Anabella – Rozdział LXV
„Wezwanie do notariusza i radcy prawnego?” – zdumiała się Iza, wyciągnąwszy ze skrzynki zaadresowane do niej pismo urzędowe. – „Jutro na czternastą… Lipowa… no okej, pójdę prosto po zajęciach. Ale o co może chodzić? Przecież nie w sprawie Kacpra, bo to raczej byłoby adresowane do pana Stasia…”
Tajemnicze pismo od nieznanego jej z nazwiska człowieka, który legitymował się podwójnym tytułem notariusza i radcy prawnego, na resztę dnia napełniło jej duszę niepokojem. Przez cały wieczór nie mogła przestać o tym myśleć, starając się rozważyć różne hipotezy. Choć zbliżała się rozprawa Kacpra, na którą oboje z panem Stasiem czekali z wielką niecierpliwością, przypuszczenie, że otrzymane wezwanie mogłoby w jakiś sposób wiązać się z tą sprawą, było raczej nieprawdopodobne. Zresztą jeśli już, to przyszłoby z sądu, a nie z prywatnej kancelarii prawno-notarialnej. Nie, to stanowczo należało wykluczyć.
Drugą jej myślą, znacznie gorszą lecz ku której po dłuższym zastanowieniu zaczęła się poważnie skłaniać, było podejrzenie, że mogła to być sprawka Romana Krzemińskiego związana ze sporną ziemią w Korytkowie. Co prawda ani on, ani Michał nie znali lubelskiego adresu Izy, ale może mieli jakieś sposoby, aby go ustalić? Wizja nowej intrygi, jaką stary Krzemiński mógłby nawiązać w tej sprawie, tym razem za pośrednictwem neutralnego prawnika, sprawiła, że dziewczynie zrobiło się niedobrze. Tak, to mogło być to! Wszak Krzemiński na odchodne jasno zapowiedział jej, że pożałuje tego, jak z nim rozmawiała…
Zdenerwowanie, jakie opanowało ją wobec tej wielce prawdopodobnej hipotezy, nie pozwoliło jej spać przez całą noc. Co dwie godziny wybudzała się z niespokojnego snu z sercem bijącym jak dzwon i rozważała kolejne, coraz bardziej fantastyczne wizje, w tym nawet obecność samego Krzemińskiego na owym zaplanowanym nazajutrz spotkaniu u prawnika. Myśli te wymęczyły ją do tego stopnia, że z coraz większą niecierpliwością czekała na moment, kiedy wszystko się wyjaśni, wolała bowiem najcięższą walkę na otwartym terenie niż ową wyczerpującą niepewność i obawę co do celu tajemniczego wezwania.
„Ale przynajmniej w ten sposób ochronię Melę” – myślała, starając się znaleźć w tej sytuacji choć jeden jasny punkt. – „Wzięłam to na siebie, więc będę walczyć konsekwentnie i do końca. Gorzej, jeśli ten prawnik jakimś sposobem ustalił, że nominalnym właścicielem ziemi jest jednak Robert, a nie ja. Nie wiem, czy ktoś bez naszej zgody może mieć dostęp do takich danych, ale kto wie? Krzemiński niewątpliwie ma duże możliwości…”
Stres związany z tą sprawą nie opuszczał jej przez cały dzień zajęć na uczelni i wręcz z każdą godziną narastał, w związku z czym, kiedy dziewczyna wreszcie wylądowała pod wskazanym adresem i odnalazła rzeczoną kancelarię notarialną na pierwszym piętrze kamienicy przy ulicy Lipowej, pięć minut, które pozostały do czternastej dłużyły jej się, jakby każda z nich trwała rok. Co prawda w poczekalni, gdzie uprzejma sekretarka usadziła ją na krześle z zapewnieniem, że za chwilę zostanie przyjęta, poza nią nie było nikogo, jednak czy stary Krzemiński nie mógł już czekać w gabinecie prawnika? Może właśnie tam był i ostrzył sobie na nią kły…
– Pani Izabella Wodnicka – zaanonsowała sekretarka, odebrawszy wewnętrzne połączenie telefoniczne z gabinetu. – Bardzo proszę wejść, pan notariusz czeka na panią.
– Dziękuję – uśmiechnęła się blado Iza.
Podeszła do wielkich dębowych drzwi powleczonych lśniącym lakierem, nabrała mocno powietrza w płuca i nacisnęła klamkę. W gabinecie, ku jej wielkiej uldze, była tylko jedna osoba – ubrany w elegancki garnitur mężczyzna w średnim wieku, który na jej pozdrowienie wyszedł zza swego ogromnego biurka i uprzejmym gestem podał jej rękę.
– Dzień dobry – uśmiechnął się życzliwie. – Pani Izabella, czy tak? Proszę sobie usiąść.
Uspokojona nieco, choć nadal spięta Iza posłusznie zajęła miejsce na wskazanym krześle naprzeciw biurka, za którym z powrotem zasiadł notariusz, zakładając sobie na nos okulary do czytania i przekładając jakieś papiery.
– Wie pani zapewne, po co się spotykamy? – uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
Iza pokręciła głową przecząco.
– Nie – szepnęła.
– Nie? – zdziwił się uprzejmie. – Ale przynajmniej pani się domyśla?
Iza znów pokręciła głową, tym razem w milczeniu.
– No dobrze – podjął notariusz, zerkając z uwagą na jej spiętą minę. – Proszę się nie stresować, pani Izabello. Na początek poproszę panią tylko o jakiś dowód tożsamości. Wybaczy pani, standardowa procedura.
Iza skwapliwie sięgnęła do plecaka po dokumenty i nieco drżącą dłonią podała mu swój dowód osobisty. Przez głowę przebiegła jej niewyraźna myśl, że gdyby sprawa dotyczyła działki, a notariusz miał z nią rozmawiać w imieniu Krzemińskiego, weryfikacja jej tożsamości nie byłaby potrzebna. Lecz o cóż innego mogłoby w takim razie chodzić?
– Dziękuję – uśmiechnął się życzliwie notariusz, oddając jej dokument. – Wezwałem tu panią w związku z testamentem pana Szczepana Matuszczyka, którego akt zgonu otrzymałem dwa dni temu i na podstawie którego wszcząłem już wszystkie niezbędne procedury.
– Ach! – wyszeptała zdumiona.
Hipoteza, że wezwanie do notariusza mogłoby dotyczyć osoby pana Szczepana, od wczoraj ani razu nie wpadła jej do głowy, dlatego ulga, jaką odczuła na tę wiadomość, sprawiła, że aż zakręciło jej się w głowie. A więc to nie był Krzemiński… jedynie jakieś kolejne formalności pozostałe do załatwienia po śmierci pana Szczepana… Bogu dzięki!
– Wezwałem panią na spotkanie jako osobę powołaną do przyjęcia spadku – ciągnął notariusz, z lekkim rozbawieniem przyglądając się oznakom jej zaskoczenia. – A ściślej jako jedyną spadkobierczynię zmarłego, wskazaną przez niego w testamencie.
Tu podniósł do góry i pokazał jej dokument opatrzony wielką okrągłą pieczęcią i dwoma podpisami, z których jeden był w istocie znajomym podpisem pana Szczepana. Iza patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Spadkobierczynią? – powtórzyła niepewnie. – Ale przecież Szczepcio… pan Matuszczyk… nie miał żadnego majątku. Rozumiem, że chodzi tylko o jakieś formalności?
– Formalności też – zgodził się notariusz. – Ale co do tej pierwszej sprawy, to trochę się pani myli. Owszem, majątek świętej pamięci pana Szczepana Matuszczyka obiektywnie może nie jest duży, jednak wartość mieszkania, które pani zapisał… spółdzielcze własnościowe w Lublinie przy ulicy Bernardyńskiej dziewięć przez cztery… – tu zerknął dla pewności do trzymanego w dłoni dokumentu – została wyceniona przez rzeczoznawcę na blisko sto dwadzieścia tysięcy złotych. Po przeprowadzeniu w nim gruntownego remontu wartość ta może być jeszcze wyższa, zwłaszcza biorąc pod uwagę atrakcyjną lokalizację w centrum miasta. Przyzna pani, że, jak by na to nie spojrzeć, nie jest to tak zupełnie nic.
