Anabella – Rozdział LXII

Anabella – Rozdział LXII

„Szczepcio wydaje się coraz zdrowszy” – myślała Iza, pośpiesznie zmierzając zaśnieżonym chodnikiem w stronę ulicy Zamkowej. – „Dzisiaj miał tyle energii, że aż go rozpierało… i tak mu oczy błyszczały! Nawet aż za bardzo, jakby był na jakimś narkotyku. Nie wiem dlaczego, ale to mi się wcale nie podoba…”

Po wczorajszym powrocie do Lublina od rana zajmowała się sprzątaniem i gotowaniem na stancji, a wczesnym popołudniem z gotowym obiadem udała się w odwiedziny do pana Szczepana. Zastała go w znakomitej formie, wręcz w stanie nadzwyczajnego pobudzenia, co z początku napełniło ją radością, jednak po kilku godzinach obserwacji jego nietypowo energiczne zachowanie zaczęło ją delikatnie niepokoić. Owszem, należało się cieszyć, że staruszek, który pół roku wcześniej ledwo zwlekał się z łóżka i wyglądał jak cień, obecnie prezentował tak niespożyte siły i tryskał szampańskim humorem. A jednak było w tym coś dziwnego, nie do końca normalnego… coś, czego Iza wolałaby u niego nie widzieć.

Zatopiona w myślach weszła do bramy przy Zamkowej sześć, gdzie z racji dość wczesnej godziny (był dopiero kwadrans po siedemnastej) kręciło się wiele osób, i skierowała kroki w stronę schodów wiodących w dół do Anabelli.

– Iza? – usłyszała nagle za sobą znajomy głos.

Odwróciła się natychmiast. Przed nią stał Pablo, ubrany w czarny wełniany płaszcz o długim, eleganckim kroju, bez czapki, ze skórzaną teczką na dokumenty w ręce i z popielatym szalikiem niedbale owiniętym wokół szyi. Mimo że twarz miał zmęczoną, a na skroniach jeszcze wyraźniejsze niż wcześniej pasma siwych włosów, Izie wystarczył rzut oka, by dostrzec głębokie szczęście bijące z całej jego sylwetki, a w szczególności z oczu… szczęście podobnie do tego, jakie niespełna tydzień wcześniej miała okazję obserwować w prześlicznych oczach jego żony.

Zważywszy na okoliczności, w jakich widzieli się ostatnim razem, oraz na ostre słowa, jakie wówczas padły z ust obojga, zarówno Pablo, jak i Iza spojrzeli po sobie z lekkim zmieszaniem, wzajemnie badając się wzrokiem. Jednak już w następnej chwili Pablo postąpił jeszcze jeden krok w jej stronę i wyciągnął do niej rękę, ona zaś bez wahania podała mu swoją.

– Miło cię widzieć, Iza – powiedział, ściskając jej dłoń. – Super, że na siebie wpadamy, bo ja już od tygodnia czekałem na okazję, żeby cię zobaczyć.

– Ach, naprawdę? – uśmiechnęła się.

– Naprawdę – potwierdził z powagą. – Męczyło mnie to jak cholera, chciałem wreszcie pogadać z tobą jak człowiek i poprosić cię o wybaczenie za tamto moje karygodne zachowanie. Przyszedłbym z przeprosinami dużo wcześniej, ale Lea powiedziała mi, że pojechałaś na ferie do domu i dopiero pod koniec tego tygodnia będziesz w Lublinie. Wybacz mi, Iza – dodał skruszonym tonem. – Zachowałem się wobec ciebie po chamsku i uwierz, że jest mi z tego powodu bardzo wstyd.

To mówiąc, ostrożnym gestem po raz drugi sięgnął po jej dłoń i z ukłonem podniósł ją do ust. Jeszcze bardziej zmieszana Iza pokręciła głową i cofnęła rękę.

– Daj spokój, Pablo – odparła łagodnie. – Nie masz za co przepraszać, przecież ja rozumiem, w jakim byłeś stanie, i ani przez chwilę nie gniewałam się na ciebie. Mnie zresztą też poniosło. Nie ma czym się przejmować, najważniejsze, że między tobą i Lodzią wszystko już się ułożyło. To był przecież jakiś koszmar!

– Koszmar – przyznał Pablo. – I oby nigdy więcej… W każdym razie dzięki, Iza, bo bardzo mi pomogłaś w opanowaniu sytuacji. W pierwszej chwili byłem na ciebie wściekły, ale jak tylko dotarło do mnie wszystko to, co mi powiedziałaś, zrozumiałem, że miałaś rację w każdym jednym słowie. I że de facto znów jestem twoim wielkim dłużnikiem.

– Ależ co ty opowiadasz? – zaprotestowała Iza. – Ja też przecież źle zrobiłam i niechcący przyczyniłam się do tego kryzysu.

– Jestem twoim wielkim dłużnikiem – powtórzył stanowczo Pablo. – I zrobię wszystko, żeby w jak najszerszym zakresie i w miarę moich możliwości spłacić ten dług. A zacznę od sprawy Kacpra, którą od tygodnia traktuję jako absolutny priorytet.

– Ach! – Iza drgnęła, przypominając sobie to, co przed wyjazdem do Korytkowa powiedział jej pan Stanisław. – Słyszałam, że w marcu Kacper ma mieć już pierwszą rozprawę. To pewnie twoja zasługa?

– Nie wiem, czy zasługa – uśmiechnął się lekko. – Po prostu uruchomiłem kilka kontaktów i udało się trochę ruszyć tę sprawę do przodu. Ale co z tego będzie, nie wiem… niczego nie mogę obiecać na sto procent. Natomiast możesz być pewna, że ze swojej strony zrobię wszystko, żeby wybronić go na tyle, na ile to będzie możliwe. Biorąc pod uwagę okoliczności i zapisy prawa oraz zwykłą ludzką sprawiedliwość, jakąś karę za swój wyczyn Kacper musi dostać, ale osobiście stanę na głowie, żeby dostał jak najmniejszą.

– Dziękuję – szepnęła Iza. – Będę ci za to bardzo wdzięczna, Pablo.

– Sprawę dalej ciągnie Maciek – doprecyzował dla porządku Pablo. – Ale ja od teraz będę o wiele intensywniej pomagał mu w tle, a na rozprawach będziemy reprezentować Kacpra we dwóch. Zrobimy, co tylko się da, tego możesz być pewna, Iza. A ta druga, drobniejsza sprawa… no wiesz, te alimenty twojej koleżanki… Czekaj, urodziło się już to dziecko?

