Anabella – Rozdział LVIII
– Nie no, żarcie jest okej – zapewnił Izę Kacper, gniotąc w obu swoich rękach jej dłoń wyciągniętą ku niemu na blacie stolika w sali widzeń. – Właściwie wszystko mi smakuje, może oprócz buraczków… wolę takie, jak ty robisz, są inaczej przyprawione. Ale i tak da się zjeść, więc spoko…
– To dobrze, Kacperku – szepnęła Iza.
Ze współczuciem i smutkiem, który starała się jak najskrupulatniej przed nim ukrywać, przyglądała się spod oka jego poszarzałej i mocno wychudłej twarzy. Kiedy weszła do sali widzeń po wizycie pana Stanisława, gdyż dziś każde z nich miało wyznaczony indywidualny, półgodzinny czas spotkania z aresztantem, prawie nie rozpoznała w nim dawnego, beztroskiego chłopaka, który obecnie wyglądał jak cień samego siebie, mimo że od feralnego dnia aresztowania minęły dopiero niecałe dwa miesiące.
Choć już przy poprzedniej, przedświątecznej wizycie w zachowaniu Kacpra widać było skrajną rezygnację i przygnębienie, dziś zmiany w jego postaci manifestowały się znacząco również na planie fizycznym. Jego krępa, umięśniona sylwetka w zauważalny sposób wyszczuplała, przez co wydawał się jakby wyższy i smuklejszy (to zresztą, jak nie omieszkała mimochodem zauważyć Iza, wizualnie działało na jego korzyść), a podkrążone, lekko zapadłe oczy patrzyły z nietypową dla niego powagą i jakby zza mgły smutnego zamyślenia. W pierwszym odruchu Iza przypisała winę za ten stan więziennemu jedzeniu, które mogło mu nie smakować, jednak kiedy Kacper zaprzeczył tej hipotezie, jasno zrozumiała, że powody tej zmiany były wyłącznie natury psychologicznej.
„On mimo wszystko ma swoją wrażliwość” – pomyślała, kiedy z uśmiechem radości, który na jej widok rozjaśnił jego przygaszoną twarz, ujął na powitanie obie jej dłonie i nie wypuszczał ich ani na chwilę, nawet kiedy zgodnie z regułami wizyty usiedli przy stole. – „Głębszą, niż można by się domyślać po jego powierzchownym zachowaniu…”
– Super, że przyszłaś, Iza – podjął Kacper, obracając jej dłoń w swoich dłoniach, na przemian gładząc ją i ściskając. – I ty, i stryj… Maciek jest mega gość, że załatwił nam to spotkanie, pan mecenas Paweł też… Osobiście gadał z naczelnikiem i to dzięki niemu się udało, bo nie każdy w mojej sytuacji, przed wyrokiem, może tak się spotkać z kimś z zewnątrz. A ja już tutaj fioła dostaję… Fajnie sobie ze stryjem pogadałem, stęskniłem się już za starym piernikiem, ale najbardziej to czekałem na ciebie. Kurde, jaką masz genialną tę łapkę… – westchnął z rozrzewnieniem. – Prawdziwe kobiece ciałko… miękkie, delikatne… Jak mi tego brakuje, Iza! Co ja bym dał za odrobinę takiego ciepełka, chociaż przez pięć minut dziennie…
– Wiem, Kacperku – pokiwała głową Iza, pozwalając mu do woli ściskać swoją dłoń. – Mogę to sobie wyobrazić.
– I wcale nie chodzi mi o ten teges – sprecyzował z powagą Kacper. – Chociaż no dobra, to też, wiadomo… Ale najgorsze jest to, że nie ma do kogo się przytulić, taką rączkę potrzymać… Pamiętasz, jak kiedyś mówiłaś mi, że masz inwersję, ale że wystarczy ci przytulić się do kogoś i to już dużo daje?
– Pamiętam – uśmiechnęła się Iza.
– No to ja wtedy tego nie mogłem zrozumieć – westchnął. – Zresztą nadal dziwię ci się, że tak marnujesz czas i nie korzystasz ze swoich możliwości… Chociaż czekaj! – zastanowił się, przyglądając jej się z nagłym ożywieniem. – Zapomniałem, że ty przecież balujesz z szefem! Kurde… jak on to zrobił, że tak cię rozgrzał i wyleczył cię z inwersji, to ja na serio nie wiem… No, ale nie wnikam, przynajmniej przez to lepiej wiesz, o czym mówię.
Iza, która już miała uśmiechnąć się pobłażliwie, zadrżała nagle na wspomnienie nocnej rozmowy w gabinecie i szalonego płomienia, jaki na kilka chwil ogarnął jej ciało… No tak, ale to przecież było przez to, że myślała o Michale! A właściwie nawet nie myślała, ale podświadomie musiała to z nim kojarzyć… Ech… jak ten Kacper jednak niczego nie rozumiał!
– Wiem, o czym mówisz – odparła wymijająco.
– No właśnie – pokiwał głową Kacper, a jego twarz znowu przygasła. – Ale ja mówiłem o tym czasie, kiedy jeszcze miałaś mega inwersję i nawet szef cię nie ruszał. Powiedziałaś wtedy, że potrzebujesz przytulić się, ale nie musisz iść w tym dalej… I wiesz co? Ja dopiero w pudle załapałem, o co ci chodziło! Mówiłem ci już zresztą tamtym razem, że pomijając moich starych, to gdyby nie ty i stryj, to mnie by tu nawet pies z kulawą nogą nie odwiedził… No, może jeszcze Adaś, bo podobno raz chciał, tylko nie dostał pozwolenia. Ale tak poza tym to nikt. A zwłaszcza żadna kobieta.
„Sam widzisz, Kacperku – pomyślała smutno Iza, nie chcąc jednak wypowiadać tego na głos, by go nie przygnębiać. – „Traktują cię tak samo, jak ty je traktowałeś…”
– I wiesz co? – ciągnął ponuro Kacper. – Jak tak sobie zacząłem o tym myśleć… a teraz na myślenie to mam tyle czasu, że hej… to wyszło mi, że ja nawet nie wiem, którą bym tu chciał widzieć. Bo wszystkie to na pewno nie… jakoś głupio by było, jakby jednego dnia przychodziła do mnie Bożenka, drugiego Renia, trzeciego Julitka… czy tam Judytka… albo Jolka czy Baśka… Nie, tak to bym nie chciał – pokręcił stanowczo głową. – Co innego na wolności, a co innego tutaj. Tutaj to ja bym wolał jedną, za to jakoś tak… głębiej.
„Dobry trop!” – uśmiechnęła się w duchu Iza.
– Tak, żeby nie tylko bla-bla-bla i ten teges – wyjaśnił jej Kacper, nadal ściskając i ugniatając ze wszystkich stron jej dłoń. – Ale żeby ktoś o mnie myślał, pamiętał… tęsknił… żeby komuś brakowało tego, że mnie nie ma… I jak tak sobie pomyślałem, że gdybym miał się zdecydować, którą wybrać… Aśkę, Ilonkę, Martynkę czy Justynkę… to kurde, sam nie wiem. Chyba żadną. Najchętniej to bym wybrał ciebie – westchnął, podnosząc na nią przepełnione melancholią oczy. – Ale ty się nie liczysz, bo przychodzisz do mnie tylko jak siostra, a ja potrzebuję kobiety… w każdym sensie… Poza tym ty nie jesteś do końca w moim typie, a jakbym już miał wybierać, to chciałbym, żeby ona była naprawdę idealna… Ups, co ja gadam! – zreflektował się nagle, zerkając na nią z niepokojem. – Tylko nie obraź się, Iza, chodziło mi o to, że…
– Nie obrażę się, nie martw się, Kacperku – zapewniła go Iza, nie mogąc powstrzymać rozbawionego uśmiechu. – Przecież wyjaśniliśmy to sobie na samym początku. Ty nie jesteś w moim typie, a ja nie jestem w twoim. To przecież całkowicie normalne. Wolałbyś blondynkę, co? – mrugnęła do niego porozumiewawczo. – I to taką z pełniejszymi kształtami…
– Z dużą rufą – przyznał w rozmarzeniu Kacper. – No… takie mnie kręcą najbardziej. Zresztą sama od razu to obczaiłaś, nie wiem jak, chyba wyczytałaś w moich oczach… Tak czy siak, gdybym miał już wybrać tylko jedną, to postawiłabym właśnie na taką większą blondyneczkę… mięciutką, cieplutką… mmm… Oczywiście tylko na czas tego pudła – zaznaczył z powagą. – Bo jak wyjdę na wolność, to ja już sobie odbiję! Uuu, gwarantuję ci, Iza… wióry będą szły i pióra leciały! Żadnej nie przepuszczę! Ale teraz, póki jestem w tym cholernym kiciu, to jedna by mi wystarczyła… tak do przytulania, do tęsknienia… ech! – westchnął smętnie.
