Anabella – Rozdział LXIV
Kolejne dni minęły Izie jak sen, z którego zapamiętała tylko niektóre obrazy. Wizyta przedstawicieli zakładu pogrzebowego, którzy wynieśli z mieszkania ciało pana Szczepana, by umieścić je w odpowiednich warunkach… Zafrasowana twarz pani Jadzi, która we wszystkim starała się służyć pomocą… Kilka scen z Anabelli, gdzie w paśmie popołudniowym załatwiała za szefa bieżące sprawy, organizowała pracę i rozmawiała z dostawcami… Rozmowa z przepełnionym współczuciem panem Stanisławem…
Działając jak automat pod dyktando Majka, który wziął na siebie załatwianie wszelkich cywilnych formalności związanych z pogrzebem pana Szczepana, Iza dzieliła swój czas pomiędzy stancję, pracę i dom przedpogrzebowy, w którym nadzorowała wybór trumny i ubrań dla zmarłego, już trzy noce z rzędu pozwalając sobie tylko na krótki sen. Zajęcia na studiach darowała sobie zupełnie, uprzedziwszy Martę, że na uczelnię wróci dopiero pod koniec tygodnia, po pogrzebie zaplanowanym na środę, który to termin, przy wsparciu pani Jadzi, ustaliła u księdza z kościoła Nawrócenia Świętego Pawła. Choć wygodniej byłoby odbyć mszę pogrzebową w dedykowanej do tego kaplicy cmentarnej, dla Izy było rzeczą oczywistą, że uroczystość winna odbyć się w tym samym miejscu, w którym przed wielu laty pan Szczepan brał ślub z Hanią.
We wtorkowy wieczór, kiedy po popołudniowej zmianie w firmie Majk zwolnił ją do domu, aby wreszcie odpoczęła po ciężkim maratonie, zadzwoniła Amelia. Choć Iza już w niedzielę wysłała jej smsa z informacją o śmierci pana Szczepana, siostra, wyraziwszy tylko krótko swój żal i kondolencje, dyskretnie odczekała z telefonem na spokojniejszy czas, miała bowiem dla niej ważną wiadomość.
– Już jesteśmy w pełni zorganizowani, Melciu – zapewniła ją spokojnie Iza. – Pogrzeb jutro, a ja przez tę biurokrację nawet nie miałam sekundy czasu, żeby skupić się na myślach o Szczepciu. Ale jego już tu nie ma… to wszystko tylko zewnętrzna otoczka, choć oboje z Majkiem… moim szefem… robimy co w naszej mocy, żeby wyglądała jak najlepiej.
– To zrozumiałe, kochanie – odparła łagodnie Amelia. – Wiem, ile jest tych formalności, bieganiny… Zresztą, kiedy mama umarła, to mi nawet pomagało, bo mogłam skupić się tylko na tym i nie myśleć…
– Dopiero teraz widzę, ile miałaś pracy – westchnęła Iza. – A ja wtedy byłam w jakimś amoku i tak niewiele ci pomagałam… aż mi wstyd, Melciu.
– Nie opowiadaj głupot – ciepły głos Amelii wskazywał na to, że się uśmiechała. – Byłaś wtedy małą zagubioną dziewczynką, która dzielnie znosiła te wszystkie ciosy i trudy, ale której przez to wszystko przepadło kilka najpiękniejszych lat młodości. Teraz jesteś już dorosłą kobietą, w tym roku skończysz dwadzieścia trzy lata, czyli masz prawie tyle, ile ja miałam wtedy. Ale posłuchaj, Izunia… chciałam ci coś powiedzieć. Już od niedzieli siedzę jak na szpilkach, a od wczoraj to już w ogóle.
– Ach! – zaniepokoiła się Iza. – Mam nadzieję, że dobrze się czujesz?
– Czuję się wspaniale – zapewniła ją Amelia. – Wszystko jest w porządku, mdłości wreszcie się skończyły i jest super, o to się nie martw, kochanie. Chodzi mi o Agnieszkę.
– Aha… Aga urodziła – domyśliła się Iza.
– Tak, właśnie tak. W niedzielę nad ranem urodziła chłopca.
– Chłopca – powtórzyła ze wzruszeniem. – To wspaniale! Zdrowy?
– Zdrowy, zdrowy! – zapewniła ją wesoło Amelia. – Tylko trochę malutki, waży niecałe trzy kilo, chociaż urodzony po terminie. No, ale co się dziwić, po takiej nerwówce, jaką ona miała w ciąży…
– Niecałe trzy kilo – pokręciła głową Iza. – Jakież to musi być maleństwo!
– Maleństwo niesamowite – przyznała Amelia. – Wczoraj byliśmy u niej w szpitalu i widziałam małego na własne oczy. Jest rozkoszny… Ale opowiem ci od początku. Pierwsze bóle złapały ją już w sobotę po południu, tuż przed zamknięciem sklepu, bo, jak możesz się domyślić, pracowała do ostatniego dnia. Zawieźliśmy ją z Robciem do Radzynia tak jak stała, pomogliśmy jej załatwić formalności, a na wieczór wysłaliśmy Piotrka z rzeczami dla niej i dziecka. No wiesz, ona wszystko miała w domu, a do szpitala pojechała prosto z pracy. Kmiecikowa cała roztrzęsiona, musiałam pomóc jej zapakować torbę, żeby niczego nie zapomnieć. Bo oczywiście Aga zawczasu niczego nie spakowała, zupełnie jej to nie obchodziło – westchnęła. – W każdym razie Piotrek pojechał z tymi rzeczami i został z nią do rana na oddziale. O to już go nie prosiliśmy – zaznaczyła. – Sam chciał… chyba nadal ma ten odruch pilnowania jej na każdym kroku.
– Aga pewnie nie była tym zachwycona – zauważyła smutno Iza.
– Nie była, to prawda. Ale jednak dobrze, że on tam został, bo w nocy nikt z personelu nie miał czasu się nią zajmować, podawać jej wody i tak dalej, a potrzebowała pomocy, zwłaszcza jak już akcja zaczęła się na całego. Męczyła się od trzynastej, więc to trwało całe pół doby, a była już mocno zmęczona po pełnej dniówce w sklepie. No i wreszcie o pierwszej w nocy mały się urodził.
– Bogu dzięki – szepnęła Iza. – Ważne, że zdrowy… A powiedz mi, Melu, jak ona się do niego odnosi?
– Właśnie to jest nadal problem – westchnęła znów Amelia. – Miałam nadzieję, że jak go zobaczy… bo jest naprawdę słodziutki… to wreszcie to ją ruszy, obudzi w niej macierzyńskie uczucia. Ale niestety, nic z tego, Aga w ogóle się nim nie interesuje. Spełnia tylko swoje podstawowe obowiązki, karmi go i przewija jak automat, ale potem odkłada do łóżeczka i nie zajmuje się nim, choćby płakał. Chociaż z drugiej strony on już się chyba przyzwyczaił, że nikt się nim nie zajmuje, bo nawet tak bardzo nie płacze.
– Biedny maluszek – pokręciła głową Iza.
– Piotrek jeździ do niego codziennie – ciągnęła Amelia. – Sam podkreśla, że tylko do niego, nie do niej… żeby chociaż trochę potrzymać go na rękach, poprzytulać… Jemu też jest żal tego malucha. Nam tak samo… wczoraj, kiedy odwiedziliśmy Agę, starałam się przez cały czas trzymać go na rękach, żeby przekazać mu jak najwięcej ciepła i dotyku. Dzieci tak bardzo tego potrzebują… Aga zupełnie nie przyjmuje tego do wiadomości, zaspokaja tylko jego materialne potrzeby i na tym kończy się jej zajmowanie dzieckiem. Już nawet pielęgniarki zauważyły, że coś z nią jest nie tak, i pojutrze lekarz ma z nią o tym rozmawiać przy wypisie do domu. Bo pojutrze już wychodzą ze szpitala i wracają do Korytkowa.
– No tak – westchnęła Iza. – Może chociaż Kmiecikowa stanie na wysokości zadania…
– Może – przyznała bez przekonania Amelia. – Ale to też nie jest pewne. Problem w tym, że ona strasznie się wstydzi nieślubnego wnuka, a do tego musi zajmować się mężem. Stary Kmiecik ostatnio znowu podupadł na zdrowiu i ma pretensje do Agnieszki, że to przez nią. I tak koło się zamyka, bo wiesz, jaka Agnieszka jest honorowa. Już zapowiedziała mi, że kiedy tylko się pozbiera, wraca do pracy i będzie przynosić ze sobą małego, żeby nie musieć zostawiać go matce na głowie.
– Będzie chodzić z nim do pracy? – zdziwiła się Iza. – Z takim noworodkiem?
– Na razie absolutnie jej na to nie pozwolę – zapewniła ją Amelia. – Nie wróci za ladę, dopóki nie wykorzysta w całości urlopu macierzyńskiego, już jej to zapowiedziałam. Obie mogłybyśmy mieć przez to kłopoty prawne, a jej przecież przysługuje wtedy zasiłek. Będzie miała do wykorzystania dwadzieścia tygodni, więc akurat tak się składa, że koniec urlopu wypadnie jej wtedy, kiedy ja prawdopodobnie zacznę swój. Idealnie… Ale nie o tym chciałam mówić, Izunia – przerwała sama sobie. – Dzwonię, bo nie mogłam wytrzymać nie tylko z informacją, że mały już się urodził, ale też z tą, jak Aga chce mu dać na imię.