Iza zaniemówiła na te słowa i siedziała jak skamieniała, niezdolna do tego, żeby poruszyć choćby jednym palcem. Informacja o tym, że pan Szczepan zapisał jej w testamencie swoje mieszkanie, co do którego od zawsze była pewna, że był tylko jego lokatorem, a nie właścicielem, na kilkadziesiąt sekund całkowicie ją sparaliżowała.
– Widzę, że pani jest zaskoczona – uśmiechnął się notariusz, przechylając się przez biurko, by podać jej testament, który bezwiednym gestem wzięła z jego ręki. – Proszę, może pani zapoznać się z dokładnym zapisem, zaraz zresztą oficjalnie odczytam go pani na głos. Zgodnie z ustaleniami, jakie poczyniłem ze zmarłym, wszystkie formalności, procedury prawne i dokumenty, które będą potrzebne do przekazania pani prawa własności na podstawie niniejszego testamentu, załatwiam ja. Od pani będę wymagał tylko kilku niezbędnych podpisów.
Żadne słowa nie byłyby w stanie opisać szoku i niedowierzania, jakie towarzyszyły Izie przez kolejną godzinę, w trakcie której notariusz podsuwał jej do podpisu rozmaite dokumenty, za każdym razem tłumacząc jej dokładnie, czego dotyczą, i odczytując na głos co ważniejsze ustępy. Ów nagły, niespodziewany zwrot akcji wprawił ją w tak głęboki stan odrealnienia, że, składając podpisy i rozmawiając z notariuszem, przez cały czas miała wrażenie, jakby znajdowała się poza własnym ciałem i patrzyła z boku na wykonywane przez samą siebie czynności.
Dopiero kiedy wyszła na ulicę z kompletem dokumentów, których odpisy, na mocy ustaleń z panem Szczepanem, notariusz miał osobiście poskładać w odpowiednich placówkach i urzędach, jej odrętwiały umysł zaczął powoli dopuszczać do świadomości to, co się właśnie wydarzyło. Oto przestała być w Lublinie gościem, przybłędą, przygodną przybyszką z odległego Korytkowa, lecz właśnie stała się właścicielką mieszkania w centrum miasta! Niewielkiego, zaniedbanego, lecz własnego i w dodatku wartego ponad sto tysięcy złotych! Dla niej, wychowanej w skromnych warunkach bytowych, przez wiele lat borykającej się z problemami finansowymi, był to ogromny, niewyobrażalny majątek!
„Szczepciu, mój ty wariacie kochany…” – pomyślała z czułością pod adresem zmarłego staruszka. – „Nic nie powiedziałeś, ani jednego słówka! I taką mi zrobiłeś niespodziankę…”
Wzruszenie, jakie ogarnęło ją na myśl o tym niezwykłym geście pana Szczepana, sprawiło, że do oczu napłynęły jej łzy. Pamiętała przecież jego dawne wycieczki do notariusza, o których doskonale wiedziała, lecz których celu nigdy by się nie domyśliła… A Majk? Wszak ten notariusz to był jakiś jego znajomy, on sam woził tam nieraz pana Szczepana i nawet rozliczał się za niego…
Przypomniała sobie słowa staruszka, do których wówczas nie przywiązywała wagi, a które dziś nabrały w jej świadomości nowego znaczenia. Wcześniej nawet o tym nie myślałem… co mi tam… nie obchodziło mnie to. Ale teraz już obchodzi i Michaś pomaga mi porządki zrobić. Zapytałem go, czy zna jakiego dobrego notariusza… bo miałem w dokumentach różne zapisy nie tak jak trzeba… A zatem owe porządki w dokumentach, które wówczas robił, polegały na tym, by ją, Izę, ustanowić jedyną spadkobierczynią swego majątku! Wszystko, co miał, to było to mieszkanie, które, jak poinformował ją notariusz, przed laty wykupił w formie spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu z wpisem do księgi wieczystej i którego wartość rynkowa od tamtego czasu zdążyła się potroić. Czy Majk znał plan zapisania go w testamencie Izie? Mógł przecież od samego początku o wszystkim wiedzieć i nic jej nie mówić, będąc zobligowanym do milczenia przez staruszka, który chciał w ten sposób zrobić jej niespodziankę.
„Muszę z nim pogadać!” – pomyślała stanowczo, sięgając po telefon. – „Wiedział, czy nie wiedział, mniejsza o to… ale porozmawiać z nim muszę!”
Zdecydowanie, Majk był pierwszą osobą, z którą mogła i powinna porozmawiać o tym, co się stało. Nie Amelia, nie ktokolwiek inny, ale właśnie on. Jeden z ich magicznej trójki, która ponad rok temu spotkała się na ulicy w strugach jesiennego deszczu… Ten, który wraz z nią przez wiele miesięcy pomagał staruszkowi, a potem był przy jego śmierci… i jednocześnie ten, z którym tak bardzo chciała porozmawiać przez ostatnich kilka dni, lecz ciągle nie było okazji. Teraz wreszcie będzie do tego pretekst.
Tak… Od kilku dni, które minęły od jej rozmowy z Michałem w Anabelli, Iza nosiła się z zamiarem przeproszenia Majka za to, że w emocjach tak bezwzględnie odtrąciła jego sugestię rozmowy w trybie terapii i uciekła jak urażona primadonna. Żal, który w pierwszej chwili poczuła do niego za tamto pytanie o uczucie do Michała, zniknął bez śladu już podczas przepłakanej nocy, a w jego miejsce pojawiły się wyrzuty sumienia i niepokój. Bo czy odrzucając wyciągniętą rękę Majka, nie dała mu do zrozumienia, że nie chce już jego pomocy? Czy nie odczytał tego jako sygnału, że nie zależy jej już na terapii i nie potrzebuje więcej jego rad i wsparcia? Tym bardziej, że jego zachowanie w kolejnych dniach całkowicie potwierdzało tę hipotezę…
Nie umknęło bowiem jej uwadze, że od tamtej pory Majk wyraźnie jej unikał. Znając grafik pracy zespołu, zdawał się robić wszystko, żeby się z nią minąć, a kiedy już widzieli się przelotnie na nocnej zmianie, najczęściej w towarzystwie innych osób, szef ostentacyjnie tryskał szampańskim humorem i nie przestawał żartować, co nie pozostawiało jej ani centymetra pola do zainicjowania jakiejkolwiek poważnej rozmowy. Iza wyczuwała nienaturalność jego zachowania, a nawet ukryty pod nim dyskretny wyrzut, dlatego z dnia na dzień czuła się z tym coraz gorzej, świadoma tego, jak przykre skutki dla relacji międzyosobowej może mieć niewyjaśnione na czas nieporozumienie. Przedwczoraj planowała zatem sama poszukać okazji do choćby krótkiej rozmowy na osobności, jednak Majka w czasie jej zmiany znowu nie było, a z kolei wczorajszy wieczór spędziła na stresowaniu się tajemniczym wezwaniem do notariusza… Kilka razy miała już zamiar wysłać mu alarmowego smsa, na jakiego kiedyś oboje zobowiązali się zareagować zawsze i bez względu na wszystko, jednak po namyśle rezygnowała z tego, uznając, że poczeka jednak na okazję do rozmowy twarzą w twarz. I oto idealna okazja trafiała się sama!
Zatrzymała się zatem na środku chodnika, wybrała z kontaktów numer telefonu Majka i bez wahania nawiązała połączenie. Nie odebrał jednak, widocznie nie usłyszał dzwonka albo był zajęty, niewykluczone zresztą, że o tej porze był już w firmie i zostawił telefon w gabinecie. Otworzyła zatem edytor smsowy i wklepała wiadomość tekstową.
Majk, muszę koniecznie z tobą porozmawiać. Jeśli nie jesteś bardzo zajęty i masz taką możliwość, zajrzyj na Bernardyńską do mieszkania Szczepcia. Będę tam mniej więcej do osiemnastej. Jeśli nie, chciałabym porozmawiać z tobą w pracy. Zarezerwujesz dla mnie jakiś kwadrans? Iza.
Schowawszy telefon do kieszeni, ruszyła dalej chodnikiem i minąwszy niebawem swoją stancję, skierowała kroki w stronę ulicy Bernardyńskiej.