– Jeszcze nie – pokręciła głową Iza. – Ale ma się urodzić niebawem, za tydzień albo dwa.

– Okej – skinął głową. – Więc jak się urodzi, zacznijcie działać od razu. Przez pierwsze etapy poprowadzisz ją pod moim nadzorem, bo te papiery może składać sama. Natomiast gdyby pojawiły się jakieś komplikacje ze strony ojca dziecka… a przewiduję, że mogą się pojawić… to mam na to jeszcze jeden mały pomysł. Ale na razie zostawię to dla siebie, zbiorę kilka informacji i powiem ci w swoim czasie, zgoda?

– Jasne – odparła z wdzięcznością. – Bardzo ci dziękuję.

– Nie ma za co – uśmiechnął się. – To dla mnie żaden problem, a tylko…

– Hej, a kogo ja tu widzę?! – przerwał mu wesoły głos tuż za ich plecami.

Iza aż podskoczyła z radości na dźwięk tego głosu i odwróciwszy się, natychmiast napotkała promienne spojrzenie stalowoszarych oczu, za którymi przez tydzień zdążyła już mocno zatęsknić. Majk, który dopiero wszedł do bramy, podszedł do nich z szerokim uśmiechem, ściągając sobie z głowy czapkę, spod której wysypała się burza ciemnoblond włosów i niesfornie opadła mu na czoło. Odgarnął ją w tył nonszalanckim gestem dłoni.

– Majk! – zaśmiał się Pablo. – Ale dzisiaj mam fuksa! Najpierw Iza, a teraz ty!

Mówiąc to, wyciągnął rękę i serdecznie uścisnął jego dłoń.

– Cześć, frajerze! – rzucił Majk, swoim zwyczajem poklepując go przyjaźnie po ramieniu i jednocześnie zerkając z uśmiechem na Izę. – Hej, mała, fajnie, że już jesteś w Lublinie. I miło mi widzieć, że już się nie kłócicie – mrugnął wesoło do Pabla.

– Nie kłócimy się – zapewnił go spokojnie Pablo. – To był mały wypadek przy pracy, ale przeprosiłem Izę i już wracamy na właściwą drogę.

– To super, kochani – pokiwał głową Majk, obejmując każde z nich jednym ramieniem. – Byłbym niepocieszony, gdyby było inaczej, i do upadłego prowadziłbym mediację!

– To już nie będzie konieczne – uśmiechnął się Pablo. – Dogadaliśmy się sami. A na ukoronowanie naszego pojednania wypijemy wspólnie jakąś kombinację piwa i soku. Ty też, Majk.

– Co takiego? – skrzywił się z niesmakiem Majk, patrząc na niego jak na wariata. – Mam pić piwo z sokiem? Dobrze się czujesz?

– Ech! – parsknął śmiechem Pablo. – No co ty, frajerze! Miałem na myśli piwo dla nas, a sok dla dziewczyn! U nas w domu – zaznaczył stanowczo. – Co byście powiedzieli na przyszły weekend? Bo skoro tak się trafiło, że spotykam was oboje, to skorzystam z okazji i przekażę wam oficjalne zaproszenie od mojej gwiazdeczki. Ona bardzo chce, żebyście wpadli do nas na parę godzin. Razem. Z tobą, Iza, chyba nawet już rozmawiała o tym wstępnie, jak zrozumiałem?

– Tak… rzeczywiście – przyznała z uśmiechem Iza, wymieniając rozpromienione spojrzenia z Majkiem. – Ja już jej obiecałam, że przyjdę.

– W takim razie umówione! – podchwycił natychmiast Majk. – Wpadniemy do was oboje z Izą, podasz mi tylko dokładny termin, bo będę musiał zaplanować przerwę w obowiązkach. Sam już dawno nie widziałem Edka, pewnie znowu urósł i tylko czeka na to, żeby znowu narzygać na wujka!

Wszyscy troje roześmiali się.

– Nic nie poradzę na to, że tak na niego działasz – odparł wesoło Pablo. – Mówiłem ci, że mój syn ma nosa do frajerów, a na tobie poznał się od razu!

– Zrobił to już trzy czy cztery razy – wyjaśnił Izie Majk. – Ty widziałaś tylko jedną akcję, wtedy, kiedy sama ratowałaś mi koszulę… Ale od tamtej pory zarobiłem już kolejnych kilka punktów karnych, a kilku innych cudem uniknąłem! Zawsze kiedy u nich jestem, muszę zachować ekstremalną czujność, bo Edek tylko czyha na okazję!

Iza, która doskonale pamiętała zabawne wydarzenie z ich pierwszej wizyty u małego Edzia, zaśmiewała się niemal do łez na wiadomość, że sprawa miała dalszy ciąg. Pablo, również ubawiony, wyprostował się i wyciągnął rękę do Majka.

– No dobra, stary, muszę już lecieć – oznajmił mu, poważniejąc. – Zdzwonimy się w przyszłym tygodniu i dogadamy termin, ale wstępnie celujmy w sobotę po południu.

– Okej – zgodził się Majk, ściskając jego dłoń i zerkając na Izę. – Jeśli tylko Izie pasuje…

– Pasuje – zapewniła go szybko, również podając Pablowi rękę, którą ów na chwilę szarmancko podniósł do ust. – Dzięki, Pablo… za wszystko.

Kiedy elegancka sylwetka Pabla zniknęła w wyjściu na ulicę, stojący wciąż przy schodach prowadzących do Anabelli Iza i Majk popatrzyli po sobie z uśmiechem. W bramie i na schodach kręciło się mnóstwo ludzi, więc okoliczności nie sprzyjały wylewnym powitaniom, jednak ich oczy, po brzegi wypełnione radością, mówiły same za siebie. Przez kilka długich sekund patrzyli na siebie w milczeniu, z twarzami rozpromienionymi jak słońce.

– Wróciłaś – powiedział w końcu cicho Majk.

W tym krótkim retorycznym stwierdzeniu zdawał się zawrzeć wszystko, co chciał powiedzieć jej na powitanie. Iza pokiwała głową, ani przez chwilę nie przestając się uśmiechać.

– Wróciłam, szefie – szepnęła.

