Anabella – Rozdział LVII

Anabella – Rozdział LVII

– Szczepciu, co ja widzę? – rzuciła ze zdziwieniem Iza, wchodząc do kuchni pana Szczepana po rozebraniu się z płaszcza. – Wychodziłeś dzisiaj na dwór?

Pytanie to narzuciło jej się na widok pozostawionej na krześle w przedpokoju jego kurtki zimowej, lekko zamoczonej na ramionach i rękawach, zapewne po kontakcie ze śniegiem, który dziś znów padał dość gęsto, a także butów staruszka stojących w pokaźnej kałuży brudnej wody, jaka musiała z nich ścieknąć również jako wynik roztapiającego się śniegu. Uśmiechnięty od ucha do ucha pan Szczepan, który właśnie kończył jedzenie śniadania, pokiwał twierdząco głową.

– A tak, Izulka, byłem, byłem – przyznał wesoło. – Dopiero co wróciłem. Sam poszedłem, już nie chciałem zawracać głowy pani Jadzi, ona teraz, bidulka, jakaś zakatarzona chodzi… Przeszedłem się, żeby kupić świeże bułki, do kościoła też wstąpiłem pomodlić się trochę za moją Hanusię… Taki ładny śnieg dzisiaj pada, że aż miło popatrzeć, a mrozu prawie wcale. W sam raz na spacer.

Iza patrzyła na niego z zaskoczeniem, zza którego z każdym jego słowem przezierała coraz większa radość. Nie dało się bowiem ukryć, że ostatnio pan Szczepan był w znacząco lepszej formie niż w poprzednich miesiącach, a tego, co działo się z nim w lecie, kiedy ledwo zwlekał się z łóżka i wymagał pomocy w najprostszych czynnościach, nie można było nawet porównać z obecnym stanem jego zdrowia. Poprawę tę dziewczyna zauważyła już podczas swych pierwszych odwiedzin u niego po powrocie z Belgii, a przy kolejnych, kiedy to podzieliła się z nim zaskakującą wiadomością na temat swoich koligacji rodzinnych z Hanią, zdawał się czuć jeszcze lepiej. Dziś jednak nastąpiło apogeum, bowiem od wielu miesięcy, a ściślej od czasu, kiedy staruszek, wracając ze spaceru, zasłabł na schodach i w ostatniej chwili został tam odnaleziony przez panią Jadzię, jeszcze ani razu nie zdarzyło się, by zdecydował się na samodzielne wyjście z domu.

– Wyglądasz jak okaz zdrowia! – przyznała z radością, siadając naprzeciw niego przy stole. – Byłeś na spacerze, a teraz sam sobie zrobiłeś kanapki i nawet ogórka obrałeś… Szczepciu, ja cię naprawdę nie poznaję! Skąd taka forma? Jeszcze trochę i będziesz mógł biegać i jeździć na rowerze! Może weźmiesz udział w jakiejś sportowej olimpiadzie dla seniorów, co ty na to?

Oboje roześmiali się z tego żartu, przy czym Iza nie omieszkała zauważyć, że śmiech staruszka brzmiał dziś dźwięcznie i beztrosko, a charakterystyczne szare cienie pod oczami były dużo bledsze, prawie niewidoczne.

– Sam nie wiem, dlaczego, ale rzeczywiście ostatnio czuję się dużo lepiej – przyznał pan Szczepan. – Może dlatego, że zima… Odkąd mam te problemy z sercem, zimą czuję się lepiej niż latem, zwłaszcza kiedy są upały.

– Ach, prawda! – szepnęła w olśnieniu Iza. – Najgorzej czułeś się w lipcu i w sierpniu, kiedy było tak gorąco i duszno, pamiętam! Upały pewnie źle działają ci na serce… A nie dostałeś ostatnio jakichś nowych leków?

– Nie, Izulka – pokręcił głową staruszek. – Cały czas mam te same. I już w nocy wcale mnie nie dusi. Ale to chyba normalne w mojej sytuacji.

– To znaczy? – nie zrozumiała Iza.

– No… taka poprawa na niedługo przed końcem – uśmiechnął się beztrosko pan Szczepan.

Twarz Izy natychmiast spoważniała i przybrała surowy wyraz.

– Szczepciu, tyle razy cię prosiłam, żebyś nie gadał głupot – powiedziała z wyrzutem. – Żebyś jeszcze miał do tego powody… Ale nie. Trzymasz się wspaniale, w lecie skończysz osiemdziesiąt cztery lata i naprawdę nie każdy w tym wieku ma taką formę jak ty. Pożyjesz jeszcze spokojnie co najmniej do setki. Po co opowiadasz takie rzeczy?

– A nic, nic – machnął ręką pan Szczepan. – Ja po prostu czuję, że do tych osiemdziesięciu czterech nie dociągnę i że w tym roku już pójdę do Hani. Przeczucie starego człowieka, co poradzić?… Ale nieważne, nie gniewaj się, Izulka, już nie będę tak gadał – dodał skwapliwie, zerkając na posmutniałą minę Izy. – Co będzie, to będzie, ja tam jestem gotowy, wszystko załatwiłem, uregulowałem… Może i lepiej się czuję przez to, że sumienie mam spokojne? Tak mi z tym lekko i dobrze… A powiedz, przyniosłaś mi zdjęcia Piotrusia? – zmienił szybko temat.

– Przyniosłam! – ożywiła się Iza, zawracając do przedpokoju po torebkę, którą zostawiła tam razem z płaszczem i butami. – Mam cały album, poczekaj, zaraz ci pokażę!

Kiedy po powrocie z Belgii opowiedziała panu Szczepanowi o swoim odkryciu dotyczącym powiązań rodziny jej ojca z rodziną Hani, staruszek wzruszył się i ucieszył, lecz bynajmniej nie wyglądał na zaskoczonego.

Ja to trochę czułem, Izulka – zapewnił ją, kiwając głową. – Kiedy powiedziałaś mi, że mieszkasz w tamtej okolicy, od razu pomyślałem sobie, że możesz mieć jakiś związek z rodziną Hanusi. No bo skąd by się wzięło takie podobieństwo?

Iza przyznała mu rację, zastanawiając się wręcz, jak to możliwe, że jej samej ta myśl ani razu nie wpadła do głowy. Jednak o ile pan Szczepan wydawał się traktować nowinę jako rzecz spodziewaną, o tyle na wiadomość, że mały chłopczyk, którego na jednym z posiadanych przez niego zdjęć trzymała Hania, był rodzonym ojcem Izy, okazał ogromne wzruszenie, spotęgowane jeszcze bardziej informacją o jego przedwczesnej śmierci.

Piotruś – wyszeptał, kiedy Iza podała mu jego imię. – No pewnie, że Piotruś, jak ja mogłem zapomnieć… Boże kochany! Jakimi to drogami Pan Bóg ludzi prowadzi… Czyli już nie żyje, biedaczek… tak jak i onaA oboje tak ślicznie się wtedy bawili, tacy byli pełni życia

Na jego prośbę Iza przyniosła dziś przywieziony z Korytkowa album ze zdjęciami ojca i jego starszego brata, ten sam, w którym w święta znalazła znajome zdjęcie Hani. Pan Szczepan oglądał zdjęcia z namaszczeniem, przy każdym zatrzymując się na dłużej, jakby przedstawiony na nich chłopiec stał się mu szczególnie bliski tylko przez to, że kiedyś, dawno temu, przez jeden dzień bawiła się z nim ukochana Hania.

– To dla mnie jeszcze jeden znak, że moje życie zatoczyło koło – pokiwał powoli głową po przejrzeniu wszystkich zdjęć, zamykając album i oddając go Izie. – Wszystko widzę teraz tak wyraźnie… Ale miałem nic nie mówić, to nie mówię. Zrobiłabyś mi jeszcze gorącej herbaty, Izulka?

Iza natychmiast zerwała się z krzesła.

– Jasne, Szczepciu, już wstawiam wodę. I może przejdziemy teraz do pokoju, jak myślisz? Na tym twardym krześle nie jest za wygodnie… A leki już wziąłeś?

– Wziąłem rano tabletki, na teraz zostały mi tylko kropelki – odparł pan Szczepan. – Już nawet przygotowałem je sobie, o tam, w kieliszku Michasia – wskazał ręką na stojący na lodówce kieliszek z mętnym, brunatno-szarym płynem, który stanowił jego codzienną porcję kropli nasercowych. – Ale najpierw herbaty bym się napił po jedzeniu.

– Zaraz będzie – zapewniła go Iza. – Tylko niech woda się zagotuje.

– A w tym czasie to ty mi poopowiadaj, co u ciebie, dziecko – podjął staruszek. – Słyszałem, że prawo jazdy będziesz robić?

– Bo co, Michaś już ci to przekablował? – uśmiechnęła się Iza. – Tak… zapisałam się na kurs i wczoraj już byłam na pierwszych zajęciach z teorii. Kupiłam sobie kodeks drogowy i będę go powoli wkuwać. Co zrobić? Takie dostałam polecenie służbowe od mojego szefa. Tyran z niego, nie? Chce, żebym dysponowała prawkiem na potrzeby firmy, więc muszę je zdobyć, nie ma dyskusji. Trochę mi to teraz nie pasuje, bo mam strasznie dużo nauki, chcę jak najlepiej przygotować się do egzaminu z literatury… ale jakoś dam sobie radę. Jutro tylko będę musiała zerwać się z jednej lekcji, bo akurat w tym paśmie mam już umówioną wizytę u Kacpra, a nie mogłabym do niego nie pojechać.

– Mówisz o tym łobuzie, co siedzi w więzieniu? – pokiwał głową pan Szczepan. – O tym, co to z głupoty mało człowieka nie zabił?

– Tak – westchnęła smutno Iza, zerkając na jego niezadowoloną minę. – Wiem, Szczepciu, że ty go nie lubisz, chociaż nie rozumiem dlaczego, bo nawet go nie znasz. Ale już ci mówiłam, że to jest w środku dobry chłopak, tylko w gorącej wodzie kąpany i przez to kłopotów sobie narobił.

– Tak, wiem – odparł w zamyśleniu staruszek. – I przecież nic nie mówię, to nie moja sprawa… A ty jesteś mądra dziewczyna i wiesz, kto co wart, a co niewart – dodał filozoficznie. – Niech mu tam się ułoży, żeby za dużo nie siedział za kratkami, chociaż jak zło komu wyrządził, to zapłacić za to musi. Takie jest moje zdanie.

– Moje też – zapewniła go Iza, zalewając herbatę wrzątkiem i stawiając ją ostrożnie na stole przed panem Szczepanem. – O, tu masz herbatkę, poczekaj chwilę, nie pij jeszcze, bo bardzo gorąca… A ja zaraz dam ci tutaj jeszcze te kropelki.

Sięgnęła na lodówkę po przygotowaną porcję leku, by przestawić ją na stół.

– A co do Kacpra…

Urwała nagle, bowiem w tym momencie źle chwycony kieliszek z napisem Anabella, w którym przygotowana była rozcieńczona porcja kropli, wymknął jej się z ręki i ze szklanym brzękiem upadł na podłogę, rozpryskując się na niej w drobny mak. Pan Szczepan aż podskoczył na krześle.

– Oj, Izulka – w jego głosie zabrzmiała nutka żalu. – Kieliszek od Michasia…

Iza z przerażeniem patrzyła na szklane szczątki leżące u jej stóp. Była to jedna z sytuacji, w przypadku których wiele by dała, by móc choć o kilkanaście sekund cofnąć czas. Myśl, że oto właśnie stłukła tak cenną sentymentalną pamiątkę, którą Majk w odruchu serca podarował panu Szczepanowi, sprawiła jej niemal fizyczny ból. Zniszczyła coś, co miało wartość nie do przeszacowania i co w dodatku nie było jej własnością… Przez moment poczuła się jak przygodny zbrodniarz, który zabił komuś ukochane dziecko. Niechcący, prawda, że niechcący… ale czy to miało znaczenie w sytuacji tak dotkliwej straty?