– No jak? – zaciekawiła się Iza. – Mówiła mi kiedyś, że szuka jak najbrzydszego.
– I znalazła – zgodziła się pogodnie Amelia. – Przynajmniej najbrzydsze w jej odczuciu, bo ty możesz mieć zupełnie inne zdanie. No, trzymaj się, siostra… – zawiesiła na chwilę głos. – Aga zapowiedziała, że nazwie syna Szczepan.
– Szczepan! – wyszeptała zdumiona Iza.
Informacja ta uderzyła ją jak obuchem, jednak było to miękkie i przyjemne uderzenie. Ależ tak, wszak mogła była się tego spodziewać! W jej pamięci jak zza mgły odezwały się słowa Agnieszki. Szczepan! Jakie paskudne imię! Nie podobało jej się na tyle, że postanowiła nadać je swemu znienawidzonemu dziecku… dziecku, które dzięki temu dla Izy nagle stało się kimś wyjątkowym!
– I słuchaj… urodził się w niedzielę nad ranem – zaznaczyła Amelia. – Dokładnie o pierwszej piętnaście. Czy twój Szczepcio nie umarł mniej więcej wtedy?
– Nie mniej więcej, tylko dokładnie – przyznała szczerze zaskoczona Iza. – Co za zbieg okoliczności… niesamowite!
– Właśnie ja też od razu to skojarzyłam – mówiła dalej Amelia. – I musiałam do ciebie zadzwonić, żeby ci to powiedzieć. Chociaż poza tym jednym zbiegiem okoliczności to tak naprawdę nie ma w tym nic fajnego… Aga twierdzi, że Szczepan to dla niej najokropniejsze imię na świecie i dlatego specjalnie nada je dziecku Rafała, żeby móc go jeszcze bardziej nienawidzić.
– To straszne – westchnęła Iza.
– Fakt, że nawet ładnego zdrobnienia nie ma – przyznała z namysłem Amelia. – Szczepcio jest pieszczotliwe, prawda, ale jednak wydaje mi się za ciężkie dla takiego maluszka. Za ciężkie i za trudne do wymówienia.
– Znam lepsze – uśmiechnęła się łagodnie Iza. – Żona Szczepcia, ta nasza daleka kuzynka Hania, mówiła na niego Pepuś.
– Pepuś! – zdumiała się Amelia. – Naprawdę to jest zdrobnienie od Szczepana?
– Naprawdę. Choć ja nie nazywałam go tak, bo to była rezerwacja sentymentalna Hani.
– Pepuś… – powtórzyła powoli Amelia. – Trochę śmieszne, ale do małego chłopca pasuje znakomicie. Wiesz co, Iza? Podoba mi się! I chyba właśnie tak będę na niego mówić. Powiem też Robciowi i Piotrkowi, myślę, że im się spodoba. Pepuś albo Pepcio. Fajnie!
Roześmiały się spontanicznie, po czym obie jak na komendę urwały śmiech i spoważniały na myśl o maleńkim, nowonarodzonym chłopczyku emocjonalnie odtrąconym przez własną matkę. W sercu Izy nagle zrodziło się gorące pragnienie zobaczenia tego dziecka na własne oczy, wzięcia go na ręce, przytulenia i zwrócenia się do niego po imieniu…
– Miejmy nadzieję, że to się jakoś powolutku ułoży – podjęła z westchnieniem Amelia. – Może i ty trochę na nią wpłyniesz? Musisz koniecznie odwiedzić ją i zobaczyć małego, jak tylko będziesz w Korytkowie.
– Odwiedzę – zapewniła ją stanowczo Iza. – Planowałam przyjechać dopiero na Wielkanoc, ale wybiorę się do was na jakiś weekend w połowie marca i spotkam się z Agą. Muszę pomóc jej ogarnąć te papiery do sądu, mam dla niej bardzo dokładne instrukcje od naszego adwokata. Choć widzę, że tu nie pieniądze stanowią największy problem.
– Otóż to – przyznała smutno Amelia. – Miłości matki nie da się kupić za żadne pieniądze. Nie mogę tego pojąć, Izunia. Taka dobra dziewczyna z tej Agnieszki, a w tym jednym względzie aż tak się zawzięła… No, ale zostawmy to, może to się stopniowo zmieni, czas przecież swoje robi.
– Właśnie – pokiwała smętnie głową Iza. – Chyba tylko na to możemy liczyć.
– A słuchaj, Izunia – zagadnęła ostrożnie Amelia. – Jak już zadzwoniłam, to od razu zapytam cię… Nie prześladuje cię przypadkiem tam w Lublinie młody Krzemiński?
Iza w ułamku sekundy zbladła jak wapienna ściana.
– No… nie aż tak… – zaczęła niepewnie.
– Nie gniewaj się, kochanie, że tak dopytuję – ciągnęła nieco skonfundowanym tonem Amelia. – Ale martwię się trochę, że oni jednak nie odpuszczą z tą ziemią i młody będzie ścigał cię na uczelni. Piotrek mówił mi, że wtedy… no wiesz, tuż po tej akcji… w ten sam dzień, kiedy pojechałaś już do Lublina, do Korytkowa przyjechał Michał Krzemiński, chociaż wcześniej zapowiedział matce, że nie przyjedzie. A na drugi dzień był u nas w sklepie i pytał o ciebie. Ja coś czuję, że to znowu chodziło o to samo…
Iza natychmiast przypomniała sobie treść wykasowanego smsa od Michała. Szukałem cię w Lublinie i w Korytkowie, ale chyba się minęliśmy… Cel tych poszukiwań ani przez chwilę nie budził jej wątpliwości, jednak potwierdzenie płynące z ust Amelii sprawiło, że jej serce na chwilę ścisnęło się jak opasane żelazną obręczą. Michał od ponad tygodnia rzeczywiście szukał jej w Lublinie i w Korytkowie, pytał o nią w pracy, wysłał smsa, zaś w niedzielę próbował się do niej dodzwonić. Jeszcze niedawno taka seria oznak zainteresowania byłaby balsamem na jej duszę, wyniosłaby ją do gwiazd… Lecz dziś na szczęście Iza nie była już taka głupia, dobrze wiedziała, że chodziło mu tylko i wyłącznie o interes.
– Oczywiście, że tak – przyznała spokojnym tonem. – O co innego mogłoby chodzić, Melu? Stary nie będzie już ze mną rozmawiał, więc wysłał na front syna. Owszem, Michał chciał się ze mną spotkać w Lublinie – głos lekko jej zadrżał przy wymawianiu jego imienia, ale opanowała się w tej samej sekundzie. – Dostałam nawet od niego jednego smsa w tej sprawie, ale nie odpisałam… Nie bój się, siostrzyczko – dodała uspokajająco. – Poradzę sobie. Będę bardzo ostrożna i nie dam się podejść z żadnej strony, to mogę ci obiecać od ręki.
– W to nie wątpię – zapewniła ją ciepło Amelia. – Na własne oczy widziałam, jakie masz możliwości, byle kto ci nie podskoczy. A już na pewno nie żaden bucowaty Krzemiński… Ale już zostawmy to, Iza – zreflektowała się. – Przepraszam, że jeszcze tym zawracam ci głowę w takim napiętym czasie, po prostu chciałam cię uprzedzić.
– Jasne, dziękuję, Melciu – odparła równie ciepłym tonem Iza. – Niczym się nie martw, odpoczywaj jak najwięcej i dbaj o nasze maleństwo. Dam ci znać na początku marca, kiedy do was wpadnę, ale wstępnie zaklepuję sobie weekend w połowie miesiąca. Muszę jak najszybciej porozmawiać z Agą… i koniecznie zobaczyć małego Pepusia!
***
Środowy poranek był pogodny i względnie ciepły. Mróz zelżał już, śnieg powoli zaczynał topnieć, a mocno świecące słońce sygnalizowało nadchodzącą wiosnę, choć do końca lutego brakowało jeszcze kilku dni. Skromny kondukt pogrzebowy niosący na cmentarz trumnę z ciałem pana Szczepana obejmował kilkanaście osób, bowiem oprócz Izy, Majka, pani Jadzi i dwojga innych sąsiadów znalazło się w nim również kilkoro przyjaciół i współpracowników pierwszej dwójki, którzy, choć osobiście nie znali zmarłego, w ten sposób chcieli okazać im swoją solidarność – pan Stanisław, Antek, Chudy, Klaudia i Ola z Anabelli, a także Marta i Daniel oraz Lodzia, która jednocześnie reprezentowała Pabla, ów bowiem, choć ze względu na Majka bardzo chciał przyjść na pogrzeb, akurat w tym czasie miał niemożliwą do przełożenia rozprawę w sądzie.
Dopiero po śmierci pana Szczepana Iza i Majk odkryli, jak dalece i od jak dawna wszystko było przygotowane na tę okoliczność. Staruszek już wiele lat wcześniej zadbał o miejsce dla siebie w tym samym grobie, w którym spoczywała Hania, i dopracował wszystko zarówno od strony formalnej, jak i technicznej. Przy każdym dokumencie, który należało załatwić, czy to w urzędzie, czy na cmentarzu, wystarczał tylko potwierdzający podpis Izy, wszystko bowiem było aktualne, dopilnowane i nawet z góry opłacone. Widać było, że pan Szczepan od dawna żył myślą o tym, że w końcu spocznie obok ukochanej żony, z którą rozłączyła go śmierć i z którą tylko ona mogła go na nowo połączyć.
Stojąc przy boku Majka nad otwartym grobem, do którego za chwilę grabarze mieli złożyć ciało ich wspólnego przyjaciela, Iza wpatrywała się w grube, zabezpieczone betonem deski na dnie odkrytej jamy, uświadamiając sobie, że jeszcze niżej, pod tymi deskami, od pięćdziesięciu lat leżała trumna z doczesnymi szczątkami Hani. Wiedziała o tym od dawna, owszem… ale jednak teraz, kiedy widziała przed sobą te deski, prawda ta docierała do niej o wiele bardziej obrazowo i namacalnie. Wyobraziła sobie ów dzień sprzed pół wieku, kiedy w tym samym miejscu, na tym samym cmentarzu pan Szczepan, będący wówczas w wieku Majka i Pabla, z niewyobrażalnym bólem oddawał ziemi ciało swej przedwcześnie zmarłej żony. W jej pamięci odezwały się jego słowa sprzed ponad roku. Nie pamiętam, co się ze mną działo przez pierwsze dni, mam tylko jakieś niewyraźne migawki z pogrzebu, nic więcej. Chyba wyłem tam i krzyczałem, dawali mi jakieś leki na uspokojenie… Ach, jakże wyraźnie widziała tę scenę! Twarz młodego Szczepana, którą znała z pożółkłych fotografii, łzy rozpaczy w jego oczach i tęsknotę, która wtedy dopiero się zaczęła, a miała wszak trwać aż pięćdziesiąt długich lat.
„Pięćdziesiąt lat!” – myślała ze smutkiem. – „Toż to więcej niż pół jego życia… cała wieczność! Tak długo pozostał wierny swojej Hani…”
Twierdzenie to uderzyło ją z całą mocą i niepostrzeżenie przywiodło jej na myśl postać Michała. Ona wszak też kochała go wiernie od wielu, wielu lat… Co prawda dopiero od niespełna szesnastu, co stanowiło zaledwie jedną trzecią lat, które pan Szczepan spędził sam po śmierci Hani, jednak w skali jej dotychczasowego życia to był ogrom czasu! Czy jej dalsze życie będzie naznaczone tą samą pustką? Szczepan przynajmniej miał piękne wspomnienia z kilkuletniego okresu prawdziwego, najgłębszego szczęścia. A ona? Jakże żałośnie skromne były jej wspomnienia! Kilka miesięcy bycia dziewczyną Michała? Jedna noc spędzona z nim w motelu? Noc, na którą zresztą niepotrzebnie wtedy się zgodziła… Szczepan mógł żyć samotnie przez dziesiątki lat w imię pamięci kobiety, którą kochał z wielką wzajemnością. A ona? Jej miłość przecież nigdy nie doczekała się prawdziwej wzajemności…
Miłość nieodwzajemniona podlega terapii… Oto w głowie zatłukły jej się słowa wypowiedziane jej własnym głosem. Zaraz, zaraz… kiedy to było? Ach tak! W dniu, kiedy po raz pierwszy wypowiedziała je do Majka… Terapia! Terapia ratująca życie! Nie to fizyczne, bo ono nie było w niczym zagrożone, ale to duchowe, wewnętrzne, od którego zależał cały sens istnienia. Majk też znał ten ból, od lat przeżywał to samo, ostatnio nawet znów jakby ciężej… Wprawdzie nic nie mówił i nie prosił jej o rozmowę w trybie terapii, ale przecież widziała, że znów męczy się i bije z myślami, że znów nie jest mu lekko… jak jej.
Wzrok Izy dyskretnie prześlizgnął się po ludziach zgromadzonych wokół otwartego grobu i zatrzymał się na twarzy Majka, który stał obok niej, gdyż dziś od rana trzymali się razem jako organizatorzy pogrzebu i osoby emocjonalnie najbliższe zmarłemu. Aby spojrzeć na niego, musiała podnieść głowę, on zaś widocznie zauważył ten ruch, bowiem również zerknął na nią i w jego oczach pojawił się znak zapytania.
Coś jest nie tak? – wyczytała w jego spojrzeniu jak w otwartej książce.
Nie, wszystko gra – odpowiedziała mu natychmiast uspokajającym wzrokiem i oboje wymienili leciutkie uśmiechy.
Nie, teraz to nie był czas na myślenie o własnych problemach i terapii złamanego serca, trzeba było skupić się na trwającej uroczystości. Odmówić modlitwę za duszę pana Szczepana i pożegnać go godnie, choć jego dusza i tak była już daleko… Symbolika dwóch ciał złożonych w jednym grobie miała w sobie coś tak niezwykłego, tak wzniosłego! To samo czuła już raz na pogrzebie matki – jej ciało również składano do mogiły, w której od jedenastu lat spoczywał jej mąż. Ich ziemskie życie już się skończyło, ale czy miłość, która połączyła ich na ziemi, nie przetrwała i w zaświatach?
„Trzeba w to wierzyć” – myślała ze wzruszeniem, kiedy grabarze ostrożnie opuszczali trumnę w głąb grobu. – „Trzeba wierzyć, że i jedni, i drudzy wreszcie znowu są razem…”
Na cmentarzu skąpanym w słabym zimowym słońcu nagle zapadła cisza, którą przerwało głuche uderzenie grud ziemi rzuconych przez kapłana na spoczywającą w dole trumnę.
– Prochem jesteś i w proch się obrócisz…
***
Zbliżała się dwudziesta, a wraz z nią koniec sobotniej zmiany Izy w Anabelli. Choć zwykle pracowała w paśmie nocnym, kiedy obłożenie klientami było największe, a obsługa na sali najtrudniejsza i wymagająca największej wprawy, w ostatnim tygodniu, kiedy trzeba było załatwić formalności związane z pogrzebem pana Szczepana, oboje z Majkiem musieli wypracować optymalny rozkład obowiązków. Według awaryjnego grafika, który miał obowiązywać aż do niedzieli, Iza nadzorowała firmę w paśmie popołudniowym, zajmując się również załatwianiem bieżących dostaw, zaś Majk, implikowany w milion spraw na mieście, przejmował kontrolę od dwudziestej aż do zamknięcia lokalu.
Co prawda dla Izy nie było to wygodne, zwłaszcza w czwartek i piątek, kiedy po zajęciach na uczelni musiała biec prosto do pracy, a po powrocie do domu i tak nie mogła położyć się spać zbyt wcześnie, gdyż jej organizm był już przyzwyczajony do trybu pracy nocnej. Jednak w sobotni wieczór była już tak zmęczona, że perspektywa ciepłej kąpieli i położenia się do łóżka z francuską muzyką w słuchawkach wyglądała niezwykle kusząco. Dlatego też, krążąc po sali, gdzie wraz z Gosią, Lidią i Klaudią zbierała zamówienia od licznie napływających klientów, dziewczyna z coraz większym utęsknieniem zerkała na zegar wiszący nad barem.
„Jeszcze dziesięć minut” – pomyślała, wracając z pustą tacą z sektora B. – „Ola i Karolcia akurat już przyszły, poczekam aż się przebiorą, przekażę im stoliki i spadam. Dzisiaj chyba zasnę wcześniej, jestem wykończona! Byle Majk zdążył przyjść przed moim wyjściem, podpisałby mi od razu te papiery…”
Ponieważ jeden ze stolików pod ścianą zwolnił się kilka minut wcześniej, Iza zebrała z niego puste naczynia i odniosła je do kuchni, po czym wróciła z ręcznikiem papierowym i sprayem do czyszczenia, by umyć zachlapany piwem blat. Choć czynność tę wykonywała rutynowo, dziś, nie wiedzieć czemu, przypomniała jej się scena sprzed ponad pół roku, kiedy to zaledwie kilka stolików dalej, w tym samym sektorze, nie widząc nic przez napływające jej do oczu łzy, czyściła blat stolika, przy którym w licznym towarzystwie siedział Michał z Sylwią. To wtedy usłyszała z jego ust, że jest dla niego nikim takim… Jeszcze teraz tak wyraźnie słyszała jego głos, w stu procentach rozpoznawalny pośród gwaru innych, głos, którego nie pomyliłaby z żadnym innym na świecie…
– Iza? – odezwał się nagle ów głos.
Odwróciła się jak rażona gromem, niemal całkowicie pewna, że dźwięk ten pochodził tylko z jej wyobraźni i że za nią nie ma nikogo. Lecz nie… to nie była wyobraźnia! Przed nią stał on! Michał w białej bawełnianej koszuli, z niedbale przerzuconą przez ramię kurtką zimową, którą zdjął, bo na sali było gorąco. Taki sam jak zawsze, tak samo zabójczo przystojny, wręcz jeszcze przystojniejszy i bardziej męski niż kilka miesięcy wcześniej. Z tym samym ścinającym z nóg fosforyzującym błękitem oczu… z bujną, lśniącą blond grzywą, którą właśnie odgarniał sobie z czoła znajomym, nonszalanckim ruchem dłoni… ze swym jedynym w swoim rodzaju lekkim półuśmieszkiem… On. Ten jeden, jedyny, którego nosiła w sercu od kilkunastu lat…
Lecz stop, wystarczy. Choć w pierwszej sekundzie serce zatłukło jej się w piersi jak spłoszony ptak, po raz pierwszy w życiu widok Michała nie sprawił jej radości, wiedziała bowiem, o czym chce z nią rozmawiać, i nie miała wątpliwości, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Dlatego musiała natychmiast opanować się i za wszelką cenę zachować zimną krew. Zapomnieć, z kim rozmawia, skupić się tylko na treści. I najlepiej w ogóle nie patrzeć w te błękitne oczy, żeby nie dać się omamić ich hipnotyzującym blaskiem…
– Cześć, Izka, nareszcie! – odetchnął z ulgą Michał, podchodząc do niej bliżej. – Szukam cię wszędzie od dwóch tygodni i ciągle mam pecha.