***

Przy barze nie było zbyt wielu klientów, dzięki czemu Wiktoria i pomagająca jej Kamila, która od jakiegoś czasu przyuczała się do zadań barmanki, obsłużyły szybko bieżące zamówienia i mogły usiąść na chwilę, by dać ulgę zmęczonym nogom i chwilę pogawędzić. Ola i Klaudia, które właśnie wróciły z sali po obsłużeniu wszystkich stolików, również przysiadły się do nich, czujnie obserwując z perspektywy baru, czy ktoś z gości przypadkiem czegoś nie potrzebuje.

– Teraz jest luźniej, dużo studentów powyjeżdżało na ferie – zauważyła Klaudia. – Chociaż ci, co zostali, i tak zwalą się na noc jak szarańcza.

– Tom znowu jakiś markotny chodzi, nie, dziewczyny? – zauważyła Ola, dyskretnym ruchem głowy wskazując na snującego się w okolicach drzwi postawnego ochroniarza. – Darii nie widziałam już z dziesięć dni… Wyjechała gdzieś, nie wiecie?

– Nie mam pojęcia – pokręciła głową Wiktoria, która z racji umiejscowienia swojego stanowiska pracy miała najlepsze warunki do obserwowania męskiej części personelu i wiele rzeczy zauważała jako pierwsza. – Ja też jej nie widziałam już ponad tydzień, może faktycznie wyjechała? Nigdy nie pytałam Toma, czy ona jest rodowitą lublinianką, czy przyjeżdża tu tylko do pracy albo na studia. Bo jeśli na studia, to akurat są ferie, więc to by się zgadzało.

– Ale Tomek faktycznie nie w sosie – przyznała Kamila, przyglądając się z daleka sylwetce Toma. – Niby z wierzchu zachowuje się normalnie, ale jak ktoś dobrze go zna, to widzi, że to nie jest ten sam facet co jeszcze tydzień temu. Jakoś tak przygasł, posmutniał… już nie ma w nim tej energii co zwykle.

– Z szefem zresztą też dzieje się coś dziwnego – dodała Wiktoria, zniżając głos. – Nie wiem, czy zauważyłyście, ale on ostatnio coraz bardziej zachowuje się jak rozkapryszona panienka. Raz chodzi podkurzony i czepia się o byle co, a innym razem aż kipi energią i ma taki mega humor, że z radości prawie fruwa nad podłogą. Albo snuje się po kątach jak potłuczony, zawiesza się i trzy razy trzeba mu powtórzyć, zanim coś usłyszy. Nie powiecie mi przecież, że to u niego normalne. Nie wspomnę już o tym, że zmienił zwyczaje i chyba już ze trzy miesiące nie umawiał się z tymi swoimi dziuniami od amorów.

– Aha, ja to też zauważyłam! – podchwyciła żywo Ola. – Nawet już parę razy miałam wam mówić, że gdzieś zniknęły nam z pejzażu te jego wszystkie Kinie, Monie, Becie, Zuzie, Madzie i Wercie.

– No… akurat Wercia była tu któregoś razu – sprostowała oględnie Wiktoria. – Całkiem niedawno, jakieś trzy tygodnie temu. Co prawda nie była umówiona z szefem, tylko sama przyszła i zostawiła dla niego jakiś liścik… Ach, i wiecie, co się stało? – dodała, podnosząc dłoń do czoła, jakby dopiero teraz coś sobie przypomniała.

– No? – wszystkie trzy koleżanki zastygły w zaintrygowaniu.

– Dałam mu ten jej bilecik, a on nawet go nie otworzył, tylko pomiął bez czytania i wyrzucił do kosza! – oznajmiła im konspiracyjnym tonem Wiktoria. – Wyobrażacie sobie? Szef! To przecież do niego niepodobne!

Wszystkie cztery popatrzyły po sobie i uśmiechnęły się znacząco.

– No, no! – pokiwała głową Klaudia. – Szef chyba pali mosty… a to by wskazywało na to, że zaczyna poważniej myśleć o życiu. Jak myślicie, może wreszcie porządnie się zakochał?

– Niewykluczone – przyznała ostrożnie Ola. – Takie objawy nawet by pasowały. Chociaż z nim to nigdy nic nie wiadomo, same wiecie, że on miewa różne fazy. Na razie niby cisza na fali, a potem nagle się okaże, że codziennie będziemy mieć tu jakąś Wercię, Kinię czy Monię… Już nieraz tak było. Tak samo jak z tą brandy. Był moment, że co chwila tankował, i to całymi butelkami, a teraz z kolei miesiącami nie dotyka mocnego alkoholu i pije tylko piwo. Nie, Wika?

– Aha – potwierdziła Wiktoria. – Fakt, brandy nie brał z baru już od bardzo dawna. Ostatni raz chyba wtedy, co Iza tak się spiła, pamiętacie.

Wszystkie cztery znów wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i jak na komendę parsknęły śmiechem.

– Jeśli myślicie o tym co ja… – zaczęła ostrożnie Kamila i urwała, wymownym ruchem głowy wskazując w stronę drzwi wejściowych, w których jak na zawołanie pojawił się szef lokalu w towarzystwie Izy.

Cztery koleżanki z uwagą śledziły parę zmierzającą ku nim przez salę. Niby w ich widoku nie było nic dziwnego ani nadzwyczajnego, a jednak coś w nim uderzało. Czy to był ów energiczny chód, który zdradzał ponadwymiarową, buzującą w nich energię? A może to ten niezwykły blask bijący z oczu obojga i oświetlający promienną poświatą ich twarze? Ewentualnie te uśmiechy, które wymieniali, rozmawiając ze sobą z ożywieniem… Tak czy inaczej, czymkolwiek to nie było, tkwiło w nich obojgu – w każdym z osobna i w obojgu naraz.

– O wilku mowa – szepnęła konspiracyjnie Klaudia. – A nawet o dwóch. I powiedzcie mi, że to przypadek! Iza dopiero co wróciła, a szef już fruwa przy niej wesolutki jak motylek na wiosnę. Kto wie, dziewczyny, to może być dobry trop!

– Trudno powiedzieć, Klaudziu – odszepnęła sceptycznie Ola. – Ja bym nie przesądzała. Jak na moje oko, za dużo rzeczy tutaj nie pasuje.