***
Sfatygowane drzwi ustąpiły jak zawsze z leciutkim skrzypnięciem, którego nigdy nie udało się z nich wyeliminować pomimo wielokrotnego oliwienia. Oto pożółkła tapeta w staromodne kwiatki na ścianach niewielkiego przedpokoju… teraz słabo je widać, bo na dworze już powoli robi się ciemno, ale Iza zna ten wzór na pamięć. Obszerny pokój, kuchnia i łazienka… Wszystkie pomieszczenia idealnie wysprzątane, tak jak zostawiła je ostatnim razem, tuż po pogrzebie pana Szczepana. Nie sądziła, że niebawem wróci tutaj jako właścicielka tych niewielkich włości. Tak… niewielkich i skromnych, wszak to tylko podupadła, dwudziestosześciometrowa kawalerka w starej kamienicy… lecz dla niej całe królestwo, własne miejsce na ziemi! Jej prywatny kawałek świata! Dom, do którego zawsze przychodziła z taką radością i z którym wiązało się dla niej tyle ciepłych wspomnień! Dom, który teraz miał być jej własnym domem…
„Zostawiłeś mi tu cząstkę siebie, Szczepciu” – myślała ze wzruszeniem, chodząc z kąta w kąt i dotykając dłońmi znajomych sprzętów i mebli. – „I ty, i Hania…”
Popatrzyła na portretowe zdjęcie Hani, które nadal stało w srebrnej ramce na szafce przy wersalce, po czym podeszła do komody i otworzyła szufladę, w której leżały schowane inne fotografie. Wciąż nie zapalając światła, choć w pokoju panował już mocny półmrok, wyciągnęła spośród nich ślubne zdjęcie pana Szczepana z Hanią i wpatrzyła się w rozjaśnione blaskiem szczęścia oczy przystojnego młodego mężczyzny… te same oczy, które niespełna dwa tygodnie temu zamknęły się na zawsze.
– Nigdy cię nie zapomnę – wyszeptała do niego z czułością. – Oprawię sobie to zdjęcie i powieszę je na ścianie, żeby zawsze mi o was przypominało. Dziękuję ci, Szczepciu. Mam nadzieję, że jesteś już szczęśliwy…
Zapadający zmrok kładł na fotografii cienie, które igrały ze zmysłami… Iza drgnęła, gdyż zdało jej się, że patrzący na nią ze zdjęcia mężczyzna uśmiecha się do niej porozumiewawczo, a oczy lśnią mu jak oświetlone zabłąkanym promykiem słońca. Lecz nie… to było tylko złudzenie…
Ostrożny szmer dobiegający z przedpokoju i cichy dźwięk zamykających się drzwi wejściowych zaalarmowały ją na chwilę, gwałtownie przyśpieszając bicie jej serca. W uchylonych drzwiach, w coraz bardziej gęstniejącym półmroku dostrzegła czarno ubraną, znajomą sylwetkę… Odetchnęła z ulgą.
– Iza?
– Tu jestem, Michasiu.
Majk zajrzał do pokoju i podszedł do niej powoli. W półmroku widziała na jego twarzy zdziwienie przemieszane z niepokojem.
– Wszystko w porządku, elfiku? – zapytał półgłosem, zerkając na fotografię, którą trzymała w dłoni. – Nie zapaliłaś światła… Oglądasz zdjęcia po ciemku?
– Aha – pokiwała głową. – Tylko że jeszcze dziesięć minut temu było dużo jaśniej. To dziwne, jak o tej porze roku szybko potrafi się ściemniać na dworze, prawda?
Majk przyglądał jej się podejrzliwie, bez cienia uśmiechu.
– Odczytałem twojego smsa – powiedział powoli, tonem wciąż podszytym niepokojem. – Chciałaś, żebym tu przyszedł, więc rzuciłem wszystko i przyjechałem. Nie wiem, dlaczego akurat tutaj, do Szczepka… ale mniejsza o to. Co się stało?
– Nic złego – zapewniła go szybko, zmieszana jego słowami. – Wybacz, Majk, nie chciałam, żebyś z tego powodu odrywał się od pracy… tylko żebyś ewentualnie przyjechał, gdybyś akurat był wolny. Przepraszam, nie sprecyzowałam tego. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w czymś ważnym… i tym bardziej dziękuję ci, że przyjechałeś – dodała ciszej. – Chciałam tylko coś ci powiedzieć… zapytać… ale przede wszystkim przeprosić cię.
– Przeprosić? – powtórzył Majk, unosząc brwi w geście zdziwienia. – Za co?
– Za to, że w tamtą sobotę nie chciałam z tobą rozmawiać w trybie terapii – odpowiedziała ze skruchą, odkładając zdjęcie na komodę i spoglądając mu prosto w twarz. – Że przerwałam doładowanie elfową energią i uciekłam jak głupia. Wiem, że masz mi to za złe, widzę to po tobie od paru dni. Nie chcesz ze mną gadać i w ogóle…
Majk drgnął i aż cofnął się o krok, ze zmieszaniem odwracając oczy.
– Przepraszam cię – ciągnęła smutno Iza. – Poniosły mnie emocje, nie byłam wtedy sobą. Wiem, że mogłeś pomyśleć, że gardzę rozmową z tobą i całą naszą terapią. Ale tak nie było, uwierz mi, Majk. Po prostu wtedy trudno mi było rozmawiać na ten temat… na jego temat – poprawiła się, na chwilę zniżając głos do szeptu. – Teraz już się pozbierałam i jest dobrze. Męczy mnie tylko to, że ty mogłeś się na mnie pogniewać.
– Ja? Pogniewać się? – wyszeptał z niedowierzaniem Majk. – Na ciebie?…
– To mnie w tym wszystkim martwiło najbardziej – mówiła dalej, przyglądając mu się poprzez pogłębiające się ciemności. – Zwłaszcza że w pracy ciągle miałam wrażenie, że unikasz mnie i nie chcesz ze mną gadać. Ale jeśli myliłam się i nie gniewasz się… a widzę, że chyba rzeczywiście nie… to Bogu dzięki.
Majk uśmiechnął się leciutko i pokręcił głową.
– Gdzież ja bym się na ciebie gniewał, elfiku? – zapytał łagodnie. – Co ty znowu wygadujesz? To raczej ja powinienem cię przepraszać… Mówiłem ci już kiedyś, że jestem frajerem w gorącej wodzie kąpanym i często szybciej gadam, niż myślę. Walczę z tym od lat, ale nadal zdarza się, że bez zastanowienia chlapnę coś niepotrzebnego i potem tego żałuję. Muszę wreszcie się tego oduczyć – westchnął. – A zwłaszcza zadawania głupich pytań.
– Nie, nie mów tak, proszę! – podchwyciła szybko Iza, spontanicznym gestem kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nie chcę, żebyś przede mną grał. Twoje pytanie nie było głupie. Głupia była raczej moja reakcja na nie… Prawda, że w pierwszej chwili to pytanie trochę mnie zabolało, ale przecież wiem, że zadałeś je po to, żeby mi pomóc… w trybie terapii…
Majk znów odwrócił oczy, wbijając je ciemną w podłogę, na którą od okna padała smuga rozproszonego światła odległych ulicznych latarni.
– Widziałeś, że wtedy rozmawiałam z Misiem, prawda? – upewniła się Iza, na co on pokiwał głową twierdząco. – No właśnie. Widziałeś też na pewno, jak to się skończyło… Nie? – zdziwiła się, gdyż tym razem ruch jego głowy był przeczący. – No okej… W każdym razie skończyło się bardzo źle. A jednocześnie chyba dobrze – dodała w zamyśleniu. – Może właśnie najlepiej, jak mogło się skończyć.
Na te słowa Majk podniósł czujnie głowę i wpatrzył się w jej zatopioną w gęstniejącym mroku twarz. Milczał, lecz w jego dotąd przygaszonych oczach nagle rozbłysło światło, które zdawało się na nowo wlewać życie w całą jego postać. Nie odrywając od niej wzroku, wyprostował się i znajomym gestem dłoni odgarnął sobie włosy z czoła.
– Pokłóciłaś się z nim? – zapytał cicho.
– Aha – skinęła głową, w zamyśleniu zapatrując się w okno. – Na śmierć. Poszło o tę głupią działkę w Korytkowie, pamiętasz. Próbował wziąć mnie pod włos, a kiedy to się nie udało, tak się wkurzył, że omal mnie nie rozszarpał. I na koniec posłał mnie do diabła.