– Wybacz, Misiu – przerwała mu chłodno, odwracając się z powrotem do stolika i spokojnymi ruchami ręki wycierając blat. – Jestem w pracy, muszę dokończyć sprzątanie.
Na twarzy Michała pojawił się wyraz niezadowolenia.
– Okej – mruknął. – To kiedy będziesz wolna?
Iza zawahała się. Choć najchętniej całkowicie uniknęłaby tej rozmowy i wymówiła się brakiem czasu, po chwili namysłu uznała, że chyba najlepiej mieć to za sobą od razu. Zakończyć sprawę z Michałem tak samo szybko i stanowczo, jak zakończyła dyskusję z jego ojcem. Nie przedłużać tej agonii. Potrzebowała tylko minuty na zebranie się w sobie i całkowite opanowanie niepotrzebnych emocji.
– Za chwilę – odparła grzecznym, urzędowym tonem, nie patrząc na niego. – O dwudziestej kończę zmianę, przebiorę się i mogę zostać parę minut. Może usiądziesz sobie tutaj i poczekasz na mnie? – zaproponowała, wskazując mu świeżo posprzątany stolik. – To długo mi nie zajmie.
– Jasne – zgodził się natychmiast Michał. – Bardzo dobry pomysł. I nie śpiesz się, Iza, mam dzisiaj dużo czasu, mogę zostać do oporu.
– Podać ci coś do picia? – zapytała wymijająco.
– A… chętnie – skinął głową po krótkiej chwili zawahania. – Daj mi jakieś małe piwko, okej? Tylko nie z dystrybutora.
– Wiem – uśmiechnęła się lekko. – Żywiec z butelki albo z puszki. Przelać ci to od razu do kufla, czy przynieść i sam to zrobisz?
– Przynieś i sam sobie przeleję – odwzajemnił jej uśmiech. – Dzięki, mała. A teraz nie przeszkadzam ci już, kończ spokojnie robotę, a ja tu sobie siądę i poczekam, ile trzeba.
Iza skinęła głową i zabrawszy spray oraz brudne kawałki ręcznika papierowego, odeszła w stronę zaplecza, kątem oka rejestrując, że Michał odwiesza kurtkę na poręcz krzesła i zajmuje miejsce przy stoliku. Teraz należało udać się na zaplecze, w pełni opanować emocje i przygotować się mentalnie na czekającą ją rozmowę. Przede wszystkim mieć się na baczności, nie dać się zwieść ani zaszantażować, przez cały czas zachowywać jasność myśli i przytomność umysłu… przynajmniej na tyle, na ile się da.
„Wytrzymam” – myślała stanowczo, odwiązując z bioder swój fartuszek i odwieszając go na miejsce w dyżurce kelnerek. – „Wystarczy nie patrzeć mu w oczy i będzie dobrze. Dam radę… muszę. Nie mam innego wyjścia.”
Po przekazaniu sektora zmieniającej ją Oli i kolejnych dwóch minutach skupienia Iza uznała, że nie ma co tracić czasu na przygotowania, lecz odważnie ruszyć na front i zakończyć sprawę jak najszybciej. Wyprostowała zatem na sobie fałdy czarnej sukienki, którą nosiła na znak żałoby po panu Szczepanie, i ruszyła z powrotem na salę, po drodze zlecając obsługującej bar Kamili przygotowanie piwa w puszce i kufla dla Michała. Widziała go przez cały czas, był tam, czekał na nią… Niby nie patrzyła na niego, ale i tak doskonale czuła na sobie jego wzrok biegnący przez całą salę, odbierała go tak wyraźnie, jakby byli tu tylko we dwoje. Nie bawił się telefonem, nie rozglądał się na boki, lecz siedział nieruchomo przy stoliku z łokciami opartymi na blacie i patrzył wprost na nią, otwarcie, niemal wyzywająco. Nawet kątem oka i z dużej odległości widziała hipnotyzujący błękit jego tęczówek…
„Spokój, Iza!” – rozkazała w duchu samej sobie. – „Tylko spokój może cię uratować. Musisz być spokojna… spokojna jak głaz, za wszelką cenę…”
Otrzymawszy od Kamili zamówienie, ustawiła piwo i kufel na tacy, po czym skoordynowanym krokiem wytrawnej kelnerki przeszła z nią przez salę i zestawiła naczynia na stoliku Michała, który nadal siedział w bezruchu, uważnym wzrokiem śledząc każdy jej gest. Dłoń stawiająca przed nim kufel zadrżała jej tylko leciutko, niezauważalnie, ale i to stało się dla niej powodem do niezadowolenia. Stanowczo musiała jeszcze lepiej nad sobą panować, bardziej się skupić, bardziej postarać!
– Proszę – powiedziała grzecznie, starannie omijając wzrokiem jego twarz.
– Dzięki, skarbie – uśmiechnął się Michał. – No… siadaj ze mną.
Posłusznie odłożyła tacę na brzeg stolika i usiadła naprzeciwko niego, obserwując, jak wprawnym gestem otwiera puszkę i nalewa sobie piwa do kufla. Jego dłonie… te same, które kiedyś dotykały ją z czułością… te same, za których ciepłem tęskniła przez tyle lat… Nie, stop. Spokój. Musi się opanować. To już przeszłość, która nigdy nie wróci. Sytuacja radykalnie się zmieniła. Mężczyzna, który siedzi przed nią, to już nie jest jej ukochany Michał, lecz syn Romana Krzemińskiego, bezczelnego drania, który dwa tygodnie wcześniej śmiał przyjść bez zaproszenia do jej domu i krzyczeć na jej ciężarną siostrę. Tak należało go postrzegać. Tak i tylko tak.
– Super, że w końcu udało nam się spotkać – podjął ciepłym tonem Michał, z nieukrywanym zainteresowaniem przypatrując się jej ubranej na czarno postaci. – Szukałem cię jak wariat już ponad dwa tygodnie, najpierw pytałem o ciebie tutaj, ale nie zastałem cię. Dowiedziałem się od tej laski przy barze… nie od tej co teraz, wtedy jakaś inna była… że na ferie pojechałaś do domu, więc sam też kopsnąłem się do starych, pomyślałem, że tam może nawet łatwiej będzie spotkać się i pogadać. Ale kurde… spóźniłem się, bo kiedy przyjechałem, to ty akurat wróciłaś do Lublina… no pecha miałem i tyle. Potem wysłałem ci smsa, ale nie odpowiedziałaś mi – dodał z nutą łagodnego wyrzutu. – I nie odebrałaś ode mnie telefonu.
– Wybacz – odparła, z grzeczności zahaczając na chwilę wzrokiem o jego twarz. – W ostatnim czasie miałam milion spraw na głowie, musiałam nadrobić zaległości w pracy, zaczęły się zajęcia w drugim semestrze, a potem umarł mój przyjaciel i trzeba było zająć się pogrzebem.
– Ach! – spoważniał natychmiast. – Pogrzebem? Kurde, sorry, Iza… Właśnie się dziwiłem, że tak się dzisiaj ubrałaś całkiem na czarno, ale teraz rozumiem… Przyjaciel? W sensie miał jakiś wypadek?
– Nie – uśmiechnęła się smutno. – To był starszy człowiek, prawie osiemdziesiąt cztery lata. Umarł naturalnie.
– Aha, jakiś stary dziadek? – pokiwał głową Michał. – No to co innego. Młodego bardziej by było szkoda, ale osiemdziesiąt cztery to już i tak był czas na zjazd… No sorry – zmieszał się nieco, widząc jej urażoną minę. – W sumie każdego szkoda… Kondolencje. Nie gniewaj się, Iza, po prostu nie lubię gadać o takich rzeczach.
Iza skinęła chłodno głową na znak, że przyjmuje kondolencje.
– Dobra, zostawmy to – machnął ręką. – Ważne, że w końcu cię znalazłem. Na początku chciałem spotkać się tylko tak sobie, no wiesz… pogadać chwilę, odświeżyć kontakt… ale potem sytuacja trochę się skomplikowała – ostatnie słowo wymówił znacząco, przypatrując jej się natarczywym wzrokiem. – A nawet bardzo się skomplikowała.
Iza zebrała w sobie całą siłę woli, podniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy, celowo przywołując na pamięć scenę z Korytkowa, by na nowo poczuć w sobie tamten gniew, który wówczas dał jej moc wyrzucenia z domu starego Krzemińskiego.
– To prawda – przyznała lodowatym tonem. – Skomplikowała się. I chyba nie ma sensu jeszcze bardziej jej komplikować. Ja przynajmniej nie mam takiego zamiaru. Dlatego z góry zapowiadam, że szkoda twojego wysiłku, bo niczego dzisiaj ze mną nie ugrasz.
Michał drgnął, jakby zaskoczony i zbity z tropu takim postawieniem sprawy. Zacięta twarz dziewczyny, jej dumne spojrzenie i wielkie brązowe oczy, zawsze łagodne, a dziś ciskające iskry, jakich nigdy dotąd u niej nie widział, zdumiały go tak samo, jak zadziwiłaby go czarna burzowa chmura pojawiająca się nie wiadomo skąd na pogodnym letnim niebie.