– Na moje też – przyznała Wiktoria. – Że z szefem ostatnio coś jest nie tak, to pewne, sama przed chwilą to mówiłam. Ale czy z powodu Izy? Nie sądzę. Przecież on już od tygodnia ma taki dobry humor i chodzi z głową w chmurach, a jej tu akurat nie było.

– Racja – zgodziła się po krótkim namyśle Klaudia.

– Pewnie wsiąkł gdzieś na zewnątrz, a Izę po prostu bardzo lubi i tyle – dodała Ola. – Zresztą już nieraz podejrzewaliśmy ich o to po tych różnych rewelacjach Antka, a potem zawsze okazywało się, że jednak nic tam nie ma. Szef ma po prostu taki spontaniczny styl bycia, a te swoje humorki przecież miał od zawsze…

***

– No dobra, a teraz mniej przyjemna sprawa – oznajmił Majk, siadając na kozetce.

Pochylona nad fakturami Izy podniosła głowę znad biurka i spojrzała na niego z niepokojem.

– Czyli?

– Czyli sprawa Ćwiklińskiego – wyjaśnił jej poważnym tonem. – Gadałem z nim w poniedziałek i dowiedziałem się paru bardzo ciekawych rzeczy.

– Ach, Ćwikliński! Faktycznie, zapomniałam o nim… I jaką w końcu decyzję podjąłeś? – zaciekawiła się. – Odnowiłeś z nim umowę?

– Odnowiłem.

– Serio? – zdziwiła się, zerkając na niego spod oka. – Spodziewałam się raczej, że odeślesz go z niczym. Tyle razy powtarzałeś, że lojalność…

– Owszem – zgodził się Majk, wyjmując z kieszeni swój telefon, który właśnie wydał sygnał przychodzącego smsa. – Ale skoro ugiąłem się przy Karolinie, uznałem, że dam szansę i Ćwiklińskiemu. Okoliczności są wyjątkowe, a ty sama mówiłaś, że dzięki temu może kiedyś ktoś da szansę i mnie – dodał z lekkim uśmiechem. – Więc liczę na to i staram się zwiększyć prawdopodobieństwo, że tak właśnie będzie.

Iza uśmiechnęła się, znów pochylając się nad fakturami.

– I masz słuszność – przyznała. – Wyświadczone dobro zawsze wraca do człowieka, podobnie jak wyrządzone zło. Chociaż może niekoniecznie w takiej formie, jak byśmy chcieli – dodała nieco smutniej. – Ale to już całkiem inna kwestia…

Majk pokiwał powoli głową, ukradkiem przyglądając się jej pochylonemu nad biurkiem profilowi oraz długim kosmykom włosów, które od czasu do czasu opadały jej na twarz i które poprawiała wdzięcznym ruchem dłoni.

– I co z tym Ćwiklińskim? – podjęła Iza, podnosząc na chwilę głowę. – Bo już nic nie rozumiem. Najpierw mówisz, że nieprzyjemna sprawa, a potem, że jednak odnowiłeś z nim umowę. Czyli to w końcu dobrze czy źle?

Majk zerknął na wyświetlacz telefonu, skrzywił się lekceważąco i wygasiwszy aparat, z powrotem schował go do kieszeni.

– Że odnowiliśmy współpracę, to dobrze. Ale jest inny problem, który ujawnił się dopiero przy naszej drugiej rozmowie. Przy pierwszej frajer nie przyznał się do prawdziwych powodów, dla których zerwał z nami umowę, i dopiero w poniedziałek zebrał się na uczciwe postawienie sprawy. Właściwie to dzięki temu, że w końcu postanowił być ze mną szczery, zdecydowałem się wrócić do współpracy.

– Przecież on już tamtym razem przyznał się, że popełnił błąd – przypomniała mu oględnie Iza. – I powiedział, że żałuje… Więc jaki był ten prawdziwy powód zerwania umowy?

– Taki, że dostał lepszą propozycję – uśmiechnął się lekko Majk.

– Lepszą?

– Znacznie lepszą. Podobną do tej, którą ty dostałaś na wiosnę. Od tego samego pana.

Iza aż podskoczyła na krześle.

– Od Krawczyka! – wyszeptała ze zgrozą. – Nie żartuj! Psychol gadał z Ćwiklińskim i namówił go na rozwiązanie umowy z Anabellą!

– Dokładnie tak – skinął głową. – Obiecał mu złote góry i zamki na piasku, a nawet na pierwszym etapie dotrzymał obietnicy. Ale Ćwikliński to stary wyjadacz, o wiele sprytniejszy niż ja, bo ja niestety, jak się okazuje, jestem jeszcze głupim i niedoświadczonym frajerem. Ma całą sieć kontaktów, dzięki którym ustalił to i owo na temat swojego nowego partnera, milionera złotej rybki – prychnął kpiąco. – Dowiedział się o paru obiecujących, uczciwych biznesach, które nasz ulubieniec skutecznie utopił tylko dlatego, że ich właściciele w ten czy inny sposób mu podpadli. I zdaje się, że ja jestem kolejny na jego czarnej liście.

– O Boże! – szepnęła z przestrachem Iza.

– Spokojnie, elfiku – uśmiechnął się Majk. – Dam sobie radę. Uprzedzony, uzbrojony, nie? Pamiętaj, że biznesu nigdy nie buduje się w próżni. Mam wiele sojuszniczych kontaktów w różnych środowiskach, nie mówiąc już o Pablu, którego sieć znajomości sięga jeszcze dalej. Wbrew pozorom, nawet w najbardziej wpływowych sferach jest dużo ludzi uczciwych, którzy nie są fanami takich metod działania, jakie reprezentuje szanowny pan Sebastian. W takich razach okazuje się, że pieniądze to jednak nie wszystko. A w moim przypadku rzecz jest wyjątkowo delikatna, bo… wiadomo przecież, o co poszło – zawiesił znacząco głos.