Iza przyjrzała mu się z rozczarowaniem.
– Oj, Kacper – pokręciła głową z dezaprobatą. – A ja już miałam nadzieję, że coś zrozumiałeś… ale widzę, że jednak niewiele się zmieniło. Pomyśl tylko, jak taka kobieta poczułaby się, gdybyś w czasie więzienia traktował ją jak jedyną, a po wyjściu na wolność poszedłbyś z powrotem w swoje dawne tango? No, sam powiedz?
Kacper patrzył na nią przez chwilę w zamyśleniu, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał, po czym westchnął i pokręcił głową z rezygnacją.
– Nieważne, Iza – machnął ręką. – To i tak tylko takie gadanie… Przecież wiadomo, że ja stąd jeszcze długo nie wyjdę. Pan mecenas kazał mi się nie łudzić, że to będzie przed końcem tego roku, a przecież dopiero styczeń się kończy… Maciek powiedział mi, że nawet sam wyrok to najwcześniej w marcu będę miał, może dopiero w kwietniu…
– Tak, wiem – przyznała rzeczowo Iza. – Rozmawiałam z panem Maciejem i tak to rzeczywiście wygląda. Ale powiedział, że z tym poszkodowanym jest odrobinę lepiej, rehabilitacja przynosi efekty, więc de facto czas do rozprawy działa na twoją korzyść.
– Niby tak – westchnął Kacper. – Ogólnie to strasznie głupio wyszło. Nie chciałem tak go załatwić… Jak teraz myślę o tym, to żałuję, serio… Bo co z tego, że Anetkę broniłem? Czy tam Anitkę… Co z tego, Iza? Ona teraz nawet o mnie nie pomyśli, a ja całe życie sobie rozwaliłem…
Iza, choć w duchu musiała przyznać mu rację, nieustannie pamiętała o zaleceniu obu adwokatów, by w miarę możliwości starać się podnosić Kacpra na duchu.
– Nie mów tak, Kacperku – przerwała mu łagodnie. – Nawet gdyby to potrwało rok albo trochę dłużej, to przecież to nie jest jeszcze koniec świata. Teraz wydaje ci się, że ten czas, który czeka cię w więzieniu, to jest jakaś nieskończoność, ale ja ci mówię z własnego doświadczenia… bo też miałam swego czasu ciężko w życiu… że wszystko da się nadrobić. Odbębnisz karę, wyjdziesz na wolność i będziesz mógł zacząć wszystko od nowa. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat, w tym roku skończysz dwadzieścia sześć… jeszcze całe życie przed tobą.
– No wiem – pokiwał melancholijnie głową Kacper. – Pan mecenas mówił mi to samo.
– Rozmawiałeś z nim ostatnio? – zapytała cicho Iza, mimowolnie przypominając sobie spłakaną twarz Lodzi.
– Ostatnio to nie – pokręcił głową. – Na początku stycznia raz u mnie był, a potem to tylko z Maćkiem gadałem dwa razy. Tak ogólnie to ja słowo pana mecenasa bardzo szanuję… Maćka też lubię, nie powiem, facet zna się na rzeczy, ale sam powiedział, że jeśli ktoś da radę choć trochę mnie z tego wyciągnąć, to tylko pan Paweł. Więc jego słucham bardziej, dał mi dużo dobrych rad… no wiesz, co mówić, czego nie mówić, jak się zachowywać, żeby nie pogorszyć sytuacji… I to chyba działa, bo przez to, że robiłem, co kazał, udało mu się załatwić mi to widzenie z wami, w dodatku takie, że możemy usiąść i pogadać przy stoliku, a nie przez jakieś szyby i kraty. No i… czekaj, o czym ja mówiłem? – podrapał się za uchem z zafrasowaniem.
– O tym, że on powiedział ci to samo co ja – przypomniała mu Iza.
– A tak! – podjął Kacper. – Dokładnie to samo. Że młody jestem, że jeszcze wszystko przede mną, bylebym mózgu nie dał sobie sprać w tym więzieniu. No bo wiadomo, jacy tu są ludzie… Na razie mam osobną celę, ale po wyroku pewnie przeniosą mnie do jakiejś zbiorowej i będę musiał sobie poradzić, bo tam różnie bywa. Nie no, dam radę… tylko co potem? Ja się najbardziej martwię tym, co będzie potem, Iza. Robotę może jakąś znajdę, chociaż pewnie będę musiał tyrać za najniższą stawkę, bo kto by chciał zatrudniać człowieka po wyroku… Ale i tak najgorsze jest to, że ja kompletnie nie wiem, co dalej ze sobą zrobić, wiesz, tak ogólnie. Myślę nad tym i myślę… i wszystko jest bez sensu – westchnął i pokręcił głową, nie przestając gnieść jej dłoni, co powoli zaczęło sprawiać jej dyskomfort. – Jakiś taki samotny się czuję… Dobrze, że chociaż ty i stryj o mnie nie zapomnieliście, bo już bym całkiem ześwirował.
– Kacper, przecież mówiliśmy ci już, że jak wyjdziesz, to we wszystkim ci pomożemy – zapewniła go łagodnie Iza. – Tym się nie martw, będziesz miał dokąd wrócić. A co do sensu życia… no wiem, ja rozumiem, że teraz masz doła, ale zobaczysz, że to się samo jakoś ułoży. Na razie nie martw się przyszłością, tylko skup się na tym, żeby jak najlepiej się wybronić. Rób to, co ci mówią pan Paweł i pan Maciej, a jak już będziesz dokładnie wiedział, ile musisz odsiedzieć, to taka perspektywa też ci pomoże. Zresztą może uda się wystarać o przedterminowe zwolnienie za dobre zachowanie? No? Pomyśl tylko… Dopiero jak stąd wyjdziesz, będziesz martwił się, co dalej, bo na razie trudno cokolwiek zaplanować. Ale mówię ci, ja wiem, że wszystko się ułoży, czuję to… Uwierz mi, Kacperku.
Kacper uśmiechnął się lekko.
– Bo co? Tobie też stryjenka Ziuta tak nagadała? – zagadnął kpiąco. – Stryj to w kółko tylko o tym bredzi… Ziutka powiedziała, Ziutka wie, co mówi… A ja mam wierzyć w to, co mu się we łbie zwidziało, nie? Przecież ona już prawie dwanaście lat nie żyje…
Iza westchnęła i zamilkła, bowiem w duchu musiała przyznać, że to, co o Kacprze mówiła pani Ziuta, zarówno do niej na radzyńskim peronie, jak i do pana Stanisława we śnie, nie było dla niej bez znaczenia, wręcz stanowiło mocne źródło nadziei, że będzie tak, jak powiedziała. Czyż nie spełniła się jej przepowiednia, że przemiana Kacpra zacznie jeszcze w tamtym roku? Pan Stanisław właśnie tak interpretował to aresztowanie, a ona sama po cichu przyznawała mu rację. Teraz jednak jej sercem szarpnęła wątpliwość. Czy powinna wierzyć w takie rzeczy? Jak by na to nie spojrzeć, sytuacja Kacpra póki co uległa zdecydowanemu pogorszeniu…
Do pokoju widzeń zajrzał strażnik, gestem ręki sygnalizując, że wizyta powoli dobiega końca. Iza pokiwała głową na znak, że rozumie przekaz, i łagodnie wysunęła z rąk Kacpra swą wygniecioną i lekko już zaczerwienioną dłoń.
– Będę musiała już się zbierać, Kacperku – powiedziała z żalem, podając mu torbę z prezentami, które przyniosła dla niego i która została dokładnie sprawdzona przez strażników przy wejściu. – Masz, to dla ciebie. Trochę dobrych rzeczy do jedzenia, kilka nowych ubrań i książka do poczytania.
– Książka? – zdziwił się i lekko skrzywił Kacper.
– Tak, przyniosłam ci Hrabiego Monte Christo – uśmiechnęła się Iza, podnosząc się od stolika. – Będziesz mógł poczytać sobie w razie, gdybyś bardzo się nudził. Bohater przez jakiś czas też siedzi w więzieniu, ale w dużo gorszym niż ty, bo w prawdziwym lochu. I o wiele dłużej. Tylko nie inspiruj się tym, co on tam wyprawia! – zaśmiała się, podnosząc w górę palec. – Ty masz być grzeczny!
Kacper zerknął na nią z zaciekawieniem i również podniósł się od stołu.
– A co wyprawia?
– Jeśli chcesz się dowiedzieć, to musisz przeczytać sam – mrugnęła do niego Iza. – Nie będę opowiadać, żeby nie psuć ci lektury.
Kacper odłożył torbę z prezentami na stolik, po czym podszedł i ogarnął Izę ramionami.