W jej głosie, pomimo smutku, przy ostatnich słowach zabrzmiał ironiczno-żartobliwy ton. Gdyby teraz patrzyła na Majka, mogłaby dostrzec, że jego twarz rozpromieniła się w ciemnościach jak oświetlona tropikalnym słońcem, mimo że z wierzchu starał się przybrać jak najpoważniejszą minę.
– Opowiesz mi o tym? – zapytał.
Pokiwała głową i oderwawszy wzrok od okna, przeniosła go na niego.
– Jasne, szefie – uśmiechnęła się swobodnie. – Jeśli tylko będziesz chciał słuchać, opowiem ci wszystko po kolei. A zapewniam cię, że jest co opowiadać… Ale najpierw muszę ci coś pokazać! – dodała energicznie. – Być może od dawna o wszystkim wiesz, a może właśnie nie… Poczekaj, zapalę lampkę i pójdę po mój plecak. Musisz koniecznie zerknąć na kilka dokumentów!
***
– No to dał czadu, stary frajer! – zaśmiał się Majk, z ciekawością przeglądając papiery spadkowe Izy. – Ech, cwaniak! Nic mi o tym nie powiedział, prosił tylko o dobrego notariusza… Zawiozłem go do tego Zimkowskiego, współpracuję z nim czasami, to dobry kumpel Kajtka i rzetelny fachowiec. Szczepek był z niego bardzo zadowolony. No proszę… nie sądziłem, że zrobi ci taką niespodziankę! Jak teraz sobie przypominam, to faktycznie sypał różnymi aluzjami i robił tajemnicze miny, ale skąd miałem wiedzieć, że zapisze ci mieszkanie! Ja też myślałem, że to tylko taka stara dziupla lokatorska, którą po jego śmierci z powrotem przejmie miasto.
Siedzieli na wersalce pana Szczepana zasypani porozkładaną wokół dokumentacją, którą Iza otrzymała dziś od notariusza. Majk był tym równie zaskoczony jak ona, jednak bardzo się ucieszył, z całego serca doceniając gest staruszka.
– Jak by na to nie spojrzeć, jesteś przecież krewną jego żony – zauważył. – Chociaż on te sprawy notarialne załatwiał już wcześniej, jeszcze zanim dowiedział się o waszym pokrewieństwie, więc i tak kluczowe było twoje podobieństwo do Hani… no i to, że strasznie cię polubił. Tak czy inaczej gratulacje, elfiku! – dodał, na chwilę ujmując jej dłoń i ściskając ją serdecznie. – Szczepek sprezentował ci własną chatę!
– Tak… choć powinien był pomyśleć też o tobie – odparła oględnie Iza, z radością odwzajemniając mu uścisk. – Ty przecież pomagałeś mu tak samo jak ja, tyle razy kupowałeś mu różne rzeczy…
– Ja nie potrzebuję chaty – zapewnił ją spokojnie Majk. – Szczepek doskonale wiedział, że materialnie niczego mi nie brakuje, sam mu to wiele razy mówiłem. Ale pomyślał i o mnie, o to się nie martw.
– W jakim sensie? – zaciekawiła się.
– W takim, że dał mi od siebie coś bardzo cennego – odparł w zamyśleniu, powoli składając dokumenty na jeden stosik. – Podwójnie cennego, bo nie tyle chodzi o sam przedmiot, co o instrukcję jego użycia. Trudną, prawie niemożliwą, ale tak jednoznaczną, że pomógł mi tym poukładać pewne rzeczy w głowie… no, ale mniejsza o to. Może kiedyś ci opowiem – dodał wymijająco.
– Okej – pokiwała głową Iza. – Nie będę dopytywać. Wiem, że mieliście ze Szczepciem swoje męskie tajemnice i nic mi do tego… A powiedz mi, Majk, jak myślisz, dałoby się odrestaurować takie meble? – zmieniła temat, ruchem ręki wskazując na komodę i stojącą pod oknem szafę. – Są stare i pewnie każdy inny by je wyrzucił, ale ja, kiedy zrobię tu remont, chciałabym choć część z nich zachować. Mają dla mnie wartość sentymentalną, kojarzą mi się ze Szczepciem.
– Podejrzewam, że to będzie cię kosztowało o wiele więcej, niż gdybyś kupiła nowe – odparł z zastanowieniem Majk. – Ale są szpenie, którzy odnawiają takie rzeczy i robią z nich cacka. Trzeba by się rozejrzeć po rynku… Widzę, że już planujesz remont? – uśmiechnął się. – Chciałabyś wprowadzić się tutaj jak najszybciej?
– Nie, przeciwnie – pokręciła głową. – Nie miałabym serca zostawić teraz pana Stasia, a póki co dobrze mi się z nim mieszka, tym bardziej że nie ma Kacpra, więc mamy mnóstwo miejsca. A co do remontu, to mam zamiar działać bardzo powoli, część prac wykonam sobie sama, zresztą muszę je porozkładać w czasie również ze względu na budżet… Ale najważniejsze, że teraz będę miała cel w życiu. Taki konkretny i konstruktywny. Jak ja się cieszę, Majk! – dodała w natchnieniu. – Pierwszy raz w życiu mam kawałek miejsca na własność i tylko dla siebie! W tym jednym pokoju z kuchnią zbuduję sobie moje małe królestwo.
Zatoczyła dłonią przestrzeń wokół siebie, wyobrażając ją sobie przemienioną… jasną, przytulną… taką, do której zawsze chciałoby się wracać, by chronić się w niej przed złem i smutkami tego świata. Spokojną, przyjazną przestrzeń, podobną do tej, jaką było również mieszkanie Majka… Skromny, ale ładnie i wygodnie urządzony dom, w którym byłoby wszystko, co jest potrzebne do życia… Jej przyszłą przystań i azyl. Jej mały wymarzony świat.
Majk przyglądał jej się spod oka z leciutkim uśmiechem, który tlił się bardziej w jego oczach niż na wargach.
– Królestwo Isabelle – wyszeptał, wiodąc wzrokiem za ruchem jej dłoni.
– Właśnie tak – uśmiechnęła się Iza. – Moje małe, prywatne królestwo, do którego od czasu do czasu będę mogła wpuszczać tylko wybrane osoby. Ale i tak będzie tylko moje, a na centralnym miejscu na ścianie będzie wisiało to zdjęcie – wskazała mu z daleka odłożoną na stół fotografię ślubną pana Szczepana i Hani. – Jestem to winna Szczepciowi, a poza tym chcę, żeby on i Hania już zawsze patronowali temu miejscu. Przynajmniej dopóki ja będę tu mieszkać. Tak mi dzisiaj dobrze i lekko na duszy, Majk… – dodała ciszej. – Wstępuje we mnie nowa nadzieja!
Majk nie odpowiedział, lecz, odłożywszy na bok poskładane dokumenty, przysunął się do niej bliżej i objął ją ramieniem. Przytuliła się do niego z radością. Przez głowę przebiegła jej myśl, że oto jest u siebie… naprawdę u siebie!… W tym niewielkim mieszkanku ze ścianami oklejonymi wypłowiałymi tapetami, wśród zniszczonych mebli, na starej wersalce, w objęciach najlepszego przyjaciela, którego Bóg dał jej razem z tym drugim – tym, którego już z nimi nie było, lecz który zdawał się zostawić w tym pokoju cząsteczkę swojej duszy.
– Jestem ci jeszcze winna tamto przerwane doładowanie baterii – podjęła po dłuższej chwili, podnosząc głowę i uśmiechając się do niego znacząco.
– O tak! – podchwycił skwapliwie. – Właśnie! W sobotę zostałem poszkodowany, a przez następne dni twój dług urósł aż pod sufit, dlatego teraz poproszę o pełnowymiarową sesję wraz z odsetkami karnymi!
Iza roześmiała się.
– Nie ma sprawy, szefie! Zresztą dzisiaj ja sama też potrzebuję chociaż małego doładowania energii. Tak się stresowałam przez ostatnie dni… Poczekaj, ile mamy czasu? Jest szesnasta czterdzieści… Możesz zostać tu do wpół do osiemnastej?
– Ile tylko zechcesz, elfiku. Jeśli w tym czasie świat beze mnie się zawali, to trudno – machnął lekceważąco ręką. – Tym gorzej dla świata.