– O Lodzię – wyszeptała Iza, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

– Właśnie – skinął głową, wpatrując się z daleka w te oczy. – O kobietę. To nigdy za dobrze nie wygląda w oczach opinii publicznej, zwłaszcza że tutaj chodzi o małżonkę szanowanego adwokata, który już niejedną grubą rybę w tym mieście wyciągał z prawnych tarapatów. Jak możesz się domyślić, dla Krawczyka to nie jest wygodna okoliczność i nie będzie zależało mu na tym, by sprawa wyszła na jaw. Natomiast bez wątpienia zrobi niejedno, żeby zaszkodzić mnie… no wiesz, tak sobie, z czystej zemsty i dla podniesienia sobie poczucia wartości. Świadczy o tym choćby ta akcja z Ćwiklińskim. W tym samym czasie, jak może pamiętasz, umowę z nami zerwał też Tkaczyk… Nie mam dowodów, że i z nim rozmawiał nasz wybitny miłośnik cias-te-czek – wyskandował kpiąco, do złudzenia naśladując ton Krawczyka – ale wcale tego nie wykluczam. Musimy liczyć się też z kolejnymi akcjami sabotażu… raczej drobnymi, bo on sam ma sporo do stracenia… ale jednak mogącymi skutecznie utrudnić nam życie.

– Rozumiem – pokiwała głową Iza. – To niedobrze, bo ten człowiek jest nieobliczalny. Boże, co za psychol…

– On dobrze wie, że ja wiem o Lodzi i że to był właśnie powód, dla którego odmówiłem dalszej współpracy – ciągnął spokojnie Majk. – Ale nie sądziłem, że będzie się po cichu mścił. Dopiero Ćwikliński otworzył mi oczy, dlatego teraz będę bardzo czujny i o taką samą czujność proszę ciebie. Jako moją zastępczynię i plenipotentkę.

– Oczywiście, szefie – zapewniła go szybko. – Będę miała oczy i uszy szeroko otwarte. Mam nadzieję, że w razie czego będę umiała oddzielić ziarno od plew…

– Każde najmniejsze podejrzenie zgłaszaj po prostu do mnie – zalecił jej stanowczo Majk. – Żadnego rozwiązywania problemów na własną rękę, okej?

– Jasne – szepnęła, kiwając skwapliwie głową.

– I niczym się nie martw, elfiku – dodał uspokajająco. – Może będzie jeszcze parę zawirowań i przykrych scen, tego niestety musimy się spodziewać. Ale mimo wszystko jesteśmy w całkiem niezłej sytuacji. Zresztą ja sam jestem sobie winien. Rok temu nie zachowałem należytej ostrożności i jak tępy frajer podpisałem umowę z wpływowym milionerem, uznając to za ważny krok w rozwoju firmy. Tymczasem te jego koktajle, rauty i inne wydarzenia rangi kosmicznej były tylko jednym z aspektów współpracy, z której z czasem mogło dla mnie wyniknąć coś znacznie gorszego.

– Właśnie! – podchwyciła Iza. – Już miałam to mówić… Gdybyś nadal brnął z psycholem w jego szemrane interesy, za jakiś czas mógłbyś bardzo źle skończyć. Głowę daję, że ten człowiek w żadnym aspekcie życia nie potrafi działać uczciwie.

– Otóż to – przyznał Majk. – Bardzo trafna charakterystyka, Iza. W pewnym sensie… jeśli wolno mi tak powiedzieć… miałem wielkie szczęście, że po drodze wynikła ta akcja z Lodzią. Dzięki temu poznałem się na bydlaku szybciej, niż mógłbym się poznać, gdyby łączyły nas tylko interesy zawodowe. A teraz już będę wiedział, jak się przed nim bronić.

– Pablo o tym wie? – zapytała cicho Iza.

– Wie o wszystkim – skinął głową. – I możesz się domyślić, jakie ma nastawienie. Na początku z trudem udało mi się wyperswadować mu wyrównanie rachunków za pomocą rękoczynów, ale potem sam przyznał, że w tej sytuacji najgłupsze, co mógłby zrobić, to wejść w jakikolwiek konflikt z prawem. Obaj musimy działać czysto, to nasz największy atut w razie eskalacji. W każdym razie, gdyby w którymś momencie poszło z Krawczykiem na udry, Pablo nie cofnie się przed żadnym dostępnym środkiem prawnym, tego jestem pewien. Jak trzeba będzie, uruchomi też wszelkie swoje kontakty i odwoła się do każdego długu wdzięczności, jaki mają wobec niego jego dawni klienci. To dla niego sprawa gardłowa. Gdyby nie przedkładał rozsądku nad emocje, już dawno udusiłby gada gołymi rękami.

– I trudno mu się dziwić – zauważyła z westchnieniem.

– Niemniej staram się jak najrzadziej podejmować przy nim ten temat – zaznaczył Majk. – Nie chcę psuć mu humoru, chłopak już swoje wycierpiał… I wszystko to, o czym tu mówimy, zostaje między nami, dobrze, Izulka?

– Oczywiście, Majk. Nikomu ani słowa. Dziękuję ci za zaufanie i…

Przerwało jej pukanie do drzwi.

– Proszę! – rzucił Majk.

Do gabinetu ostrożnie zajrzała Wiktoria, lecz widząc, że Iza siedzi przy biurku, a szef na kozetce, odetchnęła z ulgą i pewnym krokiem weszła do środka.

– Szefie, Antek prosi, żeby szef zajrzał na chwilę na salę – zwróciła się do Majka, który na te słowa natychmiast podniósł się do pionu. – Mają z Chudym jakiś problem z klientem i chcą, żeby szef przy tym był.

– Okej – skinął głową Majk. – Idę. Zrobisz mi potem kawę, Wika? – zagadnął do niej przymilnym tonem, mijając ją w drzwiach. – Duże espresso bez wody, jak zawsze.

– Jasne, szefie – uśmiechnęła się Wiktoria. – Zaraz zrobię osobiście, takie, jak szef lubi najbardziej. Chciałam jeszcze tylko dwa słówka z Izą… w sprawie małej zmiany w grafiku.

Po wyjściu Majka obie z Izą wprowadziły wspomnianą korektę w grafiku pracy kelnerek, po czym Iza, dowiedziawszy się od Wiktorii, że na sali panuje ogromny ścisk i każda para rąk do pracy bardzo się przyda, odłożyła na bok niedokończone faktury, zamknęła laptopa i wstała od biurka, by pomóc dziewczynom w obsłudze zamówień.

– Poczekaj, Wika, pójdę z tobą – powiedziała, sięgając po odłożony na oparcie jednego z krzeseł kelnerski fartuszek i wprawnym gestem przewiązując go sobie wokół bioder. – Faktury skończę ogarniać potem. Jest już Lidia?