– Ja tam książek nie czytam – zaznaczył z powagą. – Ale na tę twoją może sobie zerknę, i tak nie mam co robić… A teraz chodź, Iza, daj się przytulić… o tak… Ja pierniczę, jak ja na to czekałem! Od razu chce się człowiekowi żyć…
Iza chętnie pozwoliła mu się przytulić, podobnie jak poprzednim razem, wyobrażając sobie, jak bardzo musiało mu brakować jakiejkolwiek bliskości, gotowa przekazać mu choć odrobinę ludzkiego ciepła i dobrej, życzliwej energii.
„Jak Michasiowi” – pomyślała, znów uśmiechając się na wspomnienie Majka, który regularnie, z charakterystyczną dla siebie zabawną autorytarnością domagał się porcji doładowania energią w trybie terapii. – „Taka moja rola, a oni obaj bardzo tego potrzebują. Dla Kacpra to też jest przecież rodzaj terapii, zwłaszcza teraz…”
– Ty to jesteś jak plaster na ranę, Iza – ciągnął Kacper, jakby czytając w jej myślach. – Jak się człowiek do ciebie przytuli, to jakby był, kurka, w niebie… No fakt, że jak dla mnie to ciągle trochę za chuda jesteś – zastrzegł dla porządku. – Mogłabyś nabrać trochę ciałka tu i ówdzie, nie powiem, wtedy byłoby idealnie… ale za to jak superowo pachniesz… mmm…
Przy drzwiach rozległo się znaczące chrząknięcie. Iza i Kacper jak na komendę podnieśli głowy i odsunęli się od siebie na widok stojącego w wejściu strażnika.
– Koniec wizyty – oznajmił ów urzędowym tonem, zerkając z ciekawością na dziewczynę i przenosząc badawczy wzrok na Kacpra. – Proszę panią o opuszczenie sali.
– Trzymaj się, Kacperku – szepnęła ciepło Iza, ściskając rękę Kacpra i wspinając się na palce, by ucałować go w policzek. – Pamiętaj, że oboje z panem Stasiem cały czas o tobie myślimy.
– Dzięki, Iza – odszepnął Kacper, z żalem puszczając jej dłoń. – Ty też się trzymaj.
Po wyjściu z sali widzeń Iza dołączyła do pana Stanisława, który czekał na nią na ławeczce ustawionej w korytarzu, po czym oboje, podobnie jak poprzednim razem, opuścili zakład karny w całkowitym milczeniu, do którego w naturalny sposób skłaniała ponura atmosfera tego miejsca.
***
– Zuzka, chodź ze mną za moment, pomożesz mi pozbierać naczynia z sali – zarządziła Iza, zaglądając do kuchni, na co Zuzia natychmiast odłożyła na blat trzymają w ręce ściereczkę i skwapliwie podskoczyła w stronę wyjścia. – Zaraz kończysz zmianę, tak?
– Tak, proszę pani – pokiwała grzecznie głową dziewczyna. – Dzisiaj mam tylko do osiemnastej. Ale jeśli trzeba zostać dłużej, to…
– Nie trzeba – przerwała jej z uśmiechem Iza. – Tak tylko chciałam się upewnić. Muszę powiedzieć, że słyszałam na twój temat pochwały – dodała, kiedy we dwie szły już korytarzem zaplecza. – I nie omieszkam powtórzyć ich szefowi.
– Pochwały? – powtórzyła cicho zdumiona dziewczyna.
– Tak, od Antka i Chudego – wyjaśniła jej spokojnie Iza. – Podobno bardzo im dzisiaj pomogłaś przy rozładunku vana, a to była praca ponad twoje obowiązki. Będę o tym pamiętać.
– Segregowałam tylko warzywa – odparła Zuzia, oblewając się nagłym rumieńcem. – To nie było nic takiego, proszę pani… Pani Dorota wysłała mnie, żebym pomogła panu Antkowi i panu Łukaszowi, no to pomogłam…
– Aha, słyszałam – pokiwała głową Iza, zgarniając po drodze z blatu baru dwie tace i jedną z nich podając Zuzi. – Trzymaj to, zaczynamy od sektora B… To była ogromna pomoc dla chłopaków, Dorotka mówiła mi, że te warzywa przyjechały kompletnie pomieszane.
– Tak, proszę pani – przyznała Zuzia, przystępując wraz z Izą do zbierania pustych naczyń i śmieci z dwóch opuszczonych stolików w sektorze B. – Marchewki były w tej samej skrzynce co pomidory, trzeba było wybrać te najbardziej poobtłukiwane, żeby poszły od razu do sałatki. A te dobre do osobnej skrzynki.
– Chudy mówił, że zrobiłaś znakomitą robotę – podsumowała Iza. – Nie tylko z marchewkami, bo wiem, że było tego dużo więcej. I że potem dzielnie pomagałaś im ładować na vana puste skrzynki. Cieszę się, kiedy docierają do mnie takie pochwały na twój temat, Zuziu.
– Ojej, dziękuję… – odparła zawstydzona Zuzia. – Ale to nic takiego, proszę pani. Pan Łukasz nie powinien mnie chwalić, bo on sam najwięcej pracował, ja tylko trochę pomogłam… To miło z jego strony…
– Iza?! – rozległ się za ich plecami zdziwiony damski głos. – Iza Wodnicka?
Iza odwróciła się. Głos należał do dziewczyny, która wraz z dwiema koleżankami siadała właśnie przy stoliku pod ścianą. Rozpoznała ją natychmiast – była to Beata, jej koleżanka z klasy z liceum, która mieszkała w okolicach Radzynia i której od czasu matury nie widziała ani razu. Nigdy zresztą nie nawiązały głębszego kontaktu, gdyż Iza w liceum trzymała się głównie z Agnieszką, a z grupką Beaty poza lekcjami rozmawiała tylko sporadycznie. W następnej sekundzie w jednej z towarzyszących jej dziewczyn rozpoznała też drugą koleżankę z klasy, Emilię, przyjaciółkę od serca Beaty. Nie znała tylko tej trzeciej.
Mimo że kontakt z Beatą i Emilią urwał się już prawie cztery lata temu, widok znajomych twarzy z rodzinnej okolicy sprawił Izie szczerą przyjemność, tym bardziej że obie dziewczyny były życzliwymi i sympatycznymi osobami.
– To ty? – nie mogła nadziwić się Beata, kiedy Iza z uśmiechem podeszła do ich stolika, dając Zuzi znak ręką, by kontynuowała zbieranie naczyń.
– No przecież widzisz, że ona, co się głupio pytasz! – zaśmiała się Emilia. – Cześć, Iza, ale dawno cię nie widziałam!
Podeszła do niej i objęła ją spontanicznym gestem. Iza odwzajemniła jej uścisk, po czym w ten sam sposób przywitała się z Beatą.
– Cześć, dziewczyny! – rzuciła wesoło. – Co za niespodzianka! Miło was widzieć!
– Jejku, co za spotkanie! – cieszyła się Beata. – W życiu bym się nie spodziewała! Pracujesz tutaj, tak? – dodała, lustrując wzrokiem jej biały kelnerski fartuszek. – Jesteś kelnerką?
– Tak – skinęła głową Iza. – Już od roku. I nigdy was tu nie widziałam!
– Ach, bo jesteśmy tu chyba dopiero trzeci raz… czy czwarty, jakoś tak, co nie, Emi?
– No, coś koło tego – przyznała z zastanowieniem Emilia. – Rzadko chodzimy do knajp w centrum, mamy dwie ulubione na miasteczku akademickim i zwykle tam przesiadujemy. Zwłaszcza w pubie U Agaty! – obie z Beatą zaśmiały się, zerkając na siebie porozumiewawczo. – A do Anabelli zaglądamy tylko czasami na dyskotekę. Dzisiaj też ma być impra, z tego, co słyszałam?
– Tak, będzie disco, oczywiście – zapewniła ją z uśmiechem Iza. – Od dwudziestej. Kolega już się tym zajmuje.
– Izka, ale usiądź z nami na moment, pogadamy sobie, co? – zaproponowała Beata, wskazując na trzecią koleżankę. – To jest Aśka, nasza koleżanka z roku, poznajcie się.
– Miło mi – uśmiechnęła się Iza, podając rękę nieznajomej dziewczynie. – Iza.
– Właśnie, siadaj z nami! – podchwyciła Emilia. – Wiadomo, że pracujesz, ale jeszcze nie ma tak dużo ludzi… Pięć minut chyba możesz urwać, nie?
– Okej, usiądę z wami na chwilkę – zgodziła się chętnie Iza, zajmując wolne krzesło. – Powiecie mi przy okazji, co zamawiacie, to zaraz wam przyniosę albo poproszę koleżankę. Fajnie was widzieć, naprawdę, ja też się nie spodziewałam… Studiujecie w Lublinie, jak rozumiem?