– Nie zawali się! – zapewniła go wesoło. – A gdyby nawet, to pomogę ci podnosić go z ruiny… Chcesz położyć się tutaj? – wskazała na swoje kolana.
– Jeśli wyjątek w trybie terapii nadal działa, to chętnie – przyznał z uśmiechem.
– Oczywiście, że działa. Poczekaj, przesunę się bardziej na bok, żebyś miał miejsce na nogi… o, i teraz kładź się!
Poczekała, aż wyciągnie się na wersalce oraz umieści wygodnie głowę na jej kolanach, po czym wsunęła dłoń w jego poplątane włosy i przesiała je przez palce.
– Ta rezerwacja sentymentalna już dawno jest odczarowana – stwierdziła spokojnie. – A powoli odczaruję też i inne. Wyleczę się z nich i zadbam o to, żeby kolejne już nigdy się nie pojawiły. Powoli pozamykam etap po etapie. Jeden z nich właśnie zamknął się sam… nawet nie musiałam bardzo się o to starać. I dobrze, bo dzięki temu łatwiej będzie mi się uwolnić. Chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że w sobotę było mi z tym lekko.
Majk, który z błogością przymknął oczy pod dotykiem jej palców, otworzył je teraz kontrolnie i popatrzył na nią z uwagą podszytą lekkim niepokojem. Iza uśmiechnęła się, powolnym gestem dłoni odgarniając mu z czoła falę miękkich ciemnoblond włosów.
– Ale teraz już jest lepiej – zapewniła go łagodnie. – O wiele lepiej.
– Opowiedz mi wszystko – poprosił, znów przymykając oczy. – Tak dawno już nic o nim nie mówiłaś…
– Ty o niej też – zauważyła dla porządku Iza. – Ale masz rację. Musimy nadrobić zaległości w naszej terapii, inaczej przestanie działać. No cóż… opowiem ci wszystko. Tak naprawdę to do mojego lutowego wyjazdu do Meli niewiele się działo. Za to jak już się zaczęło, to od razu na całego…
Gładząc go po włosach, bawiąc się ich miękkimi kosmykami, a czasami też zjeżdżając palcami na jego skronie i przymknięte powieki, które delikatnie pieściła opuszkami palców, opowiedziała mu o zaognieniu się konfliktu z rodziną Krzemińskich, o nadal ciągnącej się sprawie działki, o sprzeczce z ojcem Michała, a potem o sobotniej rozmowie z nim samym w Anabelli.
– Kazał mi iść do diabła, rzucił kasę za piwo i wyszedł – dokończyła z westchnieniem. – Gdyby mógł trzasnąć drzwiami, to pewnie by trzasnął, ale po pierwsze są za duże, a po drugie ja byłam od nich za daleko – dodała żartobliwie. – Więc wiedział, że to by na mnie nie zrobiło żadnego wrażenia i dał sobie spokój. Mam nadzieję, że na tym raz na zawsze zakończy się ten temat.
– Oby tak było – przyznał Majk, który słuchał jej w skupionym milczeniu, od czasu do czasu uchylając przymknięte powieki, by zerknąć badawczo na wyraz jej twarzy. – Chociaż obawiam się, że musisz być gotowa na różne scenariusze, bo skoro aż tak bardzo zależy im na tej ziemi, to raczej nie zostawią sprawy w zawieszeniu. W każdym razie, jak by na to nie spojrzeć, wyrabiasz się, elfiku. Jeszcze trochę i ja sam zacznę się ciebie bać.
W jego głosie, obok żartobliwego tonu, zabrzmiało szczere uznanie i coś w rodzaju satysfakcji. Iza prychnęła śmiechem.
– A co myślisz! Sam kiedyś powiedziałeś, że zrobisz ze mnie postrach Anabelli! – przypomniała mu wesoło. – Rzucałeś mnie na głęboką wodę, robiłeś mi ćwiczenia z asertywności, to teraz będziesz zbierał gorzkie owoce swoich nieprzemyślanych pomysłów!
– Jak na razie zbierają je inni – zauważył z zadowoleniem Majk. – A ja tylko słucham o tym i podziwiam efekty mojej pracy. Dużo dałbym za to, żeby zobaczyć minę tego frajera… ojca Miśka… kiedy mój mały elfik wykopywał go z domu na zbity pysk. Ech! – zaśmiał się rozbawiony. – To musiał być bezcenny widok! Jestem z ciebie dumny, moja amazonko. Pokazałaś palantowi jego właściwe miejsce.
Pochwała ta, podobna do tej, jaką usłyszała już z ust Roberta, odrodziła w niej poczucie satysfakcji i przeświadczenia, że zrobiła dokładnie to, co powinna była zrobić w tamtej sytuacji. Tak, powinna być z siebie dumna, tak jak dumni byli z niej inni… Lecz oto w jej pamięci znów mignął błękit oczu Michała… oczu sypiących iskry gniewu… W jej uszach odezwał się jego odległy głos… Ta działka nie jest mi do niczego potrzebna i szlag mnie trafia, jak pomyślę, że mam się z tobą kłócić o jakiś głupi kawałek ziemi… Zrobiłem ci w życiu parę przykrości, zgoda. Ale przecież gdybyśmy jeszcze raz o tym pogadali… Dlaczego nadal mi nie wierzysz?!…
– Jedyne, co nadal mnie męczy… tak odrobinę… to brak całkowitej pewności co do jego intencji – podjęła po chwili milczenia. – Mówię o Misiu. Przeanalizowałam to na wszystkie możliwe sposoby i na dziewięćdziesiąt dziewięć procent wygląda na to, że chodziło mu o tę działkę, a cała reszta to z jego strony była tylko gra. Ale jednak ten jeden procent…
Majk podniósł głowę z jej kolan, po czym, wróciwszy do pozycji siedzącej, położył jej obie dłonie na ramionach i popatrzył jej w oczy.
– Posłuchaj mnie, elfiku – powiedział poważnie. – Wiem, co czuje człowiek, który łudzi się jednym procentem nadziei. Uwierz mi… wiem to doskonale. Ale właśnie dlatego, jako twój nadworny, doświadczony życiem terapeuta, mówię ci wprost: jeden procent to za mało. O wiele za mało. Dla jednego procenta nie warto nawet ściągać bagnetu z ramienia.
Zamilkł na chwilę, wpatrując się w jej wielkie brązowe oczy, które w świetle lampki lśniły ciepłym, intrygującym blaskiem.
– Ten jeden procent nie bierze się z twardych faktów, tylko lęgnie się w głowie pod wpływem silnych pragnień – podjął po chwili. – Powstaje w naszej wyobraźni. Jest złudzeniem, Iza. I jeśli przez całe życie będziemy ulegać złudzeniom, ryzykujemy tym, że stracimy z oczu coś, co jest realne – zniżył głos do szeptu. – Coś, co jest naszą prawdziwą nadzieją… taką nie na jeden, ale na sto jeden procent… Coś, co w ostatecznym rozrachunku może okazać się tą jedyną, właściwą drogą…
Głos uwiązł mu w gardle, jakby to, co wypowiedział, kosztowało go zbyt wiele emocji. Iza westchnęła i powolutku pokiwała głową, siłą woli starając się wygasić w pamięci dręczący blask błękitnych tęczówek.
– Masz rację – szepnęła.
– Jesteś bardzo dzielnym elfikiem – ciągnął Majk, przyglądając się badawczym wzrokiem jej posmutniałej twarzy. – Wspaniałą, silną kobietą, która nie da sobie napluć w kaszę byle frajerowi. Wybacz, że tak go nazywam, ale choćbym na łbie stanął, nie potrafię wzbudzić w sobie szacunku do kogoś, kto od lat traktuje cię w taki sposób. Co prawda jakoś szczególnie mnie to nie rusza, bo wiem, że ten facet nie jest ciebie wart, ale fakt pozostaje faktem. W sobotę zadałem ci tamto niefortunne pytanie… odpowiedziałaś na nie twierdząco… rozumiem to. I wiem, jak ze sobą walczysz. Ja sam też przeszedłem ostatnio przez kilka ciężkich momentów, a nie wiadomo, ile jeszcze takich przede mną – dodał ciszej, zagryzając wargi. – Być może więcej, niż bym chciał i niż zdołam unieść.
Iza natychmiast podniosła na niego oczy.
– Ach, wiedziałam to! – podchwyciła skwapliwie. – Czułam to, Michasiu… Jak dobrze, że o tym wspominasz! Ja już od grudnia widzę, że coś z tobą jest nie tak, ale za każdym razem, kiedy chcę o tym pogadać w trybie terapii, ty schodzisz z tematu i zaczynasz dopytywać o mnie. O sobie nie mówisz mi nic, i to już od dawna. Nie zaprzeczysz chyba? Zaczęło się od mojego wyjazdu do Bressoux… nawet trochę wcześniej… A odkąd wróciłam, widzę to bardzo wyraźnie. Widzę, że znowu cierpisz…
Majk nabrał mocno powietrza w płuca, jeszcze bardziej spoważniał i odwrócił wzrok. Iza podniosła rękę i ze współczuciem pogładziła go po policzku.
– Cierpisz, biedaku – pokiwała głową. – Ja to doskonale wiem, nie ukryjesz się przede mną. Masz jakiś kryzys i dusisz go w sobie, a ja przecież tylko czekam, kiedy zgłosisz się na terapię. Czekam na to już prawie trzy miesiące. Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać, wyrzucić tego z siebie?
Uśmiechnął się lekko, jakby z pobłażaniem.
– Cóż, elfiku – odparł, przechylając głowę, by mocniej przytulić policzek do jej dłoni. – Jak by ci to powiedzieć… Życie jest zwariowane i pokrętne, potrafi zaskoczyć nas zza węgła i kiedy już myślimy, że wychodzimy z labiryntu, nagle stawia nas przed jeszcze większą ścianą. Perfidna gra… Czego byśmy nie zrobili, zawsze poprowadzi nas taką drogą, że przynajmniej w jakiejś mierze musimy przejść ją całkiem sami.
– Tak, to prawda – zgodziła się natychmiast, przypominając sobie koszmarną sobotnią noc po kłótni z Michałem. – Są takie chwile, kiedy bezwzględnie trzeba zostać ze sobą sam na sam. Ale przynajmniej w pewnym stopniu… w pozostałym wymiarze… ktoś może nam pomóc. Ja właśnie dzisiaj wygadałam się przed tobą i dopiero teraz widzę, jak bardzo brakowało mi już naszej rozmowy w trybie terapii. I naszej sesji doładowania baterii – dodała ciepło. – To jest taka niesamowita ulga, kiedy można przytulić się do drugiego człowieka… Bez tego czułabym się tysiąc razy gorzej i pewnie nie miałabym tyle siły do walki z życiem.
– Ja przecież tego nie kwestionuję – uśmiechnął się leciutko Majk. – I jeśli chodzi o doładowanie baterii, to chyba wiesz, że domagam się go bezwstydnie przy każdej możliwej okazji. Uzależniłem się już od elfikowej energii i bez niej czuję się jak flak. A co do rozmowy w trybie terapii to… owszem, chcę jej, Iza – przyznał smutno. – Bardzo chcę, nawet nie wiesz, jak bardzo… Ale to nie takie proste. Masz rację, że od paru miesięcy duszę w sobie milion niewypowiedzianych rzeczy… i najchętniej wykrzyczałbym je na głos… Zrobiłem to zresztą ostatnio – dodał ciszej, jakby zawstydzony. – Ale musiałem być z tym sam. Inaczej nie mogę… przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Ach – szepnęła Iza, w lot domyślając się, o co mu chodziło. – Byłeś na końcu świata?
– Byłem – skinął głową. – Ciężko tam się teraz dojeżdża, bo wszędzie leży od cholery śniegu, a on w dodatku zaczyna już topnieć. Upartoliłem opla błotem po sam dach… Facet w myjni złapał się za głowę i policzył mi podwójną stawkę za doprowadzenie go do ładu – prychnął lekko śmiechem. – Jak tak dalej pójdzie, to roczne koszty mycia przekroczą wartość auta! Ale warto było. Dzięki temu ogarnąłem się trochę i uporządkowałem sobie w głowie kilka trudnych spraw… nawet jeśli finalnie na niewiele to się zda… Co mogę powiedzieć, elfiku? Życie jest tak nieprzewidywalne, że straciłem już busolę i ciężko mi pozbierać się w jeden kawałek. Ale kocham je za to… Chodź do mnie, Iza, przytul się – dodał nagle, pociągając ją ku sobie tak, by oparła się obok niego na oparciu wersalki, i obejmując ją ramieniem. – Kiedy gadam o takich rzeczach, muszę czuć cię przy sobie. Bez tego nie ma nawet połowy efektu. Gdybyś ty wiedziała, jaką moc ma ta twoja szalona terapia! Śmiałem się z niej na początku, kpiłem sobie… ech, ja głupek! Śmieszny frajer, który myślał, że nic już go nie zdziwi i że zna swoje granice…
– Ja też na początku nie wierzyłam w terapię – odparła z mimowolną satysfakcją Iza. – Wspomniałam ci o niej, ale w głębi serca miałam identyczne zdanie jak ty. I tak samo niechętnie zareagowałam na to słowo, kiedy Szczepcio powtórzył mi je po swoim koledze psychologu. Nie spodobało mi się tak jak tobie, uważałam, że jest zbyt zimne i techniczne… zbyt obojętne… Ale przecież tu nie chodzi o samo słowo, tylko o treść, jaką się w nie włoży. A my włożyliśmy w nie całych siebie…
– Właśnie tak – przyznał Majk, mocniej otulając ją ramieniem. – Całych siebie… świetnie to ujęłaś, Izula. Boże, jak ja już chciałem z tobą pogadać! Jak mi tego było trzeba!…
– A przecież wystarczyłoby, gdybyś dał mi jeden mały sygnał – odpowiedziała mu z wyrzutem. – Jedno słowo… a ty miesiącami nic i nic! Jesteś po prostu nieznośny… Powiedz mi, bardzo za nią tęsknisz? – dodała szeptem.
Majk znów uśmiechnął się lekko, jakby z rozbawieniem, jednak pozycja, w jakiej się znajdowali, sprawiała, że Iza nie mogła widzieć jego twarzy.
– Nie, elfiku – odparł cicho. – To nie w tym rzecz. Widzisz… przez długie lata byłem w takiej sytuacji, że kobieta, którą kochałem do szaleństwa, była blisko mnie. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki. A mimo to dla mnie była dalej niż na końcu świata. I tak jest nadal… nic się nie zmieniło.
Iza pokiwała ze zrozumieniem głową. Choć sama znała uczucie, które opisywał, w jej przypadku zaistniał przynajmniej pewien krótki czas spełnienia marzeń, podczas gdy on nie zaznał tego nigdy.
– Co zrobić? Taki już mój los – ciągnął w zamyśleniu. – Dlatego tęsknota nie jest dobrym słowem. Raczej bezsilność… poczucie niemożności… a do tego paniczny strach przed utratą tego, co ma się w danym momencie. Nawet jeśli to jest niewiele… ale jednak jest… to nie chce się tego stracić.
– Aha – szepnęła Iza. – Rozumiem, co masz na myśli.
– Nie wiem, Iza, może moim głównym problemem jest to, że w tych sprawach jestem nędznym tchórzem? – podjął z westchnieniem. – Może gdybym zagrał va banque, postawił wszystko na jedną kartę i zaryzykował, osiągnąłbym więcej? Nie wiem… nawet nie chcę tego wiedzieć. Zawsze wolałem mieć niewiele, żałosną namiastkę… byle tylko była… chwilę bliskości, przyjacielską rozmowę, odrobinę dotyku… choćby raz na jakiś czas. Tak, żeby mieć czym żyć przez kolejne dni czy tygodnie. Powiedz mi, czy to jest, twoim zdaniem, bardzo głupie myślenie?
– Nie – pokręciła głową z pełnym przekonaniem. – To nie jest głupie, Majk. To odczuwają chyba tylko ci, którzy kochają bardzo głęboko. Ja też to miałam, tylko w trochę innej wersji… w takiej, do której, mam nadzieję, już nigdy nie wrócę. Mianowicie wolałam dać się upokorzyć i podeptać, niż zrezygnować choćby z cienia szansy na to, żeby przy nim być. Ale to nie była dobra droga – westchnęła. – Teraz widzę, że do niczego sensownego nie mogła mnie zaprowadzić. Choć dla mnie de facto innej nie było… a na pewno nie miałam szans na tę, o której mówisz.