Wobec tego nieodwracalnego dzieła zniszczenia zrobiło jej się tak niewymownie przykro i szarpnęły nią takie wyrzuty sumienia, że wbrew wysiłkom woli, by się opanować, ręce zaczęły jej drżeć, a do oczu napłynęły jej łzy. W przypływie bezradności opadła na krzesło obok staruszka i ukryła twarz w dłoniach, by się uspokoić. Pan Szczepan przyglądał jej się z niepokojem i współczuciem.

– Ale co ty, Izulka? – zagadnął łagodnie. – Nie denerwuj się tak, dziecino… Trudno, spadło i stłukło się, to już nic z tym nie zrobimy. Przecież nie gniewam się na ciebie, to tylko kieliszek, martwa rzecz… Michaś dał mi go na własność, to mogę z nim robić, co chcę. Sam mogłem go stłuc i co by się stało? No… nic się nie martw, ani nie płacz… to przecie nie powód do płaczu…

Iza oderwała dłonie od twarzy i popatrzyła na niego przez zamglone łzami oczy.

– Przepraszam cię, Szczepciu – wyszeptała ze skruchą. – Nie, nie będę płakać… ale tak mi się przykro zrobiło… Nie chciałam…

Pomimo jej wysiłków po policzku pociekła jej łza. Pan Szczepan przechylił się w jej stronę i z łagodnym uśmiechem pogładził ją po włosach i policzku.

– Ty moja dobra, kochana dziecino – powiedział serdecznie. – Nic się nie martw, takie rzeczy czasem się zdarzają. A dla mnie to tylko jeszcze jeden znak, że… no, nie będę gadał, jak obiecałem, ale sama chyba widzisz, że tak ma być i już. Kieliszek to tylko kieliszek, lubiłem go, ale przecież i tak nie zabrałbym go ze sobą na tamten świat. A że to prezent od Michasia… e tam! – machnął ręką. – On też przecież się nie pogniewa, to dobry, mądry chłopak. Jak on by zresztą miał się na ciebie gniewać? Na ciebie? To już prędzej na mnie by nakrzyczał… Posłuchaj, Izulka… Jakby mnie zapytał, co się stało z tym kieliszkiem, to ja mu powiem, że sam stłukłem, bo…

– Nie – przerwała mu Iza, kręcąc stanowczo głową. – Nie chcę, żebyś mnie krył, ja sama mu to powiem. Stłukłam jak ostatnia niezdara, to przyznam się i przeproszę. Najważniejsze, że ty się na mnie nie gniewasz… A teraz sprzątnę szybko te odłamki, żeby ktoś z nas się nie pokaleczył – dodała, wycierając wierzchem dłoni łzy i podnosząc się z krzesła, by sięgnąć po szczotkę i szufelkę. – Wytrę podłogę i zaraz naleję ci nowe kropelki… w coś innego…

***

Tego wieczoru Iza szła do pracy ze ściśniętym sercem. W Anabelli panował dziś wielki tłok, praktycznie wszystkie stoliki były zajęte, a rozbawieni goście z niecierpliwością czekali na początek dyskoteki przygotowywanej już przez Antka, który kilka dni wcześniej wrócił do pracy po zwolnieniu lekarskim. Iza natychmiast oceniła, że o pracy papierkowej, od której zazwyczaj zaczynała swoją zmianę, nie mogło być dziś mowy, zwłaszcza że szefa jeszcze nie było; jak zawsze pod jego nieobecność musiała zająć się nadzorem sali, a także pomóc kelnerkom w zbieraniu i realizacji zamówień.

– Szef mówił, że może go nie być nawet do północy – oznajmił jej Antek, do którego zajrzała przy okazji standardowego obchodu po sali. – Załatwia jakieś sprawy z Rogalskim i dzwonił, że mają komplikacje. Póki co zrzucił cały majdan na mnie i na Wikę, oczywiście do czasu, aż ty przyjdziesz. Więc teraz przejmujesz ster.

– Okej – pokiwała głową Iza. – A zostawił dla mnie jakieś konkretniejsze polecenia?

– Nie, nic nie mówił. Tylko tyle, żebyś zajęła się wszystkim, jak przyjdziesz.

– Oczywiście. Dzięki, Antoś. Ja teraz idę pomóc dziewczynom, więc jakby co, to…

– Iza? – zagadnął Chudy, który właśnie podszedł do nich z głębi sali. – Możesz mi skołować którąś z dziewczyn na pół godziny do pomocy?

– Z dziewczyn? – zdziwiła się Iza. – No nie, Łukasz, nie bardzo… Wszystkie są na sali, widzisz, co się dzisiaj dzieje, ja sama też łapię tacę i lecę je wesprzeć. A co ty robisz takiego, że potrzeba ci pomocy? – zaciekawiła się.

– Wbijam gwoździe i montuję żyłkę pod nowy bluszcz w sektorze dla VIP-ów – westchnął Chudy z miną wskazującą na to, że nie jest to jego ulubione zajęcie. – Szef mi kazał, dostałem karniaka… Tylko nie pytaj za co, okej? – zastrzegł z powagą, na co Antek nie wytrzymał i prychnął śmiechem. – Przestań, Antek, co? – zdyscyplinował surowo kolegę i znowu zwrócił się do zdezorientowanej Izy. – Iza, serio, potrzeba mi kogoś na pół godziny do głupiej roboty, tylko gwoździe i młotek podawać, kiedy stoję na drabinie. Nie mam gdzie ich położyć, a tam jest tak ciasno, że jak wyciągam coś z kieszeni, to tracę równowagę. Już dwa razy mało co się nie spierdzieliłem. Muszę wbijać gwoździa, a potem zaczepiać żyłkę, więc co chwila odkładam młotek i muszę łazić w tę i z powrotem po tej drabinie jak jakiś, kurde, szympans… Jakby mi ktoś podawał, to byłoby trzy razy szybciej. Tom teraz nie może, zresztą do tego wystarczy kobieta. Przecież razem z tobą jest was już teraz z pięć czy sześć, co ci szkodzi rzucić mi jedną na ten młotek?

– Poczekaj – zastanowiła się Iza, uznając wyjaśnienie Chudego za przekonujące. – Niech będzie… Zaraz poszukam kogoś i podeślę ci, okej? Tylko daj mi się zastanowić, kogo zdjąć z sali, popatrzę po sektorach, która z dziewczyn jest luźniejsza.

– Dzięki – rzucił Chudy. – Tylko niech przyjdzie szybko, bo chcę to skończyć przed cholerną dyskoteką, potem trzeba będzie pomóc Tomowi…

Po czym, rzuciwszy ostrzegawcze spojrzenie rozbawionemu Antkowi, odwrócił się i z powrotem ruszył w stronę sektora dla VIP-ów, gdzie rzeczywiście od kilku dni miała być zamontowana nowa konstrukcja pod bluszcz, lecz dotąd nikt nie kwapił się do wykonania tego zadania.

– No dobra, lecę skołować mu tę pomoc – powiedziała Iza, zerkając spod oka na Antka. – Powiedz mi tylko, bo umieram z ciekawości… za co dostał karniaka?

– Tylko nic nie mów – zastrzegł Antek, zerkając za oddalającym się Chudym. – Zgubił kluczyki od opla. Szef mało nie spóźnił się przez to do Rogalskiego, a koniecznie musiał jechać oplem, bo miał dla niego jakieś graty w bagażniku. Zapasowe kluczyki ma w domu, więc jakby miał po nie jechać vanem, to w ogóle pół godziny w plecy. No i wściekł się…

– Ale znaleźli w końcu te kluczyki? – zapytała z niepokojem Iza.

– Znaleźli – skinął głową Antek. – Wypadły Chudemu na schodach przy zejściu do kuchni, ta mała Zuzka zauważyła, bystry z niej dzieciak… Tyle że szef już i tak zdążył się wkurzyć, no i Chudy ma dzisiaj przewalone. Chyba nawet nie tyle o same kluczyki poszło, co o breloczek – machnął ręką. – Wiesz, taki szefa ulubiony, nosi go właśnie przy kluczykach od opla. Jakby Chudy mu go zgubił, to już by chyba wisiał za jaja… Ale w sumie wszystko dobrze się skończyło, a szef na Rogalskiego i tak w końcu musiał czekać, bo coś mu tam wypadło.

– Okej, kapuję – odparła Iza, która przez cały ten czas wodziła wzrokiem po sali, zastanawiając się nad tym, którą z koleżanek oddelegować do pomocy Chudemu. – Myślałam, że coś gorszego… Dzięki, Antoś. Jakby coś trzeba było, to szukajcie mnie na sali.

„Jeszcze do dziewczyn do kuchni trzeba by na chwilę zajrzeć” – przypomniała sobie, wchodząc do pokoju kelnerek po swój biały fartuszek. – „Zapytać, czy czegoś nie potrzebują… Mam nadzieję, że zmywarka chodzi bez zarzutu, przy takim obłożeniu na sali jedna awaria i mamy katastrofę…”

Na korytarzu zaplecza wpadła na Klaudię i Olę, które zmierzały w przeciwnych kierunkach – jedna z pustą tacą schodziła z sali, zaś druga ostrożnie niosła wydane w kuchni zamówienia.

– Dziewczyny, jak tam sytuacja? – zagadnęła Iza, przepasując się w locie fartuszkiem. – Wszystkie jesteście mocno zajęte? Potrzebuję jedną osobę na pół godziny do pomocy dla Chudego.

– Nie ma szans – pokręciła głową Ola, która dziś wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. – Ledwo wyrabiamy na zakrętach, w sektorze D sześć stolików już prawie piętnaście minut czeka na podejście kelnerki.

– Okej, zostawcie je dla mnie, już tam idę – zapewniła ją szybko Iza. – Zajrzę tylko na sekundę do kuchni… Co za ukrop dzisiaj, już dawno tak nie było!

– Jakby było nas jeszcze ze cztery, to i tak żadna by się nie nudziła – przyznała Klaudia, kierując się z tacą do wyjścia na salę. – Wika też ma przy barze dziki szał, szkoda, że Kamy nie ma, już na tyle się przeszkoliła, że pomogła by jej trochę… A Chudemu niech chłopaki pomagają, Antek skończy swoje, to niech ruszy tyłek.

– Antek teraz nie może – westchnęła Iza. – Dobra, zaraz coś wymyślimy…

W kuchni na szczęście wszystko działało bez zarzutu, Eliza i Dorota uwijały się jak w ukropie, a nowo zatrudniona Zuzia, najmłodsza członkini zespołu i pupilka Izy, podawała talerze, donosiła potrzebne rzeczy i na bieżąco ładowała naczynia do zmywarek oraz wyjmowała z nich te już umyte. Była to młodziutka, zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna o ściętych na pazia półdługich blond włosach i zielonych oczach, z małym, zadartym noskiem pokrytym drobnymi piegami i zwiewną figurą podlotka. Skierowana na samym początku przez szefa do pomocy w kuchni, została tam już na dobre i znakomicie sprawdzała się w swej roli, co potwierdzały zadowolone z jej asysty kucharki. Tym bardziej, że jeszcze przez kilka tygodni musiały sobie poradzić we dwie – jako że od marca, po długiej rekonwalescencji, do pracy miała zamiar wrócić pani Wiesia, Iza na polecenie Majka zaprzestała poszukiwania na jej miejsce nowej kucharki, która w tej sytuacji nie była już potrzebna na stałe.