Po zamówieniu przez dziewczyny napojów i przekąsek, których przyniesienie Iza zleciła Zuzi, rozmowa rozwinęła się bardzo szybko i spontanicznie. Obie koleżanki studiowały w Lublinie na weterynarii, skończyły już licencjat i zaczynały studia magisterskie, po których miały plan założyć klinikę dla zwierząt domowych w jednej z podradzyńskich miejscowości. Roześmiane, pełne energii dziewczyny z wielkim entuzjazmem rozprawiały o swoim zamiarze kontynuowania wieloletniej przyjaźni również na planie zawodowym, a na wieść o tym, że sklep siostry Izy w Korytkowie prosperował coraz lepiej i od niedawna pracowała w nim również Agnieszka, ucieszyły się, dopytując o nią z najwyższą życzliwością.
– Tak, pracuje u nas od jesieni – wyjaśniła Iza, starannie omijając drażliwe informacje o stanie Agnieszki i dramacie, jaki ją spotkał. – Moja siostra potrzebowała kogoś do pomocy, a Aga po powrocie z Warszawy akurat była wolna i tak się złożyło, że wylądowała u nas.
– A ty też pewnie wrócisz tam po studiach? – domyśliła się Beata. – Rodzinny interes to nie byle co, trzeba to ciągnąć, zwłaszcza jak się rozkręca. Bo tutaj to chyba tylko tak dorabiasz na czas studiów, co?
– Pomyślę o tym, jak będę kończyć – odparła spokojnie Iza. – Na razie jeszcze do tego daleko, jestem dopiero na drugim roku licencjatu.
– Na drugim roku? – zdumiały się dziewczyny. – Ale jak to? Dlaczego dopiero na drugim?
Iza w skrócie opowiedziała im o sytuacji, w jakiej znalazła się po śmierci matki i która nie pozwoliła jej pójść na studia tuż po maturze, co dziewczyny, będące wówczas cichymi świadkami jej rodzinnego dramatu, przyjęły ze współczuciem i zrozumieniem.
– I pomyśleć, że miałaś zacięcie, żeby po dwóch latach jednak wybrać się na studia – zauważyła Beata, patrząc na nią z podziwem. – Ja na twoim miejscu, mając pod ręką rodzinny biznes, pewnie bym…
– Iza, przepraszam – przerwał jej Antek, który szybkim krokiem podszedł do ich stolika i nachylił się nad Izą. – Bardzo jesteś zajęta? Jest pilna sprawa.
– No? Co się dzieje? – poderwała się natychmiast Iza. – Rozmawiam sobie tylko… Co jest, Antoś? Jakiś problem na zapleczu?
– Nie – pokręcił głową Antek. – Ale przyszedł pan Paweł i koniecznie chce z tobą rozmawiać. Powiedziałem mu, że cię zawołam.
Iza odruchowo zerknęła w stronę baru, gdzie rzeczywiście rysowała się elegancko ubrana w ciemny garnitur sylwetka Pabla, i po raz pierwszy odkąd go poznała, jego widok wywołał w niej dyskomfort graniczący z niechęcią. Przed jej oczami, po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia, mignęła wizja bladej i spłakanej twarzy Lodzi, a potem liliowej koperty, którą podawała jej swą wypielęgnowaną dłonią Ewelina. Wzdrygnęła się mimowolnie i poczuła, jak po karku przebiega jej nieprzyjemny, zimny dreszcz. Rozmowa z Pablem w tych okolicznościach była doprawdy ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę…
– A szefa jeszcze nie ma? – zapytała, z trudem kryjąc niechęć.
– Nie ma – pokręcił głową Antek. – Zresztą on nie chce gadać z szefem tylko z tobą. Powiedział mi to wyraźnie. Tylko z Izą.
– Okej – szepnęła. – Już idę. Dzięki, Antek.
Przeprosiwszy koleżanki, z ciężkim sercem udała się w stronę baru, gdzie czekał wyraźnie zniecierpliwiony Pablo. Już z daleka zauważyła, że, zamiast jak zwykle stać nonszalancko oparty o filar lub o róg wysokiego blatu, mężczyzna chodził w tę i z powrotem wzdłuż ściany z wejściem na zaplecze, od czasu do czasu nerwowym gestem dłoni przesuwając po czole. Zachowanie to wcale nie dodało jej otuchy, przez chwilę poczuła wręcz coś w rodzaju obawy, jakby ten skądinąd sympatyczny i zawsze budzący w niej jak najcieplejsze uczucia człowiek stał się nagle kimś obcym, niemal wrogim.
„Nie mogę go osądzać, nie znając wszystkich okoliczności” – myślała, z całych sił starając się odepchnąć od siebie obraz zrozpaczonej, wymęczonej twarzy Lodzi, który uporczywie pchał jej się przed oczy. – „Ale jeśli okaże się, że przyszedł tutaj po to, żeby zamknąć mi usta na temat Eweliny…”
Była to pierwsza myśl, która narzuciła jej się jako powód tej wizyty i żądania rozmowy właśnie z nią. I była to myśl nie do zniesienia. Pomijając to, że potwierdziłoby to straszną hipotezę, której nie chciała dopuszczać do swojej świadomości, a przez to zrujnowałoby do cna wszelkie jej ideały, dodatkowo postawiłoby ją to w niezręcznej sytuacji względem Lodzi. Bo czyż mogłaby przemilczeć przed nią tę rozmowę z Pablem? Musiałaby powiedzieć jej o tym lojalnie, wiedząc, że złamie jej to serce i pozbawi resztek nadziei…
– O, jesteś, Iza! – odetchnął z rodzajem ulgi Pablo, kiedy tylko dostrzegł ją podchodzącą powoli z głębi sali.
Iza od razu zauważyła, że wyglądał bardzo źle – twarz miał szarą i przygaszoną, oczy podkrążone, jakby nie spał po nocach, a jego skronie były jeszcze bardziej oszronione niż wcześniej, co z jednej strony dodawało mu powagi, z drugiej zaś pogłębiało przygnębiające wrażenie. Pośpiesznym krokiem ruszył jej na spotkanie i wyciągnął do niej rękę.
– Cześć – uśmiechnęła się z przymusem Iza, nie bez oporu podając mu dłoń, którą uścisnął i natychmiast puścił. – Antek mówił, że chciałeś ze mną rozmawiać.
– Tak – skinął głową Pablo, rozglądając się wokół z zastanowieniem. – Ale wolałbym na osobności. Znajdzie się tu jakieś spokojne miejsce, gdzie można by pogadać sam na sam?
Iza zadrżała z niepokoju, bowiem słowa te nie były dobrą wróżbą. Opanowała się jednak i przybrała spokojną, neutralną minę.
– Jasne – odparła szybko, ruchem ręki wskazując mu wejście na zaplecze. – Chodźmy do gabinetu Majka, tam jest cicho i spokojnie, a jego jeszcze nie ma. Pewnie będzie dopiero koło dwudziestej albo i później.
– Okej – zgodził się Pablo, uprzejmie wskazując jej, by poszła przed nim. – Postaram się nie zająć ci za dużo czasu, chcę tylko zadać ci kilka pytań.
Wprowadziwszy go do gabinetu i zamknąwszy drzwi, Iza skwapliwie sięgnęła po stojące pod ścianą krzesło, by przysunąć je i zaprosić go do zajęcia miejsca. Pablo jednak powstrzymał ją stanowczym ruchem ręki.
– Nie – rzucił twardo, odkładając tylko na stojący przy drzwiach wieszak zimowy płaszcz, który dotąd trzymał w ręce. – Bez zbędnych ceregieli, Iza. Nie będę bawił się w podchody, chcę wiedzieć wszystko i natychmiast, bez owijania w bawełnę. Jesteś jedyną osobą, która może mieć tu jakieś konkretniejsze informacje. I podejrzewam, że je masz. Proszę, żebyś nic przede mną nie ukrywała.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytała cicho Iza, uznając, że nie ma sensu udawać przed nim, że nie rozumie, o co chodzi.
– Wszystko, co odnosi się do mojej żony i do tego… tego… – zaciął na chwilę wargi, jakby słowo, które miał zamiar wypowiedzieć, nie chciało mu przejść przez usta. – Do tego gnojka Krawczyka – dokończył, cedząc to nazwisko przez zęby. – Chcę wiedzieć, jaka jest prawdziwa relacja między nimi.
Iza, która instynktownie wyczuła w jego tonie ukryte oskarżenie pod adresem Lodzi, podniosła głowę i spojrzała na niego wyniośle, niemal z oburzeniem.
„Ona jest winna, tak?” – pomyślała, nie ważąc się jednak wypowiedzieć na głos tych słów. – „Ona… a ty święty!”
– No, mów – ciągnął Pablo, patrząc na nią rozkazująco. – Wiem, że coś wiesz… ty albo nikt. No dalej! – podniósł głos, aż podskoczyła. – Mów, do cholery!
Iza cofnęła się o krok, poirytowana jego nakazującym tonem.
– Relacja? – powtórzyła ostro. – Między Lodzią i Krawczykiem? Nie ma żadnej relacji.
Pablo aż zagotował się z tłumionej furii.
– Nie kłam! – rzucił tym samym podniesionym głosem. – Nie łżyj mi w żywe oczy, bo nie ręczę za siebie! Słyszysz, Iza? Nie baw się ze mną w kotka i myszkę! Mam tego dość! Jestem jej mężem i mam prawo wiedzieć! Mów mi natychmiast wszystko, co wiesz!
– Nie kłamię – odparła zimno Iza, rzucając mu pełne godności spojrzenie. – Nie mam w zwyczaju kłamać i teraz też mówię prawdę. A ty nie krzycz na mnie. Łatwo przychodzą ci oskarżenia, co? A sam niby jesteś w porządku?
Pablo znieruchomiał na te słowa.
– Co masz na myśli? – odparł ciszej, przyglądając jej się w napięciu.
Iza, dla której ta reakcja była niemal jawnym potwierdzeniem jego nieczystego sumienia, nie mogła powstrzymać drwiącego uśmiechu.
– Sam przed chwilą powiedziałeś, że jestem jedyną osobą, która może tu coś wiedzieć – odparła spokojnie. – I owszem, wiem. Może nawet więcej, niż byś chciał. Ale okej, załatwmy najpierw tego Krawczyka – dodała ugodowo. – Powiem ci wszystko, co wiem o tej sprawie… pod warunkiem, że uspokoisz się i przestaniesz na mnie krzyczeć.
– Dobra – skinął głową Pablo, zaciskając pięści i zagryzając zęby, jakby siłował się sam ze sobą. – Będę nad sobą panował. A przynajmniej spróbuję… Mów.
– Możesz mi nie wierzyć – ciągnęła Iza, uznając, że jeżeli nadarza jej się okazja do wyjaśnienia nieporozumienia, którego on sam, w nadmiarze emocji, od wielu tygodni nie umiał wyjaśnić z własną żoną, to nie wolno jej zmarnować tej szansy. – Nie obchodzi mnie to, ja mówię prawdę. Między Lodzią i Krawczykiem nie ma i nigdy nic nie było. A raczej było… tylko z każdej strony co innego. I nie w tym sensie, co myślisz.
– To znaczy? – zapytał czujnie Pablo.
Iza nabrała powietrza w płuca i powoli, starannie dobierając słowa, opowiedziała mu o okolicznościach, w których Krawczyk poznał Lodzię, o jego rosnącym zainteresowaniu jej osobą oraz o coraz odważniejszych podchodach w celu zdobycia jej względów, w czym w dużym stopniu ona sama nieświadomie wzięła udział, przekazując Lodzi pudełko czekoladek z ukrytym w nim listem miłosnym.
– Byłam naiwna jak dziecko – przyznała, zerkając spod oka na mężczyznę, który słuchał w milczeniu, nerwowym krokiem przemierzając wzdłuż i wszerz przestrzeń między dwiema przeciwległymi ścianami gabinetu. – Wkręcił mnie w to cynicznie i z premedytacją, a ja, głupia, nie widziałam w tym nic złego. Wręcz sama uspokajałam Lodzię, że on już taki jest, mówiłam jej, że względem mnie też zachowuje się dziwnie… bo tak było, choć akurat nie w tym sensie…
– To samo powiedział mi Majk – zauważył Pablo, zatrzymując się na chwilę i patrząc na nią świdrującym wzrokiem. – Mówił, żebym odpuścił, bo gnojek nie uwziął się tylko na nią, ale dowalał się też do ciebie. To prawda?
– Nie do końca – pokręciła głową zmieszana Iza. – Z wierzchu rzeczywiście tak to wyglądało, bo w pewnym momencie czepił się mnie jak rzep. Sama nie rozumiałam, o co mu chodziło, zwłaszcza że nie wyczuwałam z jego strony tego typu podtekstów. Dopiero później, kiedy wszystko złożyło mi się w całość, ogarnęłam, że od początku chodziło mu o Lodzię, a mnie traktował jako nieświadomą swojej roli pośredniczkę. W pewnym momencie nawet próbował mnie przekupić. Zaproponował mi kasę, pewnie w zamian za to, żebym pomagała mu nawiązywać z nią kontakt… ale oczywiście to tylko moje domysły, bo odmówiłam mu, zanim zdążył przedstawić mi swoją propozycję.
– Pieprzony bydlak! – wycedził przez zęby Pablo.
– Wykorzystał moją naiwność – ciągnęła ostrożnie Iza. – Chociaż to i tak nieistotne, bo nic na tym nie ugrał. Na koktajlu Lodzia wyczuła z jego strony te podjazdy i opowiedziała mi o tym, bo wahała się, czy nie powiedzieć o wszystkim tobie. A ja uspokoiłam ją, że on już taki jest i po prostu ma nierówno pod sufitem.
– Dlaczego nic mi nie powiedziała? – zapytał cicho Pablo.
– Chciała oszczędzić ci nerwów – wyjaśniła mu smutno Iza. – Tobie i Majkowi. Zwłaszcza że ja sama zapewniłam ją, że psychol względem mnie też zachowywał się dziwnie. To ją uspokoiło, ucieszyła się nawet…
– Powinna była mi powiedzieć – przerwał jej twardo Pablo. – Gdyby nie miała nic na sumieniu, nie bałaby się podjąć tematu.
– Nieprawda – pokręciła głową Iza. – Ona ma sumienie czyste jak łza. A milczała, bo bała się twojej reakcji i tego, że z małej bzdury zrobi się wielki dym.
– To nie jest mała bzdura! – podniósł głos Pablo. – To jest cholernie poważna rzecz!
– Wtedy o tym nie wiedziała – zapewniła go łagodnie Iza. – Żadna z nas nie zdawała sobie sprawy z tego, co knuje ten psychol. Skąd miałyśmy to wiedzieć? Wszystko brałyśmy za dobrą monetę, i ona, i ja…
– Ale tobie przynajmniej o tym powiedziała! – zauważył ostrym tonem Pablo. – Zwierzyła ci się, poprosiła o radę. A przede mną ukryła wszystko! Jeśli tak wygląda kobieca lojalność i uczciwość małżeńska…
Na te słowa Iza aż zakipiała z oburzenia. W jej pamięci znów błysnęła spłakana twarz Lodzi kładącej drżącą dłonią na stole liliowy liścik od Eweliny.
– Kobieca lojalność? – powtórzyła, również podnosząc głos. – Uczciwość małżeńska? Nooo… o tym to my sobie jeszcze pogadamy! Zaraz do tego dojdę, proszę pana!
Pablo znów znieruchomiał, przyglądając jej się na wpół podejrzliwie, na wpół z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się po niej tak gwałtownej reakcji.
– Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego nic ci nie powiedziała, to bardzo proszę! – ciągnęła wciąż podniesionym głosem Iza. – Dlatego, że się ciebie bała! Rozumiesz to?! Bała się twojej głupiej reakcji! Dobra… powiem to wprost! Wszyscy wiedzą, że jesteś chorym, patologicznym zazdrośnikiem i w każdym facecie, który zamieni z nią dwa niewinne słowa, widzisz potencjalnego uwodziciela! Nie chciała, żebyś się denerwował! Rozumiesz?! Chciała uciąć to sama i oszczędzić ci stresu, bo twoje dobre samopoczucie jest dla niej święte! A wiesz dlaczego? Bo ona cię kocha! Naprawdę cię kocha, ciebie i tylko ciebie… powtarza to przy każdej okazji… Dla niej na świecie nie istnieje żaden inny facet poza tobą!
Pablo stał w miejscu jak zaklęty i patrzył na nią blady, z poważną miną.
– Ale jednak każdy ma swoje granice! – kontynuowała z coraz większą furią Iza. – A twoje zachowanie nie dawało jej komfortu psychicznego ani odwagi, żeby pogadać z tobą o tym jak człowiek z człowiekiem. Dlatego dusiła to w sobie! A potem to się już tylko automatycznie pogłębiało. Im bardziej psychol atakował, tym trudniej było jej przełamać obawy i powiedzieć ci o wszystkim! Nie dlatego, że cokolwiek miała na sumieniu, jak przed chwilą bezczelnie zasugerowałeś… wstydziłbyś się, naprawdę… ale dlatego, że ty sam zachowujesz się nienormalnie! Nie rozumiesz, że w ten sposób pokazujesz jej, że jej nie ufasz?! Że zmuszasz ją do tego, żeby tłumaczyła się przed tobą z rzeczy, których nie zrobiła?! Myślisz, że ona nie ma swojego honoru, swojej dumy?! I że fajnie jej było, kiedy podejrzewałeś ją o romans z tym kretynem?! Z palantem, którego brzydziła się od pierwszej chwili i który dostał od niej kopa przy pierwszej okazji, kiedy tylko odkrył karty? Zastanów się, czego ty od niej oczekiwałeś, zachowując się jak idiota! Miała tłumaczyć ci się z czegoś, czego nie było? Po co? Żebyś powiedział jej, tak jak mnie przed chwilą, że kłamie?! Ogarnij się wreszcie, człowieku! Gdybyś jeszcze sam miał czyste sumienie! I ty mówisz o uczciwości…
Zatrzymała się, żeby nabrać tchu, bo z oburzenia aż zabrakło jej powietrza i głos uwiązł jej w gardle. Miała wrażenie, że każdy mięsień jej ciała drży, jakby trzęsła nią febra.
– O co ci chodzi? – zapytał Pablo, który słuchał tej reprymendy w milczeniu, lecz teraz skorzystał z okazji, by wtrącić słowo. – Powiedz mi, do diabła, o co biega, Iza! Jakie czyste sumienie? No, mów! Nie będę zgadywał, już łeb mi od tego pęka! Co masz na myśli?
– Nie co, tylko kogo – oznajmiła mu twardo Iza, odzyskując głos. – Nie udawaj głupiego. Mam na myśli Ewelinę.
Imię to wyskandowała dobitnie, celowo nie spuszczając z niego wzroku, by zobaczyć jego pierwszą reakcję, która niestety nie zawiodła jej smutnych oczekiwań. Pablo drgnął jak rażony prądem i w ułamku sekundy zbladł jeszcze bardziej, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.
– Nie możesz zaprzeczyć, bo dobrze wiesz, że ja wiem o twoim regularnym kontakcie z tą panią – ciągnęła chłodno Iza. – A przede wszystkim o tym cudownym fioletowo-różowym bileciku, który sama ci przekazałam… bo byłam tak samo naiwna jak w przypadku Krawczyka i nieświadomie pozwoliłam zrobić z siebie pośredniczkę.
Blady jak trup Pablo otworzył usta, zamknął je i znów otworzył, jakby nie mógł wydać z siebie głosu. W jego ciemnych oczach, których teraz nie odrywał od jej twarzy, narastało przerażenie.
– Tak, Pablo – pokiwała smutno głową Iza, odpowiadając w ten sposób na nieme pytanie, które wyczytała w tych oczach. – Lodzia o tym wie. Chociaż to nie ja jej o tym powiedziałam, żeby nie było. Skojarzyłam to dopiero, kiedy sama mnie zapytała… i kiedy pokazała mi ten list od Eweliny.
Pablo zachwiał się na nogach, jak trafiony kulą w serce. Wydawało się, że z trudem łapie powietrze, a wyraz jego twarzy wskazywał na stan głębokiego szoku. Powolnym, jakby bezwiednym ruchem podniósł obie ręce naraz i chwycił się nimi za głowę.
– Chryste Panie – wyszeptał pobladłymi wargami.
– Znalazła go przypadkiem w kieszeni twojej marynarki, kiedy szykowała ją do pralni – ciągnęła z rezygnacją Iza, teraz już bardziej przybita niż oburzona. – Chciała wiedzieć, czy mam jakiekolwiek podejrzenie, od kogo to może być. Szkoda, żeby nie… przecież sama ci to dałam… Poza tym Julia widziała cię z Eweliną na mieście, w którejś z knajp, już nie pytałam, w której… opisała ją Lodzi, a Lodzia zapytała mnie. Nie każda kobieta nosi futro z szynszyli, więc nie miałam problemu, żeby skojarzyć, o kogo mogło chodzić…
Urwała z niepokojem na widok zmiany, jaka w ciągu kilkunastu sekund, kiedy wypowiadała te słowa, zaszła w twarzy i całej postawie Pabla. Choć z jego oblicza nadal nie zszedł wyraz szoku i najwyższego przerażenia, teraz oczy rozbłysły mu złowrogim blaskiem, a blade wargi, z których odpłynęła cała krew, wykrzywiły się w grymasie wściekłości. Znów ścisnął dłonie w pięści i skoczył ku niej tak gwałtownie, że aż się wystraszyła, cofając się w głąb gabinetu, pod samą kozetkę z poskładanymi na niej czystymi obrusami.
„O szlag!” – pomyślała z niepokojem. – „Chyba pojechałam za ostro…”
Ciemne oczy Pabla ciskały błyskawice.
– A ty oczywiście z góry wydałaś na mnie wyrok, tak?! – wycedził z furią przez zęby. – Zinterpretowałaś sobie wszystko i przekazałaś mojej żonie gotową wersję na ten temat?! Jasne! Przecież w takiej sytuacji jest tylko jedno wytłumaczenie, prawda?! A niech to diabli! – jęknął nagle z rozpaczą, znów obiema rękami łapiąc się za głowę. – Że też zapomniałem o tym cholernym świstku…
Znów zwrócił się do Izy, zaciskając pięści w odruchu bezradnej wściekłości.
– Dzięki, Iza! – krzyknął z ironią podszytą takim bólem, że Iza aż zadrżała. – Wielkie dzięki, super nam pomogłaś! I jej, i mnie… Wspaniałe przyjacielskie rady, wspaniałe interpretacje! Zebrałyście sobie kilka faktów i ukułyście z tego teorię, tak?! I oczywiście współczujecie Lei męża zdrajcy i potwora! Bo taki obrazek włożyłyście jej do głowy! I ty, i Julia… cholerne przyjaciółeczki!
Iza pobladła teraz tak samo jak on, szarpnięta bolesnymi wyrzutami sumienia. Na twarzy Pabla odbijało się takie cierpienie, że w jednym ułamku sekundy zrozumiała, że on nic złego nie zrobił. Nie, nie zrobił… widziała to teraz jak na dłoni, czytała w jego oczach bezbłędną kobiecą intuicją… Był niewinny. Miał tak samo krystalicznie czyste sumienie jak Lodzia, a sprawa Eweliny była zapewne takim samym nieporozumieniem jak sprawa Krawczyka. Oskarżenie, jakie teraz kierował pod jej adresem, było przykre, ale przecież zawierało w sobie ziarno prawdy! Choć ona sama mówiła Lodzi, że nie wolno osądzać Pabla, nie poznawszy wszystkich okoliczności, emocje sprawiły, że w głębi duszy uwierzyła w jego winę, a przynajmniej powątpiewała o jego niewinności…
– Więc o to szło! – krzyczał do niej dalej Pablo, z trudem powstrzymując się, by nie chwycić jej oburącz za ramiona. – I przez to ona teraz tak wygląda! Jak cień samej siebie, jak ścięty kwiat… A ja, głupi, myślałem, że… Boże! Jak mogłyście tak ją dobić?! Tak jej dokopać?! Jakim prawem wtrąciłyście się między nią a mnie?!!!
Coraz bardziej przestraszona Iza pokręciła głową.
– Nie, Pablo… to nie tak…
– A jak?! – rzucił z wściekłością. – Sama mi to powiedziałaś, przecież widzę, jak to wyglądało! Najpierw dobre rady w sprawie tamtego gnoja, a potem pomoc w ustaleniu tożsamości mojej… tfu!… kochanki!… Do takich wniosków doszłyście, tak?! Oczywiście wszystko w imię przyjaźni i współczucia!
Drzwi uchyliły się ostrożnie i pojawił się w nich zarys rozczochranej czupryny Majka, który, zaalarmowany krzykami dobiegającymi z gabinetu, zajrzał do środka i ze zdumieniem, niezauważony przez rozmawiających, patrzył na scenę rozgrywającą się w głębi pomieszczenia. Iza, w której wyrzuty sumienia wzmagały się z każdym słowem Pabla, milczała teraz w obawie, by nie sprowokować jakiejś niekontrolowanej reakcji, widziała bowiem, że mężczyzna był na granicy utraty panowania nad sobą. Jej samej zresztą również udzielił się stres, wszystkie mięśnie drżały jej od wewnątrz, a dłonie wręcz trzęsły się w niemożliwy do powstrzymania sposób.
– Przyjaciółki! – ciągnął z furią Pablo, postępując kolejny krok w jej stronę i znów zaciskając pięści. – Tak właśnie wygląda babska przyjaźń! Ciche doradztwo i interpretacja! Nieważne, co przy tym można zniszczyć, jak dobić i osądzić kogoś za jego plecami! Nieważne, co można przy tym rozwalić, tak?!
– Stary, uspokój się! – zainterweniował Majk, wchodząc do gabinetu i zamykając za sobą drzwi. – Co tu się dzieje, do diabła?! Po cholerę tak wrzeszczysz?
Podszedł do Pabla i energicznym gestem chwycił go za ramię, ów jednak zdawał się w ogóle nie zwrócić na to uwagi.
– Piękna żmijowa przysługa! – kontynuował tym samym podniesionym tonem, nie odrywając oczu od coraz bardziej przerażonej twarzy Izy. – Na każdym możliwym planie! Nie spodziewałem się tego po tobie, wiesz?! Akurat nie po tobie… A ona tak ci ufała!
– Nie drzyj się na nią! – huknął poirytowany już teraz Majk, siłą odsuwając go od Izy i stając między nimi. – Uspokój się, do diabła… słyszysz, Pablo?! Uspokój się natychmiast albo na otrzeźwienie dam ci w ryj!
Pablo wyrwał mu się wściekłym gestem, jednak w następnej chwili jakby przygasł, odetchnął ciężko i z nagłą rezygnacją spuścił głowę.
– No już, stary, spokój – podjął ugodowym tonem Majk, klepiąc go po ramieniu. – Wyluzuj, chłopie. Co ci tak odwaliło?
Pablo pokręcił powoli głową, zaciskając zęby.
– Przepraszam – odparł cicho. – Poniosło mnie… To nie jej wina, ona ma rację. To ja nawaliłem… ja i tylko ja… Myślałem, że jak załatwię to sam, to oszczędzę gwiazdeczce tego, czego ona chciała oszczędzić mnie… Boże, jaki kretyn ze mnie… idiota!
– No… nie będę zaprzeczał, bo jest bardzo prawdopodobne, że masz rację – przyznał dyplomatycznie Majk, zerkając na roztrzęsioną Izę, która aż przysiadła na kozetce, nie mogąc opanować słabości w nogach. – Ale co wy tu wyprawialiście? Wydzierałeś ryja jak opętany!
– Przepraszam – powtórzył blado Pablo ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Nie pytaj, Majk… proszę cię, nie teraz. Ja najpierw muszę wyjaśnić to z Leą. Wolałbym skoczyć pod pociąg, niż rozmawiać z nią o tym, ale muszę… Moja gwiazdeczka… perełka, niezapominajka… – dodał drżącym głosem, w którym ból mieszał się najtkliwszą czułością. – Ona dla mnie wszystko, a ja jej takie coś… Chryste, zlituj się nade mną!…
To mówiąc, znów złapał się za głowę, po czym, rzuciwszy się do drzwi, w locie chwycił z wieszaka swój płaszcz i wybiegł z gabinetu, nie żegnając się z nikim, jak nieprzytomny. Majk zerknął szybko na siedzącą na kozetce Izę, lecz widząc, że dziewczyna jest w miarę opanowana i spokojna, po krótkiej chwili wahania skoczył do drzwi i pobiegł za Pablem.
Zostawszy sama, Iza stopniowo ochłonęła z pierwszej fali stresu, choć drżenie mięśni, zwłaszcza rąk, nadal nie ustępowało. To jednak było mało istotne wobec wyrzutów sumienia, jakie obudziły w niej słowa Pabla. Bo czyż nie było w nich dużej dozy racji? Czy ona sama nie przyczyniła się do kryzysu małżeńskiego Lodzi i Pabla? Czy nie wystąpiła w roli pośredniczki złego i niefortunnej doradczyni od siedmiu boleści? Czy bez jej wkładu, „żmijowej przysługi”, jak trafnie i dobitnie określił to Pablo, oboje nie poradziliby sobie z tym szybciej i lepiej?
„Jestem głupia i naiwna” – pomyślała smutno. – „Na przyszłość muszę nauczyć się nie ufać ludziom, którzy nie są godni zaufania… I nigdy nie dać się zwodzić pozorom…”
Urwała myśl, gdyż do gabinetu wrócił Majk, który, zamknąwszy za sobą drzwi, podszedł do niej i bez wahania usiadł obok na kozetce, obejmując ją ramieniem. Jego twarz wyrażała zaniepokojenie.
– Już dobrze, Izulka? – zapytał z troską, przyglądając się jej przygaszonej twarzy. – Bardzo na ciebie nawrzeszczał ten frajer?
– Trochę – uśmiechnęła się blado. – Ale ja na niego wcześniej też, więc jesteśmy kwita. Wszystko dobrze, Majk, dziękuję ci… już dochodzę do siebie.
– Powiedzmy – mruknął bez przekonania. – Cała się trzęsiesz… Ale fakt, że jesteś w dużo lepszym stanie niż on. Chciałem go ogarnąć, zanim stąd wyjdzie, ale poleciał jak wariat, nie patrzył na nic… mam nadzieję, że przynajmniej będzie uważał za kierownicą… Poszło oczywiście o Lodzię i Krawczyka, jak się domyślam? – dodał, zerkając na nią badawczo.
– Tak – pokiwała głową Iza. – Ale nie tylko. Tak naprawdę to o całokształt.
Majk nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia.
– No dobra – podjął spokojnie, cofając ramię i opierając sobie oba łokcie na kolanach. – To opowiedz mi teraz o tym całokształcie. Dlaczego frajer tak się wpienił?
Iza westchnęła i wbiła wzrok w podłogę.
– Spokojnie, elfiku – uśmiechnął się lekko. – Nie zdradzisz żadnej tajemnicy, jeśli o to się boisz. Ja wszystko wiem, Pablo zwierzył mi się ze swoich problemów. Próbowałem mu pomóc, ale z nim się nie da gadać… A ty, jak widzę, też wiesz niejedno, pewnie na temat tego idioty Krawczyka. Pamiętasz, jak dziwiłaś się, że zerwałem z nim współpracę? Jak myślisz, dlaczego to zrobiłem?
Iza, której na wieść o tym, że Majk jest wtajemniczony w tę sprawę, od razu zrobiło się cieplej na sercu, zrozumiała teraz wszystko w lot i poczuła przynajmniej częściową ulgę.
– Ach – szepnęła, podnosząc na niego oczy i spontanicznym gestem chwytając jedną z jego dłoni w obie swoje. – Ze względu na Pabla?
Oczy Majka rozbłysły wewnętrznym światłem na jej gest.
– Dokładnie tak – odparł cicho, nakrywając jej dłonie swoją drugą dłonią. – Nie chciałem ci o tym mówić, bo to była tajemnica, sprawa między mną a Pablem. Podejrzewałem oczywiście, że możesz sporo wiedzieć na ten temat, w końcu nieraz gadałaś z Krawczykiem. Powiedziałem to też Pablowi, ale on nie chciał cię o to pytać. Traktował cię jak kogoś w rodzaju wroga, podejrzewał, że spiskujesz z Lodzią przeciwko niemu… Biedny frajer! – westchnął, kręcąc głową. – Po co on to sobie robi, to ja nie pojmuję… Powiedz mi, Iza, bo chcę mieć pewność… chociaż i tak wiem, że mogę ją mieć, inaczej już w nic bym w życiu nie uwierzył… Między Lodzią i tym osłem nic nie było, prawda?
– Nie było – zapewniła go Iza. – Znaczy… w takim sensie, że ona do niczego nie dopuściła, bo psychol oczywiście uderzał do niej, i to z całej pary. Ja sama odegrałam w tym niewdzięczną rolę… Ale i tak do niczego nie doszło, Majk. W ogóle nie było takiej opcji. Lodzia posłała Krawczyka na szczaw, miała na niego odruch wymiotny. Co za pomysł… Przecież ona świata nie widzi za Pablem…
– Właśnie – uśmiechnął się Majk, a na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiej ulgi i wzruszenia. – Powtarzałem mu to do znudzenia, przecież znam Lodzię. Ale do niego mówić, to jak rzucać grochem o ścianę. Wpadł w jakąś manię prześladowczą, szajby dostał… nic do niego nie docierało, żadne racjonalne argumenty… Szedł w zaparte, na oślep, jak nie on…
– Bo on też ją bardzo kocha – szepnęła Iza, wspominając pobladłą twarz Pabla i rozpacz w jego głosie. – Może nawet aż za bardzo… chorobliwie.
– Racja – przyznał Majk. – I powiem szczerze, że nigdy bym się tego po nim nie spodziewał.
– Czego? – zaciekawiła się Iza. – Że tak ją pokocha?
– Mhm. W takim sensie, że on nigdy taki nie był. Nie brały go te sprawy, owszem, lubił się zabawić z dziewczynami, ale nic na poważnie. Takie tam kretyństwa i wygłupy. Nawet dziwiło mnie, że taki z niego cynik, no a z drugiej strony to było mi nawet na rękę… przynajmniej nie byłem w tym sam.
– Aha, rozumiem – szepnęła Iza. – Tylko że w twoim przypadku to było co innego.
Majk zamilkł na chwilę i przyglądał się z uwagą jej półprofilowi, jakby nad czymś się zastanawiał.
– Co innego – zgodził się w końcu. – Chociaż głupota taka sama albo jeszcze gorsza. Ale mniejsza o to, mówiłem o Pablu. Nie sądziłem, że kiedyś aż tak się zakocha, raczej spodziewałem się, że prędzej czy później zwiąże się z kimś z rozsądku… no wiesz, z kimś, kto dobrze by pełnił reprezentacyjną rolę pani mecenasowej i miał na tyle oleju w głowie, żeby na bieżąco ogarniać frajera. Ale kiedy poznał Lodzię… i wsiąkł… ja sam byłem w szoku, jak mocno go wzięło. Dosłownie popadł ze skrajności w skrajność! Fakt, że on zawsze miał w sobie ten rys, że jak już w coś szedł, to na poważnie. Albo coś olewał, albo angażował się na sto procent, nie było trzeciej opcji. Choćby te jego studia prawnicze. Jak już w to wlazł, to na całego, przez kilka lat harował jak wariat, zwłaszcza na aplikacji… no i teraz jest jednym z najlepszych adwokatów w mieście. Klienci naprawdę go cenią, sam nieraz byłem świadkiem, jaką frajer ma renomę…
– Na pewno – pokiwała głową Iza. – Ale jednak własnej sprawy, jak na ironię, pan adwokat nie umie rozwiązać.
– Otóż to – westchnął Majk. – Za dużo w tym emocji. Sama widziałaś, jak on się zachowuje. To nie jest u niego normalne, na ogół jest bardzo opanowany, ale w tej jednej sprawie… w sprawie jego żony… w sekundę potrafi zamienić się w obłąkańca. Ja oczywiście doskonale go rozumiem – dodał ciszej, powolutku gładząc opuszkami palców wierzch jej dłoni. – Gdybym był na jego miejscu, kochałbym żonę tak samo… jak wariat i do nieprzytomności… ale gdybym miał doprowadzić do takiego bagna, do jakiego on doprowadził przez tę swoją chorobliwą zazdrość, to niechby mnie szlag trafił! Do niego kompletnie nie dociera, że w ten sposób niszczy coś bardzo ważnego. Wiarę Lodzi w jego zaufanie.
– Powiedziałam mu to dzisiaj – oznajmiła Iza.
– Powiedziałaś mu? – spojrzał na nią zdziwiony. – Wygarnęłaś mu to prosto w oczy?
– Aha – skinęła głową. – Wkurzył mnie tymi głupimi podejrzeniami i sugestiami wobec Lodzi, więc wypaliłam mu w końcu, co o nim myślę. Powiedziałam mu wprost, że jest patologicznym zazdrośnikiem.
– Brawo! – uśmiechnął się z satysfakcją Majk. – Mój dzielny elfik! Świetnie, że frajer usłyszał to z niezależnych ust, bo na to, co ja mu tłumaczę, już kompletnie nie zwraca uwagi. A skoro ty powtórzyłaś mu to od siebie, to może w końcu do niego dotrze. To przez to tak na ciebie wrzeszczał?
– Nie – pokręciła głową Iza. – To jeszcze inna historia.
– No dobra, to powiedz mi wszystko od początku – zażądał Majk. – O Krawczyku, o Lodzi i o twojej roli w tym wszystkim. A potem ja opowiem ci, jak to wygląda ze strony Pabla. Spróbujemy we dwójkę ogarnąć ten syf w całości, bo być może trzeba będzie…
Przerwał mu dzwoniący w kieszeni telefon. Wyjął go zniecierpliwionym gestem i spojrzał na wyświetlacz, po czym z zaskoczoną miną pokazał go Izie.
– Ćwikliński? – szepnęła zdumiona, odczytując nazwisko byłego dostawcy wyświetlone na ekranie. – Przecież już nie współpracujemy… Czego on jeszcze może od nas chcieć?
Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy ze zdezorientowaniem, bowiem telefon od wieloletniego współpracownika, który od stycznia bez uzasadnienia zerwał umowę z Anabellą, dla obojga był nie tylko niezrozumiały, ale wręcz niepokojący. Majk pokręcił głową na znak, że nie ma pojęcia, o co może chodzić, po czym, podniósłszy się z kozetki, odebrał połączenie i przyłożył telefon do ucha.
– Słucham, Błaszczak – rzucił, przechodząc pod przeciwległą ścianę z klaserami. – Dobry wieczór, panie Andrzeju. Co pana do mnie sprowadza?… mhm… Aha… No okej, rozumiem… Tak, jestem w firmie… Mhm, mniej więcej do drugiej nad ranem… Tak… Dzisiaj?… Aż tak pilne? No dobrze, gdzie w takim razie?… Okej, może być u mnie… Tak, na Zamkowej. Dwudziesta pierwsza. Dobrze, zapraszam… Do zobaczenia.
Zakończył połączenie i schował telefon do kieszeni spodni. Iza, która również podniosła się do pionu, patrzyła na niego z niepokojem i zaintrygowaniem.
– Chce się spotkać – wyjaśnił jej Majk z miną wyrażającą jednocześnie zastanowienie i zafrasowanie. – Nie wiem, o co chodzi, nie chciał powiedzieć, ale mówi, że pilne. Będzie tu o dwudziestej pierwszej.
– Jasne – szepnęła Iza. – Miejmy nadzieję, że to nie żadne roszczenia ani inne kłopoty.
– Spodziewałbym się wszystkiego.
– Ja też…
Majk spojrzał na nią uważniej, mechanicznym ruchem dłoni odgarnął sobie włosy z czoła, po czym nagle podszedł do niej i ogarnął ją ramionami.
– Chodź do mnie, elfiku, doładuj mnie – poprosił cicho. – Tylko minutkę, okej? Coś czuję, że dzisiaj będzie ciężko…
Wyczuwając w nim niepokój, który przepełniał zresztą i ją, Iza bez wahania pozwoliła mu się przytulić, a kiedy swoim zwyczajem pochylił głowę na jej ramię, podniosła rękę i pogładziła go powoli po włosach z tyłu głowy. Jak zawsze była gotowa przekazać mu jak najwięcej pozytywnej energii, która być może była tylko metaforą, lecz oboje wiedzieli, że potrafiła działać bardzo realnie.
– O Pablu i Lodzi musimy pogadać w osobnym paśmie – wyszeptał Majk, zanurzając twarz w jej włosy, aż poczuła na skórze ciepło jego oddechu. – Teraz już nie da rady, zaraz zacznie się kocioł, a to dłuższa rozmowa i nikt nie może nam przeszkadzać…
– Okej – odszepnęła Iza, przymykając z przyjemnością oczy.
– Najlepiej, jak w ogóle się stąd ewakuujemy. Załatwię Ćwiklińskiego i poharujemy do północy, a potem ty ustawisz dziewczyny na tryb awaryjny aż do drugiej. Niech Klaudia z Wiką poczuwają do końca zmiany nad salą, ja dogadam się z Antkiem, żeby o drugiej sprawdził wszystko i zamknął lokal, a my pojedziemy gdzieś pogadać na spokojnie o Krawczyku i o całej tej aferze. Możemy na przykład skoczyć do mnie do domu, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. Rzecz jest pilna, musimy jeszcze dzisiaj ustalić, co jest grane, bo być może trzeba będzie jakoś pomóc tym dwojgu. Pablo jest w takim stanie, że znowu może coś odwalić i zamiast naprawić sytuację, jeszcze ją pogorszy… Zgoda, elfiku?
– Zgoda – pokiwała głową Iza. – Masz rację, jak trzeba, to trzeba. Ale naprawdę myślisz, że oni sami się nie dogadają? Pablo pojechał przecież porozmawiać z Lodzią… mam nadzieję, że jakoś to wyjaśnią…
– Szefie? – rozległ się u progu niepewny głos Antka.
Majk podniósł głowę i oboje z Izą natychmiast odsunęli się od siebie.
– Czego chcesz, Antonio? – rzucił z niechęcią Majk.
– Chciałem tylko zapytać, czy mam odpalać disco – odparł zmieszany chłopak, starając się nie patrzeć ani na szefa, ani na Izę. – Już po dwudziestej, więc pomyślałem…
– Odpalaj – skinął głową Majk, po czym spokojnym gestem wyciągnął telefon z kieszeni i zerknął na wyświetlacz. – My też już idziemy z Izą ogarniać teren. O dwudziestej pierwszej będzie tu Ćwikliński, jakby się pałętał po sali, a ja bym gdzieś wyszedł, to odeślijcie go tutaj i natychmiast dajcie mi znać.
– Tak jest – pokiwał skwapliwie głową Antek.
– Dobra, idziemy – zarządził Majk, wskazując obojgu wyjście z gabinetu i wychodząc za nimi na korytarz. – Ja skoczę jeszcze na chwilę do samochodu. Antek, po drodze zahacz Chudego i przyślij mi go na parking na pięć minut, mam w vanie parę rzeczy do zniesienia, pomoże mi trochę… Iza wraca na salę.
– Oczywiście, szefie – uśmiechnęła się Iza i spojrzała na wciąż zdezorientowanego chłopaka. – Chodź, Antoś, pójdę z tobą po Chudego, ja też mam do niego dwa słowa.
„Znowu będą ploteczki w zespole” – pomyślała z lekkim rozbawieniem, kiedy oboje z Antkiem ramię w ramię zmierzali na salę. – „Biedny Antoś, on zawsze ma pecha, że musi nakryć nas na jakimś doładowaniu i nie kuma biedak, o co w tym wszystkim chodzi. Swoją drogą już chyba pozbierał się po tej akcji z Karoliną, przed świętami był strasznie przygaszony, ale teraz wygląda już normalnie. Mam nadzieję, że przeszło mu bez śladu…”