– Hmm – mruknął Majk. – A ja ciągle zastanawiam się, która z nich jest lepsza. Gra w otwarte karty, gdzie można wygrać albo przegrać wszystko w jednej krótkiej partii, czy gra incognito na czas, gdzie wprawdzie nie wolno zerwać i posmakować zakazanego owocu, ale przynajmniej można nacieszyć się jego bliskością, wyglądem i zapachem. Ja wybrałem tę drugą drogę… ale teraz, gdybym tylko wiedział, że ta pierwsza daje mi choć pięćdziesiąt procent szans na wygraną, nie zawahałbym się nią pójść. Musiałbym mieć jednak pewność, że mam te pięćdziesiąt procent… a choćby i czterdzieści dziewięć…
– Myślisz o tym, że nigdy nie wyznałeś jej uczuć? – domyśliła się Iza. – Męczy cię to i zastanawiasz się, co by było, gdybyś w odpowiednim czasie jej to powiedział?
Majk westchnął ciężko i tylko mocniej przytulił ją do siebie.
– Nie rozdrapuj już tego, Michasiu – podjęła cicho po dłuższej chwili milczenia, widząc, że nie zamierza odpowiedzieć jej na pytanie. – To by raczej i tak nic nie zmieniło… Sam kiedyś mówiłeś, że ona doskonale wiedziała, co do niej czujesz. Teraz… no owszem, teraz chyba nie wie, że to nadal trwa, i naprawdę myśli, że już zapomniałeś – przyznała, wspominając rozmowę z Anią w Bressoux. – Ale nigdy nie wiadomo… Uczuć chyba nie da się ukryć tak do końca. Ja sama zastanawiam się, czy umiem je ukrywać w stu procentach, chociaż strawiłam na tej konkurencji pół życia. Właściwie chyba jedynym skutecznym rozwiązaniem jest w końcu się z tego wyleczyć – westchnęła. – I osobiście bardzo bym chciała… tyle że to nie takie proste.
– Chciałabyś się wyleczyć? – podchwycił żywo Majk.
– Bardzo – pokiwała głową. – Sam widzisz… to u mnie duży postęp. Jeszcze rok temu tak nie myślałam, chciałam pielęgnować w sobie to uczucie dla niego samego, wbrew wszystkiemu, nawet nie mając nadziei… chociaż wtedy jeszcze ją miałam. Łudziłam się, nakręcałam… i tak naprawdę było mi z tym dobrze… Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym na samym początku? Powiedziałeś mi wtedy to samo, co ja mówię dziś… że chciałbyś się uwolnić i zacząć od nowa, ale nie możesz o niej zapomnieć. Ja dopiero teraz doszłam do tego etapu. Dopiero teraz zrozumiałam, że zabicie w sobie nadziei nie wystarcza. Trzeba zabić też samo uczucie… Co prawda to jest trochę tak, jakby zabić samą siebie, ale cóż… Chcę się z tego wyleczyć i będę o to walczyć, nawet jeśli przegram. Jednak myślę… czuję… że to może mi się udać.
Gdyby mogła widzieć twarz swego towarzysza, zauważyłaby, że z każdym jej słowem rozświetla się ona coraz promienniejszym blaskiem, a w jego wpatrzonych w przeciwległą ścianę oczach narasta eksplozja światła… Nie zmieniając pozycji, Majk przechylił głowę w jej stronę i z najwyższą ostrożnością, starając się, by tego nie poczuła, musnął ustami najbliższy kosmyk jej ciemnych, równo ułożonych włosów.
– Tobie nadal to się nie udaje, bo kobieta, którą kochasz, jest osobą pełną zalet – ciągnęła w zamyśleniu Iza. – Taką, do której nie można mieć żadnych zastrzeżeń, a można tylko podziwiać ją i uwielbiać…
– To prawda – uśmiechnął się leciutko, cofając usta z jej włosów.
– I to nie daje ci żadnego punktu zaczepienia. W takim sensie, że nie pozwala ci zrazić się do niej i wyperswadować sobie tego uczucia, a chyba tylko to mogłoby ci pomóc się uwolnić. Ja w tym względzie powinnam mieć dużo łatwiej… Ale i tak nigdy nie zostawię cię z tym samego – zastrzegła stanowczo, na chwilę podnosząc na niego oczy, na co on natychmiast przybrał poważną i nieprzeniknioną minę. – Obiecuję ci to, Majk. Nawet jeśli sama się wyleczę… a zrobię wszystko, żeby tak było… nadal będziesz mógł na mnie liczyć. Zwłaszcza na taką rozmowę jak dzisiaj. Będę zawsze na posterunku i pozostanę twoją terapeutką tak długo, jak długo będziesz tego potrzebował.
– Dziękuję ci, Izulka – szepnął.
Znów na dłuższą chwilę zapadła cisza. Rozproszone światło nocnej lampki pana Szczepana tylko częściowo oświetlało pokój, podobnie jak w noc jego śmierci, kiedy oboje z Majkiem również siedzieli tu razem i czekali w milczeniu na to, co miało się wydarzyć. Dziś jednak nie było już czuć w powietrzu tamtego napięcia, przeciwnie, zarówno w mieszkaniu, jak i w duszy Izy panował idealny spokój… Czy była to zasługa rozmowy w trybie terapii, która znów, jak zawsze, rozładowała atmosferę? A może działał tak na nią zapach wody kolońskiej? Dziś co prawda był słabszy niż zwykle, jakby Majk rano zapomniał jej użyć, jakby przetrwał tylko w jego ubraniach, w tej czarnej koszuli, w której chodził ostatnio, i odrobinę w jego włosach… lecz zmieszany z tym drugim, równie przyjemnym, koił jej nerwy i odrętwiał zmysły, niemal usypiał i odurzał jak łagodny narkotyk…
Instynktownie, w pogoni za śladami ulubionego zapachu, Iza odwróciła twarz i zanurzyła ją mocniej w fałdy jego koszuli. Jej głowa opadła przy tym na jego pierś i tak już została… Po cóż podejmować wysiłek jej podnoszenia, skoro tak jest dobrze? Dobrze… tak dobrze… i tak spokojnie…
„Biedaku kochany” – pomyślała, przymykając oczy i z przyjemnością wdychając zapach jego ubrania. – „Pojechałeś sam na koniec świata, żeby krzyczeć z bólu i rozpaczy… nadal cierpisz… a z drugiej strony mówisz, że terapia działa… To widocznie jeszcze musi trochę potrwać, ale w końcu przewalczymy to, zobaczysz. Nie tylko ja, ty też…”
Poczuła, że Majk podnosi rękę i delikatnie gładzi ją po włosach. Jakiż przyjemny i kojący był jego dotyk! Zwłaszcza po tym ciężkim dniu i zarwanej, pełnej nerwów nocy… Jeszcze wygodniej ułożyła głowę na jego piersi, on zaś osunął się na oparciu wersalki tak, że oboje wylądowali teraz w pozycji półleżącej.
– Popraw sobie główkę, elfiku – szepnął Majk, wciąż gładząc jej włosy. – Dobrze ci tak?
– Cudownie – odszepnęła, nie otwierając oczu. – Gdyby nie trzeba było iść do pracy, mogłabym tak siedzieć tu z tobą do rana.
– Ja też – uśmiechnął się. – No to posiedźmy sobie trochę… do osiemnastej jeszcze daleko.
Iza pokiwała głową na znak, że w pełni akceptuje ten plan, i mocniej wtuliła policzek w fałdy jego czarnej koszuli. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo była zmęczona… Emocje, jakie szarpały jej duszą od wielu dni, a w szczególności od wczoraj, zbladły teraz całkowicie i ustąpiły pola błogiemu rozleniwieniu…
„Pół godzinki resetu” – pomyślała, rozluźniając mięśnie. – „Tylko pół godzinki, a potem znowu mogę góry przenosić…”
Cisza panująca w pokoju aż dźwięczy w uszach… Czy to już sen? A może tylko pogranicze snu i jawy? Jest jej tak dobrze… niby śpi, a jednak wcale nie chce jej się spać. Rozpiera ją od środka niezwykła energia, która z jednej strony przytępia jej zmysły, a z drugiej rozbudza je i dziwnie drażni. Całe jej ciało ogarnia delikatne drżenie… czuła je już kilka razy, lecz chyba tylko raz tak mocno jak teraz. Kiedy to było? Jak trudny jest ten wysiłek pamięci… ech, nieważne! Ten zapach… ledwie uchwytny zapach, który tak uwielbia… zapach działający na nią nie tyle sam w sobie, co w połączeniu z ciepłem rozgrzanego ciała… Ten zapach oszałamia ją i rozgrzewa od wewnątrz, sprawia jej zmysłową rozkosz, która narasta i narasta… zachwyca ją… budzi w niej kobietę…
Ach, zapach to mało! Za mało! Nie wystarcza jej już, teraz pragnie czegoś więcej! Dotyku… pocałunku… najdroższych ust i ukochanych dłoni… żaru zmysłów, burzy krwi! Jej palce niemrawo błądzą po miękkiej koszuli, spod której bije to przyjemne ciepło… Nie otwierając oczu, Iza bezwiednie podnosi głowę i odchyla ją w uniesieniu… szuka go… Czuje, że jest obok, tak blisko… on, jedyny… Lecz nie, to przecież tylko sen! Sen, z którego wkrótce się obudzi, by wrócić do rzeczywistości… Życie jest zwariowane i pokrętne, jak powiedział Majk. Tak, to prawda… lecz dopóki trwa ten cudowny sen… niech trwa! I niech jak najdłużej się nie kończy!
Siedzący nieruchomo Majk przestał już gładzić włosy Izy, której głowa spoczywała słodkim ciężarem na jego piersi. W jego oczach, dotąd rozjaśnionych tkliwym wzruszeniem, pojawił się teraz zmysłowy płomień, który powoli ogarnął swym żarem całą jego twarz, a w szczególności policzki i uszy. Oddychał powoli lecz głęboko, spinając mięśnie ramion i dłoni, by za wszelką cenę opanować ich drżenie. Nie ruszać się… nie wybudzić tej zwiewnej istoty z krzepiącego półsnu, w który, zdaje się, właśnie zapadła… Pozwolić jej odpocząć… nacieszyć się tą piękną chwilą, nasycić się nią aż po brzegi serca…
Lecz oto przytulona do niego dziewczyna, której drobne, cieplutkie ciało i bijący z jej włosów kwiatowy zapach doprowadzały do szału jego zmysły, poruszyła się leniwie, jakby w transie… powoli odchyliła głowę, zwracając w jego stronę twarz… Na twarzy tej, bledziutkiej lecz dziś baśniowo pięknej, tajemniczo zatopionej w półmroku słabo oświetlonego pokoju, malowała się bezkresna błogość. Jakże urocza była w tej odsłonie! Zamknięte oczy zachwycały miękkimi krągłościami powiek i wachlarzem długich czarnych rzęs, które rzucały cienie na policzki, a lekko rozchylone usta o delikatnie drżących wargach zdawały się czegoś szukać… kogoś przyzywać… zapraszać do pocałunku…
Niczym morski rozbitek oczarowany zwodniczym śpiewem syreny, mężczyzna z ogniem w oczach, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w tę twarz. Jego błądzący po każdym jej zakamarku wzrok skupił się teraz na owych ustach, tak namiętnie rozchylonych i tak wabiących, że aż zakręciło mu się w głowie… Były tuż obok, tak blisko jak jeszcze nigdy… przyciągały jak magnes… kusiły, zdając się bezgłośnie szeptać to magiczne, upragnione słowo… chcę… Oszołomiony, upojony jej bliskością jak boskim nektarem Majk pochylił się ku niej jeszcze bardziej, tak mocno, że teraz poczuł na twarzy ciepło jej oddechu… Spała? Nie spała? O czym lub o kim myślała w tym momencie? Komu w marzeniach podawała te cudowne usta, tak rozkosznie składając je do pocałunku? Ech, nieważne… były tak blisko… oddalone tylko o kilka centymetrów… teraz zaledwie o dwa… o jeden… Za chwilę poczuje ich dotyk, ich słodycz i żar, a wtedy… Ach, wtedy nic już go nie powstrzyma! Nic, choćby świat miał się zawalić! Skoczy w tę przepaść, pójdzie na żywioł, zagra va banque!… Postawi wszystko na jedną kartę!… Jeszcze milimetr…
Nie! Majk zatrzymał się nagle z ustami tuż przy ustach Izy, mocno nabrał powietrza w płuca i zacisnąwszy wargi, cofnął głowę.
– Hej, elfiku! – zagadnął wesołym półgłosem, przesuwając dłonią po jej włosach i policzku. – A co to znowu za spanie? Trzeba wstawać i zbierać się do roboty, już prawie osiemnasta!
Iza ocknęła się natychmiast, nie mogąc uwierzyć, że od chwili, kiedy zamknęła oczy, minęło już tyle czasu.
– Ach… chyba naprawdę zasnęłam – powiedziała zdziwiona, siadając prosto i poprawiając sobie lekko zmierzwione włosy. – Tak, na pewno. Śnił mi się taki piękny sen… chociaż w sumie nawet nie pamiętam, o czym był…
Majk uśmiechnął się łagodnie i pokiwał głową.
– Jesteś zmęczona i niewyspana – zauważył, również podciągając się z półleżenia i wracając do pozycji siedzącej. – Niepotrzebnie stresowałaś się tym notariuszem, chociaż to akurat było zrozumiałe. Tak czy inaczej powinnaś odpocząć. Do której masz dzisiaj zmianę?
– Do drugiej. Ale nie potrzebuję odpoczynku, szefie. Już się zregenerowałam, przysnęłam jak ptak w locie i teraz mogę lecieć dalej… kolejne tysiąc kilometrów!
Roześmiali się oboje i podnieśli się z wersalki. Iza schyliła się, by schować swoje dokumenty do papierowej teczki, a wtedy długi kosmyk włosów opadł jej na twarz zupełnie tak samo jak pierwszego wieczoru, kiedy Majk przyniósł tu na plecach przemoczonego pana Szczepana, ona pochyliła się nad nim, by rozpiąć mu kurtkę. Dziś ten sam mężczyzna z vana przyglądał się spod oka, jak sięga dłonią, by odsunąć ów kosmyk za ucho, i na jego usta wybiegł tkliwy półuśmiech.
– Już jestem gotowa – zapewniła go Iza, pakując teczkę z dokumentami do plecaka i wyprostowując się. – Kurczę, już za dziesięć… Kiedy to minęło? To co, szefie? Ubieramy się piorunem i biegniemy do pracy!
– Jeszcze jedno – zatrzymał ją Majk.
Sięgnął na krzesło po kurtkę, którą wcześniej tam odłożył, i wyjąwszy z kieszeni pęk kluczy, odpiął od nich dwa znajome, które stanowiły dorobiony komplet do drzwi mieszkania pana Szczepana.
– Proszę, zapasowe klucze do twojego królestwa – oznajmił uroczyście, wkładając je jej do ręki. – Ja już nie będę ich potrzebował, odkąd nie ma Szczepka i chata jest twoja. I tak za jakiś czas wymienisz sobie drzwi na nowe, ale na razie te jeszcze będą w grze. Komplet pani Jadzi jest w szufladzie w kuchni, oddała mi je jeszcze przed pogrzebem.
Iza z wahaniem przejęła klucze z jego dłoni.
– W porządku – skinęła głową, wsuwając je do bocznej kieszeni plecaka. – Wezmę klucze, ale… chcę, żebyś wiedział, że jesteś tu zawsze mile widziany. Zawsze, Majk – podkreśliła znacząco.
– Okej, dzięki, elfiku – uśmiechnął się. – I przede wszystkim dziękuję ci za tę rozmowę w trybie terapii. Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczyła. Przywróciłaś mnie nią do życia.
– Nie ma sprawy, Michasiu – odwzajemniła mu uśmiech Iza. – Ja też ci dziękuję. A teraz lećmy, bo już strasznie późno się zrobiło! Hmm… – dodała, kładąc sobie rękę na brzuchu. – Chyba będę musiała najpierw zajrzeć do dziewczyn do kuchni i coś przekąsić, bo ominęłam dzisiaj obiad i dopiero teraz czuję, jaka jestem głodna!
Oboje prychnęli śmiechem i udali się do przedpokoju, żeby zebrać się do wyjścia.