– No co ty, Izka? – uśmiechnął się z niedowierzaniem. – Chyba nie będziesz grać ze mną w tę samą gierkę co z moim starym, co? Daj spokój, mała…
Przechylił się przez stolik, by sięgnąć po jej rękę, jednak ona cofnęła ją szybko, wyprostowała się na krześle i ułożyła obie dłonie na kolanach. Michał znów spoważniał.
– Czyli co? Chcesz mi powiedzieć, że teraz będziesz odwalać fochy i fukać się na mnie za mojego starego, tak? – zapytał owym chłodnym tonem, którego zawsze się u niego bała, bowiem nigdy nie wróżył niczego dobrego. – Uważasz, że jak pożarłaś się z moim ojcem, to musisz to samo zrobić i ze mną? Bo co to ja niby jestem, klon mojego starego? Wyluzuj, młoda, co? Myślisz, że przyszedłem tutaj namawiać cię na sprzedaż działki od tej czarownicy Andrzejczakowej? Jeśli tak myślisz, to mylisz się, i to bardzo. Mam gdzieś tę waszą ziemię. Kapujesz? Nie obchodzi mnie ta sprawa, mam jej powyżej uszu, flaki już mi się przewracają, jak o tym słyszę…
Iza siedziała nieruchomo, walcząc z burzą emocji, która wbrew jej woli ogarniała ją coraz mocniej. Nie wierzyła ani jednemu jego słowu, jednak ton urazy w jego głosie brzmiał tak wiarygodnie, że przez chwilę zrobiło jej się nieswojo. I za to najbardziej potępiała samą siebie. A zatem już manipulował! Zorientował się, że ma zamiar być stanowcza, i przyjął strategię bagatelizowania, żeby uśpić jej czujność, a może nawet wzbudzić wyrzuty sumienia. Znał przecież moc tego zimnego tonu, pod którym zawsze uginała się, gotowa zrobić wszystko, żeby tylko go nie słyszeć… żeby tylko znowu się uśmiechnął… Przez głowę przebiegła jej mętna myśl, że jeszcze rok temu natychmiast pożałowałaby wypowiedzianych do niego słów i rzuciłaby się do przeprosin. Dziś jednak, choć w pierwszej sekundzie straciła odrobinę pewności siebie, nie było mowy o kapitulacji. Żadnych ustępstw. Musiała być twarda… twarda aż do końca.
– Doprawdy? – uśmiechnęła się kpiąco. – A jednak w maju spotkałeś się ze mną tylko po to, żeby podpytać mnie o tę działkę. Czyżbyś od tamtej pory zmienił zdanie?
Michał zaniemówił, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami, po czym nerwowym gestem sięgnął po swoje piwo i upił solidnego łyka.
– No dobra, Izka – podjął z poirytowanym tonem, z hałasem odstawiając kufel na stolik. – Skoro koniecznie chcesz gadać ze mną w taki sposób, to okej, wyjaśnijmy to sobie od razu. Racja, pytałem cię wtedy o działkę Andrzejczakowej, bo owszem… pół roku temu jeszcze jakoś tam mnie to interesowało. Zadałem ci proste pytanie, w końcu każdemu wolno zapytać, nie? Liczyłem na szczerość po tylu latach znajomości. A ty co zrobiłaś? Okłamałaś mnie. Wiedziałaś wtedy doskonale, kto kupił tę pieprzoną ziemię, bo kupcem byłaś ty sama i twoja rodzina. I co? Nie pisnęłaś na ten temat ani słowa, nałgałaś mi w żywe oczy i zrobiłaś ze mnie durnia… No co? Może tak nie było?
Iza odwróciła wzrok i zagryzła wargi, w duchu przyznając, że w tych słowach było sporo racji. Jednak czy człowiek, który tyle razy ją oszukał, miał moralne prawo czynić jej takie wyrzuty? On sam też nie był przecież bez winy…
– Ale ja się na ciebie o to nie gniewam – dodał łagodniej Michał, przechylając się ponad stolikiem w jej stronę i próbując zajrzeć jej w oczy. – Uwierz, Iza, nie obchodzi mnie to. Ta działka nie jest mi do niczego potrzebna i szlag mnie trafia, jak pomyślę, że mam się z tobą kłócić o jakiś głupi kawałek ziemi. Wystarczy, że mój ojciec dał ci popalić, słyszałem tę historię i uważam, że to on przegiął na całej linii, a nie ty czy twoja siostra. Nawet cieszę się, że tak mu dałaś po garach, sam już dawno mówiłem mu, żeby odpuścił z tą działką, a on nie i nie… no to ma za swoje. Ja nie chcę się w to mieszać, powiedziałem mu to jasno i tego się trzymam. No, Iza? – dodał pojednawczo. – Możesz nawalać się z moim starym, ile tylko chcesz, ale na mnie się za niego nie mścij, co? Okej, mała?…
Odstawił kufel, podniósł się z krzesła, by jeszcze mocniej przechylić się przez stolik, i sięgnął po jej dłoń spoczywającą nadal w tej samej pozycji na kolanach. Tym razem nie protestowała, na wpół bezwiednie pozwalając mu ująć się za rękę i umieścić ją na stoliku pomiędzy kuflem z piwem i odłożoną na bok tacą. W głowie miała bezdenną pustkę, jakby wszystkie jej zmysły oraz rozum zawiesiły się i zapadły w chwilowy letarg… Michał uśmiechnął się z satysfakcją i z powrotem opadł na krzesło, nie wypuszczając jej dłoni ze swojej.
– No wreszcie – podjął ciepło, znów wpatrując się w jej naturalnie bladą twarz, która przy czarnym stroju wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle. – Nie chcę się z tobą kłócić, Iza, naprawdę… nie po to tu przyszedłem. Wręcz miałem nadzieję, że skoro już wynikła taka głupia sytuacja, to pogadamy o tym na spokojnie i może razem jakoś rozwiążemy ten problem. Nie spodziewałem się, że potraktujesz mnie jak wroga…
Iza spuściła oczy, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Tymczasem przez coraz gęściej wypełniającą się klientami salę przeszedł przybyły właśnie szef lokalu, po drodze rozpinając na sobie kurtkę i ściągając z głowy czapkę. Z uśmiechem od ucha do ucha przywitał się z kilkoma znajomymi klientami siedzącymi przy przejściu, przyjaznym ruchem ręki pozdrowił przechodzącego w przeciwnym kierunku Antka oraz Lidię, która z pełną tacą zmierzała w stronę sektora C, po czym zatrzymał się na chwilę przy barze i zapytał o coś obsługującą klientów Kamilę. Ta w odpowiedzi pokiwała głową twierdząco i wskazała mu stolik w głębi sali, przy którym rozmawiali Iza z Michałem.
Majk natychmiast zerknął w tamtą stronę i znieruchomiał, a jego twarz, na której uśmiech zgasł momentalnie jak zdmuchnięta świeca, przybrała wyraz zaskoczenia i niepokoju. Na kilkanaście sekund skupił wzrok na twarzy chłopaka, potem na jego palcach, które delikatnie gładziły spoczywającą na stoliku dłoń Izy, następnie przeniósł go na jej poruszoną emocjami twarz i spuszczone oczy, po czym odwrócił się gwałtownie i szybkim, nerwowym krokiem udał się na zaplecze.
– Sprawy mojego ojca niekoniecznie są moimi sprawami – ciągnął Michał, ujmując teraz dłoń Izy w obie swoje. – W wielu rzeczach się z nim nie zgadzam i kiedy przejmę biznes, i tak wszystko zrobię po swojemu. Mam zupełnie inny plan rozwoju firmy niż on, taki według nowych standardów. Wezmę się za to, jak tylko skończę studia, może nawet na ostatnim roku wejdę w to głębiej, powoli przejmę schedę po starym i wyślę go na zasłużoną emeryturkę. Nie nadaję się do działania z nim w duecie, muszę mieć wolną rękę. A swoją drogą to z ciebie też jest niezła bizneswoman – zauważył z uśmiechem. – Zaimponowałaś mi tym, wiesz? I tym, jak ostro gadałaś z moim starym… i tym, że masz plan na biznes w Korytkowie… bo podobno tak mu powiedziałaś. W ogóle jesteś imponującą kobietą, Iza – zniżył głos, nadając mu znajomą, miękką modulację. – Niezwykłą… najniezwyklejszą, jaką znam.
Iza siedziała bez ruchu, nadal w głębinach swej duszy tocząc heroiczną walkę z własnymi uczuciami. Walkę, którą powoli wygrywała… Co prawda zmysłowy tembr głosu Michała sprawiał, że w uszach lekko jej szumiało, a dotyk jego dłoni zbyt mocno przywoływał na pamięć dawne piękne chwile, by mogła pozostać nań całkowicie obojętna. Jednak dziś panowała nad sobą o niebo lepiej niż niespełna rok temu, w maju, kiedy to w pubie na lubelskiej starówce Michał tak samo pieścił nad stolikiem jej dłoń i prawił jej czułe słówka… owe czułe słówka, w które wówczas zbyt prędko i zbyt naiwnie uwierzyła! Wszak wtedy jego głównym celem było wybadać ją w sprawie działki Andrzejczakowej, więc jaką mogła mieć gwarancję, że dzisiaj nie chodziło mu o to samo? Zwłaszcza że teraz miał już pewność, iż sporna ziemia należała do niej…
„Gdyby nie to, dzisiaj by go tu nie było” – pomyślała z ponurą kpiną. – „Nie szukałby mnie tak ofiarnie przez ponad dwa tygodnie, nie zadawałby sobie tyle trudu… To wszystko ściema obliczona na to, żeby mnie urobić i nakłonić do odstąpienia działki, nic więcej! A kiedy łaskawy pan osiągnie swój cel, zapomni o mnie tak samo szybko, jak teraz sobie przypomniał. Ale nie, nic z tego… Nie tym razem, Misiu.”
O nie, nie tym razem! Teraz już nie pozwoli mu się omotać! Nie będzie taka głupia, żeby po raz kolejny nabrać się na jego standardowy bajer! Nie pomoże mu w tym nawet hipnotyzujący błękit jego oczu… Jak ona wtedy, w maju, w ogóle mogła mu uwierzyć? Jak mogła wziąć za dobrą monetę jego zapowiedź odbudowy czegoś, co już dawno i na zawsze legło w gruzach? Jak mogła tak naiwnie dać się upokorzyć? Była wtedy taka zaślepiona… Ale dziś już tak nie będzie. Nie, nic z tych rzeczy. Żadnego spijania mu z dzióbka słodkich frazesów, żadnych obietnic kontaktu, żadnych pocałunków na pożegnanie… Właściwie to nie powinna nawet pozwolić mu się dotykać!
Podniosła dumnie głowę i spokojnym, stanowczym gestem wycofała dłoń z jego dłoni.
– Przepraszam cię, Misiu – powiedziała grzecznym, neutralnym tonem. – Ale właśnie skończyłam zmianę w pracy, jestem bardzo zmęczona i jeśli nie masz do mnie żadnej konkretnej sprawy, to wolałabym już pójść do domu i odpocząć po ciężkim dniu. Miło mi, że mnie odwiedziłeś, i dziękuję ci za to, ale niestety nie dysponuję dużym zapasem czasu, zwłaszcza że dzisiaj czeka mnie jeszcze kilka domowych obowiązków.
Michał znieruchomiał z pustymi rękami wciąż ułożonymi na stoliku w pozycji, w której wcześniej trzymał jej dłoń, i patrzył na nią zdumiony, jakby nie dowierzał, że słyszy z jej ust takie słowa. I jakby nie do końca mieściło mu się w głowie, że to naprawdę ona… Bo czyż ta fascynująca młoda kobieta w czarnej sukience, siedząca naprzeciw niego ze stanowczą miną i oczami lśniącymi dumnym blaskiem, to naprawdę była Iza Wodnicka? Ta sama, którą znał od dzieciństwa, cichutka, zawsze uległa, w pełni mu oddana Iza?
Zdezorientowana mina Michała jeszcze bardziej dodała Izie odwagi i pewności siebie.
– Natomiast jeśli chodzi o działkę, która rzekomo cię nie obchodzi i o której niby nie chcesz gadać – podjęła z nutą ironii w głosie – to ja też jestem za tym, żeby raz na zawsze zakończyć ten temat. Moje stanowisko w tej sprawie jest jednoznaczne i nieodwołalne. Ziemia należy do mnie i nigdy nie odsprzedam jej ani twojemu ojcu, ani tobie. To tak dla wyjaśnienia – zaznaczyła, podnosząc w górę palec. – Żeby na przyszłość nie było już w tym względzie żadnych wątpliwości.
Efekt tych słów był piorunujący. Wzburzony Michał aż podskoczył, zerwał się z krzesła na równe nogi, a z jego błękitnych oczu strzeliły błyskawice zniecierpliwienia i najwyższej irytacji.
– No żesz skończ wreszcie z tą ziemią, Iza! – podniósł głos, aż kilka osób z sąsiednich stolików odwróciło głowy i spojrzało na niego ze zdziwieniem. – Do cholery, mam już tego dość! Przecież jasno mówię, że nie przyszedłem tu po to, żeby gadać z tobą o działce! Dlaczego nadal mi nie wierzysz?!
Iza również podniosła się od stolika i dosunęła doń swoje krzesło, w duchu zadowolona, że ów niekontrolowany wybuch emocji ułatwi jej zakończenie tej nieprzyjemnej rozmowy.
– A czy mam jakiekolwiek podstawy do tego, żeby ci wierzyć? – zapytała spokojnie, sięgając po swoją tacę. – Hmm… Nie skończyłeś jeszcze piwa, ale to nic nie szkodzi, nie będę tego zabierać. Możesz posiedzieć tu sobie jeszcze, ile tylko chcesz, zaraz przekażę twój stolik do obsługi koleżance z nocnej zmiany.
Poirytowany do żywego Michał rzucił się w jej kierunku i stanowczym gestem chwycił ją za oba ramiona, starając się zmusić, żeby spojrzała mu w oczy.
– Iza, przestań! – wycedził przez zęby. – Nie rozmawiaj ze mną w taki sposób, słyszysz?!
– Puść mnie, Misiu – odpowiedziała łagodnie.
– Wiem, że mi nie wierzysz – ciągnął Michał, schylając się do niej, by w ten sposób odszukać wzrokiem jej oczy. – Myślisz, że przysłał mnie mój ojciec, żebym namówił cię na odsprzedanie działki… A to nieprawda! Nieprawda, słyszysz?! Ja już wcześniej chciałem się z tobą spotkać… pogadać… zobaczyć cię…
Iza pokręciła głową, nadal unikając jego wzroku.
– No dobra, wiem, że masz prawo mi nie wierzyć – ciągnął z pasją Michał, zaciskając palce na jej ramionach. – Zrobiłem ci w życiu parę przykrości, zgoda. Ale przecież gdybyśmy jeszcze raz o tym pogadali…
– Puść mnie, Michał.
– Iza…
– Puść mnie – powtórzyła stanowczo. – Nie życzę sobie, żebyś tak mnie ściskał.
Michał zawahał się, po czym puścił jej ramiona i cofnął się o krok.
– A to idź do diabła! – rzucił z wściekłością, nerwowym gestem schylając się i wyciągając portfel z kieszeni kurtki wiszącej na oparciu krzesła. – Nie będę się napraszał!
Otworzył portfel, wyszarpnął z niego dziesięciozłotowy banknot i ostentacyjnym ruchem rzucił go na stół. Jego piękne niebieskie oczy ciskały pioruny.
– Proszę, kasa za piwo – wycedził, z trudem panując za sobą. – Dziękuję pani, reszty nie trzeba. Do widzenia.
– Do widzenia – odparła uprzejmie Iza.
Michał chwycił swoją kurtkę i zostawiając na stoliku niewypite nawet do połowy piwo, wyszedł, a raczej wybiegł z lokalu, przeciskając się na oślep przez wchodzących na salę ludzi. Iza, nie patrząc za nim, schowała pieniądze, spokojnymi, wprawnymi gestami ustawiła kufel i puszkę po piwie na tacy, po czym udała się z nimi na zaplecze. Nie myślała o niczym, nie analizowała tego, co się właśnie stało. Myślenie zostawiła sobie na później, na czas, kiedy będzie już sama w domu, a na razie musiała jeszcze wytrzymać do końca, zachować pełny spokój i pogodną twarz aż do opuszczenia Anabelli.
Kiedy wychodziła z kuchni po odniesieniu kufla do zmywania, wpadła na Alicję, która również niosła tam swoją tacę z brudnymi naczyniami.
– O, Iza, jeszcze jesteś! – ucieszyła się koleżanka. – Miałam z tobą pogadać… wpisałabyś mi jedną małą zmianę w grafiku na jutro? Zamieniłam się z Gosią.
– Jasne, Alu – uśmiechnęła się. – Grafiki mam u szefa w gabinecie… chociaż nie, czekaj! Chyba są w naszej szatni. Super się składa, bo właśnie wychodzę do domu. Podejdziesz tam ze mną? Od razu zaznaczymy tę zmianę i zostawimy dziewczynom aktualną rozpiskę.
W chwili, gdy obie dochodziły już do dyżurki kelnerek, z gabinetu umieszczonego w drugim końcu korytarza wyszedł Majk, również ubrany na czarno, gdyż oboje z Izą umówili się, że symbolicznie będą nosić żałobę przez okrągły miesiąc od pogrzebu pana Szczepana. Na widok Izy mężczyzna drgnął i przystanął z ręką na klamce, z poważną miną obserwując jej oddalającą się sylwetkę, po czym, zaczerpnąwszy mocno powietrza w płuca, ruszył korytarzem w tę samą stronę. Jego krok był powolny i niepewny, jakby do ostatniej chwili wahał się, czy iść dalej, czy jednak zawrócić.
Przed drzwiami dyżurki, skąd dobiegały odgłosy rozmowy obu dziewczyn, Majk zatrzymał się, oparł się ramieniem o ścianę i przesunął dłonią po czole, odgarniając w tył swe rozczochrane włosy, jednak już w następnej sekundzie poderwał się jak oparzony, gdyż na korytarz wyszła Ala.
– Dzięki, Iza, a teraz lecę już, bo na sali jak w Pekinie! – rzuciła wesoło, odwracając się w drzwiach. – O, dobry wieczór, szefie!
– Cześć, Ala! – odparł wesoło Majk, natychmiast ubierając twarz w swój standardowy szeroki uśmiech. – Jak tam, wszystko gra?
– Oczywiście! – zawołała w przelocie Ala. – Zresztą Iza jeszcze jest, szef ją pyta!
– Ach, już jesteś, szefie! – ucieszyła się na jego widok Iza, zajęta zakładaniem kozaków. – Zostawiłam ci parę rzeczy na biurku, papiery od dostawców i jakieś cholerstwo z banku. Zdążyłeś już zerknąć, czy dopiero co przyszedłeś?
Choć na sercu czuła ciążący jej stutonowy głaz, przez cały czas wypychała z głowy myśli o tym, co przed dziesięcioma minutami zdarzyło się na sali, i całą swą uwagę skupiała na tym, by wyglądać normalnie i beztrosko. Musiała grać. Grać również przed Majkiem, bo nawet z nim nie byłaby w stanie teraz o tym rozmawiać… Owszem, może za jakiś czas, gdy narośnie w niej paląca potrzeba wyrzucenia tego z siebie w trybie terapii… wtedy tak… ale na pewno jeszcze nie dziś. Nie teraz.
– Dopiero co wpadłem – uśmiechnął się Majk, podchodząc do niej bliżej. – I cieszę się, że jeszcze cię zastałem. Byłem pewny, że o ósmej już dawno cię nie będzie, a tu już po wpół do dziewiątej…
– Tak, miałam jeszcze jedną sprawę do załatwienia – przyznała pogodnie Iza, zapinając zamek w bucie i podnosząc się do pionu. – Ale nic ważnego. Teraz już lecę do domu, muszę się w końcu wyspać. Pamiętaj, żeby zerknąć na te papiery, okej? Jeśli są w porządku, to podpisz, a ja jutro zajmę się resztą.
Majk przyglądał się spod oka jej rozpromienionej twarzy, na której igrał uśmiech, jakby z starał się wyczytać z niej choć odrobinę więcej, niż chciała mu pokazać.
– Tak jest, Izula – pokiwał głową. – Dziękuję ci. Mówisz, że… nic ważnego? – dodał ciszej.
– Nic ważnego – potwierdziła beztrosko, zakładając płaszcz i zapinając go na sobie. – Wiesz, jak to jest, zawsze trafi się coś, co zatrzyma nas w pracy, kiedy mamy już wychodzić do domu… Uff, ależ jestem zmęczona! A ty? – dodała z troską, podchodząc do niego i podnosząc dłoń, którą delikatnie przeciągnęła mu po policzku. – Przespałeś się chociaż te trzy godzinki, tak jak mi obiecałeś?
Pod dotykiem jej dłoni oczy Majka rozbłysły się wewnętrznym światłem.
– Przespałem się – zapewnił ją. – Nawet trzy i pół. Zasnąłem tak mocno, że budzik obudził mnie dopiero po trzeciej serii alarmu. Pierwszych dwóch za cholerę nie słyszałem.
– Super! – ucieszyła się Iza. – W takim razie mogę ze spokojnym sumieniem iść do domu, bo wiem, że szef zostaje tu w dobrej formie. Chociaż i tak strasznie mi cię szkoda, że musisz siedzieć tu aż do drugiej.
– E tam, nie ma co żałować frajera! – stwierdził wesoło Majk. – Sam się tak urządził, zachciało mu się nocnych klubów… Dam radę, Izula. Wyspałem się, chociaż ty i tak dobrze wiesz, że nie ze snu bierze się moja energia do działania. A ja nie ukrywam, że chętnie podłączyłbym się do prądu chociaż na minutkę…
Iza uśmiechnęła się, zerknęła na drzwi, czy na pewno nikt nie idzie, i wyciągnęła do niego obie ręce, co było umownym zaproszeniem do ich żartobliwej sesji wzajemnej wymiany energii. Majk natychmiast ogarnął ją ramionami, ona zaś przylgnęła policzkiem do jego piersi i przymknęła oczy. Gdyby ktoś obserwował ich z boku, mógłby zauważyć, że gdy tylko przestali nawzajem kontrolować się wzrokiem, uśmiechnięte twarze obojga jak na komendę spoważniały i oblekły się chmurą.
W pamięci Izy, wbrew jej woli, mignęły fosforyzująco błękitne oczy Michała, tak fascynujące w swym gniewie, tak piękne, gdy ciskały błyskawice… Ale nie, nie teraz. Pomyśli o tym w domu. Teraz trzeba udawać, że wszystko jest w porządku, a przede wszystkim doładować szefa elfową energią, której tak się domagał… W żartach bo w żartach, ale przecież każdy sposób jest dobry, by pomóc mu przetrwać czekającą go ciężką nocną zmianę. Tak dużo pracował w ostatnim tygodniu, taki był zmęczony!
Podniosła dłoń i wsunęła mu ją we włosy, wiedząc, jak bardzo lubił ten gest. Tak… lepiej skupić się na przekazaniu mu energii i samej też nacieszyć się ciepłem drugiego człowieka, jego przyjacielskim uściskiem i kojącym zapachem wody kolońskiej… Skupić się na tym ze wszystkich sił, żeby nie myśleć o Michale. Nie, nie chce o nim myśleć! Nie chce pamiętać… Niech obraz jego błękitnych oczu raz na zawsze zatrze się w jej pamięci… Niech już nic jej o nim nie przypomina…
– Nadal go kochasz, prawda? – szepnął Majk.
Iza zesztywniała, jakby w ułamku sekundy została zamieniona w słup soli. Pytanie Majka uderzyło ją jak pięścią w twarz, brutalnie wywlekając na światło dzienne to, co tak bardzo pragnęła ukryć w najgłębszej ciemności. A więc widział, jak rozmawiała z Michałem! Widział ich, może nawet obserwował ich końcową sprzeczkę, a teraz pewnie pomyślał, że ona chce o tym porozmawiać… że potrzebuje pomocy w trybie terapii… Ach, nie! Tylko nie to! Jeszcze nie mogła o tym mówić! Jeszcze nie teraz, nie dziś!
Nagle poczuła żal do Majka. Jeszcze kilka sekund temu tak dobrze było jej w jego ramionach, tak się cieszyła, że w tej bolesnej chwili może przytulić się do kogoś, uspokoić się, prawie zapomnieć… I wtedy to jego pytanie… takie niedyskretne! Po co w ogóle je zadał? Celowo chciał jej sprawić ból? Przecież dobrze znał odpowiedź… Choć świat jej marzeń skończył się już raz na zawsze, a Michał od dziś będzie nienawidził ją do szpiku kości, ta odpowiedź nadal mogła być tylko jedna.
– Tak – odparła zdawkowo, wysuwając się z jego ramion.
Majk puścił ją i patrzył na nią poważnym wzrokiem, z miną człowieka, który żałuje, że nieopatrznie wypowiedział słowa, których nie powinien był wypowiedzieć. Było już jednak za późno. Iza sięgnęła po swoją torebkę i omijając go wzrokiem, ruszyła do drzwi.
– Wybacz, szefie, muszę już iść.
Jej głos zadrżał lekko, ale to nieważne, byle jakoś powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu. Musiała jak najszybciej zostać sama, inaczej znowu zrobi jakąś niepotrzebną scenę… Iść już stąd, wreszcie się stąd wyrwać, zanim całkowicie się rozklei… To już było ponad jej siły! Stanowczym gestem otworzyła drzwi i wyszła na korytarz zaplecza. Majk skoczył za nią i chwycił ją za ramię.
– Iza? – w jego głosie brzmiał niepokój i skrucha. – Elficzku…
Iza pokręciła głową przecząco, odwracając oczy.
– Michasiu, proszę… nie teraz – szepnęła błagalnie. – Nie dzisiaj. Proszę cię. Muszę już iść. Trzymaj się i… i pamiętaj o dokumentach na jutro.
Nie patrząc na niego, szybkim krokiem odeszła w stronę wyjścia z zaplecza, po drodze mijając Alę i Lidię ostrożnie niosące przeładowane tace z zamówieniami, a za nimi Zuzię, która pozdrowiła ją z najwyższym szacunkiem, dygając przed nią jak dobrze wychowana pensjonarka. Iza uśmiechnęła się do niej mechanicznie i ruszyła w stronę wyjścia. Najważniejsze było teraz to, by nie rozkleić się w ostatniej chwili. Tak długo już wytrzymała, nie może odpuścić sobie na ostatniej prostej! Oto zapełniona ludźmi sala… ach, jak tu tłoczno i gorąco! Na szczęście zna jak własną kieszeń każdy metr tej przestrzeni i wie, którędy najszybciej dotrze do drzwi wyjściowych. Tak… jeszcze tylko kilka metrów… drzwi! A oto schody w górę… brama… i wreszcie świeże powietrze, latarnie na ulicy. Uff… udało się. A teraz biegiem do domu! Dobiec tam jak najszybciej i zaszyć się w swoim pokoju, schować się pod kołdrą, wreszcie znaleźć się w azylu samotności…
Zmierzające do kuchni Klaudia i Ola omal nie zderzyły się w korytarzu zaplecza z szefem, który z marsową miną przemknął obok nich niczym torpeda, nerwowym krokiem podążył w głąb korytarza i z głośnym trzaśnięciem drzwiami zamknął się w gabinecie. Dziewczyny wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
– Znowu ma jakąś fazę – mruknęła Ola. – A jeszcze przed chwilą taki był wesoły…
***
Była trzecia nad ranem. Po długich godzinach cierpienia Iza nie łkała już rozpaczliwie w poduszkę skulona pod kołdrą, lecz, leżąc na wznak, szeroko otwartymi oczami patrzyła w sufit i wsłuchiwała się w bicie własnego serca, które z każdą minutą przybierało coraz spokojniejszy rytm. Tej nocy przeszła ciężką próbę, tym cięższą, że musiała zostać z tym sama, ale teraz było już po wszystkim. Teraz już było dobrze… a jeśli nie całkiem dobrze, to przynajmniej znów była na prostej drodze do odzyskania pełnego i stabilnego spokoju. Po raz kolejny zrobiła porządek z trzepoczącymi się jej po głowie myślami, poradziła sobie ze swoim świeżym bólem i od jutra mogła wrócić do rzeczywistości.
Choć od kłótni z Romanem Krzemińskim nie miała już ani cienia nadziei, rozmowa z Michałem, a zwłaszcza jej finalna scena, sprawiła jej głęboki ból, który po powrocie do domu dosłownie ściął ją z nóg. A jeśli jednak pomyliła się? Jeśli Michał nie kłamał, mówiąc, że wcale nie przyszedł po to, aby negocjować w sprawie działki? Jeśli naprawdę szukał jej dla niej samej? Jeśli chciał ją zobaczyć i odświeżyć kontakt, żeby sprawdzić, czy jednak nie da się wrócić do przeszłości? Jeśli naprawdę chciał spróbować jeszcze raz? Jeśli…
Myśli te były dla niej nie do zniesienia. Bo jeśli tak było, to w takim razie ona sama wszystko zniszczyła! Sama była swoim katem, własnoręcznie zabiła i pogrzebała miłość, która płonęła na dnie jej serca od kilkunastu lat… Pozbawiła się szansy, o której nawet już nie śmiała marzyć, a którą nagle dostała wbrew swej umarłej nadziei… Ostatecznie zraziła do siebie tego, dla którego jeszcze niedawno gotowa była pójść na samo dno piekła… notabene dokładnie tam, gdzie dziś ją posłał. Idź do diabła, nie będę się napraszał! – te słowa nadal dźwięczały w jej uszach jak wyrok skazujący na śmierć. Czy niczym diabelski cyrograf podpisała go dziś własną krwią?
Jednak kiedy minęła pierwsza nawałnica palących łez i dławiący ją w piersiach szloch nieco się uspokoił, wizja, którą tak opłakiwała, powoli rozmyła się w jej umyśle i ustąpiła miejsca racjonalnemu myśleniu. Nie, ta hipoteza była niemożliwa… może na szczęście, może na nieszczęście, ale jednak całkowicie niemożliwa. Michał nie szukał jej bez powodu, musiało chodzić mu o tę nieszczęsną działkę, zbieżność okoliczności świadczyła o tym zbyt jasno i zbyt niezbicie. A że mówił jej co innego? Pfi! Jakie to miało znaczenie? Czy on kiedykolwiek w życiu powiedział jej prawdę? Wszak kłamał nawet wtedy, kiedy mówił, że ją kocha… i że zawsze będą razem…
Im dłużej Iza rozważała sytuację, tym większą zyskiwała pewność, że w tej sprawie nie może się mylić. Michał przecież działał tak od zawsze, nie tylko z nią, z innymi też. Gadał słodkie słówka tylko po to, by osiągnąć swój cel. Wówczas, cztery i pół roku temu, w istocie osiągnął to, do czego od początku zmierzał, wykorzystując młodość i naiwność zakochanej w nim dziewczyny. Dziś chciał zrobić to samo, choć tym razem nie chodziło mu o jej ciało, a o ziemię, której rzekomo była właścicielką. Lecz czy to nie na jedno wychodziło? Dla niego i to, i tamto było tylko towarem.
„Czy on nie ma żadnych uczuć?” – myślała smutno. – „Udaje, kłamie, manipuluje… nie cofnie się przed niczym, byle tylko było tak, jak sobie postanowił. I ja kocham kogoś takiego? Przecież powinnam była znienawidzić go już dawno… gardzić nim tak mocno jak jego ojcem… Dlaczego nadal nie mogę wyrzucić go z serca?”
Na pamięć wróciło jej pytanie Majka, ów gwóźdź do trumny, ostateczny cios, po którym musiała uciekać z Anabelli, by nie rozpłakać się bez sensu i nie musieć nic tłumaczyć. Dlaczego to pytanie aż tak ją zabolało? Czy nie dlatego, że zawierało w sobie bolesną prawdę, której wolałaby nie dopuszczać do swojej świadomości? Prawdę o tym, że ów okropny, niegodny zaufania Michał nadal był dla niej tym jedynym i że jedno spojrzenie jego błękitnych oczu nadal było dla niej warte więcej niż miliony hołdów Victora czy każdego innego mężczyzny… To było takie irracjonalne, takie absurdalne! I tak ciężko było jej się z tym pogodzić! Zwłaszcza teraz, kiedy miała już pewność, że nigdy nie będą razem…
„Ale jednak muszę ze sobą walczyć” – pomyślała stanowczo, kiedy emocje ostatecznie opadły i serce biło już spokojnym, harmonijnym rytmem. – „Może nigdy nie wyleczę się z tego do końca, ale przecież nie mogę bez przerwy katować się tym i mazgaić. Dzisiaj znowu mnie rozwaliło, zgoda, ta rozmowa była jednak ponad moje siły… ale mam nadzieję, że to był już ostatni raz. Ostatni podryg zimy przed nadejściem wiosny… Tak, tak właśnie muszę to traktować! Już i tak w ostatnim czasie bardzo dużo osiągnęłam, bo wreszcie przejrzałam na oczy i przestałam zachowywać się wobec niego jak idiotka. A dzisiaj wreszcie po raz pierwszy rozmawiałam z nim tak, jak na to zasługiwał!”
Myśl ta przyniosła jej smutną bo smutną, ale jednak satysfakcję. Choć nieprzyjemna rozmowa z Michałem kosztowała ją nieporównywalnie więcej cierpienia niż ostra wymiana zdań z jego ojcem, teraz już, podobnie jak wtedy w Korytkowie, nie żałowała ani jednego wypowiedzianego słowa. Powiedziała dokładnie to, co powinna była powiedzieć, i zachowała się dokładnie tak, jak powinna była się zachować. A że bolało? Trudno. Może dzięki temu na przyszłość oszczędzi sobie jeszcze większego bólu?
Tak, musiała dalej walczyć. Nie poddawać się, nie łudzić się, tylko metodycznie wygasić w sobie zbyt gwałtowne emocje, pociągnąć dalej to, co już udało jej się uzyskać. Kontynuować terapię… ową skuteczną terapię, która tak bardzo pomogła jej przez ostatni rok i której zbawienny efekt zawdzięczała tylko jednej, jedynej osobie na świecie – Majkowi. Temu dobremu, wrażliwemu Majkowi, który wczoraj przecież wcale nie chciał jej zranić, lecz, przeciwnie, znów chciał wyciągnąć do niej pomocną dłoń! A ona tak nieelegancko ją odtrąciła, wychodząc z pracy jak urażona księżniczka… Na to wspomnienie Izę ogarnęły wyrzuty sumienia i ogromna chęć naprawienia sytuacji.
„On przecież chciał dobrze” – pomyślała z żalem. – „Jeśli widział mnie wczoraj z Misiem, miał prawo sądzić, że potrzebuję rozmowy w trybie terapii i po swojemu próbował ją rozpocząć. A ja zachowałam się bardzo nieładnie, nie tylko nie chciałam z nim gadać, ale jeszcze fuknęłam się jak jakaś obrażalska małolata… Fakt, że musiałam uciekać, żeby się nie rozryczeć, ale on mógł poczuć się dotknięty. To mimo wszystko mój szef, facet starszy ode mnie o jedenaście lat… z mojej strony należy mu się bezwzględny szacunek, jak by na to nie spojrzeć… Ale wiem, że on i tak mnie zrozumie” – uśmiechnęła się, a twarz wypogodziła jej się natychmiast jak letnie niebo po burzy. – „Nie będzie się gniewał, on nigdy się nie gniewa… zawsze jest dla mnie taki dobry…”
– Wybacz mi, Michasiu – szepnęła, przymykając zmęczone, obeschłe już z łez oczy. – Wstyd mi, że byłam dla ciebie taka okropna… Ale ładnie cię za to przeproszę i jeśli tylko nadal będziesz chciał mnie wysłuchać, wszystko ci opowiem. O Misiu, o jego ojcu… o dalszych losach działki… wszystko… w trybie terapii… Tobie wszystko… mój lekarzu, terapeuto złamanego serca… mój najlepszy przyjacielu…
Zbliżała się czwarta nad ranem. W pokoju z kaflowym piecem, który od ponad pół roku milczał jak zaklęty, zamiast zdławionego szlochu, jaki przez ostatnich kilka godzin odbijał się od ścian, rozbrzmiał teraz cichy i spokojny oddech śpiącej dziewczyny. Na jej twarz, przez niewielką szparę w zasłonie, padał blady, zabłąkany promień zimowego księżyca… dokładnie taki sam jak ten, który w innej części miasta, w innym mieszkaniu, iskrzył się w oczach wpatrzonego weń mężczyzny, leżącego na wznak na łóżku z ramieniem podłożonym pod głowę. W oczach tych, za dnia stalowoszarych, lecz teraz srebrzystych od wypełniającego ich lunarnego blasku, odbijał się tak bezbrzeżny smutek, że gdyby Iza mogła teraz go zobaczyć, chyba z żalu pękłoby jej serce.