– Jest – odparła Wiktoria. – Przyszła dosłownie przed chwilą. A, słuchaj, Iza! – przypomniała sobie coś nagle, stając jak wryta w drzwiach. – W poniedziałek wieczorem był tu jakiś chłopak, pytał o ciebie… Mówił, że to bardzo pilne, i zdziwił się, że nie ma cię w Lublinie.

– Chłopak? – zastanowiła się Iza, szybko przeglądając w głowie katalog znajomych przedstawicieli płci męskiej, którzy mogliby mieć do niej jakąkolwiek pilną sprawę. – Hmm… Jak wyglądał?

– Taki przystojny blondyn średniego wzrostu – wyjaśniła jej Wiktoria, wysilając pamięć. – Ale nic więcej ci nie powiem, bo gadałam z nim może minutę i pierwszy raz w życiu widziałam go na oczy.

Iza, której na słowo „blondyn” automatycznie wyświetliła się w pamięci burza blond włosów Michała, natychmiast odrzuciła tę możliwość i pomyślała o Danielu. Co prawda Daniel miał włosy w niezdecydowanym kolorze sytuującym się pomiędzy odcieniem ciemnego blondu a przygaszonym brązem, zatem trudno było jednoznacznie określić go jako blondyna, ale w tym momencie tylko on przyszedł jej na myśl. Może to właśnie on o nią pytał? Było to nawet prawdopodobne, zważywszy, że już dawno nie rozmawiali, ani osobiście, ani przez telefon. Jednak dlaczego, jeśli miał pilną sprawę, nie wysłał jej smsa z prośbą o kontakt? A jeśli to nie był Daniel, to w takim razie kto?

– Dzięki, Wika – odparła, uznając, że i tak nie rozwikła tej zagadki, a na pewno nie w tej chwili. – Nie wiem, kto to mógł być, ale jeśli miał pilną sprawę, to niech dalej mnie szuka, albo niech zadzwoni. To co? Lecimy na salę! Poczekaj, zajrzę tylko na sekundkę do kuchni, zapytam dziewczyny, czy czegoś im nie trzeba.

***

„Jeszcze te dwie kartki i wysyłamy” – pomyślała Iza, schylając się nad leżącymi na uczelnianym parapecie notatkami z leksyki i kadrując zdjęcie za pomocą aparatu telefonicznego. – „A potem szybko do domu, pan Stasio miał mieć dzisiaj jakieś nowe wieści o Kacprze!”

Lampka błyskowa mignęła raz i drugi przy zdjęciach notatek, które Iza następnie umieściła w jednym wspólnym folderze i wysłała. Były one przeznaczone dla przebywającej na zwolnieniu lekarskim Marty, która od końca ferii zmagała się z poważną grypą i w drugim semestrze jeszcze ani razu nie mogła pojawić się na uczelni. Iza, obiecawszy jej dostarczanie materiałów ze wszystkich zajęć, od kilku dni skrupulatnie wykonywała zdjęcia notatek tuż po wyjściu z sali, by wieczorem nie zapomnieć, i od razu wysyłała je Marcie.

– O… cześć, Iza!

Głos, który za sobą usłyszała, był jej dobrze znany, a zważywszy, że od kilku dni często myślała o jego właścicielu, typując go jako osobę, która w poprzedni poniedziałek mogła o nią dopytywać w Anabelli, uznała to spotkanie za znakomity zbieg okoliczności, wręcz zrządzenie losu.

– Hej, Daniel – odwróciła się z uśmiechem.

Od razu zauważyła, że stojący przed nią chłopak wyglądał znakomicie, zupełnie inaczej niż kilka miesięcy wcześniej, kiedy to ona sama niechcący skazała go na cierpienia złamanego serca. Dziś jednak widać było, że po tych cierpieniach nie został już żaden ślad – sylwetka Daniela, choć był ubrany w swą najzwyklejszą bluzę i dżinsy, prezentowała się bardzo postawnie i męsko, z jego ruchów promieniowała energia, a twarz jaśniała uśmiechem, który wspaniale ożywiał jego szarozielone oczy. Iza szczególną uwagę zwróciła na te właśnie oczy i po raz drugi w życiu oceniła je jako bardzo ładne.

– Co u ciebie? – zapytał ciepło Daniel. – Mam nadzieję że już bezboleśnie wdrożyłaś się w drugi semestr. Nie ma Marty? – dodał mimochodem, dyskretnie rozglądając się dookoła. – Zawsze jesteście takie nierozłączne…

– Martusia jest chora – oznajmiła mu Iza, wskazując na leżące na parapecie kartki. – Właśnie zostałam chwilę po zajęciach, żeby zrobić zdjęcia tych notatek i wysłać jej, bo już drugi tydzień leży plackiem w łóżku i nie może się pozbierać. Na zajęcia to wróci pewnie dopiero w marcu.

– A co jej jest? – zaniepokoił się Daniel.

– Ostra grypa – wyjaśniła Iza, zręcznymi ruchami zbierając notatki i wkładając je do papierowej teczki na dokumenty. – Teraz jest na to sezon, kilka innych osób z naszego roku też padło, ja sama się dziwię, że jeszcze niczego nie złapałam.

„To jednak nie on pytał o mnie Wikę” – pomyślała jednocześnie, zerkając na niego ukradkiem. – „Gdyby miał pilną sprawę, to już by do tego nawiązał… poza tym taki z niego blondyn jak ze mnie baletnica!”

– Ja to miałem w tamtym roku – przyznał posępnie Daniel. – Też przez kilka tygodni leżałem jak zdechlak, a potem przez kolejny miesiąc dochodziłem do formy, wieczorami czułem się jak wypompowany. Kurczę, nie wiedziałem, że tak ją rozwaliło… Już dawno z nią nie gadałem, bo przez ten śnieg odpadł nam temat motocyklowy, a z nią tylko o tym można porozmawiać.

– Ech, nie przesadzaj! – roześmiała się Iza. – Martusia nie jest aż taka monotematyczna!

– Ze mną jest – zapewnił ją wesoło. – Jeszcze nie zdarzyło się, żebyśmy gadali o czym innym niż o motocyklu, no… może przez pół minuty! Umówiliśmy się przed feriami, że zdzwonimy się, jak śnieg odpuści, bo wtedy będzie można przejechać się za miasto. Miała zapisać się na prawko, a ja obiecałem, że poćwiczę z nią typowe zadania egzaminacyjne… Hmm, chyba będę musiał do niej zadzwonić, wypadałoby pożyczyć jej zdrowia. Idziesz już do domu? – dodał, widząc, że Iza, zebrawszy swoje rzeczy, kieruje się w stronę schodów.