W ciągu kilku tygodni usłużna i zawsze chętna do pomocy przy wszelkich drobnych pracach Zuzia zaskarbiła sobie sympatię nie tylko Elizy i Doroty, ale także całego zespołu, który z jednej strony traktował ją z pobłażaniem, z drugiej zaś doceniał jej cichy, skromny lecz chwilami nieoceniony wkład w pracę ekipy, zwłaszcza w tak trudnych dniach jak dziś. Starsi koledzy polubili ją również za zabawną manierę, z jaką się do nich odnosiła, na każdym kroku okazując im najwyższy szacunek i nie śmiejąc zwracać się do nich inaczej niż proszę pani lub proszę pana. Wyjątkiem był tu szef, do którego, po przeszkoleniu przez Antka, mówiła z respektem panie szefie, co rozśmieszało i rozbrajało wszystkich, łącznie z samym Majkiem.

Szczególny szacunek, graniczący niemal z czołobitnością, Zuzia okazywała Izie, pomna faktu, że to dzięki niej została przyjęta do pracy po koszmarze, jaki przeżyła u Marciniakowej. Ponieważ upłynął już pierwszy miesiąc jej próbnej umowy w Anabelli, Iza zarekomendowała Majkowi przedłużenie jej na kolejne trzy miesiące, sugerując jednoczesne podniesienie wynagrodzenia. Jako ze szef bez chwili wahania podpisał dokumenty, które przygotowała w tej sprawie, od wczoraj młodziutka pracownica była pełnoprawnym członkiem ekipy na normalnych warunkach o pracę, za co jej wdzięczność względem Izy jeszcze bardziej wzrosła. Choć wcześniej pracowała na zmianach popołudniowych, na prośbę Izy chętnie zgodziła się na podjęcie trzy razy w tygodniu zmiany nocnej, kiedy jej pomoc była najbardziej potrzebna ze względu na największe obłożenie sali.

To właśnie na nią padł natchniony wzrok Izy, kiedy tylko weszła do kuchni.

– Dorciu, zabiorę wam na pół godziny Zuzię – oznajmiła kucharce, która niosła na blat do wydawania zamówień wyjęte z piekarnika i ułożone na talerzykach zapiekanki. – Jest mi pilnie potrzebna do pomocy Chudemu. Widzę, że wszystko u was w porządku, więc poradzicie sobie bez niej, co?

Słysząc te słowa, Zuzia natychmiast odłożyła ściereczkę, którą czyściła blat, i stanęła w postawie wyrażającej gotowość do wykonania nowego polecenia.

– Jasne, Iza – pokiwała głową Dorota. – Tylko potem oddajcie nam ją, okej? Zejdą nowe naczynia z sali, trzeba będzie na bieżąco ogarniać zmywarkę.

– Zabieram ją tylko na pół godziny – zapewniła ją Iza, wskazując Zuzi, żeby zdjęła kuchenny fartuch, co dziewczyna wykonała w mgnieniu oka. – Super, Zuza, a teraz lecisz na salę do sektora VIP-ów. Będziesz pomagać Łukaszowi przy wbijaniu gwoździ. Idź tam, zamelduj się, a on już cię poinstruuje, co dokładnie masz robić.

– Tak jest, proszę pani – dygnęła przed nią Zuzia i posłusznie pofrunęła do wyjścia na salę.

– Dobre, kochane dziecko – uśmiechnęła się Dorota, podając zapiekanki Lidii, która właśnie wpadła po nie z tacą. – Gdzie ty taką fajną dziewczyneczkę wyhaczyłaś, Iza?

– Moja tajemnica! – zaśmiała się Iza, biorąc jedną ze stosu świeżo umytych tac i wychodząc za Zuzią z kuchni. – A teraz koniec pogaduszek, lecę pomagać na sali! Lidziu, jak tam sektor D? – dodała, zwracając się do idącej przed nią z zapiekankami koleżanki.

– Wisi – odparła Lidia, kiedy obie wyszły już z zaplecza. – Ja kończę jeszcze na B, a dziewczyny są po drugiej stronie.

– To ja go już ogarnę! – oznajmiła Iza, w przelocie zerkając w stronę gęsto okupowanego przez klientów baru, za którym uwijała się Wiktoria.

„Wika też ma niezły kocioł” – pomyślała, pośpiesznym krokiem przemierzając zatłoczoną salę. – „Od jutra chyba trzeba będzie postawić jej Kamę do stałej pomocy, dobrze, że zdążyła się przeszkolić. Kurczę, przydałaby się nam jeszcze jedna etatowa kelnerka, a najlepiej dwie. Jutro chyba trzeba będzie wywiesić ogłoszenie… A swoją drogą studenci to też ciekawy naród, przecież mają teraz sesję, a zamiast się uczyć, włóczą się po nocnych klubach i chleją piwsko. Dla nas to dobrze, bo mamy utarg, ale dzisiaj mimo wszystko mogłoby ich być tak z jedną trzecią mniej…”

Obsługa zamówień, które sypały się jak z rękawa, zajęła jej uwagę na kolejne dwa kwadranse, po których zaczęła się dyskoteka. Ponieważ większość gości tłumnie rzuciła się w stronę parkietu, liczba zamówień przy stolikach radykalnie spadła i kelnerki mogły złapać odrobinę oddechu. Przy barze jednak nadal panował ścisk, w związku z czym Iza oddelegowała tam do pomocy Lidię, która, choć nie miała barmańskiego przeszkolenia, mogła przynajmniej podawać Wiktorii kufle lub donosić składniki do drinków.

Kiedy przystanęła przy barze, by sprawdzić, jak Lidia sprawdza się w swej improwizowanej roli, z głębi sali podeszła do niej Zuzia.

– Proszę pani, ja mogę już wracać do kuchni – oznajmiła jej skwapliwie. – Pan Łukasz skończył już i nie potrzebuje więcej pomocy.

– Okej – uśmiechnęła się Iza, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Dobra robota. Wracaj do kuchni i zabieraj się za ładowanie zmywarki, widziałam, że dziewczyny nazbierały już dla ciebie całą górę brudnych garów.

– Tak jest! – odmeldowała się Zuzia i biegiem ruszyła na zaplecze.

– Dwie duże kawy z mlekiem! – rzucił do Wiktorii jakiś klient stojący tuż obok Izy.

Ta, widząc, że zajęta obsługą innych osób Wika nie usłyszała tego zamówienia, odruchowo sięgnęła po dwie duże filiżanki i podstawiła je pod ekspres z kawą.

– Wika, ja teraz stanę na ekspres – oznajmiła Wiktorii, widząc jej zdziwione spojrzenie. –Ogarniemy to we trzy, a jak się przerzedzi, to wrócę z Lidzią na salę. Sama sobie z takim kotłem nie poradzisz, a teraz Antek odpalił disco, więc…

– Przepraszam, jest Majk? – przerwała jej mocno umalowana dziewczyna ubrana w obcisłą czarną sukienkę.

Iza i Wiktoria wymieniły znaczące spojrzenia, natychmiast rozpoznając w niej jedną z dziewczyn do towarzystwa szefa, o imieniu Weronika zdrabnianym zwykle jako Wercia.

– Nie ma – rzuciła spokojnie Wiktoria. – I nie wiadomo, czy dzisiaj jeszcze będzie, może dopiero jutro. Coś przekazać?

Dziewczyna skrzywiła się z niezadowoleniem i pokiwała głową.

– Tak… zaraz – odparła, wskazując na rzucony przez Lidię na blat bloczek do zamówień wraz z długopisem. – Mogę to pożyczyć na moment?

– Jasne – skinęła głową Iza, wyjmując spod ekspresu napełnione już kawą filiżanki i stawiając je przed klientem. – Proszę, dwanaście pięćdziesiąt.

Przyjęła pieniądze od klienta, wstukała na kasie dane do rachunku i podała mu wydruk, po czym zajęła się kolejnym zamówieniem, kątem oka obserwując Wercię zajętą pisaniem czegoś na niewielkiej karteczce. Szło jej to opornie, gdyż co chwila przeszkadzali jej tłoczący się przy barze klienci, którzy mimochodem poszturchiwali ją w łokieć, na co ona podnosiła głowę i robiła oburzoną minę, jednak po chwili bez słowa, jakby z namysłem kontynuowała pisanie.

– Dobra, skończyłam – rzuciła po kilku minutach, podając Wiktorii złożoną na czworo karteczkę. – Przekażcie mu to, jak przyjdzie. Tylko nie czytajcie, bo to korespondencja prywatna! – zastrzegła.

– Jasne – mruknęła Wiktoria, nieznacznie wzruszając ramionami. – Przekażę mu.

Wzięła karteczkę z rąk dziewczyny i obojętnym gestem wrzuciła ją do szuflady, w której trzymała dokumenty i różne potrzebne drobiazgi, po czym natychmiast wróciła do obsługi przekrzykujących się klientów. Iza, nalewająca teraz piwo z dystrybutora do czterech zamówionych kufli, znów ukradkiem zerknęła na Wercię, która, odmruknąwszy krótkie dzięki, odwróciła i odeszła od baru.

„Dawno już ich tu nie widziałam” – pomyślała, usiłując wygrzebać z dna pamięci podobne sytuacje z ostatnich tygodni. – „Poza tamtą Anią, to praktycznie ani jednej od paru miesięcy… Ale, jak widać, kontakty kwitną po staremu…”

Myśl ta sprawiła, że na dnie serca poczuła lekkie ukłucie, podobne do tego, które czuła już raz, w dzień aresztowania Kacpra, kiedy o Majka pytała owa piękna Ania. Wtedy Iza powiązała to z myślą o Sylwii, dziewczynie Michała, i o tym, że ona sama nie dorastała takim rasowym pięknościom do pięt. Wercia nie była może aż tak ładna jak tamta, a jednak ukłucie było to samo… dziwne, nieprzyjemne… Czy zresztą na pewno wynikało z kompleksu niższości? Wszak na co dzień widywała mnóstwo pięknych dziewczyn i nigdy nie myślała o tym, żeby się do nich porównywać…

Machnęła ręką i odgoniła tę ledwie w połowie uchwyconą refleksję, uznając, że nie wolno jej się teraz rozkojarzyć, by nie ryzykować jakiejś niefortunnej wpadki. Na szczęście po kolejnym kwadransie intensywnej pracy w zgodnym trio udało im się rozładować zator przy barze na tyle, że z Wiktoria znów mogła zostać na posterunku sama, Lidia wróciła do obsługi stolików na sali, zaś Iza ruszyła w standardowy obchód po lokalu. Ponieważ dyskoteka trwała w najlepsze, muzyka huczała z głośników, a tłumy szalały na parkiecie, można było w miarę spokojnie pozbierać brudne naczynia ze stolików i przygotować się do kolejnego szczytu zamówień, jaki zazwyczaj przypadał na kilkunastominutową przerwę w muzyce, tradycyjnie planowaną przez Antka na godzinę dwudziestą drugą.

Dopiero po dwudziestej trzeciej do lokalu dotarł zmęczony, ale za to tryskający dobrym humorem szef.

– Jak tam, dziewczyny, wszystko gra? – zapytał, zatrzymując się przy barze, gdzie Iza z Wiktorią zbierały na dwie duże tace brudne filiżanki i kufle, by przekazać je Zuzi.

– Tak, szefie – odparła Iza. – O dwudziestej mieliśmy tutaj dziki rollercoaster, ale teraz już na szczęście trochę się rozluźniło. Chociaż pewnie jeszcze będzie druga fala. Z Rogalskim wszystko w porządku? – dodała, zerkając na niego pytająco. – Antek mówił, że jakieś kłopoty były…

– Niewielkie – machnął ręką Majk, opierając się ramieniem o filar baru. – Spóźnił się ponad pół godziny, frajer, czekałem na niego jak parasol w kącie, ale co zrobić, każdy ma teraz przewalone. Za to sprawy z umową załatwiliśmy pozytywnie, potem pokażę ci papiery… Proszę – uprzejmym gestem podał jakiejś młodej klientce stojącą obok niego cukiernicę, do której ta nie mogła sięgnąć. – Wika, daj jakąś świeżą łyżeczkę, co?

– Dziękuję – uśmiechnęła się do niego klientka, ładna blondynka mniej więcej w wieku Izy, która wraz z koleżanką zajmowała właśnie miejsce na wysokich stołkach przy barze.

Majk odwzajemnił jej uśmiech i skinął głową.

– A Chudy skończył zadanie? – przypomniał sobie, ruchem podbródka wskazując w stronę sektora dla VIP-ów. – Kazałem mu zrobić konstrukcję pod bluszcz.

– Skończył, już dawno – zapewniła go Iza, zbierając z blatu dwa kolejne pozostawione tam puste kufle i dokładając je do tacy. – Zuzia trochę mu pomogła i uporali się z tym w niecałą godzinę.

– Zuzia? – Majk spojrzał na nią zdziwiony, a w jego twarz przybrała surowy wyraz. – Chcesz powiedzieć, że kazał małej zasuwać przy robocie, którą miał wykonać osobiście?

– Nie, skąd znowu! – sprostowała uspokajająco Iza. – Wszystko zrobił sam, Zuzia tylko trzymała mu młotek i podawała gwoździe. Sama ją tam oddelegowałam do pomocy.

– A, to co innego – skinął głową Majk. – Bo już myślałem, że frajer jaja sobie ze mnie robi… Nie ładujcie tyle tego szkła naraz, dziewczyny – dodał, krytycznym wzrokiem wskazując na górę kufli i filiżanek spiętrzoną na tacy. – Przecież Zuzka ma to nosić, nie? Wy może macie wprawę, ale ta mała zaraz gdzieś z tym wyrżnie i będzie katastrofa.

Iza zadrżała, szarpnięta wyrzutami sumienia, gdyż wzmianka o szkle natychmiast przywołała jej na pamięć stłuczony kieliszek pana Szczepana.

– Okej – zgodziła się Wiktoria, podstawiając trzecią tacę i wskazując ją Izie. – Iza, poprzestawiaj parę rzeczy tutaj, co? Ja mam klientów…

Iza posłusznie zabrała się za przestawianie naczyń z przeładowanej tacy na pustą. Majk oderwał ramię od filara, wszedł za bar i spontanicznie dołączył do pomocy.

– Zostaw – zaprotestowała cicho Iza, podnosząc na niego oczy, gdyż stali teraz ramię przy ramieniu. – Idź odpocząć, miałeś ciężki dzień… My już wszystko ogarniemy.

– Nie przyszedłem tu odpoczywać – odparł Majk, spokojnym gestem przejmując od Wiktorii kolejne puste kufle i ustawiając je na tacy. – Chociaż fakt, że jestem totalnie skamany i czuję się jak sflaczały balonik. Bateria wyładowana prawie do zera. Jest tylko jeden niezawodny sposób na szybką reaktywację – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Ale żeby podłączyć się do kontaktu, musiałbym mieć do niego dostęp… A tutaj się nie da.

Iza uśmiechnęła się blado na tę aluzję o doładowaniu baterii, która dziś nie sprawiła jej przyjemności, wiązała się bowiem z wizją rozmowy sam na sam. Rozmowy, w której będzie musiała przyznać się do swojej niefortunnej wpadki ze stłuczonym kieliszkiem… Ze smutkiem zastanawiała się, jak dużą przykrość zrobi Majkowi informacją o tym, że zniszczyła dziś jego cenną pamiątkę sentymentalną. A może w ogóle nie powinna o tym wspominać, żeby nie psuć mu humoru po tak ciężkim dniu?

„Jednak nie, muszę załatwić to dzisiaj” – pomyślała z żalem. – „Obiecałam Szczepciowi, że przyznam się sama i lepiej mieć to z głowy od razu. Choć dobijać go jeszcze dzisiaj taką wiadomością…”

Majk raz i drugi zerknął spod oka na jej zamyśloną, jakby przygaszoną twarz i sam spoważniał, mechanicznymi gestami ustawiając na tacy kufle i szklanki.

– Cześć, Majk! – rzucił jakiś student, odstawiając kolejne kufle na blat. – Ile będzie trwała ta przerwa? Weź rusz tego swojego didżeja, żeby puścił muzę, co?

– Cześć – skinął głową Majk, przyglądając mu się z uwagą, jakby usiłował wygrzebać z pamięci jego imię. – Chwila cierpliwości. Przerwa techniczna jest co godzinę, zaraz znowu będzie disco. Spokojnie, gramy aż do pierwszej.

– Olu, zawołaj tu Zuzkę, okej? – zagadnęła tymczasem Iza do schodzącej z sali i zmierzającej na zaplecze koleżanki. – Trzeba zabrać te naczynia do mycia, mamy już trzy pełne tace.

– Jasne – skinęła głową Ola, na której bladej twarzy odbijało się ogromne zmęczenie. – Zaraz ci ją przyślę.

– Dobra, to ja w takim razie skoczę na chwilę do Antka – mruknął Majk, wycofując się zza baru i po raz kolejny badawczo zerkając na Izę. – Do pierwszej to tu chyba chwili spokoju nie będzie… Sam też zaraz stanę z wami do roboty, tylko najpierw zerknę do chłopaków.

– Aha, szefie! – zatrzymała go Wiktoria, coś sobie przypomniawszy. – Mam tu coś dla szefa.

Sięgnęła do szuflady, z której wyjęła bilecik od Werci, i wręczyła mu go ponad blatem baru. Majk odruchowo wziął do ręki złożoną na cztery karteczkę i podniósł w górę brwi.

– Co to jest? – zapytał zdziwiony.

– Liścik od tej czarnej Weroniki – wyjaśniła mu półgłosem Wiktoria, przechylając się nad barem w jego stronę, żeby klienci nie usłyszeli, co mówi. – Była tu przed dziesiątą, szukała szefa i w końcu zostawiła to… Korespondencja ściśle prywatna – dodała z lekkim uśmiechem. – Tajne łamane przez poufne.

Majk znieruchomiał z bilecikiem w palcach, znów dyskretnie zerknął na Izę i na jego twarzy odmalowała się mieszanina niezadowolenia i zmieszania. Szybko jednak wyraz ten rozmył się i ustąpił pola jego zwyczajnej, neutralnej i beztroskiej minie.

– Aha – odparł obojętnym tonem, zgniatając w dłoni wciąż złożoną, nieprzeczytaną karteczkę i zamieniając ją w niewielką kulkę, którą celnym pstryknięciem palców posłał do stojącego w kącie za barem kosza na śmieci. – Coś jeszcze?

Wiktoria spojrzała na niego zaskoczona, ale nie odważyła się skomentować tego gestu i tylko pokręciła przecząco głową.

– Dobra, to idę zrobić nalot Antkowi i Chudemu – oznajmił spokojnie Majk, nie patrząc już na Izę, która ostrożnie przestawiała na róg blatu jedną z wypełnionych po brzegi tac. – Frajer ma mi się rozliczyć z tej konstrukcji pod bluszcz.

Mówiąc to, odwrócił się i odszedł w głąb sali, zaczepiony po drodze przez grupkę rozbawionych gości, z którymi zatrzymał się na krótką pogawędkę. W tym samym momencie do baru podbiegła Zuzia.

– Już jestem, proszę pani – dygnęła grzecznie przez Izą, na co ta wymieniła z Wiktorią rozbawione uśmiechy. – Mam zabrać te naczynia?

– Tak, Zuza – skinęła głową. – Bierz jedną tacę, ja wezmę drugą i zaniesiemy to do kuchni, pomogę ci. Potem wrócisz jeszcze po tę trzecią, dobrze?

– Tak jest, proszę pani.

Pomógłszy Zuzi odnieść naczynia do kuchni, gdzie sytuacja wydawała się być w pełni pod kontrolą, Iza wróciła na salę, by wesprzeć koleżanki w obsłudze zamówień. Jednak nie minęło nawet kilka minut, kiedy znów pojawił się problem do rozwiązania, gdyż jej uwagę po raz drugi przyciągnęła widmowa twarz Oli, na którą natknęła się w połowie sali.

– Olciu, co ci jest? – zapytała z troską, obejmując ramieniem słaniającą się na nogach koleżankę. – Źle się czujesz?

– Jakoś nie za dobrze – przyznała blado Ola. – Głowa pobolewa mnie już od rana, a teraz mam takie okropne mroczki przed oczami… jakoś daję radę, ale jest coraz gorzej…

– Dobra, daj mi to – odparła szybko Iza, stanowczym gestem przejmując od niej tacę, na której leżała notatka z zamówieniem. – Ja cię zastąpię, a ty biegnij do szatni, usiądź sobie i odpocznij trochę, a najlepiej idź już do domu i pakuj się do łóżka. Jeśli dasz radę oczywiście – dodała, zerkając na jej coraz bledszą i jakby nieobecną twarz. – Wiesz co, poczekaj na razie w szatni, zajrzę tam zaraz do ciebie… Z którego stolika przyjmowałaś zamówienie?

– C jedenaście – odparła Ola, posłusznie kierując się na zaplecze. – Dzięki, Iza.

Po kwadransie, jaki zajęło jej obsłużenie stolików z sektora C, na którym pracowała dziś Ola, Iza zajrzała do dyżurki kelnerek, gdzie w fotelu pod oknem siedziała nadal blada i wyraźnie osłabiona koleżanka. Na pełne niepokoju pytania Izy pokręciła głową i uśmiechnęła się bledziutko.

– Nie, Iza, to nie żadna choroba – zapewniła ją smutno. – Zwykłe przemęczenie… No dobra, powiem ci, o co chodzi, żebyś się o mnie nie martwiła. Pokłóciłam się wczoraj z Kubą, wiesz, z moim facetem… przez to całą noc nie spałam… no i teraz skosiło mnie, chociaż miałam nadzieję, że jakoś pociągnę do końca zmiany…

– Rozumiem – pokiwała głową Iza, ze współczuciem gładząc ją po ramieniu. – Faktycznie, skoro już od doby nie zmrużyłaś oka, to łatwo się wykończyć, zwłaszcza w takim kotle jak dzisiaj. Widzisz? To tak zawsze jest. Jak na złość, taka szalona dniówka trafia się akurat w ten jeden dzień, kiedy jest się najbardziej wykończonym i ze zrytą psychą.

– Żebyś wiedziała – przyznała ponuro Ola, przesuwając dłonią po czole i sięgając po torebkę, którą położyła sobie obok fotela. – To jakieś przekleństwo. Ale trudno, tak to jest… Ja teraz marzę tylko o tym, żeby położyć się do łóżka, a co do reszty, nawet co do Kuby, to… już mi wszystko jedno. Zaraz chyba zamówię taryfę, bo nie wiem, jak dojdę na przystanek, nogi mi się trzęsą…

Wyciągnęła telefon z torebki i z westchnieniem uaktywniła wyświetlacz.

– Poczekaj, Oleńko – zatrzymała ją łagodnym gestem Iza. – Lepiej będzie, jak ktoś podwiezie cię samochodem i podprowadzi pod same drzwi. Zapytam Chudego, może da radę wyrwać się na pół godziny, już trochę się przerzedziło, a ja, powiem szczerze, boję się puszczać cię po nocy do domu w takim stanie.

Z zafrasowaną miną wyszła z zaplecza i udała się na poszukiwanie Chudego, wiedząc, że Antek, który również ewentualnie mógłby tu pomóc, aż do pierwszej był implikowany w obsługę dyskoteki. Niestety nigdzie nie było widać charakterystycznej, wysokiej i szczupłej sylwetki Chudego, na swoim stanowisku stał tylko Tom, zajęty rozmową z Darią i jej koleżanką, lecz jednocześnie czujnym okiem pilnujący porządku na sali. Towarzyszył mu nowo zatrudniony Tymek, młody dostawca o niemal tak samo solidnej posturze, który już od dawna pracował dorywczo w Anabelli i którego Majk od połowy stycznia przyjął na stałą umowę o pracę. Ponieważ na polecenie szefa Tymek trafił pod skrzydła Toma, który miał na bieżąco przyuczać go do pracy ochroniarza, ekipa kojarzyła ich już ze sobą pod wspólną ksywką Tym i Tom, gdyż fonetyczna zbieżność ich imion budziła uzasadnione rozbawienie kolegów.

– Chłopaki, nie widzieliście Chudego? – zapytała Iza, podchodząc do nich i uśmiechając się do Darii. – Cześć, Daria, miło cię widzieć. Zostajesz dzisiaj do końca?

– Cześć – odpowiedziała z uśmiechem Daria, przytulając policzek do umięśnionego ramienia Toma. – Tak, poczekam na mojego gorylka aż do zamknięcia.

Iza, Tymek i koleżanka Darii parsknęli śmiechem, zerkając na Toma, do którego to pieszczotliwe przezwisko w istocie pasowało jak ulał.

– Wyszedł na zewnątrz – odpowiedział Izie na pierwsze pytanie Tymek. – Poszli z szefem we dwóch do składziku, Chudy rano miał tam odnieść jakieś deski i szef chyba go rozlicza… O, zresztą już są! – dodał, wskazując na wchodzących właśnie przez główne drzwi Chudego i Majka.

Ten ostatni, dostrzegłszy Izę, natychmiast skręcił w ich stronę, dając Chudemu znak ręką, żeby poszedł za nim. Na widok idącego ku nim szefa lokalu spłoszona Daria chwyciła swą koleżankę za rękę i obie czym prędzej czmychnęły do swojego stolika, zapewne w obawie przed posądzeniem, że przeszkadzają ochroniarzom w pracy. Majk zerknął przelotnie na Izę i z poważną miną zwrócił się do Toma i Tymka.

– Jest robota, chłopaki – oznajmił im, wskazując ręką na Chudego, który z niezbyt wyraźną miną stanął za jego plecami. – Trzeba będzie wynieść na śmietnik parę gratów ze składziku i zrobić trochę miejsca, na jutro rano potrzebuję dwa metry wolnej podłogi. Chudy dostał instrukcje, wytłumaczy wam, o co chodzi, i postarajcie się z tym uporać jak najszybciej.

– Tak jest, szefie – odparł Tymek, a Tom pokiwał głową na znak przyjęcia zlecenia.

– No to już, śmigacie! – rzucił surowo Majk, po czym zerknął na Izę, która przysłuchiwała im się rosnącym zaniepokojeniem. – Co jest, Iza, coś nie tak? – dodał podejrzliwie.

– Nie – pokręciła głową, podnosząc na niego niepewne spojrzenie. – Tylko właśnie szukałam Łukasza, żeby zapytać go, czy nie mógłby odwieźć Oli… Słabo się czuje, przyszła do pracy niewyspana i teraz już wymiękła po tym maratonie. To nic groźnego, tylko przemęczenie – zaznaczyła uspokajająco. – W każdym razie pomyślałam, że lepiej by było, gdyby ktoś podrzucił ją do domu… Ale skoro Łukasz jest potrzebny…

Majk wpatrywał się przez chwilę we wzniesione na niego oczy dziewczyny i przez jego twarz przebiegł delikatny promyczek światła. Skinął lekko głową i spojrzał stanowczo na Chudego.

– Słyszałeś, Chudy? Masz zadanie specjalne od szefowej – rzucił rozkazująco, sięgając do kieszeni i wyciągając z niej kluczyki samochodowe, które wręczył mu do ręki. – Bierzesz opla… tylko znowu nie zgub kluczyków, okej?… i jedziesz z Olą na chatę, odstawiasz ją pod same drzwi mieszkania i wracasz tu piorunem do pomocy. Chłopaki poczekają z robotą, nie ominie cię noszenie gratów – dodał, celując w niego palcem wskazującym w ostrzegawczym geście. – Ale najpierw masz wykonać polecenie Izy.

Chudy bez słowa wziął kluczyki i pokiwał głową.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Iza najpierw do Majka, a potem do Chudego. – Chodź, Łukasz, powiem Oli, żeby się zbierała, i jedźcie od razu. To zresztą nie jest z mojej strony żadne polecenie, tylko prośba – dodała ciszej, kiedy szli już we dwoje przez salę w stronę zaplecza. – Szef trochę za bardzo radykalizuje. Zdaje się, że dzisiaj mocno mu podpadłeś, co?

– A, daj spokój, Iza – machnął ręką Chudy. – Znowu ma jakieś humorki i odpały, żyć nie daje. Dzisiaj Antek się wyłgał, a padło na mnie, miałem pecha… ale trudno, przeżyję. Nawet chętnie przejadę się z Olą, trochę się przewietrzę…

Po wyekspediowaniu Chudego z Olą do domu Iza musiała przejąć na siebie obsługę całego sektora C, a następnie znowu wrócić do baru, by pomóc zmęczonej Wiktorii rozładować kolejny korek, gdyż klienci, dla których nie wystarczyło stolików, wciąż masowo zamawiali u niej alkohol i napoje. Dopiero po pierwszej w nocy, kiedy Antek zakończył dyskotekę, ostatnia fala tłumu wreszcie przerzedziła się na dobre, opuszczając lokal wśród donośnych śmiechów i okrzyków, co pozwoliło kelnerkom stopniowo sprzątać opuszczane stoliki.

– Iza, tak dalej być nie może – pokręciła głową Gosia, kiedy we trzy z Klaudią znosiły do kuchni brudne naczynia i przekazywały je na ręce kucharek oraz uwijającej się jak pszczółka Zuzi. – Potrzebne nam są jeszcze ze dwie kelnerki, a jedna to na pewno. Chłopaki mają teraz do pomocy Tymka, a u nas już się dziury kadrowe porobiły, najpierw Basia odeszła, potem Karola… Jeśli takie dniówki jak dzisiejsza będą się powtarzać, to po prostu nie wyrobimy na zakrętach.

– Tak, wiem, Gosiu – westchnęła Iza. – Pogadam z szefem i poszukamy kogoś do uzupełnienia za Karolcię. Myślałam o tym już wcześniej, ale na razie zatrudniliśmy Zuzkę, a my na sali póki co dawałyśmy sobie radę, sądziłam, że to wystarczy… Jak widać, myliłam się.

– Popularność klubu rośnie – zauważyła Klaudia. – Ale dzisiaj to już jest po prostu szczyt wszystkiego. No co? Cieszmy się, dziewczyny! – dodała wesoło. – Pracujemy w prosperującej firmie, mamy markę i renomę! Tylko czasem czacha dymi i nogi odpadają…

– Dobra, disco skończone! – zameldował Antek, który doszedł właśnie do nich z głębi sali. – Teraz lecę pomóc chłopakom poprzestawiać stoliki, tylko, please, dziewczyny, dajcie mi na szybko coś do picia, wyschłem jak Sahara…

Prace związane z pobieżnym porządkowaniem zaśmieconej sali zakończyły się dopiero pół godziny po zamknięciu lokalu i wyczerpana ekipa zaczęła zbierać się do wyjścia, resztę sprzątania pozostawiając na rano pracownikom zewnętrznej firmy. Majk, który po zakończonej dyskotece wraz z Antkiem pomagał ochroniarzom w ustawianiu na parkiecie stolików pod kolejną dniówkę restauracyjną, wpadł na zaplecze, długimi łykami pociągając w locie wodę z półtoralitrowej butelki.

– Okej, panie i panowie, fajrant! – ogłosił donośnie. – Ratuj się, kto może, spadamy na chatę! Antek, leć zamknij główne wejście, co? – zwrócił się do chłopaka, który skinął głową i zgarnąwszy z jego ręki klucze, wyszedł z powrotem na salę. – Wyjdziemy wszyscy tyłem, tylko pogaście wszędzie światła… Iza? – zaczepił Izę, która odwiązała sobie właśnie z bioder fartuszek i zmierzała do pokoju kelnerek, aby go odłożyć. – Mam do ciebie dwa słowa. W sprawie Rogalskiego… i nie tylko.

Iza, która spodziewała się tego rodzaju zaproszenia do rozmowy, pokiwała smętnie głową i poszła za nim do gabinetu, do którego od początku swojej zmiany nie zdążyła jeszcze zajrzeć nawet na minutę. Była już potwornie zmęczona, jednak ponieważ zajęcia na uczelni zakończyły się już w związku z sesją egzaminacyjną, rano mogła pospać do dziewiątej, tym bardziej że dopiero na dziesiątą byli umówieni z panem Stanisławem na wizytę w areszcie u Kacpra.

Zresztą to nie zmęczenie, a konieczność przyznania się Majkowi do stłuczenia kieliszka pana Szczepana, niepokoiła ją i zniechęcała do tej rozmowy. Choć sprawa z pozoru była błaha i dla dorosłych ludzi nie powinna stanowić większego problemu, cały bagaż emocji, jaki wiązał się z tym drobnym przedmiotem, nadawał jej wyjątkowej rangi. Intuicja podpowiadała jej, że ów niby nieistotny epizod, który w każdym innym przypadku łatwo byłoby jej zignorować, miał większą wagę, niż ktokolwiek niewtajemniczony mógłby podejrzewać.

Po wejściu do gabinetu natychmiast spojrzała na biurko, gdzie leżała biała teczka z dokumentami, które Majk załatwiał dzisiaj z Rogalskim.

– Mam to przejrzeć? – zapytała rzeczowo, sięgając po teczkę.

Majk zamknął za sobą drzwi, podszedł do niej, w milczeniu wyjął jej z rąk dokumenty i odłożył je z powrotem na blat. Iza spojrzała na niego zdezorientowana.

– Okej, a teraz mów – zażądał, patrząc na nią poważnym, badawczym wzrokiem. – W czym ci podpadłem?

Iza znieruchomiała, szeroko otwierając oczy.

– Podpadłeś? – szepnęła zdumiona. – Jak to podpadłeś? Ty? Ależ nie, gdzież… skąd ci to przyszło do głowy?

– Przecież widzę, że coś nie gra – odparł stanowczo Majk. – Wyczuwam to jak rentgen albo jak wariograf. Nie udawaj, Iza, znam cię jak samego siebie. O co chodzi?

Iza odwróciła oczy, zmieszana tym niezręcznym nieporozumieniem, a jednocześnie pełna podziwu dla jego przenikliwości. W istocie jakimś szóstym zmysłem musiał wyczuć stan jej ducha, choć sposób, w jaki go zinterpretował, bynajmniej nie ułatwiał jej zadania.

– Przyjechałem tu po zawaliście ciężkiej dniówce z tylko jedną myślą – ciągnął tym samym poważnym tonem Majk, nie odrywając oczu od jej twarzy. – Z myślą o doładowaniu baterii elfikową energią i o paru minutach terapii… A nawet nie, nie terapii – poprawił się szybko. – Do diabła z terapią… Chciałem po prostu porozmawiać z tobą, obojętnie o czym. Albo pomilczeć. Wszystko jedno, Iza. Chciałem… – zawahał się i urwał, po czym nerwowym gestem przejechał sobie dłonią po włosach. – Ale widzę, że mam u ciebie jakiegoś minusa. Mów, o co chodzi – dokończył stanowczo. – Co zrobiłem złego?

Iza pokręciła głową, zdruzgotana takim postawieniem sprawy.

– Nic – zapewniła go szybko. – Nic, Majk, wręcz przeciwnie… to ja zrobiłam coś złego.

Przy ostatnich słowach przymknęła na chwilę oczy, jakby rzucała się w przepaść. Przez twarz Majka przebiegł wyraz zdziwienia i niepokoju.

– To znaczy? – zapytał podejrzliwie.

– To znaczy, że okropnie nabroiłam – westchnęła, uznając, że nie ma sensu dłużej krążyć wokół tematu jak ćma wokół świecy. – Byłam dzisiaj rano u Szczepcia i… zrobiłam coś, za co pewnie będziesz miał do mnie żal, nawet jeśli tego po sobie nie pokażesz.

– Ja? – szepnął zdumiony Majk

– Tak, ty – skinęła głową, po czym podniosła na niego wzrok i patrząc mu prosto w oczy, wyznała swoją winę: – Wybacz mi, Majk. Niechcący stłukłam twój sentymentalny kieliszek. Ten, który podarowałeś Szczepciowi. Przepraszam.

Czy w głębi duszy liczyła na to, że wbrew jej przeczuciom Majk zbagatelizuje to wyznanie? Czy miała nadzieję, że roześmieje się z tego i machnie ręką, nawet jeśli miałaby to być udawana reakcja? Chyba tak, chyba tego właśnie po cichu oczekiwała, mimo wszystko… Lecz tak się nie stało. Majk drgnął gwałtownie na jej słowa i cofnął się o krok, a twarz mu pobladła. Była to reakcja, której Iza spodziewała się, owszem… właśnie takiej się obawiała… a jednak kiedy to stało się faktem, serce ścisnęło jej się aż do bólu, a wyrzuty sumienia szarpnęły nią ze zdwojoną mocą.

– Stłukłaś go? – powtórzył szeptem Majk, patrząc na nią jakby z niedowierzaniem. – Ty?

Iza ze skruchą pokiwała głową, czując, że gardło zaczyna jej się niebezpiecznie ściskać, a do oczu napływają niechciane łzy. Nie, nie powinna teraz beczeć i robić z siebie ofiary, wszak to nie ona była poszkodowana w tej całej akcji… A jednak z trudem panowała nad tymi niefortunnymi łzami, które same pchały jej się do oczu i których opanowanie wymagało powstrzymania się od mówienia.

Majk nie patrzył już na nią, lecz odwrócił się w stronę ściany z klaserami i po raz drugi na wpół bezwiednie przeciągnął dłonią po włosach. Utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, stał nieruchomo, a jego twarz przybrała teraz trudny do opisania wyraz łączący w sobie oszołomienie, niedowierzanie i głębokie poruszenie. Przez kilka długich chwil, które mogły być sekundami czy też minutami, lecz zdruzgotanej Izie wydawały się wiecznością, w gabinecie panowała idealna cisza. Majk nadal stał bez ruchu, zapatrzony przed siebie w półkę z klaserami, lecz jego szare oczy rozświetlały się stopniowo coraz jaśniejszym blaskiem, a wyraz jego twarzy również zmieniał się powoli, płynnie przechodząc ze zdumienia i niedowierzania w coś, co można by nazwać olśnieniem połączonym z nutką tkliwości.

Iza jednak nie widziała tej niezwykłej przemiany, sama bowiem przegrywała właśnie walkę z naporem niemożliwych do pohamowania łez, które najpierw oślepiły ją, a następnie powolutku spłynęły po policzkach, nie tylko nie przynosząc ulgi, ale wręcz wpędzając ją w jeszcze większe poczucie winy.

„Nie rób cyrków, idiotko!” – myślała z wyrzutem pod adresem samej siebie. – „To wszystko twoja wina… trzeba było uważać. Ale dobrze ci tak, masz za swoje! Całe szczęście, że uczciwie wzięłaś to na siebie, przynajmniej to ty oberwiesz za to po sprawiedliwości, a nie biedny Szczepcio, który chciał cię niepotrzebnie chronić… No już, spokój, nie rycz, głupia… To w tej sytuacji jest aż nie na miejscu!”

Myśl ta jednak nie tylko nie pomogła jej, a wręcz przyniosła odwrotny skutek. Próbując ukryć swe niepożądane łzy, powoli, by nie zwracać na siebie uwagi wciąż nieruchomo stojącego Majka, odwróciła się do niego plecami i ostrożnie sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. Kiedy jednak podniosła ją, by dyskretnie obetrzeć sobie oczy, z jej piersi wyrwało się niekontrolowane, cichutkie chlipnięcie, które natychmiast zaalarmowało Majka. Gwałtownie wybudzony ze swojego transu, spojrzał na nią z zaskoczeniem, po czym jak oparzony skoczył w jej stronę, chwycił za ramię i odwrócił ku sobie, zaglądając jej w twarz.

– Iza? Ty płaczesz? – zapytał zdumiony, odruchowo ogarniając ją ramionami. – No co ty, elfiku… nie wygłupiaj się!

Zła na samą siebie za tę niepotrzebną scenę, Iza pozwoliła mu się przytulić, z całych sił próbując opanować kolejną falę łez, które jednak nie dały się wepchnąć z powrotem i popłynęły samowolnie, mocząc mu koszulę na piersiach, tak samo jak kiedyś, ponad pół roku temu, kiedy po traumie z Michałem i Sylwią płakała w jego ramionach w magazynku. Tyle że wtedy miała ważny powód do płaczu, dziś zaś tylko robiła z siebie idiotkę…

– Iza, Izulka, no co ty wyprawiasz? – szeptał bezradnie Majk, tuląc ją do siebie i gładząc po włosach. – Nie płacz, proszę… Powiedz, co się stało? Chyba nie chodzi ci o ten kretyński kieliszek? Przecież ja nie przez to… elfiku kochany… chyba nie pomyślałaś, że gniewam się na ciebie o taką bzdurę? To bardzo dobrze, że go stłukłaś, tak właśnie ma być… Izulka…

– Przepraszam – wyszeptała przez łzy, starając się opanować. – Przepraszam, Majk…

– Za co mnie przepraszasz? – zapytał łagodnie, gładząc ją obiema dłońmi po włosach i policzkach. – No powiedz… za co? Za ten kieliszek?

– Za wszystko – wydukała. – I za kieliszek, i za to, że tak ryczę bez sensu…

– A tak… prawda, że bez sensu – uśmiechnął się, schylając się ku niej i ujmując ją delikatnie za podbródek, by podnieść jej głowę. – I na to stary frajer Majk absolutnie się nie zgadza. No, popatrz na mnie, mała! Popatrz i powiedz mi w oczy, ale tak szczerze… jest o co się mazać? No? Mów! O co taki wielki płacz? O jakiś nędzny kawałek szkła, który rozwalił się w drobny mak? Daj spokój…

– Wiem, że teraz tak mówisz – westchnęła Iza, uspokajając się powoli. – Chcesz mnie pocieszyć, bo jesteś dobrym człowiekiem i masz wrażliwe serce. Nie chcesz, żebym ryczała, więc udajesz, że to nic takiego. Ale przecież ślepa nie byłam, widziałam, jak to cię dotknęło w pierwszej chwili…

– Dotknęło? – powtórzył powoli Majk.

Znów ogarnął ją ramionami i wtulił policzek w jej włosy, w zamyśleniu wpatrując się ponad jej głową w przeciwległą ścianę gabinetu.

– No dobra, okej, dotknęło mnie – przyznał cicho, a w jego oczach pojawił się delikatny promyk światła. – Ale nie tak, jak myślisz, elfiku… zupełnie nie tak, jak myślisz. Co tam jakiś kieliszek, to tylko głupie szkiełko…

– Głupie szkiełko, ale o wielkiej sentymentalnej wartości – szepnęła smutno Iza.

Majk pokiwał powoli głową i uśmiechnął się leciutko.

– Niby tak – zgodził się. – Ale zauważ, że wartość sentymentalna nie mieści się w samym przedmiocie, tylko w naszej głowie… albo w sercu. To my przypisujemy ją przedmiotom.

– No owszem – westchnęła Iza. – Ale to przecież na jedno wychodzi.

– Nie do końca – pokręcił głową. – Zastanów się, Izulka. Skoro mamy moc nadania przedmiotowi wartości sentymentalnej, to mamy też moc odebrania mu jej. To logiczne, prawda?

– Logiczne? – powtórzyła niepewnie Iza, podnosząc na niego oczy. – Może i logiczne… ale ja nie za bardzo rozumiem, o co ci chodzi w tym kontekście.

Majk przez chwilę wpatrywał się z roztargnieniem w resztki łez połyskujące na końcach jej długich czarnych rzęs.

– Okej – skinął głową. – Mógłbym tłumaczyć ci to, ćwiczyć retorykę… ale wolę zademonstrować ci to namacalnie.

– To znaczy? – zdziwiła się już nieco uspokojona Iza.

– Poczekaj – uśmiechnął się znacząco, podnosząc w górę palec.

Puścił ją, odsunął się i podszedł do stojącej przy kozetce szafy, w której trzymał ubrania na zmianę i różne szpargały. Sięgnął na najwyższą z półek i zagłębił w nią rękę aż po ramię, szukając czegoś po omacku, po czym powoli i ostrożnie wyciągnął stamtąd niewielkie tekturowe pudełko w odcieniu przybrudzonej bieli. Zamknąwszy szafę, postawił pudełko na biurku i gestem przywołał Izę, która podeszła z mimowolnym zaintrygowaniem.

– Otwórz – polecił jej Majk, ruchem głowy wskazując na pudełko.

Posłusznie wyciągnęła rękę i podniosła wieko. W środku znajdowały się pionowo ustawione tekturki, które dzieliły przestrzeń pudełka na sześć części. Pięć z nich było pustych, zaś w jednej z nich tkwił przedmiot wielkości stłuczonego kieliszka pana Szczepana, błyszczący w świetle lampki szklanym blaskiem.

– Ach! – szepnęła Iza, jak oparzona cofając rękę, natychmiast bowiem domyśliła się, co to było. – Twój ostatni kieliszek…

– Wyjmij go – polecił jej Majk.

Iza pokręciła głową i cofnęła się o krok.

– Nie – zaprotestowała cichym lecz stanowczym głosem. – Nie dotknę go, za nic w świecie. Jeszcze znowu coś się stanie… nie darowałabym sobie tego nigdy… nigdy.

Majk uśmiechnął się z rozbawieniem, zdecydowanym gestem sięgnął do pudełka i wyjął z niego kieliszek. Rzeczywiście, był to ostatni egzemplarz z legendarnego kompletu sześciu takich naczyń z napisem Anabella zamówionych przez niego przed laty. Ujął go w dwa palce i pokazał Izie pod światło, obracając go powoli, by lepiej było widać cały wygrawerowany napis.

– Tak, to ten ostatni – pokiwał powoli głową. – Cztery z tego kompletu stłukłem kiedyś w ataku furii… wyjmowałem je jeden po drugim z pudełka i z całej siły rozwalałem o ścianę. Fajny był łomot! – parsknął lekko śmiechem. – Potem tygodniami wyciągałem szkło z różnych kątów i zakamarków, ale wtedy przyniosło mi to chwilową ulgę… Piąty dałem Szczepkowi i stłukłaś go ty. Został więc tylko ten.

– Całe szczęście – szepnęła ze skruchą Iza. – Masz przynajmniej ten jeden… teraz najcenniejszy na świecie.

– Najcenniejszy na świecie – powtórzył Majk, zerkając na nią spod oka. – Zależy, jak na to spojrzeć, Iza. Powiedz mi, jaką wartość materialną ma taki kieliszek? Pięć złotych? Dziesięć? Nawet gdyby dwadzieścia, biorąc pod uwagę grawer na specjalne zamówienie. To co to są za pieniądze? Żadne.

– Ale przecież tej wartości nie mierzy się pieniędzmi – pokręciła głową Iza. – Chyba nie muszę ci tego mówić… sam to wiesz najlepiej. Wiem, że mnie prowokujesz, tylko nadal nie rozumiem, po co i dlaczego.

– Zaraz zrozumiesz – zapewnił ją Majk, nadal przyglądając się pod światło napisowi wygrawerowanemu na kieliszku. – Ale najpierw odniosę się do tego, co przed chwilą powiedziałaś, a zwłaszcza do tego, co ja powiedziałem wcześniej. Jeśli ten kieliszek kiedykolwiek miał większą wartość niż te dziesięć czy dwadzieścia złotych, to tylko dlatego, że ja sam mu ją nadałem… dobrze mówię? – znów zerknął na nią, jakby z rozbawieniem.

– Dobrze – przyznała niezbyt pewnym głosem, starając się odgadnąć, do czego zmierzał.

– A jeśli ja mu ją nadałem, to ja też mogę mu ją odebrać – ciągnął spokojnie Majk. – Ja i tylko ja. To chyba oczywiste, prawda, efiku?

Iza pokiwała głową z jeszcze bardziej niepewną miną.

– A uwierzysz mi, jeśli powiem ci, że ten kawałek szkła nie ma dla mnie żadnej wartości? – zapytał, uśmiechając się do niej przyjaźnie. – No powiedz, Iza. Uwierzysz w to?

– Nie – szepnęła z przekonaniem, kręcąc głową. – Nie uwierzę.

– Dlaczego? – zdziwił się żartobliwie. – A jeśli dam ci na to słowo honoru?

– I tak nie uwierzę – odparła stanowczo.

– Ech! – zaśmiał się. – Widzę, że bardzo nisko cenisz mój honor! No dobrze… a jeśli poproszę cię, żebyś spojrzała na to przez pryzmat terapii?

Znów pokręciła głową.

– Też nie – odparła smutno. – Nie zasłaniaj się terapią, Majk. Nie uwierzę, choćbyś nie wiem jak to uzasadnił.

– Bo?

– Bo to nieprawda.

Majk pokiwał głową z coraz bardziej rozbawioną miną.

– Nieprawda – powtórzył, wciąż obracając kieliszek w palcach i przypatrując mu się z uwagą w świetle lampki. – Hmm… A gdybym udowodnił ci czynem, że jest tak, jak mówię?

– Czynem? – zdziwiła się Iza. – Jakim czynem?

– A na przykład takim – odparł beztrosko, podrzucając nagle kieliszek w górę i cofając rękę.

Iza w tym samym ułamku sekundy zrozumiała, co miał na myśli, lecz nie zdołała wykonać najmniejszego ruchu i zastygła jak sparaliżowana, z przerażeniem patrząc, jak podrzucony pod sufit kieliszek z impetem spada na terakotową posadzkę i ze szklanym brzękiem rozbryzguje się na niej w drobne kawałki. W oszołomieniu podniosła szeroko otwarte, przestraszone oczy na Majka, który z nadal rozbawioną miną podniósł brwi w udawanym geście zdziwienia.

– O, patrz, stłukło się – skonstatował beznamiętnie. – Ale ze mnie niezdara.

Do gabinetu wsunął głowę Antek.

– Szefie, my już idziemy z Chudym… o, coś się rozwaliło – zauważył, wskazując na szczątki kieliszka na podłodze. – Właśnie słyszałem, że coś poleciało…

– Antek, daj mi tu szczotkę i szufelkę, okej? – polecił mu spokojnie Majk, zerkając spod oka na Izę, która w milczeniu schyliła się, by pozbierać szkło. – Iza, zostaw to, nic nie zbieraj, zmieciemy to prosto na szufelkę. Zostaw, mówię! Jeszcze się pokaleczysz.

Iza posłusznie wycofała rękę i podniosła się do pionu. Majk tymczasem wziął z rąk Antka żądane przedmioty, które ten w okamgnieniu przyniósł mu z korytarza zaplecza, i przykucnął, by zająć się zmiataniem szkła na szufelkę.

– Dzięki, Antonio – rzucił do chłopaka. – Lećcie już z Chudym, my z Izą też zaraz spadamy, tylko ogarniemy to szkło… Wyjdźcie sobie tyłem, ja już wszystko pozamykam.

– Jasne, szefie – skinął głową Antek, z trudem tłumiąc ziewnięcie. – To w takim razie nas już nie ma. Ależ to była dniówka… Do jutra, dobrej nocy!

Iza milczała, nie wiedząc, co powiedzieć. Patrzyła bezradnie, jak Majk zmiata potłuczone szkło, rozglądając się po dalszej części podłogi za rozbryźniętymi szczątkami, a następnie wrzuca zawartość szufelki do stojącego w kącie kosza na śmieci i spokojnie odkłada szczotkę i szufelkę pod ścianę.

„Zrobiłeś to dla mnie” – pomyślała z sercem ściśniętym jednocześnie smutkiem i wzruszeniem. – „Poświęciłeś swoją najcenniejszą pamiątkę, żebym się nie martwiła i nie beczała jak głupia… Boże, co za katastrofa! I jak ja to wszystko naprawię?”

Zakończywszy sprzątanie, Majk podniósł się do pionu, zgarnął z biurka puste pudełko po kieliszkach, zgniótł je w dłoniach i celnym ruchem, jak to miał w zwyczaju, posłał je z daleka do śmietnika. Następnie podszedł do Izy i pochylił się do niej, wpatrując się w jej zmieszaną, znów posmutniałą twarz.

– No, Izulka – zagadnął cichym, ciepłym głosem. – Widzisz? Już po sprawie.

Iza pokręciła głową przecząco. Majk objął ją ostrożnie ramionami i przytulił.

– Nie wierzysz mi – uśmiechnął się lekko. – Udowodniłem ci naocznie, że mam gdzieś to sentymentalne szkiełko, a ty dalej mi nie wierzysz?

– Nie wierzę – szepnęła smutno. – Ale dziękuję ci… bardzo dziękuję.

– Za co? – zdziwił się.

– Za dobre chęci.

Majk parsknął lekko śmiechem.

– Ech, mały nocny elfie – pokręcił głową, tuląc ją do siebie. – Gadasz straszne głupoty, ale co tam, nieważne… Chodź do mnie i doładuj mnie wreszcie należną porcją elfikowej energii. Przynajmniej coś z tego będę miał, czekałem na to cały dzień… marzyłem, że na koniec tej potwornej dniówki chociaż raz pogłaskasz mnie po włosach…

Iza natychmiast podniosła obie dłonie i wsunęła je w jego włosy z myślą, że może chociaż to będzie jakąś minimalną formą zadośuczynienia. Majk uśmiechnął się z zadowoleniem i nadstawił głowę niczym łaszący się kot.

– Tylko nie myśl teraz o Miśku frajerze! – zastrzegł. – Ani mi się waż!

– Okej! – parsknęła śmiechem, szczerze rozbawiona tą aluzją do skojarzeń z Michałem, jakie często ogarniały ją, gdy dotykała jego włosów. – Dzisiaj nie będę. Za bardzo bolą mnie nogi, żeby odpływać w marzenia.

– Racja – przyznał Majk, cofając głowę. – Chodź, usiądziemy sobie na chwilę.

Ledwie Iza zdołała wysunąć dłonie z jego włosów, pociągnął ją w stronę biurka i nie wypuszczając jej z ramion, usiadł na swoim fotelu tak, że chcąc nie chcąc wylądowała mu na kolanach. Poderwała się z nich zmieszana.

– Nie uciekaj, elfiku – poprosił łagodnie, przytrzymując ją siłą. – Niczego się nie bój.

Iza przestała stawiać opór, lecz zesztywniała i spięła mięśnie, gotowa w każdej chwili podnieść się z jego kolan.

– Nie boję się – zapewniła go. – No co ty? Tyle że na tym fotelu to jakoś tak… głupio. Może lepiej usiądziemy sobie tam? – wskazała na stojącą w kącie kozetkę, na której piętrzyły się stosy czystych obrusów i wypranych ściereczek prosto z magla.

– Nie, tam nie ma miejsca, zostańmy tutaj – pokręcił głową Majk, rozsiadając wygodniej w fotelu i pociągając ją za sobą. – Chodź, usiądź sobie ze mną i dokończ to, co zaczęłaś. No, rozluźnij się, Izula… proszę. Tylko parę minut…

– Okej – szepnęła posłusznie, siadając wygodniej na jego kolanach i znów wsuwając jedną dłoń w jego włosy. – Ale nie będzie ci ciężko?

– Ciężko? – parsknął śmiechem. – Nie żartuj. Jesteś leciutka jak koliberek.

Oparł głowę na zagłówku fotela i z przyjemnością przymknął oczy, delektując się dotykiem jej dłoni. Iza z uśmiechem przyglądała się jego spokojnej teraz twarzy, na której za każdym ruchem jej palców coraz bardziej rozlewał się wyraz błogości. Pomyślała o tym, jak dziwna i zwariowana łączyła ich relacja, skoro nawet ta obiektywnie dwuznaczna pozycja, w jakiej usiedli na swe przyjacielskie doładowanie energii, była między nimi dopuszczalna i nie budziła w niej ani cienia obawy. Majk był wszak dla niej jak przyjaciel… jak starszy brat, do którego miała pełne zaufanie… Wciąż nie przestając jedną dłonią głaskać go po włosach, usadowiła się jeszcze wygodniej, wsparła głowę na jego ramieniu i rozluźniła mięśnie.

– O tak, przytul się, elfiku – szepnął, ogarniając ją mocniej obydwoma ramionami. – Tego mi było trzeba po tym dzisiejszym koszmarze… Cholera… jak mi dobrze…

Iza uśmiechnęła się z satysfakcją i również przymknęła oczy, łapiąc się na myśli, że jej też jest teraz dobrze jak nigdy i że mogłaby tak siedzieć do samego rana. Nagle wszystkie smutki i złe myśli ulotniły się jak kamfora, a wyrzuty sumienia związane z potłuczonymi kieliszkami rozmyły się i przytępiły, uwalniając jej serce z nieprzyjemnego ścisku. Co prawda, mając na uwadze pierwszą reakcję Majka, nie wierzyła do końca, że zniszczenie sentymentalnych pamiątek tak zupełnie go nie obeszło, jednak teraz, wtulona w jego objęcia, niezawodną inteligencją serca wyczuwała w jego zachowaniu, że naprawdę się na nią nie gniewał. Nie, nie gniewał się… był spokojny… Iza czuła, że naprawdę było mu dobrze… A to przecież było najważniejsze…

Tak… nie musiała już niczym się martwić, sprawa była załatwiona, jak sam to powiedział. Teraz jeszcze kilka minut przytulania w trybie terapii i wszystko wróci do normy… Będzie mogła udać się do domu i pójść spać, a rano pojadą z panem Stanisławem w odwiedziny do Kacpra. Jak on musiał już się za nimi stęsknić! Jak źle musiało mu być w tym areszcie, z dala od świata… i od tych jego kobiet, które tak uwielbiał, a bez których teraz przyszło mu tak długo żyć…

„Biedny Kacperku” – myślała ze współczuciem, wizualizując sobie w pamięci przygnębioną twarz chłopaka. – „Sam się tak wkopałeś, załatwiłeś się na szaro… to było do przewidzenia… Ale przecież pani Ziuta powiedziała, że wszystko będzie dobrze, więc tego się trzymajmy. A przy okazji nauczysz się, że te twoje bale nie są niezbędne do szczęścia, bo wystarczy tylko przytulić się do kogoś… jak ja teraz do Michasia… i wszystko już jest dobrze… Tak dobrze… tak cudownie… Boże, jak cudownie…”

Ostatnia myśl zaszemrała miękko w jej umyśle i odpłynęła w dal… Nie, nie musiała o tym myśleć, wystarczyło, że to czuła… ten spokój, tę błogość… Czuła je całą duszą i całym ciałem, które rozluźniło się teraz przyjemnie, jakby tonęło w miękkiej, wygodnej pościeli. Co prawda nie powinna zapominać, że jeszcze jest w pracy i że nie wolno jej teraz zasnąć, znajduje się bowiem w obiektywnie głupiej sytuacji, siedząc na kolanach szefa w gabinecie Anabelli… poza tym za chwilę trzeba będzie zbierać się i iść do domu… Ale to będzie dopiero za chwilę… jeszcze nie teraz… Teraz jest jej zbyt dobrze, żeby miała wolę poruszyć się choćby o milimetr, a co dopiero wstać…

Jej podniesiona dłoń, którą gładziła włosy Majka, wysunęła się z nich powoli i na wpół bezwładnie opadła na jego ramię. Nie zareagował na to w żaden sposób, nie poruszył się, jakby spał… ona zresztą też już prawie spała… Ciepło i bliskość jego ciała były takie przyjemne… i ten zapach eau de Cologne przemieszany z tym drugim, zmysłowym… z tym, który kilka razy już ją obezwładnił, bo kojarzył jej się zawsze z… ech, czy to ważne z czym lub z kim? Skojarzenia to wszak domena umysłu, a ona teraz nie chce podejmować żadnego wysiłku… nie chce myśleć, nie chce nic pamiętać… Chce zatonąć w tej cudownej chwili, w tym słodkim obłoku zmysłowej przyjemności… nie myśleć, nie myśleć o niczym…

Delikatny, obezwładniający dreszcz przebiegł jej po karku i stopniowo ogarnął całe jej ciało… Nie działo się nic… zupełnie nic… a ona czuła się jak uniesiona w kosmos… Tak chyba działało na nią to ciepło i ten cudowny, ledwie wyczuwalny zapach, od którego przyjemnie kręciło jej się w głowie… Ach, niech to trwa wiecznie! Jest jej tak dobrze, tak błogo… tak cudownie… Iza ma wrażenie, jakby w każdej komórce jej ciała rozpalił się oto jakiś dziwny, szalony ogień, który z każdą chwilą ogarniał ją coraz silniejszym płomieniem… a jednocześnie ta oszałamiająca słabość mięśni, jakby znieczulonych zastrzykiem rozkoszy… zmysłowej rozkoszy, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie zaznała…

Jej dłoń, spoczywająca nieruchomo na ramieniu Majka, poruszyła się teraz i miękkim gestem zsunęła się na jego pierś, błądząc po niej powolutku, po omacku, jakby bezwiednie… Mijały sekundy, minuty… całe wieki, tysiąclecia… Czy to jej ręka tak drżała? Czy to raczej drżał on? A może oboje? Nieważne… Pod palcami wyczuła twardy guzik jego koszuli. Co powinno się zrobić z takim guzikiem? Guziki służą wszak do tego, żeby je zapinać i rozpinać. Ten był zapięty, a zatem… Gdyby tak rozpięła go i wsunęła rękę pod jego koszulę… przejechałaby palcami po tym jego kształtnym torsie, który kilka razy już widziała bez koszulki… Hmm… to przecież nic takiego, na pewno by się o to nie pogniewał… a może nawet odpowiedziałby jej jakoś… dotknąłby ją tak samo… Ach! Aż zaszumiało jej w uszach na tę myśl! Kolejny elektryzujący dreszcz ogarnął ją całą i na chwilę odciął jej oddech… Stop! Baczność! Chyba zwariowała! O czym ona w ogóle myśli?!

Ocknęła się, zawstydzona tą szaloną chwilą zapomnienia, i z niepokojem podniosła głowę. Majk nadal tkwił w tej samej pozycji na fotelu, nie poruszając się ani o milimetr, ale czuwał, przyglądając jej się badawczo spod półotwartych powiek. Iza odniosła ulotne wrażenie, że w jego twarzy było coś dziwnego… jakby coś się zmieniło… tylko co? Nie, chyba jednak nic… może tylko nietypowo jak na niego zaczerwienione policzki… ale tylko trochę, odrobinę… Zresztą może tak jej się tylko zdawało w tym słabym świetle?

Majk patrzył na nią z poważną miną, niemal z dezaprobatą.

– Przecież prosiłem, żebyś tego nie robiła – mruknął z wyrzutem w głosie.

– Czego? – szepnęła Iza, na wpół zmieszana, na wpół zdziwiona.

– Żebyś nie myślała o nim – wyjaśnił jej spokojnie, rozluźniając uścisk ramion. – Terapia terapią, ale dzisiaj miało tego nie być.

Iza zmieszała się jeszcze bardziej, zaskoczona tymi słowami. Czy myślała przed chwilą o Michale? No tak… pewnie tak… nawet jeśli bezwiednie, to na pewno… Bo inaczej skądże mogłyby wziąć się w jej głowie takie wizje?… Z jakiego innego powodu mogłaby poczuć taki ogień… taką zwariowaną burzę zmysłów… Tak, to musiało być to. Znów nie umiała się opanować, wręcz tym razem poszła jeszcze dalej… stanowczo za daleko. A co gorsza Majk to wyczuł i rzeczywiście głupio wyszło.

– Przepraszam – szepnęła ze skruchą. – To było silniejsze ode mnie. Wybacz, Majk.

– Nic nie szkodzi – westchnął, odwracając wzrok. – Czyli dobrze myślałem… no, mniejsza o to. Tak czy inaczej dziękuję ci za doładowanie baterii, elfiku.

– Nie ma za co – uśmiechnęła się, przyjaznym gestem odgarniając mu włosy z czoła.

Nie, jednak się myliła. Jego policzki miały zupełnie normalną barwę, widocznie przez chwilę padł na nie po prostu jakiś cień.

– Powiedz mi coś, Iza – podjął cicho, jakby z zawahaniem Majk, nie patrząc na nią.

– Co takiego?

– Widziałem grafik kelnerek, zostawiłaś go wczoraj na biurku. Planujesz wyjazd na ferie do domu ósmego lutego, tak?

– Aha – potwierdziła z niepokojem Iza. – Tak sobie poustawiałam z dziewczynami. Siódmego mam ostatni egzamin i ósmego chciałabym pojechać na kilka dni do Meli. Tylko na trzy albo cztery dni, nie więcej, bo wolę nie zarywać kursu na prawko, więc koło dwunastego byłabym już z powrotem w Lublinie. A co, jest z tym jakiś problem? Bo jeśli w tym czasie akurat będę potrzebna…

– Nie, absolutnie – pokręcił głową Majk. – Masz prawo do odpoczynku, zwłaszcza po ciężkim semestrze. Tak tylko pytam, bo przecież warto by było, żebym pod twoją nieobecność zajrzał kontrolnie do Szczepka, prawda? – uśmiechnął się lekko.

– No tak – przyznała Iza. – Rzeczywiście… Ale mamy jeszcze półtora tygodnia, żeby to ustalić. Swoją drogą widziałeś, że Szczepcio ostatnio czuje się dużo lepiej?

– Widziałem – odparł w roztargnieniu. – I bardzo mnie to cieszy. Ale wracając do twojego wyjazdu na ferie… – podjął ostrożnie. – Pewnie będziesz chciała spotkać się ze znajomymi… Na przykład z tą twoją dawną przyjaciółką, dla której Pablo podawał ci papiery na alimenty, tak?

– Z Agą – skinęła głową Iza. – Tak… Ona już jest w ostatnim miesiącu, niedługo będzie rodzić, a Mela mówi, że nadal pracuje jak wariatka. Na pewno się z nią spotkam, to nieuniknione. Dlaczego pytasz?

– A tak… z ciekawości – wzruszył lekko ramionami. – Nie opowiadasz mi za często o sobie, o tym twoim Korytkowie… ciekawi mnie to. Nawet ten twój frajer Misiek. Ogarnął się już po spalonych zaręczynach?

Jego głos lekko się zmienił, zabrzmiało w nim jakby napięcie. Iza pokręciła głową.

– Nie wiem – odparła spokojnie. – Nie mam na ten temat żadnych nowych informacji. Może jak pojadę do domu, to czegoś się dowiem. Melcia zawsze kabluje mi najświeższe plotki z okolicy, a to jest teraz bardzo gorący temat, więc jeśli coś się zmieniło, na pewno nie omieszka uszczęśliwić mnie tą informacją. Ale teraz, dopóki nie muszę o tym myśleć, to nie myślę… Zobaczymy.

Majk przyglądał jej się uważnie.

– Jasne – przyznał szybko. – Wybacz, Iza, nie chciałem być wścibski. Tak tylko zapytałem, jakoś wpadło mi to do głowy… To co? Zmęczona? – dodał swoim zwykłym, wesołym głosem. – Widzę, że tak, oczy już same ci się zamykają. Ja chętnie posiedziałbym na elfikowym doładowaniu do samego rana, ale chyba powoli trzeba się zbierać, co?

Iza natychmiast zerwała się z jego kolan.

– Właśnie! – zawołała z niepokojem. – Która godzina? Masz jakiś zegarek?

– Mam telefon – skinął głową.

Nieśpiesznie podniósł się z fotela i sięgnął do kieszeni spodni, skąd wyjął telefon.

– Dziesięć po trzeciej – oznajmił, zerkając na wyświetlacz. – Trzeba spadać na chatę. Wybacz mi, elfiku, że tak długo cię zatrzymałem – dodał lekko skonfundowany. – Zbieraj się szybko, a ja w ramach ekspiacji odwiozę cię do domu samochodem. Pod samą bramę, pozostanie ci tylko jakoś wczołgać się po schodach.

– Super! – ucieszyła się Iza. – Dzisiaj ani myślę odmówić! Chociaż z tym wczołgiwaniem to przesadzasz, nie jest wcale tak źle. Nawet odechciało mi się aż tak bardzo spać. Chyba przeszłam już pierwszy nocny kryzys i gdyby trzeba było zasuwać na sali do szóstej rano, to bez kłopotu dałabym radę.

– Tak, wiem, twarda z ciebie sztuka – pokiwał głową Majk, sięgając na krzesło po swoją kurtkę i otwierając przez nią drzwi gabinetu. – Prawdziwy nocny elf. A moją wątpliwą zasługą jest to, że testuję twoje możliwości w harowaniu przez okrągłą dobę. Studia, praca u mnie na cały etat, a do tego jeszcze ofiarna pomoc innym… Mogę tylko wierzyć ci na słowo, że czasami zdarza ci się nawet spać.

– Ach! – roześmiała się Iza, szczerze rozbawiona tą uwagą. – Zdarza mi się, nie bój się! Wykorzystuję na drzemkę różne bardzo dziwne pory, na przykład rano między śniadaniem a wyjściem na uczelnię, albo na godzinę przed pracą, tak tylko… żeby nabrać sił. Nauczyłam się już przysypiać jak ptak w locie, zresztą nie potrzebuję dużo snu, wystarczy mi kilka godzin i jestem jak nowo narodzona.

– To tak jak ja – uśmiechnął się Majk, prowadząc ją korytarzem zaplecza do pokoju kelnerek, by mogła przebrać się w zimowe buty i założyć płaszcz. – Działam dokładnie w tym samym trybie, elfiku. Co prawda nie chodzę na uczelnię, ale sam nie wiem, jak to się dzieje, że codziennie od rana zawsze jest coś do załatwienia. Spotkania, telefony, sprawy na mieście, problemy do rozwiązania… to się generuje jak przez pączkowanie.

– Takie są uroki prowadzenia firmy – zauważyła Iza, zapinając sobie płaszcz i pośpiesznie owijając szyję rudo-pomarańczowym szalem, który rok wcześniej dostała pod choinkę od Amelii i Roberta. – My z Melą też nieraz miałyśmy takie nawały spraw, że nie wiadomo było, w co najpierw ręce włożyć. Zawsze w myślach porównywałam to do wagonów węgla, które trzeba na bieżąco rozładowywać, bo za nimi jadą już kolejne. I nie można ani na chwilę przerwać rozładunku, bo one jadą i jadą… i ani myślą przestać!

– Ech… żebyś wiedziała! – roześmiał się Majk, który przez cały czas obserwował spod oka każdy jej gest. – Jadą i jadą, a jeśli ich nie rozładujesz, to wjadą ci na głowę i wykoleją się na niej z wielkim hukiem!

– No właśnie! A to może boleć! – dołączyła do jego śmiechu Iza, wyciągając z kieszeni czapkę i rękawiczki i zarzucając sobie torebkę na ramię. – No okej, jestem już gotowa… Idziemy?

Majk wyciągnął z kieszeni kurtki pęk kluczy.

– Idziemy – skinął głową. – Zamkniemy budę i jedziemy przysnąć jak ptak w locie… chociaż na dwie godzinki!

Ich wesoły śmiech poniósł się echem po pustym i ciemnym zapleczu Anabelli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *