. Ma też dzwonić Zięba, wiesz, w sprawie tych nieszczęsnych lodówek… może na jutro dałoby się go umówić, to by ponaprawiał dziewczynom co trzeba.
– Mnie jutro już nie ma – zaznaczyła na wszelki wypadek Iza. – Po egzaminie… mam nadzieję, że go zdam, to dla mnie sprawa honoru… wracam na stancję, pakuję się i w sobotę z samego rana jadę do Meli. Ale gdyby Zięba przyszedł dzisiaj, to mogę go przypilnować.
– Spokojnie, ja się tym zajmę – zapewnił ją, dosypując szczyptę kolejnej przyprawy i drewnianą łyżką mieszając zawartość patelni. – Ty załatwiaj swoje sprawy i przede wszystkim jedź odwiedzić siostrę. Należy ci się parę dni przerwy, w tamtym tygodniu prawie nie wychodziłaś z firmy.
– Bo odpracowywałam grafik z tego tygodnia – wyjaśniła mu Iza, mile zdziwiona tym, że odnotował ten fakt. – W sobotę byłam na zmianie całe dwanaście godzin, to chyba mój życiowy rekord. Ale dobrze się złożyło, bo akurat Wika prosiła o wolny wieczór, więc pomogłam Kamie przy barze i obie dużo się przy tym nauczyłyśmy! – dodała wesoło. – Jeszcze trochę i będę mogła pracować z doskoku na stanowisku barmanki… Herbata gotowa – zameldowała wesoło, wskazując na imbryk z herbatą i przełykając ślinę, gdyż podsmażająca się wędlina w kompozycji z przyprawami zaczęła już wydawać apetyczny zapach.
– Super – uśmiechnął się Majk, nadal przewracając łyżką danie na patelni. – Teraz jeszcze jajka i będziemy mogli jeść. Wyciągnij te bułki na talerz, okej? I zanieś je już na stół w pokoju. Masło i herbatę też.
– I kwiaty – dodała dla porządku Iza, posłusznie wykonując jego polecenia. – Robi się, szefie.
Nosząc do salonu kolejne naczynia ze śniadaniem oraz wazon z kwiatami, nie myślała o niczym ważnym, a tylko cieszyła się radosnym nastrojem tego mroźnego zimowego poranka spędzanego w tak miłej atmosferze i przyjemnym wnętrzu. Nie wiedzieć czemu przypomniał jej się ów szczęśliwy wieczór sprzed paru lat w Korytkowie, kiedy po spłaceniu długów obie z Amelią przygotowały uroczystą kolację, a zaproszony na nią Robert przyszedł z bukietem białych tulipanów. Amelia ustawiła je wówczas na środku stołu podobnie jak teraz Iza ustawiła róże… co prawda jeszcze nie w pełni rozwinięte, ze ściśniętymi pączkami, lecz czyż w środku zimy nie były one obietnicą wiosny? I czyż wiosna nie była znakiem budzącego się życia i nowej nadziei?
„Wszystko się poukłada” – myślała z przekonaniem, ustawiając na stole wskazane jej przez Majka talerze i kubki na herbatę. – „Nie wiem, dlaczego, ale dzisiaj wierzę w to mocniej niż kiedykolwiek. Jutro zdam ten egzamin i trzeci semestr studiów będzie zaliczony… Lodzia i Pablo dogadają się i pogodzą, a mały Edik przestanie płakać z nerwów… Robik ogarnie w Korytkowie sprawę działki i tego… konfliktu… nie pozwoli, żeby Mela się denerwowała. A co do Misia…” – tu zatrzymała się na chwilę z widelcem w dłoni i westchnęła. – „Cóż, tę sprawę muszę w całości zostawić losowi, choć dziś mam wrażenie, że nawet to potoczy się szczęśliwie… No, ale mniejsza o to, nie powinnam do tego wracać. To nie jest temat na dziś!”
***
– To było przepyszne, po prostu rewelacyjne, Majk – oznajmiła z uznaniem Iza, odsuwając pusty talerz i nalewając sobie herbaty. – Aż się dziwię, że nie wrzucisz tej formuły do naszego menu, przecież klienci by się o to zabijali!
– Nie wrzucę – pokręcił głową Majk, wyraźnie dumny z pochwały. – To moja autorska formuła na specjalne okazje. Mam jeszcze kilka takich, ale wszystkie zostawiam sobie jako asy w rękawie. Takie dania jak to przygotowuję tylko dla wyjątkowych osób.
– Ach – szepnęła mile poruszona Iza, natychmiast przypominając sobie jego autorską sałatkę, którą przygotował specjalnie dla Ani na urodzinach Lodzi. – Czyli to znaczy, że i mnie traktujesz jak wyjątkową osobę…
– To chyba cię nie dziwi? – uśmiechnął się, spokojnie dojadając swoją porcję.
– Nie – odwzajemniła mu uśmiech. – Wiem, że mnie lubisz, zresztą z wielką wzajemnością. Poza tym łączy nas terapia. Ale zawsze miło jest usłyszeć takie słowa, zwłaszcza z samego rana. Czuję się wyróżniona. A powiedz mi… jakie to są dania? Mam na myśli te inne wyjątkowe i na specjalne okazje? Już wiem, że jajecznica i sałatka z suszonymi pomidorami… ale co jeszcze?
Na wspomnienie sałatki przez wesołą twarz Majka przebiegł lekki cień.
„Ups” – zreflektowała się Iza. – „Zapomniałam, że o tym lepiej nie mówić…”
Już jakiś czas temu zauważyła, że w ostatnich tygodniach każda wzmianka o Ani czy nawet najdelikatniejsza aluzja na jej temat wywołuje chmurę na jego obliczu i przynajmniej chwilowo wprawia go w zły nastrój. Nie był to dobry znak, bowiem rodził obawę, że za jakiś czas tłumiona w ten sposób bomba emocjonalna znów może wybuchnąć, w dodatku w jakimś nieodpowiednim momencie i w niekontrolowany sposób, na przykład w postaci powrotu do picia brandy. Jednak choć Iza pozostawała w pełnej gotowości do pomocy przyjacielowi, w tym względzie miała związane ręce – nie mogła wypytywać go o to wprost, lecz musiała czekać, aż sam podejmie temat i poprosi o rozmowę w trybie terapii.
Na szczęście owa przelotna chmura, która zagościła na jego twarzy, nie pozostała tam dłużej niż na sekundę, może nawet na krócej. Pociągnąwszy łyka herbaty, Majk znów uśmiechnął się swobodnie.
– Na przykład spaghetti z ziołami i pieczarkami – odparł rzeczowo. – Albo moja autorska zapiekanka na bazie ziemniaków i sosu śmietanowego, a na słodko kruche ciasteczka migdałowe z syropem klonowym mojego własnego wypieku.
– Mniam! – zaśmiała się Iza. – Lepiej nic już nie mów, bo aż mi ślinka leci! To brzmi przepysznie i na pewno smakuje tak samo obłędnie jak ta jajecznica!
Majk pokiwał głową.
– Zdecydowanie tak – przyznał. – Jeśli lubisz takie dania, będziesz miała okazję skosztować ich wszystkich po kolei.
– Naprawdę? – ucieszyła się Iza. – Zrobisz kiedyś dla mnie takie spaghetti? Albo upieczesz ciasteczka z migdałami i sosem klonowym?
– Oczywiście – skinął głową. – Mam nadzieję, że dziś to nie jest ostatni raz, kiedy u mnie gościsz. Biorąc pod uwagę, że posiadasz w tym domu własną koszulę nocną, grzebień i szczoteczkę do zębów, chcąc nie chcąc jesteś jego stałą lokatorką.
– Ach! – roześmiała się Iza. – Nie przesadzaj! Ale faktem jest, że czuję się tu jak u siebie w domu i jestem ci bardzo wdzięczna za gościnę. Wczoraj powrót na stancję to by była mordęga, dla nas obojga zresztą… Kto wie, może kiedyś znowu trafi się taka okazja, że skorzystam z koszuli twojej babci? Mam nadzieję, że ona nigdy się o tym nie dowie! Zresztą następnym razem w rewanżu to ja powinnam ugotować coś dla ciebie – zaznaczyła z zastanowieniem. – Hmm… muszę o tym zawczasu pomyśleć. Co byś powiedział na francuską tartę z łososiem i szpinakiem?
– Czemu nie? – uśmiechnął się Majk.
– Mam w tym zresztą mały interes – dodała Iza, zerkając na niego z podstępną miną. – Bo jeśli moja tarta ci posmakuje, to może przekonasz się do włączenia takich dań do stałej oferty naszego lokalu? Już dawno zauważyłam, że nie mamy w menu nic typowo francuskiego, a to są przepisy, które mogą bardzo zasmakować gościom, zwłaszcza tym, którzy przychodzą do nas na coś więcej niż piwo i chipsy.
– Prawda, nie mamy w menu nic francuskiego – zgodził się beztrosko Majk. – Podobnie jak nie podajemy francuskiego wina ani belgijskiego piwa, a w tle nigdy nie puszczamy francuskiej muzyki.
Iza drgnęła, dopiero teraz łącząc ze sobą fakty, o których mówił. Ich zbieżność miała wszak głęboki sens. Ona sama już dawno zauważyła brak francuskich potraw w menu Anabelli, jednak nigdy wcześniej nie skojarzyła tego z brakiem belgijskiego piwa i francuskich utworów muzycznych… Również bogaty wybór wina serwowanego w lokalu Majka rzeczywiście obejmował ofertę winnic hiszpańskich, latynoskich, amerykańskich, nawet afrykańskich… ale nigdy nie francuskich!
– Racja – szepnęła spłoszona tym zdumiewającym odkryciem, tym bardziej że jego znaczenie było dla niej jasne jak słońce. – Przepraszam… wybacz, Majk.
– A nie wykluczam, że to duży błąd – ciągnął spokojnie, dopijając powoli swoją herbatę i odstawiając kubek na stół. – I kto wie, może trzeba będzie kiedyś o tym pomyśleć?
Zmieszana Iza poderwała się, by pozbierać talerze ze stołu.
– O której wyjeżdżasz do urzędu? – zapytała od niechcenia, uznając, że lepiej zmienić temat.
– Dwunasta, najpóźniej dwunasta trzydzieści – odparł rzeczowo Majk.
On również podniósł się i dołączył do pomocy.
– Bo wiesz co? Zastanawiałam się, czy koło szesnastej nie pojechałbyś ze mną do Szczepcia – ciągnęła neutralnym tonem. – Miałam iść do niego jutro, ale po egzaminie chyba będę wolała na spokojnie popakować się do domu, więc zajrzałabym do niego już dzisiaj. Może poszedłbyś ze mną, on zawsze tak się cieszy, kiedy przychodzimy razem…
– Hmm – zastanowił się. – Czemu nie? To bardzo dobry pomysł. Podjadę po ciebie przed szesnastą, jak już pozałatwiam te wszystkie papiery. Będziesz u siebie na stancji?
– Aha! – przytaknęła. – To super! Wyjdę przed bramę i poczekam na ciebie, a jeśli coś ci wypadnie, to wystarczy, że wyślesz mi smsa i…
Przerwał jej głośny, przenikliwy dzwonek telefonu, który Majk przed śniadaniem odłożył na brzeg stołu.
– A niech to – pokręcił głową, z niechęcią sięgając po aparat. – Słucham, Błaszczak… Dzień dobry… Tak, wspominał pan… Dzisiaj?… Hm, w porządku, mogę być, ale nie wcześniej niż na trzynastą, mam kilka spraw do załatwienia na mieście…
Iza cichutko przemknęła do kuchni, niosąc w rękach zebrane ze stołu naczynia, które najpierw włożyła do zlewu, ale po namyśle przełożyła do zapełnionej już do połowy zmywarki. Następnie umyła pod kranem deskę do krojenia i wróciła do salonu po imbryk z resztkami herbaty oraz koszyczek z pieczywem. Dokładnie w tym momencie Majk zakończył połączenie i z niezadowoloną miną schował telefon do kieszeni.
– Cóż, musimy się zbierać, Izulka – oznajmił jej z nutką żalu w głosie. – Ci frajerzy nie dadzą nam żyć, w dodatku mróz i śniegu napadało jak cholera, trzeba będzie wyjechać trochę wcześniej. A teraz chodź, oddam ci twoje ciuchy – dodał, otwierając jedną z szuflad komody, z której wydobył jej wczorajsze ubrania i podał jej z uśmiechem. – Przebierz się i musimy lecieć. Cholernie żałuję, że nie możemy razem zjeść obiadu, pociesza mnie tylko to, że obiecaliśmy sobie wspólne gotowanie i zobaczysz, że wyegzekwuję to kiedyś, mały elfie, nie wykręcisz się!
Roześmiali się zgodnie, po czym Iza udała się do sypialni, żeby przebrać się w swoje ubrania. Pościeliwszy łóżko, zostawiła na nim równiutko złożoną seledynową koszulę nocną i fioletowo-złotą sukienkę babci, które zdążyła już polubić na tyle, że zdawało jej się, jakby w pewnym sensie należały do niej. Z uśmiechem pochyliła się nad leżącą na wierzchu koszulą i wciągnęła w nozdrza przyjemny zapach eau de Cologne, którą wczoraj niechcący ją spryskała. I wtedy w jej głowie znów zaszemrał odległy głos czarnookiej cyganki wypowiadający te same słowa co dziś o poranku. To jest właśnie twoja droga, dziecko… Idź nią, a będziesz bardzo szczęśliwa…
– Idziemy, elfiku? – dobiegł do niej przez drzwi stłumiony głos Majka.
Dziewczyna natychmiast wyprostowała się i jeszcze raz rozejrzawszy się kontrolnie po idealnie uporządkowanym pokoju, pobiegła do drzwi.
– Tak, już jestem gotowa!
– Zabierz jeszcze te róże z wazonu – dodał Majk, który właśnie przykucnął, by zawiązać sobie buty. – Są twoje, kupiłem je specjalnie dla ciebie. Może nie są najpiękniejsze, bo mają nierozwinięte pąki, ale cóż… nic innego nie było.
Iza uśmiechnęła się, również schylając się po swoje kozaki.
– Nie, Michasiu – odparła spokojnie. – Bardzo ci dziękuję, ale te róże zostaną u ciebie. Ich miejsce jest na twoim stole, tam je postawiłam i tam powinny rozkwitnąć. Noszenie ich po mrozie tylko je zniszczy, a ja chciałabym, żeby dostały swoją szansę.
Majk zakończył wiązanie sznurowadeł, po czym podniósł się i wyprostował, przyglądając jej się z poważną miną.
– Okej – skinął głową. – Skoro tak zadecydowałaś, to niech zostaną. Zresztą wcale mnie nie dziwi, że ci się nie podobają, ja też nie jestem do nich przekonany.
Iza aż podskoczyła.
– Ależ podobają mi się! – zapewniła go żarliwie. – Jak mogłeś tak pomyśleć? Po prostu nie chcę, żeby przemarzły, zanim zdążą rozkwitnąć. Poczekaj, pożegnam się z nimi i wytłumaczę im, że u ciebie będzie im najlepiej! – dodała żartobliwie.
Sprawdziwszy, czy nie ma na butach brudu, którego mogłaby mu nanieść na dywan, ostrożnie weszła do salonu i schyliła się nad zielonymi jeszcze pączkami róż, każdy z nich delikatnie muskając ustami.
– Rozkwitajcie, kwiatuszki – szepnęła cichutko, by obserwujący ją z głębi przedpokoju Majk nie mógł jej usłyszeć. – Wasze miejsce jest tutaj… u dobrego, kochanego Michasia. Jak tylko długo możecie, pocieszajcie jego złamane serduszko i dodawajcie mu elfowej energii, którą niniejszym przekazuję wam specjalnie dla niego. A poza tym… czujcie się tutaj tak jak ja, czyli jak u siebie w domu!
Podniosła głowę i z uśmiechem wróciła do przedpokoju.
– Już! – oznajmiła wesoło Majkowi, który stał w miejscu jak zahipnotyzowany i w milczeniu przypatrywał się jej poczynaniom. – Załatwione! Obyło się bez negocjacji, bo róże same powiedziały mi, że wolą zostać u ciebie, niż wychodzić na mróz!
Majk uśmiechnął się łagodnie i pokręcił głową.
– Zaczarowałaś je, prawda? – zapytał cicho. – W nocy będą mówić do mnie twoim głosem?
– Aha – skinęła głową ze śmiechem, sięgając po swój płaszcz. – Będą gadać jak najęte, więc najlepiej wynieś je do kuchni albo zamknij w łazience! Chyba że wolisz uciąć sobie z nimi pogawędkę. Tylko uprzedzam, że mogą zacząć mówić po francusku! – zażartowała. – No, ale już, koniec wygłupów, Majk… Chodźmy, bo przez to wszystko spóźnisz się do urzędu i znowu będę miała wyrzuty sumienia!