– Tak, Daniel, wybacz, muszę biec do domu – odparła przepraszającym tonem. – Mam kilka pilnych spraw do załatwienia, a potem lecę na nockę do pracy. Ale miło było cię zobaczyć, naprawdę!

– Zejdę z tobą na dół – uśmiechnął się Daniel. – Potowarzyszę ci chociaż do szatni… A powiedz, może dałoby się spotkać na jakąś dłuższą rozmowę, jak zrobi się trochę cieplej? Dawno już nie mieliśmy okazji…

– Jasne, pogadamy o tym – obiecała mu Iza, teraz już w stu procentach przekonana, że to nie on był osobą, której mówiła jej Wiktoria. – A może, jak Martusia wyzdrowieje, poszlibyśmy gdzieś we trójkę? Nawet tutaj obok, na miasteczku akademickim, są różne fajne kawiarenki.

– Czemu nie? – zgodził się bez wahania Daniel.

– Osobiście dopilnuję, żeby Marta nie gadała bez przerwy o motocyklu – zapewniła go żartobliwie. – Zdzwonimy się na początku marca, okej? A teraz wybacz, Daniel… naprawdę muszę już biec. Trzymaj się i do następnego!

***

– Na razie nie będzie widzenia, pani Izo – oznajmił jej ponuro pan Stanisław, kiedy usiedli przy stole w kuchni do skromnej obiadokolacji. – Nie ma dla Kacpra zgody na żadne wizyty z zewnątrz za wyjątkiem adwokata. Aż do rozprawy, żeby niby nie było mataczenia… A co ten biedny Kacper mógłby z nami namataczyć! Wolne żarty… Jakiś sędzia spojrzy w papiery i powie, że nie wolno, a on tam nie wiadomo który tydzień siedzi sam jak palec i usycha ze zgryzoty… ech!

– No co zrobić, panie Stasiu? – westchnęła Iza. – To przecież nie od nas zależy.

Ją również zasmucił kategoryczny brak zgody na wizytę u Kacpra, który pozostawał w bezwzględnym areszcie już ponad dwa miesiące i jak dotąd tylko trzy razy umożliwiono mu odwiedziny bliskich osób – jeden raz rodziców, a dwa razy pana Stanisława z Izą, którą wpuszczano do niego prawdopodobnie tylko dlatego, że domyślnie uznawano ją za jego dziewczynę. Ani ona, ani pan Stanisław, ani adwokaci nie prostowali tego przekonania władz zakładu karnego, a ponieważ od ostatniej wizyty u Kacpra minął już pełny miesiąc, oboje z jego stryjem mieli nadzieję, że niebawem znów dostaną pozwolenie na przynajmniej godzinne odwiedziny. Niestety, co najmniej do połowy marca musieli o tym zapomnieć.

– Pan Maciek mówił, że jak on już ten wyrok dostanie, to będzie łatwiej – ciągnął pan Stanisław. – I częściej będzie można go odwiedzać, i paczki podsyłać… a jeśli będzie się dobrze sprawował, to czasami może nawet na przepustkę wyjdzie? Chociaż czy to by dla niego było dobre, to ja nie wiem – westchnął z zafrasowaniem. – Zaraz by do tych swoich dziewczyn poleciał, dawnego życia by zasmakował, a jak potem musiałby wrócić za kratki, to jeszcze bardziej by się załamał.

– Na razie nie myślmy o tym, panie Stasiu – odpowiedziała ostrożnie Iza. – Teraz ważne jest, żeby rozprawa odbyła się bez przeszkód. Mecenas Lewicki obiecał mi, że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby wywalczyć dla Kacpra jak najniższą karę, więc bądźmy dobrej myśli. Nawet gdyby dostał rok więzienia… czy półtora roku, jak realnie ocenia pan Maciej… to przecież to nie jest wieczność, a on jest jeszcze młody. Musimy wierzyć, że wszystko jakoś się ułoży…

Choć przed panem Stanisławem starała się robić dobrą minę do złej gry, sama również martwiła się o Kacpra, a w szczególności o jego stan psychiczny, który w przymusowym odosobnieniu, zważywszy na ekspansywną i towarzyską naturę chłopaka, nie mógł być najlepszy. Kacper wszak tak bardzo kochał wolność… Mimo że Iza intencjonalnie nie skupiała uwagi na rozmyślaniu o nim, każda rozmowa z panem Stanisławem, a także cała stancja, w tym szczególnie zamknięte drzwi do jego pokoju, bez przerwy przypominały jej o nieszczęsnym aresztancie, dla którego tak naprawdę niewiele można było zrobić. Dzisiejsze rozczarowanie tym bardziej przygnębiło ją i wzmogło w jej sercu współczucie dla chłopaka, który, choć bezprzecznie był winny, i tak zapłacił już wysoką cenę za swój błąd.

Kiedy po kolacji udała się do swojego pokoju, by przygotować się do wyjścia do pracy, w telefonie znalazła informację o otrzymanym smsie. Otworzyła go z marszu i z wrażenia aż usiadła na łóżku. Wiadomość była od Michała.

Cześć Iza, mogę do ciebie zadzwonić na dniach? Chciałbym spotkać się z tobą i pogadać. Szukałem cię w Lublinie i w Korytkowie, ale chyba się minęliśmy. Odezwę się w niedzielę albo tuż po weekendzie. Michał.

Iza nie wierzyła własnym oczom. Michał? Napisał do niej z prośbą o kontakt? Obiecał, że zadzwoni? Chciał się z nią spotkać? Szukał jej?! Kolejne pytania bombardowały jej umysł jak grad nokautujących pocisków, od których aż ciemniało jej przed oczami. Czy to jej się śniło? Nie… przecież na ekranie telefonu, pod numerem z przypisanym do niego imieniem Michała, wciąż widniały wyświetlone słowa, które były tam i nie znikały, choć ich treść nie mogła jeszcze do niej dotrzeć.

Szukał jej… A zatem ów tajemniczy blondyn, który ponad tydzień wcześniej dopytywał o nią w Anabelli, to jednak był on! Iza nie miała już żadnych wątpliwości, że to z nim wówczas rozmawiała Wiktoria, choć fakt ten nadal nie mieścił jej się w głowie. Był niepojęty, zdumiewał ją i oszałamiał, lecz… wcale jej nie cieszył.

Otóż to. Po latach czekania jak na zbawienie na każdy najdrobniejszy sygnał od Michała, dziś po raz pierwszy sms od niego nie sprawił jej ani cienia radości. Choć wiadomość jasno wskazywała na to, że sam z siebie szukał z nią kontaktu i bardzo mu na nim zależało, sparaliżowane w pierwszej chwili serce Izy niemal natychmiast, gdy tylko minął pierwszy szok, podpowiedziało jej, że nie ma się z czego cieszyć. Wręcz przeciwnie. Bo niby po co Michał miałby jej szukać? Po co miałby zabiegać o spotkanie z nią? I przede wszystkim o czym miałby chcieć z nią rozmawiać?

„Oczywiście o działce” – pomyślała, nadal drętwo wpatrując się w ekran z wyświetloną na nim treścią wiadomości. – „Ojciec nie dał rady szantażem, to próbują załatwić to inaczej. Misio dobrze wie, jaką moc ma nade mną, sama nigdy tego przed nim nie kryłam… więc chce to wykorzystać i podejść mnie od tej strony…”

Ból, jaki sprawiła jej ta myśl, był większy, niż mogłaby się spodziewać. Świadomość, że Michał próbuje zagrać na emocjach i w cyniczny sposób wykorzystać jej wierne uczucie, by załatwić pozytywnie sprawę odkupienia działki, nie tylko raniła jej serce, ale była dla niej wręcz obelgą. Jak niewielką wartość jej miłość i ona sama musiały mieć w jego oczach, że był w stanie posunąć się do takiej podłej gry! Wszak sam pół roku wcześniej jasno oznajmił w jej obecności, że jest dla niego nikim takim… Po raz drugi w życiu tak ostentacyjnie odtrącił ją i zdeptał, dobitnie pokazał, że nie chce jej już znać, choć sam wcześniej rozbudził w niej nadzieję czułymi słówkami i gorącym pocałunkiem. A teraz, kiedy po długich miesiącach terapii wreszcie jako tako zdołała się pozbierać, kiedy wreszcie pozbyła się złudzeń i zaczęła na dobre podnosić się z popiołów, on znów szukał z nią kontaktu? I to po scenie, jaka w Korytkowie rozegrała się miedzy nią i jego ojcem?

Nie, tym razem nie mogła być na tyle naiwna, żeby uwierzyć w tę bajkę. Michał nie chciał widzieć się z nią, Izą, dawną dziewczyną zakochaną w nim od lat… on chciał widzieć się wyłącznie z oficjalną właścicielką ziemi zakupionej przez Amelię i Roberta od Matyldy Andrzejczakowej. To był jego jedyny cel, ten prawdziwy, tak jasny do uchwycenia! Ten sam cel przyświecał zresztą i poprzedniemu spotkaniu, tamtej krótkiej godzinie w majowy wieczór w Old Pubie na lubelskiej starówce. W wieczór, który wówczas dał jej tyle szczęścia i nadziei! Wtedy również spotkał się z nią głównie po to, by dowiedzieć się czegoś na temat tej nieszczęsnej działki. I nawet się z tym nie krył, to tylko ona była taka głupia i naiwna, żeby uwierzyć w to, że przyszedł tam dla niej!

„Gdyby przyszedł dla mnie, zrobiłby wszystko, żeby zostać dłużej, nie uciekałby po godzinie rozmowy” – pomyślała z politowaniem dla samej siebie. – „Jak mogłam być taka głupia, żeby tego nie rozumieć! On chciał wtedy tylko zapytać mnie, czy wiem coś o działce, a jego zainteresowanie moją osobą było przejściowe, wynikło ze spontanicznej atmosfery chwili. Tak samo jak ten pocałunek… Pewnie nie miał wtedy na oku żadnego innego obiektu do upolowania, więc łaskawie zwrócił uwagę na mnie. Za to kiedy na horyzoncie pojawiła się Sylwia, zrezygnował ze mnie natychmiast… tak łatwo, jakby chodziło o wyrzucenie do kosza na śmieci zużytej chusteczki higienicznej albo wykałaczki… A ja, naiwna idiotka, łudziłam się nadzieją i snułam wielkie plany! Boże, jak mogłam być taka głupia! Taka ślepa i bezmyślna, taka beznadziejna…”

Teraz już wszystko było dla niej jasne. Rozsypane puzzle, z których wcześniej na siłę próbowała sklecić upragniony lecz niemożliwy do ułożenia obraz, wreszcie same wskoczyły na swoje miejsca układanki i pokazały jej pełną prawdę. Prawdę, którą niby znała, lecz którą zbyt wiele razy zagłuszała w sobie, żyjąc złudzeniami do ostatniej chwili. Aż do ubiegłego tygodnia… Była głupia i naiwna, to prawda. Lecz obecnie, po spektakularnej kłótni ze starym Krzemińskim, nie mogła mieć już żadnych wątpliwości co do intencji Michała. Nie, tym razem już mu nie uwierzy i nigdy więcej nie pozwoli się oszukać!

„Zresztą może on wcale nie chce bawić się w granie na moich uczuciach?” – dumała, myjąc zęby przed wyjściem do pracy. – „Może szuka mnie i chce ze mną pogadać tylko po to, żeby zrobić mi taką samą awanturę jak jego szanowny tatusiek? To też możliwe… Cóż, Misiu, przykro mi, ale tym razem się przeliczysz.”

Sięgnęła po grzebień, kilka razy przejechała nim po włosach i udała się do przedpokoju. Tam założyła buty i płaszcz, a następnie czapkę i szalik, gdyż lutowy mróz wciąż nie odpuszczał, po czym sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej telefon. Otworzywszy skrzynkę smsową, bez wahania, spokojnymi ruchami palców wykasowała wiadomość od Michała. Po cóż miała jej zaśmiecać skrzynkę, skoro i tak nie miała zamiaru na nią odpowiadać?

Była już za kwadrans osiemnasta. Iza lekkim ruchem wrzuciła telefon z powrotem do torebki i owinąwszy dokładniej szyję szalikiem, pośpiesznie wyszła z domu, by nie spóźnić się do pracy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *